24 września 2018

Epilog

...and it's hard to write about being happy
'cause the older I get
I find that happiness is an extremely uneventful subject
and there would be no grand choirs to sing
no chorus could come in
about two people sitting
doing nothing

Około 20 lat później...

Dokładnie sto czterdzieści cztery stopnie. Zawsze go to denerwowało. Nie sto, nie sto pięćdziesiąt, nawet nie sto czterdzieści pięć. Zawsze je liczył i zawsze była ich ta sama durna liczba. Wiatr świszczał przez wąskie otwory na półpiętrach. Z każdym krokiem odgłosy wioski cichły, zastępowane świergotem ptaków, trzepotem skrzydeł i okazjonalnym brzęknięciem klatki.
Na samym szczycie nie miał już sił. Oparł się o kolana. Przez chwilę łapczywie wciągał nosem chłodne powietrze, ignorując delikatny zapach słomy, papieru i ptasich odchodów. Gdy się wyprostował, zwrócił się ku południu i spojrzał w dół, gdzie rozpościerał się ogromny las.
Lubił tu być. Wejście tak wysoko dawało mu perspektywę. Ucieczkę od codziennych problemów. Z wieży obserwacyjnej denerwujący go ludzie wyglądali jak mróweczki. Ich świat – złożony ze ściśniętych domów i zasad – odgrodzony był od dzikiej wolności ogromnym murem. Pozornie nieprzekraczalnym, nieosiągalnym. Mimo to w tym momencie Katashi górował nad nim.
Świat był podzielony na pół. A nawet jeśli młody shinobi całe życie spędzał w dole, po lewej stronie, to w tym miejscu przypominał sobie, że jest ucieczka. Że prawa, otwarta strona, wciąż czeka. Pełna tajemnic i przygód.
Na które go – oczywiście – nie puszczano.
Westchnął tęskno do krajobrazu, opierając brodę na parapecie. Wypchnął ostentacyjnie biodro w bok, czując w lędźwiach zakwasy budzące się po wspinaczce. Westchnął jeszcze głośniej, zerkając przez ramię i mając nadzieję, że mieszkaniec wieży w końcu zwróci na niego uwagę.
Siedzący za ogromnym biurkiem mężczyzna uniósł oczy znad czytanych listów. Jego spokojny wzrok zatrzymał się na moment tuż obok nóg chłopaka, przy schodach, gdzie ten zwykł kłaść swoją torbę. Nie wstając z krzesła, spalił w dłoniach przeczytaną przed chwilą wiadomość. Po chwili chwycił pióro i przystąpił do napisania odpowiedzi.
– Coś się stało? – spytał w przerwie między akapitami, mocząc pióro w kałamarzu.
– Tak! Ugh. – Odpowiedź chłopaka wybuchła z niego niczym para z rozgrzanego kotła. Cała jego sylwetka obróciła się w stronę zajętego rozmówcy z dramatycznym ruchem rąk. – Keisuke wrócił z misji.
– I? Zawsze wraca – odparł brunet, nie przerywając pisania. Miał niezwykłą podzielność uwagi. Wszyscy się już do tego przyzwyczaili. Ale nie Katashi.
– Tak, ale to oznacza kolejną misję na jego koncie. Kolejny krok na drodze do bycia przyjętym do Doutai. Te przepisy są tak… tak… blokują mnie, no!
– Od tego są.
Niby było to logiczne. Piętnaście misji rangi A lub wyższej, by móc zgłosić się do Doutai. Był to rewolucyjny system, nadal nie przyjęty w innych wioskach. Ale działał. Każdy doświadczony shinobi mógł stać się częścią elitarnej wojskowej jednostki. Gwarantowały to osobne specjalistyczne dywizje, w których ninja odnajdywali się niezależnie od umiejętności.
Było tylko jedno odstępstwo od zasady.
Każdy z klanu Uchiha musiał wykonać takich misji trzydzieści. “By władza nie uderzyła im do głowy”, tak słyszał. “By uniknąć nepotyzmu”, mówił jego ojciec. “A co to zmienia?”, pytał jego głupi, starszy brat.
– Dałbym sobie radę. Wszystkim to mówię. Ale misje przydziela Hokage–sama. Więc nawet, jakbym już dawno mógł dogonić Keisuke, to muszę czekać na przydział. Ugh! – Kopnął leżący przed nim brudny zwój, którego metalowa pieczęć brzęknęła o mur. Kruk w klatce nieopodal wrzasnął na niego z oburzeniem. Katashi powstrzymał się przed pokazaniem ptaszysku środkowego palca.
– W ten sposób wybór członków Doutai nie przypada Niko. – Brunet dmuchnął delikatnie na schnący tusz na pergaminie, składając go potem w idealną kostkę wypracowanymi, profesjonalnymi ruchami.
Przestrzeń na szczycie wieży tylko w niewielkiej części wypełniały stare meble. Reszta zapchana była klatkami, księgami, papierami i pudłami, których zawartość pozostawała dla Katashi’ego zagadką. W jego umyśle wyglądało to jak fabryka tajnych informacji.
– No taaak, wszystko fajnie! – Przewrócił oczami, podchodząc do biurka. Czuł na sobie wzrok około dwudziestu ptaków pocztowych i summonów. – Tyle że Hatake–sama jest zapatrzony w Keisuke. Uwielbia go! Jak wszyscy! – Oparł się na blacie wśród papierów, górując nad niewzruszonym tym mężczyzną. – Keisuke nie tylko dostaje najfajniejsze misje, ale też najwięcej. Nie ma go w ogóle w domu. – Czarnowłosy przy biurku uśmiechnął się nieznacznie. Utkwił wzrok w zawiązywanym właśnie pakunku, choć wydawało się, że myślami był w jakimś miłym wspomnieniu. Katashi jęknął, osuwając się dramatycznie na podłogę. – Jak tak dalej pójdzie, to dostanie się do Doutai przed całą jego grupą.
– Masz do wykonania to samo zadanie. Dzięki jego postępom może być ci łatwiej osiągnąć to samo. Lub więcej. – Czarnowłosy shinobi wstał z fotela i podszedł do jednej z większych klatek. Sokół siedzący w niej posłusznie podszedł do krat, by pozwolić przywiązać wiadomość do swojej nogi. – Tyle, że jest między wami różnica trzech lat.
Zza biurka dobiegł go nagły, obruszony charkot.
– Zapomniałem ci powiedzieć! – Chłopak podciągnął się na równe nogi, ponownie gestykulując z desperacją. – Kaori obudziła Sharingana! Dziś rano! Ja nie mam ani jednego Tomoe, a ona aż dwie! – Mężczyzna nie zareagował, wypuszczając sokoła z klatki. Zasiadł ponownie za biurkiem, gdy młody shinobi zaczął chodzić tam i z powrotem po niewielkim pomieszczeniu. – Ona jest jeszcze w Akademii! Między nami też są trzy lata! I co? Gówno! Owijała sobie wszystkich wokół palca nawet bez Sharingana, a ja utknąłem między nimi. Bez misji! Bez trenera! Z pieprzonym Raitonem i Suitonem. Skąd w ogóle-...
– Ja znam Suiton – wtrącił mężczyzna, przeczesując ze znudzeniem swoje ostrzyżone krótko włosy.
– No to mnie ucz!
– Jestem zajęty. – Jakby na potwierdzenie tych słów sięgnął po kolejny pusty pergamin, zabierając się do pisania. Jego dłonie były szczupłe i blade. Katashi nie pamiętał, by kiedykolwiek widział w nich broń. Mimo to wiedział, jak silny był jego krewny. Opowieści nie zostawiały dużego pola do interpretacji.
– Wszyscy jesteście zawsze zajęci! Ty z tym całym szpiegostwem i wiadomościami, mama z Doutai, ojciec ze swoją Dywizją i Radą… na Keisuke zawsze macie czas! On jest rozpieszczonym geniuszem, Kaori genialną maskotką, a ja?
– Środkowym dzieckiem denerwującym się na wszystkich dookoła. – Brunet przechylił głowę, krytycznie zerkając na słowa wychodzące spod jego płynnych ruchów piórem. Część jego długiej grzywki zasłoniła mu oko. – Z imieniem po dziadku – Kapłanie Ognia ze świątyni Nenshou–hana, który uratował mi życie. Członkiem legendarnego klanu w największej Ukrytej Wiosce na świecie. Z drzemiącym we krwi kekkei genkai. Z silnym bratem za wzór i kochającą siostrą za wsparcie.
Chłopak zamilkł, krzyżując ręce na piersi. Utkwił zirytowany wzrok w gołębiu czyszczącym sobie migoczące pióra.
Nikt go nie rozumiał.
Mężczyzna rozmawiał z nim jednocześnie pisząc, nie zwalniając tempa. Niby był najbezpieczniejszą i najnormalniejszą osobą gotową wysłuchać Katash’iego. Mimo wszystko chłopak wolałby, gdyby osoba, na której się wyładowywał, przynajmniej na niego patrzyła. Nie zmieniało to faktu, że jego krewny miał troszeczkę racji.
– Poza tym to nie tak, że poświęcasz każdą wolną chwilę treningowi. Z tego, co widziałem, równie dużo czasu biegasz za pewnym dziedzicem klanu Hyuuga…
– Miałeś mnie nie śledzić.
– Technicznie nie śledziłem. – Mężczyzna zdecydowanym ruchem postawił kropkę i przystąpił do perfekcyjnego składania papieru. – Byłem piętnaście metrów przed tobą.
Ramiona chłopaka opadły w geście kapitulacji.
– Brzmisz jak tata. – Oparł się o kolumnę i przeniósł wzrok na swojego rozmówcę, dzięki czemu nie umknął mu jego ledwo zauważalny uśmieszek. Rzadki widok, ale tym częstszy, im większe dramaty przeżywał Katashi. – Czy tylko ja w tej wiosce mam aż trójkę rodziców?
– Wiele dzieci chciałoby mieć choćby jednego. – Kolejny list został przywiązany do ptaka i wysłany gdzieś daleko. Chłopak zastanawiał się, co w nich było. I czy ich autorowi mogły się kiedyś skończyć szybkie kontry negujące jego życiowe problemy. – Czy aby przed chwilą nie narzekałeś na brak uwagi? Dwójka rodziców nie rozerwie się na części dla ciebie, Keisuke i Kao.
– Błagam, nie zdrabniaj jej imienia. Przecież to prawdziwy demon – warknął chłopak, machając ponownie rękami, zupełnie zrezygnowany. Widać nie było mu dane znaleźć sojusznika w tej dyskusji. – Ugh. Po co ja tu w ogóle przyszedłem…
Starszy Uchiha uznał to za idealny moment, by wbić mu ostatnią szpilę.
– Masz rację. To zadziwiające, że ktoś o twoim pochodzeniu i pozycji nie włada Katonem.
– Wujkuuu…
Katashi’emu nie było do śmiechu. Nie tylko jako jedyny w rodzinie nie kontrolował chakry ognia, ale jako jedyny z rodzeństwa nie miał jeszcze Sharingana. W dodatku tylko on nie odziedziczył po ojcu czarnych oczu. Miał zielone, po mamie. Codziennie rano przeglądał się w lustrze, wyglądając pojawienia się w nich Sharingana, najlepiej pełnego. I cieszył się, choć odrobinę, że po aktywowaniu go będzie wyglądał jak normalny Uchiha, nie jasnooki dziwak.
Jeszcze raz westchnął głęboko, wyglądając ku horyzontowi. Miał już dość tego wszystkiego. Buzowała w nim frustracja. Zagubienie. Zmęczenie. Chęć ucieczki.
To nie tak, że nie lubił swojej rodziny. Była w porządku. Rodzice wydawali się obciążeni obowiązkami, jak wszystkie głowy klanów w Konoha, ale jednak zawsze wiedział, że może na nich liczyć. Nie dokuczała mu też samotność, nie do końca. Miał pełno znajomych. W dodatku jego dom nigdy nie stał pusty. W godzinach porannych i wieczornych na parterze kręcili się członkowie Doutai, przekazując rodzicom dokumenty i ustne informacje. Miał własne pole treningowe, które imponowało kolegom, ogród i ogromny dom, a w nim najlepsze jedzenie na świecie i wszystko, czego mógł potrzebować.
Mimo to czuł się… przytłoczony. Ojciec i wujek byli legendami. Parę lat przed przyjściem na świat Keisuke przemierzyli razem pół świata, tropiąc Orochimaru i Akatsuki. Jego tata był wymagający, ale zawsze sprawiedliwy. Nauczył Katashi’ego większości tego, co obecnie umiał. Nie był najbardziej emocjonalną czy wesołą osobą, ale sprawiał, że chłopak czuł się bezpiecznie. Dzięki opowieściom z narad Shinzobu wiedział też, co dzieje się na świecie, jak funkcjonuje Wioska, czego musi się jeszcze nauczyć i co osiągnąć.
Mama pełniła jedną z najważniejszych funkcji w Konoha. Była generałem Doutai. Szefowała wszystkim pięciu Dywizjom, odpowiadając jedynie przed Hokage i Shinzobu. Ludzie przed poznaniem jej często wyobrażali sobie tyrana. Tak naprawdę była pełną ciepła, radosną osobą, która nigdy niczego mu nie narzucała. Nawet, jeśli przychodził do niej po poradę, rozmawiała z nim jak równy z równym, nie jak rodzic. Słuchała go, zadawała pytania, pocieszała. Nie wskazywała mu odpowiedzi ani nie mówiła, co konkretnie ma zrobić. Zostawiała to jego ocenie i refleksji. Prawdopodobnie dzięki niej – albo przez nią – wszystko cały czas analizował. I na razie widział same dziury w całym, do których załatania nie wystarczył jej czuły uśmiech i przemycony deser.
Itachi odłożył na chwilę pióro, unosząc wzrok w jego kierunku. To znaczyło, że naprawdę intensywnie myślał, jak rozwiązać jego problem. Trwało to może trzy sekundy.
– Otrzymałem wczoraj informację, że Akane wraca do Wioski. Ma te same natury chakry, co ty. I specjalizuje się w genjutsu.
– Nienawidzę genjutsu – Młody shinobi skrzyżował ręce. Jego twarz po chwili wygięła się w wyraźny grymas. – Ma mi pomóc ciocia Akane? Baba?
Itachi wypuścił powietrze przez nos. To oznaczało, że Katashi go zirytował. Dobrze. Przynajmniej czuł, jak to jest.
– Uczyła twoich rodziców. – Brunet wrócił do pisania, na znak, że chłopak tą uwagą wyczerpał dar jego niepodzielnej uwagi. Umoczył pióro w kałamarzu, ostentacyjnie nie podnosząc na chłopaka wzroku. – I od lat trzyma Hokage w garści. Jeśli wykazałbyś się na treningu z nią, mogłaby podsunąć mu parę personalnych rekomendacji do nadchodzących misji.
Plecy chłopaka wyprostowały się, a ręce rozplątały. W jego oczach pojawiła się iskierka nadziei.
– Słucham dalej…
– Jeśli nie masz żadnych ważnych zajęć, moglibyśmy odwiedzić Akazuno, gdzie zapoznałbyś się ze swoimi… korzeniami. – Mina Katashi’ego ponownie zaczęła rzednąć, na co shinobi za biurkiem uniósł palec, by powstrzymać jego nadchodzący jęk. – Jeśli tak bardzo chcesz pasować do rodziny, a przy okazji zdobyć coś, czego Keisuke nie ma, możemy przy okazji podpisać Pakt z ptakami.
Tym razem Katashi aż podskoczył z zaskoczenia. W jednym susie był przy biurku, pochylając się nad wujkiem. Jego zielone oczy zdradzały czystą ekscytację.
– Serio? O, Kami. Wycieczka! – Obrócił się w kierunku dużej klatki, skąd obserwowały go dwie jaskółki. Zaczął wymachiwać w ich kierunku pięściami. Tylko trochę przypominało to ciosy, których nauczył go ojciec. – Tylko my dwaj! Ramię w ramię, tajna misja! Jak ty z tatą! O, tak przy okazji, jeszcze nam o niej nie opowiedzieliście!
Starszy Uchiha odwrócił się do niego tyłem, szukając jakichś dokumentów, po czym wrócił do pierwotnego położenia.
– Może innym razem. To… stare czasy – westchnął, zawijając kolejną wiadomość. Rzucił okiem na jaskółki, które intensywnie wpatrywały się w niego, widocznie oczekując wyjaśnień co do tańców jego bratanka. Wzruszył porozumiewawczo jednym ramieniem, gdy zielonooki chłopak nie patrzył, zajęty przeskakiwaniem z kąta w kąt, pełen nagłej energii.
– To chociaż o tym, jak wymieniliście się oczami. A, właśnie! Czy ja też muszę, z Keisuke? Kaori pewnie olejemy. To bachor, niech sobie znajdzie własne, ha ha! – Chłopak nagle przystanął, przystawiając palec do ust i wbijając wzrok w siedzibę Doutai daleko w dole. – Czy wtedy to on będzie miał zielone oczy? A ja normalne?
Za jego plecami Itachi Uchiha otworzył usta. Miał parę uwag do litanii chłopaka. Zaczynając od faktu, że wymiana oczu nie była konieczna, przez to, że żadnemu z nich nie życzył aktywacji Mangekyo, po banał, iż zielone oczy również były normalne. Mimo to zamknął usta i przymknął oczy, biorąc głębszy wdech oraz decydując, że dalsze dyskusje nie są warte jego nerwów.
Zaczynał trochę tęsknić za czasami, gdy nikt nie oczekiwał od niego więcej niż trzech słów. Trochę.
Dzieci jego brata nie były przyzwyczajone do słyszenia odmów. I, nie ukrywał – każde z nich miało swój własny, uroczy sposób, by skupić na sobie jego uwagę.
– Nie spieszysz się na trening? – zainsynuował, chcąc ponownie być sam. Wrócił wzrokiem na puste miejsce obok schodów. Młody Uchiha nie miał ze sobą torby. – Nie widzę bento od Niko.
– A, tak. – Chłopak wyprostował się, zupełnie zapominając o swoich pytaniach i nie zauważając, jak jego wujek sprawnie zmienił temat. – Mama jest zajęta przez jakieś… manewry wojsk. Czy coś. – Pomachał palcami w dziwnym geście, którego Itachi – mimo zaciśnięcia brwi w koncentracji – nie rozszyfrował. – Siedzi w bazie i knuje, co zrobić z Akatsuki. Pojawili się w Kraju Rzek, pewnie słyszałeś.
– To ja przekazałem jej tę informację, więc owszem.
– No więc właśnie. Informacja o terrorystach oznacza brak pysznego drugiego śniadania. Sam jesteś sobie winien. – Katashi uśmiechnął się, dumny ze swojej logiki. Zachmurzył się jednak po kilku sekundach triumfu, choć znowu nie na długo. – I mi, bo też nie dostałem. Ale idę z kolegami na grilla, więc jakoś przeżyję.
– Co za ulga – westchnął sarkastycznie Itachi.
– No nie? – Katashi klasnął w dłonie, widocznie szykując się do zejścia w dół. – Mógłbyś pójść z nami, gdybyś nie był zajęty… tym. – Ponownie wykonał gest ręką, obejmujący pospiesznie całe pomieszczenie z klatkami.
– Będę miał to na uwadze.
– A, zapomniałbym. – Chłopak był już jedną nogą na stopniu, ale odwrócił się ponownie w stronę bruneta, którego przyłapał na minimalnym przewracaniu oczami. – O, i to może mieć coś wspólnego z powrotem cioci… hm… – Itachi odchrząknął, widząc jak młody shinobi odpływa do swojego świata analiz i hipotez. – Tak czy siak! Mama rozkazała ci stawić się u nas pojutrze na obiad, koło szóstej.
Tym razem brwi Itachi’ego uniosły się delikatnie w zdumieniu. Zamrugał, z zaniepokojeniem czując początki uśmiechu.
– Rozkazała?
– Jej dokładne słowa. Choć zwykle się tak nie rządzi, nie? – Machnął ręką, schodząc kilka stopni, aż jedynie jego głowa wystawała sponad poręczy. Wzruszył dramatycznie ramionami, wyrzucając ręce w górę. – Eh, nie wiem! Widać uznała, że to lepiej zadziała. – Jego lewa ręka została w górze, machając sarkastycznie i znikając za balustradą dopiero, gdy pokonał kolejnych kilka stopni. – Na razie!
Mimo że nikt tego nie widział, brunet za biurkiem odwzajemnił wymowny gest, choć bardziej osowiale.
Wzrok kruka w klatce nad schodami odprowadził jego bratanka w ciemność wieży obserwacyjnej. Następnie ptaszysko zwróciło dziób w stronę swojego właściciela i wydało odgłos oznaczający porę lunchu.
Dziś jedynie ptasiego.


Podsumowując: Wioska Ukryta w Trawie otrzyma nasze wsparcie w wyjaśnianiu ruchów Akatsuki w Kraju Rzek – oświadczył Hokage, odchylając się w krześle u szczytu długiego stołu i patrząc na siedzących w sali narad członków Rady. – Przyjmiemy też propozycję Kraju Żelaza. Jeśli dobrze pójdzie, jego przedstawiciel wraz z naszym kochanym Daimyo weźmie udział w posiedzeniu za tydzień. Omówimy wtedy szczegóły powstania tego dziwacznego międzynarodowego… szwadronu… – Zmrużył z wysiłkiem jedyne widoczne oko, drapiąc się w swój ogromny, biało–czerwony kapelusz. Ktoś na sali parsknął empatycznym śmiechem. – ...zespołu dla wspólnego bezpieczeństwa... i śmierci terrorystów i... innych złych ludzi? – Wzruszył ramionami.
– Międzynarodowej milicji – podpowiedziała Radna Ashikaga, uśmiechając się wymownie. Prawdopodobnie gdzieś się spieszyła.
– Tak. Tak właśnie. Milicja. – Hatake odchrząknął zza maski, chwytając długopis. – Megumi–san genialna jak zawsze. Gdybym nie był taki przystojny, to ona zostałaby Hokage.
Cała sala wybuchnęła śmiechem, z Ashikagą na czele. Na znak Hokage Radni zaczęli wstawać i zbierać się do wyjścia. Hatake przystąpił do zapisywania sobie na papierze myśli i uwag, jak zwykł robić po każdej naradzie Shinzobu. Keisuke często robił podobnie po rozmowach i misjach, póki jego pomysły były jeszcze świeże.
Międzynarodowy zespół pomagający utrzymać bezpieczeństwo był zupełnie nowym pomysłem. Ciekawym. Do tej pory shinobi szkolili się i mieszkali w swoich wioskach, a ludzie spoza nich płacili za ich usługi. Im więcej ninja w danym kraju, im wyższy ich poziom, tym dana wioska była silniejsza i ważniejsza. Owszem, zdarzały się wymiany i pożyczenia na wspólne misje. Ale by stworzyć zespół z reprezentantami z pięciu głównych wiosek ninja… albo i nawet pozostałych, mniejszych… koncepcja była intrygująca.
Keisuke schował swój ołówek, zatrzaskując notatnik z brakującymi kartkami.
Od wielu lat panował pokój. Wioski nie toczyły ze sobą otwartych konfliktów, ale na pewno nadal pilnowały przede wszystkim swoich interesów. Nie wiadomo było, co dzieje się w głowach pozostałych Kage. Czy ktoś czegoś nie knuje. I co będzie się działo za pięć czy dziesięć lat. Neutralna drużyna przeznaczona do utrzymywania równowagi na świecie byłaby odsunięta od egoistycznych pobudek każdej z wiosek. Działałaby na rzecz ogółu. Z pewnością byliby do niej oddelegowani najsilniejsi i najbardziej honorowi shinobi, by jak najgodniej reprezentować swój kraj, ale też kontrolować jej działania.
Tylu ludzi z różnymi historiami i kulturami w jednym miejscu… na co dzień, jak prawdziwa drużyna. Trudno było to sobie wyobrazić. Tę ilość informacji, jaką mogli mieć na swoich barkach. Masę rzeczy, jakich mogli się od siebie nauczyć. Odpowiedzialności, którą by dzierżyli.
Jeśli członkowie Akatsuki, zbioru najgorszych kryminalistów z różnych środowisk, zdziesiątkowani nie tylko przez jego ojca i wujka, ale też Anbu z innych ukrytych wiosek, potrafili ze sobą współpracować – to wzorowi ninja mieli jeszcze lepsze szanse. I powód, by na taką współpracę przystać.
Keisuke wstał z krzesła w tylnym rzędzie. Skierował się do wyjścia, kiwając grzecznie – na przywitanie i pożegnanie jednocześnie – wychodzącym z ogromnej sali członkom Shinzobu. Ashikaga rozmawiała o czymś zawzięcie z Haną Inuzuka, nie zwalniając kroku. Hinata Hyuuga przysłuchiwała się ich rozmowie z uwagą, posyłając mu jednak uprzejmy uśmiech i głębsze skinienie. Starszyzna – składająca się z głów klanów Akimichi, Yamanaka i Aburame – szła zaraz za nimi, wraz z Shikamaru Narą – Porucznikiem Dywizji Wywiadu. Kurenai Sarutobi podeszła do notującego Hokage, by coś z nim przedyskutować. W drzwiach na korytarz Keisuke spotkał się z ostatnim członkiem dziewięcioosobowej Rady.
– Poruczniku Uchiha. – Chłopak ukłonił się z przesadnym patosem. Został nagrodzony rozbawionym parsknięciem ojca. Przy prostowaniu się, kątem oka zauważył kobiecą sylwetkę lawirującą między ludźmi. Szatynka w mig pojawiła się przy boku głowy klanu, biorąc go pod ramię. Keisuke powtórzył w stronę matki prześmiewczy skłon, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Generale Uchiha.
– Przemądrzały smarkaczu. – Radny skinął krótko, tym razem perfekcyjnie ukrywając wszelkie pozytywne emocje.
Keisuke uśmiechnął się triumfalnie.
– Co tu robisz? Już po misji? – spytała go kunoichi, przechylając z zaciekawieniem głowę. Warkocz wyłonił się zza jej pasa, bujając się wraz z długą spódnicą w okolicach kolan.
Nigdy nie brała udziału w zgromadzeniach. Przez irytującą – według Keisuke – więź z jego ojcem słyszała i wiedziała wszystko to, co on. Wyczuwała też idealny moment, by złapać go przy wychodzeniu z sali. Byli nierozłączni. Wszechwiedzący i wszechobecni. I zaskakująco zgodni.
– Tak, wróciłem godzinę temu. Wpadłem oddać raport.
– Nie powinieneś go najpierw… um… napisać? – zaproponowała niepewnie Generał, mrużąc oczy – jakby miało to jej pomóc lepiej go zrozumieć.
Shinobi schylił się do torby, by wyciągnąć zwój kartek. Syknął delikatnie, gdy naruszył ranę na ramieniu. Nie wiedział, jak mógł o niej zapomnieć.
– Napisałem go w drodze powrotnej. Tak jest szybciej – mruknął, wręczając kobiecie rulon wydartych z notatnika kartek związanych prowizorycznie jedną z jego gumek do włosów. Uchihowie posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, ale nic nie powiedzieli. Jak zwykle.
Nie potrafił tego wytłumaczyć. Po prostu nie marnował czasu. Chciał służyć Wiosce i coś ciągnęło go do Doutai. Do walki, nie siedzenia przy Hokage.
Nie to, że coś do niego miał. Podobało mu się, że Hatake – tak jak on sam – nie przywiązywał żadnej wagi do konwenansów i regularnie przymykał oko na jego nonszalanckie podejście do akt. Jego najnowszy raport, z każdym oślim uchem i plamą, również miał trafić do kartoteki. Był tego pewien.
Rzadko pojawiał się w bazie i na obradach. No bo jasne, narady Shinzobu były czasem zabawne do obserwacji, jednak jego powołaniem nie były dyplomatyczne gierki. Nie to, że były powołaniem jego ojca – dla Sasuke Uchihy definicją polityki było wrzeszczenie na wszystkich, którzy mają inne zdanie.
Jednak Doutai było czymś ciekawym. Potrzebnym, innym, nowym. Było dobrze funkcjonującą organizacją o pięciu wspierających się filarach. Każdy shinobi, jeśli wykazał chęć i spełnił odpowiednie warunki, mógł do niej dołączyć. I nie był to tajemniczy pakt z nieznaną, nieobliczalną grupą, jaką było kiedyś Anbu – gdzie wezwanie na misję mogło oznaczać pewną śmierć na samobójczej wyprawie lub skrytobójstwo przeciwko innym wioskom.
Doutai działało otwarcie. Miało jasną hierarchię. Władza była przez to równo rozłożona, a każdy odpowiadał za co innego i przed kim innym. Shinzobu zawsze doradzało Hokage. W skrajnych wypadkach mógł on wydawać rozkazy sam, ale większe, strategiczne decyzje były podejmowane po długich naradach z dziewiątką Radnych. Bezpośrednio pod Hokage działała Generał Doutai, a pod nią pięciu Poruczników.
Jego ojciec był Porucznikiem Kogeki, czyli Dywizji Ataku. Wyruszali na tradycyjne misje wymagające wysokich umiejętności. Specjalizowali się w eliminowaniu celów jak najszybciej i jak najciszej. Syn Radnego Aburame, Shino, dowodził Dywizją Zwiadowczą – Teisatsu. Wykrywali oni niebezpieczeństwa, namierzali cele dla Ataku i zbierali informacje dla Joho, czyli Dywizji Wywiadu. Jej również przewodniczył aktualny Radny, Shikamaru Nara, ojciec Shiho. Dywizją bezpieczeństwa wewnętrznego samej Konohy, ostatnią linią obrony, było Keibi – prowadzone przez kuzyna Radnej Hyuuga, Neji’ego Hyuugę. Ostatnia grupa, Medyczna – Igaku, służyła pod Ino Yamanaką – córką Radnego Yamanaki i matką Ise.
Katashi zawsze wydawał się zainteresowany tym, co poza Wioską. Kochał podróże. Nowe miejsca, nowych ludzi. Niebezpieczeństwa. Przygody. Nieznane. Gdyby mógł, każdą z misji przedłużałby w nieskończoność. Nadawał się do Zwiadu. Albo do tej nowej międzynarodowej grupy.
Keisuke? Keisuke nie był pewien, czego chciał. Czego powinien był chcieć. Mieszało mu się to z tym, czego od niego oczekiwano lub uznawano, że chciał.
Ale były to rozważania na inny dzień.
– Nie mogłeś iść z tym do szpitala? – Jego ojciec wskazał na rozdarty materiał na jego ramieniu. Spod kurtki wystawał kawałek zakrwawionej koszulki. Oczywiście starszy shinobi musiał jej dotknąć, przez co Keisuke skrzywił się z bólu.
– Może i powinienem. Ale dziś na dyżurze jest Ise.
– Ooo! Ise Yamanaka? Co u niej? – ucieszyła się kunoichi, składając w ekscytacji dłonie. Keisuke przewrócił oczami. Nienawidził, gdy jego matka wchodziła w tryb swatki. Zwłaszcza przy wspomnieniu nieodpowiednich osób.
– Nie wiem. I nie chcę się dowiadywać – przyznał, poprawiając kurtkę, by lepiej zakryć ranę. Znał podstawowe zabiegi, mógł poradzić sobie sam. Albo…
– Rozumiem doskonale. Nie ruszaj się. – Ojciec chwycił go za ramię. Keisuke zdusił w sobie jęk. Nie był to przyjacielski gest. Była to zapłata i nauczka, bo Sasuke Uchiha nie popierał otrzymywania groźnych ran na misji. Jednak – jak stwierdził – rozumiał pewne rzeczy. Dlatego pod jego palcami na chwilę zamigotała seledynowa chakra, która błyskawicznie zasklepiła ranę na ciele chłopaka.
– Dzięki.
– Wszystko po to, by oddać raport? – zdziwił się mężczyzna. Zwykle osoby z zewnątrz nie były zbyt chętne, by przysłuchiwać się obradom Shinzobu. Trwały wiele godzin i poruszały nudne dla większości mieszkańców tematy, od polityki do gospodarki. Wizyty nie były zakazane – nie gdy ustalenia były po posiedzeniach i tak podawane do wiadomości publicznej – jednak Keisuke rzadko miał czas i powód, by przyglądać się pracy ojca. Starszy Uchiha uniósł brew, taksując syna analitycznym spojrzeniem. Jego usta wygięły się w zarozumiały uśmiech. Ten, który pojawiał się zawsze, gdy uważał, że go na czymś przyłapał. – Słuchanie gderań starych dziadów nie pomoże ci szybciej dostać się do Doutai.
Keisuke zaśmiał się. Nie mógł się powstrzymać. Pudło.
– Trzeba było mi to szybciej uświadomić, nie słuchałbym wielu krewnych.
Generał Uchiha otworzyła szeroko usta. Jej brwi zniknęły pod grzywką. Obróciła się, by lepiej spojrzeć na męża, który złapał jej wzrok – wymieniając z nią myśli – i parsknął wymownie, przewracając oczami.
– Tak naprawdę to chciałem zobaczyć, czy wspomnicie coś o Festiwalu Hanami – przyznał chłopak, dla pewności wsuwając palce pod ubranie i dotykając jeszcze przed chwilą krwawiącego miejsca. Jeden nieprzemyślany ruch i tyle kłopotów… – Zastanawiałem si-...
– Jeśli chciałeś prosić o zgodę na pójście tam z Shiho, to właśnie minąłeś się z Shikamaru. – Przerwał mu brunet, wskazując palcem na korytarz, w którym niedawno zniknął drugi Radny.
– Zrobię to – zapewnił go Keisuke, krzyżując ramiona ze swoim markowym wrednym uśmieszkiem. – Tylko najpierw wynajdę jutsu do cofania się w czasie i wrócę do prehistorii, w której pytaliście ojców o zgodę na randkę.
Generał Uchiha zakamuflowała chichot dłonią. Przywódca Kogeki tylko westchnął, oplatając kobietę ramieniem i przyciskając ją do siebie. Odchrząknął, dusząc w sobie – możliwe, że niecenzuralną – odpowiedź.
Keisuke rozluźnił szczękę. W końcu mógł spokojnie mówić.
– Skoro już musicie wiedzieć, to próbuję załapać się na obstawę Festiwalu. Będzie to, według moich szacunków, misja rangi A. Nawet krótka i przyjemna, a na pewno opłacalna.
Uchihowie po raz kolejny spojrzeli na siebie – nawet nie poczuwając się do dyskrecji – i przyznając mu pewną logikę, wzruszyli ramionami. Radny spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku, który wyłonił się zza włosów kunoichi.
– Muszę spadać. Mam zebranie dywizji – westchnął, uwalniając żonę z uścisku. – Jeśli pozwolę Naruto wytłumaczyć naszą nową formację bojową, prawdopodobnie wszyscy zginą.
– Jasne, leć. – Generał wspięła się na palce, całując Sasuke w policzek. Ten w idealnym momencie schylił się nieco, by otrzymać buziaka. Odkąd Keisuke pamiętał, zawsze byli doskonale skoordynowani.
Chwilę potem brunet wycofywał się już tyłem w kierunku siedziby Kogeki.
– Nie bierz zbyt wielu łatwych misji – upomniał syna, wskazując na niego władczo palcem, wymijając przy tym sprawnie paru pracowników Shinzobu. – Jeszcze Rada wsadzi cię do Bezpieczeństwa. A dobrze wiesz, że najlepiej nadajesz się do nas, do Ataku.
Z tymi słowami zniknął za rogiem.
Pani Uchiha splotła ręce za plecami, uśmiechając się pobłażliwie. Nie był pewien, czy w stosunku do swojego męża, czy całej zaistniałej sytuacji.
– Nie musisz się nim przejmować. Trafisz tam, gdzie zechcesz. – zapewniła. Zwykle, gdy go o czymś zapewniała, wkrótce stawało się to prawdą, więc był dobrej myśli. Nie to, że miało to jakieś znaczenie, gdy nadal nie wiedział, czego chciał. – Byłbyś nawet dobrym Zwiadowcą.
– Albo Medykiem – zażartował, rozdrapując nerwowo palcami zasychającą krew na bluzce. Jeden zły ruch, jedno opóźnienie, a byłaby to krew Shiho.
– Albo – przytaknęła, podchodząc do niego. Przez chwilę bał się, że go pocieszy i przytuli, w ten swój wylewny sposób. W środku bazy Shinzobu. Na oczach ludzi. Zawsze widziała jego dyskomfort, gdy wydawało mu się, że jest niewystarczająco utalentowany do jakiegoś przedsięwzięcia. Ona jednak jedynie zmierzwiła mu włosy. Były nadal brudne i sklejone. Zostawił rzeczy w progu domu i od razu ruszył do Bazy. Nie miał czasu się wykąpać. – Dam ci znać, jeśli pojawi się jakaś dobra misja. Na przykład dwuosobowy patrol na pewnym romantycznym festiwalu. Idealny dla członków klanu Uchiha i Nara.
– Dzięki.
– Przekażę też twój raport Kakashi’emu, gdy będzie miał chwilę. – Wskazała na nadal rozmawiającego za drzwiami Hokage. Dwóch mijających ich w korytarzu shinobi ukłoniło się jej niemal w pas. Uśmiechnęła się do nich szeroko. – Jak misja, tak w ogóle? Bo nie zapytałam. Rzadko wracasz spocony, a co dopiero ranny.
– To nic takiego – zapewnił, próbując uniknąć kolejnej litanii. Albo, co gorsze, zbyt wielu pytań. – Zasadzka. Poradziliśmy sobie.
– Mogę sobie doczytać w raporcie? – Uniosła niechlujny dokument między nimi, obracając go w palcach z zainteresowaniem.
Przełknął ślinę. Jego serce zaczęło szybciej bić, czuł to.
– Wolałbym nie.
– No dobrze – westchnęła, chowając zwój za paskiem. Zabujała się na stopach, od palców do pięt. Czasami miał wrażenie, że jego matką była mała dziewczynka zamknięta w ciele potężnej kunoichi. Często porównywał ją z ciocią Anko, na co obie się obruszały. – Gdzie teraz lecisz?
– Chyba na trening.
– Twój zespół pewnie liże rany po misji – mruknęła, patrząc na niego przenikliwie spod uniesionej brwi. Chyba wiedział, o co chodzi. I nie chodziło o to, że się przemęcza.
– To wezmę Katashi’ego. – Mógł się wyżyć na jęczącym bracie, by odreagować złe decyzje podczas walki. I tak by się od niego nie odpędził. Katashi z jakiegoś powodu musiał otrzymywać z każdej jego misji raporty trzy razy dłuższe niż sam Hokage.
Keisuke zostawił wcześniej plecak i sprzęt w przedpokoju ich domu. Katashi na pewno je widział, więc raczej dotarło do niego, że jego brat wykonał zadanie i znów był krok bliżej do bycia wcielonym do Doutai. To znaczyło, że jak zwykle się wściekł i poszedł pomarudzić do wujka. Jego lamenty nigdy nie trwały krótko, więc Keisuke mógł go pewnie jeszcze złapać w okolicach wieży obserwacyjnej.
Idealnie.
W korytarzu Shinzobu rozległo się głośne burczenie.
Generał Uchiha spiorunowała go wzrokiem.
– Nie trenujemy na pusty żołądek.
– Tak, mamo – westchnął.
– Możesz wziąć Katashi’ego na obiad i trening – poinstruowała go kunoichi, wyczuwając już pewną zasadę i zdradzając swoje rozbawienie lekko drżącymi kącikami ust.
– Oczywiście, mamo.
– W czwartek jest rodzinny obiad. Punkt szósta. – Uniosła palec, po czym powoli – jak jej mąż, wcześniej – zaczęła wycofywać się w głąb korytarza, do swojego gabinetu.
– Dobrze, mamo.
– “Dobrze” to by było, gdyby Katashi dotrwał do niego w jednym kawałku.
– …
– Keisuke! – zaśmiała się z udawanym oburzeniem.
– Niczego nie mogę obiecać.


Ryby koi ruszyły do brzegu, gdy tylko ją zobaczyły. Uśmiechnęła się, patrząc jak jej ulubione karpie – Nishi i Kiki – pędzą jej na spotkanie. Sięgnęła do torebki, by rzucić im trochę groszku i kukurydzy. Chmara kolorowych stworzeń rozprawiła się z jedzeniem, zanim zdążyło opaść na dno stawu. Był to zaciekły i chaotyczny taniec kolorów.
Rzuciła kolejną garść, tym razem bardziej rozłożyście, by ryby się nie kłóciły.
– Od jutra przechodzicie na płatki owsiane – westchnęła, przykucając przy brzegu, aby lepiej przyjrzeć się ogromnym karpiom. – Przytyłyście.
Kolejną porcję wykruszyła z ręki tuż przy krawędzi stawu. Ryby ufnie podpłynęły aż do jej stóp, wystawiając chciwie główki ponad wodę. Nishi jak zwykle otwierała usta najszerzej, zdając się bezgłośnie prosić ją o więcej. Kaori zaśmiała się, widząc jak małe, białe wąsiki karpia ruszały się z przejęciem.
Wyciągnęła dłoń z jedzeniem i pozwoliła, by co odważniejsze ryby zjadły z niej trochę więcej. Kiki łupnęła czarno–białym ogonem o taflę wody, zwracając na siebie uwagę.
Dziewczynka zrozumiała, o co chodzi. Był czas spaceru.
– Dywizja Koi, ruszamy!
Wskazując ręką kierunek, ruszyła wzdłuż brzegu, znaną sobie i rybom trasą, co kilka kroków wrzucając do wody kolejne garście jedzenia. Woda zafalowała, zmuszając przerażoną żabę do opuszczenia ogromnego liścia lotosu i wylądowania w wodzie.
Kaori lubiła lotosy. I ryby. Były kolorowe i piękne, a w ogrodzie stanowczo brakowało kwiatów i barw. Ruchu. Urozmaicenia. Zwłaszcza teraz, gdy spacerowała po nim sama, bo jej bracia zajęci byli głupią rywalizacją.
Zrobiła większy krok, by nie rozdeptać ważki siedzącej na kamieniu chodnika.
Ryby podążyły za nią, gdy zbliżyła się do wodospadu. Hałas spadającej wody niemal całkowicie zagłuszał szum drzew i świergot ptaków. W powietrzu unosiła się delikatna mgiełka, a powietrze wydawało się chłodniejsze. Spomiędzy białych wstęg wody wystawały ostre, zamszone kamienie. Zawsze miała ochotę się po nich wspiąć.
Schyliła się nad wodą i wytrzepała torebkę z resztek. Wszystkie koi zameldowały się u jej stóp, wyławiając – już wolniej i spokojniej – ostatnie kęsy.
Sharingan pozwolił jej bez problemu się ich doliczyć. Każdego odcienia, wzoru i kształtu. Takich jak wczoraj. Mimo że ryby koi żyły dłużej niż ludzie, i tak martwiła się o ich zdrowie. Były jej najlepszymi towarzyszami spacerów.
Zgniotła torebkę, chowając ją do kieszeni i wyłączając Sharingana.
Cofnęła się i minęła krzywy cydr, wspinając się po kamiennych schodkach. Kiedyś na charakterystycznym drzewie wisiała jej huśtawka. Gdy na niej siedziała, jej stopy ledwo sięgały tafli wody. Uwielbiała na niej rozmyślać, zwłaszcza w towarzystwie ryb.
Niestety rok temu jedna z lin się przetarła, a Kaori wylądowała w wodzie. Minus był taki, że odtąd miała awersję do huśtawek. Plus – że nauczyła się pływać.
Tuż przy schodkach stała rodzinna świątynka. Co rano pani domu zapalała w niej kadzidło. Kaori nie rozumiała tego, ale miło kojarzyła zapach dymu połączony z wonią rosnących dookoła sosen i cyprysów. Na dachu kapliczki zawieszony był dzwonek wietrzny, brzęczący wysoko przy każdym podmuchu. Tuż obok stał śmieszny głaz. Według Kaori wyglądał jak kaczka.
Na wzgórzu, jeszcze przed mostem, rosły śliwy, wiśnie i morele. Klan oraz sąsiedzi brali stąd owoce na przetwory i nalewki. Kaori za to cieszyła się, bo miejsce to było właśnie usłane spadającymi płatkami kwiatów.
Z uśmiechem stwierdziła, że ryby na dole straciły ją z oczu i szukały jej przy brzegu, próbując za nią podążać.
Nieco dalej płynął już strumień. Dookoła rozlegał się szum wody i równomierny, kojący dźwięk shishi–odoshi. Przeszła przez wodę drewnianym mostem, kierując się jeszcze wyżej, do swojej kryjówki. Ogród stawał się gęstszy, dziki. Odgłosy miasta i ozdób cichły na rzecz szumu liści i gry cykad. Ptaki rozmawiały ze sobą nad jej głową, zastanawiając się pewnie – jak i ona – czemu dokarmia ryby, a ich nie. Musiała to szybko zmienić. Na pewno mieli w domu paszę dla summonów i ptaków z wieży obserwacyjnej.
Skręt do jej tajnego miejsca był niepozorny. Na malutkiej polance, z której wszyscy kierowali się w lewo, zataczając koło wokół stawu i wracając przed rezydencję, stała kamienna, przysypana liśćmi latarenka. Od dawna brakowało w niej oleju czy świecy, ale według Kaori tak było lepiej, bo nikt nie zwracał na nią uwagi. Okrążyła ją, wchodząc między paprocie i bambusy.
Tu, pośród klonów, buków i dębów, pozornie zwykłych drzew w zaniedbanym, dzikim lesie górującym nad ogrodem i rezydencją, był jej skarb. Wierzba płacząca. Długie niczym szarfy gałęzie kołysały się na wietrze, szorując o ziemię. To stąd, gdy stało się tuż przed drzewem, i z jakiegoś powodu odwróciło się od niego, doskonale widać było jej drugi skarb.
Pomiędzy pniami drzew była szeroka przerwa. Z trawą na dole i bujnymi koronami na górze, obramowywały one ze wszystkich stron niezwykły widok – Skałę Hokage oświetloną zachodzącym słońcem.
Wspięła się na swoją wierzbę, znając na pamięć każde wgłębienie i nierówność w korze. Zasiadła na szerokiej, rozdwojonej gałęzi i założyła ręce za głową, opierając się z westchnieniem o pień.
Wierzba przysłaniała ją niczym ochronny parasol. Nikt, komu by wcześniej nie pokazała swojego schronienia, nie byłby w stanie jej znaleźć. Ona zaś – w zależności od miejsca, na którym usiadła w koronie wielkiego drzewa – widziała wszystko. Centrum Wioski, ogród, dom. Nawet Akademię.
W dzielnicy Uchiha było wiele punktów widokowych, ale nic ciekawego do oglądania. Przy murze oddzielającym ją od reszty Konohy stała siedziba Shinzobu. Gdy do późna paliły się w niej światła, Kaori wiedziała, że wieczorem w domu musiało być pusto.
Reszta dystryktu wypełniona była dwoma rodzajami budynków – nowymi, rozstawionymi w przestrzeni od bramy do rezydencji, oraz starymi – niezamieszkałymi. Mieszkania w tych nowych wynajmowali ludzie spoza klanu, zajmując je razem z parterami, gdzie pracowali w najróżniejszych lokalach – restauracjach, barach, kawiarniach i sklepach. Główna ulica dzielnicy była przez to pełna ruchu i zapachów, a ludzie nie opuszczali jej czasem do późnego wieczora, krążąc pod lampionami udekorowanymi symbolem jej klanu. Atrakcje z każdym rokiem rozrastały się na boczne uliczki, a mieszkańcy powoli zapuszczali się w mniej rozwinięte rejony kwartału i tam szukali miejsca dla siebie.
Może Konoha robiła się za mała?
Kaori nie rozumiała, czemu większość dzielnicy stała pusta. Było to, jej zdaniem, niezwykłe marnotrawstwo. Gdy patrzyła na szereg jednolitych domków, zastanawiała się, co powinno było się w nich znajdować. I co takiego kiedyś się znajdowało, skoro już tam stały. Coś w tyle głowy mówiło jej, że zna odpowiedź na to pytanie. Jednak brakowało jej jakiegoś ważnego elementu. W dodatku myślała o tym jedynie tutaj. Gdy wracała do domu, od razu zapominała spytać o to kogoś starszego.
Z rezygnacją wróciła wzrokiem do swojej wierzby. Ponownie włączyła Sharingana. Natychmiast zauważyła chowające się w koronach drzew ptaki. Owady, których wcześniej nie potrafiła dostrzec. Kolorowe motyle. Mrówki i pająki na zajmowanej przez nią gałęzi. Widziała unoszące się w powietrzu pyłki roślin i najmniejsze ruchy wąskich listków. Widziała każdy włosek na swojej ręce, każdy pieprzyk i por na skórze.
Żałowała przez moment, że nie wyostrzył jej się też węch i słuch. Na razie większość jej umysłu zajmowały doznania wzrokowe. Nie było to fair wobec innych zmysłów, które oferowały inne rzeczy do doświadczenia. Przymknęła oczy, wciągając nosem powietrze przepełnione zapachem wody i roślin. Wsłuchiwała się w przyrodę, dzwoneczki i odległe, stałe, usypiające odmierzanie czasu.
Poczuła chakrę, przez co lekko podskoczyła. Złapała równowagę. Przetarła oczy, orientując się, że zasnęła. Tuż obok jej drzewa przeleciał summon. To znaczyło, że w domu był wujek albo tata.
– Tak myślałem, że tu będziesz.
Spojrzała w dół. Miała rację. Sasuke patrzył na nią z rozbawieniem. Pewnie widział, jak spała. I omal nie zleciała z gałęzi.
– Przysnęłam trochę – przyznała, nie chowając ziewnięcia, a za to wyciągając się leniwie, z rękoma w górze.
– Trochę tak – przyznał shinobi. Widząc, że dziewczynka nie przymierzała się do zejścia z wierzby, wspiął się na nią sam, przysiadając na wygodnej gałęzi naprzeciwko. Miał już na sobie yukatę i zori, czyli był po pracy. Jak długo spała? – Musimy pogadać.
O. To brzmiało poważnie. Wyprostowała się, czując nagłą ekscytację.
– Coś się stało? – spytała, dopiero po chwili rozumiejąc, że jakiekolwiek nowiny przyniósł – mogły być zarówno dobre, jak i złe.
Przez moment brunet wyglądał na zaskoczonego, jakby uważał, że sprawa do omówienia była na tyle oczywista, że Kaori miała sama zacząć temat. Westchnął, pochylając się do przodu i składając ręce.
– Słyszałem, że obudziłaś dziś rano Sharingana.
– Ah, tak. To prawda, patrz. – Oczy dziewczynki natychmiast zrobiły się czerwone. Zamrugała, trzepocząc czarnymi rzęsami, by przyzwyczaić się do wciąż nowego uczucia i ruchu chakry pod skórą. Twarz starszego Uchihy wyostrzyła się. Widziała, które włosy na jego głowie stały poza porządkiem. Widziała lekki zarost na jego szczęce, a nawet ścieg w szyciu jego kimona. – Fajne to.
– Cieszę się, że ci się podoba – odchrząknął Radny, nieco sfrustrowany. – Chodzi o to, że… cóż. My, to znaczy nasza rodzina, aktywuje Sharingan w sytuacjach stresowych – zaczął, wskazując na swoje własne oczy. Dziewczyna przechyliła głowę, nie rozumiejąc. – Zwykle dzieje się to na misji, gdy jesteśmy wściekli. Albo bardzo się boimy.
Wyłączyła Sharingana, przełykając ślinę. Chyba nie zrobiła nic złego? Nie brzmiało to jak reprymenda, ale jednak nie lubiła, gdy ktoś sugerował, że zrobiła coś ważnego w niewłaściwy sposób. Nie skończyła jeszcze Akademii. Nie była na misji. Miała poczekać?
– Dlatego przyszedłem z tobą porozmawiać. Jeśli stało się coś, co sprowokowało cię do użycia tej mocy… jeśli chcesz o czymś pogadać, to jestem do twojej dyspozycji.
Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy. Kaori zaśmiała się delikatnie.
– Nie, nic się nie stało. Po prostu… – Uniosła ręce, wykonując zabawny, uspokajający go gest. – Weszłam do łazienki i przyłapałam Katashi’ego przed lustrem. Znowu mówił do swojego odbicia i spinał się, próbując włączyć Sharingana. – Usta bruneta ścisnęły się w wąską linię na samo wspomnienie porannego postękiwania syna. – Potem weszłam do łazienki i myjąc zęby… spróbowałam zrobić to samo, zobaczyć, czy mi się uda i… ta–daaa… – Zamachała rękami dookoła swojej twarzy, nie okazując jednak zbytniego zadowolenia. Opuściła głowę, przeczesując nerwowo kruczoczarne włosy. – Czy to znaczy, że mam kłopoty?
– Nie – odparł od razu shinobi, relaksując się znacznie. – To znaczy nie u mnie. Szkoła to inna sprawa.
– Oh. Uzumaki–sensei ci powiedziała? – dziewczynka zachichotała nerwowo, unikając jego spojrzenia i zaplatając na włosach mały warkoczyk.
– Tak. I prosiła o spotkanie. Tym razem wyjątkowo ze mną, bo Niko gó-... mało wie o Sharinganach – westchnął, karcąc ją wzrokiem za stworzony problem. – Wiesz dobrze, jak uwielbiam lądować u Sakury na dywaniku, prawda?
Nie była pewna, czy pierwszą rzeczą, jaką nauczył ją siedzący naprzeciwko mężczyzna był Katon, Raiton, czy sarkazm. Tak czy siak – mimo początkowych problemów rozumiała go już doskonale. Reszta rodziny pomogła.
– Wiem, przepraszam. Ja-...
Przerwała, widząc jak brunet bujał się lekko na gałęzi, przeszukując wewnętrzne kieszenie yukaty, zupełnie jakby nosił w nich masę rzeczy i nie spodziewał się, że któraś z nich się przyda. Po kilku próbach dobył w końcu mały zwój, który zaczął rozwijać, czytając kolejne znaki i wyraźnie czegoś szukając.
– Hn. Jest.
Nie widziała, czy posmarował pergamin krwią, czy użył tajnej pieczęci. Bardziej interesowało ją, co takiego przywoływał i jakie inne skarby tam trzymał.
W jego rękach w kłębie dymu pojawił się ogromny, szary pluszak.
Kaori nie próbowała nawet powstrzymać podekscytowanego pisku. Wyciągnęła ręce ku zabawce, omal nie spadając z gałęzi. Mężczyzna ostrożnie podał jej wielkie wypchane zwierzę.
– To wiiilk! – Przytuliła prezent, ledwo obejmując go rękami. Dziwnie pachniał, pewnie przez pustkę, do której trafiały narzędzia shinobi, ale i tak był najpiękniejszą zabawką, jaką widziała. Uwielbiała wilki. Od dawna marzyła o posiadaniu własnego. A najlepiej kilku. I podpisaniu z nimi Paktu. I tworzenia jutsu z nimi związanych. I spania obok nich w ogrodzie. I odprawianiu z nimi ceremonii herbaty. – Skąd go wziąłeś?
Nie widziała nigdy tej zabawki w Konoha. A miała doskonałą pamięć i wielki zapał do przeszukiwania sklepów. Jej pokój był przepełniony najrozmaitszymi zwierzakami.
Radny uśmiechnął się znacząco. Nie odpowiedział, delikatnie wskazując za to na swoje własne oko. Kaori zmrużyła oczy. Po sekundzie zrozumiała. Zmieszała się, dezaktywując Sharingana, który włączył się w napływie jej radości.
– Na ostatniej wizycie w Kraju Herbaty – wyjaśnił w końcu brunet. Kaori nie do końca kojarzyła jeszcze, gdzie to było, ale musiała tam pojechać. Uwielbiała herbatę. – Zobaczyłem go i coś mnie tknęło, by przygotować dla ciebie prezent.
– Moje urodziny są za siedem miesięcy – zauważyła, nie patrząc już na niego. Obracała wilka w rękach, oglądając go z każdej strony, na zmianę gładząc i strosząc miękkie futro na jego grzbiecie. Przejrzała się w jego błyszczących, plastikowych i intrygująco inteligentnych oczach. Czy zwierzęta mogły mieć Sharingana? Pasowałby!
– Tak, ale miałem przeczucie, że przez te siedem miesięcy sobie zasłużysz.
Przerwała oglądanie pluszaka, sadzając go sobie na kolanach. Oparła brodę na jego łbie, patrząc na Radnego z góry. Jej uśmiech był ogromny, jakby jego słowa sprawiły jej jeszcze większą radość.
– Dziękuję. Będę o niego dbać.
– Mam nadzieję. Tylko nie mów mamie, skąd go masz, zanim nie wyjaśni się, czego chce Sakura – zastrzegł, wskazując na nią władczo palcem. Kaori przytaknęła. Była dobra w przemycaniu zabawek i słodyczy. Mężczyzna zeskoczył na ziemię. Otrzepał pospiesznie tył yukaty i wystawił ręce ku górze.
– Najpierw Haiiro – zapowiedziała mała kunoichi, rzucając mu wilka.
– Tak go nazwałaś? – zaśmiał się, wkładając sobie pluszaka pod pachę.
– Twierdzi, że tak ma na imię.
Dziewczynka zeskoczyła wprost w ramiona Uchihy, lądując w nich lekko jak piórko. Ześlizgnęła się po jego boku na trawę, natychmiast zabierając od niego zabawkę i ruszając przed siebie, w kierunku polany.
W spokojnej ciszy przeszli bambusowym lasem na drugą stronę stawu – aż do rozłożystych, omszałych stopni w dół. Nie zatrzymywali się przy wodospadzie. Kaori podeszła jednak bliżej brzegu, by pokazać sunącej tuż pod taflą wody Nishi swojego nowego towarzysza zabaw. Głowa klanu szła niedaleko za nią, patrząc krytycznym okiem na elementy ogrodu i marszcząc lekko brwi – prawdopodobnie bezgłośnie rozmawiając z żoną o chwastach, przycinaniu drzew czy innych przyziemnych sprawach.
Dla jej rodziny ogród był miejscem relaksu i spotkań, ale także pewną wizytówką – chwalili się uformowanymi Dotonem wzgórzami, majestatycznymi schodami i głazami wystającymi z wody niczym góry lodowe z oceanu. Chcieli, by wszystko było w nim idealne i stałe, by panował w nim całkowity porządek. Mieli otoczenie domu za coś funkcjonalnego i prestiżowego.
Dla Kaori ogród był całym światem. Miejscem zabaw, treningów, czytania książek. Codziennie szła na ten sam spacer i codziennie zachwycała się jego pięknem, znajdowała w nim coś nowego, zaskakującego. Kolorowego ptaka, którego nazwy nie znała. Śmieszną żabę. Nieuchwytną jaszczurkę. Czuła się prawdziwą panią tego miejsca. Znała je lepiej niż inni, nawet pracujący w nim ogrodnicy.
Nie mogła się doczekać, aż pokaże ogród kolejnym znajomym z Akademii. Chiyuki Hyuuga lubiła trenować z nią na polanie przed wierzbą. Kaori była pewna, że gdy dziewczyna zobaczy jej nową zabawkę, z zazdrości aż odpadną jej koczki.
– Idę do ogródka po warzywa – zadeklarował brunet, przystając przy ganku rezydencji z rękami schowanymi w rękawy. Spojrzał wymownie na shoji, przez które prześwitywało światło z kuchni. – Zmykaj do domu.
Kaori zamachała łapami szarego wilka, tak jakby to on protestował.
– Pójdziemy z tobą!
– Albo mi się zdaje, albo przespałaś porę odrabiania lekcji – westchnął shinobi, unosząc brew. Zapał dziewczynki i wilka natychmiast zgasł. – Nie dolewaj oliwy do ognia. Odrób wszystko porządnie przed kolacją, by Sakura nie miała dodatkowych powodów, by się do ciebie przyczepić.
Dziewczynka spojrzała na niego z dołu z wyraźnie niezadowoloną miną i obróciwszy się na pięcie, przytuliła pluszaka i odczłapała do domu mizernymi, małymi kroczkami.
Sasuke westchnął, odprowadzając ją wzrokiem. Przez moment wydawało mu się, że znad jej ramienia przygląda mu się dziki, rozjuszony wilk.



Ja otworzę. – Keisuke wstał od niskiego stołu, przy którym rozmawiał z gośćmi. Przemknął po cichu korytarzem do genkanu. Zza ryżowych ekranów czuł znajomą chakrę, więc zdjął barierę. Drzwi natychmiast rozsunęły się, a do środka weszła wysoka kunoichi. – Cześć, babciu.
Kobieta bez pomocy rąk błyskawicznie zsunęła z nóg buty, wskakując na stopień i chwytając go w podduszający chwyt. Chłopak złapał oddech i parsknął śmiechem, gdy Anko zaczęła ciągnąć go do salonu, szurając bosymi stopami po tatami. Jej uścisk był silniejszy, niż się spodziewał. Próbował się wyszarpnąć, ale bezskutecznie.
To był dobry moment na przypomnienie sobie, że na co dzień przesłuchiwała i torturowała więźniów na rozkaz jego rodziców.
– Ja ci dam “babcię”, ty wredny bachorze – warknęła niebezpiecznie, wolną ręką mocno mierzwiąc mu włosy. Jego fryzura była już zrujnowana. – Oi, ładnie to tak zaczynać beze mnie? I kto zapomniał wychować jedno dziecko? – spytała z uśmiechem, rozglądając się po pomieszczeniu. Przy najbliższym stoliku, wśród filiżanek, kieliszków i przystawek, siedzieli Kakashi i Akane. Oboje, w przeciwieństwie do niej, ubrani byli w eleganckie kimona. Hokage pomachał jej na przywitanie.
– Tak samo ładnie, jak spóźniać się na ustaloną godzinę. I pewnie ta sama osoba, która uczyła manier ciebie – odpowiedział jej niski głos z boku. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, widząc Itachi’ego z imbrykiem herbaty. Uchiha wyswobodził chłopaka chwytając jej rękę w silne palce. Keisuke minął wujka z cichym podziękowaniem.
– Itachiii – zaśpiewała radośnie Mitarashi, ignorując jego zirytowane spojrzenie i przytulając się do jego boku. Z tej perspektywy widział wystającą spod jej grzywki bliznę. – Cudownie wyglądasz, taki… udomowiony. Jesteś sam? Gdzie druga połowa? Jak się ma? Co tam u was?
Shinobi zmrużył oczy, odklejając ją od siebie. Było to trudne, gdy miał zajętą rękę.
Stojąc w ciemnych ubraniach w kącie pokoju, będąc widocznie zdegustowanym jej zachowaniem, wyglądał jak mokry, nieszczęśliwy kot.
– Usiądź, naleję ci herbaty.
– Ha! Herbata jest dla dzieci.
– Ciocia Anko! – Z kuchni wyskoczyła Kaori, biegnąc ku kobiecie i wycierając przy tym ręce w mały fartuszek.
– Oh, a co to za piękność?! – pisnęła Mitarashi, podrywając dziewczynkę do góry. – Kami, kopę lat! Jak ty urosłaś! Ledwo cię trzymam! – żachnęła się, trzymając dziecko bez trudu. – Aleś ty śliczna, no wykapana ciocia!
– Widziałaś ją dwa dni temu – westchnął Itachi, poddając się w kwestii sadzania głośnej kunoichi do stołu. – A wszelkie podobieństwo jest fizycznie niemożliwe.
Akane posłała mu z dołu rozczulone spojrzenie. Wiedziała dobrze, że nie miał zamiaru kwestionować urody Kaori, która była oczywista i komentowana przez całą wioskę. Jednak bawiło ją uparte prostowanie przez niego wszystkich informacji poza tą jedną.
– Co ty masz na sobie, co? Co ty tam robisz w tej kuchni? – spytała dziewczynkę Mitarashi, zupełnie ignorując swojego byłego szefa. Podrzuciła Kaori w ramionach, poprawiając chwyt i oglądając ze zdziwieniem jej dziecięcy fartuszek.
– Pomagam!
– Kochana, ty i ja jesteśmy księżniczkami – westchnęła Anko, kręcąc głową i przysiadając na poduszce obok Hokage, z dziewczynką na kolanach. – My nie pomagamy i nie pracujemy w kuchni. My jesteśmy od tego, by być obsługiwane, wiesz?
Itachi przymknął oczy, biorąc głęboki wdech. Postawił parujący imbryk na stole i zajął swoje miejsce obok Akane. Wystarczająco dużo ludzi kręciło się dookoła, nie chciał przeszkadzać. Jego spojrzenie wychwyciło twarz brata, który zszedł właśnie po schodach z wazonem w rękach. Niko wyskoczyła z kuchni, by przejąć naczynie.
– Sasuke, obawiam się, że Anko ma zły wpływ na dzieci – mruknął.
Młodszy Uchiha zatrzymał się, jakby dopiero w tym momencie rejestrując przybycie ostatniego gościa, po czym wymownie spojrzał na swoją żonę, wskazując zamaszyście najpierw na Itachi’ego, a potem na Anko. Jego gesty mówiły jasno, że brat wyjął mu to z ust i była to kwestia, jaką już wiele razy poruszył.
Niko wzruszyła ramionami. Wróciła do kuchni, z której wyszła zaraz z bukietem białych kwiatów. Postawiła go w wazonie na półce, niedaleko zdjęć rodzinnych. Anko powiodła wzrokiem za nową ozdobą, gdy za jej plecami gospodarze ponownie zniknęli za rogiem.
– A jaka to okazja? – spytała, patrząc kątem oka, jak Kaori ostrożnie nalewa jej herbaty. – Ktoś umarł? – ucieszyła się.
– Kaori obudziła dziś Sharingana – wyjaśniła Akane pomiędzy kęsami czegoś ewidentnie rybnego. Kakashi obierał fasolę edamame, zbierając nasiona w grupki i wsypując je sobie do ust porcjami, pod maską. – Musimy dziś wypić jej zdrowie.
Gdzieś z kuchni dobiegło przeciągłe, zirytowane jęknięcie Katashi’ego. Keisuke z ponownie ułożonymi włosami przysiadł się do stołu, zabierając Anko jej kubek herbaty i podmieniając go na szklankę do sake.
– Pfff, wielka mi okazja – westchnęła kobieta, głaszcząc Kaori po głowie. – Zakończenie Akademii – rozumiem. Awans na chuunina, jasne. Ale Sharingan?
– Według mnie to bardzo miłe ze strony Itachi’ego – zauważyła Niirochi, uśmiechając się porozumiewawczo do wspomnianego bruneta. – Gdybym wiedziała wcześniej, na pewno też przyniosłabym prezent.
– Nic się nie stało – zapewniła Kaori, rumieniąc się lekko. Cała uwaga skupiała się na niej. Siedziała na kolanach cioci jak na tronie, rozmawiając z dorosłymi. Czuła się trochę nieswojo.
Na szczęście mogła zająć się jedzeniem przystawek z tofu.
– To normalny etap rozwoju. Biologia. – Anko chwyciła napoczętą butelkę sake stojącą na środku trzech zsuniętych ze sobą stolików. – Co dalej, bukiet z okazji pierwszej miesiączki?
– Anko – warknął ostrzegawczo Hokage. Z kuchni słychać było brzęk, jakby ktoś z niebywałą siłą uderzył patelnią o kuchenkę. Przez chwilę w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza. Twarz Kaori zrobiła się czerwona.
– Jeśli dostaje się kwiaty z okazji okresu – zaczął Keisuke, nie robiąc sobie nic z nastroju, jaki zapanował. Upił trochę herbaty. – To wszyscy wisicie Katashi’emu po bukiecie.
Zielonooki Uchiha wyskoczył z kuchni, rzucając się w kierunku brata. Keisuke odstawił z łomotem filiżankę, uciekając ze śmiechem po schodach na górę. W całym zamieszaniu Kaori zeszła z kolan cioci, zajmując miejsce brata. Zdjęła fartuszek i wcisnęła go pod stół. Jeśli Katashi i Keisuke nie musieli pomagać, to ona tym bardziej nie miała zamiaru.
Jej spojrzenie spotkało uśmiech bruneta naprzeciwko, który bez słowa uniósł swoją czarkę herbaty, widocznie zgadzając się z jej decyzją.
– Kaori, słyszałem, że bardzo lubisz kwiaty. Potrafisz je rozpoznać? – zagaił Hokage, sprawnie zmieniając temat. Zdawał się dobrze bawić, nawet jeśli miał utrudnione jedzenie. Dziewczynka przytaknęła, prostując plecy. Zawsze, gdy rozmawiała z przewodniczącym Konohy, czuła się jak przy odpytywaniu w Akademii. Obróciła się w stronę białego bukietu, wskazując palcem na kolejne jego partie.
– Te dookoła to astry. Potem, te wysokie, to malwy i lewkonie. – wytłumaczyła, patrząc kontrolnie w stronę Itachi’ego, czy ma rację. Brunet przytaknął jej, a Akane uśmiechnęła się, widząc to oczywiste szukanie aprobaty. – Na środku są róże, oczywiście.
– Brawo. Nie znałam lewkonii, szczerze mówiąc – przyznała blondynka, opierając brodę na splecionych palcach. – Teraz będę już pamiętać.
Z kuchni nie dobiegał żaden dźwięk poza brzękiem misek i stukaniem talerzy.
Para Uchihów, pozbawiona pomocy syna, odprawiała tam znany im już dobrze taniec, mijając się zręcznie i podając sobie odpowiednie produkty. Toczyli ze sobą nieprzerwany wewnętrzny dialog, o wszystkim: o zachowaniu gości, o rozmowie z Sakurą, o Sharinganie Kaori. O dniu pracy w Shinzobu, kolejnej naradzie, przesłuchaniu schwytanego członka Akatsuki. O raporcie, który wysłali zza granicy Kiro i Sai. W międzyczasie kroili, mieszali i nakładali w pełnej zgodzie i spokoju.
Gdy wszystko było gotowe, Niko ułożyła największy półmisek na swoim przedramieniu. Sasuke podał jej dwie miski i talerz, który przytrzymała, opierając go o swój bark. Skupiła się, by niczego nie upuścić, ruszając małymi kroczkami do salonu.
Brunet nie usunął się z jej drogi, przytrzymując ją na chwilę w miejscu. Bez słowa założył za ucho kosmyk, który w przygotowawczym szale wyswobodził się z jej długiego warkocza. Podziękowała mu w myślach, w odpowiedzi otrzymując coś, czego nie dało się przekazać ich więzią.
Zwykle stawała na palcach, by przy pocałunku zmniejszyć różnicę wzrostu. Tym razem musiała uważać, by nie zepsuć którejś z przystawek. Nie martwiła się jednak o utratę równowagi, czując na podbródku pewną rękę.
Uchiha odsunął się od niej. Po jego minie widać było, że planował to od jakiegoś czasu, a był to ostatni moment, gdy byli sami. Westchnął, chwytając ciężką, ceramiczną płytę i wyszedł do dużego pokoju.
Jej wzrok prześlizgnął się po odsłoniętej skórze jego karku, od lat wolnej od Przeklętej Pieczęci.
Rozmowy gości z dziećmi przycichły. Keisuke i Katashi siedzieli z powrotem przy stole, posyłając sobie wojownicze spojrzenia.
– Zabierzcie rzeczy na bok, stawiam płytę. – Sasuke postawił urządzenie na środkowym stole. Pani domu wyszła powoli z kuchni, balansując pełnymi naczyniami. Itachi wstał, by pomóc je zdjąć i postawić na stole. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, widząc jak shinobi rozkłada je strategicznie – w okolicach osób, które lubiły dane danie. Gospodarz wrócił po chwili z parującym kotłem, pod którym zapalił gaz. Dookoła rozniósł się niezwykły aromat zupy. – Kto je miso?
Kakashi, Akane i Kaori podnieśli ręce. Brunet wycofał się do kuchni po kolejne rzeczy, gdy jego żona spojrzała krytycznie na stół.
– Tu są onigiri z kapustą i glonami. Te są z łososiem. Te z bonito zostawcie Sasuke. Macie bakłażana, grzyby, kapustę… skarbie, jeszcze mięso! – krzyknęła, choć wszyscy zdawali sobie sprawę, że jeśli ona wiedziała, że czegoś brakowało, to jej mąż też. Sama wróciła z kuchni z daniami z owoców morza, kolejnymi warzywami i półmiskami sosów dla każdego gościa. Brunet doniósł naczynia z miso, surowe kawałki mięsa oraz gotowe yakitori.
Wszyscy zajęli miejsca wokół ogromnego kotła. Pałeczki poszły w ruch, gdy cała dziewiątka zaczęła maczać w wywarze wybrane przez siebie przekąski.
– Niko, ponownie przeszłaś samą siebie – westchnął zadowolony Hokage, dyskretnie ocierając usta pod maską. Przez swoje honorowe usadzenie u szczytu prowizorycznego stołu musiał sięgać nieco dalej do wywaru.
– Mogłaś zrobić też okonomiyaki – westchnęła Anko w kierunku gospodyni, po chwili przystępując do pojedynku z Akane o największy kawałek wieprzowiny.
– Nie rozdwoi się, poza tym jesz go na co dzień – odparła blondynka, grając nieczysto i przysuwając półmisek bliżej siebie, by łatwiej chwycić zdobycz. – A shabu-shabu jest idealne na taką uroczystość.
– Dla mnie to mniej roboty. Poza tym przy shabu-shabu czuję się, jakbyśmy wszyscy gotowali razem – westchnęła Niko, dorzucając do wywaru parę warzyw. Po chwili sięgnęła do półki za sobą, skąd wyjęła alkohol do rozlania gościom.
– Dzieciaki, zapamiętajcie, gdzie rodzice trzymają swoje skarby – zażartował Kakashi, wskazując na tajemniczą rozsuwaną szafkę. Zielonooka pojawiła się tuż obok niego, pochylając się nad nim z wymownym spojrzeniem. Mimo wszystko jako gość honorowy dostał swoje sake.
– Dzieciaki, zapamiętajcie, kto tak naprawdę deprawuje wasze dzieciaki – poprawiła Anko, wskazując pałeczkami na Sasuke. Brunet zmrużył oczy na ten ewidentny brak kultury, po chwili przewracając nimi, gdy teściowa chciwie podsunęła pod butelkę sake własny kieliszek.
– Wydajesz się bardzo zrelaksowana, Anko. Czyżbyś rozpracowała już członka Akatsuki, którego oddaliśmy w twoje czułe ręce dwa tygodnie temu? – Hokage przechylił głowę z udawaną ciekawością. Wszystkie oczy przy stole skierowały się na Mitarashi, co dało mu okazję do wsunięcia pod maskę porcji bakłażana.
– Nie spieszę się. – Kobieta zatrzepotała rzęsami, pochylając się w kierunku białowłosego. Jej twarz była już zaróżowiona. – Trzeba się delektować… przystojnymi rzeczami.
Dookoła kotła rozbrzmiało kilka zirytowanych warknięć. Niko skończyła nalewać wszystkim dorosłym sake, po czym usiadła z powrotem koło męża, który przejął od niej butelkę, by uzupełnić jej kieliszek. Zauważyła, że w międzyczasie wyłowił dla niej warzywa i odłożył je na jej talerzyk.
– Nie rozmawiajmy przy stole o pracy – zdecydowała Akane pojednawczo. Uśmiechnęła się serdecznie, zwracając się bezpośrednio do gospodarzy. – Kochani. Zbliża się wasza dwudziesta rocznica ślubu. Co byście chcieli dostać za wytrzymanie ze sobą tak długo?
– Medal.
– Odszkodowanie – powiedzieli jednocześnie Uchihowie, błyskawicznie przywdziewajac naburmuszone miny. Tym razem ze wszystkich stron rozległy się parsknięcia. Szatynka wpakowała sobie do ust całe nagromadzone jedzenie, wyraźnie myśląc przy przeżuwaniu. – Nie wiem. Wydaje mi się, że wszystko mamy...
– Wakacje.
– O. Doskonały pomysł. Zwłaszcza, że jestem na pozycji, by to załatwić – ucieszył się Kakashi, unosząc swoje sake do toastu. – Za wakacje dla Uchihów!
Trójka niepełnoletnich ninja pozbawionych alkoholu wymieniła między sobą porozumiewawcze, zirytowane spojrzenia. Dorośli dookoła stołu unieśli swoje kieliszki, dodając swoje własne toasty.
– Za przystojnych terrorystów!
– Za shabu-shabu!
– Za zmywających mężów!
– Toasty są głupie – warknął Katashi, mącąc mięsem w wywarze. – Nie spełniają życzeń. Zwłaszcza, że prosicie o coś, co już macie.
– To nieprawda. Dwa tygodnie temu piłam zdrowie ciach do torturowania i zadziałało – zaśmiała się Anko, odgarniając włosy z twarzy. Zielonooki zmierzył ją chłodnym spojrzeniem.
Wszyscy dookoła wrócili do wrzucania przysmaków do kotła.
– Zrób zakład – zaproponował cicho Keisuke, siedzący naprzeciwko brata.
– To znaczy?
– Wznieśmy toast za szybkie pojawienie się Sharingana Katashi’ego – zaproponował brunet wszystkim przy stole. – Jeśli się nie uda, udowodni to, że ma rację co do toastów. Jeśli się uda, to zdobędzie Sharingana. I może przez parę dni będziemy mieć wolne od jego jęków.
– Zróbmy tak! – zgodziła się Kaori, unosząc swoją czarkę herbaty, zanim lekko pijani goście zdążyli zrozumieć, o co chodzi. – Za Sharingana Katashi’ego!
Obiad trwał ponad dwie godziny. Gospodarze donosili coraz to nowe dania do shabu-shabu, a goście mieszali sosy, dyskutując nad różnymi smakami. Sake znikało coraz szybciej, a rozmowy robiły się coraz żywsze. Mimo wieczorowej pory i kiepskiej pogody na zewnątrz, w pomieszczeniu panowała ciepła atmosfera. Gęste powietrze w salonie pachniało alkoholem, mięsem i warzywami. Sasuke otworzył zewnętrzne panele salonu, aby umożliwić lekki przewiew w pomieszczeniu, ale jednocześnie nie dopuścić, by widział ich ktoś z zewnątrz.
Nie czuł nikogo dookoła. Sprawdzał dokładnie co jakiś czas, wychodząc na papierosa. Wiedział, co by się stało, jeśli ktokolwiek, poza obecnym tu gronem, dowiedział się, gdzie znajdował się jego brat. Jednak odnosił wrażenie, że bariera wokół rezydencji słabnie. Akurat, gdy Kiro i jego przeklęty chłopak byli niedostępni. Do jej wzmocnienia musiał więc wezwać Kazamę i Kabuto. Było to dość problematyczne, ale nie miał najmniejszego zamiaru ryzykować, gdy w grę wchodziło bezpieczeństwo jego rodziny.
Kiedy wrócił do środka, nic się nie zmieniło. Goście przekomarzali się z Katashi’m i zachwycali Kaori. Niko rozmawiała spokojnie z Itachi’m, który dziś wyjątkowo dał się namówić na alkohol. Mimo picia w równym tempie ze wszystkimi dookoła, nie było po nim nic widać.
Jedyną milczącą osobą był Keisuke. Chłopak zapatrzył się w swoją miskę, w której z pasją miażdżył pałeczkami niewinnego grzyba.
– Coś nie tak? – spytał go ojciec, siadając na swoim miejscu u szczytu stołu i pochylając się w kierunku syna.
Młody Uchiha nie podniósł na niego wzroku, intensywnie nad czymś myśląc.
– Potrzebuję rady, stary.
Sasuke uniósł brew. W mig zrozumiał, że jeśli Keisuke nie tylko nie mógł na niego spojrzeć, ale próbował zamaskować swoje emocje potocznymi przytykami, po które zwykle nie sięgał, to na pewno się czegoś wstydził.
Mimo jego próby załatwienia tego dyskretnie, ich rozmowę podłapała reszta dzieci.
– Uuu... Keisuke ma problem z dziewczyną! – zaśmiał się Katashi, zwracając tym uwagę gości. Jego starszy brat nie zaprzeczył, zaciskając tylko usta.
– Zamknij się, Shi – Kaori uderzyła go, za co została odepchnięta. Dziewczynka sięgnęła po swoje nieużywane już dawno pałeczki, przyjmując z uśmiechem pozę bojową. Brat odpowiedział tym samym, zabierając na oślep pałeczki Akane. Oboje pobiegli w stronę schodów, pojedynkując się na prowizoryczne noże. Itachi odprowadził drobną dziewczynkę czujnym wzrokiem.
Niirochi wzruszyła ramionami, jedząc wyłowione wcześniej tofu palcami.
– W sumie ma rację – westchnął zrezygnowany Keisuke. Zebrał się w sobie, prostując plecy i patrząc w końcu na zdziwionego ojca. – Tato, kiedy stwierdziłeś, że jest dobry moment, by… p–pocałować mamę pierwszy raz?
Wszystko dookoła ucichło. Anko zaśmiała się, krztusząc się sake. Hokage poklepał ją po plecach, nasłuchując z wyczekiwaniem. Akane bez słowa przesiadła się na poduszkę obok Keisuke, splatając palce pod brodą i z zaciekawieniem małego dziecka czekając na dyplomatyczną odpowiedź najbardziej nie–dyplomatycznej osoby w Konoha.
Spojrzenie żony i brata paliło Sasuke w policzek.
Odchrząknął.
– To źle zadane pytanie. Wiesz, jakie mamy czasy. Równie dobrze to kobieta może inicjować pocałunki. Mamy równouprawnienie, jesteśmy sobie równi. – Czuł całym sobą, jak Niko unosi brwi i otwiera usta. Nie spodziewała się, do czego zmierza. I dobrze. – Wystarczy, że dziewczyna oszaleje na twoim punkcie i rzuci się na ciebie pierwsza – stwierdził z satysfakcją. – Tak jak twoja mama na mnie.
Uchylił się przed falą znajomej energii, nieco szybciej czując jeszcze bliższą mu złość.
– Cholera jasna, ja ci ratowałam życie! – wrzasnęła Generał Uchiha, stając nad nim z rękami na biodrach. Mitarashi już chichotała.
Sasuke zignorował je obie, zwracając się ponownie do syna. Chłopak patrzył na niego z otwartymi w zdumieniu oczami, jakby właśnie zobaczył świat pełen nowych możliwości.
– Przekazywała mi powietrze pod wodą, całując mnie. Mogła za pomocą Fuutona stworzyć wokół mnie bańkę powietrza albo uratować mnie w każdy inny sposób, ale wybrała ten.
Spostrzegł kątem oka, jak poza wiszącej nad nim Niko wiotczeje. Kobieta osunęła się na poduszki, patrząc w nieokreślony punkt na ścianie z lekko rozwartymi ustami. Możliwe, że ona też widziała właśnie świat nowych możliwości.
Powstrzymał chęć położenia jej palca na ustach, aby zapobiec wydostaniu się z nich czegoś niecenzuralnego.
– Wyraźnie uznała to za dobry moment. To się po prostu czuje – skwitował. Niemal widział kręcące się w umyśle Keisuke trybiki. Itachi pojawił się za jego ramieniem, podając mu kartkę i długopis. Sasuke nie wiedział, skąd je wytrzasnął. Jego syn zaczął od razu notować.
Niko atakowała go w myślach wulgarnymi inwektywami, osuwając się jeszcze niżej i opierając czoło na stole. Pogłaskał ją po głowie, wskazując na stojącą tuż obok do połowy opróżnioną butelkę sake. Na jego nieme pytanie wszyscy goście przytaknęli zgodnie.
Zziajany Katashi wszedł do salonu długimi, powolnymi krokami. Kaori trzymała się jego kostki, śmiejąc się donośnie.
– Nie mów, że to zapisujesz – stęknął w kierunku brata, sięgając nad głową matki po swoją chłodną już herbatę.
– Porażki z Fuutonem – nie. Ale równouprawnienie, dobry moment i szaleństwo – jak najbardziej. Mam już plan. Plany. A, B, C i D.
– To takie urocze – westchnęła Akane, stukając się kieliszkami z Itachi’m. Mężczyzna położył Keisuke rękę na ramieniu, odrywając go na chwilę od szaleńczych zapisków.
– Jeśli wszystko zawiedzie, zawsze możesz pójść w ślady swojego nieodpowiedzialnego ojca i w miłosnej desperacji narazić się na śmiertelne niebezpieczeństwo – westchnął, otrzymując zaraz pogardliwe spojrzenie pana domu.
– To był właśnie plan C. Ale dzięki.

Konoha widziana z tarasu pogrążona była w głębokim śnie. Było pochmurno, chłodno i wilgotno. Niko podała parujący kubek ukrytemu w kącie szwagrowi, po czym usiadła na drewnianej barierce, ogrzewając dłonie na własnej herbacie.
Czuła, jak na dole Sasuke żegna gości – Akane z przewieszoną jej przez bark pijaną Anko wyszła przodem, chwiejąc się pod ciężarem kunoichi. Kakashi zakładał buty z widoczną trudnością, mimo że do tej pory przez maskę na jego twarzy i burzę białych włosów nie było widać po nim upicia.
W końcu Hokage wyprostował się, zapinając kurtkę. Bił się z myślami, lekko kręcąc głową, aż w końcu położył obserwującemu go brunetowi rękę na ramieniu.
– Przemyśl jeszcze raz moją propozycję, Sasuke – westchnął dramatycznie. Niko nie “podglądała” męża cały czas. Nie wiedziała, o jaką ofertę chodziło ich nauczycielowi.
– Powiem dobitnie, byś mimo swojego stanu zapamiętał: nie. – Uchiha był nieugięty. Włożył dłonie w rękawy swojego kimona, starając się nie zrzucić z barku cudzej ręki. W jego umyśle łatwo było wyczuć iskierki irytacji i zażenowania. – Nie ma mowy – dodał, gdy Kakashi nie przestawał patrzeć na niego błagalnym wzrokiem.
– Jeśli się nie zgodzisz, będę musiał poprosić Naruto – poskarżył się białowłosy, bujając się na boki.
Rozbawienie męża w połączeniu z wyobrażonym sobie przez niego obrazem jednoznacznie wskazały Niko, o czym była mowa. Parsknęła wprost do kubka, machając po chwili ręką na Itachi’ego, gdy ten uniósł brew w reakcji na jej dziwaczne zachowanie.
– Doskonale. Zrób tak – odparł Sasuke na parterze.
Starszy shinobi odsunął się od niego z rezygnacją, ruszając tyłem do wyjścia. Na pożegnanie pogroził uczniowi palcem.
– Jeszcze będziemy tego żałowali, zobaczysz.
Drzwi zamknęły się za Hatake. Chakra Sasuke połączyła się z wyczuwalną wokół rezydencji barierą, wzmacniając ją przy wejściach i oknach. Zaraz po tym jego umysł wycofał się z pola widzenia kunoichi.
Westchnęła, spoglądając na bruneta obok siebie.
– Jak się czujesz?
Mężczyzna upił więcej herbaty, widocznie skupiając się na oddychaniu. Tsunade wyleczyła objawy choroby, ale mimo to jego organizm był nieodwracalnie wyniszczony. Nie przypominał już niepokonanego ninja w niczym, poza kontrolą chakry i bystrym umysłem.
– Lepiej. Alkohol pogarsza moją wydolność – stwierdził. W jego głosie słychać było nutę zawodu. Niko cieszyła się, że mimo wszystko nie odmawiał sobie codziennych przyjemności. Czuła jednak, że nie chodziło o wpływ, jaki picie miało na jego komórki, a raczej o kontrolę nad bólem, która stawała się trudniejsza, gdy Uchiha zbytnio się relaksował.
– Powinieneś poprosić Tsunade o zwiększenie dawek. Nie przemęczać się, jeśli nie musisz.
Shinobi trawił przez chwilę jej słowa, patrząc w dal. Nie zaprotestował natychmiast, za co była wdzięczna.
– Nie mogę przyzwyczajać się do porcji, której w każdej chwili może zabraknąć. Jeśli zajdzie potrzeba, wezmę więcej leku, by móc wykonać dane zadanie – wytłumaczył, opierając się o drewnianą ścianę domu. Niko pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Spodziewała się po nim podobnej odpowiedzi.
– Nie ma powodu, abyś odmawiał sobie leczenia. Ciągle jesteś pesymistą, jakby lada chwila miał się skończyć świat – zaśmiała się gorzko. – A właśnie powinieneś dmuchać na zimne. Zwłaszcza, jeśli wydłuży to twój czas. Czas z Kaori.
Ciemne spojrzenie, które posłał jej z drugiego końca tarasu, było ciężkie. Lubiła takie momenty. To znaczyło, że Itachi już dawno coś postanowił, ale jej argumenty zaczynały do niego docierać i nieco zmieniać jego nastawienie.
Mimo to jej szwagier – jak zwykle – trwał przy swoim.
– Gdy nadchodzi atak, wyjmuje się katanę taką, jaką jest. Nie ostrzy się jej codziennie i nie trzyma wyciągniętej – warknął. Kobieta przewróciła oczami. Coraz częściej brzmiał jak jej ojciec. – A gdy broń zniszczy się lub stępi, wyrzuca się ją.
– Nie jesteś bronią, Itachi – zaśmiała się, zeskakując z barierki. Usiadła w kącie obok niego. – A na pewno nie dla nas.
Dobrze wiedziała, że ma rację. Itachi nie żył już dla siebie czy dla Wioski, a tym bardziej nie dla walki i zniszczenia. Jego motorem była rodzina. I to ona miała największy wpływ na jego decyzje, czy chciał tego, czy nie.
I Niko była jego rodziną. Przyzwyczaił się do tego zaskakująco szybko.
Wystarczyło tylko dać mu trochę czasu.
Pili herbatę, ignorując przenikający przez ich yukaty chłód i wsłuchując się w odgłosy z ulic i lasów dookoła. W idealnym bezruchu dochodziło do nich regularne stukanie shishi–odoshi i szum wody pod prysznicem, gdy któreś z dzieci się kąpało.
Niko wiedziała, że jeśli ona sama nie przerwie ciszy, to Sasuke zastanie ich na dworze śpiących. Odchrząknęła, dopijając swoją herbatę i odstawiła kubek na parapet.
– Kaori sprawia problemy w szkole. Sakura powiedziała, że… odpływa. Że widzi różne rzeczy i komentuje je na głos, nawet jeśli chodzi o inne dzieci. I to wyprowadza je z równowagi.
– Sugerujesz, że to moja wina?
– Nie! Nie, oczywiście, że nie. – Niemal podskoczyła, machając rękami. – Masz w tym większe doświadczenie, to wszystko – wytłumaczyła. Był to trudny temat. Nie rozumiała mechanizmów rządzących kekkei genkai klanu. Rozumiała jedynie tyle, ile odczytywała za pośrednictwem umysłu Sasuke. – Po prostu obudziła Sharingana wcześniej, niż się spodziewaliśmy. Szybciej niż Sasuke czy Kei. Więc tak, pośrednio… to trochę twoja wina. – Uśmiechnęła się, szturchając go lekko ramieniem.
Mężczyzna zacisnął usta, uciekając wzrokiem na wioskę, jakby już przygotowywał w głowie odpowiednie słowa do rozmowy z dzieckiem.
Niko wiedziała, że w kwestii Kaori może na niego liczyć.
Zastanawiała się, jak rozwiązać problemy każdego z dzieci. Niezdecydowanie Keisuke, frustracja Katashi’ego i zagubienie Kaori wciąż ciążyły na jej myślach. Sasuke chciał kontrolować ich przyszłość, pchać ich w odpowiednim kierunku, inspirować. Był dla nich surowszy, częściej narzucał im swoje zdanie, twierdząc, że Niko za bardzo im ufa. Może tak było. Miała jednak nadzieję, że pod jej dachem wyrośnie dzięki temu trójka wspaniałych i samodzielnych shinobi.
Gdy dwa tygodnie temu oczy Saturn zaszły znajomą jej mgłą, spodziewała się, że przepowiednia, jaką usłyszy, będzie dotyczyła jej rodziny. Nie myliła się. Jednak stwierdzenie, że ktoś z Uchihów zostanie Hokage, wcale jej nie uspokoiło.
Zwłaszcza, że Sasuke stanowczo odmówił, a to zawężało pulę możliwości. Ona sama nie zamierzała pełnić takiej funkcji i nie spodziewała się, by było to możliwe dla Itachi’ego. A to oznaczało...
– Mamy jeszcze jedną rzecz do przedyskutowania – oświadczył nagle brunet, o którego od kilku minut opierała się ramieniem. Trochę ją tym zaskoczył. Obróciła się całkowicie w jego kierunku, zaintrygowana. Wzmagający się wilgotny wiatr smagał ją po odkrytej szyi.
– Hm?
– Uważam, że już czas zdjąć z nich twój rozkaz – oznajmił spokojnie, unosząc na nią wzrok.
Tym razem to szatynka zacisnęła usta, mrużąc przy tym oczy. Doskonale wiedziała, co miał na myśli. Nie spodziewała się jednak rozmowy na ten temat po tak fantastycznym wieczorze.
– Bardzo mi przykro, ale to ja o tym decyduję.
– A Sasuke nie? – podjął wyzwanie mężczyzna, przechylając lekko głowę.
– Kłócimy się o to średnio co tydzień, ale w końcu zawsze wygrywam – oznajmiła, zabierając mu z ręki pusty już kubek.
– A co uważa teraz? – spytał. Widać myśl ta ciążyła mu od dawna, a jego chęć rozwiązania tej sytuacji nie mogła poczekać.
Niko prychnęła, ale w geście zgody przymknęła oczy, szukając umysłem Sasuke. Był od niej całkowicie odcięty.
– Zamknął się przede mną – mruknęła. – Pewnie usypia Kaori. Nie chce, bym to widziała. Od Keisuke wiem, że opowiada dzieciakom swoje najbrutalniejsze walki i misje. Używając pluszaków jako pacynek. – Przerwała, próbując powstrzymać szeroki uśmiech. Na próżno. Jego cień pojawił się nawet na twarzy jej rozmówcy. – Nie mów mu, że wiem.
– Jakże bym śmiał.
– Podobno świetnie moduluje głos – dodała konspiracyjnym szeptem. Oczy Itachi’ego przeskoczyły na drzwi za jej plecami, jakby zastanawiał się przez moment, czy nie iść i osobiście nie sprawdzić. Niko gotowa była pójść za nim.
Przez chwilę żadne z nich nie odzywało się. Na ulicy przed nimi szła grupa młodych ludzi, głośno rozmawiając. Uchihowie nie widzieli ich twarzy ani strojów, ale echo śmiechu niosło się pomiędzy budynkami jeszcze przez parę minut.
Niko westchnęła. Nie chciała zostawiać tak trudnej sytuacji tak niewyjaśnionej.
– Nie po to dawałeś mi władzę absolutną, by teraz mówić mi, co mam z nią robić, Itachi. – Oparła brodę na skrzyżowanych ramionach, wydymając dolną wargę. Kaori ją tego nauczyła.
– Owszem. Nie spodziewałem się jednak, że wcielisz do Doutai własne dzieci, by wydać im wieczny rozkaz.
– Ogromne niedopatrzenie z twej strony – zaśmiała się, nadal dumna ze swojego pomysłu. Mina Itachi’ego wskazywała, że daleko mu było do śmiechu.
Generał Uchiha kochała taką ironię losu. Coś, co zostało nałożone na nią jako kara, w mig nauczyła się wykorzystywać do swoich celów.
Wymyśliła swój plan, gdy urodził się Keisuke, a Itachi na powrót zamieszkał w Konoha. Nie miała zamiaru dopuścić, by przeszłość klanu jej męża zrujnowała przyszłość jej dziecka albo uniemożliwiła mu kontakty z jedynym żyjącym krewnym.
Gdy tylko jej syn nauczył się mówić, spojrzała mu w oczy i wyrecytowała słowa przysięgi, które powtarzali wszyscy dołączający do Doutai. Zapatrzony w matkę Keisuke zgodnie obiecał na głos wykonywanie poleceń mamy. Wystarczył jej jeden rozkaz - jedyny, jaki kiedykolwiek słyszał z jej ust.
Nie myśl o masakrze swojej rodziny, nieważne czego się o niej dowiesz.
Nie mogła zahipnotyzować całej Wioski, aby obchodziła się z jej dzieckiem jak z jajkiem. Mogła jednak uchronić Keisuke przez nienawiścią do Itachi’ego. Na tak długo, jak było potrzeba.
Mężczyzna nadal musiał się ukrywać, to prawda. Ani Konoha, ani inne wioski nie znały jego prawdziwej historii. Dla ludzi był missing-ninem rangi S, członkiem Akatsuki. Nikt, poza rodziną oraz najwęższymi kręgami Shinzobu i Doutai, nie wiedział, że mieszka w Konoha, tuż obok swojej rodziny. I tak było dla dzieci najlepiej.
Jego wściekłość nie tylko ją bawiła, ale trochę irytowała. Potępiał jej korzystanie z otrzymanych mocy, podczas gdy sam nie miał skrupułów przy manipulowaniu jej życiem. Przez wiele lat była pozbawiona swoich wspomnień, a Sasuke prawdy o historii swojej rodziny.
Z przemyśleń wyrwał ją jego niski, melancholijny głos.
– Mogłaś w ten sposób stworzyć pozornie szczęśliwą rodzinę, ale nie masz prawa anulować odpowiedzialności za moje czyny.
Nie mogła się powstrzymać. Parsknęła.
– A ty miałeś prawo ukarać mnie za reakcję na twoje czyny? – spytała retorycznie. – Niczego nie anulowałam. Nadal nie masz życia poza Wioską, Konoha wszystko pamięta, Sasuke też, nienawidzą cię, bla bla bla… Ale nie będę przymykać oczu na twoje pławienie się w “sprawiedliwości”, jeśli to popsuje dzieciństwo naszym dzieciom. – Wzruszyła ramionami. – Jeśli już, jest to odpowiedzialność oddalona. Gdy będą na tyle dorosłe, by zrozumieć twoją decyzję, wszystkiego się dowiedzą. I same zdecydują, co o tobie myśleć. Na swoich warunkach. Nie twoich czy Wioski.
Cisza, jaka jej odpowiedziała, była do przewidzenia. Kobieta wstała i przeciągnęła się, czując jak alkohol powoli ulatnia się z jej ciała.
– Walczysz o nie jak lwica – mruknął z uznaniem Itachi. Stała do niego tyłem. Mimo że było to mało prawdopodobne, dopowiedziała sobie do jego wypowiedzi szczery uśmiech.
– Dziękuję! – Klasnęła w dłonie, nareszcie usatysfakcjonowana. Odwróciła się na pięcie. – Jeszcze tego mi brakuje, by po wiosce łaziło trzech kolejnych wiecznie wkurwionych Uchihów.
Drzwi tarasowe rozsunęły się.
Generał Uchiha doznała małego ataku serca, gdy pomyślała, że usłyszało ją któreś z dzieci. Na szczęście na zewnątrz wyszedł tylko widocznie zmęczony Sasuke.
– To chyba o mnie mowa.
– Pośrednio, tak – przyznała, wyciągając ku niemu ręce. Brunet objął ją w pasie, opierając się plecami o barierki i wzdychając prosto w jej włosy. – Zmęczony?
– Wstawiony – wymamrotał, patrząc znad jej głowy na siedzącego w cieniu brata. – Piłem równo z tobą. Nie wiem, jakim cudem funkcjonujesz.
– Herbata anty-kacowa – wytłumaczyła zamiast szwagra kunoichi, obracając się w ramionach męża i wciskając w niego plecami. Wsunęła chłodne palce w rękawy jego fioletowego kimona. – I ciasto z matchy, którego nie jadłeś – odchyliła głowę, patrząc na niego z dołu.
Udawała niezadowolenie, a jednak cieszyła się w duchu, że rano czekać będzie na nią w lodówce słodkie, oblane czekoladą i posypane malinami zielone cudo. Mimo peanów, jakie piali na temat deseru goście, nie pozwoliła nikomu zabrać do domu ani kawałka. Miała swoje zasady. I tajemnice.
– To prawda, tort był doskonały – westchnął Itachi, podnosząc się ociężale na znak, że jego wizyta dobiegała końca.
– Dzięki, starałem się – odparł Sasuke, ukrywając za głową żony wredny uśmieszek w reakcji na zaskoczenie brata. To, że nienawidził słodyczy nie oznaczało, że wymazywał z umysłu każde zawierające je przepisy lub nie zdawał sobie sprawy, jak co powinno smakować. Niko użyczała mu swojego gustu i doświadczeń, a on jej drugiej pary rąk – nieocenionych przy takiej ilości pracy.
Starszy Uchiha rozejrzał się uważnie po terenie tuż za barierą, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu. Nałożył na swoją twarz niewielkie genjutsu, stając się niemożliwym do rozpoznania. Wszedł na barierkę, posyłając parze ostatnie porozumiewawcze spojrzenie.
– To ja dziękuję.
Niko mogła przysiąc, że uśmiechnął się do nich delikatnie. W tym samym momencie postanowiła wysłać mu ciasto na lunch.
Oparła się o balustradę, odprowadzając go wzrokiem do granicy lasu. Wiatr zawiał mocniej, poruszając drzewami i przyprawiając ją o dreszcze. Sasuke ścisnął ją mocniej, patrząc zamyślony w kierunku wioski.
Nie musiała pytać, by wiedzieć, jakie myśli kotłowały się w jego głowie. Może była to kwestia tylu długich lat razem, może ich niezwykłej więzi. Tak czy inaczej, ich troski były wspólne. Nie ważne, czy dotyczyły przyszłości ich dzieci, zdrowia Itachi’ego, przyszłego Hokage czy sterty czekającego na nich na dole zmywania.
Poczuła na skroni ciepłe wargi, które po kilku sekundach zamyślonej czułości rozwarły się w ogromnym ziewnięciu. Zaśmiała się, czując jak ciężar wykończonego bruneta powoli ciągnie ją w dół.
Mimo wszystko bardzo cieszyło ją jeszcze jedno podobieństwo między ich umysłami. Nieważne, przez co w danym momencie przechodzili – czy byli razem, czy osobno. Czy się zgadzali i całkowicie rozumieli, czy nie.
Oboje byli bezpieczni.
Oboje nie żałowali swoich dotychczasowych decyzji.
Oboje, za każdym razem, gdy jedno zerkało do wnętrza drugiego, byli szczęśliwi.



...but I must confess
I did it all for myself
I gathered you here
to hide from some vast unnameable fear
but the loneliness never left me
I always took it with me
but I can put it down 
in the pleasure of your company...






Ok, stało się. Serio.

Gdyby ktokolwiek - nawet ja sama - w lipcu 2007 roku podszedł do mnie i powiedział: "Ej, stara, daj spokój. Będziesz pisać to monstrum jedenaście lat. I to w wielkich męczarniach", to pewnie dałabym sobie spokój. Ale jeśli ta osoba dodałaby: "...ale wiele się nauczysz. Poczujesz satysfakcję. I poznasz dzięki temu masę niesamowitych ludzi. Spróbuj", to może bym się jednak skusiła.

Przepraszam za to, że czekaliście kiedyś na rozdział aż dwa lata. Przepraszam za wszelkie błędy i niedociągnięcia. I momenty, gdy wydawało się, że Was olewam. Przepraszam za martwego fanpage'a*.

Dziękuję Wam, że pozwoliliście mi opowiedzieć tę historię. Że byliście tak wytrwali. Ale chyba przede wszystkim za kontakt. Za komentarze, krytykę, analizy, przemyślenia, uczucia. Dziękuję, że mnie słuchaliście i mieliście pytania. Dziękuję, że Wy sami otwieraliście się przede mną i opowiadaliście o sobie i o tym, jak odbieracie moje opowiadanie - co ono dla Was znaczy, z czym Wam się kojarzy, jak je rozumiecie, gdzie je czytacie, w jakich warunkach i okolicznościach. Dziękuję, że byliście takim moim przeskokiem do cudzych rzeczywistości - opowieściami o czytelnikach z różnych zakamarków Polski i świata, których zjednoczyło jakieś głupie anime i jeszcze głupszy blog.

Dzięki Wam mogłam poczuć, że banda ludzi, których nigdy nie widziałam na oczy, rozumie mnie i wspiera, zna jakąś część mojego umysłu. Że go - wbrew zdrowemu rozsądkowi - zaakceptowała, a nawet polubiła. Jest to niezwykłe uczucie, porównywalne jedynie ze spotkaniem jednej z takich osób i przytuleniem się do niej.
Dziękuję za wierne czytanie tej stanowczo za długiej historii. Mam nadzieję, że znaleźliście w niej to, czego szukaliście. Jeśli nie - nakrzyczcie na mnie.

Dziękuję za wsparcie i korektę Sheeiren oraz mojej niezawodnej Karo <3
Teraz idę się wypłakać.
˚‧º·(˚ ˃̣̣̥⌓˂̣̣̥ )‧º·˚

*Mimo wszystko zapraszam do followowania mojego fanpage’a - tam będą pojawiać się moje przyszłe przemyślenia/perypetie, zapytania do Was, ogłoszenia (one-shoty? książka?) i fanarty.

じゃあね!


Obserwatorzy