4 stycznia 2012

Rozdział LXXV - "Rozstanie"


Z każdym chwiejnym krokiem było mi coraz bardziej niedobrze. Bolała mnie głowa, a serce waliło mi w piersi niczym przerażonemu szaraczkowi, na którego polowała zgraja dzikich psów. Suchość w ustach była przerażająco dziwna i to na nią po części zrzucałam moje milczenie przez całą drogę do Kwatery. Starałam się nie podnosić wzroku z chodnika, by nie upaść przy pierwszej lepszej nierówności. Mimo to nie mogłam się powstrzymać i rzucałam ukradkowe spojrzenia idącemu koło mnie chłopakowi, który zdawał się w pełni opanować sztukę zupełnego ignorowania mnie.
            Czy wiedział coś, o czym ja nie wiedziałam? Czemu od domu Ino nie powiedział ani słowa? Byłam na skraju załamania nerwowego, a on nie trudził się, by wytłumaczyć mi moją sytuację czy spróbować mnie uspokoić, o pocieszaniu nie wspominając.
            Czasami zapominałam, że to nie w jego stylu.
            Gdy zza rogu wyłoniło się porośnięte mchem ogrodzenie kwatery, wiedziałam, że nie ma odwrotu. Stało się coś ważnego. Przy drzwiach budynku stały dwa oddziały ANBU, które widząc zbliżających się mnie i Uchihę obróciły tylko głowy w naszą stronę, nie ruszając się z miejsca. Na ulicy panowała przejmująca, ogłupiająca cisza, zupełnie jakby prowadzono mnie na ścięcie, w konsternacji i skupieniu.
            Moje wnętrzności wywracały się raz po raz na drugą stronę, a mój instynkt kazał wiać. Co by wtedy zrobił Sasuke? Puściłby się pędem za mną i przyprowadziłby mnie tu siłą, zapewne. Nie to, że miałam gdzie uciekać, trzeba było mieć tupet, by przebić się przez straże przy bramach o trzeciej nad ranem. Nawet, gdybym tego dokonała – co dalej? Wszystko, co miałam, było w Wiosce.
            Zbliżyliśmy się do wejścia Kwatery. Światło paliło się tylko w jednym pomieszczeniu widocznym z ulicy. Szybko uznałam, że to biuro Piątej. Przełknęłam wielką gulę w gardle, gdy brunet bez słowa otworzył przede mną ciężkie drzwi i puścił mnie przodem, nie zdejmując ze mnie chłodnego wzroku ani na moment. Weszliśmy po schodach na górę, na odpowiednie piętro. W korytarzu stał kolejny oddział ANBU, studiując jakąś mapę przy ledwo rzucającej na nią światło starej lampie i dyskutując półgłosem. Przy drzwiach gabinetu na baczność stało dwóch kolejnych wojowników, którzy na nasz widok lekko skinęli głowami i otworzyli przed nami drzwi tak szybko, że nie zdążyłam wydać z siebie ani słowa protestu.
            Nie byłam gotowa.
            Spojrzałam szybko na Sasuke, szukając choć odrobiny upewnienia, pocieszenia, oparcia. Czegokolwiek. Shinobi spojrzał na mnie z góry i położył mi swoją silną rękę na plecach, tylko po to, by bezceremonialnie wepchnąć mnie do gabinetu. Zdrajca.
            - Jeśli to wszystko, to sobie pójdę – warknął, schylając się lekko w stronę Hokage. Jego niski, ponury głos wcale mnie nie uspokoił. – Nie przywykłem do bycia chłopcem na posyłki. Zwłaszcza o takich porach – syknął, a jego ton ociekał wrogością. Pytanie brzmiało, czy bardziej martwił się o to, że go obudzono, czy o to, co planowano dla mnie.
            Piąta stała pochylona nad biurkiem, opierając na nim swoje ręce. Gdy podniosła głowę w naszym kierunku, na jej twarzy wyraźnie widać było objawy zmęczenia. Mimo to wysiliła się na wyzywający uśmieszek.
            - Uważaj Uchiha, bo się przejmę – zakpiła, wykrzywiając umalowane usta. Wykorzystałam ich rozmowę na rozejrzenie się po kiepsko oświetlonym biurze. Był w nim spory bałagan – książki, zwoje i mapy walały się po ziemi i na półkach, w kącie pokoju dostrzegłam opróżnione butelki po sake. Nie było miejsca, gdzie nie leżałby jakiś dokument. Pod ścianą stał kolejny ANBU. Nie ruszał się. Można było go uznać za stały element tego oryginalnego wystroju. – Myślisz, że ja lubię siedzieć po nocach i ścigać takich delikwentów? Może gdybyś zastanowił się dwa razy przed uczestniczeniem w dzikich eskapadach swojej dziewczyny, to teraz mógłbyś smacznie spać.
            Serce zatłukło mi w piersi. Ona wiedziała. Wszyscy wiedzieli. To o to chodziło. Nie wiedziałam, czy gorsze jest to, że zostanę ukarana za Akazuno, czy to, że wyrzucą mnie z drużyny Kakashi’ego. Do tej pory byłam pewna, że uczucia nie namieszają nam w głowach i nawet, jeśli jakimś cudem zostaniemy nakryci, wytłumaczymy się z tego. Przetrwamy. Byliśmy silną, zgraną drużyną. Nie mogli nam wmówić, że uczucia miały jakikolwiek negatywny skutek. Jeśli już, to miały motywować nas to dawania z siebie wszystkiego, wspierania się nawzajem. Teraz jednak, gdy wiadome było, co zrobiłam i że wciągnęłam w to Sasuke – pozbawionego uczuć, idealnego geniusza - moje argumenty przestały istnieć.
            Nagle zrobiło mi się bardzo niedobrze. I to nie od alkoholu, który przy każdym kroku dawał mi się we znaki, bujając mną na boki. Byłam naprawdę przerażona. Nie Hokage, nie ANBU. Ich władzą nad moim życiem. Byłam skończona.
            Brunet zacisnął szczękę, mrużąc oczy i walcząc z Hokage na spojrzenia. Nie zaprzeczył. Wiedział, że kłamstwa nie wyjdą mu na dobre. Nabrałam powietrza do płuc, próbując się uspokoić, ale mój oddech był łamany. Miałam ochotę złapać bruneta za rękę lub schować się za jego plecami. Wiedziałam jednak, że to nijak nie pomoże.
            To ja byłam winna. Sasuke nie wiedział o niczym, aż do momentu, gdy nie było odwrotu. Ba, przez cały pobyt w Akazuno rozsądnie nalegał, byśmy wrócili do domu. Bym przemyślała całą sytuację. To ja naciskałam. To ja to zorganizowałam. To z mojej ręki zginęli ci ludzie.
            Nie to, że ktokolwiek miał za nimi tęsknić.
            - Biorę całą odpowiedzialność na siebie. – Usłyszałam swój piskliwy głos. – Hokage-sama – dodałam po chwili, odchrząkując. Sasuke uniósł na mnie brew, wyraźnie nie spodziewając się, że wyciągnę go z opresji swoim kosztem. Zapewne sądził, że tego nie potrzebuje. Cóż, ja tego potrzebowałam. – Cała ta... wycieczka to był tylko mój pomysł. Postawiłam Sasuke przed faktem dokonanym i nie liczyłam się z jego zdaniem, by wrócić do wioski. Jeśli ktoś ma być ukarany, to tylko ja – oświadczyłam, unosząc głowę. Blondynka podparła się pod bok jedną ręką, pochylając się w moją stronę. Mimo dzielącej nas odległości, nie czułam się komfortowo.
            Emanująca z niej pewność siebie, siła, gwałtowność i władza były przytłaczające.
            - No proszę, masz jeszcze odrobinę rozsądku – prychnęła, uśmiechając się. Zastanawiałam się, czy karanie mnie sprawi jej przyjemność. Czy to jej pomysł, czy widziała to jako obowiązek. W sumie nigdy nie byłam pewna, czy mnie choć trochę lubi.  – Szkoda, że nie miałaś go włamując się tu i wykradając kilkanaście map. Drogocennych, że pozwolę sobie dodać – warknęła.
            - Wiem, ale były mi potrzebne. – Opuściłam głowę, patrząc na swoje drżące palce splecione na wysokości paska. Przygryzłam dolną wargę. – Jeśli to coś pomoże, to mogę wytłumaczyć swoją motywację, bo jest dość... skomplikowana. Proszę tylko, by Sasuke mógł iść.
            Mój głos przestał się łamać, ale w porównaniu z donośnym tonem Tsunade nadal wydawał się słaby i cichy. Miałam nadzieję, że skrucha choć trochę na nią podziała, bo byłam teraz w naprawdę niezłym bagnie.
            - Jestem za – warknął Uchiha, szykując się do wyjścia.
            - Nie tak prędko – zatrzymała go kobieta, każąc mu palcem wrócić na miejsce, tuż obok mnie. Brunet odwrócił się i doczłapał nonszalancko z powrotem do mnie, z rękoma w kieszeniach. Nie uraczył mnie ani jednym normalnym spojrzeniem, jakby mimo milczenia w odpowiedzi na zarzuty Hokage chciał jej udowodnić, że myliła się co do nas.
            Nie miałam mu tego za złe. Wiedziałam, że to rozsądne i po tym, co nawyrabiałam miał prawo zachowywać się, jak chciał. Niestety - ta czuła, delikatniejsza i naprawdę przerażona w tej chwili część mnie bardzo potrzebowała jego wparcia.
            - Mój zaufany informator... – zaczęła oficjalnie Hokage, choć widząc znudzenie i irytację na twarzy bruneta przerwała słowotok, machnęła ręką i zaczęła od początku. – Jiraiya dostał niedawno informacje w sprawie Akatsuki. Zanim zdążyliśmy zareagować, wykonali ruch. – Sasuke skrzyżował ręce na piersi, unosząc brew. – Zaatakowali Sunę. Nasi korespondenci twierdzą, że wywiązała się walka w wyniku której porwano Kazekage.
            - Gaarę? – upewniłam się, nie wierząc własnym uszom. Wiadomo było, o kogo chodzi, jednak wizja osoby, która byłaby w stanie pokonać Gaarę... była nieprawdopodobna.
            - Aah. Zostaliśmy poproszeni o pomoc w odbiciu go, a Jiraiya ma dane, choć niekompletne, co do miejsca, gdzie mogą go zabierać.
            - Skąd pomysł, że jest jeszcze kogo ratować? – prychnął Uchiha, jak zawsze delikatny. Cofnęłam się odrobinę. Nagle nie byłam w centrum zainteresowania, to dobrze. Mogłam zebrać myśli i odetchnąć.
            - To oczywiste, że nie chodzi o politykę. Akatsuki zależy na Shukaku, Bijuu zapieczętowanym w Kazekage. Jeśli nasze informacje są prawidłowe, to by dokonać... transferu bestii, Jinchuuriki musi być żywy. Dlatego liczy się czas. Rankiem wysyłam swoich najlepszych ludzi na pomoc Sunie. Czuj się zaszczycony – podsumowała blondynka z kwaśnym uśmieszkiem. Uchiha nie został dłużny.
            - Gdzie, kto i o której?
            - Ruszacie z głównej bramy. O świcie. Wy, grupa B, Gai, Kakashi i mój zaufany człowiek, Yamato – odparła kobieta, patrząc na jakiś spis i widocznie zastanawiając się nad alternatywnymi ludźmi. Zamruczała coś o Hyuudze. Kamień spadł mi z serca. Misja. Poważna misja, w połowie mojego „szlabanu”. W dodatku z Tenten, Kibą i Lee oraz grupą jouninów. Sasuke musiał być podekscytowany. Każda informacja, a co dopiero spotkanie z Akatsuki, zbliżało go do starcia z bratem.
            - Trochę mało ludzi – zauważył brunet, już bez agresji w głosie. Raczej zmęczeniem. Był środek nocy, a nie każdy spał tego dnia do południa, jak ja.
            - Bo to nie nasz Kage. Oczywiście dostaniecie do pomocy ludzi z Suna. Temari i Kankuro przecież nie będą siedzieć bezczynnie – westchnęła kobieta.
            - Tak samo jak Naruto – syknął Sasuke. – Chyba nie myślałaś...
            - By wysłać Naruto, Jinchuuriki, w środek walki z Akatsuki, którzy porywają takich jak on i dali radę Gaarze? Masz mnie za idiotkę?!* – krzyknęła blondynka, zupełnie ignorując jego zwrócenie się do niej w pierwszej osobie.
            - Czasami się zastanawiam... – warknął cicho Uchiha, już na swej drodze do wyjścia. Uśmiechnęłam się mimowolnie, po czym ukłoniłam się z przepraszającym wzrokiem i poszłam w jego ślady.
            - A ty gdzie się wybierasz? – spytała wysokim, donośnym głosem Hokage, zatrzymując mnie i Sasuke przy okazji. Podrapałam się w głowę. Zaczynało mi być duszno.
            - Muszę iść spać... przed misją... – mruknęłam cicho, zakłopotana i zdziwiona.
            - Jaką misją, dziecko? – prychnęła blondynka, rozkładając ręce.
            - No... z moją drużyną D... jutro... – Uniosłam brwi, nic nie rozumiejąc. Sama podała nam szczegóły! Hokage uśmiechnęła się, wymijając zgrabnie swoje biurko i idąc ku nam wolnym tempem.
            - Z tego co mi wiadomo, w drużynie D znajdują się... Uchiha Sasuke... – Tu wskazała na zdenerwowanego bruneta. – Oraz Megumi Ashikaga. Myślę, że na poważnych misjach jak ta nie ma miejsca na nieodpowiedzialne... – Zrobiła duży krok w moim kierunku, a moje serce znów zaczęło tłuc mi w piersi. – Kłamliwe, niebezpieczne złodziejki map, nadużywające praw shinobi, by wymordować po kryjomu połowę najbogatszych handlarzy z miasta tuż obok swojej wioski.
            - Ja... – otworzyłam usta, ale poza durną sylabą nic się z nich nie wydostało. Kobieta po kilku długich sekundach zdjęła ze mnie swój wściekły, przeszywający wzrok. Dokładnie czułam jej potężną chakrę. Nawet bez wrogich zamiarów była przerażająca.
            - Ciebie chcę widzieć o wschodzie słońca przy bramie, gotowego na misję. Ciebie... – Kobieta przeniosła palec z Sasuke na mnie. – Jutro w południe tutaj, gotową na przesłuchanie, zdanie raportu z tego, coś zrobiła i ustalenie kary. Wynocha. – Machnęła ręką. Zrobiłam kilka chwiejnych kroków do wyjścia ze spuszczoną głową i łzami zbierającymi się w kącikach oczu. Nie wiem, co było gorsze. To, że zostałam tak poniżona za szukanie prawdy o swojej rodzinie, czy to, że Megumi wepchnęła się na moje miejsce u boku Hatake i Sasuke na misji, która mogła okazać się jedną z najważniejszych w jego życiu. Mój otępiały od alkoholu umysł próbował przetrawić informacje, które właśnie do niego dotarły. – Niko. – Moje kroki i łzy gotowe by stoczyć się po moich rozgrzanych od złości i wstydu policzkach zatrzymał ostry ton Hokage. – Miej ze sobą swoją opaskę shinobi. To formalność przy zwolnieniu ze służby.

Słowo „Akatsuki” brzęczało mi w uszach całą drogę do domu. W tym momencie nie obchodziło mnie nic poza tą misją. Wiedziałem, że Niko była wściekła i rozgoryczona takim obrotem spraw, ale nie mogłem wymusić z siebie zmartwienia tą kwestią.
            Po pierwsze – ostrzegałem ją, że tak to się skończy. Wiele razy. Jej porywczość, brak pomyślunku i złość zapędziły ją do tego, co zrobiła. Nie słuchała mnie wiedząc, że zwykle mam rację. Nic nie mogłem poradzić. I tak miała szczęście, że w Akazuno nic się jej nie stało, a z jej rąk zginęli zwykli kryminaliści. Gdyby jej pomyłka była znacznie większa, miałaby na karku nie tylko Hokage, ale całą Wioskę. Przynajmniej jej błąd obył się bez rozgłosu.
            Po drugie – myśl, że czekało mnie starcie z największymi i najpotężniejszymi kryminalistami w historii była jeszcze bardziej ekscytująca w połączeniu z przeświadczeniem, że w tym czasie Niko będzie bezpiecznie siedzieć w Wiosce. Nie musiałem się niczym więcej przejmować. Jej życiem, jej zdaniem, jej pomysłami. Miałem wolną rękę. A po misji, która – jeśli wszystko poszłoby dobrze – dałaby mi szansę starcia z Itachi’m – miałbym dla Niko cały czas na świecie.
            Po trzecie – byłem zmęczony siedzeniem w miejscu oraz swoim dotychczasowym, spokojnym życiem. Poza starciem z marionetkami Orochimaru nie spotkałem do tej pory godnego przeciwnika - nie czułem, że zbliżam się do celu, jakim jest moc potrzebna do pokonania Itachi’ego. Jeśli starcie z osobą zdolną pokonać Gaarę nie miało mi dać pewności, że jestem gotów – nie wiem, co miało.
            Goniąc się z myślami zacząłem pakować wszelkie potrzebne rzeczy. Nie miałem pojęcia, co bym zrobił, gdyby Niko nie nauczyła mnie pieczętować przedmiotów w zwojach. Tego ranka wyglądałbym pewnie jak obładowany słoń towarowy.
            Proszę. Poprawił mi się humor.
            Lustrzane shurikeny, kunai’e, moja Serimochi. Żyłki, opatrunki i bomby dymne. Wszystko na miejscu, gotowe do użycia. Plus ubrania na wszystkie okazje, razem z namiotem i śpiworem. Jedyne, co musiałem fizycznie mieć ze sobą to jedzenie, a przy wiecznie pełnej lodówce akompaniującej mieszkaniu z Niko, nawet nie musiałem robić rano zakupów. Dziewczyna nadal przeżywała całe zamieszanie z Megumi i Saturn, co wykorzystała jako wymówkę, by nie trenować. Cały czas robiła zakupy, gotowała, sprzątała, piekła, urządzała sobie pokój, wychodziła na jakieś przeklęte imprezy.
            Wspaniale. Obiecałem sobie, że nie będę o tym myśleć. Mimo to obraz Niko w ramionach tego debila z dziwną fryzurą i naćpanymi oczami nie dawał mi spokoju. Co jej chodziło po głowie? Czemu dała się zaciągnąć do tańca, przecież nigdy jej się to nie podobało. Upiła się jak wariatka, jak spuszczona z mojej smyczy smarkula i dziwiła się, że pierwszy lepszy facet próbował to wykorzystać.
            Prawda – widziałem na jej twarzy zaskoczenie i skrępowanie, jednak nie zrobiła nic, by mu wyraźnie pokazać, że przesadził. Tego się spodziewałem po silnej, pewnej siebie kunoichi: przesadzasz – dostajesz w mordę. A ona? Stała tam osłupiała, przez co ja sam musiałem zainterweniować i przerwać tę błazenadę. Dziwiłem się, że nie zabiłem tego gnojka na miejscu, choć przyznam, że swędziały mnie ręce. Nie chciałem jednak zwracać uwagi wszystkich obecnych tam ludzi na to, co robi moja dziewczyna, gdy spuszczę ją z oka. Była to dla mnie swoista porażka. Poza tym okoliczności mojego przyjścia po nią były o wiele bardziej... warte uwagi.
            Czemu dała się dotknąć nowopoznanemu chłopakowi? To nie było w jej stylu, zwłaszcza w tak trudnym dla niej okresie. Może moje założenia nie były trafne. Może go znała. Ale ja go nie znałem, właściwie to widziałem go pierwszy raz.
            Czy to był Kiro? Nie byłem pewien, ale wydawało się to logiczne. Czemu mi nie powiedziała, że wrócił do Konohy? Dlaczego ona zawsze miała przede mną tyle tajemnic?
            Westchnąłem, słysząc zamykające się drzwi do jej pokoju. Spojrzałem na zegarek. Zbliżała się czwarta, nie opłacało się nawet zasypiać. Po obudzeniu przed świtem, czyli... za dwie godziny, byłbym jeszcze bardziej markotny, niż byłem teraz.
            Zrobiłem kilkadziesiąt pompek, posprzątałem swój pokój, pomedytowałem i wziąłem prysznic. W końcu zjadłem śniadanie i spakowałem dużo jedzenia na podróż.         Gdy zbliżała się szósta, a przez szerokie okno tarasowe dostrzegłem poświatę słońca zlewającą się z błękitem i szarością, zarzuciłem na plecy torbę, a do paska przymocowałem sayę z Serimochi. Zamiast wyjść z domu, mimowolnie skierowałem swoje kroki do pokoju Niko.
            Odsunąłem drzwi najciszej jak mogłem i wszedłem do środka, czując zawieszony w pomieszczeniu duszny, słodki aromat. Dawno nie byłem w jej pokoju, zawsze rozmawialiśmy w salonie. Dopiero teraz zobaczyłem, jak starannie posegregowane na półkach były wszelkie przeniesione ze starego mieszkania książki, także te z Kakkahana. Obok biurka kunoichi stał specjalny pojemnik na zwoje. Przy oknach, w dwóch rogach pokoju, stały białe donice z roślinami o szerokich, mięsistych liściach. Dziewczyna kupiła sobie nawet wygodny fotel. Pasował do zasłon zawieszonych w jej pokoju – jak i całym domu – za niezbyt delikatną namową Hatake.
            Niko spała zwinięta w kłębek plecami do drzwi, oddychając głośno. Obszedłem jej łóżko od drugiej strony, przypatrując się jej delikatnym rysom i ciemnym, drżącym rzęsom. Chyba coś jej się śniło. Znowu.
            Tuż obok jej twarzy, na jasnozielonej poduszce, widniała mokra plama. Gdy uderzyła we mnie świadomość, że dziewczyna intensywnie płakała przez zaśnięciem, a ja nie powiedziałem jej ani słowa, martwiąc się tylko Itachi’m, poczułem jakieś dziwne, duszące ukłucie. Mimo to nie obudziłem jej. Ukucnąłem przy jej łóżku, uważając, by bagaż na moich plecach mnie nie przeważył i sięgnąłem do jej twarzy, odsuwając jej grzywkę na bok. Kunoichi otworzyła lekko usta, ale nie poruszyła się.
            Nie wiedziałem, jak długo mnie nie będzie ani czy nic mi się nie stanie. Nie miałem też czasu rozmawiać o tym, co Niko robiła u Ino. Nie byłem jednak wściekły tak bardzo, jak sądziłem. Dlatego też chciałem się pożegnać.
            Oparłem się ręką o materac obok jej ramienia i pochyliłem się, całując ją delikatnie w policzek. Mimo że było to tylko muśnięcie, dziewczyna drgnęła i otworzyła powoli oczy, wciąż lekko opuchnięte i błyszczące. Popatrzyła na mnie ze spokojem, jakby moja wizyta w jej pokoju nad ranem nie była niczym nadzwyczajnym. Po chwili przymknęła powieki, wzdychając.
            - Gomenasai.
            Zamrugałem, zdziwiony. Widać doszła już do siebie po alkoholu i zaczęła myśleć o tym, co zastałem u Ino. Może też chodziło jej o całe zamieszanie z Akazuno i Hokage. Nie miało to jednak znaczenia. Nie miałem zamiaru dołować jej teraz swoimi kazaniami i domysłami. Chociaż raz pomyślałem o tym przed faktem dokonanym.
            - Muszę już iść – oznajmiłem, nie bawiąc się w szeptanie. Byliśmy sami w mieszkaniu. Zielonooka kiwnęła lekko ze zrozumieniem, lustrując mnie nadal smutnym, zaspanym wzrokiem. Gdy oparłem się mocniej o łóżko, by wstać na równe nogi, ona również podniosła się, zatrzymując mnie w połowie ruchu i ciągnąc mnie za kurtkę w dół.
            Przycisnęła swoje usta do moich, otwierając je lekko, na co ja odpowiedziałem tym samym. W jej oddechu nadal czuć było alkohol, ale i pastę do zębów. Uśmiechnąłem się na tę myśl, opierając się w asekuracji o łóżko i pozwalając pocałunkowi trwać dobrą minutę. Gdy oderwaliśmy się od siebie, kunoichi opadła sennie na poduszki, wzdychając lekko.
            - Bądź grzeczna – rzuciłem z uśmieszkiem, widząc jej rumieniec. Niko warknęła coś brzydkiego w odpowiedzi i zakryła się po uszy kołdrą, odwracając się do mnie tyłem. Powstrzymałem chęć dotknięcia jej jeszcze raz. Nie ufałem sobie na tyle, by ryzykować zostanie z nią w łóżku, gdy przy bramie Konohy wszyscy już pewnie na mnie czekali. Poza Kakashi’m, oczywiście. Na pewno zatrzymało go coś „ważnego”.

Nie nastawiłam budzika. W ciągu ostatnich dni zupełnie zapomniałam o jego istnieniu, szczerze mówiąc. Były dla mnie jak ogłupiający letarg. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, nic mi się nie udawało. Nie byłam sobą, wszystko straciłam.
            A do tego jeszcze cała ta sprawa z Hokage. To nie był mój miesiąc.
            Zrzuciłam z siebie kołdrę, tocząc ze swoim wewnętrznym leniem nigdy niekończącą się wojnę. Po krótkim zastanowieniu i pierwszym dreszczu, jaki przeszedł moje ciało w wyniku jego kontaktu z chłodnym powietrzem, przykryłam się z powrotem, dając sobie jeszcze kilka minut błogiego ciepła. Zacisnęłam powieki, próbując odrzucić obrazy całkowitego potępienia i zrezygnowania na twarzy Tsunade-shishou zeszłego wieczora. Mój umysł może i był wtedy otępiały, ale jego już zregenerowane możliwości właśnie teraz nie dawały mi spokoju, podsuwając mi wszelkie możliwe okropieństwa, które mnie dziś czekały.
            Wygrzebałam się z pościeli i wstałam ociężale, zauważając suchość w ustach, własne zirytowanie i lekki ból głowy. Kac. Cudownie. Boso przeszłam do łazienki, by doprowadzić się względnie do porządku, ubrałam się i wyszłam z domu bez śniadania. I tak nie byłam głodna.
            Wychodząc zamknęłam drzwi na klucz. Ręką, w której trzymałam opaskę shinobi przycisnęłam do piersi teczkę ze swoimi aktami. Świadomość, że w domu od kilku godzin poza mną nikogo nie było i że przez kilka następnych dni miałam być w nim całkowicie sama, przygnębiała mnie. To tylko potwierdzało, jak słaba byłam. Kiedyś trochę smutna była wizja końca mieszkania z Sasuke. Teraz wystarczył jego wyjazd na kilka dni, a ja czułam się jeszcze gorzej. Fatalnie.
            Zaczęłam mozolnie schodzić po schodach.
            Poza nim nie miałam nikogo. Nie miałam co robić, co ze sobą począć. Wczorajsza noc była zabawna, ale teraz każdy wrócił do swojego normalnego życia. Mieli misje, rodziny, spotkania. A ja zostałam po środku tego wszystkiego, tracąc nie tylko swoje stanowisko, ale też tracąc zaufanie własnego chłopaka.
            Uderzyłam czołem o drzwi budynku. Jaka ja byłam głupia. Tak się starałam stworzyć jakąkolwiek normalną więź z Uchihą, by po kilku tygodniach wszystko zaprzepaścić. Był zły, na pewno. I jak można było mu się dziwić? Gdyby nasze miejsca się odwróciły, i to ja zastałabym jego wtulonego w jakąś dziewczynę na parkiecie, prawdopodobnie rozszarpałabym go na strzępy.
            Uderzyłam głową kilka razy o szkło i omal nie przewróciłam się, gdy podniosłam głowę, ze zrezygnowaniem szukając ręką klamki.
            Po drugiej stronie drzwi, na podeście od strony ulicy stała Akane, przyglądając mi się z rozbawieniem. Potrząsnęłam głową, poprawiając włosy i zebrałam w sobie resztkę godności, by wyjść z klatki schodowej.
            - Ohayo – przywitała mnie, patrząc na mnie z góry z rękami splecionymi za plecami. Jej wzrok zdradzał ciekawość i spokój. W dodatku nie powędrował do teczki i opaski w moim ręku. Wiedziała o wszystkim.
            - Cześć – odburknęłam, bez dalszych wyjaśnień ruszając w kierunku Kwatery Hokage. Blondynka wyrównała kroku, idąc tuż obok mnie bezszelestnie i nie narzucając mi tematu do rozmowy. Nie pytała o kierunek, nie zdziwiła się obraną drogą. Wiedziała doskonale.
            Oddychałam głęboko, nabierając rześkiego powietrza w płuca, by się uspokoić. Czemu po mnie przyszła? Skąd wiedziała o moim wezwaniu, skoro ANBU rozpoczęło nagonkę na mnie późno w nocy? Był ranek. Raczej nikt nie miał czasu pójść do niej, opowiedzieć jej o wszystkim i poprosić ją, by wyczekiwała pod moim domem, aż z niego wyjdę. Nie była moim opiekunem, nie była wychowawcą żadnej grupy, mało kto ją znał. Powinni poinformować Anko, jeśli już. Kakashi mógł powiedzieć Akane, ale wyruszył z Sasuke wcześnie rano...
            Chyba, że widziała się z nim. Wcześnie rano. Uniosłam brwi na to odkrycie, zręcznie wymijając kolejnych przechodniów. Nagle poczułam, jakbym miała pewną przewagę. Zostawiłam tę kartę w rękawie na dalszą grę. Szłam dalej, nieco wolniejszym krokiem, ignorując zupełnie znane mi doskonale otoczenie.
            - Hokage wezwała cię, żebyś dopilnowała, abym nie uciekła? – westchnęłam, mijając piekarnię. Zakupy postanowiłam zostawić na drogę powrotną do domu. Wejście do biura Tsunade z masą toreb tylko by ją rozjuszyło.
            - Nie. Jestem tu w zastępstwie Kakashi’ego – odparła blondynka, mierząc mnie czujnym wzrokiem. – Twoja eskapada miała miejsce podczas twojego pobytu w jego grupie, więc pośrednio za ciebie odpowiada. Nawet, jeśli nie był przy tym, co zaszło.
            - Chyba nie ukażą go za nic? – żachnęłam się z niedowierzaniem, nie mogąc ukryć jednak zmartwienia w głosie.
            - Nie, raczej chodzi o to, by po powrocie poznał wszystkie informacje na temat twojego zachowania. Ode mnie. – Uniosłam wzrok znad równo wyszlifowanych kamieni chodnika. Niirochi nie wydawała się być na mnie zła, ani trochę. W zasadzie mówiła spokojnie i lekko, jakby odprowadzała małe, wystraszone dziecko do Akademii, nie pilnowała nastoletniej kryminalistki.
            Zamilkłyśmy, mijając jeden z zabytkowych mostów. Specjalnie obrałam lekko okrężną drogę, za to ładniejszą okolicą, by nie być w biurze zbyt wcześnie.
            Dopiero teraz zauważyłam, jak mało wiedziałam o Akane. Podczas naszych treningów genjutsu niewiele rozmawiałyśmy o naszych prywatnych sprawach, raczej dyskutowałyśmy o ćwiczeniach. Czasami, co prawda, wymieniałyśmy się uwagami na temat książek, polityki czy spraw codziennych, ale poza światopoglądem i umiejętnościami Akane, reszta była dla mnie zagadką.
            Nie miałam jednak teraz siły i chęci o to ją wypytywać. Nie było nawet pewne, czy mi odpowie. Jeśli była choć w połowie tak tajemnicza jak Hakate, to zbyłaby mnie lub zniknęła za pierwszym rogiem. Ponadto nasz kontakt znacznie zelżał odkąd przyznałam jej otwarcie, na jednej z naszych lekcji, że genjutsu mi nie... pasuje.
            Jasne, nauczyłam się wielu technik, a Akane była dobrą, cierpliwą nauczycielką. Problem w tym, że używanie iluzji w walce wydawało mi się... nienaturalne. Gdy oszukiwałam cudze umysły, uciekając z linii ognia i wycofując się, nie czułam się sobą. Zmuszałam się do wykorzystywania tych umiejętności dla samego używania ich, ale podczas prawdziwego, rutynowego starcia, genjutsu było ostatnią rzeczą, którą mój umysł by wybrał jako formę walki. Nie było to coś instynktownego. Poza tym jedynym razem, w walce w lesie z bandą shinobi. Jednak nie miałam wtedy zbytniego wyboru.
            Niirochi zachowała się cudownie, zapewniając mnie, że nie ma to dla niej większego znaczenia i tak naprawdę nie musi mnie uczyć na siłę. Od siebie dodała, że użytkownicy genjutsu mają ten komfort, że o ile ich umiejętności szlifuje się mozolnie i długo, to rzadko się ich zapomina. Podczas gdy instynkty w korzystaniu z taijutsu czy ninjutsu, formę ciała i zasoby chakry trzeba było utrzymywać na stałym poziomie częstymi ćwiczeniami, sztuka iluzji była jak jazda na rowerze. Umysłu nie dało się fizycznie trenować, nie dało się też z niego nic wyrzucić. To sprawiało, że nauka genjutsu była inwestycją długofalową. I nawet, jeśli zdecydowałabym się odejść od nauki z Niirochi, to już zawsze miałabym swoistego asa w rękawie. Na gorsze dni.
            Wolnym krokiem, przy niezobowiązującej, lekkiej rozmowie, dotarłyśmy do Kwatery. Akane wypytywała mnie o szczegóły misji Kakashi’ego i Sasuke udając, że nic nie wie, a ja jej odpowiadałam, będąc w głębi serca wdzięczną, że próbuje zająć czymś moje myśli. Jednak spotkanie z Hokage było nieuniknione i nie miałam zamiaru dłużej przeciągać swojej niepewności.
            W biurze było zaskakująco dużo osób. Poza mną i Akane obok biurka stała Anko, która – co było w sumie spodziewane, acz nadal zaskakujące – przywitała mnie szerokim, pokrzepiającym uśmiechem. Byli też oczywiście Mitokado Homura i Utatane Koharu, Starsi Rady. Ta dwójka zdawała się magicznie pojawiać u boku Tsunade tylko wtedy, gdy trzeba było kogoś zbesztać lub ukarać. Mieli dziwne hobby. Odetchnęłam z ulgą nie widząc nigdzie, ani tu, ani na korytarzu, Morino i Kapitana Surotaiki.
            Spotkanie zaczęło się tak, jak się spodziewałam. Homura-san wygłosił długi, irytujący monolog na temat tego, jak bardzo zawiodłam ich zaufanie swoją dezercją. Nie omieszkał w wspomnieć o tym, że i tak byłam na kredycie zaufania po moim wybryku z Megumi i kryształami Kuchikiri oraz że powinnam im być wdzięczna za drugą szansę i umieszczenie w drużynie z tak wielkimi osobistościami jak Kopiujący Zboczeniec Kakashi i Nadęty Bufon no Sasuke. Anko słyszała tę opowieść miliony razy, toteż nie byłam zdziwiona, gdy zamiast słuchać o moich rzekomych winach zaczęła bawić się jakimiś zwojami i figurkami na półce obok której stała. Co jednak było dziwne, to zachowanie Niirochi. Nie wydawała się ani trochę zdziwiona tym, co słyszy. Pewnie odrobiła pracę domową i już dawno sprawdziła moje akta. Akta pełne bzdur.
            - Możemy się streszczać? Zaraz pewnie powiesz o długu zaciągniętym u rodziny Ashikaga, o kontuzji Utezuki’ego, śmierci dwóch ludzi i zniszczeniu towaru. Potem ja i Niko powiemy, jak naprawdę było, wy to zignorujecie i nic się nie zmieni – uśmiechnęła się Anko, krzyżując ręce na piersi i patrząc na starca z wyższością. Powstrzymałam mój własny uśmiech, bawiąc się swoją opaską z symbolem Liścia. Mimo że nikt jeszcze nie podniósł na mnie głosu ani o nic mnie nie pytał, to bardzo się denerwowałam. Byłam w centrum uwagi tylu ważnych osób, w dodatku... uwagi w negatywnym tego słowa znaczeniu. – Przejdźmy więc do rzeczy, nie mamy całego dnia.
            - Świetnie, Mitarashi. Dobrze wiedzieć, że ty i twój język nadal jesteście w formie – zaśmiała się Hokage, kładąc nogi na stole. Zdawała się mieć znacznie lepszy humor niż wczoraj. To znaczy... dziś w nocy. – Do sedna, więc. Dostaliśmy list z podziękowaniami za... oswobodzenie ludności miasteczka Akazuno. – Kobieta umieściła słowo „oswobodzenie” w cudzysłowie z palców. - Miasteczka, z którym - z wiadomych względów - Konoha-gakure nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych.
            - Jeśli można, Hokage-sama, jakie są to powody? – wtrąciła się Niirochi, przechylając lekko głowę. Idealnie dała głos moim myślom. To było moje rodzinne miasto, do cholery. Byłam ciekawa. A tu nagle brak stosunków? Akazuno było kilka kilometrów stąd, poza tym w życiu nie słyszałam, by istniało w Kraju Ognia choć jedno miejsce, nad którym Wioska nie miałaby pieczy.
            - To są poufne dane, moja droga – warknęła staruszka w kimonie, rzucając blondynce posępne spojrzenie. Jej głos był niczym innym jak wymuszenie dumnym, niskim skrzekiem. Zauważyłam, że ona i Homura wymienili ze sobą pospieszne spojrzenie. Oni wiedzieli. I widać była to niewygodna lub niegodna naszych uszu informacja.
            - Tak, właśnie – westchnęła Tsunade, machając ręką. – Tak czy inaczej, nasza mała Niko postanowiła zrobić sobie wyprawę – zaczęła melodyjnym głosem, jakby opowiadała dziecku bajkę na dobranoc. Utatane prychnęła pod nosem w reakcji na ten lekkoduszny ton. - Okradła magazyn w Kwaterze i zabrała jedną z niewielu map wskazujących położenie Akazuno. Potem, przy pierwszej lepszej okazji, wymknęła się tam... tylko po to, by bezlitośnie wymordować grupę bogatych handlarzy i polityków. - Uniosłam brew. Bogaci handlarze. Ładnie powiedziane. - Na koniec ona i jej partner - którego w to wciągnęła - z premedytacją złożyli fałszywe raporty, by uciec od konsekwencji. Czy coś pominęłam? – blondynka uniosła wyzywająco brew, rozkładając ręce i już otworzyłam usta, by lekko sprostować jej wersję, ale ktoś mi przeszkodził.
            - Wciąż nie mogę uwierzyć, że Uchiha pozwolił na coś takiego – prychnęła Utatane, tym razem mi posyłając jadowity, potępiający wzrok. Nie odwróciłam oczu, patrząc na nią bez strachu. A przynajmniej tak mi się wydawało. Moja dłoń zacisnęła się na grawerowanej blaszce.
            - Po pierwsze, chłopak ma własny rozum i gdyby naprawdę był taki cudowny i wspaniały, to byłby w stanie powstrzymać Niko – zauważyła Anko, unosząc dumnie głowę. Wiedziałam, że mogę na nią liczyć. Choć nie byłam pewna, czy miała rację. Nawet, gdyby Uchiha próbował, nie powstrzymałby mnie. No i dochodziła jeszcze kwestia naszych... cieplejszych relacji, o których Anko nie miała pojęcia. – Po drugie, skąd wiadomo, że to właśnie ona? Z pewnością w liście nie było jej rysopisu, a wiele innych kunoichi było w tym czasie na misjach.
            - Możliwe – przyznała Hokage z pewnym siebie uśmieszkiem. – I nawet zadbała, byśmy szybko się nie dowiedzieli, że to ona. Zmieniła imię! – Kobieta klasnęła w ręce, jakby moja wymyślona na poczekaniu fałszywa tożsamość była cudownym pomysłem, z którego nawet ona była dumna. Skoro jednak było to tak mądre, to skąd wiedzieli? Osunęłam się lekko na krześle, wiedząc jednak, że w ten sposób się nie ukryję. – Na szczęście Hana wspomniana w liście z Akazuno mogła być jedną z dwóch osób – Haną Inuzuką, która od pół roku nie była poza Wioską, lub Niko.
            - Bo? – spytałam, naprawdę ciekawa. – Czemu ja?
            - Nie bądź taka skromna, Naraku no Hana.
            Przełknęłam ślinę. Mój tytuł od ludzi z Himanako. Jak...
            - Przecież nie wspomniałam o tym tytule w swoim raporcie! – jęknęłam ze zrezygnowaniem, wiedząc, że i tak już nie ma ucieczki z tego bagna. Zacisnęłam ręce na teczce, którą trzymałam na kolanach. Wszyscy w pomieszczeniu spojrzeli na mnie dziwnie. Serce podskoczyło mi do gardła, a ja przygryzłam swoją wargę, próbując się uspokoić.
            - Może ty nie, ale Uchiha... owszem – zaśmiała się Hokage, widocznie zadowolona z takiego obrotu spraw. Cudownie. Nie czytałam raportu Sasuke i nie przypomniałam mu, że użyłam imienia Hana w Akazuno. Teraz przyszło mi za to zapłacić. – Co masz na swoją obronę? – spytała blondynka, gdy przestała się śmiać. Wszyscy w pokoju patrzyli na mnie. Znowu.
            Od czego tu zacząć?
            Opowiedziałam wszystko. Szczerze. To, jak powoli wróciły mi fragmenty wspomnień, jak w bibliotece nie mogłam znaleźć nic o Nenshou-hana garan czy Akazuno. Jak pragnąc odkryć swoją przeszłość musiałam ukraść mapę i wciągnąć w to wszystko Sasuke. Jak w miasteczku okazało się, że Yoarashi to nie tylko bogaci handlarze, ale i złodzieje, szantażyści i gwałciciele. Jak miejsce, z którego pochodzę, zostało zniszczone i wszystko wskazywało na ich winę. Oraz o tym, że poza trzema ocalałymi członkami rodziny ze świątyni, jestem jedyną spadkobierczynią Kakkahana.
            W gabinecie nastała cisza. Starszyzna, jak i Hokage, zdawali się poważnie nad czymś myśleć, analizować to, co usłyszeli. W ich spojrzeniach widziałam jednak pewne spięcie, konsternację i zaniepokojenie. Wyglądało na to, że o ile ode mnie wymagano całej prawdy i tylko prawdy, to tajne wiadomości na temat mnie i mojej rodziny miały na długi czas pozostać właśnie takie – tajne. Anko patrzyła na mnie z ledwo widocznym smutkiem i zdziwieniem. Do tej pory nie wspominałam jej o moich odkryciach. Nic dziwnego, że teraz mogła czuć się... opuszczona.
            W ciągu ostatnich miesięcy strasznie ją zaniedbałam. Nawet, jeśli mieszkając ze mną nie miała dla mnie zbyt wiele czasu, to jednak przez wiele lat była dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Dużo mnie nauczyła, zawsze stawała po mojej stronie. Mimo że nie zawsze się zgadzałyśmy, to każde spotkanie z nią było mi potrzebne i nie chciałam stracić z nią kontaktu. Nie była jak matka. Raczej jak starsza siostra. I chyba kogoś takiego rzeczywiście potrzebowałam.
            Nawet, jeśli oddaliłyśmy się od siebie tak bardzo, że stała się mi niemal obca.
            - Tak się kończy ten wasz „brak interwencji” w sprawy Akazuno – prychnęła po dłuższym czasie Hokage, patrząc z dezaprobatą w stronę swoich doradców i stukając paznokciem o blat biurka.
            Oboje posłali jej zirytowane, zdziwione i jeszcze bardziej zaniepokojone spojrzenia. Nie zdejmowali z niej skupionego wzroku, jakby bali się, że kobieta zaraz wyda ich sekret. Lub jakby chcieli jej coś przekazać bez użycia słów.
            Robiło się naprawdę dziwnie.
            - Czy jeśli to wszystko teraz jest jasne, a cała ta wymordowana banda – bo oczywiście ja wierzę Niko, i wy chyba teraz też – okazała się strasznymi sukinsynami, to możemy w końcu dowiedzieć się, czemu ja nigdy nie słyszałam o tym mieście, mimo że dzieją się w nim tak ciekawe rzeczy? – zapytała jednym tchem Mitarashi, opierając się  ręką o biurko. Niirochi pokiwała głową. Moje dwie starsze siostry walczyły o moje prawa, gdy ja byłam sparaliżowana strachem.  Miło.
            - Bezczelność! To sprawy Konohy i Kakkahana, nie wasze – odwarknął Homura, patrząc srogim wzrokiem na brunetkę w płaszczu. Kobieta prychnęła, zaciskając pięści i zwracając się w jego kierunku.
            - Ty stary...
            - Dango – przerwała jej Akane, odsuwając się momentalnie od ściany. Brunetka spojrzała na nią przez zmrużone oczy. – Z całym szacunkiem – zaczęła druga jouninka, ignorując zirytowanie Anko i zwracając się do starca. – Ale teraz to Niko jest kapłanką Kakkahany i chyba powinna wiedzieć, co jest grane.
            Spojrzałam na Tsunade, opierającą się o biurko łokciem i patrzącą uparcie w sufit. Analizowała coś, myślała. Musiała wiedzieć więcej, niż dawała po sobie poznać. Oni wszyscy znali tajemnicę tego miasta i patrząc po trudzie, jaki sprawiało im powiedzenie jej na głos wnioskowałam, że było to coś ważnego.
            Byłam zadowolona z takiego obrotu spraw. Z rozprawy o moich winach to spotkanie szybko przeistoczyło się w debatę, w której to Tsunade i Rada stali pod ścianą pod naporem naszych pytań. Dobrze, że były tu Anko i Akane. Sama nigdy bym sobie nie poradziła.
            Spojrzałam w dół, na swoje nadal lekko trzęsące się ręce, które od kilkunastu minut wodziły palcami po wzorze liścia na opasce Konohy. Być może jeszcze nie nadszedł moment rozstania z nią?
            - Dobra, dość tego – warknęła Hokage, zrywając się z krzesła i opierając się o stosy papierów na biurku wyprostowanymi rękami. – Ta dziewczyna narozrabiała, ale bez niej nie poznalibyśmy sytuacji. Jest teraz właścicielką Kakkahana, co potwierdził list od nowo wybranego daimyo.
            - Wybranego? – skrzywił się Homura, poprawiając okulary. Staruszka obok uniosła brwi z niedowierzaniem.
            - Aah. Z ludu. Za zasługi i kompetencje – uśmiechnęła się Hokage, mówiąc wolno, jak do dzieci. Widocznie była przeciwna dziedziczeniu tytułów przez nieodpowiednie osoby. – Nie wiem, kto to taki, ale możesz wypytać Niko, to ona była tam ostatnia. I to ona zamordowała ostatniego, raczej kiepsko spisującego się, daimyo.  
            - CO?! – krzyknęłam, samej chwiejnie wstając z krzesła. Czy ja czegoś nie zauważyłam?
            Anko uśmiechnęła się lekko, a Niirochi popatrzyła na mnie z lekko otwartymi ustami.
            - Według listu daimyo, którego zostawiliśmy na stołku piętnaście lat temu, został zabity przez ciebie na bankiecie u Yourana, szefa grupy Yoarashi – oświadczyła Tsunade.
            - Jak z tego się wykręcisz?! – krzyknęła Koharu, uderzając swoją laską o podłogę i robiąc krok w moim kierunku. Uniosłam ręce w geście obronnym, kręcąc lekko głową.
            - Skoro był na przyjęciu, to znaczy, że był członkiem Yoarashi i prawdopodobnie zasługiwał na śmierć – westchnęłam, szukając wzrokiem poparcia u Tsunade. Ta wzruszyła ramionami.
            - Nie wiem, czy tak było. Będziemy musieli wypytać o całe zajście gdy poślemy tam naszych ludzi. Na razie nie mamy powodów, by wierzyć tobie... – Kobieta za biurkiem wskazała na mnie, a ja usiadłam. - ...ale na razie wszystko, co mówisz, zgadza się z tym listem.
            - Cokolwiek się stało, nic nie usprawiedliwia śmierci Kamemushi’ego – warknął Homura, raczej w stronę Hokage niż moją. Od razu rozpoznałam to nazwisko. Tak, pamiętałam tego pana. - Cały pakt z Akazuno polegał na tym, abyśmy nie wtrącali się w ich sprawy.
            - Z całym szacunkiem, ale jeśli miałabym wybierać pomiędzy „nie wtrącaniem się” w imię tajnego paktu - o którym nikt normalny na świecie nie słyszał - a ratowaniem setek ludzi przed bandą chciwych, bezwzględnych mafiosów zastraszających ich, okradających i biorących ich córki i żony do niewoli, to po raz kolejny wybrałabym to, co zrobiłam. Bez zastanowienia – powiedziałam, naprawdę zmęczona i zirytowana towarzystwem tych dwóch osób. Zarówno Starsi Rady jak i Hokage patrzyli na mnie teraz z wybałuszonymi oczami. Nie przejęłam się. Wiedziałam, że mam rację. – Bo tym Yoarashi się zajmowało. Zbierali od ludności astronomiczne haracze, więzili cudzoziemców i kobiety. Wasz wspaniały daimyo, Kamemushi, zginął podczas próby... zniewolenia mojej koleżanki. Siłą, rzecz jasna.
            - Bezczelność! – krzyknęła Koharu, unosząc głowę jednym, zamaszystym ruchem. Koraliki przy spince w jej koku zagrzechotały, a z jej płuc wydostał się piskliwy charkot. – Tsunade-hime, nie pozwól tej smarkuli rozpowiadać tych bzdur! Żadne z jej zeznań nie powinno wpływać na twoje decyzje. Musisz mieć na względzie pakty Trzeciego. One dokładnie wskazują, że-
            Blondynka oparła się w fotelu, unosząc rękę, by starsza przestała krzyczeć. Przymknęła oczy i spojrzała na mnie spokojnym, przeciągłym wzrokiem. Z jej rozluźnionej i pewnej siebie postawy ponownie emanowała niezwykłą siła. Wytrzymałam napięcie, wierząc w jej rozsądek. Ledwo też mogłam powstrzymać gromadzące się we mnie pytania na temat rzekomych umów.
            - Znam treść Paktów, dziękuję – mruknęła, zakładając nogę na nogę i splatając palce przed sobą. – Konoha nie narzuca woli Akazuno, które jest suwerenne, acz chronione przez nas. Nie bez powodu taka a nie inna jego lokacja.
            - Ale...
            - Przez ochronę rozumiem dokładnie to, co zrobiła Niko. Nawet, jeśli oznaczało to kilka śmierci i obalenie daimyo. Jeśli jej wersja jest prawdziwa, to miała nawet do tego prawo.
            - Słucham?! – krzyknął Homura, wystawiając ręce przed siebie. Byłam już spokojna. Rada nie miała już nic do powiedzenia. Byli w defensywie. Pozwoliłam sobie na powolne wydmuchnięcie powietrza z płuc. Uśmiechnęłam się do Anko, która dyskretnie uniosła kciuk w moim kierunku. – Tsunade-hime...
            - Daimyo był opiekunem Akazuno tylko pod nieobecność rodziny z Kakkahana. O ile mi wiadomo, świątynia przestała istnieć, a jedyni ocalali odeszli. Kamemushi był więc tylko okresowym rozwiązaniem i o ile dobrze pamiętam, to Rada miała swój udział w jego wyborze. – Hokage przechyliła głowę, mierząc dwójkę pogardliwym wzrokiem. Oboje zniżyli wzrok na wyblakłą, drewnianą podłogę. – Gratuluję – skomentowała. – Tak czy inaczej... list, wersja Niko oraz raport Mitarashi sprzed dziewięciu lat wskazują, że młoda jest następczynią Wysokich Kapłanów. Dlatego, gdy tylko potwierdzimy to i sporządzimy odpowiedni raport i dokumenty, to ona będzie zarządzać Kakkahana. Lub sama wybierze nowego daimyo. Tak nakazują pakty. I ja.
            W połowie wypowiedzi Hokage moje usta otworzyły się, a jeszcze kilkanaście sekund po tym, jak umilkła, nadal nie mogłam ich zamknąć. Serce biło mi w piersi nie tyle ze strachu, co ze szczęścia. Niemal nie popłakałam się z ulgi.
            - To znaczy... – Pomachałam teczką z moimi aktami, gdy tylko się ocknęłam. - ...że nie jestem zwolniona?
            - Póki ty i Akane nie zbierzecie w Akazuno dowodów, możesz czuć się zawieszona. – uśmiechnęła się Tsunade. Nigdy nie sądziłam, że kiedyś się ucieszę na słowo „zawieszona”. - Nie chcę wyjść na sentymentalną, rozumiesz. – Wzruszyła przepraszająco ramionami.
            - Rozumiem – zaśmiałam się, z zadowoleniem zakładając opaskę z wizerunkiem Liścia na czoło. Oh, jak dobrze...
            - Wy możecie już iść. – Tsunade wskazała na swoich doradców, którzy obrócili się na pięcie i posyłając mi ostatnie pogardliwe spojrzenia, opuścili pokój, szepcząc między sobą. Obawiałam się, że to jeszcze nie był koniec ich interwencji. - Ty też Mitarashi, masz chyba coś jeszcze do zrobienia.
            - Tak jest, Hokage-sama. – Anko ukłoniła się lekko, po czym spojrzała na Akane i ukłoniła się podobnie, z przesadną kurtuazją. – Suiteki – pożegnała się, na odchodnym czochrając mi z uśmiechem włosy.
            Kobiety wymieniały się swoimi pseudonimami z ANBU. Akane nie wspominała mi, że znała Mitarashi. Czy wszyscy dorośli trzymali się razem?
            - Dango. – Jouninka w czerwonym oddała ukłon z uśmiechem, po czym zwróciła się do Hokage, podchodząc bliżej mojego krzesła. – Rozumiem, że mamy udać się do Akazuno.
            - Owszem. Jeszcze wam kogoś przydzielę. Muszę mieć pewność, że Yoarashi nie wejdzie wam za skórę, a raport zostanie spisany... dokładnie – odparła Hokage, z szuflady pod blatem biurka dobywając małą butelkę sake. Tak właśnie czegoś mi dziś obok niej brakowało. – To ważne dla wioski sprawy.
            - Jeśli już można, bez tych wszystkich tajemnic... to co takiego ważnego jest w Akazuno? – spytałam, wzdychając. Nagle ciężar wszystkich tych dyskusji i całego napięcia spadł z moich ramion. Czułam się jak nowo narodzona!
            - Właśnie miałam zamiar ci powiedzieć – oświadczyła blondynka za biurkiem, otwierając butelkę z wprawą. Wzięła jeden, ostrożny łyk – bądź co bądź było dopiero południe! – i kontynuowała. – Akazuno było odizolowanym, spokojnym miastem odkąd pamiętam. Kapłani Ognia wybrali je na siedzibę. a gdy zaczęli sprawować opiekę nad kamieniami Haisekai, Konoha, jak i reszta wiosek na świecie, musiała obiecać mieście i Kapłanom suwerenność.
            - Oh. – Zdołałam z siebie wydusić. Kamienie. Czemu na to nie wpadłam?
            - To siostrzane i przeciwne kryształy do tych, których masę zniszczyłaś na misji kilka lat temu – dodała Hokage, biorąc kolejnego łyka i oddychając głęboko, widocznie relaksując się po stresującej i irytującej wizycie Radnych. Czasami zastanawiałam się, czemu tak silna kobieta jak ona pozwalała im regularnie wchodzić sobie na głowę.
            - Megumi zniszczyła, jeśli łaska. – Uniosłam palec, a Tsunade ścisnęła usta, kiwając lekko głową z niedowierzaniem.
            - Tak czy inaczej – westchnęła, teraz naprawdę rozsiadając się w fotelu jak królowa, podczas gdy Akane wróciła do swojego miejsca pod ścianą, opierając się o nią ramieniem. – Nikt z nas, shinobi, nie miał mieć bezpośredniego dostępu do kamieni. Kapłani tworzyli je... lub... wykopywali je skądś - nie wiem - i magazynowali, a potem dystrybuowali w dogodnych ilościach do wiosek. O ile Kuchikiri były dość popularne i nadal czasem się je spotyka... prawdopodobnie przez czarny rynek czy złodziei, to Haisekai zniknęły z obiegu na kilkadziesiąt lat. - Zmrużyłam oczy. W zamkniętej komnacie świątyni było ich kilkadziesiąt, jeśli nie więcej. Powinnam teraz o tym powiedzieć Hokage? Dziwne, ale wiedząc o misji mojej rodziny... nie byłam tego pewna. Z drugiej strony byłam jedyną osobą mogącą dostać się do wnętrza świątyni, a Tsunade stanęła dziś po mojej stronie i pomogła mi. Może ja też powinnam była jej zaufać. - Szkoda, naprawdę. Podobno kamienie były niesamowite. Wchłaniały chakrę, niwelując ją całkowicie – gadała dalej blondynka, manewrując zafascynowanym wzrokiem pomiędzy mną a Akane. – Mój dziadek używał ich do obezwładniania groźnych shinobi. Jeden rzut i zero chakry, a do gry wchodziła zwykła siła mięśni. No i oczywiście, ilość ludzi.
            - Jak cenne są te kamienie? – spytałam, starając się nie zdradzić nic swoją ciekawością. O ile Akane drgnęła lekko i spojrzała na mnie z analitycznym zainteresowaniem, Tsunade odpowiedziała bez zastanowienia.
            - Dziecko, nie znasz takich liczb – zaśmiała się kobieta. Po chwili westchnęła, odsuwając lekko od siebie butelkę. Bez przekonania. - Przydałby się, to pewne. Wioska by wiele na tym zyskała, nie tylko na arenie politycznej. Można by pomóc wielu ludziom i usprawnić działanie ANBU. – Piąta zamyśliła się na moment. – Ale to bez znaczenia. Przepadły. Nie ma. Nie było ich za twoich rodziców w Kakkahana, przez co straciliśmy kontakt z Akazuno, nie ma ich tym bardziej teraz. Trudno.
            - A... jeśli są? – spytałam cicho, unosząc brew. Hokage wstała powoli z miejsca, chyba tylko po to, by popatrzeć na mnie z góry. Jej wzrok domagał się wyjaśnień. – Byłam w Kakkahana. Natrafiłam na te kamienie. Między innymi.
            - Niesamowite – uśmiechnęła się Tsunade. – Doskonale. – Podparła się pod boki, a jej wzrok powędrował gdzieś za mnie, na ścianę. Jej oczy zaświeciły się wesołą, ciut niecną iskrą. – Weźmiecie więc ze sobą do miasta tragarzy. Chcę mieć te kamienie u siebie – dodała władczo, patrząc na mnie przeszywającym, potężnym wzrokiem.
            - Tak po prostu? – zdziwiłam się. Te kamienie... i cała świątynia, należały do mnie. Chyba. Jak na razie.
            - Tak po prostu. Kapłanów nie ma, a przekazując nam tę... darowiznę, wymażesz swoje przewinienia! Nikt nie musi wiedzieć. – Kobieta ruszyła naprzód, opierając się potem o blat biurka i krzyżując ręce. Zmarszczyłam brwi. Nie podobało mi się to.
            - Przewinienia, których się nie dopuściłam – sprostowałam wyzywająco. W oczach Hokage pojawiła się nutka ekscytacji i irytacji zarazem. Słyszałam, że lubiła hazard. Może był to wzrok ryzykantki. – Sama stwierdziłaś, Hokage-sama, że kamienie są cenne, a ja jestem Kapłanką. Myślę, że za przekazanie ich wiosce należy mi się... honorarium.
            - Honorarium? – powtórzyła kobieta, powstrzymując śmiech i pochylając głowę, by złota grzywka przysłoniła lekko jej piwne oczy. – Słonko, mogę cię zamknąć za morderstwo daimyo i wziąć wszystkie kamienie dla siebie. Co mnie powstrzymuje?
            - Raz, pani moralność i zdrowy rozsądek – zaśmiałam się nerwowo.  – Dwa, fakt, że tylko ja mogę wejść do komnaty z kamieniami i tylko ja wiem jak to zrobić – skłamałam. Uchiha też wiedział, ale nikt nie musiał wiedzieć, że on wie. Trafiła kosa na kamień. Hazardzistka na ryzykantkę. - A ta jest chroniona szczelnymi zabezpieczeniami i siłą kamieni w środku.
            Piąta zacisnęła szczękę w oporze przed przyznaniem mi racji. Przez chwilę mierzyłyśmy się wyzywającymi spojrzeniami. Niemal widziałam na jej twarzy przemykające myśli i rozwiązania, pomysły i ich obiekcje. Kalkulowała za i przeciw. Musiała się zgodzić.
            - Zgoda, niech ci będzie – warknęła, odrzucając głowę w tył i mrugając kilka razy. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy machnęła rękami z irytacją, okrążając biurko i opadając na krzesło. – Ale nikt nie może o tym wiedzieć... i otworzysz ten skarbiec już na misji z Akane. Chcę mieć te kamienie. – Przytaknęłam głową, uśmiechając się do wspomnianej jouninki. – Eh... co zrobisz z taką wielką kasą, kotku?
            Pomyślałam nad tym chwilę. Nigdy nie miałam problemu z pieniędzmi, zwłaszcza mieszkając z Uchihą. Moje myśli od razu powędrowały do Akazuno.
            - Prawdopodobnie przekażę je nowemu daimyo Akazuno – przyznałam, otrzymując od Hokage spojrzenie pełne zdziwienia i... aprobaty? – Chciałabym pomóc tym ludziom, gospodarka miasta upadła przy rządach Yoarashi. Myślę też, że chciałabym zobaczyć jeszcze kiedyś świątynię. W jednym kawałku.
            - Cudownie! – Hokage klasnęła w ręce, gdy tylko otrząsnęła się z podziwu dla mojej hojności. Serio, niemal się zarumieniłam. – W takim razie nie będę was dłużej zatrzymywać. Poinformuję was o szczegółach misji. Idźcie... trenować, czy coś. – Blondynka machnęła ręką, wypraszając nas. – Daj tej smarkuli wycisk, Niirochi. Strasznie pyskuje, nawet mi.
            - Oczywiście, Hokage-sama – uśmiechnęła się Akane, idąc obok mnie do wyjścia. – Z miłą chęcią.

* - Tak właśnie Tsunade zrobiła w oryginalnej mandze. Nie tylko wysłała Naruto Uzumaki’ego na walkę z Sasori’m i Deidarą, ale potem na pomoc w walce z Hidanem i Kakuzu. Bohater miał też przyjemność z klonami Itachi’ego i Kisame (nie pamiętam dokładnie, jak to było) oraz byłym członkiem Akatsuki, Orochimaru. Nie wiem, za kogo Masashi Kishimoto ma Piątą Hokagę, ale ja mam o niej lepsze zdanie.

Obserwatorzy