19 kwietnia 2016

Rozdział XCI - "Odwet"

- - - - - 31.12.2017 01:01@każdy czekający: - - - - - 

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO W NOWYM ROKU!

Notka jest napisana w około 90%, został finał i epilog (jeszcze się zastanawiam w jakiej formie go opublikować).
Byście już nie musiały/li pytać - kończę semestr 25.01. Do 18.02 mam ferie. W tym czasie  ukaże się ostatni rozdział.
Przepraszam że tak się wlokę, strasznie źle mi się pisze i nie chcę opublikować byle czego. Mam nadzieję, że mimo skandalicznego tempa będziecie zadowoleni.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarze!

Leitha

Ps. Jeśli ktoś ma bloga na Onecie i się nie skapnął - blogi znikają z końcem stycznia 2018. W związku z tym po publikacji epilogu wszystkie notki, poprawione czy nie, znajdą się w archiwum na Blogspocie.

- - - - -  12-12-2016  01:48  @każdy czekający: - - - - - 


Przepraszam, że ponownie Was zawodzę, a moje obietnice brzmią tak pusto. Już tłumaczę sytuację (pustkę na obu blogach):

- W czerwcu miałam bronić dyplom, niestety mój komputer został zainfekowany wirusem typu Ransomware (Cerber), który szyfruje pliki, a hakerzy kontaktują się i żądają zapłaty za ich odblokowanie. Nie zapłaciłam ruskom, antywirusy też pozostały bezradne, więc straciłam początek notki, notatki, dokumenty, pliki, zdjęcia, pamiątki, rysunki, aż po zapisy gier. Każdy pisarz wie jakie to świetne uczucie pisać scenę która wydawała się OK (choć nie pamięta się jej dokładnie słowo w słowo) jeszcze raz... i gdy nie brzmi ona już tak jak trzeba. Masakra. Motywacja spada łeb na szyję. 

- Brak plików zniszczył moje marzenia o obronie w czerwcu, spowolnił moją pracę, ale póki promotorka była w Warszawie, dziubałam projekt z zamiarem pisania notki dopiero w prawdziwe wakacje.

- Nastały wakacje, rozleniwiłam się, a mój wypasiony komputer został przez mojego brata podkręcony do jeszcze większej wydajności i... się spalił. Naprawiano go na gwarancji aż do września. Projekt dyplomowy robiłam w sierpniu (chorując... już nie będę opowiadać), zestresowana najbardziej w życiu, na komputerze pożyczonym od koleżanki. 

- Wrzesień przepłakałam na różne tematy, od niesprawiedliwej oceny dyplomu, problemów zdrowotnych, po rodzinne, i zanim się spostrzegłam - nie dostałam się na studia stacjonarne, więc by kontynuować swą edukację w niezmienionej formie podpisałam pakt z diabłem i zobowiązałam się do płacenia kosmicznego - jak dla mnie - czesnego.

- Niezależna i dumna jak zwykle, odtrąciłam wszelkie oferty pomocy, przyjmując na plecy 100% obowiązującego na studiach curriculum (z czego spora część to projekty zespołowe, za które czuję się 200x bardziej odpowiedzialna) oraz dodatkowo masę płatnych korepetycji, na które dojeżdżam w mrozie komunikacją miejską (zakorkowana Warszawka) i haruję jak wół, wracając czasem do domu wycieńczona po 11 godzinach i nie mając czasu nic zjeść w ciągu dnia, a co dopiero pisać.


Brzmi to jak hiszpańska żałosna telenowela, ale wierzcie mi - chciałabym, by choć część z tego było nieprawdą. Niestety moje sławne szczęście się skończyło i jestem chodzącym wrakiem :)

#koniecsmutnychhistorii

Proszę Was więc o wyrozumiałość, obiecuję że końcowy rozdział pojawi się. Będzie długi i epicki. Będziecie zadowoleni. Dajcie mi jednak trochę czasu, bo to już nie jest kwestia "nie pospieszać bo wyjdzie śmieć" a już naprawdę "99% czasu nie pamiętam że mam bloga i czym w ogóle jest Naruto ani jak mam na imię". 

Nie wiem, kiedy będę pisać - czy w święta (krótkie, chujowe?), czy ferie (ugh, sesja?) czy na emeryturze. Trzymajcie za mnie kciuki i nie dopytujcie o daty bo będę musiała strzelać (kłamać). A tego nie chcemy!

Całuję, 
Leitha



                        Powoli tracę nadzieję. Przez głowę przelatuje mi masa myśli - zgubiliśmy się? Pomyliłam kierunki? Karin przeciwstawiła się jakoś jutsu Sasuke i dała nam fałszywe wskazówki?
                       Przedzieramy się przez las od kilku godzin. Minęliśmy już wszystkie znane nam znaki i punkty charakterystyczne. Mimo to na horyzoncie nie widać kryjówki Orochimaru. Zgubiliśmy się. To oficjalne. We wrogim kraju. Bez mapy. Nie to, że spodziewałabym się jakiekolwiek zaznaczenia tajnej bazy.Ale jednak: przesrane.
                       Dopiero gdy przystaję, opierając się posępnie biodrem o drzewo, a Sasuke zatrzymuje się obok mnie, posyłając mi - zza cudzej twarzy - zirytowane spojrzenie, jestem w stanie dosłyszeć wysoki dźwięk. Unoszę rękę bez słowa, wsłuchując się w odległy świst. Towarzyszy mu dziwny rytm, niczym kapiąca woda.
                       Rozglądamy się uważnie. Uchiha przestępuje kilka kroków w obcej postaci, w którą zmienił się kilka kilometrów temu, spoglądając z czujnością w dal. Po chwili wskazuje palcem kierunek. Tuż przy ziemi, przy rozrzedzonej grupie drzew, gdzie mech miesza się z trawą i błotem po topniejącym śniegu… ruch. Podmuchy powietrza. Podczas gdy igły na drzewach dookoła nasłuchują jak my - nieruchomo.
                       Jaskinia. Z niewidocznym wejściem w dziurze. Typowa kryjówka dla ohydnego węża.
                       Zeskakujemy zgodnie w uformowaną ludzką ręką przepaść, dostrzegając bez problemu zardzewiałe drzwi z zasuwą. Usuwam z twarzy ostatnie ślady znużenia i zmęczenia, gotowa udawać, że trafiliśmy do bazy bez większego problemu.
                       Nie mam pojęcia, co mamy powiedzieć. Karin twierdziła, że nie posługują się hasłem. Co jednak, jeśli witają się w pewien konkretny sposób? Jeśli przed wejściem trzeba coś zrobić?
                       Na szczęście - albo nie - zanim jestem w stanie przekazać moje wątpliwości stąpającemu obok mnie partnerowi, zasuwa w drzwiach ujawnia parę ciemnych, wrogich oczu.
                       - Spóźniliście się - warczy strażnik. Uśmiecham się szeroko, a Uchiha obok mnie podpiera się nonszalancko pod bok.
                       - Mieliśmy małe problemy. Ale to nie twoja sprawa. Z drogi - warczy shinobi obcym głosem. Wygląda na absolutnie pewnego siebie. W tym momencie wszelkie wątpliwości, czy miałam dobry pomysł, odchodzą w niepamięć. Nawet, jeśli musiałam go bronić cały ranek, a Sasuke nie chciał na niego przystać do ostatniego momentu. Dumny dupek.
                       Jestem jednak o wiele lepsza w czytaniu i rozumieniu ludzi. Znam też swoje i jego limity w grze aktorskiej.
                       Zasuwa wraca na swoje miejsce, a zza drzwi dobiega nas wielokrotny metaliczny dźwięk nieznanych mi mechanizmów. Po chwili kryjówka stoi przed nami otworem, a strażnik w drzwiach ma minę, jakby ktoś kazał mu zjeść karalucha.
                       Uchiha wchodzi pierwszy, nie godząc wartownika nawet jednym spojrzeniem. Zdejmuję kaptur i powstrzymuję chęć poprawienia włosów wchodzących mi w oczy. Uśmiecham się zuchwale do strażnika, rozglądając się otwarcie. Po kilkunastu krokach znajdujemy się sami w słabo oświetlonym korytarzu. W reakcji na ciemność Uchiha poprawia okulary na nosie. Wyrównuję z nim kroku w samą porę, by usłyszeć, co szepcze z rozbawieniem pod nosem.
                       - Idioci.
                       W chwili wytchnienia odgarniam białe kołtuny spadające mi na czoło. Rozmasowuję też sobie kark. Przez większą część drogi to Sasuke niósł dla mnie ogromny miecz Suigetsu, ale przez ostatnią godzinę jego ciężar spoczywał - dosłownie - na moich barkach.
                       - Najgorsze przed nami - oświadczam cicho, dopatrując się pierwszych rozwidleń w tunelu. - Będziesz musiał mnie czasami uderzyć, gdy palnę coś durnego. By wyglądać wiarygodnie.
                       Sasuke unosi kobiecą brew. Jego kroki stukają równomiernie, niosąc się echem. Całe szczęście, że nie wczuł się w rolę na tyle, by kołysać biodrami, bo umarłabym chyba ze śmiechu.
                       - Nie będę miał z tym problemu.
                       - Ani z udawaniem Karin, zdaje się - prycham. Przejeżdżam językiem po ostrych zębach. - Sui wspominał, że jest przemądrzałą suką.
                       Odpowiedź zamiera na jego ustach przez nagłe światło, choć nawet za szkłami okularów widzę w jego oczach iskrę irytacji. Ale i zaciekawienia.
                       Dziwne uczucie. Twarz kobiety, ale wnętrze nadal to samo.
                       Zatrzymujemy się na chwilę, niezdecydowani. Baza zdaje się pusta. Musimy zdecydować, czy iść na lewo, czy na prawo. I jak nie wyjść na podejrzanych.
                       Zbyt długie zastanawianie się też nie zda egzaminu. Mimo że jesteśmy sami, czuję na sobie wzrok kamiennych ścian. Ciągnę mojego partnera delikatnie za ramię, kierując swoje kroki w lewy korytarz.
                       Dopiero teraz dociera do mnie, jak słabo przesłuchałam Karin. Nie wiemy nic na temat tego, czego mamy się spodziewać. Gdzie co jest. Gdzie mamy iść. Możemy wpaść na samego Orochimaru i nie mieć mu nic do powiedzenia.
                       Każdy kamień udekorowany jest prostym, monotonnym wzorem. Mimo temperatury na zewnątrz, w bazie jest ciepło i duszno. Mijamy szereg jednakowych drzwi, prowadzących, prawdopodobnie, do niewielkich pomieszczeń. Sypialni? Laboratoriów? Nie mogę być pewna. A ostentacyjne wejście bez zaproszenia do złej komnaty będzie jak wielka neonowa strzałka wskazująca, że jesteśmy szpiegami.
                       Wzdycham wewnętrznie z ulgą, gdy zanim korytarz kończy się nam przed nosem, przedostatnie drzwi na lewo otwierają się, a naprzeciw nam wychodzi dość młody, białowłosy mężczyzna. Na nasz widok unosi brew.
                       - Po co wy tutaj?
                       Zamieram, przełykając ślinę. To tyle jeśli chodzi o ulgę. Na takie pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Nie wiemy nawet, jak się do niego zwrócić. Jak wysoko jest w hierarchii. Jego strój niczego nie wskazuje. Możemy przyznać się do niewiedzy albo go zaatakować. Nie mam pojęcia, co robić.
                       Mam nadzieję, że moja głupia mina wpisuje się w kanon wyglądu Suigetsu.
                       Nagle Uchiha robi krok do przodu, machając na mnie pogardliwie ręką, by odciągnąć wzrok faceta od mojej twarzy.
                       - Kabuto - wita się oschle. - Wykonaliśmy zlecenie. Mamy dla Orochimaru-sama dokumenty, o które prosił. - Powstrzymuję chęć, by wrzeszczeć z frustracji. Skąd Uchiha wie, jak ten facet się nazywa?!
                       - Więc czemu paradowaliście do prywatnych kwater, zamiast od razu do niego iść? - prycha niejaki Kabuto, mijając nas w pośpiechu. Podążamy za nim, cofając się do głównego korytarza. Za jego plecami unoszę wysoko brwi w niedowierzaniu, ale Sasuke nawet na mnie nie patrzy, skupiony na odgrywaniu roli superbohatera.
            Albo superbohaterki.
            - Suigetsu marudził, że boli go ręka – odpowiada bez zawahania Uchiha. Jego głos ocieka jadem. Nie sądziłam, że tak wczuje się w rolę! Kłamie jak z nut! – Wpadliśmy po drodze na psy z Konohy.
                       Mężczyzna nie zwalnia kroku. Zerka jednak na czerwonowłosą iluzję za swoimi plecami z nieukrywanym zaskoczeniem. Nie zadaje jednak pytań.
                       Może to dobra strategia. Przestraszyć ich. Im bardziej nasi wrogowie skupią się na trzymaniu nas poza swoją kryjówką, tym mniej czasu poświęcą martwieniu się i podejrzewaniu, czy aby nas już w niej nie ma.
                       - Opowiecie wszystko Orochimaru-sama.
                       Serce chce mi wyskoczyć z piersi. Im dłużej jesteśmy w towarzystwie tego Kabuto, im głębiej w kryjówkę się zapuszczamy, tym więcej chakry wyczuwam dookoła. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego – mury przesiąknięte są energią, która wije się jak żywa razem z płomieniami świec umieszczonych we wnękach pod sufitem. Albo jest to efekt jakiegoś jutsu ochronnego, albo Orochimaru trzyma pod ziemią małą armię.
                       Prawy korytarz jest zupełnie inny niż lewy. Zamiast prostej drogi z salami po bokach, skręca i odgałęzia się. Mam nadzieję, że Sasuke jest bardziej skupiony i spokojny niż ja, bo wątpię, bym znalazła drogę powrotną do sal noclegowych. Wstyd przyznać, jak długo uczyłam się planu bazy Shinzobu.
                       Wchodzimy w krótki korytarz przez zawężający przejście portal, stając oko w oko z ogromnymi metalowymi wrotami strzeżonymi przez starannie wyrzeźbione w kamieniu węże. Jeśli potrzebowałam jasnej informacji, prosto w twarz, w jakim bagnie się znaleźliśmy, to te węże nią są. Razem z Sasuke wmaszerowaliśmy bez większych problemów do siedziby jednego z najniebezpieczniejszych ludzi na świecie, a zaraz urządzimy sobie z nim pogawędkę.
                       Zanim ta myśl na dobre osadzą się w mojej świadomości, wrota otwierają się – same! – a my wchodzimy do środka.
                       Sala jest wielka. Panuje w niej – jak w reszcie bazy – półmrok rozproszony jedynie kilkoma świecami. Jednak przez jej gabaryty światło nie dociera do niektórych jej partii i jej elementy – ważne elementy, jak sufit – nikną w mroku, zdając się w ogóle nie istnieć. Przytłaczające.
                       Tam, gdzie można było się spodziewać – na przeciwko wejścia – ustawiony jest kamienny, zdobiony podest, a na nim – a jakże – tron. Nie rozpoznaję siedzącego na nim, a właściwie znużenie rozwalonego, mężczyzny. Wiem, jak wygląda Orochimaru, znam swoją książeczkę Bingo na pamięć. Może trafiliśmy pod zły adres?
                       W sali są jeszcze dwie osoby – po dwóch stronach podestu, ubrane na czarno, stojące na baczność.
                       Mężczyzna po prawej nie wydaje mi się znajomy. Połowę jego twarzy zasłania dziwna, czarna maska, a od jego małych okularków odbija się światło świec, tworząc wrażenie, że zza czarnego materiału wyziera ogień. Ma na sobie długi płaszcz z wysokim kołnierzem. Przez moment można pomyśleć, że to członek Akatsuki. Jego opaska oraz jego towarzysz po lewej jednak wykluczają tę teorię.
                       Ponieważ po lewej stronie stoi ubrany identycznie, choć bez maski, a za to z taką samą, piekielnie znaną opaską, nie kto inny jak Sai.
                       Ludzie Danzo. On sam też musi gdzieś tu być. Anko miała rację.
                       - Karin, Suigetsu. Jest jakiś ważny powód, dla którego kazaliście mi czekać? – mruczy z tronu obcy mężczyzna. Musi być to Orochimaru, innej opcji nie ma. Jednak jego szare, rozwichrzone włosy i zabandażowane ciało trochę mnie zbijają z tropu.
                       - Natknęliśmy się na shinobi z Konohy w Esagashi – oświadcza Sasuke suchym, profesjonalnym tonem. Zupełnie jakby tego wszystkiego się spodziewał. Absolutnie bez strachu. W duchu piszczę ze szczęścia, że to nie ja muszę mówić. Wystarczy, że się durnowato szczerzę. – Jednego zabiliśmy-...
                       - Ja zabiłem – przerywam mu z zadowolonym uśmieszkiem, sięgając nad ramię, by poklepać czule rękojeść ciężkiego jak cholera miecza. Karin posyła mi wkurzone spojrzenie. Równie satysfakcjonujące, co w wykonaniu twarzy Uchihy.
                       - ...ale musieliśmy uciekać. Wyczułam ich zbyt wielu. Stracili nasz trop, choć trochę to zajęło.
                       Mężczyzna w bandażach i kimonie słucha jej uważnie, przymykając na koniec jedyne widoczne oko. Wzdycha.
                       - Dobrze się spisaliście. Powinniśmy się byli spodziewać, że Tsunade-hime wyśle najlepszych, by znaleźć Danzo. - Czyli on tu jest? Jak długo? Co zamierzają? Czemu zabrał ze sobą Sai’a i innych z Korzenia? Co w ten sposób ugrają? Co ma z tego Orochimaru? Po co polował na Sasuke? Wiedzą o Itachi’m? – Mam nadzieję, że macie przesyłkę. – Mężczyzna wyciąga przed siebie trupiobladą rękę. Sasuke znikąd dobiera zwój od Karin i uderza mnie nim w głowę, w odpowiedzi na wcześniejsze przechwałki.
                       - Ej! – Rozmasowuję sobie obolałe miejsce, chwytając jednak dokument w rękę i na chwiejnych nogach pokonując dystans między mną a podestem.
                       Czy Suigetsu ukłoniłby się Orochimaru? Nie wiem, jakie są ich relacje. Wyglądał mi na olewusa, ale w różnych ludziach strach może wywołać najróżniejsze reakcje. Czy powinnam zauważyć agentów Korzenia? Coś powiedzieć?
                       Podaję dokument wyciągniętemu ku mnie łapsku, w ostatniej chwili schylając lekko głowę, by uniknąć spojrzenia Sannina. Nie mam oporów, by rozstać się z przesyłką, którą miała dostarczyć Karin. Bądź co bądź dokładnie się z nią zapoznaliśmy, a jej streszczenie wysłaliśmy jednym z summonów Sasuke do wioski.
                       Oddalam się jak najszybciej od tronu, stając jak kołek obok Sasuke. Jego mina wygląda na absolutnie znudzoną.
                       - Możemy już odejść? – Wyjął mi te słowa z ust.
                       - Znikajcie. – Odpowiada nam równie znudzony głos i machnięcie ręki. Pan i władca. – Muszę pilnować naszego kłopotliwego gościa. Z rana oczekuję ciebie, Karin, w laboratorium. Suigetsu – na arenie.
                       Na jakiej arenie?!
                       - Za mną – słyszę cichy rozkaz Kabuto, a wrota zamykają się za nami.
                       Korytarz wydaje się jeszcze ciemniejszy niż dotychczas.
                       Całe moje ciało, każdy nerw, jest w gotowości. To niebezpieczne miejsce, gdzie jeden fałszywy ruch może oznaczać śmierć. Poza tym ponownie mam wrażenie, że Sasuke panuje nad wszystkim, a ja zaraz zrobię coś głupiego.
                       Dochodzimy do połowy korytarza, w którym mieszczą się kwatery. Nie zadajemy żadnych pytań. Panuje idealna cisza.
                       - Suigetsu, co z twoją ręką? Może ją obejrzę? – pyta niejaki Kabuto, obracając się ku nam. Cała drętwieję. Tak bliski kontakt, przeskanowanie mojego ciała w poszukiwaniu urazów od razu odkryje moją tożsamość. Potrząsam głową energicznie. – Na pewno? Jutro przed tobą normalny trening, bez żadnych ulg. Nie możemy odpuszczać, zwłaszcza gdy trwają negocjacje z Danzo.
                       - To tylko nadwyrężony mięsień – zapewniam z uśmiechem, na pokaz rozmasowując sobie ramię, na którym spoczywa większa część ciężaru kolosalnego miecza. Przeklęty Uchiha i jego długi jęzor. Przez niego nasza przykrywka jest zagrożona. Serio, jeśli zaraz czegoś nie wymyśli-...
                       - Zajmę się tym, szkoda twojego czasu – mruczy z irytacją Karin, popychając mnie – mocno – w kierunku drzwi. Zaskoczona mina Kabuto nie umyka ani mojej, ani Sasuke uwadze. – Jeszcze tego brakuje, bym przez jego głupie kontuzje miała problemy.
                       Podłapuję jego grę i bawię się dalej. W stylu Suigetsu.
                       - Karin, jakaś ty urocza. Nikt nie może się dowiedzieć, że pod twoim okiem kolega został ranny. – Czuję mocniejsze popchnięcie, klamka ustępuje pod dłonią Karin, ale zapieram się o framugę, przyjmując dramatyczną pozę. – Kabuto, nie zostawiaj mnie z nią samego. Ona mnie zabije... – Czuję cios w tył głowy, za lekki, by coś podołał. Może Uchiha nie jest naprawdę zirytowany?
            - Nie mam czasu na wasze gierki – wzdycha białowłosy, poprawiając okulary na nosie. – Karin, ty będziesz spała obok. – Wskazuje drzwi tak naprawdę dwa pokoje dalej. – O siódmej macie być gotowi do pełnienia obowiązków.
                       Z tymi słowami oddala się. Sasuke w kobiecej postaci naciska na mnie mocniej, przez co wpadamy do pokoju. Zanim zdążam się rozejrzeć po niezbyt dużej przestrzeni, drzwi zatrzaskują się za nami. Jedynymi źródłami światła są dwie świece zawieszone w kinkietach na ścianie.
                       - Uwolnij Henge – głos, do którego powoli się przyzwyczajam, jest spięty i stanowczy.
                       Czuję jak pod wpływem stresu i emocji moje jutsu ustępuje. Natychmiast robię się głowę niższa. Nie czekając, co zrobi Uchiha, zdejmuję ogromny miecz z ramion.
                       - No. Dobrze nam poszło – uśmiecham się. Postać Karin stoi jeszcze przez sekundę przy drzwiach, jakby delektując się moim widokiem, a potem w dwóch sztywnych krokach jest tuż przede mną. Silne ręce chwytają mnie po obu stronach głowy. Od intensywności spojrzenia moje serce się zatrzymuje.
                       Czuję na twarzy przyspieszony oddech i wszystko byłoby super gdyby nie fakt, że to nadal Karin, nie Sasuke.
                       Jemu to chyba nie przeszkadza – nie wierzę, że zapomniał, patrzy na mnie przecież zza okularów – tak czy inaczej cham całuje mnie jeszcze zanim jego jutsu dobiega końca. Odpycham go lekko, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
            Nagle ruda kobieta zmienia się w zadowolonego bruneta, a jego kolejny pocałunek cofa mnie o kilka chwiejnych kroków w tył. Czuję zęby na swojej dolnej wardze, nalegające, by go wpuścić. Wspinam się na palce u stóp, wbijając paznokcie w jego kark.
- Musiałem kazać tobie przynieść mu zwój, mógł wyczuć moje Henge - tłumaczy chrapliwie Uchiha, gdy jego usta schodzą na moją szyję. Siłujemy się jak przed chwilą na framudze.
            No tak, moja kontrola chakry nadal jest nieco bardziej zdyscyplinowana, trudniej zauważalna… już nie mówiąc o Przeklętej Pieczęci, którą Orochimaru mógłby wyłapać.
            Moje biodro uderza o niewielkie biurko. Natychmiast jest złapane i unieruchomione przez dużą, ciepłą dłoń.
Drzwi na korytarz otwierają się.
- Jeszcze jedno, Karin. Czy w tych dokumentach było coś o-...
            Wszystko zamiera. Czuję nasze nierównomierne oddechy i przyspieszony puls pod moimi palcami. W następnej sekundzie Sasuke nie ma już przy mnie. Chwyta Kabuto i ciska nim o kamienną ścianę, ścinając go jednocześnie z nóg. Powietrze jeszcze przed chwilą było geste, jakby w całym pomieszczeniu zbierała się burza. Jakby wszystko wstrzymało oddech. I nagle pęka.
- Nie ruszaj się i milcz. - Bardziej czuję niż widzę wydobycie chakry. Kamiumi po raz kolejny ratuje nam tyłek. Oddycham z ulgą, pospiesznie przechodząc przez pokój i zamykając drzwi. Było tak blisko! Co nam odbiło, by się tak zachowywać tuż pod nosem wroga?! - Odpowiadaj zgodnie z prawdą, tylko gdy pytam, szeptem. - Sparaliżowane ciało Kabuto nie daje po sobie znać, że przyjęło komendę do wiadomości. Uchiha przez chwilę dyskutuje sam ze sobą, o co spytać naszego tymczasowego więźnia. Wykorzystuję moment, by zwrócić na siebie jego uwagę, dotykając lekko jego ramienia.
- Skąd wiedziałeś, jak się nazywa?
- Zdawaliśmy razem pierwszy egzamin na chuunina. Już wtedy był agentem Orochimaru.
            Atak na wioskę. Pamiętam. Dzień, gdy wyszło na jaw, że Kazekage został zamordowany i podmieniony przez Sannina, a całe Suna-gakure zmanipulowane w wojnę z Konohą. Krótką wojnę.
            Zabójstwo i podmiana. O ironio.
- Czy w bazie jest Danzo? - pyta niskim głosem Sasuke. Nie trzyma już białowłosego za kark, ale nadal dla bezpieczeństwa stoi tuż przed nim. Zasłaniając mu i drzwi, i mnie. Zastanawiam się, jak bardzo Kabuto jest potężny. Nie wygląda na typ wojownika. Co jeśli Kamiumi nie wytrzyma? Jeśli da się je złamać?
- T-tak - słyszę po chwili. Słowa przychodzą mu z trudem. Okulary na nosie mężczyzny trzęsą się. Nie ze strachu, a wysiłku. Próbuje złamać jutsu, ale nie wygląda na to, by mu się miało udać. Jego oczy zdradzają jednak niezwykłe zaskoczenie i wściekłość.
Sasuke jednak nie marnuje czasu.
- Na czym polega ich układ? Dlaczego ze sobą współpracują? – warczy ponownie. Jego głos jest jeszcze bardziej szorstki niż zazwyczaj, jakby samo wspominanie o Danzo wyprowadzało go z równowagi. W sumie – biorąc pod uwagę, co przez niego przeszedł – nie dziwię mu się. Mam podobnie.
- Chcą zniszczyć Konohę. Współpracują przy eksperymentach genetycznych. Danzo dostarcza ludzi, Orochimaru-sama - wyniki. – Kabuto przełyka ślinę. – Danzo obiecał Orochimaru-sama... twoje ciało. Do transferu.
Co?
Porywanie mieszkańców wioski i robienie z nich królików doświadczalnych mi nie umyka, nie. Mimo wszystko gdzieś w głębi duszy spodziewałam się takich okropieństw. Jednak słowo „transfer” w połączeniu z Uchihą jest dla mnie absolutnie nowe.
Moja ręka ponownie ściska biceps tuż nad jego łokciem, jednak zaraz całe ramię wyrywa mi się spomiędzy palców.
Czy to dlatego Orochimaru wygląda inaczej? Czy przejął już ciało jakiegoś nieszczęśnika? Jakim cudem jest to możliwe? I co najważniejsze – po co to robi?
- Ilu ludzi korzenia jest w bazie?
- Około dziesięciu.
- Mało. Gdzie reszta?
- Nadal w Konoha. Ukrywają się i czekają na sygnał.
Coś przychodzi mi do głowy. Tym razem nie czekam na pozwolenie ani nie dotykam Uchihy. Po prostu omijam go, pytając Kabuto osobiście. Rozmowa w cztery oczy w prawą ręką naszego wroga nie jest okazją, której bym się spodziewała. Ale tym bardziej nie mogę jej przegapić. Zwłaszcza, gdy czasem moi przełożeni lubią zatajać przede mną pewne informacje.
            - Czy Danzo ma Sharingana Shisui’ego?
            Kabuto wstrzymuje oddech. Wygląda, jakby próbował zdusić w sobie następne słowa, ukryć je, nawet jeśli zadławi się nimi. Czuję szarpnięcie chakry, ale desperacka próba wyswobodzenia nie przynosi skutku.
            - Tak – wydusza z siebie w końcu, z nieukrywanym niesmakiem.
            Na pewno chodzi o coś więcej. Danzo nie robi tego wszystkiego dla wioski. Chce władzy, a ją nie wystarczy zdobyć. Trzeba ją utrzymać. Do tego potrzeba mocy. A najszybciej można ją otrzymać oszukując. Manipulując naturą. No bo kto w wieku Danzo pozwoliłby sobie na naukę i trening starymi sposobami?
            - I co jeszcze? Co takiego zaoferował mu Orochimaru?
            - …komórki Hashiramy Senju. Więcej chakry…
- Po co?
- ...by mógł wytrzymać więcej Sharinganów.
            Więcej niż jednego? Czy więcej niż dwa? Gdzie?!
            - Hashiramy Senju? – pytam zamiast tego.
            - Pierwszy Hokage – odpowiada za niego Sasuke, marszcząc brwi. Jego mięśnie spinają się raptownie, jakby powstrzymywał się przed wyładowaniem złości na Kabuto. Wie jednak doskonale, że to fatalny pomysł. Gdyby z głowy spadł mu choćby włos, nie dałoby się tego w żaden sposób ukryć czy wytłumaczyć.
            Jedno jest pewne. Danzo pozwolił na eksperymentowanie na własnym ciele. Zbratał się z wrogiem wioski, spisał ją na straty, byleby przejąć jej zgliszcza. A do tego potrzebował więcej mocy, niż miał. I widać nie ufał nikomu na tyle, by powierzyć ją komuś innemu.
            Nie mam pojęcia, skąd Orochimaru ma tkanki Pierwszego Hokage ani co dokładnie to oznacza. Jednak skutki walki przeciwko wielu Sharinganom potrafię sobie wyobrazić. A tym bardziej źródło ich pozyskania. I czas. Uchiha chyba też.
            - Nie powiesz nikomu o tym, co zaszło w tym pokoju - rozkazuje Sasuke, chwytając Kabuto za kark i upewniając się, że białowłosy patrzy mu w oczy. - Będziesz wykonywał polecenia moje i Niko - wskazuje na mnie. - Oraz Suigetsu i Karin, gdy przyjmiemy z powrotem ich wygląd. Będziesz zachowywał się normalnie i wykonywał swoje obowiązki jakby wszystko było w normie. Zrozumiano?
            - T-tak.
            - Wynoś się.
            Drzwi zatrzaskują się za Kabuto z takim zamachem, że ich ruch gasi jedną z palących się przy ścianie świec. Ramiona Uchihy po kilku sekundach widocznie relaksują się, a jego sylwetka obraca się ku mnie.
            - Mało brakowało - żartuję, mimo że wcale mi nie jest do śmiechu. Sasuke jest blady. Pod jego nosem pojawiła się kropla krwi. Podchodzę bliżej, by ją zetrzeć. Gdy dotykam kciukiem jego twarzy, jego dłoń zaciska się na moim przegubie. Spodziewam się, że odtrąci moją rękę. Zamiast tego nachyla się bliżej niej, przyciskając nos do mojego nadgarstka i wdychając głęboko powietrze. To dziwny gest. Nie do końca ludzki, bardzo instynktowny. Jego popękane, suche usta muskają moją skórę tuż zanim moja dłoń opada bezwładnie w dół. Rozcieram resztkę krwi między palcami. - Dobrze się czujesz?
Kamiumi ma swoje granice. Wymaga ogromnego zużycia energii, jest stopień wyżej niż wszystkie genjutsu, jakie widziałam do tej pory. W dodatku Sasuke nie ma w nim wprawy. Kto by się spodziewał, że nie można nim szastać od tak, kilka razy dziennie!
- Tak. - W jego głosie rzeczywiście nie słychać zmęczenia. Postanawiam na razie odpuścić. Przecież nie straci wzroku po kilku jutsu. - Przez tego idiotę mamy mało czasu. Najwyżej dobę.
- Musimy znaleźć wszystkie dowody i się stąd wynieść zanim będziesz musiał zahipnotyzować pół bazy...
- Jeśli to w ogóle możliwe - prycha brunet. Jego wzrok odwędrowuje w miejsce, w którym przed chwilą jeszcze stał Kabuto. Jego twarz wypacza dziki grymas. - Słyszałaś. Mają Sharingany.
- Możliwe, że Jiraiya-san i Hokage-sama przewidzieli to. Dlatego sprowadzili Itachi’ego. Bez niego byśmy sobie nie poradzili - wzdycham, rozmasowując sobie ramię. Obolałe miejsce zaraz obrzuca spojrzeniem też Sasuke. Może mógłby je wyleczyć? - Jutro to ty powinieneś grać rolę Suigetsu. Ja nie potrafiłabym wymachiwać tym żelastwem, a on ma mieć jakiś cholerny trening.
Nie jestem nawet pewna, czy Sasuke potrafiłby walczyć czymś takim. Białowłosy używał do tego chakry, w dodatku napompował sobie mięśnie jakąś dziwną wodną techniką. Wizja bruneta robiącego to samo może i jest zabawna, ale oczywistym jest, że jedna iskierka jego chakry w bazie pełnej ludzi Orochimaru to proszenie się o śmierć.
- Jeśli rozkażą mi używać Suitonów, wszystko się wyda - zauważa Uchiha. Nasze spojrzenia spotykają się w półmroku.
- Jeśli zapytają mnie o coś związanego z medycyną, tak samo. A mam być jutro w… laboratorium? - Łapię się za podstawę nosa. Moje tętno dopiero zaczyna się wyrównywać, ale od braku tlenu pod ziemią dostaję migreny. Może jednak się nie zamieniać? Uchiha przynajmniej potrafi nieco leczyć. Poudawałby dalej Karin, a ja mogłabym odstawić w imieniu Suigetsu jakiś cyrk i odmówić robienia absolutnie czegokolwiek... ale to by tylko wzbudziło podejrzenia… nie, to głupi pomysł. - Co my tu robimy? Jesteśmy w totalnej dupie, Uchiha. Nawet nie wiem, gdzie jest to laboratorium - jęczę. Shinobi przytakuje, marszcząc brwi. Jego dłoń ściska moje ramię. Nie używa jednak jutsu leczącego. Nadal musimy uważać z chakrą. - Co jeśli nie będzie tam słuchającego mnie Kabuto? Co jeśli wydam się przed dziesiątką innych shinobi? Bez ciebie nie wytłumaczę, skąd te wszystkie błędy. Co jeśli Karin pracuje bezpośrednio z Orochimaru? Albo sprowadzili tu ją i Suigetsu, by na nich eksperymentować?
Czuję się fatalnie. Ten pokój jest klaustrofobiczny. Migoczące płomienie rzucają na ściany łypiące na nas cienie. Mury nabuzowane są ruszającą się chakrą, a gdzieś w pobliżu kryją się najniebezpieczniejsi przestępcy świata i zdrajcy naszego kraju, z którym mam umieć rozmawiać nie wykorkowując ze strachu.
Uchiha macha ręką, a z jego gardła wydobywa się zdegustowany pomruk.
- Więc nie ryzykujmy. I nie marnujmy czasu. Poczekajmy aż wszyscy zasną, przemknijmy się wgłąb bazy, weźmy to, po co tu przyszliśmy, i spadajmy jak najszybciej.
Mrugam raptownie. Wydostać się z tej dziury już dziś? Kuszące.
- Co jeśli wpadniemy w kłopoty?
            A raczej gdy wpadniemy, bo jest to nieuniknione. 
            - Zabijemy ich wszystkich - wzrusza ramieniem Sasuke. Na jego twarzy powoli rośnie zaraźliwy uśmiech. Nie kryję, że też mam ochotę skopać parę tyłków. No dobra. Więcej niż parę.
            - Nie wypuszczą nas stąd tak łatwo po takiej rozróbie.
            - Nie będą mieli wyboru.
Jest taki pewny siebie. Nie czuję teraz jego chakry, jest dobrze ukryta, a mimo to wiem całą sobą, jaki jest silny. Że jestem bezpieczna. Uchiha pokonał szwadron ANBU, mnie, Itachi’ego i Kami wie kogo jeszcze. Może przenosić góry. Ufam, że nic nam się nie stanie. Ale po raz pierwszy zrobimy coś po swojemu, idąc jego pomysłem. Chrzaniąc zasady. Ignorując oryginalny plan. Nie będziemy trudzić się i kombinować, gdy sprawa jest prosta.
Biorę głęboki wdech, zaciskając trzęsące się z ekscytacji pięści.
- Zgoda.

            Siedzieliśmy w pokoju Wodnego Świra sporo ponad godzinę, wsłuchując się w sporadyczne kroki na korytarzu i planując nasz atak. Niko skądś wytrzasnęła nieco węgla, którym nieporadnie rozrysowała na podłodze znany nam do tej pory zakres bazy. Jasnym było, że laboratoria i archiwa powinny znajdować się w bezpośrednim sąsiedztwie wielkiej sali, w której przebywał Orochimaru - by przechodząc do nich nie musiał widzieć się z zatrudnianą przez siebie hołotą. Chodząc za Kabuto po bazie mijaliśmy wiele dziwnych drzwi, z których jakieś musiały tam prowadzić.
            Przybraliśmy formy Karin i Suigetsu i przygotowaliśmy zwoje z potrzebnymi broniami - nie gigantycznym mieczem, by przejść jak największą cześć trasy nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Wiadomo było, że na pewno kogoś spotkamy.
            Znając nasze szczęście - absolutnie wierne Orochimaru mordercze eksperymenty genetyczne.
            Przeszliśmy w absolutnej ciszy przez ciemny korytarz, napotykając rozwidlenie do wyjścia. Na końcu tunelu widać było światło i kilku strażników. Byli jednak bardziej skupieni rozmową ze sobą i pilnowaniem wejścia niż środka bazy. Zapewne trafiła do nich informacja, że gdzieś w okolicy czają się shinobi z Konohy.
            Przemknęliśmy do prawego korytarza, przystając przy każdych drzwiach i wytężając słuch przed zajrzeniem do z sal. Wiele z nich było pustych, z niczym ciekawym w środku - magazyny, sale treningowe, kuchnia. Im bardziej zbliżaliśmy się jednak do sali tronowej, tym skupienie chakry dookoła zwiększało się. Tak samo jak moje przekonanie, że za następnymi drzwiami będzie coś i ktoś ważny.
            Nie myliłem się. Przystanęliśmy po obu stronach większych drzwi z ozdobną, ale widocznie często używaną klamką. Ze środka słychać było przyciszone rozmowy. Dałem sygnał Niko, by była gotowa i sekundę później wpadliśmy do środka.
            Ludzie Orochimaru niczego się nie spodziewali. Trzech z nich siedziało przy stole tyłem do nas. Fakt, iż przywdziałem twarz Suigetsu, a Niko wyglądała jak Karin, dawał nam dodatkową przewagę - my wykonaliśmy pierwszy krok. Doskoczyłem do grupy mężczyzn i jednym ruchem katany poderżnąłem dwóm gardła. Trzeci - ogromny, ponad dwumetrowy - zdążył wstać z krzesła, ale Niko bezszelestnie wskoczyła mu na plecy i złamała mu kark.
            Facet naprzeciwko nas, ze zdeformowaną twarzą, otworzył usta do krzyku, ale kunoichi natychmiast cisnęła kunai’em wprost w jego krtań. Zanim facet zdążył zrobić hałas przewracając się na stół pełen kufli i talerzy, złapałem go w pasie i odłożyłem na krzesło.
            Czterech ludzi z głowy i ani grama użytej chakry. W głębi bazy nie słychać było żadnego poruszenia, więc raczej nie zaalarmowaliśmy nikogo o naszej eskapadzie. Jeszcze.
            Wytarłem ostrze o ubrania wykrwawiającego się żołnierza i schowałem je do saya’i. Trochę nim jeszcze telepało. Niko westchnęła wymownie cudzym głosem. 
            - Nic tu nie ma. 
            - Nie na pierwszy rzut oka - przyznałem. Pomieszczenie było spore. Prawdopodobnie służyło jako miejsce do odpoczynku dla wojowników. Mieli tu szafy z jedzeniem i napojami, koce, wieszaki na ubrania, obdartą, starą kanapę… w głębi sali było przejście. Do sypialni? - To baraki. Reszta może spać tam - wskazałem na drzwi, zza których w każdej chwili mógł na nas ktoś wyskoczyć. Lepiej było nie zostawiać im takiej możliwości.
            Zrobiłem krok do przodu, wyjmując ponownie katanę.
            Poczułem rękę na swoim torsie, a zaraz potem zamiast zatęchłej kamiennej sali miałem przed sobą lśniące w półmroku okulary Karin.
            - Nie ma sensu mordować tych ludzi. Nie kiedy nie stoją nam na drodze - stwierdziła uparcie. 
            - Ciężko ich nazwać niewinnymi - prychnąłem, poprawiając chwyt na Serimochi. - Pracują dla tego zjeba, i jeśli nie pozbędziemy się ich teraz, staną nam na drodze innego dnia. Albo dzisiaj, gdy będziemy stąd uciekać.
            - Sam słyszałeś, że Danzo dostarczał Orochimaru ludzi. Z naszej wioski. Co jeśli to są ci niewinni? - Dziewczyna przechyliła wyzywająco głowę. Znacznie bardziej wolałem ją w jej normalnej postaci. I to nie z powodu okularów. Choć strój Karin miał swoje plusy. - Co jeśli zostali porwani i będą mięsem armatnim? Albo eksperymentami? Dajmy im szansę.
            Jej oczy zdawały się krzyczeć “nie bądźmy takimi potworami, jakim jest Orochimaru”. Chyba nie zdawała sobie sprawy z faktu, że każdy inny shinobi na moim miejscu zrobiłby to samo - i jej kochani współpracownicy z ANBU, i Kakashi, i Anko… zwłaszcza Anko. O Itachi’m nie wspominając. Tsunade zamordowałaby ich gołymi rękami, byleby Konoha byłą bezpieczna. Ale nie Niko. O, nie. To by było za proste.
            Wiedziałem, że to nie był dobry czas na takie dyskusje, ale naprawdę nie docierało do mnie, jak można być aż tak dobrodusznym i naiwnym. Aż miałem ochotę ją uderzyć.
            Zamiast tego odsunąłem ją - delikatnie - na bok.
            - I co, poprosisz ich ładnie by nam nie przeszkadzali? Albo wypuścisz ich, ufając, że to “ci dobrzy”, a nie zmutowane świry, które ugryzą nas w tyłek przy pierwszej okazji? - Dziewczyna przełknęła ślinę. Może coś jednak docierało do tej tępej - chwilowo rudej - główki. - Mogliby też - korzystając z twojego kredytu zaufania - wymordować na wolności kilka wiosek. Co ty na to?
Niko zmarszczyła brwi, zamykając głośno usta. Nawet w postaci Karin potrafiła być uroczo zakłopotana.
- No właśnie - podsumowałem z satysfakcją. Jak by tu ich bezgłośnie zaszlachtować przez sen? Można było im podciąć gardła, ale wiele ludzi zabijanych w ten sposób wydawało jeszcze przerażające dźwięki. Można było dać im w łeb ciężkim narzędziem… ale to też powodowało hałas. Hm. Może duszenie? Skąd wziąć linę? Nie chciałem ich dotykać własnymi… to znaczy Suigetsu - rękoma.
- Nie. - Niko podparła się pod boki, patrząc na mnie ostro z dołu. Nawet w postaci wrogiej kunoichi nie równała się ze mną wzrostem. - Zabarykadujemy ich w pokojach, by wyszli z nich dopiero za kilka godzin, gdy będzie już po wszystkim. I sami zdecydują, czy zostać i być… świrami, czy skorzystać z zamieszania i uciec.
            Dziewczyna zignorowała obnażony miecz, minęła go i nie czekając na moją zgodę podeszła do stołu i zaczęła przesuwać go do najbliższych drzwi.
            Zacisnąłem zęby. Nie mieliśmy czasu na te bzdury. 
            - Łatwiej byłoby się ich pozbyć - westchnąłem, pomagając jej z meblami.
            - Nie wszystko musi być w życiu łatwe, Sasuke.
            Zanim zastawiliśmy pokoje stołami, ławami i szafami, Niko wykonała na zamkach małe jutsu podobne do tego pieczętującego broń. Nikt za drzwiami nie czuwał, więc nie usłyszeliśmy, by ktokolwiek zareagował na małą ilość chakry.
            Dosunęliśmy do tego wszystkiego obrzydliwą kanapę i ruszyliśmy z powrotem na korytarz, szukając prawdziwego celu. Kilka pokoi i tuzin efektywnie unieszkodliwionych wrogów dalej, trafiliśmy do drzwi niewiele różniących się od wszystkich innych.
            Poza tym, że były zamknięte.
            I w momencie, gdy nacisnąłem klamkę, gdzieś z boku, z głębi tunelu, usłyszeliśmy kroki.
            Niko zesztywniała u mojego boku. Szybko jednak wyprostowała się, przyjmując pewną siebie pozę i podpierając się nonszalancko pod bok. Zdążyła tuż przed wyjściem żołnierza zza rogu.
            - K-Karin? Co ty tu robisz o tej porze?
            Gość nie wyglądał na zmutowanego dziwaka, raczej na podrzędnego wojownika przydzielonego do najnudniejszego możliwego patrolu w środku śpiącej bazy. Nie był groźny. Mogłem go unieszkodliwić w mgnieniu oka. Lub… mrugnięciem oka.
            - Nie mogłam spać - skłamała gładko Niko, poprawiając okulary na nosie. Wysiliłem się na fałszywy uśmiech i posłałem go strażnikowi zza jej ramienia.
            - I spacerujesz z tego powodu po bazie z… Suigetsu? - Był może pięć lat starszy ode mnie. Dziesięć centymetrów wyższy. Krótko ostrzyżony. Brak widocznej broni ani ciężkiego pancerza. 
            - Erm… - Zacisnąłem pięści. Niko miała rację. Nie nadawała się do grania tej wrednej suki. Jeśli facet znał jej imię, to znaczyło, że raczej kojarzył, że jąkanie się i urocze pół-słówka nie są w jej stylu. Niko chyba zrozumiała to w tym samym momencie, bo odchrząknęła, zmieniając zaraz ton głosu. - Tak, a co, nie wolno?
            - Nie, po prostu… - Facet podrapał się po szyi. - To… dziwne.
            - Nie pamiętam, bym prosiła cię o zdanie - prychnęła Niko, zrzucając z ramienia falę czerwonych włosów. Strażnik powędrował wzrokiem za tym ruchem jak zahipnotyzowany. No proszę. - Natchnął mnie pomysł, a zostawiłam coś w laboratorium. Masz do niego klucze?
            - O-oczywiście… mam ci…? - Facet niezdecydowanie wskazał gdzieś za siebie, prawdopodobnie na drzwi które naprawdę prowadziły do laboratorium. 
            - Nie, ośle, po prostu tu stój! - Dziewczyna wyminęła go z udawaną odrazą, stąpając znacznie głośniej i bardziej zdecydowanie niż dotychczas. Ruszyłem jej śladem, przewracając oczami. Facet nie zwracał na mnie uwagi.
            - Jeśli chciałaś się dostać do laboratorium, czemu stałaś przed archiwum? - spytał, gdy wyrównał z nią kroku. Spiąłem wszystkie mięśnie, gotów do ataku. Może był bystrzejszy niż się wydawał.
            - Bo miałam nadzieję, że ktoś w nim będzie i da mi klucze…? Ugh, po co ja ci się w ogóle tłumaczę?!
Co ona wyprawiała? Odstawiała całą szopkę, gdy wystarczyło jedno Kamiumi, a facet by nas lizał po nogach.
Sztuczna Karin specjalnie szła pół kroku za żołnierzem, pozwalając mu pierwszemu przystanąć przy odpowiednich drzwiach. Gdy - już naprawdę zestresowany - zaczął szukać odpowiedniego klucza w torbie, odwróciła się na moment i pokręciła głową, dotykając palcem tej samej dziurki od nosa, z której wcześniej pociekła mi krew.
Bezczelność.
Drzwi otworzyły się. Facet zapalił światło i przepuścił ją w progu. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech, na którego widok chciało mi się rzygać.
- Czy…
- Poradzę sobie. Pewnie nawet nie wiedziałbyś, czego szukać. Zostaw nas samych. - Rozkazała spod zmarszczonych brwi. Gdy facet nie ruszył się, w jej okularach błysnęło niebezpieczne światło. - Zjeżdżaj.
Nie minęły trzy sekundy, a strażnik wygramolił się z laboratorium, a w korytarzu rozniosły się jego oddalające się w pośpiechu kroki. Wszedłem do pomieszczenia i posłałem jej zirytowane spojrzenie.
- Nie możesz nadużywać swoich patologicznych umiejętności, Panie Róbcie Co Mówię. Krew się ciężko spiera, a nawet w laboratorium może nie być amoniaku.
- Zamknij się i zacznij szukać czegoś przydatnego - warknąłem, ignorując potrzebę zmienienia się z powrotem we własne ciało.
- Tak, proszę pana - zaśmiała się, ruszając do kolejnych drzwi w kamiennej ścianie. Reszta z nich była zastawiona regałami z odczynnikami i słoikami. Mimo zapalonego światła panowała tu nienaturalna i niepokojąca atmosfera. - Papiery. - Ruszyłem pomiędzy stołami, wytężając wzrok w poszukiwaniu czegokolwiek istotnego dla Konohy. Niko otworzyła kolejne drzwi. - Ugh. Lodówki. Krew. Strzykawki. - To samo, a nawet kilka ekranów, było w głównej sali. - Zamknięte drzwi.
- Idź dalej - westchnąłem, chwytając słoik z jakimś zielonym paskudztwem. Zadziwiające, że Orochimaru nadal żywił nadzieje, że uda mu się mnie zamknąć w którymś z jego śmiesznych pokoików do zabawy w doktora. I że w ten chory plan zaangażował nawet Danzo.
            Niko uchyliła ostatnie drzwi. Usłyszałem pstryczek od światła, a następnie długą, ciężką ciszę. Odstawiłem słoik na miejsce.
            - Um… Sasuke? Cho no na chwilunię.
            Ruszyłem do drzwi, których progu kunoichi nie ważyła się przekroczyć. Usunąłem z drogi jej wiszącą na klamce rękę i wszedłem do środka.
            Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
            - Co do kur-...
            - Czy to są… ludzie? - jęknęła dziewczyna, stojąc niedaleko za mną, zachowując dystans od wielkich szklanych tub z falującym, świecącym płynem.
            Sala była zdecydowanie większa od tej z biurkami. Na jej środku mieścił się wielki, metalowy cylinder od którego odchodziły rury z zaworami i dziwne kable. W pomieszczeniu czuć było chakrę, wibracje i ciche buczenie. Aż dziw, że nie zauważyłem ich wcześniej. Chyba taka była kara za trzymanie na wodzy własnej energii. Przeszedłem dalej, starając się nie patrzeć na śpiące twarze nieszczęśników zamkniętych za szkłem. Pod prawą ścianą stały w rzędzie kamienne łóżka z najróżniejszymi pasami i kneblami oraz półki wypchane chemikaliami i narkotykami. Nie nazwałbym ich lekami. Nie byłem aż tak cyniczny.
            Tak powstali nasi wrogowie z Dźwięku. Ci, którzy próbowali mnie porwać, a u Niko spowodowali utratę pamięci. Tak wyglądała codzienność świra bratającego się z mężczyzną odpowiedzialnym za śmierć naszych rodzin.
            Tak wyglądała żałosna desperacja słabych ludzi, którzy nie potrafili pogodzić się z myślą, że są nikim na tym świecie. Nikim.
            Nie zauważyłem bulgoczącej we mnie wściekłości, zanim ból od paznokci w zaciśniętej pięści nie ocucił mnie trochę. 
            - Uchiha.
            Przystanąłem obok Niko, czytając tabliczkę, którą wskazała. Klonowanie.
            W płynie unosił się zdeformowany biały facet o idiotycznych, zielonych włosach.
            Następna tabliczka: przeszczepy DNA. Następna: Kekkei genkai. Transfery krwi. Testy na pigułki uruchamiające genjutsu. Przeklęta Pieczęć.
            Uniosłem głowę, stając oko w oko z młodą dziewczyną trzymającą się kurczowo za ramiona. Jej twarz była unieruchomiona w agonii. Jej nagie ciało pokryte było boleśnie znanymi mi czarnymi symbolami przypominającymi płatki kwiatów.
            - Zabiję gnoja - wysyczała Niko, idąc dalej. Stwierdziła chyba jednak, że ma dość, bo zwróciła swoją uwagę w kierunku kartotek i zwojów leżących w nieładzie na szerokim biurku. Zaczęliśmy przeszukiwać je razem, po kilkunastu minutach natykając się na pierwsze ciekawostki. Raczej ciężko by nam było zabrać do Konohy całą taką świecącą tubę. Kartki było znacznie łatwiej przetransportować. - Edo Tensei - wymruczała pod nosem czerwonowłosa, już nie ze złością czy obrzydzeniem, a zainteresowaniem. Może trochę rozbawionym podziwem? - Technika wskrzeszająca. W dupie się komuś poprzewracało. 
            - Nie mów hop. Jeszcze będziemy walczyć z truposzami - skarciłem ją, zanim zaczęła zbytnio wczytywać się w zwój z kinjutsu. Rozgryzłem palec i zapieczętowałem zwój w swoim ekwipunku, używając oczywiście jak najmniejszej ilości energii. Znalazłem kartoteki “pacjentów” Sannina. - Gen’yumaru. To chyba ten, w którym aktualnie siedzi Orochimaru. - Niko zrobiła zdegustowaną minę. Wskazałem na nią. - Jest Karin, jest Suigetsu… jakiś Kimimaro. I… Juugo. Pieczęci i… senjutsu. 
            - Tym jest Przeklęta Pieczęć? Jakimś senjutsu? - zainteresowała się Niko. Zapieczętowałem zwój tuż przed jej nosem.
            - Nie ma czasu się doczytywać. Łap co popadnie. 
            - Próbuję - westchnęła, chwytając garściami całe foldery. - Jestem po prostu… ciekawa. Wiesz... fajnie by było… miło…. gdyby można by było taką pieczęć usunąć.
            - Mi ona nie przeszkadza - mruknąłem, chwytając pliki na temat chakry. I Akatsuki. 
            - Nie mówiłam o tobie, raczej o Anko - zaśmiała się dziewczyna, wysuwając z szaf losowe szuflady. Butelki i narzędzia chirurgiczne klekotały, odbijając się od ruszających się mebli. - Ty noś sobie co chcesz. Dobrze ci w czarnym.
            - Twoja troska o moje zdrowie mnie rozczula.
            Wiadomo było, że w mniejszym pokoju obok Orochimaru trzyma środki do eksperymentów wymagające chłodu. Mimo bałaganu na biurkach i w szafach, w lodówkach panował pedantyczny porządek. Każdy słoik i fiolka były dokładnie opisane. Świr miał również niezłą kolekcję roślin, zamarynowanych zwierząt, krwi swoich wrogów, analiz DNA i pływających części ciała. Bo czemu, kurwa, nie.
            W pierwszym pokoju, absolutnie zapełnionym papierami, znaleźliśmy jeszcze więcej zapisów eksperymentów nad niebezpiecznymi i porąbanymi technikami, notatki Orochimaru na temat poszukiwanych przez niego artefaktów oraz różne rozprawy filozoficzne, teoretyczne i polityczne.
            Chwytaliśmy co się dało, nawet ten bełkot, ale gdzieś z tyłu głowy miałem wrażenie, że nasz czas się kończy.
            Niko zahamowała swój amok, otwierając większy folder i zatrzymując się na jakimś konkretnym zdjęciu. Wyprostowałem się, sprawdzając, co ją tak zaciekawiło.
            Ze starych, zżółkłych kart prywatnego archiwum śmiertelnie niebezpiecznego, legendarnego Sannina w podziemnej, tajnej bazie na zadupiu w Kraju Dźwięku przywitał mnie… najbardziej denerwujący uśmiech we wszechświecie.
            - Tu pisze, że Naruto ma w sobie Dziewięcioogoniastą bestię - mruknęła z niedowierzaniem kunoichi, wertując karty wprzód i wstecz. 
            - Jest napisane, to raz. Dwa, nie obchodzi nas w tej chwili Kyuubi. - Nie miałem czasu się teraz nad tym zastanawiać. Odłożyłem to w swojej głowie na później. Niko posłusznie wznowiła pieczętowanie. Kończyły jej się przygotowane symbole, a jej cała dłoń - podobnie jak moja - umazana była krwią. - Czemu mieliby zamykać demona w ciele syna Czwartego?
            - Naruto jest synem Czwartego? - Tym razem to ja przerwałem pracę.
            - Nie wiedziałeś?
            Dziewięć legendarnych bestii. Demonów. Niemal nieograniczonych pokładów chakry. Hn. Nie bałem się jednej z nich walcząc z Gaarą, nie miałem problemu z jeszcze inną zamkniętą w tym Młotku. Jednak dziwiłem się, jak łatwo można było ukryć przed ludźmi tak ważną informację… jak można było umieścić taką broń w ciele niezrównoważonego idioty, w wiosce pełnej kobiet i dzieci…
            Gaara był synem byłego Kazekage. To zagnało ich wszystkich w bezsensowną wojnę z Konoha. Jinchuuriki z Kraju Burzy również - z tego co wiedziałem - spokrewniony był z ich własnym Kage.
            Poświęcali życie i komfort swoich rodzin, by zapewnić kontrolę nad bestiami. Nie powierzali takiej odpowiedzialności byle komu. Bezpośrednie więzy krwi z Kage dawały przynajmniej powierzchowną gwarancję lojalności. Kontroli. Jinchuuriki nie wykonywali poleceń Kage, tylko swoich rodziców. Braci i sióstr, może małżonków. Przeklęci egoiści.
            Ale żeby… Usuratonkachi…
            Jak to wszystko się miało do ataku Kyuubi’ego na Konohę? Przez to jedno wydarzenie cały mój klan był pod ostrzałem wątpliwości. Czy Orochimaru coś o tym wiedział? Może gdzieś tu ukryte były dowody...
            - Słyszałeś to? - Poczułem rękę na ramieniu. Wstrzymałem oddech, wsłuchując się w ruch za drzwiami. Cichy, nierównomierny, ale jednak.
Ocknąłem się.
- Bądź cicho i nie ruszaj się - rozkazałem, wyprowadzając ją z pokoju i zatrzaskując za nami drzwi, by jakiemukolwiek intruzowi nie pokazywać bałaganu, jaki narobiliśmy. Przeszliśmy na drugi koniec pierwszej sali, rozglądając się po mikroskopach, fiolkach i słojach, czy aby na pewno czegoś nie przegapiliśmy. Jeśli mieliśmy podążać za głupią historyjką Niko, mogliśmy udawać, że naprawdę czegoś tu szukamy. W normalniejszy sposób, niż w rzeczywistości.
Czekaliśmy w ciszy, aż po minucie drzwi do laboratorium otworzyły się ponownie.
            Do pomieszczenia, zziajany i poruszony, wbiegł znany nam już strażnik.
            Jego spojrzenie napotkało mnie i Karin. Zrobiłem krok do przodu, by powstrzymać go przed… czymkolwiek, co miał zamiar zrobić, ale dziewczyna natychmiast zasłoniła mi oczy ręką i odepchnęła mnie w tył.
            Złapałem się lady, ale mimo to jakaś fiolka za mną stoczyła się ze śliskiej powierzchni i runęła z hukiem na ziemię.
            - Przepraszam, Karin, ale musiałem kogoś zawołać. To co robisz jest naprawdę podejrzane i -...
            Uniosłem wzrok akurat gdy do pomieszczenia wszedł Kabuto.
            Chyba mieliśmy dzisiaj szczęście.
            - Nic nie szkodzi - zaśmiała się czerwonowłosa, patrząc na sługę Orochimaru. - Kabuto, zamknij drzwi. - Facet zawahał się, ale w końcu odwrócił się i wykonał polecenie. Strażnik wyglądał na naprawdę zdezorientowanego. - Zatkaj mu usta.
Kabuto nie miał wyboru. Zgodnie z Kamiumi, bez żadnego wkładu chakry od nas, natychmiast przylgnął do wojownika, zatykając mu usta i ściskając jego szyję drugą ręką. 
- Zabij go - rozkazałem, zanim Niko zdążyła z litości zmarnować taką okazję.
Pomieszczenie wypełniło się błękitnym światłem. Dłoń zaciśnięta na wierzgającym mężczyźnie wydłużyła się o stworzone z chakry ostrze, które natychmiast rozcięło jego gardło.
Strażnik upadł na ziemię. Kabuto stanął nieruchomo, patrząc na rosnącą na podłodze kałużę krwi z nieukrywaną wściekłością. Już miał otworzyć usta, by coś powiedzieć, ale przerwałem mu w porę.
- Zamknij się i słuchaj. - Nie zmieniając formy, podszedłem do niego. Za mną Niko - widocznie decydując, że sam wszystko załatwię, a jej uwag nie posłucham - wróciła do oglądania odczynników i sprawdzania, czy coś się nie przyda. - Obudziliście jeszcze kogoś? - Kabuto pokiwał niechętnie głową. Otworzyłem natychmiast drzwi, mimo że nie słyszałem żadnych ruchów na korytarzu. - Idź tam i uspokój ich. Skłam, że nic się nie stało. Jeśli ci się nie uda - powstrzymaj ich. Walcz do śmierci, jeśli będzie potrzeba. - Ciało białowłosego drgnęło. Rzucił okiem na leżącego na ziemi mężczyznę, a potem na szperającą w jego eksperymentach Karin. - Idź.
Zostałem przy drzwiach, nasłuchując. Gdzieś w oddali usłyszałem rozmowy.
- Musimy się stąd wynosić. - Niko przytaknęła i podeszła do mnie, gotowa wyjść z laboratorium. Złapałem ją za łokieć. - Nie możemy tego tak zostawić. - Zauważyłem, wskazując na zawartość sali. Karin zamrugała, a po chwili z niechęcią przytaknęła, cofając się do środka. 
- Będą wiedzieli, które informacje dokładnie zabraliśmy… i wszystko po prostu odtworzą - stwierdziła z niechęcią, rozglądając się po pomieszczeniu. Mój wzrok zatrzymał się na drzwiach do małego archiwum. 
- Powinniśmy zniszczyć wszystko, co się da i spalić dokumenty. W ten sposób choć trochę opóźnimy ich plany.
            Których, w większej części, nadal nie znaliśmy.
Okulary na jej nosie ponownie błysnęły w zielonkawym świetle. Pomiędzy jej brwiami pojawiła się pokaźna zmarszczka.
- Jeśli wzniecimy pożar, ludzie w tamtej sali nie wyjdą - wskazała na pomieszczenie ze szklanymi tubami. - Odetniesz im drogę ucieczki. Uduszą się.
W korytarzu rozległ się brzęk, a następnie krzyki poruszenia. I walki.
Pokonałem odległość między nami i chwyciłem ją za ramiona.
- Jeśli są źli, uratujemy skórę ludziom, którzy musieliby z nimi walczyć. - Niko otworzyła usta, by ponownie zaprotestować, ale potrząsnąłem nią. - Wiem. Mogą być dobrzy. Ale jeśli są, to woleli by zginąć w ten sposób niż do końca życia być dziwadłem i niewolnikiem Orochimaru. To dla nich łaska.
Niko nabrała powietrza, patrząc mi w oczy, po czym westchnęła, zdejmując z siebie moje dłonie.
- Ty wyłącz ich aparaturę. Ja rozwalę wszystko tutaj. Potem podpalmy archiwum i wiejmy, zanim zaroi się od ludzi czujących nasze jutsu.
            Przytaknąłem i zabrałem się do wykonywania zadania. Nie było czasu na czytanie opisów przycisków i wszystkiego, co było w menu na ekranach, więc po prostu zniszczyłem maszyny Raitonem, dla pewności rozcinając większość rur i kabli. Sala powoli zaczęła wypełniać się zaskakująco gęstą, zielonkawą mazią. Rzuciłem w kierunku biurka kilka małych kul z Katona, patrząc z satysfakcją, jak całe foldery w mgnieniu oka zajmują się ogniem.
            Wbiegłem do głównej sali, gdzie Niko powywracała wszelkie stoły, tłukąc szklany sprzęt i właśnie kończyła dzieła, niszcząc większe urządzenia i trudno dostępne słoje na potężnych szafach ostrymi jak brzytwa Fuutonami.
            Dobiegł nas stłumiony dźwięk. Dudnienie i zdesperowane krzyki. Nie z głębi bazy, a z baraków.
            Spojrzałem wymownie na kunoichi, dzięki której mogliśmy mieć teraz na drodze nieznaną ilość żołnierzy. Machnęła na mnie ręką, pospiesznie otwierając małe pomieszczenie z zapiskami Sannina i paląc je niemal na wiór jednym potężnym jutsu ognia.
            Chwyciłem ją za rękę, wyciągając ją z laboratorium, i pomknęliśmy korytarzem do wyjścia.
            Drzwi do baraków były wciąż zamknięte, a aż do rozwidlenia jakimś cudem nikt nam nie stanął na drodze. Odgłosy rozchodzące się za grubymi, kamiennymi ścianami nie były jednak dobrą wróżbą. Chakra wibrowała dookoła. Nawet świece rozstawione wzdłuż murów, dające nikłe, ciepłe światło, falowały z niecierpliwością.
            Zatrzymaliśmy się przed skrętem w korytarz wyjściowy, słysząc szybkie kroki strażników mknących w naszą stronę, zapewne zaalarmowanych całym tym chaosem. Przywarliśmy do chłodnego kamienia, łapiąc oddech.
            - Jeśli zajmą nas za długo, ludzie z bazy nas dogonią - wyszeptała Niko, wciąż w obcej postaci. Spojrzała na moje wciąż wyciągnięte Serimochi, po czym rzuciła okiem na wąski korytarz, który przebiegliśmy. - Ja zajmę się ludźmi przy wejściu, ty spróbuj rozwalić przejście. Zablokujesz ich w środku.
Przytaknąłem, zadowolony, że choć raz - gdy było to ważne - nie miała zbędnych skrupułów. Właśnie kazała mi zablokować jedyne wyjście na powierzchnię dla setek ludzi. Nie było może to pochowanie żywcem, ale równie zabawne.
            Zebrałem w sobie chakrę, do tej pory dobrze ukrywaną, i uwolniłem ją w Chidori połączonym z kataną. Światło z Raitona wyparło mdłe światło świec, wszystko na moment stało się białe. Kamień zadrżał, przestrzelony ćwierkającą błyskawicą.
            Nie przejmując się oporem, rozprułem sufit w kierunku drugiej części bazy, a kolejnym ciosem i przeciągnięciem przeciąłem ten nad prawym korytarzem. Z nowych szpar poleciał piach. Od strony wyjścia usłyszałem krzyki i uderzenia stali, a po chwili poczułem eksplodującą chakrę Niko i swąd spalenizny.
            Wykonałem kilka ciosów, wydłużając ostrze jeszcze dalej, idąc powoli tyłem do wyjścia. Osunęły się pierwsze kamienie, a powietrze wypełniło się kurzem. Ktoś z głębi nory domyślił się chyba, co zamierzamy, bo krzyki i kroki nasiliły się.
            Nie potrzebując już rezerwy energii, wyrzuciłem z siebie jej nadmiar, rozdzielając Chidori w wijące się jak węże serpentyny światła w technice przekazanej mi przez Akane. Wstęgi rozpruły sufit w wielu kierunkach. Dookoła rozległo się tąpnięcie.
            I cisza.
            A potem łomot spadających kamieni i piachu, niekontrolowanie lecących w dół.
            Upadek sufitu spowodował reakcję łańcuchową. Kamień popękał w wielu kierunkach, w lewo, do naruszonego przeze mnie korytarza. Wypełnił się żwirem i mułem, a moje kroki w tył przyspieszyły. Powietrze było wypełnione drobnym piaskiem, który przypominały dym.
            Pomogłem naturze jeszcze kilkoma cięciami, przyspieszając proces zasypywania przejścia, po czym schowałem wciąż buzujące od mocy Serimochi i rzuciłem się do wyjścia.
            Przebiegłem obok upuszczonych narzędzi i plam krwi na ścianach, widząc pusty korytarz i światło poranka na końcu tunelu.
            Im bliżej wyjścia, tym odgłosy walki i chakra Niko stawały się wyraźniejsze. Tuż przy drzwiach leżał zwęglony ochroniarz, którego odór ugryzł mnie w oczy i zapchał gardło.
Wybiegłem z bazy prosto w krater zbroczony krwią. Uderzył we mnie podmuch lodowatego wiatru, który starł się z goniącą mnie na zewnątrz falą pyłu niosącą ze sobą zapach stęchlizny.
            Dwóch mężczyzn w tlących się ubraniach leżało nieruchomo, twarzą w żwirze.
            Moje pojawienie się zwróciło uwagę trzeciego, trzymającego się za bok. Niko skoczyła na niego, przyciskając go do kamiennego podłoża i siadając na jego klatce piersiowej z wyciągniętym - nieznajomym mi, pewnie zabranym komuś - nożem.
            W amoku walki wróciła do własnej postaci.
            Jej włosy były sklejone potem, a cała twarz umorusana krwią. Mimo to szczerzyła się z widocznym zadowoleniem z takiego obrotu sytuacji. Wyglądała jak mściwa bogini wojny.
            - Ja nic nie wiem! Puśćcie mnie, błagam! - zawył strażnik, nie ruszając się ani o milimetr. 
            - Poza tym jak wyglądam - stwierdziła sceptycznie kunoichi, patrząc na swoje ubrania, jakby dopiero teraz zauważyła uwolnienie swojego henge. Zbliżyła nóż go szyi wojownika.
            - Nikomu nic nie powiem, przysięgam!
            Pewne było, że facet tylko udaje niewiniątko. Orochimaru nie postawiłby na straży totalnych ciamajd. Puszczenie go wolno byłoby idiotycznym krokiem z naszej strony.
            - Wybacz - westchnęła kunoichi, rozcinając mu - szybko, sprawnie - gardło. Facet zamilkł.
            Dziewczyna wstała z niego ociężale, zostawiając na nim brudny nóż. Otrzepała się z pyłu, rozglądając dookoła. Jej wzrok spoczął na mnie. Również zakończyłem jutsu.
            - No - zaczęła, podchodząc do mnie skocznym krokiem. Wytarła zakrwawione dłonie o spodnie, po czym włożyła je sobie pod pachy. Rzeczywiście, było dość zimno. - Szkoda, że żadne z nas nie zna Dotona, bo moglibyśmy zasypać to wszystko. - Wskazała na nierówną dziurę w ziemi i skały wystające z niej we wszystkich kierunkach.
            Krew na jej twarzy nie należała do tych facetów. Dziewczyna miała rozciętą brew i podbite oko.
            Przyłożyłem chłodne palce do rany, na co dziewczyna syknęła.
            - Nie było cię trochę - wytłumaczyła się, zniżając wzrok. Zauważyłem, że tęskniłem za jej głosem. Lepiej by już nie zmieniała się w nikogo. Chciałem go słyszeć cały czas. - A ja byłam sama na czterech. 
            - Wiem - uciszyłem ją, koncentrując w dłoni niewielką ilość zupełnie innej chakry, niż do walki. Poczułem wypływające ze mnie kojącą, gęstą, niemal wilgotną chakrę. Dziewczyna rozluźniła ramiona i przechyliła głowę, dając się wyleczyć.
Nie pamiętałem wszystkich wskazówek jej wielkiego kocura, byłem też trochę zasapany po wszystkich Raitonach, a przede wszystkim nie chciałem tego schrzanić, więc nawet tak mała rana zajęła kilka minut.
Dziewczyna wyprostowała ręce, wytarła je dokładniej i włożyła mi je pod kołnierz, splatając na szyi, tuż pod kapturem. Były przydanie rzeźwiące.
Gdy skończyłem, rękawem wytarłem z jej skóry resztki krwi, trochę siłując się z tą już zaschniętą. Niko zmarszczyła brwi niczym zirytowany zabiegiem kociak. Gdy jednak otworzyła oczy, posłała mi naprawdę ciekawe spojrzenie.
Lubiłem to spojrzenie.
Stanęła na palcach, muskając moje wargi swoimi, suchymi i popękanymi. Przez chwilę staliśmy nieruchomo - nos obok nosa, nasze ciepłe oddechy mieszające się ze sobą. Chwilę potem dziewczyna odstąpiła ode mnie o krok.
Zapięła swoją kurtkę, rzucając ostatnie - upewniające się - spojrzenie na wejście do tajnej bazy. Nie dochodził z niej żaden odgłos.
Ruszyliśmy zgodnie do domu.
Konoha była naszym ogólnym celem, ale ciężko było odmówić sobie jednego czy dwóch przystanków - bądź co bądź wykonaliśmy misję zaskakująco szybko. Zamiast spędzić pod przykrywką kilka dni, zwialiśmy po kilku godzinach.
Niko podczas pierwszego postoju nabazgrała na mapie kropkę oznaczającą mniej-więcej pozycję bazy w lesie. Na wszelki wypadek gdyby Tsunade uznała, że wyśle tam wojsko by dokończyć dzięła destrukcji.
Rześki, ostry ranek przerodził się w popołudnie. Nie zaznawszy snu w nocy - zajęci mordowaniem, kradzeniem i niszczeniem - przystanęliśmy w gąszczu. Niko wdrapała się na potężne drzewo i zarządziła dwu-godzinną przerwę na drzemkę. Nie kłóciłem się, usadawiając się nieopodal i pilnując znad skradzionych zwojów, czy wariatka nie spada z konaru wiercąc się przez sen.
Żadne z nas nie zastanawiało się na głos, czy Danzo żyje. Żadne z nas nie miało na to odpowiedzi.
Naszym priorytetem było bezpieczne dotarcie do granicy, co udało nam się bez przeszkód, nawet z manewrami i ciągłym sprawdzaniem, czy nikt nas aby nie śledzi. Zastanawiałem się, czy Kabuto przeżył starcie z ludźmi Orochimaru. Jeśli tak - a było to mało prawdopodobne - szpiedzy mogli wiedzieć, kim jesteśmy i w którym kierunku podążamy. Nie to, że mieli jak wykopać się z zatkanego tunelu w tak krótkim czasie.
Gdy Niko obudziła się, czując na sobie mocniejszy podmuch lodowatego wiatru, jej pierwsze spojrzenie było skierowane na głębię lasu, z którego uciekaliśmy. Zrozumiałem wtedy, że mogliśmy zostawić za sobą nie tylko Orochimaru, Kabuto i Danzo, ale i Sai’a.
Na nocleg wybraliśmy hotel w o wiele czystszym mieście niż Esagashi, tuż za granicą Kraju Ognia, gdzie doprowadziliśmy się do porządku. Za moją namową robiliśmy to jednocześnie i w tej samej wannie, przez co Niko piszczała tak głośno, że omal nie sprowadziła na nas całej obsługi. Ponownie przybraliśmy absolutnie cywilny wygląd i przejrzeliśmy część skradzionych dokumentów. Było ich jednak za wiele na nasza dwójkę, więc poddaliśmy się dość szybko, wypoczywając do pełni sił i zwiedzając miasteczko.
W trakcie naszej misji stopniał cały śnieg. U bram Konohy witało nas nieśmiałe słońce. Uśmiech Niko, gdy zdejmowała szalik i wymachiwała nim triumfalnie, witając się ze strażnikami murów, dał mi cień nadziei, że od teraz wszystko będzie szło gładko.
Zupełnie jakbyśmy byli na rutynowym zadaniu - udaliśmy się do siedziby Hokage, gdzie Tsunade przyjęła nas z niedowierzaniem. Złożyliśmy jej ustny raport, którego wysłuchała z podziwem. Po jej minie widać było, że podobnie jak ja - nie wierzy, że to koniec Sannina i kłopotów wioski.
Rozpieczętowaliśmy wszystkie zwoje, dokumenty i próbki, jakie zabraliśmy i oddaliśmy je asystentce blondynki. Hokage patrzyła na nie chciwym i ciekawskim wzrokiem, jakby były dla niej teraz najlepszym prezentem pod słońcem.
Wyrzuciła nas szybko z gabinetu, zajmując się jakimiś geninami, a Shizune poinformowała, że zostaniemy wezwani do bazy Shinzobu gdy tylko będzie coś wiadomo.
Nie wspomniała, by w wiosce pod naszą nieobecność stało się coś wyjątkowego. I mimo wyczekującego wzroku Niko, nie pisnęła nic na temat postępów w leczeniu Itachi’ego.
Następnego dnia udałem się na pole treningowe numer siedem - nie z sentymentu do głupiej cyfry, a po prostu myśląc praktycznie: było ono najbliżej zamieszkiwanego przeze mnie osiedla pozostawionego na obrzeżach wioski po klanie Uchiha. Zrozumiałem, że Niko wstała trochę wcześniej niż ja i zdążyła pochwalić się udanym powrotem z tajnej misji, gdy zastałem ją tam u boku Kiro.
Było też dla mnie oczywiste, że przyszli tu specjalnie.
- Ohayo, Sasuke-san. Gotowy na trening? - spytał z nieśmiałym uśmiechem blondyn, bawiąc się - poprawiając? - cięciwę w swoim łuku. Niko wyprostowała plecy, przyszpilając mnie zaskoczonym spojrzeniem. Jej twarz była różowa i pokryta potem, ale raczej nie z mojego powodu. Pewnie właśnie miała przerwę w treningu. - Mówiłem, że przyjdzie - dodał w jej kierunku shinobi, i choć uwaga nie była przeznaczona dla moich uszu, to usłyszałem ją doskonale.
Niko rzuciła mu pogardliwe spojrzenie, na co chłopak wybuchnął śmiechem. Podszedłem do kunoichi i objąłem ją ramieniem, znajdując miejsce, w którym nie była zlana potem i w końcu całując ją w skroń. Po chwili zrelaksowała się, a jej morderczy wzrok w kierunku jej przyjaciela zelżał.
- Gotowy - przytaknąłem, odstępując od nich na krok i rozgrzewając szybko mięśnie. Miałem ochotę na jakąś lżejszą potyczkę po tym wszystkim, co wyrabialiśmy na misji. Kiro nie wyglądał na groźnego przeciwnika. Za to dawno nie walczyłem przeciwko łucznikowi, co mogło być ciekawe. 
- Dobrze! - Chłopak klasnął w ręce, po czym założył na plecy swój dziwny kołczan. - Twoją dziewczynę już wymęczyłem, teraz czas na ciebie.
            Kątem oka zauważyłem, jak Niko ponownie marszczy brwi. Mimo to bez komentarza wstała, zabrała ze sobą butelkę z wodą, i odeszła z pola walki.
            - Co mam robić? 
            - Stań tam i staraj się przeżyć. - Uśmiech Kiro z grzecznego stał się wyzywający. Po sekundzie odskoczył w tył, lądując na gałęzi. Dał mi trochę czasu na odejście o parę metrów i włączenie Sharingana.
            Jego postawa była elegancka, wyprostowana, a postura bardzo licha. Wydawał się pewny siebie i zupełnie niegotowy do szybkiego reagowania. Nie pasował mi do tej scenerii.
            Mimo to obserwował mnie bacznie, idealnie ukrywając swoją chakrę.
            - Gotowy - powtórzyłem, czując na skórze pierwsze iskierki ekscytacji. Mogłem pobawić się chwilę z kolegą Niko, pewnie. Dać mu satysfakcję oddania kilku strzałów w kierunku Uchihy. Potem wystarczyło zmniejszyć dystans między nami i wgnieść go w ziemię.
            Delikatnie, oczywiście.
            Błękitne, czujne oczy zmierzyły mnie spokojnym spojrzeniem od stóp do głów. Zanim się zorientowałem, długie, blade palce chwytały i wypuszczały już pierwszą strzałę.
            Odskoczyłem w bok, wyjmując Serimochi. Dopiero gdy kolejny bełt świsnął mi koło policzka, zorientowałem się, że jeśli mój zestaw jutsu miał jakąś słabość, to była nią obrona. Nie znałem technik ukrywających, parujących ataki czy pomagających ich unikać. Zawsze preferowałem walkę w zwarciu i pełną inicjatywę. Nigdy nie musiałem się bronić, do cholery.
            Grot wbił się w pień drzewa za moimi plecami, a swój unik zarejestrowałem dopiero po tym, jak samoistnie nastąpił. Przy takiej szybkości strzał nie było mowy o obmyśleniu taktyki, każdy mój ruch był wyłącznie instynktowny.
            Na pewno używał do strzałów chakry. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Jeśli Sharingan ledwo rejestrował pociski w locie, jak wyglądały dla Kiro normalne walki?
            Bardziej musiały przypominać polowania.
            Jak Niko tego uniknęła?
            Za dużo pytań. Musiałem się skupić.
            Kolejna strzała nie wystrzeliła, za to zamarła na napiętej cięciwie. Blondyn obserwował mnie z przymkniętym okiem, kucając w idealnie zbalansowanej i zrelaksowanej pozie.
            Czułem na klatce piersiowej łaskotanie, jakby sama jego myśl o przestrzeleniu mnie na wylot miała fizyczną manifestację. Ciekawe.
Chwila wytchnienia pomogła Sharinganowi.
- To Fuuton, tak? - zgadłem, zasłaniając się - na ile to było możliwe - Serimochi. Czułem spięcie w mięśniach, nerwy. Nie mogłem się wydurnić przed Niko, skacząc we wszystkie strony jak kot z pęcherzem, ale z drugiej strony bycie postrzelonym też nie było dobrą opcją. - Tworzysz wąski tunel rzadkiego powietrza pomiędzy strzałą a celem, by ta leciała szybciej. Sprytne.
- Cieszę się, że tak uważasz - odparł bez zająknięcia Kiro, przypieczętowując to szczerym - jeśli nie kokieteryjnym - uśmiechem. - Wiedziałem, że zauważysz.
            Jak to powstrzymać - chciałem zapytać, ale było za późno - chakra na mojej piersi zafalowała, a ja już tarzałem się po ziemi, unikając strzały o kilkanaście centymetrów.
            Nie tylko rozrzedzał powietrze, zmniejszając jego opór, ale wiatrem przyspieszał strzałę i chyba nawet lekko nią skręcał. Miał poza tym idealnego cela.
            Kiro zatrzymał się na chwilę, jakby nie dowierzając, że nie trafił, i wtedy dopiero do mnie dotarło, że serio był gotowy mnie zranić. Nie miał nic do mnie, po prostu dawał z siebie wszystko, pokazywał całą gamę swoich umiejętności, bez głupich forów.
            I bardzo dobrze.
Kolejny świst. Tym razem Sharingan wypatrzył coś dziwnego w locie, więc na wszelki wypadek odturlałem się inaczej, kryjąc się za drzewem. Usłyszałem trzy bardzo bliskie sobie uderzenia, gdy trzy różne strzały wbiły się w korę dookoła z niesamowitą siłą. Jedno z trafionych drzew zaskrzypiało żałośnie.
Niedobitki liści zaszeleściły mi nad głową.
Trzy strzały. Może jednak wcześniej się bawił.
- Już zmęczony, Sasuke? - zawołał Kiro z nowej gałęzi. Gdzieś w prawo. - Trzy pociski to za dużo?
- Tak, to trochę przesada - odkrzyknąłem, wychylając się zza drzewa i rozglądając się po polu treningowym. Niko obserwowała nas z bezpiecznej odległości, skulona na drzewie. - Dlatego myślę, jak się do ciebie zbliżyć.
            Pole treningowe wypełnił chłopięcy, perlisty śmiech.
            - Obiecanki cacanki!
            Poczułem mrowienie nawet za drzewem, muskające mnie w okolicach krtani. Nie czekając na ruch Kiro, nie mogąc go wykryć bez kontaktu wzrokowego, wyskoczyłem zza drzewa, które natychmiast runęło za moimi plecami. Puściłem się biegiem w kierunku drugiej strony lasu, uskakując na boki, gdy groziło mi trafienie. Jedną strzałę sparowałem - w ostatnim momencie - kataną. Jej siła omal nie wyrwała mi broni z ręki.
            Kiro wycofywał się tyłem, nie ustępując w strzelaniu. Poruszał się zwinnie między gałęziami, niczym nieuchwytny, tańczący duch. Strzelał precyzyjnie, w coraz to nowy sposób, z nowym pomysłem, nową strategią, niezmęczony. Zaczynało się to robić irytujące.
            Stworzyłem klona, który posłużył za dywersję. Usłyszałem znajomy świst po drugiej stronie drzewa. Wziąłem głęboki wdech, pieczęci zajęły sekundę, a zaraz przestrzeń między nami wypełniła się kulą ognia, zasłaniając Kiro widok.
            Ryzyko się opłaciło - uskoczył dokładnie na tę gałąź, na którą chciałem, broniąc się przed pionowym cięciem katany w jedyny sposób, jaki mógł - swoim łukiem.
            Drewniana broń zawibrowała i pękła na pół, przeszyta dodatkowo Raitonem. Przez moment widziałem błyskawice odbijające się w niebieskich, zdezorientowanych oczach, a zaraz potem zakryły je niemal białe włosy. Ułamek sekundy później chłopaka obok mnie nie było, a łuk wisiał na samej cięciwie na gałęzi.
            Pod moimi stopami, nisko w gąszczu, dostrzegłem ruch. Jasną kurtkę.
            Skoczyłem za nim w dół, nie czując ponownie ani żadnego odgłosu, ani chakry. Jednak jeśli chciałem wyjść z tego zwycięsko, musiałem go dorwać.
            Jego pole manewru było ograniczone, a jego ciało nie było na tyle wytrenowane, by zapewnić mu równą mojej szybkość. Po minucie czy dwóch zorientował się, że ucieczka przede mną nie ma sensu, bo przystanął przy drzewie, trzymając się za szybko unoszącą się pierś. Jego włosy były rozwiane po biegu, uśmiech szeroki, a łuk i kołczan zapomniane gdzieś w lesie.
            - To był drogi sprzęt - zauważył wesoło, nie zdejmując ze mnie czujnego wzroku. Coś kombinował.
            - Odkupię ci - odparłem, badając jego chakrę Sharinganem. Ledwo widoczna. I to po biegu, nie jutsu. Czemu?
Wyczułem czakrę Kalejdoskopu wydostającą się ze mnie z ciekawością. Pozwoliłem jej, nawet lepiej było ją w końcu wytrenować. Przyzwyczaić się. Nawet, jeśli Niko mi wcześniej zabroniła jej “marnować”. Jednak Niko tu nie było.
Wyciągnąłem przed siebie miecz, a nasze oczy - jego zwykłe, moje z Mangekyo - spotkały się tuż nad nim. Źrenice blondyna rozszerzyły się w zaskoczeniu. Ruszyłem do niego powoli, na wszelki wypadek, gdyby chciał wywinąć jakiś numer.
Spojrzenie Kiro przemknęło od liści chrupiących pod moimi stopami do mojej twarzy i z powrotem.
- Kami, mógłbym się na ciebie gapić godzinami… - westchnął nagle, a moje kroki ku niemu zachwiały się.
Co?
Chłopak przede mną rozpłynął się jak we mgle. Genjutsu?! Kiedy?! Cały pościg?
- Niko wspominała, że przeszkadzasz jej przy treningu flirtując - mruknął Kiro zza moich pleców. - Odpłacam pięknym za nadobne. - Tym razem muśnięcie trwało milisekundę. Rzuciłem się wprzód, tam gdzie jeszcze chwilę temu stał… on? Jego klon? Mokre liście w miejscu, gdzie przed chwilą stałem, zostały przeszyte błyszczącą, białą energią.
Odturlałem się na bok, ignorując świst dookoła i wreszcie mierząc go wzrokiem.
Nie miał na sobie kołczanu, ale za to trzymał w ręce łuk. Łuk z czystej, białej chakry, podobnej konsystencją to tej, której używali marionetkarze. Na czubkach jego palców z czystego powietrza zbierała się kolejna jej porcja, formując świetlistą, buzującą jak burza strzałę.
Niko kiedyś wspominała, że sensei jej byłej grupy był mistrzem Fuutona.
Czy to nie z nim Kiro spędził ostatnie kilka lat?
            Chłopak oblizał usta i uśmiechnął się szeroko, widocznie zadowolony z mojej reakcji. Chyba czas było chrzanić obawy Niko i naprawdę pokazać mu, gdzie raki zimują.
            - Pokażę ci chyba moją nową technikę - zagaiłem z dołu, formując już nowy plan.
Kiro machnął na mnie ręką, wzdychając ciężko. Przysiadł na gałęzi, bez żadnego wysiłku naciągając cięciwę w niematerialnym łuku. Razem z jej odgięciem się w tył, unosił się też kącik ust pewnego siebie shinobi.
- Większość facetów kupuje mi kolację, zanim to usłyszę.
            Strzały padły natychmiast, jeden po drugim. Omal nie pogubiłem nóg uciekając - nie, unikając - w bok.
            Nie miałem pojęcia jak do niego podejść nie zabijając go jednym, wielkim jutsu. A musiałem to zrobić, jeśli chciałem spojrzeć mu w oczy. Hn. Nigdy bym nie przypuszczał, że Kamiumi utrudni mi walkę samą pokusą używania go.
            Tym razem nie było nawet nadziei, że skończą mu się strzały.
            Pomknąłem w górę po wielkim drzewie, licząc na to, że tak starego, grubego okazu jego zwariowane strzały nie przebiją. Kilkoma susami pokonałem dystans, jaki zdołał nadrobić, jednak szybko przeszedłem do defensywy, nie mając już zupełnie jak sparować jego pocisków.
            Chłopak nie wydawał się być fizycznie zmęczony, jednak z samego pośpiechu jego strzały były mniej wykalkulowane. Strzelał w moim ogólnym kierunku, by trzymać mnie na dystans, nie po to, by mnie zranić.
            Stworzyłem kilka klonów, by ponownie odwrócić jego uwagę. Nie miał szans pozbyć się ich wszystkich, nie gdy każda strzała musiała być formowana osobno. Zaczął więc uciekać, ponownie tańcząc między gałęziami, i oglądając się za siebie tylko po to, by posłać strzałę prosto między moje oczy.
            Był świadomy tego, gdzie się znajduję w każdym momencie. Nikt poza Niko nie wyczuwał mnie do tej pory tak dobrze. Byłem pod wrażeniem, nawet jeśli miałem ochotę go pobić za idiotyzmy, jakie wydostawały się z jego ust.
            Klony zniknęły. Uniknął dwóch Katonów i Raitona. Nie stał i nie podziwiał, próbując przyjąć wszystko heroicznie na klatę, jak Niko. Nie testował sił. Nie popisywał się. Nie starał się odpowiedzieć, po prostu uciekał. On też nie miał jak się bronić.
            Musiałem utrudnić mu ucieczkę.
            Wyciągnąłem dawno nieużywane, proste żyłki z torby przy pasie i zrobiłem kilka klonów. Tym razem wyskoczyłem zza drzewa razem z nimi - wiedząc, że Kiro uzna mnie za jednego z nich.
            Chłopak nie zaczął się wycofywać od razu, chciał wyłapać, co zrobi zza drzewa prawdziwy ja.
            Wykorzystałem ten moment.
            - Katon: Housenka no Jutsu! - Płonące shurikeny powędrowały w jego kierunku, mniej lub bardziej celnie. Blondyn uniknął ich sprawnie, przemieszczając się swobodnie w tył lasu. Wtedy wirujące ostrza skręciły i otoczyły go. Jedno machnięcie rękoma i drygnięcie palcami, a płomienie zniknęły, zostawiając wirującą broń, która powbijała się w okoliczne drzewa, napinając błyszczące nici i unieruchamiając chłopaka między nimi.
Łuk i przygotowywana w dłoni strzała rozpłynęły się, gdy Kiro stracił koncentrację. Przez chwilę zamarł, nie rozumiejąc, co się stało.
- Łał - burknął z niedowierzaniem, testując napięcie żyłek. Mimo długiego nieużytkowania były ostre. Nie miał tyle siły ani zaparcia, by je rozerwać. Wyglądało na to, że trening dobiegł końca. - Czemu mi o tym nie wspominałaś? - spytał, gdy chowałem czystą katanę.
            Tuż obok mnie zmaterializowała się uśmiechnięta Niko. 
            - Bo byś dopowiedział sobie teorię, dokąd takie wiązanie prowadzi? - Uniosła brew, omiatając rozbawionym wzrokiem jego aktualne położenie. Chłopakowi było chyba wygodnie, bo wcale się nie szamotał. Przytaknął tylko z usatysfakcjonowanym uśmiechem, przyznając jej rację. - Dłużej się nie dało? Okrążyliście pole treningowe osiem razy, skacząc jak zające. Mogłam wam po prostu wynająć pokój - stwierdziła, po czym zaśmiała się z własnego żartu. 
            - Nie trzeba - mruknął związany shinobi. - Jedno spotkanie z Sharinganem, jak pasjonujące by nie było, w zupełności mi wystarczy.
            A więc o to mu chodziło. O sprawdzenie swoich umiejętności przeciwko kekkei genkai. Ciekawe, jak by mu poszło z klanem Hyuuga…
            Nadal nie wyłączyłem Sharingana w najbardziej rozwiniętej formie. Tęczówki chłopaka były przyspawane do moich z ogromnym zaciekawieniem, ekscytacją i… zazdrością? Może marzyły mu się więzy krwi przydatne przy celowaniu.
            - Jak chcesz. Jakby co - wiesz, gdzie mnie znaleźć - odparłem, obejmując ramieniem trzęsącą się na zimnie Niko. Przez sekundę razem podziwialiśmy moje dzieło.
            - To ja jestem do twoich usług, Sasuke - Kiro uśmiechnął się frywolnie, musząc mieć - oczywiście - ostatnie słowo. Uniosłem brew. Niko też. - Ah, czego ja bym nie zrobił dla takich oczu...
            Moje ciało chyba zesztywniało na chwilę, zaskoczone tak bezpośrednią deklaracją, bo las natychmiast wypełnił się parskającym śmiechem kunoichi obok.
            Chyba była zadowolona z jej przyjaciela pokonującego mnie moją własną bronią. Niedoczekanie.
            - Skoro tak mówisz… - zacząłem, przecinając dwie przeszkadzające linki i pociągając na kolejne dwie, by przyciągnąć obezwładnionego shinobi na naszą gałąź. Przestałem, gdy nasze oczy były na tym samym poziomie. Jego twarz natychmiast pokryła się rumieńcem, a przebojowość i cwaniactwo zniknęły. Zabawne. - W ramach kary za przegraną, będziesz wykonywał moje polecenia. Cały dzień.
            Śmiech Niko zamarł. Zakrztusiła się. Potem przystąpiła do machania rękami.
            Kamiumi nastąpiło mimo braku jej zgody.
            Wyłączyłem Sharingan.
            Twarz Kiro przeciął szeroki, dumny uśmiech.
            - Ha, lepszej kary nie mógłbym sobie wyobrazić! - zachichotał, czekając, aż przetnę resztę więzów. Rumieniec zniknął natychmiast. Dziwny człowiek.
            - Kiro, naprawdę.. nie musisz… przepraszam za niego, ten dupek…
Blondyn poklepał ją po ramieniu, po chwili całkowicie zmieniając zdanie i przytulając ją od tyłu. Stłumiłem w sobie warknięcie. 
- No coś ty, to będzie super zabawa. Chętnie spędzę z wami trochę czasu. Mamy dużo do nadrobienia - wyjaśnił, pociągając ją, by razem z nim zeskoczyła z drzewa. Nagle z wykalkulowanego, chłodnego mordercy zrobił się z niego podekscytowany szczeniak. Albo nieśmiały homo-romantyk. Trudno było stwierdzić. - Poza tym znasz mnie. Zrobię wszystko, by Pan Uchiha zaraz tego pożałował!
            Nie pożałowałem. Spędziliśmy czas na chodzeniu po Konoha i pokazywaniu Kiro naszych ulubionych miejsc (Niko specjalnie omijała nasze byłe mieszkanie, chyba wspomnienie o nim i o naszym…. konflikcie było dla niej jeszcze za świeże). Blondyna nie było w mieście kilka lat i trochę się pozmieniało. Dopiero gdy zaczął wskazywać wyremontowane budynki i zmienione sklepy dotarło do mnie, jak szybko mijał czas.
            Odkąd poznałem Niko nie minął nawet rok, a mimo to wszystko było inne. Dwa mieszkania - porzucone, multum misji, nowych znajomych. Nowych wrogów. I historii mojego własnego klanu. Aż trudno mi było sobie wyobrazić, gdzie będziemy za rok. Czy dwa.
            Czy w ogóle - będziemy.
            Był moment, że myślałem, że nie żyje. Jeszcze wcześniej - że z nami koniec, że zdradziła moje zaufanie, a ja wywęszyłem spisek i zagrożenie dla wioski, którego była częścią. Obie te myśli wydawały mi się teraz idiotyczne.
            Spojrzałem na nią spode łba, gdy szła pod rękę z Kiro, oboje zajadając się dango.
            Moim pierwszym rozkazem było niedotykanie jej, co obojgu się nie spodobało.
            Ale spowodowało, że Niko zawisła na moim ramieniu, szukając ciepła. Jej chłodna dłoń znalazła moją w kieszeni kurtki.
            Zjedliśmy obiad i wznowiliśmy trening na polu numer dwa, gdzie trenowali już Neji i Tenten. Kiro uzupełnił swoją kolekcję przeciwników z legendarnymi oczami, podczas gdy Niko i Tenten połączyły siły w sparringu taijutsu przeciwko mnie.
            Oczywiście poległy, ale przynajmniej dobrze się bawiły.
            Wieczorem trafiliśmy do Kareki, gdzie Kiro - bez rozkazu, powołując się na znajomości z barmanem - przynosił nam coraz to nowe napoje. Lokal był wypełniony śmiechem, ludźmi i muzyką. Na środku stali ustawiono stół bilardowy, więc mieliśmy zapewnioną rozrywkę do północy. Nawet, jeśli humor próbowali nam popsuć Lee i Naruto oraz Kiba i Megumi migdalący się gdzieś w kącie.
            Wraz z Kiro ograłem Naruto i Niko. Co ciekawe, przy trudniejszych manewrach czułem na palcach chwytających kij znajome muskanie chakry znacznie pomagające białej bili dotrzeć tam, gdzie powinna.
            Niko patrzyła na mnie z rozdrażnieniem, chyba coś podejrzewając. Jednak była zbyt wstawiona, by zaczynać burdę, więc wskoczyła mi na plecy, by utrudnić mi celowanie. Nic to nie dało.
            Następnego popołudnia, gdy obudziłem się z suchym gardłem i piekącymi oczami, za oknem zamiast pięknej pogody przywitała mnie śnieżna zawierucha oraz biała maska w czarnym płaszczu zapraszająca mnie na obrady Shiznobu.
            Dotarłem do bazy oczywiście przed Niko, która dowlokła swój pół-żywy, skacowany kufer na miejsce prawie pół godziny po mnie. Oczywiście nikt jej nie zwrócił uwagi. No bo po co.
            Weszliśmy na tę samą salę, co przed misją, zastając ją względnie pustą. Na końcu stołu siedziała Hokage, obok niej, na miejscu Shizune - uśmiechnięta od ucha do ucha Anko, a po lewej - ojciec Ino. Zwykle czysty, gładki stół zarzucony był znajomymi mi papierami.
            Gdy drzwi zamknęły się z hukiem za nami, zauważyłem nowy element wystroju - dwóch ANBU stojących obok wejścia. Prawdopodobnie zabezpieczenie z powodu małej ilości shinobi na sali.
            Zignorowaliśmy ich.
            - Powrócili nasi tajni agenci - obwieściła blondynka, rozkładając teatralnie ręce. Mimo jej pozornego dobrego humoru w jej postawie widziałem napięcie. - Siadajcie. Gdziekolwiek.
Niko opadła na krzesło, w którym kiedyś ją widziałem, a ja zasiadłem zaraz obok. Spojrzała na mnie dziwnie, jakby lekko… wystraszona, ale nic nie powiedziała.
- Po pierwsze... - zaczął Yamanaka poważnie. - ...ludzie, których widzieliście w bazie to na pewno agenci Korzenia. Sai, którego Tsuyu zna, oraz Torune Aburame są jednymi z najbliższych współpracowników Danzo. Jeśli oni tam byli, to on też.
- Wiemy. Kabuto to przyznał. Co nas to obchodzi? - Wzruszyłem ramionami.
            Czemu nagle jego położenie było ważne? Trzeba było zająć się faktem, że ma w sobie obce komórki i kto wie ile skradzionych Sharinganów. Ale tchórze bali się podjąć temat, zapewne nie mając jeszcze pojęcia, jak go pokonać. 
            - Chcemy założyć, kogo mogliście niechcący… - Uniosłem brew. Serio? - … wyeliminować. By lepiej rozplanować nasze kolejne ruchy.
Anko zerwała się z krzesła i obeszła stół, stając za naszymi plecami i rzucając nam pod nos kilka zdjęć. Pochyliła się, obejmując nas ramionami.
- Ten tutaj to Hyo. Paskudny gość. Ci dwaj to Dajimu i Tera. Ten przystojniaczek to o Terai. A ten smutny to Fuu Yamanaka. - Blondyn po drugiej stronie stołu odchrząknął. - Widzieliście ich u Orochimaru? Czy jednak będę miała szansę samodzielnie uciąć im-...
- Nie widziałam żadnego z nich - przerwała jej Niko, z grzeczności jeszcze unosząc do twarzy poszczególne zdjęcia i widocznie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Co z Itachi’m? - spytałem w międzyczasie. Wiadomo było, że prawdopodobnie dostanę w odpowiedzi kłamstwo, ale warto było zobaczyć, co sądzą o moim stosunku do niego.
- Poczuł się lepiej gdy was nie było - odpowiedziała od razu Tsunade. Spodziewała się tego pytania, to pewne. Niko oddała zdjęcia Anko, słuchając z przejęciem. - Zaczął chodzić. Wypuściliśmy go.
Rzuciłem wzrokiem na Niko. Póki co spała nadal u Akane, a tej mieszkanie - z tego, co zrozumiałem - było swego rodzaju bazą wypadową dla mojego brata. Specjalnie mi nie mówiła, że go widziała?
Niko zrozumiała pytanie w moich oczach i pokręciła smutno głową.
Albo Itachi jej unikał. To miało sens. Niko miała talent do psucia jego planów.
Gdzie on się podziewał? W takim stanie?
Czy ja się… martwiłem? Nie. Po prostu szukałem sensu w zachowaniu psychopatycznego gnojka, który uwziął się na swoją wizję samobójczej acz heroicznej śmierci, a wszystkie osoby dookoła podkładały mu kłody pod nogi, ratując mu dupę.
Nie zdziwiłbym się, gdyby z żałości sam skrócił swoją mękę.
Nie, zdziwiłbym się. Czemu próbowałem się oszukać? Musiałem się jeszcze z nim zobaczyć. Nie zamieniliśmy ani jednego normalnego słowa.
Nie docierało to do mnie, że dostał praktycznie drugą szansę. Gdyby nie Hokage, już by go nie było. 
- Mniejsza o chłopa. - Tupnęła nogą Anko, siadając po drugiej stronie Niko. - Ważne jest, co odkryliśmy z zapisków naszego drogiego Orochimaru.
- Jego ludzie planują ponowny atak na naszą wioskę - oświadczyła Tsunade. - Dokładnie za dwa tygodnie.
- Egzamin na chuunina - zgadłem. - Mało oryginalne.
Chyba mój spokój nie spodobał się blondynce, bo zmarszczyła brwi i spięła wargi, po chwili namysłu również wstając od stołu i rozpoczynając marsz wokół sali z rękoma splecionymi pod biustem. Gdy zbliżyła się do nas, znacznie łatwiej było zauważyć szarawy ton jej karnacji i niedokładnie przykryte makijażem niebieskawe plamy pod oczami.
- To jedyne wydarzenie, na którym można znaleźć wszystkich wyżej postawionych ludzi w wiosce - stwierdziła oczywistą oczywistość. - Oraz delegatów innych państw, jeśli Danzo będzie szczodry i poza zamachem stanu rozpocznie też wojnę. 
- Pewnie nie spodziewają się, że my się spodziewamy, że oni zaatakują drugi raz w tym samym miejscu - zaśmiała się Anko, zarzucając nogi okryte ciężkimi buciorami na stół.
- Co jeśli odwołają atak? - spytała Niko z nutą nadziei w głosie. - Może skapną się, że zabraliśmy dokumenty i zaatakują gdzie indziej?
- Drugiej takiej okazji nie będzie - westchnęła Anko, wchodząc w słowo Hokage. Blondynka na chwilę przystanęła, przyglądając się wachlarzom zawieszonym na ścianie. - Poza tym to nie tak, kotku, że było to napisane wielkimi literami na okładce ich księgi “Jak zniszczyć Konohę”. Ich atak nie jest oczywisty. Wywnioskowaliśmy go po godzinach rzetelnego czytania wszystkich notatek i zwojów, które nam przynieśliście. Nie wiem jak Danzo, ale Oro jest chorobliwie dumny. Nie pozwoli, by mała szansa, że nie jesteśmy absolutnymi idiotami i umiemy czytać, zniszczyła jego misterny plan. 
- To ty umiesz czytać? - spytałem.
Tajna baza organizacji wojskowej najsilniejszego kraju na świecie. Przybrana matka mojej dziewczyny, bujając się na krześle, pokazała mi tu właśnie zdecydowany, majestatyczny, środkowy palec. 
- Nawet jeśli przełożą lub odwołają atak… - Hokage odwróciła się ku nam, chyba w podobnym stopniu jak ja zmęczona zachowaniem Mitarashi. - ...lepiej dmuchać na zimne. Potrajamy straż i mobilizujemy naszych ludzi, a zatem i was.
Mój lekki kac zmienił się w tym momencie w ogromny ból głowy.
- Bierzecie pod uwagę, że mają swoich agentów od wewnątrz? - spytała Niko. Całkiem sensownie. - Że ich ludzie mogą być uczestnikami egzaminu? Na trybunach? W straży? - wyliczyła. - Ba, nie zdziwiłabym się, gdyby zinfiltrowali samo Shinzobu! 
- To akurat nie, bo z Inoichi’m czytającym w głowach i Haisekai we krwi mamy ciągły dozór nad lojalnością naszych ludzi - pochwaliła się brunetka z taką łatwością, jakby ruszyła choć małym palcem w tym kierunku. Yamanaka natychmiast posłał jej zirytowane spojrzenie.
- Jak powiedziałam - westchnęła ponownie Tsunade. - potrzebujemy nowych ludzi. Zwerbowałam już sporą grupkę zaufanych osób, ale wam zostawię wtajemniczanie Kakashi’ego i Akane i namówienie ich do współpracy. - Niko przytaknęła. Ja zmarszczyłem brwi.
- A co ze mną? Nie jestem członkiem Shinzobu. Ani ANBU, że zauważę.
- Znajdziemy ci mundur - machnęła ręką blondynka, oddalając się na własne miejsce, jakby cała sprawa mogła być tak załatwiona. A ja - zbyty.
- To nie takie proste - warknąłem. 
- Ależ tak. Przyjęlibyśmy cię już dawno, gdyby nie nasze plany co do Itachi’ego, które mógłbyś popsuć - zapewniła mnie Hokage. - No, właściwie i tak popsułeś. - Jej wzrok na chwilę odwrócił się od nas i zatrzymał się na stojących przy drzwiach strażnikach. Skinęła na nich ręką. - Sasuke oraz Uchite i Suzaku zastąpią niedysponowanego Itachi’ego oraz Gashi’ego i Ryoushi’ego. Jakoś to będzie.
- Nikt nie zastąpi Ryoushi’ego - szepnęła pod nosem Niko, schylając głowę w ostatnim momencie, jakby miało mi to przeszkodzić w usłyszeniu jej słów. Widać nie tylko dla mnie “jakoś” było wystarczająco dobrym zapewnieniem.
Drzwi na salę otworzyły się. Do środka zajrzała jakaś młoda kobieta, bez maski.
Hokage-sama, przybył Jiraiya-sama. Czeka na panią w pani biurze.
Kobieta przytaknęła asystentce i obróciła się w stronę naburmuszonej Niko.
- Wiadomo, mała, ale czas na rozczulanie minął. Mamy wojnę - stwierdziła ostro. Z przeciągłym westchnięciem zdjęła jedną gumkę i zawiązała kucyk ponownie, łapiąc wszystkie włosy, które się z niego wydostały. Na sali zapanowała cisza. Blondynka wstała z krzesła i przeszła przez nią, poprawiając swoje zielone haori. Zniknęła za drzwiami bez pożegnania.
Anko odchrząknęła wymownie, po czym zsunęła nogi ze stołu.
- Też będę zmykać. Chłopcy zabiorą was do magazynu. Uzbroicie szkraba w maskę i kryptonim i będziecie grzecznie czekać na instrukcje.
            Co za idiotyzm. Głupie protokoły i przebieranki.
            - A co jeśli nie chcę maski i pseudonimu? - skrzyżowałem ręce na piersi.
            Anko pochyliła się po drugiej stronie stołu, podpierając się pod boki. Jej oczy iskrzyły się na moje wyzwanie. Tylko na nie czekała.
            - Jasne, Panie Oryginalny. Wystawimy do walki przeciwko napalonemu na ciebie Orochimaru setkę jednakowo umundurowanych żołnierzy oraz ciebie! - Zamachała mi ręką przed twarzą, obejmując moją sylwetkę w powietrzu, jakby z niezdecydowanym obrzydzeniem. - Będziemy też do ciebie krzyczeć “Hej, Uchiha!”, by trudniej było cię znaleźć. Wtedy będziesz absolutnie nie do wykrycia i zawsze w idealnej pozycji, by wyprowadzić atak z zaskoczenia. Co ty na to? - Pochyliła się jeszcze bardziej, przechylając lekko głowę. Nie było wątpliwości, skąd Niko nabrała irytujących, wyzywających nawyków. 
            - Zrozumiałem - warknąłem, byleby tylko się ode mnie odsunęła. Niko nie ruszyła się o centymetr, zatopiona we własnych myślach.
Mitarashi zniknęła, trzaskając za sobą drzwiami. Dwóch ANBU, z którymi mieliśmy chyba od teraz współpracować, otworzyło nadal wibrujące drzwi na oścież, zapraszając nas do wyjścia. Yamanaka wyszedł natychmiast z lekkim skinięciem w naszą stronę. Co do wojowników - nietrudno było zgadnąć, który z nich był zwany Uchite (jap. strzelec) - chłopak z lewej poza podstawowym wyposażeniem kabur, tanto i zwojów miał na sobie dość… znajomy kołczan.
            Posłałem mu mały uśmieszek, mijając go. Przez maskę trudno było ocenić, jak zareagował, ale Niko przez nagłe idiotyczne odurzenie zupełnie nie zauważyła swojego przyjaciela stąpającego u naszego boku.
            Szary korytarz wypełnił się monotonnym stukaniem naszych butów. Gdy za zakrętem pozwoliłem się wyprzedzić drugiemu z nich, Suzaku, jego włosy wskazały mi natychmiast, kto był pod maską przedstawiającą ptaka.
Niko miała nikomu nie mówić. Z tego co wiem, nie powiedziała ani Megumi, ani Kiro, a tym bardziej innym chuuninom. A jednak Hokage sprowadziła ich do sali, w której dyskutowaliśmy nad wszystkim - nad Danzo, nad Itachi’m. Jasne, mogła wybrać o wiele gorzej w kwestii ich umiejętności, jednak trudno było mi uwierzyć, by w całej wiosce nie było żadnych bardziej… doświadczonych shinobi.
A może właśnie na świeżości jej zależało. Nowi shinobi, nie znani za granicą, byli kartą atutową, gdy sami nie wiedzieliśmy, z czym i kim się zmierzymy. Nie wspominając już o tym, że bardziej zasłużeni wojownicy mieli swoje upodobania i przynależności polityczne. Na pewno mieli już styczność z Danzo i całkiem możliwe było, że nie byliby tak otwarci na brutalne pozbawianie wioski radnych, jak nasze pokolenie. 
- Od jak dawna tu jesteście? - spytałem, nie czekając, aż dotrzemy do składu broni. Niko ocknęła się obok mnie, wyłączając autopilota. W jej oczach wdać było szok - w końcu to ja zacząłem rozmowę.
- Jakieś cztery miesiące - odparł Neji, mijając dwóch zamaskowanych typków i skręcając za nimi w lewo, w węższy i niższy biały korytarz. Kunoichi otworzyła szerzej oczy. 
- Odkąd wróciłem do domu - dodał od siebie Kiro, odwracając się na pięcie i idąc przez chwilę tyłem. Tym razem kunoichi uśmiechnęła się szeroko. Była tak prosta w rozczytywaniu, że naprawdę potrzebowała maski. - I jak wyglądam? Biel i czerń są w modzie, nie?
- Kiro! - pisnęła szeptem Niko, doskakując do niego i obejmując go w pasie. - Skąd…
- Shhh, nie tutaj…
- Wszystko jedno - mruknął Hyuuga, wpuszczając nas do składu pełnego broni i ubrań. - I tak nikogo tu nie ma.
Blondyn zdjął maskę, natychmiast potrząsając głową jak pies, by włosy ułożyły mu się tak, jak natura tego chciała. Neji poszedł w jego ślady, nie bawiąc się jednak w zbędne uprzejmości i od razu szukając dla mnie identycznego munduru.
- Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś?! Wiesz, jak trudno było mi nic nie mówić? - jęknęła Niko, ignorując zupełnie mnie i Hyuugę. Automatycznie złapała blondyna za rękę, którą zaraz potrząsnęła, widocznie korzystając z faktu, że Kamiumi skończyło się i nie dotyczył ich już zakaz dotykania.
- I bardzo dobrze, że wytrzymałaś. Tsunade-sama o tym przy was nie wspomniała, ale spytała mnie, czy się nie wypaplałaś. Dzięki tobie nie musiałem kłamać.
Uśmiechnąłem się lekko. I tak by ją chronił. Dobrze.
- Mam ci tyle do powiedzenia… oh, Kami… - Kunoichi złapała się za głowę, opierając się o ścianę. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę… cały czas byłam z tym sama i -...
- Nie rób tu scen, Niko.
- Dzięki, że o nas pamiętasz - warknęliśmy jednocześnie z Neji’m. Zielonooka zamknęła się, może w końcu łaskawie zostawiając plotki i dziewczęce rozterki na później. 
- Ten będzie dobry - zdecydował Neji, podając mi pełen ekwipunek. - Reszta… to znaczy kabury, zwoje i saya mogą być twoje. Nie mamy czasu wyrabiać identycznych. Którą maskę wybierzesz? - Wskazał na półkę z kilkoma. Wziąłem pierwszą z brzegu, która - o ironio - przypominała kota.
            Położyłem ją na stercie czarnych ubrań i białych ochraniaczy. 
            - Teraz jeszcze tylko ksywka, pod którą cię zarejestrujemy - wtrącił się Kiro. - To musi być coś… majestatycznego. Ale pasującego - rozmarzył się, podpierając podbródek ręką. Potrząsnąłem głową. Powracała niedorzeczność. 
            - Onibi. Demoniczny ogień - zaproponował od razu Hyuuga. - Posługujesz się przecież Katonami.
            - Za mroczne - stwierdziła Niko, papugując pozę Kiro i krytycznie przyglądając się mojej sylwetce, zupełnie jakbym już był przebrany i gotowy, na polu walki. Posłałem jej moje piorunujące spojrzenie, ale nic ono nie dało. Możliwe, że nawet pogorszyło sprawę. Jej oczy spoczęły na moich. Klasnęła w ręce. - Basan. Zionący ogniem kurczak.
            - Dobre... ale nie. Itsumade? Po prostu zionący ptak?
            - Okami. Demon wilk. Albo Onryo. Demon tragedii i smutku - rzucił Hyuuga, zupełnie jakby - w przeciwieństwie do mnie - nie spieszyło mu się wcale, by stąd w końcu wyjść. Paradoksalnie - chyba nawet nie żartował.
            - Tragedii? Co z tobą jest nie tak? - skrzywił się Kiro. - Tengu. Jak ten latający… pies? Ptak? Anioł? Onmoraki? Za długie. Kechibi? Nie. Lepiej coś z oczami… 
            - Lub…
            - Zamknijcie się wreszcie - warknąłem, nie nadążając już za mitologicznymi wzmiankami. Tak jakby imię miało jakiekolwiek znaczenie. I tak nie miałem zamiaru używać pseudonimu. Ciężko było mi wyobrazić sobie siebie samego jako anonimowa maska w szeregu, wykonująca rozkazy tępych dowódców, którzy własnoręcznie doprowadzili do sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Od Niko wiedziałem, jak durne i meczące zadania wykonywali ANBU. Nie miałem zamiaru się w tym babrać. Nie na dłuższą metę.
Wiedziałem, że gdy przyjdzie co do czego, i tak zrobię to, co trzeba, a nie to, co rozkaże przełożony. Nawet Hokage. Bycie ANBU to nie był to dla mnie zaszczyt. Nie był to mój cel. Nie byłem ślepym sługą. Doskonale wiedziałem, że prędzej czy później każda organizacja - nawet Shiznobu - będzie próbowała użyć nas jako pionków, pozbyć się nas lub poświęcić nas w swoim własnym celu. Tak jak Itachi’ego.
- Shirime - przerwała ciszę Niko, patrząc na mnie uparcie, zupełnie nieświadoma myśli kotłujących się w mojej bolącej głowie. - Potwór z jednym okiem w odbycie. Lśniącym jak błyskawica - zacytowała, nie mogąc powstrzymać drgającego kącika ust. Objęła mnie ramieniem. Może jednak czegoś była świadoma. - Co ty na to? - zerknęła na mnie z dołu.
- Zostanę przy Tengu - oznajmiłem, wypuszczając powietrze nosem.
Chociażby jako przypomnienie. To ich płaskorzeźby dekorowały piwnicę pod salą narad klanu. Historia Itachi’ego i mnie nie jeszcze się nie skończyła. A jego porachunki z polityką wioski nie były rozstrzygnięte.
Jej ręka z moich pleców powędrowała na mój kark, gdzie połaskotała moją szyję paznokciami.
Ciąg moich myśli urwał się raptownie.
Kiro uśmiechnął się przekornie.
- Powiadomię Tsunade-sama o twoim wyborze. Następny kapitan będzie się już tak do ciebie zwracał - oświadczył Neji, po czym postukał palcem porcelanową maskę na stosie w moich rękach. - Radziłbym od teraz pojawiać się tu w stroju. Zmniejszy to zamieszanie.
- Oby kapitanem nie był Ibiki - jęknęła Niko, powoli idąc do wyjścia. - Ani Anko - dodała. - Przecież nie dałaby nam spokoju.
- Jeśli Hokage zależy na Sharinganach, to Kakashi byłby dobrym dowódcą. - Otworzyłem jej drzwi i przytrzymałem je też dla chłopaków, notując w myślach - na wszelki wypadek - położenie zbrojowni w bazie. - Musisz go tylko przekonać.
- Z nim nie będzie problemu. Bardziej martwię się o Akane.
Kiro spojrzał na nią z uniesioną brwią, zamierając przy zakładaniu maski.   
- Moja nowa nauczycielka. I przyjaciółka.
- Znam ją - przyznał, wiążąc supeł z tyłu głowy. - Była szpiegiem w Kraju Wody. Nasze drogi skrzyżowały się kilka razy. Fajna babka.
Niko zaczęła dopytywać o szczegóły jego zadania i o ich byłego sensei’a, a ja wyłączyłem słuch.
Nie docierało do mnie, jak dziwacznie się to wszystko potoczyło. Wszystko było połączone. Cała siatka ludzi, historii i kontaktów była potrzebna, byśmy wylądowali w tym miejscu. Itachi znał Akane, Anko i Kakashi’ego. Kakashi uczył mnie i Niko. Akane też. Anko ją adoptowała. Nawet jej przyjaciel był teraz w to zamieszany.
Nigdzie w bazie nie czułem chakry Itachi’ego. Na razie wyglądało na to, że mówili prawdę.
Czemu trudno było mi uwierzyć, że zupełnie się wycofał? Jeśli wiedziałby, że Danzo i Orochimaru ponownie zagrażają jego ukochanej wiosce, byłby tu, planował wraz z nimi, po raz kolejny stojąc w pierwszym rzędzie do oddania życia w walce. To właśnie robił, gdy nakryłem go podczas ataku ANBU na bazę Korzenia - ryzykował. Zupełnie bezsensownie. Tak długo był w Akatsuki, że natychmiast włączył się w bójki wewnętrzne Konohy, byleby zmienić coś na lepsze, ograniczyć liczbę ofiar.
Czemu nie robił tego teraz? Jak osłabiony był po naszej walce?
- Zobaczymy się jutro, nie? - spytał Kiro, czochrając włosy Niko. Zorientowałem się, że już zostaliśmy odprowadzeni do wyjścia.
            Przeszedłem z nią kawałek lasu, zmierzając w kierunku spokojniejszego brzegu wioski. Dziewczyna nie mówiła nic, widocznie równie zaniepokojona i ciekawa, co ja. Jej ręce wbite były w kieszenie ciemnej kurtki, której wcześniej na niej nie widziałem, a oczy nieobecne. Zarzuciłem na głowę kaptur i zawinąłem maskę w ubrania, robiąc z nich rulon, który włożyłem sobie pod pachę.
Byliśmy niedaleko domu Akane, gdy Niko w końcu przerwała ciszę.
- Dam znać, jeśli będę wiedziała coś więcej. Gdzie cię znajdę? 
- Tam, gdzie zwykle - westchnąłem, kiwając brodą w kierunku do niedawna opuszczonej dzielnicy. Dopiero teraz zorientowałem się, że gdy pierwszy raz mnie tam namierzyła, było to nasze swego rodzaju pogodzenie. Rozmawialiśmy o naprawdę… trudnych tematach. Potem zapraszała mnie na misję, ale byłem już w innym budynku.
            Musiałem pamiętać, że nie jestem już odludkiem. Niko jakoś udało się prześlizgnąć przed rozstawione pułapki - zapewne z pomocą Kakashi’ego lub Akane. Agent ANBU też nie wydawał się poturbowany. Jednak informacja o moim tymczasowym domu mogła się roznieść i wkrótce mogłem sprawić problem - Kiro, Neji’emu, Naruto, mniej uważnemu agentowi… lub osłabionemu Itachi’emu.
            Cóż, trzeba było dezaktywować zabezpieczenia.
            Następny dzień minął bez rewelacji. Ponownie przełożyłem swoje najbardziej osobiste rzeczy do nowego domu, wędrując pomiędzy niewygodnymi, obcymi łóżkami i walcząc z bezsennością. W lesie na obrzeżach wioski huczały sowy i wyły wilki, do czego od wyprowadzki z centrum nie mogłem się przyzwyczaić.
            Czasem kilka godzin przed snem maszerowałem po dzielnicy, pławiąc się w gwarantowanej samotności i paląc w spokoju. Tego wieczora po raz pierwszy od długich, mroźnych tygodni niebo było bezchmurne, a zapuszczone ogrody sąsiadów i kuzynostwa wydawały się jaśniejsze. Pomagał też zalegający wszędzie śnieg.
            Przysiadłem na rozpadającej się ławce.
            Księżyc odbijał się w małym stawie, jeszcze nie do końca porośniętym glonami. Gdzieś nieopodal stukało rytmicznie sozu. Panował absolutny, niezachwiany spokój.
            Podobałoby się tu Niko. Zawsze walczyła ze mną o więcej roślin w każdym pokoju i chciała spędzać każdą wolną chwilę na zewnątrz. Nigdy nie mogła wytrzymać bez balkonu. Do tej pory pamiętałem nasze eskapady na dach.
            Hn. O wilku mowa.
            Dziewczyna wyłoniła się spomiędzy domów, rozglądając się uważnie. Chyba jeszcze nie zauważyła mojej obecności, bo nie zwolniła kroku, mknąc uliczką wzdłuż opuszczonych budynków. Zgasiłem papierosa i przeskoczyłem bezgłośnie na altanę, zaraz potem wspinając się na dach sklepu, gdzie kiedyś kupowałem owoce. Wyciszyłem maksymalnie chakrę.
            Niko była ciepło ubrana, a przez jej ramię przewieszona była wypchana torba. Ciekawe.
            Nie palił się żaden lampion, a na śniegu przed nią nie było śladów moich butów. Nie spodobało jej się chyba, że nie może mnie znaleźć, po przystanęła w końcu z widoczną irytacją. Jej standardowo odwędrowujące w górę oczy zawiesiły się na gwieździstym niebie. Jej ramiona zrelaksowały się.
            Zsunąłem się po rynnie, bezszelestnie wychodząc z zaułka. Uniknąłem żwirowej drogi, idąc wzdłuż sklepu, po gładkim betonie. Byłem już metr od niej, gdy jej cierpki głos przeszył spokojny wieczór:
            - Nawet o tym nie myśl, Uchiha.
            Westchnąłem, obracając ją ku mnie. Mimo poważnego tonu wydawała się być całkiem z siebie zadowolona.
            - To niebezpieczne dla młodej damy, tak samotnie błąkać się nocą... i to w takich okolicach - skarciłem ją, przystępując bliżej. Kunoichi przechyliła głowę na bok, patrząc na mnie niewinnie. Jej oczy spoczęły na chwilę na moich ustach. 
            - Jeśli ja jestem damą, to kim ty jesteś? - prychnęła, kładąc swoją dłoń na moim mostku. - Rycerzem? 
            - Smokiem - palnąłem, przyciągając ją do siebie. Jej uśmiech był już nie do powstrzymania. - Zionącym ogniem ptakiem. Psem ze skrzydłami. Albo jakimś tandetnym zbirem, skoro tu mieszkam.
            Niko spięła usta, jakby zastanawiając się na pokaz. Wysunęła dłoń spomiędzy naszych kurtek i objęła moją szyję z dwóch stron, przejeżdżając po niej palcami.
            - W takim razie chyba też zostanę zbirem. Bo mam zamiar z tobą zamieszkać. Znowu.
Nie dała mi szansy na odpowiedź. Pocałowała mnie krótko, stając na palcach, ale nie stała za jej gestem żadna siła ani pasja. Ot, mały buziak. Przywitanie. Przyzwyczajenie.
Odsunąłem ją od siebie, unosząc brew. Jej torba zakołysała się za jej plecami.
- Akane w końcu cię wyrzuciła? - spytałem, doskonale wiedząc, że to mało prawdopodobne. 
- Nie. Ale czułam, że nadużywam jej gościnności. Zwłaszcza, gdy praktycznie zmusiłam ją do wrócenia do ANBU - westchnęła dziewczyna. Wydawała się niepewna. Jakby nadal wierzyła, że będę w stanie ją wyrzucić. Co było nieodrzeczne. Choć gdy ostatnio staliśmy w tym miejscu, dostałem od niej w twarz. A teraz? - Cóż… masz tu dużo miejsca. Na pewno znajdę dla siebie jakiś kąt, nie?
Puściłem jej ramiona, kładąc rękę na jej karku, jak ona mi w bazie. Zachęciłem ją lekkim gestem, by szła za mną. Uśmiechnęła się. 
- Z centrum nie widać tak dobrze gwiazd - westchnęła, łapiąc ze mną wspólny, równy krok. Minęliśmy mój rodzinny dom. Starałem się nie poświęcać mu większej uwagi, by Niko nie podłapała jego lokalizacji. Wolałem się do niego nie zbliżać. Ani o nim nie rozmawiać. - A wasze ogrody są śliczne.
- Zapuszczone - warknąłem. - I wszędzie stąd daleko.
            Rada wioski wypchnęła cały mój klan na obrzeża w ramach kary za atak Kyuubi’ego. Nie tylko jako pstryczek w nos, pokazanie, kto tu rządzi, ale chęć kontroli - trudniej nam było patrolować wioskę, łatwiej nas było zamknąć w dzielnicy czy zaatakować. Byliśmy też pierwszą linią obrony od zachodu - najłatwiejszego kierunku dla większości wrogów..
            - Taaak, ale przynajmniej jest cicho. I tak… nie wiem. Domowo.
            - Nie przyzwyczajaj się. Nie zdecydowałem, że tu zostanę.
            - Ho, jaki pewny, że wszędzie za nim pójdę! - żachnęła się ze śmiechem. Tak jakbym nie miał racji. - Możesz sobie kupić kolejny apartament do spalenia, jeśli cię to kręci. A ja tu mogę zostać. Koty chadzają własnymi ścieżkami, Shirime. - Uniosła zadziornie nos.
            - Nie nazywaj mnie tak. - Zmrużyłem oczy, ściskając palcami jej kark. Pisnęła ze śmiechem, ale dała dalej prowadzić się w ten sposób. Wsunęła mi rękę do kieszeni, szukając ciepła, a znajdując zamiast tego paczkę fajek. Wyciągnęła ją ze zdziwieniem.
            - Po kiego wy palicie to paskudztwo - westchnęła, obracając błyszczące opakowanie w palcach. - Nigdy tego nie zrozumiem.
            - Lubię ten zapach - wytłumaczyłem, skręcając w odpowiednią uliczkę i ciągnąc ją za sobą, gdy jej kroki zwolniły przez ledwo widoczne w świetle księżyca litery. - Jest co zrobić z rękami. I jest pretekst, by iść na spacer. 
            - Myślałam, że masz po prostu fioła na punkcie ognia i dymu. - Wyciągnęła jednego papierosa z paczki, szybko patrząc, który koniec jest który i wtykając go sobie do ust. - Tada! Juf? Jeftem fajna? 
            - Musisz jeszcze go zapalić. - Przystanąłem, tworząc w powietrzu małą kulkę ognia. Kunoichi podeszła bliżej, odpalając od niej papierosa. Przez moment jej twarz była pięknie oświetlona. Niestety - szybko zniknęła w mroku.
            Musiałem zainwestować w świece. Brak wody i prądu mi do tej pory nie przeszkadzał, ale niewidzenie się z Niko podczas jej… nocnego pobytu miało masę wad.
            Dziewczyna zaciągnęła się, wznawiając wolny chód w odpowiednim kierunku. Zdziwiłem się, gdy nie zaczęła wykasływać swoich płuc. I jak wdzięczny bym nie był za niepsucie nastroju - coś mi nie pasowało.
            Wyrównałem z nią kroku, wyrywając jej paczkę z ręki i chowając z powrotem do kurtki.
            Dziewczyna rozumiała mnie bez słów. I całkiem dobrze wyglądała z papierosem.
            Trzęsąc się z zimna bez kontaktu ze mną. 
            - Jeśli myślisz, że Anko zabraniała mi eksperymentować i bawić się ogniem w ten sposób, to się grubo mylisz. - Wypuściła w moim kierunku gęsty obłok dymu, w ostatnim momencie unikając mojego chwytu. Zrobiła piruet w zaśnieżonym żwirze, zostawiając w nim wyciśnięte kółko. Strzepnęła w moim kierunku popiół. - Gdy odkryłam w sobie Katona, długo nie potrafiłam stworzyć ognia, wiesz? Tylko go kontrolować. Wypaliłam z tysiąc paczek fajek i zapałek, próbując dojść do poziomu, na którym jestem teraz.
            - Nigdy nie słyszałem, by ktoś miał taki problem - przyznałem otwarcie. 
            - Ja też nie! Ale poradziłam sobie. Kiro podwędzał dla mnie papierosy gdzie tylko mógł, nawet swojemu ojcu. Raz sensei’owi. Ukarali nas, oczywiście. - Spojrzała na mnie dziwnie, jakby czując, że nie o tym powinna była mówić. - Nie wiem. - Wzruszyła ramionami, zaciągając się znowu. - Może tkwiły we mnie wspomnienia ze świątyni. Wiesz. Wszędzie ogień, świece, dym, świece, Amaterasu, ogień, świece, ogień… bum. Pożar. - Machnęła ręką, robiąc w ciemności mały, ognisty luk. Przystanęła spokojnie, pozwalając mi dogonić ją i objąć ją ramieniem. Byliśmy już w sumie niedaleko.
            - Nie odpowiedziałem na twoje pytanie - zauważyłem, widząc jej ponownie melancholijny wzrok. Nie lubiłem jej takiej.
            - Hm?
            - Jesteś. Jesteś "fajna" - zażartowałem, dostając od razu łokciem w bok. 
            - Palant. - Próbowałem ponownie ją chwycić, przyciągnąć do siebie, nie przyspieszając kroku, ale znowu mi się wymsknęła. - Nie musisz mnie ugłaskiwać, i tak już ustaliliśmy, że dzisiaj z tobą śpię.
            - Oh. Hn. - Schowałem ponownie wyciągniętą ku niej rękę do kieszeni, zaprzestając jakichkolwiek starań. - No to dobrze. Za mną - rozkazałem suchym tonem, przyspieszając kroku.
            - Eeeej!
            Gdy tylko zasunąłem za nami drzwi do aktualnie okupowanego przeze mnie budynku, jej torba uderzyła o podłogę, a moje plecy o ścianę.
            Jej intensywne spojrzenie na moment zatrzymało mi serce.
            Pokonała odległość między nami jednym krokiem. Jej ręce chwyciły mocno moją twarz, a chwilę później jej usta były na moich. Jej język domagał się wpuszczenia do środka, na co jej pozwoliłem. Wspięła się na palce, obejmując mnie ramionami, przyciskając nasze ciała do siebie.
            Oderwaliśmy się od siebie dopiero gdy zabrakło nam powietrza. Nawet przez nasze kurtki czułem wyraźnie, jak mocno bije jej serce. Było to cholernie urocze.
            Chyba mój uśmieszek zdradził moje zadowolenie z siebie, nawet w sytuacji, gdy nie ja inicjowałem takie gesty, bo Niko zmarszczyła brwi. Była prawie groźna.
            - Bez takich min. 
            - Tak, o pani - zakpiłem. Ręce zielonookiej w mgnieniu oka zniknęły z mojego ciała. Zrobiła kilka kroków do tyłu, schylając się od razu po swoją torbę. Nie otworzyła jednak drzwi na zewnątrz. Kucnęła, zdjęła buty i ruszyła wgłąb domu, szukając sypialni.
Poprawiłem zmierzwione przez nią włosy i odepchnąłem się od ściany, idąc powoli za nią i już spokojnie mierząc ją wzrokiem. Zwłaszcza jej biodra.
- My tu gadu gadu, a ja muszę się wyspać - warknęła, znikając w korytarzu. Podążyłem za nią po schodach na górę, w końcu zatrzymując się w obszernej sypialni z doskonałym widokiem na las. Dziewczyna westchnęła z widocznym zadowoleniem, podchodząc do nieposłanego łóżka i rzucając obok niego torbę. - Zgaduję, że z kąpieli nici? - Spytała przez ramię. 
- Na razie tak.
- Trudno. Pójdziemy jutro do łaźni - stwierdziła, zrzucając kurtkę i sięgając po swój sweter. Sam nie wiem kiedy pojawiłem się za jej plecami, pomagając jej ze stanowczo zbyt grubym ciuchem.
            Moje nozdrza zaatakował jej zapach - nie perfum, tylko obcego, pożyczonego szamponu, jej potu i iglaków z lasu, który musiała przejść, by się tu dostać. Zanim zdołałem pocałować ją w szyję, dziewczyna obróciła się w moich ramionach, rozpinając moją własną kurtkę. Zrzuciłem z ramion bluzę, potem koszulkę. Niko przerwała mi, chwytając mnie za twarz. Jej kciuk przejechał po moich ustach, zjechał do jabłka Adama, w końcu sunąc pomiędzy obojczykami i spoczywając na piersi.
            Spojrzała na mnie zadziornie i pchnęła mnie na łóżko.
            Przez chwilę patrzyłem na nią z dołu. Oświetlał ją jedynie blask księżyca.
            Pościel była czysta i gładka. Przeciągnąłem się, unosząc ramiona nad swoją głową, by poczuć lepiej materiał na swojej skórze. Źrenice Niko poszerzyły się na ten widok, a jej twarz udekorował drapieżny, zadowolony, piękny uśmiech.
            Chwilę potem zostałem raptownie wciśnięty w materac całym jej ciężarem. Od jej skoku i ruchu pościeli kurz uniósł się dookoła, a Niko kichnęła i zachichotała z własnej głupoty.
            Zdjąłem z niej bluzkę zanim zdążyła się uspokoić.
            Po raz pierwszy od dłuższego czasu wszystko było jasne. Itachi żył. Od konfrontacji z Danzo, od momentu, gdy spojrzę w jego umierające oczy, dzieliły mnie nie całe dwa tygodnie. Bylem otoczony ludźmi, którzy mieli mi w tym pomóc. Znowu byłem częścią wioski. Niko była bezpieczna, tuż u mojego boku.
            Tej nocy, zatapiając nos w jej włosach, z jej plecami wciśniętymi w mój tors, nie miałem problemu z zaśnięciem.

            Budzi mnie hałas i szarpnięcie. Ból rozdziera całą moją głowę. Cios w skroń. Uderzenie w całe moje ciało.
            Jestem na podłodze, przewrócona na plecy. Coś pcha mnie w dół. Gdzieś w tle słyszę szarpaninę i prąd Raitona, krzyki i ciosy. Osoba na mnie ma czarny płaszcz. W świetle księżyca widzę tylko strzykawkę.
            Odpycham ją od siebie na ślepo. W głowie słyszę ostry pisk, swój przyspieszony puls, wszystko jest za mgłą. Coś ściska moje nadgarstki.
            Rzucam się i krzyczę, siłując się z czarną postacią. Na próżno.
            Czuję kolejny cios w głowę. Druga skroń. Ktoś kopie mnie w bok. Słyszę obce głosy. Przez moment widzę podłogę. Wszędzie pełno krwi. Wydaje się czarna.
            Nic nie widzę, czuję tylko chwyt na brodzie. Kopię przed siebie, cudem wyswabadzając swoją nogę spod napastnika.
            Dłoń trzymająca strzykawkę na chwilę miga mi przed oczami. Chwytam ją obiema rękami, gryząc i drapiąc wszystko, co na mojej drodze. Szpryca uderza o ziemię obok mojej głowy z ogłuszającym klekotem. Chwytam ją w garść, szamocząc się z czarnym płaszczem.
            Uspokajam się dopiero, gdy jest wbita głęboko w trzymające mnie za gardło ramię.
            Moja głowa uderza o podłogę. Czarne ciało opada na mnie. Nie mogę oddychać. Słyszę kroki i pomruki.
            Chwilę później jest jaśniej.
            Zrywam się, zrzucając z siebie mężczyznę w płaszczu. Nic nie widzę. Moje oczy sklejone są zaschniętą, lepką cieczą. Trę je uparcie, odcharkując i spluwając na oślep przez zaciśnięte w panice gardło.
            - Sasuke?
            W końcu widzę kawałek pokoju, ledwo doświetlony przez bardzo wczesny ranek. Wszędzie krew. Moje drugie oko jest całkowicie spuchnięte. Nie czuję nóg, a adrenalina nadal buzuje we mnie. Trzęsę się, nie mogąc uspokoić oddechu.
            Z boku słyszę sapanie. Niczym ranne, wściekłe zwierzę.
            Huczy mi w głowie.
            Nie mogę jej podnieść. Mój kark odmawia posłuszeństwa.
            Opycham się od podłogi. Odturluję się na bok.
            Uchiha klęczy pochylony przy łóżku, zaciskając w pięści ściągniętą pościel. Jest ubazgrany krwią. Jego druga ręka zakrywa jego oczy. Jego plecy unoszą się w oddechu tak szybko i nieregularnie, że mam wrażenie, że zaraz odleci.
            Unoszę się na łokciach, instynktownie czołgając się w jego kierunku.
            - Sasuke?
            Jego oddech na chwilę zwalnia, jakby mój głos go uspokoił. Nie odciąga jednak dłoni od swoich oczu, których i tak nie mogę dostrzec przez skołtunioną, sklejoną krwią grzywkę.
            W końcu udaje mi się go dosięgnąć. Czubki moich palców dotykają jego kolana.
            Jego hiperwentylacja powraca. Widzę jego zaciśnięte zęby i chorobliwie bladą twarz. Wygląda, jakby chciał szlochać, ale nie mógł.
            Moje oczy łzawią bez mojego udziału. Chce mi się krzyczeć. Wymiotować.
            Z kolosalnym trudem dźwigam się do klęku, opierając się o szafkę nocną, na której rogu widzę ślad swojej krwi. Przysuwam się do bruneta, kątem oka widząc jeszcze jedno ciało, rozszarpane, w nogach łóżka.
            Nie spodziewam się zakrwawionej ręki gwałtownie sięgającej po mnie i przyciągającej mnie do niego jak koło ratunkowe. Jego palce zostawiają na mnie siniaki, gdy praktycznie wdrapuje mnie siłą na swoje kolana.
            Uchiha wciska gorącą, lepką twarz w moje piersi, chowając ją przed moim wzrokiem.
            Jego ciało jest sztywne, trzęsie się - nie wiem, czy z bólu, czy wściekłości - nie widzę na nim żadnych ran, jedynie ciemne plamy. Czuję krew przesiąkającą przez moją koszulkę przy mostku.
            Wiem, że mówi coś do mnie, ale nie słyszę nic przez swoje spanikowane serce i pisk w uszach. Jest mi niedobrze. Wszystko wiruje.
            Trzymamy się siebie nawzajem jak opętani.
            Gdzieś w tle huczy sowa.
            - C-co? - Próbuję go jakoś uspokoić, przeczesuję jego kruczoczarne włosy palcami, obejmuję go, ignorując ból, który mi sprawia. Nie dociera to do mnie. Nic do mnie nie dociera.
            - ...moje oczy.
            Serce staje mi w piersi. Oddech się załamuje, a palce na jego plecach zwalniają. Mięśnie moich nóg dostają spazmów, jakby rwały się do ucieczki. Drżę. Sasuke trzyma mnie mocno, zdesperowany. Zdruzgotany. Przerażony.
            Shinobi bierze głębszy, łamany oddech, wstrząsający całą jego sylwetką. Unosi głowę, opierając czoło na mojej szyi.
            Pochylam się, odgarniając włosy z jego twarzy. Ostrożnie.
            Całuję kawałek odkrytej skóry, płacząc. 
            - ...zniszczyli moje oczy.

Ojej, Kabuto chyba przeżył. ╰( ͡° ͜ʖ ͡° )つ──☆*:・゚

Kilka spraw organizacyjnych, taki FAQ:

1. Czemu cię tak długo nie było? :(
- Wiele czynników. Ale już wróciłam. Dziękuję wszystkim za komentarze, wiadomości na fb i maile. Wiem, że w końcu się Wam nie wygadałam, ale... cóż. Prywatne sprawy na razie pozostaną prywatnymi. W skrócie: było źle, było fatalnie, znalazłam multum innych zajmujących rzeczy, ale wróciłam.

2. Co ze sprawą z plagiatem? :|
- Sprawa się już zakończyła. Dawno temu. Nie mogę za dużo mówić. Wkrótce pojawi się krótka notka na drugim blogu.

3. Ile notek zostało do końca? :)
- Na pewno nie starczy mi życia i materiału na dotrwanie do setki (co ja sobie myślałam? haha). Przewiduję dwie notki lub jedną bardzo długą. Zobaczymy, jak rozłoży się fabuła.

4. *tu wstaw którekolwiek pytanie zawierające słowa "twoja" i "książka"* :D
- Mam fabułę, mam świat, mam postaci. Mam już podekscytowaną publikę, która słysząc scenę, która napisała mi się w głowie, piszczy, szarpiąc mnie za ramiona o więcej. Jeszcze nie zaczęłam jej pisać. Nie wiem czy napiszę. Jeśli chcecie trzymać rękę na pulsie i 3 lata po zakończeniu bloga dostać powiadomienie, jak postępuje praca/że coś wydam, wystarczy zalajkować mój profil na fb. Nie dodaję nic na nim, więc nie obawiajcie się spamu. Tylko i wyłącznie interesujące Was powiadomienia. Nawet za 20 lat. Tam wszystko będzie.

5. Co z przeklejaniem notek z Onetu? :o
- Zrobię to po zakończeniu bloga, a także przygotuję zredagowany plik z całym blogiem. 

6. Kiedy nowa notka?! ()
- Nie wiem. ¬)

Powoli zbliżamy się do końca. Jeśli dotrwaliście na tym durnym blogu tak długo, to gratuluję. Jesteście masochistami.

Jest to też dobry moment, by pozostawić po sobie pierwszy (lub przedostatni) komentarz. Chcę złapać z Wami troszkę większy kontakt, by jak najlepiej zakończyć tego bloga. Stąd, jeśli nie macie pomysłu, co napisać (albo wasz mózg się wyłączył po ostatniej scenie) to mam do Was kilka pytań:
1. Jaki był Wasz ulubiony moment w tej historii?
2. Który wątek/postać chcielibyście zobaczyć bardziej omówioną/rozwiniętą przed końcem bloga? Co Was zainteresowało? Kto powinien dołączyć do ANBU?
3. Lepsze byłoby otwarte zakończenie, czy epilog, tzn, "co bohaterowie robią za 10-20 lat"? Jakie informacje miałyby się tam znaleźć?

Oczywiście jestem otwarta na wszelkie pytania nie objęte w FAQ, postaram się odpowiadać pędziorem. Wskazujcie też śmiało wszystkie błędy! Redagowałam notkę bez słownika, a Blogger postanowił przy wklejaniu zniszczyć formatowanie dialogów i przerobić je na kropki. -_- Mogło mi coś umknąć. 


Dzięki za wszystko, buziaki! (≚ᄌ≚)
私は、次のいずれかを書くために始めています!

Obserwatorzy