23 grudnia 2012

Rozdział LXXXIV - "Przeprosiny"


                  Strzelanie ogniska i wszechogarniające ciepło rozchodzące się wokół niego po raz pierwszy wydawały mi się na tyle interesujące, by się na nich skupić. Nie to, że było tu cokolwiek innego do roboty. Byliśmy na jakimś totalnym zadupiu i kończyły nam się racje. W dodatku atmosfera była napięta i mimo że było dobrze po drugiej w nocy – nikt nie spał. 
            W zamyśleniu uniosłem do rąk kolejną suchą gałąź, łamiąc ją na mniejsze kawałki. Próbowałem nie dać po sobie poznać, że podsłuchuję toczącą się za moimi plecami kłótnię, ale osoby ją toczące miały na tyle donośne głosy, że i tak naprawdę trudno byłoby mi je zignorować.
            - …jeśli nas znajdą, to będzie twoja wina, smarkulo – dotarł do mnie niski, opanowany pomruk naszego lidera. Dziewczyna kłócąca się z nim uderzyła w coś, prawdopodobnie w drzewo. Usłyszałem zaraz potem, jak trochę śniegu spada na ziemię.
            - Czemu kurwa moja?! – pisnęła wysoko. Nie w panice, a w zirytowaniu. Nawet nie widząc jej teraz potrafiłem doskonale wyobrazić sobie wyraz jej twarzy. Nie tylko była osobą nie potrafiącą trzymać uczuć na wodzy – zawsze była wściekła. Nienawidziła wszystkiego i wszystkich i potrafiła to okazać w dobitny sposób. – To ty kazałeś się nam zatrzymać w tym pieprzonym mieście. Po cholerę ciągniemy za sobą tych debili?!
            Aż trudno było uwierzyć, że ta młoda kunoichi wychowała się w normalnej, zamożnej rodzinie. Była wszystkim, czego nie spodziewałbym się po osobie jej pochodzenia. Jej słownictwo przyprawiłoby niejednego szewca o rumieniec, umiejętności przeraziły większość wojowników, a zachowanie zraziło każdego normalnego człowieka. Może dlatego tu trafiła.
Czasami myślałem, że jej rodzina tak naprawdę przewidziała, co z niej wyrośnie i nadała jej takie a nie inne imię w ostatecznym manifeście sarkazmu.
- Nie lubię się powtarzać i nie będę tego robił, Aiko – odburknął Toushu, a jego głos nawet nie drgnął. – Jeszcze jedna taka akcja, a zabiję cię własnoręcznie, zanim zrobią to goniące nas psy.
Ostatnie słowo wypluł z taką odrazą, jakby znał naszych prześladowców osobiście i nienawidził ich z całego serca.
Wiedziałem po braku odzewu, że nasz przywódca oddalił się. W każdym innym wypadku kunoichi zwana „dzieckiem miłości” rzuciłaby w niego wykrzyczanymi obelgami. To naprawdę zabawne, ale był chyba jedyną osobą, którą zaatakowałaby słownie. W stosunku do reszty naszej nienormalnej grupy często używała argumentów siłowych.
Usłyszałem na skrzypiącym śniegu szybkie, zdecydowane kroki, gdy naburmuszona dziewczyna wróciła do swojego namiotu. Odetchnąłem z ulgą, ponownie słysząc jedynie ciszę lasu i buzowanie ognia. W oddali, jakieś sto metrów od naszego małego obozu, widać było światło z drugiego ogniska. Tam czekali najemnicy zaciągnięci przez Toushu.
Nigdy nie potrzebowaliśmy wsparcia. Wydawało mi się, że jeśli potrafiliśmy – mimo niezgody – wykonać zlecenie, to mogliśmy równie dobrze z niego wrócić. Nasz lider miał chyba odmienne zdanie. Cokolwiek go trapiło – musiało to być poważne. Ponieważ jeśli było coś, co Toushu robił rzadziej niż wysłuchiwanie opinii Aiko – to było to proszenie o pomoc i dzielenie się łupem.
- Głupio zrobiła. – Podniosłem leniwie wzrok, widząc dwóch brunetów. Usiedli obok mnie, przy ognisku, wyciągając w jego kierunku ręce. Uśmiechnąłem się lekko. Jeśli w naszej grupie był poza mną ktoś choć trochę normalny, to byli to właśnie bliźniacy. – Czemu pozwoliłeś jej tam iść? – spytał po chwili jeden z nich. Niezręcznie to było przyznać, ale nawet po kilku miesiącach wspólnej pracy nie byłem w stanie stwierdzić, który to który.
- A próbowałeś kiedyś powstrzymać ją przed zrobieniem tego, co chce? – spytałem ironicznie, opierając łokcie na kolanach. – Kazano mi jej pilnować w mieście. Nie narażać życie.
- Ale jak już opowiadała o naszym łupie jakimś pijakom – mogłeś zareagować – westchnął drugi z nich, siedzący dalej ode mnie. Zdjął potem buta i zaczął rozmasowywać sobie stopę. No cóż. Pogoda nie sprzyjała kilkudniowym, szybkim ucieczkom.
Nawet, jeśli Toushu nie stwierdził otwarcie, co nas goni, czułem, że jest to coś dużego. Czułem to napięcie, niepokój i obcy oddech na swoim karku. Nie byłem żadnym medium i byłem totalnym sensorycznym zerem, ale w tej akurat kwestii ufałem naszemu dowódcy.
Dlatego wziąłem pierwszą wartę. Wolałem nie zostawiać naszego losu w rękach innych, bardziej zrelaksowanych i nieodpowiedzialnych osób.
- Mogłem cofnąć czas i jej słowa i wyprowadzić ją z baru, nie? – Uniosłem brew, patrząc na chłopaków znacząco. Mieli nie więcej niż dwadzieścia kilka lat. Czasami było mi przykro, gdy na nich patrzyłem, że trafili w takie miejsce. W towarzystwo takich ludzi. – Gdybym mógł, to bym tak zrobił, wierz mi. – Wzruszyłem ramionami. Gdzieś w granicy wzroku mignęła mi biała czupryna i wiedziałem, że Yuki też kładzie się spać. Miała wartę po mnie.
Nastała błoga cisza, a w oddali zahuczała sowa. Lasy w tej okolicy były niesamowite. Ciągnęły się przez tysiące kilometrów, i gdyby nie pewność Toushu, że podążamy w dobrym kierunku, straciłbym głowę myśląc, że biegamy w kółko. Każde monstrualne drzewo wyglądało identycznie. Tęskniłem trochę za domem.
- Znajdą nas przez nią – mruknął ponuro jeden z bliźniaków, ale nie patrzyłem w ich kierunku, wiec nawet nie wiedziałem, który. Byli dokładnie tacy sami. Jak te drzewa. To podchodziło pod zjawisko paranormalne – to jak mówili, siedzieli i poruszali się w taki sam sposób. Jakby jeden był Kage Bunshinem, czy coś.
- Zmieniliśmy trasę – uśmiechnąłem się, trącając kijem ognisko. Iskry poleciały w górę, rozpływając się powoli w powietrzu. – Poza tym jakie jest prawdopodobieństwo, że ci pijacy cokolwiek powtórzą? Ledwo trzymali się na nogach.
- Ludzie przytomnieją, gdy słyszą o takich sumach pieniędzy.
Przytaknąłem niemrawo, patrząc, jak bracia wyjmują swoje miecze i zaczynają oczyszczać je dokładnie z krwi. Przy ucieczce z miasteczka zaatakowała nas milicja. I bardzo źle się to dla niej skończyło.
Dopiero po katanach – takich samych, acz w innych kolorach – rozpoznałem, kto jest kim. Koło mnie siedział Hokori, a dalej od ognia, z nadal nie włożonymi na nogi butami – Yogore. Polerowali swoją ukochaną broń w milczeniu, co wydawało się spokojnym, wzniosłym i niemalże świętym rytuałem. Dla nich, w przeciwieństwie do mnie, ta cisza nie wydawała się chyba dziwna czy irytująca.
Oddalili się potem, w takiej samej ciszy. Dwaj spokojni bliźniacy. Gdybym nie widział ich na polu walki – zabijających ramię w ramię, wspólnie, niczym dobrze naoliwiona maszyna mordu – pomyślałbym, że są niewinnymi, zagubionymi młodzieńcami bez ojczyzny czy bliskich.
Jednak za dużo widziałem na takie myśli. Kiedyś wierzyłem w ludzi i ufałem im, starałem się skupiać na tym, co w nich dobre. Życie shinobi i ostatnie wydarzenia pokazały mi, że jest to jedna z szybszych i najłatwiejszych dróg prosto do grobu. Można było sprawiać pozory miłego i szczerego, ale zawsze trzeba było mieć się na baczności. Zwłaszcza w towarzystwie wspólników, którzy niedługo staną przed obowiązkiem podzielenia się z tobą zapłatą za zadanie.
O ile, oczywiście, wcześniej się ciebie nie pozbędą.
Warta szła spokojnie i nie spodziewałem się niczego innego. Wszyscy poszli spać, a przynajmniej udawali. Oba ogniska zaczęły dogasać i wokół panowała niemal kompletna ciemność. Co jakiś czas wstawałem i obchodziłem dookoła oba obozy, nasłuchując. Tak jak w drodze przez granicę – nie było ani śladu wroga.
Rzuciłem okiem na skrytkę z łupem. Wszystko było na swoim miejscu.
Aż trudno było się nadziwić, że kilka skradzionych przez nas flakoników miało taką wartość, jak mówił szef. Zgodnie z jego słowami sprzedaż towaru miała nam zapewnić dostatni żywot do końca naszych dni. Kiedyś, gdy jeszcze nie miałem swojego doświadczenia i wiedzy o ludziach, miałbym wyrzuty sumienia, że Wazurai trafi w niepowołane ręce i będzie źle wykorzystywane.
Dzisiaj? Wiedziałem, że muszę wykonać to zadanie i jak najszybciej znaleźć się daleko stąd. W Kraju Burzy? Może gdzieś bliżej – w Yu lub Shimo. Nie miałem już rodziny i własnego domu. Mogłem robić, co chcę.
A w zakresie tego, co chcę, na pewno nie znajdowało się dłuższe przebywanie z tą bandą pomyleńców. Nie byłem święty, ale naprawdę – występki reszty, którymi nierzadko chwalili się przy różnych okazjach – doprowadzały mnie momentami do mdłości. Nie ufałem im. Nawet siedząc samotnie na warcie i wsłuchując się w szum ostatnich ostałych na drzewach liści, czułem, jakby ktoś mnie obserwował. Miałem wrażenie, że cała grupa jest przeciwko mnie i tylko udają własne sprzeczki, by uśpić moją czujność.
Zamknąłem schowek dokładnie i przeszedłem się po lesie. Nie byłem śpiący, nie wiedziałem, czy przez adrenalinę, czy strach. Tak czy inaczej – gdy na jednym z drzew znalazła mnie Yuki, wcale nie ucieszyłem się ze zmiany.
Kunoichi była piękna. Nie potrafiłem stwierdzić, ile miała lat. Po jej twarzy nie widać było zmarszczek i strudzenia życiem, a jednak jej spokój i głęboki głos wskazywały na doświadczenie. Była rozważna i szalenie inteligentna, ale to nie były jej jedyne cechy. Wiedziałem o jej przeszłości i występkach, więc nie miała szans na choćby odrobinę sympatii.
Wdzięk i inteligencję można było wykorzystać na naprawdę wiele sposobów. Yuki zdawała się wybierać zawsze te najgorsze. Teraz, gdy spędziłem z nią więcej czasu, jedyne, co powinno pozostać z mojej nienawiści do niej, to irytacja. Tak jednak nie było. Kobieta nosiła się jak królowa, miała wiecznie zadarty podbródek. Jej oczy w kolorze jasnego błękitu były chłodne jak ona sama i pozbawione jakichkolwiek ciepłych emocji.
Była - jak to Aiko delikatnie określiła - manipulującą, oziębłą, zdradziecką i chciwą suką. Dlatego zamieniliśmy się na warty bez wymieniania choćby słowa.
Omal nie wyskoczyłem ze skóry, gdy w połowie mojego kroku w stronę śpiwora wokół mojego odkrytego nadgarstka zacisnęły się chude, chłodne palce. Odwróciłem się natychmiast, mierząc białowłosą czujnym spojrzeniem. Moja dłoń drgnęła w kierunku sztyletów przy moim pasku.
- Czy ta dziwka nas sprzedała? – Wiatr, który zawiał, wstrząsnął delikatnie moim ciałem. Przez chwilę miałem wrażenie, że przez samą obecność Yuki zacznie padać śnieg.
Zamrugałem, starając się nie okazywać otwarcie wrogości.
- Słucham?
- Nie graj większego idioty, niż jesteś – warknęła kobieta, puszczając moją rękę i potrząsając dłonią, jakby z obrzydzeniem. Powstrzymałem śmiech. Gdy zapominało się o całej tej krwi na jej rękach, należącej w zaskakująco małym stopniu do dorosłych mężczyzn, jej wyrachowanie i zadufanie w sobie były nawet zabawne. – Toushu stwierdził, że młoda chce nas wydać psom.
- I co by z tego miała? – spytałem logicznie, krzyżując ręce na piersi. Yuki zacisnęła szczękę. To było pytanie bez odpowiedzi. Ktokolwiek nas ścigał, nie dałby młodej kunoichi tyle pieniędzy, co Toushu. A nawet jeśli – szybko by się jej pozbył. Tak się załatwiało podobne sprawy w tych kręgach.
- Nie wiem – przyznała niechętnie kobieta, prychając. – Nie jestem tu od niańczenia i analizowania was. Może mieć własne motywy.
- Może – przytaknąłem z pewnym siebie uśmiechem, na co kunoichi zmrużyła oczy. Nie lubiła mężczyzn, nie miała poczucia humoru i nie lubiła niejasnych odpowiedzi. Musiałem ją naprawdę teraz wkurzać.
- Jeśli jesteś po jej stronie i oni nas znajdą… - Blada dłoń z wyciągniętym ku mnie, pomalowanym granatowym lakierem palcem, znalazła się tuż przed moją twarzą. – Zabiję cię, potem pójdę do piekła i zabiję cię jeszcze raz.
Ta groźba miała swój efekt, zwłaszcza wypowiedziana lodowatym tonem i poparta morderczym wzrokiem pustych oczu. Jednak nie dałem tego po sobie poznać. Okazywanie słabości przy tych ludziach oznaczało śmierć.
- Tyle roboty dla mnie? – zachichotałem, a wydepilowane w cieniutkie kreski brwi kunoichi spotkały się na środku jej czoła. – Jestem zaszczycony.
Moja rozmówczyni nie uraczyła mnie żadnym dźwiękiem. Pokręciła tylko delikatnie głową, nie zdejmując ze mnie chłodnego, zirytowanego spojrzenia, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła, by wypełnić swoją wartę.
Obudziły mnie kłótnie. Ktoś znowu darł się w obozie, jakieś dwadzieścia metrów od mojego namiotu. Mimo to miałem wrażenie, że robi to tuż nad moim uchem.
Wystarczyło, że przemyłem twarz wodą z butelki i założyłem buty i byłem gotowy do wyjścia. Nie rozstawałem się z bronią i strojem shinobi. Chciałbym powiedzieć, że miałem też lekki, czujny sen, ale byłoby to kłamstwo.
Ziewnąłem, przeciągając się, gdy wyszedłem na świeże powietrze. Mróz targnął moim ciałem. Dookoła było tyle śniegu, że światło aż oślepiało.
- W samą porę – warknął Toushu, idąc w moim kierunku zdecydowanym krokiem. Miał tak szerokie barki, że przysłonił mi niemal cały obóz. Uniosłem brwi, gdy stanął tuż przede mną, patrząc na mnie z góry. To była poza, której używał do zastraszania Aiko. Czyżby Yuki podzieliła się spostrzeżeniami na temat mojego rzekomego spisku?
- Słucham – oświadczyłem kulturalnie, unosząc brew. Kątem oka spostrzegłem rzeczoną kunoichi, która stała na obrzeżach obozu z założonymi rękami i miną zdradzającą czystą furię.
- Brakuje kilku fiolek Wazurai – rzekł spokojnie dowódca, nie zdejmując ze mnie przenikliwego wzroku. – Zabrałeś je?
- Nie – odparłem, prostując plecy.
Lider odwrócił się ode mnie, odchodząc w kilku zdecydowanych, szerokich krokach do centrum obozu, gdzie leżał popiół z ogniska. Wszyscy byli na nogach, stojąc nieopodal, ze spiętymi i wściekłymi minami.
- Czy na swojej warcie sprawdzałeś stan skrytki? – spytał donośnym, władczym głosem, nie odwracając się w moją stronę. Zamiast tego mierzył podejrzliwym wzrokiem całą pozostałą czwórkę. Aiko zaciskała pięści i wydawała się gotowa, by rozedrzeć coś na strzępy. Na przykład głowę naszego dowódcy.
Ją tez miałem nieprzyjemność widzieć kilka razy w akcji. Słowo „sadysta” i „maniak” nabierały przy niej nowego znaczenia.
Człowiek pomyślałby, podchodząc do tej drobnej istoty, że ostry makijaż i ekstrawagancki strój to sposób na zwrócenie na siebie uwagi, próba wyrażenia siebie. Gdy jednak poznawało się ją bliżej, okazywało się, że jest to naprawdę, naprawdę zła osoba, która swoim wyglądem nie tylko ostrzega, ale i kusi ludzi, których potem rani.
I nie chodziło mi o rany psychiczne.
- Tak. Wszystko się zgadzało – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Na szczęście mój głos nie zdradził niczego. Wzrok Yuki wbity w bok mojej twarzy wskazywał, że mi nie wierzy. Szczerze mówiąc bardzo mało mnie to obchodziło.
- Yuki?
- Nie sprawdzałam – syknęła kobieta, oblizując usta. Na mrozie pękały nam wargi. – Byłam zbyt zajęta upewnianiem się, że wszyscy są bezpieczni, by napawać się widokiem towaru – dodała z wyrzutem w moim kierunku. Pokazałem jej wulgarny znak, który podłapałem od Aiko.
- Hokori? Yogore?
- Nie.
- Nie.
- Aiko? – wszystkie spojrzenia skierowały się na drobną, drżącą na mrozie dziewczynę w kucykach.
- Nie zbliżałam się do Wazurai – oświadczyła twardo.
- Zajebiste kłamstwo. Dawaj jeszcze jedno – mruknął Yogore. Młoda kunoichi podskoczyła, po czym spiorunowała go ostrym spojrzeniem. Nie musiałem być sensorem, by poczuć wijącą się jak wąż chakrę wydostającą się z jej ciała.
- Coś sugerujesz, gnoju? – krzyknęła, robiąc kilka ostrzegawczych kroków w stronę braci. Żaden się nie poruszył.
- Nie sugeruje – stwierdził Hokori, twardym, jak na niego, głosem. Jego orzechowe, inteligentne oczy wywiercały wytatuowanej dziewczynie dziurę w czaszce. – Raczej oskarża.
- Nie ciebie pytam, jebany klonie! – wrzasnęła dziewczyna, dławiąc się niemal swoją wściekłością. Pomiędzy trójkę shinobi wstąpił Toushu. Mlasnął ustami, rozglądając się.
- Ostatnią osobą więc, która zastała pełną skrytkę, był Kaijuu. Rano, gdy sprawdzałem, już brakowało kilku flakoników – oświadczył, ponownie zaskakująco spokojnym głosem. Zupełnie jakby nie chodziło o wartą miliony truciznę.
Każdy miał motyw, by ją zabrać. Aiko nienawidziła wszystkiego i wszystkich i była – jak wspomniałem – sadystką. Mogło ją zainteresować trucie ludzi. W dodatku jej pozycja w grupie była po ostatnim incydencie zagrożona. Z czystej chęci zrobienia nam wszystkim na złość mogła zabrać kilka fiolek dla siebie. Nie tylko do obrony czy dla zysku. Dla samej uciechy z patrzenia, jak oskarżamy i mordujemy się nawzajem.
Bracia? Trudno było cokolwiek na ich temat stwierdzić. Być może chcieli zabić Aiko. Byli na nią wściekli. Być może, jak ja, nie wierzyli, że potraktuje się ich sprawiedliwie przy podziale pieniędzy i odłożyli sobie coś w ten sposób na czarną godzinę. Całkiem mądre posunięcie.
Yuki nie było nawet co tłumaczyć. Ta kobieta była zła do szpiku kości. Jeśli czegoś chciała – brała to, idąc po trupach. Zawsze wydawała się lojalna Toushu, podobno nawet łączyło ich coś więcej. Jednak to były według mnie tylko wymówki. Ona nie była zdolna do uczuć.
Pewnie oddając mu się chciała wycisnąć z niego jeszcze więcej kasy.
- Mógł ją zabrać ktoś z twoich ukochanych najemników – warknęła Aiko, przechylając głowę w stronę drugiego obozu. Z daleka słychać było szmer rozmów. Około dwudziestka ludzi, wykupiona przez Toushu do obrony w razie ataku, zbierała się do drogi. Nie mogliśmy zostać w jednym miejscu zbyt długo.
- Od tego chyba są, kurwa, nocne warty, by to się nie stało, prawda? – Lider spojrzał na nią jak na idiotkę, unosząc lekko brew. Kącik moich ust zadrżał, gdy dziewczyna wypchnęła do przodu dolną wargę. Przypominała tykającą bombę zamkniętą w ciele dziewczyny.
- To może powinieneś sam którąś wziąć i tego dopilnować osobiście, zamiast srać po gaciach ze strachu w swoim pedalskim namiociku – odszczeknęła mu. Wielki mężczyzna w ułamku sekundy znalazł się tuż przed nią, mierząc ją wzburzonym spojrzeniem. Dziewczyna nie cofnęła się nawet o milimetr, za to stanęła na palcach, by nadrobić sporą różnicę wzrostu. Jej twarz wykrzywił szaleńczy, żądny krwi uśmiech.
Zastanawiałem się, czy ją zabije. Gdyby to ode mnie zależało, już leżałaby martwa na śniegu, ale nie ja tu dowodziłem. Podobno też potrzebowaliśmy jej umiejętności wyczuwania chakry. Jakoś do tej pory nie okazały się specjalnie użyteczne.
- Dosyć. Zachowujecie się jak dzieci – westchnęła Yuki, przechodząc obóz zgrabnym, bezgłośnym marszem. Jej biodra nie zapominały bujać się zmysłowo, nawet w takiej sytuacji. – Musimy ruszać.
- Nie póki nie przeszukam obozu – warknął Toushu, rzucając Aiko ostatnie ostrzegawcze spojrzenie. Dziewczyna pokazała mu wulgarny znak. Szybko jednak schowała drobną dłoń do kieszeni.
Yuki podparła się pod bok, uśmiechając kpiąco.
- Tak, z pewnością złodziej zostawił łup na poduszce, owinięty czerwoną kokardką – mruknęła, przeczesując proste włosy palcami. Jej długa spódnica łopotała na wietrze. Dziwiłem się, jakim cudem nie przeszkadzała kobiecie w przedzieraniu się przez zaspy. – Daj spokój.
- Dobrze mówi – zauważył jeden z bliźniaków, zwracając na siebie uwagę. – Jeśli Yuki ukryła Wazurai w jednym ze swoich zwojów, to nigdy go nie dostaniesz.
Mimo że było to oskarżenie, jasnowłosa kobieta wypięła dumnie pierś z lekkim uśmieszkiem. Była specjalistką od pieczęci i barier. Toushu był świetnym wojownikiem, jasne, ale z jej jutsu blokującymi nie miał szans.
Mimo to była słaba. To też mógł być powód jej podchodów w kierunku lidera. Bała się zginąć, musiała mieć kogoś do ochrony. Chyba trochę się przeliczyła.
Zastawiałem się, kto pierwszy pęknie. Cała nasza szóstka mierzyła się wrogimi, podejrzliwymi spojrzeniami. Wystarczył jeden fałszywy ruch, a ktoś by skoczył drugiej osobie do gardła. Było niemal pewne, że winny jest wśród nas i w takich momentach wszelkie umowy i zaufanie, którego nie było tu raczej od początku, traciły na ważności. Nikt nikomu nie ufał, właściwie to się nienawidziliśmy. Jedyne, co nas łączyło, to interesy, które dziś, po wielu miesiącach, miały się w końcu skończyć. Katorga, jaką była praca dla tych ludzi, miała dobiec końca.
Ale, oczywiście, zawsze coś musiało pójść źle.
Przewagę mieli bliźniacy – jakikolwiek wynik tej sprzeczki nie był, było ich dwóch. Ufali sobie wzajemnie i pewnie mieli na siebie oko. Wiadome było, że czy są winni czy nie – będą razem. Nie tylko ja widziałem ich zabijających wojowników dwukrotnie przewyższających ich wiekiem, doświadczeniem i rangą bez uronienia kropli potu.
Nie chciałem, by do tego doszło.
Aczkolwiek na to się właśnie zbierało. Spięta, wściekła twarz Toushu wskazywała, że był głęboko pogrążony w myślach. Nie wiedziałem, czy analizował, co z pieniędzmi, czy kogo najpierw zabić. Wiedział jednak, tak jak ja, że w jego szemranych szeregach jest zdrajca.
Złodziej, który jest przy jego boku tylko dlatego, że gdyby uciekł z całym łupem, natychmiast zostałby przez resztę dogoniony i zamordowany.
Ręka zaciśnięta w ogromną pięść przy boku postawnego mężczyzny nie poruszyła się – jak sądziłem – w kierunku wiszącej u jego pasa imponującej, egzotycznej broni. Zamiast tego chwyciła za podstawę jego nosa, gdy dowódca pochylił się, wzdychając, i wydał rozkaz przez zęby.
- Zbierać się.
Las, który po przybyciu do tego kraju mnie fascynował, teraz robił się irytujący. Drzewa rosły tu jak oszalałe, jedno przy drugim. Dawało to efekt kompletnego braku przestrzeni. Wszędzie było pełno drzew, przez co w wiele miejsc nie docierał wiatr.
Nigdy nie sądziłem, że będę tęsknił za lodowatym podmuchem na twarzy, ale chyba był to dobry dzień na niemiłe niespodzianki.
 Biegliśmy przez las, omijając drogi i miasteczka. Zgadzałem się z Aiko co do najemników – ucieczka z nimi była równie sensowna, co chowanie się ze słoniem. Sześć par nóg zawsze było cichszych niż dwadzieścia sześć. Było pewne, że jeśli wróg ma przy sobie sensora, to mamy przesrane.
Jednak Toushu był przekonany, że nie obejdzie się bez starcia. Nie wiedziałem, skąd w ciągu doby wytrzasnął tylu gotowych do podróży i walki ludzi, ale wolałem nie zadawać zbędnych pytań. I tak by mi nie odpowiedział. Był to pewnie jeden z jego mafijnych sekretów.
Nie byłem zadowolony z tej decyzji nie tylko dlatego, że oznaczało to więcej ludzi wokół mnie, którym za cholerę nie ufałem. Dwadzieścia par rąk do pracy oznaczało dwadzieścia par paszcz do wykarmienia i zapłacenia, i jakoś nie chciało mi się wierzyć, że nasz odważny lider zrobi to z własnej kieszeni.
Wnioskując po nieufnych, lodowatych spojrzeniach rzucanym bandzie nieznajomych przez Yuki, nie tylko ja miałem takie wątpliwości.
Przy postoju, mając chwilę na złapanie oddechu, przyłapałem bliźniaków obgadujących mnie. Gdy odwróciłem się w ich stronę, przestali rozmawiać ze sobą i odwrócili wzrok. Tych dwóch coś knuło.
Zabawne, że nikt nie pomyślał, że to nasz dowódca wziął Wazurai. Jasne, nie miał warty, ale to nie znaczyło, że nie mógł się po nie zakraść, prawda? A on, jak każdy inny, mógł chcieć nagle większego zysku. Lub puli pieniędzy do opłacenia najemników. Mógł przecież być też tak niezadowolony z naszych usług, że miał ochotę zabić nas wszystkich i wziąć pieniądze dla siebie. To było do niego niepodobne, ale jak wszystko – niewykluczone.
- Czujesz coś? – Mężczyzna spytał opartą o drzewo czarnowłosą kunoichi. Dziewczyna zmrużyła umalowane mocno oczy, nie podnosząc na niego wzroku.
- Nawet gdybym czuła – wolałabym widzieć, jak goniący nas shinobi rozszarpują cię na strzępy, niż cię ostrzec.
- Więc gonią nas shinobi? – Przechylił lekko głowę. Dziewczyna zesztywniała widocznie. – Skąd możesz wiedzieć, skoro ich nie czujesz?
Ich spojrzenia się spotkały. Atmosfera była tak gęsta, że dało się ją kroić nożem.
- Czułam ich przed tym, jak opuściliśmy obóz – odpowiedziała powoli kunoichi. Jej ton był zadziwiająco delikatny. Widziałem naszego dowódcę tylko od tyłu, więc nie wiedziałem, jak przerażający był w tej chwili jego wzrok. Domyślałem się jednak, po tonie Aiko przypominającym ugłaskiwanie niebezpiecznej bestii, że jego mordercze spojrzenie było w tej chwili imponujące. – Zgubiliśmy ich.
- Z pewnością – prychnął jeden z bliźniaków, zupełnie nie kryjąc się z tym, że słyszał rozmowę. Toushu odwrócił się w jego stronę.
- Pytam ostatni raz: Kto. Wziął. Wazurai.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie. Jego głos był władczy i stanowczy. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że nie wiemy wszystkiego. Możliwe, że trucizna była bardziej wyjątkowa i cenna, niż nam się wydawało. Lider rzadko tracił nad sobą panowanie, a dzisiaj zdarzało mu się to nie raz.
- Macie dziesięć sekund.
Serce podskoczyło mi do gardła. Spojrzenia reszty złodziei były równie zdezorientowane, co moje własne. Yuki zrobiła krok do przodu.
- Toushu…
- Stul pysk. Oddajcie te fiolki.
- Bo co nam zrobisz? – prychnęła Aiko, mimo swoich odważnych słów okrążając go czujnie i stając po stronie Yuki i braci. Położyła ręce na biodrach. Na jej miejscu nie byłbym taki pewien ich wsparcia. Stawanie do nich tyłem było równie niebezpieczne, co stanie blisko Toushu.
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale on ma na swoje rozkazy dwudziestkę ludzi – stwierdził jeden z brunetów. Drugi mu przytaknął. W jego oczach widać było lęk. Nie chciałem, by ginęli, ale było to chyba przesądzone. W ten czy inny sposób.
Toushu zacisnął zęby.
- Nie umiecie liczyć do dziesięciu? Chcę Wazurai, już – warknął, niemal krzyknął z naciskiem, postępując krok do przodu. Najemnicy dookoła przestali się ruszać, obserwując uważnie wymianę zdań. Kilkoro sięgnęło do broni, ale ich nie wyjęło.
- Nie mamy go – odparła Yuki chłodnym tonem.
- Łżesz.
Aiko uniosła nagle głowę do góry, zupełnie, jakby zauważyła lecącego ptaka. Niebo było pochmurne i puste. Opuściła po chwili głowę, mrugając kilkakrotnie.
- Zbliżają się – zaśpiewała, bujając się w przód i tył, jak mała dziewczynka. Na jej twarz wstąpił uśmiech, który w każdej innej sytuacji nazwałbym uroczym.
- Kto? – warknęła Yuki, zupełnie otępiała.
- Shinobi – odpowiedziała szybko, jakby było to oczywiste. – Nie wiem ilu, ale są chyba całkiem silni.
Mimo braku wiatru zrobiło mi się zimno. Identyczni bracia odruchowo przybliżyli się do siebie, rozglądając bacznie. Yuki przyłożyła chłodną dłoń do skroni.
- Kuźwa.
Po okolicy rozległo się klaskanie. Nasze spojrzenia przeskoczyły na naszego przywódcę, stojącego prosto bez emocji na twarzy.
- Doskonałe przedstawienie, moje panie. Niemal uwierzyłem. Jednak nie jestem tak głupi, za jakiego mnie uważacie. Nie ruszymy się stąd, póki nie dostanę Wazurai.
- Więc tu chyba umrzemy, bo żadne z nas widać go nie ma – odparł jeden z bliźniaków.
- Wy umrzecie. Ja, razem z moimi ludźmi, zabiję was, zanim pogoń tu dotrze i zostawię tu wasze ciała. Gdy znajdą przy nich truciznę, uznają, że pozabijaliście się o pieniądze. A ja będę żył jak król.
- Jesteś psycholem – westchnął jeden z brunetów z nieukrywanym zniesmaczeniem w głosie.
- Jak my wszyscy, Yogore – odparł Toushu ze sztucznym uśmiechem. Po chwili spoważniał, wyciągając ku nam rękę. – A teraz – trucizna.
- Możemy was zabić i podzielić się łupem – zauważyła Yuki, odwracając w naszą stronę. Była to… ciekawa propozycja, acz trochę nierealna. I trochę mi nie pasowała.
- Tak, by być ponownie wykiwanymi, na przykład przez osobę, która nas okradła – warknąłem, krzyżując ręce na piersi. Aiko, korzystając z zamieszania, zrobiła kilka kroków do tyłu, ale drogę zastąpili jej najemnicy. Chyba tylko ja z naszej grupy zauważyłem jej ruchy. Jeśli nawet ona była gotowa do ucieczki, to znaczyło, że nasi przeciwnicy byli bliżej, niż się wydawało. Niż nam mówiła.
Dziewczyna igrała ze śmiercią.
- Masz rację – stwierdził z zaskoczeniem Toushu, przyglądając mi się. Uśmiechnął się po chwili, mierząc Yuki wściekłym wzrokiem. Praktycznie przyznała, że chce go zabić. – Wydajesz się jedynym normalnym z tej grupy. Ciebie oszczędzę.
Zamrugałem, naprawdę zszokowany. Jednak nie wszystko było stracone.
- Dziękuję.
- Zwariowałeś?! – wrzasnęła Aiko, machając rękami w moją stronę. Jej chakra szalała. – Pozwolisz mu po prostu nas zabić?!
- Eee… tak – zaśmiałem się, robiąc kilka kroków w stronę Toushu i stając obok niego. – Co powiesz dalej? „Po tym, co razem przeszliśmy” czy „po tym, co dla ciebie zrobiłam”? – Oczy dziewczyny były wielkie jak spodki. Cała czwórka stała jak wryta, rozglądając się nerwowo. Byli w pułapce. - Nie żartuj sobie ze mnie. Zasługujecie na śmierć. Zwłaszcza po tym, jak okradliście resztę.
- Mówiłam już, że nic nie wzięłam! – pisnęła kunoichi z desperacją, dysząc ze strachu. Najemnicy zaczęli wyjmować broń. Yuki cofnęła się z twardym wyrazem twarzy, a bracia stanęli obok siebie, stykając się ramionami. Ich dłonie powędrowały powoli i ostrożnie do zdobionych katan.
- Tak, Aiko. Bo twojemu słowu można wierzyć – zakpiłem, a Toushu wypuścił powietrze nosem.
Dziewczyna stała przez chwilę jak wryta, zupełnie skupiona.
- Będą tu za kilka minut – stwierdziła pustym głosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Przyspieszyli, więc nas wyczuli. Ruszajmy teraz albo zginiemy. Wszyscy – dodała z naciskiem.
- Kaijuu ma rację. Nie można ci wierzyć – westchnął Toushu, sięgając do swojego paska. Długi łańcuch zakończony imponującymi, błyszczącymi kosami, zabrzęczał ostrzegawczo. Aiko zmrużyła oczy, instynktownie zbliżając się do reszty przemytników. – Macie ostatnią szansę.
Cisza. Cała czwórka gapiła się na nas uparcie. Yuki była zdenerwowana, ale jej maska spokoju nie do końca zniknęła. Aiko była wściekła w desperacki, otwarty sposób – jej blada, niemal biała skóra pokryta licznymi tatuażami zalana została wściekłą czerwienią. Bliźniacy spoglądali na siebie ukradkowo, zaciskając dłonie na tsukach swoich katan, jakby żegnając się w myślach.
- Zginiecie wszyscy.
Toushu ruszył do przodu, rozkręcając ogromną, metalową kosę tuż przy swoim boku. Aiko odskoczyła, a bliźniacy wykorzystali pęd przywódcy, by zaatakować go mieczami. Drobna brunetka, nie widząc możliwej drogi ucieczki, skoczyła ku mnie, smagając mnie swoją chakrą. W powietrzu świsnął jej kunai, więc wyjąłem swoje sztylety, by go sparować.
Przez chwilę siłowaliśmy się. Wiedziałem, że dziewczyna o jej sylwetce nie mogła być tak silna. Za jej ciosami stały jednak szerokie pokłady energii.
Kątem oka spostrzegłem, jak Yuki wymyka się najemnikom i rusza do niesionej wcześniej przez Toushu skrzyni. Nie mogłem pozwolić jej uciec.
Odepchnąłem młodą kunoichi od siebie, zaraz układając pieczęci. Kula ognia śmignęła pomiędzy tłoczącymi się ludźmi. Dziewczyna, zamiast uniknąć jutsu, rozłożyła ręce na boki, wdychając głęboko powietrze. Chakra wykorzystana na Katona rozpłynęła się w powietrzu, a szykujący się do ataku wojownicy zamarli w zdziwieniu.
Otrząsnąłem się z szoku, ruszając pędem w stronę białowłosej kunoichi. Posłałem w jej kierunku kolejnego Katona, przed którym ledwo co uciekła. Nie była w stanie walczyć z wielkim kufrem na rękach, więc odrzuciła go za siebie.
- Zdrajca – syknęła, odgarniając suknię na bok.
Gdzieś za moimi plecami rozniósł się krzyk. Spojrzałem instynktownie za swoje ramię, gdzie Aiko wypuściła z płuc spotęgowaną wersję mojego Katona, podpalając kilkoro mężczyzn dookoła. Uniósł się dym i wrzask.
- Mówi to morderczyni małych dzieci – mruknąłem, rozkręcając swoje specjalnie przygotowane sztylety. Podszedłem kilka kroków, ale kobieta odsunęła się, idąc spokojnym, równomiernym chodem. Okrążyliśmy się kilka razy, mierząc się spojrzeniami. Jej błękitne, niemalże białe oczy były puste.
Cokolwiek miało się stać – ona nie mogła przeżyć.
- Każdy ma jakieś hobby – odparła lodowatym tonem, sięgając po senbony przy swoim udzie. Skupiłem chakrę.
Wtedy usłyszałem dziwny dźwięk.
Byliśmy niedaleko polany, na której się zatrzymaliśmy. Dookoła unosił się dym i para, wiec nie widziałem dokładnie, ale mogłem przysiąc, że nagle z nieba na walczących ninja spadła masa wody. Zwykłej, czystej wody.
Walki na chwilę zamarły. Niemal trzydziestka mokrych ludzi, niektórych wdzięcznych za niemal boską interwencję i ugaszenie ich ubrań, stała jak wryta, nie rozumiejąc, co się właśnie stało.
Do momentu, gdy drzewami dookoła szarpnął potężny, lodowaty wiatr przepełniony nieznajomą chakrą. Widziałem, jak Aiko odskakuje na bok, w moim kierunku, a jej mokre włosy ochlapały śnieg tuż przy moich stopach.
Reszta shinobi w oka mgnieniu pokryta została warstwą lodu. Jedni grubszą, niemal całkowicie okalającą ich ciało, inni zaledwie szronem, który zamroził też grunt pod ich stopami, przez co nie mogli przez moment się ruszyć. Mnie też ogarnął chłód. Palce zaciśnięte na sztylecie zesztywniały i odpłynęła z nich krew.
- Kurwa – syknęła drobna brunetka.
Ludzie zaczęli szarpać się i kląć, rozglądając z przerażeniem. Kilkoro z nich się uwolniło, bo dobiegły mnie ponownie dźwięki metalu uderzającego o metal.
Z jednego z wyższych drzew, na sam środek szamotaniny, wyskoczył obcy. Miał włosy czarne jak smoła i katanę w ręku. Był ubrany w ciemne kolory i nie mogłem dostrzec opaski jego wioski. Uniósł głowę, a moje oczy spotkały czerwone, żądne krwi spojrzenie.
Powietrze w promieniu kilku metrów naelektryzowało się. Jego wygięta katana pokryła się oślepiającym, bladoniebieskim światłem, gdy shinobi zatoczył nią łuk, rozcinając wpół wszystkich zamrożonych shinobi. Krew trysnęła na wszystkie strony, jak wulkan, a nieznajomy rzucił się na dalszą grupę, tą nadal przytomną, i ponowił atak. Jego ruchy były wykalkulowane i precyzyjne. Ciął najemników w strategiczne miejsca, w niemym, śmiertelnym tańcu. Ludzie padali jak muchy, nie mogąc oderwać nóg od podłoża.
- Spieprzam stąd – warknęła Yuki, i chyba pierwszy raz w jej głosie były jakieś emocje. Skoczyła do drewnianej skrzyni, obejmując ją mocno i podnosząc się. Ułożyła jedną ręką obcy mi gest, po czym zaczęła rozpływać się w powietrzu. Genjutsu.
- O ty ździro! – wrzasnęła Aiko, rzucając się w jej kierunku. Uderzyła w kobietę całym swoim ciałem, przygważdżając jej sylwetkę do brudnego śniegu. Ciało Yuki zmaterializowało się z powrotem, a kobiety zaczęły szarpać się i warczeć.
Spojrzałem na leżącą obok nich skrzynię.
Teraz była moja szansa. Mogłem uciec - tak, jak planowałem od początku. Wazurai było niezłym dodatkiem. Wystarczyło tylko, by shinobi, którzy nas zaatakowali, zajęli się resztą. Ale czy mogłem być tego pewien?
Zmrużyłem oczy, wyjmując sztylet. Podbiegłem do szarpiących się kunoichi. Wiedziałem, że mnie dostrzegły i przestały walczyć. Rzuciły się, jak jeden maż, z rękami wyciągniętymi po kufer. Nie spodziewały się, że ja nie sięgam po niego.
Odgłos, gdy moje ostrze zagłębiało się we wnętrznościach tej zdziry, dźwięk łamanych kości i jej ochrypły krzyk były melodią dla moich uszu.
            Wyjąłem sztylet z jej ciała, wpychając go ponownie, w drugie miejsce, dla pewności. Puste, błękitne oczy mrugnęły kilkakrotnie, a z bladych, popękanych ust wyciekłą strużka krwi.
            Aiko patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi oczami. Pudełko leżało gdzieś w śniegu, zapomniane.
            Yuki chciała coś powiedzieć, poruszyła ustami, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Żaden dźwięk poza gulgotem krwi nie wydostał się z jej gardła. Syknąłem, wyjmując ostrze z jej klatki piersiowej i odrzuciłem jej bezwładne ciało na ziemię. Zanim moja ręka puściła jej szyję, czułem pod palcami słaby puls. Żyła, gdy upadła na śnieg, ale to nie miało znaczenia. Jej śmierć była przesądzona. Skoro jednak miała czelność jeszcze oddychać, równie dobrze mogła dowiedzieć się, co zrobiła nie tak.
            - Zabiłaś mi syna – warknąłem, patrząc na jej drżące, zakrwawione ciało. Leżała z twarzą w śniegu, więc nie wiedziałem, czy słyszała. Jęknęła tylko cicho, oddychając potem chrapliwie. Przenosiłem wzrok na Aiko, patrzącą na mnie z lekko otwartymi ustami. Chciałem podejść do skrzynki i odejść bez słowa, ale kunoichi, jak to ona, poderwała się do walki z głośnym przekleństwem.
            Rozkręciłem zakrwawiony sztylet w ręce mimo tego, że krew morderczyni zaczęła sklejać mi palce. Wiedziałem doskonale, że ostrze nadal spełni dobrze swoją rolę.
            W oddali słychać było odgłosy walki. Ludzi została co najwyżej połowa. Kimkolwiek był nasz przeciwnik, był silny.
- No no no… sprzeczki w rodzinie? – Odwróciłem głowę w stronę nieznajomego głosu. Znikąd z lasu wyłoniły się kolejne dwie kunoichi. Miały długie, brązowe włosy i ciepłe ubrania. Na ich czołach widniały opaski Konohy.
Zdziwiłem się nie na żarty. Wiele słyszałem o shinobi z tej wioski i szczerze mówiąc nie przypasowałbym takiego sposobu rozwiązywania spraw do tej akurat osady. Gdzieś w oddali słychać było walkę przepełnioną uderzaniem metalu i częstymi wyładowaniami elektrycznymi. Nie potrafiłem rozróżnić, czy chakra wzywająca Raitony należała do czarnowłosego shinobi z Konohy, czy Toushu. Być może do obu, na zmianę.
Aiko zamarła. Przeniosła wzrok najpierw na mnie, potem na dwie nieznajome, po czym utkwiła wzrok w porzuconym mniej-więcej w połowie drogi między nami kufrze. Zacisnęła mocno szczękę i brwi, kalkulując pewnie, czy opłaca jej się walczyć o Wazurai, czy lepiej brać nogi za pas.
Jednak ucieczka nie była w jej stylu. Kochała walczyć i nie kryła się z tym. Jeśli widziała to, co ja – że zaatakowała nas grupa bardzo uzdolnionych wojowników – to nie widziała w tym zagrożenia. Widziała w tym okazję, by kogoś zabić, pobawić się we władzę nad życiem i śmiercią.
Wzrok ciemnych oczu otoczonych rozpływającym się od wilgoci w powietrzu makijażem skupił się na mojej twarzy.
- Zabijamy i dzielimy się łupem? – spytała, dobywając kolejnego kunai’a.
Chyba zapomniała, że jeszcze chwilę temu byłem gotów zostawić ją na pastwę kos Toushu. Może też pamiętała, ale wiedziała doskonale, że nie pokona dwóch kunoichi sama, a ucieczka ze skrzynią w rękach skończy się fiaskiem.
Spojrzenie dwóch szatynek wskazywało, że też doskonale wiedzą, co jest w skrzyni leżącej na śniegu. I bardzo chciały to dostać. Nieważne, że nie było tam wszystkich fiolek.
- Do dzieła – uśmiechnąłem się, ruszając do ataku. Jedna z kunoichi rozpieczętowała bo i rzuciła się w moim kierunku. Druga, dobywając kilku senbonów, odskoczyła w stronę Aiko, która odciągnęła ją w kierunku reszty najemników. Widocznie liczyła na wsparcie Toushu w obliczu wspólnego wroga.
Wystarczyło pokonać tę tutaj, wziąć pudełko i ruszać. Nie miałem zamiaru dotrzymywać umowy z Aiko, a z Toushu i jego ludźmi tym bardziej. Zapas Wazurai ustawiłby mnie na całe życie. Już nigdy nie musiałbym parać się pracą u boku takich gnid.
Mój sztylet odepchnął rozpędzony kij lecący wprost na moją czaszkę. Dziewczyna okręcała się z nim z wdziękiem, rozrzucając śnieg na boki. Zdawała zupełnie się nie przejmować tym, że prowadzi nierówną walkę.
Kilkoro najemników pojawiło się nieopodal i postanowiło mi pomóc. Kunoichi nie przestraszyła się wcale, trzymając nas wszystkich na dystans długim drągiem.
Aiko i ta druga zniknęły mi z oczu. Słyszałem jednak obcy głos wzywający techniki i szum wody. Złodziejka wchłonęła pewnie Suitona.
Jeden z ludzi Toushu naparł na kunoichi przede mną. Jego miecz ześlizgnął się po drzewcu i ranił ją w ramię. Dziewczyna odskoczyła, odrzucając nas od siebie krótkim Fuutonem. Jej chakra była tą samą, co zamroziła wcześniej mokrych shinobi. Była całkiem silna, musiałem to przyznać.
Przystanąłem za drzewem, nie dając odrzucić się za daleko i naprałem na nią szybkimi ciosami jeszcze zanim zakończyła technikę. Szatynka rozkręciła bo w ręce i podcięła mnie, po czym zamachnęła się, by wbić mi drąg w brzuch. Odturlałem się szybko z jej zasięgu, a moje miejsce zajął młody chłopak walczący dwoma mieczami. Pomagało mu dwóch najemników.
Zdawało się, że nikt nie przyjdzie kunoichi na pomoc. Mogłem zostawić wszystko w rękach tej trójki.
Schowałem sztylet i odbiegłem kawałek w stronę kufra. Chwyciłem go za dwa zawiasy, zarzucając go sobie na ramię.
W moje plecy uderzyła nagła fala gorąca. Tuż za mną wystrzeliła wiązka potężnej chakry. W ostatnim momencie padłem na ziemię, gdy kula ognia świsnęła zaledwie parę centymetrów nade mną. Warknąłem, zdejmując sobie skrzynię z obolałego ramienia.
- Nigdzie nie idziesz! – warknęła kunoichi i zaraz poczułem cios jej kolana pomiędzy swoimi łopatkami. Zrzuciłem ją z siebie, zamachując się przy okazji swoim ostrzem. Dziewczyna wylądowała mało zgrabnie w śniegu i błocie powstałym po Katonie. Szybko jednak się podniosła i zbliżyła do mnie, mając na uwadze dwóch pozostałych najemników i skrzynię. Zacisnęła zęby z bólu. Któryś z mężczyzn wcześniej ją trafił.
Najemnicy zaatakowali wspólnie, nie czekając na mój ruch. Młodszy i drobniejszy ciął swoim mieczem. Dziewczyna uskoczyła, chwytając go za ramię i kopiąc go kolanem w podbrzusze. Drugi zachwiał się, nie chcąc trafić swojego towarzysza ciężkim mieczem. Szybko jednak stanął prosto i natarł na wycofującą się dziewczynę.
W ostatnim momencie przygarbił się, zniżając znacznie i podciął ją obiema nogami. Dziewczyna poszybowała do góry, lekko jak piórko. Przez moment wydawała się oszołomiona. Obróciła się jednak w locie, chwytając mężczyznę za ramiona i przygwoździła go do podłoża całym swoim ciałem wspomaganym dodatkowo chakrą.
Mężczyzna nie mógł sięgnąć upuszczonej broni, więc zamachnął się pięścią, trafiając dziewczynę w twarz. Oddała mu, trafiając widocznie w skroń, bo najemnik stracił przytomność.
Dziewczyna zeskoczyła z wojownika i podniosła z powrotem swój kij. Idąc w moim kierunku uderzyła z rozmachem w potylicę odczołgującego się na bok chłopaka z bolącym brzuchem. Schyliła się, wyciągając z kabury na jego udzie nóż i obróciła się, trafiając biegnącego ku niej mężczyznę tuż nad sercem.
Nie wyczułem go. Ona tak, mimo że była do niego tyłem. Wojownik nie ruszał się.
Została tylko nasza dwójka. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że będzie łatwiej. Jedna dziewczyna położyła co najmniej czwórkę ludzi.
Z drugiej strony to byli zwykli, drugorzędni najemnicy. Nie znali jutsu i nie byli dobrze wyszkoloną jednostką. Kunoichi widocznie wspomagała swoje ciosy chakrą, co dawało jej oczywistą przewagę.
Dziewczyna otrzepała swoją kurtkę z brudu, rozglądając się. Nie słyszałem odgłosów walki. Albo wygrała Konoha, albo Toushu i jego ludzie. Tak czy inaczej, czas na odejście z całym łupem kurczył się drastycznie.
Ułożyłem pieczęci i posłałem w stronę dziewczyny wstęgę ognia. Kunoichi zaczęła uciekać między drzewami, skręcając raptownie i okrążając mnie, by nie spuścić oka z kufra. Warknąłem pod nosem, widząc jak wysyła w stronę śledzącej jej kuli własną, większą.
Mokre drzewa dookoła zajęły się ogniem. Temperatura znacznie wzrosła. Para wodna z tych i poprzednich jutsu uniosła się do góry i zaczęła spadać w postaci śniegu.
Kunoichi dyszała. Jeśli chciałem ją dorwać, była to ostatnia szansa.
Ruszyłem ku niej, dobywając też drugi przygotowany na Yuki sztylet. Dziewczyna nie miała już kija. Zgubiła go podczas ucieczki przed ogniem. Mimo to nie wyjęła żadnej broni.
Zatrzymała mój atak zepchnięciem mojej ręki z trasy. Zachwiałem się, a ona wykorzystała ten moment i uderzyła mnie łokciem w twarz. Krew trysnęła na śnieg, a ja automatycznie upuściłem zakrwawiony nóź, łapiąc się za nos.
Dziewczyna, widząc mój kolejny wściekły zamach, wystawiła przed siebie nogę. Chwyciłem ją za buta, powstrzymując kopnięcie, ale ona wybiła się z drugiej nogi, odskakując w tył i robiąc salto. Kopnęła mnie w twarz, lądując nieco zgrabniej niż ja na ziemi i podnosząc się zaraz.
Warknąłem, wypluwając krew z ust. Nie miałem chęci jej zabijać jeszcze parę minut temu, przysięgam.
Tym razem to ona ruszyła na mnie, zamachując się pięścią. Chwyciłem ją za rękę, która zahaczyła o mój tors i zakręciłem się, odrzucając ją na drzewo. Dziewczyna uderzyła o nie plecami, kaszląc. Jej oczy odpłynęły na chwilę do tyłu, zostawiając same białka.
Doskoczyłem do niej, wbijając ostrze pod jej żebra. Dziewczyna wrzasnęła z bólu i zaskoczenia, odpychając mnie od siebie resztkami sił. Nie chcąc oberwać pięścią przepełnioną chakrą w głowę, odskoczyłem od niej. Kunoichi z warknięciem wyciągnęła sztylet ze swojego ciała i zaraz rzuciła go z obrzydzeniem na ziemię.
Była zmęczona i zakrwawiona. Pot lał się z jej czoła strumieniami, a ona dyszała ciężko.
- No teraz… - wycharczała, odpychając się od kory drzewa. Zatoczyła się, ale stanęła w końcu niemal prosto, trzymając się jednak kurczowo za ranę w brzuchu. - …to cię zabiję.
-  Śmiem się nie zgodzić. – Podskoczyłem, słysząc nieznajomy, niski głos tuż obok swojego ucha. Zanim zdążyłem się obrócić, moją klatkę piersiową rozdarł niewyobrażalny, otępiający ból. Przestałem widzieć i jedyne, co usłyszałem poza wyładowaniem elektrycznym przypominającym świergot ptaków, to kolejne słowa chłopaka z ręką zaciskającą się na moim sercu. – Ja to zrobię.

Wyjąłem rękę z trupa złodzieja, pozwalając mu upaść bezwładnie na śnieg. Schowałem Serimochi. Wyglądało na to, że nasze zadanie zostało wykonane.
Rzuciłem okiem na Niko. Była zalana potem i dyszała ciężko. Dookoła widziałem tylko czterech pokonanych ludzi, w tym dwóch, wnioskując po chakrze, jeszcze oddychało. A ona wyglądała, jakby walczyła z całym batalionem. Rozumiem, że pogoń za tymi bandziorami była męcząca, ale… bez przesady.
- Nienawidzę, gdy to robisz – westchnęła Megumi z dezaprobatą. Podeszła do martwego przemytnika i obróciła go nogą na plecy. – Tak, to ostatni z nich. – Uniosła wzrok, rozglądając się spokojnie. – A tam pewnie jest trucizna.
- Halo, ja się tu wykrwawiam! – zawołała Niko, upadając ciężko na kolana. Westchnąłem, patrząc na Megumi i wskazując ponaglająco na swoją dziewczynę. Ashikaga przytaknęła niechętnie i ukucnęła przy zielonookiej, rozpinając jej kurtkę i przykładając do jej rany świecącą chłodnym światłem dłoń.
Nie czekając, aż skończą, podszedłem do kufra, obracając go wiekiem do góry i otrzepując ze śniegu. Zajrzałem do środka. Opis towaru się zgadzał, aczkolwiek było go trochę za mało.
No nic. Nie moja sprawa.
- Jeszcze ramię – jęknęła Niko, siedząc po turecku z opuszczoną głową. Megumi przystąpiła do zamykania jej mniejszych ran. Jej usta uformowały cienką linię wskazującą irytację. Zupełnie, jakby była urażona faktem, że śmiemy oczekiwać od niej, że zrobi to, co do niej należy.
Doprawdy, Niko też była jak małe dziecko. Nie można było jej zostawić ani na moment samej, by nie znalazła sposobu na zrobienie sobie krzywdy.
Rzuciłem jeszcze raz okiem na martwego mężczyznę. Miał około czterdziestki, wcale nie taką silną chakrę i kiepską broń. Co zajęło jej tyle czasu?
Nieważne. Chciałem się stąd jak najszybciej oddalić. Ta misja wymagała zdecydowanie zbyt dużo zachodu. Było cholernie zimno, przeciwników było – jak zwykle – pięć razy więcej, niż przypuszczano, Megumi mnie irytowała, a Niko rozpraszała jeszcze bardziej, niż zwykle.
- Skończyłyście? – spytałem, wyciągając odpowiedni zwój i przystępując do pieczętowania kufra. Jedno szczęście, że ponownie byłem kapitanem tej drużyny i wszystko poszło gładko. Jeszcze tylko tego brakowało, by kunoichi ponownie skakały sobie do gardeł.
Musiałem przyznać, że sztuczka z połączeniem Suitona i Fuutona, którą wymyśliłem, okazała się całkiem przydatna. Szkoda tylko, że nie załatwiła tego mięśniaka z kosami. Kilka razy niemal uciął mi łeb i zmarnowałem na niego stanowczo za dużo siły.
- Twoja troska o moje zdrowie mnie oszołamia, Uchiha – mruknęła Niko, podnosząc się leniwie z ziemi. Nie trzymała się już za brzuch, ale nadal była zmęczona i przygarbiona.
- Nie jestem tu od troski, tylko od wykonywania za ciebie całej roboty, kotku.
Ashikaga uśmiechnęła się kpiąco. Chyba nie tylko ja zauważyłem stosunek moich pokonanych wrogów do tych załatwionych przez Niko. Rzeczona dziewczyna fuknęła coś pod nosem, zapinając kurtkę i prostując plecy. Minęła mnie pewnym, szybkim krokiem, nie oglądając się nawet. Obrażona. Ponownie.
- Ruszajmy, kapitanie.
Nie spieszyło mi się do spisywania raportu i tłumaczenia się z ran Niko, ale nie miałem też zamiaru zamarznąć na śmierć. Ruszyliśmy więc najprostszą drogą do wioski, na przełaj ogromnych, zaśnieżonych puszcz. Robiło się już ciemno i temperatura znacznie spadła, a my nadal byliśmy dobre kilka godzin drogi od domu.
Przekląłem pod nosem. Nie mogłem przewidzieć przecież, że będziemy ganiać za tymi oprychami przez pół lasu.
- Coś nie tak? – mruknęła Ashikaga, przystając tuż obok mnie na gałęzi. Wyjęła mapę i kompas, mrużąc oczy i rozglądając się bacznie dookoła. Zupełnie bez sensu, gdy ja miałem Sharingan. – Chyba jesteśmy na dobrej drodze.
- Trzeba było zaatakować ich w mieście, jak mówiłem – warknąłem. Obok siebie poczułem chakrę Niko. Dziewczyna przystanęła przy pniu, opierając się o niego i wzdychając ciężko.
- Nie było mowy o mieszaniu w to cywili, Sasuke – oświadczyła twardo Megumi, chowając mapę. Niko, ku mojemu zirytowaniu, przytaknęła jej, drżąc lekko i otaczając się ramionami. Od kiedy to one były takie zgodne?
- Tak, ale zaoszczędziłoby nam to walki z dwudziestką najemników – syknąłem, poprawiając paski od plecaka. Mieliśmy wybór – zarwać noc na powrót do wioski, spać na tym mrozie albo szukać miasteczka i gospody. Jedna opcja bardziej kłopotliwa od drugiej.
- Nie byli tacy silni – uśmiechnęła się Megumi, niemal pokrzepiająco, po czym uniosła brew, odwracając się do Niko. – Przynajmniej dla większości z nas.
- Goń się.
Uniosłem rękę, sygnalizując, że nie mam ochoty tego słuchać.
- Jeśli się pospieszymy, dotrzemy do Konohy na śniadanie – oświadczyłem, a Megumi westchnęła, przygotowując się pewnie w duchu na kolejny bieg. Nie chciała raczej spędzać z nami więcej czasu, niż było to potrzebne. I z wzajemnością.
Odbiła się od gałęzi, zrzucając z niej śnieg, i ruszyła dalej.
Poczułem, jak Niko chwyta mnie za łokieć i opiera czoło na moim ramieniu, wzdychając ciężko. Przez chwilę staliśmy blisko siebie, a dziewczyna objęła mnie ramieniem, przytulając się do mnie, by ukraść trochę ciepła. Nabrałem powietrza w płuca, wzdychając potem w jej włosy. Gdy podniosła wzrok, uśmiechnąłem się lekko. Odpowiedziała mi znaczącym uśmieszkiem, wzruszając ramionami, i ruszyła za Megumi.
Warknąłem sam na siebie. Być może ta gospoda to nie był taki zły pomysł.
Na niebie nie było widać ani księżyca, ani gwiazd. Było pochmurno, lodowaty wiatr smagał mnie po policzkach, gdy skakałem między gałęziami. Ledwo było cokolwiek widać, ale dzięki Sharinganowi mogłem w miarę bezpiecznie wymanewrować nas między drzewami. Nie spodziewałem się żadnych trudności. Nikt normalny nie przebywał o takiej porze w lesie. A nawet jeśli – zauważylibyśmy tych masochistów z daleka, jeśli mieliby choć odrobinę chakry czy ogień.
Wyczuwanie obcych chakr, zwłaszcza przy używaniu Sharingana, robiło się dla mnie nie tylko dziecinnie proste, ale i naturalne. Dokładnie czułem energię podążającej za mną w ciszy Megumi, nawet, gdy ją tłumiła i odbudowywała w sobie po walce z czarnowłosą wariatką.
Niko natomiast…
Przystanąłem.
Jej chakra była nadal bardzo słaba. I odległa.
Ashikaga przykucnęła obok mnie, również patrząc w kierunku, z którego przybyliśmy.
- Gdzie ona się podziała? – syknęła, podnosząc się i rozcierając zmarznięte ręce. Odczekaliśmy chwilę, uspokajając oddechy. Gdzieś w oddali zawył wilk. Brzmiało to nie tyle ostrzegawczo czy niebezpiecznie, co żałośnie. – Niko?
- Zaczekajcie… trochę.
Jej głos był dziwnie słaby, ale spokojny. Wytężyłem wzrok, widząc ją w oddali. Szła z widocznym wysiłkiem, zatrzymując się co jakiś czas i pochylając do przodu. Oddychała ciężko, opierając ręce na kolanach.
Zeskoczyłem z gałęzi i podszedłem do niej. Coś było nie tak.
- Dobrze się czujesz? – spytałem, choć odpowiedź była wiadoma. Zielone tęczówki skupiły się na mnie. Nawet w niemal zupełnej ciemności byłem w stanie zauważyć krople z pewnością zimnego już potu osądzające się jak rosa na jej czole. Była blada. – Chcesz odpocząć?
-  Mhm. Chwilkę – westchnęła, pochylając się z cichym stęknięciem. Białe obłoki pary unosiły się przed jej twarzą, a ona drżała widocznie na całym ciele.
Jeśli Niko przyznawała, że jest zmęczona, coś z pewnością było nie tak.
Obróciłem się w stronę Megumi, marszcząc brwi. Dziewczyna, obserwująca nas z rękami skrzyżowanymi na piersi wydała się zaskoczona uwagą skupioną nagle na jej osobie.
- Czy ona wygląda ci na uleczoną? – warknąłem nisko, wskazując na trzęsącą się dziewczynę.
Zanim kunoichi zdążyła mi odpowiedzieć, Niko wyprostowała się nagle, odchodząc na chwiejnych nogach, pilnym krokiem, w zarośla. Zaraz doszedł nas odgłos wymiotowania i kaszlu. Zmrużyłem oczy, wracając do Megumi.
- Kiepsko leczysz – stwierdziłem, powstrzymując chęć, by iść po Niko. W jej sytuacji wolałbym raczej być sam.
- Zamknęłam wszystkie rany na jej ciele. – Megumi uniosła brew, opierając ręce na biodrach. – Skąd wiesz, że to moja wina, a nie twoja?
- Moja? – syknąłem, zniżając głowę. Przez moment nie wiedziałem, o co jej chodzi. Dopiero, gdy na jej twarzy zagościł prześmiewczy uśmiech, zrozumiałem, co takiego insynuowała. Zamrugałem, otwierając usta, a potem je zamykając. Spojrzałem w miejsce, gdzie Niko zniknęła za drzewem, zwracając wszystko, co miała w żołądku.
Poczułem ogarniające mnie otępienie. Czy to było możliwe? W sumie o tym nie myślałem. I… cholera, to było bardzo możliwe.
Spodziewałem się strachu, może wściekłości, radości, czegokolwiek. Zamiast tego byłem po prostu… oszołomiony.
Megumi zaśmiała się, klepiąc mnie w ramię. Od razu odtrąciłem jej rękę, warcząc groźnie.
- Nie byłam pewna, czy trafię, ale twoja mina mówi wszystko. Gratulacje.
- Zamknij się. – Podszedłem kilka kroków do drzewa, zza którego wyłoniła się blada dziewczyna. Wnioskując z jej zaspanej, otępiałej miny – nie słyszała naszej rozmowy. – Możesz iść? – spytałem. Kunoichi przytaknęła automatycznie głową, odpychając się od pnia i ruszając w moją stronę. Potknęła się o własne nogi, ale nie miałem problemu ze złapaniem jej.
Jej ciężkie powieki otworzyły się. Jej oczy były nieskupione, a zęby dygotały.
Przyłożyłem jej rękę do czoła.
- Jesteś gorąca – warknąłem, zmuszając ją, by usiadła na ziemi i nie wisiała na moim ramieniu. Zielonooka uśmiechnęła się sennie.
- P-pochlebca.
Megumi była natychmiast przy moim boku, a jej świecąca w ciemności dłoń uniosła się nad mokrą głową Niko. Przejechała powoli w dół, szukając ran.
- Nic nie widzę. Jak się czujesz? – spytała. Jej głos nie był taki jak zwykle – opieszały i wredny. Przyjął profesjonalną, choć trochę spanikowaną barwę.
- Źle – westchnęła Niko. Jej nogi trzęsły się bardzo mocno. Nie potrafiła utrzymać głowy prosto, przez co odturlała się ona na bok, na moje przedramię.
- A konkretniej? – warknęła Megumi, mimo wszystko otaczając blade, rozgrzane ciało dziewczyny seledynową, lecznicza aurą.
- Gło-wa. Brzu-u-uch – jęknęła, dławiąc się na tych dwóch słowach. Wstrząsnęły ją konwulsje. Wyrwała się z moich objęć, odturlała się na bok i zwymiotowała ponownie. Jej ramiona trzęsły się mocno.
Ruszyłem za nią, by podnieść ją ze śniegu, ale powstrzymała mnie dłoń na moim mostku i stanowcze spojrzenie orzechowych oczu.
- Znajdź drewno na opał. Ja się tym zajmę.
- Musimy wracać do wioski. Jeśli coś jej się stanie… - warknąłem, potrząsając głową. Nawet nie potrafiłem dokończyć tego zdania. Czułem, jak moje pięści zaciśnięte po obu stronach mojego ciała drżą z bezsilności.
Megumi zignorowała mnie, odwracając sapiącą Niko na plecy i rozpinając jej kurtkę. Podniosła jej rozdartą, zakrwawioną bluzkę i zamarła.
- Sasuke…
Pochyliłem się nad nią i również zamarłem.
Niewielka, kilkucentymetrowa rana po sztylecie rozrosła się. Połowę brzucha kunoichi pokrywał teraz żółto-czarny siniec, jakby jej ciało zaczęło nagle gnić. Dziewczyna czując chłodne powietrze na skórze jęknęła przeraźliwie.
- To Wazurai? – syknąłem, w głębi duszy znając odpowiedź.
Mieliśmy odzyskać całą skrzynię rzadkiej, właściwie nowo-wymyślonej trucizny. Trucizny o tajnym, oryginalnym składzie, którego nikt jeszcze oficjalnie nie znał. Była śmiertelna, działa szybko i zabijała boleśnie. Megumi mówiła wcześniej, że prawdopodobnie robi się ją z jadu węży lub pająków i trujących roślin. I że nie ma na nią odtrutki.
Jej powolne, ospałe pokiwanie głową przeważyło szalę.
- Ulecz ją.
- Nie umiem – odparła Megumi zdesperowanym głosem. Oparła drżące ręce na kolanach, pochylając się nad Niko. – Nie mam tu narzędzi i środków, poza tym trucizny to nie moja specjalizacja…
- Specjalizacja? – warknąłem, zaciskając zęby. - Specjalizacja? A jaka jest twoja specjalizacja, do cholery?
- Przeszczepy.
Wiatr zawiał mocniej. Czułem, jak furia wzbiera się we mnie gorącymi, nagłymi falami. Ten gnój, ten niepozorny palant, pół-shinobi, z którym walczyła Niko, miał zatruty sztylet. Miał ostrze wysmarowane Wazurai, zatruł ją. A ja, kretyn, nie przejąłem się, gdy brakowało kilku flakoników w skrzyni.
- Wracamy do wioski – oświadczyłem, obchodząc ją dookoła i sięgając po Niko. Jeśli był ktoś, kto mógł jej pomóc, to była to Hokage. Zwłaszcza, że mieliśmy przy sobie truciznę. Mogła na próbce sprawdzić skład.
Ashikaga chwyciła mnie za wyciągnięte ramiona. Nie ugięła się pod moim wściekłym spojrzeniem. Przez chwilę miałem zamiar urwać jej ręce.
- Jak? Nie zdążymy. To kilka godzin drogi, a ona-…
- Zwoje. Masz zwoje teleportujące – warknąłem. Sięgnąłem ponownie po drżącą na śniegu dziewczynę, ale Megumi wprost odtrąciła moje dłonie. Pochyliłem się nad nią, marszcząc brwi. Sharingan zaczął pochłaniać więcej chakry. Słyszałem tylko szum krwi w swoich uszach. Ostatnie resztki silnej woli powstrzymywały mnie przed zabiciem Megumi.
– W jej stanie to bardziej niebezpieczne, niż myślisz. Poza tym wysłanie jej tam wymaga sporo chakry i specjalnego rytuału-…
- Znasz go?
- Hę?
- Znasz ten rytuał, pytam się? – odszczeknąłem, przymykając oczy. Nie mogłem patrzeć na krzywiącą się w bólu twarz Niko. Zaczynały nią targać kolejne fale nudności.
- Tak, ale…-
- Wyślij nas oboje. Dopilnuję, by wszystko poszło gładko.
- Nie.
W mgnieniu oka kunoichi leżała na ziemi. Moja ręka bez udziału mojego umysłu zacisnęła się na jej krtani. Ashikaga wybałuszyła oczy, próbując złapać oddech. Chwyciła mnie za nadgarstek, próbując sprawić, bym ją puścił. Nie mogłem. Zamiast tego wbiła w moją rękę swoje paznokcie. Wtedy poczułem, że moja kontrola nad sobą wisi na włosku. Pulsowanie w całym ciele skupiło się na miejscu nad moim barkiem, obok szyi.
- Wyślij mnie do Konohy, bo będziesz musiała sobie przeszczepić serce.
Zwolniłem trochę uścisk, by mogła odpowiedzieć.
Złapała oddech ze świszczącym, nagłym dźwiękiem, drżąc gwałtownie.
- To nie-…
Tym razem w chwyt na jej szyi włożyłem trochę chakry. Jej twarz zrobiła się purpurowa.
- Sugerujesz, że nie zaryzykujesz dla niej? Że pieprzony brat Kazekage jest ważniejszy? Że nagle zapomniałaś, jak to się robi? – Uniosłem jej głowę za szyję i rąbnąłem jej czaszką o zamarznięte podłoże. Śnieg zamortyzował trochę cios, ale Megumi i tak zachłystnęła się z bólem. – Zrób to, albo cię zabiję. Przysięgam.
Puściłem ją, wstając od razu. Nie oglądając się na nią podszedłem do Niko, która leżała na boku, dławiąc się. Odsunąłem włosy z jej twarzy.
Moja wściekłość nie minęła. Na nią też byłem wściekły. Na to, że dała sobie zrobić coś takiego, na to, że przez taki długi czas nie mówiła, że źle się czuje, na to, że śmiała mnie tak straszyć.
Podniosłem ją na rękach, podchodząc do Megumi rozkładającej zwoje na śniegu. Płakała. Nie widziałem tego przez jej grzywkę i opuszczoną głowę, ale słyszałem, jak siąka nosem, powstrzymując odruch otarcia łez.
Nie było niczego, co w tej chwili obchodziło mnie mniej.
Gdy wszystko było gotowe, odsunęła się o kilka kroków. Chwyciłem Niko mocniej, przyciskając ją do swojej klatki piersiowej. Nie uchyliła nawet oczu. Dyszała ciężko, zatracając się w gorączce. Stanąłem w miejscu, gdzie krzyżowały się zwoje i czekałem.
Czekałem, aż Megumi skończy swój głupi rytuał. Czekałem, podczas gdy dla Niko ważna była każda sekunda.
To były najdłuższe chwile w moim życiu.
Nie pamiętam, bym kiedykolwiek od tamtej nocy bał się czegoś tak, jak teraz. Nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje. Jeszcze kilka chwil temu koncepcja stracenia Niko była mi zupełnie obca, była wręcz absurdalna. Po to wykonywała proste misje u mojego boku, by taka sytuacja nigdy nie miała miejsca.
I co? Los zawsze znalazł sposób, by udowodnić mi swoją rację. By mnie pogrążyć i zniszczyć. Bym jeszcze raz przeżywał każdy koszmar, każdą chwilę.
Tym razem ważna osoba umierała nie na podłodze, a w moich ramionach. Ból był niewyobrażalny.
- Gotowe – szepnęła Megumi, skupiając w sobie nadal słabą chakrę i układając dokładnie, powoli, odpowiednie znaki. – Znajdziecie się w rezydencji mojego klanu. Nie zważaj na nic i biegnij do szpitala.
Przytaknąłem, nie patrząc nawet na nią. Mój wzrok był utkwiony w spiętej twarzy kunoichi na moich rękach. Nie mogłem od niej oderwać oczu. Wiedziałem, że pilnowanie jej w ten sposób nic nie da, a mimo to obserwowałem ją bacznie, wypatrując kolejnych symptomów.
Poczułem nagłe szarpnięcie. Złapałem Niko mocniej, by dziwna siła miotająca mną na prawo i lewo nie wyrwała mi jej z rąk. Mimo że stałem prosto, miałem wrażenie, że spadam. Gorący wiatr uderzał mnie na zmianę z lodowatymi podmuchami. Nic nie słyszałem.
Wtedy spadłem na… coś. Po odgłosie wnioskowałem, że rozwaliłem naszymi ciałami coś drewnianego.
Nie obejrzałem się nawet, tym bardziej nie czekając, aż hałas sprowadzi kogoś do pomieszczenia i zaczną się pytania. Wskoczyłem na szeroki parapet rezydencji, po czym przyklęknąłem na jedno kolano, asekurując Niko jedną ręką. Otworzyłem okno na oścież, po czym odepchnąłem się od parapetu, by wylądować z jak najmniejszym wstrząsem na dachu pod nami. Gdy tylko upewniłem się, że Niko nadal oddycha, ruszyłem pędem w kierunku szpitala.
Był środek nocy. Wioska tonęła w mroku i ciszy. Szpital był jednym z niewielu budynków dookoła, gdzie paliły się niektóre światła. Wszystkie okna były zamknięte z powodu mrozu, więc zeskoczyłem na ulicę, by wbiec do budynku przed frontowe drzwi. Na mój widok, a raczej bladej dziewczyny na moich rękach, gruba kobieta za ladą recepcji poderwała się raptownie z krzesła.
- Wezwij Hokage i każdego medyka – warknąłem, rozglądając się za kimś kompetentnym. Recepcjonistka przytaknęła, podnosząc białą słuchawkę do ucha. Niko jęknęła w moich objęciach, chwytając mnie po omacku za kurtkę. Jej powieki drżały, jakby śniło jej się coś strasznego. Sekretarka skończyła pospieszną rozmowę, po czym okrążyła ladę, popędzając mnie dłonią.
- Zaraz będzie z nami personel, w tym Shizune-sama – zapewniła, prowadząc mnie pospiesznie przez blady, jasno oświetlony korytarz. Od światła piekły mnie oczy. Miałem wrażenie, jakbym znalazł się w jakimś horrorze. Od zapachu szpitala robiło mi się niedobrze.
- A Hokage? – spytałem z naciskiem, nieświadomie chwytając Niko mocniej. Potrzebna mi była Hokage, do cholery.
- Dotrze tu za parę minut – odparła recepcjonistka, zatrzymując się przed jakimiś drzwiami. Były uchylone. Wszedłem bez pozwolenia, zauważając w pokoju kilku mężczyzn w białych mundurach i ciemnowłosą asystentkę Hokage. Nie marnując czasu, położyłem kunoichi na stole na środku sali, odsuwając się powoli. Poczułem się paskudnie, gdy przestała mi ciążyć na rękach.
- Co się stało? – spytał jeden z lekarzy, bez chwili namysłu uaktywniając swoją leczniczą chakrę i rozpościerając ją nad drżącym ciałem szatynki.
- Została zatruta Wazurai – warknąłem, sięgając po odpowiedni zwój. Skrzynia wypełniona czarnymi fiolkami upadła z hukiem na wypolerowane kafelki. Któryś z lekarzy podszedł do niej i wyjął jeden flakon, przyglądając mu się przez moment. Po chwili otworzył butelkę, wąchając jej zawartość z przymkniętymi oczyma.
- Kurara – westchnął. Shizune przytaknęła, pochylając się nad ciałem Niko.
- Uleczcie ją – warknąłem, stojąc bezczynnie jak kołek. Zbierała się we mnie nowa wściekłość. Drżałem na całym ciele, zaciskając pięści tak mocno, że chyba paznokcie zostawiły na mojej dłoni krwawe ślady.
Jeden z medyków, stojący przy głowie Niko i trzymający ją między świecącymi dłońmi – pewnie by uśmierzyć ból i ją uspokoić – spojrzał na mnie przelotnie.
- To nie działa w ten sposób.
- Jak to? – usiadłem na krześle, czując nagłe zmęczenie w nogach. Miałem gorzki smak w ustach, szczypały mnie oczy, a adrenalina buzowała w moich żyłach. Bolał mnie brzuch.
- Leczenie polega na kopiowaniu komórek. Jeśli którychś brakuje, wzorujemy nowe na tych dookoła – wyjaśnił profesjonalnym tonem mężczyzna w bieli. – Jeśli jednak wszystkie dookoła są zatrute… kopiowanie ich tylko pogorszy sytuację.
- Musimy ograniczyć rozprzestrzenianie się trucizny. – Shizune odsunęła się trochę od stołu, kierując się szybko do pokoju obok, gdzie zniknął lekarz z próbką.
Niko jęknęła przeciągle, a ja zerwałem się z miejsca, podchodząc do stołu. Jeśli chcieli zrobić jej krzywdę…
Ktoś złapał mnie za rękę.
Obróciłem się raptownie, warcząc jak dzikie zwierzę. Miałem ochotę kogoś zamordować.
- Uspokój się, Uchiha – mruknęła Hokage, odpychając mnie na bok. Zachwiałem się i upadłem na krzesło. Kobieta równym krokiem przeszła do stołu, a lekarze ustąpili jej miejsca. Między ich białymi kitlami mignęła mi naga skóra kunoichi. Była pokryta zielonkawo-czarnym nalotem. Dopiero teraz zauważyłem ohydny zapach w pokoju. Zakręciło mi się w głowie. – Jak postęp?
Lekarze zaczęli raportować kobiecie, co zdołali już osiągnąć. Ich słowa słyszałem jednak jak zza szkła. Ton ich głosów wskazywał jednak, że sytuacja nie wyglądała dobrze.
Dopiero teraz spostrzegłem, że Hokage była ubrana inaczej, niż zwykle. Jej strój przypominał… czy to był… szlafrok?
Kobieta wykonała kilka gestów, skupiając swoją chakrę na brzuchu Niko.
- Gdyby dostała w klatkę piersiową, byłoby po niej… - westchnęła, marszcząc brwi i koncentrując się na pracy. Miała ponurą minę. Z laboratorium, gdzie badano próbkę, nie słychać było żadnego dźwięku.
Wcisnąłem ręce we włosy, wsłuchując się w ciszę. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim Hokage odeszła od stołu i skierowała swoje kroki w moją stronę.
- Odpocznij, Uchiha. Wyglądasz koszmarnie – warknęła, otwierając drzwi na korytarz.
- Co z nią? – spytałem, ledwo przytomny. Czułem się, jakby razem z ulatującym życiem z Niko mnie też opuszczały siły. Zacisnąłem szczękę w irytacji.
- Jest źle – przyznała pewnie i bez mrugnięcia okiem. - Jest silną kunoichi i zahamowaliśmy rozprzestrzenianie się trucizny, ale jeśli nie znajdziemy antidotum, to umrze.
„Umrze”. To słowo odbijało się przez moment po moim umyśle jak echo. Przez chwilę wątpiłem, czy dobrze usłyszałem, a potem byłem przekonany, że pomyliłem znaczenie tego słowa.
Niko nie mogła po prostu… umrzeć. Nie miała prawa. Nie teraz, nie po tym wszystkim. Nie ona.
Moja ręka zacisnęła się na rękawie Hokage, a Sharingan uaktywnił się sam.
- Pomóż jej – rozkazałem, zniżając głos. Blondynka zamrugała ze zdziwieniem. – Ulecz ją, albo nie ręczę za siebie.
- A co myślisz, że próbuję zrobić, idioto? – prychnęła Hokage, wyrywając się z mojego uścisku. Wstałem z krzesła i podszedłem bliżej. Kobieta zrobiła krok do tyłu, stając blisko framugi drzwi. Cała sala zamarła w przerażeniu.
- Na pewno nie idziesz badać tych próbek – warknąłem, wskazując na nietknięty kufer pełen płynnej śmierci. – A Niko na pewno nie czuje się lepiej… – dodałem, unosząc głos i wskazując na leżącą nieruchomo na stole dziewczynę. - …mimo że po to właśnie jesteś tu ty i ci wszyscy pieprzeni nieud-…
Hokage zniknęła mi z pola widzenia. Sekundę potem oberwałem w tył głowy. Poczułem się, jakby kości zniknęły z mojego ciała, pozostawiając samą skórzaną, miękką jak guma powłokę. Runąłem na ziemię, tracąc przytomność.
Obudziłem się, jak się zdawało, chwilę potem. Minęło jednak znacznie więcej czasu. Moją czaszkę rozdzierał otępiający ból. Leżałem za to nie na ziemi, a na czymś miększym.
Uniosłem się powoli, sięgając dłonią do pulsującego czoła. Miałem zabandażowaną głowę.
Blade światło dnia wpadało przez zakurzone, szare żaluzje. Wokół nadal unosił się obrzydliwy zapach szpitala. Coś poruszyło się po lewej, w zasięgu mojego wzroku. Uspokoiłem się, widząc różową czuprynę.
- Obudziłeś się – stwierdziła odkrywczo Sakura, odkładając długopis i wstając z krzesła. Podeszła do mnie ostrożnie. Miała na sobie biały kitel, jak wszyscy. Kunoichi dotknęła mojej skroni, a ból ustąpił świeżemu, kojącemu uczuciu. Przymknąłem oczy, po trosze chroniąc je przed słońcem, trochę z ulgi.
- Co z Niko – warknąłem, czując suchość w ustach.
- Pracujemy nad odtrutką – zapewniła dziewczyna, odsuwając się ode mnie z ponurą miną. Zrzuciłem z siebie ciężki, kłujący koc i usiadłem na sofie normalnie. Czułem się obolały i otępiały. Mój strój był nadal usmarowany błotem z topniejącego śniegu i krwią. – Powinieneś umyć się i coś zjeść – dodała po chwili, tak cicho, że zdawała się nie do końca przekonana. Albo nieufna. Na pewno słyszała, jak zaatakowałem Hokage i bała się teraz podobnej reakcji. Ile minęło? Był ranek. Kilka godzin. Zapewne trąbił o tym już cały szpital.
- Nie jestem głodny – skłamałem, wstając zdecydowanie. Zaszumiało mi w głowie, ale nie dałem tego po sobie poznać. Od razu skierowałem swoje kroki do drzwi.
- Gdzie idziesz?
- Zobaczyć ją – odparłem po prostu, sięgając po klamkę. Poczułem chakrę Haruno tuż za mną. Miała szczęście, że nie próbowała mnie odtykać.
- Będzie na sali dopiero za godzinę. Musieli ją wydezynfekować i opatrzyć – wyjaśniła spokojnie.
Moja ręka opadła z klamki. Westchnąłem głęboko.
Nie wiedziałem, co robić. Czułem, że cokolwiek będę próbował dziś załatwić – nie uda mi się to. Cały czas będę myślał o Niko.
Nie mogłem jej tu zostawić samej. Miałem złe przeczucia. Wiedziałem, że nie umrze, nie mogła, a mimo to czułem potrzebę, by być przy niej. Pilnować jej.
- Jaką masz grupę krwi? – spytała nagle Sakura, wyrywając mnie z zamyślenia. Dopiero do chwili dotarło do mnie, o co pyta i w czym to może pomóc. Gdzieś w tyle głowy zauważyłem też dziwną surowość jej tonu, dystans do mnie, a także brak tradycyjnego sufiksu. Unikała też mojego wzroku.
- AB.
- No to mi przykro – westchnęła, wzruszając ramionami. – Ale możesz oddać dla innych…
- Nie – warknąłem, sięgając ponownie do klamki.
- To by cię uspokoiło. Gdzie idziesz? – Zmarszczyła brwi, automatycznie wyciągając ku mnie rękę.
- Popędzić tych kretynów – odparłem prosto, otwierając drzwi. Z korytarza doszedł do mnie odgłos rozmów. Szpital ponownie tętnił życiem.
- To nic nie da – warknęła różowowłosa, zrzucając moją rękę z klamki i zamykając drzwi z powrotem. Przewróciłem oczami. Czy wszyscy ostatnio chcieli, bym pozbawił ich serca? – Możesz iść do domu i się… wykąp? – westchnęła z odrobiną obrzydzenia, wskazując na mój ubiór. – Albo pomóż mi w szukaniu. – Skinęła na biurko, przy którym wcześniej siedziała. Spojrzałem znad jej ramienia na stos leżących tam książek.
- Czego?
- Odtrutki. Znam się na truciznach – uśmiechnęła się z łatwo zauważalną dumą. - Ustaliliśmy już większość składu Wazurai, ale niewiadome jest, jak te składniki zdążyły ze sobą przereagować i jak współpracują – wyjaśniła, odstępując ode mnie i wracając do biurka. Gdy się odsunęła, zauważyłem kilka probówek. Większość z nich zawierała czarną ciecz, na widok której krew ponownie bulgotała mi w żyłach. – Kilka prób antidotum już podano. Jej stan się ustabilizował, ale nie polepszył.
- Co mam zrobić – warknąłem ze zrezygnowaniem, podchodząc do drugiej strony biurka i przysuwając do niego plastikowe krzesło. Brwi kunoichi widocznie uniosły się. Nie spodziewała się, że będę chętny do pomocy. I szczerze mówiąc nie byłem. Nie miałem też na jej udzielanie siły.
Wiedziałem jednak, że jeśli nie zrobię czegoś pożytecznego, to moja frustracja i wściekłość mnie zabiją.
- Poszukaj w książkach wzmianek o tych składnikach. – Podsunęła mi listę. Była dość spora. Uaktywniłem Sharingana, mimo że zapasy mojej chakry nie odbudowały się do końca. W całym ciele, zwłaszcza w głowie i na karku, czułem ciągłe mrowienie po ciosie Hokage. – Mów mi, gdy znajdziesz coś pożytecznego. Ja będę przeprowadzać odpowiednie reakcje.
Otworzyłem pierwszą z wielu książek, używając chakry na błyskawiczne wertowanie jej stron.
Gdy minęła godzina, którą nieświadomie odliczałem, kończyłem kartkować ostatni tom. Haruno z początku nie mogła utrzymać tempa, ale w końcu przyzwyczaiła się i skutecznie zapisywała pożyteczne rzeczy. Potrzebowała jednak więcej czasu i większej wiedzy, niż w kilku książkach dotyczących jadu pająków, węży czy trujących roślin i grzybów, by sporządzić idealną odtrutkę.
Wstaliśmy razem. Ja, by odnaleźć Niko w tym cuchnącym, ponurym i paradoksalnie przesadnie jasnym miejscu, Sakura – by zanieść notatki i próbki Hokage.
Sekretarka skierowała mnie na odpowiednią salę. Szukając jej, idąc coraz wolniej, przypomniało mi się, gdy szukałem tu kunoichi ostatni raz. Oberwała w walce ze sługami Orochimaru, próbując ich powstrzymać przed porwaniem mnie. Straciła pamięć.
Mimo że to wtedy, nie teraz, poświęciła się dla mnie i to teraz nie byłem praktycznie niczemu winien – czułem się zdecydowanie gorzej. Byłem za nią odpowiedzialny, czy tego chciałem czy nie – i jako jej chłopak, i jako kapitan drużyny. I schrzaniłem. Nie przejąłem się jej ranami, jak powinienem, zlekceważyłem misję i przeciwników.
Miałem tylko nadzieję, że nie przyjdzie mi za to zapłacić.
Najwięcej było we mnie nie żalu, nie zrezygnowania, nie bezradności, a wściekłości. Miałem ochotę obrócić w pył cały ten budynek, wymordować personel za niedziałanie wystarczająco szybko, a potem uciec z wioski, znaleźć tych złodziei, ożywić ich i zabijać ich ciągle i ciągle, aż mi się znudzi. Ilość furii, jaka we mnie siedziała, była niewyobrażalna. Ledwo panowałem nad swoimi ruchami. Za każdym zakrętem w białym, wąskim korytarzu miałem wrażenie, że jeśli osoba, którą w nim zobaczę, choćby krzywo na mnie spojrzy, to rzucę się jej do gardła.
Otworzyłem drzwi, mając w głowie zupełną pustkę. Zielone oczy natychmiast powędrowały w moim kierunku. Wyglądała lepiej. Była przytomna, a to było najważniejsze. Mimo to widać było, że coś jest nie tak.
Jej zwykle ciepła, ciemna skóra wydawała się szara i przezroczysta. Miała cienie pod oczami, jakby nie spała nie jedną noc, a kilka. Wydawała się wykończona bólem, a mimo to zdołała uśmiechnąć się delikatnie na mój widok.
Dopiero gdy stanąłem przy krawędzi jej łóżka, zorientowałem się, że w sali nie jesteśmy sami. Akane stała pod ścianą, ze skrzyżowanymi rękami. Nie mówiła nic, tylko patrzyła na mnie uważnie. Jakbym przerwał jej rozmowę.
- Jak wygląda sytuacja? – spytałem, starając się nadać mojemu głosowi naturalnego tonu. Z wściekłości nadal trochę drżały mi ręce, więc schowałem je do kieszeni.
Kunoichi w łóżku westchnęła, przymykając oczy. W jej przedramiona powtykana  była masa przezroczystych rurek. Domyślałem się, że dostarczają jej czystej krwi.
- Źle. – Jej głos był słaby i zachrypnięty. Niemal świszczący. Gdyby nie jej spokojna, niemal błoga mina, pomyślałbym, że to z emocji. Na ten słaby, żałosny dźwięk coś ścisnęło mnie jednak w żołądku. – Umieram.
- Nie umierasz, Niko – skarciła ją blondynka. – Tsunade jest w tym dobra. Znajdzie antidotum.
- A my jej w tym pomożemy…
Obróciłem się, słysząc znajomy, melodyjny głos. Do sali weszła Ino. Uśmiechnęła się do mnie, po czym chwyciła wiszącą na ramie łóżka tabliczkę.
- Jak się czujesz? – spytała, jakby wygląd Niko nie był wystarczająco oczywisty. Zmarszczyłem brwi, odchodząc do parapetu. Miałem nadzieję na odrobinę prywatności, ale widać najnowszym hobby wszystkich znajomych blondynek było przesiadywanie z Niko w szpitalu.
- Otępiała. Słaba – zacharczała kunoichi, odchylając głowę na poduszce, by lepiej mnie widzieć. Jej zamglony wzrok skupił się na bandażu na moim czole. Gdyby miała siłę, spytałaby, co się stało. Jednak była wykończona, więc jej brwi tylko lekko drgnęły.
- To normalne – zapewniła Yamanaka, spoglądając na moment na stojącą przy łóżku aparaturę. – Jeśli będzie cię znowu bolało, mów.  – Zielonooka przymknęła mocno oczy, nie mając siły na przytaknięcie. Przez chwilę żadne z nas się nie ruszało. Blondynka w białym stroju odznaczyła coś na tabliczce, po czym westchnęła, podrzucając jasną grzywkę do góry. – Jadła coś? – spytała w stronę Niirochi.
- Nie może niczego utrzymać w żołądku. Nawet na większość zapachów i sam widok jedzenia reaguje nudnościami – odparła smutno Akane. Niko warknęła cicho, ale nie byłem stwierdzić, czy w irytacji na omawianie jej stanu zdrowia publicznie, czy z bólu. – Jeśli tak dalej pójdzie, zagłodzi się. Jest strasznie słaba.
- To przez ranę – stwierdziła Ino, opuszczając wzrok. Przez chwilę myślała nad czymś intensywnie. W końcu westchnęła ponownie, kiwając głową, jakby do własnych myśli, i obróciła się na pięcie, wychodząc z pomieszczenia zdecydowanym krokiem. – Za minutę będzie obchód. Musicie iść. Sasuke-kun, pozwól na chwilę.
Uniosłem brew na jej matczyny, władczy ton. Spojrzałem na Niko, ale ona nawet nie drgnęła. Leżała, oddychając bezgłośnie przez lekko rozchylone, blade usta. Zasnęła ze zmęczenia w środku rozmowy.
Wyszedłem do przedsionka, z którego prowadziły kolejne korytarze. Ino pożegnała się z Akane niemym kiwnięciem głową i odprowadziła ją wzrokiem.
- Słucham – warknąłem sceptycznie, gdy cisza ciągnęła się zbyt długo.
- Wiem, że jest to prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką chcesz teraz słyszeć… - zaczęła ostrożnie, nie unosząc na mnie wzroku. – Ale sprawa jest poważna.
- Wiem – prychnąłem, krzyżując ręce na piersi. Piorunowanie wzrokiem nie działało przy braku kontaktu wzrokowego, niestety. – Nie jestem ślepy.
- Tsunade-shishou siedzi od rana w swojej pracowni. Sakura, jak widziałeś, jej pomaga, Shizune-sempai i inni też… ale prawda jest taka, że nigdy do tej pory nie spotkali się z takim typem trucizny. Obawiamy się, że zawiera ona amanitynę, silny związek z trujących grzybów i może nawet metale ciężkie. Podajemy jej co się da, ale jej wątroba może nie wytrzymać.
- Jest silna. Poradzi sobie – stwierdziłem, patrząc przez okno, choć do końca nie widząc przez nie.
- Nie rozumiesz, Sasuke-kun. Jak tak dalej pójdzie, ona umrze.
Przez chwilę czas się zatrzymał. Obróciłem głowę w jej stronę, w końcu napotykając jej wzrok. Był zaskakująco pełen emocji, smutny i przerażony.
Mną. Bała się mnie.
Wypuściłem powietrze nosem, zaciskając zęby. Nie wierzyłem jej. Nie docierało to do mnie. Niko nie mogła umrzeć. To było niemożliwe. Nie teraz, nie tak w głupi sposób. Nie przeze mnie. Wszyscy dookoła przesadzali. Niepotrzebnie wpadali w panikę. Widziałem shinobi wracających z misji w o wiele gorszym stanie. I żyli.
Musiałem zachować spokój. Przynajmniej jedna osoba.
Nie powiedziałem nic, ale chyba mój ciężki wzrok mówił więcej, niż było trzeba. Wściekłość ponownie wybierała się we mnie. Miałem wrażenie, że zaraz wyjdę z siebie.
- Jesteśmy tylko ludźmi – mruknęła. Już się tłumaczyła, jakby Niko leżała gdzieś, martwa. Yamanaka otworzyła usta, by powiedzieć coś więcej, ale już stałem niecały metr przed nią, dysząc przez zęby i zaciskając pięści.
- Zamiast gadać tu ze mną, powinnaś być tam, z nimi – warknąłem, mrużąc oczy.
- Muszę zająć się resztą szpitala, Sasuke. Jestem anestezjologiem. Tylko bym tam przeszkadzała – wytłumaczyła szybko, równym głosem. Nie cofnęła się, gdy moja chakra zabuzowała, wypełniając przestrzeń dookoła. – Poza tym ktoś musi mieć oko na Niko, na wypadek, gdyby poczuła się gorzej.
Zamrugałem, po czym przytaknąłem jej niemal bez udziału mojego mózgu. Poczułem, jak opadam z sił. Powoli odsunąłem się o dwa kroki, wzdychając ciężko. Miała rację. Pieprzona Yamanaka miała rację. To ja tu byłem tym bezużytecznym. Zachowywałem się jak rozwydrzony dzieciak.
Minęły nas dwie pielęgniarki, prawdopodobnie idące oczyścić ranę Niko i ją nakarmić. Jeśli było tak, jak mówiła Akane, to wolałem tego nie widzieć.
Sama myśl jednak, że to mogły być nasze ostatnie chwile… a ja stałem tu, jak kołek…
- Co mam zrobić – warknąłem, opadając ciężko na jedno ze stojących pod ścianą krzeseł. Nie wiem, który raz w ciągu ostatniej doby o to pytałem. Prawda była taka, że po prostu nie znałem na to pytanie odpowiedzi. Postawa kunoichi widocznie zrelaksowała się. Dziewczyna nie mówiła nic przez moment, ale w końcu usiadła na innym krześle. Nie na tym koło mnie.
- Jaka jest jej ulubiona potrawa? – spytała nagle, a ja podniosłem nieprzytomny wzrok. Brak prawdziwego snu, niespowodowanego nokautem w potylicę, zaczynał mnie powoli doganiać. – Może by się skusiła. Na pewno trochę jedzenia polepszyłoby jej stan. Jeszcze dzień czy dwa i będzie wyglądać jak żywy trup. – Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem – warknąłem. Niko lubiła gotować, była w tym świetna. Mimo to nie potrafiłem stwierdzić, co najbardziej lubiła. Nigdy nie zwracałem na to uwagi. Bo po co?
Brwi Ino poszybowały do góry. Otworzyła usta, zaskoczona, ale potem je zamknęła. Przez jej wzrok przemknęło rozbawienie i nutka rozczarowania.
- Możesz poprawić jej humor w inny sposób. Jesteście razem, nie? – Warknąłem przekleństwo pod nosem. Czy wiedział o tym cały kraj? – Jakie są jej ulubione kwiaty?
Przytknąłem rękę do ciepłego czoła. To nie był dobry moment na idiotyczne rozmowy.
- Nie wiem. Skąd mam wiedzieć?
- No tak. Ty nie wiesz takich rzeczy – mruknęła blondynka, przewracając oczami. Powstrzymałem chęć uderzenia jej. Dwie napaści na medyka na dobę były chyba przesadą. – To chociaż jej ulubiony kolor, cokolwiek! – jęknęła, pochylając się trochę na krześle.
Odwróciłem wzrok, odmawiając odpowiedzi. Blondynka wstała z westchnięciem, otrzepując swój biały kitel. Podeszła kawałek do mnie, zatrzymując się tuż przede mną i opierając rękę na biodrze. W drugiej trzymała pęk kluczy, który mi rzuciła.
- Za godzinę kończę zmianę. Weź prysznic na parterze, w pokoju dla personelu. Spotkamy się przed wyjściem. Pomogę ci coś znaleźć.
Kiwnąłem lekko głową, chowając klucze do kieszeni i wstając ociężale. Rozstałem się z irytującym medic-ninem bez słowa.
Prysznic niewiele pomógł. Nadal czułem się ospały i ociężały. Miałem wrażenie, jakbym skończył walczyć zaledwie kilka sekund temu. Zastanawiałem się, czy któryś z moich wrogów mnie też nie otruł. Tych dwóch identycznych szermierzy sprawiło mi sporo kłopotu.
Rozpakowałem zapasowe ubrania ze zwoju i - w końcu nie wyglądając jak wrak człowieka przeciągnięty przez masarnię - wyszedłem na świeże powietrze. Wiał lodowaty wiatr. Nieśmiałe promyki słońca przeciskające się przez ciężkie, szare chmury dawały krajobrazowi chłodną, bladą poświatę.
Skrzywiłem się, widząc blondynkę w fioletowej kurtce rozmawiającą z innym shinobi. Gdy mnie zauważyła, kiwnęła na mnie ręką, ale jej rozmówca pokręcił głową i odszedł bez słowa, z rękami w kieszeniach. Szedł na tyle wolno, melancholijnie, że gdy przystanąłem obok kunoichi, zdążyłem rozpoznać na jego plecach znak klanu Nara.
Chłopak ignorował całe otoczenie, idąc mozolnie przez piaszczystą ulicę. Przechodnie unikali zderzenia z nim w ostatnim momencie. Wyciągnął coś z kurtki i przystanął na chwilę, pochylając się. Po chwili nad jego głową uniósł się obłok jasnoszarego dymu. Stał chwilę bez ruchu, po czym wznowił jednostajny marsz.
Yamanaka patrzyła za swoim towarzyszem ze smutkiem i pustką w oczach. Niedawno stracili swojego nauczyciela, który dla Shikamaru był podobno niemal tak bliski, jak ojciec. W dodatku odnieśli porażkę w próbie pomszczenia go i Chouji leżał w szpitalu.
Może właśnie dlatego Ino była taka skora do pomocy. Czuła się specjalistką od bycia nieprzydatną i traceniu najbliższych i chciała przelać na mnie swoje doświadczenie.
Byłem jednak pewien, że ją rozczaruję. Nie miałem zamiaru nikogo tracić.
Spacer wypełniony krótkimi dyskusjami na temat zakupów trwał zaledwie godzinę. Nie chciałem przedłużać mojego odseparowania od Niko, a Yamanaka nie była wyśnionym towarzystwem. Ja też zdawałem się nie spełniać jej oczekiwań, bo fukała na mnie i patrzyła na mnie z irytacją i nieufnością. Świeże powietrze jednak trochę mnie obudziło. Cokolwiek zdarzyło się na misji, życie trwało dalej.
Mijając jednak śmiejących się, beztroskich ludzi, miałem ochotę krzyczeć. Nikt nie zdawał sobie sprawy z sytuacji, w jakiej się znajdowałem. Nikogo ona nie obchodziła. Każdy martwił się tylko o siebie i bez Niko nie miałem nawet z kim normalnie rozmawiać. Czułem niesamowitą rezygnację i irytację. Każdy uśmiech mieszkańca Konohy odparowywałem warknięciem.
Spokój i normalność ludzi mnie denerwowały. Jakim prawem oni byli szczęśliwi,  a ja nie? Zrobiłem dla tej wioski znacznie więcej, niż każdy z nich. Na pewno więcej w życiu straciłem. I co? Przez durne misje miałem zaraz stracić ostatnią ważną w życiu rzecz.
Osobę. I nie ostatnią. Jedyną pozytywną.
Przymknąłem oczy, chwytając się za podstawę nosa. Ino mówiła coś do mnie, ale zupełnie tego nie rejestrowałem. Skarciłem się w myślach za takie scenariusze. Nie miałem stracić Niko.
Gdy wróciłem, szpital był mniej zaludniony. Bez pytania o drogę odnalazłem odpowiednią salę. Nie miałem żadnego planu. Nie wiedziałem, co mam robić, co mówić, o co pytać. Wiedziałem tylko, że dzieje się coś złego. I muszę tam być.
Pisk skrzypiących drzwi sprawił, że aż zacisnąłem zęby.
- O, jest nasz boha-…
Zmrużyłem oczy, wchodząc do środka i zatrzaskując za sobą drzwi. Anko siedziała na łóżku obok na wpół przytomnej Niko. Miała na sobie czarny płaszcz, a jej długie, ciemne buty były nonszalancko ułożone wprost na pościeli.
Na jej głos Niko otworzyła lekko oczy. Uśmiechnęła się sennie, widząc mnie. Położyłem zakupy bez słowa na parapecie najbliżej jej głowy. Otworzyła lekko usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk poza dziwnym sapnięciem.
Opadłem na krzesło, przenosząc wzrok z jednej kunoichi na drugą. Spojrzenie Niko zatrzymało się na wielkim bukiecie kwiatów. Jej źrenice poszerzyły się, a brwi drgnęły w niezrozumieniu.
Kremowo-pomarańczowe piwonie, jak to określiła Ino, były dość rzadkie i drogie, ale pasowały do tej sytuacji jak ulał. Nie znałem się na roślinach, na kobietach, na prezentach i czułych gestach, więc musiałem zdać się na jej instynkt. I swoją inteligencję.
- Skąd… - wychrypiała zielonooka dziewczyna, ale zaraz urwała, kaszląc sucho. Brzmiała, jakby ktoś ją dusił. Przymknąłem oczy, wzdychając i starając się zachowywać normalnie.
- Pachną jak ty – przyznałem, patrząc na nią otwarcie. Jej zmęczone, opuchnięte oczy zaiskrzyły się na chwilę z radością, a potem przymknęły w bólu. Zacisnąłem zęby, czując, że na sam ten widok mam ochotę kogoś zatłuc.
- Proszę, jaki romantyzm – westchnęła marzycielsko Anko, sprawnie przerywając moment błogiej ciszy. Spojrzała na mnie zuchwale. – Skąd wiedziałeś, które to kwiaty?
- Powąchałem wszystkie. Odpada mi nos – odparłem sucho. Miałem nadzieję, że mój ostry ton zachęci Mitarashi do rychłego wyjścia i zostawienia nas samych. Przeliczyłem się.
- Oh? To takie szlachetne! – zaśmiała się kobieta, chwytając się za pierś i szturchając łokciem leżącą nieruchomo Niko. Dziewczyna jęknęła krótko z bólu.
Wstałem natychmiast. Pojawiłem się przy łóżku, obserwując Anko z mrocznym wyrazem twarzy. Jeszcze chwila, jeszcze jeden grymas mojej kunoichi, a byłem gotów wyładować całą złość na jednej osobie.
Bo po cóż mi ona była? Nie znałem jej. Nie potrzebowałem. Irytowała mnie i swoją lekkomyślnością i nieodpowiedzialnością przypominała mi o mojej porażce. Chciałem, by zniknęła z powierzchni ziemi, rozpłynęła się w powietrzu pod moim spojrzeniem. 
Jouninka uśmiechnęła się perfidnie, wstając z poduszek i zrzucając nogi z łóżka. Po chwili stała przodem do mnie, po drugiej stronie. Oparła wyzywająco dłoń na biodrze i mlasnęła ustami.
- Jesteś zły, szczeniaku? Może to ja powinnam być wkurzona na ciebie? – spytała, unosząc brew. Warknąłem. Nie zdążyłem jej przerwać, a nie było sensu udawać, że ja sam nie jestem na siebie wściekły. – Zostawiam swoją podopieczną w twoich rękach, a ty mordujesz sobie ludzi jak nic niewarte zwierzęta, rzucając ją im praktycznie na pożarcie. Czy tak zachowują się „geniusze”?
Zniżyłem głowę, patrząc na nią spod ciemnej grzywki. Chakra falowała dookoła mnie. Czułem dziwne napięcie, jakby iskry przeskakiwały po moim ubraniu. Coś chłodnego kumulowało się przy Przeklętej Pieczęci. Co ciekawe – z ciała Mitarashi czułem podobną energię.
- Gówno wiesz – warknąłem, zaciskając pięści. Nie mogłem uderzyć jounina. Jeszcze jedna napaść i z pewnością nie wpuściliby mnie z powrotem do szpitala. Poza tym można było wiele powiedzieć o dowódcy ANBU, ale trudno mi było wierzyć, że jest słaba.
- Czyżby? Wiem chyba rzeczywiście mniej niż ty, bo nie posuwam się tak daleko, by już znosić jakieś tandetne kwiaty na jej grób! – warknęła kobieta, wskazując na Niko.
Młodsza kunoichi przygryzła suchą wargę. Jej dłoń ścisnęła białą, pachnącą krochmalem pościel.
- Przes-stańcie – westchnęła cicho, trzęsąc się wyraźnie. Jej powieki zadrżały jak przy wielkim wysiłku, a po czole spłynęła kropla potu. W sali było jednak chłodno.
- Cholera – warknęła Anko, pojawiając się natychmiast tuż obok mnie i odpychając mnie mocno. Zatoczyłem się i zanim złapałem równowagę, kobieta po części wyciągnęła bezwładną sylwetkę dziewczyny z łóżka, pozwalając jej zawisnąć nad miską stojącą tuż obok stolika.
Odwróciłem głowę.
Słyszałem tylko łapczywe wciąganie powietrza, łkanie i lejącą się wodę. Niko nie miała od dawna niczego konkretnego w żołądku. Wymiotowała wodą i powietrzem, trzęsąc się spazmatycznie.
To nie mogło dalej trwać.
- Zostaw nas samych – warknąłem, gdy Niko została już otarta dokładnie mokrym ręcznikiem i zawinięta w nieskazitelnie białą pościel. Nie mogłem na to patrzeć. Wyglądała jak otulona białymi płatkami róż. Jakby już ją przygotowywali do pogrzebu.
- Byś mógł na niej wyładowywać swoją frustrację? – syknęła Mitarashi, siadając na moim miejscu obok łóżka. Przyłożyła dłoń do czoła dziewczyny, patrząc na nią uparcie. Przez chwilę wydawały mi się do siebie podobne jak siostry. Do momentu, gdy jouninka otworzyła usta, a jej skupioną twarz wykrzywił wściekły grymas. – Kurwa, dzieciaku, jesteś rozpalona. – Mimo swoich ostrych, nieprzystających damie słów przesunęła opuszkami palców po błyszczącej od potu, szarej skórze Niko, odgarniając pozlepiane brudem i potem kosmyki z jej twarzy. Młodsza kunoichi przymknęła oczy.
Czułem się nagle cholernie niepotrzebny. Wściekły. Samotny.
Niko była moja. To ja miałem prawo jej dotykać. Ją uspokajać. Pomagać jej. Zasłużyłem sobie na to. Zbyt wiele przeszliśmy i zbyt wiele wycierpiałem i miałem wycierpieć, by mi teraz odmawiano czegokolwiek związanego z nią.
Czułem, że marnujemy czas.
- Wyjdź – powtórzyłem, krzyżując ręce na piersi.
- Nie.
- Anko… - żachnęła się słabo zielonooka, mrużąc oczy. Kiedy indziej w jej spojrzeniu byłoby widać przestrogę. Teraz wyglądała żałośnie. Błagała zamiast rozkazywać.
Mitarashi po minucie zastanowienia przytaknęła delikatnie, czochrając jej włosy. Wstała z krzesła, a czarny płaszcz załopotał w zastałym, gęstym powietrzu. Zmarszczyłem brwi, gdy zbliżyła się do mnie, a z mojego gardła wydobył się niekontrolowany, niski pomruk – na wpół ostrzeżenie, na wpół popędzenie. Optymista mógłby to nawet nazwać pożegnaniem.
- Tylko mnie jeszcze ugryź. – Przewróciła oczami kobieta, unosząc poddańczo i prześmiewczo ręce. Mimo to przestraszyła się chyba, bo jej krok zachwiał się w rytmie. Wyszła szybko, nie oglądając się za siebie.
Zostaliśmy sami. Wreszcie.
Co ciekawe, ciszę przerwała Niko.
- Dziękuję.
- Za co? – spytałem od razu, trochę zbyt szorstko. Wciąż czułem krążącą w mojej wściekłość. Wypuściłem powietrze z płuc, uspokajając się i podchodząc powoli do swojego krzesła pomiędzy oknem a łóżkiem.
- Za kwiaty. Są piękne – westchnęła dziewczyna, przymykając powoli oczy. Wyglądała, jakby moja obecność ją zrelaksowała. Opuchnięte, ciemne powieki ciążyły jej widocznie.
Cisza, która nastała, kłuła w uszy. Musiałem coś powiedzieć. Nie mogłem pozwolić jej zasnąć. To mogły być ostatnie chwile jej życia. Wiedziałem, że kochała spać, a mimo to wolałem, by była ze mną. Przytomna.
Byłem samolubny. Ale nic nie mogłem na to poradzić.
- Ino pieprzyła mi pół godziny o znaczeniu kwiatów – poskarżyłem się, opierając wygodnie w krześle. Zacząłem prześlizgiwać wzrokiem po całej szpitalnej aparaturze. Migające kreski i cyferki nic mi nie mówiły, ale zawsze było to lepsze niż widok Niko w takim stanie.
- I co… - Tu Niko zakaszlała. - …-czą piwo-onie?
- Zwykle? – westchnąłem. – Wstyd i nieśmiałość. – Kącik ust dziewczyny uniósł się do góry. Mimowolnie również się uśmiechnąłem. – Czasami „czuwam nad tobą”.
Jedno zielone oko otworzyło się nieznacznie. Niko z nieobecnym wyrazem twarzy obserwowała mnie. To, jak siedzę nieruchomo i moje usta formują kolejne słowa. Przez chwilę zapomniałem, o czym myślę. Nie mogłem się skupić. Serce biło mi zdecydowanie za szybko. Ze stresu.
- Ino jednak twierdzi, że w moim przypadku zgadza się podejście „sprawiasz mi kłopot” i „mszczę się”.
- Sprawiam? – spytała cicho dziewczyna, a jej głos był słaby i smutny.
- Nie – odparłem automatycznie, choć niezgodnie z prawdą.
W tym momencie ona i jej stan były moimi największymi problemami. Nie wiem, kiedy to się stało, ale nie widziałem świata poza tą jedną, cuchnącą detergentami, zaciemnioną, nijaką salą szpitalną. Było to najgorsze i najdziwniejsze miejsce na śmierć.
Nie pasowało do Niko. Nie pasowało do nas.
Nie zasłużyła na to.
Jeśli dobrze się przyjrzeć, to okrągła, zdrowa twarz dziewczyny była trochę zapadnięta. Jakby głód już zdążył zabrać jej kilka kilogramów. Miałem nadzieję, że gdziekolwiek teraz są, specjaliści od trucizn wypruwają sobie żyły, by ją uratować.
Następna cisza była normalna. Taka, jaką potrafiliśmy polubić w mieszkaniu. Przez moment byłem w stanie wyobrazić sobie, że Niko po prostu znowu się leni i nie chce wstać z łóżka, a ja siedzę obok i irytuję ją swoimi docinkami, by przyspieszyć proces jej szykowania się na trening. W tym momencie dałbym chyba wszystko, by móc wrócić do jednego z takich momentów.
- Miałeś rację. – Uniosłem wzrok, widząc jak Niko patrzy uparcie na rurki powbijane w jej rękę. Jej dłoń drżała lekko, co dziewczyna próbowała ukryć zaciskaniem jej na kołdrze. – Ty za-awsze masz rację.
- To znaczy? – Przychyliłem lekko głowę. Musiałem się skupić, by dobrze wszystko usłyszeć. Mówiła cicho i zachłystywała się powietrzem w połowie wyrazów. Nawet tak prosta rzecz jak mówienie przychodziło jej teraz z trudem. Trucizna, mimo interwencji medyków, rozprzestrzeniała się coraz bardziej. Nie dało się tego powstrzymać bez zatrzymania całego krwioobiegu.
- Mówiłeś, że jestem słaba. Przewidywalna. Lekkomyślna… – Syknęła, urywając. Westchnęła głośno, unosząc wzrok do góry. Poruszyła ustami, ale nic nie powiedziała. Po chwili wróciła do siebie. – Teraz umieram i potwierdzam twoje słowa.
- Nie umierasz – stwierdziłem z naciskiem, zdecydowanie podzielając zdanie Akane.
- Sasuke. Nie wiesz, jak ja się czu-ję. Jak mnie boli. – Ostatnie słowa wyszeptała, a jej głos drgnął wyraźnie. Zacisnąłem oczy, opierając łokcie na kolanach. Otworzyłem je zaraz, patrząc tępo w podłogę. Nie wiedziałem, co mam robić.
Siedziałem tak przez chwilę. Gdy, zdziwiony ciszą, uniosłem głowę, po policzkach Niko ciekły łzy. Jej oczy po raz kolejny były żywe. I przerażone.
- Ja nie chcę umierać – załkała, zaraz dławiąc się oddechem. Poderwała się kilka centymetrów do góry, kaszląc i zaraz drżąc i jęcząc od bólu spowodowanego ruchem. Automatycznie wstałem z krzesła, pochylając się nad nią. Nic jednak nie mogłem zrobić.
Dziewczyna instynktownie złapała mnie za rękę. Kabelki zakołysały się w powietrzu, gdy wbiła w moją skórę swoje paznokcie. Przez chwilę, gdy uspokajała oddech, patrzyłem wyłącznie na jej drżącą, wyjątkowo bladą i siną rękę, zsuwającą się z mojej dłoni i zostawiającą po sobie pół-księżycowe ślady.
- Nie umrzesz – powtórzyłem, siadając na krześle. Chciałem, by brzmiało to przekonująco, ale tak naprawdę nie mogłem tego wiedzieć. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły coś odwrotnego. – Nie pozwolę ci.
            Niko przełknęła boleśnie, siąkając nosem. Jej ręka drgnęła, by otrzeć łzy, ale zrobiłem to za nią, rękawem bluzy. Dziewczyna nawet na ten zwykły, odruchowy kontakt uśmiechnęła się.
            - Od kiedy jesteś optymistą, Uchiha? – spytała cicho, patrząc czujnie, jak moje dłonie opadają na moje kolana. Jej ręka, leżąca bezwładnie na pościeli, drgnęła ponownie. Potem uniósł się serdeczny palec, w niemym zaproszeniu. Przykryłem jej drobną dłoń swoją własną, uważając, by nie naruszyć miejsca nakłucia. Ścisnąłem jej palce pomiędzy swoimi.
            Jej dłonie były chłodne, a  skóra szorstka i popękana od mrozu. Sharingan, który włączał się ostatnio w każdej stresowej sytuacji, widział resztki krwi i brudu za jej krótkimi paznokciami.
            - Od kiedy tylko ty jesteś pesymistką.
            Kunoichi wypuściła powietrze nosem. Starała się nie śmiać, by nie wywołać konwulsji. Jej oczy były jednak rozbawione i skupione.
            - Zawsze na przekór – skwitowała z czułym uśmiechem, przechylając lekko głowę.
            Przez kilka minut patrzyliśmy po prostu na siebie, trzymając się za ręce. To było naprawdę zaskakujące, że przeszliśmy i robiliśmy ze sobą tyle rzeczy, ale nigdy nie trzymaliśmy się świadomie za ręce. Raz miało to miejsce, gdy Niko straciła pamięć. Potem? Nie.
            Widać dopiero niemal-śmierć wywoływała we mnie takie potrzeby. Niko nie zdawała się jednak narzekać. W jej oczach widziałem… szczęście. I spokój. Jej rzęsy nadal były sklejone łzami, a ciało drżało niekontrolowanie, będąc zżeranym od środka przez truciznę. Ale żyła. Jeszcze żyła. I to było najważniejsze.
            Po pomieszczeniu rozległo się pukanie. Nieproszony gość wszedł do środka nie czekając na pozwolenie. Moim pierwszym odruchem było wstanie z krzesła i wypędzenie go, ale powstrzymały mnie palce Niko zaciskające się na mojej dłoni w niemej prośbie.
            Zostałem. Trzymając ją za rękę. Miałem gdzieś, co sobie pomyślą.
            W drzwiach stanęła Megumi. Jej twarz była nieodgadniona. Gdy jej spojrzenie napotkało twarz i sylwetkę Niko, coś natychmiast się w niej zmieniło. Przełknęła z trudem, wchodząc do sali z widocznym brakiem charakterystycznej pewności siebie.
            - Jak się czujesz? – spytała pilnym głosem, splatając dłonie na brzuchu. Prychnąłem. Wszyscy o to pytali.
            Megumi była jednak medykiem. I jeśli nawet ona tak reagowała na widok Niko – zgrozą – to musiało być źle.
            - Fantastycznie – odparła kunoichi, siląc się na uśmiech.
            Megumi odpowiedziała sztucznym, sztywnym uśmieszkiem. Była spięta. Fizycznie - nie wyglądała źle. Pewnie wróciła do domu wykorzystując któregoś z summonów i spała smacznie do tej pory. Nie miała żadnych ran, była wypoczęta, wykąpana i uczesana. Mimo to w jej sylwetce i zachowaniu było coś alarmującego.
            - Przyszłaś po coś konkretnego? – warknąłem, opierając brodę nawolnej ręce. Palce Niko ścisnęły się na mojej dłoni. Nie wiedziałem, czy w ostrzeżeniu, prośbie, czy poparciu.
            - Tak – syknęła w moją stronę Ashikaga. – Wyobraź sobie, że tak.
            - No to się streszczaj. Nie mamy dużo czasu.
            Dopiero po sekundzie zrozumiałem, co właśnie powiedziałem. Szybkie spojrzenie na Niko potwierdziło, że ona też to tak zrozumiała. Uśmiechnęła się smutno, ściskając mnie ponownie. Po chwili z jej gardła wydobył się suchy charkot. Przymknęła oczy z irytacją.
            - Ja właśnie w tej sprawie. Mam kolejną próbkę. – Druga kunoichi wyjęła czerwony flakonik z kieszeni. Zmarszczyłem brwi. Była transplantologiem, nie miała na sobie fartucha, a wokół nie było innych pielęgniarek. Coś mi tu śmierdziało.
            - Dlaczego mamy ci niby ufać? – spytałem szorstko, patrząc na nią tak przytłaczająco i wściekle, jak tylko dało się z dołu.
            - Ktoś inny może przyjść za kilka minut zamiast mnie, jak chcecie. Nie ma to znaczenia. – Dziewczyna uniosła próbkę do góry, pytając niemo Niko o pozwolenie. Kunoichi przytaknęła, wzdychając. Medic-nin przypiął probówkę do którejś z rurek, wstrzykując ją do jej organizmu. – Jednak ja, w przeciwieństwie do niektórych ludzi z naszej drużyny, nie zabijam kolegów.
            Brwi Niko uniosły się do góry. Spojrzała na mnie z pytaniem w oczach. Wzruszyłem ramionami z lekkim uśmieszkiem.
            - Przynajmniej ostatnio mało próbujesz – skwitowała po chwili zielonooka, przymykając oczy. Podobno w jej stanie senność i światłowstręt były normalne.
            - Od rana pomagam zespołowi szukającemu odtrutki – stwierdziła Ashikaga, przez chwilę z nieobecnym wyrazem twarzy patrząc na wszystkie maszyny pracujące po drugiej stornie łóżka.
            - Co oczywiście w pełni zmazuje twoje winy – syknąłem z sarkazmem, przewracając oczami. Megumi podeszła do nóg łóżka, zaglądając do karty Niko. Przewertowała kilka stron i zaczęła czytać, zupełnie mnie ignorując. – Radzę ci stąd wyjść. Nadal nie jestem pewien, czy zaraz nie dokończę tego, co zacząłem.
            Medic-nin uniosła wzrok znad kartek. W jej brązowych oczach widać było zaskoczenie, ale i złość. Za jej plecami otworzyły się drzwi. Do pomieszczenia weszła Akane i Anko, a za nimi widać było głowę Shizune.
            - Niby za co? Co takiego zrobiłam? – warknęła Megumi, nie zwracając na nie uwagi. Odłożyła kartę, nie zdejmując ze mnie skupionego wzroku. Bała się mnie, drżała wyraźnie, a mimo to stała prosto, górując nade mną. Puściłem dłoń Niko i wstałem, by zmierzyć ją równym, spokojnym spojrzeniem. Obiekt do wyładowania złości napatoczył się sam. Poczułem dziwną ekscytację. Moje ciało szykowało się do walki. Chakra brązowookiej zadrżała wyraźnie. – O ile pamiętam, to dzięki mnie Niko zdążyła tu na czas.
            - Tak, bo to był mój rozkaz – warknąłem. Kątem oka obserwowałem trzy starsze kunoichi, które przysłuchiwały się w skupieniu rozmowie. Widać czekały, aż skończymy. – Rozkazałem ci też walczyć razem z Niko. Tymczasem plątałaś mi się pod nogami. – Mój głos zaczął przybierać na sile, ale gówno mnie to obchodziło. Była bezczelna jeśli myślała, że jestem jej coś winien. Może spodziewała się podziękowań?
            - Tak, bo gdy obok Niko było kilku przeciwników, obok ciebie – kilkudziesięciu! – warknęła Megumi z frustracją, podchodząc do mnie bliżej. Wyprostowałem plecy, robiąc krok w jej stronę. Akane wystąpiła z szeregu kobiet, ale któraś powstrzymała ją przed interwencją. Zwróciłem Sharingana z powrotem na spiętą twarz Megumi.
            - Przez twoje nieposłuszeństwo Niko oberwała. Gdyby nie ty, nie doszło by do tej sytuacji.
            Dopiero gdy wypowiedziałem na głos te słowa, dotarło do mnie, jak bardzo są prawdziwe. To wszystko była wina Megumi. Gdyby dla odmiany mnie posłuchała, Niko byłaby bezpieczna. Jakim prawem Megumi jeszcze żyła?
Dziewczyna rozłożyła ręce w wściekłości i frustracji.
            - Doszłoby, tylko na jej miejscu byłbyś pewnie ty!
            - I bardzo dobrze!
            Na sali zapadła cisza. Jakaś irytująca maszyna badająca ciśnienie pikała regularnie. I to wszystko. Nie słyszałem nawet własnego oddechu, tylko przez ułamek sekundy mój podchodzący pod krzyk głos roznosił się echem po bezbarwnej, dołującej sali. Spojrzenia wszystkich czterech kunoichi skupiły się na mnie. Delikatny wzrok piątej czułem wyraźnie na plecach.
            Wypuściłem powietrze z płuc, przymykając oczy i rozluźniając pieści.
            Nie uderzyłem jej. Nie zdemolowałem też niczego i nie pozwoliłem Przeklętej Pieczęci na przejęcie kontroli. Mimo to czułem się nagi. Słaby. Jak kretyn. Serce biło mi stanowczo za szybko jak na bezsensowną sprzeczkę z nic nie wartą dziewuchą. Nie wiem, co tu robiłem. Niko miała cztery znajome do zajmowania się nią. Robiło się tu stanowczo za tłoczno. I tak nie byłem potrzebny.
            - Nie po to tu przyszłam – westchnęła Megumi pewnie. W jej głosie była jednak nutka oszołomienia. Dziewczyna minęła mnie, zachowując bezpieczny dystans, i zwróciła się do Niko. – Musimy porozmawiać.
            - Ona nic nie musi – warknąłem, odwracając się raptownie.
            Niko chciała coś powiedzieć, ale z jej ust wydostał się jedynie szeptany skrzek. Zmarszczyła brwi w irytacji, zerkając na stojącą za moimi plecami Anko. Nie poczułem, gdy się zbliżyła.
            - Byle szybko, mała, nie mamy całego dnia – mruknęła jouninka. Akane i Shizune zajęły miejsce pod ścianą, z wyraźnym zamiarem przysłuchania się rozmowie. Spojrzałem na nie wymownie. To Megumi je sprowadziła? Po co?
            Ashikaga po namyśle nie usiadła w plastikowym fotelu, a na brzegu łóżka, odsuwając na bok róg pościeli. Przez chwilę nic nie mówiła, oddychając głęboko. Jej wzrok wbity był w prześcieradło obok jej uda.
            Miałem ochotę wyszarpać ją z sali za włosy, ale szczerze mówiąc też byłem ciekaw, co też takiego znowu wymyśliła.
            - Przyszłam cię… przeprosić. – Brew Niko poszybowała do góry, a opuchnięte oczy rozszerzyły się nieznacznie. Zielone tęczówki znalazły moje niewzruszone spojrzenie, jakby upewniając się, czy to nie sen. Prychnąłem tylko. – Za wszystko. Jeśli ty też uważasz, że twój obecny stan to moja wina, to bardzo mi przykro. Nigdy nie miałam zamiaru zrobić ci krzywdy. – Leżąca w łóżku kunoichi otworzyła usta z zamiarem wtrącenia czegoś, ale Ashikaga przerwała jej stanowczo. – Wiem. Wiem, jaka jest nasza przeszłość i dlatego tu jestem. Myśl, że mogłoby ci się coś stać zanim poznałabyś prawdę jest dla mnie nie do przełknięcia. Przyszłam wyjaśnić swoje zachowanie i przeprosić. I dlatego poprosiłam tu Akane-san, Anko-san i Shizune-sempai. Byś nie miała wątpliwości, że to, co powiem, jest szczere.
            Niko przez chwilę patrzyła na Megumi w otępieniu, z lekko otwartymi ustami. Po kilku minutach kiwnęła delikatnie głową, pozwalając dziewczynie kontynuować. Kunoichi widać była gotowa zrobić z tego wielkie widowisko. Zapewne chciałaby tu zaciągnąć też Hokage, ale ta była zbyt zajęta szukaniem antidotum.
            Czyli dokładnie tym, czym powinna była się zająć reszta tu zgromadzonych.
            - Powiedziałam już wszystko Tsunade-shishou – westchnęła Ashikaga, opuszczając głowę. Nie mogła patrzeć na bladą dziewczynę w białej pościeli. – Ten… wypadek… który na ciebie zwaliłam… nie był wypadkiem – powiedziała cicho, niemal szeptem. Spomiędzy jej włosów opadających na twarz zobaczyłem, jak oblizuje nerwowo usta. Nabrała powietrza w płuca, unosząc z trudem głowę. Spojrzenia dwóch kunoichi spotkały się. – Zakochałam się w Kiro – wyrzuciła z siebie, rozkładając ręce. Oczy Niko rozszerzyły się, ale nic nie powiedziała. – Kocham. Rozumiesz? Nie mogłam znieść, że się przyjaźniliście, że wolał ciebie, że widział we mnie tylko koleżankę…
            - I dlatego wysadziłaś powóz? – syknąłem, przechylając lekko głowę. Była żałosna.
            - Nie – warknęła szatynka, zaciskając zęby. Nikt jej nie przerywał, a następne zdania wypłynęły z niej ciurkiem, jakby trzymała je w sobie przez ostatnie godziny ostatkiem sił. – Dowodziłaś misją, a Kiro był sam. Mówiłam, że sobie nie poradzi, ale nie słuchałaś. Dlatego gdy usłyszałam wybuch i pomyślałam, że coś mu się stało… - zawiesiła napięty głos, przez chwilę patrząc w dal z otwartymi ustami i kręcąc z zagubieniem głową.  W jej słowach słychać było prawdziwe, szczere emocje. – To był odruch, Niko. Chciałam zwrócić uwagę bandytów na nas. By go zostawili. Nie przewidziałam, że kamienie wywołają reakcję łańcuchową. Nie sądziłam, że zginą ludzie. To byli pierwsi, których zabiłam – podkreśliła twardym tonem. – Nie byłam na to gotowa. To był... szok – jęknęła, chowając głowę w ramionach. – Te straty, te ciała… rany twoje i Kiro… nie mogłam się do tego przyznać. Wiedziałam, że jeśli ludzie dowiedzą się, co się stało, mój klan nigdy mi tego nie wybaczy. Sądziłam, że jakoś się wykaraskasz, i w sumie na początku podobało mi się to, że miałaś kłopoty. Sądziłam, że na nie… zasłużyłaś.
            Zacisnąłem zęby. Nie tylko zabiła niewinnych ludzi i naraziła życie Niko – kłamała cały ten czas, a teraz zrzucała winę na obyczaje klanu. Była żałosnym tchórzem, który próbował wzbudzić w nas współczucie. Wyjść z twarzą w sytuacji, gdy Niko nie pozostało wiele czasu.
            Bo prawda nie była nam potrzebna. Niko nienawidziła Megumi, przynajmniej tak mi się wydawało. Przyznając się – teraz, właśnie teraz – Ashikaga pomagała sama sobie. Oczyszczała własne sumienie kosztem Niko, by poczuć się lepiej.
            Nic jej jednak nie mogłem zrobić. Decyzja nie należała do mnie.
            - Gdy dowiedziałam się, jak poważne rany odniósł Kiro i jaką karę poniesiesz… przyznałam się ojcu – westchnęła Megumi, wzruszając ramionami. Zaczęła zataczać palcami kręgi na jasnej pościeli obok łydek Niko. – Dlatego zapłacił za to, co zniszczyłam. Oficjalnie ratując ci skórę, a tak naprawdę… przepraszając cię.
            Na sali nastała cisza. Niko nie wydawała się, co ciekawe, zła. Właściwie to miała ten skupiony, zainteresowany wyraz twarzy. Zawsze tak wyglądała, gdy coś ją zaciekawiło. Gdy chciała więcej.
            - To dlatego wyjechałaś? To była… kara? – spytała ochrypłym głosem. Megumi przytaknęła.
            - Aah. Ojciec wiedział, że odizolowanie mnie od Kiro będzie dla mnie bolesne. Spędziłam dwa lata poza wioską przekonana, że wy nadal jesteście tu, razem. Nienawidziłam cię jeszcze bardziej.
            - Ale nie byłam – westchnęła nagle Niko, ale zaraz dostała ataku kaszlu. Shizune podbiegła do jej boku, unosząc ją delikatnie z poduszek i przykładając coś do jej ust. Na materiale pojawiła się krew. Niko zdusiła w sobie jęk bólu, choć jej twarz wcale go nie ukrywała. Ręce świerzbiły mnie, by w czymś pomóc, ale prawda była taka, że byłem tu kompletnie niepotrzebny. – Nh. Kiro wyjechał zaraz po kuracji. Myślę, że… jest na mnie zły. Może n-nawet uwierzył w twoją wersję.
            - Może – przytaknęła smutno Megumi. Niko ułożyła się z powrotem w pościeli, jednak jej ręka spoczęła na klatce piersiowej, jakby kontrolując oddech. Wyglądała na wycieńczoną. – Tak czy inaczej – gdy wróciłam, spodziewając się spotkania z Kiro, a zamiast tego znajdując ciebie – szczęśliwą, nawet bez niego… z jego… - Kunoichi uniosła głowę, patrząc w moim kierunku ze wstrętem. Zmarszczyłem brwi. - …kiepskim zastępstwem, byłam wściekła. Chciałam zrobić ci krzywdę, chociażby psując twoje relacje z Sasuke.
            Westchnąłem. Prawie jej się udało.
            - A… S-Saturn? – spytała szeptem Niko, nie mogąc znaleźć w sobie siły, by mówić normalnie.
            - To samo. Zemsta. Polubiłam ją przez ten czas, ale chyba nie ma to już znaczenia – westchnęła Megumi. 
            - Nie. Nie ma – przytaknęła ponuro Akane. Anko wydawała się mniej opanowana niż zwykle. Wyglądała, jakby chciała wzrokiem wypalić Megumi dziurę w plecach. Chętnie przyłączyłem się do prób.
            - Wiem, że powinnam zostać ukarana – mruknęła Ashikaga, wstając ociężale z materaca i kierując się do wyjścia. Wydawała się roztrzęsiona i szła na ślepo, nie oglądając się na resztę osób w pomieszczeniu. Nie płakała, ale widocznie była blisko. Spojrzałem na Niko. Patrzyła na oddalającą się dziewczynę, przygryzając wargę w zamyśleniu. – Proszę tylko, aby nie odsuwano mnie od szukania lekarstwa. Gdy Niko wyzdrowieje, złożę odpowiedni raport, może nawet rezygnację.
            Unosiłem brew. No proszę. Potrzeba więc było niemal-śmierci Niko, by niektórzy przejrzeli na oczy i stali się uczciwi.
            Ciekawe, co ją do tego nakłoniło. Być może podobieństwo sytuacji? Ona była gotowa poświęcić Niko dla Kiro. Ja – poświęcić ją dla Niko.
            - Dobrze, niech i tak będzie – westchnęła oficjalnie asystentka Hokage, wskazując kunoichi drzwi. – Wracaj do laboratorium. Dołączę do was po badaniach.
            Megumi i Anko wyszły. Zostałem z Akane, obserwując, jak Shizune bada Niko. Z pomocą swojej chakry obejrzała dokładnie jej ranę oraz jej okolice. Przyjrzała się wykresom i cyfrom na maszynach, notując coś w małym zeszycie. Od podania leku przez Megumi minęło trochę czasu. Nie było widać żadnych efektów.
            Nie była to ostatnia próba. Pod wieczór przyszła Sakura, podając Niko nowy środek i leki przeciwbólowe. Niko mówiła coraz mniej. Nie ruszała się, mimo że nie spała. Słuchała, co się dzieje dookoła, ale nie wydawała z siebie żadnych dźwięków.
            Twierdziła, że jest padnięta od leków, ale i spokojna. Ból jednak nadal gdzieś tam był, choć otępiały, i nie pozwalał jej spać.
            Spędziłem w szpitalu całą dobę i ani razu nie widziałem, by Niko jadła. Nie mogła nawet myśleć o jedzeniu. Piła tylko wodę, ale zaraz ją zwracała lub wypluwała. Kaszel i suche wymioty zdarzały się coraz częściej. Zaczęła pojawiać się jasna krew. Jej skóra zrobiła się jeszcze bardziej blada.
            Najgorsze były jej oczy. Straciły swój blask. Gdy wyłaniały się spod ciemnych rzęs były apatyczne i bez życia, zmęczone i puste. Wokół jej gałek ocznych pojawiły się ciemnofioletowe sińce. Gdybym nie pilnował jej dzień i noc pomyślałbym, że ktoś ją pobił.
            Gdy Niko była myta lub badana, wychodziłem na spacer po szpitalu. Słyszałem rozmowy lekarzy i pielęgniarek. Podziwiali kunoichi za to, że jeszcze żyje. Twierdzili, że to dzięki próbkom antidotum i silnemu organizmowi. Nie dawali jej jednak wiele czasu.
            Miałem ochotę ich udusić.
            Jednak plotka o tym, że Tsunade nie radzi sobie ze sławną trucizną, byłą jeszcze bardziej atrakcyjna od śmierci nikomu niemal nieznanej kunoichi. Ludzie zdawali się obserwować mnie bacznie, gdy tylko przechodziłem. Myśleli, że nie widzę. Szukali sensacji. Czekali tylko na coś ciekawego, może i na śmierć.
            Bo co ich to obchodziło? Shinobi ginęli codziennie.
            Nie wiedziałem, czy się cieszyć, czy być wściekłym, gdy pojawili się pierwsi znajomi. Ino, Sakura i Megumi miały swoje obowiązki w szpitalu i nie próbowały już nawet zaczynać rozmów. Wiedziały, jak to się skończy w moim humorze.
            Gdy jednak na sali Niko pojawili się Naruto i Lee, trochę mi ulżyło. Obudzili kunoichi z bolesnego letargu. Odpowiadała im cicho, starając się sprawiać wrażenie silnej i zdrowej. Nie tylko sala nabrała życia i realizmu - odsunęli mnie od ponurych myśli. Zjedli też ciasto, które upiekła Hinata, a na którego widok Niko zrobiła się zielona.
            Odwiedziło ją jeszcze kilka osób. Tenten i Neji zostawili kwiaty, życząc jej powrotu do zdrowia. Kiba wpadł powiedzieć cześć i spytać o misję. Shikamaru kiwnął do mnie tyko na korytarzu, mijając mnie bez słowa. Raczej szedł do Chouji’ego.
            Nigdzie nie było Kakashi’ego. W jego imieniu stan Niko nadzorowała Akane. Podobno był na ważnej misji.
            Za każdym razem, gdy Niko zrywała się w kaszlu z poduszek, wyglądało to gorzej. Jęczała z bólu, a z oczu ciekły jej łzy. Nie zawsze w pokoju była pielęgniarka, ale nawet, gdy była – nie mogła nic zrobić. Do ścierania krwi z brody i uspokajania jej ja nadawałem się równie dobrze.
            Kolejne godziny mijały zaskakująco wolno. Bezczynność mnie zabijała. Powoli zaczynałem myśleć, że jeśli do tej pory nie znaleziono antidotum, to los Niko jest przesądzony.
            Koło drugiej popołudniu moją urywaną, wymuszoną rozmowę z Naruto przerwał kaszel i dziwne chlupnięcie. Odwróciłem się raptownie od parapetu, na którym siedział blondyn i podbiegłem do kunoichi ze ścierką w ręku. Niko miotała się w pościeli w konwulsjach. Z jej szeroko otwartych ust ciekła krew wymieszana ze śliną. Jej rozszerzone oczy były przepełnione bólem i zagubieniem.
            Szarpnęła ręką, wyrywając z niej wszystkie kable. Po skórze ciurkiem pociekła krew. Dziewczyna złapała się za brzuch, nie podrywając z materaca, a kuląc się na boku.
            Krzyknęła przeraźliwie, łkając.
            Stałem i patrzyłem, jak trucizna ją zabija. Wokół mnie w ułamku sekundy pojawiło się wiele ludzi. Nie wiem, czy zaalarmował ich krzyk, czy sygnał z urządzeń niewidzących już pulsu. Szybko zostałem odepchnięty, gdy dwie pielęgniarki i Akane zaczęły uspokajać Niko i podały jej zastrzyk.
            Patrzyłem jak otępiały, jak ciało dziewczyny relaksuje się od podanego środka. Dyszała łapczywie, patrząc z przerażeniem w sufit, a łzy ściekały jej nieustannie po bokach twarzy.
            - Teme… - zaczął Naruto, a ja poczułem jego obecność za moimi plecami zanim zdążył dotknąć mojego ramienia. Obróciłem się. W pomieszczeniu był Uzumaki, Tenten i Neji.
            - Wynoście się – warknąłem, wskazując drzwi. – To nie pieprzone przedstawienie.
            Nie chciałem, by Niko była widziana w takim stanie. Nie chciałem, by nadal udawała. Nie chciałem, by ktoś widział mnie, gdy to się stanie.
            - Proszę być dobrej myśli – szepnęła jedna z pielęgniarek, również opuszczając salę. Spojrzałem na nią z niedowierzaniem, ale z mojego gardła nie wydostał się żaden dźwięk. Mogłem kazać jej zdechnąć, ale nic by to nie pomogło.
            Spojrzałem na Niirochi, która zajęła miejsce na plastikowym krześle pod ścianą. Miała splecione ręce i łokcie oparte na kolanach. Jej twarz była spięta i zmęczona. Wiedziałem, że nie zdołam jej stąd wygonić. Zresztą lepiej, by ktoś tu był. Na wszelki wypadek, gdyby trzeba było wezwać pomoc.
            Westchnąłem, przeczesując włosy palcami. Trzęsły mi się dłonie. Miałem wrażenie, że żyję w jakimś koszmarze. Nie było słów na to, jak źle się czułem. Jak wściekły byłem. W moim sercu i żołądku działo się coś strasznego. Było mi aż niedobrze.
            Jeszcze kilka tygodni temu nie czułbym się w ten sposób. Pamiętałem momenty, gdy zastanawiałem się, czy to, co dzieje się pomiędzy mną a Niko, jest właściwe. Czy nie powinienem jej usunąć ze swojego życia. Pamiętałem chwile, gdy byłem na nią wściekły, gdy nie miałem ochoty z nią rozmawiać, gdy byłem rozżalony lub zawiedziony.
            Gdy teraz patrzyłem na jej bladą sylwetkę zawiniętą w białą pościel, na jej drżące rzęsy i sapiące lekko, popękane usta, miałem ochotę się zabić za takie myśli.
            Gdyby moje przeprosiny, wyznania lub zapewnienia mogły cokolwiek w tym momencie pomóc, zmniejszyć jej ból, zabrałbym się za nie na klęczkach. Ale to nie miało teraz sensu.
            Nic nie mogłem zrobić. Zupełnie jak dziewięć lat temu.
            Miałem stać się silniejszy. Gówno z tego wyszło. Czułem się tak samo słaby, jak wtedy.
            Do pomieszczenia weszła Mitarashi. Za nią, równie prędko, Shizune.
            - Przemyśl to, Anko – powiedziała brunetka błagalnym tonem. Po chwili rozejrzała się po sali, wskazując w końcu na kulącą się z bólu Niko. – Ona cierpi.
            - Gówno mnie to obchodzi.
            Warknąłem, podchodząc do nich. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale musiałem tam być i uczestniczyć w rozmowie. Zanim zdążyłem jednak cokolwiek powiedzieć, asystentka Hokage nalegała dalej.
            - W jej stanie może to potrwać jeszcze kilka godzin. Jej serce może nie wytrzymać bólu. Pozwól mi…
            - Nie – warknęła Mitarashi, zwracając się po chwili do mnie. Jej szczęka była zaciśnięta, oczy rozognione, a nozdrza wdychały powietrze tak łapczywie, jak u jakiegoś rozwścieczonego drapieżnika. – A ty? Pozwolisz im jej „pomóc”? – syknęła tak wyraźnie, że nawet bez kolejnych wskazówek wiedziałem, że ostatnie słowo było sarkazmem.
            - W jaki sposób? – prychnąłem, przeskakując wzrokiem pomiędzy jedną kobietą, a drugą.
            - Możemy podać jej środek nasenny. Przestanie cierpieć…
            - Tak, ale się nie obudzi! – krzyknęła Anko, machając rękami. W tle usłyszałem nieprzytomny jęk Niko. Chyba spała z wycieńczenia. Nadal trzymała się jednak kurczowo kołdry. – Sama mówiłaś, że jest taka możliwość!
            - Bo jest. To jednak lepsze niż umieranie w męczarniach. A z tego, co słyszałam z laboratorium…
            - Uchiha, powiedz jej coś – warknęła jouninka, zwracając się w moim kierunku. Mimo swojej niechęci do mnie i wyższości rangą, a nawet posiadania większych praw co do decydowania o losie Niko – czekała na moją reakcję.
            Nie musiałem się długo zastanawiać.
            - Nie pozwolę jej uśpić jak psa – syknąłem. Anko uśmiechnęła się wrednie, krzyżując ręce na piersi. Oboje spiorunowaliśmy asystentkę Hokage zdecydowanymi spojrzeniami. Kobieta po krótkim namyśle przytaknęła, przygryzając wargę.
            - W porządku. Rozumiem – oświadczyła, wzdychając. – Idę pomóc Tsunade-sama.
            Odprowadziłem medic-nina wzrokiem do drzwi, które bez żadnego wahania z jej strony zatrzasnęły się za nią bezdźwięcznie. Przez chwilę stałem po środku sali, z pustką w głowie.
            - Sas-ke…
            Odwróciłem głowę, by napotkać zapłakane, zielone oczy. Podszedłem do łóżka Niko, siadając na jego brzegu i chwytając jej dłoń dwie własne. Dziewczyna uśmiechnęła się sennie. W tle usłyszałem szept Anko lub Akane. Rozmawiały ze sobą po cichu, ale byłem zbyt skupiony ledwo przytomną kunoichi, by zwrócić na nie więcej uwagi.
            - Słyszałaś, o czym rozmawialiśmy? – spytałem, a szepty w tle ucichły. Niko zmarszczyła brwi.
            - Tak. – W jej oczach widziałem niepewność i cierpienie. Nie wydawała się tak oburzona tym pomysłem, jak powinna.
            - Nie pozwoliłbym ci. Wiesz o tym.
            - Jesteś egoistą – szepnęła Niko. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w skupieniu. Nie miałem zamiaru się kłócić. Miała rację. Byłem. Nie mogłem pozwolić, by mi ją zabrano, gdy istniała jeszcze nadzieja, że przeżyje. Nawet, jeśli musiała cierpieć. – Ale masz rację. Jak zwykle.
            Uśmiechnąłem się lekko. Puściłem jej dłoń i otarłem kciukami jej mokre policzki. Dziewczyna przymknęła oczy. Nie mogła ruszyć ręką, w której na powrót umocowane były rurki, ale za to jej druga dłoń uniosła się, pokrywając moją własną. 
            - Miałeś też rację z tym czekaniem – westchnęła, przymykając oczy. Jej skóra na moment zyskała żywszej barwy, gdy zarumieniła się lekko na twarzy. Uniosłem brew. – Jeszcze trochę i byłoby za późno.
            Prychnąłem z uśmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Na szczęście kunoichi tak dobrała słowa, że dwie pozostałe osoby na sali nie miały pojęcia, o czym mowa.
            To było… zabawne, naprawdę. I… miłe, w pewien sposób. Że w tej sytuacji myślała o mnie i że niczego nie żałowała.
            - To nie jest chyba dobry moment na takie dyskusje – mruknąłem mimo wszystko. Dziewczyna kiwnęła lekko głową. Chciała coś powiedzieć, ale zachłysnęła się zamiast tego powietrzem, zaciskając oczy i zęby i jęcząc z bólu. Odsunąłem się trochę, by nie robić jej niepotrzebnie krzywdy. Dziewczyna złapała kilka łamanych oddechów, trzymając się ruchomą ręką za brzuch. Drżała niekontrolowanie, a po jej twarzy spłynęło kilka kolejnych łez.
            Nigdy nie widziałem jej w tym stanie. Niko obrywała często – zarówno na misjach jak i treningach. Potrafiła iść i uśmiechać się z poważnymi otwartymi ranami, ignorować ból w celu dalszej walki i bagatelizować rzeczy, na widok których inni by zemdleli.
            Nigdy jednak na jej twarzy nie widziałem takiej agonii. Ból musiał być niewyobrażalny.
            Uspokoiła się, trzymając mnie mocno za rękę. Jej twarz była spocona i ponownie biała jak ściana. Jej usta zaczynały być sine, jakby krew przestała w niej krążyć. Białka jej oczu były przekrwione. Wyglądała koszmarnie.
            - Żałuję… że nie spot-tkaliśmy się wcześniej – rzekła nagle, patrząc na mnie ze spokojem. Wyglądała, jakby odpływała w sen. Zmarszczyłem brwi. – Że ty-le się kłóciliśmy. Do końca… nie potra-fiłam b-być z tobą… szczera…
            Anko drgnęła widocznie przy ścianie, widocznie zaalarmowana. Akane też nie wyglądała na zadowoloną.
            - Niko? – spytała czujnie, naciskając guzik wzywający pielęgniarkę jeszcze zanim kunoichi udzieliła odpowiedzi.
            Ku naszemu zdziwieniu, dziewczyna otworzyła przytomnie oczy. Na chwilę. Skupione były na mnie, obserwującym ją i pochylonym nad jej łóżkiem.
            Pielęgniarka wpadła do sali, od razu majstrując coś przy aparaturze przy łóżku. Niko nie zwróciła na nią uwagi, nawet nie drgnęła. Jakby jej nie słyszała. Leżała nieruchomo, z lekko rozchylonymi ustami, wgapiając się we mnie jak w obrazek. Serce zaczęło mi szybciej bić. Coś było nie tak.
            Poczułem gulę w gardle, gdy dziewczyna ścisnęła mocniej moją rękę. Spodziewałem się kolejnego ataku kaszlu i konwulsji, ale Niko uśmiechnęła się tylko ze zmęczeniem.
            - Muszę ci coś powiedzieć.
            - Niko – mruknęła Anko z naciskiem. Podniosłem na nią wzrok, uciszając ją. Kobieta prychnęła, przygryzając wargę i patrząc na swoją uczennicę z wyczekiwaniem i dziwnym niepokojem. Coś było nie tak. Czułem to.
            Niemal podskoczyłem, gdy coś uderzyło w szkło. Wzrok Niko przeskoczył w stronę okna i zamarł tam na ułamek sekundy, oszołomiony. Oderwałem od niej wzrok, by zobaczyć, co to było, ale za szybą mignął mi tylko niewyraźny, czarny cień. Jakieś głupie ptaszysko nie wyhamowało, lądując na parapecie.
            Wzrok dziewczyny przez moment był zdeterminowany i żywy. Sapnęła, zbierając w sobie siły na kolejne zdania i mruknęła cicho, drżąc wyraźnie na całym ciele.
            - Powinnam strzelić tu jakąś pożegnalną… mowę… ale… nmnh. Szczerze mó-wiąc nie zdążyłam żadnej p-przygotować – westchnęła ze sztywnym uśmiechem. Jej głos był napięty od emocji, a po policzkach stoczyły się nowe łzy. Nie te spowodowane bólem.
            Akane poruszyła się pod ścianą. Zakryła usta dłonią. Anko przeklęła pod nosem, widząc dokładnie to, co ja – Niko nieświadomie zasypiającą. Kobieta nacisnęła ponownie przycisk wzywający pomoc.
            Chude, chłodne palce zacisnęły się ponownie na mojej dłoni. Głowa kunoichi odtoczyła się nieprzytomnie na bok, choć jej powieki nadal były uchylone. Patrzyła na mnie przez chwilę.
            - Umieram. Sasuke…
            - Nie umrzesz – powtórzyłem, choć od ostatniego razu, gdy wypowiadałem te słowa, wiele się zmieniło i wiele widziałem. Tym razem czułem się, jakbym kłamał. Poczułem gorzki smak w ustach i adrenalinę we krwi. Moja chakra była niespokojna. – Skup się. Zostań przytomna – nalegałem. Za moimi plecami otworzyły się drzwi. Tym razem poczułem energię dwóch pielęgniarek, które zupełnie ignorując mnie, zaczęły badać Niko i szeptać na temat maszyn i swoich notatek.
            Przynajmniej nie odchodziła w bólu.
            Warknąłem sam na siebie, wściekły za takie myśli. Zamknąłem oczy, powtarzając sobie w duchu, że to nie może się tak skończyć.
            - Nie szkodzi. – Uniosłem ponownie wzrok, widząc Niko ledwo poruszającą ustami. Jej głos był bardziej szeptanym, suchym charkotem, niż mową. – Może… spotkam rodziców.
            Gdzieś w tyle głowy zarejestrowałem, że miała mi powiedzieć coś ważnego. To jednak nie miało teraz znaczenie. Majaczyła.
            - Przestań – warknąłem, potrząsając jej ręką. Nie reagowała. Odpływała powoli, ale jej kącik ust drgnął widocznie.
            - Poz-drowię też… twoich.
            - Niko, nie zasypiaj, do cholery! – warknąłem głośno, szarpiąc jej ręką. Dziewczyna zamrugała, ale jej oczy po chwili ponownie zaczęły się zamykać. Dookoła panowała cisza. Byłem tylko ja i umierająca dziewczyna. Z bladą twarzą, do której lepiły się sklejone łzami i potem włosami. Dziewczyna, która w tym momencie znaczyła dla mnie wszystko. – Niko, kurwa! – Wstałem z miejsca, podchodząc bliżej i łapiąc ją za ramiona. Pochyliłem się, by na pewno mnie słyszała. – Otwórz oczy. Słyszysz mnie? – Jej rzęsy i brwi zadrgały. Szarpnęła się, jakby odganiając mnie. Chwyciłem jej podbródek, mocno, kierując jej twarz ku swojej. Jej oczy były zamknięte, ale miała puls. Monotonne, rytmiczne pikanie w sali powoli zwalniało.
            Moje serce również. Czułem, jak grunt osuwa mi się spod stóp. Miałem ochotę krzyczeć, cały się trzęsłem. W tle usłyszałem łkanie i wiedziałem, że Anko i Akane już się poddały.
            - Niko. Niko – powtarzałem jak mantrę. Poczułem rękę na ramieniu i wiedziałem, że to pielęgniarka próbuje mnie od niej odsunąć. Warknąłem donośnie, niczym dzikie zwierzę. Moja chakra, nie tylko ta czysta, zafalowała dookoła. Nie kontrolując tego, co robię, zamachnąłem się i uderzyłem pięścią w ścianę. Mur pękł, rozsypując na boki malowany tynk. Łomot obudził Niko.
            Dziewczyna drgnęła wyraźnie, uchylając powieki. Dyszałem tuż nad nią, z wściekłości i bezsilności, patrząc na nią uparcie. Pielęgniarka gdzieś w tle podnosiła się z ziemi po odskoczeniu ode mnie z piskiem.
            - Sas…
            - Nie zasypiaj, Niko. Rozumiesz, co do ciebie mówię, do cholery? – warknąłem, potrząsając nią ponownie. – Wytrzymaj jeszcze trochę. Nie zamykaj oczu. Słyszysz mnie? Nie waż się. - Zacisnąłem palce na jej ramionach, czując przez cienki materiał jej stroju szpitalnego ciepło jej szczupłego ciała. Była bezwładna i słaba jak szmaciana lalka. - Pomogą ci, ale masz żyć. Kurwa. Niko. Obudź się… Ni-
            - Kocham cię, Sasuke.
            Zamarłem. Przez moment nic nie widziałem i nie słyszałem, a w głowie miałem pustkę. W końcu jakieś silne ręce, zdecydowane, odciągnęły mnie od łóżka. Oparłem się plecami o ścianę.
            Niko nic już nie mówiła. Uśmiechnęła się tylko delikatnie i zamarła z błogą miną.
            Niko umierała. Moja partnerka i współlokatorka umierała. Od kilku miesięcy najbliższa mi osoba… umierała. Dziewczyna, z którą podświadomie wiązałem swoją przyszłość, dziewczyna, która się we mnie zakochała. Umierała.
            Nie wiem, ile tak stałem, nieruchomo, wpatrując się niemo w podłogę. W zasięgu mojego wzroku ograniczonego czarnymi kosmykami przemykały kolejne pary butów. Ludzie krzyczeli i biegali we wszystkie strony. Niko krztusiła się i jęczała, gdy pielęgniarki podstawiły jej pod nos sole cucące. Ktoś wprowadził do pomieszczenia wózek z jakimś urządzeniem. W oddali widziałem nogi Akane i Anko. Stały blisko siebie, a wyższa kobieta w płaszczu zaciskała mocno dłoń na przedramieniu blondynki.
            Poczułem, jak nogi uginają się pode mną. Przestałem być wściekły. Właściwie to nie czułem już nic. W sercu miałem tylko wszechogarniającą pustkę, która powoli zjadała mnie od środka. Nic już nie miało sensu. Nic się nie liczyło.
            Pikanie w sali zwolniło do tak powolnego tępa, że pomiędzy jednym sygnałem a drugim mijały długie sekundy, podczas których zastanawiałem się, czy to już koniec. Wtedy następował kolejny dźwięk i znowu przerwa, wypełniona wyciszonymi w moim umyśle rozmowami i ruchami. Znowu miałem wrażenie, że to był ostatni dźwięk, jaki usłyszę. Że Niko już nie ma. Wtedy słyszałem nowe piknięcie, i serce w mojej klatce piersiowej na nowo zrywało się do życia, tylko po to, by kolejna długa cisza wprawiała je w zrezygnowanie i osłupienie.
            Kolejny sygnał.
            Trwało to wieki.
            Ktoś przystanął obok mnie. Stał tak sekundę, równie osłupiały, jak ja. Przeszedł kilka kolejnych kroków, zatrzymał się przy łóżku.
            Podniosłem ociężale głowę, zmęczony odliczaniem sygnałów. Obok pielęgniarek, wyraźnie zwalniających w swojej pracy i mniej krzyczących, stała Megumi. Miała mokre od łez policzki i zszokowane, zdenerwowane oczy. Ściskała coś w drżących dłoniach.
            Gdy przyjrzałem się dokładnie, mogłem dostrzec puste naczynie po antidotum.
            Dziewczyna nie odeszła od łóżka, wgapiając się uparcie w nieruchomą, bladą twarz kunoichi. Niko nie ruszała się. Nie drżała, nie sapała, nie płakała. Wyglądała jak posąg.
            Nie wiem, co się stało, czy może ktoś coś powiedział, ale nagle wszystkie pielęgniarki w białych kitlach przybliżyły się do łóżka. Ich dłonie, wyciągnięte nad ciałem Niko, zaświeciły się jasnozieloną poświatą. Dopiero przy kontraście blasku z ciemnością sali zorientowałem się, że musiał nadchodzić wieczór.
            Gdy oderwałem wzrok od szóstki kobiet leczących nieruchome ciało, w oczach Anko i Akane dostrzegłem coś nowego. Nadzieję. Patrzyły w skupieniu na pracę medic-ninów, jakby były przekonane, że zaraz stanie się coś niezwykłego.
            W otwartych drzwiach na korytarz stała Sakura. Przygryzała nerwowo paznokieć, po raz pierwszy chyba w życiu ignorując zupełnie moją obecność. Za nią, oparta o framugę drzwi, stała jej mentorka, Hokage. Miała skrzyżowane ręce i stosunkowo zrelaksowaną pozę. Jej twarz zdradzała jednak konsternację i wyczekiwanie. Jej makijaż był rozmazany, a pod jej oczami widoczne były ciemne plamy od braku snu. Różowowłosa nie wyglądała wiele lepiej.
            Dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, co się działo. Specjaliści od trucizn, w tym Shizune, byli na sali. Zakończyli pracę. Jeśli Niko miała wyzdrowieć, to teraz, bo włożyli ostatki sił i pomysłów w antidotum podane przez Megumi. Nic więcej nie dało się zrobić.
            To był koniec. Tak czy inaczej.
            Przez myśl mi przeszło, że to ironiczne, że los Niko przez te dwa dni spoczywał w rękach osoby, która jej nienawidzi, dwóch zazdrosnych o nią kunoichi, które nawet nie wysiliły się, żeby ją poznać, kobiety, która chciała ją uśpić i Hokage, która jeszcze miesiąc temu była na nią wściekła, nie ufała jej słowom i miała zamiar zwolnić ją ze służby.
            Zabawne było też to, że kilka zwykłych osób, do których nie przywiązywałem żadnej wagi, które nic dla mnie nie znaczyły, mogły coś zrobić. Podczas gdy ja – prawdopodobnie osoba, której najbardziej na Niko zależało – pieprzony geniusz, mogłem tylko stać i patrzeć. To było nie do zniesienia.
            Mieszane głosy wyrwały mnie z zamyślenia. Zielona poświata wypełniająca salę zgasła. Kobiety w białych kitlach powoli zaczęły wychodzić. Obok łóżka została Megumi, obserwując uważnie któryś z ekranów.
            - No i? – spytała Anko, przerywając ciszę. Brzmiała, jakby miała zaraz zacząć płakać.
            - Jej ciało musi otrząsnąć się z szoku. Środek chyba zadziałał, bo udało nam się uleczyć większą część jej narządów – stwierdziła Megumi. W jej głosie nie słychać było dumy czy zadowolenia. Nadal nie była niczego pewna. Ja też starałem się zachować spokój. Szatynka podeszła do nóg łóżka, zapisując coś w karcie Niko. – Myślę, że będzie dobrze.
            Anko podskoczyła, wyrzucając do góry pięść. Akane westchnęła z ulgą, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo. Nie byłem w stanie jej odpowiedzieć. Moje ciało nadal nie otrząsnęło się z osłupienia
            Megumi minęła mnie bez słowa. Shizune spojrzała ostatni raz na kunoichi na łóżku i podeszła do Tsunade. Ścisnęła jej dłoń, mówiąc coś, ale nie słyszałem ani słowa. Sakura uśmiechnęła się niemrawo, nie odrywając wzroku od mojej kunoichi. Gdy otrząsnęła się, no do niej mówiono, spojrzała urywkowo na mnie. Jej wzrok był badawczy i czujny. Nie uśmiechnęła się.
            Powoli wszystkie cztery kunoichi skierowały się do wyjścia. Wyglądały na zmęczone.
            Nie miałem zamiaru ich zatrzymywać. Miałem ściśnięte gardło i to, co się z niego wydostało, było ciche i zachrypnięte. Czułem jednak, że musi być powiedziane.
            - Dziękuję.
            Kobiety nie usłyszały mnie lub mnie zignorowały. Tak czy inaczej – wyszły, zostawiając mnie z powoli nabierającą kolorów Niko i dwoma jouninkami. Anko chyba nie zrozumiała powagi sytuacji.
            - Stary, ale serio, co ta ściana ci zrobiła?


Notka ma równo 20.000 słów oO Najdłuższy rozdział w historii. Na Onecie musiałabym publikować go chyba w 4 częściach. No ale to stare czasy. Nie rozpamiętujmy.

Życzę Wesołych Świąt! ^^

Obserwatorzy