7 września 2007

Rozdział XXII - "Taniec ognia"

Stałam przez chwilę na poruszającym się wozie. Zachwiałam się lekko, po czym usiadłam, pozwalając pędowi powietrza rozwiać moje włosy. Została mi cała warta, a po niej i tak musiałam być przygotowana na ewentualną walkę.

Sama się chyba oszukiwałam. Walka była przecież nieunikniona. I to taka przeciwko dziesiątce ludzi.

Nie byłam pewna, co powinnam robić, ale instynkt podpowiadał mi, że byle prosty plan nie wypali. Musiałam być o krok przed przeciwnikiem. Zauważyłam, że Sasuke przemyka się do powozu Kakashi’ego. Miałam nadzieję, że nie został zauważony przez tropiących nas ludzi.

Westchnęłam, formując pieczęć i tworząc swojego cienistego klona. Obok mnie stanęła identyczna kopia, która zwinnie zeskoczyła z wagonu i weszła ukradkiem do powozu jounina.

Mój klon i reszta mieli obmyślić plan, a zaraz potem kopia powinna zniknąć, przekazując mi swoją pamięć.

Kage Bunshin był naprawdę przydatną techniką. Często studiowałam wiele książek naraz, z kilkoma klonami, które przekazywały mi potem swoją wiedzę i doświadczenie.

Moglibyśmy użyć go teraz. Wysłałabym kilka klonów do tyłu. Ale co by to dało? Dziesiątka ludzi obróciłaby je w proch i zaatakowała nas jeszcze szybciej.



W wagonie Kakashi’ego próbowaliśmy w końcu coś ustalić.

– Niko, ty zostaniesz na straży, jak dotychczas. Spróbuj zachować siły, możesz się potem przydać – powiedział szarowłosy przytomnym, jak na niego, tonem.

– Przydać się? – Dziewczyna oburzyła się. – Ja się nie „przydam”, ja będę walczyć! – Przewróciłem oczami. Już od początku wątpiłem, by miała odegrać w tej potyczce jakąś ważniejszą rolę. Gdy w grę wchodziło dodatkowo jej zmęczenie po całej warcie, odpadała kompletnie.

– Myślę, że wasze spekulacje są słuszne. – Jounin zignorował ją. – Mogą nas zaatakować podczas waszej zmiany, gdy według nich ja będę smacznie spał, a wy będziecie rozluźnieni i rozkojarzeni – westchnął Hatake. Pędzący powóz kołysał całą jego wysoką sylwetką. – Ale tak nie będzie, mam nadzieję? – zaśmiał się nerwowo.

– Więc… co robimy? – mruknąłem, krzyżując ręce na piersi.

– My dwaj odpoczniemy trochę, przygotujemy się. Niko, dla niepoznaki, zostanie na straży, aby nie pomyśleli, że nasz plan uległ zmianie. Około siódmej będziemy już gotowi, w swoich dwóch powozach, a gdy zaatakują – zaskoczymy ich.

– Mogą zaatakować podczas postoju – zauważyłem. W takiej sytuacji trudno by było odjechać. Przeładunek trwał do kilkudziesięciu minut. – Co z ludźmi?

– Hm… – Kakashi podrapał się w okryty maską podbródek. – O tym nie pomyślałem… – Przymknął jedyne widoczne dla nas oko.

– Może po prostu my do nich wyjdziemy? – Niko wzruszyła ramionami. Obaj spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Powóz wjechał na jakiś spory kamień, bo wszystko w powozie, łącznie z kunoichi, podskoczyło. – Wiadomo, czego chcą. Powinniśmy wyjść im naprzeciw koło siódmej rano, pokonać ich, a potem dogonić konwój. Kilka kilometrów dalej i tak ma postój.

W wagonie zapadło milczenie. Zacisnąłem zęby. To ja to chciałem powiedzieć!

– Ma rację – wycedziłem zamiast tego.

– Tak zrobimy – przytaknął jounin. – O siódmej zabierzemy cię z warty i ruszymy wstecz, ku szpiegującym nas shinobi’m.

– Więc to też są ninja?

– No niestety… takiej chakry z pomocą mojego Sharingana trudno nie zauważyć – mruknął szarowłosy, po czym wstał. Niemal dotykał głową sufitu. – To na tyle. Odpocznijcie trochę, na ile się da. A ty, Niko, oszczędzaj się podczas walki.

– Pff… jasne… – syknęła dziewczyna z pogardą i uformowała pieczęć uwolnienia. Zniknęła w kłębie dymu.

Kakashi uśmiechnął się tajemniczo.

Udałem się do siebie. Na dachu naszego powozu siedziała Niko, która w momencie, gdy ja otworzyłem drzwi, zamrugała z lekkim zagubieniem. Wiadomości uzyskane przez jej kopię właśnie do niej trafiły. Uśmiechnęła się do mnie.



Uchiha przelotnie spojrzał na mnie ze standardowym, czyli obojętnie-zniechęconym wyrazem twarzy i wszedł do środka naszego powozu. Ja kontynuowałam wartę, wciąż niepewna naszego planu. Cieszyłam się, że reszta zgodziła się na mój plan, ale nie łudziłam się, że pójdzie nam łatwo. Przeciwników było wielu, nas tylko trójka, a do ochrony kilkanaście wagonów i dziesiątki cywili.

Nagle w mojej głowie zrodził się sprytny plan awaryjny.

Wstałam i udałam się do trzeciego wagonu.

Nadeszła szósta, a słońce zaczęło wyłaniać się zza horyzontu. Niebo z granatowego przechodziło w fioletowe i różowe, a temperatura powoli rosła. Do kołatania wozów dołączyły nieśmiałe odgłosy ptaków, które po jakimś czasie przerodziły się w całe symfonie. Przeciągnęłam się leniwie, wystawiając twarz do pierwszych promieni słońca. Tak jak przypuszczałam – nic się nie działo, a moja fałszywa warta była dla mnie tylko stratą cennego czasu. Czułam się źle od ciągłego siedzenia w miejscu, więc zeskoczyłam na dół, by trochę pomaszerować. Przez małe okienko zobaczyłam już obudzonego Kakashi’ego, który zapewne czytał swoje zboczone opowiastki zawarte w małej, pomarańczowej książeczce. Podbiegłam kawałek i zapukałam w drewnianą ściankę powozu, by zakomunikować, że czuwam i jestem gotowa. Hatake wyjrzał z wagonu z zaspanym wyrazem twarzy.

Miał zabawnie rozwichrzone włosy i nie miał opaski z wizerunkiem liścia. Rzadko widywałam go tak... normalnego.

– Już po szóstej – uśmiechnęłam się wesoło. Nie chciałam dać po sobie poznać, że strasznie się denerwowałam. – Szykuj się.

Szarowłosy przytaknął i zamknął drzwiczki. Z lekkim przekąsem pokręcił głową, możliwe że wciąż nieprzyzwyczajony do mówienia mu na „ty” przez własnych uczniów.

Szłam dalej szybkim krokiem, pilnując powozu. Rozgrzałam mięśnie szyi, przechylając głowę na boki. Prychnęłam, gdy coś mi zaczęło przeszkadzać i podciągnęłam siateczkę ochronną nieco wyżej. Zapięłam dodatkowy guzik. Odetchnęłam niespokojnie.

Dziwne uczucie. Jakby trema przed wyjściem na scenę, przed ważnym spotkaniem, wyścigiem, konkursem. Tylko dołączyć do tego walkę na śmierć i życie. Uroki pracy shinobi.

Za sobą usłyszałam stuknięcie drewna, ale nie odwróciłam się, bo doskonale wiedziałam, kto właśnie wstał. Do moich uszu dotarł trzask drzwi powozu.

– Witam Pana Mroku… – westchnęłam, gdy brunet wyrównał do mnie. Spojrzałam na niego z ukosa, gotowa na porady typu „jestem silniejszy, patrz jak będę wspaniale walczył” albo „uważaj na siebie, bo coś ci się stanie, jesteś taka słaba, ojej”… ale on szedł bez słowa z rękoma w kieszeniach spodni, patrząc przed siebie.

Ukryłam pod ręką niekontrolowane ziewnięcie. Uchiha uniósł brew. Otworzył usta, gotowy coś powiedzieć, lecz szybko mu przeszkodziłam.

– …ani słowa! – Uniosłam palec ostrzegawczo. – Tak, jestem zmęczona, ale poradzę sobie. – Znowu ziewnęłam, a Sasuke postanowił jednak zachować milczenie.

Na jego szczęście.

Wkrótce po spacerze zjedliśmy razem zaserwowane nam przez damską część załogi konwoju śniadanie i przygotowaliśmy się na nasze „spotkanie”. Trochę nam się zeszło, więc byliśmy gotowi dopiero po siódmej.

Konwój wjechał na lepszą drogę, prowadzącą ku wiosce, w której miał nastąpić postój. Staliśmy gotowi na ostatnim wagonie. Spod kół powozu unosił się dym i kurz, a my wpatrywaliśmy się w głąb lasu, przez który przejechaliśmy.

– Idziemy – rzucił Kakashi. Odbiłam się od drewnianego dachu, mknąc przed siebie i zostawiając za sobą konwój poruszający się w przeciwnym kierunku. Skakaliśmy po drzewach niemal bezszelestnie, a Sasuke i Hatake włączyli swoje Sharingany.

Bardzo im tego zazdrościłam. Taki prywatny mini radar.



Nie ma ich – mruknąłem pod nosem, koncentrując się i wypatrując wrogów. Niko podążała równo ze mną, nie mniej czujna. Nagle wraz z Kakashi'm niemalże jednocześnie wstrzymaliśmy oddech. Sharingany wyłapały dziewiątkę ludzi zmierzających nierównym tempem prosto na nas. – A jednak – warknąłem, odsuwając się na bok, ku Niko.

Nie wiem, skąd się to wzięło, ale moim pierwszym odruchem było wydanie jej rozkazu do odwrotu.

– Ja biorę czterech z lewej, wy piątkę z prawej – zdecydował Kakashi, pokazując „ślepej” Niko, skąd nadchodzą przeciwnicy. Rozdzieliliśmy się na dwie strony drogi ze świeżymi śladami kół konwoju i ruszyliśmy wgłąb zielonego lasu.

Ja i Niko wymijaliśmy się, sondując teren dookoła. W uszach szumiał mi wiatr, a szybki ruch powodował otępienie zmysłów. Czując obcych zwolniłem i przystanąłem, a kunoichi moim śladem.

Byłem niezwykle wdzięczny za jej profesjonalizm. Mimo iż nie miała Sharingana, była całkiem przydatna, i to nie tylko przy obmyślaniu planu. Powiem wprost – gdyby na jej miejscu znajdował się Naruto, zacząłby na mnie dziwnie patrzeć i dopytywać się głośno, najprawdopodobniej skacząc z nogi na nogę, co takiego się stało, że się zatrzymałem i tak dalej.

A ona stanęła tylko koło mnie na grubej gałęzi, gdy ja oparłem się ręką o pień dorodnego drzewa. Miała skoncentrowany wyraz twarzy, a jej oczy wędrowały po okolicznych drzewach i trawie między nimi. Nagle doszły do nas odgłosy rozmowy i nienaturalny szum liści.

Instynktownie przywarłem do pnia plecami, chowając się w cieniu korony. Byliśmy dość wysoko.

Ale dla Niko nie było miejsca.



W ułamku sekundy chłopak zrobił krok w przód, objął mnie w pasie ramieniem i przyciągnął do siebie. Moje plecy uderzyły o jego klatkę piersiową, przez co wydałam niekontrolowany odgłos. Już miałam zacząć wrzeszczeć, gdy shinobi zakrył mi usta dłonią. Lustrował przestrzeń pod nami znad mojego ramienia, ale ja nikogo nie widziałam.

Nie było więc powodu, by się tak zachowywać!

Przeszedł mnie porządny dreszcz. Znałam naszą sytuację i nie śmiałam się teraz wyrywać i robić afery, ale…

On mnie trzymał! Dotykał!

Jęknęłam w duchu, przymykając oczy. Nagle poczułam się bezbronna, krucha i mała w stosunku do chłopaka za mną. On filtrował otoczenie, nie wiedząc chyba, że ja, wyczerpana i przestraszona, jestem na skraju załamania nerwowego.

W jego ramionach. Jak to brzmiało!

Oddychałam szybko i płytko przez nos. Nie panowałam nad dygotaniem swojego ciała. To była jego niekontrolowana odpowiedź na takie właśnie przypadki. Nikt mnie wcześniej nie dotykał w ten sposób. Nie podobało mi się to. Zadrżałam ponownie, gdy Uchiha westchnął tuż za moim uchem, co shinobi wreszcie łaskawie poczuł.

– Nie wierć się, bo nas zauważą. Miną nas kawałek, a my ich zaatakujemy od tyłu – wyszeptał. Poczułam na swojej szyi i policzku jego ciepły oddech, a moje nogi zmiękły. Wzdrygnęłam się, przechylając głowę na bok, by być jak najdalej od niego. Mimo dyskomfortu jego słowa do mnie dotarły, a ja próbowałam uspokoić oddech, wciąż jednak denerwując się silnym uściskiem wokół moich bioder i ręką na ustach.

Przed nami ukazali się dwaj mężczyźni wyglądający na niezłych osiłków, a potem trzech innych shinobi.

– Zostało mało czasu! – krzyknął jeden grubas, oglądając się do tyłu.

– Pospieszcie się, do cholery! – warknął drugi, patrząc nerwowo na przód. – Te robale są szybkie, ale i tak nie uciekną.

Minęli nas, ukrytych w gałęziach, a dialog cichł w miarę, jak piątka oddalała się w stronę powozów.

– Ja zabawię się z tą ślicznotką! – usłyszałam histeryczny śmiech trzecim głosem, prawdopodobnie należącym do jednego z trzech szczuplejszych facetów. Zemdliło mnie na samą myśl o bliższym kontakcie z taką osobą.

Uchiha w końcu mnie puścił, a ja odbiegłam kawałek po pniu, oddychając ciężko i trzymając się w miejscach, gdzie jeszcze chwilę temu były jego ręce. Miałam ochotę się wytrzeć. A najlepiej wykąpać.

– Ani się waż tak więcej robić. – Spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem, ale on nic sobie z tego nie robił. Zeskoczył o dwie gałęzie na dół i ruszył za piątką shinobi. Ja niedaleko za nim.

– Ktoś nas śledzi… – mruknął jeden z grubasów, zatrzymując się. Reszta poszła jego śladem.

– Czas na rozróbę! – zarechotał maniakalnie szczupły shinobi, występując ku nam, zaraz po tym, jak ich dogoniliśmy. Piątka zeskoczyła z wysokich drzew na pokryty piachem i trawą niewielki skrawek między drzewami. Dwaj tędzy uderzyli ciężko o ziemię z wielkim hukiem, a dookoła uniósł się kurz.

– Widzę, że nas znaleźli – uśmiechnął się jeden z nich, spoglądając w górę, gdzie stałam wraz z brunetem. Miałam nadzieję, że uda nam się ich zaskoczyć, ale widać nie byli tacy głupi, na jakich wyglądali.

– Czego chcecie? – zapytał poważnie Sasuke, krzyżując ręce. Trochę przypominał mi w tym momencie Neji’ego. Dziwne.

– Zabawić się! – zakrzyknął wesoło szczupły facet, unosząc ręce do góry i śmiejąc się jak wariat. Po chwili został odrzucony na bok przez ciężką łapę grubasa.

– Stul pysk, Kikei – warknął mężczyzna, zaraz potem zwracając uwagę na Uchihę. – A jak myślisz, chłopczyku?

– Gdzie zgubiłeś tatusia? – zapytał szczerząc się kolejny, obleśny facet i robiąc krok ku nam. Na szczęście był dość daleko, wciąż staliśmy na drzewie. Sasuke zmarszczył brwi, ale nie odpowiedział na idiotyczne pytanie. Zamiast tego powtórzył swoje.

– Czego chcecie…

– Hmm… takiej jednej błyskotki – odparł ten sam shinobi, wyjmując z kieszeni średniej wielkości zwój.

– Ha ha ha – wybuchnął śmiechem leżący na ziemi Kikei, po czym zniknął w kłębie dymu.



Gdzie on się podział?

Tylko tyle zdążyłam pomyśleć, lecz nie zdołałam zareagować, gdy świr był już za nami. Cholera!

Sasuke obronił błyskawiczny cios z kunai’em w ręku i cofnął się, próbując odciągnąć przeciwnika jak najdalej ode mnie i zrobić sobie trochę miejsca.

To było genjutsu?

Zachwiałam się na nogach. Kucnęłam, trzymając się gałęzi. Jeden z grubasów uderzał barkiem o drzewo, które całe się trzęsło. Kątem oka zauważyłam swojego partnera broniącego się przed niejakim Kikei’em. Ten nie przestawał się maniakalnie śmiać. Spojrzałam w dół, gdzie czekała na mnie cała reszta.

– Chodź, maleńka, zabawimy się… – jeden z shinobi posłał mi z dołu perfidny uśmiech. Zabawne, bo mogli sami do mnie przyjść.



Broniłem się przed znikającym wariatem. Nie dość, że mój przeciwnik był potwornie szybki, to jego histeryczny śmiech działał mi na nerwy. Odskoczyłem w tył, rzucając w niego zapasem shurikenów, on jednak uskoczył i znalazł się tuż przede mną, szczerząc nieznośnie kły.

– Ha ha ha! – brzmiało mi w uszach. Miałem tego dość. Zatrzymałem się i wróciłem do walki z bliskiej odległości. Postanowiłem skorzystać z tego, że byliśmy na drzewie, na dość dużej wysokości.

Zablokowałem atak przeciwnika. Syknąłem, gdy w osłaniającą mnie rękę wbił się kunai, jednak przynajmniej zatrzymałem świra przed dalszymi atakami. Wolną ręką złapałem go za ramię i odrzuciłem w bok, w pustą przestrzeń między drzewami.

W ułamku sekundy zniknąłem wrogowi z oczu i niczym złowieszczy cień, znalazłem się tuż pod nim, kontrolując swoje ruchy w powietrzu.

– To koniec – wycedziłem przez zęby, kopiąc zdezorientowanego faceta w bok. – Shishi Rendan! – Mężczyzna obrócił się, próbując zablokować cios, ale oberwał drugą nogą. W międzyczasie obróciłem go zranioną ręką na plecy i wykonałem szybki obrót, kopiąc go trzy razy i ciężkim uderzeniem w klatkę piersiową dobijając do twardego gruntu.

Kikei splunął krwią, uderzając o ziemię i przekręcając głowę na bok. Wylądowałem tuż obok i ruszyłem z powrotem do miejsca, gdzie rozstałem się z Niko. Zostawienie jej z pozostałą czwórką nie było zbyt mądre.

Przyspieszyłem gwałtownie na samą myśl, że…

Dobiegłem na miejsce i przystanąłem, oszołomiony. Jeden z grubasów leżał drętwo na ziemi, a jego ubranie i skóra były spalone. Drugi shinobi, chudy i gadatliwy, leżał nieprzytomny na ziemi, ale bez większych obrażeń. Przynajmniej ja ich nie widziałem, choć dookoła walało się całkiem sporo kunai. Na środku placu stał drugi grubas, krępujący ręce rzucającej się kunoichi, podczas gdy drugi facet trzymał ją w górze za szyję, patrząc jednak tylko na mnie.

Zrobiłem krok w przód.

– Nie radziłbym – warknął, puszczając szatynkę. Ta stanęła chwiejnie na ziemi, z rękoma wciąż wygiętymi za plecami w miażdżącym uścisku grubasa. Zakaszlała, próbując złapać oddech. Przemawiający shinobi przystawił jej kunai’a do szyi. – Jeden nieprzemyślany ruch, a twoja przyjaciółeczka zginie – uśmiechnął się, przysuwając broń do jej skóry. Zacisnąłem pięści.

Obiecałem sobie, że jeśli zrobią jej krzywdę…

Brązowowłosa uniosła posłusznie głowę ze wściekłym wyrazem twarzy, pokazując swoje zaciśnięte zęby.

– Czego chcesz? – warknąłem, nie spuszczając z niej oka. Sharingan uaktywnił się sam, ale żaden z tych idiotów tego nie zauważył. Szukałem tylko dobrego momentu.

– Wiesz, czego chcemy! – ryknął facet, odruchowo przyciskając mocniej nóż. – Łza Tygrysa jest wieziona przez konwój, którego chronicie. Powiedz nam, gdzie ona jest i nie wchodź nam w drogę.

– Bronienie tej błyskotki jest naszą misją. Myślisz, że poddamy się tak łatwo? – uśmiechnąłem się, próbując zachować spokój. Niko niezauważalnie kiwnęła głową. Z aprobatą, jak sądzę.

Musiałem być ostrożny. Wiadomo, że cała ta sytuacja to była tylko i wyłącznie moja wina, i to ja musiałem to jakoś rozwiązać. Oczywiście poświęcenie Niko nie było opcją, i nie tylko dlatego, że już się do niej przyzwyczaiłem.

Jasne, shinobi zdarzało się poświęcać życie na misjach, ale to były misje ważniejsze niż ta. Do cholery, tu chodziło o głupi kamyk w metalu, a jeśli dziewczyna przede mną miała zginąć w imię kunsztu jubilerskiego, to ten świat zupełnie zszedł na psy.

– Ah tak? – uniósł brew złodziej i przesunął kunai spod szyi Niko do jej policzka. Nacisnął na jej skórę, uwalniając kilka kropel krwi. Moja ręka sama ruszyła w kierunku kabury. – Na pewno? – Przesunął ostrzem dalej, a czerwona ciecz spłynęła po stalowym ostrzu. Mężczyzna złapał dziewczynę za podbródek i przysunął jej twarz do swojej, oblizując perfidnie ostrze. Kolejny świr.

– Ja… – nie wiedziałem, co robić. Przedkładanie misji nad życie byłoby głupotą, ale poddanie się tak łatwo też nie byłoby rozsądne. Nic teraz nie było rozsądne. Ci dwaj byli widocznie sprytniejsi i silniejsi niż reszta ich bandy. W dodatku nie znałem ich umiejętności. Spojrzałem na Niko, z której policzka ciekła krew. Opuściła na chwilę głowę, po czym uniosła ją i splunęła złodziejowi w twarz. Śliną z krwią, jak mniemam.

Uśmiechnąłem się lekko. Ten gest był w jej stylu w takiej sytuacji.

– Ty zdziro! – shinobi wrzasnął jak opętany, zamachując się na nią z nożem w ręku. Niko zamknęła oczy. To był jej genialny plan?!

– Czekaj! – krzyknąłem w ostatniej chwili, a facet odwrócił się ku mnie, nadal wściekły, ale i zainteresowany.

– Gadaj, jak się dostać do naszyjnika, bo zabiję tę szmatę! – zagroził. Grubas, powoli nudzący się, podniósł jej ręce, a ona jęknęła z bólu.

Już miałem ochotę go zabić. Nie tylko za krew, ale i za wyzwiska.

Dziwne, że nie miałem takich odruchów podczas swoich dotychczasowych walk. Może wcześniej byłem spokojny, że nic się nie stanie, bo wciąż kontrolowałem sytuację.

– Co dokładnie chcecie wiedzieć? – mruknąłem, zaciskając pięści w bezsilności. Czułem się jak idiota, stojąc i gadając, zamiast działać.

– Oh… to proste – westchnął mężczyzna, opuszczając rękę. Nareszcie. Niko miała wolne pole do manewru. – Gdzie trzymacie klejnot i jak się do niego dostać, kto jeszcze go pilnuje.

– Hn… – zrobiłem krok ku trójce, ale zaraz potem kunai wrócił na swoje miejsce przy szyi szatynki, więc zatrzymałem się, odpowiadając. – Skrzynka z naszyjnikiem jest w trzecim wagonie z kolei. Pudełko zamykane jest na klucz. Oprócz nas nikogo nie ma – zapewniłem spokojnie, starając się brzmieć wiarygodnie. Nie było to trudne, bo tak na dobrą sprawę wcale nie kłamałem. Grubas zacisnął ręce, a kunoichi syknęła.

– Doskonale. – Drugi złodziej pokiwał głową i spojrzał w dal. – Wygląda na to, że zostało nas tylko dwóch, ale i to wystarczy – mruknął, znów przyciskając ostrze do ciała dziewczyny. Poczułem się podle.

– Nie zapominaj o drugim składzie – zagrzmił grubas, wtrącając swoje trzy grosze do rozmowy. Zapewne chodziło o czwórkę, którą obiecał zająć się Kakashi. Nie powinni być tacy pewni. Jak dla mnie ich koledzy byli skończeni.

– Oddaj nam klucz – rozkazał facet, a ja posłusznie wygrzebałem pęczek z kieszeni i rzuciłem mu. Złodziej złapał go, chowając kunai’a i przyjrzał się dwóm kluczom. Zdziwiłem się trochę, nie widząc cienia protestu na twarzy Niko. Widać była równie świadoma jak ja, że tym głąbom będzie brakować kodu. – Ten drugi do czego?

– Otwiera drzwi do powozu – mruknąłem. Błyskotka to jedno. Ważni byli także ludzie w powozach. Musiałem coś wymyślić, jakoś ich zatrzymać. – Uwolnijcie dziewczynę – rozkazałem. Byłem przygotowany na to, że znów coś wykombinują, ale zostałem pozytywnie zaskoczony.

Grubas spojrzał na swojego partnera, który kiwnął głową z zadowoleniem. Facet uwolnił nadgarstki Niko i kopnął ją w plecy, odrzucając na bok.

– Nie pozwolę wam uciec… – warknęła do ziemi, po czym wsparła się na przedramionach, obróciła głowę w ich stronę. Uformowała obolałymi rękami kilkanaście pieczęci. – Katon: Naraku Houka!* – Wstała na nogi rozkładając ręce, a dwóch przeciwników zostało otoczonych kręgiem płomieni. Poczułem ich temperaturę nawet ze sporej odległości.

Usłyszałem krzyk, gdy Niko zatoczyła dłońmi krąg, a ogień zaczął przesuwać się i przypalać trawę, na której stali. Nad ognistym kołem w mgnieniu oka powstała kopuła uniemożliwiająca wrogom wyskoczenie na zewnątrz. Ogniem zajęło się kilka drzew, widać kunoichi nie kontrolowała swojego jutsu całkowicie. Podszedłem do niej. Była w fatalnym stanie, a krew z policzka rozmazała jej się na twarzy, mieszając z piachem po upadku. Nie zwróciła na mnie jednak uwagi, skupiając się na swoim jutsu.

– Nie pozwól im uciec, bo ruszą po naszyjnik – westchnąłem, ukrywając zaskoczenie nieznaną mi techniką. Ogień szalał w miejscu, gdzie chciała tego szatynka. Jej ręce wystawione w jego stronę drżały, jakby siłowała się z mocą przywołanych płomieni.

– O to... się nie martw – wydyszała, prostując się po chwili. Usłyszałem szelest. Obróciłem się, z Sharinganem w gotowości. Poprzednio nieprzytomny mężczyzna był z powrotem na nogach i biegł prosto na mnie. Przygotowałem się do kolejnej walki, osłaniając Niko, lecz ku mojemu zdumieniu biegnący zmienił kierunek i ominął nas, a także płomienny krąg na środku polany. Z ognia wyleciał znajomy pęk kluczy, który ten przechwycił i ruszył pędem dalej.

– Ha ha! – zaśmiał się złodziej, otoczony powoli słabnącymi płomieniami, które zajmowały już jego ubranie. Nieprzyjemnie było oglądać jego parujące, przeżarte przez upał ciało. – Teraz możecie nas zabić, już po waszej błyskotce!

– Nie powiedziałabym… – westchnęła Niko, ledwo utrzymując płomienie. Popatrzyła na mnie ze słabym uśmiechem, a raczej grymasem, po czym rozpięła jedną ręką swoją koszulkę. Złapała coś pod włosami na szyi i po chwili spod bluzki wyjęła złoty przedmiot.

– Kurwa mać! – wrzasnął palący się facet. Krąg płomieni zwężał się, choć nie byłem w stanie stwierdzić, czy taki był zamysł Niko, czy efekt kontrolowania ognia jedną ręką.

Przejąłem naszyjnik i schowałem go do kieszeni. Kątem oka zauważyłem zawracającego ku nam shinobi. Odrzucił pęk kluczy z kwaśną miną i przeklinając pod nosem, podszedł bliżej.

Niko mogła trochę poczekać z „dobrą nowiną”. Kretynka.

– Suiton: Suishouha! – krzyknął mężczyzna, formując pieczęcie, a ogień stworzony przez kunoichi zakryty został przez wielką falę powalającą kilka drzew.

Pyskaty chudzielec nie podniósł się z ziemi, a jego poparzone, martwe ciało spoczywało spokojnie na wypalonym gruncie. Grubas, natomiast, stał twardo, spoglądając wrogo na swojego wybawcę.

– Mogłeś zrobić to wcześniej, Amekumo – burknął, masując poparzone, ale sprawne ciało.

– Zamknij się. Nasz cel jest tutaj. – Mężczyzna wskazał na mnie, stojącego spokojnie w miejscu. Najwyraźniej nasi przeciwnicy nie przejmowali się zbytnio życiem swoich towarzyszy. Według tego posługującego się Suitonem wystarczyło ich tylu, aby tylko nas pokonać. Cóż – im mniej osób przy napadzie, tym korzystniejszy wynik przy podziale pieniędzy.

Obaj w jednym momencie podbiegli do nas. Amekumo ponownie użył Suitona, tym razem wyłącznie przeciwko mnie. Uniknąłem wodnego pocisku, lądując na wysokiej gałęzi. Kątem oka zauważyłem, że grubas usiłuje złapać kunoichi za ręce. Dziewczyna zamachnęła się i kopnęła go w krocze, a spaślak warknął, odsuwając się. Dziewczyna obróciła się i przygotowała do nierównej walki wręcz.

Z łatwością unikałem wodnych ataków. Wszystko wokół poza mną samym było mokre. Woda czasami aż miażdżyła konary drzew.

Facet pod drzewami był już poważnie wkurzony i formował kolejne pieczęcie do coraz to nowych technik. Jego jutsu były silne, ale powoli tracił nad nimi kontrolę. Wydawało się, że zna tylko Suiton. Był typem użytkownika ninjutsu. Jego sylwetka nie wskazywała na biegłość w walce wręcz.

Zeskoczyłem z drzewa i ominąłem lecącą ku mnie kulę lodu.

Proszę bardzo. Nawet Hyouton. Ale i to mu nie za bardzo mogło mu pomóc.

Uśmiechnąłem się hamując sprint tuż przed przeciwnikiem. Oberwał pięścią w brzuch, sierpowym w twarz, po czym…

Rozpłynął się.

Przekląłem, widząc, jak ciało Amekumo rozbryzguje się na miliony przezroczystych kropel wody.

Mężczyzna pojawił się tuż za mną, korzystając z kolejnej techniki i w krótkiej chwili moje stopy przymarzły do mokrego podłoża. Warknąłem. Stałem tyłem do przeciwnika, niezdolny do ruchu nogami, a on zbliżał się, formując kolejne znaki.

Z trudem obróciłem się, ignorując ból zmarzniętych nóg i układając własne pieczęcie. Złapałem zranioną, lewą ręką prawe ramię i skoncentrowałem chakrę, która zebrała się w mojej wyciągniętej dłoni z głośnym, świszczącym dźwiękiem, który przykuł uwagę nieopodal walczącej dwójki.



Co jest, do ch… – sapnęłam, broniąc się przed następnym ciosem.

Przeszywający, świszczący dźwięk rozproszył wszelkie ptactwo dookoła. W ułamku sekundy Sasuke krzyknął „Chidori” i wymierzył niebieskawą kulę w przeciwnika. Raiton przeszył go na wylot, powodując nieprzyjemny odgłos rozbryzgującej się wszędzie krwi. Amekumo padł martwy na ziemię, nie dokończywszy swojej techniki, a shinobi z trudem wyrwał się z lodu ograniczającego jego ruchy.

Obrócił się, widząc istne pobojowisko, na którego środku stał ten grubas. Ja, porządnie już zmęczona, opierałam się o drzewo niedaleko polany. Mój Katon na niego nie działał, a wszelką broń wykorzystałam na pierwszych przeciwników. Zewsząd powyrywane były pokłady gruntu, a dookoła leżały grudy ziemi i kamienie.



Doton.

Schowałem się za jednym z drzew i poszukałem wzrokiem Niko. Podobnie jak otyły shinobi, który miał wkurzony wyraz twarzy.

Szatynka wyłoniła się zza jednego z drzew, wypierając się ociężale o pień. Westchnęła. Wyglądała na wykończoną. Wyglądało na to, że skończyła jej się chakra.

– Słuchaj… nie mam już naszyjnika… jestem zmęczona… dajmy sobie spokój… – mruknęła do grubasa, któremu nie było jednak do śmiechu. Warknął i zaczął biec w jej stronę, gotowy, by ją zmiażdżyć.

Czemu jednak ta idiotka wyraźnie go o tym poinformowała?

– Kretyn – odczytałem z jej ust. Łatwo było ją zrozumieć, nawet nie słysząc jej z takiej odległości. Sharingan był niezawodny. Shinobi biegł szybko jak na swoją wagę i nie był w stanie wyhamować, gdy zorientował się, że kunoichi formuje pieczęcie. Skończyła znaki z dłońmi złożonymi w coś podobnego do znaku Tygrysa.

– Katon:… – rozdzieliła ręce, wciąż z dwoma palcami w górze, a między nimi powstał pas płomieni. – Houka no Mai**! – krzyknęła, obracając się wokół własnej osi i rozciągając wstęgę ognia. Grubas się zbliżał, a kunoichi zdążyła wykonać łącznie trzy szybkie obroty. Ogień pozostawał zawieszony w powietrzu, tworząc dookoła niej kręcącą się spiralę.

Zachowywał się, jakby żył i myślał samodzielnie.

Gdy dzielił ich zaledwie metr, ogień wezbrał na sile, otaczając dziewczynę, a ona obróciła się. Biegnącego ku niej shinobi uderzyła potężna fala ciepła, która wystarczyła, by odepchnąć go w tył, jednak na tym jutsu się nie kończyło. Niko z wyciągniętymi palcami wskazała na przeciwnika, a wstęga broniąca jej uderzyła w niego niczym bicz, odrzucając go ponownie o parę metrów w tył.

Niko kręciła się wokół własnej osi, idąc ku przeciwnikowi i mierząc ciosy w powietrzu. Płomienie atakowały go tak, jak ona chciała. Słuchały się jej.

Facet wrzasnął po kolejnym parzącym cięciu ognistą wstęgą rażącą jego ciało. Dziewczyna nabrała powietrza i zebrała cały ogień, formując ostateczny cios, obróciła się na pięcie i machnęła ręką w jego kierunku, a całą jego otyłą postać objęły płomienie.

Tym razem żaden Suiton nie był w stanie mu pomóc.



* Naraku Houka – ogień piekielny

** Houka no Mai – taniec ognia