Zacisnęłam zęby, drżącymi rękoma przekręcając
nóż w ciele mężczyzny. Zaskrzeczał on cicho, milknąc dopiero, gdy pozwoliłam mu
opaść na ziemię. Moim oczom ukazała się przerażona Hinagiku, opierająca się
plecami o ścianę. Jej zapłakane oczy drżały, a jej twarz i dekolt zachlapane
były jego krwią.
- Ty suko! Jak śmiesz! – wrzasnął
facet za moimi plecami. Mimo strachu obróciłam się szybko i podbiegłam do
niego, zanim zdołał wykonać jakikolwiek ruch. Był wysoki i dobrze zbudowany. Na
nic zdałyby się moje ciosy rękami czy nagimi stopami. Zakręciłam kunai’em w
ręce i przecięłam mężczyźnie gardło, odskakując od razu, by tryskająca krew
mnie nie dosięgła.
„To za moją rodzinę i całe Akazuno”,
pomyślałam, zaciskając pięści.
Schowałam nóż, patrząc jak mężczyzna
dławi się karminową cieszą, drżąc lekko. Jego oczy z pełnych furii i
przerażenia przeobraziły się w zamglone, bezduszne spodki. Podeszłam do
poprzedniego napastnika i zbadałam mu puls. Wyzionął ducha. Nie miałam zamiaru
zaczynać rzezi, ale ci popaprańcy nie dali mi żadnego wyboru. Każdy krzyk mógł
spowodować zlot całego Yoarashi, nawet jeśli impreza kilka pokoi dalej była
naprawdę głośna.
- Wszystko w porządku? – spytałam,
wciąż próbując nie dać po sobie poznać wszechogarniającego strachu. Hinagiku
spojrzała na mnie ogromnymi ślepiami, próbując wydusić z siebie słowo. Gdy
tylko wróciła wzrokiem do zakrwawionego ciała przed jej stopami, zrobiła się
blada i zaczęła wymiotować. Odwróciłam wzrok, nie mogąc pozwolić, by nudności
mi się udzieliły. Gdy blondynka skończyła i odsunęła się od ciał na tyle, by
móc na nie nie patrzeć, wyjęłam z kieszeni chustę i delikatnie otarłam jej
twarz z krwi. – Przepraszam, że musiałaś to widzieć, ale nie dali mi innego
wyboru. Obiecałam, że nie dam cię skrzywdzić.
Hinagiku przytaknęła wolno, próbując
uspokoić oddech. Czystym fragmentem chusty oklepałam również swoją spoconą
twarz. Miałam nadzieję, że w kiepskim świetle i po sporej dawce sake nikt nie
spostrzeże, że z naszego makijażu niewiele pozostało.
- Poczekaj tu, otworzę okno, bo ten
zapach jest paskudny. Odetchnij, uspokój się. Poszukam czegoś do picia, musisz
przepłukać usta. – Poklepałam ją po ramieniu. Niechętnie zbliżyłam się do
regałów z alkoholami nieopodal drugiego mafiosa. Korzystając z tego, że
dziewczyna mnie nie widzi, ugryzłam się w kostkę i zacisnęłam oczy,
powstrzymując łzy.
W jakie szambo nas wpakowałam! To
było wprost nie do pomyślenia. Nie minęły dwie godziny uroczystości, a ci
bandyci już próbowali nas rozdzielić. Nie chciałam zostawiać Himawari samej,
ale okazało się, że to ja i Hinagiku mamy większe kłopoty. Ci dwaj próbowali
nas wziąć siłą. Upatrzyli nas sobie, dogadali się i bez słowa wyjaśnienia zaczęli
ciągnąć nas w stronę prywatnych kwater budynku. Nie mogłam nic zrobić, by nie
wzbudzić niczyich podejrzeń.
Bałam się. Niemal wszyscy ostrzegali
mnie, że Yoarashi jest sporo i wszyscy są wyszkolonymi ninja. Nigdy nie
przypuszczałam jednak, że aż do tego stopnia. Gdy wraz z dziewczynami weszłyśmy
do ich siedziby, nie czułam nic poza drobnymi falami. Dosłownie każdy z nich
kontrolował swoją chakrę do tego stopnia, że nie wyczuwałam jej nawet z dość
małej odległości. Mimo to nikt nie zdawał się być specjalnie czujny. To było
dla nich jeszcze bardziej naturalne niż dla mnie.
Nie mogłam pozwolić, by wyczuli moją
chakrę, stąd nóż, nie silne jutsu. Teraz tylko musiałam wykombinować, jak
niepostrzeżenie wrócić na salę. Wiele osób widziało, jak ci dwaj nas tu
ciągnęli. Kilkoro padalców rzuciło nawet w naszym kierunku niestosowne
komentarze. Gdybyśmy wróciły tylko we dwie, wszyscy nabraliby podejrzeń i
prędzej czy później znaleźli ciała.
Ale co potem? Yoarashi w istocie
było ponad czterdziestu. Nie mogłam ich załatwić zwykłym ninjutsu. Genjutsu też
nie wchodziło w grę. Ostatnio zemdlałam hipnotyzując dwudziestkę shinobi w
lesie. Nawet jeśli by mi się to teraz udało bez utraty przytomności, to do
narzucania komuś mojej wizji musiałam skupić się na jego chakrze. Gdy kogoś
widziałam, nie był to problem. Gorzej by było, gdybym utrzymywała pod swoją
kontrolą, w skupieniu, trzydziestkę
bandziorów, a pięciu innych wykorzystałoby to jako idealny moment do ataku.
Możliwe byłoby wykańczanie ich
jednego po drugim, ale zajęłoby to całą noc. Poza tym Youran zorientowałby się
prędzej czy później, że nagle towarzystwo w potencjalnie zamkniętym na trzy
spusty budynku się przerzedza.
Mimo to musiałam coś zrobić. Tu, na
miejscu, otoczona tymi oprychami, byłam jeszcze bardziej zdeterminowana niż
kiedykolwiek. Widziałam ich z bliska, słyszałam. Była to zgraja paskudnych,
bezlitosnych i chciwych ludzi, jeśli na takie miano w ogóle zasługiwali. Nie
miałam najmniejszych oporów, by zrobić z nimi to, co z tymi dwoma. Nie z wizją
od lat uciskanego miasta oraz zniszczonej świątyni, o której tyle śniłam.
- Wiem, że nie masz ochoty, ale
musimy wracać i robić dobrą minę do złej gry. Himawari została tam sama –
westchnęłam, podając dziewczynie najlżejszy trunek, jaki znalazłam. Blondynka
wzięła łyk, wypłukała usta i wypluła płyn na ziemię. Odstawiła butelkę, wstając
chwiejnie. Popatrzyła na mnie z góry.
- Arigato, Hana-san – mruknęła,
przytulając mnie lekko. Trochę dziwnie mi było podszywać się pod kogoś, kim nie
byłam, ale fałszywe imię było wciąż konieczne. Uśmiechnęłam
się, wpadając na świetny pomysł.
- Zaczekaj tu – powiedziałam,
podbiegając do leżącego na brzuchu mężczyzny. Obróciłam go na plecy i
przypatrzyłam mu się dokładnie. Przypomniałam sobie niski głos, którym charczał
do ucha Hinagiku i wykonałam odpowiednią pieczęć.
Dziewczyna pisnęła, gdy moje ciało
urosło trzydzieści centymetrów i w najmniejszych szczegółach upodobniło się do
jej niedoszłego oprawcy.
- Spokojnie. – Uniosłam rękę.
Dziwnie się patrzyło na wszystko z góry. I ten głos. – W ten sposób możemy
wrócić na przyjęcie. W razie czego prawdziwa ja i ten palant nadal tu jesteśmy.
Weź mnie pod ramię.
- D-demo... – Hinagiku przystawiła
rękę do brody, podobnie jak to miała w zwyczaju Hinata. Nie wiem, czy był to teraz
okaz strachu, czy obrzydzenia.
- Jestem czysta, pachnąca i nie mam
nic wspólnego z tym człowiekiem. A nie odstępując mnie o krok, możesz być
spokojna, że żaden inny idiota cię nie zaczepi – zapewniłam, siląc się na
uśmiech. Ten akurat członek Yoarashi nie był aż taki zły. Oczywiście z wyglądu.
Był całkiem przystojnym, smukłym mężczyzną po trzydziestce, o krótkich włosach
i bystrych oczach. Nie
zmieniało to jednak faktu, że był gwałcicielem i mordercą.
Hinagiku posłuchała mnie i z rezerwą
chwyciła mnie za rękaw koszuli. Wychodząc wyjęłam klucz z zamka i zamknęłam
drzwi od zewnątrz, by nikt nie znalazł ciał.
Miałam nadzieję, że treningi z Anko
nie poszły na marne i nikt nie wyczuje tej drobnej ilości chakry, jakiej
wymagało u mnie utrzymanie Henge. Zwykle taka ilość energii zagłuszana była
przez niekontrolowaną chakrę wydobywającą się z obserwującego. Skoro Yoarashi
mieli niemal całą pod kontrolą, pozostawało wierzyć w umiejętności Anko w
dziedzinie skrytobójstwa.
Weszłyśmy z powrotem na salę i nie
musiałyśmy czekać długo, zanim ponownie zaczepili nas irytujący mafiosi. Zbyłam
ich, starając się wyglądać naturalnie. Na szczęście byli pijani. Niestety, żaden
nie nazwał mnie po imieniu. Miałam nadzieję, że ta drobna niedogodność w niczym
mi nie przeszkodzi.
Sala nie była duża. Ponad
czterdziestka ludzi bez służby i strażników robiła na niej niezły tłum i
zamieszanie. Pod wysokim sufitem wisiały ozdobne żyrandole. Całość sali była
wykończona papierem i jasnym drewnem, choć wiedziałam, że to wszystko było na
pokaz, bo cały budynek nie był tradycyjny, a murowany. Z bocznych ścian
odchodziły po dwa korytarze, prowadzące do prywatnych, pustych kwater, kuchni,
spiżarni i pokoi dla służby. Stoły były niskie, wszyscy siedzieli na
poduszkach.
Kątem oka dostrzegłam Himawari.
Jakiś facet dla zabawy rozwalił jej misternego koczka. Dziewczyna z miłym
uśmiechem odtrąciła jego rękę ze swojej szyi i zaraz dolała mu sake odchodząc,
gdy tylko jego uwaga się rozproszyła. Maszerowała teraz spokojnie wzdłuż sali z
białą butlą w rękach, starając nie rzucać się w oczy. Rozglądała się. Widocznie
nas szukała.
Uniosłam rękę i zawołałam ją palcami.
Dziewczyna zastygła w miejscu, patrząc na mnie i Hinagiku podejrzliwie.
Blondynka w warkoczu uśmiechnęła się i ścisnęła mnie, kładąc głowę na mojej silnej
klatce piersiowej. Puściłam oko Himawari, a ta już po chwili potruchtała do
nas. Na tyle, na ile pozwalało jej krótkie kimono i zori. Ja swoje zgubiłam już
dawno, przy szamotaninie z tymi zabójcami.
- Martwiłam się o was. Co się stało?
- Yoarashi próbowali nas skrzywdzić
w zamkniętym pokoju – odparła ponuro Hinagiku. Rozejrzałam się, czy aby nikt
nas nie obserwował, ale na szczęście wszyscy byli zajęci własnymi sprawami.
Jacyś mężczyźni na drugim końcu sali zaczęli się wyzywać. – Na szczęście Hana
była ze mną. Teraz wygląda tak. – Wskazała na mnie, a ja uśmiechnęłam się
zawadiacko. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że będąc w ciele mężczyzny
nieświadomie naśladuję gesty i ruchy Sasuke.
Ciekawe, gdzie teraz był. I czy
udało mu się uwolnić wszystkie kobiety. Na razie Yoarashi nie zareagowało, więc
chyba nikt nadal o niczym nie wiedział.
Dwie kolejne godziny spędziłam przy
stole, starając się wsłuchiwać w rozmowy bandytów. Moje towarzyszki dolewały
wszystkim sake i śmiały się z durnych dowcipów tych pijanych gnojków. Dzięki
temu, że niemal wszyscy siedzieli i obżerali się, mogłam spokojnie mieć na oku
krzątające się dziewczyny.
- Widzieliście Kamemushi’ego? Nie
widziałem go od jakiegoś czasu. – Uniosłam oczy, słysząc znajome nazwisko.
Według kobiet był jednym z głównych doradców przywódcy tej okropnej bandy.
- Polazł gdzieś z tą małą cizią. Jak
tak tęsknisz, to idź po niego – odparł pytającemu facet, który siedział koło
mnie. Przełknęłam ślinę, gdy spojrzał w moją stronę sennym, acz czujnym
wzrokiem.
Czy już coś podejrzewali?
- Mieliśmy dziś omówić kilka spraw –
poskarżył się ten pierwszy. – Szukałem go wszędzie, ale jedyny pokój, w jakim
może być, jest zamknięty od środka.
Przy naszym stole zapadła cisza, a mężczyźni
spojrzeli po sobie z pytaniem w oczach. Serce zaczęło mi bić jak szalone.
Wszyscy na pewno widzieli jak ja... albo raczej facet, za którego teraz się
podszywałam, szedł obok Kamemushi’ego.
Siwiejący, potężny mężczyzna po
drugiej stronie stołu przerwał milczenie niskim śmiechem.
- Jak znam tego młodego wariata to
zamknął drzwi, by ta bidulka mu nie uciekła – rzucił z wrednym uśmieszkiem na
ustach, po czym wychylił szklankę czegoś podobnego do mirinu. – A potem poszedł
spać, by mieć pretekst, by z tobą o tym wszystkim nie gadać. Leń pieprzony.
Pogawędki przy stole wróciły do
normy. Koleś patrzący na mnie wcześniej zaproponował mi rundkę sake. Wypiłam z
nim, unikając jakichkolwiek konkretniejszych rozmów i wstałam od stołu.
Musiałam znaleźć Sasuke, dziewczyny i obmyślić plan. Nadal nie wiedziałam,
który z zabójców na sali był szefem Yoarashi. Dziewczyny nic nie mówiły, a
nikt, kogo tu widziałam, nie pasował mi do opisu pani Suisen.
Wtedy właśnie rozległ się donośny
głos jednego z bandziorów. Przez panujący zgiełk nie dosłyszałam, co takiego krzyknął.
Cokolwiek to jednak było, zwróciło uwagę wszystkich zebranych. Tuż za plecami mafiosa
otworzyły się drzwi, z których wyszedł średniego wzrostu mężczyzna z wąsem. Z
jego twarzy biła powaga i wściekłość. Miał na sobie szare kimono oraz dziwną
biżuterię. U jego boku zwisała droga katana. Była to pierwsza broń, jaką
widziałam dziś na sali, co mnie trochę zdziwiło. Może ją ukrywali lub trzymali
w zwojach?
Co do jednego nie miałam
wątpliwości. To był mój cel. Przygryzłam wargę, mrużąc oczy. Cała złość na nowo
wezbrała w moim ciele i umyśle.
- Przymknijcie się, imbecyle –
zagrzmiał przywódca gangu, a wszyscy w istocie uciszyli się. Usiadłam na swoim
starym miejscu, by nie odstawać zbytnio od reszty i zdrętwiałam w tej pozycji,
słysząc jego kolejne słowa. – Zgodnie z waszymi prośbami posłałem po więcej
kobiet. Jakież było moje zdziwienie, gdy naszą małą hodowlę moi ludzie zastali
pustą. – Wokół rozległy się ciche szmery. Serce na nowo tłukło się w mojej
piersi. Znalazłam wzrokiem dziewczyny. Zgodnie z moją instrukcją powoli zaczęły
kierować się do wyjścia. Niestety było zamknięte i obstawione. Spojrzały w moim
kierunku, zdezorientowane. – Ocuciliśmy jednego z wartowników. Zeznał, że
uwolnił je jakiś shinobi i nie kto inny jak nasza słodka Keshi-chan, którą
kilka godzin wcześniej przyprowadził przecież tutaj. – Szmery zdziwienia i
protestów zyskały na sile. – Tak więc pytam się, gdzie ona jest, do cholery, skoro
stąd nie da się wyjść?! Jakim cudem, kretyni, wpuściliście tu jakąś oszustkę?!
– Gdy Youranowi nikt nie odpowiedział, wydarł się jeszcze głośniej. – Gdzie
jest Keshi?!
- Z K-Kamemushi’m, Y-Youran-sama –
odezwał się ktoś z drugiego końca sali.
Facet zrobił się czerwony. W lot
zrozumiał, co to oznaczało. Widocznie wieści o zniknięciu podwładnego już do
niego dotarły.
- Wy! – Uniósł rękę w kierunku
chowających się w kącie sali dziewczyn. – To wy to zorganizowałyście! Brać je!
I znaleźć mi tego fajtłapę, ale już!
Moje ciało samo poderwało się z
miejsca. Podbiegłam do moich towarzyszek, wymijając gromadzący się wokół nich
tłum i stanęłam tuż przed nimi. Yoarashi patrzyli na mnie jak na idiotkę. Wielu
chwiało się w miejscu lub było widocznie zagubionych. Kilkoro z nich wyjęło
broń. Wyglądało na to, że reszta miała zamiar atakować za pomocą jutsu. Mi to
pasowało.
W dodatku już nie musiałam
przejmować się moim przebraniem i chakrą.
- Madani-dono, co ty wyprawiasz?! –
usłyszałam z boku. W przeciwieństwie do Kamemushi’ego, nazwisko tego drania
słyszałam pierwszy raz. Widocznie nie był nikim ważnym. To znaczy... nie byłam.
- To zdrajca, brać go – rozkazał
Youran gdzieś zza tłumu. Zanim ktokolwiek do mnie dobiegł, dezaktywowałam jutsu
i wyjęłam odpowiedni zwój. Skorzystałam z tego, że większość szarżujących na
mnie mężczyzn przystanęło ze zdziwienia i rozpieczętowałam moje bo. Zakręciłam
nim w powietrzu, wystawiając je poziomo przed siebie. W ten sposób nikt nie
mógł tknąć Himawari i Hinagiku.
Przemknęło mi przez myśl, że to
dziwne, że ci dranie zatrzymali się w pół kroku, widząc zwykłe Henge. Być może
nie spodziewali się, że Madani, z którym pili i rozmawiali, może być oszustem.
Za dużo myślałam. To przez strach.
Nieczęsto miałam okazję być otoczoną przez tyle ludzi gotowych do ataku.
Dodatkowy stres gwarantowała odpowiedzialność za dziewczyny za moimi plecami,
które skuliły się i przytuliły się do siebie.
- Keshi-chan... – na sali znowu rozległo
się szemranie. Pijani mafiosi zupełnie zbaranieli. Najpierw ktoś uwolnił ich
kobiety, potem zniknął jeden z nich, ich przywódca kazał im zaatakować dziewczyny,
potem kolegę, a na koniec kolega okazał się kobietą. W dodatku kobietą, która w
tym samym czasie miała być gdzie indziej.
Wyszło lepiej niż sądziłam.
- Youran-sama! – rozległ się
przerażony krzyk jednego z podwładnych. Chyba tego samego, który przerwał
wcześniej imprezę. Wbiegł na salę z korytarza prowadzącego do prywatnych
kwater. A więc się wydało. – Madani-san i Kamemushi-san zostali zamordowani!
- Nanda?! – usłyszałam oburzonego
Yourana. – Ty ździro, to twoja sprawka! – krzyknął, zapewne w moim kierunku.
Banda wyrostków skutecznie mi go zasłaniała. Wszyscy momentalnie stali się
bardziej poważni i skoncentrowani. Postanowiłam nie tracić czasu i nie czekać
na ich atak. Zakręciłam bo i trafiłam nim w głowę pierwszego z brzegu faceta.
Rozpętało się piekło. Kilkoro
mężczyzn złapało go, reszta, wściekła, rzuciła się w moim kierunku. Znikąd w ich
rękach pojawiły się noże i miecze. Sprawdziłam kątem oka, czy aby na pewno
żaden z nich nie próbuje dostać się do dziewczyn i zaczęłam się bronić.
Gdy usłyszałem wrzaski i uderzenia,
zrozumiałem, że rozpoczęła się akcja. Mimo to nie widziałem, by dziewczyny
wyszły z sali. Wyjąłem z pokrowca na plecach Serimochi i zeskoczyłem z dachu
prosto na ganek. Ochroniarze nie stanowili żadnego problemu. Otworzyłem wrota
do budynku i przebiegłem przez mały hol, dostając się do głównej sali, której
wnętrze jeszcze niedawno widziałem przez okno.
Wszedłem do pomieszczenia, a już w
drzwiach minęło mnie dwóch mężczyzn w kimonach, uciekających w popłochu.
Zignorowałem ich, widząc, jak w kącie sali banda tych drani okrąża Niko.
Nigdzie nie widziałem dwóch pozostałych dziewczyn, więc wywnioskowałem, że
również są gdzieś w tym tłumie.
Podbiegłem do tej hordy i skutecznie
uciszyłem kilku mężczyzn uderzając ich rękojeścią katany w potylicę. Kilku
kolejnych Yoarashi widząc nagłe omdlenie kompanów obróciło się w moim kierunku
i natarło na mnie. Odparcie ich ataku było dziecinnie proste. Coś mi nie
pasowało.
Nie miałem czasu się nad tym
zastanawiać.
- Uchiha! Zabierz stąd dziewczyny,
ja sobie poradzę! – usłyszałem krzyk Niko, która zapewne właśnie wyczuła moją
chakrę. Dziewczyna nie wydawała się ranna ani zmęczona. Co najwyżej wściekła.
Utorowałem sobie przejście w tłumie,
ogłuszając po kolei kolejnych mafiosów. Ludzie dookoła wstawali z podłogi. Poza
mafiosami walczyli też strażnicy w dziwnych zbrojach oraz służba. Dziewczyny
obserwujące walkę zza pleców kunoichi podbiegły do mnie i pozwoliły się
wyprowadzić z sali. Każdego, kto choćby odwrócił się w naszym kierunku z
zamiarem przeszkodzenia nam, Niko nagradzała silnym uderzeniem w głowę.
Blondynka była cała blada. Widok krwi
na podłodze obok ofiar wściekłej Niko widocznie źle na nią działał. Nie miałem
czasu jej uspokajać, więc zajęła się tym niska brunetka. Coś w tym miejscu i
sytuacji naprawdę mi nie odpowiadało i musiałem dowiedzieć się, co. Poza tym
nie mogłem zostawić zielonookiej samej.
- Uciekajcie do swoich domów. My się
wszystkim zajmiemy – powiedziałem, marszcząc brwi. Nie trzeba było im dwa razy
powtarzać.
Wróciłem na salę. Liczba leżących i
poobijanych mężczyzn na podłodze rosła. W trakcie mojej nieobecności musieli
wytrącić Niko bo z ręki, bo teraz walczyła dwoma kunai’ami. Nie działało to
wcale na korzyść jej przeciwników. Dziewczyna poruszała się zwinnie między
nimi, tnąc wszystkich po kolei. Ramię. Noga. Kopniak. Atak na twarz. Zdawała
się tańczyć pomiędzy zagubionymi ludźmi próbującymi ją schwytać, była jak
opętana. Przypominała mi Zabuzę. W dziwny, wręcz przerażający sposób. Nie była
jednak aż tak brutalna, a śmierć ludzi dookoła nie zdawała się sprawiać jej
przyjemności. Przyjmowała ten widok ze śmiertelną powagą i bez emocji, zupełnie
jakby była podczas ważnej misji i nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek
rozproszenie uwagi.
Czemu żaden, nawet ich przywódca,
nie użył jutsu?
Gdy wokół niej zrobiło się luźniej, upuściła
noże i ułożyła pieczęci. Nie zdążyłem jej powstrzymać, znając już prawdę.
-
Katon: Housenka! – krzyknęła, wyrzucając z siebie kule ognia, które zaczęły
uderzać i podpalać nie tylko ludzi walczących z nią, ale też pochylających się
nad ciałami poległych oraz meble. Dostrzegłem szefa Yoarashi kryjącego się za
parawanem na drugim końcu sali. Wydawał się być przerażony.
- Niko! – krzyknąłem, nie mogąc
sobie przypomnieć, jakie to imię sobie wymyśliła, by nie być zdemaskowaną przez
Hokage.
- Katon: Inferuno genkotsu!
Doskoczyłem do niej, odpychając po
drodze tępą krawędzią miecza jednego z napastników próbującego zaatakować ją od
tyłu. Złapałem jej ręce za nadgarstki i pociągnąłem ją w kierunku ściany. Ogień
w jej rękach zgasł, póki nie spowodował jeszcze więcej nieszczęść.
Zasłony i ozdoby na ścianach oraz
niektóre meble płonęły.
Dziewczyna wyrwała ręce z mojego
uścisku. Była zdezorientowana i zdyszana.
- Pomóż mi, a nie się gapisz! –
warknęła, podnosząc z ziemi jeden z porzuconych wcześniej noży. Zignorowała
leżącego na ziemi członka Yoarashi i przebiegła po nim, doskakując z powrotem
do pozostałej bandy. Było ich co najwyżej piętnastu.
- Zastanów się! Nie zauważyłaś,
że...
Mój Sharingan spostrzegł, jak Youran
korzysta z okazji, że oboje jesteśmy zajęci i puszcza się pędem przez salę do
wyjścia, które jak ostatni idiota zostawiłem otwarte. Zanim zdążyłem cokolwiek
zrobić, kilku z silniejszych przeciwników Niko rzuciło się na mnie.
- Niko!
- Widzę! – odkrzyknęła, używając
chakry, by wzbić się w powietrze ponad pozostałymi mafiosami i lądując tuż za
ich plecami. Odrzuciłem od siebie moich nieudolnych przeciwników i ruszyłem w
tym samym kierunku, by w razie czego zagrodzić mu drogę.
- Zostawcie mnie! Dam wam pieniądze,
ziemię, kobiety! Zostawcie mnie!
Niko podbiegła do uciekającego Yourana,
który w ostatnim momencie spojrzał przez ramię. Dziewczyna skoczyła,
przewracając go na plecy i uderzając kolanami w jego klatkę piersiową. Przejechała na nim parę metrów po podłodze.
Facet wrzasnął, a ona zakręciła kunai’em na palcu i przystawiła mu go do szyi.
Reszta Yoarashi zamarła. Kilkoro ludzi upuściło broń.
- Czego chcesz, wariatko?! –
krzyknął jej w twarz mężczyzna w szarej szacie, zupełnie nie zdając sobie
sprawy z niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł.
- Zemsty – wysyczała kunoichi, odrzucając
na bok grzywkę. Chwyciła faceta obiema rękami za kimono i uniosła go trochę do
góry, nadal w garści trzymając nóż. Mężczyzna jęknął z bólu, bo wcisnęła mu
kolano pod żebra. – Zamordowałeś mi rodzinę, ty szujo.
- Co?! O czym ty gadasz, chora kobieto?
– zaskrzeczał Youran, chwytając ją za nadgarstki i próbując się uwolnić. Na
próżno. – W życiu nikogo nie zabiłem, p-pomyliłaś mnie z kimś!
- Łżesz! – ryknęła mu w twarz, a ja
schowałem miecz. Było dokładnie tak, jak myślałem. Spojrzałem na resztkę z
tego, czym była kiedyś mafia z Akazuno. Ludzie zaczęli uciekać z budynku, inni patrzyli
na siebie dziwnie i szemrali między sobą. Kilku bandytów zaczęło oglądać ciała
i pomagać obolałym pokonanym. – Mordujecie od lat, niszczycie to miasto i
każdego, kto wam się sprzeciwi. A zaczęliście od Shinkena i Nisou!
- Porąbało cię?! – wycharczał facet,
patrząc na nią z coraz mniejszym strachem, a coraz większym zdziwieniem i
pogardą. – Nikogo nie zabiliśmy, wszystkich trzymamy w lochu lub w kwaterach,
jako sługi.
Niko zamrugała, ale zaraz potem
potrząsnęła głową, uderzając czaszką mafiosa o podłogę i podnosząc go z
powrotem. Zbir jęknął i złapał się za głowę.
- To nic nie zmienia – warknęła,
wskazując na niego nożem. – Podpaliliście i zburzyliście świątynię, w której
mieszkała moja rodzina.
Westchnąłem. Przez drzwi do holu
zauważyłem, że przed siedzibą gromadzą się ludzie z całego miasta. Pewnie te
dwie gaduły oraz reszta kobiet poinformowały wszystkich o tym, co się działo.
Możliwe, że w porę złapali uciekinierów.
Było już po wszystkim.
- Niby jak?! – wrzasnął facet,
machając żałośnie nogami. – To było zanim przybyliśmy do tego miasta, nie mamy
z tym nic wspólnego! Złaź ze mnie!
- Myślisz, że w to uwierzę? –
odwarknęła szatynka. – Jesteście mordercami! Ty...
- On nie kłamie – mruknąłem,
krzyżując ręce. Zielone oczy wypełnione furią i zagubieniem uniosły się. Przez
chwilę miałem wrażenie, że na mnie też się rzuci.
- Nieprawda.
- Prawda – odparłem, niewzruszony. –
Żaden z tych tu nie użył jutsu, a zawodowy ninja zrobiłby to już kilka razy.
Walczyli jak dzieci, w dodatku nie bije od nich żadna chakra. – Niko patrzyła
na mnie z wybałuszonymi oczami. Puściła Yourana na ziemię. – Wszyscy zgodnie
zeznali, że tamci byli wyszkolonymi shinobi. Ci... – wskazałem na pobojowisko,
które niemal sama spowodowała jedna, drobna kunoichi. - ...nie są.
Niko osunęła się na ziemię
upuszczając kunai’a, a Youran odczołgał się od niej jak najdalej. Spojrzał
dookoła, zawieszając w końcu wzrok na mnie i rozumiejąc, że i tak nie zdoła
mnie minąć i uciec, krzyczał dalej.
- Jeśli ktoś tu jest mordercą, to
ty! Zobacz, coś zrobiła, walnięta wiedźmo! – Wskazał na najbliższe ciało.
Mężczyzna leżał na brzuchu z roztrzaskaną czaszką.
- Jesteście porywaczami,
gwałcicielami i złodziejami – warknąłem na niego z góry. Mężczyzna skulił się,
gdy spojrzał wprost na mojego Sharingana. – Na twoim miejscu siedziałbym cicho.
- Nic z tego nie rozumiem... –
westchnęła Niko, łapiąc się za głowę i wplątując palce w swoje włosy. – Byłam pewna,
że to oni – jęknęła, kuląc nogi pod siebie. To zadziwiające, jak w przeciągu
minuty z maszyny do zabijania stała się zagubioną dziewczynką.
Podszedłem do przywódcy Yoarashi i
złapałem go za kołnierz kimona, podnosząc go do góry. Nie zamierzał nawet
walczyć. Chyba zdawał sobie sprawę z tego, ze to byłoby bezsensowne. Wyjąłem
swoje nici i bez problemu związałem jego ręce. Ludzie z miasta zaczęli schodzić
się do budynku. Ci bardziej czuli na widoki, jakie zagwarantowała im Niko,
odwracali się na pięcie i wychodzili na dwór. Kazałem kilku mężczyznom pomóc mi
w związywaniu reszty przestępców. Z tymi pobitymi i ledwo przy życiu było
najmniej problemów.
W ciągu dosłownie kilkunastu minut
oddelegowano ich do więzienia będącego do tej pory pod wpływem Yoarashi.
Uwolniono masę ludzi, i to nie tylko z miasteczka. Kobiety, które wcześniej uwolniliśmy
z tamtą szatynką, witały się z rodzinami na placu przed budynkiem. Westchnąłem,
wracając do środka.
Niko siedziała pod ścianą. Nie
płakała. W końcu. Być może zabrakło jej łez. Mimo wszystko wiedziałem, jak
wściekła na siebie i bezradna się teraz czuła. A te dwa uczucia były jednymi z
najgorszych. Z pewnością plamy krwi na podłodze i kilka walających się ciał,
którymi nikt na razie nie chciał się zająć nie pomagały jej zebrać myśli.
- Byłam pewna... – zaczęła, ale jej
głos się załamał. Poszarpana i klejąca się od potu grzywka zasłaniająca jej
oczy niczym nie przypominała już kunsztownej fryzury, jaką przygotowała Suisen.
- Wiem. Nie przejmuj się –
westchnąłem. Takie rzeczy się zdarzały. Pomyłki, niedomówienia... poza tym na
dobre wyszło, byliśmy o jedno uratowane miasto do przodu. O to chyba też
chodziło, co nie?
- Nie przejmuj się? – zakpiła. –
Sasuke. Ja zamordowałam niewinnych ludzi.
- Jesteś kunoichi. Nie pierwszy raz.
I to nie całkiem niewinnych. – Zmarszczyłem brwi.
- Nie, ale to co innego –
zaprotestowała, znów łapiąc się za głowę. – Podczas misji mam rozkaz, działam w
imię wioski i dla wyższego celu. Teraz zabiłam bez zgody i dla własnego
widzimisię.
- Chciałaś dobrze. Gdyby nie ty, sam
bym ich powybijał – zapewniłem, tak naprawdę wiedząc, że to nieprawda. Dość
szybko zorientowałem się, że Yoarashi są do niczego i nikogo nie zabiłem, co
najwyżej ogłuszyłem.
- Wcale nie. Nigdy nie dałbyś się
ponieść emocjom w takim stopniu, jak ja – westchnęła, opierając głowę na
kolanach. – Nie byłam sobą. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Nie chciałbym mówić, że cię
ostrzegałem, ale niestety... ostrzegałem cię – mruknąłem, otrzymując w
odpowiedzi zmrużony, wściekły wzrok kocich oczu. – Chodź, powinnaś to zobaczyć
– dodałem, na siłę podnosząc ją z ziemi. Nie opierała się, zachowywała się
jakby nie miała kości, co nas oboje trochę rozbawiło.
Wyszliśmy na ganek. Wokół
zgromadzeni byli ludzie z całego miasta. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę i
ukłonili się lekko z uśmiechem. Może łatwiej przywdziewało się uśmiech nie
widząc masakry, jaka zaszła w tym budynku. Tak czy inaczej, widok ojca
ściskającego dwie córki na samym środku placu pomógł Niko się otrząsnąć. Bez
wątpienia była to ciemnowłosa prawie-geisha oraz jej ojciec i młodsza siostra.
Nie miałem pamięci do imion.
- Dziękujemy – usłyszałem,
odwracając się w lewo. Tuż przy ganku stała Suisen i nasza recepcjonistka.
Dopiero teraz spostrzegłem, jak podobne do siebie były. Obie paliły po
papierosie, nawet stojąc w podobny sposób. Niko uśmiechnęła się do sióstr już
bardziej naturalnie.
Mimo to w jej oczach nadal widać
było tę nutę żalu do siebie. Nie byłem dokładnie pewien co, ale coś ta przygoda
w niej zmieniła.
Obiecałam sobie, że jeśli w
Kakkahana znajdę coś, co skutecznie powstrzymałoby mnie przed bezsensownym wypatroszeniem
kilkorga członków Yoarashi i okaże się, że sceptyczny, wszystkowiedzący i
wspaniały Sasuke znowu miał rację, to
rozpędzę się i z całej siły walnę głową w płaskorzeźbę Amaterasu.
Poszliśmy do świątyni już następnego
ranka. Dzięki podziale złota zgromadzonego przez mafię wszyscy bezdomni mogli
wrócić do swoich rodzin lub zacząć odbudowę domów. Porwani z innych wiosek czym
prędzej uciekli z Akazuno. Nie dziwiłam im się.
Budynek Kakkahany stał pusty, a mimo
dość chłodnego poranka, nadal było w nim dziwnie ciepło. Wiedziałam jednak, że
sala, w której byliśmy, była tylko na pokaz. Jedyny pozostały po świątyni
fragment był naprawdę spory, jego zaplecze sięgało aż do lasu. Z pewnością było
tu jakieś przejście do miejsca, w którym schowano pozostałości po mojej
rodzinie. Podobno nie wszystkie rzeczy zostały rozkradzione przez ludzi
Yourana.
Podeszłam do płaskorzeźby na wprost
od wejścia, podczas gdy Uchiha przyglądał się dwóm pozostałym. Na wszystkich
trzech ścianach przedstawiona była ta sama kobieta. No dobra, bogini. Miała
długie, proste włosy i piękne ubrania, a na każdej rzeźbie biła od niej dziwna,
ciepła poświata. Niektóre części dzieł były złocone.
Płaskorzeźba po prawej
stronie przedstawiała Amaterasu z mieczem i tarczą zawieszoną na ręce. Bogini wydawała
się spokojna i opanowana, a jednocześnie... jakaś taka... wściekła. Wokół niej
buchał złoty ogień, a gdzieś w tle widać było płonące drzewa i domy. Sasuke
zauważył, że płomienie w pewnym momencie układają się w formę tygrysa.
Po lewej stronie była przedstawiona
spokojna scena. Amaterasu siedziała na czymś w rodzaju łoża. Opierała się o
wielkie lustro stojące przed nim, a jej długie, gładkie włosy swobodnie na nie
opadały. Obok niej, na pościeli, leżał łuk, a u jej stóp kołczan ze strzałami.
Na jej kimonie, pościeli oraz wezgłowiu łóżka przedstawione były wizerunki
smoków. By zobaczyć złote elementy, trzeba było podejść bliżej. Były to drobne
nitki rozchodzące się po całym jej ciele.
Na przeciwko wejścia Amaterasu stała
w najpiękniejszym stroju. Wyglądała na tajemniczą i pewną siebie. Zasłaniała
część twarzy sporym wachlarzem, na którym widniał wizerunek koguta. Za jej
plecami przedstawiono wschodzące słońce, a obok jej zapisane hiraganą słowa. Złotem
namalowano otoczkę wokół bogini, co przypominało mieniącą się aurę, oraz jej
oczy, usta i... uszy. Trochę mnie to rozbawiło.
Wiadome było, że ktoś chciał pokazać
ludzkie zmysły. Czemu wiec nie pomalowano jej nosa?
- Z tych rzeźb wnioskuję, że ta cała
bogini jest cudowna i w ogóle, ale nadal nijak nie widać wejścia – mruknął
Uchiha, krzyżując ręce. Tak naprawdę wiadomym było, gdzie jest wejście. Musiało
być gdzieś w ścianie ze słońcem i kogutem. Niestety nie było w niej żadnego
pęknięcia, a tylko dziwne koła z różnymi słowami. Zmarszczyłam brwi. Na dwóch
pozostałych rzeźbach również były bezsensowne, niepasujące do rzeźb koła. Jedno
na lustrze obok stopy Amaterasu po lewej, naprawdę niewielkie; drugie ogromne,
rozpościerające się na całej płaszczyźnie zajętej przez misternie rzeźbiony
ogień po prawej. – Może to są jakieś przyciski – westchnął Sasuke widząc
dokładnie, na co się patrzę. Podszedł do koła w lustrze i nacisnął na nie. Nie
drgnęło. Spróbował z guzikiem obok Amaterasu z wachlarzem. Ku naszemu
zaskoczeniu, koło ze znakiem ustąpiło i wsunęło się kilka centymetrów do
środka.
- Brawo, detektywie – uśmiechnęłam
się, podchodząc do przycisku. Spróbowałam wcisnąć go głębiej, ale on kliknął i
wrócił na swoje miejsce. – To musi być jakaś łamigłówka – mruknęłam, drapiąc
się po brodzie. Odsunęłam się kilka kroków, by mieć w zasięgu wzroku wszystkie
przyciski. Niektóre były wysoko. Gdyby okazały się prawidłowe, trzeba by było
wdrapać się na ścianę. – Chyba musimy wcisnąć odpowiednie, by drzwi się
otworzyły.
- Szkoda czasu – warknął Uchiha,
podchodząc do pierwszego lepszego przycisku i wciskając go. To samo zrobił z
kolejnym.
- Co ty wyprawiasz?
- Otworzymy to metodą prób i błędów
– wzruszył ramionami, dotykając kolejnych kół. Przewróciłam oczami. To było
szalone i bezsensowne. I tak bardzo nie w jego stylu.
- Wszystkich przycisków jest ze
trzydzieści. W życiu nie zdołalibyśmy sprawdzić wszystkich możliwości. Musimy
trochę pomyśleć – popukałam się demonstracyjnie w głowę.
- Nad czym tu myśleć? Te słowa są
bez sensu – warknął. Mimo to zgodnie z moją prośbą cofnął wszystkie przyciski
do normalnej, płaskiej pozycji. Przyjrzałam się wpisanym słowom. Pierwsze, co
zauważyłam, to to, że... w istocie były bez sensu. Nie łączyły się ze sobą w
żadne zdania. Były to przeważnie rzeczowniki.
- Ogień. Oświecać. Ręka. Nigdy. Len.
Boskość. Jutro. Ciepło. Sadza. Magia. Praca. Szczery. Cel. Gniazdo –
wymieniałam, powoli tracąc nadzieję.
- Ogień, oświecać, ciepło, boskość i
sadza całkiem pasują mi do tej babki – zauważył brunet, bezceremonialnie
wskazując na Amaterasu palcem. Musiałam przyznać mu rację. Trzeba było
spróbować. Wcisnęliśmy dane słowa, jednak „sadza” była dość wysoko. Uchiha
zrobił kilka kroków do tyłu, by rozpędzić się i wbiec na ścianę. Zatrzymał się jednak
w połowie drogi z dziwnym wyrazem twarzy.
- Co jest? – spytałam, zbita z
tropu. Już miałam nadzieję na wielki wybuch, fajerwerki, fanfary i otworzenie
tego przeklętego przejścia.
- Nie mogę... – Chłopak spojrzał na
swoje nogi z niedowierzaniem. - ...skumulować chakry.
- Co? – wykrztusiłam. Co mu się
stało? Jakaś choroba? Stres? Spróbowałam zebrać trochę własnej energii. Bez
skutku. Spojrzałam na twarz Sasuke z przerażoną miną. – Nie podoba mi się to. –
Spróbowałam kilkakrotnie. Czułam jakiś... dziwny opór, zupełnie jakby moja
chakra była gdzieś we mnie, w środku, ale nie chciała wyjść na zewnątrz. W
dodatku wydawało się, jakby było jej bardzo mało. Przerażające uczucie. Może to
jakiś wirus? – Od kiedy tak masz?
- Dopiero teraz zauważyłem. Ty też?
Myślałem, że czujesz moją chakrę i zauważyłabyś, gdyby nagle zniknęła – rzucił
w moim kierunku brunet z wyraźną pretensją w glosie. Nie poddał się,
wystawiając przed siebie rękę i mrużąc oczy. Mimo że wiedziałam, że robi coś ze
swoją chakrą, nic nie czułam.
- Myślałam, że postanowiłeś
potrenować jej wyciszenie – przyznałam, wzdychając ciężko.
- Pójdę sprawdzić na zewnątrz –
mruknął shinobi opuszczając rękę i kierując się do wyjścia. Wrócił po kilku
minutach. – Wszystko działa. Widocznie to przez tę świątynię.
- Co takiego? – Uniosłam brwi. –
Niby po co, a co najważniejsze jak
mieliby to zrobić? – Podparłam się pod boki. Hej. Chodziło o moją rodzinę.
- Nie wiem. Nie dowiemy się, póki
tam nie wejdziemy. A bez kontroli chakry może być ciężko. – Wskazał na feralny
napis „sadza” ponad półtora metra nad naszymi głowami. Zmrużyłam oczy.
- Podsadź mnie.
Nie działało. Wszelkie kombinacje na
temat ognia, tego, że Amaterasu jest świetna, tego, że daje życie i że oświeca.
I jest boska. I silna. Zupełnie nic nie działało. Spędziliśmy nad tą łamigłówką
dobrą godzinę.
- Może spróbujmy rozwiązać inną –
zaproponował Sasuke. Spojrzałam na niego. Przez to całe zastanawianie się nad
dziwnymi wyrazami zapomniałam, że na dwóch pozostałych ścianach również były
okręgi. Tyle, że nie do wciskania.
Podeszłam do rzeźby z lustrem,
szukając jakiś wskazówek. Cóż, na pewno nie chodziło o smoki. Lustra i łuku nie
mieliśmy. Za to zauważyłam, że sieć złotych nitek na ciele bogini nie przypominała
więzi chakry i tenketsu, a po prostu układ krwionośny. Stąd mocno zaznaczone
serce.
- Sasuke... – mruknęłam,
przechylając głowę na bok. Chłopak stanął obok mnie, wbijając ręce w kieszenie.
– Czy w tym obrazie nie chodzi o... krew?
- Nie wiem, ty mi powiedz. To
podobno twój dom – mruknął z lekkim uśmiechem. Gdy zobaczył, że ja się nie
uśmiecham, spoważniał. – Co masz na myśli?
- To, że to mój dom i moja krew –
westchnęłam i rozgryzłam sobie palec. Podeszłam do drobnego okręgu i roztarłam
krew z kciuka na ciepłym kamieniu. Nie miałam nic do stracenia.
Usłyszałam dziwny huk, jakby coś
kamiennego spadło z wysoka tuż za ścianą z kogutem. Cała świątynia zadrżała
lekko. Spojrzałam na mojego partnera z uniesioną brwią. Zgadłam.
Teraz pozostały dwie zagadki.
- A więc klucz do każdej łamigłówki
jest zaznaczony na złoto – mruknął Uchiha, spoglądając na ścianę z tygrysem. –
Tu kluczem jest ogień. Trzeba strzelić w to wielkie koło Katonem.
- Niby jak? – zaśmiałam się. Shinobi
rozejrzał się po sali, a po krótkiej chwili w jego bystrych oczach pojawiła się
nutka ekscytacji i zadowolenia. – Sasuke?
Brunet ponownie pomaszerował w
stronę wrót do świątyni i otworzył je na oścież. Wyszedł przed budynek, a ja
szybko odsunęłam się na bok. Usłyszałam wzywaną technikę, ale ogień po wleceniu
do sali stracił na sile i uderzył w róg pomieszczenia, nie w koło. Brunet
wrócił ze wściekłą miną, rozmasowując sobie nadgarstki.
- Nie mogę stamtąd złapać
odpowiedniego kąta. A kontrolować tu ognia się zwyczajnie nie da, moja chakra
jest jakby... negowana. Więc nie mogę skręcić.
Zamyśliłam się.
By otworzyć te wrota, trzeba było
wrócić do ich początku. Musiały po coś istnieć i móc być otworzone przez kogoś, ale nie przez byle kogo. Jeśli to, co mieściło się za
ścianą było przeznaczone dla prawowitych dziedziców rodziny ze świątyni, to
tylko oni, a więc też i ja, powinniśmy byli być w stanie tam wejść.
Stąd próba z lustrem. Kto wie, czy
krew Uchihy by zadziałała. Pewnie nie. Musiała to być jakaś technika
pieczętująca. Teraz tylko musiałam się zastanowić, jak ominąć tę przeszkodę.
Czy moja rodzina wiedziała, że świątynia neguje chakrę?
- Podpal jakąś gałąź z zewnątrz i
przynieś ją tu – zaproponowałam, a Uchiha z lekkim grymasem posłuchał mnie. To
nie mogło być aż tak proste. A może?
- Nic z tego – warknął,
przystawiając płonący konar do ściany, a potem niecierpliwie uderzając nim o
mur. – Chyba musi być to czysty ogień napełniony chakrą – dodał, odrzucając
gałąź na bok.
Przystawiłam rękę do ust i
postukałam się w nie palcami. W tej świątyni było coś, co powstrzymywało naszą
chakrę. Mimo to moja rodzina specjalizowała się w Katonach i musiała móc ich
używać na jej terenie. Czy było możliwe, że to dziwne paraliżujące nas... coś sprowadzono dopiero potem? Po co? I
przez kogo?
Możliwe, że był to sposób
zabezpieczenia tego fragmentu świątyni przed złodziejami. Bez Dotona ciężko
było coś takiego zburzyć, o samej sile chakry, tak jak miała to w zwyczaju
Hokage-sama, nie wspominając. Może dlatego tylko ten budynek się zachował. Napastnicy
nie zdołali go tknąć. Był jak bunkier.
Bunkier, do którego chciałam bardzo wejść.
- Jeśli wychowałaś się w takim
miejscu razem z mistrzami Katona, to nie dziwne, że masz taki zapas i taką
percepcję chakry – powiedział Sasuke niskim głosem. Zamrugałam, nie za bardzo
rozumiejąc. – Przez całe dzieciństwo twoja i ich chakra były tłumione, więc
czuliście każdą nadwyżkę, przyzwyczajeni do zupełnego braku energii. Ponadto w
wykonywanie jutsu musieliście włożyć tyle pracy i siły, że poza świątynią stało
się to dla was banalne.
Spojrzałam na niego z otwartymi
ustami. Cholera. To miało sens! Nie bez powodu nazywano go geniuszem.
Oczywiście mu tego nie powiedziałam.
- Proponujesz, bym skupiła się i
przezwyciężyła tę barierę, jak to robiłam za młodu? – upewniłam się. Uchiha
kiwnął głową, po chwili samemu próbując skupić odpowiednią ilość energii. Bądź
co bądź potrafił jej z siebie wyrzucić więcej.
Po kilkunastu próbach ani mi, ani
jemu się nie udało. Zaczynałam tracić nadzieje.
- Jestem w stanie skumulować na
zewnątrz trochę chakry, ale jutsu mi nie wychodzą – westchnęłam. Dla pewności
ułożyłam pieczęcie do kuli ognia, ale siła ze środka nijak nie chciała wyjść na
zewnątrz w postaci płomienia. Co za idiotyczny sposób zamykania drzwi!
Spróbowałam z Inferuno Genkotsu, ale chakra jedynie przemknęła między moimi
palcami, znikając.
Nie mogłam się jednak poddać.
Skumulowałam całą dostępną energię w jednej ręce, podtrzymując ją drugą i
wymusiłam na chakrze skierowanie się w kierunku żywiołu ognia. Chakra
zaświeciła się ciemnym pomarańczem, ale nic poza tym. Nabrałam powietrza i
zrobiłam to ponownie, tym razem w ostatnim momencie uderzając otwartą dłonią w
ścianę, w miejscu wyrzeźbionych płomieni. W pół ze wściekłości, w pół z braku
innego pomysłu.
Usłyszeliśmy znajomy huk po drugiej
stronie płaskorzeźby ze słońcem. Spojrzałam na Sasuke. Widocznie wystarczyła
ciepła, ognista, rodzinna chakra.
Uchiha uśmiechnął się lekko, po czym
spojrzał sceptycznie na ostatnią Amaterasu.
- Musimy pamiętać, że klucze do
rozwiązań są pomalowane na złoto – mruknął znacząco. – Tylko czemu, do cholery,
oczy, usta i uszy? Wygląda idiotycznie. – Zrobił kilka kroków, mrużąc oczy.
Obraz wyglądał naprawdę śmiesznie, zwłaszcza gdy złoto odbijało światło
wpadające przez wrota.
- Może powinniśmy coś w tej świątyni
znaleźć, powąchać, i... – zawahałam się.
- Polizać? – zakpił brunet. – Weź
przestań.
- Amaterasu również jest zaznaczona
– zauważyłam, patrząc na słowa. – Być może ci, którzy znają jej historię
wiedzą, co ona słyszała, jadła i widziała. Lub co widzą i czują mieszkańcy jej
świątyni, jej wyznawcy.
- I co takiego miałoby to niby być?
– zapytał shinobi, patrząc na mnie sceptycznie. Jego podejście powoli zaczynało
mnie denerwować. – Słyszała rękę, jadła sadzę i widziała len?
- Dobrze, śmiej się. – Zmarszczyłam
brwi. – Ja przynajmniej myślę i mam jakieś pomysły, a nie wciskam losowe guziki
jak małe dziecko – prychnęłam, za co zostałam ukarana pogardliwym spojrzeniem
ciemnych tęczówek. Usiadłam na posadzce, czując, że trochę nam się nad tym
zejdzie.
Sasuke powtórzył na głos wszystkie
wyrazy po kolei, a ja tym razem wytężyłam wszystkie zmysły, szukając w nich
jakiegoś sensu i powiązania, obojętne, czy to z moją rodziną czy boginią
Amaterasu.
- Ogień (kasai), oświecać (terasu),
ręka (te), nigdy (kesshite), len (ama),
boskość (shinsei), jutro (asu), ciepło (kanetsu), sadza (susu),
magia (jujutsu), praca (tema), szczery (majime), cel (ate),
gniazdo (su), kogut (ondori), tygrys (tora), smok (ryuu),
lustro (kagami), pajęczyna (su)... – Przerwał na chwilę,
zauważając, że gniazdo i pajęczyna brzmiały tak samo, a zapis „gniazda” był
dość nienaturalny. – Wada (ara),
rosnąć (masu), czas (tema)... – Znowu to samo, czas brzmiał
jak praca. Czy to był klucz? – Ponieważ (mama),
kobieta (fujoshi), miecz (subata), kamień (ishi), źródło (yurai).
Złapałam się za głowę. Czy o to
chodziło? O to jak widzimy, stąd zaznaczone oczy, słyszymy - uszy, i mówimy –
usta- wyrazy? Czemu „tema” i „su” się powtarzało? „Temasu”? To znaczyło tyle,
co nic.
Zaraz, zaraz. Zaznaczona była też
cała postać Amaterasu.
Amaterasu.
- Ama (len), te (ręka), terasu (oświecać), asu (jutro), su (gniazdo i
pajęczyna)... – powiedziałam. Uchiha wcisnął wszystkie te przyciski, ale
nic nadal nie drgnęło. Pomyślałam chwilę. Co jeszcze? - A – ma – te – ra – su.
Wszystkie sylaby, kolejność nie jest ważna. Te-ma (czas i pracować), a-te (cel),
a-ra (wada), ma-su (rosnąć)... – Dałam się podsadzić do
dwóch ostatnich wyrazów, ale nadal nic się nie zmieniło. Uniosłam rękę w
kierunku słowa „sadza”. Sasuke przesunął się kilka kroków w prawo. – Podwójna
sylaba. Su-su (sadza). – Wcisnęłam,
nadal nic. Zeskoczyłam na ziemię, rozejrzałam się i dotknęłam ostatniego
guzika. – I ma-ma (ponieważ).
Nastąpił trzeci huk, chyba
najgłośniejszy. Automatycznie odskoczyliśmy od zdobionej ściany, która ni stąd,
ni zowąd zaczęła drżeć, aż w końcu cofnęła się i uniosła powoli do góry,
zatrzymując się w poziomej pozycji tuż pod sufitem nowej, dopiero odkrytej
części świątyni. Spojrzeliśmy na siebie. Zajęło nam to kilka godzin, ale
najważniejsze, że się udało.
Pomieszczenie przed nami było niczym
innym jak wielkim magazynem. Pod długimi ścianami stały kartony, czasami jakieś
wazy i stosy książek. Gdzieniegdzie walały się półprzezroczyste,
błękitno-zielone kamienie, dziwnie połyskujące z naszym każdym krokiem. Wszystko
było pokryte grubą warstwą kurzu. Co jakiś czas przed naszymi stopami
przebiegały szczury.
- Uroczo – westchnęłam, czując się
naprawdę dziwnie. Jakbym była ostatnią żyjącą na świecie spadkobierczynią
jakiegoś sekretu. Poszukiwaczką złota. Dziedziczką rodu wymarłego kilka wieków
temu. Zaginioną władczynią, a może...
- Patrz – Uchiha wskazał jakiś
podest, na którym mieściła się drewniana, próchniejąca mównica oraz żółknąca
księga. Podeszliśmy do niej, bez wahania ją otwierając. Prześlizgnęłam wzrokiem
po kolejnych stornach. Wyglądało to na jakiś dziennik, może spis dotyczący
świątyni. Pod różnymi, często bardzo odległymi datami pojawiały się noty pisane
różnymi charakterami pisma. Ostatnie notatki sięgały dokładnie dziewięć lat
wstecz. Widocznie żadna z trzech osób, która przeżyła atak, nie wróciła tu
przez ten cały czas, by zrobić coś z tym bałaganem. – Jest wpis Shinkena –
zauważył Sasuke, przesuwając palcem po notatce. – „Wrócił nasz przyjaciel,
człowiek honoru, ugościliśmy go jak członka rodziny”. To kilka dni przed
ostatnią notatką.
- Nie ma żadnych nazwisk? –
zmrużyłam oczy, przewracając kartki wstecz. Na próżno. To była jedyna wzmianka
o tajemniczym gościu oraz jedyna zapowiedź tragedii, o której tyle się
nasłuchaliśmy.
- Nie. Jest tylko, że Shinken był mu
bardzo wdzięczny, a gość był po „poważnej walce”.
- Może więc coś o mnie? – spytałam,
unosząc brwi. Uchiha pokręcił odruchowo głową, jednak coś zwróciło jego uwagę.
- Ostatni wpis, niejakiego Otogo:
„Wyruszamy w świat, bla, bla, bla... pozostawiamy świątynię, albo to co z niej
zostało, zabezpieczoną... nie wiem, czy ja, Shuumaku lub Teiryuu kiedykolwiek
tu wrócimy. Pochowaliśmy naszą rodzinę i pożegnaliśmy się z dobrymi ludźmi
Akazuno. Modlimy się o przyszłość Nozomi, której ciała nie znaleźliśmy. Bla,
bla, bla... mamy nadzieję, że to, co mówią ludzie z miasta jest prawdą i
przygarnął ją nasz dobroczyńca”.
Nozomi.
Czy ja byłam tą Nozomi? Pierwszy raz
słyszałam takie imię. A może?
Do tej pory miałam nadzieję, że gdy
usłyszę swoje prawdziwe imię, nagle wszystko sobie przypomnę. Zamiast tego
poczułam się dziwnie. Jakby ktoś specjalnie mieszał mi w głowie. Straciłam
rodzinę w wieku sześciu lat, możliwe było, że nie zapamiętałam tak dokładnie,
jak się nazywałam...
Z drugiej strony, czy mógł to być
ktoś inny?
- Znowu brak nazwiska? Opisu
wyglądu? Znaków szczególnych? – zgadłam. Sasuke pokiwał głową, wertując
poprzednie strony w poszukiwaniu czegoś ciekawego. – Na pewno nie napisali też,
kto zburzył świątynię, ne?
- No co ty, Nozomi, to by było zbyt
proste. – Spojrzał na mnie przeciągle. Machnęłam ręką, by tak na mnie nie
mówił.
Czyli jednak uratował mnie ten
tajemniczy człowiek. Czemu więc się rozdzieliliśmy? Czemu Anko go nie widziała?
Skoro przyjaźnił się z Shinkenem, powinno mu na mnie zależeć. Czemu więc
zostawił mnie na pastwę losu? Nadal go gonili? Może wywiązała się walka i
zginął.
- Ze spisu z tyłu wynika, że żadna z
tych osób, to jest... Otogo, Shuumaku i... – Chłopak wrócił do ostatniej noty,
by się upewnić. Bądź co bądź były to dziwne imiona. - ... Teiryuu nie mieli
pozycji Nisou i Shinkena. Ci zginęli i... patrz.
Spojrzałam na dziwną listę imion,
która układała się w coś na kształt niechlujnego drzewa genealogicznego. Obok
Shinkena była dopisana jakaś kobieta. Shirayuri.
Znałam to imię. Była wspominana
przez bezdomnych. Więc jednak byłyśmy spokrewnione. Ludzie śpiący w świątyni
wypomnieli mi podobieństwo do niej.
Obok jej imienia, wykaligrafowanego
sprawnie i gładko, moje imię, Nozomi, było nabazgrane dziecięcą ręką. Widać
bardzo nie mogłam się doczekać, by zostać kapłanką.
Gdy patrzyłam na te trzy symbole, w
moim sercu poczułam dziwne ciepło. Zupełnie jakby ktoś wręczył mi pamiątkę z
dzieciństwa lub ważny prezent. Jakbym znalazła w końcu to, czego szukałam, mimo
że tak wiele spraw zostało nierozwiązanych. Czułam się szczęśliwa.
- Kiedyś poznam prawdę – obiecałam
sobie, wyjmując pusty zwój do pieczętowania. Bądź co bądź, w tych wszystkich
księgach mogło być jeszcze więcej przydatnych informacji. Reszta rzeczy nie
była mi potrzebna, i mimo że byłam ich prawowitą właścicielką, bo siostrzenicą
Shinkena, to jednak nie miałam zamiaru ich zabierać.
- Też mam taką nadzieję – mruknął
Sasuke z dziwnym uśmiechem. Dopiero po chwili zrozumiałam, że się ze mnie
śmieje („Nozomi” znaczy tyle co nadzieja,
życzenie, chęć i może uchodzić za bardzo urocze imię). Posłałam mu
pogardliwe, wyniosłe spojrzenie. – Nie ciekawią cię te kamienie? – Wskazał na
walające się po sali sześcienne, turkusowe klocki. Podeszłam do nich i wzięłam
jeden w rękę. Uchiha otworzył na nowo księgę na przedostatniej nocie Otogo,
której większą część skwitował słowami „bla, bla, bla”. – „Pozostawiamy
świątynię, albo to co z niej zostało, zabezpieczoną kamieniami Haisekai.
Zostały nam powierzone dawno temu przez rody, które dały początek Ukrytym
Wioskom.” Jak wzniośle i tajemniczo... – Spojrzał na mnie znad książki. – „Nie
będziemy mieli z nich dalszego użytku, zwłaszcza, że w obiegu są neutralizujące
je, a jednocześnie siostrzane Kuchikiri.”
Zaschło mi w gardle na samo
brzmienie tego słowa. Przywołało wiele wspomnień. Potrząsnęłam głową, próbując
nie dać po sobie poznać żadnych uczuć i spróbowałam zapieczętować pierwszą
garść ksiąg. Po chwili uderzyłam się w głowę. Przecież przez te przeklęte kamienie
nie działała chakra.
Czekało nas długie popołudnie przy
wynoszeniu tego wszystkiego z Kakkahana.