16 września 2011

Rozdział LXXIII - "Furia"


            Spieprzaj stąd.
Gdy wszedłem do pokoju Niko, gotowy byłem usłyszeć z jej ust naprawdę wiele słów, aczkolwiek te akurat mnie zaskoczyły. Rozwścieczyły, co więcej.
            Zjadłem przepyszny obiad, który dla mnie zostawiła i z grymasem poszedłem się wykąpać po treningu. Stojąc pod prysznicem, ciągle analizowałem zaistniałą sytuację. Niko była wyraźnie wściekła na mnie za to, że śmiałem rozmawiać z Megumi, jakby spędzanie czasu z nową osobą w drużynie było czymś niezwykłym i zakazanym. Jednak to nie było najdziwniejsze. W jej oczach widziałem także zaskoczenie i strach, co absolutnie potwierdzało moją tezę na temat tego, że w istocie miała coś do ukrycia i nie chciała, bym się o tym dowiedział. Już sam fakt, że mimo swojego gadulstwa opowiedziała mi o sobie wszystko, poza właśnie historią rozpadu swojej drużyny, wiele mówiło.
            Po dłuższym niż zwykle prysznicu zacząłem pisać raport z misji. Nie miałem zamiaru sam konfrontować rozmowy z Niko. Byłem pewien, że nie wytrzyma zbyt długo w swoim pokoju i w końcu wyjdzie. Do tego czasu mogłem mieć chociaż zaczętą robotę.
            Być może na jej reakcję w biurze Hokage powinienem zareagować trochę inaczej. Coś mi w tej całej sytuacji porządnie nie pasowało. Z innej perspektywy mogło się to wydawać dziwne - rozmawiałem i trenowałem z osobą, której moja dziewczyna widocznie nie mogła ścierpieć. Cóż jednak mogłem powiedzieć? Nie byłem typem faceta, który przybywał ukochanej na pomoc na białym rumaku i biegł za nią, gdy nagle zaczynała bez powodu uciekać. To nie ja byłem temu wszystkiemu winien, więc postanowiłem się nie wtrącać. A że Ashikaga wydawała się sensowną dziewczyną, zaintrygowało mnie jej pochodzenie i nie miałem z kim trenować – bo szukanie Niko było wtedy bezcelowe – to tak wyszło.
            Kunoichi długo nie wychodziła. Z jej pokoju nie słyszałem żadnych odgłosów. Cisza i napięcie zaczynały mnie powoli irytować, a ciągle wirujące po głowie myśli i dziwne uczucia nie pozwalały mi skupić się na pracy. Nie czułem się winny. Nie miałem sobie nic do zarzucenia. To Niko była z nas dwojga osobą, która była mi dłużna jakieś tłumaczenie. Jeśli sądziła, że widowiskowy odwrót i zamknięcie się w pokoju na kilka godzin wymuszą ze mnie przeprosiny, to grubo się myliła.
            Nie byłem osobą ulegającą pozorom, ale tym bardziej nie mogłem pozwolić, by to uczucia wzięły nade mną górę. To, że byłem z Niko, nie znaczyło, że w sporze z innymi miała zawsze rację, a pod oskarżeniem była niewinna. Byłem shinobi. Miałem patrzeć na wszelkie problemy obiektywnie. Wyłączając emocje. Historia Megumi była wielce prawdopodobna, a Niko nie kiwnęła nawet palcem, by się obronić czy przekazać mi swoją wersję wydarzeń. Jeśli takowa w ogóle istniała.
            Nie zależało mi na tym, by je pogodzić. Nawet specjalnie nie przejąłem się dobrym imieniem Niko, przyznaję. Interesowała mnie tylko prawda. Byłem szczerze ciekaw przeszłości mojej partnerki, a że pierwsza okazja do jej poznania natrafiła mi się przy okazji spotkania z obcą osobą, a nie przy rozmowie z główną zainteresowaną... cóż.
            Poza tym, o co była ta cała wściekłość? Jasne, Niko zachowywała się źle w stosunku do Megumi przez czas Akademii i na misjach, ale nie oszukujmy się – ja też nie byłem aniołem. Jednak to, co stało się z Kuchikiri? To był wypadek. Niko upuściła kamień, bo zaskoczył ją wybuch. Wielka mi rzecz. Była gapą i tyle. Czemu nie mogła się do tego po prostu przyznać i zachować odrobinę godności charakteryzującej kunoichi? Nic dziwnego, że Trzeci, który wtedy nam przewodził, jej nie uwierzył. Nawet ja widziałem oburzenie i strach w Niko, a w Megumi spokój i pokorę.
            - Spieprzaj stąd.
            Tak proste i dobitne zarazem. Po raz pierwszy w moim życiu usłyszałem takie słowa skierowane pod moim adresem. Na początku nawet ich nie zrozumiałem. Ja? Spieprzać? To był mój dom, a pokój dostała ode mnie w miłym, acz chorym, romantycznym geście. Przyszedłem tu po wielu godzinach bezcelowego szlajania się po całym mieszkaniu, by w końcu wysłuchać, co takiego miała mi do powiedzenia. Nie musiałem tu być. Mogłem ją olać. Pójść do baru, na imprezę lub spać. Nie potrzebowałem jej. I nic jej nie zrobiłem. Mimo to przyszedłem tu, bo ta sytuacja mi przeszkadzała. Zależało mi na Niko, nie mogłem wytrzymać wiedząc, że siedzi sama w pokoju i prawdopodobnie wypłakuje sobie oczy. I przyszedłem. Na szczęście oboje mieliśmy suwane drzwi do pokoi, nie dało się ich zamknąć na klucz.
            I co zastałem?
            Po pierwsze pokój był pełen szpargałów. Obok łóżka stały stosy starych ksiąg z Kakkahana. Poza tym walające się na podłodze zwoje, ubrania i broń. Moje schludne, wręcz pedantyczne zapędy aż mną trzęsły, gdy lustrowałem to pobojowisko. Wśród niego ledwo widać było kunoichi, która w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączkach opierała się o wezgłowie łóżka. Łoża można było powiedzieć, bądź co bądź dbałem o jej wygodę. I co za to miałem?
            Zanim jej słowa, które wypowiedziała bez rzucenia na mnie okiem, dotarły do mojego umysłu, zarejestrowałem białą, podłużną butelkę sake trzymaną przez nią w wolnej od księgi dłoni. Powstrzymałem uśmieszek. Nie tylko nie była smutna. Była pijana i wściekła, i wcale nie chciała ze mną rozmawiać. Momentalnie poczułem gromadzącą się we mnie złość. Jeszcze bez powodu. W czystej samoobronie.
            - Nie – wykrztusiłem z nutą rozbawienia, zamykając za sobą drzwi i dając jej tym samym do zrozumienia, że tak łatwo się mnie nie pozbędzie. Byłem teraz jeszcze bardziej ciekawy jej przeszłości. Tego, co ukrywała i za co była aż tak wściekła. Zmrużyłem oczy, czując jak moja stała, mocna chakra doznaje delikatnego szarpnięcia. Chwilę potem pomiędzy mną a łóżkiem zielonookiej pojawił się wielki, czerwony smok. Instynktownie zrobiłem krok do tyłu, mimo że doskonale wiedziałem, że to genjutsu. Bycie egocentrykiem i wsłuchiwanie się jedynie w swoją energię miało swoje korzyści. Spodziewałem się, że Niko coś wykombinuje i wyczułem moment, gdy rozpoczęła jutsu.
            Sam smok był, przyznam, imponujący. Miał ogromną paszczę z kłami ociekającymi śliną, a jego nozdrza ruszały się w takt jego głośnych uderzeń serca. Łuski błyszczały efektownie w świetle ulubionej lampy Niko. Jednak jej technika miała swe niedociągnięcia. Nie czułem gorąca z palących się ksiąg dookoła, woni dymu, nie odczuwałem wcale prezencji wielkiej bestii przed sobą. Nie czułem też strachu.
            Skoncentrowałem się na swojej własnej energii, ignorując aurę, którą tworzyła w pomieszczeniu Niko. Wystarczyło się trochę skupić, by obraz w mojej głowie zadrżał.
            - Kai.
            Smok i dym zniknęły, a ja dostrzegłem lekki grymas na twarzy szatynki. Nie podniosła na mnie wzroku, nonszalancko obracając strony w książce. Gdy uspokoiłem chakrę i zrobiłem krok w jej kierunku, zatrzymała mnie pytaniem.
            - Czego chcesz? – Jej ton był chłodny i stanowczy. Po raz kolejny powstrzymałem wyśmianie jej. Za kogo ona się uważała? To ja powinienem był zadawać pytania. Zaatakowała mnie zanim cokolwiek zrobiłem.
            Uznałem jednak, że wyprowadzanie jej z równowagi na nic mi się nie zda, więc odpowiedziałem, w miarę prosto i grzecznie.
            - Pogadać.
            - Niezwykłe – prychnęła dziewczyna, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć, moja kolejny raz spokojna chakra ponownie zadrżała. Było to naprawdę irytujące. Czułem się, jakby kunoichi grzebała w moich wnętrznościach bez pozwolenia. Zupełnie jak gdyby delikatnie pociągała za sznurki w mym ciele, koncentrując się w okolicach brzucha i głowy. Miejsca, gdzie funkcjonowały zmysły i głównego źródła chakry. Tym razem nie pojawił się między nami żaden smok, a... Megumi.
            Była dokładnie taka sama, jaką widziałem ją niedawno. Uśmiechnęła się do mnie i podeszła trochę, z tym swoim spokojnym, czujnym spojrzeniem. Przez chwilę naprawdę zastanawiałem się, czy dziewczyna nie teleportowała się do naszego domu.
            Tym razem poczułem zapach. Delikatny, słodki, pomarańczowy. Megumi tak nie pachniała, nie miała też aż tak obcisłej bluzki i wyraźnie zaznaczonego pod nią biustu. Tak, był większy niż ten Niko, ale nie zwracałem na to uwagi. Za to moja dziewczyna – najwidoczniej tak.
            - Pogadać? – usłyszałem znajomy głos tuż przy swoim uchu, nie obróciłem jednak głowy w jej kierunku. To była zwykła iluzja, a prawdziwa osoba nadająca tempo rozmowie siedziała tam, kilka metrów przede mną, przesuwając wzrokiem po tekście w książce, jakby z moim przywidzeniem nie miała nic wspólnego. Byłem pod wrażeniem. Trochę. – Tak, jak ze mną? – Fałszywa Ashikaga zaśmiała się delikatnie, chwytając mnie pod ramię. Zmarszczyłem brwi, nie reagując. Wsłuchałem się w swoją chakrę. Tym razem zmiany były mniejsze. – Chodź, Sasuke-kun... potrenujemy trochę... – Przechyliłem głowę na bok, z lekkim rozbawieniem uciekając od ciepłego oddechu dziewczyny. Niko naprawiła swoje błędy, ale chyba zapomniała, z kim miała do czynienia. – Ale ostrzegam, Sasuke-kun... – Poczułem, jak wizja Megumi wspiera się na moim ramieniu, by mówić wprost do mojego ucha. – Możemy wrócić... mokrzy.
            - Serio, Niko? – zapytałem kpiąco, odpychając nieprawdziwą dziewczynę. Nie zdejmowałem wzroku z tej prawdziwej, olewającej mnie całkowicie. Zaczynało to być naprawdę drażniące. – Jesteś zazdrosna o taką głupotę?
            Nie doczekałem się odpowiedzi w przeciągu kilku minut, za to iluzja Megumi wróciła do mojego boku, opierając się biustem o moją rękę. Wstyd mi było przyznać, ale zaczynałem się czuć... dziwnie. Było mi ciepło.
            Zastanawiało mnie poza tym, skąd Niko znała uczucie ocierania się piersiami o ramię. Może tylko wysłała do mojego umysłu ten obraz, informację, a moje ciało samo tworzyło to wrażenie? Nie byłem pewien, ale wolałem nie sprawdzać.
            - Kai. – Uniosłem dłoń w prostym symbolu, skupiając chakrę, ale wizja nie zniknęła. Nabrałem powietrza nosem, próbując uspokoić swoją energię i zmusić wizję do zniknięcia, ale Niko trzymała się twardo. Wciąż czułem ciężar ciała Megumi na swoim ramieniu, jej ciepło i cytrusowy zapach. To wszystko przez to, że moje zmysły były tak sprawnie oszukane. Nie byłem do końca pewien, że to iluzja. Ona wydawała się prawdziwa. Mój umysł nie pracował poprawnie.
            - A co, nie mam prawa? – usłyszałem delikatny głos Niko, który w mojej aktualnej, nieco krępującej sytuacji, był niczym zbawienie. Odtrąciłem Ashikagę ponownie, a ta w odpowiedzi posłała mi zaskoczone, zranione spojrzenie. To zadziwiające, ile z jej ruchów i mimiki zapamiętała Niko. Nie byłem świadkiem jej treningów, ale Niirochi wykonała kawał dobrej roboty.
            - Nie. Nic nie zrobiłem – odparłem, broniąc się. Nie po to tu przyszedłem. Nie miałem zamiaru dopuszczać do siebie myśli, że to moja wina. Miałem prawo trenować i rozmawiać z kim chcę. Niko może była moją dziewczyną, ale ona też trenowała z innymi ludźmi. Nie byłem jej własnością.
            - Ona ze mną też, a jakoś byłeś tak zazdrosny, że aż kipiało...
            Podniosłem głowę, a serce przyspieszyło mi ze wściekłości na samo brzmienie znajomego głosu. Obok łóżka Niko stał nie kto inny, jak Yahiro. W tej swojej błękitnej, rozchylonej yukacie, z wykwintną fryzurką i zawadiackim, kłamliwym uśmiechem. Musiałem się powstrzymać przed uderzeniem go. Znowu. Powtarzałem sobie w myślach, że rozmawiam z iluzją. To, co słyszałem i widziałem, to była tylko i wyłącznie wizja Niko.
            - I okazało się, że mam rację, nienawidząc go – powiedziałem w kierunku zielonookiej, która wzięła kilka łyków z butelki. Nie wyglądała na pijaną. Jej wzrok był bystry i skupiony. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie upięła swojej grzywki.
            - To był tylko dobry traf – odparł Yahiro, śmiejąc się lekko. Durny bubek.
            - Ale ja ją znam naprawdę – powiedziała poważnie Megumi, a raczej jej wizja, wskazując na siebie samą. Serio, miałem już tego dość. Jeszcze raz zebrałem chakrę, próbując ją oswoić i zamknąć w sobie. Nic to nie dało. Musiałem spytać Kakashi’ego o skuteczne sposoby wyzwalania się z genjutsu.
            - Czemu miałaby kłamać? – spytałem poważnie, próbując w końcu dowiedzieć się czegoś pożytecznego. Nie przyszedłem tu, by być obiektem badań i treningu. Nie byłem też przyzwyczajony do bycia ignorowanym, a ta dziewczyna wyraźnie bawiła się mną. Wściekłość rosła, mimo że próbowałem ją ignorować.
            - Ty mi powiedz, znacie się tak dobrze... – usłyszałem z jej ust i westchnąłem ciężko, łapiąc się za podstawę nosa. Wystawiłem rękę, by trzymać wyimaginowaną Ashikagę na dystans. Nie potrzebowałem kolejnych problemów.
            - Trzeba było mi powiedzieć cokolwiek, a nie ukrywać prawdę. A Megumi i mnie nic nie łączy, dogadywaliśmy się dobrze głównie przez to, że przyjaźniły się też nasze klany. – Cóż, nie była to do końca prawda, ale wiedziałem, że póki nie uspokoję zazdrości Niko, to w dochodzeniu do prawdy i godzeniu się z nią daleko nie zajdę.
            - Oh, no tak. Klany – zaśmiała się kunoichi, zakreślając coś w książce kolorowym długopisem. Popukała się nim w policzek, głęboko nad czymś myśląc, po czym napiła się znowu sake. Brała duże, powolne łyki. Gdy skończyła, otarła usta wierzchem dłoni. – Wiedziałam. Jesteście tacy sami i trzymacie się razem. Megumi zrobiła ze mnie oszustkę i morderczynię, a ty jej uwierzyłeś.
            Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jej głos nie dobiega z ciała, które widziałem, a rozlega się po całym pokoju. Możliwe było, że Niko, którą widzę, jest taką samą iluzją, co Ashikaga i Kiyokawa. Jednak poza mówieniem do tej właśnie osoby, nie miałem wielu wyborów.
            - Byłoby mi łatwiej w to nie uwierzyć, gdyby to nie była prawda – zauważyłem ze spokojem. Niko podniosła głowę w moim kierunku, co uznałem za mały sukces.
            - Tamtych ludzi w wozie nie zabiłam, bo to Megumi kłamie, nie ja. A Yoarashi zabiłam przez przypadek – warknęła, wracając do lektury książki. Yahiro posłał mi dziwne spojrzenie. Megumi zniknęła w międzyczasie, nawet nie zauważyłem, kiedy. Był to jakiś postęp. Możliwe, że przez rozmowę ze mną Niko dekoncentrowała się. Poszedłem tym tropem.
            - Taa... z pewnością rozcięłaś temu facetowi gardło, rozchlapując jego krew po ścianie, zupełnie niechcący. – Wiedziałem, że to ją wkurzy, ale nie miałem innego wyboru. Nie mogłem dalej dać sobą pomiatać, a Niko w tej kłótni miała nade mną widoczną przewagę. Nawet, jeśli miała się wściec – w swojej furii musiała zrobić krok do przodu i powiedzieć, o co tak naprawdę jej chodzi.
            - Jesteś bezczelny – stwierdził Kiyokawa, rzucając mi potępiające spojrzenie. Odrzuciłem je w spotęgowanej wersji, na chwilę zapominając, że to tylko osoba w mojej głowie.
            - Możliwe. Ale nie o to teraz tu chodzi – powiedziałem, mijając sterty książek i podchodząc do łóżka Niko. Yahiro przystanął koło mnie, zupełnie jakby miał zamiar ją przede mną obronić. Kunoichi nie podniosła na mnie wzroku. – I to nie na mnie jesteś wściekła.
            - Podczas gdy ona sprzątała, robiła zakupy, gotowała i czekała na ciebie, ty zabawiałeś się z jej największym wrogiem – oświadczył Yahiro suchym tonem, od którego zacisnąłem zęby ze wściekłości. Był lalusiowaty i dystyngowany. Tak idealny, że miało się ochotę złapać go za te jego błyszczące kłaki i wbić jego śliczną twarz w najbliższą ścianę. Niko zapamiętała go doskonale.
            - Pomijając niedokładność słowa „zabawiałeś”, to ty traktowałeś ją jak zabawkę, ozdobę oraz żywą tarczę – syknąłem, a daimyo zmrużył oczy. Dziewczyna nie zareagowała po raz kolejny, co zaczynało mnie poważnie wpieniać. Uchiha nie lubili być ignorowani. Zwłaszcza, gdy mieli dobre intencje. Do niedawna. – Powiedz coś – warknąłem na nią z góry. – Co takiego się stało, o co ci chodzi. – Rozłożyłem ręce w geście zrezygnowania.
            Kunoichi podniosła na mnie swoje zielone oczy, jakby w zamyśleniu, wzięła kilka łyków sake, po czym wstała z łóżka, oczywiście po drugiej jego stronie, i zaczęła szukać czegoś w stojących obok książkach. Zacisnąłem zęby i wziąłem głęboki wdech, gdy minęła mnie bez rzucenia na mnie okiem, wertując jakieś tomy niedaleko mnie.
            - Nie radzę ci mnie ignorować. Odpowiedz.
            - To nie zadawaj głupich pytań – odwarknęła drżącym głosem, odwracając jedynie głowę w moim kierunku. Gdy w moim spojrzeniu nie znalazła czegoś, co by ją usatysfakcjonowało, stanęła prosto, w bezpiecznej odległości ode mnie. – O co chodzi? Co mi się stało? – zakpiła, po czym nabrała powietrza w płuca. - Jesteś głuchy czy głupi? – krzyknęła nagle, a ja zmrużyłem oczy. Czy ja się przesłyszałem? - Najpierw miałam zginąć. Potem okazało się, że moi rodzice nie żyją. – Tu jej głos lekko się złamał. Przymknęła na chwilę oczy, ale zaraz otworzyła je, kontynuując, bardzo donośnie. -  ...a mój dom jest zniszczony. Potem w swojej głupocie zabiłam niewinnych ludzi. – Uderzyła się w pierś, robiąc krok na przód. - Dostałam karę od Hokage, dowiedziałam się, że nie powinniśmy być razem w grupie, a do mojego życia wróciła moja największa zmora. Do tego mój własny chłopak, zamiast mnie poprzeć, poszedł sobie z nią poplotkować na mój temat. – Jej wzrok wwiercał mi się w czaszkę. Był smutny, wściekły i rozgoryczony. Choć to nadal nie znaczyło, że miała rację. Wiedziałem doskonale o wszystkich rzeczach, które teraz wymieniała. Co to miało jednak za znaczenie? - Gdyby tego było mało, okazało się, że ta żmija zawiązała pakt z kotami i nie mogę wezwać Saturn, bo ona ciągle z nią przesiaduje. Yupiteru, mój własny summon, przyniósł mi za to liścik od niej, że jutro ma ochotę mnie „zniszczyć” na polu treningowym.
            - Co to ma jednak do mnie? Czemu tak wrzeszczysz, nie mogłaś mi tego po prostu powiedzieć? – spytałem logicznie, widząc, jak dziewczyna dyszy lekko, powstrzymując płacz i gromadzące się w niej emocje.
            - Zawiodłam się na tobie, Sasuke, po prostu – odparła, odwracając wzrok. Gdy wróciła nim do mnie, znów był oszalały. Pełen furii. – Jak mogłeś?! – Zrobiła kolejny mały krok w moją stronę. Była rozchwiana i wkurzona. Miałem nieodparte wrażenie, że zaraz mnie uderzy. Nie podobało mi się to. Wyprostowałem plecy, by zwiększyć różnicę wzrostu między nami. - Myślałam, że ufamy sobie i mówimy prawdę, a ty pobiegłeś sobie za moim wrogiem na randkę, bo jest ze sławnego klanu? Coś ty sobie myślał? I od kiedy jesteś taki ciekawski i otwarty?
            Krzyki, insynuacje i oskarżenia. Czy mi się wydawało, czy ja przyszedłem do niej pogadać, wysłuchać jej, a ona napadała na mnie, wyżywając się za wszystko, co ostatnio jej się przydarzyło?
            - Nie jesteś zła na mnie, a na siebie i Megumi. Ochłoń trochę i zastanów się nad tym, co mówisz – westchnąłem, patrząc na nią z góry i krzyżując ręce na piersi. Niko przygryzła wargę, zaciskając pięści. Sam jednak byłem na skraju nerwów. To była jej ostatnia szansa, by przyjąć wyciągniętą w jej kierunku rękę.
            Dawno na mnie nikt nie krzyczał, a ja nadal nie miałem sobie nic do zarzucenia. Nie wiem, za kogo Niko się w tej chwili miała, odstawiając takie szopki, ale naprawdę przeginała.
            - Nie rozkazuj mi! – warknęła głośno, zawijając kosmyk włosów za ucho. - Nie wiesz, jak ja się czuję. Ciebie może wszyscy kochają i każdy by ci uwierzył, ale ta dziewczyna zrujnowała mi opinię, na którą ja, zwykła szara kunoichi, w przeciwieństwie do ciebie, musiałam za-pra-co-wać! Wiesz w ogóle, co znaczy to słowo? – krzyknęła, wskazując na mnie ręką. - Zniszczyła też życie Kiro i to przez nią nie jestem z nim w drużynie.
            Coś we mnie pękło.  
            - Oh, i to właśnie jest takie straszne? – syknąłem, unosząc brew. – Że zostałaś przydzielona pod moją okropną kuratelę? – Niko zamrugała, zdziwiona i wystraszona, mimo swojej bulgoczącej złości. Bingo. Była taka łatwa do odczytania. Pomimo swojego chwilowego triumfu byłem wściekły. Nadal myślała o swoim byłym partnerze, i wyglądało na to, że jej na nim zależało. – Jak tak bardzo chcesz, to odejdź z tej drużyny. Megumi ci nie odpowiada, ja też jestem nagle „tym złym”... czy jest ktokolwiek poza Kiro spełniający twoje wymagania, księżniczko? – spytałem ostro, przekrzywiając głowę. Niko zmarszczyła brwi na to określenie. Yahiro zniknął. Po prostu rozpuścił się we mgle.
            On też tak ją nazwał. Teraz sobie przypomniałem.
            - Nic nie wiesz, a wygłaszasz opinie. – Pokręciła głową. – Myślisz, że jak dogadałeś się ze swoją Megumi, to nagle postradałeś wszystkie rozumy? Opętała cię tak samo, jak całą resztę.
            - Jak mam niby wierzyć w twoją wersję, skoro jej nie znam? – krzyknąłem już sam, pukając się teatralnie w głowę.
            - Nie musisz. Po tym, jak się zachowujesz widać już, komu uwierzysz. Wielkie klany trzymają się razem, nieprawdaż? – prychnęła. – Jesteś głupim, nieczułym i naiwnym dupkiem, Uchiha – syknęła, mrużąc oczy.
            Nadal była wściekła. I to porządnie. Mnie to jednak zupełnie nie ruszało. To, co powiedziała w moim kierunku, było nie fair. Miałem gdzieś, czy było to spowodowane tą aferą, jej smutkiem po ostatnich wydarzeniach, czy alkoholem. Dawno nie byłem tak wyprowadzony z równowagi. Coś we mnie bulgotało.
            Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałem jak dać upustu swej złości. Zwykle trenowałem lub rozwalałem coś, a jeśli wkurzył mnie Naruto, to po prostu dawałem mu w mordę. W pokoju Niko nie było nic sensownego do rozwalenia i nie miałem zamiaru uciekać się do aż tak brutalnych argumentów w kłótni z własną dziewczyną. Jasne, obroniłaby się, była kunoichi, ale to i tak wyglądałoby żałośnie.
            Nie zmieniało to faktu, że złość kumulowała się we mnie z każdym jej słowem. Czułem, że się pocę, drżą mi palce, a serce bije szybciej. Zupełnie jak podczas prawdziwej, szaleńczej walki. Wyostrzone zmysły, czujny wzrok, płytki oddech. Tyle że była to walka na słowa. I emocje.
            Nie lubiłem przegrywać. Żadnych walk.
            - No proszę. Wystarczy, że mam inną opinię niż ty i już rzucasz obelgami? Jakież to dorosłe – warknąłem z przekąsem, starając się kontrolować swoją złość resztkami silnej woli. – Mam teraz pobić „złą Megumi” i opowiedzieć wszystkim w wiosce, jaka to jesteś nieszczęśliwa? Czego ty do cholery ode mnie oczekujesz? – Ponownie rozłożyłem ręce, unosząc brwi.
            Niko spojrzała mi głęboko w oczy.
            - Byś stąd spieprzał i nie pokazywał mi się więcej na oczy – westchnęła i minęła mnie szybkim krokiem, szturchając mnie przy tym ramieniem. Mocno.
            Zmarszczyłem brwi, podążając za nią wzrokiem. Nie zadowalałem się remisem.
            W mgnieniu oka pojawiłem się za jej plecami, trzymając ją za nadgarstek ręki, którą miała zamiar otworzyć drzwi do łazienki. Ucieczka się nie udała, byłem szybszy. Siła mojego pędu przygwoździła ją do ściany, więżąc ją pomiędzy nią, a moim ciałem. Niko odchyliła głowę, wypuszczając z płuc zatrzymane z zaskoczenia powietrze. Moja twarz znajdowała się tuż nad jej lewym ramieniem, więc zainspirowany jej poprzednim jutsu pochyliłem się nad jej uchem.
            - Gówno prawda, nie chcesz tego – wyszeptałem, widząc, jak ciało dziewczyny drży od kontaktu z moim własnym. Uśmiechnąłem się do siebie, czując jak jej nadal wilgotne włosy łaskoczą moją szyję, a owocowy zapach jej płynu do kąpieli łączy się z zapachem potu. I strachu.
            Chwyciłem jej drugą rękę, którą usilnie próbowała odepchnąć się od ściany, i wykręciłem ją, umieszczając za jej plecami. Trochę wyżej i mocniej, niż było potrzeba, przez co Niko syknęła z bólu i wygięła się w łuk, uginając kolana. Musiałem przyznać, że podobała mi się ta sytuacja. Po raz kolejny miałem na sobie jej pełną uwagę, musiała mnie wysłuchać. Niemałą satysfakcję sprawiał mi też fakt, że byłem szybszy i silniejszy. Bądź co bądź Niko była zdolną kunoichi.
            - Zostaw mnie – warknęła cicho, choć groźnie. Nie wydawała się jednak zdecydowana. Zaśmiałem się w duchu, widząc jak w miejscu na jej skórze, gdzie pada mój oddech, powstaje gęsia skórka. Niko drżała coraz delikatniej, ale sam fakt sprawiał, że wyglądała dodatkowo bezbronnie i uroczo.
            - Nie, póki nie ustalimy kilku faktów – mruknąłem niskim głosem, na co dziewczyna odpowiedziała próbą wyrwania się. Chwyciłem ją mocniej, opierając głowę na jej ramieniu. W powietrzu czuć było nutkę alkoholu. – Już? Mogę kontynuować? – Niko westchnęła i poddała się, za co nagrodziłem ją trochę lżejszym uściskiem. – Po pierwsze, to moje mieszkanie i nie będziesz mi mówiła, że mam „spieprzać”. Nigdy. Nie zasłużyłem sobie na to – dodałem, czując jej bicie serca w miejscu, gdzie jej plecy spotykały się z moją klatką piersiową. Zaczęła się uspokajać. To dobrze. – Po drugie, to ty wygłaszasz opinie, nic nie wiedząc – zacząłem, przylegając do niej bliżej. Gdy mówiłem, moje wargi ocierały się o jej ucho. Widziałem, że przymknęła oczy. – Wysłuchałem Megumi, bo w przeciwieństwie do ciebie była chętna mówić. Przyszedłem tu sprawdzić, co ty masz do powiedzenia, więc mnie nie atakuj za dobre chęci. – Uśmiechnąłem się, widząc jak dziewczyna wzdycha, opierając się głową o ścianę. Jej oczy były skupione na jakimś nieokreślonym punkcie, nieobecne. Zupełnie jakby koncentrowała się na tym, co mówię, a co ona czuje. – Klany, sława i pieniądze nie mają dla mnie znaczenia i powinnaś o tym wiedzieć z misji w Yutatoshi. Właśnie dlatego na swoje dobre imię ciężko pracowałem i nie odmówisz mi tego. Klan to jedno... – Uniosłem jej rękę, by znowu syknęła z bólu. Budziły się chyba we mnie zapędy sadystyczne. - ...a siła to drugie.  – Nie mogąc się dłużej powstrzymać, złożyłem delikatny pocałunek na jej gorącej skórze, tuż pod uchem. Z następnym zszedłem odrobinę niżej. Niko wzięła łamany wdech i zatrzęsła się znowu. – Teraz... – zacząłem, ale widząc rumieniec zalewający jej twarz i to, jak przygryza wargę, pocałowałem ją tam jeszcze raz. Zacisnęła oczy. Ktoś tu znalazł słaby punkt. - ...cię puszczę. Przestaniemy się kłócić i oskarżać, a ty opowiesz mi, co tak naprawdę się stało. – Niko pokiwała entuzjastycznie głową, a ja uśmiechnąłem się, zadowolony z mojego doboru słów. Wiedziałem, że udaje. Bała się przyznać, ale podobała jej się ta sytuacja. Jej ciało wyraźnie reagowało, i gdyby chciała, to mimo alkoholu we krwi spokojnie mogłaby podjąć walkę. Miała przecież wolne nogi. Chakrę do dyspozycji. Ale nie. Niko wolała być sprowadzana na ziemię siłą. Przepraszana. Zapewniana, że mi zależy. Pocałowałem miejsce, gdzie jej ramię spotykało się z szyją, powoli, otwierając przy tym usta. Puściłem obie jej szczupłe ręce, które bezgłośnie opadły w dół. Niko stała jak zahipnotyzowana, z ciałem wtopionym w moje własne. Wypuściła trzymany oddech, po czym odchyliła głowę na bok, dając mi lepszy dostęp i nieme zaproszenie. Swoje wolne dłonie ułożyłem na jej biodrach. – Co, mam kontynuować? – spytałem kpiąco, unosząc brew na widok jej błogiej miny.
            Nie odpowiedziała, a zamruczała cicho, unosząc rękę i chwytając mnie delikatnie za kark. Zamiast przyciągnąć mnie do siebie swoją chłodną dłonią, stanęła na palcach, opierając się o mnie wygodniej i ponownie eksponując swoją gładką, kuszącą szyję.
            Zostałem pozbawiony jakiegokolwiek wyboru.

Chodziłam we wszystkie strony po pokoju, odkładając swoje rzeczy na miejsce. Uchiha siedział na moim łóżku, opierając się o jego wezgłowie z dłońmi splecionymi za szyją.
            - Naprawdę nie wiem, jak mogłeś uwierzyć w to, że upuściłam niebezpieczny, cenny kamień, bo się wystraszyłam – syknęłam, akcentując ostatnie słowo. Znalazłam na ziemi piłkę Saturn. Skąd ona się tu wzięła? Sasuke wzruszył ramionami, gapiąc się w sufit.
            - Jej wersja i tak brzmiała bardziej prawdopodobnie. – Posłałam mu mój najgroźniejszy wzrok. Znowu zaczynał. – Po co Megumi miałaby specjalnie rzucać kamieniem w powóz? To bez sensu.
            - Nie wiem, wyobraź sobie, że mi tego nie wytłumaczyła – odparłam kąśliwie, wciąż trochę wściekła. Nie mogłam pozwolić, by Sasuke myślał, że swoimi buziakami wszystko załatwi. Ja tu miałam prawdziwy problem. – Usłyszałyśmy wybuch, a ona podbiegła do mnie, chwyciła Kuchikiri i cisnęła nim w koła powozu, od razu odskakując na bok. Wariatka – zmarszczyłam brwi, szybko chowając bieliznę, którą odkopałam spod zwojów i plecaka. Cały dzień zajmowałam się domem, a gdy przyszła kolej na mój pokój, ciekawość wzięła nade mną górę i zaczytałam się w zabranych ze świątyni księgach. – Naprawdę, niektóre kobiety są dziwne.
            - Mi to mówisz...
            - Słucham? - Obróciłam się w jego kierunku, w ostatnim momencie, by zobaczyć lekki uśmieszek znikający z jego twarzy.
            - Skłamała też na temat swojej wielkiej przyjaźni z Kiro? – Chłopak uniósł brew, upewniając się. Nie pytał dla zabawy, naprawdę myślał i analizował moją historię. Chciałam go uprzedzić, że ja ślęczałam nad nią dwa lata i nic z tego nie wyszło, ale postanowiłam mu nie przeszkadzać. Może jego oszałamiający geniusz mógł tu coś wskórać. Byłoby zabawnie.
            - Tak. Kiro był moim przyjacielem, jeszcze w Akademii. Z Megumi rozmawiał tyle, ile było to konieczne. Był stanowczo za cichy i spokojny, by z nią wytrzymać.
            - Czyli w waszym konflikcie był po twojej stronie?
            - Nie – pokręciłam głową. – Kiro zawsze był bezkonfliktowy. Tak naprawdę to chciał nas pogodzić. Często uspokajał moje nerwy, gdy Megumi znowu przesadziła. Ale nawet, gdy podjęłam z nią walkę i sama stałam się nieznośna... – Uśmiechnęłam się do moich wspomnień. Niektóre numery wycięte Księżniczce Snobów były znane na całą wioskę. - ...zawsze mnie wspierał. Nie oceniał – dodałam, patrząc wymownie w stronę mojego obecnego partnera. Ten przewrócił oczami z lekkim uśmieszkiem.
            - Megumi była strasznie miła i... jeśli kłamała... – Sasuke uniósł palec, dając mi znać, że nie jest jeszcze całkowicie po mojej stronie. - ...to robiła to bardzo dobrze.
            - Klan Ashikaga to dyplomaci i politycy. Kłamstwa mają we krwi – mruknęłam, przesuwając ostrożnie stosy książek, by zrobić trochę miejsca. Uchiha nie zareagował, tylko obserwował mnie uważnie tym swoim czujnym, drapieżnym wzrokiem. Zarumieniłam się, przypominając sobie niezwykle przyjemne, łaskoczące uczucie, gdy dotykał mojej szyi.
            - Co jednak próbuje osiągnąć przez te kłamstwa? Bo wyraźnie chciała mnie do ciebie zniechęcić... – Chłopak przymknął oczy, a ja usiadłam po drugiej stronie łóżka. – Nie myślisz chyba, że od razu się domyśliła, że jesteśmy... – Tu się zawiesił. Widocznie słowa oznaczające zaangażowanie nie przechodziły mu przez usta.
            - ...razem? – dokończyłam z uśmiechem i pokręciłam zaraz głową. – Nie sądzę. Nie jest aż tak bystra. Ale na pewno chce mi uprzykrzyć życie. Ma Radę i Hokage po swojej stronie, bo ci wierzą w to, co napisane jest w aktach i raportach. Do Anko nie ma dostępu... zostajesz więc ty. Kolejny partner w drużynie, którego lubię, więc trzeba nas rozłączyć – podsumowałam, zadowolona ze swojego wywodu. I sprzątania. – Ewentualnie Kakashi. Ale nie sądzę, by on czy Akane dali się nabrać. Jak niektórzy. – Przechyliłam głowę na bok, po raz kolejny posyłając brunetowi jednoznaczne spojrzenie. Chłopak machnął na mnie ręką, zirytowany. A ja dopiero zaczynałam swoją zabawę.
            Wstałam, przeciągając się. Włosy mi już wyschły, było trochę przed północą. Pora było iść spać, jeśli miałam mieć jutro wystarczająco dużo siły, by zgnieść Megumi na miazgę. Spojrzałam z góry na zrelaksowanego Sasuke. Leżał sobie wygodnie, rozrzucony na mojej jasnej pościeli kontrastującej z jego ciemnymi jeansami i szarym, sportowym podkoszulkiem. Czy zdawał sobie sprawę z tego, jak dobrze wyglądał? Jak miałam go stąd wyrzucić?
            - Chyba że... – Rzeczony shinobi uniósł palec, budząc mnie z transu. - ...nie chodzi jej o ciebie, a o mnie - uśmiechnął się chytrze. Arogancko wręcz. – Powiedziała mi, że to ojciec kazał jej odejść z waszej drużyny, bo uznał cię za „niebezpieczną”. Może teraz wróciła, by... – Zaciął się kolejny raz. Aż tak trudno było mu mówić o romansach? Zabawne, doprawdy.
            - By połączyć klany? – Spojrzałam na niego pobłażliwie. – Bzdura. Ja wiem, Sasuke, że w twoim mniemaniu cały świat kręci się wokół ciebie, ale to niestety nieprawda... – Podeszłam do jego boku, głaszcząc go po głowie i mówiąc przesadnie współczującym głosem. Brunet odtrącił moją rękę, mrużąc oczy, a ja zaczęłam się śmiać.
            - To nie jest śmieszne.
            Uspokoiłam się po chwili. W sumie mógł mieć rację. Był jedyną pozostałością po sławnym klanie. Był przystojny, silny, miał masę kasy i Kekkei Genkai do przekazania. Nie byłoby dziwne, gdyby osoba pokroju Megumi miała plany matrymonialne co do niego bez uprzedniego zamienienia z nim słowa, o jego zgodzie nie wspominając.
            Ale moim zdaniem to nie było to.
            - Serio myślisz, że dwa lata temu Megumi rozbiła naszą drużynę, wysłała Kiro rannego do szpitala, zabiła dwóch ludzi i straciła miliony jenów, by mieć szansę być z tobą dziś w drużynie? – spytałam, a Uchiha skrzyżował ręce, mrucząc coś pod nosem. – Nie chcę cię rozczarować, ale... nie sądzę. Megumi ma ze mną na pieńku z jakiegoś dziwnego powodu i widać było to jeszcze przed tamtą misją.
            W pokoju zapadła cisza. Uchiha podniósł się ociężale, opierając się łokciem o kolano. Przez chwilę patrzyłam na jego ramię, a on w jakiś punkt przed sobą. Gdy uniósł swoje czarne jak smoła oczy w moim kierunku, wiedziałam, że żarty się skończyły.
            - Załóżmy, że ci wierzę – powiedział poważnie, nie zdejmując ze mnie czujnego wzroku. Uśmiechnęłam się lekko. – Co z nią teraz zrobimy?
            - Musimy zachowywać się naturalnie i nie dawać jej pretekstów do ataku – odparłam po zastanowieniu. Shinobi wstał z łóżka i skierował swoje kroki do drzwi. – Jeśli będziesz dla niej odpowiednio miły, może dowiesz się czegoś więcej. – Chłopak odwrócił się lekko, czekając na ostatnie instrukcje przed wyjściem. – Ogólnie... nie rób nic głupiego.

Niko-chan chce zabić Megumi-san! – Ktoś krzyknął, a ja zdołałem tylko odwrócić się w odpowiednim kierunku, by zobaczyć, jak Lee macha do nas z podekscytowaniem. Spojrzałem na trenującego ze mną Naruto, który podniósł się z ziemi, jakby nic mu nagle nie było i podbiegł do Zielonego Świra, wyciągnąć z niego więcej szczegółów. Nawet śpiący nieopodal Shikamaru uniósł lekko głowę, otwierając jedno oko, by dowiedzieć się, co się dzieje.
            Nie jestem pewien, jak to się stało, ale wkrótce wszyscy staliśmy przy ósmym polu treningowym, patrząc na zażartą walkę dwóch kunoichi. Krzyczały na siebie i rzucały w siebie każdą dostępną bronią. Na ciele Niko dostrzegłem kilka poważnych otarć i strużkę krwi spływającą po jej lewej nodze.
            - Teme, ale akcja... walka dwóch kociaków! – zachichotał Uzumaki, za co zaraz oberwał pięścią od stojącej obok Sakury. Dziewczyna poprawiła rękawiczkę na dłoni, patrząc z chęcią mordu na rozpłaszczonego na ziemi blondyna.
            - Jestem za Megumi-chan – oświadczyła, wracając wzrokiem do walki. Uniosłem lekko brew. To jasne, że mogła poznać i polubić Ashikagę jako medyk, ale czy musiała okazywać swoją wrogość do Niko w tak otwarty sposób?
            Czyżby nasze osobiste relacje nie były tak osobiste, jak mi się wydawało?
            - Mendokusei... – westchnął Nara, siedząc na drzewie za nami, na wypadek, gdyby furia Niko miała dosięgnąć i jego. Zabawne. Bez blondynki z Suna wydawał się dziwnie ospały. – Lepiej wezwijmy jakiegoś jounina, zanim się pozabijają. To nie wygląda mi na zwykły trening.
            - Nie. Uważam to za zły pomysł – odparł Lee, podążając wzrokiem za każdym ruchem dwóch przeciwniczek. Przez ułamek sekundy miałem nadzieję, że usłyszę jakieś mądre wyjaśnienie jego decyzji. Oczywiście zawiodłem się. – To zaprawdę ognisty pojedynek dwóch dziewczęcych, pięknych i walecznych dusz. Każda ingerencja w ich sprawy będzie ujmą dla tego podniosłego momentu, jakim jest eksplozja młodości.
            Westchnąłem.
            Dawno nie spędzałem tyle czasu w towarzystwie reszty shinobi. Jak się okazało, wielu z nich wcale się nie zmieniło. Racja, ostatni egzamin pozwolił nawet osobom pokroju Naruto zdobyć tytuł chuunina. Przy kolejnych treningach dowiadywałem się o nowych umiejętnościach, które posiedli, gdy ja byłem zajęty trenowaniem z Kakashi’m i Niko. Podobno były one wzięte pod uwagę przy tworzeniu zmienionych drużyn. Poza dziewiątką geninów, w towarzystwie której się trzymałem i grupie Zielonego Świra zostaliśmy wymieszani z częścią grupy rok młodszej – Niko i Megumi. Jednak by stworzyć grupy trzyosobowe, musiała dojść jeszcze jedna osoba. Po raz kolejny – byłem ciekaw.
            - Ja jestem za Niko – przyznała dumnie Yamanaka, opierając się wyniośle o drzewo. Odwróciłem się lekko w jej stronę, a blondynka posłała mi zawadiacki, szeroki uśmiech. Niektóre rzeczy się nie zmieniały.
            - Oi, Ino, co się stało? – zaśmiał się Shikamaru, patrząc na nią z góry. – Gdzie się podziała misja zniszczenia biednej dziewczyny, bo śmiała spojrzeć na Sasuke?
            Prychnąłem, odwracając się przodem do trwającej walki. Niko obrała prowadzenie. Mimo skupienia na jej ruchach i technikach, słuchałem rozmowy za mną. Może nie słowo w słowo, ale Nara dobrze ujął moje wątpliwości.
            - Urusai, baka! – oburzyła się dziewczyna. – Jeśli musisz wiedzieć, to wyrosłam z takich zagrań. Teraz rywalizacja z Sakurą wróciła na pierwszy plan.
            - I zamiast tego zakładasz się co do wyniku walki? Rzeczywiście, dorosłe – westchnął chłopak, a dziewczyna prychnęła ponownie. – Na pewno nie ma to nic wspólnego z tym nowym z mojej drużyny?
            - N-nani? – blondynka odeszła od drzewa i wcisnęła się pomiędzy mnie a Sakurę, szczerząc do mnie zęby. – Nic z tych rzeczy.
            A jednak. Niektóre rzeczy się zmieniały. Nawet, jeśli towarzystwo Ino miało być nadal tak samo irytujące, to świadomość, że nie chce mnie zaciągnąć w ciemny zaułek przy pierwszej lepszej okazji, była pokrzepiająca.
            Ciekawe, kim był mój wybawca. I czy mógłby wyświadczyć mi taką samą przysługę z problemem różowowłosej, która w tej chwili odciągała Yamanakę od mojego boku. Za włosy.
            - Oi, teme, mógłbyś jej pomóc – jęknął Naruto, ignorując walczące dziewczyny po mojej drugiej stronie. Spojrzałem w kierunku, który wskazywał. Niko dyszała ze zmęczenia, wyjmując sobie senbony z nogi. Ashikaga nie była w o wiele lepszym stanie.
            - Jak jesteś taki mądry, to sam spróbuj im przerwać, dobe – odwarknąłem, wiedząc doskonale, że Niko nie wybaczy mi kolejnego wtrącania się w jej sprawy. Nawet, gdybym stanął po właściwej stronie.
            - Suiton: Mizurappa! – usłyszałem zmęczony krzyk, a z ust Megumi wystrzeliła woda pod ciśnieniem, skierowana idealnie w Niko. Gdy kunoichi zaczęła uciekać, Ashikaga skręciła głowę, by strumień jej dosięgnął. Niko została odrzucona na bok, ale szybko wstała, umorusana błotem. Megumi skorzystała z okazji, że jej przeciwniczka leżała na ziemi i podbiegła kawałek w jej stronę, formując kolejne pieczęcie. – Suiton: Mizu Kamikiri! – Uderzyła stopą o grunt, a od jej nogi w kierunku Niko wystrzeliły z ziemi coraz wyższe fontanny wody odrzucającej na bok błoto i kamienie. Druga dziewczyna wyskoczyła wysoko w górę, by uniknąć techniki, ale Megumi podniosła tylko strumień goniącej jej wody. Gdy ta dosięgła zielonookiej, przecięła powietrze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą było jej ciało. Albo cienisty klon, jak kto woli. Z pomocą Sharingana jako pierwszy spostrzegłem Niko zeskakującą z drzewa z kunai’em w ręku. Megumi wyczuła jej rozszalałą chakrę i ponowiła atak, próbując trzymać ją na dystans. – Mizu Kamikiri!
            - Fuuton: Kami Oroshi! – Niko błyskawicznie wykonała znaki, w ostatnim momencie wybijając się z lewej nogi i unikając wody pod jej stopami. Gdy ta urosła, dziewczyna wystawiła przed siebie ręce, zamrażając ją i unosząc się trochę wyżej. Dzięki zyskanej wysokości wylądowała zgrabnie na zjeżdżalni z lodu i przebiegła po niej, podczas skoku zamachując się na Megumi.
            Ashikaga odsunęła się z toru lotu Niko, ale gdy tylko ta druga wylądowała, zaczęła przecinać kunai’em powietrze między nimi, próbując jej dosięgnąć. Megumi nie miała czasu złożyć pieczęci do choćby marnego bunshina, była też zbyt mało wytrenowana w taijutsu, by pozwolić sobie na szybkie wyciągnięcie broni zapiętej przy udzie. Wycofywała się z każdym natarciem Niko, która zadowolona ze swojej przewagi w mgnieniu oka sięgnęła lewą ręką do kabury i mimo atakowania nożem w prawej ręce, rzuciła drugiego kunai’a lewą.
            Nie była oburęczna. Nie była też specjalnie dokładna. Megumi była jednak tak blisko, że nie miało to żadnego znaczenia. Kunai trafił ją tuż pod żebrami, a obie dziewczyny przestały się poruszać, gdy wyższa z nich krzyknęła i spojrzała z przerażeniem na ranę i cieknącą już z niej krew. Myślałem, że to koniec, ale pomyliłem się. Niko w ułamku sekundy pokonała odległość między nimi i opierając ręce na ramionach drugiej kunoichi, wbiła kunai głębiej, własnym kolanem.
            Gdy Ashikaga wrzasnęła, upadając przed nią na kolana, Niko bezceremonialnie wyjęła swój nóż z jej ciała i pochyliła się, szepcząc jej coś do ucha. Schowała broń i ruszyła w naszym kierunku z lekkim uśmiechem na twarzy, ignorując zupełnie wszelkie rany na swoim ciele.
            - Megumi-chan! – krzyknęła Sakura, gdy tylko obudziła się z transu. Zanim dobiegła do poszkodowanej, ta już zaczęła się leczyć, siedząc na ziemi tyłem do nas.
            - Łał, Niko-chan... to było... łał! – zaśmiała się nerwowo Ino, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość. Zielonooka spojrzała na nią spokojnie, ale z odrobinką niezrozumienia.
            Rzeczywiście, walka była imponująca, ale jej wynik był z góry przesądzony. Musiałem poza tym przyznać, że świadomość, że jeszcze niedawno trzymałem w ramionach dziewczynę tak brutalnie traktującą swoją koleżankę, była... dziwna. No ale znowu – moje ręce też nie były najczystsze.
            - Gratuluję zwycięstwa w sporze młodych duchów, Niko-san – orzekł dumnie Lee, kłaniając się lekko. Naruto nie pisnął słowa, patrząc na nią jak na przerażającego ducha. Było to nawet zabawne.
            - Ah, zapomniałabym. – Ino uderzyła się w czoło, przystawiając zaraz tę samą rękę do swoich umalowanych ust. – Wygrałam, landryno! – krzyknęła w kierunku Haruno, która odkrzyknęła jej niecenzuralną i nieprzystojącą jej płci rzecz. Blondynka zaśmiała się, rzucając mi ukradkowe, zalotne spojrzenie, a potem wracając wzrokiem do oglądającej swoje rany Niko. Nie mieliśmy daleko do domu, nie powinno być z nimi problemu. – Co robisz w piątek, Niko? – spytała energicznie, nagle ignorując sufiksy wskazujące na jakikolwiek dystans między nimi.
            - Trenuję... naze? – Kunoichi podniosła na nią zaciekawiony wzrok, nagle wyglądając naprawdę bezbronnie. Czułem, że szykuje się coś niedobrego.
            - Jesteś nowa, więc masz prawo nie wiedzieć, że dwa tygodnie temu miałam urodziny – zaśmiała się Ino, kucając nagle przy dziewczynie i przykładając swoją świecącą się bladą zielenią rękę do jej skaleczonej nogi. Niko wzdrygnęła się na początku, ale potem pozwoliła sobie pomóc, dziękując cicho. – Robię huczną imprezę i zamierzam zaprosić was wszystkich. Nie znamy się za dobrze, ale mam nadzieję, że przyjdziesz.
            - Czemu nie zrobiłaś jej dwa tygodnie temu? – spytał Naruto, drapiąc się po głowie. Ino posłała mu pobłażliwe spojrzenie, wskazując na mnie palcem.
            - Nie wszyscy byli w wiosce, a niektórzy goście są dla mnie bardzo ważni.
            - A dokładniej jeden – wtrącił się Shikamaru.
            - W takim razie... trudno odmówić – uśmiechnęła się Niko, gdy Ino, walcząc z Narą na spojrzenia, leczyła ranę na jej ramieniu. – Ne, Sasuke?
            - Hn.
            Wiedziałem, że nie szykuje się nic dobrego.
           
Po dniu wypełnionym karkołomnymi treningami, wróciliśmy do domu. Po drodze wstąpiliśmy do najbliższej knajpy na późny obiad, więc do zwykłego zmęczenia dochodziło objedzenie. Nie mogłam jednak narzekać. Dałam popalić Megumi, dokładnie tak, jak chciałam. Oczywiście – byłam świadoma, że Ashikaga w przeciwieństwie do mnie nie trenowała intensywnie dwa lata, a gdy wróciła do służby, zajmowała się nauką medycyny. Nie sądziłam jednak, że różnica w umiejętnościach będzie tak duża.
            Co ona robiła w naszej drużynie?
            Swoją drogą, powrót do normalnego życia przebiegł dość zabawnie. Ino robiła imprezę i nagle byłam na niej mile widziana. Pozmieniały się drużyny, a wszyscy byli chuuninami. Ostatnie wydarzenia, które mnie i Sasuke ominęły, z pewnością miały być głównym tematem rozmów na zabawie urodzinowej Yamanaki. Według mnie był to dostateczny powód, aby iść. Uchiha miał inne zdanie na ten temat, ale byłam pewna, że pod lekkim naciskiem z mojej strony zmieni zdanie.
            Byłam strasznie ciekawa chłopaka w drużynie Neji’ego i Shikamaru. Z tego, co usłyszałam przy rozmowie Sakury i Naruto, był rażąco podobny do Sasuke, ale jeszcze bardziej gburowaty i nietaktowny. Narobił sporo zamieszania w szeregach przyjaciół, sądząc po czerwonej twarzy Naruto i jego machaniu rękami na samo wspomnienie o chłopaku.
            Nadal nie dosłyszałam jego imienia. Trening z Lee pochłonął mnie całkowicie i nie miałam czasu na podsłuchiwanie plotek. Do piątku trzeba było kupić Ino prezent.
            Westchnęłam, przymykając oczy. Moje myśli wędrowały po wszystkich tematach poza tym najważniejszym. Miałam nadzieję, że Megumi, choćby ze strachu, spełni moje żądanie. Jednak czekałam już dość długo, a nic nadal nie wskazywało, by się posłuchała.
            Serce mi zamarło, gdy drzwi do mojego pokoju rozsunęły się. Na szczęście był to tylko Uchiha. Przyniósł mi herbatę. Jak słodko.
            - Mówiłeś, że nie masz sobie nic do zarzucenia, a to, jak na mój gust, są wyraźne przeprosiny – zaśmiałam się, przyjmując od niego ciepły kubek i ignorując fakt, że herbata to po prostu naiwny pretekst, by przyjść do mojego pokoju i mnie trochę pomęczyć.
            - Hn – odparł brunet, patrząc na mnie zza swojej starannej fasady.
            - Słowa, Sasuke. Komunikujesz się z ludźmi, a my używamy słów – westchnęłam z uśmiechem, pijąc powoli. Sasuke odstawił swój Mroczny Kubek na mojej szafce nocnej i bezceremonialnie wtranżolił mi się na łóżko, przyjmując taką samą pozę, jak wcześniej, ale ze skrzyżowanymi nogami. – Jest coś pomiędzy moim łóżkiem a tobą, o czym nie wiem? – zapytałam, unosząc brew. Nie odpowiedział, więc spojrzałam z powrotem na napój w naczyniu w moich rękach, wodząc opuszkami palców bo namalowanych na nim kotkach.
            - Czemu Hokage ci nie uwierzył? – spytał cicho brunet po kilku minutach, wyraźnie nawiązując do naszej wczorajszej rozmowy.  Napiłam się trochę, starając uspokoić zszargane nerwy. Nawet nie wiedziałam, czy mam na co czekać.
            - Pomijając fakt, że Megumi była ze znanego, nobilitowanego klanu i Hokage uznał, że gdyby była winna, to zachowałaby się honorowo i przyznała? – Uchiha kiwnął lekko głową. – Cóż, można powiedzieć, że nie byłam tak odpowiedzialna i rozsądna jak teraz. Moje potyczki z Megumi były znane wszystkim, i z nas dwóch to ona miała lepszą reputację.
            - Co na to twój sensei? Musiał znać was na tyle, by wiedzieć, kto mówi prawdę i że śmierć dwóch ludzi to dla ciebie nie przelewki – odparł poważnie Uchiha, patrząc na mnie spod czarnych kosmyków. Westchnęłam. Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale przerwał mi głęboki, melodyjny głos.
            - Stanął po stronie Megumi. – Natychmiast obróciłam się w stronę okna, skąd mówił intruz. Otworzyło się na oścież pod naciskiem sporej, puszystej łapy i w mgnieniu oka na posadzce mojego pokoju wylądował spory kot o płowej sierści i czujnym spojrzeniu.
            Był niewiele mniejszy niż Yochi, smukły i widocznie silny. W jego lekko zaokrąglone, sterczące uszy powbijane były złote kolczyki. Zamrugałam na widok znajomej, okrągłej kropki na łopatce, która urosła i została otoczona czymś w rodzaju tatuażu na krótkiej sierści kota. Okrągła, ciemna plama była objęta  niepełnym okręgiem, co razem tworzyło wizerunek planety rozwiewającej wszelkie moje wątpliwości.
            -S-Saturn? – wydusiłam z siebie, odkładając kubek na ziemię i podchodząc do kota z zamiarem uściskania go. Nareszcie nie musiałam się obawiać, że zrobię mu krzywdę. Wyglądała świetnie!
            - Odejdź, idiotko, jeszcze nie skończyłam – mruknęła puma, odsuwając się o krok. Jej pazury stuknęły o drewnianą podłogę. Patrzyła na mnie z wrogością i dystansem. Zmarszczyłam brwi. – Kontynuując – odezwała się po chwili, zarzucając głową i patrząc w stronę Sasuke. – Mehojo słusznie uznał, że to nie Megumi, a Niko jest winna. To ona była odpowiedzialna za tę misję, ona dowodziła i to ona ostatnia trzymała w ręce kamień, gdy on oddalał się na swoją wartę.
            - To jeszcze o niczym nie świadczy – prychnął Sasuke, w znacznie lepszej pozycji do kłócenia się z moim ukochanym kociakiem, niż ja. Mi chyba pękło serce. Przymknęłam oczy. Megumi wykonała kawał dobrej roboty.
            - Nie? A to, że podczas kłótni przy wozie Niko groziła Megumi, że, cytuję „jeśli się nie zamknie, to rąbnie ją tym przeklętym kamieniem i pośle na tamten świat”? – Kot uniósł brew, uśmiechając się z wyższością. Uchiha posłał mi karcące spojrzenie. No co? Właśnie miałam zamiar mu o tym wspomnieć.
            - Saturn... – zaczęłam, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Już z Sasuke było trudno. Wiedziałam, że praca nad kotem tez trochę potrwa. Ale nie miałam zamiaru się poddać. – Nie wiem, co Ashikaga ci naopowiadała, ale to wszystko nieprawda. Tak, to ja trzymałam kamień, ale...
            - Myślisz, że mnie to obchodzi? – prychnęła kotka, odwracając swoje wściekłe, kocie spojrzenie w moją stronę. Miała silną chakrę, nawet jak na summona. Automatycznie zamknęłam usta, spinając mięśnie. – Jestem summonem Megumi, przyszłam, bo kazała mi rozwiać twoje wątpliwości.
            - Wątpliwości? – powtórzyłam, nie do końca rozumiejąc.
            - Aah. To, co pomiędzy tobą i Megumi, to wasza sprawa. To jednak, co zrobiłaś mi, tylko łączy mnie i ją w przeświadczeniu, jaką osobą jesteś naprawdę.
            Zamrugałam oczami. Jaką osobą jestem naprawdę? Ja nic nie zrobiłam! O co chodziło? Czy ktoś mi mógł to wytłumaczyć?
            Poczułam, jak grunt osuwa mi się spod nóg. Zrobiło mi się słabo, serce biło stanowczo za szybko. Realny strach, jaki czułam patrząc na nienawistne spojrzenie pumy w moim pokoju, w dodatku na usługach mojego wroga, wcale nie pomagało zebrać się do kupy.
            - C-co takiego ci zrobiłam, Saturn? – zapytałam, automatycznie kładąc sobie rękę na piersi, jakby to miało w jakikolwiek sposób uciszyć moje walące jak młot serce.
            - Poza zabraniem mnie z naturalnego środowiska i przetrzymywaniem w domu jak jakiegoś taniego pluszaka, a potem doprowadzeniem mnie do skraju śmierci i zmuszeniem do zostania sługusem na posyłki, to nic – warknęła kotka, podchodząc do framugi okna. – Na szczęście jestem przywołana przez Megumi i nie muszę się ciebie słuchać – dodała, wyskakując na parapet i znikając w ciemnych zaułkach Konohy.
            

5 września 2011

Rozdział LXXII - "Smutek"


          Dom, nareszcie. Spokój, cisza, treningi. Zero piekącego mrozu, głośnych statków, nieposłusznych koni, starych, zrujnowanych świątyń, kilkugodzinnego pakowania staroci i użerania się z mafią. Po prostu... dom. A raczej mieszkanie dzielone z Niko, która niedawno wspaniałomyślnie obiecała zajmować się wszystkim z nim związanym oraz pomóc grzecznie przy moich treningach. Żyć nie umierać.
          Z lekkim uśmiechem spojrzałem na rzeczoną dziewczynę, która zrzuciła z siebie plecak, bez pomocy rąk zdjęła swoje sznurowane buty, wspięła się na trzy stopnie genkanu i zataczając się ze zmęczenia, doczłapała do kanapy, rzucając się na nią z twarzą lądującą w poduszkach. Zdjąłem własne buty i odłożyłem bagaże na ziemię, przechadzając się w skarpetkach po salonie. Czuć było zapach zastałego powietrza, w kuchni walały się zostawione w biegu rzeczy. No tak. Nie sądziliśmy, że nie będzie nas tak długo. Aż bałem się sprawdzać poziom kurzu na meblach.
          - Mówiłam ci już, jak bardzo kocham tę kanapę? – Usłyszałem stłumiony głos i odwróciłem się w jego kierunku. Niko przeciągnęła się, kładąc potem na boku i chwytając poduszki, które przyciągnęła do swojej piersi. Spojrzała na mnie zamglonym, zmęczonym wzrokiem. Podszedłem do sofy i kucnąłem obok jej twarzy, patrząc na nią z rozbawieniem. Wyglądała jak przed chwilą obudzony kociak. – Ja tak chyba zostanę na kilka dni – oświadczyła cicho, ziewając.
          Zwykle nie byłem pierwszą osobą w kolejce do zachwycania się pięknym widokiem czy uciechy nad daną chwilą. Raczej wolałem patrzeć na wszystko sceptycznie i realistycznie, a swoje emocje, zwłaszcza te pozytywne, trzymać w ryzach. To pozwalało mi na rzadko już spotykany obiektywizm, spokój i analityczne - a przez to poprawne - spojrzenie na świat. Bywały jednak chwile - a ostatnio stwierdziłem nawet, że ich liczba przy tej dziewczynie stopniowo się zwiększała – gdy po prostu byłem szczęśliwy. Nie szczerzyłem zębów jak jakiś szczeniak, a moje serce nie biło jak po maratonie, ale coś... dziwnego, w środku, zaczynało podskakiwać, łaskotać, namawiając mnie do bardziej żywych i spontanicznych akcji.
          Z początku dziwne uczucie uznawałem za irytujący przejaw zbyt dużego przywiązania do Niko, ewentualnie chorobę. Niedawno zacząłem je akceptować, a teraz nawet wydało mi się to przyjemne. Nie mogłem już więcej marudzić na temat jej towarzystwa, zwłaszcza, że po naszym ostatnim układzie „nie zostawiaj mnie, a pomogę ci ze wszystkim” stało się ono jeszcze bardziej niż kiedyś... zyskowne.
          W takich chwilach jak ta, czyli po masie pracy, stresu, oraz ważnych, życiowych wydarzeń, w zaciszu własnego mieszkania człowiek czasami zapominał o swoim przerąbanym życiu. Nie pamiętał o zemście, o samotności, o problemach. O tym, że zawiódł, a drobna, urocza dziewczyna nagle była lepsza w ninjutsu. Nie interesowała go też zepsuta żywność w lodówce czy wściekła Hokage.
          Miało się ochotę po prostu pocałować zmęczoną kunoichi. Nie gadać, nie marudzić, nie brać się do roboty. Po prostu sprawić przyjemność jej i sobie, uczcić tym samym powrót do domu, a potem zjeść coś i iść spać, bez martwienia się o to, co będzie się robić dalej.
          Musnąłem wargami jej czoło, za co zostałem nagrodzony tęsknym spojrzeniem wielkich, zielonych oczu. Brązowowłosa uniosła głowę, podążając delikatnie za moją odsuwającą się twarzą, zupełnie jak małe dziecko, któremu zabrano zabawkę lub butelkę. Uśmiechnąłem się, spełniając jej nieme życzenie i całując ją normalnie, wstając i po omacku znajdując krawędź kanapy, by oprzeć się o nią kolanem. Dziewczyna zadrżała delikatnie, co było pewnie pozostałością po jej dziwnych odruchach. Nie przeszkadzało mi to jednak w ogóle. Mruknęła lekko, co trochę przypominało jęk, a potem dotknęła mojej twarzy opuszkami palców, oddając pocałunek.
          - No, no, widzę, że wycieczka się udała... – Usłyszałem głos Kakashi’ego nie dalej niż pięć metrów od nas. Momentalnie oderwaliśmy się od siebie, a ja wstałem szybko, rzucając ostatnie spojrzenie na zarumienione, rozrzucone po kanapie ciało Niko. Wydawała się zdezorientowana i zszokowana tym, co właśnie robiliśmy. Znowu. – Radzę wam kupić zasłony. W świecie shinobi potrzebujecie ich nawet na szóstym piętrze – dodał, a ja zlustrowałem jego sylwetkę od stóp do głów. Siedział sobie na naszym fotelu, przewracając nonszalancko strony w jakiejś zielonkawej, małej książce. Rozejrzałem się przelotnie. Wszedł przez okno? Balkon?
          - Wchodzenie do cudzego mieszkania bez pozwolenia jest przestępstwem – warknąłem, żałując, że nie mam przy sobie broni. To była jedna z chwil, gdy miałem ochotę zabić tego człowieka. Nawet na mnie nie spojrzał, gdy do niego mówiłem! – Jak brakuje ci mocnych wrażeń, to czytaj dalej te zboczone opowiastki, zamiast nas podglądać.
          Mężczyzna uniósł głowę znad lektury, rzucając mi urażone spojrzenie. Nie miał na sobie opaski ani kamizelki jounina. Musiał usłyszeć od strażników bramy o naszym powrocie i przyjść tu prosto z domu.
          Mniejsza o to. Jak on tu wlazł?!
          - Czytam je wyłącznie w celach naukowych – odparł, machając do nas tomikiem. Ten był jakiś inny niż zwykle, prawdopodobnie siwy Sannin wrócił do wioski wraz z premierowym wydaniem nowej części tych głupot. – I przyszedłem się przywitać, bo przecież długo was nie było. – Niko usiadła na kanapie, poprawiając włosy i oglądając się dokładnie, czy aby w jakiś magiczny sposób nie podwinąłem jej bluzki. Gdy otrząsnęła się i poprawiła poduszki, spiorunowała intruza karcącym wzrokiem. Nie tak dobitnym i wyraźnym jak mój Sharingan, ale równie mrocznym. – Nie patrzcie tak na mnie. Stęskniłem się, serio. Wiecie, jaki to ból, nie mieć kogo trenować całe trzy tygodnie?
          - Zapewne miałeś w ten sposób więcej czasu dla Niirochi – warknąłem, krzyżując ręce na piersi. Spokojny wzrok Kakashi’ego w ułamek sekundy zdradził panikę i zaskoczenie. Mężczyzna odchrząknął, po czym zatrzasnął książeczkę i wstał z fotela, otrzepując teatralnie spodnie. Uśmiechnąłem się, zadowolony ze swojej riposty.
          - Ekhem... zmieniając temat. – Podparł się pod boki. – Dobrze, że jesteście. Jeszcze doba lub dwie, a Hokage-sama posłałaby za wami list gończy.
          Spojrzałem wymownie na Niko, na co ona tylko wzruszyła ramionami z lekkim uśmiechem. Już otworzyła usta, by wytłumaczyć nauczycielowi nasze spóźnienie lub – co było bardziej prawdopodobne – wymyślić na ten temat jakąś historyjkę, ale on machnął na nią ręką, uciszając ją.
          - Wiem, nie zrobiliście tego specjalnie. Jednak zasady nadal was obowiązują. Dlatego jutro z samego rana stawicie się w biurze Hokage, by zostać oficjalnie przez nią zniszczeni – uśmiechnął się zza maski, robiąc pierwsze kroki w kierunku balkonu.
          - Czemu nie teraz? – Niko zamrugała oczami, a ja odwróciłem się ponownie w jej kierunku, karcąc ją wzrokiem za zatrzymywanie Kakashi’ego, gdy już był na dobrej drodze do wyjścia.
          - Tsunade-sama jest w tej chwili poza kwaterą, prawdopodobnie... celebruje bezpieczny powrót do wioski Jirayi-sama – odpowiedział, szarpiąc się z balkonem, jakby pierwszy raz widział nasze klamki. - No i wieści – dodał po chwili, próbując sprawić, by jego zakłopotanie było mniej widoczne. Gdy otworzył w końcu drzwi, odwrócił się ostatni raz w naszą stronę, unosząc do góry palec. Nadchodziła jakaś błyskotliwa myśl. – Jeszcze jedno. Prawo shinobi niedawno wprowadzone przez Radę określa, że bardzo... niepożądanym jest, by w grupach shinobi były... pary.
          - Co takiego? – jęknęła Niko, zrywając się na równe nogi, jakby przez to miała lepiej usłyszeć. Zmarszczyłem brwi. Pierwsze słyszałem.
          - Według nich pod wpływem romantycznych uczuć shinobi podejmują niewłaściwe decyzje. W związku z tym radziłbym wam nie... afiszować się ze swoim związkiem. To tyle. Jak coś to ja się naprawdę cieszę... ale... będę już lecieć.
          Gdy w końcu legendarny Kopiujący Ninja Kakashi sprostał wielkiemu wyzwaniu, jakim były nasze drzwi na taras i nie tłumacząc nic na temat jakiś jego „wieści”, łaskawie opuścił nasz dom, Niko dała upust swoim emocjom.
          - Nie wierzę! Najpierw umieszczają mnie w takiej drużynie, na każdym kroku żartują z nas, Kakashi dosłownie popycha mnie w twoje ramiona, a teraz mówią, że to wbrew zasadom! – krzyknęła, wyrzucając ręce przed siebie w bezsilności. Ostatnimi czasy ciągle coś szło nie po naszej myśli.
          Przytaknąłem, dokładnie wiedząc, o jakie żarty jej chodziło. Sama Hokage wydawała się być świadoma naszych potyczek już kilka dni po naszym pierwszym spotkaniu, a zwykle małomówna Niirochi nie raz dorzuciła swoje trzy grosze do dyskusji, komentując nasze relacje w sposób, który mnie bawił, a Niko przyprawiał o soczyście czerwony rumieniec.
          W poważnie popsutych humorach rozpakowaliśmy swoje bagaże, posegregowaliśmy ubrania do prania i wyrzuciliśmy połowę zawartości lodówki, która już niemal sama z niej wyszła. Podczas gdy ja przygotowywałem prowizoryczną kolację, Niko w swojej wielkiej łazience próbowała odratować więdnące kwiatki. Dosłownie tydzień przed misją postanowiła wykupić chyba połowę sklepu Yamanaka, by udekorować swój pokój, salon i taras, które rzeczywiście odżyły po tej zmianie i stały się mniej... puste.
          Niestety nie byłem osobą, która zjednywała sobie kochających, troskliwych sąsiadów, dlatego nikt  nie przyszedł ich podlać, co teraz załatwiło Niko pełne ręce roboty. Mogła jednak przewidzieć taki rozwój wypadków, bądź co bądź ja byłem raczej przyzwyczajony do ciągłych usług sprzątaczek i ogrodniczki.
          Zgodnie z rozkazem, następnego ranka - a przynajmniej o porze, którą za ranek uznawała wiecznie niewyspana Niko - zjawiliśmy się w gabinecie Hokage. Zastaliśmy w nim jeszcze większy chaos i rozgardiasz niż zwykle, co niedługo zostało nam wyjaśnione.
          Po niecenzuralnym ochrzanieniu nas za spóźnienie, niedomyślenie się, że powinniśmy wziąć zwój zwrotny, wycieczki krajoznawcze promem i ogólną nieodpowiedzialność – bo przecież mogliśmy wysłać summona z wiadomością, co się stało i gdzie jesteśmy, na co Niko nie wpadła – przeszliśmy do formalności. Dostaliśmy do wypełnienia raporty i opowiedzieliśmy pokrótce o sytuacji w Yuki. Tłumaczenie się z podróży zostawiłem mojej własnej i podręcznej zabójczyni, złodziejce, uciekinierce i krętaczce w jednym, czyli Niko. Zmyśliła coś na temat choroby i postoju na granicy z jej winy, na co ja grzecznie potakiwałem. Mimo wszystko dostaliśmy karę. A przynajmniej tak wydawało się samej Hokage, która zawiesiła nas w obowiązkach shinobi na dwa miesiące.
          Być może dla Niko oznaczało to nudę i brak dochodów, jednak ja – nie muszący martwić się o pieniądze – uznałem to za swoisty prezent i idealną możliwość do regularnego, intensywnego treningu. Już miałem opuścić biuro w całkiem pogodnym humorze, gdy usłyszałem niepokojące słowa.
          - Z pewnością nie słyszeliście najnowszych wieści. – Spojrzałem wyczekująco na ich autora, którym był nie kto inny, jak siwy Sannin, siedzący nonszalancko w otwartym na oścież oknie. – Otóż nasz uroczy rudy przyjaciel objął stołek.
          Spojrzeliśmy na siebie z Niko, kalkulując, czy mamy jakiegoś uroczego, rudego kolegę. Nic nam nie przychodziło do głowy. Kunoichi wzruszyła ramionami.
          - Sabaku no Gaara został w zeszłym tygodniu mianowany Kazekage – oświadczyła poważnie blondynka. Zmarszczyłem brwi. Ten świr? Kurduplowaty, dziwaczny, zabójczy wypłosz? Trudno było uwierzyć. Widocznie nastały dla Suny bardzo ciężkie czasy, skoro nie mieli innych kandydatów. – Trójka z Suny raczej nie pojawi się w naszej wiosce w najbliższym czasie, toteż po raz kolejny wprowadziliśmy zmiany w grupach.
          Przewróciłem oczami. Przecież od początku było wiadomym, że uwzględnianie tych trzech Świrów z Piasku było idiotycznym pomysłem i prędzej czy później nas zawiodą. Poza tym dwójka ludzi w grupie słabo się sprawdzała, i o ile nasza drużyna nie zawaliła żadnej misji, to słyszałem, że innym szło o wiele gorzej. Pytanie brzmiało – co tym razem Hokage wykombinowała i czy byłem gotowy się na to zgodzić?
          Kątem oka zobaczyłem, jak Niko lekko drgnęła, a potem przygryzła wargę w wyczekiwaniu. Czemu się tak denerwowała?
          Cholera. Chyba nie myśleli o tym, by nas rozdzielić? Kakashi już się wygadał? Domyślili się sami? Kuso. Nie chciałem wracać do starej drużyny, a tym bardziej wylądować w grupie z jakimś nieznanym mi popaprańcem. Nie po to zamieszkałem z Niko, by rozdzielać się z nią na czas każdej misji.
          - Szczerze mówiąc, planowaliśmy umieszczenie w was w nowych drużynach zgodnie z projektem Rady – westchnęła Hokage, opierając się łokciem o biurko. – Według nowego projektu w każdej drużynie miała znaleźć się jedna osoba szukająca - sensor, jedna znakomita w walce wręcz i jedna walcząca na odległość, za pomocą ninjutsu lub medyk. Chcieliśmy uniknąć sytuacji, gdy cała drużyna, zainspirowana dowódcą, specjalizowałaby się w jednej dziedzinie, jak pierwsza drużyna Gai’a.
          - I? – ponagliła Niko, oddychając trochę szybciej niż zwykle. Ja w tym czasie biegałem myślami po moich znajomych, obliczając prawdopodobieństwo nietrafienia na jakiegoś debila. Wychodziło naprawdę małe.
          - Kakashi odwiódł nas od tego pomysłu. Według niego jesteście parą naprawdę kompatybilną, co potwierdzają wasze wyniki – odparła blondynka, trzymając twarz w dłoniach. Wydawała się zmęczona i zniechęcona, pewnie od kilku dni przekazywała te wieści kolejnym drużynom w równie nudny i oficjalny sposób. – W dodatku nie było was w wiosce, gdy wprowadzaliśmy zmiany i pierwsze nowe drużyny zostały już wysłane na misje. Dlatego zgodziłam się na prośbę Kakashi’ego i dałam wam szansę. Mimo tego, jak bardzo mnie ostatnio zawiedliście.
          Uśmiechnąłem się lekko, widząc, jak ramiona Niko opadają z ulgą, a jej sylwetka wyraźnie relaksuje się. Cóż, może jednak nasza nadprogramowa wycieczka nie była takim złym pomysłem?
          Zanim padło jakiekolwiek kolejne słowo, drzwi do gabinetu otworzyły się. Wraz z Niko obróciliśmy się w ich kierunku, patrząc przez ramię.
          - Znowu narozrabiałaś, eh... Niko, Niko... – dziewczyna minęła nas wdzięcznym krokiem i stanęła prosto przy biurku Hokage. – To takie w twoim stylu.
          Była to kunoichi niewiele wyższa od mojej partnerki, o gładkiej, jasnej twarzy i długich, ciemnobrązowych, lśniących włosach zarzuconych teraz na jedno ramię. Była ubrana w niebieski strój, na jej ramieniu widniała opaska Liścia. Jej brązowe oczy spoglądały bystro na naszą dwójkę. Nie widziałem w nich ani trochę wrogości lub uwielbienia w moim kierunku, co uznałem za obiecujący znak.
          A więc w miarę normalna, kolejna dziewczyna. Dobrze, byłem w stanie się na to zgodzić.
          - Co ona tu robi?! – wrzasnęła Niko, wychodząc jedną nogą na przód i wskazując na obcą kunoichi trzęsącym się palcem. Zachowywała się jak Naruto, słowo daję.
          - Palcem się nie pokazuje – powiedziała delikatnie druga szatynka, uśmiechając się jakby... z sentymentem, czułością? Wydawała się wyniosła i inteligentna, a w jej rysach było coś dziwnie znajomego. Po raz pierwszy od dłuższego czasu coś się działo. Byłem zaintrygowany.
          - Walą mnie twoje zasady! – krzyknęła Niko, o wiele wyższym i bardziej drżącym głosem. Hokage cofnęła głowę, słysząc jej słowa i ton, a siwy zboczeniec zachichotał pod nosem. – Co to ma znaczyć? – Niko warknęła w stronę blondynki, która w odpowiedzi na tak głośny dźwięk zmrużyła oczy.
          - Będziecie nową, doskonale zbalansowaną drużyną. Ty i Uchiha macie cechy sensora, oboje znacie się świetnie na taijutsu, wasza cała trójka ma razem cztery rodzaje chakr, a Megumi jest niedawno wyszkolonym medic-ninem.
          - Nie zgadzam się! – jęknęła Niko, starając się unikać wzroku naszej nowej towarzyszki, która cały czas uśmiechała się serdecznie, stojąc prosto. Byłem pewien, że kiedyś ją widziałem. Gdybym tylko mógł zobaczyć znak jej klanu...
          - To, że się znacie, dodatkowo ułatwi wam współpracę. Będzie to też doskonała okazja, by zażegnać dawne spory i wytłumaczyć sobie parę spraw. – Hokage zniżyła lekko głowę, patrząc spokojnie na Niko i wykonując otwartą ręką gest w górę i w dół, jakby próbowała ją uspokoić. – Możecie zacząć od spaceru czy rozmowy.
          - Dziękuję za to zaufanie, Hokage-sama – odezwała się nowa. Miała niski, ale przyjemnie delikatny głos. – Obiecuję dać z siebie wszystko i cię... – Dziewczyna przeniosła wzrok na moją bulgoczącą w środku partnerkę. - ...nie zawieść. 
          - Dosyć tego – warknęła Niko. Byłem pewien że skoczy do gardła jej byłej... koleżance, ale ona odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem wyszła z gabinetu, trzaskając za sobą drzwiami. Uniosłem brew. W pierwszym odruchu chciałem iść za nią, ale uznałem, że konfrontowanie jej w takim stanie nie będzie zbyt mądrą decyzją. Zwłaszcza, że wyrok Hokage był ostateczny.
          Obróciłem się w stronę mojej nowej partnerki, czując się trochę nieswojo. Pierwszy raz od dawna poznawałem nową osobę, a ciągłe towarzystwo Niko znacząco ograniczyło moje kontakty z innymi rówieśnikami. Poza tym, nie oszukiwałem się, byłem cholernie ciekawy, o co tym dwóm poszło.
          - Panie przodem – powiedziałem szarmancko, wskazując nowej drzwi zamaszystym ruchem. Siwy Sannin spojrzał na mnie dziwnie, ale olałem go. Uśmiechnąłem się do siebie, gdy brązowowłosa minęła mnie żwawo, dając mi doskonały widok na symbol na jej ubraniu.
          Było to koło bez dwóch pasów w poziomie, herb klanu Ashikaga, trzeciego w Wiosce Liścia, tuż po Uchiha i Hyuuga. Był znacznie mniej odizolowany i rygorystyczny od klanu Hyuuga, a przez to o wiele liczniejszy. W przeciwieństwie do rodziny mojej czy Neji’ego, klan Ashikaga u swoich podstaw nie miał znakomitych shinobi, a daimyo. Dlatego tylko niewielka jego część była ninja. Większość członków zajmowała się  dyplomacją, polityką lub finansami. Gdy jednak któryś potomek wykazywał odpowiednie talenty, szybko stawał się kimś ważnym w tej dziedzinie. Nic dziwnego – rodzina gwarantowała dziecku najlepszych instruktorów, masę zakazanych ksiąg, a rola polityczna rodziny szybko pozwalała mu zająć wysokie stanowisko w wiosce. Ród był bardzo szanowany i stabilny, a z tego, co pamiętałem, utrzymywał też bliskie stosunki z moim ojcem i całym klanem. Pokrywali część kosztów Oddziału Policyjnego czy coś...
          - Jesteś Uchiha Sasuke, prawda? – Dziewczyna odwróciła się w moim kierunku, gdy schodziliśmy obok siebie ze schodów. Przytaknąłem. – Słyszałam o tobie wiele dobrego – uśmiechnęła się. Nie zalotnie czy zaczepnie, po prostu... ciepło. Tak, jakby wbrew jej słowom, znała mnie od lat.
          - To zrozumiałe – odparłem z delikatną nutką zadowolenia w głosie. Uśmiech szatynki poszerzył się. A więc miała poczucie humoru. Ulga.
          - Chcesz iść na spacer, obiad... może się napić? – zapytała, gdy wyszliśmy z kwatery wprost na ruchliwą, głośną ulicę. Może i byłem ciekawy historii jej i Niko, ale nie aż do tego stopnia, by spędzić z nową towarzyszką cały dzień przy stoliku. Było to wystarczająco dziwne z Niko, którą trochę znałem, nie warto było się zbyt nadwyrężać. Jeszcze ktoś pomyślałby, że jestem na randce. Znowu.
          Milczałem chwilę, na co dziewczyna przechyliła lekko głowę, obserwując mnie z uwagą, ale bez nachalności. Miała wysublimowane, spokojne gesty. Zachowywała się jak prawdziwa dama. Nie to, że spodziewałem się czegokolwiek innego po członkini klanu Ashikaga, było to po prostu tak... inne od chłopięcego, opryskliwego i nieobytego zachowania Niko.
          - Mam inny pomysł – przyznałem cicho, na co orzechowe oczy dziewczyny zaskrzyły się z ciekawości. Cokolwiek Niko do niej miała, na pewno przesadzała.
          Ruszyliśmy na jedno z największych pól treningowych. Jeśli Ashikaga dopełniała nasze talenty o jedną chakrę, musiał to być Suiton lub Doton. Brakowało ich użytkowników w wiosce, trening z taką osobą mógł być naprawdę pożyteczny. Dziewczyna nie wydawała się mieć wielkich zapędów do rywalizacji, ale szybko przystała na pomysł, wspominając, że walka z shinobi z prawdziwego zdarzenia znacznie poprawi jej samopoczucie.
          Natchniony tym komplementem, przyspieszyłem kroku.
          - Poznaliśmy się już wcześniej – przerwała ciszę swoim delikatnym głosem, gdy zbliżaliśmy się już do odpowiedniego pola. Wzdłuż niego były podłużne rowy napełnione wodą. Uniosłem brew, ponownie spoglądając na dziwnie znajome rysy dziewczyny, ale nadal nic mi nie świtało. – Moja rodzina w znacznej części uczestniczyła w pogrzebie głów klanu, to znaczy... twoich rodziców. – Gdy nie dałem jej żadnego sygnału, by przerwała, mówiła dalej, choć z wyraźnym wahaniem. – Byliśmy mali, a ty płakałeś przez całą uroczystość. Wszyscy mieli zakaz zbliżania się do ciebie, stałeś na honorowym miejscu. – Tak, to pamiętałem. To i obraz deszczu spadającego na niedawno wzruszoną ziemię. Ludzi nie chciałem oglądać. – Mimo to wyrwałam się z objęć rodziców i podbiegłam do ciebie, p-przytulając cię. – Spojrzałem na nią z uniesioną brwią. Uśmiechała się, jakby to było naprawdę miłe wspomnienie. – Płakaliśmy razem dobre kilka minut.
          - Nie pamiętam – skłamałem, urywając wątek. Rozmowa o śmierci moich rodziców była dostatecznie dołująca, a fakt, że nowopoznana dziewczyna widziała mnie kiedyś całego we łzach, wcale nie poprawiał mi humoru. Mimo tego poczułem się dziwnie inaczej. Tak jakby Ashikaga była pewnym łącznikiem, potwierdzeniem i przypomnieniem tego, co się stało. Była w pewien sposób podobna do mnie, wiedziała, w jakich warunkach się wychowałem, choć nie znała podobnego bólu. Była obrazem tego, co miałbym, gdyby nie Itachi.
          Nie byłem na nią zły, wbrew pozorom. Po prostu dawno nikt tak mocno mi nie przypomniał o mojej przeszłości. Tak naprawdę powinienem być jej wdzięczny. Podczas gdy Niko odciągała mnie od zemsty, Ashikaga mogła pomóc mi o niej pamiętać.
          Nawet sam sposób, w jaki na mnie spoglądała mnie uspokajał. Patrzyła w moją stronę z szacunkiem, spokojem, jakbym zamiast być jej osieroconym, równym partnerem, był głową znamienitego klanu i wspaniałym, sławnym wojownikiem. Mimo wielu zewnętrznych podobieństw Niko i Megumi różniły się znacznie w zachowaniu i podejściu do mnie. Teraz, gdy poznałem tę drugą trochę lepiej, musiałem dowiedzieć się, co je poróżniło. Sam fakt, że gadatliwa i narwana Niko nie wspominała zbyt wiele o swojej drużynie mówił, że w istocie było coś w tej historii, o czym chciałbym wiedzieć.
          Dalsze paplanie zeszło na drugi plan, bo na szczęście Ashikaga nie okazała się zbyt ciekawską i rozgadaną osobą. Po dotarciu na puste pole treningowe ustaliliśmy zasady i zaczęliśmy sparring. Kunoichi okazała się być biegła w Suitonie. Atakowała mnie, stojąc ciągle niemal w tym samym miejscu. Jej ruchy były płynne, wytrenowane i perfekcyjne w każdym detalu. Wodne pociski, ściany i węże sprawiały, że dostanie się do niej było nie lada wyzwaniem. Nie posiadałem żadnej z chakr, która mogłaby przeciwstawić się Suitonowi. Katon, taki na najwyższym poziomie i pochłaniający wiele chakry, mógł wyparować odrobinę cieczy. Raiton nie nadawał się do niczego, gdyż Megumi była sucha, a ja cały mokry i otoczony masami wody. Jedyne, co mogłem zrobić, to zmusić ją do zamoczenia się i użyć nowego, słabego Raitona. Ewentualnie liczyć na efekty w taijutsu.
          Tak jak myślałem, obrona Ashikagi nie była kompletna, a jej zasoby chakry nie były tak obszerne jak u Niko. Gdy jej ataki zaczęły słabnąć, a każdy kolejny był bardziej ostrożny i wykalkulowany, a przez to wolniejszy, zdołałem wślizgnąć się w prywatną przestrzeń kunoichi i złapać ją za ręce w ostatnim momencie przed kolejnym uderzeniem zbierającej się fali wody.
          - I co teraz? – zaśmiałem się ochrypłym głosem. Byłem naprawdę zmęczony, a włosy kleiły mi się do twarzy. Chyba napiłem się w międzyczasie trochę wody. Dziewczyna zaczęła się szarpać, na pewno miała ze sobą broń, ale nie mogła jej dosięgnąć. Pamiętałem, jak Niko na jej miejscu zaczęła się po mnie wspinać i wyrwała się, robiąc salto. Ashikaga jednak nie miała chyba takich umiejętności akrobatycznych. Uśmiechnąłem się chytrze, wiedząc już, jak podziękuję jej za zniszczenie ubrań i masę otarć i siniaków. Zrobiłem kilka kroków w kierunku zbiornika z wodą, ciągnąc ją za sobą.
          - Hanashite... – warknęła Megumi, czując, że własną siłą nic nie wskóra i musi użyć perswazji, bym ją puścił. Po chwili zorientowała się, gdzie ją prowadzę. – O nie, nie, nie... nie... NIE!
          Zamachnąłem się i bezceremonialnie wrzuciłem ją do wody.  Dziewczyna wynurzyła się ze zbiornika wątpliwej czystości, odgarniając zaraz włosy zakrywające w całości jej twarz. Wypluła coś z ust i spojrzała na mnie z dołu przez zmoczone rzęsy. Pod nimi powoli pojawiały się ciemne zakola, prawdopodobnie od makijażu.
          Przez chwilę mierzyliśmy się wojowniczymi spojrzeniami, jednak dziewczyna nie wytrzymała i wybuchła śmiechem. Podpłynęła mozolnie do brzegu i wyciągnęła rękę, bym pomógł jej wyjść. Wywlokłem ją na brzeg, notując w myślach, że Niko nigdy nie chciała, bym jej pomagał. Kunoichi wycisnęła włosy i otarła swoje powieki, zdając sobie widocznie sprawę, że z jej tuszu do rzęs nic nie pozostało. Nie wyglądała bez niego wiele inaczej.
          Po chwili westchnęła, wstając i kierując się do suchszego miejsca na polanie. Nadal świeciło słońce, więc była szansa, że trochę wyschniemy.
          - Dzięki, dawno się tak dobrze nie bawiłam – powiedziała, gdy usiedliśmy na trawie, nie wiedząc za bardzo, co dalej robić. Dziwnie się czułem, spędzając dzień z inną dziewczyną niż moja własna, ale skoro byliśmy razem w  drużynie, a Niko uciekła, to nie było w tym nic złego. Położyłem się, zamykając oczy. Mimo wszystko przy Megumi czułem się całkiem swobodnie. Być może naprawdę się zmieniłem. Nie odpowiedziałem jednak na jej podziękowania, nieprzyzwyczajony do wdzięczności za coś, co było w pewnym sensie moją funkcją, obowiązkiem. – Zapewne ciekawi cię, czemu ona zareagowała tak... dziwnie.
          Otworzyłem jedno oko, spoglądając na siedzącą obok dziewczynę. Wystawiła twarz do słońca i oparła się rękami o trawę. Wyglądała na zadowoloną, mimo że temat wyraźnie wskazywał na coś negatywnego.
          Postanowiłem wysłuchać jej, nie zadając zbędnych pytań.
          - Ja i Niko... nie znosiłyśmy się niemal od zawsze – zaczęła Ashikaga z lekkim uśmiechem. Widocznie była do zielonookiej nastawiona dość pozytywnie, a ich relacje wspominała z sentymentem. – Byłam najlepsza w klasie... z Niko tuż za mną. Nie miałam pojęcia czemu, ale postawiła sobie za życiowy cel pokonanie mnie we wszystkim, w czym tylko się dało. Nienawidziła mnie za moje elitarne pochodzenie, choć dla większości dzieci nie miało ono znaczenia. Nie rozumiała, że dla mnie to, że jest sierotą się nie liczy, a ja nie tyle chcę być lepsza od niej, co muszę. Ojciec nie dałby mi spokoju, gdybym nie miała najlepszych ocen. – Ashikaga westchnęła, bawiąc się trawą. Szczerze mówiąc, brzmiało to jak żeńska wersja moich relacji z Naruto, z tym że temu głupkowi daleko było do objęcia drugiej pozycji w naszym roczniku. – Nie miałam pojęcia, czemu przydzielono nas do jednej drużyny, ale miałam nadzieję, że nasz konflikt trochę się uspokoi. Zwłaszcza, że poza nami w grupie był mój przyjaciel, Kiro. Nie uczył się najlepiej i nie szło mu z ninjutsu, ale był spokojnym, rozsądnym chłopcem, zdolnym uspokoić Niko w kilka sekund. Niestety, od momentu, gdy zostaliśmy geninami, tak naprawdę zaczęło się piekło. – Uśmiechnąłem się lekko. Skąd ja to znałem? - Niko na każdym kroku próbowała udowodnić swoją wyższość. Chciała wszystko robić sama, kłóciła się ze mną o uwagę Kiro, mimo że tak naprawdę mi chodziło tylko o święty spokój, a ja dogadywałam się z nim lepiej. To prawda, była lepsza w kontroli chakry, uczyła się pilnie nowych technik, podczas gdy ja miałam wiele obowiązków wobec klanu. W pewnym momencie przestałam myśleć o niej jak o koleżance i dałam się wciągnąć w te durne kłótnie. Kiro i nasz sensei, Mehojo-san, nic nie mogli poradzić. Oczywiście żałuję teraz tej zmiany.
          Szatynka zawiesiła głos, spoglądając na szumiące na wietrze drzewa.
          - I to wszystko? Niko cię nienawidzi, bo jesteś... lub byłaś lepsza? – Nie chciało mi się w to wierzyć. Oczywiście, cała historia brzmiała prawdopodobnie. Niko lubiła udowadniać wszystkim wokoło, że jest silna i samodzielna, w dodatku kochała rywalizację i bywała równie narwana, co Uzumaki. Jednak nie był to wystarczający powód, by być tak wściekłą.
          - Nie tylko. Podczas jednego z zadań Mehojo-sensei zarządził, że to koniec naszych kłótni. Kazał nam współpracować i trzymać się razem, do czego idealną okazją była misja rangi B. Polegała na dostawie kamieni Kuchikiri. Niedaleko, do jakiejś wioski w Kraju Ognia. Ja i Niko pilnowałyśmy powozu, a nasz sensei i Kiro podróżowali równolegle do nas, po obu stronach, patrolując obszar. Bądź co bądź kamieni było sporo, były cenne i ważne dla innych wiosek.
          - Co to za kamienie? – spytałem, przerywając jej. Byłem pewien, że to te same, o których słyszałem wczoraj.
          - Wyglądały jak... półprzezroczyste, krwistoczerwone kule. – Dziewczyna uniosła dłoń, zginając palce tak, że niemal się złączyły. Czyli kamienie mieściły się w dłoni. – Ich niezwykłość polegała na tym, że wchłaniały chakrę. Nie jutsu, a samą energię z ciała shinobi. Potrafiły ją przechowywać naprawdę długi czas. W zależności od wielkości kamienia, przechowywały różne jej ilości. Gdy kamień był napełniony taką siłą, zaczynał delikatnie świecić. Gdy się zbił, co było łatwe, bo miały konsystencję szła, w ułamku sekundy uwalniał całą zgromadzoną energię. Działał jak silna bomba. – Na te słowa dziewczyna zacisnęła usta, prawdopodobnie historia zmierzała do właśnie takiego wypadku. – Miasteczko, do którego podążaliśmy, zapłaciło naprawdę dużo pieniędzy za dostarczenie tych świecących, pełnych kamieni. Napełnionych oczywiście chakrą shinobi z Konoha. Nie było tam ninja, ale zamieszkane było przez bogatych ludzi, którzy chcieli mieć sposób, by się bronić. Miejscowość ta była częstym obiektem napadów.
          - Te kamienie... to jedyne w swoim rodzaju zjawisko? Skąd się je brało?
          - Nie mam pojęcia. Czytałam o nich wiele, nigdy nie znalazłam jednak wzmianki o tym, jak powstawały. Ale istnieją podobno siostrzane kamienie, które działają do nich odwrotnie.
          - Haisekai – podpowiedziałem.
          - Tak, właśnie te. – Ashikaga uśmiechnęła się, a przez jej oczy przemknęło zdziwienie wymieszane z podziwem. Pewnie pomyślała, że jestem niewiadomo jak oczytany. – Zamiast jednak kumulować chakrę, negują ją. Po rozbiciu ich „moc” nie znika, można je więc dowolnie kruszyć i używać choćby w bombach dymnych czy zasadzkach. Podobno, ponieważ kilkadziesiąt lat temu nagle zniknęły.
          - Jak to?
          - Po prostu. Niegdyś w powszechnym użyciu, zniknęły z obiegu. Albo wyczerpało się ich źródło, albo ktoś zagarnął je wszystkie dla siebie – odparła szatynka, oglądając swoją odzież. Byliśmy już niemal susi.
          - Co się stało dalej, z tobą i Niko, w sensie? – Nie lubiłem ciągnąć ludzi za język, jednak to było silniejsze ode mnie. Coś na tej misji się stało. Niko znienawidziła Megumi, ich drużyna się rozpadła. Dziewczyna z pewnością mówiła prawdę, widziałem na własne oczy błysk w spojrzeniu Niko, gdy wspomniałem o tych czerwonych kamieniach w Kakkahana. Pamiętała te wydarzenia bardzo dobrze. Nie mówiła o nich świadomie.
          - Aah. Niko była pewna siebie, jak zawsze. Twierdziła, że nasza dostawa jest tajna i nic się nie stanie. To ona została wybrana na „szefową” misji, więc nie kłóciłam się z jej zdaniem. Chciała mieć władzę i czuć się ważna, mi to nie przeszkadzało. Do czasu. Podczas jednego z postojów zdjęła z powozu jeden z kartonów i rozpakowała je. Była ciekawa, jak wyglądają kamienie, ja też zresztą, jednak po obejrzeniu go kazałam jej odłożyć go na miejsce. Nie posłuchała się, nie wiem, czy z głupoty, czy po prostu dla zasady – warknęła Megumi, pierwszy raz dzisiaj przybierając taki ton głosu. Chłodny, karcący, zirytowany. Oparła policzek na kolanie, patrząc na mnie z góry. – Nie podrzucała nim jak piłką, bez przesady, jednak... trzymała go ciągle w dłoni, oglądała, zachwycała się nim jak drogocennym klejnotem. Dla mnie nie była to wielka nowość, dla niej - dziecka wychowanego w zupełnie innych warunkach, niż my - to było coś. – Zmrużyłem oczy. To też mogłem potwierdzić, Łza Tygrysa podobała się Niko bardziej niż normalnej kobiecie. Nie stroniła też od błyskotek na żadnej misji, która wymagała od niej eleganckiego ubioru. – Gdy usłyszałyśmy wybuch, oznaczało to atak wroga. Był jednak daleko, zapewne był to dźwięk walki z Kiro lub sensei’em. Niko wystraszyła się wybuchu przerywającego ciszę w lesie i upuściła kamień.
          - I co?
          - „I co”? – zaśmiała się szatynka. – Upuściła go obok wozu. Wybuch rozsadził koło i odrzucił nas w tył. I całe szczęście, bo z wagonu wysypała się reszta kamieni. Te, które wypadły z pudełek i eksplodowały, rozsadziły kolejne pudełka. I tak dalej. Zaczęłyśmy uciekać, ale reakcja łańcuchowa omal nas nie zabiła. Woźnica i jego pomocnik zginęli, masa pieniędzy przepadła, w lesie zrobił się wielki krater, a shinobi atakujący naszego przyjaciela pobiegli w końcu w dobrym kierunku. Zastali pobojowisko i zaatakowali nas, nie miałyśmy sił się bronić. Na szczęście Mehojo-sensei w porę przybył i odparł ich atak.
          - Gdzie tu twoja wina?
          - Nie mam pojęcia. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. Wydawała się naprawdę rozsądna, nie miała nic Niko za złe, mimo że ta wyraźnie zachowywała się gorzej niż Naruto. – Gdy raportowaliśmy u Hokage, co się stało, Niko wyparła się winy. Mimo że to ona była odpowiedzialna formalnie za misję i to, co stało się z kamieniami, zrzuciła winę na mnie. Nikt jej nie uwierzył. Pokłóciłyśmy się na dobre. Niko ubzdurała sobie, że w chwili upadku to ja miałam w ręce kamień. Nie byłam pewna, czy kłamie specjalnie, czy uderzyła się w głowę, ale musiałam się bronić. Biorąc pod uwagę nieposłuszeństwo, kłamstwo, wysokość strat i obrażenia, jakich doznał Kiro podczas ataku wrogich shinobi, Niko była zagrożona zwolnieniem z obowiązków. Trwałym. – Uśmiechnąłem się lekko. Więc nasza rebeliantka miała ciekawą przeszłość. - Przekonałam jednak Hokage, by dała jej ostatnią szansę i wybłagałam u mojego ojca, by zapłacił za wszystkie kamienie. Co dziwne, Niko wkurzyła się jeszcze bardziej. Wrzeszczała, chciała mnie uderzyć. Została zawieszona w prawach shinobi. Na długo, ale nie na zawsze.
          - Więc dlatego nie jest teraz z wami w drużynie?
          Megumi uniosła głowę, mrugając kilkakrotnie. Schowała kosmyk włosów za ucho. Nie wiem czemu, ale przez moment nie miałem o Niko zbyt dobrego zdania. Nieostrożność i zuchwałość to jedno, ale ona naprawdę nie zachowała się fair. Po Ashikadze było jednak widać, że jest równie zagubiona co ja i gdyby mogła, wszystko między nimi by zmieniła.
          - Nie. Kiro miał dość naszych kłótni i po niemal pół roku spędzonym w szpitalu, postanowił odpocząć od bycia shinobi. Trudno było mu się dziwić - był ledwie geninem, wychowywała go samotnie matka, dla której taka przygoda to było... stanowczo za wiele. – Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło na wspomnienie o przyjacielu. Mało o nim mówiła, ale widać było, że się lubili. Skoro jednak chłopak nie zrobił nic Niko, czemu ona nie wspominała chociaż o nim? – Podobne zdanie miał mój ojciec. Pomógł Niko, wyciągając ją z kłopotów z wioską, ale nie pozwolił mi na bycie kunoichi w takiej drużynie, zwłaszcza bez Utezuki’ego. Gdy Mehojo-san wyruszył na misję dyplomatyczną, zabrał ze sobą swojego ulubionego podopiecznego, właśnie Kiro. Ja nie mogłam porzucić bycia kunoichi. Po roku pracowania dla klanu, gdy odpoczęłam od tego wszystkiego, zaciągnęłam się do akademii medycznej. Nie chciałam pozwolić, by ktoś w mojej obecności po raz kolejny doznał tak silnego urazu, co Kiro. Niko została sama ze swoimi treningami i ciągłym dążeniem do bycia lepszą niż ja, nawet gdy opuściłam wioskę na ponad rok. Nie rozmawiałyśmy przeszło dwa lata. Teraz miałam nadzieję, że to się zmieni.
          Zapadła cisza. Wiatr zaczynał wiać mocniej, słońce powoli zachodziło, co było doskonale widać na tak dużym, otwartym terenie. Wstałem z ziemi, po chwili podając rękę dziewczynie obok. Wstała szybko, dziękując cicho za pomoc.
          - Muszę już iść. Pewnie czekają na mnie w domu z obiadem – uśmiechnęła się delikatnie, ruszając w stronę ulic wioski. Podążyłem za nią, wkładając ręce do kieszeni. Nie był to może najbardziej wyczerpujący trening, najwyżej miła rozgrzewka. Jutro miałem nadzieję na zmuszenie Kakashi’ego do czegoś bardziej karkołomnego. – Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. – Spojrzałem na nią wymownie. Cały czas mi dziękowała, była szalenie miła i dobrze wychowana. Jak bardzo mi tego czasem brakowało! – Myślisz, że Niko przełamie się i spróbuje ze mną porozmawiać? Może chociaż ty miałbyś na nią jakiś wpływ... – westchnęła, spuszczając głowę i odwracając się trochę w moim kierunku.
          Chyba czekała na odpowiedź. Tak czy inaczej przystanęła.
          - Spróbuję z nią porozmawiać i dowiedzieć się czegoś, ale nic nie obiecuję.
          - Dziękuję, Uchiha-san – Megumi uniosła głowę, a jej brązowe oczy zabłyszczały w promieniach zachodzącego słońca, zyskując złotawą barwę. Gdy tak się przyjrzeć... była nawet ładna. Zmarszczyłem brwi, gdy wyciągnęła ku mnie rękę. Byłem pewien, że chce uścisnąć moją dłoń lub poklepać mnie po ramieniu, ona jednak zrobiła zdecydowany krok do przodu i odepchnęła mnie od siebie. Cios był silny. Jeden krok w tył spowodował, że straciłem równowagę i wpadłem do zbiornika z wodą i błotem. Dziewczyna spojrzała na mnie z góry z szerokim uśmiechem, podpierając się pod boki. – Ja nie mogę wrócić do domu mokra, ale ty tak! – krzyknęła, przerzucając ciężar ciała na lewą nogę. – Do zobaczenia, Sasuke-kun! – dodała, oddalając się ode mnie żwawym krokiem.
          Wyszedłem z basenu i spojrzałem na moje na nowo przemoczone ubrania. Cudowna drużyna. Ja, zboczeniec-podglądacz i dwie skaczące sobie do gardła wariatki.
          Dotarłem do domu, nadal wszędzie zostawiając za sobą kilka kropel wody ściekających mi z włosów. Nie miałem ręcznika. Przysiągłem sobie, że jeśli się przeziębię, co skróci czas mojego treningu, to dorwę Ashikagę choćby w najlepiej strzeżonej twierdzy w Konoha.
          Zdjąłem buty, kierując kroki wprost do swojego pokoju. Zanim do niego doszedłem, z kuchni dosłyszałem zaciekawiony głos.
          - Gdzie u licha tyle byłeś? Obiad już ci wystygł!
          Bez odpowiadania zdjąłem koszulkę i rzuciłem ją na podłogę. Z drzwi łazienki chwyciłem swój ręcznik, po czym wróciłem do szafy szukać ubrań. Niko bezszelestnie znalazła się przy wejściu do mojego pokoju, opierając się o framugę z drewnianą łyżką w ręku.
          - Czemu jesteś mokry? – spytała z rozbawieniem, łapiąc ze mną kontakt wzrokowy dopiero, gdy minąłem ją w drzwiach. Jej oczy rozbłysły zrozumieniem, potem zdziwieniem, a na końcu paniką. Kunoichi wnioskowała szybko. – Trenowałeś z Megumi? – zapytała trochę ciszej, tonem, który wskazywał, że trochę w tę opcję niedowierzała. Gdy nie uzyskała odpowiedzi, poszła za mną. Jedzenie na patelni zaczynało skwierczeć, wyrwałem więc łyżkę z jej dłoni, mieszając warzywa. Nie wiem, czemu, ale nie miałem ochoty z nią teraz rozmawiać. Dziewczyna bez słowa patrzyła, jak wyrzucam danie na ryż zostawiony dla mnie na talerzu i otwieram lodówkę w poszukiwaniu czegoś zimnego do picia. Zrobiła zakupy i posprzątała. Byłem pełen podziwu. – Niech zgadnę. Nie odzywasz się do mnie, bo Ashikaga nagadała ci tych samych głupot, co reszcie.
          Spojrzałem na nią wymownie. Widząc jej wściekły, a jednocześnie zrezygnowany wzrok, zrozumiałem wszystko. Od początku.
          Niko nie została przydzielona do mojej pary przez swoje nie wiadomo jak wspaniałe umiejętności. Nie. Miałem mieć na nią oko. Ja, spokojny, zdyscyplinowany i odpowiedzialny shinobi na osobę, która w przeszłości sprawiała poważne problemy. To samo legendarny Kakashi. Syn Białego Kła i jedyny spadkobierca najwybitniejszego klanu w Konoha, nagle w grupie z dziewczyną znikąd. Przypadek?
          Mało tego. Nasze pierwsze spotkanie. To, jak na mnie naskoczyła i nienawidziła mnie przez pierwsze kilka tygodni znajomości. Przecież to było absolutnie jasne. Czuła, że jest ze mną w drużynie za karę, że nie jestem jej prawowitym partnerem. Czuła się opuszczona przez swoich kolegów i nauczyciela, a jednocześnie winna za to, co im się stało. Więcej – moje zachowanie i status były podobne do tych Megumi. Przypominałem jej ją. Niko nienawidziła Ashikagi za jej pochodzenie i zazdrościła jej, dlatego lądując w parze ze mną wpadła z deszczu pod rynnę.
          Trudno było nie wierzyć w wersję Megumi. Niko potrafiła zachowywać się nieodpowiedzialnie. Kłamać. Knuć. Gdy musiała, była bezwzględna. Miała też odpowiednie predyspozycje do zawalenia ważnego zlecenia, jeśli brać pod uwagę jej amnezję i drgawki przy dotykaniu.
          Mogłem zrozumieć chwilową niedyspozycję i błąd na misji. Ale fakt, że nie potrafiła wziąć na siebie odpowiedzialności i nie podziękowała głowie szanowanego klanu za wyciągnięcie jej z finansowego szamba - a było ono niezłe, jeśli wierzyć liczbom - był dla mnie niedopuszczalny.
          Usiadłem do stołu, kładąc przedtem przed sobą pełen talerz i pałeczki. Niko podeszła do krzesła i uderzyła otwartą dłonią w blat, zasłaniając mi jedzenie. Uniosłem na nią jedno ze swoich najciemniejszych spojrzeń. Była niewzruszona.
          - Czemu, do cholery, nie powiedziałaś mi o tym wcześniej? – spytałem prosto, marszcząc brwi. Dziewczyna wyraźnie zacisnęła szczękę, a jej tęczówki zadrżały. Zabrała ze stołu rękę, która zaraz zakołysała się bezwiednie wzdłuż jej boku.
           Otworzyła na chwilę usta, ale potem zamknęła je. Odwróciła zawiedziony, smutny wzrok, a potem całą głowę, i tak, jak w biurze Hokage, odeszła. Podążyłem za nią wzrokiem, widząc jedynie, jak unosi rękę, by wytrzeć oko. Tym razem nie trzasnęła drzwiami. Właściwie to nie słyszałem nic.

Obserwatorzy