30 lipca 2007

Rozdział VII - "Pytania"


Czemu byłam dla niego taka miła? Cały czas się nad tym zastanawiałam. Przy nim coraz częściej gryzłam się w język, starałam się zachowywać poważniej i go nie urazić. Dlaczego? Może dlatego, że dotąd byłam samotna. Nie byłam do końca pewna, co powinnam robić i jak się zachowywać w stosunku do rówieśników, więc wszystko robiłam instynktownie. Mimo że moja intuicja kazała mi umocować się w pewnej hierarchii shinobi w wiosce, radziła mi też zachować czujność co do obcych. Uchiha, jakby nie patrzeć, był właśnie obcym.  
             Z natury byłam nieufna. Byłam jak dziki kot. Podchodziłam ofiarę, zachowywałam się naturalnie, aby wiedzieć, z kim mam do czynienia. Potem oceniałam poziom wyzwania sobie stawianego oraz stosunek, jaki obiorę do danego człowieka. Z Sasuke nie było inaczej. Zrobiłam pierwszy ruch i przy naszym pierwszym spotkaniu zachowałam się zuchwale, aby przetestować go, zobaczyć, na jak wiele mogę sobie pozwolić. Ale coś mi przeszkodziło w wystawieniu „diagnozy”. Jego oczy. Jego czerwone oczy patrzące na mnie z wysoka, niczym bestia przyczajona w krzakach i gotowa do ataku. Obrałam pozycję obronną i postanowiłam go obserwować, co jakiś czas stwarzając okazję do konfrontacji.  
             Pierwszą była kartka i śniadanie. Nie oczekiwałam, że mi podziękuje. Ale on o tym nawet nie wspomniał. Potem ramen. Zero komentarzy. Przyznał, że mnie zna, ale do dalszych wniosków Sakura i Naruto dochodzili sami. Z różnymi efektami. Teraz była trzecia okazja, być może ostatnia, aby zweryfikować, jakie nastawienie będę miała do niego i jakie będą nasze kontakty. By nie były niewygodne, nie paraliżowały mnie. To dobre słowo.  
       Nie chciałam się przyznać, że się bałam, bo strach był oznaką słabości. Nie byłam słaba i dobrze o tym wiedziałam, jednak każdą przeszkodę i mały „lęk” na swojej drodze usiłowałam zwalczyć, póki nie stał się czymś gorszym. Fobią.  
             Musiałam postąpić szybko, ale ostrożnie. To miał być ostatni krok. Szansa na postanowienia o naszych relacjach, zdobycie wiadomości o nim i jego zaufania.  
             Nie chciałam spędzać więcej czasu w samotności zastanawiając się, na czym stoję, czy moje otoczenie jest bezpieczne. Czy warto się ustatkować tu i teraz, czy lepiej poczekać z decyzją i potem nie żałować. Uśmiechnęłam się lekko, gdy prosty i skuteczny pomysł wpadł mi do głowy.  
             – Na co masz ochotę? – zapytałam wesoło chłopaka idącego za mną do kuchni.  
             – Hn… wszystko jedno. Co potrafisz przyrządzić? – zapytał, rozsiadając się na kanapie.  
             – Wszystko – zaśmiałam się. – No to zrobię to, co ja lubię.  
             – Hn…  
             – Dobra. – Zakasałam rękawy i zaczęłam wyjmować z lodówki potrzebne rzeczy. Sasuke wstał jednak, gdy na ladzie wylądowała świeża pierś z kurczaka. Wyczułam po jego chakrze, że nadchodzi, beznamiętnie patrząc na składniki. – Jeśli chcesz, możesz pomóc.  
             – Nie umiem gotować – odwarknął. Chyba trudno było mu przyznać, że czegoś nie potrafi. I bardzo dobrze, był to spory wstyd. To jak on do tej pory funkcjonował?
             Ja umiem. Podwiń rękawy, nie chcemy przecież zniszczyć twojej wspaniałej koszuli. – Sasuke tak zrobił. – Robimy kurczaka z warzywami? – upewnił się. Uśmiechnęłam się pod nosem, przeszukując szafki. Nie wiedziałam, gdzie co było, bo nie było to moje mieszkanie, jednak w każdej kuchni mogłam wywnioskować, gdzie co się znajduje. Tu wszystko było praktycznie ułożone i pod ręką, w idealnym porządku. Normalnie pomyślałabym, że Sasuke jest pedantem, którego warto trzymać u boku do sprzątania po moich kuchennych ekscesach. Niestety wychodziło na to, że porządek spowodowany był jego sporadycznym używaniem kuchni. Mięso ułożyłam na desce, którą postawiłam przed brunetem, podając mu nóż. Jego sprawa, czy był ostry. – Pokrój kurczaka w paski – rzuciłam i zajęłam się obieraniem pieczarek. Uchiha robił, co mu kazałam i kątem oka obserwował, jak posługuję się nożami. Nie było to moje hobby, jak Tenten, ale miałam z nimi wiele do czynienia. Na przykład na polu walki.
            Sprawiało mi to niemałą przyjemność. Kiedy próbowałam gotować z Anko, zadawała mi mnóstwo pytań i wpychała nos do garnka. Sasuke na pewno nie czuł się dobrze w roli podwładnego, ale nic nie mogłam na to poradzić.  
             – Dobrze – pochwaliłam go. – Umyj i pokrój kalafior. – Rzuciłam mu główkę warzywa. On ją na szczęście złapał, ale przed wypełnieniem rozkazu uniósł brew patrząc się na mnie przez chwilę, oczywiście na końcu przemyśleń dodając „hn”.  
             Gdy on zajmował się kalafiorem, ja wstawiłam na gaz duży garnek osolonej wody, kolejno podsuwając pod nos Uchihy kolejne warzywa do pokrojenia, które następnie lądowały w garnku. Sama zajęłam się najtrudniejszym, czyli obieraniem krewetek. Po parunastu minutach wszystko było gotowe, a dookoła nas unosił się już znajomy zapach smakowitego wywaru.
             – Nieźle – przyznałam, a Sasuke tylko kiwnął głową. – Przygotuj cztery miseczki średniej wielkości, jedną dużą miskę i dwa talerze.  
             – Hn… – mruknął Uchiha. Gdy wywar się zagotował, zmniejszyłam gaz i wrzucałam do niego na jakiś czas kolejno: krewetki, różyczki kalafiora, pieczarki i mięso. Sasuke w tym czasie pilnował gotującego się ryżu. Wyjmowałam składniki, Uchiha podawał mi miseczkę, a napełnioną kładł na zastawionym stole.  
             Po całym zamieszaniu z dumą popatrzyliśmy na klasycznie nakryty stół z dużą miską parującego ryż, czterema miskami dodatków oraz sosjerki z wykorzystanym bulionem. Wszystko razem tak cudownie pachniało, że nawet Sasuke nie mógł się powstrzymać, tylko wciągnął powietrze nosem. Zanim się obejrzałam, już siedzieliśmy przy stole.  
             – No to smacznego! – westchnęłam wesoło, składając ręce z pałeczkami. Zaczęliśmy jeść. Jedzenie było pyszne, musiałam przyznać bez przesadnej skromności. – Najlepiej smakuje, gdy się samemu przyrządza, nie? – zapytałam, popijając kurczaka zimną wodą. Musiałam sobie zapisać, by przy następnych zakupach kupić herbatę.  
             Zastanawiałam się, czy w innych domach też to tak wyglądało. Odkąd się tu wprowadziłam, to ja zajmowałam się gotowaniem i zakupami, ale pewnie w większości rodzin robiła to pani domu. Mogłam się za taką uważać? Spojrzałam na Sasuke. Zastanawiało mnie, gdzie jest jego rodzina. Byli na jakiejś ultra-długiej misji? Do mojej przeprowadzki na pewno radził sobie gorzej, co wnioskowałam z nikłej zawartości lodówki, którą zastałam w apartamencie. Cóż, przynajmniej w przeciwieństwie do Anko sam prał sobie ubrania i sprzątał.  
       – Nie samemu. – Uchiha podniósł wzrok z nad talerza. Nasze spojrzenia się spotkały. Znowu.              Patrzyliśmy tak na siebie, każde z nas zatopione w swoich własnych myślach, aż nagle oboje, mimowolnie, razem westchnęliśmy, zrezygnowani.  
             Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni. I znowu nastała cisza. Odwróciłam wzrok, wyglądając za okno. Nadal nie nadchodziła noc, a deszcz nie ustępował. Póki nie była to burza, całkiem lubiłam deszcz, choć zawsze w taką pogodę chciało mi się spać. Jednak nie dzisiaj. Uchiha poszedł za moim wzrokiem i westchnął. Głośno odłożył pałeczki na talerz, co nas oboje sprowadziło na ziemię. 
             – Mam pomysł – powiedziałam głośno, wstając od stołu i chwytając swój talerz.  
             – Hm?  
             – Opowiem ci przy zmywaniu.  
             Pomysł był prosty, ale praktyczny. Pogoda była nieciekawa, oboje nie mieliśmy co robić, a na dodatek – robiło się zimno. Według kalendarza nadchodziło lato, ale wiosenna pogoda zaskakiwała. Przy zmywaniu i parzeniu herbaty – niezbyt dobrej – wytłumaczyłam Sasuke, w co bawiłam się ze swoją stara grupą, co... nie do końca było prawdą, bo tylko z jedną osobą. Zasady wyglądały prosto. Ustalało się liczbę pytań, np. pięć. Pierwsza osoba zadawała dowolne pytanie dowolnej osobie. Jeśli grały tylko dwie osoby – wiadomo, której. Na pytanie musiała być udzielona konkretna i szczera odpowiedź, która zawierała się w jednym zdaniu, ale nie jednym słowie. Ostatnia reguła, jak sądzę, została wymyślona, aby uniknąć zdawkowych odpowiedzi lub długich opowiadań.  
             
             Zgoda? – zapytała mnie w końcu, łapiąc gorący kubek i biorąc małego łyka. Namyślałem się przez chwilę, ale… szczerze mówiąc nie miałem przed swoją nową partnerką żadnych tajemnic do ukrycia. Hn, to znaczy ciekawych spraw. Nie byliśmy tak blisko, by wiedziała o mnie wszystko.  
             – Jasne, może być. Czego się nie robi, aby zabić czas… – mruknąłem pod nosem, na co Niko zareagowała tak jak zwykle. Swoją drogą, był to świetny pretekst, by się czegoś o niej dowiedzieć. I to ona sama zaproponowała taką zabawę, co wszystko uproszczało. 
             – Panie mają pierwszeństwo, więc zacznę – powiedziała kunoichi, usadawiając się na jednym końcu kanapy z kubkiem w ręku i z nogami podkulonymi pod siebie. Usiadłem jak najdalej się dało, a kubek postawiłem na ziemi, by się poparzyć. Kunoichi gorąco zdawało się nie przeszkadzać. – Zero komentarzy na temat pytań, wyjść z gry, przekleństw i śmiechów, choć o to ostatnie cię nie podejrzewam. – Zmierzyła mnie rozbawionym wzrokiem. Ja odpowiedziałem uśmieszkiem, rozsiadając się wygodniej.
             – Zaczynaj, kobieto – ponagliłem ją. – Na ile pytań „gramy”?  
             – A ile potrzebujesz?  
             – Trzy wystarczą – odpowiedziałem szybko.
             – Ooo… widzę, że nie masz nic do ukrycia – mruknęła pod nosem. – Zaczynam.  
             Wzięła głęboki wdech, ja sięgnąłem po herbatę i spokojnie czekałem na pytanie. O co mogła spytać? To nie było ważne. Raczej nie miała szans zwalić mnie z nóg swoją wścibskością. W końcu byłem do tej pory w grupie z dwoma najbardziej gadatliwymi shinobi w wiosce.  
             – Czemu czasami masz takie dziwne, czerwone oczy? – zapytała prosto z mostu.
             Omal się nie roześmiałem, serio. To ją tak bardzo interesowało? Mogła wymyślić coś ciekawszego. Nie sądziłem, że zaczyna grę bez powodu, bez przygotowanych zagadnień, o które chce się spytać. Cóż, chyba ją przeceniłem. Pomijając fakt, że mogła sprawdzić informacje o moim Kekkei Genkai w każdej bibliotece.  
             – Jest to Sharingan, czyli Kekkei Genkai klanu Uchiha, dzięki któremu podczas walki o wiele lepiej widzę i wyłapuję ruchy przeciwnika. – Na twarzy Niko przez chwilę malowało się zaskoczenie, a jednocześnie ulga. Dziwna dziewczyna.
             – O. Rozumiem… Trochę długa ta odpowiedź, ale póki jest jedno-zdaniowa, to się nie czepiam. Twoja kolej.
             – Dlaczego Kakashi pokazuje ci Katony? – zapytałem, odwracając głowę w stronę ściany i starając się, by wymawiane przeze mnie pytanie zdawało się wcale mnie nie obchodzić. Niko uniosła brew i odpowiedziała szybko.  
             – Katon to moje ulubione ninjutsu, znam około kilkunastu technik – uśmiechnęła się z wyższością. Zanotowałem w głowie uzyskaną informację i wykonałem nieokreślony ruch głową w górę, nakazujący jej kontynuować.  
             – Mhm… – westchnęła, rozumiejąc gest. – Skoro mieszkasz sam, to gdzie jest twoja rodzina, twój „wspaniały” klan?  
             W pokoju zapanowała cisza, która niemal kłuła w uszy. Zmarszczyłem brwi, zaciskając rękę na ciepłym kubku. Moim pierwszym odruchem była wściekłość na ton, w jakim powiedziała słowo „wspaniały”. Czy ona się ze mnie śmiała? Czy nie wiedziała, co się stało z moją rodziną?
             To było nie do pomyślenia. Żyłem pod jednym dachem z kimś, kto nie wiedział o tragedii mojego klanu. Mało tego – nawet nie wysilił się, by zapytać dowolnej osoby, bo i tak wszyscy wiedzą, co stało się prawie dziewięć lat temu.
             Szatynka zmrużyła oczy i wzięła łyk herbaty, nie spuszczając ze mnie wzroku. Już chciała mnie w swoim energicznym stylu popędzić, gdy ja sam się odezwałem.  
             – Nie mogłaś zapytać kogoś innego, tylko czekać taki czas i pytać mnie samego? – zapytałem cicho, nie spuszczając oczu ze ściany. Tak na prawdę obserwowałem ją kątem oka. Shinobi już tak mieli.  
             – Chciałam dowiedzieć się u źródła zamiast cię szpiegować lub obgadywać. Nie sądzisz, że to miłe pytać się głównego zainteresowanego? – zapytała ironicznie, przechylając głowę w bok, ale ja nadal na nią nie spojrzałem. Zachmurzyła się. – Poza tym nie usłyszałam odpowiedzi, a zasady przedstawiłam ci chyba jasno.  
             – Gdy miałem osiem lat, cały klan Uchiha za wyjątkiem mnie samego został brutalnie wymordowany przez mojego starszego brata – wyrecytowałem beznamiętnie, w końcu przenosząc wzrok na kunoichi, która otworzyła szeroko oczy. Zgasiłem ją ni to smutnym, ni to wściekłym wzrokiem. Teraz to ona ścisnęła filiżankę, aż sama popatrzyła na swoje ręce, analizując to, co usłyszała. – Zadowolona? – uniosłem brew z przekąsem i wziąłem kolejny łyk herbaty. Dawno o tym nie mówiłem. Rozmawianie o tym nie miało sensu. Wolałem działać.  
             – To jest twoje drugie pytanie? – Niko znowu podniosła twarz, która magicznie doszła do siebie po szoku. Jej głos był gładki i wyważony. Potrząsnąłem głową. – Więc nie odpowiem – uśmiechnęła się, choć ja doskonale wiedziałem, że trochę się zdenerwowała. Wzięła kolejny łyk napoju.  
             – Kto do tej pory uczył cię w Konoha? – wypowiedziałem „prawdziwe” drugie pytanie.  
             – Mehojo Satoshi, Mitarashi Anko, Shizune, Tsunade, Hatake Kakashi. – Wypowiadając ostatnie nazwisko lekko uśmiechnęła się, nie wiedziałem, czemu. Pierwszego jounina nie znałem i jakoś nie paliłem się, by sprawdzać, kim on był. Brzmiał normalnie. Nie znałem tego klanu.
             – Mhm… – mruknąłem. – Teraz ty – powiedziałem szorstko, a potem uniosłem brwi, gdy zobaczyłem, że kunoichi pochyla się i odstawia kubek herbaty na ziemi.  
             Niko nie unosząc głowy sparaliżowała mnie wzrokiem, który widziałem u niej przy naszym pierwszym spotkaniu. Z pozycji klęczącej przeniosła się na podpartą na rękach, a jej twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko mnie, rozpartego na kanapie. Jej zielone oczy wgapiały się na mnie, jej brwi były zmarszczone, a niesforne kosmyki wymykały się z kucyka, przysłaniając część jej twarzy. Przełknąłem ślinę i otworzyłem lekko usta, gdy usłyszałem wyszeptane trzecie pytanie kunoichi:  
             – Czego do jasnej cholery szukałeś w moim pokoju...? 

28 lipca 2007

Rozdział VI - "Kocur"


Następne dni wlokły się tak, jakby w moim życiu nie nastąpiły żadne zmiany. Wstawałem, jadłem śniadanie – zwykle robione przez Niko, czego starałem się nie zauważać, szedłem na trening z Kakashi’m lub samemu – zależnie od tego, jak umówiłem się z Niko – i jadłem posiłek ze swoją starą drużyną – chyba, że gotowała Niko, bo wtedy jadłem z nią.
            Rozmyślając nad moim planem dnia… to jednak wszystko się zmieniło. Nagle każdy punkt mojego ścisłego programu zależał od tej pyskatej kunoichi, która nie dość, że dostała kataru i nie przyznała mi, że miałem rację, to jeszcze przez następne trzy dni nie odzywała się do mnie, jakby obrażona.
            Z letargu nowego, uporządkowanego życia obudziłem się w piątek, gdy wracałem z treningu z Kakashi’m. Z nim też już nie rozmawiałem o swojej partnerce, choć po jego zachowaniu łatwo było wywnioskować, że chętnie usłyszałby ode mnie jakiś komentarz. Niedoczekanie. Szczerze powiedziawszy to nie było czego komentować, bo ciągle o niej mało wiedziałem. Nie widziałem nawet, jak walczy, mimo że Hokage poradziła mi się o tym przekonać. Znaliśmy się już piąty dzień, a nigdy razem nie trenowaliśmy – ba, nawet nie obserwowaliśmy swoich treningów, bo albo gdzieś szliśmy na miasto, albo Niko była wzywana do Hokage. Raz czy dwa przy „zmianie” warty na treningu z Hatake ten pokazywał Niko jednego z Katonów – Housenka – który, co mnie oburzyło, był wynalazkiem mojego klanu.
            Miałem ochotę zapytać po pierwsze: skąd Kakashi znał tę technikę i po drugie: po co pokazywał ją tej głupawej dziewczynie. Ale przecież nie powinno było mnie to obchodzić.
            Wspinałem się właśnie po schodach na czwarte piętro apartamentowca, gdy w połowie drogi minęły mnie na schodach trzy znajome kunoichi, które przy schodzeniu niemal mnie nie zauważyły. W całej grupie jedynie Hyuuga rzuciła w moim kierunku ciche „H-hej, Sasuke-kun”, co oczywiście zignorowałem. Była tam jeszcze Tenten i blondynka z Piasku, której imienia nie pamiętałem. Wiedziałem za to, że kręciła się koło Gaary i miałem szansę dać jej w kość po moim pierwszym egzaminie na chuunina.
            Przeszedłem koło nich i ruszyłem do drzwi swojego mieszkania, które były otwarte.
            Na kanapie w salonie leżała Niko. Miała na sobie cywilne ubrania, a jej związane w kucyk włosy zwisały za sofę. Dziewczyna czytała jakąś książkę, wolną ręką jedząc jogurt i bawiąc się łyżeczką. W reakcji na ten dziwny obrazek tylko uniosłem brew. Podszedłem do lodówki, która – proszę o oklaski – znowu okazała się pełna.
            – Byłaś na zakupach – stwierdziłem pod nosem, próbując zacząć rozmowę. Wolałem nawet nudną rozmowę niż ciągłe uczucie znudzonego spojrzenia na plecach.
            – Ciebie tez miło widzieć, „Sasuke-kun” – westchnęła Niko, podnosząc się ociężale z kanapy.
            – Przestań – rozkazałem, zatrzaskując drzwiczki lodówki. Odpiąłem kaburę od shurikenów, która ocierała się o moje obite na treningu udo i rzuciłem ją na stół.
            – Ależ „Sasuke-kun”, o co ci chodzi? – Zielonooka przyklękła i oparła się o poduszki, robiąc minę skrzywdzonego dziecka. Brakowało jej wielu godzin ćwiczeń, by to coś na mnie podziałało.
            – Dobrze wiesz już, o co – syknąłem w odpowiedzi.
            Napiłem się kilka łyków wody. Po treningu taijutsu z Kakashi’m zawsze czułem się zmęczony i brudny. W dodatku dzisiaj umierałem z głodu. Innymi słowy – trening udany.
            Ruszyłem przez swoją sypialnię do łazienki, słysząc za sobą bose kroki kunoichi. Wyglądało na to, że jeśli powiem w jej kierunku choć jedno słowo, nie uwolnię się od niej przez cały dzień.
            – Tak, byłam na zakupach. Trochę ciężko mi było donieść to wszystko do domu samej – zaakcentowała to słowo, jakbym miał się tym przejąć. – Więc pomogły mi nasze koleżanki. Jest tego na kilka dni...
            Wszedłem do łazienki i już miałem odwrócić się i syknąć, by nie pchała się do środka, gdy mam zamiar się kąpać, ale gdy odwróciłem głowę, spostrzegłem, że Niko oparła się już o ścianę przy drzwiach, mało dyskretnie rozglądając się po moim pokoju. Ostatni raz widziała go w nocy, przy świetle dochodzącym z łazienki. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo miałem cichą nadzieję, że kunoichi nie szperała w moich rzeczach tak jak ja w jej.
            Póki co zdawało się, że o niczym nie wie. Jakoś nie było jeszcze odpowiedniej szansy, by wypytać ją o jej przeszłość. Mimo iż trochę mnie to intrygowało, a za każdym razem, gdy na nią patrzyłem, przypominał mi się rząd znaków zapytania.
            Potrząsnąłem głową i w odruchu sięgnąłem do wyłącznika światła. Nim się spostrzegłem, moje palce dotykały jej włosów, bo dziewczyna nieumyślnie zasłaniała głową pstryczek. Niko rzuciła mi rozjuszone spojrzenie i odchyliła głowę, a ja „bezpiecznie” włączyłem światło i pospiesznie zamknąłem się w łazience. Westchnąłem głęboko, powstrzymując się przed uderzeniem się ręką w czoło. Coraz częściej chodziłem zamyślony.
            Ten cały... dyskomfort przebywania z nią na każdym kroku. Nie miałem chwili prywatności – poza momentami, gdy akurat gotowała. To tak, jakbym znów był pod rodzinnym kloszem, tyle że w innym rodzaju.
            Przesunąłem nerwowo palcami po swoich włosach. Były sklejone od potu i rozczochrane. Albo mi się wydawało, albo znalazłem na nich krew. W głowę nie oberwałem, więc była to krew Kakashi’ego. Uśmiechnąłem się triumfalnie.
            Ściągnąłem z siebie ubranie, które od potu i krwi aż kleiło się do mojego ciała, i wrzuciłem je do kubła.
            – Poznałam sporo twoich znajomych! – Usłyszałem przez drzwi. Czemu tak bardzo jej zależało, bym o tym wiedział? Nie miała innych rzeczy do roboty? – W tak krótkim czasie nie było to łatwe, ale…
            – Kto jeszcze wytrzymał twoją irytującą obecność? – spytałem kąśliwie, odkręcając prysznic. Nawet nie byłem pewien, czy przez szum wody będę cokolwiek słyszał.
            – Hmm… we wtorek poznałam Temari i Shikamaru…
            Temari była siostrą Gaary. Teraz sobie przypomniałem.
            – …na ramenie poznałam twoich przyjaciół… a na naszym polu treningowym w środę uczennice Kurenai-sensei, Hinatę i Tenten. W czwartek Tenten zabrała mnie do Dojo byłej grupy dziewiątej, gdzie poznałam Lee i Neji’ego. Trochę popatrzyłam na ich trening taijutsu. Są świetni! – dodała po chwili. Doskonale. Ja trenowałem do ostatniej kropli potu z Kakashi’m, a ona oglądała w tym czasie śmieszne popisy Hyuugi i tego dziwaka.
            Mimo szumu wody słyszałem każde jej słowo. Musiała mówić do drzwi.
            – No, a dzisiaj rano po porannym treningu z Kakashi’m spotkałam Hinatę-chan z byłą grupą ósmą, czyli…
            – Kibą i Shino – dokończyłem za nią po drugiej stronie drzwi, przebierając się w świeże ubrania. – Też ich znam, niestety – burknąłem z przekąsem. Dosłyszałem cichy chichot.
            – No tak – przyznała po chwili Niko. – To kto mi jeszcze został? Kogo nie znam?
            Wyszedłem z łazienki – jakimś cudem nie uderzając jej drzwiami – i usiadłem na łóżku, wycierając mokrą głowę ręcznikiem.
            – Zdaje się, że tylko dwaj pozostali z Piasku, denerwująca Ino i ten grubas z grupy Shikamaru.
             
            Zastanowiłam się, czy mogłam już ich gdzieś spotkać, jednak nic mi nie przychodziło do głowy. Wróciłam myślami do pokoju Sasuke. Wszystko w nim było podobne do tego wynajmowanego przeze mnie. No, może poza osobistymi rzeczami takimi jak pościel, która tu była lekko błękitna. Kątem oka zauważyłam, jak z szafki nocnej obok łóżka Sasuke wyciąga pudełko. Chłopak wyjął ze środka bandaż, spirytus i watę. Podwinął sobie lewą nogawkę, po czym zmoczył wacik i przyłożył go do otwartej rany na łydce. Prawdopodobnie od kunai’a.
            To była ta bardziej przyziemna i brutalna strona naszego fachu. Niektórzy widzieli w byciu shinobi całe swoje życie, drogę, przeznaczenie. Dla mnie była to praca. Jak to widział Sasuke – nie byłam jeszcze w stanie stwierdzić. Wiedziałam jednak doskonale, że ten uparciuch specjalnie nie pokazywał, jak to go szczypie. Mało tego – nie kulał wchodząc do domu. Miał kamienną twarz.
            Uśmiechnęłam się do siebie.
            – Nie śmiej się, ty nigdy nie miałaś gorszych dni? – zapytał brunet, kończąc bandażować odcinek nogi, który wcześniej dokładnie zdezynfekował. Nie wiem, o czym mówił. Nie śmiałam się z niego, a uśmiechałam się. Z sympatią. Taką malutką, no.
            Uchiha podwinął rękaw koszuli na swojej prawej ręce i urwał kolejny kawałek waty. Dopiero gdy niezdarnie próbował przytrzymać brodą opadający rękaw zrozumiałam, że normalnie Uchiha nie robił takich rzeczy w ubraniu. Widocznie musiał zachować resztki godności ze względu na moją obecność.
            – Miałam – przyznałam, odpychając się od ściany. Shinobi zaprzestał oględzin swoich ran, patrząc na mnie czujnie tymi swoimi czarnymi jak węgiel ślepiami. Trochę się do nich już przyzwyczaiłam, ale musiałam przyznać, że ciężko było oderwać od nich wzrok. Kucnęłam przed nim i wyrwałam mu z ręki nieporadnie uformowany kawałek waty, po czym umoczyłam go w alkoholu. – …ale to nie znaczy, że nie prosiłam o pomoc.
            Brunet zmarszczył brwi i skwasił minę – zupełnie jak dziecko, któremu zabroniono zjeść cukierka przed obiadem. Rozbawiło mnie to, ale wolałam go już bardziej nie denerwować.
            Przystąpiłam do dezynfekowania rany na jego ręce, starając się jak najmniej dotykać jego ciała. Tu rana była płytsza ale większa, spora cześć skóry była zdarta, wyraźnie od upadku na coś twardego. Mimo wcześniejszego umycia już sączyła się z niej posoka. W szafce na szczęście znalazłam krem odkażający i delikatnymi ruchami pokryłam nim to miejsce, po czym ucięłam kawałek świeżego bandaża, który owinęłam wokół ręki Sasuke. Wstałam, chowając rzeczy do szafki.
            Nie spodziewałam się podziękowań. Czarnooki wstał, odwinął koszulę i rzucił w moją stronę spojrzenie mówiące tyle, co „sam-bym-to-zrobił-może-nawet-lepiej”. Nie przeoczyłam tego i posłałam mu zarozumiały uśmieszek, po czym odeszłam na swoje zwykle ulubione miejsce – na parapet. W moim pokoju był podobny, to prawda, ale spory dąb zasłaniał mi ten świetny widok. Już wiedziałam, czemu Uchiha wybrał akurat ten apartament.
            – Jaki z tego morał? – zapytałam, nie odrywając oczu od szyby.
            – Hn. „To nie wstyd poprosić o pomoc”? – rzucił monotonnie Uchiha, rozkładając się na plecach w poprzek łóżka. Wydawało się, że nic go już nie boli. Dokończył wycieranie włosów, które będąc wilgotne, wydawały się jeszcze ciemniejsze.
            – Pfff… – Nie. „Nie musisz prosić o pomoc, bo i tak ci jej udzielę”. – Tu posłałam mu szczery uśmiech, jednak on tylko odwrócił głowę. Trochę mnie to irytowało. Postanowiłam być dla niego miła, nawet, jeśli jego charakter to utrudniał. W przeszłości wiele razy zawaliłam sprawę – niektórych od początku skreślałam, do innych przywiązywałam się aż za bardzo. Niektórym niepotrzebnie ufałam albo wręcz nie doceniałam, jak potwornymi manipulantami byli. Nie mogłam powtórzyć tych błędów.
            Mój tok myśli przerwał fakt, iż po spadzistym dachu naszego budynku przechadzał się rudy kocur. Przystanął, gdy jego spojrzenie skrzyżowało się z moim własnym. Uśmiechnęłam się jeszcze milej niż do Sasuke, a kot podszedł bliżej i zaczął drapać o szybę. Szybkim ruchem otworzyłam zasuwane okno i wzięłam kociaka na ręce.
            Ten zaczął ocierać się o moje policzki, wyciągać się i głośno mruczeć. Czułam zapach jego futerka – mieszankę ziemi, trawy i deszczu. Dotykał mnie łapkami z uczuciem, wgapiając się na mnie złocistymi ślepiami. Oh, jak ja kochałam koty. Wydawało się, że to najwyższe istoty, boskie, wspaniałe – patrzące na nasz świat z taką rezerwą i spokojem, jakby wcale do niego nie należały.
           
            Obróciłem głowę w jej stronę i ku mojemu zaskoczeniu, nie byliśmy już w pokoju we dwoje, tylko we troje. Na widok dziewczyny siedzącej na moim parapecie, głaszczącej obcego kota i mruczącej razem z nim... Coś we mnie pękło. Zetknęli się nosami, zaabsorbowani sobą.
            Moje oczy wysłały wiadomość do mojego mózgu, że ten obrazek szalenie mi się podoba, a mózg rozkazał niektórym mięśniom mojej twarzy skurczyć się, przez co mimowolnie uśmiechnąłem się i opierając głowę na zgiętym łokciu głośno mruknąłem:
            – Nie przeszkadzam wam?
            Zarówno Niko jak i rudy kot obrócili się w moją stronę, a zielonooka tylko uśmiechnęła się do mnie, orientując się pewnie, iż trochę się zapomniała. Kot zeskoczył z jej klatki piersiowej na podłogę, przemaszerował szybkim krokiem do drzwi na korytarz i zniknął mi z oczu.
            – A ten gdzie polazł? – zapytałem, obracając się teraz na brzuch.
            – Rozejrzy się i wyjdzie innym oknem – westchnęła kunoichi, zamykając to znajdujące się przy niej i obracając się całkowicie w moją stronę. Nie obchodziło mnie, skąd wiedziała takie rzeczy. No dobra, może trochę. – Czasami żałuję, że ludzie nie są tacy inteligentni i mili jak koty.
            Siedzieliśmy w ciszy przez kilka minut. Nawet mi to odpowiadało. Było popołudnie, jednak zaczynało być zimno. Nad Konohę nadciągały ciężkie, burzowe chmury.
            – Dobrze, że trenowałam rano. – Przerwała ciszę szatynka. – Teraz nie pozostaje nic jak siedzieć w domu lub biec do Dojo. – Niebo przeszył piorun, a po kilku sekundach dosłyszałem, jak na zdezorientowanych ludzi na uliczkach spadł ulewny deszcz. – Dosłownie „biec” – dodała z uśmiechem.
            – O której byłaś na treningu?
            – Koło szóstej rano, a co? – odparła Niko, lekko się krzywiąc. Chyba nie lubiła wcześnie wstawać.
            – Nic. – Odwróciłem głowę. – Po prostu dziwię się, że Kakashi tak wcześnie wstał, w dodatku dla ciebie. Na spotkania grupy siódmej zawsze się spóźniał.
            – On już taki jest… ma dziwną hierarchię wartości – westchnęła dziewczyna. Przez chwilę śledziła wzrokiem spadające krople wody, które obijały się o dach przy parapecie, wystukując nierównomierną melodię. Gdy tak patrzyła na deszcz w zamyśleniu, miałem okazję trochę ją poobserwować. Co jakiś czas poruszała nosem, zupełnie jak zwierzak, który jak głupi wyszedł tuż przed ulewą. Miałem wrażenie, że Niko zaraz rzuci się na ruchome, przezroczyste wzory tworzące się na szybach, podobnie jak kocur goniący za kłębkiem wełny. – Aha, zapomniałabym.
            Uniosłem brew z lekką ulgą. Wcześniejsze wrażenie było błędem. Nie było w niej nic interesującego.
            – Rozmawiałyśmy o tym z Hokage i dziewczynami – zaczęła spokojnie. – Ponieważ nie ma jeszcze żadnych ważnych misji, a wielu shinobi na okrągło trenuje… weźmy takiego Lee… – Spojrzała w bok z politowaniem. Widać poznała go już dość dobrze. – Tsunade-shishou wpadła na pomysł, abyśmy… urządzili…
            Nie.
            – …imprezę.
            – Po co? – warknąłem. Imprezy były dla rozpuszczonych dzieciaków i migdalących się par, niemających co zrobić z wolnym czasem. Słowo „impreza” powinno być zakazane w kręgu shinobi, zwłaszcza tych młodych. Zawsze przytrafiało się coś niedobrego. Zawsze.
            – No wiesz… aby się „zabawić”. – Umieściła to słowo w cudzysłowie wykonanym palcami, podobnie jak kolejne wyrazy. – Zrelaksować. Lepiej poznać. Znasz te pojęcia? – Popatrzyła na mnie z ukosa. Wypuściłem powietrze nosem. – Podobno misje mogą być i tak w łączonych zespołach, różne umiejętności się przydadzą, a więc…
            – To tylko pretekst, abyście się uchlali i gadali o bzdurach, prawda? – Zmierzyłem ją oskarżającym wzrokiem. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że była częścią większego spisku. Szatynka uśmiechnęła się szeroko, przyciągając ramiona do twarzy.
            – Rozgryzłeś nas.
            – Wiedziałem… – westchnąłem i znów położyłem się na plecach. – Strasznie to wszystko… kłopotliwe.
            – Nie zamieniaj się w Shikamaru – zachichotała kunoichi. Tylko przewróciłem oczami. – Co tam u Sakury? – zmieniła temat, pozostając na parapecie i poprawiając włosy.
            – Nie obchodzi mnie to. Pewnie wciąż jest oburzona i szykuje plan, jak cię zmieść z powierzchni ziemi. Co, swoją drogą, mi by nie przeszkadzało. – Przyszło mi do głowy kilka pomysłów, jak mogłaby tego dokonać.
            – To zrozumiałe – uśmiechnęła się Niko. To było straszne. Ciągle się uśmiechała. Podobno było to zaraźliwe, jednak ja tego nie czułem. – Mi troszeczkę, owszem – uśmiechnęła się po raz kolejny. Chyba przez kota miała dobry nastrój.
            Z głębokim westchnieniem obróciłem głowę, aby móc ją dalej bacznie obserwować, gdy nagle dosłyszałem burczenie. W pierwszej chwili szatynka obejrzała się na niebo w poszukiwaniu kolejnego piorunu, ale po sekundzie zorientowała się, że to mój pusty żołądek. No tak. Z tego wszystkiego zapomniałem zjeść porządnego obiadu. Tym razem to dziewczyna zuchwale uniosła brew. Zeskoczyła z parapetu i podeszła do łóżka.
            – Ktoś tu jest głodny – stwierdziła, opierając się o kolana i pochylając nad łóżkiem, by popatrzyć na mnie oskarżycielsko z góry.
            – Jak wilk – przyznałem bez bicia. Chciałem jak najszybciej usiąść do stołu. Gotować mi się nie chciało, a pogoń za wolnym miejscem w restauracji w taką ulewę była z góry skazana na klęskę. Za dobrze znałem tę wioskę.
            – No to zapraszam wilka do kuchni...       

27 lipca 2007

Rozdział V - "Medytacja"


Jedliśmy przez około dwadzieścia minut. W sumie Naruto skończył po jednej minucie, ale został z nami przy barze, póki i nasze porcje nie zniknęły. Sakura skarżyła się na swoją nową koleżankę z drużyny, nie pozostawiając na niej suchej nitki, blondyn tylko grymasił o „zarozumiałym Neji’m”. Ja, lekko już znudzona, tylko przytakiwałam, albowiem nie znałam ani niejakiej Ino, ani członka klanu Hyuuga. Wszyscy już skończyli swoje porcje i dalej rozmawiali, gdy słońce całkowicie zniknęło za horyzontem.
        – No, to już będę iść… – powiedziała w końcu Haruno, zeskakując ze stołka. Pomachała wszystkim. – Do jutra! Pa pa, Sasuke-kun! – dodała zaraz słodkim głosem i ruszyła wolno w stronę swojego domu. Była jedyną osobą spośród nas, na którą w domu czekali zniecierpliwieni rodzice. Pewnie nie zdawała sobie sprawy z własnego szczęścia. Sasuke przewrócił oczami na dodatkowe pożegnanie i po prostu je zignorował. Miałam ochotę mu coś powiedzieć na ten temat, ale zrozumiałam, że znam go dopiero jeden dzień i nie powinnam za bardzo ingerować w sprawy jego serca. Ha, jeśli takowe miał, oczywiście.
        Haruno, z drugiej strony, była w nim szalenie zakochana. Wariatka. 
        – Zostajesz tu? – zapytałam cicho, patrząc na wspomnianego bruneta. Ten tylko wzruszył ramionami. Nie wiedziałam, jak to odczytać. – Ok... w takim razie do zobaczenia w domu?
        – Łał! – wykrzyknął Naruto z podekscytowaniem. – Mieszkacie razem! Ty farciarzu... – Klepnął Uchihę w plecy, tak po przyjacielsku. Jego zarumieniona twarz zdradzała ogromne podekscytowanie. Nie wiem zupełnie, dlaczego. – ...nic się nie chwaliłeś, szczwany psie!
        – Ne, to ja też będę… – Odwróciłam się na krześle i już miałam zeskoczyć, gdy coś mnie powstrzymało. – …zmykać? – dokończyłam niepewnie, zauważając wkurzoną minę różowowłosej kunoichi stojącej parę centymetrów przede mną. Uniosłam brew. – Jakiś problem?
        – Ty… ty jesteś problemem – wysapała Sakura i spiorunowała mnie spojrzeniem chłodno zielonych, pełnych furii oczu. Ojojoj, bardzo niemiłe z jej strony. Pochyliłam się lekko, by nasze twarzy były na tym samym poziomie. Krzesła w Ichiraku były dość wysokie.
        Zwykle starałam się być bezkonfliktowa, serio. O ile ktoś mi wyraźnie nie podpadł lub nie zrujnował życia, nie wszczynałam bójek czy kłótni. Współczułam dziewczynie gustu i braku odwzajemnienia czegoś, co zapewne ludzie w naszym wieku nazywali zakochaniem, ale... czy Sakura musiała z zazdrości rujnować tak miło spędzony wieczór? Pomijając to, że dzielenie czterech kątów z Panem Ciemności nie było niczym przyjemnym?
        – …mieszkasz z… Sasuke-kunem? – zapytała wolno Haruno.
        – Taaak… – uśmiechnęłam się szeroko, starając się jak najbardziej podkreślić, że nie mam pojęcia, o co to całe zamieszanie. Nie dzieliłam z nim apartamentu z wyboru, to było chyba jasne. – A co? Coś w tym złego?
        Skoro różowa chciała walczyć na ulicy o kogoś, kogo żadna z nas nie miała i jedna z nas -ja – nawet nie chciała mieć, to nie mogłam sprawić jej zawodu. Brakowało mi jakiejś akcji w tym towarzystwie. Oczywiście Uchiha nie ruszył zacnego tyłka, ale nie to było problemem.
        – Tak – warknęła Haruno. Naruto aż skulił się na krześle. Biedny chłopak. W powietrzu wisiała nieprzyjazna aura. Dziewczyna miała bardzo zimną, dobrze skoncentrowaną chakrę. – Zabraniam ci. Nie zbliżaj się do niego, bo…
        – Bo co mi zrobisz? – westchnęłam, pochylając się jeszcze bardziej. Byłam świadoma, że przekraczam granice Sakury, ale hej – nie była zbyt miła. Jasne, nie doszło jeszcze do rękoczynów, ale jej twarz mówiła jasno, że niewiele brakuje. A ja? Byłam tylko małą, niewinną kotką, która zamieszkała z Bezlitosnym Gburem i została wysłana przez niego na posiłek z zazdrosnymi o niego ludźmi, których w życiu nie widziała na oczy. Gdzie tu sprawiedliwość?
        – Co ci zrobię? – powtórzyła sobie Sakura. Jej twarz była wręcz rozpalona, niemalże wpasowywała się w różowo-czerwoną tonację kunoichi. – Otóż będę bardzo zła… wręcz… niezmiernie….
        – …Nie polecam…! – wtrącił szybko Uzumaki, kręcąc głową i chowając się za Sasuke, który bez emocji oglądał to całe widowisko, jakby w ogóle go ono nie dotyczyło. A dotyczyło, do cholery!
        – …a to się źle skończy. Dla ciebie… Niko-chan… – dokończyła Haruno, unosząc głowę wyżej niż zwykle, mierząc mnie wściekłym wzrokiem i czekając na ripostę. W jej opasce z symbolem Liścia odbiły się pierwsze zapalane na ulicy latarnie. Wzruszyłam ramionami.
        – Tłumaczyłam się już. Więcej nie będę – odpowiedziałam ostro, patrząc na Uchihę. Nasze spojrzenia się spotkały. W tak słabym świetle jego oczy wydawały się jeszcze bardziej pochmurne. Westchnęłam, przemawiając normalnym tonem, który łatwo powinien był być zagłuszony przez wieczorny zgiełk. – To, gdzie mieszkam, nie powinno cię obchodzić. To raz. Nie sądzę, aby „Sasuke-kun”… – Powiedziałam to naśladując ton Sakury, a raczej parodiując go, co podkreśliłam znakiem cudzysłowu wykonanym palcami w powietrzu. Zeszłam z krzesła, kontynuując. – …był twoją własnością. To dwa. – Sakura głośno przełknęła ślinę, a jej wyraz twarzy z gotowego do mordu zamienił się na łagodny i pełen zaskoczenia. – Ne, nawet jeśli… nie jestem nim zainteresowana. I nie uważam, że kiedykolwiek będę. To trzy. Tak więc… uspokój się i idź do domu. Ja też już pójdę. –Odsunęłam się o krok, robiąc jej przejście. – I wierz mi, chciałabym się móc z tobą zamienić na sytuacje – wycedziłam gorzko, widząc kątem oka, jak Sasuke próbuje spiorunować rozsierdzonym spojrzeniem moje niewinne plecy.
        Nie pozostało mi nic innego jak uśmiechnąć się i przekląć pod nosem. Różowowłosa odwróciła się na pięcie i potupała w kierunku wcześniej obranym. Była zdenerwowana i rozgoryczona. Jeśli nic do niej nie dotarło, to wciąż miała mnie za kolejną rywalkę do serca Sasuke. Eh, zakochani...
        – Pa! – krzyknęłam za nią, unosząc rękę. Sakura lekko się odwróciła, ale gdy zrozumiała, że to ja do niej wołam, odeszła bez słowa.
        Sasuke i Naruto odprowadzili ją wzrokiem do najbliższego zakrętu, potem przenieśli oczy na mnie.
         
        Kunoichi była uśmiechnięta, jakby nic się nie stało. Podeszła do nas.
        – Do zobaczenia, Naruto – puściła blondynowi oko. Ten tylko zamrugał z zaskoczeniem, ale dziewczyna już tego nie widziała, bo ruszyła w stronę przeciwną do Sakury. Wbiła ręce w kieszenie swoich spodni i jeszcze raz odwróciła głowę, dotykając palcem wolnej ręki swojego policzka – Masz śliczne wąsy!
        I poszła, zostawiając mnie zdziwionego jej postawą wobec Sakury. Zwykle wszyscy dogadywali się z nią aż do przesady dobrze. Racja, jako jedna z irytujących kunoichi dostawała białej gorączki, gdy ktoś ze mną rozmawiał, ale nigdy do tej pory nie wplątała się w coś podobnego.
        Naruto zaś wydawał się najbardziej zaskoczony jej ostatnią uwagą. Mimowolnie dotknął swojego policzka i zarumienił się lekko, ale zaraz potem spoważniał.
        Rozmawialiśmy jeszcze trochę. To znaczy – on nawijał, a ja go słuchałem i co jakiś czas komentowałem. Odpowiadała mi taka forma konwersacji, serio. Jakby jeszcze rozmówca był inteligentniejszy...
        – Taki już mój fart – westchnął blondyn, opierając się o chłodny blat. – Ja ląduję w parze z tym wrednym Neji’m, a ty... z szaloną nieznajomą, ‘ttebayo – jęknął pod nosem, przeczesując palcami jasne włosy.
        – Szaloną?
        – Oczywiście, że tak – westchnął Uzumaki. – Zdenerwowała Sakurę-chan, a to nie może się skończyć dobrze.
        Może ten idiota miał rację.
        – Mnie to, szczerze mówiąc... – Obróciłem się na stołku i zeskoczyłem na ziemię. – …nie obchodzi. – Ruszyłem w stronę mieszkania wolnym krokiem, wdychając ciepłe, wieczorne powietrze. Wbiłem ręce w kieszenie, zostawiając Naruto samego w Ichiraku. Znając go, planował zjeść coś jeszcze.
        W miarę szybko dotarłem do mieszkania. Drzwi były otwarte, do czego musiałem się chyba od teraz przyzwyczaić. W kuchni zajrzałem do lodówki, wziąłem łyk zimnej wody z butelki i skierowałem się do swojego pokoju. Cały dom był pogrążony w ciemnościach, bo kunoichi idąc spać nie zostawiła żadnej włączonej lampy. Nie byłem zmęczony, więc zanim poszedłem spać, postanowiłem posiedzieć trochę na dachu.
        Sam nie wiem, czemu to lubiłem. Może dlatego, że nikt mi nie przeszkadzał. Może dlatego, że mogłem być znów przez chwilę sam. Może choćby z powodu ostatnich ciepłych nocy, lekkiego letniego wiatru lub mnóstwa gwiazd na bezchmurnym niebie?
        Nie rozstrzygając dziwnego, wewnętrznego konfliktu, otworzyłem rozsuwane drzwi na balkon i wyszedłem na zewnątrz. Przez chwilę, oparty o barierkę, wpatrywałem się w cichnące ulice wioski.
        Można było powiedzieć, że byłem przywiązany do tego miejsca. Ten widok zastępował mi poczucie jakiejś konkretniejszej wspólnoty, do której szansę przynależności straciłem wiele lat temu. Nie twierdziłem, że wioska była dla mnie jak rodzina. Brakowało jej wiele takich cech, ale chwilowo nie wyobrażałem sobie życia nigdzie indziej. Nie z powodu krajobrazu czy ludzi, a chyba tylko przyzwyczajenia i wygody.
        Odwróciłem się i skoczyłem wysoko, lądując na pustym, ciemnym dachu.
        Prawie pustym.
        Sięgnąłem do pasa po broń, której przy sobie nie miałem. Nie miało to jednak znaczenia, bo w ostatnim momencie zorientowałem się, że dziwna, niska sylwetka to siedzące ze skrzyżowanymi nogami znajoma kunoichi. Otrząsnąłem się lekko, ale nie podszedłem bliżej. Byłem pewien, że zaraz pośle mi jedno ze swoich irytujących spojrzeń lub rzuci jakąś kąśliwą uwagę. Nieźle się nakręciła na Sakurę, więc pewnie i mnie była w stanie zaatakować z byle powodu.
        Nic się jednak takiego nie stało. Dziewczyna miała zamknięte oczy. Siedziała bezpośrednio na zimnych dachówkach – i to w stroju, który śmiało nazwałbym luźną piżamą. Jej włosy powiewały na lekkim wietrze, a dłonie złożone były jak przy formowaniu pieczęci, jednak prościej, niby do modlitwy.
        Byłem na tyle blisko, że każdy shinobi spostrzegłby moją obecność. Jednak ona się nie ruszyła. Zrobiłem głośny krok naprzód. Nie zareagowała. Oddychała płytko, równomiernie. Mimo dziwnej pozycji ani jej ręce, ani nogi nie drżały. Nic oprócz jej włosów i delikatnego materiału, który miała na sobie, nie poruszało się. Zrobiłem kolejny ruch, byłem od niej oddalony o dwa kroki. Pstryknąłem palcami. Nie drgnęła.
        Mogła to być medytacja. Kolejny krok. Podobno póki medytujący ludzie – kojarzący mi się dziwnie z sektą – sami się nie obudzili, można z nimi było zrobić wszystko. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Mogłem ją zrzucić z dachu, powiedzieć jej coś niemiłego lub zanieść w inne miejsce, na przykład do głupka Naruto. Skoro tak bardzo zazdrościł mi współlokatorki, pewnie by się ucieszył.
        Kolejny krok. Ukucnąłem tuż przed nią. W moje nozdrza uderzyła słodka woń. Wstałem i rozejrzałem się po ulicach za dostawą kwiatów do sklepu Yamanaka, ale nie usłyszałem kół. No tak, dziwne, by wieźli cokolwiek o tej porze. Kucnąłem z powrotem, a zapach stał się silniejszy. Zorientowałem się, co to było.
        Jej włosy. Złapałem powiewający na wietrze kosmyk w rękę. Były miękkie i … wilgotne. Myła głowę przed wejściem na dach?
        Złapałem się za podstawę nosa, wzdychając głęboko w odpowiedzi na jej lekkomyślność. Po czymś takim można było chorować tygodnie. Ale co mogłem zrobić? Zanieść ją do domu? To głupie, bo niby jak? Zostawić ją tu? Będzie chora. Co mnie to? Jej sprawa. Zresztą nie było jeszcze tak zimno.
        Już miałem wstać, gdy kunoichi poruszyła rękoma. Obróciła obie dłonie tak, że były one skierowane w dół, po czym rozłączyła je, unosząc powieki.
        Moje oczy spotkały się z głęboko zielonymi ślepiami. Wtedy kunoichi oparła się dłońmi o dachówki i wstała gwałtownie, robiąc salto w tył. Uchyliłem się, w ostatnim momencie unikając bycia kopniętym w twarz. Wylądowałem na balkonie, omal nie wpadając na metalową barierkę.
        – Co ty robisz?! – wrzasnąłem na nią z dołu półgłosem. Dziewczyna przyczłapała na boso do krawędzi dachu i kucnęła, patrząc na mnie z góry ze zmarszczonym czołem.
        – A ty?! Przestraszyłeś mnie! – odparła zdecydowanie głośniej, mając widocznie w głębokim poważaniu spokojny sen sąsiadów. Trzymała jedną rękę na piersi, jakby naprawdę się przestraszyła i próbowała złapać oddech.
        – Mogłaś mnie zrzucić z dachu! Coś ty tam robiła z mokrymi włosami? – warknąłem ciszej, zauważając, że w budynku obok zapaliło się kilka świateł.
        – Ooo… – Kunoichi otworzyła usta szeroko. Pochyliła się do przodu, łapiąc krawędź dachu, stanęła na nim na rękach i przechyliła się w dół, lądując zgrabnie przede mną. – ...„Sasuke-kun” martwił się o mnie? – zaśmiała się, kładąc ręce na biodrach. Na balkon wpadało trochę światła, a jej wilgotne włosy odbijały go znacznie więcej niż zwykle. – Nie twoja sprawa, co robiłam. I nie zakradaj się do ludzi w ten sposób, bo to niegrzeczne, Panie Komandosie. – Pomachała mi palcem przed nosem, niczym przedszkolanka karcąca dziecko.
        Uśmiechnąłem się pogardliwie, jak to miałem w zwyczaju. Nie umknęło to jej uwadze, bo jej mina natychmiast zrzedła. Musiała się już zorientować, że nigdy nie uśmiechałem się szczerze – w pełni radości, jak reszta ludzi. Ograniczałem się jedynie do posyłania im uśmieszków demaskujących ich bezradność lub głupotę. Uśmiech pobłażania. To dobre określenie.
        Na powstały moment ciszy dziewczyna tylko uniosła brew. Już miała odejść z finalną, zwalającą z nóg uwagą lub skwitować wydarzenie prostym „idę spać”, ale tym razem ją uprzedziłem. Miałem ochotę jej dokuczyć. Wskazałem brodą na jej strój.
        – Ładna piżamka. – Posłałem jej jeszcze wredniejszy uśmieszek, krzyżując ręce na piersi. Oczy dziewczyny rozszerzyły się. Zacisnęła zęby i zrobiła krok w tył. Mój uśmiech powiększył się.
        – Ciekawe, w czym ty śpisz… – mruknęła z nie mniejszą satysfakcją, udając rozmarzoną fankę. Nie za bardzo wiedziałem, o co jej chodzi, ani do czego prowadziła taka gadka, ale chwilowo nie przejmowałem się tym. – Taki Straszny Ponurak jak ty pewnie nie wyznaje tak plebejskiego odzienia, jak zwykła piżama?
        – Nie twoja sprawa, w czym śpię… – odwarknąłem odruchowo. Po chwili zmieniłem zdanie. – …ale, jeśli jesteś ciekawa, mogę ci pokazać.
        – Oh… – Kunoichi zamrugała teatralnie, ponownie zbliżając się do mnie o krok. Stałem wyprostowany, z założonymi rękoma. Mimo stale zachowanego między nami dystansu byłem w stanie stwierdzić, że jest nieco niższa ode mnie. – Naprawdę? Będę mogła zrobić zdjęcia dla Sakury? – zapytała prześmiewczym głosem, ponownie kładąc dłoń na piersi. Starałem się nie zniżać tam wzroku.
        Chciało mi się śmiać w odpowiedzi na jej głupie poczynania, ale jedyne, co wyszło z moich ust to przeciągnięta odpowiedź.
        – Może… – Uśmiechnąłem się, robiąc ostatni możliwy krok w przód. Przypominało mi to nasze pierwsze spotkanie, gdy to ona sparaliżowała mnie wzrokiem i sprawiła, że zaniemówiłem. Widać nadszedł czas na rewanż. Nasze twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów. Znowu czułem woń jej szamponu. Zawzięte spojrzenie kunoichi zmiękło, a jej przerodziła się w czysty obraz paniki. Zrobiła dwa zamaszyste kroki w tył, wystawiając za plecy dłoń, by przypadkiem nie uderzyć o ścianę. Pochyliła się, aby jeszcze wilgotne włosy przykryły jej soczyste rumieńce, które – mogłem przysiąc – na chwilę mignęły mi przed oczami.
        – Dobranoc – wyszeptała i dwoma kocimi susami wyszła z balkonu. Odsunęła ciężką firanę, patrząc na mnie zza szyby i uniosła twarz, na którą – prawdopodobnie dzięki dzielącej nas bezpiecznej odległości – doszła do siebie. Dziewczyna wystawiła w moim kierunku język, po czym z dziecinnym chichotem chwyciła klamkę i błyskawicznie zasunęła drzwi balkonu, zamykając je od wewnątrz. Zamrugałem kilkakrotnie, gdy bez słowa zasłoniła kotarę, odsuwając się w głąb ciemnego salonu.
        Westchnąłem ciężko.
        Zeskoczyłem z balkonu na taras sąsiada pod nami. Wiedziałem, że okno w moim pokoju jest zamknięte. Musiałem więc zejść na dół i wejść do domu z klatki, przez drzwi.
        Na dziś było między nami jeden-jeden, czyli remis. A ja nigdy nie zadowalałem się remisem.

Obserwatorzy