16 kwietnia 2009

Rozdział XLIII - "Zebranie"

To było wprost oburzające. Co on sobie wyobrażał? Potraktował mnie jak gbur i ważniak, myśląc, że jestem służącą, a gdy się zorientował, że to ja, było jeszcze gorzej. Co mu się stało? Miał kiepski humor już w drodze do zamku, ale po tej akcji z chakrą w holu był po prostu nie do zniesienia.
Z drugiej strony, Sasuke nie był typem osoby, która dawała taki upust swoim emocjom. Przyzwyczaiłam się raczej do jego milczenia i bezstronności, a nie jakiś dziwnych wybuchów i komentarzy. Coś, o czym nie wiedziałam, musiało mu mocno popsuć humor. Cokolwiek to jednak było, był shinobi, do cholery, i powinien trzymać swoje uwagi i uprzedzania na boku i wykonywać misję. Zamiast tego czytał te swoje tajemne instrukcje o doujutsu, izolując się i całkowicie olewając nasze zadanie. Idiota.
Przystanęłam w połowie drogi do schodów, opierając się ramieniem o ścianę obłożoną tapetą w srebrzyste wzory. Przyłożyłam rękę do klatki piersiowej. Moje serce biło szybciej, niż powinno, i to nie z powodu naszej kłótni.
Gdy byłam w jego pokoju, siedziałam przy nim na łóżku, śmiejąc się z jego porażki w rozpoznaniu mnie, coś we mnie kliknęło. Uchiha przez chwilę przyglądał mi się tak, jakby widział mnie pierwszy raz na oczy, lecz potem jego spojrzenie zmieniło się diametralnie. Nawet w tej chwili nie wiedziałam, jak to opisać. Był zaciekawiony, może nawet zafascynowany, a jego oczy emanowały ciepłem i… sama nie wiem czym, ale byłam pewna, że wcześniej tego nie widziałam. Nikt jeszcze nie patrzył na mnie w ten konkretny sposób, ale przypominało mi to otwarte spojrzenie tego lekarza, Riaru, z Komakoro, gdy byłam w postaci pielęgniarki, czy chociażby Yahiro na mnie, w ogrodzie. Nie wiedziałam, jak na nie zareagować, ucieszyłam się lekko, ale też przestraszyłam.
Jedno było pewne. Z Sasuke działo się coś dziwnego.
Potrząsnęłam głową, ruszając dalej. Nie miałam teraz na to czasu. Uchiha był dużym chłopcem, mógł borykać się ze swoimi problemami sam. Ja miałam spotkanie, na które musiałam iść.
Sala konferencyjna była urządzona niemniej wyszukanie co reszta pałacu, z tym jednak, że o wiele praktyczniej. Była dobrze oświetlona i umieszczona w centrum drugiego piętra tak, że wszyscy mieli do niej równie łatwy dostęp. Gdy się tam zjawiłem, większość miejsc przy niskim stole w kształcie podkowy była zajęta. Na kolorowych poduszkach siedzieli za nim niemal sami mężczyźni, raczej starsi ode mnie.
Podszedłem cicho do jednej ze ścian, opierając się o nią i lustrując wzrokiem zebrane towarzystwo. Na miejscu honorowym, czyli przy najkrótszym boku stołu, dostrzegłem naszego pracodawcę, z Niko siedzącą tuż po jego lewej stronie. Był w trakcie jakiejś wzniosłej mowy, na którą zebrani doradcy albo potakiwali, albo wzdychali. Nikt jednak nie śmiał zabrać głosu.
- …jako nowy daimyo obejmę nie tylko jurysdykcję nad Yutatoshi, ale także większym zespołem najbliższych posiadłości, w tym Shuraku, Kironto i Musaji. Podlegały już one mojemu ojcu ze względu na zapomogę, jakiej użyczył tym miastom. Dzięki niej rozszerzyły swoje uprawy ryżu i samoczynnie podwyższyły obrót ekonomiczny na ich obrębie wpływów, do których niezbicie kwalifikuje się Yutatoshi. Nasz zeszłoroczny nakład pieniężny na to przedsięwzięcie powrócił do nas ze zdwojoną siłą. Pozwoliłem sobie wykorzystać powyższe profity na wcielenie w życie kolejnych inwestycji. Nie muszę wam także przypominać, że daimyo Kosotamy, Jiruka-san, winna nam jest wizytę na jesieni w celu pomocy przy odbudowie tamy na południowym-wschodzie od Kironto. Planujemy już wstępny metraż nowych pomieszczeń dla obsługi tej zapory oraz zarys wydatków. Jak mówiłem wcześniej, stara placówka szkoleniowa na granicach Musaji powróci do prawidłowego funkcjonowania na początku wiosny. Mam nadzieję na zasiadanie w radzie tej instytucji. Jak wam wiadomo, ma ona za zadanie…
Nie muszę wam chyba tłumaczyć, że nie byłem człowiekiem biznesu, więc po pierwszych kilku zdaniach daimyo zacząłem zasypiać. Ocknąłem się, gdy jakiś gruby mężczyzna z wąsem zabrał głos. Nie słuchałem go jednak wcale, bo to nie było moje zadanie. Rozejrzałem się ponownie po sali. Po przeciwnej stronie, pod ścianą, zauważyłem cztery służące młodsze od moich uczniów, czekające na rozkazy Kiyokawy lub gości. Od mojego przyjścia kilkoro z doradców skinęło w ich stronę. Wtedy jedna z dziewczyn podchodziła bezszelestnie do mężczyzny z uwagą słuchającego Yahiro i pochylała się lekko, czekając na rozkaz. Zwykle kończył się on przyniesieniem dodatkowego dzbana z winem lub przekąski. Stół był dość sowicie zastawiony, ale nie był to bankiet. Mało który z gości jadł. Chyba nie podzielali mojego zdania na temat mowy nastolatka, bo patrzyli na niego jak zaczarowani.
Dyskretnie popatrzyłem w jego stronę. Siedział, mówiąc wolno i poważnie, odpowiadając chyba na pytanie tamtego mężczyzny. Nie gestykulował i przenosił wzrok regularnie z jednej strony stołu na drugą. Nie jąkał się, nie rozpraszał, nie miał karteczek z notatkami. Był urodzonym przywódcą i mówcą, to trzeba było mu przyznać.
Tak jak się spodziewałem, od naszego ostatniego spotkania przebrał się w eleganckie, granatowo-białe kimono. Innej ozdoby na sobie nie potrzebował, co doskonale potwierdzał uważny wzrok Niko kierowany na jego twarz. Dziewczyna może nie śliniła się na jego widok, ale nie tknęła swojego napoju i zdawała starać się nie mrugać, by wchłonąć z jego przemówienia i dyskusji z doradcami jak najwięcej.
Nigdzie jednak nie widziałem Sasuke. Przemiła służąca powiedziała mi wcześniej, że to tylko spotkanie organizacyjne i my dwaj nie musimy na nim być; ale to raczej nie było w jego stylu, pozwalać sobie na lenistwo i bycie pominiętym w szczegółach. Bądź co bądź, te wszystkie biznesowe pogawędki miały związek z naszą misją.
Jeszcze raz sprawdziłem, czy kunoichi miała na wszelki wypadek na oku naszego zleceniodawcę. Miała, i to dosłownie. Spotkanie wyglądało na uporządkowane i bezpieczne, więc mogłem się oddalić.
Wyszedłem z sali z zamiarem wcześniejszego położenia się do łóżka. Zmęczył mnie długi spacer, w dodatku przez Pakkun’a kiepsko spałem tej nocy. Zatrzymałem się w drodze przy pokoju Sasuke, bardziej z ciekawości niż z troski, i powoli zapukałem. Nie usłyszałem sprzeciwu, więc wszedłem.
- Nanda? – warknął ze swojego łóżka. Z zadowoleniem stwierdziłem, że czyta książkę o doujutsu, którą mu poleciłem. Nie dało się go powstrzymać, gdy już coś sobie postanowił. Był pod tym względem bardzo podobny do Naruto, jak bardzo by nie chciał tego przyznać. Po powrocie do domu czekały nas ciężkie treningi.
- Czemu nie ma cię na dole? – spytałem, zamykając za sobą drzwi i wskazując na nie podbródkiem. Chłopak nie ukrył sztucznego ziewnięcia.
- Jakoś nie interesuje mnie słuchanie o tym, jaki ten bubek jest ważny i bogaty. – przyznał, przewracając stronę. Już prawie skończył ten tom, a nie był on wcale taki lekki.
- Ty też jesteś bogaty i ważny. – zauważyłem z lekkim uśmieszkiem, choć shinobi nie mógł tego widzieć. Podszedłem bliżej do jego łóżka, które oświetlała samotna lampka stojąca na ręcznie rzeźbionym stoliku.
- To nie to samo. – burknął Uchiha, nie odrywając wzroku od książki. Mogłem jednak dać sobie rękę uciąć, że nie czytał, bo jego spojrzenie wbijało się w jeden punkt, dokładnie na zetknięciu zszytych stron podręcznika. Bardzo intensywnie o czymś myślał, i wnioskując z jego miny, nie były to miłe myśli.
- Więc o co chodzi? Zaczęła nam się misja, wiem, że może nie jest ona najciekawsza, ale… - urwałem w pół słowa, widząc, jak chłopak z niecierpliwością puka palcem o oprawę książki. Coś się stało, a ja jak zwykle byłem niedoinformowany. Doprawdy, by czegoś się dowiedzieć od tych dwojga, musiałem albo ich szpiegować, albo sklejać ich Kanashibari. Tego drugiego wolałem już nie próbować. Praca nadobowiązkowa źle mi służyła. Jak na ironię, to była już ich trzecia wspólna misja, a oni jeszcze nie pojęli, że współpraca w drużynie była najważniejsza. -…coś się stało? – zapytałem, choć szanse, że chłopak mi odpowie były nikłe. Tak, jak się spodziewałem, brunet oderwał wzrok od kartek, ale tylko po to, by posłać mi spojrzenie krzyczące 'uważaj-bo-ci-powiem'.
Westchnąłem ze zmęczeniem.
Mogły być trzy powody, dla których wiecznie spokojny i ponury Sasuke był po prostu... wściekły. Jeden był permanentny i oczywisty, nazywał się Itachi Uchiha, a napady furii z nim związanej dotykały chłopaka tylko po wspomnieniu jego imienia lub w wyniku jakiegoś zbiegu okoliczności.
Drugim powodem, którego świadkiem byłem najczęściej, była sytuacja, gdy młody Uchiha bardzo starał się coś zrobić, ale nic mu nie wychodziło. Obojętne, czy chodziło o trening czy rywalizację czysto społeczną, Sasuke musiał być najlepszy. Gdy nie był – wyglądał właśnie tak, jak teraz.
Ale to wciąż nie było to. Nikt z nieznajomych wokół raczej nie wypominał mu jego niedociągnięć w sztuce ninjutsu, więc stres związany z samodoskonaleniem się musiałem odłożyć na bok.
Ja również wciągu ostatniej doby nie nastąpiłem mu na odcisk. A przynajmniej nie pamiętałem tego zabawnego faktu...
Jak często mawiałem swoim uczniom, ‘Czasami najprostsze rozwiązanie jest właściwe’, i tak też wyglądało to teraz.
Szanowni państwo, w Sasuke Uchiha szalały hormony. I to nie byle jakie hormony, bo nie te nieszkodliwe, jak zmieniające sylwetkę chłopca w mężczyzny czy budzące organizm podczas walki, na przykład adrenalina. Nie. Uchiha odkrywał hormony w związku z drugą osobą, która miała rzadki talent do wyprowadzenia go z równowagi. Tak się złożyło, że znajdowała się ona w tym samym budynku, na tym samym piętrze, odświętnie ubrana i umalowana, w dodatku u boku innego… mężczyzny.
Oh, radości dorastania. Czułem się jak w środku wątku z Icha-Icha.
- Wiesz, że jak będziesz chciał o czymś ze mną porozmawiać, to cię wysłucham. – powiedziałem grzecznie, choć mogłoby się wydawać, że żartuję. Tak naprawdę bardzo ceniłem sobie zaufanie tego chłopaka i chciałem dla niego jak najlepiej. Powiedzieć, że był dla mnie jak syn to może za dużo, ale spędziłem z nim dość dużo czasu, by choć trochę przebić się przez jego twardą skorupę.
Nie oszukujmy się, każdy nauczyciel martwił się o swojego ucznia, a ten tutaj nie tylko był geniuszem swojego pokolenia i bardzo przypominał mnie samego z młodych lat, ale przeżył już więcej niż większość jounin'ów, których znałem, i trzymał się z tym bagażem doświadczeń nadzwyczaj dobrze.
Z dziwnych myśli obudziło mnie jego kpiące spojrzenie. Chyba nie był w nastroju na sensowną rozmowę. Postanowiłem więc ugryźć sprawę z drugiej strony.
- Wiesz, ślicznie dzisiaj wygląda.
Uchiha przez chwilę patrzył na mnie z zaciekawieniem, aż w końcu zrozumiał, o kim mówię. Momentalnie wrócił wzrokiem do książki, wsuwając się jeszcze bardziej w oparcie łóżka i udając, że kontynuuje lekturę. Jego usta jednak uformowały bezgłośne przekleństwo, które tylko potwierdziło moją tezę.
Punkt dla ciebie, Kakashi.
- Wiem, była tutaj. – odezwał się niechętnie, gdy ja nie mówiłem nic więcej.
- Była tu? A po co? – zainteresowałem się. Oczy chłopaka rozszerzyły się na moment, jakby próbował sobie coś przypomnieć, ale po tym zabiegu tylko wzruszył ramionami.
- Saa. Chyba tylko po to, by mnie pomęczyć.
- Oh, jej obecność tak bardzo cię dekoncentruje? – uśmiechnąłem się chytrze, krzyżując ręce na piersi. Brakowało mi mojej zielonej kamizelki, którą niedawno, pod namową ślicznej dziewczyny, zamieniłem na jasnoszare kimono. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile w nim było miejsc na broń. Pomijając fakt, że stanowiło miłą odmianę od bluz i spodni. Oczywiście moja maska była na miejscu.
Palce chłopaka zacisnęły się mocno na okładce, po chwili stając się czerwone. Jego twarz jednak nie drgnęła. Był niezły. Ale ja byłem lepszy.
- Posiedzenie zaczęło się już dawno i jest raczej nudne, ale dobrze by było, abyś się tam pojawił chociaż na chwilę. Ci ludzie będą się tu kręcić przez następne kilka dni, może zauważysz coś ciekawego. – zmieniłem temat, chcąc sprawdzić, czy może chodzi mu także o naszego pracodawcę. W tym wieku rywalizacja była normalną rzeczą, a biorąc przy tym dziwną reakcję naszej Niko na szatyna i naturalne uprzedzenie Sasuke…
- Jestem pewny, że Niko sobie świetnie poradzi z garstką urzędasów. – mruknął brunet, przewracając strony w książce. Wiedziałem jednak, że obserwuje mnie kątem oka, jakby analizując mój strój i zachowanie.
- Oh, tu bym polemizował. Widzisz, wyglądała na bardziej skupioną na Yahiro niż…
Uchiha zamknął tom z hukiem i podniósł się z łóżka, zwieszając z niego nogi. Zaczął wkładać buty bez użycia rąk, patrząc na mnie z dołu.
- Dobrze, idę tam. O to ci chodziło? – warknął, ruszając do wyjścia. W stroju shinobi, oczywiście.
- Dobrze wiesz, że nie. – zatrzymałem go, przewracając oczami. To znaczy... jednym okiem. Kami, jaki on się zrobił nerwowy.
- Ależ tak. Ja odwalę misję, ratując tego lalusia, podczas gdy Niko będzie robić do niego maślane oczy. – odparł gniewnie, nie odwracając się do mnie. Widziałem jednak, jak zaciska pięści. Nieświadomie przedstawił mi całkowicie swój problem, ale ja bym do tego doszedł tak czy inaczej.
Więc chodziło też o młodego daimyo. Drugi punkt dla mnie.
- Może tak, może nie. – westchnąłem, próbując go trochę uspokoić. Ktoś mało doświadczony nazwałby to czystą zazdrością, jednak mój instynkt mówił mi, że to uczucie było zbyt proste i popularne, by wiązać je z Uchihą. – Skłaniałbym się raczej do wersji, że woli shinobi niż daimyo.
- Co ty nie powiesz? – czarnooki odwrócił się w moją stronę z chytrym uśmieszkiem.
- Tak, serio. – I nie kłamałem. Może nie przeprowadzałem jeszcze podobnej rozmowy z Niko, ba, nawet nie miałem zamiaru, ale dobrze wiedziałem, że kunoichi może żywić podobne uczucia do chłopaka. Był popularny, silny, mieszkali razem i pracowali, byłem pewien, że stworzyła się między nimi jako-taka więź. W dodatku te jej spojrzenia i uśmiechy… ale o tym potem. – Proponowałbym się uspokoić i przebrać, a potem wziąć do roboty, by sobie nie pomyślała, że wymiękłeś już na samym starcie.
W ciemnych oczach Sasuke błysnęła iskierka wyzwania. Po chwili zamrugał oczami, rozglądając się po pokoju.
- Przebrać… w co? – zapytał, unosząc lekko brew.
- Moje kimono przyniosła mi urocza dziewczyna w czerwieni. – uśmiechnąłem się. – I do tego właśnie służy ten dzwonek. – wskazałem na wstążkę u sufitu, przy której zaraz pojawił się Uchiha.
- Tak serio to wolę zieleń. – odparł, a potem pociągnął za taśmę.
Zaczęło się już ściemniać, a zebranie nawet nie wyglądało, aby miało niedługo dobiec końca. Yahiro omawiał dokładnie wszystkie swoje plany i wprowadzał swoich kilku nowych wspólników w świat biznesu. Próbowałam załapać z tego jak najwięcej, ale z tak małą wiedzą o okolicy i samym życiu elity na niewiele mogłam się przydać.
Na salę weszły dwie dziewczyny z długimi drągami, a za nimi kolejne dwie ze świeczkami. Stanęły po dwóch stronach stołu, podpaliły końce patyków i sięgały nimi sprawnie do drobnych świeczek na żyrandolach, które po chwili rzucały jasnożółte światło na wypełnioną salę. Wokół rozległ się przyjemny zapach kadzideł.
Od ponad godziny nikt nie wstał od stołu. Wszyscy brali czynny udział w naradzie, dyskutowali i zadawali pytania, na które młody daimyo cierpliwie odpowiadał. Miał w oczach ten swój spokój i pewność siebie, mówiąc o rzeczach, o których ja sama nie miałam pojęcia, i broniąc swojego zdania w obliczu znacznie starszych i bardziej doświadczonych od niego ludzi. Służące krzątały się wokół, wymieniając sporadycznie talerze i półmiski, gdy potrawy na nich robiły się chłodne. Najczęściej jednak przynosiły wino, soki i wodę.
Nawet nie zauważyłam, gdy zaczęły zmieniać się tematy rozmów. Przyglądałam się w tym czasie niesamowitemu zachowaniu Yahiro, a potem jego gościom. Kilkoro z nich przypatrywało mi się niedyskretnie. No tak, ich daimyo nie przedstawił mnie oficjalnie. Mogli się tylko domyślać, co tu robi jakaś młoda dziewczyna. Spodziewałam się najgorszego.
Mimo wszystko większość z nich tylko uśmiechała się i kiwała głową. Wśród całej sali nikt nie zachowywał się w żaden wyróżniający sposób. Nie było osób, które przywoływały dziewczyny częściej niż inni, mówcy regularnie się zmieniali, nikt nie podnosił głosu, nie odbiegał wzrokiem w dal, jak to robiłam teraz ja.
Dziwiła mnie też natura tego spotkania. Gdy usłyszałam, że będzie to posiedzenie doradców, spodziewałam się kameralnej kolacji z małą grupą zaufanych osób, które wystarczyło poinformować o planach. Doradcy raczej nie powinni dyskutować z daimyo, bo to nie oni byli przy władzy. Powinni na podstawie uzyskanych informacji wyrobić sobie o danych zagadnieniach obiektywne zdanie, by potem przekazać jej daimyo, gdyby ten miał wątpliwości i prosiłby ich o radę. Tu jednak wyglądało to, jakby Yahiro rozmawiał z równymi sobie ludźmi, przystosowywał się do drogi, jaką objęłaby większość zebranych.
Pochwaliłam go w duchu za taki rozsądek. Może i miał niesamowitą inteligencję i charyzmę, ale demokracja i zaufanie były bardzo ważne przy rządzeniu tak wielką ilością ludzi. Było to szczególnie istotne dla kogoś tak młodego i niedoświadczonego jak on. Szkoda, że nie wszyscy to tak rozumieli.
Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby któryś z kolei Hokage zaprzestał zasięgania porad u Rady Wioski. Zapanowałby totalny chaos. Nie to, że lubiłam któregokolwiek z tych staruchów, rzecz jasna. Ta kobieta, Utatane, zawsze dziwnie na mnie spoglądała. Zwłaszcza od przystąpienia do grupy Kakashi’ego.
Z zamyślenia wyrwał mnie donośny, męski głos.
- To wprost niemożliwe! – warknął jeden z wysokich mężczyzn po prawej, energicznie wstając od stołu. – Moja dzielnica od lat czeka na własną tamę! Przez tych nieudaczników z Kironto zalało mi masę upraw, a ty i tak chcesz pomagać im przy jej odbudowie!
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na buntownika. Wyglądał na spokojnego, zwykłego mężczyznę. W tej chwili słał Yahiro piorunujące spojrzenie, które ten dzielnie znosił.
- Uspokój się, Ediro-san. Rozumiem, co masz na myśli. Jednak zapora z Kironto jest naszym głównym priorytetem. Bez niej nie powstrzymamy biegu wody, by zbudować tamę u was.
Chłopak mówił spokojnym, acz zdecydowanym głosem. W pierwszej tego wieczora kłótni nikt poza dwoma stronami nie zabierał głosu. Nie wiem, o czym była mowa wcześniej, ale wyglądało na to, że reszta doradców nie zamierza poprzeć żadnego z debatujących.
- Mam to gdzieś! – krzyknął Ediro, machając ręką. Kilka kobiet na sali posłało mu zirytowane spojrzenie. Dama w czerni rozpięła duży wachlarz i zaczęła się wachlować. – Tama tych idiotów jest nieczynna od miesięcy i nic z tym nie robicie! Tak samo, jak oni. Chcesz im, panie, płacić za niewypełnienie swoich obowiązków? To przez nich... moi ludzie...
Słuchałam mężczyzny z uwagą, nie do końca pewna, co mam zrobić. Nie było to moje miejsce na zabieranie głosu, ale gdzieś głęboko w sercu kibicowałam Yahiro. O problemach krainy pana Ediro musiał wiedzieć od dawna. Był dobrym daimyo, więc na pewno obecna sytuacja nie była jego winą. Nie wiadomo, czy przypadkiem ludzi w Kironto też nie.
- Nie wiadomo, czy awaria tamy jest winą ludzi ją obsługujących. – odezwał się szatyn, nie zdejmując zdeterminowanego wzroku ze wciąż stojącego doradcy. Na dźwięk jego słów niemal podskoczyłam z siedzenia. Spojrzałam w jego stronę z odrobiną ulgi.
Wtedy, zupełnie znikąd, coś ciepłego dotknęło mojej ręki. Odwróciłam wzrok od daimyo, gdy uścisk na mojej dłoni stał się silniejszy. Musiałam się powstrzymać od wejścia pod stół, by sprawdzić, co to takiego. W porę zorientowałam się, że to lewa ręka Yahiro. Zaciskał swoją dłoń mocno na mojej, jakby dając upust emocjom, które musiał ukryć w głosie i w wyrazie twarzy. Chwyt odrobinę zelżał, gdy chłopak zaczął mówić dalej.
Jest poza tym wielce prawdopodobne, że problemy z zaporą związane są z wezbraniem wód w morzu wschodnim. I doskonale wiesz, że taka możliwość istnieje. Informowałem o tych problemach na poprzednim zebraniu. – w tej chwili już wiedziałam, że mocno się rumienię. Wszyscy patrzyli teraz z uwagą i cierpliwością na młodego daimyo, po cichu przyznając mu rację. Może właśnie dlatego nie zabierali głosu. Czekali, aż chłopak uciszy mężczyznę robiącego z siebie przedstawienie. Nikt jednak nie wiedział, co Yahiro robił z moją ręką. Miałam też nadzieję, że nie było tego widać po mnie. – Pomijam fakt, że w przypadku likwidacji tamy w Kironto wielu ludzi straciłoby jedyną pracę. Ich migracja do wciąż mniej rozwiniętego Tusoki byłaby wielce kłopotliwa. Nie byliby zachwyceni przeprowadzką w celach obsługi nowej tamy, a potrzebują środków do życia. Z pewnością by odmówili. Wiecie, jacy są uparci.
Na sali dosłyszałam kilka stłumionych chichotów. Nie byłam jednak w stanie stwierdzić, kto uznał to za tak świetny dowcip, bo gdy tylko uparta, wściekła mina pana Ediro straciła na wyrazie, jakby w akcie rezygnacji, kciuk szatyna zaczął krążyć po wierzchu mojej dłoni, jakby zapewniając, że wszystko jest w porządku.
- Co do twojej prośby, Ediro-san... miałem zamiar przedsięwziąć budowę kolejnej tamy na najbliższym zebraniu. W okresie dobrobytu nie możemy spoczywać na laurach. Trzeba zabezpieczać się ze wszystkich stron, zwłaszcza wewnątrz Kraju Ognia. Budowa zapory sprowadziłaby wielu nowych mieszkańców do Tusoki, między innymi rzemieślników, a to z pewnością polepszyłoby jej kondycję gospodarczą. Prawda, Ediro-san? – Yahiro popatrzył na doradcę spod uniesionej brwi.
Jego zwycięstwo było kompletne. Ediro spuścił głowę, by nikt nie słyszał jego ‘sumimasen’ i usiadł w pozycji, z której najłatwiej byłoby się zapaść pod ziemię.
Uśmiechnęłam się lekko. To było coś. Yahiro nie tylko wykazał się wiedzą o aktualnym stanie rzeczy w kraju, przedstawił rozsądne argumenty, ale także okazał się umiejętnością przewidywania i już wiedział o problemach ludzi z Tusoki. W dodatku śmiało można było powiedzieć, że był życzliwy doradcom, bo nie tylko nie ukarał Ediro za podniesienie na niego głosu i brak szacunku w odnoszeniu się w jego kierunku, ale zgodził się kontynuować plany dążące do pomocy jego krainie, mimo jego impertynencji.
To jednak nie pomagało pozbyć się uczucia, które gromadziło się w moim żołądku. Yahiro splótł ze sobą palce naszych dłoni, ani razu nie patrząc w moją stronę. Kontynuował zebranie jak gdyby nigdy nic, ignorując zarówno moje drgawki jak i poprzednią, irytującą sytuację.
Wytrzymałam w takim... położeniu aż do końca zebrania, powoli przyzwyczajając się do jego dłoni. Była silna i znacznie większa od mojej, a mimo to bardzo delikatna.
Po około pół godzinie powoli kończyły się tematy. Nikt nie pokazywał po sobie ani odrobiny zmęczenia, ja za to zapomniałam, o czym była mowa na początku. Kakashi’ego, jak nie było, tak nie było.
- No dobrze, drodzy państwo, jest już późno. Jak wiecie, przybył do nas pierwszy gość, Kawase-san. A to dopiero początek. Proszę udać się do swoich pokoi, rano zostaniecie poinformowani o kolejnych zebraniach.
Wszyscy doradcy momentalnie wstali, obrócili się lekko w stronę Yahiro, po czym ukłonili. Zamrugałam oczami. Byli niemal jak roboty. Chłopak nie dał im żadnego sygnału. Oni po prostu wyszli, w dwóch rzędach, absolutnie bezszelestnie. Jedyną osobą, która obejrzała się za siebie był Ediro. Skinął on lekko w stronę szatyna, przepraszając go ponownie, po czym zniknął mi z oczu.
Zostaliśmy sami na wielkiej sali. Yahiro nawet nie drgnął, zapatrzony w drzwi, które za doradcami zamknęły dwie wyższe służące. Nawet nie zauważyłam, gdy zaroiło się od nich w całym pomieszczeniu. Zaczęły wynosić wszelkie naczynia, rozmawiając głośno.
Atmosfera uległa totalnej metamorfozie. Gdy w pobliżu byli doradcy, dziewczyny chodziły jak w zegarku, bez słowa, sztywno. Gdy tylko ostatni z nich zniknął za grubymi drzwiami, zaczęły zachowywać się jak normalne nastolatki: śmiały się, biegały, rozmawiały. Oczywiście nie zaniedbując pracy.
- No, na szczęście już po wszystkim. – westchnął daimyo, potrząsając moją ręką. Uwolnił ją z uścisku, patrząc na mnie uważnie. I z bardzo bliska.
Przełknęłam ślinę, gdy uśmiechnął się do mnie lekko. Niemal smutno. Musiał być zmęczony. Nie zmieniało to faktu, że patrzył głęboko w moje oczy, jakby czekając na moją reakcję, gdy nieśmiało rozprostowywałam palce prawej ręki.
Z zamyślenia wyrwała nas niska, młoda blondynka, która pochyliła się nad nami, by zabrać tacę z przekąskami.
- Zgasić świece, Yahiro-san?
- E? –zamrugał oczami, jakby właśnie obudził się z transu. Uśmiechnęłam się lekko. Na jego twarzy były teraz widoczne wszystkie emocje, jakby kamienna maska, którą pokazywał na zebraniu, należała do zupełnie kogoś innego. Spojrzał wreszcie na służąca, która pochylała się nad nami z lekkim, wszechwiedzącym uśmieszkiem i uniesioną brwią. – Ta... tak, Satori, poproszę. – wydukał w końcu, a dziewczyna odbiegła z talerzami w ręku, przekazując jego decyzję pozostałym. Yahiro powrócił do patrzenia na mnie bez słowa, jakby nagle stało się to jego ulubionym hobby. Musiałam być czerwona jak cegła, bo ciągle nie mogłam nadziwić się barwą jego oczu. No i otrząsnąć się z tego, co jeszcze niedawno działo się z moją dłonią. – Bardzo znudzona? – zapytał, a mi zajęło trochę czasu, by dociec, czy chodziło mu o patrzenie na niego, czy o zebranie.
W obu przypadkach odpowiedź była taka sama.
- Nie.
- Dobrze. – uśmiechnął się już naturalnie i wstał ociężale, podając mi potem rękę. Nie puścił jej, zaciągając mnie w stronę przeciwną do drzwi głównych. Kilka dziewczyn obejrzało się za nami, gdy chłopak bez niczyjej pomocy otworzył duże wrota i przepuścił mnie w nich.
Przeszło mi przez myśl, że jest ślicznie uśmiechającym się gentlemanem, i chętnie może bym to jakoś skomentowała, gdyby nie miejsce, w którym się znalazłam.
- Łał. – jęknęłam, stawiając pierwsze kroki na tarasie. Było już ciemno, ale nie na tyle, by nic nie widzieć. Ponad moją głową błyszczały miliony gwiazd, które były zadziwiająco jaśniejsze i wyraźniejsze niż w Konoha.
Podeszłam nieśmiało do niewysokiej, złotej barierki. Taras ciągnął się jakby dookoła całego piętra, choć zapewne nie z każdego pokoju prowadziły na niego drzwi.
Ważniejszy był jednak ten widok. Niczym nie przypominał monotonnego, tajemniczego lasu w domu.
Wokół było... miasto. Yutatoshi, tak dokładniej. Wszystkie budynki były jakoś... sprytnie oświetlone. Wszystkie ich walory konstrukcyjne były uwydatnione, tak, że miałam wrażenie, że widzę miasto z bajki. Na ulicach było mnóstwo ludzi, ciągle wyglądało to na miejsce na festyn. W oddali słychać było stłumioną muzykę. Pałac był jednak tak daleko, że nie przeszkadzała mi ona wcale. Pomiędzy długimi, ozdobnymi kamienicami rozwieszone były rzędy okrągłych lampionów, co dawało możliwość obejrzenia każdej większej ulicy. Te układały się jak pajęczyna. Wszystkie zmierzały w stronę wyspy połączonej z resztą miasta drewnianymi mostami. Na niej stał własnie zamek.
- Pięknie. – powiedziałam sama do siebie. Koło mnie pojawił się szatyn, opierając się o barierkę plecami. Nie był chyba zainteresowany widokiem.
- Tak, mówiłaś to już. – uśmiechnął się pobłażliwie.
- Wtedy to był ogród. – zaprotestowałam, nie odrywając wzroku od malutkich ludzi na ulicach. Tak naprawdę trochę wstydziłam się patrzeć mu w oczy. Wiecie, było ciemno, pięknie... romantycznie. Kuso.
- Dla mnie to wciąż to samo. – przyznał, przewracając oczami i w końcu odwracając się przodem do swojego miasta. Oparł się nonszalancko łokciami o barierkę, wciąż patrząc tylko na mnie. Momentami miałam ochotę go za to uderzyć.
Momentami.
- Jesteś po prostu przyzwyczajony. – mruknęłam, patrząc dalej. Na lewo rozciągał się las, za którym z pewnością była Konoha. – Ja, gdy tu przyjechałam, o mało nie dostałam ataku serca. Jest ślicznie.
- E, tam. Mówisz tak, bo jesteś dziewczyną. – odparł, otrzymując ode mnie gniewne, ale rozbawione spojrzenie. Chyba o to mu chodziło, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Dziewczyny lubią... gwiazdki, błyskotki, biżuterię... – wyliczył na palcach.
- Wcale, że nie! – mruknęłam, ale gdy palcem wskazał na gwiazdy, rzeczywiście, na chwilę zawiesiłam na nich wzrok. Yahiro nawet nie próbował zdusić śmiechu. – Chciałam powiedzieć: ‘nie tylko’. – poprawiłam się, w duchu śmiejąc się z własnej głupoty.
Głupie gwiazdy. Od kiedy była ze mnie taka romantyczka?
- W takim razie, co jeszcze, jako dziewczyna, lubisz w moim zamku? – zapytał szatyn, widocznie i najwyraźniej specjalnie przysuwając się do mnie. Otworzyłam na chwilę usta, a potem je zamknęłam, zaskoczona jego bezpośredniością. Patrzył się na mnie tymi przeklętymi, błękitnymi oczami, tym razem formując na twarzy uśmiech uwodziciela.
Patrzyłam się przez chwilę na niego, ale gdy pozbierałam się do kupy, zamiast mu odpowiedzieć, oparłam się o barierkę jednym łokciem, naśladując jego pozę. Nie pasowała może do eleganckiej dziewczyny w kimonie, ale na flirt i brak słów nie było dla mnie innej rady niż bitwa spojrzeń.
Krótką potyczkę daimyo wygrał walkowerem, bo gdy tylko moja dłoń znalazła się dostatecznie blisko jego, chwycił ją ponownie, przyciągając mnie lekko do siebie.
Spojrzał na mnie, zmieszaną i pewnie całą czerwoną ze wstydu, przechylając lekko głowę w bok.
- No?
Uśmiechnęłam się lekko, znowu odbiegając od niego wzrokiem. Był miły, naprawdę, i bardzo przystojny, ale nie byłam raczej osobą przepadającą za kontaktem tego typu. Irytujące dreszcze ponownie dały o sobie znać, gdy Yahiro zaczął bawić się moimi starannie wypielęgnowanymi palcami u rąk. Były jednak zadziwiająco inne od tych, które czułam, będąc blisko Sasuke. Pomijając fakt, że on by nigdy się tak nie zachował.
Nie oderwałam się od niego nie tyle z zachwytu czy grzeczności, ale zdziwienia widokiem, jaki sprezentowały mi oświetlone ulice. Jedną z szerszych, prowadzących prosto do jednego z mostów na wyspę, jechało kilku rycerzy na koniach, a za nimi dwa bogato przystrojone powozy. Mieszkańcy ustawili się pod ścianami domów, robiąc dla nich wystarczająco dużo miejsca, krzycząc coś i śpiewając, w zadziwiająco dobrych nastrojach.
- Kto to? – zapytałam, wyrywając rękę z dłoni chłopaka pod pretekstem wskazania na ‘procesję’. Niebieskooki niechętnie oderwał ode mnie wzrok, by potem otworzyć oczy lekko szerzej. Westchnął, przeczesując swoje gęste włosy palcami.
- Daimyo Musaji, Seiso-san. – mruknął ponuro, ale raczej nie z powodu uczuć co do gościa, a przerwanej chwili. – Miał być pojutrze. – dodał po sekundzie, lustrując wzrokiem zbliżający się konwój z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
- Chyba wszyscy goście bardzo się spieszą, by ci pogratulować. – uśmiechnęłam się, rozbawiona jego brakiem entuzjazmu. W ciągu kilku dni miał przejąć niesamowitą władzę i pieniądze, a wszyscy ważni ludzie mieli być wokół, by to obserwować. Mało tego, przybywali przed czasem.
Mogło również być tak, że przejmował się, iż zbliża się ostateczny termin jego urodzin. Na pewno nie zapomniał o liście od zabójców. Po prostu nie dawał po sobie tego poznać.
Ja tez nie powinnam o nim zapominać. Czemu go jeszcze nie czytałam?
- Ja to wolę nazywać nadużywaniem gościnności. – szatyn zaśmiał się ponuro. Spojrzałam na niego, unosząc brew. Jego nastrój zmienił się diametralnie. – Muszę cię przeprosić, jeśli ich nie przywitam i nie ugoszczę, uznają to za obrazę majestatu. – westchnął ironicznie, odwracając się w moją stronę. Przełknęłam ślinę. – Odprowadzić cię do pokoju, czy wezwać którąś z dziewczyn?
Westchnęłam, wzruszając ramionami. Jakaś służąca na pewno by się przydała, zwłaszcza do zmywania tej tapety z mojej twarzy i zdejmowania ze mnie tych zielonych firan. Nie chciałam jednak wydać się jakaś... władcza.
- Arigato, posiedzę tu jeszcze trochę. – uśmiechnęłam się, wskazując głową widok z tarasu. Yahiro wydał się niepocieszony. Zapewne oczekiwał wyboru pierwszej opcji.
Nie dał tego po sobie poznać, bo ponownie chwycił moją rękę. Przyciągając mnie do siebie sprawił, że w niewygodnych zori straciłam równowagę. Zatrzymałam się jednak w samą porę, by otrzymać szybkiego całusa w policzek.
- Jak sobie życzysz, Niko. Oyasuminasai.
Chłopak odwrócił się szybko i ruszył do wyjścia, otwierając samodzielnie ciężkie drzwi. Zanim ich skrzydło wróciło na miejsce, spostrzegłam, jak z uśmiechem rozmawia z Satori, wskazując ręką na balkon. Dziewczyna kiwnęła energicznie głową, wracając do swoich zajęć. Drzwi zamknęły się, a jak oparłam się luźno o murek, odchylając głowę do tyłu.
Nie mogłam pozbyć się rumieńców z twarzy. To było okropne. Czułam się przy tym chłopaku niesamowicie spokojna, a zarazem bezradna. Nie chodziło tylko o to, że był starszy, wyższy, był daimyo i zarazem moim pracodawcą. Każdego takiego typa z łatwością bym od siebie odsunęła.
Nie. W Kiyokawie było coś przytwierdzającego mi stopy do ziemi i oczy do jego twarzy, powodującego cierpnięcie mięśni i skurcze brzucha. Nie miałam pojęcia, co to jest, ale zapowiadało się na chorobę psychiczną, bo odtwarzałam teraz w głowie wszelkie jego gesty i słowa. Na okrągło. Zwłaszcza sposób, w jaki powiedział moje imię. Rzadko ktoś go używał. Gdy Yahiro mówił je z takim... uczuciem, miałam wrażenie, że zna mnie od dawna. I że to imię nie jest wymyślone. Że istnieję naprawdę. I że jestem na tyle dla kogoś ważna, by moje imię zapamiętał i powtarzał przy każdej okazji.
Odwróciłam się do miasta, którego ulice wróciły do normy. Było trochę głośno, ale przyjemnie. Byłam pewna, że takie hałasy nie będą przeszkadzać mi w spaniu. Ciekawe, czy taki tłok był w każdej części miasta.
Oparłam się łokciami o murek, wzdychając ciężko. Rozmasowałam swój wciąż gorący policzek, który parę minut stykał się z ustami Yahiro. Całowanie nigdy nie było dla mnie potrzebne czy choćby zrozumiałe, ale w żadnej książce nie opisywali tego, co czułam teraz.
Mogłam to spokojnie przyrównać... do zagubienia, rezygnacji... i może odrobiny wstydu? Czemu wydawało mi się, że to, co się stało nie było w porządku? Było to miłe, a przynajmniej powinno być, czemu więc czułam, że przy kolejnym spotkaniu będę się wstydziła popatrzeć Yahiro w oczy?
Moje rozmyślania, odbiegające hen daleko poza kontemplację dzieł architektury Yutatoshi, przerwała ręka, którą poczułam na ramieniu.
Przez ten jeden moment, w którym się odwracałam, pomyślałam jedno zdanie: ‘Tylko nie Yahiro’. Stanęłam przodem do chłopaka, nieźle zaskoczona.
- Sasuke?

Rozdział LVII - "Ciasto"

Przetarłam oczy wierzchem dłoni. W mig przypomniałam sobie o tym, jak spędziłam poprzednią noc i natychmiast wtuliłam głowę w poduszkę. Wolałam nie wstawać. Oczywiste było, że nie wyjdę z łóżka w takim stanie, nawet, gdyby Konoha była bombardowana. Bolało mnie absolutnie wszystko, od paznokci u nóg po koniuszki włosów na głowie. Nie chciało mi się nic kompletnie. Jeść, chodzić, mówić, ba, byłam zbyt zmęczona, by spać.

Przeleżałam jeszcze kilka minut, ale gdy sen nie nadszedł, zeszłam ociężale z łóżka. W pokoju panował okropny zaduch, więc otworzyłam okno, przy okazji patrząc na zegarek.

Południe. Wprost świetnie.

Poprzedniego dnia, czyli zaledwie kilkanaście godzin po wcieleniu do przeklętego ANBU, albo, jak kto woli, Specjalnego Składu Taktyczno-skrytobójczego*, przydzielono mi pierwszą misję. Pozornie nic trudnego, ot, dorwanie zbiegłego więźnia, który, do jasnej cholery, uciekł akurat w stronę najgęstszego i najbardziej rozległego fragmentu lasu wokół wioski. Moim zadaniem, już jako członka jednego z wielu czteroosobowych oddziałów, było przeszukanie jak największego obszaru. Z dostępem do bazy przez radio, biegałam po tych chaszczach w tę i z powrotem, kontaktując się z ciągle słabo mi znanymi towarzyszami, przez dziewięć godzin. Dosłownie.

Więźnia, nawet nie tak uzbrojonego, jak nam się wydawało, znalazł dowódca innego składu. Odmeldowałam się i doczłapałam do domu po trzeciej nad ranem.

Ah, ale to nie był koniec rewelacji. Jeszcze podczas wcześniejszej wizyty w bazie głównej dobrano mi strój, identyczny jak reszty członków, oraz maskę, którą okazała się biało-niebieska kuna. Potem czekało mnie najgorsze, czyli tatuaż. Robił mi go w miarę młody mężczyzna, na szczęście sterylną igłą i zupełnie bez pośpiechu. Zapytałam go, już nieźle wtedy tym wszystkim zmęczona, jaki jest cel oznaczania członków ANBU. Odpowiedział, nieco bez przekonania, że to głównie siła tradycji, ale także zapewnienie agentom stabilności emocjonalnej. Dopytywałam się dalej, próbując zignorować ból w lewym ramieniu. Wytłumaczył, nakładając czerwoną farbę na gotowy czarny kontur, gdy moje biedne ramię i tak już przestało cokolwiek czuć, że członek ANBU na co dzień widywał tak okropne i nienormalne rzeczy, że czasami potrzebował swoistego „uziemienia”. Tatuaż oznaczał kontrolę nad emocjami i za każdym razem, gdy wojownik patrzył w lustro, miał sobie przypominać o celu i zasadach służby, zamiast rozpamiętywać swoje szare życie codzienne.

Dalej nie miało to dla mnie większego sensu, ale wyrywając się rozmówcy w połowie jego pracy zrobiłabym tylko z siebie idiotkę.

Co było kolejnym „miłym” aspektem nowej pracy – od dzisiaj albo musiałam nosić bluzki z długim rękawem, albo obwiązywać ramię bandażem, bo przecież przynależność do jednostki była tajna. Przy aktualnej temperaturze druga opcja wydawała się bardziej prawdopodobna.

Wraz ze wszystkimi „nowicjuszami” wcielonymi do ANBU otrzymałam nowe imię. Mieli tak się do nas zwracać w bazie i na misjach. Co mnie zdziwiło – Sai, ten brunet, z którym rozmawiałam, nie dostał żadnego przezwiska. Mieliśmy do niego mówić po imieniu. Zastanawiałam się, czy nie było ono prawdziwe, czy tak naprawdę wcale nie był tu nowy.

Mnie, zupełnie nie wiem, czemu, nazwano Tsuyu**. Imię rosa, którą nazywaliśmy też porę deszczową występującą głównie na zachodzie kraju, mało do mnie pasowało. Mój dowódca nie mógł powstrzymać się od komentarza na temat trzeciego znaczenia tego słowa, stąd własnie się wzięły moje późniejsze zabawy językiem na polu treningowym.

Ubrałam się na tyle schludnie, by móc się pokazać Saturn, czyli byle jak, i wyszłam do kuchni. Kotka już dawno na mnie czekała, wiercąc się przy lodówce, a jej spiczaste uszy stanęły na baczność na sam odgłos otwieranych drzwi do mojej sypialni. Pierwszy raz nie spała ze mną, była zeszłej nocy dość żywa, a ja po misji o trzeciej nad ranem nie byłam najbardziej chętną do zabaw osobą w okolicy.

- Mia!

- Hai, hai… już ci coś daję…

Naszykowałam jej ulubione przysmaki i zaczęłam przygotowywać lekkie śniadanie. Nie było sensu się obżerać. Był czwartek, co oznaczało, że obiad, a potem przyjmowanie Uchihy na posiłku, było całkowicie na mojej głowie. Nawet nie miałam pomysłu, co przyrządzić. Przez misję nie zrobiłam zakupów i…

Usłyszałam pukanie do drzwi.

trening z Akane. Dziś. Rano.

- Shimatta… - pobiegłam na bosaka, owijając się w drodze kocem rozłożonym na kanapie. Miałam cichą nadzieję, że po drugiej stronie nie było Sasuke.

Otworzyłam zamek i odetchnęłam z ulgą. Spotkałam parę błyszczących, lawendowych oczu i stopę tupiącą w miejscu.

- Nie było cię. – zauważyła odkrywczo blondynka, bez pytania wchodząc do środka. Zamknęłam za nią drzwi, czując mrowienie w łydkach. Czyżby zakwasy? Po tylu latach treningu?

- Przepraszam, naprawdę. Dopiero wstałam. Miałam ciężką noc i… no, wiesz.

Kobieta spojrzała na mnie spod uniesionych brwi, a po chwili jej spojrzenie straciło na intensywności. Nie była zła. Raczej zaciekawiona.

- Źle wyglądasz. Co się stało? – zapytała, opierając się tyłem o kanapę i patrząc na mnie od góry do dołu. Wolałam nie wiedzieć, jak wyglądam. Rozczochrane włosy, wory pod oczami, koc na ramionach i bose, obolałe stopy. Hola, czy to były odciski?

Wróciłam myślami do jej pytania. Nawet nie miałam siły wymyślać wymówek, więc podeszłam niemrawo do sofy i ułożyłam koc z powrotem, przechodząc do kuchni i wstawiając wodę na herbatę. Skoro zmarnowałam czas mojej nowej nauczycielki, mogłam przynajmniej zrekompensować się czymś do picia.

- Ciężko to wytłumaczyć. To znaczy… nie za bardzo mogę.

- Czy to jest… puma?

Odwróciłam się, widząc, jak Saturn patrzy na mojego gościa z jednej z najwyższych półek w kuchni. Nie wydawała się wrogo nastawiona, raczej zdziwiona obecnością nowej osoby. Głos Akane zdradzał jednak, że nie aprobuje mojego azylu dla dzikich zwierząt.

- Tego tez nie mogę wytłumaczyć. Spokojnie, nic ci nie zrobi. – blondynka podeszła po herbatę, nie spuszczając jednak kotki z oczu. – Co, nie lubisz kotów?

- Wybacz… jestem raczej typem miłośniczki psów.

- Nie rozumiem, ale niech będzie. – uśmiechnęłam się kwaśno, wdrapując się na ladę i biorąc filiżankę w dłonie. Moje palce były obolałe i skostniałe. Ciepła herbata przynosiła lekką ulgę. Niirochi usiadła nieopodal, przy stole, co pewnie miało oznaczać jakąś rozmowę.

- Wcielono cię do ANBU. – zauważyła, a ja omal nie wyplułam napoju wprost na podłogę. Byłam aż tak kiepska w utrzymaniu sekretu?

- Aah… przedwczoraj. Aż tak to widać? – zapytałam, zbyt zmęczona na dyskusje. Akane i tak wydawała się zupełnie pewna swoich racji, więc nie było sensu w trzymaniu się durnych zasad organizacji, której w tym momencie szczerze nienawidziłam.

- Nieprzespana noc, rozdrażnienie i opatrunek na ramieniu. Znam to dobrze. – uśmiechnęła się blondynka, popijając herbatę. Wiedziałam, że brzoskwiniowa jej zasmakuje. Miałam dar dobierania herbat do charakterów ludzi. Może nie byłam w stanie uratować tym talentem świata, ale sprawiało mi niezłą frajdę patrzenie, jak ludziom smakuje okaz herbaty z mojej sporej kolekcji. To było prawie jak komplement w sprawach kulinarnych…

Sprawy kulinarne. Obiad. Sasuke.

- Wybacz, ale będę z tobą rozmawiać, szykując obiad. Mogłabyś zostać, dla mnie to nie problem zrobić trochę więcej. I tak sama nie mam apetytu. – powiedziałam, wyciągając wok.

- Nie, raczej nie, dziękuję. Jestem już umówiona. – odparła kobieta. - Przyszłam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku. Skoro jesteś nowa w ANBU, mogłabym ofiarować ci swoją pomoc i wskazówki, ale przecież jesteś córką Mitarashi, ona lepiej się tobą zaopiekuje. – usłyszałam z tyłu. Wstawiłam naczynie na gaz i zaczęłam wyciągać warzywa z lodówki. Na szczęście jeszcze było co gotować. Miałam dużo składników do słodkich potraw… może upiekłabym ciasto? To zdecydowanie poprawiłoby mi humor. I tak nie miałam sił na trening.

- Szczerze mówiąc wątpię. Rzadko się widujemy, a jak już, to w sprawach służbowych. Mimo to… dzięki. Na razie jedyne pytania związane z ANBU to „czemu właśnie ja” i „kiedy to się wreszcie skończy”. – mruknęłam, siekając zioła. Zerknęłam na Saturn, która z zafascynowaniem przyglądała się wodzie bulgoczącej na kuchence.

- Za moich czasów przystąpienie do jednostki było dobrowolne. – zaśmiała się Niirochi.

- Teraz też jest. Nikt mnie jednak nie uprzedził, że będzie to aż taki koszmar. – odparłam, wrzucając warzywa do woka. – Brzmisz, jakbyś znała to wszystko z pierwszej ręki. Kakashi był w ANBU, a ty?

- Też. Dobre kilka lat. Właściwie… nadal jestem, tyle, że nie wcielono mnie z powrotem do służby. – odwróciłam się w jej stronę, słysząc, jak odkłada filiżankę po herbacie. Rzeczywiście, nie zwróciłam na to wcześniej uwagi, ale jej czerwona bluzka zasłaniała ramiona. – I mam nadzieję, że szybko tego nie zrobią. Chcę trochę pożyć.

- Ma się rozumieć. Uśmiechnęłam się, zmniejszając gaz i przygotowując mięso. Akane stanęła koło mnie, z zainteresowaniem obserwując, co robię. – Może jednak te konsultacje z bycia poniewieraną i zmęczoną to nie taki zły pomysł. Jest wiele pytań, których nie mam komu zadać. Na przykład o hierarchię i skład grup, terminy misji… zadania tego kolesia od łączności… w bazie wszyscy są cisi, nadęci i tajemniczy.

- Wszystko w swoim czasie. Ja wszystko rozumiałam po około miesiącu służby, też się wdrożysz. Nie będę cię straszyć na zapas. – odparła wesoło blondynka, zaglądając do garnka. – Wygląda, że się na tym znasz. – wciągnęła powietrze nosem. – I całkiem ładnie pachnie. No, może jednak kiedyś do ciebie wpadnę, jeśli znowu wystawisz mnie z treningiem.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Co miałyśmy dzisiaj przerabiać? Poćwiczę sama, jak trochę odpocznę.

- Tworzenie otoczenia. Po prostu daj mi znać, jak dojdziesz do momentu, gdy stworzysz wizję, która cię zadowoli, a ja ją ocenię. Wtedy pójdziemy dalej z ciekawszymi rzeczami.

- Nie ma sprawy. – odparłam, przygotowując na ladzie składniki do ciasta. Jagodowe smakowałoby Sasuke, a miałam spory zapas niezjedzonych owoców w lodówce. Akurat był sezon.

- To ja będę się już zbierać, zanim twoja puma mnie zje. – uśmiechnęła się kunoichi, machając do kotka. – Jesteś pewna, że dobrze robisz, trzymając go tu?

- Nie. Ale dzięki za troskę. – odparłam, wertując książkę z przepisami.

- Ah, byłabym zapomniała, Załatwiłam ci te lekcje, o które prosiłaś. – spojrzałam na blondynkę znad stron z apetycznymi zdjęciami wypieków. – Umówiłam cię na dzisiejszy wieczór. Weź ze sobą bo, tak dla orientacji, co macie poćwiczyć. Twój nauczyciel to mój stary znajomy, bardzo miły, więc niczym się nie przejmuj.

- Oczywiście. Dzięki raz jeszcze. – mruknęłam. Kolejna porcja treningów nie uśmiechała mi się w tej chwili. Miałam tyle spraw na głowie! Saturn, taijutsu z Sasuke, genjutsu z Akane, ninjutsu z Kakashim, który, swoją droga, wyręczony przez blondynkę przestał w ogóle rano wstawać, i misje w ANBU. Genialnie.

- Uchiha już swój trening rozpoczął.

Zamknęłam książkę z hukiem. Jeśli potrzebowałam motywacji, to właśnie mi o niej przypomniano.

- Który? – zapytałam, mimo suchości w gardle. Akane uśmiechała się niewinnie, dobrze jednak rozumiejąc, co chciałam wiedzieć.

- Z kataną. Przyszedł wczoraj wieczorem na lekcje do Mistrza Miecza. Na początku, według Kakashiego, było w porządku. Togatta był zadowolony z nowego, sławnego ucznia. Podobno widział w nim potencjał, a już zupełnie przepełnił kielich wybór miecza.

- To znaczy? – wlałam mleko do miski, rozpuściłam masło i zaczęłam ubijać jajka na krem.

- Każdy uczeń musi przynieść swoją broń lub odkupić wybraną od Mistrza. Sasuke zrobił to pierwsze. – Akane skrzyżowała ręce. - Znalazł Serimochi, swój miecz, w posiadłości klanu Uchiha. Według Togatty katana, którą przyniósł, należała do jego dziadka, wielkiego wojownika, a zarazem dobrego znajomego Mistrza.

- Jak zwykle błyszczący i genialny. – mruknęłam pod nosem. – Więc jak poszedł trening? Uchiha zaszpanował, zdobył jeszcze więcej chwały, przejął stołek Mistrza i zreformował Szkołę w jedną noc?

- Nie zupełnie, choć podobnie. – zaśmiała się blondynka, powoli wychodząc. – Najpierw obejrzał prezentację Mistrza i jego najlepszych uczniów. Wezwany do potyczki próbnej z Togattą nie tylko obronił wszystkie ataki, pierwszy raz używanym mieczem, ale skopiował ciosy, jakie Mistrz zadawał na pokazie, dezorientując i tym samym pokonując staruszka.

- Niech zgadnę. Sharingan. – westchnęłam, mieszając energicznie trochę wciąż zbyt gęste ciasto.

- Nie inaczej. Togatta był wściekły. – przyznała Niirochi, mówiąc już z salonu. - Uznał, że Uchiha jest zarozumiały, wziął potyczkę zbyt poważnie i zbezcześcił Szkołę kopiując bezmyślnie ruchy, a nie „rozumiejąc je”.

- Wyrzucili go? – zapytałam z nadzieją, odwracając się w stronę kunoichi. Czyżby pierwszy raz ktoś miał takie samo zdanie o małpowaniu ruchów, jak ja?

- Można tak powiedzieć. – westchnęła Akane. – Ale nie ciesz się tak. Wystarczy, że twój kolega obejrzy parę walk na miecze i stworzy z różnych styli swój własny. Jest geniuszem. Po odrobinie praktyki będzie już doskonały. Ciebie czeka o wiele więcej pracy.

- Dzięki. Tego mi było trzeba. – mruknęłam, opierając się rękami o blat. Znowu czułam się beznadziejnie. Sasuke był ciągle o kilka kroków przede mną. Nie wiem, skąd czerpał siłę na to wszystko.

- Nie przejmuj się. – poczułam rękę na plecach. Nie zrobiło mi się wcale lepiej. Nogi bolały mnie od samego stania. Niirochi poklepała mnie, uśmiechając się szczerze. – Masz najlepszego nauczyciela genjutsu, przynajmniej w tym…

- Mia!

Przez chwilę nie miałam pojęcia, co się stało. Coś brązowego mignęło mi przy półkach, a potem usłyszałam huk. Akane odskoczyła do tyłu na metr, czyli wystarczająco daleko, by nie oberwać żółtawą, słodką breją, która wylądowała na mojej twarzy i bluzce.

Przez moment obie dochodziłyśmy do siebie, a ja już zrozumiałam, co się stało.

Akane zaczęła się śmiać, patrząc na bajzel, który powstał w kuchni.

- Saaaaatuuuurn! – krzyknęłam, a kot popędził do mojej sypialni tak szybko, że słyszałam tylko jego pazurki na drewnianych panelach. Wzięłam głęboki wdech. I jeszcze jeden. Pokryta lejącą się papką wyłączyłam gaz. Nastała cisza, przerywana słabo powstrzymywanym śmiechem mojej sensei. – Nie pomagasz. – warknęłam.

- Wybacz. Wyglądasz komicznie. – przyznała, nabierając trochę ciasta z mojego ramienia na palec i kosztując go z miną konesera. – Całkiem, całkiem.

- Kami-sama... – przyłożyłam rękę do nosa, czując, jak skacze mi ciśnienie. Tabletki na migrenę skończyły się w zeszłym tygodniu. Rzuciłam okiem na kunoichi trzymającą się za brzuch, potem na zdemolowaną kuchnię, aż w końcu na zegar. – Może nie mam ciasta… ale raczej skończę obiad. – pocieszyłam się.

- Racja. To ja już będę się zmywać. – powiedziała Akane, jeszcze raz uśmiechając się do mnie.

Gdy już myślałam, że nie może być gorzej, w oknie pojawiła się ciemna postać. Było mi już serdecznie wszystko jedno, czy to Uchiha czy ktoś inny. Na szczęście, a może i nie, gdy podeszłam do okna, ujrzałam pomarańczowo-białą maskę z wizerunkiem tygrysa. Otworzyłam balkon, a wojownik ANBU wszedł do domu, zupełnie niewzruszony moim wyglądem.

Jakbym miała mało atrakcji na ten dzień!

- Tsuyu?

- Kapitan Sutoraiki. – przywitałam go ukłonem. Nie wiedziałam, czemu mój dowódca otrzymał imię „cios”, ale korzystając z rady mojego kolegi z grupy, dotyczącej grzeczności dla wyższych rangą, wolałam się o tym nie przekonywać. – W czym mogę pomóc?

- Musiałem się fatygować sam, mamy awarię odbiorników. Weź go ze sobą do bazy, mamy zebranie. – mruknął zza maski, natychmiast odwracając się do wyjścia. Uniosłam głowę.

- Teraz, już? Ja…

- Tak. Już. Przebierz się, umyj, co chcesz i za piętnaście minut masz być na miejscu. Nasz inżynier ma wprowadzić zmiany w sprzęcie.

- Rozumiem, a-ale ja nie mogę. J-jestem…

- Nie obchodzi mnie to. – odwrócił głowę, nie patrząc jednak wcale na mnie, a na stojącą gdzieś w salonie moją nauczycielkę. Kiwnął jej lekko na pożegnanie, po czym wyszedł na balkon i skoczył w dół, ruszając prawdopodobnie po moich współtowarzyszy.

-… umówiona. – westchnęłam, spuszczając głowę.

- Do zobaczenia! – usłyszałam z przedpokoju, a zaraz potem odgłos zamykania drzwi. Wzięłam kolejny głęboki wdech, rzucając okiem na kuchnię. Jak ja miałam się ze wszystkim wyrobić? Sasuke miał tu być za nieco ponad pół godziny, ja musiałam wyjść.

Nie mając lepszego pomysłu, rozgryzłam kciuk, wykonałam odpowiednie pieczęcie i uderzyłam dłonią w ścianę.

- Kuchiyose!

W kłębie dymu pojawił się biały kot, który natychmiast upadł na podłogę.

- Trochę delikatniej, co, mała? – mruknął, owijając się w geście samoobrony puchatym ogonem. – Smakowicie wyglądasz.

- Zły dzień na żarty, chłopie. – warknęłam, ruszając po jakąś kartkę. Nabazgrałam wiadomość „Bądź godzinę później, coś mi wypadło, a w dodatku jestem cała w cieście” i wcisnęłam ją Yupiterowi w pyszczek, tłumacząc zaraz potem, gdzie mieszka Uchiha. Nie chciałam, by zastał mnie w stroju ANBU, a już na pewno nie w tym bałaganie, jaki narobiła Saturn. Właśnie, trzeba było pomyśleć nad stosowną karą. – Poradzisz sobie?

- A na khoko ja fyglątam, na jakiehos kundla?

- Nie. Jesteś cudowny. – zwichrzyłam mu futerko, a potem popchnęłam w stronę otwartego balkonu, które zostawił Sutoraiki. Gdy tylko kot zniknął mi z oczu, pobiegłam do łazienki, zmyć z siebie zastygające już ciasto i wcisnąć się w strój. Spóźniłam się trochę na zebranie, ale na szczęście nie ominęło mnie nic ważnego.

Gdy wróciłam do domu wrzuciłam strój i maskę na dno szafy i posprzątałam kuchnię. Yupitera nie było, na czystym fragmencie lady zostawił mi jednak karteczkę z odpowiedzią Uchihy. Otworzyłam ją i przeczytałam na głos.

- „A w jakim cieście? Jeśli dobrym, to przyjdę wcześniej…” – zarumieniłam się i wyrzuciłam kartkę. W ciągu dwudziestu minut, które mi zostały wznowiłam przygotowania obiadu i ani myślałam o odpisaniu temu wrednemu padalcowi.

O wilku mowa. Pojawił się punktualnie, wchodząc jak zwykle przez okno. Nie miałam zamiaru się powstrzymywać. Chciałam wyrzucić z siebie cały stres i zmęczenie, które mi doskwierały, skomentować jego wątpliwe sukcesy w treningu z mieczem i wyśmiać jego odpowiedź, którą przyniósł summon, ale w momencie, gdy go zobaczyłam, wszystko ze mnie uleciało. Uśmiechnęłam się blado, widząc go w białej koszuli, której zwykle nie nosił i z paczką ciastek, które musiał kupić w cukierni na dole. Położył je na stole obok przygotowanej zastawy i bez słowa usiadł przy nim, patrząc na mnie kątem oka.

Na szczęście zdążyłam się przebrać, gdy gotował się ryż.

Powtarzałam sobie cały dzień, że go nie znoszę. Że go nie lubię, nie chcę, nie toleruję. Wmawiałam sobie to wszystko, a jednak im dłużej na niego patrzyłam, tym mniej sama wierzyłam, że to prawda.

- Co się tak na mnie patrzysz? – zapytał znudzony, opierając łokieć na kolanie.

- Eh? – zamrugałam oczami, otrząsając się. – Z-zamyśliłam się… zastanawiam się, czy d-dodałam wystarczająco… no wiesz… tego… - wymamrotałam, wertując w pośpiechu pierwszą z brzegu książkę kucharską. Ja chyba totalnie głupiałam przy tym idiocie.

- Niektórych rzeczy nie wyczytasz w książce. – usłyszałam jego pewną ripostę. Zadrżałam, zastanawiając się, co takiego miał na myśli i wyjrzałam znad trzymanego egzemplarza, tylko po to, by zobaczyć, jak Sasuke wstaje z miejsca i podchodzi do mnie.

Serce zaczęło mi bić jak szalone. Przyłożyłam książkę do piersi, patrząc prosto na twarz chłopaka, który podszedł do mnie i uśmiechając się lekko zaczął nakładać sobie ryż do miski. Otrząsnęłam się. Po raz drugi.

- Możemy jeść? Kazałaś mi czekać godzinę. – mruknął, samemu majstrując przy garnkach. Gdybym mogła, zbombardowałabym jego plecy piorunami. Po chwili jednak, gdy tak stał odwrócony do mnie tyłem, a jego koszula opinała idealnie jego szerokie plecy… miałam ochotę… - Ej, żyjesz? – złapał mnie za rękę.

Potrząsnęłam głową. Ja przeżywałam jakieś rozstrojenia nerwowe!

Wystarczyło, że go zobaczyłam, on mnie dotknął, a ja poczułam jego zapach, a zupełnie zmienił mi się nastrój. Nagle nie byłam taka zmęczona, dzisiejsze wypadki brzmiały śmiesznie, a nadchodzące treningi i misje nie wydawały się takie straszne.

Za każdym razem, gdy nie był w pobliżu, nawet najmniejsza, choćby i pozornie negatywna myśl o nim sprawiała, że się rumieniłam. Kiedy tak rozpamiętywałam wszystko, co dla mnie zrobił i co razem przeszliśmy, orientowałam się, że mimo wszystko bardzo go lubię. Może nawet… więcej niż lubię. To było z mojej strony głupie, głupie, głupie, ale nie potrafiłam myśleć inaczej. Było pełno powodów, by go nienawidzić, jednak w tej chwili żaden nie był na tyle silny, by moje serce zwolniło, a umysł się uspokoił.

Dlaczego czułam się tak… dziwnie? Nie byłam mu za nic wdzięczna, nie byłam dla niego specjalnie miła, nie spędzałam z nim tak dużo czasu, więc nie było mowy o przyzwyczajeniu. On robił ze mną coś, czego w tej chwili nie mogłam określić. Nie podrywał mnie jak tani amant, nie imponował mi, przynajmniej bezpośrednio, bogactwem czy wiedzą. Jasne, był geniuszem, ale nie tyle co go podziwiałam i szanowałam, co zazdrościłam mu i rywalizowałam z nim. Nie był opiekuńczym, delikatnym, wiernym kompanem jak Kiro. To był zupełnie inny rodzaj przywiązania.

Przy nim po prostu… czułam się bezpieczna. To było to. Gdy był przy mnie, byłam centrum jego uwagi. Czułam się ważna, broniona, i wiedziałam, że choćby wpadło teraz do pokoju z tuzin nukeninów, on by zrobił wszystko, by mnie obronić. Cały ciężar odpowiedzialności i obowiązków wydawał się lżejszy, jakby podzielony na dwa.

Nie wiedziałam, czy zdawał sobie z tego sprawę, ale sama jego obecność sprawiała, że mój żołądek tańczył kankana. Gdy dodawał do tego to spojrzenie bezdennych, czarnych oczu i ciepły zapach jego skóry, miałam wrażenie, że lada za moimi plecami się odsuwa, a ja zaraz upadnę.

- Dobrze się czujesz? – usłyszałam jego głos, który tym razem zamiast zepchnąć mnie w zupełną otchłań szaleństwa, przywrócił mnie na ziemię. – Coś się stało?

Dopiero po chwili zrozumiałam, że trzyma ręce na moich ramionach, patrząc na mnie z góry. Zadrżałam. Tylko jeszcze tego brakowało.

- Tak… to znaczy… nie. Mam zwariowany dzień, to wszystko. – zepchnęłam z ramion jego dłonie, starając się brzmieć naturalnie. Mimo mojej odpowiedzi stał wciąż przede mną, na tyle blisko, że czułam świeży zapach jego koszuli. Jego oczy utkwione były w moich, co trochę mnie dekoncentrowało. – Teraz ty się na mnie patrzysz. – zauważyłam z wymuszonym uśmiechem, kombinując, jak się wydostać z tej przyjemnej pułapki.

- Masz wory pod oczami. – zauważył chłopak, nie ruszając się z miejsca. Przewróciłam oczami. Genialnie. Miałam nadzieję na „bo jesteś ładna” lub „nie mogę oderwać oczu”, a mój kolega po prostu martwił się o moje zdrowie. Nie tylko fizyczne, biorąc uwagę to, jak niedawno odpłynęłam.

- Źle sypiam. Możemy już je-…

Zamarłam.

-…ść?

Nie wiem, które części mojego ciała się trzęsły, a które zostały w miejscu, ale sparaliżowało mi chyba wszystko. Zabrakło mi powietrza w płucach, w gardle powstała wielka gula, a powieki zrobiły się strasznie ciężkie.

A wszystko przez to, że Uchiha przybliżył się jeszcze bardziej, dotykając dłonią mojego policzka, przejeżdżając zaraz opuszkami palców po skórze pod moim prawym okiem. Spojrzałam na niego, z lekko otwartymi ustami, nie mogąc oddychać. Delikatny, krótki dotyk wprawił mnie w takie osłupienie i zagubienie, że na chwilę zapomniałam, gdzie jestem.

- Zapytam ostatni raz. Coś się stało? – mruknął poważnie, przyglądając się to moim oczom, to drżącym ustom, nie przestając mnie dotykać.

Już miałam powiedzieć, że nie, ale jego ręka zsunęła się z mojego policzka i przejechała po szyi pod moim uchem, odgarniając tym samym włosy. Kolana się pode mną ugięły, a zamiast odpowiedzi wydobyłam z siebie lekkie, bezgłośne westchnięcie. Wiedziałam, że czeka na odpowiedź, więc potrząsnęłam lekko głową. Na tyle lekko, by nie zrzucić z siebie jego ręki. Czułam się tak dobrze…

- Następnym razem myj się dokładniej.

Zmarszczyłam brwi. Czekałam na jakiś… postęp, pocałunek, coś, ale… uwaga co do mojej higieny… w takim momencie?

- Hę? – nie zdołałam wydusić z siebie nic mądrzejszego. Uchiha uśmiechnął się z satysfakcją i pokazał mi swoją dłoń. Na jednym palcu miał resztkę ciasta. No jasne. Nie mogłam umyć włosów, nie wyschłyby mi w piętnaście minut, wiec nie dotarłam do niektórych miejsc. – Przepraszam, jaśnie panie, nie mogłam przewidzieć, że ktoś będzie mnie tu dotykał. – rzuciłam oschle, wciąż nie mogąc uwierzyć, że dla niego była to tylko zabawa, lub, co gorsza, troska.

- Nie rozumiesz. – pokręcił głową brunet. – Dotknąłem cię tam, bo było tam ciasto. Więc następnym razem, jak wylejesz na siebie tyle słodyczy, nie przekładaj spotkania, tylko mnie zawołaj, to zrobię to samo. – dodał, odchodząc ode mnie i sięgając po nałożoną wcześniej, teraz już pewnie zimną, potrawę.

Ja w tym czasie doznałam wizji, jakby wyglądało wycieranie ciasta z mojej twarzy, rąk i… bluzki.

Przełknęłam ślinę. Nagle zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Dotknęłam ręką swojego policzka, gdzie jeszcze chwilę wcześniej spoczywała jego dłoń. Właściwie to mogłabym się do tego przyzwyczaić.

O kami. Co ja sobie myślałam?

Nałożyłam sobie jedzenie i usiadłam przy stole. Według Sasuke obiad wyszedł dobry, jak dla mnie nie miał smaku. Przez cały czas bałam się spojrzeć chłopakowi w oczy. Czułam się dziwnie. Jakbym zrobiła coś źle, marnowała szansę.

No bo… cholera. On sam do mnie przyszedł. Skoro już zrozumiałam i pogodziłam się z faktem, że go lubię, może trzeba było mu to jakoś okazać? Ile mogłam się męczyć z tymi dreszczami i wzrostami ciśnienia, za każdym razem, gdy się spotykaliśmy? Chciałam w końcu wiedzieć, kim jesteśmy. Rywalami, partnerami, przyjaciółmi, może czymś więcej? Nie wiedziałam, które miałam wybrać, i to nie tylko dlatego, że na to ostatnie najpewniej nie miałam szans. Miałam takie huśtawki nastrojów. Raz go chciałam zabić, raz pocałować, ciężko było teraz podejmować decyzje.

Byłam zmęczona. To na pewno. Tym wszystkim dookoła. Chciałabym, by wszystko było jasne, załatwione i normalne. Bym mogła się położyć i zasnąć, a ktoś inny przejął moje zadania. Choćby na krótki czas.

Odsunęłam pustą miskę na bok, ułożyłam na stole ręce, a na nich głowę i przymknęłam oczy. Westchnęłam, zupełnie zapominając o obecności Uchihy w pomieszczeniu. Gdy skończył odstawiać naczynia do zlewu, sam, zupełnie sam, postanowił pozmywać, nie odzywając się ani razu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jedno zadanie przejął. Gdyby tylko mógł za mnie iść na ten trening bo, nauczyć się genjutsu i wykonywać misje ANBU. On nadawał się do tego znacznie lepiej.

- Naprawdę jesteś zmęczona. – usłyszałam, gdy zakręcił kran. Powoli czułam, że zasypiam, ale nie miałam na tyle silnej woli, by podnieść głowę chociaż odrobinkę. Chciałam uciąć sobie drzemkę, króciutką, małą, by zebrać siły na to przeklęte spotkanie z nauczycielem walki.

Moje oczy otworzyły się w ułamku sekundy, gdy poczułam coś na mojej głowie. Nie drgnęłam, a obiekt, ciepły i miękki, zaczął przesuwać się w stronę mojej szyi wzdłuż moich włosów. Zacisnęłam oczy i oparłam się czołem o ręce, nieświadomie dając brunetowi lepszy dostęp. Czy on mnie… głaskał? Dobrowolnie, bez powodu, z czystej dobroci i bez proszenia? To było… takie miłe.

- Mmm… - wyrwało mi się, gdy już zupełnie odpłynęłam i skoncentrowałam się na ruchach jego dłoni.

- Ty rzeczywiście jesteś jak kot. – mruknął shinobi z wyraźnym rozbawieniem w głosie. Nie wiem, co mu strzeliło do głowy, dotykać mnie kolejny raz… ale chwilowo nie miałam siły myśleć. Miał dobry humor, to było pewne.

Gdyby nie to, że byłam zaspana, może zareagowałabym wcześniej. Dopiero, gdy odsunął i obrócił krzesło, na którym siedziałam, a ja lekko otworzyłam oczy, źle reagujące na światło wpadające przez okna, zorientowałam się, co się dzieje. Sasuke złapał mnie pod kolanami i podłożył rękę na moich plecach, zrywając mnie, zaspaną, z krzesła i ruszając jak gdyby nigdy nic do mojej sypialni.

Nabrałam powietrza w płuca i miałam na niego krzyknąć, by mnie puścił, ale w głębi duszy dobrze wiedziałam, że tego nie zrobi. Zanim zdołałam cokolwiek wymyślić, już byliśmy w moim pokoju, a Uchiha posadził mnie na łóżku i ukucnął przy nim, patrząc, jak sama się przechylam na bok i padam na miękką pościel.

Zamknęłam oczy za sekundę przed tym, jak chłopak wstał i rozczochrał mi włosy na głowie. Nie ruszyłam się, a tylko mruknęłam ciche „odczep się”. Słyszałam jak wychodzi, a po kilku minutach na materac zaraz obok mnie wdrapała się Saturn, która przytuliła się do moich nóg w akcie przeprosin.

W gruncie rzeczy to nie miałam jej już niczego za złe.


* - ANBU jap. Ansatsu Senjutsu Tokushu Butai

** - Tsuyu – może oznaczać też sos (dip) do maczania tempury, czyli owoców morza lub warzyw smażonych w cieście naleśnikowym