29 września 2013

Rozdział LXXXVII - "Echo"

              Niiiko. Nikooo, ooobudź się. No wstawaj kiciu, no. Nie każ mi czekać.
            Otworzyłam niemrawo oczy. Nie ruszyłam się o milimetr, ale już wiedziałam, że jakakolwiek aktywność z mojej strony będzie dziś nadzwyczaj bolesna. Huczało mi w głowie jak po niezłej imprezie, mięśnie krzyczały z bólu, a kark protestował po nocy na ewidentnie nie-moim łóżku.
            Obróciłam się z jękiem na plecy, widząc Anko siedzącą na brzegu tapczanu i szczerzącą się w moim kierunku.
            Zajęło mi chwilę, by odepchnąć ze wspomnień resztki snów i przywołać w myślach wydarzenia poprzedniego dnia. Ledwo znajomy, zaciemniony żaluzjami pokój potwierdził moje obawy.
            To wszystko wydarzyło się naprawdę.
            Moją pierwszą myślą był Sasuke. Automatycznie serce zaczęło mi bić szybciej i boleśniej. Nie z miłości, a stresu. Mój umysł instynktownie szukał go w pobliżu, znajdywał w danych informację o tym gdzie jest i co robi. Do wczoraj każdy mój dzień był od niego uzależniony i z nim związany.
            Ja też, do wczoraj, byłam z nim związana.
Nagle w mojej świadomości była pustka. Niewiedza. Niepewność. Ścisnęło mnie w gardle w panice, że straciłam czujność i nie wiem, co się z nim stało. Równie dobrze mógł stać właśnie za moimi plecami. Już dawno mnie zabić.
            Dopiero po chwili do mnie dotarło, że zabrało go ANBU. Przez moment miałam mroczne myśli co do jego losu, czy może nie wysłałam go z nimi na tortury i śmierć.
            Nie zabili go. Czułam, że żyje. Wiedziałam to. I uśmiech Anko to potwierdzał.
            - Ugh… co ty tu robisz? – westchnęłam, przysłaniając piekące oczy ręką. Na pewno były opuchnięte. Wolałam nie widzieć się w lustrze.
            Poczułam ruch i odgięcie materaca. Anko wstała energicznie. Na pewno już machała rękami.
            - Cześć, Anko. Jak się masz, Anko. Dzięki za uratowanie życia, Anko – podpowiedziała. W jej głosie nie słyszałam irytacji, tylko rozbawienie. Kami, mówiła tak głośno… Odwróciłam się na bok, plecami do niej. Było mi niewygodnie, ale nie potrafiłam wstać. – Ej, nie wypinaj się na mnie. Musisz wstać, no. Jest późno.
            Potok słów nieniosących ze sobą informacji.
            Ale to dobrze. Wiedziałam i przeżywałam ostatnio zbyt dużo.
            - Która godzina?
            - Na twoje? Szesnasta rano.
            Poczułam ostrzegające ukłucie gdzieś w tyle świadomości. O czymś zapomniałam. Albo... nie chciałam pamiętać. Po kilku wdechach i zaciśnięciu oczu już wiedziałam, co to takiego.
            - Było zebranie? – wymamrotałam w poduszkę. Była szorstka i pachniała obco. Ja miałam nieświeży oddech i cierpki smak w ustach. Do mojego ciała powoli dochodził rozmaitej maści ból. I niewygoda stroju.
            - Oj, było – zaśmiała się kunoichi. – Ale nie bój się, dostaliście ulgę. Shinzobu po was nie posłało, bo nie wiedziało, gdzie was szukać. Tylko ja, jak widzisz, wiedziałam. Tylko ja – powtórzyła z nieukrywaną dumą.
            - Nas?
            Nie musiała odpowiadać. Nas. Mnie i Itachi’ego. Nagle byliśmy traktowani jak zespół, czy co?
            - No ciebie i Pana Ponuraka. Siedzi sobie w salonie, jeśli się stęskniłaś.
Ugh. Na samą myśl, że był w tym samym mieszkaniu, co ja, robiło mi się niedobrze. Nic dziwnego, że nie poszliśmy na zebranie. Ja straciłam z wycieńczenia i nerwów przytomność, a on zniknął wczoraj z pola walki, zanim Ibiki rozkazał nam się stawić dzisiaj w bazie.
            Chyba sobie kpili, jeśli myśleli, że po tym wszystkim będę rano na nogach. Jak na razie to nie miałam zamiaru się stąd ruszać przez co najmniej kilka godzin.
            Gdziekolwiek było to tutaj.
            Uchyliłam powieki. Był to chyba mniej używany z dwóch pokoi u Akane. Trzymała w nim graty i książki. Dlaczego nie byłam już na kanapie? Miałam nadzieję, że to ona mnie tu zaniosła. Na myśl o innej osobie dotykającej mnie przeszły mi mrówki po plecach.
            Od myślenia ból głowy się wzmagał. Musiałam wziąć jakieś proszki.
            Poczułam rękę czochrającą mi włosy. Syknęłam z irytacją. Ała.
            - Wstawaj, leniu. Musimy omówić kilka spraw.
            Wyszłam z pokoju ledwo przytomna. Powietrze w salonie było zdecydowanie chłodniejsze i bardziej przejrzyste. Dopiero w świetle kończącego się dnia zdałam sobie sprawę ze stanu, w jakim było moje ciało. O zabandażowanych, rozciętych stopach przekonałam się po pierwszym kroku. Miałam jednak również posklejane brudem i krwią włosy, zniszczony strój i masę ran, z których poważniejsze Akane – bo kto inny – opatrzyła bandażami wymagającymi teraz jednak rychłej wymiany.
            Starałam się nie okazać jakiegokolwiek zaskoczenia ciemną sylwetką na kanapie. Ruszyłam powoli do kuchni, wstawiając wodę na herbatę i szukając po szufladach czegokolwiek na migrenę. Dwie pary oczu śledziły każdy mój ruch w wymownej ciszy. Dla jednej z nich była ona jednak zbyt długa lub zbyt wymowna.
            - Kochanie, wyglądasz jak gówno.
            - Dzięki – parsknęłam.
            - Musisz iść się wykąpać. Dobra Ciocia zostawiła ci apteczkę w łazience.
            Uniosłam brew, nie odwracając się od półki z herbatami i słodyczami. Na ich widok mój żołądek zaburczał żałośnie.
            Dobra Ciocia?
            Nie wiedziałam dlaczego, ale coś w zachowaniu Anko było nie tak. Wyraźnie zaznaczyła, że wiedziała, że będziemy u Akane, a teraz mówiła o niej z wyższością i niepotrzebną ironią. Stary uraz? Zazdrość? Jeśli tak, to o mnie, czy Uchihę?
            Chyba wolałam nie wiedzieć.
            Zostawiłam herbatę do ostygnięcia i popiłam tabletkę łykiem wody. Ułamałam pół tabliczki czekolady i z resztką dumy oraz mocno zaciśniętymi z bólu zębami pokuśtykałam do pokoju gospodyni. Dwie pary oczu były nieustępliwe.
            - Cioci nie ma, kocie. Poszła po zakupy – ostrzegła Mitarashi melodyjnym głosem. Siedziała na kanapie zajmowanej przez Itachi’ego w ostatni sposób, na jaki sama bym wpadła. Na oparciu, a z nogami na siedzeniu.
            - Widzę. Potrzebuję tylko czegoś do przebrania – mruknęłam, odklejając od swojego brudnego i spoconego dekoltu ciemny golf. Anko uśmiechnęła się w sposób, który sugerował, że znała ten stan z pierwszej ręki. - Nie obrazi się, nie?
            - E-e.
            W szafie Niirochi nie było wiele. Wyglądało, jakby kunoichi miała tylko to, co kupiła od powrotu do wioski. Była przy tym dość szczupła i wysoka, przez co wszystko było na mnie o dwa rozmiary za duże. Nie mogłam jednak cały dzień chodzić w ręczniku i bandażach.
            Przedeptałam z powrotem do pokoju-składziku, w którym spałam przez większą część dnia i zajrzałam do komody. Pouchylałam wieka nieoznaczonych, zakurzonych kartonów i gdy wymacałam w jednym z nich bliżej nieokreśloną odzież, wyciągnęłam go na wierzch. Ubrania nie były tak nowe i… gustowne co Akane, a przynajmniej nie w zakresie mody, w którym się znałam. Były bardziej… domowe. Wygodne. I zdecydowanie bliżej mojego rozmiaru, jeśli nie trochę przyciasne.
            Nadal dominowały jednak, podobnie jak u niej w szafie, czernie i czerwienie. Łatwo było wywnioskować, że to jej stare ubrania, z których po prostu wyrosła.
            Nie mając ani chęci, ani czasu na długie strojenie się, wybrałam czarne spodnie i bordowy sweter i poszłam do łazienki zeskrobać z siebie resztki przeżyć z poprzedniego dnia.
            Warstwa potu, brudu i krwi na moim ciele była zatrważająca. Bandaż na ramieniu przesiąkł i zrywanie go bardziej przeszkodziło w gojeniu się ręki niż pomogło. Na tyle głowy miałam rozcięcie i guza. Wszystko szczypało pod gorącym, nieubłagalnym strumieniem prysznica, ale powitałam ból z otwartymi ramionami. Na pewno był pobudzający.
            Nawet, jeśli chciałam płakać, nie miałam siły. Nic już nie mogłam zmienić. Nic, co bym teraz wymyśliła, nie pomogłoby w tej sytuacji. Moje łzy frustracji miały minimalny efekt, a w dodatku męczyły fizycznie. Starałam się już nie rozgrzebywać niczego, co wprowadziłoby mnie we wczorajszy stan.
            Właśnie. Musiałam przeprosić Akane. I odkupić jej porcelanę.
            Opatrzyłam sobie wszystkie rany tym, co dla mnie zostawiła. Wiadomo było, że jeśli będę miała w najbliższym czasie trenować czy wykonywać misje, to ktoś będzie to musiał wyleczyć. W tym jednak momencie nie byłam w stanie iść do szpitala. Pozostawało poczekać, aż jutro będę w bazie.
            Wzięłam długi, łamany wdech. Nie to, że ktokolwiek na mnie w niej czekał.
            Przez drzwi łazienki słyszałam głos Anko. Zastanawiałam się, czy rozmawiała z Itachi’m, czy tylko do niego mówiła. I czemu w ogóle tu była – by mieć oko na niego, czy na mnie.
            Kolejny wdech. Nie to, że miało to teraz jakieś znaczenie. Nic nie miało znaczenia, w sumie.
            Weszłam do salonu, nawet nie oglądając się na tę dwójkę. Posłodziłam sobie herbatę i usiadam na fotelu niedaleko nich. Anko uśmiechnęła się do mnie, ale wyraźnie zamilkła. Itachi opierał się łokciem o brzeg sofy i myślał nad czymś ciężko. Mogłam przysiąc, że przez moment widziałam, jak patrząc na moją sylwetkę zaciska brwi. Jego twarz, dziwną siłą, która widocznie walczyła od środka z mięśniami jego twarzy, wygrała bójkę i ułożyła natychmiast jego rysy w obojętną maskę.
            Nie miałam co ze sobą zrobić do powrotu Akane.
            Cisza wydłużała się i była coraz bardziej niezręczna. Mitarashi rzucała ukradkowe, sugestywne i roześmiane spojrzenia, raz mi, raz Itachi’emu, ale oboje ją ignorowaliśmy, siedząc w milczeniu.
            Gdy wysiorbałam całą herbatę, a oni nie ruszyli się o centymetr, wiadome było, że muszę coś powiedzieć. Była masa rzeczy do ustalenia. Plan działania, cokolwiek. Nie mogłam siedzieć i czekać, aż znowu wszystko potoczy się źle bez mojego udziału.
            - Widziałaś Sasuke? – spytałam Anko, odkładając pusty kubek na stół. Kunoichi omal nie podskoczyła na dźwięk mojego głosu. Pokręciła głową.
– Nie. Trzymają go w bazie, ale na razie nikt nie jest do niego wpuszczany - westchnęła. Po jej twarzy wnioskowałam, że były dla niej bardziej ekscytujące tematy. - Jeszcze nie zdecydowano, co z nim zrobią.
- A co tu jest do decydowania? – zdziwiłam się. Kobieta spojrzała na mnie wymownie. Jej usta ułożyły się w sadystyczny uśmieszek, który zwykle zwiastował czyjeś kłopoty. – Chyba żartujesz. Nie zabiją go chyba? – Mój głos lekko zadrżał. Poczułam nagły łomot serca i szczypanie oczu. Ścisnęłam ręką oparcie fotela, automatycznie pochylając się do przodu. Moje ciało już rwało się, by lecieć do kryjówki ANBU i wybić im to z głowy.
            - Nie, nie sądzę – uśmiechnęła się Anko, machając ręką. Zarzuciła nogę na nogę. Jej spojrzenie spotkało się z pogardliwym wzrokiem Itachi’ego. Zesztywniała nagle, momentalnie zwracając całą swoją uwagę w moim kierunku. – Jak bardzo Ibiki by nie protestował – twój chłoptaś nie zrobił w sumie nic złego. Itachi nie został oficjalnie ogłoszony jako „ten dobry”, więc zaatakowanie go było w obowiązku Sasuke. – Mitarashi wzruszyła nonszalancko ramieniem, oglądając paznokcie. Wydawała się całym ciałem krzyczeć, że jest wyluzowana, przez co sprawiało to trochę odwrotny efekt. Skoro Itachi tak bardzo ją stresował, czemu aż tak do niego lgnęła?
            Jej wytłumaczenie brzmiało logicznie. I uspokoiło mnie na trochę. Nawet, jeśli teraz Anko udawała, że jej to nie obchodzi, to musiała nad tym myśleć wcześniej. Aż dziwne, że sama na nie wpadła.
            - Tak to przedstawił Surotaiki – kontynuowała, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. No tak. – Ja tam sądzę, że Hokage nie pozwoli zabić ostatniego Uchihy. Musi on, prędzej czy później – a dla twojego dobra, słońce, mam nadzieję że prędzej – odbudować klan. Nie byłaby to tak pilna i ważna sprawa, gdyby nie Sharingan i tak dalej. No i gdyby można było liczyć w tej kwestii na innych członków rodziny, a – jak widzisz... – Wskazała na Itachi’ego zamaszystym ruchem ręki, na co brunet odpowiedział jej lekkim przechyleniem głowy i ściśnięciem brwi. - …na nich nie ma co liczyć.
            Przy każdej okazji wypuszczała z siebie niesamowicie szybki i dźwięczny potok słów. Jej oczy skrzyły się ekscytacją i dziwną radością. Adrenalina?
            Zaśmiałam się bez humoru, choć przez moje zmęczenie bardziej przypominało to kaszel. Anko miała wyraźnie coś do Itachi’ego. Szczerze wątpiłam, by chowała urazę z powodów służbowych. Musiały być to sprawy osobiste. I zdawało się, że sama mi właśnie podpowiedziała, jakie one miały podłoże.
            Usłyszałam brzęk kluczy przy drzwiach. Minęła chwila, a Akane weszła do mieszkania, wychylając się zaraz z przedpokoju i witając nas wymuszonym uśmiechem spod burzy rozwianych blond włosów.
            - Siedzicie – zauważyła ze zdumieniem i rozbawieniem w głosie. – Razem. Jak… ludzie. I rozmawiacie. A moje mieszkanie stoi. Jak. To. Się. Stało? – spytała, zdejmując buty wchodząc do kuchni z masą plastikowych toreb. Wstałam ociężale z fotela, by jej pomóc rozpakowywać.
            Musiałam się czymś zająć. Czymkolwiek. Nie mogłam… myśleć.
            - Przyszłam ich przypilnować – zakomunikowała Anko, machając gospodyni z kanapy, na której rozsiadła się jak królowa. Akane uśmiechnęła się płytko, ale nie odmachała jej. Spojrzała szybko na Itachi’ego, jakby podświadomie sprawdzając, gdzie jest i co robi.
            - Dzięki – odparła bez nuty wdzięczności w głosie, odwracając się równocześnie w moją stronę. – Jak się czujesz? – spytała ciszej, tylko mnie. Wzruszyłam ramieniem. Spodziewałam się tego pytania.
            - Jakoś. Dzięki za wszystko. I… wiesz. Przepraszam za wczoraj.
            Przepraszanie Niirochi przyszło mi łatwiej, niż sądziłam.
            Tym razem jej uśmiech był szczery.
            - Nie ma sprawy. Naprawdę. Nie mówmy o tym – poleciła, wypakowując zakupy. Kupiła masę produktów, zupełnie jakby dopiero z powodu obecności dwójki niespodziewanych gości zaczęła przejmować się tym, czy ma w domu coś do jedzenia. Zaczęła wkładać zakupy do małej lodówki i szafek. Przez moment nie potrafiłam się ruszyć. – Chcesz… o tym pogadać? – spytała, ponownie przystając obok mnie i opierając się biodrem o ladę.
            - Właśnie gadaliśmy – odparłam. Doskonale wiedziałam, że nie o tę rozmowę jej chodziło. Chwilowo jednak nie byłam w stanie.
            - Oh? I coś ustaliliście?
            No właśnie. Ona rozumiała. Ustalenia były dobre. Były potrzebne. Pomagały uniknąć tragedii i zdjąć ze mnie odpowiedzialność. Choć raz.
            - Na razie, że nie zabiją Sasuke, bo byłby zajebistym reproduktorem. – Anko „pomogła” z salonu. Poczułam, jak wbrew mojej woli moja twarz robi się gorąca. Zacisnęłam pięści, powoli przymykając oczy.
            - Co o tym sądzisz? – spytałam, mając w końcu nadzieję na dyskusję z kimś normalnym. Akane uśmiechnęła się, kiwając głową, po czym wróciła do rozpakowywania zakupów. Obserwowałam ją w milczeniu.
            - Tsunade-sama nie zabiłaby swojego podopiecznego. Zwłaszcza tak zdolnego i efektywnego, co Sasuke – zapewniła mnie spokojnym tonem, stając na palcach, by uzupełnić herbaty i przyprawy na jednej z wyższych półek. Widziałam kilka białych, wysokich butelek w jednej z siatek. – Z waszych akt wynika, że macie jedną z najwyższych skuteczności.
            - Serio? – spytałam odruchowo. Poczułam na swoich plecach ciężkie spojrzenie Itachi’ego. Może nie wiedział, że byłam w drużynie z Sasuke. Może nie wiedział, że Akane nas szkoliła. Z każdym wymienionym słowem między nami dowiadywał się o mnie więcej. I nie pasowało mi to. Ale nie tylko to. – Masz dostęp do akt? – Uniosłam brew z nieukrywaną podejrzliwością. Zaczęłam podawać Niirochi warzywa, które żwawo upychała w lodówce.
            Blondynka uśmiechnęła się tajemniczo.
            - Wiesz, że byłam szpiegiem, Niko. Mam swoje sposoby.
            Zgniotłam pustą siatkę w dłoniach. Jeśli Sasuke miał żyć, to pozostawała tylko kwestia gdzie i jak. Był zagrożeniem dla wioski. A na pewno dla mnie i Itachi’ego.
            - Wypuszczą go, czy będą go trzymać w bazie? – spytałam przez ramię. Nie uśmiechało mi się kolejne spotkanie ze wściekłym Uchihą. Zwłaszcza na ulicy, przy cywilach.
            Anko wzruszyła błyskawicznie ramionami, krzywiąc się.
            - Nie mam pojęcia. A co, boisz się? – spytała, machając brwiami.
            Zacisnęłam zęby.
            Ona nie wiedziała, jak to jest. Nie patrzyła w głąb tego… czegoś. Jego Raiton nie celował w jej serce. Nie znała go tak, jak ja. Nie wiedziała, do czego jest zdolny.
            Już otwierałam usta, by jej to wygarnąć, ale ktoś mi przeszkodził.
            - A co, jeśli pójdzie do Orochimaru? – spytała zza moich pleców Akane, chrupiąc marchewkę. Nakupowała masę rzeczy, ale nie wyglądało, jakby miała zamiar zabrać się za gotowanie. Widocznie czekała, aż się zaoferuję. Ale to dobrze. Musiałam coś robić.
            Może o tym wiedziała.
            W momencie, gdy zadała to pytanie, akurat patrzyłam na siedzącą do mnie bokiem sylwetkę Itachi’ego. Gdybym spóźniła się choćby o sekundę, umknęłoby mi jego delikatne drgnięcie i obrócenie głowy w naszą stronę.
            Oh. A to ciekawe.
            Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale zmienił zdanie w ostatnim momencie.
            Nie byłam w nastroju, w którym mogłabym to spostrzeżenie zignorować.
            - Jakaś uwaga na temat starego kumpla? – spytałam, krzyżując ręce. Itachi zdawał się nie być zaskoczony tym, że ktoś do niego mówi. Był zaskoczony tym, że mówię ja. Że mam czelność.
            Milczał przez chwilę. Jego spojrzenie – ciemne i monotonne – było nie do wytrzymania. Było wyzywające i ignorujące jednocześnie. Zupełnie nie wiedziałam, jak je opisać, a co dopiero zinterpretować.
            - Orochimaru nie poddaje się łatwo – powiedział w końcu. Jego ton był tak suchy, jakby ktoś mu wytarł gardło na tarce. Ale zawsze był to wkład w dyskusję.
            - Wiesz z własnego doświadczenia? – zgadłam z cierpkim uśmiechem. Uchiha nie zaprzeczył, nie zdejmując ze mnie spojrzenia. Miałam wrażenie, że nie patrzył w moje oczy, jak większość ludzi, gdy z kimś rozmawiała, a na ogół mojej twarzy – jakby czegoś w niej szukał. Był pierwszą znaną mi osobą, która patrzyła w denerwujący sposób.
            - Oh, na ciebie też polował? – Głos Anko był dziwnie podekscytowany. Pozwolił mi jednak odwrócić wzrok od bruneta i nie wyjść przy tym na tchórza. Kobieta poklepała się w kark z Przeklętą Pieczęcią z dziwną dumą. – Ma facet gust.
            Przewróciłam oczami.
            - Nie pomógł mu on chyba ostatnim razem. Niko pozbyła się dwóch jego najlepszych ludzi, o ile mi wiadomo. – Akane uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Zmarszczyłam brwi. – Nie jestem specjalistką od polityki z Oto, ale Orochimaru jest w dość trudnej sytuacji – mruknęła, ignorując mnie wyraźnie. Jej wzrok przemknął na chwilę w stronę Itachi’ego na wspomnienie o Wiosce Dźwięku. Jakaś aluzja do wspólnej misji, czy do Orochimaru? – Wszystko zależy od stopnia jego desperacji.
            I desperacji Sasuke. Mało osób wiedziało, że jego decyzja nie była ostateczna. Wtedy, na dachach… wahał się. Miał naprawdę zły dzień i jego myśli o zemście męczyły go wyjątkowo mocno. Sama nie wiedziałam, czy w jego sytuacji nie wybrałabym pomocy Sannina. Zwłaszcza, gdybym czuła się – jak on teraz – zdradzona przez wioskę. I mnie.
            Musieliśmy zrobić co w naszej mocy, aby zlikwidować taką możliwość.
            Nie uważałam się za osobę łatwo nienawidzącą czy kochającą. Nie znałam jakiejś zatrważającej masy ludzi, a jak już się do nich zbliżałam, to nie wywoływali oni we mnie jakichś wybitnie silnych emocji.
            Było jednak kilka osób, których nie cierpiałam. Może nienawidziłam.
            Orochimaru był na szczycie tej listy. Za to, co zrobił Anko i całej wiosce. No i Sasuke.
            Itachi był kiedyś taką osobą. Za to, co zrobił Sasuke.
            Sasuke był teraz taką osobą. Za to, co zrobił sam sobie.
            - By iść do Orochimaru z własnej woli, trzeba mieć nierówno pod sufitem – westchnęła Anko, okręcając kosmyk włosów wokół palca. Nigdy nie bawiła się włosami. Odbijało jej przy Itachi’m, naprawdę. Co dziwiło mnie jeszcze bardziej – on na nią patrzył. – O twoim braciszku można powiedzieć wiele, ale nie jest naiwny.
            Uchiha przymknął oczy. Nie wydawało się, by myślał. On słuchał, zbierając informacje. Miałam ochotę wyrzucić go z pokoju.
            Postanowiłam coś odwrotnego.
            - Akane, mogłybyśmy porozmawiać? Na… osobności? – spytałam, starając się mówić na tyle cicho, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Przy dwóch kapitanach ANBU były to marne nadzieje.
            - Oh, no i psujesz zabawę, kocie – jęknęła Anko, zamaszystym ruchem wstając zaraz z kanapy. Przeciągnęła się, unosząc wysoko ręce i strzykając szyją. – Będę już lecieć. Muszę jeszcze coś załatwić. Bądźcie grzeczni. – Pomachała karcąco palcem w stronę Itachi’ego, z uśmiechem, który mogłabym opisać jedynie jako prześmiewczy. On nawet nie drgnął. – Na razie.
            I zniknęła w kłębie dymu, zupełnie jak to Kakashi miał w zwyczaju.
            Akane zmarszczyła nos, przywdziewając jednak spokojną, uśmiechnięta maskę gdy tylko spojrzała na mnie.
            Ktoś tu obchodził się z kimś jak z jajkiem.
            - Jasne. Chodźmy na balkon.
            Na zewnątrz było zdecydowanie chłodno. Jeśli Akane miała coś przeciwko, że nosiłam jej ciuchy, to nie dała tego po sobie poznać. Ba – gdy pierwszy raz zadrżałam od wiatru, bez zastanowienia dała mi swój sweter.
            Przez chwilę nic nie mówiłyśmy. Kunoichi wróciła ze swoją kurtką i wyjęła z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnęła ją w moim kierunku z uniesioną brwią. Pokręciłam głową i podziękowałam cicho. Blondynka odpaliła jednego papierosa i zaciągnęła się głęboko, wzdychając zaraz ciężko.
            - Chciałam pogadać tak, by Uchiha nas nie słyszał – mruknęłam z grymasem, patrząc wymownie na niedomknięte drzwi balkonowe prowadzące do salonu. Shinobi nawet nie ruszył się z kanapy. Nie byłam na tyle naiwna, by wierzyć, że jego wyostrzone zmysły nie pozwalają mu nas słyszeć.
            - Oh. – Niirochi podrapała się ręką trzymającą papierosa w nos. Odwróciła się w stronę drzwi z lekkim uśmiechem. – Nie słuchaj nas przez chwilę, Itachi – powiedziała stanowczo, ale uprzejmie, widocznie starając się mówić głośno i wyraźnie. Po chwili zaciągnęła się, odwracając w moim kierunku i opierając o barierkę. Gdy nic nie powiedziałam, patrząc na nią z szeroko otwartymi oczyma, strzepnęła popiół z papierosa i uniosła brew. – No co?
            - I tyle? – warknęłam z powątpiewaniem, krzyżując ręce i wtykając zmarznięte dłonie pod pachy. – To załatwia sprawę?
            - Tak. Nie będzie nas słyszał.
            Itachi napatoczył się znikąd. Zrujnował moją misję, moje relacje z Sasuke. Wszyscy zdawali się mimo to bezgranicznie mu ufać. Anko, Akane… nawet Shinzobu. Miałam wrażenie, że ma ich wszystkich pod jakimś genjutsu. Gdybym nie była w stanie sprawdzić dokładnie ich chakr, nadal bym tak myślała.
            - Skąd możesz być pewna? – Zaczynałam drżeć. Wcale nie z zimna.
            - Po prostu mogę. Ufam mu. – W jej uśmiechu było coś niepokojącego. Smutnego.
            - Jak możesz mu ufać? Po tym wszystkim-… - Zachłysnęłam się powietrzem. Brakowało mi słów. – Co… co zrobił, co się stało… on już-…
            Akane opuściła wzrok, wpatrując się, jak ogień trawi papierosa kawałek po kawałku. Zdawała się mnie zupełnie nie słyszeć. Wyglądała na znudzoną, zupełnie jakby przeprowadzała taką rozmowę masę razy. Jakby z góry wiedziała, co zaraz powiem. I miała przygotowaną odpowiedź.
            Nie zdążyłam powiedzieć jej tylu rzeczy – o tym, co prawdopodobnie szykuje Danzo. O tym, że Sasuke chciał mnie zabić. O tym, że zawdzięczam Itachi’emu życie i to on wyniósł mnie z Akazuno. Była ze mną w tej wiosce. Znała tę historię.
             - Jeśli szukasz pocieszenia, to nie jestem do tego dobrą osobą – mruknęła spokojnie, robiąc przerwę na zassanie się dymem. Jej wzrok odwędrował nad mury wioski. Słońce powoli zachodziło. Uśmiechnęła się delikatnie, wypuszczając dym. Jej ramiona zadrżały, jakby śmiała się z żartu, który powiedziała sobie w myślach. – Podjęłaś trudną decyzję, poświęciłaś się dla wioski i teraz Sasuke cię nienawidzi. Myślę, że to nie ja z nas dwojga lepiej cię zrozumiem.
            Zacisnęłam zęby. Chciałam się kłócić, ale ona miała ewidentnie rację. Nie z tym, że powinnam iść się wyżalać Itachi’emu, oczywiście. Na temat tego, że nasze sytuacje były podobne i nie miałam prawa go krytykować.
            Czułam się fatalnie i był to fakt. Mój dobry znajomy stracił życie, ja zostałam ranna, moje mieszkanie było kupą gruzów, a moje relacje z chłopakiem zostały bezpowrotnie zrujnowane. Nie miało to wszystko jednak porównania z tym, co przeżył starszy Uchiha.
            Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, co czuł.
Nie wiem, czemu wydawało mi się, że rozmowa z Akane pomoże. Podświadomie chciałam zrzucić na nią część moich myśli. Podzielić się, zdjąć z siebie ciężar. Czy to było egoistyczne posunięcie? Ledwo się znałyśmy, a ja nagle robiłam z niej powiernika i obrońcę. Szukałam przyjaciół dopiero w biedzie.
            Jaka ze mnie była kunoichi, że potrafiłam tak bardzo użalać się nad sobą? Gorzej – oczekiwać od innych pocieszenia, podczas gdy byli starsi, doświadczeni i z pewnością widzieli i robili więcej, niż ja?
            W czym tak naprawdę był problem? Sasuke był zdrowy i bezpieczny. Wystarczyło mu wszystko wytłumaczyć na spokojnie i naprostować tę sytuację. Nic nie było jeszcze stracone. Jeśli Shinozbu ufało Itachi’emu, to znaczyło, że i ja mogłam. Do tej pory nie zrobił nic, by stracić to zaufanie. Nie zaszkodził nam w żaden sposób, mimo że wielokrotnie mógł.
            Sasuke był bystry. On też mógł to zrozumieć. Wszystko mogło obyć się bez rozlewu krwi i kolejnych nieszczęść.
            Wystarczyło tylko przestać się mazgaić i wziąć się do roboty.
            - Masz rację – przyznałam cicho, nagle – zupełnie niespodziewanie - czując się lepiej.
            - Mam nadzieję – zaśmiała się, gasząc papierosa w popielniczce i pocierając o siebie zmarznięte ręce. – To jak, poradzisz sobie?
            Nie była to długa rozmowa. Po Akane spodziewałam się głębokich, filozoficznych przemówień, analizowania moich uczuć. A ona jednym, trafnym stwierdzeniem sprawiła, że nie było o czym dyskutować.
            - Tak sądzę – przytaknęłam, patrząc, jak otwiera raźno balkon.
            - To super. Bo się umówiłam i zaraz muszę wyjść. – Zamarłam. Zamrugałam. Dogoniłam ją i wróciłam do mieszkania, nie zamykając za sobą drzwi. – To znaczy powinnam była wyjść pół godziny temu, ale znając to towarzystwo to i tak będę pierwsza.
            Zaraz, zaraz. Umówiła się z Kakashi’m, akurat na dzisiaj i zamierzała… co? Zostawić nas tu samych?
            Zaczęłam dreptać za nią z lekko otwartymi ustami, nie do końca pojmując, co się dzieje. Kunoichi od razu spostrzegła moje zmartwienie, ale nie przystanęła w drodze do łazienki, gdzie zaczęła poprawiać makijaż.
            - Wiem, co teraz myślisz, Niko, ale nie mam wyboru. Jeśli zaszyję się tu z wami na bóg wie ile i odwołam wszystkie moje spotkania i treningi, ludzie zaczną coś podejrzewać – oświadczyła, wprawnymi ruchami przeczesując potargane przez wiatr włosy. Dziwnie się czułam obserwując kobietę szykująca się na randkę z moim sensei’em. A raczej… moją sensei idącą na randkę…
            Kami. Miałam to gdzieś. Po prostu nie chciałam tu zostawać sam na sam z Chodzącym Mrokiem.
            - Nie mogę iść z wami? – spytałam do niej w lustrze, trzepocząc rzęsami. Niirochi spojrzała na mnie pobłażliwie. Po chwili na jej usta wpłynął chytry, niemal koci uśmieszek. Chwyciła puderniczkę.
            - Podwójna randka?
            - Co? Nie! – Niemal odskoczyłam od zlewu. Blondynka minęła mnie krokiem pełnym gracji, idąc do drzwi. Pospiesznie przejrzała się w wysokim lustrze. Zupełnie jakby Hatake zwracał uwagę na takie rzeczy jak moda. – Co mam tu niby robić? – spytałam, rozkładając ręce.
            Akane pochyliła się, wkładając bordowe buty na obcasie. Jak ona chodziła w czymś takim?
            - Możesz coś ugotować – odparła spokojnie, patrząc na mnie z dołu. Zaproponowała to w moim interesie. Wiedziała, jak bardzo gotowanie mnie relaksuje, raczej nie chciała mnie w żaden sposób do niczego zmuszać. Wyprostowała się nagle z poważną miną, mrugając, jakby coś wpadło jej do głowy. – Na twoim miejscu nie wychodziłabym stąd bez wyraźniej potrzeby.
            Właśnie taki miałam zamiar.
            Z tym że mój nastrój traktowałam jako wystarczająca potrzebę.
            - Czemu?
            - Ludzie Danzo są nadal w wiosce. Jeśli podłapali profil twojej chakry, gdy walczyłaś u nich w bazie, to mogą cię namierzyć – westchnęła lekko, jakby to była naturalna rzecz. Mnie przeszły ciarki. Dlatego właśnie nie zapraszało się obcych do wioski i prowadziło się książeczki Bingo. By wyłapywać wrogów. Jak jednak można było się zabezpieczyć przed wrogiem wewnętrznym, chadzającym tymi samymi ulicami i jedzącym w tych samych knajpach? – Nie wychodź, a na pewno bez obstawy. –Doskonale wiedziałam, o jaką obstawę jej chodziło i nie uśmiechało mi się to wcale a wcale. Nawet, jeśli Danzo nie wiedział o naszym asie w rękawie w postaci Itachi’ego, bo nie użył on energii w pobliżu jego ludzi, a Uchiha mógł sobie chadzać po wiosce pod dowolnym Henge czy genjutsu, robienie tego u jego boku byłoby jak chodzenie z tykającą bombą.
Zanim zdołałam powiedzieć cokolwiek z tego na głos, dłoń Niirochi była już na klamce.
– Kupiłam trochę sake. Nie krępujcie się. Będę późno. Pa!
            Patrzyłam, jak drzwi zamykają się za jej ubraną w szarości i czerwień sylwetką. Zaraz potem moich uszu dobiegł dźwięk zamykanego z zewnątrz zamka.
            Tak jakby dla podkreślenia – tak, Niko, utknęłaś i masz przesrane.
            Westchnęłam ciężko, przeczesując włosy palcami. Nie byłam zmęczona, ale na pewno głodna. Spokojnie mogłam zrobić coś prostego i może przy posiłku nakłonić Itachi’ego do cywilizowanej wymiany kilku słów.
            Nawet nie nastawiałam się na normalną rozmowę.
            Gdy wróciłam do salonu, cisza była wszechogarniająca. Dlatego z łatwością byłam w stanie usłyszeć głośniejszy wdech i nagły atak kaszlu z kanapy.
            Uchiha z początku trząsł się, siedząc prosto i przysłaniając usta pięścią. Gdy przymknął oczy, wdychając powoli powietrze przez nos, dostał kolejnego ataku i pochylił się znacznie, zasłaniając większość twarzy otwartą dłonią.
            Moją pierwszą reakcją było podbiegnięcie do niego z chusteczką i poklepanie go po plecach. Może zaproponowanie jakiegoś syropu. Wiedziałam jednak, że nic z tego by nie pomogło. I nie zostało przyjęte, a co dopiero docenione.
            Obserwując go kątem oka sprawdziłam, czy sake jest już w lodówce i przejrzałam jej zawartość. Mogłam w pół godziny zrobić kurczaka z warzywami. Akane kupiła dymkę.
            - Mógłbyś się z tym zgłosić do Hokage – powiedziałam cicho, starając się nadać mojemu głosowi jak najbardziej rzeczowy ton. Uchihowie nie lubili, gdy się im rozkazywało lub – co gorsza – martwiono się o nich, więc tylko zaproponowałam pewne rozwiązanie. Itachi spojrzał na mnie cierpko, mocno zaciskając szczękę i oddychając przez nos głośniej niż zwykle.
            Dzieliła nas lada - barek oddzielający typowo kuchenną część małego mieszkania od salonu. Miałam jednak wrażenie, że na ten wieczór będę potrzebowała wytrzymalszej tarczy.
            Shinobi nie odpowiedział mi, więc przystąpiłam do robienia szybkiej obiado-kolacji. Starałam się nie podnosić wzroku znad lady i nie hałasować zbytnio.
            Uchiha zrelaksował się widocznie. W pewnym momencie wstał z kanapy i zaczął chodzić po mieszkaniu, jakby czegoś szukając. Poruszał się cicho jak kot, a jego chakra była maksymalnie wyciszona. Mógłby zajść mnie od tyłu i póki nie powiedziałby nic, nie zauważyłabym go.
            Właśnie mieszałam kurczaka z warzywami na patelni, gdy wrócił z pokoju Akane z jakąś teczką, siadając z powrotem na swoim miejscu. Widocznie nie mając nic przeciwko temu że widzę, jak przegląda dokumenty blondynki, zaczął je czytać w absolutnej ciszy.
            Rozłożyłam zastawę, pałeczki, szklanki, talerze i miski na ławie, przy której siedział. W dwa nakrycia. Nawet nie drgnął. Dopiero, gdy zasiadłam na jednym z foteli i nie zaczęłam jeść, patrząc na niego, z pozornym spokojem zacisnął zęby, zamrugał, odłożył czytane papiery i spojrzał mi w oczy.
            Nie odzywał się, ale jego sylwetka aż emanowała irytacją.
            To zabawne, jak często gryzłam się przy nim w język. Gdyby był kimś innym, a zachowywałby się tak absolutnie denerwująco i nonszalancko, jak teraz, warknęłabym, by nie udawał, że nie jest głodny i zaczął, do cholery, żreć.
            Gdyby to był znajomy, jak Naruto, mruknęłabym z uśmieszkiem, żeby przestał się gapić i uwierzył, że te wszystkie smakołyki są – owszem – dla niego. I by się nie krępował.
            Zamiast tego, przez z niewiadomego powodu ściśnięte gardło, z umysłem kompletnie otępiałym pod jego nieugiętym wzrokiem zdołałam tylko z siebie wyrzucić bezmyślne:
            - No, wcinaj.
            Zajęło chwilę, zanim spojrzał łaskawie na stojący przed nim posiłek. Przez ten moment zastanawiałam się, czy bije się ze swoimi myślami na temat tego, jak jego brat może – albo mógł – ze mną być, czy ze swoją ręką, by nie uderzyła o jego czoło.
            W końcu jednak, ociągając się, odsunął papiery na bok – a ja zauważyłam, że teczka ta nie była podpisana, a on specjalnie odłożył dokumenty pismem w stronę stolika – i chwycił za pałeczki i rozłamał je.
Zatrzymał je jednak nad miską z mięsem, patrząc na mnie pusto.
- Z kim wyszła Akane?
Zamrugałam. Co to było? Zainteresowanie? Niewiedza? Czemu miałam mu odpowiadać? Zdawał się trzymać swoją kolację jako zakładnika, jakby miał zamiar mi sprawić przyjemność i zacząć jeść dopiero, gdy spełnię jego warunki i odpowiem mu na pytanie.
Teraz do mnie dotarło, że Akane specjalnie uniknęła mówienia na głos, że wychodzi z Hatake. Dla mnie to było oczywiste, ostatnio rzadko widziałam jedno z nich bez drugiego. Jednak – z jakiegoś powodu – Itachi miał nie wiedzieć.
A jednocześnie miałam z nim rozmawiać i mu ufać.
- Chciałbyś wiedzieć, cooo? – mruknęłam z zadowolonym uśmiechem. Miło było – dla odmiany – być na jakiś temat lepiej poinformowanym.
- Po to pytam, owszem – odparł stoicko Uchiha, nie łapiąc zupełnie przynęty. Jego oczy były absolutnie czarne. Przełknęłam, podnosząc swoje pałeczki. Nie było sensu kłamać albo unikać tematu. I tak niedługo by się dowiedział. To był Itachi.
- Z nauczycielem. Moim i Sasuke. - Zaczęłam jeść. Nie wiedziałam, czy Akane będzie na mnie o to zła. No cóż, można to było uznać za mój rewanż za jej tajemnice. I mówienie o moich.
Kurczak wyszedł odrobinę za słony.
- To znaczy?
Uniosłam wzrok. W jego tonie i oczach po raz pierwszy dostrzegłam coś podobnego do podejrzenia. I ciekawości. Pilności.
I nagle uderzyła mnie myśl, że rozmawiamy. I że to on zainicjował dialog. Nie mogłam zmarnować okazji, denerwując go.
- Hatake Kakashi’m. – Nie było potrzeby mówić niczego więcej. Nasz nauczyciel był znany na całym świecie. Nie tylko przez wzgląd na swojego ojca, ale za własne umiejętności. I Sharingan.
Ta ostatnia kwestia mogła wytłumaczyć małą zmarszczkę, jaka powstała na czole Uchihy. Jego wzrok na chwilę stracił skupienie, a potem powędrował w stronę drzwi, jakby przez moment nie mógł uwierzyć, że Akane naprawdę wyszła. Lub miał zamiar za nią pójść. I ją zabić.
Poczułam się jak małe dziecko skarżące na kogoś nauczycielowi w Akademii. Nie znałam dokładnie ich relacji, nie miałam prawa się też w nie mieszać. Jednak bezpośrednio zapytana o informację, zamknięta z zainteresowaną osobą w mieszkaniu na dość długi czas… nie miałam zbyt dużego wyboru.
Twarz Uchihy nie zmieniła się niemal wcale. Musiał być jednak powód, dla którego pytał. I widocznie nie był z tej informacji zadowolony.
- Rozumiem – odparł szorstko po dłuższej chwili, zupełnie jakby dopiero sobie przypomniał o moim istnieniu i o fakcie, że warto by było coś odpowiedzieć. Kolejną minutę zajęło, zanim przymknął na chwilę oczy i zaczął jeść.
            Tak po prostu. Przy mnie.
            Wzięłam się za swoją porcję. I nie patrzyliśmy się na siebie dobre piętnaście minut.
Gdy oboje zjedliśmy, zebrałam brudną zastawę i zaczęłam przenosić ją do kuchni. Omal nie wyskoczyłam ze skóry, gdy odwróciłam się w stronę salonu i zastałam Itachi’ego stojącego dwa kroki ode mnie z resztą talerzy.
- Dzięki, um… - podrapałam się w tył głowy, patrząc jak shinobi wkłada naczynia do zlewu. Przez chwilę martwiłam się, że zacznie zmywać. Sasuke nienawidził zmywać. Czy Itachi kiedykolwiek zmywał lub gotował? Chyba kiedyś robiła to ich matka, może służące – byli w sumie zamożni. A w Akatsuki? Nie wyobrażałam sobie kryminalistów rangi S gotujących czy robiących pranie.
Spojrzeliśmy przelotnie na siebie, gdy brunet wycofał się z powrotem na kanapę.
Jak ktoś taki miał zamiar normalnie funkcjonować? Czy dla niego w ogóle istniało jeszcze coś takiego jak „normalność”?
Napuściłam wody do zlewu. Jeszcze tego brakowało, by poza robieniem zakupów gospodyni musiała po nas zmywać. Moje myśli od razu powędrowały w stronę alkoholu w lodówce. Zwykle piłam lżejsze trunki, na przykład wino. Akane jednak kupiła seishu, czystą wódkę. Jakby pomiędzy wierszami mówiła mi, że mam się upić i w końcu zrelaksować.
Zmywałam w ciszy, walcząc z rozbieganymi myślami. Nie mogłam przestać myśleć o Sasuke.
Co teraz robił? Czy jego wspomnienia przeglądano tak, jak Itachi’ego? Był ranny? Co o mnie myślał? Jak długa rozłąka nas czekała? Co miałam robić?
Co nas czekało?
Prychnęłam pod nosem. Najłatwiej byłoby zapytać jutro Shinzobu. Podświadomie wiedziałam jednak, że nie będzie to przydatna informacja. Nie przygotuje mnie na to, co naprawdę się stanie.
Ponieważ był ktoś, kto potrafił nas wszystkich niejednokrotnie wywieźć w pole. Ktoś, kto wiedział i o Danzo, i może nawet o Sasuke, więcej niż my. Komu zawsze wszystko się udawało, kto zawsze był o krok przed nami.
Ktoś, kto w tym momencie był ze mną w pokoju. A ja miałam w lodówce schłodzone sake.
Wytarłam dłonie w ścierkę kuchenną i wyjęłam butelkę z lodówki. Udało mi się znaleźć zwykłe, białe czarki do picia i sok porzeczkowy.
Gdy szłam z tym wszystkim w rękach i pod pachą do salonu, moje nogi były jak z waty.           Zatrzymałam się obok kanapy.
Stałam tak przez chwilę i jedyne, o czym marzyłam, to możliwość rozłupania czaszki ukrytej pod tymi czarnymi włosami i zajrzenie do środka. Lub najlepiej wejście tam i rozgrzebanie wszystkiego… połączone z wyrzuceniem kilku rzeczy na stałe do śmietnika.
Postawiłam butelkę i sok na ławie, następnie odłożyłam dwie czarki. Któremuś z nas upadło ziarnko ryżu, więc zmiotłam je ze stołu. Pewnie mi.
- Napij się ze mną – poprosiłam raźno i absolutnie nie podejrzanie.
- Nie.
Nawet nie zdążyłam dokończyć ostatniego słowa. Itachi nie podniósł na mnie wzroku, przeglądając zapisane maczkiem kartki. Co jakiś czas dostrzegałam wśród nich mapy.
- Musimy porozmawiać – warknęłam, opadając na fotel, by móc lepiej na niego spojrzeć.
- Rozmawiamy.
- Ugh! – Uderzyłam pięściami w oparcia. Miałam ochotę uderzyć jego, ale wiedziałam, że nie skończy się to dobrze. Kami. Oni naprawdę byli braćmi.
Uchiha spojrzał na mnie przelotnie, bez krzty zainteresowania, zupełnie jakbym była maleńką, niegroźną muchą. Zaraz wrócił do lektury.
Irytującymi, aroganckimi, egoistycznymi, markotnymi… pieprzonymi braćmi.
Wzięłam łamany wdech, podkreślając go płynnym ruchem dłoni do i od mojej klatki piersiowej. Strząsnęłam włosy z twarzy, starając się uspokoić.
Irytacja była lepsza niż strach.
- Myślę, że trafnym będzie stwierdzenie, że w przeciwieństwie do Shinzobu mamy wspólny cel. – Zrobiłam dramatyczną pauzę. – Dobro Sasuke. – Itachi widocznie znieruchomiał, ale nie odezwał się. – Nie ufam ci do końca, ty mi pewnie też nie, ale jeśli nie powiesz mi, co zamierzasz, to nie będę mogła ci pomóc.
Tym razem spojrzał na mnie. I nie było w tym spojrzeniu wdzięczności. Co najwyżej niedowierzanie z powodu mojej głupoty. Spodziewałam się tego.
- Wiem, co sobie myślisz. – Uniosłam rękę. Czułam się, jakbym gadała ze ścianą, a mimo to nie potrafiłam powstrzymać się od gestykulacji. – Jestem słaba i głupia i kto wie, co jeszcze. Ale nie wszystko osiągniesz sam. Nie wszystko da się załatwić siłą. Znam tych ludzi. Znam wioskę lepiej niż ty, znam twojego brata lepiej niż ktokolwiek. – Przełknęłam z trudem. Jego spojrzenie robiło się coraz bardziej zainteresowane i intensywne. – Powiedz mi, co będzie dalej, bo jeśli znowu stanie się coś… takiego, to nie wiem, czy przeżyję.
Nie miałam w planach, by moje namowy brzmiały tak żałośnie. Przypominały błaganie. Ale nie można było im odmówić szczerości.
Brwi Itachi’ego drgnęły lekko. Shinobi odwrócił na kilka minut wzrok, trzymając mocno wszystkie schludnie złożone akta. Siedziałam prosto, starając się nie oddychać zbyt głośno, by nie przeszkodzić mu w podejmowaniu decyzji.
Trudno było opisać moją ulgę, gdy brunet odłożył dokumenty na miejsce, zamknął teczkę i odsunął ją ślamazarnie na drugi koniec stołu, sygnalizując, że mam jego pełną uwagę. Nie zaprotestował, gdy otworzyłam butelkę sake i nalałam nam po porcji. Westchnął za to, niemal niesłyszalnie, przeczesując palcami kilka kosmyków opadających mu na bladą twarz. Wydawał się zmęczony.
Aż… nie wiedziałam, co powiedzieć. Co oznaczał ten moment? Początek współpracy? Zaufania? Kami… przyjaźni?
Uchiha pierwszy sięgnął po swoje choko, a ja popędziłam, by go dogonić i napić się równocześnie.
Odstawiliśmy puste naczynia ze stuknięciem. Starałam się nie krzywić od płonącego – mimo niskiej temperatury – alkoholu w moim gardle. Brunet oparł się wygodniej na kanapie i uniósł brew.
- Nie zabijesz go, prawda? – Musiałam się upewnić.
- Kogo? – Jego głos był gładki i spokojny, gdy ja walczyłam z chrypą.
- Sasuke – odparłam szybko. O kogo innego mogłam się martwić?
Minęła chwila, zanim odpowiedział. Nie dlatego, że się zastanawiał. Jego oczy zdradzały to, co reszta twarzy – łącznie z kącikami ust – starała się ukryć: miał mnie za idiotkę.
- Nie. Sasuke nie zginie – odparł powoli, jakby była to oczywista rzecz, zupełnie pewna. Niczym element abecadła czy fakt, że jutro jest środa.
Uspokoiło mnie to znacznie. Jeśli Itachi tak mówił, to musiała być to prawda.
- Więc… - westchnęłam, lejąc więcej sake z zimnej tokkuri. – Powiesz mu prawdę?
- Nie.
Zamrugałam. Musiałam źle zrozumieć.
- Dowie się, prędzej czy później – zapewniłam, patrząc, jak Uchiha pije kolejną porcję sake z taką łatwością, jakby była to woda. Jak Sasuke miał uniknąć stanięcia oko w oko z taką wiedzą? Chodziło o historię jego klanu, o jego relacje z bratem, o wioskę i… o mnie.
Sasuke był inteligentny. Rozważny. Z pewnością gdyby wytłumaczyć mu całą historię, od początku… gdyby moje słowa poparła Hokage i reszta Shinzobu… gdyby pokazać mu dokumenty i raporty Jirayia’i… uwierzyłby. Nie miałby wyjścia. A wtedy… wszystko by się ułożyło. Byłby niesamowicie silnym sojusznikiem – z pewnością Hokage brała to pod uwagę.
- Wie tylko Shinzobu i Akane. Tajemnica jest bezpieczna – westchnął niespodziewanie brunet. Jego ton sugerował, że nie do końca zrozumiał moje zdziwienie. Nie chodziło mi o to, że się bałam czy nie ufałam którejś ze stron. Chodziło mi o to, że spodziewałam się, że niedługo będę mogła wszystko Sasuke wytłumaczyć.
Kuso. A tak właściwie to już zaczęłam.
- Ja nie jestem w Shinzobu – zauważyłam z nerwowym uśmiechem, zaraz zakrywając go czarką. Starałam się tym razem wlać sobie napój wprost do gardła. Dużo to nie pomogło. Chwyciłam za sok.
Chwila ciszy. Serce biło mi szybciej niż przy normalnej rozmowie. Każdy mój oszczędny ruch był odprowadzony ciemnym, czujnym i cierpliwym spojrzeniem.
- Nie powiesz mu. – Ponownie ten ton z abecadła.
Ah tak. No jasne. To wszystko załatwiało, prawda? Wcale nie. Pozostawała bowiem ważna kwestia.
- Jeśli Sasuke nie pozna prawdy… będzie chciał cię zabić – powiedziałam powoli.
- Owszem. – Itachi przymknął powieki, jakby ta myśl go niesamowicie relaksowała.
Moje serce zacisnęło się nagle. Poczułam przez moment, jakby Sasuke stał obok nas, jakby nagle cała jego nienawiść przywędrowała tu za nami, odciskając się na mojej skórze niczym fizyczna siła.
Kiedyś taki obrót wypadków wydawał mi się oczywisty. Teraz nie mogłam w to uwierzyć.
- I… zginiesz?
Tak po prostu? Teraz, gdy wszystko miało pójść – dla odmiany – dobrze?
Itachi wybrał właśnie ten moment na zupełne olanie mnie i nalanie nam następnej kolejki. Wiedziałam, że robi to specjalnie. Nie było szans, by odpowiedział. Mi się łamał już powoli głos, a co miał powiedzieć on? Rozmawialiśmy o jego śmierci, do cholery.
Chciałam powiedzieć, że nie może. Że jest inne wyjście. Że ktoś… ktokolwiek będzie za nim tęsknił. Że nie musi tego robić, że to nie jest jego los.
Ale nie mogłam. Wiedziałam, że to tylko dziecięce sentymenty. Jeśli Hokage, a tym bardziej on sam podjął taką decyzję, to nie mogłam się mu przeciwstawiać i siłą odciągać go od takiego losu. Byłam za słaba.
- Jak… - Odchrząknęłam, gdy poczułam, że moje gardło jest dziwnie ściśnięte. Emocje brały nade mną górę. Już czułam przyspieszone tętno i lekkie kręcenie w głowie. - …jak ty to sobie wyobrażasz? Jak Sasuke miałby po tym wszystkim funkcjonować?
W sumie tylko ja tego nie wiedziałam. Sam chłopak był tak nastawiony na zemstę, że myślał chyba tylko o tym.
Itachi napił się po raz kolejny. Ja chwilę potem. Nagle nie wydawało mi się, aby był to aż taki dobry pomysł.
- To nie moja sprawa. Sasuke będzie mógł żyć normalnie – mruknął. Nie widać było, by alkohol jakkolwiek na niego działał. Co najwyżej pozwalał mu mówić więcej słów. – Możliwe, że z tobą. Powinnaś się cieszyć.
Parsknęłam.
- Raczej wątpię, by teraz tego chciał – uśmiechnęłam się kwaśno. Może dlatego właśnie byłam gotowa walczyć. Nie dla dobra wioski czy Sasuke, tylko da swojego. Byłam pewna, że jeśli plan Itachi’ego się powiedzie, to mój związek z Sasuke będzie skończony. Mobilizowało mnie to do przeciwstawienia się mu wszystkimi siłami.
Może byłam egoistką. Może w głębi duszy sądziłam, że jestem Sasuke potrzebna. Może byłam romantyczką. Wszystko jedno.
Nie podobało mi się też, że Itachi robił z siebie cierpiętnika. Mało w życiu przeszedł? Mało dał wiosce? Naprawdę miał wyprany mózg, jeśli był gotowy oddać życie za ideę porządku.
I za to, by jego brat miał spokojne, dobre i milusie myśli.
 - Już widział nas razem. I chciał mnie zabić. Brutalnie, że zaznaczę. – Nie wiedzieć czemu zaśmiałam się na tę myśl. Itachi zmarszczył lekko brwi. Nie wiedział? – Marnie widzę odbudowywanie klanu i spacery plażą przy zachodzącym słońcu.
- Nie będzie to pierwszy raz, gdy usunę komuś pamięć. – Itachi przyszpilił mnie wzrokiem.
Nagle widziałam go – wszystko – z góry. Wstałam bez udziału mojego mózgu, pochylając się nienaturalnie do przodu.
Usunąć Sasuke pamięć? Majstrować… z…
Zachwiałam się, próbując machnąć na niego gardząco ręką, powiedzieć coś.
- N-nie pozwolę na to. Nie.
Poczułam silny uścisk na ramieniu. Itachi też wstał i kilkoma szarpnięciami wyprowadził mnie w kierunku niedomkniętych drzwi balkonowych.
Złapałam się barierki, wdychając głęboko rześkie powietrze. Było chłodne i rzadkie, kojąco uderzało o moją twarz. Itachi był obok mnie, z wciąż niedokończoną butelką sake w ręce.
Kucnęłam, przymykając oczy, ale nadal trzymając się barierki. Niczym szaleniec na krawędzi życia i śmierci. Tylko z drugiej strony balkonu.
Nie musiałam otwierać oczu, by go wiedzieć. Mimo wyciszonej chakry przyzwyczaiłam się do jego obecności. Była wyraźnie wyczuwalna w przestrzeni, niczym ostry nóż rozdzierający rzeczywistość. Od samego jego wzroku po moich plecach latały irytujące iskierki. Czułam echo jego chakry.
Był jak nicość. Jak pustka wciągająca światło, woń i dźwięk. Nie pachniał, nie mówił, a jego ubrania w nocy wydawały się absolutnie czarne.
Jeśli świat... jeśli moje życie było historią… nawet nie wykaligrafowaną, a nabazgraną na żółkniejącym i niejednokrotnie upapranym herbatą i krwią papierze, to on - sama jego obecność - był okrutnym, niezmywalnym, irytująco wielkim kleksem.
Westchnęłam głęboko. To był ten moment, gdy byłam na tyle trzeźwa, by zauważyć bzdury, o jakich myślałam, ale na tyle pijana, by mieć to gdzieś.
Minęło kilka minut. Nie widziałam sensu we wstawaniu na równe nogi, więc opadłam na posadzkę balkonu i odsunęłam się pod ścianę pod oknem. Kątem oka widziałam, jak Itachi bierze małe, równomierne łyki prosto z butelki. Jego wzrok był utkwiony gdzieś na horyzoncie. Zupełnie nieobecny.
- Nie pozwolę na to – powtórzyłam, na wypadek, gdybym w momencie mojej słabości nie mówiła wystarczająco jasno. – Muszę mu powiedzieć. To jedyna szansa, by wszystko było ok – oświadczyłam, przypominając sobie moje postanowienie z tego samego miejsca.
Ile minęło od oświecającej niemalże-rozmowy z Akane? Godzina? Wtedy nagle w moim świecie była iskierka światła, odrobina nadziei, plan i droga, dzięki której mogłam przetrwać. Być szczęśliwa.
A ten… Itachi… wlazł w to wszystko i zniszczył. Od tak, po prostu.
Pieprzony kleks.
Czemu?
- Powiem mu – zagroziłam. Nie mogłam się zamknąć. Resztkami sił powstrzymałam chęć, by pochwalić się, że poniekąd już to zrobiłam. Sasuke nie uwierzył mi, rzecz jasna, ale była to kwestia czasu.
W sumie zabawne było to wszystko. Kiedyś stałam sobie na balkonie z Sasuke, w podobną noc, kłócąc się o to, jak ma dokonać zemsty. Przekonując go, że jest silny i mogę mu pomóc. Teraz siedziałam na balkonie, w równie wielki mróz, błagając jego brata, by nie ginął i nie dawał Sasuke tego pozornego, fałszywego szczęścia. Bo byłam słaba.
Bogowie mieli dziwne poczucie humoru.
- W takim razie tobie też ją usunę – westchnął Itachi jak gdyby nigdy nic.
Nawet nie odwrócił się w moją stronę, trzymając szyjkę tokkuri między dwoma palcami i kołysząc nią w zamyśleniu.
Krew zamarzła mi w żyłach.
Że niby… znowu? Naprawdę chciał mi odebrać wspomnienia? Taki był jego plan? Pamiętałabym Sasuke? Pamiętałabym jego? Pamiętałabym Ryoushi’ego? Prawdę? Misję?
Kami. Nie chciałam tego. Nawet najgorsza wiedza była lepsza od czegoś takiego. Od zapomnienia.
A więc tak to miało wyglądać. Itachi idący jak owca na rzeź, gotowy poświęcić się, by Sasuke mógł wymierzyć parodię sprawiedliwości. I to wszystko po trupach. Danzo, pozostający w ukryciu, możliwe że triumfujący przy naszych przerzedzonych szeregach. Sasuke, naiwnie tańczący jak się mu zagra, do końca żyjący w kłamstwie. Spadający w otchłań… nicość, gdy jego życie straci sens po nic nie wartym zwycięstwie. I ja, po raz kolejny bez części siebie, pozbawiona wyboru i zdania w ważnej sprawie. Ponownie traktowana jak wyrzutek i dziecko bez praw.
Też mi plan.
Itachi oparł się plecami o barierkę, obserwując mnie z góry chłodnym wzrokiem. Wiał zimny, spokojny wiatr, który rozwiewał jego czarne włosy opadające mu przez ramię w luźnym kucyku.
Miałam nadzieję, że moje nikłe umiejętności aktorskie w połączeniu z wyraźnym wstawieniem pozwolą zamaskować zawzięcie, które powstało we mnie w tamtym momencie. Widok genialnego shinobi, pijącego ze mną na balkonie, brata Sasuke… i mnie, żałosnej ale żyjącej, ocucił mnie. Podjęłam decyzję.
Musiałam powiedzieć Sasuke. Wykorzystać to, że jest ubezwłasnowolniony i wyłożyć mu całą sytuację na tacy. Byłam gotowa mówić godzinami, krzyczeć i płakać, byleby mnie wysłuchał i przejrzał na oczy.
I Itachi. Itachi musiał zmienić zdanie. Nie darzyłam go jakąś wyjątkową sympatią, ale nawet mi los, jaki sobie zaplanował, wydawał się zbyt okrutny. Niewłaściwy.
- Sasuke jest niesamowity – zaczęłam, zanim zdążyłam dokładnie sobie wytłumaczyć, co chcę powiedzieć. Alkohol nie pozwalał mi skupić myśli tak mocno, jak bym chciała. Na próbę przywołania w wyobraźni obrazu młodszego Uchihy natychmiast przed oczami stanęła mi jego zgarbiona wycieńczeniem sylwetka i zakrwawione usta wygięte w zwycięskim, morderczym grymasie. Potrząsnęłam głową, wyobrażając sobie – siłą – coś innego. Sasuke na treningu. Sasuke śpiący. Sasuke marszczący lekko nos, gdy bardzo skupił się na książce.
Uśmiechnęłam się. Miałam nadzieję, że ciepło, jakie poczułam, moja twarz potrafiła przekazać dalej. W stronę rozmówcy.
- Jest najinteligentniejszą osobą jaką znam. Jest rozsądny i ambitny. I bardzo odważny. – Natychmiast przypomniałam sobie, ile razy uratował mi skórę i z jakim zawzięciem co rano wyciągał mnie na trening lub bieganie. – Ma też wiele wad, oczywiście. Większość dzielicie. – Spojrzałam w górę, prosto w czarne oczy. Byli tacy podobni! – Na przykład okrutny humor. – Brew Itachi’ego nareszcie drgnęła. – Okłamałeś mnie mówiąc, że nie dostawałeś zastrzyków. Myślałam, że zejdę. Ale Sasuke robił mi gorsze rzeczy. – Zaśmiałam się nerwowo. Nie mogłam się powstrzymać. Mimo myśli kotłujących mi się w głowie próbowałam dotrzeć do puenty. Wzięłam głęboki, chłodny wdech. – To przykre, że nigdy go nie poznasz.
Szczęka Uchihy zacisnęła się nieco mocniej.
- Jeśli chciałaś mnie przekonać do zmiany zdania, to ci nie wyszło – mruknął natychmiast. Wzruszyłam nonszalancko ramieniem, wyciągając zaraz rękę w stronę białej butelki w jego ręce. Shinobi podał mi ją bez zastanowienia.
- Chciałam ci uświadomić, co tracisz. Ja wiem. Póki co mam te wspomnienia. I nie pozwolę ci ich zabrać. – Wzięłam łyka sake. Potem drugiego. Piło się je coraz łatwiej. – Nawet, jeśli będę musiała przystać na twój głupi plan – skłamałam.
Zerwał się silniejszy wiatr, szargający pojedynczymi drzewami wzdłuż ulicy na dole. Gdzieś w oddali zahuczała sowa. Chmury zasłaniały większość nieba, nie było gwiazd ani księżyca. Natura nagle ożywiła się, wszystko się ruszało, ale tylko po to, by po chwili ucichnąć, zupełnie jakby i ona czekała z zapartym tchem i chciała bez przeszkód usłyszeć kolejne słowa.
- Nie wierzę ci.
To było zbyt piękne, by było prawdziwe. Itachi nie urodził się dzisiaj. Wiedział, że nie byłam gotowa. Wiedział, że przedkładam Sasuke wysoko nad wioskę. Wiedział, że go kocham i jestem zbyt słaba, by dźwigać takie brzemię.
Ale gra trwała nadal. Ustąpienie oznaczało porażkę.
- Mogę obiecać – żachnęłam się. – Nie pisnę słowa, będzie jak chcesz.
Zawsze starałam się mówić prawdę i dotrzymywać obietnic. Były jednak sytuacje, w których honor tracił znaczenie. Sprawy życia lub śmierci.
Uchiha odwrócił ode mnie wzrok, krzyżując ręce na piersi. Zupełnie jakby nie mógł patrzeć na proszącą go o szansę dziewczynę.
- Nie powiesz mu – stwierdził. Mimo że nie było to pytanie – przytaknęłam. Serce zaczęło mi bić szybciej na sam przedsmak sukcesu. – Ale nie dlatego, że ci ufam. Dopilnuję, by Shinzobu nie dopuściło cię do niego. Dowiedzą się, że miałaś zamiar wyjawić sekret wioski.
Potrzeba było całej mojej siły woli, by nie przekląć siarczyście lub nie ugryźć go w łydkę. Pieprzony lojalista.
Kilka trafnych spojrzeń, obserwacji, myśli i słów wystarczyło, by zrujnować mój plan i podstawić mnie pod murem. Nie mogłam przyznać, że coś poszło nie po mojej myśli. Straciłabym resztki zaufania. Odsunąłby mnie zupełnie.
- Dobrze – westchnęłam z lekkim uśmiechem, oddając mu niemal puste już tokkuri.
Pozostawało robić dobrą minę do złej gry i czekać na swoją szansę.
Następnego ranka obudziłam się sama z siebie. Czułam się jeszcze gorzej niż wcześniej. Jeśli było to w ogóle możliwe.
Starając się zrobić jak najmniej hałasu wypiłam herbatę i ubrałam się. W głowie mi huczało od całego sake, które wypiłam z Uchihą, a na samą myśl o śniadaniu było mi niedobrze. Akane spała smacznie u siebie w pokoju. Ja poległam tam, gdzie przedtem, więc zastanawiałam się, gdzie nocował Itachi. Czy ten psychopata w ogóle spał? Może całą noc zwiedzał wioskę.
Musiałam przestać się nim przejmować. On miał moje uczucia w wyraźnie głębokim poważaniu, więc nie było sensu się tym zadręczać. Wyglądało nawet na to, że wyruszył do bazy sam, nie budząc mnie.
Nie to, że tak nie było lepiej. Orzeźwiający, samotny spacer mógł mi bardzo pomóc.
Wejście do Kwatery Shinzobu mieściło się w lesie niedaleko szóstego pola treningowego, w zagajniku osłoniętym gruzami. Często wchodziłam do niego uprzednio manewrując wąskimi uliczkami robotniczej dzielnicy Konohy. Dziewczyna chadzająca samotnie między straganami musiała wzbudzać mniej podejrzeń, niż taka przechadzająca się środkiem polany, by nagle zniknąć na długie godziny w lesie.
Baza wydawała się wyjątkowo ruchliwa. Minęłam więcej ludzi niż zazwyczaj. Wszyscy rozmawiali, spieszyli się gdzieś, nawet nie racząc na mnie spojrzeć.
Poczułam się niesamowicie samotna. Choć pewnie nie była to kwestia zamieszania, a braku Ryoushi’ego.
Narada nie rozpoczęła się, zanim przyszłam, mimo że było dobrze po dziesiątej. To było dziwne. Sądziłam, że zaczną beze mnie.
Wszystko się wyjaśniło, gdy weszłam na salę, na której brakowało Yamanaki i Anko. Wszyscy pozostali byli jednak na swoich miejscach. Już byłam w drodze do swojego krzesła przy końcu stołu, gdy zauważyłam, że krzesło Ryoushi’ego nie jest puste.
Siedział w nim Itachi.
A więc był teraz członkiem Shinzobu. Zamiast Ryoushi’ego. Serce trochę zakuło mnie na tę myśl, ale nic nie mogłam zrobić. A już na pewno zaprzeczyć, że to miało sens.
Nikt jednak nie mógł mi zabronić czuć się z tym źle.
Uchiha oczywiście nawet na mnie nie spojrzał, gdy usiadłam na miejscu obok. Jego oczy były ledwo otwarte. Gdyby takie przymiotniki do niego pasowały, powiedziałabym, że wydawał się absolutnie odprężony.
Minęło dobre piętnaście minut, zanim ojciec Ino i Mitarashi przyszli na salę. Tsunade skarciła ich srogim, zniecierpliwionym wzrokiem, ale zamiast rozwodzić się nad ich spóźnialstwem, od razu przeszła do rzeczy.
Przez większość czasu, gdy omawiano zarejestrowane poza wioską ruchy ludzi Danzo, czułam się jak w transie. Słowa latały wokół mnie, omijając mnie zupełnie. Przez dudnienie w głowie nie mogłam się skupić ani nawet pomyśleć na temat strategii przeciwko byłemu członkowi Rady.
Skrawki zdań i planów, które dotarły do mojej obolałej głowy wskazywały, że - zgodnie z poprzednimi informacjami – Shimura za wszelką cenę chciał, aby Orochimaru wsparł go w jego kampanii na rzecz przejęcia władzy nad Wioską. Na razie odpowiedź Sannina nie była nam znana. Nie wykryto żadnych wałęsających się wokół Konohy zmutowanych czubków, ale póki co nie miało to znaczenia. Priorytetem był Danzo, który nawet jeśli jeszcze nie dopuścił się do realizacji swoich chciwych planów, to knuł je z wrogiem Wioski. Trzeba było się go pozbyć.
I w tym za bardzo nie mogłam pomóc. ANBU i Shinzobu mieli w szeregach dziesiątki - jeśli nie setki - silniejszych ludzi, niż ja. Czasami zastanawiałam się, czy gdy ktoś się w końcu w tym połapie, to czy nie zostanę zaraz wyproszona z sali i oddelegowana do domu.
- No. Skoro to wszystko mamy w końcu ustalone, czas zająć się naszym małym rozrabiaką. – Głos Hokage obudził mnie z zamyślenia. Natychmiast wyprostowałam się na krześle i przeniosłam na nią wzrok. Spojrzenie bystrych, piwnych oczu było skupione gdzieś pomiędzy mną a Itachi’m. – Jakieś sugestie?
Jednocześnie otworzyliśmy usta, po czym widząc to zamknęliśmy je i spojrzeliśmy na siebie wymownie. Anko zachichotała. Itachi natychmiast odwrócił się w jej stronę, uciszając ją srogim spojrzeniem.
- Nozomi nie może kontaktować się z Sasuke – oświadczył chłodno. Wiedziałam, że to powie, a jednak nie potrafiłam powstrzymać cichego przekleństwa, które na pewno usłyszał. Shinobi nie zareagował nawet drgnięciem. Przełknął i już miał powiedzieć coś jeszcze, gdy przerwała mu sama Hokage.
- Nawet nie musisz nam mówić. – Machnęła na niego ręką, przewracając oczami. Blondynka zaskoczyła mnie niesamowicie, gdy wstała i oparła się o biurko, by popatrzeć na mnie z góry. Nagle cała rada, a zwłaszcza Yamanaka, patrzyła na mnie wrogo. – Okazało się, że już mu co nieco powiedziała. – Serce mi zamarło. Oni już wiedzieli. I oczywiście musieli od razu powiedzieć Itachi’emu. Kątem oka zobaczyłam, jak brunet mocniej zaciska zęby. Coś w jego aurze się zachwiało, wbijając mnie w krzesło. Tsunade kontynuowała, widocznie nie zauważając jego irytacji. – Nie zagłębialiśmy się za daleko, obejrzeliśmy tylko wasze spotkanie po tym, jak wyszłaś z bazy Korzenia – zapewniła blondynka, widocznie widząc na mojej twarzy pewne obawy. Na samą myśl o tym, że komisja składająca się z czytających w myślach i wspomnieniach shinobi miałaby zobaczyć mnie oczami Sasuke… w różnych sytuacjach… sprawiała, że piekły mnie policzki. Otworzyłam usta, by się obronić, ale i mi Hokage przerwała, unosząc rękę. – Z jego wspomnień wynika, że twoje życie było poważnie zagrożone, dlatego tym razem puścimy to płazem. Mimo wszystko bardzo skomplikowałaś naszą i tak już cholernie trudną sytuację, Niko.
Opuściłam wzrok. Nie było sensu nic mówić. Po prostu przytaknęłam, mając nadzieję, że milczenie będzie zadawalającym świadectwem skruchy.
Gdy spojrzałam w bok, dwie czerwone tęczówki już na mnie czekały.
Odmówiłam okazania strachu.
- Co się teraz z nim stanie? – spytałam, od razu karcąc się za słaby głos.
- Nie możemy go zabić, jest zbyt cenny – westchnął Ibiki z widocznym żalem. Uśmiechnęłam się wrednie w odpowiedzi. Teraz przynajmniej wiedziałam, że w Shinzobu jest Itachi, który nie pozwoli Morino tknąć Sasuke. Mimo to przez bliskość wściekłego Uchihy drżały mi ręce, więc musiałam schować je pod stół. – Ale jednak… poturbowałbym szczeniaka. Zabił kilku świetnych ludzi.
Zmrużyłam oczy, starając się pokazać łysemu mężczyźnie po drugiej stronie stołu, co myślę o tym planie. Shinobi mnie totalnie zignorował, patrząc wyłącznie na Hokage.
- Nie jesteśmy tu by torturować i zabijać – oznajmiła Shizune. Jej twarz wyrażała skupienie i zmartwienie. Nie było wątpliwości, że los Sasuke nie był jej obojętny. To już druga osoba. – Zgodzisz się, Tsunade-sama, że jedyną kwestią do rozpatrzenia jest to, czy przetrzymywać go dalej w bazie.
Blondynka przytaknęła natychmiast. Mimo to nie powiedziała nic, opierając brodę na splecionych dłoniach.
- Chłopak widział walkę w bazie Korzenia i jest wyjątkowo niebezpieczny – zajął głos Akimichi. Westchnął, drapiąc się w tył głowy. – Nie sądzę, by wypuszczenie go było dobrym pomysłem. Zwłaszcza, jeśli mamy dalej prowadzić swobodne operacje.
- Nie uwierzył jednak w słowa Tsuyu – zauważył Yamanaka. Zamrugałam. Więc to wszystko było na nic. Próba przemówienia mu do rozsądku nawet do niego nie dotarła, a mi tylko przysporzyła kłopotów. Klasyka. – Nie działa na niego Haisuchi. Nie mamy nadwyżki ludzi do pilnowania go i utrzymywania bariery.
Akimichi przyznał rację koledze, z zamyśleniem kiwając głową.
Wzrok Tsunade utknął gdzieś po drugiej stronie sali. Uniosła jeden palec, wsadzając jego koniec pomiędzy umalowane wargi i obgryzając paznokieć. Przez chwilę na sali panowała absolutna cisza. Gdzieś w oddali, w głębi bazy pod nami, słychać było puste dudnienie.
Na samą myśl, że to Sasuke w lochach, straciłam oddech.
Gdy skupiłam wzrok z powrotem na Hokage, patrzyła ona wyczekująco na Uchihę po mojej prawej. Brunet nie drgnął, a jego twarz była wyzuta z emocji.
- Mógłbyś…?
Uchiha zakasłał.
- Owszem – odpowiedział po chwili, niskim, zachrypłym głosem. Po drgnięciu większości ludzi przy stole wnioskowałam, że nie tylko ja nie wiem, o co chodzi.
Czy może wiedziałam? Chyba Tsunade nie myślała serio o usunięciu Sasuke pamięci?
Wąskie brwi kobiety spotkały się na środku jej czoła. Przez chwilę ona i Itachi mierzyli się wzrokiem, jakby badając swoje intencje. Gdy w końcu blondynka odwróciła wzrok, a jej ramiona zrelaksowały się widocznie, wyglądała na spokojniejszą i pewniejszą siebie.
- Nie będzie raczej potrzeby – westchnęła, opierając się wygodniej w krześle i przewieszając jedno ramię przez jego oparcie. Jej wzrok znalazł Yamanakę. – Pożyczymy kilka procedur od Korzenia. Wypuścimy młodego z pewnymi… udogodnieniami… - Blondyn w kucyku przytaknął z tajemniczym uśmieszkiem. – A zajmiemy się nim dokładniej, gdy skończy się ta cała szopka z Danzo. Jakieś obiekcje?
Ja miałam obiekcje. O jakie udogodnienia chodziło?
Czemu Itachi nic nie mówił? Wypuszczenie brata było mu nie na rękę, przecież w ten sposób mogłam się z nim skontaktować, a w dodatku Sasuke mógł nas namierzyć i…
…oh. No tak.
Gdyby Sasuke był zamknięty w bazie, nie mógłby dokonać zemsty. Plan Itachi’ego wziąłby w łeb. Poza tym – kto wie, czy Ibiki nie dorwałby się do niego, nie przeczesał mu dokładniej wspomnień i nie wymaltretował go dla zasady.
A mimo to na rozkaz Hokage byłby gotów zmienić plan i pozbawić brata pamięci. Czy może jednak wiedział od razu, że Tsunade się na to nie zdecyduje i udawał posłuszeństwo? A gdyby się pomylił – gdyby dostał jednak taki rozkaz – wykonałby go, czy znowu postąpił po swojemu?
Spojrzałam z ukosa na bruneta, który przymknął oczy z pozornym spokojem.
Następna godzina była poświęcona na wdrażanie Itachi’ego w plany Shinzobu, dokładną analizę wydarzeń sprzed dwóch dni i planowanie kolejnych. Mówiono o dziwacznych eksperymentach genetycznych odkrytych w laboratoriach Orochimaru na terenie kraju oraz kontaktach Danzo z pomniejszymi daimyo, którzy mogli brać w przewrocie udział. Odzywałam się tylko, gdy bezpośrednio mnie o to proszono. Ze zdumieniem stwierdziłam, że ogólną tendencją było chwalenie mojego zachowania z Bazy Korzenia.
Nie to, że coś ono zmieniło. Ryoushi zginął. Sasuke dowiedział się i chciał zabić Itachi’ego i mnie. Ba, pewnie gdyby przyprowadzono go do tej sali w tym właśnie momencie i posadzono naprzeciwko nas w tym samym fotelu, w którym kiedyś siedział jego brat, rzuciłby się na nas jak dzikie zwierzę, próbując powyrywać nam z ciał ważne organy.
Bałam się naszego kolejnego spotkania. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej pomysł wypuszczenia Sasuke przestawał mi się podobać. Musieliśmy być bardzo ostrożni.
Właściwie to nawet chyba… miałam pomysł.
- Dobrze. Jeśli to wszystko, możecie się rozejść. Następne spotkanie w piątek o zachodzie słońca. – Potrząsnęłam głową. Już było po wszystkim. Wstałam, przeciągając się i szukając wzrokiem Hokage. Miałam zamiar spytać, kiedy wypuszczą Sasuke i co z nim zrobią. Kobieta wyszeptała Shizune coś na ucho i odwróciła się w naszą stronę. – Ah, i Niko? – spytała, zanim zdążyłam się odezwać. – Lepiej opowiedz dokładnie Itachi’emu o twojej walce z Sasuke. Myślę, że to będzie dla niego interesujące.
I nie czekając na moją zgodę – odeszła, znikając ze swoją pomocnicą za tylnymi drzwiami. Westchnęłam ciężko, obracając się na pięcie. Miałam dość tego miejsca. Potrzebowałam złapać oddech.
Czerwone tęczówki zagrodziły mi drogę do wyjścia. Poczułam się mikroskopijnym robakiem patrzącym na wkurzonego słonia. Przełknęłam z trudem.
Uchiha zmierzył mnie chłodnym spojrzeniem i odwrócił się do mnie plecami, maszerując w stronę drzwi. Nie było to najcieplejsze zaproszenie, ale wiedziałam, że nie mam innego wyboru jak iść za nim.
Nie zdziwiło mnie, gdy skręcił w prawo, w korytarz prowadzący do laboratoriów, a nie w lewo – do wyjścia. Szedł równym, szybkim krokiem, idealnie bezgłośnym i wyważonym. Nic nie było po nim widać, ale to właśnie najbardziej mnie przerażało. Nie pamiętałam swoich rodziców, ale tak musiały czuć się dzieci po wywiadówce w Akademii, czekające na porządny ochrzan.
Omal nie podskoczyłam, gdy zatrzymał się raptownie i obrócił w moją stronę. Jego nieugięta maska była na miejscu, ale coś przez nią prześwitywało.
I nie były to pozytywne emocje.
Uchiha spojrzał na mnie wymownie, krzyżując ręce na piersi. Zdawał się na coś czekać, może na przeprosiny, może na wyjaśnienia. Nie miałam pojęcia. Jego cała sylwetka emanowała jednak spięciem i irytacją. Brakowało tylko, by zaczął tupać na mnie wyczekująco nogą.
Mimo wszystko wiedziałam, o co chodziło. Czemu mu nie powiedziałam, że Sasuke znał prawdę?
- Nie pytałeś – uśmiechnęłam się, wzruszając ramionami. Itachi zacisnął delikatnie brwi. Widać takie usprawiedliwienie go nie satysfakcjonowało. Nic go w sumie nie satysfakcjonowało. – Co, pokrzyżowałam ci plany? – spytałam, przykrywając satysfakcję niewinnością.
- Nie – odparł powoli, nie zdejmując ze mnie wyważonego, ciemnego spojrzenia. – Poradzę sobie.
- Innymi słowy zginiesz. Cudownie – warknęłam, opierając ręce o biodra.
Czemu ta koncepcja mnie tak burzyła? Ludzie ginęli codziennie. Niedawno zginął mój przyjaciel. Bardziej mi znany i lubiany, niż kiedykolwiek Itachi by mi na to pozwolił w stosunku do swojej osoby.
A mimo to nie chciałam tego. Przerażało mnie to i czułam, że to nie jest dobre rozwiązanie. Fakt, że często zdarzało się, że widziałam w nim Sasuke i dopiero po zamruganiu na bardzo dobrze znanej twarzy pojawiały się niepasujące elementy i wyboczenia tworzące rysy starszego brata… cóż. Nie pomagał.
Uchiha nagle uznał, że biała, sterylna ściana niedaleko mojego ramienia jest o wiele bardziej interesująca, niż moja twarz. Jego głos był płaski.
- To nie twoja sprawa.
Westchnęłam ciężko. Powinnam się była tego spodziewać.
- Nie, ale twoja. Powinieneś walczyć. O siebie. Życie jest tego warte. – Spojrzał na mnie, lekko unosząc brew. Czułam się jak idiotka prawiąc mu takie morały, więc przeskoczyłam na inny argument. – Przydasz się nam. – Zamrugałam. Chodziło mi gównie o Sasuke i mnie, ale głupio było to teraz przyznać. – Nam w sensie wiosce. Wyrządziłeś tyle szkód w Akatsuki. Ile byś wskórał pracując dla Konohy…
- Mam żyć, by wyprodukować więcej trupów, ale po drugiej stronie – mruknął cicho, co bardzo przypominało ledwo zduszone warknięcie jego młodszego brata. Na te podobieństwo lekko załaskotało mnie serce. Brakowało mi go.
Ale w sumie nie mogłam zaprzeczyć, że trochę źle to brzmiało.
- No… tak.
Uchiha ledwo słyszalnie wypuścił powietrze nosem. Uniósł wzrok nad moją głowę, jakby nie mógł znieść dłużej widoku tak głupiej osoby. Przez chwilę myślał nad następną rzeczą, którą chciał powiedzieć.
- Przejdźmy do rzeczy.
Unikanie tematu. Jasne, czemu nie.
- Nie wiem, co ci mam powiedzieć – oznajmiłam zgodnie z prawdą.
- Hokage nie kazała ci ze mną rozmawiać dla sportu – zauważył. Jego ton zdradzał powoli zalążki irytacji. Widać działałam podobnie na obu braci.
- Na pewno? I to i to jest męczące. Efekt może być podobny – odwarknęłam, naśladując jego pozę i krzyżując ręce na piersi. Różnica w naszym wzroście była naprawdę spora, przez co automatycznie stanęłam z wyprostowanymi plecami. Dużo to nie dało, gdy spiorunował mnie z góry Sharinganem.
Może na innych to działało. Ja byłam już jednak przyzwyczajona do widoku Kekkei Genkai Uchihów. Sasuke miał bardzo podobny i używał go bardzo często.
Tylko że ostatnio wyglądał on inaczej.
Nagłe zrozumienie musiało pojawić się na mojej twarzy dość widocznie, bo wywiercający mi w czaszce dziurę wzrok byłego nukenina znacznie zelżał.
- Sasuke – zaczęłam, mrugając. – Gdy… chciał mnie zabić, u nas w domu… - Itachi przechylił lekko głowę, gdy myślałam przez minutę czy dwie, próbując przywołać odpowiedni obraz. Mógł być to efekt paniki, może przywidzenie spowodowane ilością dymu w pomieszczeniu, może brakiem tlenu, gdy złapał mnie za gardło…
Natychmiast poczułam chłodny dreszcz przebiegający po ciele. Powstrzymałam odruch dotknięcia opuszkami palców miejsca na szyi, gdzie jeszcze kilkadziesiąt godzin temu widniały widoczne siniaki.
Dobrze, że w ANBU było pod dostatkiem całkiem uprzejmych lekarzy.
Oczy Itachi’ego mówiły, że nie jest dziś w szczytowej formie swojej cierpliwości.
- Jego Sharingan – wyjaśniłam, rozplatając ręce. – Gdy… dusił mnie… wyglądał inaczej.
Itachi musiał włożyć resztki kontroli i spokoju w ten jeden moment, bo nawet jeśli go to zaciekawiło, to nie drgnął ani o milimetr. Niemal widziałam zębatki poruszające się w jego głowie, włączający się alarm, ale on powstrzymał przed jakąkolwiek zmianą nawet spojrzenie swoich oczu.
Ale to musiało być przecież interesujące. Sharingan był jego konikiem.
- To znaczy? – spytał w końcu, jakby moje wytłumaczenia nie były oczywiste.
- Był… inny. I jego chakra też była inna. – Machnęłam ręką, jakby to mogło pomóc w zrozumieniu sprawy. Zacisnęłam palce w powietrzu. – Była… gęsta. Chłodna. Ciemna. A jego Sharingan był… no, inny – stwierdziłam po namyśle, nie do końca pamiętając wzór wgapiający się wtedy we mnie z żądzą mordu.
- To znaczy? – powtórzył Itachi, robiąc w moją stronę zdecydowany krok. Wyglądał i brzmiał, jakby nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Jakby sądził, że kłamię lub słyszał coś absolutnie niedorzecznego, na przykład że ulubionym zajęciem jego brata jest kupowanie różowych butów w króliczki.
- Nie pamiętam, ok? – jęknęłam, zaciskając mocno pięści. Nie cofnęłam się. – Czerwonego było mało, tyle ci powiem. Nie przyjrzałam się. Miałam wtedy ważniejsze rzeczy na głowie, niż podziwianie jego nowego image’u. Jak na przykład… próbę nie-zginięcia.
Przez chwilę trawił to, co mu przekazałam, patrząc na mnie nagle z takim dystansem i nieufnością, jakby coś ohydnego wyrosło mi na czole. Wydawał się ledwo tłumić wściekłość.
On wiedział, co to wszystko znaczyło. Ja nie. W życiu. Wiadome było jednak, że mi nie powie. Dlatego tym bardziej chciałam wiedzieć. Zwłaszcza, że z jego zachowania wynikało, że to bardzo niespodziewany i niepożądany obrót wypadków.
- To informacja niezwykłej wagi – wysyczał. – Z pewnością…
- Nie. Po prostu nie, ok? Byłam w stresie, nie jestem geniuszem jak wy. Nie mam fotograficznej pamięci. On – twój brat – prawie mnie wtedy zabił – niemal krzyknęłam. Teraz, gdy mówiłam to głośno, brzmiało to okropnie. Czułam, jak moje ciało zanosi się na bezsilny płacz, który nie chce nadejść. Nie chciałam o tym mówić, widzieć tego przed oczami. Przyznawać się do porażki.
I pamiętać, że to wszystko przez Itachi’ego, który – gdy chodziło o jego własną skórę – sobie wygodnie zniknął.
I że Sasuke mnie nienawidzi. Że omal nie zginęłam. Który to już raz w tym roku? Trzeci? Tyle że ten raz był inny.
- Kunoichi powinna być przygotowana na takie okoliczności. – Ton Itachi’ego wydawał się nieugięty, ale cierpliwy. Niemal nauczycielski. Był jak maszyna. Irytował mnie coraz bardziej.
- Na śmierć? Tak! Ale nie z ręki własnego chłopaka! – ryknęłam, powstrzymując chęć, by uderzyć pięściami w tors wysokiego shinobi. – Może w waszej rodzinie to drobnostka – mordować ukochane osoby. – Wskazałam na niego drżącym palcem. – Jeśli tak, to ja nie chcę do niej należeć.
- Nikt ci tego nie proponuje – odparł spokojnie Itachi. Po chwili dodał: – A przynajmniej – już nie.  
W wąskim, jasnym korytarzu rozległ się dźwięk podejrzanie przypominający trzaśnięcie ręki o twarz. Przez ułamek sekundy byłam zaskoczona, nie wiedziałam, co się stało.
Gdy uniosłam wzrok, blada twarz Itachi’ego była obrócona nieznacznie w lewo. Wnętrze mojej prawej dłoni piekło i mrowiło.
Moje serce stanęło nieruchomo w gardle, powstrzymując oddech.
Głowa Uchihy obróciła się z powrotem na pierwotną oś. Jego oczy były niewzruszone. Bez emocji. Obojętne. Nigdy nie widziałam, by ktoś patrzył w ten sposób. Była to zabójcza mieszanka oczywistego gniewu i widocznej apatii. Przeraziło mnie to bardziej, niż otwarta wrogość. Nie wiedziałam, co mam robić.
Gdy ręka zwisająca u jego boku drgnęła, byłam gotowa na ripostę. Moje ciało samoistnie się naprężyło, przygotowując się na przyjęcie ciosu. Z takiej odległości tylko to mu pozostawało, o ucieczce nie było mowy.
Blada dłoń uniosła się na wysokość równie bladej twarzy, a smukłe palce odsunęły z niej kruczoczarny kosmyk włosów. Dłonie Itachi’ego były tak wąskie i delikatne, że gdybym kilkanaście godzin temu nie widziała, jak chwytają kolejne bronie i kolejnych wojowników i dziesiątkują siły wroga, to w życiu nie pomyślałabym, że to ręce zabójcy.
Raczej artysty. Nie powinien był być nimi w stanie kogokolwiek skrzywdzić. Wydawało się, że nie stała za nimi żadna siła.
Niepozorna dłoń opadła luźno. Odprowadziłam ją wzrokiem na dół, zastanawiając się, jaka to kosmiczna moc powstrzymała ją przed wgnieceniem mnie w ścianę.
Spojrzałam Itachi’emu w oczy. Były nie do odczytania.
Staliśmy tak przez chwilę, w zupełnej pustce. Nagle moje ciało samoistnie się uspokoiło, jakby to, co zaszło przed chwilą, w ogóle nie miało miejsca. Jakby mnie to nie dotyczyło.
Jeszcze minutę temu władające mną emocje i zamęt w głowie popchnęły mnie do agresywnej reakcji. Moja ręka przecięła powietrze, jakby gwałtownie szarpnął nią ktoś obcy. Teraz wszystko… opadło.
Przez absolutny brak reakcji ze strony Uchihy zaczynałam wątpić, czy to w ogóle się stało. Na wszelki wypadek powiedziałam jednak, w miarę pewnym głosem, to co należało.
- Przepraszam.
Nie spowodowało to żadnego odzewu. Na powrót czarne oczy patrzyły na mnie jak na powietrze. Za nimi pewnie szalały przemyślenia, emocje i pomysły, ale nie byłam w stanie się dopominać u ich właściciela o dostęp do nich.
Wzięłam głęboki wdech i siląc się na skruszony uśmiech odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia.
Usłyszałam ciche echo bliźniaczych kroków, ale nie odwróciłam się.


Mimo że ścierałam kurze w absolutnej ciszy, nie usłyszałam, gdy wszedł do mieszkania. Po prostu pojawił się niedaleko mnie w salonie. Nie wyczułam też jego chakry, a tylko zauważyłam go kątem oka. Mógł tam stać od dawna.

Brak pracy w jednostce i kontakty z ludźmi jako szpieg mocno przytępiły moje instynkty.
Wiedziałam, że nie ma sensu pytać o plany Hokage, ale jeden drażniący nasze życia temat był godny poruszenia.
Głównie dlatego, że Sasuke nie stawił się dziś na trening z Kakashi’m. Miałam przygotowaną wymówkę, ale musiałam naprawdę mocno się wysilić, by odwieść go od szybkiej wizyty w mieszkaniu jego i Niko. Hatake uwielbiał ucierać im nosa i pojawiać się w najmniej korzystnych momentach.
Postawiłam sobie za punkt honoru bycie jak najbardziej zajmującą przez całe popołudnie. Nie wiedziałam jednak, czy długo wytrzymam. Bycie szpiegiem to było jedno. Stąpanie po niepewnym gruncie w sprawie własnych uczniów, rodzinnej wioski i łganie w twarz jednej z najbliższych osób nie przychodziły już tak łatwo.
Itachi wyszedł się przebrać, mijając mnie bez słowa. Widziałam go w życiu wiele razy, w rozmaitych sytuacjach. Wspomnienia z nich wystarczyły mi aż za dobrze, by skategoryzować jego postawę jako spiętą.
Coś było nie tak.
- Co z Sasuke? – spytałam tonem jak najbardziej pozbawionym emocji, tych pozytywnych i negatywnych, odchylając książki na półkach i szybko przejeżdżając po nich wilgotną ściereczką. Przez kilka minut cisza w pomieszczeniu wypełniona była tylko szmerem materiału po ściśniętych, nierzadko zżółkłych stronach i stukaniem twardych okładek o półkę. Spojrzałam na niego przez ramię. Miał opuszczony, odległy wzrok. Planował coś. – Więc wypuszczą go – stwierdziłam, wracając do swoich czynności. Problem wydawał się być niedaleki, więc zdecydowano nie trzymać go w bazie. Byłam pewna, że tylko sprawa jego brata może wpędzić Itachi’ego w ten stan. Jeśli na radzie dowiedziałby się czegoś niepokojącego o Danzo, nie zareagowałby tak.
Normalna osoba nie zauważyłaby w jego zachowaniu niczego podejrzanego. Ja byłam jednak wyczulona na nawet najdrobniejsze sygnały.
Uchiha zacisnął mocniej szczękę, przymykając oczy. Odmówił udzielenia jakichkolwiek informacji.
Uśmiechnęłam się do siebie, odwracając się od niego i przechodząc do odkurzania reszty mebli i ozdób.
Minęła godzina, zanim wróciła Niko. Z początku myślałam, że zrobiła zakupy. Na mój skanujący jej bagaż wzrok odpowiedziała przepraszającym uśmiechem i wzruszeniem ramion.
- Musiałam zabrać swoje rzeczy – wytłumaczyła, człapiąc do swojego tymczasowego pokoju z miną, jakby ciężar wszystkich problemów świata spoczywał nagle na jej drobnych barkach. Uśmiechnęłam się porozumiewawczo do Uchihy, jednak jego wzrok nie zwrócił się na mnie, a odprowadził dziewczynę do drzwi.
Coś się stało, ale nie z Sasuke, a przynajmniej nie tylko z nim. Niko zirytowała go w jakiś sposób, może nawet zaciekawiła. Itachi rzadko reagował na nowopoznanych ludzi. Jeśli nie mieli dla niego żadnej funkcji czy wartości emocjonalnej – zdawał się ich nie dostrzegać.
Niko zdawała się nie należeć do tej grupy. I bardzo intrygował mnie powód.
W salonie zapadła niewygodna cisza. Przez chwilę czułam się, jakby największa bitwa toczyła się nie w tajnych bazach gałęzi ANBU, a w moim salonie.
Na samą myśl o wróceniu do służby mrowiła mnie skóra. Taki pomysł miał wiele zalet, ale i wad. Miałam ochotę poprosić Hokage o przemyślenie tej propozycji, ale wertując w myślach prawdopodobne scenariusze i widząc oczami wyobraźni odmowę na piśmie, czułam ulgę.
To był jeden z tych moich sławnych momentów, gdy nie wiedziałam, czego chcę.
Nie byłam taka jak Itachi czy Anko. Nie potrafiłam widzieć siebie tylko jako ninja. Miałam w sobie stanowczo za dużo emocji, za dużo myśli, by bezwiednie podążać za rozkazami i ignorować codzienne życie wioski. Kakashi rozumiał moje podejście, podzielał je. Jednak gdy wrócił Itachi, powróciła do mnie ta gderająca, namolna koncepcja bycia częścią czegoś większego. Zdania się na coś. Przeważenia szali w walce.
Niko wyszła z pokoju poruszając się bezszelestnie. Chodziła boso, jak u siebie w domu. Jej oczy były lekko podkrążone, jakby nie spała dobrze albo spała bardzo mało. Biorąc pod uwagę, że sama – albo z Itachi’m – pozbyli się zawartości dwóch butelek nietaniej sake, to nie było się czemu dziwić.
Kunoichi minęła nas pozornie swobodnie w drodze do kuchni, wstawiając wodę na herbatę i przeczesując półki na ścianie w poszukiwaniu czegoś.
Wzrok Itachi’ego był nieugięty. Zastanawiałam się, co zaszło, gdy mnie nie było i czy gdyby nie było mnie teraz, nastąpiłaby jakaś ciekawa konfrontacja.
Odwróciłam się z powrotem do czyszczonej szafy, a brak mojego czujnego spojrzenia wystarczył, by Uchiha wstał powoli ze swojego miejsca i przeszedł do kuchni. Zerknęłam kątem oka, jak stanął przed nagle znieruchomiałą dziewczyną, stawiając przed nią chwycony w wolnym marszu, zdobiony imbryk, który niedawno odkurzyłam.
Należał do mojej siostry. Jak przez mgłę pamiętałam, jak parzyła w nim herbatę dla mnie i Kakashi’ego kilka dni po tym, jak się poznaliśmy.
- Dzięki – westchnęła Niko. Odwróciłam wzrok z powrotem w kierunku juki, której jeden z liści przetarłam już w zamyśleniu kilkanaście razy. W oddali usłyszałam odgłos czajnika przesuwanego pospiesznie po ladzie. W miejscu, gdzie Niko sypała herbatę, z dala od niebezpiecznego zasięgu Itachi’ego.
Gdy tylko brunet wrócił na swoje miejsce na kanapie, Niko zdołała się odezwać.
- Mam jakąś drogą mieszankę z Kraju Herbaty – oznajmiła lekko zachrypniętym tonem. Poczułam muśnięcie chakry, gdy wspomogła czajnik małym Katonem. Zakończyła go, zanim woda zaczęła się gotować i po jakimś czasie wlała wodę do imbryka. – Mam nadzieję, że wam zasmakuje, bo Sasuke jej nienawidzi – dodała nieco ciszej, robiąc ledwo słyszalną pauzę przed imieniem młodszego Uchihy.
Itachi przymknął oczy, oczywiście nie podejmując tematu. Ciekawe, czy Niko wiedziała, że picie herbaty było jego… niemal hobby. Kiedyś wolne chwile spędzał samotnie w najgłębszych zakamarkach kawiarni, wprawiając kelnerki w osłupienie. Nikt nie ważył mu się przeszkadzać, rzadko też było wiadomo, gdzie dokładnie jest danego dnia. Shisui’ego i Anko mocno ta kwestia irytowała.
Niko spojrzała na zegarek i przeszła do czyszczenia wilgotną szmatką pasujących do imbryka filiżanek. Rozłożyła mały obrus, który dawno zapomniałam, że posiadam, na nim ustawiła trzy filiżanki i półmisek z chrupkimi ciastkami z marcepanem. Po kilku minutach odcedziła herbatę i podeszła z imbrykiem ostrożnie do stołu.
Nalała najpierw Itachi’emu, spoglądając na jego twarz ukradkowymi, speszonymi spojrzeniami. Mogło się wydawać, że się boi. Jednak ja w tym widziałam próbę udobruchania.
Wznowiłam czyszczenie moich kwiatów, wiedząc, że herbata nie ucieknie.
- Twoja juka ma trochę zwiotczałe liście – zauważyła Niko. Odwróciłam się delikatnie w jej stronę, widząc jak siedzi po turecku na fotelu, trzymając parującą filiżankę w dłoni. – Powinnaś przestawić ją w bardziej nasłonecznione miejsce. Poza tym można ją czyścić na mokro. – Upiła ostrożny łyk herbaty, oblizując następnie w zamyśleniu usta. Nie wiedziałam, czy naprawdę tak się za na roślinach doniczkowych, chce mi dopiec, czy nie może dalej znieść ciszy, do której ja i Uchiha się już przyzwyczailiśmy. – Mogłabyś użyć Suitona.
- Jutsu do sprzątania? – zaśmiałam się, odkładając szmatkę na parapet i przechodząc do kuchni, by umyć ręce.
- Tak, nie robisz tego? – spytała zdziwiona. Przełożyła naczynie do jednej ręki, przywołując w drugiej dłoni odrobinę chakry i manipulując białą parą unoszącą się z niego, by stworzył podobną do smoka spiralę. – Ja na okrągło pomagam sobie Fuutonami przy sprzątaniu. A Suiton pomógłby ci też zmywać.
- Dzięki, przemyślę to – westchnęłam, siadając na kanapie pomiędzy nią a Itachi’m. Sięgnęliśmy po nasze filiżanki niemal równocześnie.
Upiłam kilka łyków, kiwając głową. Nie byłam znawczynią herbat, zwłaszcza zielonych. Ale nie była zła.
- To shincha.
Niemal skręciłam sobie kark odwracając głowę w stronę Itachi’ego. Siedział całkiem rozluźniony, opierając się łokciem o kolano i patrząc uparcie w słomkowo-seledynowy napój.
- A-aah. – Niko zdawała się być równie zaskoczona, co ja. Wyglądała też na bardzo zadowoloną. Na moje zdezorientowane spojrzenie zareagowała uśmiechem. Wskazała na trzymaną przeze mnie czarkę. – Shincha to herbata z pierwszych zbiorów. Jest uznawana za najlepszą – wytłumaczyła. Wzruszyłam ramieniem, upijając trochę napoju. Miał delikatny, rześki smak, to prawda, ale nie zachwycał jakoś specjalnie.
- Bardzo dobra - mruknął Itachi. Z zafascynowaniem patrzyłam, jak w skupieniu unosi brzeg porcelany do swoich ust i delektuje się zwykłą herbatą. Nie wiem, czy bardziej zaskoczyła mnie pochwała z jego ust, czy to, że naprawdę się zrelaksował i oddał piciu. – To Kirisakura?
- Tak! – żachnęła się Niko, lekko podskakując na fotelu. W jej oczach tliły się zafascynowane iskierki. Spojrzałam raz na nią, raz na bruneta, czując się zupełnie poza tematem. Co tak naprawdę się między nimi wydarzyło? – Skąd wiedziałeś?
- Jest gładka, świeża i ma słodowo-migdałowy posmak… - mruknął tonem, który zdradzał zirytowanie na potrzebę przypominania rzeczy oczywistych, ale widocznie zorientował się, że za dużo mówi, bo przerwał, wdychając głęboko powietrze znad filiżanki.
- I ten zapach, nie? – westchnęła Niko rozmarzonym głosem. – Nie do pomylenia.
Nastała chwila ciszy. Itachi odstawił pustą po „kwiecie wiśni ukrytej we mgle” filiżankę i ponownie spojrzał na nas pustym wzrokiem. Ukradkowo uniosłam własną porcję do nosa i powąchałam. Nie czułam nic dziwnego, tylko zwykły zapach senchy.
Przerwę w pomieszczeniu przerwał kaszel Itachi’ego. Brunet zasłonił usta dłonią, pochylając się lekko. Brzmiało to niezbyt ciekawie, ale nie wyglądał, jakby cierpiał. Szybko się uspokoił i wyprostował, choć przełknął z wyraźnym trudem.
Niko odstawiła własną, niedopitą do końca herbatę i usiadła prosto, bawiąc się włosami przerzuconymi przez ramię. Wydawała się bardzo nerwowa, nie wiedziała, gdzie podziać wzrok. Zamyśliła się mocno, przygryzając wargę i robiąc na włosach warkoczyk. Po chwili ocknęła się widocznie, wstała z fotela i nalała Itachi’emu i sobie więcej herbaty. Gdy usiadła na swoim miejscu, obserwując, jak brunet sięga po parującą filiżankę, dłonie na jej kolanach widocznie drżały.
- Powstrzymam cię – powiedziała ostro i zdecydowanie. Porcelana zatrzymała się kilka centymetrów od wąskich ust Uchihy. Shinobi spojrzał na nią gorzko. – Powiesz mi, że nic nie wiem, że jestem słaba i nie mam prawa, ale o nic nie zmieni. – Przełknęła wyraźnie. Jej wzrok przeszedł na mnie. – A ty mi pomożesz. Tylko ty możesz przemówić mu do rozumu.
To zadziwiające, ale mogła mieć rację. Tyle że ja nie miałam zamiaru nic robić.
Domyślałam się, co zamierza Itachi. Części jego planu odczytałam już gdy odchodził z wioski. Teraz, widząc jego zachowanie i rozmawiając z nim, gdy wrócił, wiedziałam na pewno.
On jednak nigdy nie wtrącał się w moje sprawy. Nie kwestionował moich decyzji. Znałam go, ale nie byliśmy blisko. Z nikim nie był blisko. Naleganie i wymaganie od niego czegokolwiek - zwłaszcza brania pod uwagę cudzych uczuć – mogło mu tylko sprawić ból.
Wiedziałam już, co spowodowało spięcie między nimi. Musiałam jednak zostać obiektywna.
Nie, nie chciałam, by Itachi ginął. Nie chciałam, by Sasuke i Niko cierpieli. Po tym jednak, co wydarzyło się z Rin i Obito, wiedziałam doskonale, że życie rzadko toczyło się tak, jak bym chciała.
- Niko… - zaczęłam, ale przerwał mi gładki, aczkolwiek stanowczy głos.
- Nozomi. – Oczy Uchihy utkwione były w młodej kunoichi.
- Nie. – Dziewczyna wstała, zahaczając kolanem o stolik. Zobaczyła chyba w mojej twarzy rezygnację i smutek, bo zwróciła się teraz całkowicie do niego, ignorując mnie zupełnie. Wolała być wściekła. – Powiesz mi, że to nie moja sprawa. Jesteś hipokrytą. Mam takie samo prawo decydować o cudzym życiu, jak ty. A ty, z tego co pamiętam, w moim dość mocno maczałeś palce.
Zaraz… co?
Nazwał ją Nozomi.
Nie ruszyłam się z miejsca, delikatnie tylko kładąc dłoń na wciąż chyboczącym się lekko stoliku do kawy.
Itachi zmarszczył delikatnie brwi, uparcie wpatrując się w górującą nad nim dziewczynę. Bez odwracania wzroku odłożył ze stuknięciem wciąż pełną filiżankę na pasujący porcelanowy spodek. Poczułam ukłucie stonowanej, równej chakry.
Otworzył usta, ale ponownie mu przerwano.
Zaciekle próbowałam odnaleźć w swoim umyśle podobną sytuację – gdy ktoś obrażał Itachi’ego, przerywając mu bez krzty strachu czy rozsądku. Mój umysł zaprotestował, katalogując obraz tłamszonego w dyskusji Itachi’ego dyskusję jako coś zupełnie nowego. I na pewno krótkotrwałego.
- Uratowałeś mi życie i jestem ci za to wdzięczna. Wiesz o tym. – Jej ton chwilowo zelżał, jakby próbowała go ułaskawić i przekonać. – Dlatego ci się odwdzięczę. Nie-…
- Odwdzięcz mi się nie wtrącając się. Tyle wystarczy – odparł metodycznie.
Fragmenty układanki powoli tworzyły całość. Jedyne, co byłam w stanie zrobić, to obserwować ich. Z lekko otworzonymi ustami.
Niko zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy. Gdyby była kotem, najeżyłaby sierść. Wyglądała, jakby chciała go udusić. Z tego, jak zacisnęła dłonie, wnioskowałam, że ledwo co się powstrzymywała.
Pochyliła się trochę, nadal górując nad brunetem.
Przez myśl mi przeszło, że chyba zwariowała. Nigdy nikt nie przeciwstawił się tak Itachi’emu, więc nie mogłam być pewna, co się stanie. Ale wyprowadzanie z równowagi i kwestionowanie decyzji osoby, która w ułamku sekundy mogła zabić, a samym wzrokiem potrafiła miesiącami torturować ludzi… nie wydawało się rozsądne.
- Ja zdecyduję. I nie zrobię tego tylko dla obietnicy – warknęła. Przez moment wydawała się starsza i groźniejsza, niż była w rzeczywistości. Jej oczy płonęły stłumioną od dawna wściekłością, którą – jak się wydawało – nareszcie miała gdzie upuścić. Łaskotała mnie po skórze jej chłodna chakra. - W przeciwieństwie do ciebie nie mam wszystkiego w dupie. Życia. Wioski. I tego, co będzie czuć Sasuke. Jeśli-…
Itachi wstał.
Kolejne słowa kunoichi ugrzęzły jej w gardle.
Automatycznie też wstałam, próbując go złapać za ramię i uspokoić, ale nie zdążyłam.
Jego prawa ręka uniosła się w mgnieniu oka. Gdy mój wzrok przeskoczył na twarz Niko, miała lekko rozwarte usta i szeroko otwarte oczy. Itachi oparł dwa palce na jej czole idealnie w tym momencie, w którym poczułam nagłe, silne, kontrolowane pociągnięcie chakry.
Oderwał opuszki palców od jej skóry niemal natychmiast, jakby nie mógł ścierpieć dotykania jej dłużej, niż potrzeba.
Gdy tylko odsunął rękę od jej głowy, dziewczyna runęła na ziemię. Jej upadek przypominał ruch kukiełki, której przecięto sznurki. Zahaczyła głową o fotel, na którym wcześniej siedziała, co paradoksalnie zamortyzowało jej upadek.
Itachi doskonale wiedział, co się stanie. Odprowadził jej sylwetkę na ziemię stoickim wzrokiem. Ani drgnął, by ją złapać, choć nie było to bardzo możliwe z dzielącym ich stolikiem.
Ja też nie zdążyłam nic zrobić, przez co miałam w salonie nieprzytomną – miałam nadzieję, że jeszcze żyjącą dziewczynę – i na powrót spokojnego Itachi’ego.
Nie wiem, czy bardziej zaskoczyło mnie to, że użył na niej jakiegoś bolesnego jutsu, czy to, że ten fakt wkrótce skomentował.
- Nie pozwól jej żyć marzeniami – mruknął, sięgając po swoją stygnącą filiżankę. – Nadzieja jest solą w jej ranie, której prędzej czy później będzie musiała się pozbyć.
Patrzyłam z tłukącym w opadającej panice sercem, jak dopija drogą herbatę i ociera niedbale usta, po czym bez wyjaśnienia wychodzi przez okno.
Paradoksalnie wyglądało to jak ucieczka.

             W powietrzu wyraźnie wyczuwałem wilgoć i zapach ulicy - błota, ludzi i oparów z restauracji. Moje całe ciało było odrętwiałe i spięte. Chłodny powiew muskał mnie po twarzy, do której przylepiły się włosy.
Ze stęknięciem bólu uniosłem rękę i odgarnąłem je, powoli otwierając oczy.
Nade mną rozpościerało się szaro-bure, pochmurne niebo. Gdzieś w oddali przeleciał klucz ptaków. Do moich uszu zaczynały powoli dobiegać odgłosy życia wioski.
Przynajmniej mogłem być pewien, że nie wywieźli mnie za granicę.
Z trudem oparłem się o lodowate dachówki i wstałem do siadu. W głowie mi huczało, w ustach miałem metaliczny posmak. Zamrugałem kilkakrotnie i przetarłem piekące oczy, ale nadal widziałem jak przez mgłę.
Dranie dali mi jakiś narkotyk. Poprzedni dzień – noc? – w celi nagle się urwał. Wynieśli mnie ze swojej katowni i porzucili na losowym dachu. Wcześniej musieli mnie uśpić, bym nie wiedział, gdzie mieści się ich kryjówka.
To nie miało znaczenia. Widziałem dokładnie wzory na maskach ANBU. Słyszałem głosy. Pamiętałem ich chakry, między innymi tych z nich, którzy podtrzymywali barierę chroniącą ich przed moimi jutsu. Najbardziej zakodowałem sobie w pamięci sylwetkę łysego shinobi, który mnie przesłuchiwał, nie stroniąc od gróźb. Był wtedy na placu z Itachi’m i Niko. Pamiętałem też faceta, który szperał mi siłą w umyśle.
Byłem w stanie poczekać. Miałem masę czasu. Po zajęciu się Itachi’m mogłem ich spokojnie namierzyć. I załatwić.
Itachi. Sama myśl o nim sprawiała, że mój puls przyspieszał. Moje ciało całe rwało się do walki, a jednocześnie wstrząsały nim konwulsje obrzydzenia i wściekłości.
Głupi, mały bracie – zabrzmiało mi w myślach jak echo.
Zacisnąłem zęby. Zapiekły mnie usta. Ich medyk nie był skrupulatny. Nadal czułem na sobie rany. Te zadane przez łysego śledczego, ale także te po walce z Niko.
Mój wzrok powoli odzyskiwał ostrość. Rozmasowałem sobie odrętwiałe, mrowiące dłonie. Przerwałem jednak, widząc po wewnętrznej stornie nadgarstka mały, czarny znak. Wyglądał jak tatuaż lub pieczęć, ale nie był mi znany. Nie było jednak wątpliwości, kto go wykonał.
Rozejrzałem się dookoła. Mniej-więcej orientowałem się, gdzie jestem.
Nie wiedziałem, jak Itachi tego dokonał – jak dostał się do wioski, jak przekabacił sporą grupę ANBU, a potem Niko. Ale nie miało to znaczenia. Popełnił poważny błąd - nie docenił mnie. Znowu byłem wolny. I tym razem nie miałem zamiaru dopuścić, aby znaleźli mnie, zanim ja znajdę jego.
Teraz, gdy wiedziałem, jak blisko jest mój cel, nie mogłem stracić ani chwili. Tamtej nocy obudziło się we mnie coś nowego. Silnego. Mrocznego. Nieważne, czy miało to związek z Orochimaru – nie mogło się ukazać w lepszym momencie. Teraz, gdy nie było Niko, nie było rzeczy na świecie, która by mnie obciążała.
Nie mogłem się powstrzymać od myślenia o niej. Zastanawiałem się, co sobie myślała, zdradzając mnie. Z jednej strony miałem wrażenie, że sama została okłamana, że musiała wierzyć, że postępuje dobrze, by zrobić mi coś takiego. Z drugiej wiedziałem doskonale, że pokładanie w niej nadziei to słabość. Udowodniła mi, że nie można jej ufać. A to, czy zrobiła to z premedytacją i zwodziła mnie od początku, czy została uwikłana w coś, co ją przerosło i wybrała tych szaleńców zamiast mnie… nie miało znaczenia.
Powinienem był czuć satysfakcję. Przecież okazało się, że miałem rację. Że muszę być sam, a sztuczne szukanie kogoś do swego boku okazało się strzałem w płot. Więzi oznaczały słabość i bez nich – przynajmniej na razie – czułem się silny. Wolny. Nie potrzebowałem nikogo.
Mamy tylko siebie. Zawsze będę twoim bratem, nawet, jeśli tylko jako przeszkoda, którą będziesz musiał przezwyciężyć.
Nie zmieniało to jednak faktu, że zostałem sam. Że osoba, która od tak dawna mówiła, że uczucia są w porządku, która nauczyła mnie nie być samemu, próbować i widzieć w ludziach więcej, niż było to dla mnie wygodne… przez którą przez jakiś czas czułem się szczęśliwy, myślałem, że warto jest czuć
Zaprzepaściła wszystko. Zadała cios, który wszystkie jej fałszywe nauki przekreślił. Otworzyło mi to oczy. Czułem się jak obudzony ze snu. Miłego, ale otępiającego snu. Teraz widziałem rzeczywistość. Okrutną, lodowatą, samotną rzeczywistość.
Mój ból, Itachi, chłodne dachówki, zemsta – to było rzeczywiste. Rozpamiętywanie tego, co mi zabrał - po tylu latach, był w stanie mi zabrać jeszcze jedną osobę - nie miało sensu. Oznaczało jego wygraną. Nie mogłem być słaby.
            Musisz mnie nie cierpieć. Nic nie szkodzi. Szczerze mówiąc wszyscy shinobi są nienawidzeni w ciągu swojego życia.
Zacząłem rozmasowywać sobie bark, mocno uciskając go palcami. Bolał jakby zrzucili mnie na ten dach z kilkunastu metrów. Nie mogłem jednak tak tu siedzieć. Powinienem był zejść z widoku. Mogli być wszędzie. A ja musiałem gdzieś przeczekać. Z tym, że moje mieszkanie było zrujnowane i było pierwszym miejscem, gdzie by mnie szukali. Byłem zmuszony wymyślić coś innego.
Moje ciało nie chciało się ruszyć. Nadal czułem to wkurzające odrętwienie.
- Oi, Teme!
Przymknąłem oczy. Tylko tego jeszcze brakowało. Znajomy głos nieuchronnie zbliżający się w moim kierunku z pobliskiego dachu. Gdy otworzyłem oczy, powitał mnie irytujący pomarańcz.
Spojrzałem z dołu na zaciekawione spojrzenie mojego byłego kompana. Blondyn zdawał się przyglądać mi się uważnie od stóp do głów, usilnie próbując zrozumieć, co się stało. Cóż. Byłem poturbowany, a moje poszarpane ubranie było całe we krwi. I trochę podpalone.
- Co ci się stało? - spytał nerwowo, krzyżując ręce. Westchnąłem. Opowiadanie mu tego wszystkiego sprawiłoby tylko problem. Nie mógł mi pomóc. Właściwie to nikt nie mógł mi pomóc. To była moja zemsta i moje zadanie. Itachi był mój.
Z tym, że on nie działał sam. Miał swoich skorumpowanych wspólników, w samym sercu wioski. Z nim mogłem sobie poradzić, ale z bandą ANBU już nie. Lecz jeśli miałbym szukać wspólnika, na pewno nie byłby to debil stojący nade mną z idiotycznym grymasem na twarzy.
Musiałem znaleźć Kakashi’ego. Tylko on ze znanych mi osób był w stanie mi pomóc. Do tej pory jego treningi dawały efekty. Nie miałem już na nie czasu, ale mógłby-…
- Słuchasz ty mnie, czy zupełnie ci już na mózg padło? – Warknąłem, czując but blondyna szturchający mnie w bok. Zmarszczyłem brwi, piorunując go wzrokiem. Bolały mnie oczy, mimo że nie było jasno. – Pytałem, co się stało. Wyglądasz paskudnie, nawet jak na ciebie!
Co się stało? Ależ to było banalne pytanie.
Mój brat, winien masakry mojej rodziny, był znowu w wiosce, tuż pod nosem władz, szykując bandę wyszkolonych zabójców by… właściwie to nie byłem jeszcze pewien, po co.
Ale z pewnością nie chodziło mu o mnie. Zwiał, gdy go zaatakowałem, mimo że wokół było pełno jego ludzi. Miał szansę zakończyć to, co zaczął, ale nie skorzystał z niej. I teraz wypuścił mnie, metaforycznie po raz kolejny dając mi pstryczka w czoło. Bo miał ważniejsze sprawy. Jak zniszczenie wioski.
Wybacz, Sasuke. Może następnym razem.
Dopiero teraz do mnie dotarło, że ta sprawa była znacznie większa niż ja, Itachi czy Niko. Mój brat szykował coś większego, zastałem go przecież podczas walki z ludźmi, którzy również wyglądali na ANBU. Jego poplecznicy zabrali mnie do kwatery, która była przygotowana na przetrzymywanie więźniów. Nie był sam. Nie było to nic niezaplanowanego, spontanicznego. Stała za nim organizacja, pewnie Akatsuki, a teraz i spora rzesza mieszkańców wioski.
Więc dlaczego powiedzenie o tym Naruto było złym pomysłem? Właściwie to powinienem był iść z tym od razu do Hokage. Ale musiałem opatrzyć sobie rany i zaszyć się gdzieś daleko, a Naruto o wiele lepiej niż ja nadawał się do roznoszenia informacji i zawodów we wrzeszczeniu z Hokage.
Krótka wersja, by zrozumiał.
Mój brat był w wiosce. Szykował coś dużego z częścią ANBU i Niko.
- Mó-… ngh. Ah.
Otworzyłem usta, formując wargami wyrazy, ale nic z nich się nie wydostało.
- Ne, teraz to już przesadzasz, teme.
To nie chodziło o usta. Moje płuca, gardło, krtań, struny głosowe… wszystko odmawiało współpracy, jakby na moment, gdy chciałem wspomnieć o Itachi’m, przestawały należeć do mnie. Zamknąłem usta i otworzyłem je, próbując jeszcze raz, ale dało to ten sam efekt.
Poczułem rękę na ramieniu, ale odtrąciłem ją natychmiastowo.
- Etto… nie wiem, co ci jest, ale mogę wezwać pomoc. – Uzumaki kucnął obok mnie. Jego mina była dla odmiany poważna. Westchnąłem głęboko. - Sakura-chan powinna być gdzieś tu niedaleko – stwierdził, ignorując moje podirytowane kręcenie głową. – Chyba, że wolisz Niko-chan, ją też mogę znaleźć, ‘ttebayo. Ona jest chyba jedyną osobą, która potrafi przemówić ci do rozsądku…
Niko była ostatnią osobą, która chciałem widzieć. Niko była oszustką i zdrajczynią. Niko była słaba i głupia. Omal jej nie zabiłem z tych powodów.
- Ni-… nh.
- Nie? No dobra, no to nie wiem, co mam zrobić. Pomóc ci wstać?
- Nie jestem dzieckiem – warknąłem i na potwierdzenie moich słów wstałem, zaciskając zęby. Mięśnie i stawy protestowały od tego ruchu, ale nie mogłem siedzieć tu wiecznie. Na twarzy blondyna pojawiła się ulga. Otarł niewidoczny pot z czoła.
- Uf, teme, wystraszyłeś mnie. – Gdy nie odpowiedziałem, rozmasowując sobie szyję i ruszając głową na boki, obejrzał mnie jeszcze raz od góry do dołu. – Nieudany trening? – zgadł.
Trening w unikaniu celu. Udawaniu kogoś, kim nigdy się nie będzie. Trening w byciu szczęśliwym. I oto efekty.
- Można tak powiedzieć – westchnąłem, po raz kolejny patrząc na pieczęć na swojej ręce. Musiała powstrzymywać mnie przed mówieniem na temat rzeczy, których się dowiedziałem. Nie miałem jak przekazać informacji nie tylko Naruto, ale i Kakashi’emu czy Hokage. Siła tego jutsu była – musiałem to przyznać – duża. Obejmowała znacznie więcej niż aparat mowy, wyglądało to tak, jakby odcinała mi mózg od reszty ciała, gdy chciałem coś przekazać. Byłem niemal pewien, że gdy spróbuję napisać coś o Itachi’m, będzie tak samo.
Więc jednak byłem sam. Musiałem być przez to o wiele ostrożniejszy. I silniejszy. A do tego i tak Kakashi i Naruto mogli się przydać. Mogłem się też zobaczyć z Akane.
- Dojdziesz sam do domu? – spytał Uzumaki, unosząc z powątpiewaniem brew. Miałem ochotę mu przywalić, ale na jego szczęście nie miałem na to siły.
- Aah. Jutro spiorę ci tyłek.
- Ha ha… chyba śnisz – zaśmiał się shinobi, odchodząc do krawędzi dachu. Nagle w jego oczach tliły się podekscytowane iskierki. Prawdziwe szczęście. Nie rozumiałem go zupełnie. – To co, wpadnę do ciebie koło dwunastej?
Do mojego zrujnowanego mieszkania, na myśl o którym od razu robiło mi się niedobrze, a przed oczami stawała mi Niko? Nie sądzę.
- Nie. Przyjdź od razu na pole drugie – warknąłem. Blondyn przytaknął z szerokim uśmiechem, zasalutował mi prześmiewczo i zeskoczył z dachu.
Zostałem sam. Dopiero teraz zauważyłem dość silny wiatr wiejący z zachodu. Zbliżała się zima. Przymknąłem oczy, oddychając głęboko. Czułem się paskudnie.
Byłeś o mnie zazdrosny i gniewałeś się na mnie. Miałeś nadzieje na prześcignięcie mnie. Dlatego pozwalam ci żyć.
Zebrałem się w sobie i zeskoczyłem na ulicę, używając do zamortyzowania upadku znacznie więcej chakry, niż było to potrzebne. Ruszyłem wolnym krokiem do miejsca, które jeszcze kilka dni temu śmiało mógłbym nazwać domem.
Nie było nim już. Były w nim teraz tylko potrzebne mi do normalnego życia graty, które musiałem zabrać ze sobą w nowe miejsce. Wynajmowanie czegoś legalnie, pod swoim imieniem i nazwiskiem, byłoby idiotyzmem. Niewątpliwie ludzie Itachi’ego mieli dojścia w urzędach wioski. Nie miałem dobrych – kompetentnych – znajomych, którzy nie zadawaliby niewygodnych pytań. Może Naruto wiedziałby, co się stanie, gdy je zada i nie zadałby ich czysto zapobiegawczo, ale na samą myśl o mieszkaniu w jego chlewie robiło mi się słabo.
W takich momentach bycie właścicielem sporej ziemi i masy opustoszałych domów na obrzeżu Konohy miało swoje plusy. Nikt się tam nie wałęsał, było cicho. Mogłem rozłożyć wszędzie pułapki i zapieczętować połowę posiadłości, na wszelki wypadek, gdyby zechcieli mnie szukać.
Jeśli jakiś dachowiec lub zagubione dziecko wpadłoby na jedną czy dwie notki wybuchowe…. Cóż. Dzielnica nie była zamknięta bez powodu.
Nim się zorientowałem, doszedłem do odpowiedniego budynku. Sprawdziłem kieszenie. Wyszedłem ostatnio przez okno, biegnąc za Niko, więc były w środku. Zabrano mi i tak wszystko, od zwojów po broń.
Bez większych problemów wszedłem po ścianie na balkon. Połowa szyb była stłuczona, choć ramy były zamknięte. Wślizgnąłem się do środka, uważając na ostre krawędzie. Wszędzie na podłodze walało się szkło. W bladym świetle dnia widać było wyraźne ślady krwi i okazyjny gruz ze ścian. Kilka mebli było spalonych. Ściany osmolone.
Przeszedłem na środek salonu, przez moment wpatrując się w krwiste ślady palców rozmazanych po panelach. W głowie słyszałem wrzask Niko. Tak wyraźnie i głośno, jakby darła mi się wprost do ucha.
Zaszczypały mnie oczy. Nie ze wzruszenia czy smutku. Coś się z nimi działo. Moja chakra płynąca do nich była jak iskra. Wstrząsała całym moim ciałem tak, że włosy na moich rękach stanęły dęba. Czułem, jak coś zbiera się we mnie na samo wspomnienie tamtej mocy.
Co dziwne - zbierało się w oczach, nie na karku.
Jeśli chcesz mnie zabić, być wściekłym, nienawidzić mnie i przeżyć w mroku… uciekaj. Wciąż uciekaj, chwytaj się życia. A pewnego dnia stań przede mną z takimi oczami, które posiadam i ja.
Przeszedłem przez w połowie zwęgloną bibliotekę do mojego pokoju. Uszkodzone były drzwi, szafa i dwie półki. Na ścianie z drzwiami prowadzącymi na korytarz było słabe wgniecenie i krwawy ślad. Pewnie od głowy Niko.
            Nie wiedziałem, co z nią zrobić. Wtedy zabicie jej wydawało się dobrym pomysłem. Teraz, w bladym świetle dnia, wszystko wyglądało o wiele bardziej drastycznie. Krwawe ślady za bardzo kolidowały z jasnymi meblami. Z dotychczasową rzeczywistością. Tamtej nocy wszystko wyglądało inaczej.
            Ale ona zrobiła to, co zrobiła. I ja tez nie zamierzałem cofać swoich działań. Przepraszać.
            To był znak od losu. Cokolwiek się stało – nie bez powodu stało się teraz. Byłem silniejszy niż kiedykolwiek, wiedziałem to doskonale. Pozornie czułem się jak zwykle, ale jednak zaszło wiele zmian. Mówiło mi to całe ciało.
            Ta moc mnie zmieniła. Czułem, że mogę zrobić wszystko. Kanashibari uleciało jak para wodna, chakra wróciła jak na zawołanie, ciało odżyło. Gdyby nie ta moc, nie zaszedłbym tak daleko. Nie miałbym szansy z nią walczyć. Nie zobaczyłbym, jak drapie moje przedramię, walcząc o życie.
            Jej życie… nie było nic warte. Czymże było w porównaniu z ilością osób, które zabił Itachi? Nikt by jej nie żałował. Nikt by jej nie pamiętał. Miała tylko mnie. Była moja. I to ja mogłem zdecydować. Mogłem zakończyć tę farsę. I miałem zamiar. Powinienem był.
            A mimo to zawahałem się. Teraz wahałem się jeszcze bardziej.
            Twoja śmierć – jak twoje życie – nie ma teraz wartości.
            Ona nie potrafiła. Nie atakowała. Płakała cały czas, broniła się i pieprzyła bzdury. Jej też nie chodziło o moją śmierć. Więc o co?
            Wypuściłem powietrze z płuc, opadając na łóżko.
            O co, do cholery, chodziło?
Po jakiejś godzinie zdołałem doprowadzić się do porządku. Rzuciłem zniszczone ubrania na podłogę i wszedłem pod prysznic, szorując się zapalczywie. Krew – głównie cudza – i sadza dostały się we wszystkie zakamarki mojego obolałego ciała. Opatrzyłem w lustrze swoje rany. Jedną miałem z tyłu głowy, co trochę tłumaczyło ból, który dokuczał mi przez pobyt w celi. Rozcięciem zajęli się medycy, ale opuchlizna nadal była widoczna nad karkiem.
Musiałem być w szczytowej formie. Zakodowałem sobie w myślach, by udać się do szpitala i zażądać pomocy od Sakury lub Megumi.
Na chwilę zaprzestałem rozsmarowywanie maści kojących na barku i spojrzałem w lustro. Moja skóra wydawała się jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Pod oczami widniały słabe cienie. One same wydawały się puste. Przez moment miałem wrażenie, że lustro jest popsute. Osoba, którą w nim widziałem, wydawała się zmęczona i słaba. Ja czułem się zmotywowany i silny.
Włączyłem Sharingan. Od razu poczułem przypływ mocy. Pomieszczenie wydawało się jaśniejsze i ostrzejsze. Dostrzegłem zadrapania na moim torsie i przedramionach, których wcześniej nie widziałem.
Ślady paznokci Niko.
Staniesz się rywalem, z którym będę mógł zmierzyć swoje zdolności. Masz ten ukryty potencjał.
Przymknąłem oczy, nabierając powietrza w płuca i wypuszczając je powoli. Przywołałem w pamięci ten obraz. Moją wściekłość. Furię, gdy zobaczyłem ją stojącą przy Itachi’m. Niedowierzanie. Nienawiść. Odrazę do samego siebie, wstyd, że dałem się nabrać. Poczułem iskrę tuż pod swoją skórą. Zobaczyłem Niko stojącą nade mną i używającą Kanashibari. Odwracającą ode mnie wzrok, jakbym był nic nie wartym śmieciem.
Otworzyłem oczy.
W lustrze powitał mnie nowy Sharingan. Wzór, którego nigdy wcześniej nie widziałem, a jednocześnie był oczywisty. To były te oczy. Ta sama moc, ta sama iskra, którą posiadł Itachi. Oczy, które pokazał mi tej nocy, których użył przeciwko mnie. Tak samo jak użyłem ich na Niko.
Mangekyo Sharingan.
Musisz zabić… swojego najbliższego przyjaciela.
Nie maiło to sensu. Mówił, że zabił Shisui’ego, by je zdobyć. Czemu miałem te oczy, skoro jeszcze tego nie zrobiłem?
Przechyliłem głowę, wpatrując się przez moment w czerwone punkty.
Dotarło do mnie, że nie mogłem być pewien. Że może Niko umarła po naszej walce.
Poczułem ukłucie w piersi. Było zupełnie inne niż to, które czułem siedząc obok jej łóżka, gdy leżała otruta w szpitalu. Wtedy przepełniony byłem żalem i desperacją, byłem gotów zrobić wszystko, by ją uratować.
Teraz? Teraz była niepewność. Zdecydowane rozdrażnienie na myśl, że jest gdzieś daleko, w obojętnie jakim stanie. Że nikt mi nic nie powiedział, że nie widziałem tego. Że straciłem kontrolę nad sytuacją.
Nadal trudno było mi zdecydować.
Potrząsnąłem głową, chwytając świeżą koszulkę. Potrzebowałem ubrań, broni i pieniędzy. Musiałem też wybrać się do świątyni Nakano, by jeszcze raz obejrzeć wspomnianą przez Itachi’ego tablicę. Pamiętałem, że po rozwinięciu w pełni Sharingana odczytałem z niej znacznie więcej, niż gdy byłem małym chłopcem.
Spakowałem się bardzo szybko. Przeszedłem jeszcze raz po mieszkaniu, przyglądając się zniszczeniom. Na podłodze leżała torba, z której Niko wyciągnęła strzykawkę. Przeszukałem ją, licząc, że trafię na jakieś przydatne informacje, ale nic nie znalazłem. Nawet tego wkurzającego środka, który mi podała.
Wszedłem też do jej pokoju, który poza łazienkami był w całym mieszkaniu jedynym nietkniętym pomieszczeniem. Widziałem gołym okiem, że była tu zabrać swoje rzeczy. To oznaczało, że żyła.
Choć mogła też się spakować, gdy zostawiła mnie leżącego na podłodze, a rzeczy zabrało potem ANBU.
Na pstryczku od światła w łazience były ślady krwi. Szafa kunoichi wyglądała, jakby eksplodowała. Większość rzeczy Niko zostawiła, w tym swoje książki, ale wątpiłem, żebym znalazł wśród nich przydatne dokumenty czy broń.
Wszystkie te meble kupiłem sam, dbając, by było jej dobrze. Ratowałem jej tyłek tyle razy… nie wydałem jej, gdy spieprzyła sprawę w Akazuno. Zajmowałem się nią, gdy była chora, gdy miała amnezję, gdy umierała. Kupowałem jej pieprzone słodycze i kwiaty, a ona odpieprzyła takie świństwo.
Podniosłem z ziemi jej białą bluzkę, którą założyła do Kareki dnia, kiedy się spiliśmy. Natychmiast przypomniał mi się jej zapach i uśmiech. I dotyk.
Zacisnąłem zęby.
Chakra przeskoczyła jak iskra. Bluzka zajęła się ogniem. Przez chwilę patrzyłem, jak płomienie trawią leniwie materiał, potem rzuciłem ją obok innych ciuchów. Skupiłem chakrę i posłałem w kierunku zasłon i pościeli małe kule ognia. Minęło kilka minut, a cały pokój wypełnił się dymem i gorącem.
Niko nie zasługiwała na te rzeczy. Nie chciałem, by istniały pamiątki po tym miejscu i tym czasie. Mogły tylko na mnie ciążyć i przypominać mi o tym, co wtedy czułem. A to było niebezpieczne.
Wyszedłem, nie oglądając się za siebie.

Obserwatorzy