30 grudnia 2007

Rozdział XXXVI - "Podejrzany"

Przez grubo oszklone okna wpadało blade światło księżyca. Mimo, że mój pokój był zaciemniony, bez problemu mogłam dostrzec w nim kształty kunsztownie zdobionych mebli. Stojące lustro oprawione tajemniczą, metalową ramą, skrzyło się w rzucanym na nie blasku. Przekręciłam się na bok, przeklinając kolejną noc, kiedy nie mogłam zasnąć. Otworzyłam oczy i usiadłam, rozglądając się wokół. Było duszno i cicho, a ponadto nie byłam w stanie ocenić, gdzie jestem, gdyż miałam zaspane oczy. Westchnęłam, zwieszając nogi za krawędź materaca i po omacku szukając japonek, które tam zostawiłam. Wstałam i ruszyłam wolnym krokiem do łazienki, którą - po raz pierwszy od dłuższego czasu - dysponowałam samodzielnie. W tej było już zupełnie ciemno, więc zapaliłam małą lampkę i poczłapałam do umywalki, mrużąc oczy i jednocześnie osłaniając je dłonią przed jaskrawym światłem. Obmyłam twarz zimną wodą i oparłam się obiema rękami o krawędź armatury. Czułam się, delikatnie mówiąc, fatalnie, i co gorsza – nie byłam w stanie powiedzieć, dlaczego. Uniosłam wzrok na wysokość lustra, by spotkać się ze swoim wiernym odbiciem, mierzącym mnie moimi własnymi, czerwonymi oczyma.

Sharingan.

- Aah! - zerwałam się gwałtownie, zaciskając pieści na miękkiej pościeli. Przyłożyłam chłodną dłoń do czoła, po czym westchnęłam, ciężko uspokajając swój przyspieszony oddech. Dokładnie pamiętałam swój dziwny sen, ale widok Sharingan’a w lustrze utkwił mi w głowie najbardziej. Rozejrzałam się po swojej sypialni, która dziwnym sposobem wydawała się większa niż w koszmarze. Opadłam na poduszki, wbijając wzrok w sufit. Zdjęłam zalegający mi na twarzy kosmyk włosów

Oh, Kami-sama... dziś była pełnia, czas rozmyślań. Czas, bym ułożyła plan działania.

Zamknęłam oczy. Zdarzało się, że zdenerwowana problemami, nie mogłam spać w nocy. W takich wypadkach dochodziło do wewnętrznego sporu. Mimo, że wielokrotnie powtarzałam do siebie słowo ‘Kami’ - nie byłam wierząca. Mój tok rozumowania znacznie wykraczał poza religię, o której, szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia. Moje myślowe monologi w celu uspokojenia były zarazem pokutą, jak i lekarstwem. Niemal czułam, jak dwie Niko rozrywają mnie od środka, wygłaszając na przemian swoje racje.

Po pierwsze: za bardzo się tym wszystkim przejmowałam. Co z tego, że ktoś był w czymś lepszy ode mnie?

Eh... nie wolno było mi tak myśleć! Byłam kunoichi, to moje życie, pasja, praca. Skoro się tego podjęłam - chciałam się wykazać. Nie mogłam znieść, że jestem gorsza w drużynie, ilu osobowa by ona nie była!

No tak… ale Sasuke... eh... nawet nie wiedziałam, co mam o nim myśleć. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego.

Wredny gnojek! Musiałam go pokonać! Wtedy nareszcie by zrozumiał, kto tu rządzi... durny Uchiha... niech trzyma łapy przy sobie!

Uratował mi życie. Był bardzo silny i inteligentny. Nie bez powodu chciał pomścić swój klan. Czułam się przy nim bezpieczna, a...

Kogo to obchodziło? To był facet, on mnie by nigdy nie zrozumiał! Naruszał moją przestrzeń osobistą, bałam się go!

A wcale nie. Przyjemnie się z nim spędzało czas. Nawet, jeśli się kłóciliśmy.

Eh. Nie zawahał się mnie uderzyć! Wywyższał się i dopiekał mi przy każdej okazji. Co ja sobie myślałam, że może nas łączyć przyjaźń?! A może coś więcej? Jasne. Żadne z nas nie było gotowe na bliski kontakt. Musiałam zachować się profesjonalnie. Trening czyni mistrza, więc czemu nie trenowałam? Znałam swoje umiejętności. Byłam dobra. Mogłam być jeszcze lepsza. Jeśli skupiłabym się na misji, zadaniu, na tym, co teraz. Nie mogłam pozwolić sobie na gdybanie.

Tak właśnie zakończyła się inteligentna potyczka. Właściwa ja słuchała się tylko Niko wygranej, a teraz doszło nawet do kompromisu. To znacznie ułatwiało mi sprawę.

Kłopot z Sasuke – na potem, aktualnie – misja, trening, ogólnie - ogarnianie się. Wszystko dążyło ku lepszemu. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Rankiem, po obfitym, by nie powiedzieć 'królewskim', śniadaniu, wzięliśmy się do pracy. Temari i ja ruszyłyśmy do szpitala, by wyciągnąć jeszcze kilka informacji na temat zgonów, a Shikamaru i Sasuke udali się do wskazanej nam przez Aryane komendy policji. Tak naprawdę byli oni tylko władzą wykonawczą i pilnowali porządku w Komakoro, co zawierało w sobie obowiązek dokonywania egzekucji. Tam właśnie Nara chciał poszukać wspólnika Tevy.

- Jeśli Teva miał oddanego partnera, to ten musiał go odwiedzać. - zamyśliła się Temari w drodze do szpitala. - Nawet, jeśli więź nie byłaby między nimi tak silna, strażnicy mogli pamiętać... Iie, powinni pamiętać kogoś, kto w dniach przed zatruciem Tevy odwiedzał jego celę.

- Skoro tak, to czemu nie pójdziemy tam z chłopakami, tylko marnujemy czas bawiąc się w oględziny sztywniaków? - zapytałam. Po nieprzespanej nocy miałam podły humor.

- Shikamaru twierdzi, że coś przeoczyliśmy. Z resztą – nie oglądamy ciał, a wertujemy dokumenty. Przydasz mi się przy tym.

Genialnie. Praca papierkowa.

Szpital nie wyglądał inaczej niż poprzedniego dnia. W sali było za to o połowę mniej medic-nin'ów, a nigdzie nie dopatrzyłam się Takenachi'ego. Tak naprawdę to miałam ochotę z nim rozmawiać. Po chwili czekania pielęgniarka zawołała lekarza, z którym rozmawiałam wcześniej.

- Znowu wy? - zdziwił się Sangyou. Poprawił okulary, zanim odezwał się znowu. - Mało namieszaliście?

- Gomene. – westchnęłam, nie za bardzo rozumiejąc, o jakie zamieszanie mu chodziło. - Nasza misja jest bardzo ważna. Mój kolega twierdzi, że coś mogło zostać przeoczone.

- To niech sam się tu pofatyguje. Powiedziałem wszystko, co wiem.

- Aah.. a mimo to... ma pan wolną chwilę? – zapytałam grzecznie. Chyba wszyscy mieli dziś gorszy dzień. Niko mało mówiła, a miły mężczyzna przyjął postawę obronną, jakbyśmy to jego oskarżali o cokolwiek.

- Coś się wykombinuje. – odparł cicho medic-nin. Udałyśmy się do tej samej sali, co poprzednio. Gdy Sangyou odnotował coś w notatniku i przedyskutował z pielęgniarką grafik, zjawił się w biurze ze stosem dokumentów. Niko na ten widok poszerzyły się źrenice. - Nie miałem czasu posegregować. - przyznał lekarz. - Nie sądzę, dzieci, by z waszego śledztwa coś wyszło. Shizuka szuka dziury w całym.

Szatynka wzięła do ręki pierwszy plik kartek, piorunując nieznajomego zabójczym wzrokiem.

Przejrzałam kilka stron statystyk, chorych wykresów, danych pacjentów, stopni kuracji i innych zbędnych rzeczy. Czemu lekarze zajmowali się pisaniem tych bzdetów, zamiast robić to, co naprawdę ważne?

- Nie ma jakiegoś streszczenia? – burknęłam, odgarniając włosy z twarzy. Było mi niewygodnie bez opaski.

- Ha ha ha… nie nazwałbym tego 'streszczeniem' ale mam kartę Tevy. Dostarczono nam ją po jego śmierci w więzieniu. - przyjrzałam się nowemu, bardziej czytelnemu dokumentowi.

- Nie macie karty Yutaki? – westchnęłam, choć już spodziewałam się, jaka będzie odpowiedź.

- Nie, czemu?

- Tak pytam. – mruknęłam, czytając. Imię, nazwisko, wiek, miejsce zamieszkania, rodzice, przebyte choroby, bla bla bla... grupa krwi, kawaler, bezdzietny... - O.

- Nani?

- Ma grupę krwi 0 minus. – pokazałam drugiej kunoichi. Lekarz przytaknął.

- No i co z tego? - mruknęła Temari, okładając 'swoje' papiery na bok.

- Wbrew pozorom – to ważne. Istnieje osiem podstawowych grup krwi: A, B, AB i 0, minus i plus. - wyliczyłam. - Są one decydujące przy przetaczaniu krwi. Nie każdą krew można oddać każdemu. Weźmy na przykład... najrzadziej występujące grupy krwi. Są to wszystkie grupy minus oraz AB plus. Jeśli jesteś ranna i masz grupę krwi AB plus – masz farta. Każdy krwiodawca może zaoferować ci krew. O ile nie nastąpi konflikt ciał, ale to potem. - uśmiechnęłam się. Temari słuchała z wielkim zainteresowaniem, a Sangyou z uśmiechem przytakiwał. Lubiłam książki medyczne i biologiczne. Kiedyś chciałam być medic-nin’em, ale mi przeszło. - Jednak, jeśli masz grupę 0 minus, jedną osobą, od której możesz pobrać krew, to ktoś z tą samą grupą. Jednak, ty jesteś 'wspaniałym dawcą' – twoja krew pomoże każdemu. Niefart, co?

- Z tego wynika, że...? - medic-nin uniósł brew. Spodobało mu się chyba takie medyczno-kryminalne rozumowanie.

- Że tłem dla morderstwa Tevy mogła być próba 'oszczędzenia krwi' umierającemu. To moja luźna teza. - mruknęłam, zanurzając się ponownie w treści dokumentów. Temari zrobiła to samo, jakby zrzucając z siebie nowe informacje.

- Lub organów do przeszczepu. - dodał Sangyou, ignorując mój gest zakańczający temat. Uniosłam głowę. Nie sądziłam, że mój pomysł może do czegoś prowadzić. Rzadko się zdarzało, bym to ja coś wymyśliła. - Komakoro słynie z lekarzy z tą umiejętnością. Nie chcę się chwalić… – tu dumnie wypiął pierś. – …ale jestem czołowym chirurgiem. Może ty też kiedyś nim zostaniesz, dziewczyno. Dużo wiesz na ten temat.

- Czytało się trochę. – uśmiechnęłam się.

- T-to znaczy... że Teva mógł być zamordowany ze względu na wyjątkowość jego krwi. - podsumowała dziewczyna z Suny, jakby dopiero teraz łapiąc, o co chodzi. – Nieważne, jak bardzo jest to nieprawdopodobne.

- Tyle dobrej krwi... wymieszanej z trucizną. Szkoda. - westchnął medic-nin, poprawiając okulary. Brzmiało to tak, jakby traktował pacjentów jak pojemniki z krwią o różnych smakach. Posłałam mu przerażone spojrzenie.

Koło południa nastąpiło kolejne 'tajne' spotkanie. Tym razem miało ono miejsce nie w domu Aryane, a w drobnej kafejce w centrum miasta.

Była to nieduża salka z mnóstwem czteroosobowych stolików, prowadzona przez dwie kobiety krzątające się od jednego klienta do drugiego. Trzecia, najmłodsza, siedziała na podłużnej ladzie, za którą dwie pozostałe powinny obsługiwać gości i grała na flecie poprzecznym z zamkniętymi oczyma. Wnioskować można było, że były to siostry, a wnętrze baru urządzone było na tyle przytulnie i schludnie, że nawet bez tej muzyki w tle nie dałoby się nie zauważyć niesamowitej ulgi na twarzach klientów.

- To i tak więcej, niż my wyciągnęliśmy. – mruknął Shikamaru, zakładając ręce na kark i opierając się o oparcie krzesła. - Mendokusai... strażnik w wiezieniu odmówił jakiejkolwiek współpracy.

- Według nich dane dotyczące przetrzymywanych są ściśle tajne. - dorzucił Uchiha, ostatnio mało się udzielający. - Gadanie.

- Co sądzisz o moim tropie? - zwróciłam się do głównego 'detektywa' z nadzieją w oczach. W końcu poczułam się pożyteczna.

- Eh... sam nie wiem. - westchnął Nara. - To może być fałszywy trop. Skupmy się na wspólniku. - na te słowa opadłam bezwładnie na krzesło. Sasuke posłał mi swój perfidny uśmieszek, na który nie zareagowałam. Byłam zbyt zmęczona.

- Hn. Nie znajdziemy go, jeśli nie będziemy mieli dostępu do raportów strażników. - mruknął Sasuke, popijając herbatę. Nie przepadał za tym napojem, ale jeśli już miał jakąś pić, to była słodko-kwaśna, zwykła. Jak moje życie.

Uchiha pił moje życie, genialnie.

Musiałam się położyć.

- Nie dostaniemy się tam. - pokręcił głową Shikamaru, po czym oparł łokcie o stolik. - Wejścia są strzeżone, wchodzący i wychodzący przeszukiwani, żadnych nieproszonych gości.

- Nie da się tam wejść... po naszemu? - Temari uniosła brew, robiąc przy tym dziwny gest ręką. Nie wiem, co znaczyło to w Suna, ale dla mnie wyglądało to dziwnie. Pomachała wymownie palcami tuż przed twarzą chłopaka.

- Kobieto, patrz. - Nara zaczął rysować palcem na stoliku wzór korytarzy w więzieniu. Przeklinał przy tym ochroniarzy i sposób skonstruowania budynku, a blondynka tylko go uspokajała. Jedyne, co dało się zapamiętać to to, że było – mało okien, powietrza, dużo więźniów, cel i strażników.

Gdybym nie była zirytowana i śpiąca, może zachwyciłaby mnie jego pamięć i sposób logicznego myślenia. Odrzuciłam głowę do tyłu, widząc flecistkę do góry nogami.

- Hmpf. Musimy znaleźć inny punkt zaczepienia. - Sasuke skrzyżował ręce. Westchnęłam, biorąc się za swoją herbatę. Ta przeklęta misja robiła się coraz trudniejsza.

Shikamaru całą drogę powrotną mruczał coś pod nosem. Reszta wspaniałomyślnie postanowiła mu nie przeszkadzać. W drodze, standardowo, kupiłam sobie na pocieszenie trochę słodyczy, a Temari podłapała pomysł. Wszyscy byliśmy w marnych humorach.

Miałem wrażenie, że chodzimy w kółko, wokół rozwiązania, które jest tuż przed naszym nosem. W dodatku kunoichi dziwnie się zachowywała. Robiła wszystko, by do szpitala iść z tą blondynką, nie ze mną. Może się mnie bała?

Przymknąłem oczy. Zabawna wizja.

Po co ja się zastanawiałem? Mogłem po prostu zapytać. Na osobności.

Zmierzyłem wzrokiem resztę. Temari skakała wokół zamyślonego Nary próbując wetknąć mu do ust orzech w czekoladzie. Ten mamrotał coś od rzeczy.

- Na pewno nie jesteście głodni? - martwiła się Aryane, gdy wróciliśmy do rezydencji. Teraz naprawdę brzmiała jak starsza pani, zmartwiona brakiem apetytu u swoich dzieci. Może spodobałoby mi się to parę lat temu, ale teraz byłem zirytowany. - Mitsui i Kazane przyrządziły prawdziwą ucztę. Założę się, że nie macie tego w Wiosce Liścia...

Po takiej krótkiej 'perswazji' wszyscy zgodnie zasiedliśmy do stołu. Po pół godzinie rozeszliśmy się do pokoi. Shikamaru i Temari poszli razem, omawiając dokładniej i o wiele bardziej wnikliwie szczegóły naszych rozmów.

Weszłam do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Oni brali to zbyt na serio. Chociaż... słodko ze sobą wyglądali. Mieli szczęście. Znaleźli kogoś, kto ich wspiera, z kim mają wspólne tematy i…

- Oh. Gomenasai. - w pokoju stanęła drobna dziewczyna, mniej więcej w moim wieku. Ukłoniła się baaardzo nisko, co sprawiło, że poczułam się nieswojo. - Posprzątałam pani pokój. - Dziewczyna była jak Aryane, blondynką. Mimo szczupłej sylwetki wyglądała o wiele zdrowiej i raźniej niż Mitsui. Ubrana była w różowawe kimono ozdobione szerokim, czerwonym pasem i kwiatami we włosach.

- No dobra, dare da? - skrzyżowałam ręce, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę. Chciałam pobyć trochę sama, zjeść kupione łakocie i może ciut się przespać. Pokój lśnił czystością, rzeczywiście, ale tak samo wyglądał, gdy się wprowadziłam. Miałam nadzieję, że nie grzebała w moich rzeczach.

- Nazywam się Kazane, jestem tu służącą. - odpowiedziała dziewczyna, unosząc głowę. Brzmiało to tak, jakby była dumna z pełnionej roli w domu.

- Ah, tak, Mitsui wspominała... - zamyśliłam się na chwilę. - Mogę cię o coś zapytać?

To właściwy trop, Shika, musimy to sprawdzić. - napierałam pewnie. Byliśmy w pokoju bruneta, na samym końcu korytarza.

- Niby jak, może mi powiesz? - warknął chłopak. - Mamy sprawdzić, komu z grupą 0 przydałaby się krew w chwili śmierci Tevy? To bezsensu! - shinobi pokręcił głową i oparł się łokciami o swoje kolana.

- Więc co chcesz zrobić, włamać się do więzienia? Sam mówiłeś, że to graniczy z cudem. Ne, nawet jeśli, dostaniesz spis setek osób odwiedzających i pracujących przy więźniach i co? - W pomieszczeniu zapanowała cisza. Brunet spojrzał na mnie z ukosa. Znałam go aż za dobrze. Był geniuszem, ale często ograniczały go przeszkody materialne, niedobór środków. Widziałam teraz, jak bardzo się zaangażował. A to była rzadkość. Nie chciałam, by jego trud poszedł na marne. - Słuchaj... - zbliżyłam się do niego, kładąc mu rękę na ramieniu. Jego spojrzenie widocznie się uspokoiło. - Nie chcę się kłócić, ale mamy dwa tropy, których nie da się wykorzystać. Musimy szukać dalej.

- Hm. Ta cała misja jest...

- Wiem. - uśmiechnęłam się, po czym pocałowałam go w policzek. Shika nie mógł powstrzymać zawadiackiego uśmieszku. Wierzyłam, że da sobie radę. - Ale to nasza specjalność, nie?

- Aah...

Uroczą chwilę przerwało głośne dudnienie zwiastujące...

- Nie uwierzycie, co mam! - krzyknęła Niko, rozsuwając bogato zdobione drzwi, które trzasnęły przeraźliwie.

- Nie wiem, ale jeszcze trochę, a Shizuka zabije cię za niszczenie jej własności. – mruknął Shikamaru, starając się ukryć rumieniec. Na szczęście szybko znalazłam się na starym miejscu.

- Będzie musiała z tym poczekać, bo mam... - kunoichi zrobiła dramatyczną pauzę. - Nazwiska dwóch z kolei największych dłużników u Yutaki.

- Nani?! - otworzyłam szeroko usta i złapałam Narę za ramię. - Jak to zrobiłaś?!

- Oh, powiedzmy, że Shizuka nie rozmawiał z rodziną o interesach, a dane znał ktoś, kto segregował jego dokumenty... Kazane mi powiedziała.

- Mendokusai... - Shikamaru wbił ręce w kieszenie spodni, odchylając się do tyłu. – Kobiety potrafią tylko plotkować.

- Ne, to kim oni są? – zapytałam, z nową nadzieją. Takie dane znacząco zmniejszały obszar poszukiwań.

- Młoda matka, Yashiro Hasegawa i Riaru Takenachi, lekarz.

- R-Riaru? - zająknęłam się. Poczułam się oszukana. - Mówił, że pożyczył trochę pieniędzy! - Niko uniosła brew, po czym przeniosła wzrok na bruneta w kucyku.

- To ten drugi lekarz. - przypomniał jej spokojnie Nara, po czym posłał mi dziwne spojrzenie. Zupełnie, jakby mówił ‘a nie mówiłem?’. Na pewno miał zamiar zacząć się mądrzyć.

Po chwili spoważniałam. Nareszcie mieliśmy odpowiednie nazwiska, by zakończyć to, co zaczęliśmy.

- Zawołaj Sasuke. – powiedziałam. - Musimy ustalić plan działania. - Niko kiwnęła głową i pobiegła do sąsiedniego pokoju. Po chwili wróciła razem z Uchihą, widocznie nieuraczonym żadnymi wyjaśnieniami.

Następną godzinę spędziliśmy siedząc na łóżku Shikamaru i analizując każdy szczegół zdobytych informacji. Shinobi wyprowadził teorię, którą następnie trzeba było potwierdzić.

- A więc tak: Yutaka Shizuka, daimyo, miał kupę kasy. Najwięcej pożyczył Tevie i Riaru. Gdy upomniał się o zwrot długu, Riaru wykaraskał się, oferując mu darmowe zabiegi, a Teva, nie mając nic – zabił jego żonę. Za to poszedł do więzienia, a Shizuka wydał rozporządzenie o stałości oddanego majątku. Chciał bronić rodzinę. Przestał ściągać długi, a Teva dzień przed egzekucją został otruty przez... Riaru Takenachi'ego. Coś mi nie pasuje. Nie możemy oskarżać dowolnego dłużnika o zabójstwo drugiego. - Shikamaru oparł twarz o dłonie. Jego pociąg rozumowania wykoleił się.

- Dla mnie to ma sens. – wtrąciła się Niko. - To znaczy... nie wszystko. Teraz nie wiadomo, czy Riaru był wspólnikiem Tevy, czy po prostu chciał się go pozbyć.

- Samo pozbycie się drugiego dłużnika nic mu nie dawało. - zauważył Nara. - Skoro, tak jak mówicie, chodziło o krew, to czy Yutaka był ranny? - Zapadła długa cisza. - Kuso! - Shikamaru uderzył się w czoło. Widać było po nim, że jest mocno zdenerwowany, jednak wszystko powoli zaczynał rozumieć. Po tak długim czasie znania go, łatwo mi było go odczytać. - Nie zapytaliśmy, jak Yutaka zginął! - zapadła dziwna cisza, z każdej strony wypełniona domysłami.

- Eto... - zaczęłam niepewnie. - Riaru... napomknął o chorobie Shizuki i o tym, że mu pomagał. Czemu niby miał zwracać na siebie naszą uwagę?

- Pewnie był pewien, że nie wpadniemy na jego trop. Baka. - uśmiechnął się, a ja mu zawtórowałam. - Poza tym chciał sprawdzić, ile wiemy. A wiemy sporo. Oprócz...

Po co zabił. - dokończyłam. Wytężyłam umysł. To było tuż tuż. Takie malutkie światełko. Przy wielu rozmowach mnie nie było, nie byłam przy żadnym czynie Riaru ani Tevy. Jednak...

- Wiem. – wszyscy shinobi na mnie spojrzeli. - Teva byłby wspaniałym dawcą krwi. Był bliski egzekucji. Nie wiem, jakie metody tu stosują, ale w mieście słynącym z chirurgów potencjalni straceni są najlepszymi dawcami, ne? Eto, jeśli Yutaka miał wątrobę 'do wymiany'...

- Riaru mówił, że to niewielka choroba. – przypomniała Temari, unosząc palec do góry.

- Ja tu próbuję udowodnić mu zabójstwo. Wierzysz mu na słowo? - uniosłam brew, piorunując drugą kunoichi niecierpliwym wzrokiem. Uchiha uśmiechnął się. - Jeśli Yutaka był gotowy do przeszczepu wątroby zabranej od Tevy, to Riaru był pierwszą osobą, która by o tym wiedziała. Mógł zabić Tevę, by nie dopuścić do ratowania życia swojego wierzyciela.

- To jest... prawdopodobne. Podejrzewaliby wtedy Shizukę, który pragnął zemsty. - pokiwał głową Shikamaru. Przymknął oczy, drapiąc się po podbródku. Wszyscy patrzyliśmy na niego wyczekująco. - Musimy to sprawdzić, a potem zrobić z nim porządek. Najważniejsze sprawy to...

- Czy miał dostęp do trucizny. - wtrąciła Temari. Świetnie się rozumieli.

- Czy mógł ominąć straż w więzieniu. - dodał Sasuke, a wszyscy byliśmy nieco wytrąceni z równowagi tym, że się odezwał. Niemal zapomniałam, że w ogóle z nami jest.

- Oraz, czy Yutaka-san miał grupę krwi 0 minus. - uwieńczyłam dzieło. Popatrzyliśmy na siebie.

To było coś. W końcu poczuliśmy się zespołem. Nasze pomysły się uzupełniały. Każdy z nas wiedział coś na jakiś temat, mieliśmy różne umiejętności. Mimo, że nie zawsze się zgadzaliśmy, czułam, że nasza misja dobiega końca, i nie jest to skutkiem wyskoku pojedynczej osoby, ale owocem długiej, wspólnej pracy. Czyż nie o to chodziło w byciu ninja?

- Temari, Niko, wy ruszycie do szpitala. Biegiem. Sprawdzimy, czy ten kłopotliwy lekarz miał dostęp do tak masywnej ilości trucizny, oraz czy Shizuka miał pecha urodzić się z tą grupą krwi. – powiedział Shikamaru. W jego głosie słychać było determinację. – Uchiha, sprawdź, czy Riaru ominąłby zabezpieczenia. Ja pogadam z Aryane, potem dołączę do ciebie, by pogawędzić ze strażnikami. - na te słowa kiwnęliśmy głowami. Ja i Temari miałyśmy daleko do szpitala, więc postanowiłyśmy tam się przenieść starym, dobrym sposobem.

- Shunshin no jutsu! - zgodnie wykonałyśmy odpowiedni gest rękami.

Temari zniknęła mi z widoku z mocnym podmuchem wiatru i mnóstwem latającego pyłu, za to Niko wyglądała, jakby się spaliła. Tak na prawdę były już obie daleko stąd, pewnie na jednym z domów Komakoro, pędząc do kliniki.

Westchnąłem. Do więzienia było bliżej. Wyskoczyłem przez okno, by dobiec po parapecie na ruchliwą ulicę wioski, po czym obrałem kierunek w dół zbocza, ku rozległej budowli, od której reszta mieszkańców trzymała się z daleka.

Gdy dotarłem na miejsce, przeklinając pod nosem stwierdziłem, że popołudniu strażników przed wejściem przybyło. Obszedłem budynek niemal dookoła, jednak okna, jeśli w ogóle były, to tak małe, że można było pomarzyć, by dostać się do środka. Nagle usłyszałem szmer i wolne, równe kroki. Ku mnie szedł porządnie zbudowany mężczyzna, na pierwszy rzut oka nieuzbrojony. Odszedłem na bok, by schować się w cieniu kilku drzew, a gdy wyczułem odpowiedni moment – wyskoczyłem z kryjówki i znokautowałem gościa, uderzając go w tył głowy. Wziąłem 'kolegę' na plecy i przeniosłem go w bezpieczne miejsce, po czym przybrałem jego formę wykonując Henge.

Kontynuowałem marsz podobnie do strażnika, a gdy doszedłem do głównego wejścia, jak gdyby nigdy nic - wszedłem do środka.

Stało tam znajome mi już biurko, za którym siedział sekretarz, z którym miałem nieprzyjemność się niedawno kłócić. Wziąłem głęboki oddech, prostując się i ruszyłem przed siebie, próbując nie zwracać na siebie uwagi. Ten jednak poniósł głowę znad swojej papierkowej roboty i krzyknął.

- Ej, ty, Kaiki! Gdzie ty się wybierasz, eh?! - pluł przy tym niemiłosiernie, a jego ohydna twarz przybierała jeszcze bardziej niemiłego wyrazu. Zmierzyłem go niecierpliwym spojrzeniem.

- Wzywają mnie do cel, nie wiem, o co chodzi. - wytłumaczyłem szybko.

- E? - facet lekko się nachmurzył. - Jak coś chcą, to niech to zanoszą do mnie, kuso! Wracaj na wartę!

Rozejrzałem się, czy tego krzykacza nie dałoby się uciszyć i przewertować kilka z tak ważnych dla niego dokumentów, jednak obok stało jeszcze kilku podobnych mu gości i uzbrojona straż. Przekląłem w duchu, wychodząc na zewnątrz.

- Kono yaro... – westchnąłem, ruszając na przechadzkę. Kilku mężczyzn w mundurach popatrzyło na mnie groźnie.

Był to trudny przypadek. Mógłbym zamienić się w jakieś zwierzę, a wtedy małe okna nie byłyby dla mnie przeszkodą. Gorzej jednak byłoby z otwieraniem szuflad. Musiałbym się zmienić z powrotem, a to robi trochę hałasu i, no cóż, nie każdy byłby zachwycony spotykając w najbardziej strzeżonym miejscu w mieście obcego nastolatka.

Pomijając sławną historię, gdy ANBU zamienił się w węża, by przedostać się do bazy wroga i został zdeptany.

Przystanąłem przy murze, rozglądając się bacznie. Włączyłem Sharingan’a, wracając do swej postaci.

Jedynym sposobem było dowiedzenie się od Nary, jak wyglądał ten ich Riaru.

23 grudnia 2007

Rozdział XXXV - "Nie daj mu się"

Słońce wschodziło coraz wyżej. Ilość ludzi na ulicach Komakoro znacznie wzrosła. Mi i Niko coraz ciężej było poprosić kogoś o pomoc w rozwiązaniu zagadki. Wszyscy patrzyli na nas spode łba, jakby wiadomość o wynajęciu nas przez 'córkę mordercy' rozeszła się po całym mieście w tempie natychmiastowym. Nie miałem już pomysłów, gdzie się udać, a zależało nam na czasie.

Odeszliśmy już spory kawałek od odwiedzonego wcześniej baru i zaczepiliśmy już ze trzy osoby, jednak wszystkie odmawiały nam pomocy pod coraz to bardziej nieprawdopodobnym pretekstem. To prowadziło donikąd.

Kunoichi szła równo ze mną, rozglądając się uważnie. Co jakiś czas zerkała na mnie, myśląc pewnie, że tego nie widzę. Zaczynałem się denerwować. Ci ludzie… nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo są bezużyteczni.

Kątem oka zauważyłem, jak Niko próbuje się odezwać, ale zaraz zamyka usta z grymasem bólu wymalowanym na twarzy. Jej kilka następnych kroków było bardziej chwiejnych. Dziewczyna udawała oczywiście, że nic się nie stało.

- Przypomnij mi, abym obejrzał twoją nogę, gdy wrócimy do rezydencji – powiedziałem spokojnie. Szatynka przeklęła pod nosem, widząc mój wredny uśmieszek na dotąd stoickiej twarzy. Naburmuszyła się, krzyżując ręce i wyprzedziła mnie.

- Myślę, że najlepiej będzie, gdy się rozdzielimy. Przepytamy więcej ludzi i będziemy wyglądać bardziej wiarygodnie. – mruknęła.

- Co masz na myśli? – wyrównałem z nią kroku i uniosłem brew. W takim tłumie łatwo się było zgubić, z resztą… co ona miała na myśli mówiąc ‘wiarygodnie’?

- W ten sposób nikt nie będzie się zastanawiał, co taka dziewczyna jak ja robi z takim chłopakiem jak ty. – uśmiechnęła się, rozglądając się za pierwszym obiektem jej ‘ataku’.

- Hmpf. I odwrotnie. – odparłem, ukrywając rozbawienie jej sposobem myślenia. Była sprytna, na pewno coś knuła. Lub ją przeceniałem i tak naprawdę była zmęczona i nie chciała dać tego po sobie znać.

- Czyli zgoda? – popatrzyła znów na mnie.

Już widziałem oczami wyobraźni, jak rozdzielamy się, a chwilę potem dziewczyna upada na ziemię z jękiem i opatruje sobie nogę. Długo wytrzymywała z tym ukąszeniem.

Mogłem się w dodatku zabawić jej kosztem. W gruncie rzeczy na pewno lepiej by mi szło bez niej.

- Aah. – przytaknąłem, wbijając ręce w kieszenie swoich spodni. – Chociaż szkoda, że nie masz pomysłu, co możesz robić z takim chłopakiem jak ja.

Obróciłam się w jego stronę, widząc już tylko plecy zdobione emblematem klanu Uchiha. Na moją twarz wpłynęła fala ciepła.

Co on sobie myślał, mówiąc takie rzeczy? I o co mu chodziło? Najpierw wyglądał, jakby mnie o coś podejrzewał, a zaraz potem rzucił tekst rodem z tych jego gierek.

Potrząsnęłam głową, pozbywając się rumieńców, i ruszyłam w kierunku, z którego przyszliśmy.

Uchiha nie był teraz ważny. Te kobiety… przysłuchiwały się naszej rozmowie. Powinny wiedzieć co nieco, skoro były tak nami zainteresowane.

Ja i Temari wyszliśmy z dużego budynku szpitala. Spojrzeliśmy na siebie. Tu nie trzeba było nic mówić. Wychodziliśmy stamtąd z jeszcze większą ilością pytań, niż przyszliśmy. Co gorsza – wszyscy oczekiwali, że to właśnie ja znajdę na nie odpowiedzi. Mendokusai.

Szczerze mówiąc wcale nie miałem ochoty oglądać tych nieboszczyków, ale ta sprawa z trucizną… i sznurem… coś mi nie pasowało. Nazwa Komakoro coraz bardziej była dla mnie przesączona ironią.

Z wolna ruszyliśmy przed siebie, gdy zatrzymał nas czyjś krzyk.

- Ej, wy! Matte! – obróciłem się w stronę, skąd dobiegał głos. Ku nam biegł zdyszany lekarz, którego wcześniej zauważyłem w sali.

- Nanda? – spytałem. Miałem nadzieję, że to coś ważnego. Spędziliśmy tam pół dnia, byłem zmęczony.

- Słyszałem, o czym rozmawialiście z Sangyou-dono. – przyznał facet, uspokajając oddech. Miałem okazję bliżej mu się przyjrzeć. Mężczyzna na pewno był młodszy od poprzedniego lekarza, choć był nieco wyższy. Miał ciepłą twarz z lekkim zarostem, włosy blond.

Kątem oka spostrzegłem, że blondynka przygląda mu się jeszcze uważniej, a na jej policzki wpływa róż. Westchnąłem. Klasyczny obrót sytuacji. Nie miałem zamiaru się jednak przejmować.

- Nie dosłyszałem pańskiego imienia. – skrzyżowałem ręce. Starałem się nie ukazywać mojej zaszczepionej w ułamku sekundy niechęci do człowieka.

- Oh. Nazywam się Riaru Takenachi. – powiedział medic-nin szybko i z ‘olśniewającym’ uśmiechem. – Jestem świeżo upieczonym lekarzem, pracuję pod komendą Sangyou-san… chciałbym wam pomóc.

- Byłoby miło. – mruknąłem. Nareszcie ktoś wiedział, czego chce.

- Znałem Yutakę. - blondyn przeszedł od razu do rzeczy. - Jeśli słyszeliście o nim tyle dobrego, co ja… - westchnął. – Eto... pożyczyłem od niego trochę pieniędzy.

- Jesteś więc jednym z dłużników. – podsumowała Temari, przewracając oczami. Miła odmiana.

Znajomi Shizuki wysypywali się na nas jak z rękawa.

- Nie do końca. – wtrącił się Riaru w obronie. – Odpracowywałem dla niego cześć długu. Chodził do mnie na badania.

- Badania?

- Aah, miał problemy z wątrobą. Nie wiedzieliście? - pokręciliśmy głowami. Nie wiem, do czego taka wskazówka miała prowadzić, ale skoro ten gość widział jeszcze więcej, może warto było poświęcić mu trochę czasu. Takenachi uśmiechnął się. – No to macie kolejnego puzzla do waszej układanki. Jesteście shinobi, prawda?

- Hai. Chcemy dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało. – odparła Temari.

- Więc pewnie wiecie też, jakie paskudne plotki ludzie rozpowiadają. Co na razie macie? Może wam coś podpowiem?

- Wiemy o zabójcy żony Yutaki. Podobno został otruty. – wspomniała dziewczyna. Riaru pokiwał głową, choć nie przerywał. – Przeglądaliśmy akta dotyczące oględzin ciał Tevy i państwa Shizuka, choć za wzmiankę o wątrobie… nie trafiliśmy.

- To nie było nic poważnego. – zapewnił medic-nin. – Coś jeszcze?

- Tylko to, co powiedziała nam jego córka. – westchnęła kunoichi z Suna. – Mam wrażenie, że stoimy w miejscu.

- Musimy iść. – warknąłem, pociągając ją za rękę. Baka. Mówiła za dużo, ledwo poznanej osobie, która w dodatku tak nagle oferowała nam górę ‘potrzebnych i tajnych’ informacji. I w dodatku nieźle wyglądała. Coś było nie tak.

Riaru zamrugał oczami, potem uśmiechnął się. Szczerze.

- Życzę powodzenia! – pomachał nam i wrócił do szpitala, nie odwracając się ani razu.

- Nie podoba mi się ten facet. – przyznałem, gdy byliśmy już wystarczająco daleko. Zacząłem rozglądając się za najkrótszą drogą do rezydencji Shizuka. To miasto było mi obce, ale pamiętałem drogę.

- Jest całkiem miły. I przystojny. – mruknęła blondynka.

- Nie o to mi chodzi. Dla mnie jest zbyt czysty.

- Pożyczał pieniądze i leczył zamordowanego – spierała się Temari, wyrównując ze mną kroku. – Nie wiem, co widzisz w tym złego.

- Hm…

Słońce chyliło się ku zachodowi. Wszedłem pewnie przez frontowe drzwi domu, gdzie dwaj wartownicy ukłonili mi się. Zignorowałem ich, nasłuchując, czy ktoś już nie wrócił. Wokół było cicho, więc ruszyłem do przejścia, za którym mieściły się schody na górę. Minąłem sąsiedni pokój, do którego drzwi były zamknięte. Zatrzymałem się jednak, słysząc za nimi jakiś dźwięk. Cofnąłem się i rozsunąłem drewniane panele.

Był to pokój Niko, a dziewczyna była w środku. Stanąłem bez słowa w przejściu, przyglądając się jej. Kunoichi leżała na brzuchu, podpierając głowę na łokciu i pisząc coś wolną ręką. Machała przy tym swoimi zgrabnymi nogami. Na stoliku stojącym przy miękkim łożu stał parujący kubek herbaty.

Dzięki nowej misji nie miałem czasu zastanawiać się, co tak naprawdę nas łączy. Nie układało się między nami najlepiej, a po jej zachowaniu widać było, że nie podoba jej się, że jestem od niej lepszy. W momentach, gdy widać było to najbardziej, odzywała się jej waleczna dusza i odpłacała mi za moje złośliwości. Z nawiązką. To właśnie czyniło naszą znajomość tak zabawną i ujmującą, bo gdy uspokajała się i zapominała o bezcelowej rywalizacji, była nawet do wytrzymania.

Lecz tak nie mogło być zawsze. Byłem pewien, że gdy wrócimy do wioski, ja się wyprowadzę, a ona zacznie karkołomny trening, by udowodnić mi, że się mylę. Taka już była.

Stałem zamyślony w miejscu, jakby zahipnotyzowany przez jej ruchy. To musiało wiązać się z jej sylwetką i kształtami. Widok jej lekko śniadej skóry w ciepłym świetle nocnej lampki, przy której pisała, przyprawiał mnie o drżenie kolan. Dziwaczne, ale nie miałem nic przeciwko.

Nie umknęła mi uwadze jej okryta skarpetką kostka. Trzeba ją było jak najszybciej obejrzeć.

Westchnąłem na tyle cicho, że zajęta dziewczyna nadal nie zauważyła mojej obecności. Cofnąłem się i poszedłem do swojego pokoju, gdzie wyjąłem potrzebne przedmioty z plecaka. Wróciłem na miejsce, cicho zamykając za sobą zdobione drzwi.

Wszystkie te malowidła, ozdóbki i materiały nie robiły na mnie większego wrażenia. Wychowałem się w jednym z najważniejszych i najbogatszych klanów w Konoha, od małego przebywałem w zadbanym i podziwianym otoczeniu. W głębi ducha obiecałem sobie, że moje ‘nowe’ mieszkanie nie będzie stanowiło wyjątku.

Kunoichi mruczała coś pod nosem, a ja podszedłem nieco bliżej. Jej ręka odłożyła ołówek. Przez chwilę myślałem, że zauważyła moją obecność w pomieszczeniu, ale okazało się, że tyko sięga po herbatę. Upiła łyk, a jej nogi zakołysały się szybciej. Widać jej smakowała.

- Herbaty? – w cichym pokoju rozległ się jej spokojny, dźwięczny głos.

- …? – dopiero teraz zauważyłem, że obok porcelanowej filiżanki stały trzy inne, a niewiele dalej – bogato zdobiony imbryczek, specjalnie wybrany do niemal obrzędowego nalewania herbaty. – Iie.

- Naprawdę dobra. – zachęciła Niko, nie odwracając się w moją stronę. Podszedłem do łóżka od strony okupowanego stolika i kucnąłem tak, by nasze twarze były na tym samym poziomie. – Temari i Shikamaru jeszcze nie przyszli? – zapytała.

- Hn.

- Tak myślałam. – westchnęła. – Co ciekawego wyniuchałeś?

- Tylko tyle, że Yutaka miał wiele innych dłużników, nie tylko Tevę. – odparłem. Niko zamyśliła się, pijąc dalej. – Byłem też w kilku innych miejscach, ale ludzie powtarzali tylko to, co już wiemy. Druga sprawa, że nie są zbyt otwarci.

- Rozmawiałam z kobietą, która widywała jego i jego żonę. – dopowiedziała zielonooka poważnym tonem. Odgarnęła włosy za ucho, by nie przeszkadzały jej w piciu. – Twierdzi, że Shizuka zachowywał się ‘dziwnie’ zarówno po jej śmierci jak i po zgonie Tevy.

Uniosłem brew. Pozostawało tylko pytanie, co dla kogo było ‘dziwnym zachowaniem’.

Przez moment w pokoju panowała głęboka cisza. Niko przymknęła oczy i upiła łyk herbaty, po czym ostrożnie odłożyła filiżankę na materac obok i wzięła ołówek do ręki. Pociągnęła długa kreskę i dopisała coś obok wcześniejszych bohomazów. Wiedziałem, że sama mi niczego nie wyjaśni, więc westchnąłem i odezwałem się.

- Co piszesz?

- Taki mały… wykres. Może nam pomóc w dochodzeniu. – uśmiechnęła się Niko, pokazując palcem kolejne nazwiska. Na kartce istotnie widniał wykres z różnymi opisami osób, z boku – teoriami, różnymi oskarżeniami i relacjami. – Nie chcę, by tylko Shika tu pracował. – wyjaśniła, gdy ja przyglądałem się z uwagą jej ‘dziełu’. – Nie lubię być nieprzydatna.

- Hn. – zmrużyłem oczy, czytając, co przed chwilą dopisała z mojej relacji. Od nazwiska Yutaki odchodziła nowa kreska, przy której widniał napis ‘+ inni dłużnicy – sprawdzić.’

Też nie lubiłem być nieprzydatny. Wyprostowałem się i podsunąłem zwój bandaży przed oczy pijącej kunoichi. Ta uniosła brew podejrzliwie.

Obejrzę twoją nogę.

- Nie ma takiej potrzeby. – prychnęła, ruszając przy tym nosem. Nie wiem, czy była tego świadoma, ale wyglądała komicznie.

- Jest. – naciskałem mimo to. - Nie wiesz, co powoduje jad tego węża. – warknąłem, marszcząc brwi i mimowolnie przysuwając się do niej.

- Mógłbyś mnie oświecić. – odparła wyzywająco, odsuwając się odrobinę.

- Chcesz, by twoje naczynia krwionośne zatkały się skrzepem, a po przyjeździe do Konohy nie czekało cię nic prócz amputacji nogi? – zapytałem dyplomatycznie. Niko przełknęła ślinę. Jej kocie źrenice zwęziły się. Po chwili namysłu dopiła resztkę herbaty i podparła się na rękach, wstając leniwie. Nie ruszyłem się, więc pochyliła się nade mną z wyciągniętą ręką, odkładając kubek na stolik za moimi plecami. Przez moment nasze twarze były bardzo blisko. Znów poczułem ten ujmujący zapach, tyle, że wymieszany z nutą zielonej herbaty.

- Szkoda, że nie brałam kursu jako medic-nin. – mruknęła ,siadając obok mnie, na brzegu łoża. Potupała trochę stopami okrytymi długimi skarpetkami. Było stanowczo za ciepło na buty.

- To na pewno straszne nudy. – mruknąłem w odpowiedzi, nadal nie ruszając się z miejsca. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie w niezręcznej ciszy. – Zdejmiesz tą skarpetkę, czy mam ją z ciebie zedrzeć?

- E? – Niko zamrugała oczami, potem zaczęła się śmiać. – Oh, gomene. – jednym ruchem ręki ściągnęła nakrycie, ukazując swoją nogę. Przyjrzałem się jej kostce, kręcąc zaraz głową ze zrezygnowaniem.

- Coś ty z nią robiła? – zapytałem w końcu. Złapałem ją mocno i obróciłem, by lepiej się przyjrzeć. W tym marnym świetle kiepsko to wyglądało. Niko zarumieniła się od samego mojego dotyku i uniosła lekko głowę, by to ukryć. Trochę za późno.

- To przecież nie ja. Otarło się od... chodzenia. – mruknęła. Na jej zaczerwienionej skórze widniały niebezpiecznie wyglądające bąbelki. Obok nich dostrzegłem głęboki, czerwony ślad po pękniętym obtarciu.

- Te pęcherze nie wyglądają najlepiej.

- Jest w nich trucizna czy ropa? – jęknęła Niko. Lekko dotknąłem rany, by to sprawdzić.

Zacisnęłam zęby. Bolało? I dobrze. Tylko nie mogłam tego pokazać. Nie wtedy. Nie przy nim. Kuso.

- Boli? – burknął chłopak z dołu. Potrząsnęłam głową, choć tak naprawdę powinnam krzyknąć, że owszem. – Dobrze. Oczyszczę to i zabandażuję. Pękną w swoim czasie. Ale dzięki usztywnieniu nie będzie bolało, gdy chodzisz.

- Nie lepiej przebić je od razu i oczyścić nową skórę? – westchnęłam głęboko. Potrząsnęłam stopą. Shinobi zorientował się, że trzymał ją a mocno. W ogóle to trzymał ją cały czas. Burknął coś pod nosem. Przez chwilę myślałam, co zrobić z raną.

Wpadłam na pomysł. Położyłam się na plecach, nogami ciągle poza łóżkiem i wyciągnęłam się, wkładając rękę pod poduszkę.

- Co robisz? – zaciekawił się Sasuke, odsuwając się, bym wstając z rozmachem go nie uderzyła. Zadowolona, pokazałam mu kunai’a.

- Pozbędę się problemu. – przyjrzałam się broni, po czym rzuciłam okiem na opuchniętą stopę. Bolało, gdy chodziłam, i to przez te bąble. Skoro były zatrute, trzeba było się ich pozbyć, ne?

- Trzymasz noże pod poduszką całą noc? – czarnooki uśmiechnął się drwiąco.

- Iie. – przejechałam palcem po błyszczącym ostrzu broni, sprawdzając, czy jest odpowiednio ostra. Była. – Całe życie. – Podrzuciłam prawą nogę na lewe kolano i złapałam kostkę lewą ręką. Przystawiłam kunai’a do rany. Chłopak spojrzał na mnie wyczekująco, ale ja zawahałam się. Przygryzłam wargę, zbliżając ostrze do skóry. Westchnęłam, prostując się. Oddałam mu broń. – Ty to zrób.

Rozgryzanie kciuka to było jedno. Cięcie nożem własnej nogi, w dodatku tak opuchniętej, było czystym masochizmem.

Shinobi przejął ostre narzędzie. Nie mając co zrobić z rękami, złapałam się za głowę i rzuciłam na miękką pościel, zaciskając oczy.

Zbliżyłem nóż do jej szczuplej kostki, pokrytej paskudną opuchlizną. Jej skóra w każdym innym miejscu była jedwabiście gładka, nawet stopy, które powinny być okryte niezliczonymi obtarciami i ranami, jak u każdego shinobi. Powstrzymałem się przed dalszym dotykaniem jej.

- Tnij. - usłyszałem ponaglenie.

Nakłułem jeden z pęcherzy na tyle mocno, że pękł. Niko powstrzymała głośne syknięcie. Nerwowo tupała drugą nogą. Wbiłem ostrze po raz drugi i trzeci, aż wszystkie bąble były przebite. Po skórze kunoichi ciekła biała, mętna ciecz wymieszana z krwią. Szybko chwyciłem drobną szmatkę i wytarłem jej stopę z tych paskudztw.

Czułem się... dziwnie. Nie jak lekarz, ale opiekun. W pewien nienormalny sposób czułem się odpowiedzialny za tę wariatkę leżącą na łóżku i zagryzającą rękę z bólu, byleby tylko nie krzyczeć. Uśmiechnąłem się. Ostatnio często to robiłem.

- Możesz wstać. - Niko wykonała polecenie i usiadła chwiejnie, patrząc na swoją nieszczęsną nogę przez zamglone oczy. Nie płakała. - Już?

- Hmpf. Jeszcze ją oczyszczę.

Może nie było to w moim stylu, ale wiedziałem, że aż do powrotu do wioski nie zrobi tego sama. Z resztą, liczyłem, że uzna to za spłatę długu. Pomagała mi w Konoha, potem po ataku wilków, nawet, gdy byłem chory.

Sięgnąłem po małą buteleczkę i wylałem trochę przezroczystego płynu na drobny wacik, po czym przyłożyłem go do rany. Kunoichi prychnęła jak oburzony kot, choć pewnie to miało znaczyć, że ją szczypie. Gdy wszystko było już czyste, rozwinąłem bandaż i złapałem ją za piętę. Szatynka zmierzyła mnie z góry nerwowym spojrzeniem.

- Nie musisz. - zaprotestowała.

Jakie to było oczywiste. Gdy wykonałem już niemal całą robotę, chciała być 'duża' i samodzielna.

W napływie 'dobrego humoru' zacisnąłem rękę. Kunoichi syknęła, zaciskając oczy i rzuciła się z powrotem na materac. Po chwili przeklinania pod nosem podniosła się ze wściekłą miną i morderczym wzrokiem.

- Poradzę sobie.

Powtórzyłem ‘kurację’, ściskając jej kostkę dwoma palcami. Świetna zabawa, mówię wam.

- Phhhh! - dziewczyna uniosła ręce do góry i opadła na łóżko klnąc jak szewc. - Y-yamero! – dosłyszałem, choć bardziej zajęty byłem trzymaniem jej nóg w miejscu, bo zaczynała mnie kopać.

- Daj mi to zrobić. - warknąłem. Złapałem teraz jej piętę nieco delikatniej i przyłożyłem koniec bandaża w odpowiednim miejscu. Niko znów się wyprostowała i uważnie śledziła każdy mój ruch, zapewne gotowa zaprotestować, gdybym chciał ją znowu tak ‘brutalnie’ skrzywdzić. Jednak nie zamierzałem.

Zamiast tego porządnie, choć w miarę jak najmniej boleśnie, owinąłem taśmę wokół jej stopy, usztywniając ją. Szatynka uspokoiła się i westchnęła.

Patrzyłam z góry na czubek jego głowy, gdy on pracował nad moim okaleczeniem, klęcząc.

Znowu to samo. Miałam ochotę go zabić tam i wtedy. Czemu zawsze musiał mnie ratować?

W pewnym momencie Sasuke schylił się w kierunku mojej kostki. Zacisnęłam oczy, nie mając pojęcia, co zrobi. Chyba nie miał zamiaru znowu mnie… całować? Iie, co ja gadam, wtedy to nie był pocałunek, tylko…

Shinobi złapał materiał zębami i rozdarł go, odkładając pozostałą rolkę bandaża na bok. Przypiął wiszący kawałek i z triumfem spojrzał na owoc swojej pracy. W końcu uniósł wzrok na mnie, porządnie zdenerwowaną.

- Arigato. – westchnęłam niedbale, wstając na równe nogi. Prawie już nie czułam, że z moją nogą jest coś nie tak i miałam nadzieję, że będę mogła z tym opatrunkiem nosić swoje buty. Kucający dotąd Uchiha również się wyprostował. Bardzo nieopatrznie, bo był zbyt blisko łóżka.

-...?

Przez chwilę staliśmy kilka centymetrów od siebie. Poczułam niesamowity ścisk w brzuchu. Mimo, że trwało to kilka sekund, zdążyłam spojrzeć swojemu 'wybawcy' w oczy. Był ode mnie nieco wyższy i patrzył teraz na mnie z góry, bez konkretnego wyrazu twarzy. Poczułam jego zapach. Chyba pierwszy raz. Była to normalna, męską woń z nutą krwi, potu, lasu i… dymu. Zakręciło mi się w głowie.

- Co wy tu robicie? - usłyszałam z tyłu, obracając się momentalnie. W drzwiach stał Shikamaru, ze skrzyżowanymi rękami i wrednym uśmieszkiem na ustach.

Ocena sytuacji: Ja i Sasuke. W przyciemnionym pokoju. Blisko siebie. Przy łóżku. Ja, skąpo ubrana, bo w rezydencji było ciepło, do tego momentu, jak znam mój brak szczęścia, czerwona jak cegła. Mogło to wyglądać na bardzo wiele lub…

- Nic. – westchnął Sasuke, momentalnie odwracając się w moją stronę. Wstrzymałam oddech, gdy nasze spojrzenia się spotały. Uniósł lekko ręce i dość mocno odepchnął mnie od siebie tak, że odbiłam się kilka razy od miękkiego materaca. Niezbyt przyjemne uczucie, gdy jest się zdezorientowanym, w dodatku uderzyłam się przy upadku w nogę.

- Grr.. Uchiha! – zagrzmiałam, podnosząc się na rękach. Shinobi nie zwracając na mnie uwagi, chwycił resztę swoich rzeczy i ruszył do wyjścia.

- Pogadajmy u mnie, tu jest zbyt głośno. - westchnął, a Nara uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie fair.

- Wracaj tu, ty... !

Kunai był za daleko, ale na pewno by się przydał. Pozostawała tylko broń konwencjonalna.

Odwróciłem się na pięcie. Zanim otworzyłem usta, by odpowiedzieć, dostałem poduszką w twarz. Zamrugałem oczami. Shikamaru zrobił dwa kroki w tył, chowając się w korytarzu. Podniosłem poduszkę u swych stóp. Uniosłem brew. Niko miała już druga poduszkę w rękach. Drugą - i ostatnią.

To oznaczało wojnę.

Gdy zrobiłem krok w przód, zielonooka rzuciła nią niesamowicie mocno i celnie. Oberwałem w tors i zrobiłem krok w tył, szybko łapiąc i tę poduszkę, zanim upadła na ziemię.

I co teraz? - zapytał oschle, jakby to nie była bitwa na poduszki, a walka na śmierć i życie. Posłałam mu słodki, niewinny uśmiech, na znak, że zakończymy to tu i teraz. Brakło amunicji, poza tym Shika na nas czekał…

Podkuliłam nogi pod siebie i rozejrzałam się za swoimi butami. Ja też szłam rozmawiać o postępach w śledztwie, a co!

Uniosłam wzrok.

Ku mnie leciała pierwsza poduszka. Złapałam ją tuż przez swoją twarzą. Odłożyłam ją na bok, gdy shinobi zamachnął się drugą, będąc już w połowie pokoju. Ta przeleciała tuż koło mnie, ale by nie rozbiła tacy z filiżankami, ją też złapałam, tracąc równowagę. Odruchowo zamknęłam oczy i upadłam na plecy.

W ułamku sekundy byłam pewna, że znów czuje ten niezwykły zapach. Było już za późno, bym mogła się ruszyć czy w ogóle coś powiedzieć.

Zacisnęłam lewą pięść na poduszce, którą złapałam. Nagle stłuczenie nią porcelany nie było taką złą perspektywą.

Leżała na miękkiej pościeli, a jej brązowe włosy rozlewały się wokół jej twarzy. Byłem nad nią, ledwo trzymając się na dwóch rękach i kolanach po obu stronach jej ciała.

Nie wiem, co mnie napadło. W jednej chwili miałem jej dość i już miałem sobie iść, gdy zaczęła się ta... zabawa.

Dawno tego nie robiłem. Wiecie, nie bawiłem się. Od wieku ośmiu lat każda bitwa była na serio. Jeśli nie, była stratą czasu. Nie miałem przyjaciół. Nie bawiłem się, trenowałem.

Niko, w pewien irytujący sposób, umilała mi czas. Ona bawiła się bez przerwy. Tym razem wciągnęła w to i mnie. W obronie własnej chciałem ją zaatakować, gdy niespodziewanie się położyła.

Przeklęłam w duchu. Sama świadomość, jak blisko mnie był mój rywal spowodowała, że dostałam gęsiej skórki, a po moich plecach przeszły gwałtowne dreszcze, tak silne, że aż miałam ochotę krzyknąć. Nie to, że jakoś się tym wszystkim denerwowałam, czy Uchiha mi się niezmiernie podobał. To nie zależało ode mnie. Prawda - wiedziałam, że jest przystojny i popularny, ale teraz widziałam go z bliska i byłam... zahipnotyzowana.

Musiałam coś powiedzieć, mimo że miałam suchość w gardle, a w głowie pustkę. Musiałam być jednak cicho, bo tak trzeba. Musiałam go zepchnąć, bo to było strasznie dziwne. On musiał jednak zostać, bo czułam się... inaczej.

Przyłapałam się na tym, że zamiast patrzeć na jego twarz, ciągle bez emocji, ale nieco zaskoczoną i zamyśloną, wgapiałam się w jego tęczówki.

- Myślałam... - wyszeptałam, widocznie zwracając jego uwagę. - ...że masz czarne oczy. A one są ciemnoszare jak burzowe niebo.

Jak twoja osobowość, chciałoby się dodać.

Nie mówiłem ani słowa, tylko patrzyłem się na nią, na jej brązowe włosy, które łaskotały moje dłonie oparte o materac, na jej delikatną skórę na dekolcie i twarzy oraz głęboko zielone oczy, nie wiedzieć czemu wciąż zahipnotyzowane i przenikające mnie na wskroś.

Poczułem coś na swojej klatce piersiowej. Spojrzałem w dół. Dotknęła mnie. Pierwszy raz od długiego czasu. Jej drobna, w porównaniu z moją, ręka spoczywała spokojnie na moim torsie. Dziewczyna przymknęła oczy, chowając zieleń za ciemnymi rzęsami. Skupiła się.

- Zejdź.

Uniosłem się lekko do góry, po czym zostałem gwałtownie odepchnięty w tył. Nie tylko zrzuciła mnie z siebie samej, ale i z łóżka. Zakołysałem się, próbując złapać równowagę, gdy omal nie uderzyłem plecami w ścianę apartamentu. Spojrzałem na nią, marszcząc brwi. Niko podniosła się i zaczęła wkładać buty.

- Idź do siebie, ja zaraz dołączę. - mruknęła jak gdyby nigdy nic. Zwykle, gdy się do niej zbliżałem, wpadała w furię, a teraz?

Ruszyłem do drzwi. Spoważniałem, gdy tylko znalazłem się na korytarzu. Z mojego pokoju dochodziły odgłosy rozmowy.

Ne, co on sobie wyobrażał? Czego on ode mnie chciał? Co ja mu zrobiłam?

Uderzyłam pięściami w łóżko. Miałam ochotę rozwalić jakąś ścianę, ale wtedy zwróciłabym uwagę domowników. Opadłam bezwładnie na łóżko. Przymknęłam oczy. Byłam kunoichi, do cholery. Profesjonalistką. Nie mogłam radzić sobie z wojownikami i mordercami, skoro uginałam się pod własnym partnerem. Jeśli można go tak było nazwać.

Jeśli myślał, że będzie się mną tak bawił, to się grubo mylił.

Sięgnęłam po kartkę z moim 'projektem'. Podeszłam do lustra, poprawiając rozczochrane włosy. Naburmuszyłam się. Wróciłam do łóżka, gdzie leżały 'resztki' po leczeniu mojej nogi. Podniosłam je i wyrzuciłam.

Nie ważne, ile razy mi pomagał. On się o mnie nie martwił. Robił to na pokaz lub z obowiązku. Ewentualnie, by mnie zdenerwować. Mieliśmy wspólne mieszkanie i misje, to wszystko. Nic nas nie łączyło.

Ne, Niko. Nie daj mu się.

Zerknęłam na swoją nogę. Westchnęłam, zaciskając pięści.

Powtórzyłem Shikamaru i Temari ważniejsze punkty mojej rozmowy z jednym z urzędników wioski. Niko, która weszła kilka minut potem, opowiedziała w szczegółach jej rozmowę z kobietą z baru. Jednak nic nie składało się w spójną całość.

- Okazało się, że Teva został otruty dość potężną dawką trucizny. - mruknęła blondynka, relacjonując ich śledztwo. - Rozmawialiśmy z dwoma lekarzami, jeden z nich leczył wątrobę Shizuki w zamian za pożyczone pieniądze.

- Hm... - Shikamaru dopisał ich informacje do wykresu. - To może się nam przydać, dzięki.

Niko wystawiła język w moją stronę. Przewróciłem oczami.

Wszyscy byli niesamowicie skupieni. Ich oczy wędrowały od nazwiska do nazwiska, szukając jakiś poszlak. Nagle rozległo się śmiałe pukanie do drzwi.

- Proszę. - odezwała się blondynka. Do pomieszczenia weszła Aryane. Nie widziałem jej od rana, więc przywitała się grzecznie i stanęła obok łóżka, na którym prowadziliśmy dyskusję.

- Jakieś postępy? - zapytała z nadzieją.

- Niewielkie. - westchnął Nara. Ciężko mu było się przyznać do porażki. Znałem to uczucie. - Myślę, że robimy to zbyt... chaotycznie. - tu zwrócił się do mnie i reszty. - Nie powinniśmy pytać ‘czy coś wiesz’ tylko ‘co wiesz o...’. Na przykład, zacznijmy od Tevy.

- Aah? - zainteresowała się Shizuka, pochylając nad dziwnym, jak dla mnie, planem.

- Czego jeszcze nam nie powiedziałaś? Może coś pominęłaś?

- Nie sadzę. Powiedziałam tyle, ile wiem.

- Czemu mógł zginąć? - ciągnął Nara, błądząc wzrokiem po twarzach innych shinobi, potem po ścianach i suficie - Miał inne przestępstwa na koncie? Był sławny? Miał wrogów? Przyjaciół? Przyznał się do winy?

- Hai. – przerwała mu kobieta.

- Że co?!

- Tak, przyznał się. - pokiwała głową Aryane, nieświadoma wagi sytuacji. Oparłem się o drewniane oparcie łóżka. Robiło się głośno.

- Teraz nam to mówisz?! - krzyknęła Temari, unosząc się lekko. Zapomniała o szacunku wobec starszych, obcych, daimyo i pracodawców jednocześnie. Pobiła mój rekord. Dziewczyna zamrugała oczami, widocznie zaskoczona swoją reakcją, po czym wróciła do swojej poprzedniej pozycji. - Co nam to daje? - zapytała niewinnie. Shikamaru złapał się za głowę, wpatrując w mizerny wykres Niko.

- Jeśli został zabity po tym, jak się przyznał, to może... - zamyślił się. - Może tego właśnie chciał morderca uniknąć. - spojrzeliśmy na siebie z Niko, po czym pokiwaliśmy głowami. To miało sens. - Kto nie chciałby, by Teva się przyznał, lub powiedział coś więcej...?

- Jego wspólnik? - mruknęła zielonooka.

- Dokładnie. - pochwalił ją Shikamaru, chwytając ołówek i dopisując obok Tevy: ‘+ Wspólnik ?’.

- Jesteście niesamowici. - uśmiechnęła się córka daimyo. - Głodni?

12 grudnia 2007

Rozdział XXXIV - "Komakoro"


Masa domów na horyzoncie jednomyślnie obwieszczała nam, że dotarliśmy do celu. W świetle poranka nieznane miejsce wyglądało na zwykłą, nudną mieścinę. Otoczona niedużym laskiem – zupełnie innym od Anaboko – przestrzeń wypełniona była schludnymi domkami o pomarańczowych daszkach. Do centrum wioski prowadziło pięć piaszczystych dróg, zupełnie suchych od prażącego słońca.
        Szliśmy jedną z tych ścieżek, ciągnącą się na północ od miasta. Z zainteresowaniem przyjrzałam się szyldowi powitalnemu, przedstawiającego jego nazwę. Sasuke zadrwił z napisu na odwrocie, żegnającego wyjeżdżających i życzącego „szerokiej drogi”. Przeszliśmy, nie znając dokładnej lokalizacji naszego pracodawcy, na sam rynek miasta, rozglądając się uważnie.
        Na ulicach było – jak na małe miasteczko – dość dużo ludzi. Większość nie zwracała na nas uwagi, choć kilkoro dzieci wytykało nas palcami, a starsi patrzyli na nas podejrzliwie. Łatwo było zgadnąć, że opaski z wizerunkiem Liścia nie budziły zaufania u tubylców.
        – Nareszcie jesteście. – Usłyszałam z boku i obróciłam się w tamtą stronę. Przed nami stała nieco wyższa ode mnie, młoda kobieta w schludnym stroju. Miała blond włosy zaczesane starannie w kok ozdobiony złotymi spinkami. Stała prosto, choć jej cichy głos i zaciskanie pięści na delikatnym materiale jej sukni zdradzały niepewność. – Nazywam się Shizuka Aryane, to ja was wynajęłam – powiedziała w końcu, wyjmując zza paska list potwierdzający nasze przybycie. Na dole widniał niedbały podpis Tsunade-shishou oraz pieczęć Konohy.
        – Miło nam poznać, Shizuka-san. – Rękę podała jej Temari, stojąca najbliżej kobiety. – Przybyliśmy najszybciej, jak się dało. Anaboko jest trudne do przebycia.
        – Szliście przez Anaboko? – Oczy blondynki rozszerzyły się. Przyłożyła rękę do ust. – Oh, Kami-sama… dobrze, że jesteście cali – westchnęła. Jej głos przypominał teraz zmartwioną matkę. Rozejrzała się po mieście. Z jej pojawieniem się liczba niegrzecznych gapiów spotęgowała się. – To nie jest dobre miejsce na załatwianie interesów – szepnęła stanowczo. – Zapraszam do mnie, omówimy szczegóły waszego zadania.
        Ruszyliśmy za Aryane, mijając kolejnych mieszkańców miasta. Po niedługim czasie dotarliśmy przed duży, piękny dom. Weszliśmy za blondynką po schodach na ganek. Dwaj strażnicy odwrócili się w naszą stronę i grzecznie ukłonili, zostając w schylonej pozycji, aż nie zniknęli mi z oczu.
        Wnętrze domu było jeszcze bogatsze niż widok z zewnątrz. Ściany były bogato dekorowane, drzwi wyglądały, jakby były ze złota, a wszystkie meble aż krzyczały pięknem i kunsztownością. Mimo tego w pomieszczeniach nie panował przesyt, a elegancja. Wszystko wyglądało gustownie i stylowo.
        Przysiedliśmy na poduszkach przy niskim stole do herbaty. Z ulgą zrzuciłam z siebie bagaże.
        Do pomieszczenia weszła smukła dziewczyna o ciemnych włosach w lekko błękitnym kimonie. Ukłoniła się nisko, nie mówiąc słowa.
        – Mitsui, przygotuj gościom herbatę – rzekła Aryane, przyglądając się nam. Z zadowoleniem stwierdziłam, że nie pomiatała służbą. Mówiła wciąż spokojnie i grzecznie.
        – Tak jest… – szepnęła dziewczyna i, ukłoniwszy się jeszcze raz, wyszła.
        – Nie ma wątpliwości, że jesteś daimyo – zauważył Shikamaru, drapiąc się w szyję. Pewnie głupio mu było zwracać się na „ty” do pracodawcy, a jednocześnie kobieta przed nim miała co najwyżej dwadzieścia kilka lat.
        – Nie do końca – poprawiła blondynka. – Jestem jego córką.
        – Hokage-sama wspominała, że wynajął nas sam daimyo, więc… może powinniśmy z nim porozmawiać? – zagadnęłam, rozglądając się ukradkiem po pomieszczeniu, czy może wspomniany władca już był w pobliżu.
        – Nie będzie to niestety możliwe. Mój ojciec nie żyje od kilku miesięcy. Wynajęłam was w jego imieniu, ale nie zmienia to faktu, że sprawa jest pilna…
        – Składanie fałszywych dokumentów, w tym podań do siedziby Hokage, jest karane – zauważył ponuro Sasuke.
        To było… takie w jego stylu. Został honorowo ugoszczony i jeszcze nie wiedział, o co chodzi, a już się wymądrzał.
        – Rozumiem. – Shizuka spuściła głowę. – Jestem gotowa ponieść konsekwencje, ale… musicie spełnić moją prośbę.
        – Po to tu jesteśmy – uśmiechnęłam się, choć zaraz posłałam partnerowi zirytowane spojrzenie. Ten odpowiedział mi wzrokiem wypełnionym uprzejmą drwiną. Zupełnie, jakby na to czekał.
        – Bardzo dziękuję – odparła kobieta, patrząc na resztę. Shikamaru przytaknął, dając znać, by kontynuowała.
        To było dziwne. Bez jouninów na misji, wszystko leżało w naszych rękach. Każdy szczegół był omawiany z nami, bezpośrednio. Nikt nam nie rozkazywał, co było miłe, ale też… byliśmy zdani tylko na siebie.
        – Waszą misją jest ustalenie faktów – zaczęła wolno blondynka. – Nie wiem, jak jest w ukrytych wioskach shinobi, ale w Komakoro działa kara śmierci.
        Na te słowa przeszedł mnie dreszcz. Kara śmierci. To znaczyło, że za większe przestępstwa groziła utrata życia. Nigdy nie byłam w takim miejscu. Musiało być pilnie strzeżone.
        Ciekawe było też, kto wymierzał te kary…
        Byłam kunoichi odkąd pamiętam i wcale nie zabiłam wielu ludzi. Najczęściej było to w obronie własnej lub przypadkiem. Ale jako kara...?
        – Czy nazwa miasta nie oznacza „łagodne miejsce”? – zauważyłam.
        – „Spokojna kraina”, tak dokładniej – poprawiła Shizuka, wciąż grzecznie. Jej ton jednak zmienił się bardzo w stosunku do tego, którym posługiwała się na zewnątrz. Mówiła, jakby myślami była zupełnie gdzie indziej. – Owszem. Jednak nie powiedziałabym, by było to spowodowane ostrym prawem tu panującym. Jestem przeciwna karom śmierci… zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń… gdy nie wiadomo, czy oskarżony jest winien.
        – Jesteś córką daimyo, zmień to prawo – zaproponował Nara.
        – To nie takie proste. Nie jestem jeszcze pełnoprawnym daimyo… a poza tym… – Tu zawiesiła głos. – Mój ojciec został oskarżony o morderstwo.
        W pomieszczeniu zapanowała cisza. Popatrzyliśmy na siebie nawzajem, nie wiedząc, co powiedzieć. Jedne z pięknie dekorowanych drzwi rozsunęły się, a zza nich weszła Mitsui z tacą. Uklękła przy stoliku i postawiła na nim każdemu po filiżance parującej herbaty oraz półmisek z ciastkami ryżowymi. Wstała, przystawiając pustą tacę do piersi i ukłoniła się, czekając na dalsze rozkazy.
        – Musicie mi pomóc! – krzyknęła desperacko Aryane, zrywając się na równe nogi. Trochę mnie tym przestraszyła. – To nie jest prawda! Mój ojciec był sprawiedliwym człowiekiem! Przez zazdrość ludzi o jego bogactwo został zabity!
        Westchnęła, nie słysząc odpowiedzi. Patrzyła na nas z góry. Na nas razem i każdego z osobna, jakby czekając, aż którekolwiek z nas się wyłamie i wyciągnie ku niej rękę. Kiwnęła na służącą, by ta mogła odejść.
        – Musisz nam powiedzieć, co się stało – uspokoiła ją Temari. Kobieta przytaknęła i ponownie usiadła naprzeciwko nas.
        – Tak. Cóż. – Odkaszlnęła i wyprostowała się. – To wszystko zaczęło się pół roku temu. Mój ojciec ciężko pracował, nawet będąc dobrze sytuowanym. Ja i matka wspierałyśmy go. Często do jego biura przychodzili ludzie, prosząc o pożyczkę. Mój ojciec z początku odmawiał, nie będąc pewien, czy oddadzą pieniądze, ale gdy nasz próg przekroczył Teva... – Spojrzała na nas, pilnie słuchających. – Był to przyjaciel ojca z lat szkolnych. Tata nigdy nie przypuszczał, że jego znajomy wyląduje kiedyś na ulicy, bez pracy czy domu. Ten błagał go o kredyt. W imię „dawnej przyjaźni”. – Shizuka skrzywiła się.
        – Co było dalej? – dopytywał się Shikamaru, popijając herbatę.
        – Po tym posypały się prośby. Ojciec pożyczał pieniądze tylko w szczególnych przypadkach, zwłaszcza starcom, chorym i kobietom. Przez to zjednał sobie wielu przyjaciół, ale i wrogów. Ja i mama martwiłyśmy się, ale nie śmiałyśmy dopytywać o szczegóły. Teva stał się stałym bywalcem w naszych progach. Chodziły pogłoski, że dzięki kredytowi zaciągniętemu u ojca, wybił się z dna, a nawet znalazł pracę i rozkręcił własny interes. Jednak pieniędzy nie oddał. Tata, widząc jego sukcesy, nie zawahał się pożyczyć mu pieniędzy jeszcze raz. I jeszcze. I tak miesiącami – westchnęła kobieta.
        – No dobrze… – jęknął znudzony Nara. – Tak jest niemal we wszystkich wioskach. Ale jak doszło do jego śmierci?
        – Mój ojciec w końcu powiedział „dość” i wtedy pokłócił się z Tevą. Złożył skargę do władz. Te jednak nie mogły wycisnąć z Tevy ani grosza, więc zostawiły spór do rozstrzygnięcia im samym. Tak to już jest w tym przeklętym mieście – dodała blondynka, po czym poprawiła suknię. – Mój ojciec wynajął ludzi, by namówili „przyjaciela” do zwrotu długu, ale ciężko było go namierzyć. Ukrywał się po kątach jak szczur, ściskając w brudnych łapach pieniądze, które mogłyby pomóc innym biednym ludziom. – mruknęła. – Najemnicy musieli naprawdę uprzykrzyć mu życie, bo Teva wrócił i zrobił coś strasznego na znak, że nie boi się władz.
        – Co takiego zrobił? – zapytałam, pijąc pyszną herbatę. Była to mieszanka nieznanych mi ziół o słodkim zapachu i migdałowym smaku. Wprawiała mnie w zadziwiająco dobry nastrój.
        – Zabił moją matkę.
        Po raz kolejny w saloniku nastała cisza. Wszyscy spokojnie i ze szczególną uwagą patrzyliśmy na właścicielkę domu, która spuściła głowę.
        – Dalej było tylko gorzej – westchnęła zza wypadających z koka kosmyków. Zaczęła wydrapywać coś na rękach, skubać się paznokciami. – Teva został złapany i osadzony w więzieniu do czasu egzekucji. Mój ojciec był załamany, przestał ścigać dłużników i całe dnie przesiadywał sam. Odmówił udziału w pogrzebie, a mama została pochowana na terenie tej posiadłości. Tak między nami… – Podniosła głowę pokazując nam ulotny, smutny uśmiech. – …była wspaniałą, ciepłą kobietą. Współczuła i pomagała innym, wychowywała mnie i cierpliwie doradzała tacie. Bez niej Komakoro jakoś tak... posmutniało. – Zawiesiła głos, odbiegając wzrokiem na ścianę z ogromnym obrazem przedstawiającym rajskie ptaki i owoce. Kontynuowała po dłuższej chwili. – Wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Teva został otruty i zmarł, dzień przed wymierzeniem kary. Na początku podejrzewano o spisek celników… ale byli czyści. Tata zaczął się dziwnie zachowywać, marniał w oczach. Opiekę nad domem przejęły jego dwie główne służące… a w miasteczku rozniosły się plotki, że śmierć Tevy to odwet za mamę. Ludzie przestali przychodzić po pieniądze, dłużnicy pouciekali z miasta, zostawiając nas samych z problemami. Nie macie pojęcia, jakie to uczucie, gdy ktoś, kto błagał u waszych stóp o zapomogę… ucieka z tym, co mu ofiarowaliście, z uśmiechem na ustach.
        – Mogę sobie wyobrazić… – mruknęła Temari.
        – Po tym wszystkim mój ojciec zniknął. Po prostu… obudziłam się pewnego ranka, a jego nie było w domu. Szukałam go, prosiłam ludzi o pomoc, lecz wszyscy mnie odrzucili. W oczach mieli mordercę, bogatego szarlatana, a nie dobrodusznego staruszka. Kilka dni po tym dostałam wiadomość, że jego ciało spoczywa w szpitalu na drugim końcu miasteczka. Podobno zostało znalezione na drodze do Anaboko. To wszystko.
        – Jak to „to wszystko”? – jęknęłam. Herbata przestała mi nagle smakować. – To straszna historia… teraz wiem, czemu nas wezwałaś.
        – No właśnie. Chcę, abyście przeprowadzili dochodzenie. Musicie dowiedzieć się, kto zabił Tevę, mojego ojca… moja matkę…
        – Mówiłaś, że to był Teva – zauważył Shikamaru.
        – Wiem, wiem! – żachnęła się kobieta, łapiąc się za głowę i rujnując fryzurę. W jej oczach pojawiły się łzy. – To wszystko jest skomplikowane! Ludzie mówią-…
        – Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć, że plotkom się nie ufa – warknął Sasuke. On chyba nie miał żadnego wyczucia co do ludzkich emocji.
        – Tak, ale… to trudne. J-ja n-nawet… nie widziałam ciała taty… b-bałam się p-pójść do szpitala… t-to straszne… – Teraz łzy poleciały wolno po jej policzkach. Zadrżała lekko, ocierając je. Wyglądała strasznie. Przez chwilę wahałam się, czy nie wstać i jej nie przytulić. – M-musicie to sprawdzić. Oczyścić dobre imię m-mojej rodziny… p-pomścić…
        – A jeśli okaże się, że to prawda? – mruknęłam, widząc, jak gospodyni się uspokaja. Próbowałam być realistką. Sprawa była trudna.
        – I tak wam zapłacę. Tak czy siak – potrzebuję dowodów. Choć, w takim wypadku… naprawdę… nie wiem, co zrobię.
        – W takim razie… wszystko jasne – westchnął Shikamaru. – Możemy zacząć już dzisiaj.
        – Ma pani do czynienia z dwoma najlepszymi taktykami i detektywami z Konoha i Suna – uśmiechnęła się Temari, próbując załagodzić nerwy.
        – Dziękuję – westchnęła z ulgą Aryane. Wstała od stołu. – Poczekajcie tu chwilę… z tego wszystkiego… nie naszykowałam wam pokoi… zaraz wrócę.
        Córka daimyo wyszła, a Nara odwrócił się w naszą stronę. Na jego twarzy nie widać było ani odrobiny lęku, ekscytacji czy choćby ciekawości, ale niczego innego nie można było się po nim spodziewać. Pewne było jednak, że taka misja mu pasuje, i wykona ją najlepiej i najszybciej ze znanych mi osób.
        – Chcę mieć to prędko z głowy, więc nie marnujmy czasu. Ja i Temari przejdziemy się jeszcze dzisiaj do szpitala, obejrzeć ciała i skonsultować się z lekarzami. Wy… – Wskazał na mnie i Uchihę. – …powęszycie na mieście. Warto zapytać znajomych rodziny Shizuka, jaki ten daimyo był naprawdę i ile osób zaciągało u niego długi. Zdaje mi się, że wszyscy, którzy współpracują z Aryane, będą uznani za zdrajców, więc radzę zdjąć opaski – poradził, patrząc, czy za drzwiami nikt nie stoi. – Dzielenie się przedwczesnymi obserwacjami nie jest w moim stylu… – szepnął. – …ale ktoś, kto podaje tak dobrą herbatę – pewnie ma rację.
        Temari uśmiechnęła się szeroko.
        – Ja też uważam, że to zabójstwo to kit. Kto normalny zemściłby się tuż przed egzekucją wroga…?
        – Ktoś, komu bardzo zależało, by człowiek zginął z jego ręki – zauważył ponuro Sasuke.
       

        Wiedziałem coś o tym. Najlepszym losem dla Itachi’ego byłaby śmierć zadana przeze mnie… chociaż… aby zabijać trucizną? To nie było coś, co robiło się dla zemsty. Ofiara nie czuła dość dużo bólu. Było to tchórzostwo, zwłaszcza, że nie widziało się tej śmierci na własne oczy.
        – Musimy dowiedzieć się, czy taką osobą był Shizuka-san – potwierdziła Niko, wstając na równe nogi. W tym momencie w drzwiach pojawiła ta cicha służąca. Ukłoniła się, choć chyba niżej niż w kierunku córki daimyo. Aryane nie trzymała służby zbyt krótko.
        – Shizuka-sama zaprasza na pierwsze piętro. Przygotowałam dla państwa sypialnie.
        Niko podziękowała w naszymi imieniu, podnosząc z ziemi swój plecak. Ruszyliśmy przodem na korytarz, potem przeszliśmy po drewnianych schodach na górę, gdzie mieściły się pokoje dla gości. Wzdłuż korytarza ciągnęła się kunsztowna boazeria, a na bielonych ścianach wisiały ozdobne wachlarze.
        – Cudowne – westchnęła Temari z iskrą w oku. Na końcu wąskiego przejścia stała służąca. Wskazała ręką jeden z pokoi.
        – Ten i trzy następne są do państwa dyspozycji – szepnęła. – Proszę czuć się jak u siebie. – Niko weszła do wskazanego pomieszczenia, a jej zielone oczy zwęziły się z zachwytu. Upuściła torbę na podłogę. Zajrzałem ostrożnie do pokoju, który wybrała. – W razie, gdyby państwo czegoś potrzebowali, wystarczy zawołać. Nazywam się Mitsui. – Służka ukłoniła się jeszcze niżej, jeśli było to w ogóle możliwe. – Wieczorem pracuje tu moja siostra, Kazane. Ona przygotowuje posiłki. – Słuchałem jej uważnie, nieco zdziwiony cichym głosikiem niewiele starszej ode mnie dziewczyny. Była schludnie ubrana i chodziła zgrabnie, choć jej dłonie drżały przy każdym ruchu. – Jeśli to już wszystko… oddalę się.
        Przez chwilę patrzyłem, jak dziewczyna schodzi po schodach. Popatrzyliśmy na siebie z Shikamaru. Chłopak kiwnął. Rozeszliśmy się do swoich pokoi. Niko została w najbliższym, podziwiając jego wystrój.
         
        Zasłony, dywan i pościel na łóżku były w odcieniu oliwkowej zieleni. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające kobiety z wachlarzami. Na niskiej, starej komodzie stała drogocenna waza pełna świeżo ściętych kwiatów. Rzuciłam drugi plecak na podłogę i powoli podeszłam do szerokiego łoża.
        Upadłam na nie jak kłoda, zatapiając twarz i dłonie w lekkiej, jedwabnej poduszce. Nigdy nie spałam na czymś takim. U Anko warunki nie były może ekstremalne, ale o jedwabiu mogłam tylko pomarzyć. Chociaż... może tylko mi się wydawało? Dwie ostatnie noce spędziłam na śpiworze, koło lasu, który przyprawiał mnie o zgrzytanie zębów.
        No i jeszcze ból nogi. 
        – Musimy iść. – Usłyszałam zirytowany głos. Leniwie uniosłam głowę. W drzwiach do mojego pokoju stał Uchiha. Westchnęłam i wstałam na nogi, po czym podeszłam do niego. Nie ruszył się. Uniosłam brew. – Lepiej zastosuj się i zdejmij opaskę – warknął, ruszając korytarzem do schodów. Sięgnęłam za tył głowy i rozwiązałam materiał, a następnie odłożyłam czarną opaskę obok wazonu.
        – Masz jakiekolwiek pojęcie, gdzie idziemy? – zapytałam po dłuższej chwili, idąc ramię w ramię z Sasuke. Ten jak zwykle szedł dość szybko, z rękoma wbitymi w kieszenie.
        – Musimy znaleźć kogoś, kto mógłby potwierdzić historię Shizuki – powiedział prosto. Wyszliśmy przez główną bramę posiadłości, kierując się na wciąż ruchliwe ulice.
        – No tak, ale skąd ich wytrzaśniemy? – westchnęłam, rozglądając się uważnie. – Nikt nie chodzi z tabliczką „znam ojca Aryane”.
        Sasuke nic nie powiedział, tylko skierował się do najbliższego baru. W lot zrozumiałam, o co chodzi i nie zadawałam pytań. W środku nie było zbyt tłoczno. Większość ludzi siedziała przy stolikach, choć kilka kobiet rozmawiało przy barze. Za nim stała wysoka półka z różnymi napojami. Powietrze było przesączone zapachem dymu i alkoholu.
        – To nie jest miejsce dla nas – wyszeptałam, podchodząc bliżej partnera. Kilku mężczyzn spojrzało się dziwnie w moją stronę. Uchiha wzruszył ramionami i podszedł odważnie do lady, siadając na jednym z krzeseł.
        – Co podać, młodzi państwo? – zapytał zaraz barman, szczerząc się sztucznie i pokazując swoje widoczne braki w uzębieniu. Wzdrygnęłam się, ale usiadłam obok, dalej od tych facetów.
        – Tak naprawdę to szukamy informacji. – powiedział bez ogródek brunet, robiąc poważną minę. Nie spodziewałam się tego, ale mężczyzna też widocznie spoważniał i odłożył ścierkę na bok, pochylając się nad shinobi.
        – O co chodzi?
        Sasuke kiwnął na mnie. Dyplomacja była bardziej moją specjalnością.
        – Chcemy dowiedzieć się czegoś o waszym daimyo.
        – Oh, on... nie żyje od jakiegoś czasu – zauważył barman, odchodząc na chwilę i przyjmując zamówienie niskiej kobiety.
        – Wiemy… właśnie o to chodzi. – Oparłam ręce o blat. Odetchnęłam, choć nie było to łatwe w takim otoczeniu. – Chcemy zbadać, czy miał jakichś wrogów. Jaką miał reputację w wiosce?
        – Oh, bardzo dobrą! – uśmiechnął się facet. – Pożyczył mojemu synowi znaczną sumkę, gdy jego narzeczonej urodziło się dziecko. Oczywiście, on to potem odpracował, ale…
        – Kto mógł chcieć śmierci takiego... hojnego człowieka? – mruknął Sasuke. Czy ja słyszałam w jego głosie ironię?
        – Nie mam pojęcia. – Barman pokręcił przecząco głową. – Prawdopodobnie dłużnicy. Yutaka był hojny, ale i praworządny. Ścigał złodziei, choć dalej pożyczał. Ja tam sądzę, że był po prostu głupi.
        – Pomoc ludziom to nie głupota – mruknęłam. Spojrzałam w bok, czując na sobie obce spojrzenie. Trzy kobiety, siedzące przy barze, zmieniły tok rozmowy, ściszyły głosy. Dwie z nich patrzyły na mnie podejrzliwie. Zmarszczyłam brwi.
        – Nie mówię tylko o tym. Zresztą… o co wam chodzi, kim jesteście? – barman obruszył się, jakby dopiero teraz zrozumiał, że powiedział nam zbyt wiele.
        – Jesteśmy wynajęci przez córkę Yutaki do rozstrzygnięcia tej sprawy. – uspokoił go Sasuke.
        – Shinobi, co? – Mężczyzna zamrugał ze zrozumieniem. – A więc powiem wam coś jeszcze: nie znałem dokładnie samego Shizuki, bo rzadko tu bywał. Po „wypadku” nie przychodził tu wcale.
        – Masz na myśli śmierć jego żony? – Uchiha nie używał też słowa „pan”, na ten zaszczyt trzeba by było zapracować u niego tonami szacunku, który on miał jedynie do siebie. Nikt jednak nie zwracał mu na to uwagi. Roztaczał wokół siebie taką aurę pewności siebie i zawzięcia, że chyba wszyscy dobrze wychowani ludzie poddawali się jeszcze przed pierwszą próbą nauczenia go dobrych manier.
        – Ta. Niemal z nikim się po tym nie kontaktował, zwłaszcza z potrzebującymi. Słyszałem, że to porządnie nim wstrząsnęło. Jedyne, co powiedział publicznie, to ogłoszenie nowego prawa, którego miał strzec rząd miasta. – Barman zawiesił głos, pochylając się nad blatem. – Zapowiedział, że po jego śmierci pieniądze zostaną w rękach dłużników.
        – O – zdziwiłam się. Po chwili spoważniałam. Zrozumiałam to zagranie. – Dziękujemy za informacje. – Wstałam z krzesła i wyszłam z baru, a Sasuke niedaleko za mną. Nabrałam powietrza w płuca. Miła odmiana.
        – Wierzysz mu? – spytał cicho, mijając grupkę młodych ludzi.
        – Czemu nie? Sam mnie tam zaprowadziłeś – westchnęłam. – Jeśli Yutaka gdziekolwiek chodził… – Uchiha spojrzał na mnie dziwnie. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. – … znam facetów. Lubią popić, a to był najbliższy bar.
        – Co z tym nowym prawem?
        – Według mnie było to wywołane wstrząsem po śmierci żony. – Podrapałam się w brodę. – Zrozumiał, do jakich czynów mogą doprowadzić jego pożyczki i ogłosił, że po jego śmierci kasa zostanie przyznana tym, co je pożyczyli…
        – …mógł się bać o życie córki. Dłużnicy zostawiliby jego rodzinę w spokoju i czekali. Zwłaszcza, jeśli kiepsko wyglądał – dokończył Sasuke. Kiwnął głową. – Kretyn. Nie wiedział, że to tylko podsyci dłużników do morderstwa. Szczególnie tych najbardziej ściganych i nienawidzonych.
        – To tylko hipoteza. Musimy to przedyskutować z Temari i Shikamaru.
        – Mówili, że idą do szpitala. Pójdziemy jeszcze w kilka miejsc. – Uchiha ruszył uliczką miasta w bliżej nieokreślonym kierunku.
        – Nie ufasz temu barmanowi? – zaśmiałam się, doganiając go. Brunet spiorunował mnie wzrokiem. No tak, on nie ufa nikomu.– Ah, tak – też widziałeś jego zęby?
         
        Szpital w Komakoro był wysokim, zadbanym budynkiem. W środku było wiele sal, ale mało lekarzy i pacjentów. Wyglądało to tak, jakby zbudowano przychodnię dla trzy razy większego miasta. Trudno było tam kogokolwiek znaleźć. Shikamaru i ja łaziliśmy przez dłuższy czas po korytarzach obitych dębową boazerią, dopóki nie trafiliśmy na duży pokój, gdzie siedzieli różni mężczyźni z czerwonymi symbolami na białych kurtkach.
        Dzień dobry. – Zajrzałam do środka, zwracając uwagę siedzących. Jeden z nich wstał, ale nic nie mówił. – Proszę wybaczyć... przychodzę tu z kolegą. Mamy ważną sprawę.
        – Słucham – odezwał się grubym głosem stojący lekarz. Reszta zaczęła szeptać między sobą. Mężczyzna miał na sobie taką samą kurtkę jak inni. Był wysoki, około czterdziestki, z pierwszymi zmarszczkami na twarzy i zadbaną brodą. Na jego nosie błyszczały małe okulary.
        – To dość pilne, ale poufne – odezwał się Nara zza moich pleców, dając znać, byśmy odeszli od grona, które właśnie grało w karty. Medic-nin kiwnął głową i odszedł z nami w głąb pustego korytarza.
        – Jesteście shinobi? – zapytał prosto z mostu. Shikamaru mimowolnie sięgnął do ramienia, gdzie zwykła być przywiązana jego opaska, lecz jej tam nie było. Przez chwilę chyba obawiał się, że przemaszerował z nią i zieloną kamizelką całe miasto. Na widok zaskoczenia w jego oczach lekarz wytłumaczył się. – Ten wachlarz. – Wskazał na narzędzie na moich plecach. – Widziałem już taki w rękach innego ninja. Wspaniała broń.
        – Dziękuję – uśmiechnęłam się. Rzadko ktoś zwracał na niego uwagę. Co dziwne, bo był duży. Nara posłał mi gniewne spojrzenie.
        – Mówiłem, żebyś zdjęła ten grat z pleców – mruknął pod nosem.
        – Nigdzie się bez niego nie ruszam. – Naburmuszyłam się. To tak, jakby on zostawił w domu wszystkie cienie. Idiotyzm.
        – Nic nie szkodzi – zapewnił medic-nin. – To u nas rzadkość, ale w pewnym sensie też jestem shinobi. Chociaż wykonuję inną pracę. No więc do rzeczy. W czym mogę pomóc?
        – Jesteśmy z Konoha. Wynajęła nas Shizuka-san, byśmy wyjaśnili… ostatnie zgony – wytłumaczył pokrótce Shikamaru. „Zgony” były złym słowem. Byłam niemal pewna, że mieliśmy do czynienia z wielkim pasmem morderstw.
        – Chcecie obejrzeć... ciała? – zapytał bez ogródek mężczyzna w bieli. Cofnął się o krok. – To przekracza wasze kompetencje, zresztą nic tam nie wymyszkujecie.
        – Bardzo prosimy – naciskałam. Z miny Shikamaru odczytałam, że w tym momencie ta rozmowa stała się dla niego zbyt kłopotliwa. – To bardzo nam pomoże ustalić, co tak naprawdę się stało.
        – Nie odmawiam wam pomocy – zapewnił lekarz, wykonując uspokajający gest dłonią. –Chodzi o to, że to tylko ciała. Nie ma na nich śladów, jeśli chcecie się bawić w detektywów. Zapewniam, że zwłoki nie są najmilszym widokiem. Rozumiem, że chodzi o rodzinę Shizuka?
        – I Tevę – dodał Nara z naciskiem. Medic-nin uniósł brwi.
        – Co to ma do nich? – Zmarszczyłam brwi. Mężczyzna nie powiedział "on", ale "to", więc chyba chodziło mu o całe zamieszanie związane ze śmiercią więźnia.
        – Bardzo wiele. To jak, zobaczymy te ciała?
        – Nie. Jedyne, co mogę zapewnić, to rejestry i akty zgonów. Nie wpuszczam byle dzieci do kostnicy.
        Przez chwilę się z nim kłóciłam, ale w końcu przystaliśmy na te warunki. Posadzono nas w sali obok, podano herbatę, a pielęgniarka przyniosła nam stos dokumentów. Przez pierwsze kilkanaście minut nie znaleźliśmy nic interesującego, póki do sali nie wszedł znajomy lekarz.
        Teraz chyba było już za późno na proszenie go, aby się przedstawił.
        – Coś ciekawego? – zagadnął głośno i przysiadł się do stolika, poprawiając okulary.
        – Na razie nic – mruknęłam, otwierając kolejną teczkę. – Nie możecie pisać jaśniej…? Jest tu wiele dziwnych terminów.
        – To informacje dla lekarzy, droga panno – uśmiechnął się mężczyzna. Spojrzał na bruneta zatopionego w lekturze. Shika opierał się leniwie o stół i miał zrezygnowaną minę. Jak zawsze. – Mogę wam podać kilka informacji, jeśli to konieczne.
        Nara zamknął gruby dziennik i zmrużył oczy. Wydawało się, że zaraz uformuje ten swój znak, by lepiej mu się myślało.
        – Od początku. Przyczyna śmierci Igarashi Shizuki.
        – Po naszemu czy „po ludzku”? – zapytał radośnie medic-nin, zupełnie jakbyśmy mówili o najzabawniejszej rzeczy na świecie, nie o śmierci matki Aryane.
        – Po naszemu.
        – Uduszenie.
        – Mówił pan, że na jej ciele nie ma śladów.
        – Uduszona sznurem, którego nie znaleziono. Nie możecie rozkopać posiadłości, by wyjąć nieboszczkę z ziemi – zapewnił mężczyzna. Miał trochę racji. Wtedy nasze śledztwo nie byłoby już żadną tajemnicą.
        – Kiedy to się stało? – zapytałam.
        – Nie określę teraz dokładnie… – zamyślił się. – Tydzień po tym Teva został złapany i nie opuszczał więzienia. Siedział tam dziewięć dni.
        – W dziesiątym go zabito? – zapytał Shikamaru. Medic-nin przytaknął. – Jak?
        – Trucizna. Trudno ją przyrządzić, nie mamy w wiosce alchemików. Musiała być zakupiona na specjalna okazję, i – co jeszcze ciekawsze – strasznie kosztowna.
        Dlaczego?
        – Dawka – odparł prosto lekarz. – Kilka kropel zabija człowieka. W ciele Tevy, niecałe trzy godziny po śmierci, wykryto około dwustu mililitrów. Taką dawką można zabić trzy bizony.
        Zamrugałam. Shikamaru wyglądał na lekko zaciekawionego. W końcu. Niemal widziałam zębatki kręcące się w jego głowie.
        – Po co ktoś marnował tyle trutki?
        – Nie mam pojęcia. Na zewnątrz wszystko wygląda normalnie, ale wewnątrz… zatruty został każdy organ. Rozeszło się w kilka godzin, zatruwając wszystko. Koszmar.
        – Potworność. – Objęłam się ramionami. Od razu wszystko mnie bolało.
        – Jeśli was to interesuje, Teva umarł szybko. Nie cierpiał.
        – To nie przypomina zemsty męża zamordowanej – zauważył Shikamaru, odchylając się na krześle. – Chociaż stary Shizuka był na tyle bogaty, by poradzić sobie z ceną… nie jestem przekonany.
        Musiałam się z nim zgodzić. To nie tylko było ohydne, ale też nie miało sensu.
Sprawa morderstwa robiła się coraz bardziej skomplikowana, ale i coraz bardziej wciągająca.