26 sierpnia 2007

Rozdział XVIII - "Kim ja cię zastąpię?"

      Koniec czwartku minął nam spokojnie. W piątek zjedliśmy razem śniadanie, po czym rozdzieliliśmy się. Ja poszedłem do Dojo, by potrenować taijutsu z Lee. W dziwny sposób czułem się do tego zobowiązany. Niko natomiast udała się do siedziby Hokage, odebrać dokumenty dotyczące misji. Zwykle to dowodzący jounin tłumaczył drużynie co i jak, ale przecież Kakashi nie mógł wyjść z ukrycia aż do początku misji, bo bał się o swoje życie. Bardzo słusznie. Tak więc wszystko spadło na barki kunoichi, która w gabinecie zastała tylko Shizune, a ta przydzieliła jej misję rangi C oraz przekazała dokumenty ze szczegółami zadania.

         W sali byłem tylko ja i Lee. Nie muszę chyba opisywać, jak dumny z siebie był chłopak, gdy w końcu ktoś „wyzwał” jego dojo. Rozgrzałem i przygotowałem się przed treningiem, aktywując Sharingana zanim nastąpił pierwszy cios. Szło mi całkiem nieźle, oczywiście jak na zwykłą walkę wręcz, bo przecież nie chciałem zrobić mu krzywdy. A przynajmniej nie w tej chwili.

         Zręcznie unikałem szybkich ciosów Krzaczastobrewego. Na szczęście przed każdym większym atakiem krzyczał nazwy swoich dziwacznych technik taijutsu, co automatycznie ułatwiało mi ich blokowanie. Z niechęcią zauważyłem, że od czasu mojego treningu z Kakashi’m przed egzaminem na chuunina, moja szybkość spadła. Zanotowałem w myślach, by skupić się na taijutsu przez najbliższe tygodnie.

         Złapałem lecącą ku mnie nogę Lee i odrzuciłem go do tyłu. Chłopak zrobił salto w tył, odbił się od ziemi i wymierzył we mnie lewego sierpowego, którego przechwyciłem. Zaraz potem poczułem napór upadającego na mnie ciężaru i zablokowałem cios drugą ręką. To był błąd. Lee, korzystając, że miałem obie ręce zajęte, wymierzył mi precyzyjnego prawego sierpowego i trafiając mnie w twarz, odesłał mnie kilka metrów w bok, prosto na drewnianą ścianę dojo.

         Byłem wściekły. Nie mogłem skupić się na tym, co robiłem, a kolejna porażka zniechęcała mnie do większych starań. Poczułem ból lewej strony szczęki i krew w ustach. „Zielona Bestia” otrzepała ręce, zastanawiając się już pewnie nad naprawą zniszczonych w wypadku desek. Wstałem ociężale i rozmasowałem sobie policzek. Coś nieprzyjemnie chrupnęło mi w plecach.

         – Jesteś dobry, Sasuke-kun – pochwalił mnie Krzaczasty, opierając ręce na biodrach. – Ale nie pobijesz kogoś, kto poświęcił całe życie doskonaleniu taijutsu. Musisz...

         – Zamilcz – warknąłem pod nosem. Będzie mnie tu pocieszał, a potem prawił kazania. Nie lubiłem przegrywać, to prawda, zwłaszcza z przeciwnikami, którzy wyglądali jak ten: niepozornie. I idiotycznie. W obecnej formie nie byłem w stanie pokonać ucznia Gai’a, co doprowadzało mnie do szału. Chciałem być najlepszy. Nie tylko w drużynie, nie z klanu Uchiha. Chciałem być najlepszy ze wszystkich. Obecnie byłem świetny w taijutsu. Miałem groźne ninjutsu i Sharingana. Ale co z tego, gdy nie miałem czegoś, w czym byłbym na szczycie?

         – Cześć, Lee… – Usłyszałem głos przy drzwiach. – Sasuke… – Głos należał do wyniosłego Hyuugi, który przytrzymywał właśnie drewniane drzwi Dojo, aby ktoś wchodzący za nim mógł wejść przodem. Przed niego wkroczyła boleśnie mi znajoma szatynka.

         – Witajcie Neji-kun, Niko-chan! – krzyknął Lee, rozkładając ręce w powitaniu. – Przybyliście w samą porę na trening, ja i Sasuke-kun właśnie skończyliśmy.

         – Może później, Lee… – uśmiechnęła się kunoichi, po czym usiadła z teczką papierów pod ścianą i przeniosła wzrok na mnie. Zawołała mnie palcem. Zacisnąłem pięści, nadal czując ból szczęki. – Mamy coś do omówienia z Uchihą.

Otarłem usta z krwi, mając nadzieję, że nie zdążyła jej zauważyć

         – Neji? – zapytał z nadzieją Lee. Hyuuga wzruszył ramionami i ustawił się w pozycji obronnej. Minąłem trenujących shinobi w bezpiecznej odległości i ukucnąłem przy kunoichi.

         – I jak? – zapytałem od niechcenia, gdy ta otwierała teczkę. Wyglądała na wypchaną.

         – Nie wiem, pierwszy raz otwieram.

         – Co to za pomysł z tymi aktami? Nie mogą nam powiedzieć wprost, co mamy zrobić, gdzie i w jakim czasie? – burknąłem, pomagając jej z trudnym zatrzaskiem. Zielonooka cicho podziękowała i zaczęła wertować papiery.

         – Zdaje się, że skoro jest mniej misji do wykonania, wszystkie są przygotowywane staranniej – odparła ze znużeniem. W końcu powiedziała coś sensownego. – Na początek każdej misji dostajemy akta, na końcu je oddajemy wraz z dokładnym raportem.

         – Nie powinien robić tego Kakashi? – westchnąłem, marszcząc brwi. Nie cierpiałem papierkowej roboty. Była to strata czasu. Skoro wracałem do Wioski w jednym kawałku, a misja została wykonana, po co się było z tym jeszcze dodatkowo obnosić?

         – On też. Ale my również jako chuunini mamy mieć takie obowiązki. Tsunade-shishou chce nas w ten sposób usamodzielnić i wprawić w pisaniu, w przypadku, gdybyśmy zostali jouninami.

         – Mądre słowa, jak na ciebie – mruknąłem oschle, siadając na podłodze, bo nogi mi ścierpły, a szczegóły misji wyglądały na ciężką lekturę.

         – Po prostu cytowałam Shizune. Mi nadal się wydaje, że to przykrywka i po prostu mamy je odciążyć – odparła z uśmiechem kunoichi, dając mi część kartek. Wyłączyłem z głowy okrzyki Neji’ego i Lee oraz tupania ich nóg, które mogły przeszkodzić mi w czytaniu.

         W teczce były notatki o stosunkach dyplomatycznych powiązanych w misję krajów, obecnych daimyo i ilości shinobi na danym obszarze. Poza tym wciśnięto tam kilka map, zarówno nawiązujących do podróży, jak i misji. Zaznaczono sprawdzone miejsca na postoje, okoliczne wioski i ważne punkty. Wszystko było przygotowane niemal idealnie.

         – Droga z Kraju Ognia do Kraju Deszczu... – mruczała pod nosem Niko, przeglądając kartki.

         Misja wydawała się prosta. Według opisu chodziło o to, że pewna grupa przestępcza na terenie Ame-gakure dopuściła się kradzieży drogocennego przedmiotu należącego do tamtejszego daimyo. Złodzieje uciekli i ruszyli w głąb Kraju Ognia, aby sprzedać łup na czarnym rynku. Na ich nieszczęście zostali złapani przez agentów naszego ANBU. Konoha wysłała skład shinobi, aby zabezpieczyć skarb i skontaktowała się z Krajem Deszczu, obiecując zwrot kosztowności. Jedyną sprawą był transport. I to była działka moja i Niko.

         „Przedmiot A”, jak go nazywali w dokumentach, znajdował się na południowy wschód od Wioski Liścia, więc totalnie nie po drodze do celu. Na miejscu była wynajęta grupa przewoźników, którzy odeskortują skarb oraz pilnujących go ninja – nas – do Ame-gakure.

         – Cóż może być prostszego? – uśmiechnęła się Niko, gdy oboje z grubsza przeczytaliśmy dokumenty. Spojrzeliśmy wspólnie na największą mapę. Na pierwszy rzut oka do przewoźników mogliśmy dotrzeć w jeden dzień, na miejscu dopracować plan, przenocować, a potem ruszyć w drogę. Potem do granicy z Ame no Kuni były dwa dni drogi powozem. Trzy, jeśli jechać przez Konohę. I potem jeszcze kawałek do centrum kraju, czyli Wioski ukrytej w Deszczu.

         – Cztery dni podróży. – Zacząłem składać papiery i chować je do teczki. Jeszcze tego brakowało, by się zagubiły lub zniszczyły. – Byłoby szybciej, gdybyśmy wzięli ten przedmiot na plecy i pobiegli. Po co targać za sobą te powozy? – warknąłem. Ta misja była beznadziejna.

         – Mnie się pytasz? Dla mnie taka odległość to tak spacer. – Wypięła z dumą pierś. – Ale… przecież tak się mniej zmęczymy. Chyba.

         – Hn.

         – Poza tym… nie wiadomo, jak duży jest ten przedmiot. Nie weźmiesz konia na plecy. – zaśmiała się dziewczyna.

         – Założysz się? – uśmiechnąłem się lekko, unosząc głowę i lustrując wzrokiem Hyuugę i jego przeciwnika. Lee był nieźle zasapany, pewnie przez to, że wcześniej walczył ze mną. Mimo to widać było, że nie opuszczają go siły i nie podda się tak szybko. – Teraz mogę się przyłączyć – mruknąłem, wstając. Niko pozbierała resztę dokumentów i zamknęła teczkę.

         – Misja, hm? – zapytał Neji pół-zdaniem.

         – Ta, wyruszamy jutro. – Niko podniosła się i przeciągnęła leniwie, zupełnie jakby samo czytanie zmęczyło ją bardziej, niż deklarowany „spacer”.

         – My jeszcze żadnej nie dostaliśmy – poskarżył się Lee, wyginając dolną wargę jak dziecko.

         – Na pewno coś dostaniecie, trzeba być cierpliwym – zapewniła dziewczyna, zakładając rękawiczki i poprawiając ochraniacz na czole. Wszyscy trzej spojrzeliśmy na nią ze zdziwieniem. – No co, myślicie, że będziecie trenować sami?

         Shinobi obok mnie zamrugali i popatrzyli po sobie zmieszani. Lee przełknął ślinę i zrobił krok w tył, zasłaniając się rękami.

         – Nie uderzę kobiety!

         Również zrobiłem krok w tył, z rękoma w kieszeniach.

         – Ze mną już walczyłaś.

         Wszyscy zgodnie popatrzyliśmy na Hyuugę, który zaczął machać rękami, rumieniąc się delikatnie. Uniosłem brew. Niko działała dziwnie na moich znajomych. Zwłaszcza facetów…

         – Ja też nie będę bił się z dziewczyną! – wycedził przez zęby. Kunoichi zmarszczyła brwi. Widocznie nie podobało jej się takie „wyjątkowe” traktowanie. I słusznie, według mnie nie zasługiwała na żadne taryfy ulgowe, szczególnie jeśli sprawiały, że ludzie dookoła zaczynali wymyślać dziwaczne wymówki. Zanim jednak zdążyła posłać wobec nagłych gentlemanów kąśliwą uwagę o równouprawnieniu, Lee uniósł palec.

– Walczyłeś z Hinatą-san, pamiętam jak dziś – przypomniał.

         Hyuuga popatrzył na mnie, szukając pewnie ratunku. Niesłusznie. Kiwnąłem tylko głową z założonymi rękoma. Nie widziałem tej walki, ale słyszałem, że była spektakularna. Neji wygrał, rozwalając narządy tej nieśmiałej kuzynki swoim żałosnym Kekkei Genkai.

         Ciekawe, czy mógł to samo zrobić Niko.

         – To był test – warknął Neji.

         Kunoichi westchnęła, przystępując do rozgrzewania nadgarstków i szyi. Posłałem Lee porozumiewawcze spojrzenie i odsunąłem się z delikatnym uśmieszkiem na ustach.

        

        

 

      Uśmiechnęłam się. Nigdy nie widziałam Uchihy tak… jednomyślnego i zgodnego z innymi. Z tego, co mi się wydawało, Mroczny Komandos trzymał się z boku życia towarzyskiego. Trudno się było mu dziwić, bo był strasznie nudnym gburem, więc nie miał za bardzo wyboru. Jednak… może się myliłam? Może współpracował tylko z niektórymi? Ale… z Rockiem Lee? Ze wszystkich osób? Potrząsnęłam głową.

Zobaczyłam, jak Sasuke i Lee oddalają się, aby kontynuować trening, a zniechęcony Neji stoi sztywno przede mną.

         – No, chodź… – westchnął i bezszelestnie przeszedł na drugi koniec sali, by trenujące pary nie przeszkadzały sobie nawzajem. Gdy staliśmy już naprzeciwko siebie, zaprosił mnie ręką. – Atakuj, zobaczę, co potrafisz.

         Byłam… urażona. Czy wszędzie, gdzie tylko się pojawiałam, panował seksizm? I co z tego, że byłam dziewczyną? Nie mogłam zrozumieć, czemu wszyscy zawsze traktowali mnie nadzwyczajnie. Racja, większość shinobi stanowili mężczyźni, ale to nie znaczyło, że byli lepsi od każdej kunoichi. Trenowałam wiele lat i mimo iż nie byłam we wszystkim doskonała, wiedziałam, że jestem dobra w moim fachu. W fachu wszystkich shinobi. Postanowiłam nie hamować się i pokazać tym draniom, przynajmniej tym w moim otoczeniu, że dla własnego dobra powinni traktować mnie na równi.

         „Zobaczę, co potrafisz”. Phi! Jakby miał prawo mnie sprawdzać i oceniać!

         Kiwnęłam głową i w ułamku sekundy znalazłam się przed brunetem. Wymierzyłam cios w klatkę piersiową, ale Hyuuga – nawet zaskoczony – zablokował go. Był przerażająco szybki. Obróciłam się i kopnęłam go lewą nogą. Shinobi złapał ją i pchnął wyżej, ku mojej głowie, próbując mnie przewrócić. Zacisnęłam zęby i utrzymałam pozycję, pozwalając mu umieścić moją nogę do pozycji pionowej. Uśmiechnęłam się wrednie.

         – Dzięki, dawno nie ćwiczyłam – skomentowałam, po czym gwałtownie opuściłam nogę, jednocześnie uderzając go w bark. Chłopak cofnął się, by zaraz potem bronić się przed kolejnymi ciosami. Zaraz sam zaatakował. W ostatnim możliwym momencie lotu jego pięści zbiłam ją z kursu, słysząc jej świst przy swoim uchu. Walczyliśmy kilka minut, choć Hyuuga głównie bronił się.

         Sprawiało mi to niemałą frajdę, walczyć z kolejnymi seksistami i widzieć ich ciche zdumienie.

         Wycelowałam ręką w jego ramię, a on zignorował cios, skupiając się na własnym ataku. Jednak siła mojego uderzenia była tak duża, że po odrzuceniu lewego barku w tył, Hyuuga zakręcił się w miejscu. Jego postawa była inna niż u Lee i Uchichy, lżejsza, zwinniejsza, ale przez to łatwiejsza do wybicia z delikatnej równowagi. W końcu shinobi dostał kopa w klatkę piersiową. Powinien się cieszyć, że nie celowałam w podbrzusze.

         Byłam szybka i w miarę dokładna, ale prędko się męczyłam. Hyuuga uderzył mnie dwa razy dość boleśnie, gdy ja przez cały czas nie mogłam go zmusić do ukazania jakiegokolwiek grymasu bólu. Przez kilka następnych minut to ja broniłam się, a Neji obserwował bacznie moją technikę. Nie uważałam jej za specjalnie wyszukaną, lecz warto było trenując z różnymi shinobi znajdować w niej luki. Z pewnością brakowało mi męskiej siły, przez co w obawie przed uszkodzeniami narządów i siniakami starałam się strącać ciosy z trasy otwartą dłonią zamiast je blokować i parować. Nie zawsze się to jednak udawało.

         Shinobi atakował mnie w różne miejsca: tors, ręce, podbrzusze. Testował moją obronę, ale ta sięgała wszędzie. Odparł mój atak nogą, który wymierzyłam, gdy się trochę zamyślił. W jego bladych oczach wciąż widziałam jedynie skupienie i czujność, jakby starał się zauważyć jak najwięcej. Analizował mnie skrupulatnie, jakby naprawdę na koniec miał zamiar wystawić mi recenzję lub ocenę.

         W pewnym momencie schylił się i z obrotu mnie podciął, pewnie już poważnie znużony bijatyką. Gdy jego noga już miała trafić moją łydkę, odskoczyłam do tyłu saltem. Stopa Neji’ego przeleciała tuż nad podłogą, niedaleko moich rąk, na których przez chwilę stałam, a zanim zdążył się zorientować, co się stało, oberwał w twarz moimi nogami. Nosiłam ciężkie buty.

         Wylądowałam chwiejnie na drewnianej podłodze dojo, gdy Neji wytarł kilka metrów desek swoimi plecami, lądując nieopodal pozostałej dwójki. Lee i Sasuke zatrzymali swój trening, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Wzruszyłam niewinnie ramionami.

         Uwielbiałam takie spojrzenia. Nigdy mi się nie nudziły.

         Słyszałam o Kekkei Genkai klanu Hyuuga, i – szczerze mówiąc – byłam wdzięczna chłopakowi za to, że nie użył go teraz na mnie bez ostrzeżenia. Niektórzy, bez wymieniania nazwisk, łamali ustalone zasady w pojedynku.

         Jednak Hyuuga i Uchiha mieli ze sobą coś wspólnego – pewien typ spojrzenia. Chłodny, kalkulujący. Wywyższający się, szukający najszybszej drogi do celu, czekający na błędy przeciwnika zamiast skupiać się na unikaniu własnych.

         Hyuuga wstał i otrzepał się. Nie wyglądał na zadowolonego. Na pewno chciał rewanżu. Czułam, że nie pokazał mi swojego prawdziwego potencjału, a byłam go ciekawa.

         Ah, no i dochodziła sprawa, że byłam dziewczyną. Auć. To musiało boleć.

         – No, Niko-chan, gratulacje! – krzyknął Lee, ściskając mnie. Nie zauważyłam, gdy znalazł się tak blisko. Dziwne, ale nie miałam tych irytujących dreszczy. – Już dawno nie widziałem, by Neji-kun leżał na ziemi, pokonany.

         – Zaskoczyła mnie – warknął Hyuuga, lecz nikt go nie słuchał. Uchiha nie gratulował mi, oczywiście. Sam był pewnie w złym nastroju, bo prawie przegrywał z Krzaczastym.

 

      Żałowałem, że nie obserwowałem walki kunoichi. Z Sharinganem mógłbym skopiować parę ruchów, co było trudne, gdy walczyłem bezpośrednio przeciwko niej. Miałem wtedy inne zmartwienia.

         Z obecnym, nie do końca rozwiniętym poziomem Sharingana, byłem w stanie kopiować jedynie techniki taijutsu. Nie robiłem tego umyślnie, gdyż wiedzy przekazywanej przez moje oczy po prostu nie mogłem „wyrzucić” z głowy. Tak się działo i już. Nie raz wykorzystywałem techniki Lee, jednak nie chciałem stać się jego tanią podróbką, więc musiałem zaobserwować więcej technik u innych shinobi. Teraz, gdy miałem gwarancję, że spędzę więcej czasu z Kakashi’m, miałem też możliwość „wyciśnięcia” z niego kilku nowych zastosowań Sharingana czy technik, takich jak Chidori.

         A, właśnie. Dziewczyna nie widziała jeszcze tego jutsu.

         Westchnąłem, obserwując, jak Lee setny raz gratuluje szatynce, która odkleja go od siebie z uporem.

         – Uchiha, zamieniamy się członkami drużyny – zakomunikował Neji.

         – Hn, chyba żartujesz.

Rzeczywiście, w jego bladych oczach tliła się rzadka iskra rozbawienia. Kto wie, może nie był wcale zdruzgotany po porażce? Jeśli tak, to pewnie dał dziewczynie wygrać, by mieć pojedynek z nią jak najszybciej z głowy.

         Lee i Niko przestali się śmiać i spojrzeli na nas lekko zdziwieni, czekając na rozwój wydarzeń.

         – Nie wiesz, jak źle współpracuje się z Uzumaki’m... – westchnął Hyuuga, przykrywając twarz dłonią. – No, może wiesz, ale nie tak, jak ja.

         – Skoro ja wytrzymałem, to i ty wytrzymasz. – Sama wizja samotnych misji z blondynem przyprawiała mnie o dreszcze. Niko była nieco mniej irytująca i znacznie bardziej utalentowana. Pomijam fakt, jak świetnie się ją denerwowało.

         – Łał, patrz, walczą o mnie jak lwy – mruknęła brązowowłosa z przekąsem, a Lee uśmiechnął się szeroko. – Jak ci się układa z Gaarą? – zapytała, zmieniając temat.

         – Hm… nie jest zbyt rozmowny. Gai-sensei próbuje zaszczepić u niego cząstkę Siły Młodości, jaką mi ofiarował, aby walczył u naszego boku z uśmiechem i postawą Miłego Gościa, ale… z dnia na dzień staje się to trudniejsze.

 

      Trudniejsze? Od pierwszego dnia było oczywiste, że to niemożliwe. Ciekawe, czy Zieloni znali takie słowo.

         Moja podskoczyła z przerażeniem, gdy wyobraziłam sobie, jak Gai-san namawia do współpracy shinobi z Piasku. Biorąc pod uwagę, że jego „styl” opierał się na krzykach, śmiechach i taijutsu… nie mogło pójść dobrze. Sama nie wiedziałam dużo o Gaarze – jedynie to, co wspominała mi Temari – i szczerze mówiąc nie chciałam się do niego zbliżać. Zwłaszcza, gdy wracał wściekły z treningu z nową drużyną, rozsadzając piaskiem wszystko, co stanęło mu na drodze.

         Konoha drżała. Dosłownie.

         – Zbierajmy się – mruknął Uchiha, zabierając teczkę spod ściany.

         – „My”? – zapytali razem Lee i Hyuuga.

         – Ta, chodź… – zawołał mnie, kiwając zaganiająco palcem. Skopiował mój wcześniejszy gest. Zaśmiałam się w duchu. To do tego był Sharingan!

         – Tak, tak… – uśmiechnęłam się i wyszłam, machając na pożegnanie pozostałym w środku shinobi. Obaj odmachali, z większym i mniejszym entuzjazmem. – Gdzie idziemy? – zapytałam, przejmując od chłopaka teczkę i oplatając ją rękami.

         – Czas na obiad. Hn. Jak chcesz, to możemy wstąpić do biura Hokage… chyba, że masz zamiar taszczyć ze sobą te papiery – mruknął shinobi, wskazując na aktówkę w moich rękach.

         Pokręciłam głową.

         Zahaczyliśmy więc o kwaterę Hokage, zastając gabinet niezwykle… pusty. Nie było w nim tylu papierów, co zwykle, co pewnie było zasługą asystentki i przyjaciółki Tsunade, która, już zalana potem, przyjęła z powrotem akta misji i życzyła nam obojgu powodzenia. Przespacerowaliśmy się po uliczkach bez wyraźniejszego celu, aż w końcu zaszliśmy do Ichiraku Ramen, nie tyle z głodu czy zmęczenia, co po prostu zwiedzeni pięknym zapachem. Odsłoniłam krótkie kurtyny, by ujrzeć Shikamaru i Temari.

         – Cześć, Niko! – Blondynka przywitała nas z szerokim uśmiechem, wskazując na wolne krzesła. Ja usiadłam obok Temari, a Sasuke obok Shikamaru. Kolejni kumple, hm?

 

      Spojrzałem nieufnie na siedzącą parę. Nara jednak nie żartował z tą blondyną. Dla mnie to było niezrozumiałe.

         – Co, ty też stawiasz dziewczynie? – burknął pod nosem Shikamaru. Mówił swoim zwykłym, monotonnym głosem, nie było po nim widać jakiejś nadmiernej radości wywołanej towarzystwem siostry Gaary.

         – Tak, ale nie z tych powodów, co ty – odparłem, po czym zamówiłem dwie normalne porcje ramen.

         – To znaczy?

         – Hn. Nie wiem, po co ci dziewczyna – stwierdziłem prosto z mostu, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu pieniędzy. Siedzące za Narą dziewczyny odchyliły się do tyłu, by spiorunować mnie pogardliwym wzrokiem. Nie przejąłem się tym zbytnio.

         – Może wkrótce się dowiesz – uśmiechnął się brunet, jedząc swoją porcję. Uniosłem brew i odwróciłem wzrok od rozwścieczonych kunoichi, bo właśnie podano mi moją miskę. Drugą mężczyzna trzymał nadal w ręce, więc bez słowa wskazałem palcem na szatynkę, siedzącą dwa miejsca dalej. Usłyszałem z jej strony ciche „dziękuję”, wziąłem pałeczki i zacząłem powoli jeść.

         – A tak ogólnie, co tam u was? – zagaiła blondynka, kończąc swój posiłek. – Słyszeliśmy, że mieszkacie razem.

         Cholera. Znowu to.

         – Zbieg okoliczności – mruknęła Niko. Ja postanowiłem zająć się tym, po co tu przyszedłem i wyłączyłem się z pogaduch. Przynajmniej na chwilę.

         – A jak idą treningi? – dopytywała się dalej kunoichi, poprawiając kucyki. Przeniosłem na nią wzrok. – My trenujemy z Asumą, wspólne ataki wychodzą nam coraz lepiej – dodała od siebie z dumą, uśmiechając się przy tym do Nary.

         Ciągle było „my”. My słyszeliśmy, my trenujemy. O co chodziło? Shikamaru to nie przeszkadzało? Straszny był z niego leń. Myślałem, że „związek” jest jedną z rzeczy z góry dla niego niemożliwych, ale chyba wyszło na to, że powiedzenie blondynce „nie” było jeszcze bardziej kłopotliwe, niż przytakiwanie jej i włóczenie się z nią po knajpach.

         Westchnąłem, posyłając mu ukradkiem porozumiewawcze spojrzenie. On tylko wzruszył ramionami.

         – Nie trenujemy wspólnie. Raczej przeciwko sobie. Jutro wyruszamy na pierwszą misję – streściła schludnie Niko, mieszając zupę. Miała rację, do tej pory nie przećwiczyliśmy żadnej wspólnej techniki czy strategii. Nawet nie przyszło mi to do głowy.

         – Szkoda, że nie ma tu mojego sensei – mruknęła zamyślona Temari. – Wy macie szczęście. Zostaliście ze swoimi nauczycielami – zwróciła się do nas, chłopaków, po czym odwróciła się w stronę Niko. Koniec tematu? Wróciłem zadowolony do jedzenia, a Shikamaru zamyślił się ze wzrokiem utkwionym w kubku z pałeczkami. To była jednak prawda, nie wiedziałem nic o byłym nauczycielu Niko. – Ah, Niko! Wyruszacie jutro… a masz dzisiaj czas?

         – Po co?

         – Wieczorem spotykam się z resztą dziewczyn. No wiesz: jedzenie, muzyka, babskie pogaduchy. Wpadniesz?

         – Nie wiem, czy jestem tam mile widziana – mruknęła pod nosem szatynka, stukając pałeczkami. Jej wzrok z serdecznego i otwartego zmienił się na nieobecny. Nie zorientowałem się, gdy pochyliłem się, by na nią spojrzeć. Podobną minę miała w restauracji, gdy mówiła o swojej przeszłości. Hn, nieważne.

         – Nie żartuj. – Niebieskooka poklepała ją po plecach. – Tenten i Hinata się o ciebie dopytywały. Przyjdź – zachęciła. – Będziemy w szóstkę…

         – Ino i Sakura też przyjdą? – Niko, zainteresowana, podniosła wzrok znad miski.

         – Jak wszyscy to wszyscy, nie? – Temari wyszczerzyła się potwierdzająco, po czym zeskoczyła ze stołka, a Shikamaru zaraz za nią, choć mniej energicznie. – Będziemy na ciebie czekać. Przyjdź koło siódmej, spotykamy się u Hinaty, w rezydencji klanu Hyuuga.

         – Uh… okej… – mruknęła szatynka. Zapewne nie wiedziała o ojcu Hinaty oraz gdzie mieści się ich willa. Ale mogła zapytać. Na jej twarzy zauważyłem rzadką u niej niepewność, ale nie komentowałem.

         Dwójka shinobi odeszła w nieokreślonym kierunku, a gdy ja i Niko zjedliśmy do końca, położyłem dwa tysiące jenów z napiwkiem na blacie i odszedłem. Zaraz za sobą usłyszałem kroki mojej współlokatorki. No dobra. Partnerki.

         – Mam nadzieję, że znajdziesz sobie jakieś zajęcie, gdy mnie nie będzie – uśmiechnęła się do mnie z przekąsem, gdy wyrównaliśmy krok.

         – Spędzę czas na usychaniu z tęsknoty – odparłem sarkastycznie.

         Niko ryknęła śmiechem.

         Gdy wróciliśmy do domu, zamknąłem się w swoim pokoju z kubkiem kawy i zwojami do czytania. Szukałem informacji, czy to geograficznych, czy o jakichś jutsu. Czułem, że sama praktyka nie wystarczy, a wiedza teoretyczna tylko mnie wzmocni. Zresztą – co było jak na mnie dziwne – nie miałem dzisiaj ochoty na trening w pocie i krwi.

Po kilkunastu minutach usłyszałem pukanie do drzwi, a po moim zdecydowanym „wejść”, w drzwiach stanęła Niko. Cóż. Przynajmniej pukała.

         – Jak wyglądam? – zapytała radośnie, po czym obróciła się na palcach, pokazując mi się z każdej strony. Miała na sobie wytarte dżinsy i czarny T-shirt, jej włosy były spięte w koński ogon, odsłaniając jej szyję i ramiona.

         – Nie mi to oceniać, ale chyba możesz pokazać się ludziom… – mruknąłem z przekąsem i lekkim uśmieszkiem, okazując swój brak zainteresowania modą. Wyglądała… zwyczajnie.

Dobrze. Nie wiedziałem, po jaką cholerę tu przyszła. Ważne, by już wyszła i dała mi spokój.

         – Co czytasz? – Kunoichi zmieniła temat, kucając przede mną i ignorując brak zainteresowania jej strojem.

         – Zwoje z nowymi jutsu i książki strategiczne. – Rozwinąłem jeden z pergaminów. Pochodził z czasów panowania Drugiego Hokage, ale kunoichi nie miała prawa tego wiedzieć.

         – Skąd je masz? – zapytała, ignorując mój wyraźny sygnał, mówiący: „Czytam, więc wyjdź i zostaw mnie w spokoju.”

         – Z biblioteki.

         A co ona myślała? Że sam to wszystko napisałem? Ukradłem?

         – Oh? Nie wiedziałam, że w okolicy jest biblioteka – westchnęła, kartkując jedną z książek, której nie pozwoliłem jej wcale dotykać.

         – Zaprowadzę cię, jak wrócimy z misji – mruknąłem, nie podnosząc wzroku. Zapadła cisza, a Niko przechyliła głowę na bok z szerokim uśmiechem. Spojrzałem na nią, choć niechętnie.

         – Łał, to bardzo… miłe z twojej strony! – powiedziała zielonooka powoli i z widocznym niedowierzaniem. Zmarszczyłem brwi i ciągle na nią patrząc, przepędziłem ją ręką. Dziewczyna posłusznie wstała, ale przed wyjściem zatrzymałem ją jedną informacją.

         – Klan Uchiha trzyma wiele zwojów niedostępnych w bibliotece. Gdy w końcu się wprowadzę do starego mieszkania, pożyczę ci jakieś.

 

      Stałam już przodem do drzwi i z ręką na klamce. Zmrużyłam oczy i westchnęłam.

         – Więc serio mnie tu zostawisz…? – zapytałam, choć dla niego mogło to brzmieć jak zdanie twierdzące. Tak czy inaczej – nie sprzeczał się ze mną.

         – Za około dwa tygodnie, tak – potwierdził cicho, właściwie mrucząc niewyraźnie pod nosem. Mogłabym się łudzić, że ta przykra sytuacja sprawiła, że wstyd było mu przyznawać takie rzeczy na głos, ale bardziej prawdopodobne było, że moje zapytanie było niewarte jego wysiłku przy szerszym otwieraniu ust. Cud, że w ogóle marnował na mnie czas, co nie?

         Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Przygryzłam wargę, nieco zestresowana.

Kim ja tego dupka zastąpię?

         Udałam się do swojego pokoju poprawić włosy. Wyglądałam nieźle. I w sumie to cieszyłam się na spotkanie z nowymi znajomymi. Nie byłam szarą myszką. Chciałam znać jak najwięcej ludzi. Sądziłam, że kontakty to prawdziwa siła, o ile tylko nie były zbyt bliskie.

         Wzięłam do ręki notes. Ludzie już mi się mylili. Mogłam sobie notować co ciekawsze wiadomości. Takich było zwykle dużo na podobnych spotkaniach. Tak mi się przynajmniej wydawało.

         Otworzyłam u siebie okno, bym w razie późnej pory mogła przez nie wrócić i zamknęłam swój pokój od zewnątrz. Wstąpiłam do kuchni, by wziąć trochę słodyczy dla „koleżanek” i wybiegłam, sporo spóźniona.

Rozdział XVII - "Wenus, Merkury i Neptun"


Po długiej godzinie walki z jutsu wypełnionej jękami, pomrukami i sporadycznym dokuczaniem sobie, uspokoiliśmy się nieco. Nadal leżeliśmy tak, jak zostawił nas Kakashi, z tą zmianą, że Niko zdołała poruszyć szyją i głową, więc teraz leżała trochę wygodniej, oparta podbródkiem o moją klatkę piersiową tak, że gdy ja spuściłem oczy, mogliśmy ze sobą rozmawiać, widząc się nawzajem.
        Martwiło mnie jedynie to, by nikt w tej chwili nie wprosił się niespodziewanie do naszego mieszkania, zastając nas w dość… dziwnej pozycji. Od takich ponurych myśli co jakiś czas odciągało mnie dziwne zachowanie dziewczyny. Sądziłem, że zaraz zacznie mi dopiekać, krzyczeć lub śmiać się, a ona tylko wzdychała ze zmęczoną miną, odbiegała gdzieś myślami i przy tym walczyła z Kanashibari dwa razy ciężej niż ja. Zupełnie, jakby nie mogła tu wytrzymać i starała się uciec.
        Odrzuciłem wszystkie myśli z nią związane i wróciłem do przerwanej konwersacji.
        – Więc o co chodzi z tymi kotami? – zapytałem, unosząc jedną brew do góry.
        – Co masz na myśli? – odpowiedziała mi pytaniem szatynka, znów wodząc wzrokiem wszędzie, tylko nie po mojej twarzy.
        – Tego rudego kota z parapetu. Nigdy nie widziałem, aby obce koty wchodziły komuś do mieszkania i dawały się głaskać. Poza tym to twoje dzisiejsze jutsu masowej zmiany. Było... niezłe, wyglądało, jakbyś już je przedtem ćwiczyła. Poza tym… – Tu zawiesiłem głos, zauważając, że mówiłem za dużo, a na do tej pory spokojnej twarzy kunoichi pojawił się uśmiech satysfakcji. Bynajmniej nie dlatego, że znała już odpowiedź na moje pierwsze pytanie, ale dlatego, że wyliczyłem tyle punktów. Musiałem ją bacznie obserwować. – …Inuzuka wspomniał coś o kotach, gdy byliśmy na imprezie.
        Tego nie pamiętam… – westchnęła Niko, wiercąc się. Szturchnęła mnie, przez co warknąłem.
        – Nic dziwnego, przecież… – powstrzymałem się przed kolejną zgryźliwą uwagą. Niemiłe uczucie. Gryźć się w język. – Kontynuuj.
        Dobrze pamiętałem, jak wyzwoliłem się z Kanashibari w Lesie Śmierci. Musiałem uciekać przed tym świrem, Orochimaru, i przeciwstawiłem się jego jutsu, skupiając się na bólu. Rana w udzie długo się goiła, ale przynajmniej żyłem. Rozpatrywałem takie rozwiązanie teraz, ale co mogłem zrobić? Nie miałem broni, a jutsu Kakashi’ego było dokładniejsze. Nie mogłem nawet zamachnąć się ręką.
        Zawsze Niko mogła mnie ugryźć, ale nie byłby to dla mnie aż taki wielki szok, by moje ciało wróciło do normalności. Połowę czasu wyglądała, jakby chciała to zrobić, więc w sumie byłem na to przygotowany.
        – Jak już tak dokładnie wszystko wyliczasz, to nie zapomnij o moich zielonych oczach. – powiedziała słodkim głosem, a potem parsknęła śmiechem, widząc moją zdziwioną minę. Niemal czytała mi w myślach, bo właśnie przypomniałem sobie o tym zagadnieniu. Uspokoiła się i mówiła dalej. – Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Jestem podobna do tych stworzeń, budzę ich zaufanie. Poza tym niedawno zawiązałam krwią pakt z rasą kotów i są summonami na moje wezwanie. – Przerwała, patrząc uważnie na mnie. Mrugnęła kilka razy, ciągnąc dalej. – Widzisz: naoglądałeś się wzywania psów Kakashi’ego… a to nie tylko nin-dogi można wezwać. Są jeszcze węże, ślimaki, małpy, żółwie, owady…
        – Ropuchy… – westchnąłem, przypominając sobie walkę z Gaarą i to, jak byłem zdziwiony wielkim potworem, którego przywołał Naruto. Teraz wszystko było jasne.
        – Owszem. Jeśli jesteś zainteresowany zawiązaniem paktu, powiedz o tym Tsunade-shishou lub choćby Kakashi’emu. Oczywiście zanim go zabiję – warknęła, spuszczając oczy. Kiwnąłem głową.
        – To co robimy… z… tym? – burknąłem, machając lekko głową, co miało znaczyć nasze obecne położenie.
        – Eh… mogę już nieco ruszać prawą ręką, ale nie mogę skumulować w niej chakry. Daj mi chwilkę...
        Zamknąłem się na chwilę. Byłem w szoku, że dziewczyna zaszła już tak daleko z łamaniem jutsu. Ja sam dopiero co poruszyłem głową, a o swojej chakrze wolałem nie myśleć. To nie było możliwe, aby miała silniejsze ciało od mojego. Już prędzej chodziło o silną wolę. Ale i o to jej nie podejrzewałem. Być może nauczyła się wcześniej łamania Kanashibari.
        – Słuchaj… – zacząłem wolno, odciągając jej uwagę od jej prawej ręki, która znajdowała się na kanapie po mojej lewej stronie. Wciąż nie byłem pewien, co chce z nią zrobić. Wolałem nie być wysadzony w powietrze tylko dlatego, że miałem okazję trochę z nią poleżeć. – Byłaś już kiedyś złapana w Kanashibari? – Zielonooka popatrzyła na mnie, przechylając głowę w bok, potem mruknęła, wracając do swego zajęcia:
        – Kilka razy. Mój były sensei używał go, gdy kłóciłam się z inną członkinią mojej drużyny. Stare czasy. – Jej twarz nie wykazywała głębszych emocji, a mimo to w pokoju zapadła cisza. Zanotowałem sobie w myślach, że jej była drużyna to nie moja sprawa. Bo niby co by to miało mnie obchodzić? – Ciekawe, jak będzie wyglądała nasza misja – westchnęła po chwili kunoichi, wyraźnie pracując nad kontrolą ręki. Milczałem, pracując nad własnym paraliżem. W końcu spojrzała na mnie, zmęczona. – Spróbuj odzyskać władzę w swojej lewej ręce, przyda się.
        Nie skomentowałem trudności zadania, jakie mi powierzyła, ani nie zapytałem, o co chodzi. Zachowałem też dla siebie fakt, iż mogła mi o swoim pomyśle powiedzieć wcześniej, abym już dawno miał tę część ciała opanowaną. Zamknąłem jednak oczy i spróbowałem narzucić swoją wolę lewej ręce, która do tej pory bezwiednie zwisała z kanapy nad moją głową. Po kilkunastu minutach zdołałem unieść ją w górę i położyć na kanapie. Trochę się zmęczyłem, a ręka dziwnie mnie bolała. Poczułem na niej coś małego i ciepłego. Niko dotknęła mnie, a potem odsunęła dłoń, nieco zmieszana.
        – Zimna – mruknęła z grymasem.
        – Cały ten czas nie dopływała do niej krew – wytłumaczyłem szybko. – Co robimy?
        – Pieczęcie to Świnia, Pies, Ptak, Małpa i Wół – wyliczyła zielonooka. – Twoja ręka robi za lewą, rzecz jasna. Pierwsza próba.
        Skoncentrowałem się i podałem jej swoją rękę. Była o wiele mniejsza i cieplejsza. Powtórzyłem w myślach nietrudną sekwencję, wykonując pieczęcie samotną ręką. Robienie znaków było trudne – ja nie mogłem się pochylić i spojrzeć, co robię, a Niko musiała nietypowo wygiąć rękę. Nasze ruchy nie szły zbyt zgodnie.
        – Jeszcze raz – westchnęła, po czym powtórzyliśmy próbę. I znowu. – Wystarczy. Teraz robimy to szybko, a po ostatniej pieczęci puścisz moją rękę – powiedziała skoncentrowana, a następnie rozgryzła sobie kciuk. Już wiedziałem, o co chodzi. Coś mi mówiło, że to nasza rozmowa pomogła jej wpaść na ten pomysł. Kiwnąłem głową.
         
        Świnia, Pies, Ptak, Małpa i Wół. Ułożyliśmy szybko pieczęcie i rozdzieliliśmy dłonie.
        Kuchiyose no jutsu – wyszeptałam, uderzając energicznie w kanapę, a w sekundę potem moją dłoń objęły czarne znaki. Wraz z kłębem dymu poczułam na sobie niewygodny ciężar. Otworzyłam oczy. Nad nami znajdował się wielki kot przypominający wyglądem pumę. Miał spokojną minę i stał tylnymi łapami na miejscu przyzwania, a przednimi na moich plecach. – Hej, Myoujou… – mruknęłam. Imię stwora mogło brzmieć w moich ustach jak dwa niekontrolowane miauknięcia, a tak naprawdę oznaczało planetę Wenus. Nie byłam zbyt zadowolona z wyniku przywołania. Tak się składało, iż z tym summonem miałam zawsze najwięcej problemów. Kot zamruczał głęboko z wyraźnym zaintrygowaniem, ale stał dalej, patrząc raz na mnie, raz na czarnookiego. – Mogłabyś… zejść? – warknęłam, a kocica odbiła się ode mnie, dodatkowo mnie denerwując. Summon zgrabnie wylądował na ziemi, po czym odwrócił się w naszą stronę.
         
        Mogłem powiedzieć… nie, ja to czułem… że ten kot się uśmiecha. Czy koty mogły się uśmiechać? Nie byłem tego pewien, a jednak pysk stworzenia był nienaturalnie wygięty. W jego żółtych ślepiach można było dostrzec nutkę satysfakcji. Już go nie lubiłem. Niko była chyba wściekła, bo ze zrezygnowaniem oparła o mnie czoło, szepcząc pod nosem jakieś przekleństwa. Prawie jej współczułem. Ja też wtedy czułem ciężar kota.
        Na co się gapisz, gnojku? – wymruczał summon kobiecym głosem, brzmiącym niemal... zawadiacko. Zmarszczyłem brwi. Instynkt mnie nie zawiódł, przywołaliśmy wadliwy egzemplarz.
        Hn. Czy ona nazwała mnie… gnojkiem?
        – Niech ja się tylko wydostanę, zrobię z ciebie kotlety.
        Mrau… Niko, z kim ty się zadajesz… – mruknęła kocica, przewracając oczami.
        – Nie twoja sprawa, Myoujou – warknęła dziewczyna w jej stronę, a po chwili popatrzyła na mnie przepraszającym wzrokiem. Chociaż raz nie byłem tym złym. Hura.
        – Twój pluszak zaczyna z nieodpowiednimi osobami… – warknąłem, posyłając pumie mordercze spojrzenie. Ta tylko odesłała je z powrotem.
        – Odłóżcie to na później. Myo, podnieś mnie. Zostaliśmy złapani w Kanashibari. – Kot podszedł do drugiego końca kanapy kręcąc głową z rezygnacją i z wyraźną niechęcią oparł się o nią przednimi łapskami. Poruszał się z gracją i wyniosłością. Pochylił się nad Niko, odsunął nosem jej włosy na bok i złapał ostrymi zębami za koszulkę. W miarę swoich możliwości rozszerzyłem zdrętwiałe nogi, a Niko z kocią pomocą uklękła na kanapie. Odwróciła głowę do kota za nią. – Teraz on.
        Myoujou kiwnęła głową i obeszła znowu kanapę, nie odrywając ode mnie czujnego, nieufnego spojrzenia. Ponownie oparła się o sofę ogromnymi łapami i złapała mnie za bluzkę na piersiach i idąc w bok – posadziła mnie do siadu prostego.
        – Hn – westchnąłem, siedząc w rozkroku, mając klęczącą szatynkę między nogami. Ta odwróciła ode mnie wzrok. No tak. Kolejna dziwna pozycja. – Dużo masz zwierzaków do przywołania? – spytałem, patrząc na swoją oślinioną koszulkę. Była lekko naddarta.
        – Łącznie osiem, wszystkie koty. I wierz mi, gdy mówię, że ona jest najwredniejsza – mruknęła Niko, posyłając Wenus wściekłe spojrzenie. Kocica znów „uśmiechnęła” się do mnie, po czym usiadła i zaczęła lizać się po łapach, jakbyśmy byli brudni czy niegodni jej dotykać.
        – Mogłabyś przynieść coś do czytania. – Posłałem zwierzęciu perfidny uśmiech, a kotka zaraz wstała w gotowości. Pochyliła głowę, a jej złocista sierść uniosła się lekko. Chyba próbowała być straszna.
        Nie zadzieraj z siłami, których nie znasz, mały człowieczku… – wymruczał kot, zbliżając do mnie swój gorący pysk. Odchyliłem głowę w tył, przez co straciłem równowagę i upadłem do pozycji leżącej. Chwilę potem Myoujou objął kłąb białego dymu. Spojrzałem na brązowowłosą kunoichi patrzącą na mnie z góry.
        – Odesłałam ją. Nie tylko jest wredna, ale i szybka. Odgryzła by ci głowę – jęknęła, z trudem unosząc lewą rękę, nad którą nie miała całkowitej władzy. O. Czyli tego nie chciała? Punkt dla mnie.
        Uformowała potrzebne pieczęcie i uderzyła w kanapę miedzy moimi nogami, pewnie brudząc ją krwią. Tym razem z kłębu dymu wyłoniły się dwa, już nie tak duże koty. Wydawało się, że są tylko wyrośniętymi zwierzętami domowymi.
        – Suigin*, Nepuchu**! – uradowała się dziewczyna, widząc szarego i czarnego kociaka. One miauknęły na przywitanie. – Podnieście mojego kolegę. – Wskazała na mnie, uśmiechniętego na rzadkie nazwanie kolegą. Dwa summony powędrowały po moim brzuchu, zasiadając przy moich bokach i podnosząc mnie łapami, jak ludzie. Niko pomogła, prawą ręką chwytając mnie za przód koszulki. Znów siedziałem na kanapie, lekko bujając się w przód i tył. Czułem się strasznie dziwnie. I nie dlatego, że dotykały mnie gadające koty.
        – Mam nadzieję, że to zaraz minie, a ja dorwę Kakashi’ego – wycedziłem przez zęby.
        W ciągu następnych minut koty przyniosły nam picie. Rozmawialiśmy trochę, choć nie zawsze wszystko rozumiałem. Oboje z Niko skupialiśmy się raczej na łamaniu Kanashibari. Dwa koty posiedziały z nami trochę. Było dziwnie patrzeć, jak kocie „rodzeństwo” chodzi i mówi jak ludzie. Chociaż, jeśli ktoś widział Pakkuna, to był przyzwyczajony. Po kolejnej godzinie Niko odzyskała władzę w nogach.
        – Skoro już nie jesteśmy potrzebni, idziemy – powiedziała Nepuchu, uśmiechając się do mnie. Nie wiem, skąd wiedziałem, że to „ona”.
        – No to na razie… Ne-ko… – mruknął Suigin, ocierając się lekko o Niko, podobnie jak jego siostra. Chwilę później kociaki zniknęły w kłębie dymu. Szatynka wstała, zamachała rękami, rozgrzewając mięśnie (i irytując przy tym mnie, ciągle siedzącego), a następnie zakręciła głową i podrzuciła prawą nogę niemal do pionu, łapiąc ją i przytrzymując przy klatce piersiowej. Usłyszałem donośne strzyknięcie kości. Ale popis.
        – Głodny? – zapytała, ścierając ręką krew pozostawioną na, na szczęście obitej skórą, kanapie i kierując się do kuchni, gdzie przemyła rozcięty palec.
        – Czemu te koty nazwały cię… Neko? – westchnąłem, ciągle próbując poruszyć nogą. Głupią rozmową próbowałem odwrócić jej uwagę od faktu, że byłem do tyłu z uwalnianiem się i to jej technika przywołania pomogła nam w tarapatach.
        – Pfff… zmień jedną samogłoskę. – Usłyszałem jej zmęczony głos.
        – Niko – powiedziałem pod nosem. Pierwszy raz wypowiedziałem jej imię na głos. Nawet w myślach nieczęsto go używałem, a samo w sobie nie było niczym specjalnym. Powtórzyłem je jeszcze raz, ciszej, i zauważyłem, z jakim dziwnie... wyjątkowym akcentem je wymawiam. Potrząsnąłem głową. – Przejęzyczył się?
        – Niko to nie jest moje prawdziwe imię. Przyjęłam je przed nawiązaniem Paktu, bo wymyśliła je kiedyś Anko. Podobno od zawsze byłam „kocia”.
        – O. – To było wszystko, co potrafiłem wtedy odpowiedzieć. Trochę korciło mnie, by zapytać, ile o sobie wie, czy zna chociaż imię.
        Do tej pory nie myślałem, jak to jest – nie wiedzieć nic o sobie. W pewnym sensie Niko była w podobnej sytuacji do Naruto. Chociaż z drugiej strony – on znał swoje imię, miał nauczycieli, przyjaciół. Ona nawet nie wiedziała nic o swoim klanie, domu, nie znała takich szczegółów jak własna data urodzenia. Nie miała rodziny, krewnych, przeszłości. Oczywiście – nadal sądziłem, że to właśnie ja miałem najciężej, bo straciłem swoich najbliższych, podczas gdy ta dwójka… oni nigdy nie wiedzieli, jak to jest mieć rodzinę. Nie mieli nic do stracenia. Ja tak.
        Dawno temu postanowiłem, że nigdy nie zbliżę się do nikogo na tyle, aby znów cierpieć tak, jak w wieku ośmiu lat. Życie shinobi przepełnione było śmiercią. Nie chciałem znów czuć bólu straty. Nie miałem zamiaru.
        A Niko i Naruto? Wystarczyło na nich spojrzeć. Byli otwarci, beztroscy i lekko stuknięci. Trudno było mi uwierzyć, by nosili w sercu jakiś większy ból. Nie byli na to wystarczająco silni.
         
        Usiadłam na fotelu, wgryzając się w znalezione w kuchni jabłko. Z zafascynowaniem i lekkim rozbawieniem obserwowałam zamyślonego Uchihę, którego nieobecny wzrok wbił się w mały fragment ściany. Westchnęłam.
        Musieliśmy opracować plan ataku na Hatake. Powinniśmy go nauczyć, że takich rzeczy nie robi się swoim uczniom. Zwłaszcza mnie.
        Spuściłam wzrok. Przeszedł mnie dreszcz na myśl, że jeszcze parę chwil temu moje ciało stykało się z ciałem niemal obcego mi chłopaka, że czułam jego ciepło i słyszałam bicie serca. Wcześniej było to dla mnie nie do pomyślenia.
        Zachowywałam się otwarcie, zadziornie, jak każda normalna dziewczyna. Nie chciałam, aby inni się mną opiekowali czy doradzali mi na każdym kroku. Jednak czułam, że jestem... inna. Wybrakowana. Wiedziałam, że byłam silna i zdolna robić wielkie rzeczy, nie potrzebowałam stałych przyjaźni czy związków. Pomijając to, że doskonale wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie takowego stworzyć, gdyż, no cóż, nikt mnie tego nie nauczył.
        Wciągnęłam powietrze nosem i wypuściłam ustami. Znów ugryzłam jabłko. Co mnie skłoniło do takich bzdurnych rozmyślań? Nie zdawałam sobie sprawy, że mimowolnie wpatrywałam się w róg kanapy, a moje role z Sasuke obserwujący – zamyślony niedawno się obróciły.
        – Hn. – Sasuke wstał, a ja uniosłam wzrok. Szybko mu poszło, jak na pierwszy raz. – Masz jakiś pomysł, jak dorwać tego dupka? – zapytał, zabierając ze stołu niedopite, zimne już herbaty.
        – Na razie nie.
        – Dobrze, nie spieszmy się. Teraz będzie czujny, bo wie, że będziemy się chcieli zemścić. Lepiej niech jego ostrożność spadnie, a wtedy go dopadniemy. Na przykład na misji.
        – Dobrze powiedziane – kiwnęłam głową i oblizałam nieopatrzony jeszcze kciuk, z którego sączyły się krople krwi. – Na misji też tak wszystko będziesz planował?
        Uchiha nie odpowiedział. Poszedł do swojego pokoju, w którym natychmiast się zamknął i już z niego nie wychodził. Cóż, widać miał mnie na dzisiaj dość. I bardzo słusznie. Dojadłam jabłko i wyrzuciłam ogryzek. Stanęłam na korytarzu prowadzącym do naszych pokoi, przez jakiś czas wpatrując się nieobecnym wzrokiem w gładkie drzwi obok tych do mojego pokoju. Za nimi Uchiha zapewne rozgrzewał swoje wciąż zdrętwiałe mięśnie, przekładał bronie użyte na swoim treningu w odpowiednie miejsca i szykował sobie pościel. Jak co wieczór.
        Mimowolnie wyciągnęłam dłoń w stronę klamki, lecz potem ją opuściłam. Czekał mnie kolejny, spokojny, samotny wieczór.
         
        Suigin* – Merkury
        Nepuchu** – od Nepuchun – Neptun