13 listopada 2011

Rozdział LXXIV - "Urodziny"

Kapusta... trochę marchwi, groszku. Rzepa, rzodkiewki. Przy szale krojenia i pilnowaniu bulgoczącego już na ogniu sosu sukiyaki mogłam na chwilę zapomnieć o nękających mój zmęczony umysł sprawach. Dwie ostatnie nieprzespane noce spędziłam na rozmyślaniu nad swoją sytuacją i czytaniu starych ksiąg z Kakkahana. Miałam już tego dość. Musiałam skupić się na teraźniejszości. Rozpamiętywanie starych dziejów nie mogło przynieść nic dobrego.
            No właśnie. Skaleczyłam się w palec.
            Zajęło mi chyba dobre kilka minut, by zorientować się, że zamiast biec z nim pod zimną wodę lub iść po plaster, wgapiam się na pojawiające się obok rany kropelki krwi. Coraz częściej zdarzało mi się odpłynąć w świat własnych myśli i utrapień. Nic dziwnego, że wszystko dookoła mnie się waliło.
            Wołowina zaczęła skwierczeć. Wrzuciłam ją do sosu, by zmiękła. Oczywiście – ochlapałam się. Nie zważając na plamę, spojrzałam ukradkiem na piekące się obok krewetki i ośmiorniczki.
            Gotowanie pomagało. Naprawdę. Ta jedna rzecz nadal mi wychodziła. Nie było obok mnie w kuchni nikogo, kto mówiłby mi, co mam robić, wyrywał przyprawy z rąk czy irytował mnie samą swą obecnością, jak niektóre kunoichi. Robiłam, co chciałam. A gdy coś nie wychodziło – trudno. Jedzenia na zapas było w bród. Nie traciło się przez to chłopaka, przyjaciółek czy pracy. Można było gotować dalej, coś innego.
            Westchnęłam, odcedzając gotowanego bambusa. W całej kuchni roznosił się piękny zapach. Musiałam sięgnąć tylko jeszcze po kilka misek. Przystanęłam z wyciągniętą w kierunku szuflady ręką, obracając lekko głowę. Wydawało mi się, że słyszałam Naruto.
            Trzy krótkie, pospieszne puknięcia i huk drzwi uderzających o ścianę potwierdził moje przeczucia. Zakręciłam gaz pod wszystkimi garnkami i otarłam w pośpiechu ręce o spodnie, wychodząc z kuchni.
            Nie wiem, co mnie bardziej zdziwiło – to, że Uchiha po ostatniej wizycie Kakashi’ego pozwolił komukolwiek wejść do naszego domu, czy to, że właśnie szedł niemal na oślep w kierunku kanapy, z twarzą umazaną krwią.
            - Co się stało? – zapytałam, automatycznie kierując swe kroki w kierunku łazienki.
            - Teme dostał w głowę nożem – zachichotał Uzumaki, mało dyskretnie rozglądając się po naszym salonie. Jemu nic nie było. Czy było możliwe, że nie tylko ja miałam gorszy okres i Uchiha przegrał walkę z blondynem? Dziwne, ale pocieszyła mnie ta wizja.
            - Widzę – westchnęłam, wracając z mokrym ręcznikiem. Usiadłam obok Sasuke, który odchylił głowę do tyłu, by krew przestała spływać po jego szyi. Miał rozciętą brew. Głęboko. – Kto cię tak urządził? – spytałam już konkretnie bruneta, na co on tylko warknął, odwracając wzrok i rozkładając opięte przepoconą koszulką ramiona na oparciu kanapy. Zupełnie jak król, czekający, aż jego służąca się nim zajmie.
            Cóż, i tak ja robiłam pranie, więc czyszczenie kanapy przypadłoby mi. Nie miałam wyboru.
            - Shikamaru. Nauczył się poruszać cieniem i rzucać nim takimi fajnymi nożami – odpowiedział radośnie blondyn, skacząc wokół sofy i próbując pokazać, jak cienie Nary wiły się i chwytały broń. Wyglądało to, jakby udawał ośmiornicę. Uśmiechnęłam się lekko, wycierając czystszą już skórę Uchihy suchym kawałkiem ręcznika.
            Normalnie siedzenie obok i czyszczenie jego ran przebiegałoby pewnie w milszej atmosferze, jednak mój obecny nastrój i obecność Naruto znacząco sprowadzały mnie na ziemię.
            - W moim pokoju jest apteczka, przynieś ją – chłopak warknął nagle do swojego przyjaciela, bez patrzenia wskazując w kierunku swojego pokoju. Niższy shinobi zniknął mi z oczu. Wydawał się zaciekawiony resztą mieszkania. I taki... pełen energii.
            - Mamy apteczkę tutaj – westchnęłam, klęcząc na kanapie i wskazując brodą szufladę w komodzie. Uchiha odwrócił łaskawie głowę w moim kierunku, ukazując swój irytujący uśmieszek.
            - Wiem. Ale chciałem się go pozbyć na parę minut – odparł, chwytając mnie ręką za głowę i przyciskając mnie do swoich ust. Wyrwałam się po chwili, delikatnie, rzucając mu poważny i suchy wzrok. Po zastanowieniu wytarłam skórę obok jego oka. Nadal była brudna.
            Chłopak zmierzył mnie spojrzeniem pełnym dezaprobaty i konsternacji.
            - Nie mam na to czasu i ochoty, Sasuke – odparłam, odsuwając się jeszcze bardziej, gdy tylko usłyszałam głośne kroki Naruto. Nie zdjął butów. – Dzięki – mruknęłam cicho, gdy wręczył mi białe pudełko. – Czemu nie poszedłeś z tym do szpitala? – spytałam współlokatora, wyciągając waciki i spirytus. Marnie to wyglądało. Jeśli Sasuke nie chciał mieć blizny na podobieństwo Kakashi’ego, powinien był pójść z tym do medic-nina.
            - Tutaj było bliżej.
            - Megumi-chan chciała go uleczyć, ale on się nie dał – zaśmiał się Naruto zza moich pleców. Stał blisko, pochylając się obok mnie z rękoma opartymi na kolanach i obserwując, jak idzie ratowanie brwi Sasuke. Chyba miał z tego niezłą frajdę. Uniosłam brew, skupiając się na odkażaniu rany i starając się nie dać po sobie poznać mojego rozbawienia i zdziwienia zarazem. Sasuke posłał Uzumaki’emu spojrzenie mówiące mu, by się zamknął. Najwyraźniej przekaz nie dotarł. – Widocznie Teme przewidział, jaką fachową opiekę otrzyma w domu. - Uśmiechnęłam się lekko, przyglądając do rozcięcia gazę i mocując ją cienkimi plastrami. - Ano saa, co do opieki... – Uzumaki wtranżolił się na kanapę, gdy tylko zaczęłam sprzątać przybory. – Jak tam twoje rany, Niko-chan?
            - Już lepiej. Dzięki – odparłam nadal grzecznie, acz przez zaciśnięte zęby, przypominając sobie o bandażu obwiązanym wokół niemal całego mojego tułowia. Wolałam o tym nie rozmawiać. Zapomniałam jednak, że blondyn nie był mistrzem w łapaniu aluzji.
            - Sakura-chan nieźle ci dowaliła, nie? – zaśmiał się, na co Sasuke uniósł brew. Nie było go tam. Była szansa, że jeszcze nie wiedział. Cóż, przynajmniej do tego momentu.  – Kto by pomyślał, że w tym ciele jest tyle siły!
            - Sakura ją tak urządziła? – upewnił się Uchiha z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. Rzucił mi przelotne spojrzenie. Przymknęłam oczy, oddychając głęboko i odkładając apteczkę na stół. Skrzyżowałam potem ręce.
            - Dwa ciosy naładowane chakrą. Złamała ci obojczyk i trzy żebra, nie? – Uzumaki oparł się łokciem o oparcie kanapy, patrząc na mnie wyczekująco. Zacisnęłam pięści, nadal słysząc w uszach chrzęst pękających kości. Haruno podobno chwaliła się potem, że w każdym momencie mogłaby mnie otruć, ale „okazało się, że zwykłe taijutsu wystarczy”. Też coś. Nigdy nie czułam tak silnie pulsującej chakry wystrzeliwanej w ułamku sekundy. To dopiero kontrola.
            - Dwa żebra – poprawiłam go. Czy na dzisiejszej imprezie każdy będzie o to pytał? Naprawdę, nie wystarczyło, że wprałam Megumi? Miałam dobić każdą inną kunoichi w wiosce, by ludzie dali mi spokój? Miałam zły dzień. No, może dwa. Przecież nigdy nie podawałam się – w przeciwieństwie do Sasuke – za najlepszą w czymkolwiek. O co był ten cały szum?
            - Tak czy inaczej, mam świetną drużynę – mówił dalej Uzumaki. – Sakura-chan pokonała Niko-chan, Hinata spokojnie by się zajęła Megumi-chan... No i ja jestem oczywiście silniejszy od ciebie – dokończył z dumą shinobi, wskazując na zrelaksowanego Sasuke.
            - Niewątpliwie – odburknął z sarkazmem brunet. Wydawał się niewzruszony przegraną, raną czy moimi brakami. Widać intensywne treningi z Kakashi’m przypadły mu do gustu. Jounin stwierdził, że koniec z forami dla chuuninów i rozpoczął intensywną pracę nad swoim pupilkiem. Szkoda, że tylko jednym.
            No tak. Cokolwiek się nie działo, Uchiha był ponadto. W przeciwieństwie do mnie – porażki tylko go motywowały. Od naszego powrotu wstawał o świcie i robił tyle rzeczy, że rzadko widziałam go w domu. Co do mnie... no cóż. Nie lubiłam, gdy mi coś narzucano. A gdy treningi były narzucone przez brak misji, a towarzystwo Megumi przez nowy skład grup... wolałam siedzieć w domu.
            I rzucać sobie samej kłody pod nogi, pozostając w tyle.
            - Nietaktowny przyjaciel zostaje na obiedzie? – spytałam donośnym głosem, podpierając się pod boki. Miałam już dość dyskusji na temat tego, jak beznadziejnie szły mi treningi.
            - Myślę, że dobe musi już iść – stwierdził czarnowłosy, podnosząc się z kanapy.
            - A co takiego pichcisz? – spytał blondyn od niechcenia, zupełnie go ignorując.
            - Wołowinę w sosie sukiyaki, a do tego namasu, takenoko, pieczone owoce morza...
            - No dobra, przekonałaś mnie – zaśmiał się niebieskooki shinobi, klepiąc mnie lekko po ramieniu.
            Po szybkim podgrzaniu wszystkiego, co zdołało ostygnąć, zasiedliśmy do bogato zastawionego stołu. Nawet bez takiego zamierzenia ugotowałam jedzenia na trzy osoby. Conajmniej.
            - Chciało ci się to wszystko gotować? – spytał Sasuke nie tyle z troską, co politowaniem. Westchnęłam.
            - Lubię to robić, dlatego tak dużo dziś wyszło. Musiałam zająć czymś myśli – machnęłam ręką, wracając do swojej porcji warzyw. Naruto wcinał jak szalony, nareszcie siedząc cicho.
            - Może gdybyś ciągle nie myślała i nie gotowała, treningi szły by ci lepiej... – mruknął Uchiha niby niewinnie, nie podnosząc przy tym wzroku znad talerza. Zmrużyłam oczy.
            Nie wiem, czy to towarzystwo Kakashi’ego czy Megumi tak na niego działało, ale coraz częściej był nie do zniesienia. Rozumiałam jego więź z Hatake. Byli trochę podobni. Treningi Sharingana, wspólne chakry w ninjutsu, te sprawy. Co ja miałam jednak w tym czasie robić? Kontakt z Anko zupełnie się urwał, genjutsu Akane wychodziło mi bokiem, a każdy inny jounin miał tak napięty grafik, że musiałby się zdarzyć cud, by znalazł czas dla nic nie wartej i nikomu nie znanej dziewczyny z drużyny Wspaniałego Uchihy i Legendarnego Kakashi’ego.
            - Może – odparłam, trzymając pałeczki tak mocno, że były na skraju pęknięcia. Jeszcze jedno jego słowo, a naprawdę mogłabym się wziąć za treningi, a ten dupek musiałby wyżyć na fast-foodach i daniach z mikrofali.
            Jak go znałam, pewnie poszedłby z tym do Megumi. Przecież tak dobrze się dogadywali...
            - To wszystko jest... – zaczął blondyn, wsuwając kolejne kęsy jak maszyna. - ...naprawdę cudowne – wymamrotał, próbując uśmiechnąć się z pełnymi ustami. Nie mogłam powstrzymać cichego parsknięcia na ten widok. – Stary, ożeń się z nią, normalnie. Dawno nie jadłem takich cudów.
            Dopiero w tym momencie Uchiha podniósł głowę w moim kierunku. Był to już jego stary wzrok. Pełen energii, zawziętości i niesamowitej pewności siebie. Przez chwilę patrząc na jego ciemne tęczówki wyłaniające się spomiędzy kosmyków jego włosów zapomniałam o całej irytacji w jego kierunku.
            - Dobry pomysł, nawet jak na ciebie, uchiratonkachi – przyznał z lekkim uśmieszkiem, nie zdejmując ze mnie tego intensywnego spojrzenia. Uśmiechnęłam się lekko, wracając do rozmowy i ignorując dziwne ciepło roznoszące się po moim ciele.
            Ożenić się. Ze mną. Niedoczekanie.
            - Do usług, teme – odparł Naruto, zupełnie ślepy na naszą wymianę spojrzeń. Po kilkusekundowym zastanowieniu podniósł się i chwycił półmisek z warzywami, dokładając sobie tyle rzeczy, że razem z jego pierwszą porcją znacznie przekraczało to ilość możliwą do zjedzenia przez normalnego człowieka. – Idziecie dziś do Ino? – spytał po minucie ciszy, jedząc między kolejnymi słowami jakby była to najłatwiejsza rzecz na świecie.
            - Nie ma mowy – odparł Uchiha, dolewając sobie ramune.
            - Ja idę. Kupiłam nawet prezent od nas dwojga... – Rzuciłam wymowne spojrzenie w stronę czarnowłosego shinobi. - ...ponieważ wiedziałam, że na niektórych nie mogę liczyć.
            Uchiha odesłał mi zimne spojrzenie znad szklanki pochłanianej oranżady.
            - W takim razie, skoro dupek nie idzie, może być to też prezent ode mnie? – Uzumaki podrapał się w głowę, robiąc błagalną minę. Jego talerz był pusty. Oh, Kami. – Byłem tak zajęty patrzeniem, jak Sasuke-teme obrywa, że zupełnie zapomniałem coś kupić. Oddam ci pieniądze.
            - Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się. – To w sumie świetny pomysł.
            Impreza odbywała się w domu Ino. Jej rodzina mieszkała w budynku, w którym znajdowała się też ich kwiaciarnia. Mieszkanie użytkowe znajdowało się na górze, a ich okna wychodziły na ruchliwe ulice Konohy.
            - Ohayo, Niko, świetnie wyglądasz – przywitał mnie Kiba, znikąd pojawiając się za moimi plecami, gdy tylko stanęłam przed drzwiami frontowymi. Miał na sobie zwykłą koszulkę i jeansy. Odetchnęłam z ulgą. Obawiałam się, że Yamanaka będzie wymagała bardziej... odświętnego stroju.
            - Cześć – odpowiedziałam, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. W ogóle go nie znałam. On też o mnie nic nie wiedział. Ba, dziwiłam się, że pamięta moje imię. Lubił psy. Wymyślenie komplementu dotyczącego psów było trudnym zadaniem. Odpuściłam sobie.
            - Nie wchodzimy? – spytał, unosząc brew i naciskając klamkę bez pukania. Poczułam mocny zapach jego perfum. Świeży i sportowy, zupełnie inny od tych, których od wielkiego dzwonu używał Uchiha. Jak ostatnia debilka założyłam włosy za ucho i pozwoliłam wepchnąć się do środka.
            Spodziewałam się czegoś... gorszego. Ludzi było sporo, to fakt. Stali pod ścianą, rozmawiali przekrzykując głośną muzykę o wyraźnym bicie i siedzieli na schodach, jedząc drobne przystawki. Kiba zniknął, a ja zostałam sama, rozglądając się za gospodynią. Poznawałam kilka twarzy, ale stojąc na środku z fioletowym pakunkiem w ręku i nie wiedząc zupełnie, gdzie mam iść, nie czułam się na tyle pewnie, by do kogokolwiek zagadać.
            Gdzieś w tłumie mignęły mi różowe włosy upięte w koński ogon. Uznałam że tam, gdzie Sakura, musi być też Ino.
            Rzeczywiście. Yamanaka stała w kuchni, plotkując z dziewczynami, które na początku nie zauważyły mojej obecności. Dopiero gdy wcisnęłam się w gadatliwą grupkę by przywitać jubilatkę, miałam okazję zobaczyć twarz Hinaty, Tenten i...
            - Cześć, Megumi – syknęłam z krzywym uśmiechem.
            - Hej, Niko – odparła szatynka z nieukrywaną niechęcią. Miała na sobie strój, który nawet – wyjątkowo – nie pokazywał całego jej dekoltu. – Będziesz mnie bić, czy mam zawołać Sakurę, by znowu sprała ci tyłek?
            Zacisnęłam zęby. Bezczelność. Mówiła to z taką wyższością, jakby sama była Haruno lub ta co najmniej zawdzięczała jej przypadkowe zwycięstwo. Wiedziałam oczywiście, że pokonanie niedawno przywróconego do służby medic-nina, jakim była Ashikaga, nie było wielkim wyzwaniem. Zrobiłam to jednak w tak krótkim czasie i z taką klasą, że naprawdę miałam nadzieję, że zamknie jej to dziób na jakiś czas.
            Czekającą na wydostanie się z moich ust ripostę zdusiła Ino, z którą przywitałam się serdecznie, wręczając jej przy tym starannie oklejony przeze mnie pakunek. Spojrzała na niego z dobrze zagraną wdzięcznością.
            - Sasuke się nie pojawi? – spytała, zupełnie jakby nie obchodziło jej, co jest w środku. Zadała jednak pytanie negatywne. Zapewne wiedziała już, jaka jest odpowiedź. Nie była wcale taka głupia. Uchiha nie był typem imprezowicza. Zwłaszcza, gdy dane spotkanie nie było organizowane przez Hokage i obowiązkowe.
            - Nie. – Potrząsnęłam głową, wyraźnie widząc, jak kąciki jej umalowanych błyszczykiem ust opadają lekko w dół. – Kazał jednak życzyć ci wszystkiego najlepszego – skłamałam, przybierając swój najszczerszy uśmiech.
            - Czyżby. – Blondynka uśmiechnęła się, przerzucając ciężar ciała na drugą nogę i patrząc na mnie z góry serdecznym wzrokiem spod ozdobionych błękitem powiek. – To miłe, Niko-chan. Ale nie martw się o mnie. Sasuke ma tu godne zastępstwo – zapewniła, a jej wzrok powędrował gdzieś w dal, tuż nad moim prawym ramieniem. Obróciłam się w tamtym kierunku, widząc ekscytację w jej oczach.
            Tuż obok nas pojawił się chłopak z Korzenia. Dokładnie ten, którego spotkałam pierwszego dnia w ANBU. Jemu też robili tatuaż. Wyglądał inaczej w tamtym świetle, ale to na pewno był on. Ta fryzura, te dziwnie zaciśnięte oczy. Jak on miał na imię?
            - Sai, to jest Niko – przedstawiła mnie blondynka, a ja podałam chłopakowi rękę, uśmiechając się do niego znacząco. Chyba mnie nie pamiętał. A Sai to było jego prawdziwe imię. Kto by pomyślał.
            - Miło poznać – powiedział dostojnie i formalnie, niemal wyrecytował. Coś w jego głosie i postawie ciała wyglądało znajomo. Ino obserwowała nas uważnie, jakby na coś czekając. Dziwne.
            - Ciebie również – odparłam, nie zdejmując wzroku z jego twarzy i próbując zrozumieć, skąd brało się we mnie to dziwne uczucie. Znałam go? Wszystko było możliwe, gdy części życia się nie pamiętało. Na myśl, że w jakikolwiek sposób Sai może mieć coś wspólnego z Akazuno, moje serce zaczęło bić szybciej.
            W momencie, gdy nasze dłonie się rozłączyły, chłopak odrzucił głowę do tyłu, mierząc mnie uważnym wzrokiem i jeszcze bardziej mrużąc oczy. On też mnie znał.
            - Oboje jesteście tu w miarę nowi, zostawię was samych na moment, muszę zobaczyć, co ten Naruto tam wyprawia – zaśmiała się Ino, odchodząc z nierozpakowanym prezentem trzymanym kurczowo w rękach.
            - Tsuyu. – Usłyszałam tuż obok ucha, gdy obejrzałam się za blondynką opuszczająca kuchnię i zostawiającą mnie w dziwnej sytuacji z nieznajomym. No dobra. Pół-znajomym.
            Gdy jednak wypowiedział mój przydomek, wszystko stało się jasne. Poznał mnie po glosie. Ja jego też.
            - Gashi – uśmiechnęłam się, witając go po raz kolejny. Chłopak, którego zwerbowano tego samego dnia, co mnie i którego poznałam w kwaterze. Nie dość, że byliśmy razem w drużynie, za krótko jednak widząc nasze twarze w ciemnościach, by poznać się na pierwszej misji, teraz wylądowaliśmy na jednej imprezie. – Cóż za zbieg okoliczności – przyznałam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Czy znajomość z partnerem z ANBU nie była niebezpieczna? W sumie wiedział o mnie tak samo mało, co ja o nim. Trzeba było to zgłaszać kapitanowi? Dobrze nam się współpracowało, jego sztuczki z tuszem były niezwykłe. Szkoda byłoby się rozstawać. – Co tu robisz? – zapytałam, czując, że z ust mojego cichego kolegi z ANBU szybko nie padnie jakiekolwiek pytanie kruszące lody.
            - Ino poprosiła, bym przyszedł – odparł chłopak prosto, nie zdejmując ze mnie wzroku czarnych, jednolitych tęczówek. Czułam się trochę nieswojo. Czasami wyobrażałam sobie moich towarzyszy z jednostki, skupiając się oczywiście na ich twarzach ukrywanych pod maskami. Podczas gdy Ryoushi wydawał się czarującym, ekstrawertycznym, starszym ode mnie chłopakiem, Gashi’ego wyobrażałam sobie jako młodszego ode mnie, zagubionego chłopca. Mało mówił, był zawsze spokojny i rozsądny, a jego stoicyzm w wielu przypadkach uspokajał też mnie.
            - Jak się poznaliście? – spytałam, wiedząc doskonale, że lepiej poradzę sobie rozmawiając z kimś z jednostki niż udając, że dobrze się bawię ze znajomymi Sasuke. Szkoda, że Temari wyjechała do Suny. Z nią dogadywałam się najlepiej.
            - Jestem w drużynie E. Poznałem Ino na polu treningowym – odpowiedział Sai bez emocji w głosie. Zachował się jak posąg. Każda jego mina była jak zaprogramowana i przemyślana strategia. Poza krótkimi odpowiedziami nie mówił nic.
            - Drużynie E? – powtórzyłam.
            - Ja, Hyuuga Neji i Nara Shikamaru – wytłumaczył. Dopiero teraz zauważyłam, że podczas gdy ja opierałam się o ladę w kuchni z rękami skrzyżowanymi na piersi, on stal niemal na baczność. Słyszałam od Kapitana Surotaiki o shinobi wychowanych w Korzeniu, ba – widziałam go na własne oczy na misjach. Było to jednak o wiele łatwiej przeoczyć lub zignorować, gdy Sai ubrany był w jednolity z moim strój i maskę. Teraz jego słowa, ton i mowa ciała aż krzyczały, że jest urodzonym żołnierzem. A jednocześnie zamkniętym w sobie, inteligentnym i spokojnym chłopakiem.
            Jego cera była jeszcze bledsza niż Sasuke. Była przy tym idealnie gładka i pozbawiona wszelkich skaz, niczym porcelana. Jego oczy podobnie jak jego twarz nie zdradzały szczerych emocji, co wyraźnie różniło go od Sasuke, w którego spojrzeniu niemal zawsze mogłam dostrzec choć część jego nastroju. Włosy Sai’a były sztywne, kruczoczarne i krótko przycięte, by w niczym nie przeszkadzały.
            - Ja jestem z Sasuke Uchihą i Megumi Ashikagą – dodałam od siebie, bojąc się o zmianę toku rozmowy na coś innego niż obowiązki shinobi. Chłopak nie wydawał się być jakkolwiek tym zirytowany. Nie palił się też, by iść bawić się z resztą. Z krzyków, jakie dochodziły z salonu, wnioskowałam, że impreza trwała w najlepsze.
            Czekając na odpowiedź i jego uprzejmy, delikatny głos, spojrzałam na swoje ręce z umalowanymi na zielono paznokciami. W mieszkaniu było bardzo ciepło. Być może długie, szare jeansy nie były mądrym wyborem.
            - Ashikaga? Ta z dużymi cyckami? – upewnił się shinobi, lekko przechylając głowę. Uśmiechnęłam się w reakcji na jego bezpośredniość i słownictwo, a potem przewróciłam oczami.
            - Tak, ta.
            - Poznałem ją przed kilkoma momentami. Też jest nowa – stwierdził z lekkim, uroczym uśmieszkiem nie znikającym z jego twarzy.
            - I jak wrażenia? – Uniosłam brew.
            - Gdybym nie był gentlemanem, stwierdziłbym, że wywołała na mnie wrażenie... jak wy to mówicie... – Chłopak uniósł wzrok ku górze, drapiąc się przy tym z zagubieniem w podbródek, jakby próbując przypomnieć sobie coś, co niedawno przeczytał. - ...niezłego kawałka zdziry? – dokończył niepewnie.
            - Myślę, że się dogadamy – zachichotałam, a on odpowiedział mi czymś, co spokojnie mogłam uznać za jego wersję serdecznego uśmiechu.
            Nikt poza mną nie kwapił się, by rozpocząć rozmowę z nowym towarzyszem broni. Był w drużynie Nary i Neji’ego. Nie dziwne, że stał sam. Żaden z nich nie był typem zapraszającym do wspólnych zabaw i rozmów. On też zdawał się nikogo nie znać. Każdego przechodnia dokładnie za to oglądał i analizował, przymykając oczy.
            Rozmawialiśmy w kuchni do momentu, gdy Ino nie wypędziła nas do salonu, gdzie odpakowywała prezenty, a Naruto i Kiba rozlewali alkohol. Właściwie to przez ten czas widziałam już wszystkich znajomych chuuninów z Konoha. Poza Sasuke, oczywiście. Tenten nie odstępowała na krok Neji’ego. Sakura nawiązywała bliższe więzi z Hinatą, z którą była pierwszy raz w drużynie. Ino zażądała zwrotu Sai’a, który pomógł jej sprzątając papierki po upominkach. Była nim naprawdę zaaferowana. Shino siedział pomiędzy zasypiającym z nudów Shikamaru i Neji’m. Lee i Chouji jedli.
            Moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Megumi, stojącej pod ścianą naprzeciwko w dokładnie takiej samej pozycji i dokładnie tak samo – samotnie.
            Ino przyszła podziękować mi za prezent. Kupiłam jej spory flakonik perfum o zapachu bergamotki, lawendy i owoców leśnych. Gdy uświadomiłam ją, jak bardzo Sasuke lubi te zapachy, nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu.
            Przez wygłupy chłopaków i rozchodzenie się gości po kuchni i na balkon, zwolniło się miejsce na kanapie. Nalałam trochę mirinu sobie i Sai’owi, który maszerował powoli w moim kierunku. Usiadł obok mnie, zachowując jednak odpowiedni dystans. Zarzuciłam nogę na nogę, poprawiając trochę popsuty już warkocz.
            - Ten Sasuke to podobno niezły cham – zaczął rozmowę brunet, podnosząc swoją szklankę i wąchając nieufnie przezroczysty alkohol. Musiał nasłuchać się narzekań Ino lub usłyszeć rozmowy reszty znajomych. Rzeczywiście, zignorowanie zaproszenia na urodziny bez odpowiedniego usprawiedliwienia czy przeprosin było sporym nietaktem.
            - Da się go znieść – przyznałam, próbując nie wspomnieć, jak podobni do siebie byli z Sai’em. Nie tylko z wyglądu. No, może Sasuke nie założyłby takich wąskich spodni.
            - Dawajcie ludzie, co tak siedzicie! Macie się bawić – wrzasnął Naruto, pogłaśniając muzykę i popisując się skokiem przez barierkę schodów. Właśnie na coś takiego czekałam. Zastanawiałam się tylko, czy nie złapie się żyrandola.
            Energiczny blondyn sprowadził do salonu wszystkich próbujących uniknąć szaleństw i chowających się na najwyższym piętrze, w pokoju Ino. Ludzie zeszli niechętnie na dół, poganiani także przez Lee.
            - Troglodyci – westchnął Sai, sącząc wino. Zmarszczył brwi w odrazie, gdy niektórzy z gości zaczęli podrygiwać w rytm muzyki na specjalnie do tego wyznaczonym fragmencie podłogi. Naruto i Lee znacznie odstawali przy tym od reszty. Ino przygotowywała więcej drinków, nie przejmując się widocznie nieuniknionymi zniszczeniami, do jakich prowadzili pijani shinobi o nadludzkiej sile. Całkiem dobrze spełniała się w roli gospodyni. Przystawki też były zjadliwe. Zwłaszcza te kruche ciastka.
            - Ohayo – usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam w górę, by spotkać się z różowym topem wysadzanym odbijającymi światło cekinami.
            - Cześć, Pasztecie – przywitał się Sai, za co od razu dostał pięścią w twarz. Musiał poznać Sakurę wcześniej. Czy tylko dla mnie był taki miły?
            - Jak tam twoje rany? Wszystko w porządku? – spytała kunoichi, siadając obok mnie, na fotelu. Nie wydawała się bawić za dobrze. Na pewno zastanawiała się, gdzie jest Sasuke. W jej pytaniu nie słychać było jednak pośpiechu czy ignorancji. Pewnie interesowała się jako medic-nin.
            - Jak w zegarku. Operowała mnie Shizune – odparłam, podnosząc butelkę mirinu z pytaniem w oczach. Dziewczyna przytaknęła, odbierając po chwili pełną szklankę. Spojrzałam ze współczuciem na bruneta rozmasowującego sobie policzek. Znałam ten ból.
            Być może znalazłam nowego partnera treningów? Sasuke z pewnością nie byłby tym zachwycony, ale... kogo to obchodziło?
            - No tak. Zapomniałam – odparła, biorąc kilka łyków. Sai milczał, uważnie obserwując i analizując dzikie zachowanie ludzi na parkiecie. W pewnym momencie aż zakrył usta ściśniętą w pięść dłonią. Dla chłopaka nastawionego na służbę w jednostce coś takiego musiało być iście niezwykłe. I bezsensowne. Cóż, w pewnym sensie go rozumiałam. – Powtórzymy to?
            - Co takiego? – Zamrugałam oczami, odrywając zmęczony wzrok od Tenten namawiającej Neji’ego do oderwania się od ściany.
            - Nasz pojedynek – odparła Haruno tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie pokazałaś ostatnio pełni swoich możliwości – przyznała poważnie. Jej zielone oczy zdradzały determinację, ale i szacunek. Bardzo się zmieniła od naszego pierwszego spotkania. Wiedziała, że ja i Sasuke mieszkaliśmy razem. Piekła u nas w kuchni ciasto. Musiał jej powiedzieć, że tam mieszkam. Ba, wszędzie walały się moje rzeczy.
            Mimo to była dla mnie miła. Przeszło jej? Może coś kombinowała? Chciała prawdziwej rywalizacji? Dziwne. Jeszcze kilka miesięcy temu zarzekałam się, że między mną i Sasuke nigdy nic nie było i nie będzie, a teraz na poważnie rozpatrywałam walkę z jego byłą partnerką z drużyny tylko za to, że mamy podobne gusta.
            - Bo to prawda – uśmiechnęłam się pewnie. Sakura dopiła swój napój i poszła na parkiet, dołączając do Tenten, Megumi i innych dziewczyn, których nie znałam. Jedna z nich była bardzo... blisko Kiby.
            - Co oni wyczyniają? – stęknął Sai, dolewając sobie alkoholu. Czy w Korzeniu uczyli pić? Możliwe, że uodparniali swoich ludzi na potrzeby misji. Zauważyłam, że moje nogi zaczynały powoli mięknąć. Może była to kwestia mojej wątłej postury. Po Artyście nie było nic widać.
            - Sama nie jestem w tym wszystkim dobra, ale mogę ci to próbować na bieżąco tłumaczyć. Choć nie gwarantuję, że wszystko pojmę – zaoferowałam, przysuwając się bliżej, by shinobi mógł mnie usłyszeć przy tej irytującej muzyce.
            - Czemu? – spytał, nie odrywając wzroku od parkietu. Rozmawiało się z nim podobnie jak Sasuke. Mówił sucho, krótko. Nie czułam w tej rozmowie jednak nic pociągającego. Żadnej pewności siebie, żadnych podwójnych znaczeń. Zero flirtu czy humoru. Po prostu – rozmowa. Równie dobra, jak każda inna.
            - Bo wydajesz się zagubiony.
            - Czemu nie jesteś dobra – poprawił swoje pytanie czarnooki, spoglądając szybko na mnie.
            - Czemu tak sądzę czy czemu tak jest? – spojrzałam na niego znad szklanki, wytrzymując jego spojrzenie. Zero reakcji. Zastanawiałam się, czy naprawdę nic nie czuł. Wielu shinobi chciałoby się doprowadzić do takiego stanu, stać się idealnym wojownikiem. Po Sasuke, jak bardzo by się nie zarzekał, że to osiągnął – zawsze było widać, że to nie prawda. Przy Sai’u... nie byłam już tego taka pewna.  
            - Nie ma potrzeby, byś tłumaczyła swoje osądy – odparł brunet formalnym tonem, uśmiechając się delikatnie. – Siedzisz tu sama i rozmawiasz z samotnikiem, bez swojego przyjaciela czy koleżanek. To oczywiste, że jesteś trochę do mnie podobna. – Zmarszczyłam brwi. Wcale nie. To, że nie brałam udziału w zabawach shinobi, nie znaczyło, że ich nie rozumiałam, nie tolerowałam czy byłam wypraną z uczuć maszyną. Bliżej było mi do Sasuke w tej kwestii. Robiłam to z wyboru i lenistwa, nie z braku umiejętności, jak Sai. – Ciekawi mnie, co to spowodowało.
            Westchnęłam. Książkę pisał? Bawił się w psychologa? Znaliśmy się dopiero godzinę, a on już pytał o takie rzeczy. No cóż. Kolejny objaw braku przystosowania i wyczucia.
            Chociaż nazwał Sasuke moim przyjacielem. Może nie był taki znów nieczuły. Albo – znów – nasłuchał się od Ino.
            - Krótko mówiąc jestem sierotą bez przeszłości i krewnych... z bardzo trudnym charakterem – odparłam radośnie, wiedząc już kilka sekund po tym, jak to powiedziałam, że zaczynał przemawiać przeze mnie alkohol.
            Mimo to nie przejęłam się. Cóż mogło zaszkodzić gadanie głupot przy osobie, która mało komu miała okazję je powtórzyć? Pewnie nawet nie rozumiał, że moje zachowanie było dziwne.
            To było przyjemne. Poznawanie nowych ludzi. Taki nowy początek. Lubiłam mieć czyste konto. Zwłaszcza teraz, gdy przeszłość zaczęła mnie doganiać. Nie zawsze ta prawdziwa.
            Sai nadal obserwował ze zdziwieniem parkiet oraz Ino i Hinatę krzątające się po pomieszczeniach.
            - Tak naprawdę wszystko trudno zrozumieć póki samemu się tego nie doświadczy – stwierdziłam, mówiąc głównie ze swojego doświadczenia. Przykułam tym zdaniem pełną uwagę czarnookiego. – Tak, jak bycie shinobi dla niektórych może być absurdalne i niebezpieczne - dla nas nie jest, bo to robimy. Tak samo trudno jest zrozumieć miłość, gdy nie spotkało jeszcze odpowiedniej osoby, czy chęć do tańca... – Tu wskazałam na bawiących się ludzi. - ...gdy nigdy się nie tańczyło.
            - Sprytnie powiedziane. – Sai złapał się za podbródek, mrużąc oczy z zaciekawieniem. – Do tej pory czytałem dużo książek na takie tematy i ciągle dziwiłem się, czemu z całą tą wiedzą o ludzkich zwyczajach nadal czuję się wyobcowany. Może to jest odpowiedź. – Spojrzał na mnie otwarcie. – Dziękuję.
            - Nie ma sprawy. – Odwzajemniłam uśmiech, kończąc swój napój. Stanowczo mi wystarczyło na dziś.
            Tak zaaferowałam się naszą filozoficzną rozmową, że zupełnie nie zauważyłam zbliżającej się ku nam grupki shinobi. Hinata trzymała się Naruto za bluzkę, a uśmiechnięta Ino stała tuż obok nich, podpierając się pod boki. Sakurę zauważyłam niedaleko za nimi.
            - Będziecie tu tak siedzieć, czy ruszycie tyłki? – spytała władczo blondynka, patrząc szczególnie na chłopaka obok mnie. Uniosłam ręce w geście obrony.
            - Ja nie tańczę. Nie potrafię. – Wzrok Ino zdradzał, że to ją nie obchodzi. – Wstydzę się. Upiłam się. Nie mogę, ja...
            Sakura pochyliła się nad kanapą i złapała mnie mocno za ramię, a Ino zrobiła to samo z Sai’em. Zaciągnęli nas w kierunku kolorowego tłumu. Dobrze, że kilka okien było otwartych, bo można byłoby się udusić. Muzyka była jeszcze szybsza i jeszcze głośniejsza, niż gdy weszłam na przyjęcie.
            - Właśnie Niko tłumaczyła mi, że oboje musimy spróbować zatańczyć – poinformował Ino Sai, uśmiechając się bez żadnej dozy spięcia czy dyskomfortu na twarzy. Jakby zupełnie go nie obchodziło, że mamy zaraz z siebie zrobić kompletnych idiotów.
            - Wcale tak nie mówiłam! – warknęłam, wyrywając rękę z uścisku Sakury. Było już za późno. Wokół nas kłębili się znajomi ludzie, od Kiby podrygującego obok Megumi po Lee robiącego śmieszne pozy. Neji stąpał z nogi na nogę, podczas gdy Tenten próbowała pokazać Hinacie jakieś figury.
            Czy oni byli ślepi na to, jak źle to wygląda?
            Spojrzałam na Sai’a, który patrzył na kolejne ruchy nowych znajomych próbując połapać się, co się dzieje i co sam ma robić. Muzyka zmieniła się na bardziej zdatną do tańca - w przeciwieństwie do łoskotu idealnie wymierzającego rytm mojego uderzania głową w ścianę na skraju załamania.
            - Nie o takim tańcu czytałem – przyznał głośno, pochylając się nad moim uchem. Kiwałam się lekko w rytm muzyki, co jakiś czas trącana przez kogoś łokciem. Zauważyłam, jak lekko wstawiony Naruto porywa Hinatę do tańca, kręcąc nią w kółko i śmiejąc się przy każdej nieudanej figurze.
            Tak, taniec towarzyski zdecydowanie łatwiej było zrozumieć.
            Wkrótce śladem uroczej pary poszedł też Kiba, prosząc do tańca Megumi - której na odchodne rzuciłam morderczy wzrok - i Lee, który wybłagał Haruno o ten jeden taniec. Dziewczyna zgodziła się, gdyż jej najlepsza alternatywa postanowiła zrujnować jej wieczór i zostać w domu. Neji i Tenten zniknęli mi z oczu, ale pewnie robili to samo.
            Muzyka nie przypadła do gustu wszystkim, bo niektórzy z tańczących zaczęli rozchodzić się po salonie i uciekać po coś zimnego do picia. Mogli być też zmęczeni. Ino przestała tańczyć i rzuciła się w wir zbierania brudnych szklanek i obsługiwania gości.
            Poczułam rękę na swoim ramieniu.
            - Myślę, że już wiem, jak to powinno wyglądać – oświadczył Sai, patrząc na mnie z taką powagą, jakby chodziło przynajmniej o przyszłe losy świata.
            - Wywnioskowałeś to patrząc na nich? – zaśmiałam się, wskazując palcem na Naruto potykającego się o własne nogi i Kibę dyszącego po kilku godzinach szaleństw.
            - ...i połączyłem to z czystym rozsądkiem i wiedzą praktyczną. Tak. – Pociągnął mnie za rękę, lekko, ale stanowczo. Gdy wylądowaliśmy na środku sali, chwycił obie moje dłonie. Nawet, jeśli nie myślałam o nim jak o atrakcyjnym chłopaku, moich instynktów w kwestii bliskości nie dało się oszukać. Czekałam na dreszcze, ale ich nie poczułam. Może moje ciało zrelaksowało się od picia?
            Nie straciłam jednak rozsądku.
            - To nie jest dobry pomysł. Poproś Ino. Ona na pewno... – zaprotestowałam, wysuwając swoje dłonie z jego objęć.
            - Nie tylko ja muszę się nauczyć. Ty też – oświadczył, marszcząc brwi. Mimo to reszta jego twarzy pozostawała niewzruszona.
            Przełknęłam ślinę. W sumie wydawało się to bezpieczniejsze niż robienie z siebie kompletnej wariatki na oczach Sasuke. Kogo ja oszukiwałam? On nigdy by czegoś takiego nie zaproponował. Mogła to być moja jedyna szansa na w miarę dobrą zabawę bez ciągłego martwienia się, co on lub ktokolwiek inny o mnie pomyśli.
            - No... dobrze – westchnęłam. – Ale tylko raz – ostrzegłam, unosząc jeden palec do góry. Sai odpowiedział mi idealnie wymierzonym uśmiechem godnym prawdziwego gentlemana.
            Początki były straszne. Nie wiedziałam, co zrobić z rękami, a Sai był sztywny jak kłoda. Rumieniłam się i śmiałam przy każdej wpadce, a chłopak z kamienną maską na twarzy zaraz naprawiał swój błąd. Zanim nastąpił koniec utworu wypełnionego bębnami i gitarą, opanowaliśmy już kilka figur przy których nie wpadaliśmy na siebie i nie rozdeptywaliśmy nikogo w pobliżu. Wraz z ostatnią nutą i obrotem wokół osi stanęliśmy naprzeciw siebie z prawdziwymi uśmiechami na twarzy.
            Nie wiem, czy to przez alkohol czy przez to, że naprawdę zdążyłam go polubić, ale bawiłam się całkiem dobrze.
            - Odbijany! – Usłyszałam głos Ino, która chwyciła Sai’a za ręce i odciągnęła go w głąb salonu, rzucając mi przy tym przez ramię przepraszający uśmiech. Wzruszyłam ramionami, robiąc pierwsze kroki w kierunku kanapy, w głębi serca żałując trochę, że to już koniec.
            Uważając na moje lekko chwiejne kroki nie zauważyłam, gdy przede mną pojawił się zdyszany chłopak w białym T-shirtcie. Wręczył mi wysoką, pokrytą kroplami wody szklankę przyozdobioną plasterkiem pomarańczy i kolorową słomką.
            Widząc orzeźwiający napój zorientowałam się, jak bardzo się zmęczyłam.
            - Drink za taniec – uśmiechnął się Kiba, pokazując dwa rzędy idealnie białych zębów. Jego brązowe włosy były roztrzepane na wszelkie strony i gdzieniegdzie posklejane potem.
            - Nie, dzięki... wyszalałam się już na dziś – odparłam przepraszająco. Inuzuka nawet nie drgnął.
            - Megumi się zgodziła. I tańczyła świetnie – zdradził, unosząc brew i potrząsając szklanką, by słomka zakręciła się w cytrusowym napoju. Zmarszczyłam brwi, czując przypływ adrenaliny. Nie trzeba było być geniuszem, by zrozumieć, że to wyzwanie. Kiba musiał nasłuchać się od Megumi o naszej rywalizacji.
            - Daj mi to – mruknęłam, wyrywając szklankę z jego dłoni i wypijając jej zawartość niemal jednym duszkiem. Odstawiłam naczynie na parapecie z głośnym trzaskiem i spojrzałam na mojego nowego kolegę. - Idziemy.
            Kiba tańczył... inaczej. Każdy jego ruch był nieprzewidywalny. Narzucał mi swoją wolę mocnymi szarpnięciami. Po kilkunastu sekundach przyzwyczaiłam się do tego i dałam się prowadzić, ignorując moje wszelkie instynkty każące walczyć i reagować. Miękkie nogi były łatwe do prowadzenia, choć po ruchach shinobi też było widać lekkie podpicie. Trudno było mi to przyznać, ale gdy w końcu mogłam przestać zamartwiać się tym, co mam robić i co jeszcze mogę wymyślić... poczułam się dobrze. Inuzuka miał masę pomysłów, kręcił mną i przyciągał mnie do siebie z powrotem na wiele różnych sposobów, a ja coraz bardziej nie mogłam przestać się uśmiechać.
            Tylko do momentu, gdy przyciągnął mnie naprawdę blisko. Wtedy się zorientowałam, że tak naprawdę miał prawo. Nikt nie wiedział o mnie i o Sasuke. Nikt nie wiedział też o moich dreszczach. Tak się tańczyło i to było normalne.
            Na szczęście dla szatyna to była tylko kolejna figura i nie miał przez nią nic na myśli. Uśmiechnął się i odepchnął mnie jeszcze raz od siebie, zupełnie nie zauważając, że uśmiech zniknął z mojej twarzy. Zdekoncentrowałam się na tyle, że zaskoczyło mnie kolejne pociągnięcie za rękę i wpadłam na niego, potykając się o własne nogi.
            - Coś się stało? – spytał, stojąc nagle całkowicie prosto i trzymając mnie za ramiona. Potrząsnęłam głową. Jeszcze tego brakowało, by się o mnie martwił.
            Miał... dziwne oczy. Ale te tatuaże na twarzy były fajne. Nie wspominając o budowie jego ciała.
            - Nie, nie. Zakręciło mi się w głowie. To wszystko. – Wymusiłam uśmiech na mojej spoconej twarzy. Było naprawdę gorąco. Kątem oka zauważyłam Ino tańczącą i rozmawiającą z Sai’em. Kiba uśmiechnął się i okręcił mną jeszcze raz, jakby na próbę, zaraz potem łapiąc mnie za biodra i podnosząc do góry. Złapałam się dla asekuracji za jego ramiona, śmiejąc się jeszcze bardziej. Tańczyliśmy bez większych katastrof do końca piosenki, po czym podziękowałam mu i oddaliłam się. Mój warkocz był w opłakanym stanie, więc rozpuściłam włosy i nalałam sobie czegoś zimnego do picia, po krótkim zastanowieniu zaprawiając to sake.
            A więc odrobina alkoholu nie tylko przytępiała moje instynkty i zdolności ruchowe, ale niwelowała dreszcze przy nieznajomych. Ciekawe.
            - Niko-chan. – Odwróciłam się, słysząc znajomy głos i zauważając stojącego prosto Lee. Miał na sobie koszulę w odcieniu khaki i luźne spodnie, choć jego ręce nadal obwiązane były bandażami, a zza kołnierzyka wystawał zielony kombinezon. – Widziałem, jak ty i Kiba-kun świetnie się bawicie i po krótkich kalkulacjach doszedłem do wniosku, że tylko ciebie nie miałem jeszcze zaszczytu poprosić do tańca – oświadczył, lekko kiwając głową. Dopiłam swojego drinka do końca, obmyślając wszelkie „za” i „przeciw”. Ależ byłam rozchwytywana...
            ...zupełnie jakby wszyscy wiedzieli, że to pierwsza i prawdopodobnie ostatnia okazja, by mnie poznać.
            - Jasne – usłyszałam swój głos.
             Jeśli traciłam głowę, gdy podrzucił mną Kiba, to to, co robił ze mną Lee sprawiało, że omal nie dostałam czkawki ze śmiechu. Chłopak nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły. Prowadził stanowczo i szybko, co jakiś czas kopiując Inuzukę i podrzucając mną.
            - Jesteś naprawdę lekka, Niko-chan – oświadczył pomiędzy jednym ruchem a drugim.
            - To po prostu ty jesteś taki silny – odparłam, próbując uspokoić śmiech. Jego poważna, zdeterminowana mina tylko bardziej pogarszała mój stan.
            - Uznałem to za poważny komplement, dziękuję. – Zamrugał oczami, łapiąc mnie nagle mocno pod kolanami i podrzucając niemal pod sam sufit. Krzyknęłam z zaskoczenia ułamek sekundy po tym, jak sprawnie mnie złapał.
            - Nie rób tak więcej! – pisnęłam, łapiąc się go kurczowo za szyję i nadal nie dostając dreszczy. Zaczynało się to robić dziwne. Chłopak posłusznie odstawił mnie na ziemię. Zaczynało mi się kręcić w głowie, ale zbywaliśmy to oboje uśmiechem. Potańczyliśmy chwilę do momentu, gdy do salonu wróciła Ino. W głośnikach zabrzmiała piosenka o wesołym żeńskim wokalu.
            - Ino-chan! – zawołał ją Lee, machając energicznie ręką. Gdy blondynka zbliżyła się do nas, chwiejąc się lekko na wysokich szpilkach, shinobi złapał ją podobnie do mnie, a Naruto znikąd pojawił się przy sprzęcie i lekko przyciszył muzykę. – Chodźcie, chłopaki! Ino-chan była tak zajęta przygotowywaniem zabawy, że nie miała okazji się pobawić!
            Odsunęłam się szybko, widząc zgraję facetów zbierających się wokół ubranego na zielono chłopaka trzymającego zaskoczoną i roześmianą blondynkę. Nagle jej ciało pofrunęło w górę, a wszyscy shinobi byli na miejscu, by ją złapać. Naruto podgłośnił z powrotem muzykę. Yamanaka została podrzucona jeszcze kilkanaście razy, śmiejąc się i prosząc o litość pod groźbą zatrzymania tortu urodzinowego dla siebie. Po siedemnastej podróży niemal pod sam sufit została odstawiona bezpiecznie na ziemię, a chłopcy zamiast tańczyć, eskortowali ją do kuchni, by przyniosła ciasto.
            Urodziny. Śmieszne, ale dopiero dziś rano poznałam datę swoich. Były nieco ponad miesiąc temu, ale oczywiście nikt o nich nie wiedział. Nawet ja.
            Zachmurzyłam się, sącząc herbatę, którą wybłagałam u Hinaty pomagającej Ino rozdawać tort. Zbliżała się północ. Przyjście tu okazało się dobrym pomysłem, i to nie tylko z powodu możliwości poznania Sai’a. Może gdybym nie miała takiego złego humoru i nie przyszła tu z wizją katastrofy ciążącej nad wszystkim, co robię, nie doceniłabym dzisiejszej zabawy.
            Gdy wszyscy zjedli ciasto – niektórzy ze sporymi trudnościami – wznowiono zabawę. W tłumie nieznajomych twarzy ciężko było mi wypatrzeć kogoś znajomego, a miałam jeszcze ochotę potańczyć przed powrotem do domu. Nie po to wyznaczyłam dzisiejszy wieczór jako dzień wolny od misji ANBU, by go nie wykorzystać. I tak miałam szczęście, że zebranie okresowe było wczoraj.
            Podświadomie szukałam po twarzach Naruto lub Neji’ego. Ich dwóch nie bałam się poprosić do tańca i jeszcze z nimi się nie bawiłam. Widziałam za to Shikamaru wdrapującego się po schodach na górę. Jego z pewnością nie dałoby się namówić.
            Dostrzegłam blond czuprynę Naruto, gdy był w trakcie tańca z Sakurą. Neji też gdzieś zniknął, więc wróciłam do swojego ulubionego parapetu przygotować sobie kolejnego drinka. Uczucie skołowania zaczynało powoli mnie opuszczać, a jego miejsce próbowało zająć znużenie. Nie chciałam na to pozwolić.
            Zaśmiałam się. Sama do siebie.
            - Udoskonaliłem swoją technikę. – Usłyszałam delikatny głos obok ucha, doskonale wiedząc, że to Sai. Spojrzałam na jego lekko zarumienione od gorąca policzki i rozwichrzone w tańcu włosy. Jego koszulka była pognieciona. Jak na żołnierza Korzenia -  powinien się wstydzić. – Jeśli nie jesteś zajęta... – zaczął, a ja chwyciłam go pospiesznie za rękę. Zaczynająca się piosenka nie brzmiała wcale tak źle.
            - Jasne, chodź – uśmiechnęłam się, kierując go na parkiet. Sai poprowadził mnie w kilka naprawdę sprawnych obrotów, przekładał przy nich moje ręce nad swoją głową i odpychał mnie w odpowiednich momentach. Szybko się uczył. Spojrzałam na dół, zahipnotyzowana jego wymierzoną i idealna pracą nóg. – Widzę, że ćwiczyłeś – zaśmiałam się, gdy byliśmy z powrotem na tyle blisko siebie, by mnie usłyszał. Potwierdził kiwnięciem głowy, po czym chwycił mnie za biodra, jak Kiba, obracając się wokół własnej osi i upuszczając mnie na ziemię. Na jego twarzy było widać zupełne skupienie. Jego wzrok był analizujący - ciągle musiał myśleć, co jeszcze zapamiętał i jak zareaguję. W przeciwieństwie do improwizowanych i niedokładnych ruchów Inuzuki i przesadzonych i męczących pomysłów Lee, z brunetem tańczyło się doskonale.
            W pewnym momencie chłopak przyciągnął mnie do siebie, trzymając jedną rękę pomiędzy moimi łopatkami, a drugą tuż nad paskiem moich spodni i przechylił mnie, zawisając nade mną z twarzą bez wyrazu. Spojrzałam w dół z uśmiechem. Byłam około trzydzieści centymetrów nad podłogą, a po nim nie było widać, jakby trzymanie mnie w ten sposób sprawiało mu jakikolwiek problem. Widocznie w tym szczupłym ciele było więcej siły, niż się spodziewałam. Alkohol wpływał jednak na moje wyczucie chakry. Nie byłam pewna, czy jej używa.
            - Kto cię tego nauczył? - W mgnieniu oka wróciłam do pozycji pionowej, chwiejąc się lekko, ale wciąż uśmiechając.
            - Megumi – odparł szybko Sai, kręcąc mną kilka razy. Było mi dobrze. Lekko.
            Ponownie przyciągnął mnie do siebie, słuchając się tempa muzyki. Zanim zdołałam powiedzieć, co myślę o tej kunoichi, obrócił mnie ponownie, ale zatrzymał, gdy byłam plecami do niego. Przyciągnął mnie mocniej. Tym razem tak, że uderzyłam plecami o jego tors, a on trzymał moje ręce na moim brzuchu. Tym razem dreszcze dały o sobie znać. Moje instynkty zaczęły wrzeszczeć. To stanowczo nie było normalne.
            Zaczęliśmy kołysać się w ten sposób. Chłopak miał głowę tuż obok mojej, więc jego oddech łaskotał moją szyję i ucho. Zwłaszcza, gdy mówił.
            - A tego Ino – powiedział z lekką dumą w głosie, widocznie czując moją reakcję, bo naprawdę mnie sparaliżowało. Wyrwałam się po chwili, nakładając maskę uśmiechu.
            To nie było to, na co to wyglądało. Powtarzał tylko ruchy, których wymagały od niego dziewczyny. To wszystko. Na pewno nie zdawał sobie sprawy, że miały one podłoże intymne i że nie powinien robić tak każdej napotkanej dziewczynie. Po jego minie również nie było widać, by cokolwiek miał na myśli. To był dla niego zwykły taniec. Eksperyment.
            Przeklęte dziewczyny. Rozumiałam, że Sai mógł się podobać, ale mącenie mu w głowie takimi ruchami to była poważna przesada.
            - Odbijany.
            Serce mi zamarło na dźwięk tego głosu. Niski, wibrujący, niosący ze sobą sporą dozę irytacji. Odwróciłam się na pięcie, spotykając drugą, niemal siostrzaną parę czarnych jak smoła oczu. Dopiero teraz, widząc jego twarz z wyraźnie zaznaczoną na brwi, czerwoną blizną, zrozumiałam, co robiłam przez ostatnie godziny i jak bardzo byłam pijana. Obiecałam sobie koniec po tym, co wypiłam na kanapie, a mimo to piłam dalej. Cały czas, do tego momentu.
            Jego brwi spotykały się na środku jego czoła, a szczęka była zaciśnięta tak mocno, że mogła w każdej chwili pęknąć. Nagle poczułam się bardzo mała i słaba. Instynktownie chwyciłam go za ramię, próbując się nie przewrócić, ale odtrącił moją rękę. Poczułam, jak mój wirujący świat roztrzaskuje się na tysiące małych kawałeczków.
            - Ty musisz być tym palantem, Sasuke – westchnął Sai, przekrzywiając lekko głowę i krzyżując ręce na piersi. Nawet, gdy stał prosto, był kilka centymetrów niższy od Uchihy. Był tez zmęczony i spocony. Mój pijany umysł już zaczynał kalkulować wyniki walki. Na szczęście to nie było w planach wyższego bruneta.
            Komentarz członka ANBU brzmiał, jakby nasłuchał się negatywnych rzeczy o Sasuke ode mnie. Nie wyglądało to dobrze. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Spojrzałam tylko na Uchihę.
            - Chodź. Idziemy – warknął, ignorując drugiego shinobi i ciągnąc mnie za rękę w kierunku wyjścia. Kilkoro gości przestało tańczyć i obejrzało się za nami. Poczułam, jak rumieniec zalewa moją twarz. Zrobił ze mnie idiotkę na oczach tylu ludzi!
            Zatrzymałam się, łapiąc się barierki schodów na dół. Sasuke spojrzał na mnie z pierwszego stopnia z dozą irytacji dorównującej tylko zawodowi.
            - Co ty tu robisz? Miałeś nie przychodzić – warknęłam, wściekła zarówno na niego, jak i na siebie. Wiadome było, że jeśli choć kilka sekund patrzył na nas, zanim do mnie podszedł, to widział mnie i Sai’a podczas tańca. Jeśli tak to można było nazwać. To nie był jednak powód, by psuć mi cały wieczór. – Przyniosłeś Ino prezent? – spytałam na dodatek, podpierając się pod boki. Patrzenie w dół schodów przyprawiało mnie o mdłości.
            Jeśli shinobi nie zdawał sobie sprawy z tego, jak byłam pijana, to na pewno widząc moje schodzenie z nich, szybko by to sobie uświadomił.
            - Jasne – prychnął z niecierpliwością chłopak, wyciągając rękę w moim kierunku. Odsunęłam się o krok, uciekając z jego zasięgu.
            - Ta? Gdzie on jest? – Uniosłam brew.
            - O, tu. – Brunet wskazał nonszalancko na siebie. Przewróciłam oczami. On potrafił być tak aroganckim dupkiem!
            Shinobi wykorzystał moment mojej nieuwagi i złapał mnie w pasie, sprowadzając siłą ze schodów. Na dole nie było nikogo, a muzyka była głównie dudniącym echem.
            Zagryzłam wargę, powstrzymując słowa, które cisnęły mi się na usta. W miażdżącym uścisku zostałam doprowadzona pod same drzwi domu Yamanaki, gdzie Sasuke rzucił we mnie moją kurtką, zapinając na sobie swoją własną. Spojrzałam na niego z wyrzutem, podświadomie pragnąc jednak wyjść już z tego domu i poczuć na twarzy powiew chłodnego, świeżego powietrza.
            - Nie patrz tak na mnie – warknął, naciskając klamkę i patrząc na mnie znad ramienia, czy aby na pewno idę za nim, a nie wdrapuję się jak wariatka po schodach na górę. Odwróciłam wzrok, czując gromadzące się w kącikach oczu łzy frustracji. – I tak zaoszczędziłem ci poniżenia.
            - Tak? A jakim to cudem? – jęknęłam, gdy zamiast otworzyć drzwi odwrócił się w moim kierunku z trudną do odczytania miną.
            - Jesteś wezwana do Hokage w trybie natychmiastowym. Szuka cię połowa ANBU.


* - Tak właśnie Tsunade zrobiła w oryginalnej mandze. Nie tylko wysłała Naruto Uzumaki’ego na walkę z Sasori’m i Deidarą, ale potem na pomoc w walce z Hidanem i Kakuzu. Bohater miał też przyjemność z klonami Itachi’ego i Kisame (nie pamiętam dokładnie, jak to było) oraz byłym członkiem Akatsuki, Orochimaru. Nie wiem, za kogo Masashi Kishimoto ma Piątą Hokagę, ale ja mam o niej lepsze zdanie.

Obserwatorzy