Kapusta... trochę marchwi, groszku.
Rzepa, rzodkiewki. Przy szale krojenia i pilnowaniu bulgoczącego już na ogniu
sosu sukiyaki mogłam na chwilę zapomnieć o nękających mój zmęczony umysł
sprawach. Dwie ostatnie nieprzespane noce spędziłam na rozmyślaniu nad swoją
sytuacją i czytaniu starych ksiąg z Kakkahana. Miałam już tego dość. Musiałam
skupić się na teraźniejszości. Rozpamiętywanie starych dziejów nie mogło
przynieść nic dobrego.
No właśnie. Skaleczyłam się w palec.
Zajęło mi chyba dobre kilka minut,
by zorientować się, że zamiast biec z nim pod zimną wodę lub iść po plaster,
wgapiam się na pojawiające się obok rany kropelki krwi. Coraz częściej zdarzało
mi się odpłynąć w świat własnych myśli i utrapień. Nic dziwnego, że wszystko
dookoła mnie się waliło.
Wołowina zaczęła skwierczeć.
Wrzuciłam ją do sosu, by zmiękła. Oczywiście – ochlapałam się. Nie zważając na
plamę, spojrzałam ukradkiem na piekące się obok krewetki i ośmiorniczki.
Gotowanie pomagało. Naprawdę. Ta
jedna rzecz nadal mi wychodziła. Nie było obok mnie w kuchni nikogo, kto mówiłby
mi, co mam robić, wyrywał przyprawy z rąk czy irytował mnie samą swą
obecnością, jak niektóre kunoichi. Robiłam, co chciałam. A gdy coś nie
wychodziło – trudno. Jedzenia na zapas było w bród. Nie traciło się przez to
chłopaka, przyjaciółek czy pracy. Można było gotować dalej, coś innego.
Westchnęłam, odcedzając gotowanego
bambusa. W całej kuchni roznosił się piękny zapach. Musiałam sięgnąć tylko
jeszcze po kilka misek. Przystanęłam z wyciągniętą w kierunku szuflady ręką,
obracając lekko głowę. Wydawało mi się, że słyszałam Naruto.
Trzy krótkie, pospieszne puknięcia i
huk drzwi uderzających o ścianę potwierdził moje przeczucia. Zakręciłam gaz pod
wszystkimi garnkami i otarłam w pośpiechu ręce o spodnie, wychodząc z kuchni.
Nie wiem, co mnie bardziej zdziwiło
– to, że Uchiha po ostatniej wizycie Kakashi’ego pozwolił komukolwiek wejść do
naszego domu, czy to, że właśnie szedł niemal na oślep w kierunku kanapy, z
twarzą umazaną krwią.
- Co się stało? – zapytałam,
automatycznie kierując swe kroki w kierunku łazienki.
- Teme dostał w głowę nożem –
zachichotał Uzumaki, mało dyskretnie rozglądając się po naszym salonie. Jemu
nic nie było. Czy było możliwe, że nie tylko ja miałam gorszy okres i Uchiha
przegrał walkę z blondynem? Dziwne, ale pocieszyła mnie ta wizja.
- Widzę – westchnęłam, wracając z
mokrym ręcznikiem. Usiadłam obok Sasuke, który odchylił głowę do tyłu, by krew przestała
spływać po jego szyi. Miał rozciętą brew. Głęboko. – Kto cię tak urządził? – spytałam
już konkretnie bruneta, na co on tylko warknął, odwracając wzrok i rozkładając
opięte przepoconą koszulką ramiona na oparciu kanapy. Zupełnie jak król,
czekający, aż jego służąca się nim zajmie.
Cóż, i tak ja robiłam pranie, więc
czyszczenie kanapy przypadłoby mi. Nie miałam wyboru.
- Shikamaru. Nauczył się poruszać
cieniem i rzucać nim takimi fajnymi nożami – odpowiedział radośnie blondyn,
skacząc wokół sofy i próbując pokazać, jak cienie Nary wiły się i chwytały
broń. Wyglądało to, jakby udawał ośmiornicę. Uśmiechnęłam się lekko, wycierając
czystszą już skórę Uchihy suchym kawałkiem ręcznika.
Normalnie siedzenie obok i
czyszczenie jego ran przebiegałoby pewnie w milszej atmosferze, jednak mój
obecny nastrój i obecność Naruto znacząco sprowadzały mnie na ziemię.
- W moim pokoju jest apteczka,
przynieś ją – chłopak warknął nagle do swojego przyjaciela, bez patrzenia
wskazując w kierunku swojego pokoju. Niższy shinobi zniknął mi z oczu. Wydawał
się zaciekawiony resztą mieszkania. I taki... pełen energii.
- Mamy apteczkę tutaj – westchnęłam,
klęcząc na kanapie i wskazując brodą szufladę w komodzie. Uchiha odwrócił łaskawie
głowę w moim kierunku, ukazując swój irytujący uśmieszek.
- Wiem. Ale chciałem się go pozbyć
na parę minut – odparł, chwytając mnie ręką za głowę i przyciskając mnie do
swoich ust. Wyrwałam się po chwili, delikatnie, rzucając mu poważny i suchy
wzrok. Po zastanowieniu wytarłam skórę obok jego oka. Nadal była brudna.
Chłopak zmierzył mnie spojrzeniem
pełnym dezaprobaty i konsternacji.
- Nie mam na to czasu i ochoty,
Sasuke – odparłam, odsuwając się jeszcze bardziej, gdy tylko usłyszałam głośne
kroki Naruto. Nie zdjął butów. – Dzięki – mruknęłam cicho, gdy wręczył mi białe
pudełko. – Czemu nie poszedłeś z tym do szpitala? – spytałam współlokatora,
wyciągając waciki i spirytus. Marnie to wyglądało. Jeśli Sasuke nie chciał mieć
blizny na podobieństwo Kakashi’ego, powinien był pójść z tym do medic-nina.
- Tutaj było bliżej.
- Megumi-chan chciała go uleczyć,
ale on się nie dał – zaśmiał się Naruto zza moich pleców. Stał blisko,
pochylając się obok mnie z rękoma opartymi na kolanach i obserwując, jak idzie
ratowanie brwi Sasuke. Chyba miał z tego niezłą frajdę. Uniosłam brew,
skupiając się na odkażaniu rany i starając się nie dać po sobie poznać mojego
rozbawienia i zdziwienia zarazem. Sasuke posłał Uzumaki’emu spojrzenie mówiące
mu, by się zamknął. Najwyraźniej przekaz nie dotarł. – Widocznie Teme
przewidział, jaką fachową opiekę otrzyma w domu. - Uśmiechnęłam się lekko,
przyglądając do rozcięcia gazę i mocując ją cienkimi plastrami. - Ano saa, co
do opieki... – Uzumaki wtranżolił się na kanapę, gdy tylko zaczęłam sprzątać
przybory. – Jak tam twoje rany, Niko-chan?
- Już lepiej. Dzięki – odparłam nadal
grzecznie, acz przez zaciśnięte zęby, przypominając sobie o bandażu obwiązanym
wokół niemal całego mojego tułowia. Wolałam o tym nie rozmawiać. Zapomniałam
jednak, że blondyn nie był mistrzem w łapaniu aluzji.
- Sakura-chan nieźle ci dowaliła,
nie? – zaśmiał się, na co Sasuke uniósł brew. Nie było go tam. Była szansa, że
jeszcze nie wiedział. Cóż, przynajmniej do tego momentu. – Kto by pomyślał, że w tym ciele jest tyle
siły!
- Sakura ją tak urządziła? – upewnił
się Uchiha z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. Rzucił mi przelotne spojrzenie.
Przymknęłam oczy, oddychając głęboko i odkładając apteczkę na stół.
Skrzyżowałam potem ręce.
- Dwa ciosy naładowane chakrą.
Złamała ci obojczyk i trzy żebra, nie? – Uzumaki oparł się łokciem o oparcie
kanapy, patrząc na mnie wyczekująco. Zacisnęłam pięści, nadal słysząc w uszach
chrzęst pękających kości. Haruno podobno chwaliła się potem, że w każdym
momencie mogłaby mnie otruć, ale „okazało się, że zwykłe taijutsu wystarczy”.
Też coś. Nigdy nie czułam tak silnie pulsującej chakry wystrzeliwanej w ułamku
sekundy. To dopiero kontrola.
- Dwa żebra – poprawiłam go. Czy na
dzisiejszej imprezie każdy będzie o to pytał? Naprawdę, nie wystarczyło, że
wprałam Megumi? Miałam dobić każdą inną kunoichi w wiosce, by ludzie dali mi
spokój? Miałam zły dzień. No, może dwa. Przecież nigdy nie podawałam się – w
przeciwieństwie do Sasuke – za najlepszą w czymkolwiek. O co był ten cały szum?
- Tak czy inaczej, mam świetną
drużynę – mówił dalej Uzumaki. – Sakura-chan pokonała Niko-chan, Hinata
spokojnie by się zajęła Megumi-chan... No i ja jestem oczywiście silniejszy od
ciebie – dokończył z dumą shinobi, wskazując na zrelaksowanego Sasuke.
- Niewątpliwie – odburknął z
sarkazmem brunet. Wydawał się niewzruszony przegraną, raną czy moimi brakami.
Widać intensywne treningi z Kakashi’m przypadły mu do gustu. Jounin stwierdził,
że koniec z forami dla chuuninów i rozpoczął intensywną pracę nad swoim
pupilkiem. Szkoda, że tylko jednym.
No tak. Cokolwiek się nie działo,
Uchiha był ponadto. W przeciwieństwie do mnie – porażki tylko go motywowały. Od
naszego powrotu wstawał o świcie i robił tyle rzeczy, że rzadko widziałam go w
domu. Co do mnie... no cóż. Nie lubiłam, gdy mi coś narzucano. A gdy treningi
były narzucone przez brak misji, a towarzystwo Megumi przez nowy skład grup...
wolałam siedzieć w domu.
I rzucać sobie samej kłody pod nogi,
pozostając w tyle.
- Nietaktowny przyjaciel zostaje na
obiedzie? – spytałam donośnym głosem, podpierając się pod boki. Miałam już dość
dyskusji na temat tego, jak beznadziejnie szły mi treningi.
- Myślę, że dobe musi już iść –
stwierdził czarnowłosy, podnosząc się z kanapy.
- A co takiego pichcisz? – spytał
blondyn od niechcenia, zupełnie go ignorując.
- Wołowinę w sosie sukiyaki, a do
tego namasu, takenoko, pieczone owoce morza...
- No dobra, przekonałaś mnie –
zaśmiał się niebieskooki shinobi, klepiąc mnie lekko po ramieniu.
Po szybkim podgrzaniu wszystkiego,
co zdołało ostygnąć, zasiedliśmy do bogato zastawionego stołu. Nawet bez
takiego zamierzenia ugotowałam jedzenia na trzy osoby. Conajmniej.
- Chciało ci się to wszystko gotować?
– spytał Sasuke nie tyle z troską, co politowaniem. Westchnęłam.
- Lubię to robić, dlatego tak dużo
dziś wyszło. Musiałam zająć czymś myśli – machnęłam ręką, wracając do swojej
porcji warzyw. Naruto wcinał jak szalony, nareszcie siedząc cicho.
- Może gdybyś ciągle nie myślała i
nie gotowała, treningi szły by ci lepiej... – mruknął Uchiha niby niewinnie,
nie podnosząc przy tym wzroku znad talerza. Zmrużyłam oczy.
Nie wiem, czy to towarzystwo Kakashi’ego
czy Megumi tak na niego działało, ale coraz częściej był nie do zniesienia.
Rozumiałam jego więź z Hatake. Byli trochę podobni. Treningi Sharingana,
wspólne chakry w ninjutsu, te sprawy. Co ja
miałam jednak w tym czasie robić? Kontakt z Anko zupełnie się urwał, genjutsu
Akane wychodziło mi bokiem, a każdy inny jounin miał tak napięty grafik, że
musiałby się zdarzyć cud, by znalazł czas dla nic nie wartej i nikomu nie
znanej dziewczyny z drużyny Wspaniałego Uchihy i Legendarnego Kakashi’ego.
- Może – odparłam, trzymając
pałeczki tak mocno, że były na skraju pęknięcia. Jeszcze jedno jego słowo, a
naprawdę mogłabym się wziąć za treningi, a ten dupek musiałby wyżyć na
fast-foodach i daniach z mikrofali.
Jak go znałam, pewnie poszedłby z
tym do Megumi. Przecież tak dobrze się dogadywali...
- To wszystko jest... – zaczął
blondyn, wsuwając kolejne kęsy jak maszyna. - ...naprawdę cudowne – wymamrotał,
próbując uśmiechnąć się z pełnymi ustami. Nie mogłam powstrzymać cichego parsknięcia
na ten widok. – Stary, ożeń się z nią, normalnie. Dawno nie jadłem takich
cudów.
Dopiero w tym momencie Uchiha
podniósł głowę w moim kierunku. Był to już jego stary wzrok. Pełen energii,
zawziętości i niesamowitej pewności siebie. Przez chwilę patrząc na jego ciemne
tęczówki wyłaniające się spomiędzy kosmyków jego włosów zapomniałam o całej
irytacji w jego kierunku.
- Dobry pomysł, nawet jak na ciebie,
uchiratonkachi – przyznał z lekkim uśmieszkiem, nie zdejmując ze mnie tego
intensywnego spojrzenia. Uśmiechnęłam się lekko, wracając do rozmowy i
ignorując dziwne ciepło roznoszące się po moim ciele.
Ożenić się. Ze mną. Niedoczekanie.
- Do usług, teme – odparł Naruto,
zupełnie ślepy na naszą wymianę spojrzeń. Po kilkusekundowym zastanowieniu
podniósł się i chwycił półmisek z warzywami, dokładając sobie tyle rzeczy, że
razem z jego pierwszą porcją znacznie przekraczało to ilość możliwą do
zjedzenia przez normalnego człowieka. – Idziecie dziś do Ino? – spytał po
minucie ciszy, jedząc między kolejnymi słowami jakby była to najłatwiejsza
rzecz na świecie.
- Nie ma mowy – odparł Uchiha,
dolewając sobie ramune.
- Ja idę. Kupiłam nawet prezent od
nas dwojga... – Rzuciłam wymowne spojrzenie w stronę czarnowłosego shinobi. -
...ponieważ wiedziałam, że na niektórych nie mogę liczyć.
Uchiha odesłał mi zimne spojrzenie
znad szklanki pochłanianej oranżady.
- W takim razie, skoro dupek nie
idzie, może być to też prezent ode mnie? – Uzumaki podrapał się w głowę, robiąc
błagalną minę. Jego talerz był pusty. Oh, Kami. – Byłem tak zajęty patrzeniem,
jak Sasuke-teme obrywa, że zupełnie zapomniałem coś kupić. Oddam ci pieniądze.
- Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się.
– To w sumie świetny pomysł.
Impreza odbywała się w domu Ino. Jej
rodzina mieszkała w budynku, w którym znajdowała się też ich kwiaciarnia. Mieszkanie
użytkowe znajdowało się na górze, a ich okna wychodziły na ruchliwe ulice
Konohy.
- Ohayo, Niko, świetnie wyglądasz –
przywitał mnie Kiba, znikąd pojawiając się za moimi plecami, gdy tylko stanęłam
przed drzwiami frontowymi. Miał na sobie zwykłą koszulkę i jeansy. Odetchnęłam
z ulgą. Obawiałam się, że Yamanaka będzie wymagała bardziej... odświętnego
stroju.
- Cześć – odpowiedziałam, nie za
bardzo wiedząc, co powiedzieć. W ogóle go nie znałam. On też o mnie nic nie
wiedział. Ba, dziwiłam się, że pamięta moje imię. Lubił psy. Wymyślenie
komplementu dotyczącego psów było trudnym zadaniem. Odpuściłam sobie.
- Nie wchodzimy? – spytał, unosząc
brew i naciskając klamkę bez pukania. Poczułam mocny zapach jego perfum. Świeży
i sportowy, zupełnie inny od tych, których od wielkiego dzwonu używał Uchiha.
Jak ostatnia debilka założyłam włosy za ucho i pozwoliłam wepchnąć się do
środka.
Spodziewałam się czegoś... gorszego.
Ludzi było sporo, to fakt. Stali pod ścianą, rozmawiali przekrzykując głośną
muzykę o wyraźnym bicie i siedzieli na schodach, jedząc drobne przystawki. Kiba
zniknął, a ja zostałam sama, rozglądając się za gospodynią. Poznawałam kilka
twarzy, ale stojąc na środku z fioletowym pakunkiem w ręku i nie wiedząc
zupełnie, gdzie mam iść, nie czułam się na tyle pewnie, by do kogokolwiek
zagadać.
Gdzieś w tłumie mignęły mi różowe
włosy upięte w koński ogon. Uznałam że tam, gdzie Sakura, musi być też Ino.
Rzeczywiście. Yamanaka stała w
kuchni, plotkując z dziewczynami, które na początku nie zauważyły mojej
obecności. Dopiero gdy wcisnęłam się w gadatliwą grupkę by przywitać jubilatkę,
miałam okazję zobaczyć twarz Hinaty, Tenten i...
- Cześć, Megumi – syknęłam z krzywym
uśmiechem.
- Hej, Niko – odparła szatynka z
nieukrywaną niechęcią. Miała na sobie strój, który nawet – wyjątkowo – nie
pokazywał całego jej dekoltu. – Będziesz mnie bić, czy mam zawołać Sakurę, by
znowu sprała ci tyłek?
Zacisnęłam zęby. Bezczelność. Mówiła
to z taką wyższością, jakby sama była Haruno lub ta co najmniej zawdzięczała
jej przypadkowe zwycięstwo. Wiedziałam oczywiście, że pokonanie niedawno
przywróconego do służby medic-nina, jakim była Ashikaga, nie było wielkim
wyzwaniem. Zrobiłam to jednak w tak krótkim czasie i z taką klasą, że naprawdę
miałam nadzieję, że zamknie jej to dziób na jakiś czas.
Czekającą na wydostanie się z moich
ust ripostę zdusiła Ino, z którą przywitałam się serdecznie, wręczając jej przy
tym starannie oklejony przeze mnie pakunek. Spojrzała na niego z dobrze zagraną
wdzięcznością.
- Sasuke się nie pojawi? – spytała,
zupełnie jakby nie obchodziło jej, co jest w środku. Zadała jednak pytanie
negatywne. Zapewne wiedziała już, jaka jest odpowiedź. Nie była wcale taka
głupia. Uchiha nie był typem imprezowicza. Zwłaszcza, gdy dane spotkanie nie
było organizowane przez Hokage i obowiązkowe.
- Nie. – Potrząsnęłam głową,
wyraźnie widząc, jak kąciki jej umalowanych błyszczykiem ust opadają lekko w
dół. – Kazał jednak życzyć ci wszystkiego najlepszego – skłamałam, przybierając
swój najszczerszy uśmiech.
- Czyżby. – Blondynka uśmiechnęła
się, przerzucając ciężar ciała na drugą nogę i patrząc na mnie z góry
serdecznym wzrokiem spod ozdobionych błękitem powiek. – To miłe, Niko-chan. Ale
nie martw się o mnie. Sasuke ma tu godne zastępstwo – zapewniła, a jej wzrok
powędrował gdzieś w dal, tuż nad moim prawym ramieniem. Obróciłam się w tamtym
kierunku, widząc ekscytację w jej oczach.
Tuż obok nas pojawił się chłopak z
Korzenia. Dokładnie ten, którego spotkałam pierwszego dnia w ANBU. Jemu też
robili tatuaż. Wyglądał inaczej w tamtym świetle, ale to na pewno był on. Ta
fryzura, te dziwnie zaciśnięte oczy. Jak on miał na imię?
- Sai, to jest Niko – przedstawiła
mnie blondynka, a ja podałam chłopakowi rękę, uśmiechając się do niego
znacząco. Chyba mnie nie pamiętał. A Sai to było jego prawdziwe imię. Kto by
pomyślał.
- Miło poznać – powiedział dostojnie
i formalnie, niemal wyrecytował. Coś w jego głosie i postawie ciała wyglądało
znajomo. Ino obserwowała nas uważnie, jakby na coś czekając. Dziwne.
- Ciebie również – odparłam, nie
zdejmując wzroku z jego twarzy i próbując zrozumieć, skąd brało się we mnie to
dziwne uczucie. Znałam go? Wszystko było możliwe, gdy części życia się nie
pamiętało. Na myśl, że w jakikolwiek sposób Sai może mieć coś wspólnego z
Akazuno, moje serce zaczęło bić szybciej.
W momencie, gdy nasze dłonie się
rozłączyły, chłopak odrzucił głowę do tyłu, mierząc mnie uważnym wzrokiem i
jeszcze bardziej mrużąc oczy. On też mnie znał.
- Oboje jesteście tu w miarę nowi,
zostawię was samych na moment, muszę zobaczyć, co ten Naruto tam wyprawia –
zaśmiała się Ino, odchodząc z nierozpakowanym prezentem trzymanym kurczowo w
rękach.
- Tsuyu. – Usłyszałam tuż obok ucha,
gdy obejrzałam się za blondynką opuszczająca kuchnię i zostawiającą mnie w
dziwnej sytuacji z nieznajomym. No dobra. Pół-znajomym.
Gdy jednak wypowiedział mój
przydomek, wszystko stało się jasne. Poznał mnie po glosie. Ja jego też.
- Gashi – uśmiechnęłam się, witając
go po raz kolejny. Chłopak, którego zwerbowano tego samego dnia, co mnie i
którego poznałam w kwaterze. Nie dość, że byliśmy razem w drużynie, za krótko
jednak widząc nasze twarze w ciemnościach, by poznać się na pierwszej misji,
teraz wylądowaliśmy na jednej imprezie. – Cóż za zbieg okoliczności – przyznałam,
nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Czy znajomość z partnerem z ANBU nie była
niebezpieczna? W sumie wiedział o mnie tak samo mało, co ja o nim. Trzeba było
to zgłaszać kapitanowi? Dobrze nam się współpracowało, jego sztuczki z tuszem
były niezwykłe. Szkoda byłoby się rozstawać. – Co tu robisz? – zapytałam,
czując, że z ust mojego cichego kolegi z ANBU szybko nie padnie jakiekolwiek
pytanie kruszące lody.
- Ino poprosiła, bym przyszedł –
odparł chłopak prosto, nie zdejmując ze mnie wzroku czarnych, jednolitych
tęczówek. Czułam się trochę nieswojo. Czasami wyobrażałam sobie moich
towarzyszy z jednostki, skupiając się oczywiście na ich twarzach ukrywanych pod
maskami. Podczas gdy Ryoushi wydawał się czarującym, ekstrawertycznym, starszym
ode mnie chłopakiem, Gashi’ego wyobrażałam sobie jako młodszego ode mnie,
zagubionego chłopca. Mało mówił, był zawsze spokojny i rozsądny, a jego
stoicyzm w wielu przypadkach uspokajał też mnie.
- Jak się poznaliście? – spytałam,
wiedząc doskonale, że lepiej poradzę sobie rozmawiając z kimś z jednostki niż
udając, że dobrze się bawię ze znajomymi Sasuke. Szkoda, że Temari wyjechała do
Suny. Z nią dogadywałam się najlepiej.
- Jestem w drużynie E. Poznałem Ino
na polu treningowym – odpowiedział Sai bez emocji w głosie. Zachował się jak
posąg. Każda jego mina była jak zaprogramowana i przemyślana strategia. Poza
krótkimi odpowiedziami nie mówił nic.
- Drużynie E? – powtórzyłam.
- Ja, Hyuuga Neji i Nara Shikamaru –
wytłumaczył. Dopiero teraz zauważyłam, że podczas gdy ja opierałam się o ladę w
kuchni z rękami skrzyżowanymi na piersi, on stal niemal na baczność. Słyszałam
od Kapitana Surotaiki o shinobi wychowanych w Korzeniu, ba – widziałam go na
własne oczy na misjach. Było to jednak o wiele łatwiej przeoczyć lub zignorować,
gdy Sai ubrany był w jednolity z moim strój i maskę. Teraz jego słowa, ton i
mowa ciała aż krzyczały, że jest urodzonym żołnierzem. A jednocześnie
zamkniętym w sobie, inteligentnym i spokojnym chłopakiem.
Jego cera była jeszcze bledsza niż
Sasuke. Była przy tym idealnie gładka i pozbawiona wszelkich skaz, niczym
porcelana. Jego oczy podobnie jak jego twarz nie zdradzały szczerych emocji, co
wyraźnie różniło go od Sasuke, w którego spojrzeniu niemal zawsze mogłam
dostrzec choć część jego nastroju. Włosy Sai’a były sztywne, kruczoczarne i
krótko przycięte, by w niczym nie przeszkadzały.
- Ja jestem z Sasuke Uchihą i Megumi
Ashikagą – dodałam od siebie, bojąc się o zmianę toku rozmowy na coś innego niż
obowiązki shinobi. Chłopak nie wydawał się być jakkolwiek tym zirytowany. Nie
palił się też, by iść bawić się z resztą. Z krzyków, jakie dochodziły z salonu,
wnioskowałam, że impreza trwała w najlepsze.
Czekając na odpowiedź i jego
uprzejmy, delikatny głos, spojrzałam na swoje ręce z umalowanymi na zielono paznokciami.
W mieszkaniu było bardzo ciepło. Być może długie, szare jeansy nie były mądrym
wyborem.
- Ashikaga? Ta z dużymi cyckami? –
upewnił się shinobi, lekko przechylając głowę. Uśmiechnęłam się w reakcji na jego
bezpośredniość i słownictwo, a potem przewróciłam oczami.
- Tak, ta.
- Poznałem ją przed kilkoma momentami.
Też jest nowa – stwierdził z lekkim, uroczym uśmieszkiem nie znikającym z jego
twarzy.
- I jak wrażenia? – Uniosłam brew.
- Gdybym nie był gentlemanem,
stwierdziłbym, że wywołała na mnie wrażenie... jak wy to mówicie... – Chłopak
uniósł wzrok ku górze, drapiąc się przy tym z zagubieniem w podbródek, jakby
próbując przypomnieć sobie coś, co niedawno przeczytał. - ...niezłego kawałka
zdziry? – dokończył niepewnie.
- Myślę, że się dogadamy –
zachichotałam, a on odpowiedział mi czymś, co spokojnie mogłam uznać za jego
wersję serdecznego uśmiechu.
Nikt poza mną nie kwapił się, by
rozpocząć rozmowę z nowym towarzyszem broni. Był w drużynie Nary i Neji’ego.
Nie dziwne, że stał sam. Żaden z nich nie był typem zapraszającym do wspólnych zabaw
i rozmów. On też zdawał się nikogo nie znać. Każdego przechodnia dokładnie za
to oglądał i analizował, przymykając oczy.
Rozmawialiśmy w kuchni do momentu,
gdy Ino nie wypędziła nas do salonu, gdzie odpakowywała prezenty, a Naruto i
Kiba rozlewali alkohol. Właściwie to przez ten czas widziałam już wszystkich
znajomych chuuninów z Konoha. Poza Sasuke, oczywiście. Tenten nie odstępowała
na krok Neji’ego. Sakura nawiązywała bliższe więzi z Hinatą, z którą była
pierwszy raz w drużynie. Ino zażądała zwrotu Sai’a, który pomógł jej sprzątając
papierki po upominkach. Była nim naprawdę zaaferowana. Shino siedział pomiędzy
zasypiającym z nudów Shikamaru i Neji’m. Lee i Chouji jedli.
Moje spojrzenie skrzyżowało się ze
spojrzeniem Megumi, stojącej pod ścianą naprzeciwko w dokładnie takiej samej
pozycji i dokładnie tak samo – samotnie.
Ino przyszła podziękować mi za
prezent. Kupiłam jej spory flakonik perfum o zapachu bergamotki, lawendy i
owoców leśnych. Gdy uświadomiłam ją, jak bardzo Sasuke lubi te zapachy, nie
mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu.
Przez wygłupy chłopaków i
rozchodzenie się gości po kuchni i na balkon, zwolniło się miejsce na kanapie.
Nalałam trochę mirinu sobie i Sai’owi, który maszerował powoli w moim kierunku.
Usiadł obok mnie, zachowując jednak odpowiedni dystans. Zarzuciłam nogę na
nogę, poprawiając trochę popsuty już warkocz.
- Ten Sasuke to podobno niezły cham
– zaczął rozmowę brunet, podnosząc swoją szklankę i wąchając nieufnie przezroczysty
alkohol. Musiał nasłuchać się narzekań Ino lub usłyszeć rozmowy reszty
znajomych. Rzeczywiście, zignorowanie zaproszenia na urodziny bez odpowiedniego
usprawiedliwienia czy przeprosin było sporym nietaktem.
- Da się go znieść – przyznałam, próbując
nie wspomnieć, jak podobni do siebie byli z Sai’em. Nie tylko z wyglądu. No,
może Sasuke nie założyłby takich wąskich spodni.
- Dawajcie ludzie, co tak siedzicie!
Macie się bawić – wrzasnął Naruto,
pogłaśniając muzykę i popisując się skokiem przez barierkę schodów. Właśnie na
coś takiego czekałam. Zastanawiałam się tylko, czy nie złapie się żyrandola.
Energiczny blondyn sprowadził do
salonu wszystkich próbujących uniknąć szaleństw i chowających się na najwyższym
piętrze, w pokoju Ino. Ludzie zeszli niechętnie na dół, poganiani także przez
Lee.
- Troglodyci – westchnął Sai, sącząc
wino. Zmarszczył brwi w odrazie, gdy niektórzy z gości zaczęli podrygiwać w
rytm muzyki na specjalnie do tego wyznaczonym fragmencie podłogi. Naruto i Lee
znacznie odstawali przy tym od reszty. Ino przygotowywała więcej drinków, nie
przejmując się widocznie nieuniknionymi zniszczeniami, do jakich prowadzili
pijani shinobi o nadludzkiej sile. Całkiem dobrze spełniała się w roli
gospodyni. Przystawki też były zjadliwe. Zwłaszcza te kruche ciastka.
- Ohayo – usłyszałam znajomy głos.
Spojrzałam w górę, by spotkać się z różowym topem wysadzanym odbijającymi
światło cekinami.
- Cześć, Pasztecie – przywitał się
Sai, za co od razu dostał pięścią w twarz. Musiał poznać Sakurę wcześniej. Czy
tylko dla mnie był taki miły?
- Jak tam twoje rany? Wszystko w
porządku? – spytała kunoichi, siadając obok mnie, na fotelu. Nie wydawała się
bawić za dobrze. Na pewno zastanawiała się, gdzie jest Sasuke. W jej pytaniu
nie słychać było jednak pośpiechu czy ignorancji. Pewnie interesowała się jako
medic-nin.
- Jak w zegarku. Operowała mnie
Shizune – odparłam, podnosząc butelkę mirinu z pytaniem w oczach. Dziewczyna
przytaknęła, odbierając po chwili pełną szklankę. Spojrzałam ze współczuciem na
bruneta rozmasowującego sobie policzek. Znałam ten ból.
Być może znalazłam nowego partnera
treningów? Sasuke z pewnością nie byłby tym zachwycony, ale... kogo to
obchodziło?
- No tak. Zapomniałam – odparła,
biorąc kilka łyków. Sai milczał, uważnie obserwując i analizując dzikie
zachowanie ludzi na parkiecie. W pewnym momencie aż zakrył usta ściśniętą w
pięść dłonią. Dla chłopaka nastawionego na służbę w jednostce coś takiego
musiało być iście niezwykłe. I bezsensowne. Cóż, w pewnym sensie go rozumiałam.
– Powtórzymy to?
- Co takiego? – Zamrugałam oczami,
odrywając zmęczony wzrok od Tenten namawiającej Neji’ego do oderwania się od
ściany.
- Nasz pojedynek – odparła Haruno
tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Nie mogę pozbyć
się wrażenia, że nie pokazałaś ostatnio pełni swoich możliwości – przyznała
poważnie. Jej zielone oczy zdradzały determinację, ale i szacunek. Bardzo się
zmieniła od naszego pierwszego spotkania. Wiedziała, że ja i Sasuke
mieszkaliśmy razem. Piekła u nas w kuchni ciasto. Musiał jej powiedzieć, że tam mieszkam. Ba, wszędzie walały się
moje rzeczy.
Mimo to była dla mnie miła. Przeszło
jej? Może coś kombinowała? Chciała prawdziwej rywalizacji? Dziwne. Jeszcze
kilka miesięcy temu zarzekałam się, że między mną i Sasuke nigdy nic nie było i
nie będzie, a teraz na poważnie rozpatrywałam walkę z jego byłą partnerką z
drużyny tylko za to, że mamy podobne gusta.
- Bo to prawda – uśmiechnęłam się
pewnie. Sakura dopiła swój napój i poszła na parkiet, dołączając do Tenten,
Megumi i innych dziewczyn, których nie znałam. Jedna z nich była bardzo...
blisko Kiby.
- Co oni wyczyniają? – stęknął Sai,
dolewając sobie alkoholu. Czy w Korzeniu uczyli pić? Możliwe, że uodparniali
swoich ludzi na potrzeby misji. Zauważyłam, że moje nogi zaczynały powoli
mięknąć. Może była to kwestia mojej wątłej postury. Po Artyście nie było nic
widać.
- Sama nie jestem w tym wszystkim
dobra, ale mogę ci to próbować na bieżąco tłumaczyć. Choć nie gwarantuję, że
wszystko pojmę – zaoferowałam, przysuwając się bliżej, by shinobi mógł mnie
usłyszeć przy tej irytującej muzyce.
- Czemu? – spytał, nie odrywając
wzroku od parkietu. Rozmawiało się z nim podobnie jak Sasuke. Mówił sucho,
krótko. Nie czułam w tej rozmowie jednak nic pociągającego. Żadnej pewności
siebie, żadnych podwójnych znaczeń. Zero flirtu czy humoru. Po prostu –
rozmowa. Równie dobra, jak każda inna.
- Bo wydajesz się zagubiony.
- Czemu nie jesteś dobra – poprawił
swoje pytanie czarnooki, spoglądając szybko na mnie.
- Czemu tak sądzę czy czemu tak
jest? – spojrzałam na niego znad szklanki, wytrzymując jego spojrzenie. Zero
reakcji. Zastanawiałam się, czy naprawdę nic nie czuł. Wielu shinobi chciałoby
się doprowadzić do takiego stanu, stać się idealnym wojownikiem. Po Sasuke, jak
bardzo by się nie zarzekał, że to osiągnął – zawsze było widać, że to nie
prawda. Przy Sai’u... nie byłam już tego taka pewna.
- Nie ma potrzeby, byś tłumaczyła
swoje osądy – odparł brunet formalnym tonem, uśmiechając się delikatnie. –
Siedzisz tu sama i rozmawiasz z samotnikiem, bez swojego przyjaciela czy
koleżanek. To oczywiste, że jesteś trochę do mnie podobna. – Zmarszczyłam brwi.
Wcale nie. To, że nie brałam udziału w zabawach shinobi, nie znaczyło, że ich
nie rozumiałam, nie tolerowałam czy byłam wypraną z uczuć maszyną. Bliżej było
mi do Sasuke w tej kwestii. Robiłam to z wyboru i lenistwa, nie z braku
umiejętności, jak Sai. – Ciekawi mnie, co to spowodowało.
Westchnęłam. Książkę pisał? Bawił
się w psychologa? Znaliśmy się dopiero godzinę, a on już pytał o takie rzeczy.
No cóż. Kolejny objaw braku przystosowania i wyczucia.
Chociaż nazwał Sasuke moim
przyjacielem. Może nie był taki znów nieczuły. Albo – znów – nasłuchał się od
Ino.
- Krótko mówiąc jestem sierotą bez
przeszłości i krewnych... z bardzo trudnym charakterem – odparłam radośnie,
wiedząc już kilka sekund po tym, jak to powiedziałam, że zaczynał przemawiać
przeze mnie alkohol.
Mimo to nie przejęłam się. Cóż mogło
zaszkodzić gadanie głupot przy osobie, która mało komu miała okazję je
powtórzyć? Pewnie nawet nie rozumiał, że moje zachowanie było dziwne.
To było przyjemne. Poznawanie nowych
ludzi. Taki nowy początek. Lubiłam mieć czyste konto. Zwłaszcza teraz, gdy
przeszłość zaczęła mnie doganiać. Nie zawsze ta prawdziwa.
Sai nadal obserwował ze zdziwieniem
parkiet oraz Ino i Hinatę krzątające się po pomieszczeniach.
- Tak naprawdę wszystko trudno
zrozumieć póki samemu się tego nie doświadczy – stwierdziłam, mówiąc głównie ze
swojego doświadczenia. Przykułam tym zdaniem pełną uwagę czarnookiego. – Tak,
jak bycie shinobi dla niektórych może być absurdalne i niebezpieczne - dla nas
nie jest, bo to robimy. Tak samo trudno jest zrozumieć miłość, gdy nie spotkało
jeszcze odpowiedniej osoby, czy chęć do tańca... – Tu wskazałam na bawiących się
ludzi. - ...gdy nigdy się nie tańczyło.
- Sprytnie powiedziane. – Sai złapał
się za podbródek, mrużąc oczy z zaciekawieniem. – Do tej pory czytałem dużo
książek na takie tematy i ciągle dziwiłem się, czemu z całą tą wiedzą o
ludzkich zwyczajach nadal czuję się wyobcowany. Może to jest odpowiedź. –
Spojrzał na mnie otwarcie. – Dziękuję.
- Nie ma sprawy. – Odwzajemniłam
uśmiech, kończąc swój napój. Stanowczo mi wystarczyło na dziś.
Tak zaaferowałam się naszą
filozoficzną rozmową, że zupełnie nie zauważyłam zbliżającej się ku nam grupki
shinobi. Hinata trzymała się Naruto za bluzkę, a uśmiechnięta Ino stała tuż
obok nich, podpierając się pod boki. Sakurę zauważyłam niedaleko za nimi.
- Będziecie tu tak siedzieć, czy
ruszycie tyłki? – spytała władczo blondynka, patrząc szczególnie na chłopaka
obok mnie. Uniosłam ręce w geście obrony.
- Ja nie tańczę. Nie potrafię. –
Wzrok Ino zdradzał, że to ją nie obchodzi. – Wstydzę się. Upiłam się. Nie mogę,
ja...
Sakura pochyliła się nad kanapą i
złapała mnie mocno za ramię, a Ino zrobiła to samo z Sai’em. Zaciągnęli nas w
kierunku kolorowego tłumu. Dobrze, że kilka okien było otwartych, bo można
byłoby się udusić. Muzyka była jeszcze szybsza i jeszcze głośniejsza, niż gdy
weszłam na przyjęcie.
- Właśnie Niko tłumaczyła mi, że
oboje musimy spróbować zatańczyć – poinformował Ino Sai, uśmiechając się bez
żadnej dozy spięcia czy dyskomfortu na twarzy. Jakby zupełnie go nie
obchodziło, że mamy zaraz z siebie zrobić kompletnych idiotów.
- Wcale tak nie mówiłam! – warknęłam,
wyrywając rękę z uścisku Sakury. Było już za późno. Wokół nas kłębili się
znajomi ludzie, od Kiby podrygującego obok Megumi po Lee robiącego śmieszne
pozy. Neji stąpał z nogi na nogę, podczas gdy Tenten próbowała pokazać Hinacie
jakieś figury.
Czy oni byli ślepi na to, jak źle to
wygląda?
Spojrzałam na Sai’a, który patrzył
na kolejne ruchy nowych znajomych próbując połapać się, co się dzieje i co sam
ma robić. Muzyka zmieniła się na bardziej zdatną do tańca - w przeciwieństwie
do łoskotu idealnie wymierzającego rytm mojego uderzania głową w ścianę na
skraju załamania.
- Nie o takim tańcu czytałem –
przyznał głośno, pochylając się nad moim uchem. Kiwałam się lekko w rytm
muzyki, co jakiś czas trącana przez kogoś łokciem. Zauważyłam, jak lekko wstawiony
Naruto porywa Hinatę do tańca, kręcąc nią w kółko i śmiejąc się przy każdej
nieudanej figurze.
Tak, taniec towarzyski zdecydowanie
łatwiej było zrozumieć.
Wkrótce śladem uroczej pary poszedł
też Kiba, prosząc do tańca Megumi - której na odchodne rzuciłam morderczy wzrok
- i Lee, który wybłagał Haruno o ten jeden taniec. Dziewczyna zgodziła się,
gdyż jej najlepsza alternatywa postanowiła zrujnować jej wieczór i zostać w
domu. Neji i Tenten zniknęli mi z oczu, ale pewnie robili to samo.
Muzyka nie przypadła do gustu
wszystkim, bo niektórzy z tańczących zaczęli rozchodzić się po salonie i
uciekać po coś zimnego do picia. Mogli być też zmęczeni. Ino przestała tańczyć
i rzuciła się w wir zbierania brudnych szklanek i obsługiwania gości.
Poczułam rękę na swoim ramieniu.
- Myślę, że już wiem, jak to powinno
wyglądać – oświadczył Sai, patrząc na mnie z taką powagą, jakby chodziło przynajmniej
o przyszłe losy świata.
- Wywnioskowałeś to patrząc na nich?
– zaśmiałam się, wskazując palcem na Naruto potykającego się o własne nogi i
Kibę dyszącego po kilku godzinach szaleństw.
- ...i połączyłem to z czystym
rozsądkiem i wiedzą praktyczną. Tak. – Pociągnął mnie za rękę, lekko, ale
stanowczo. Gdy wylądowaliśmy na środku sali, chwycił obie moje dłonie. Nawet, jeśli
nie myślałam o nim jak o atrakcyjnym chłopaku, moich instynktów w kwestii
bliskości nie dało się oszukać. Czekałam na dreszcze, ale ich nie poczułam.
Może moje ciało zrelaksowało się od picia?
Nie straciłam jednak rozsądku.
- To nie jest dobry pomysł. Poproś
Ino. Ona na pewno... – zaprotestowałam, wysuwając swoje dłonie z jego objęć.
- Nie tylko ja muszę się nauczyć. Ty
też – oświadczył, marszcząc brwi. Mimo to reszta jego twarzy pozostawała
niewzruszona.
Przełknęłam ślinę. W sumie wydawało
się to bezpieczniejsze niż robienie z siebie kompletnej wariatki na oczach
Sasuke. Kogo ja oszukiwałam? On nigdy by czegoś takiego nie zaproponował. Mogła
to być moja jedyna szansa na w miarę dobrą zabawę bez ciągłego martwienia się,
co on lub ktokolwiek inny o mnie pomyśli.
- No... dobrze – westchnęłam. – Ale
tylko raz – ostrzegłam, unosząc jeden palec do góry. Sai odpowiedział mi
idealnie wymierzonym uśmiechem godnym prawdziwego gentlemana.
Początki były straszne. Nie
wiedziałam, co zrobić z rękami, a Sai był sztywny jak kłoda. Rumieniłam się i
śmiałam przy każdej wpadce, a chłopak z kamienną maską na twarzy zaraz
naprawiał swój błąd. Zanim nastąpił koniec utworu wypełnionego bębnami i
gitarą, opanowaliśmy już kilka figur przy których nie wpadaliśmy na siebie i
nie rozdeptywaliśmy nikogo w pobliżu. Wraz z ostatnią nutą i obrotem wokół osi
stanęliśmy naprzeciw siebie z prawdziwymi uśmiechami na twarzy.
Nie wiem, czy to przez alkohol czy
przez to, że naprawdę zdążyłam go polubić, ale bawiłam się całkiem dobrze.
- Odbijany! – Usłyszałam głos Ino,
która chwyciła Sai’a za ręce i odciągnęła go w głąb salonu, rzucając mi przy
tym przez ramię przepraszający uśmiech. Wzruszyłam ramionami, robiąc pierwsze
kroki w kierunku kanapy, w głębi serca żałując trochę, że to już koniec.
Uważając na moje lekko chwiejne
kroki nie zauważyłam, gdy przede mną pojawił się zdyszany chłopak w białym
T-shirtcie. Wręczył mi wysoką, pokrytą kroplami wody szklankę przyozdobioną
plasterkiem pomarańczy i kolorową słomką.
Widząc orzeźwiający napój
zorientowałam się, jak bardzo się zmęczyłam.
- Drink za taniec – uśmiechnął się
Kiba, pokazując dwa rzędy idealnie białych zębów. Jego brązowe włosy były
roztrzepane na wszelkie strony i gdzieniegdzie posklejane potem.
- Nie, dzięki... wyszalałam się już
na dziś – odparłam przepraszająco. Inuzuka nawet nie drgnął.
- Megumi się zgodziła. I tańczyła
świetnie – zdradził, unosząc brew i potrząsając szklanką, by słomka zakręciła
się w cytrusowym napoju. Zmarszczyłam brwi, czując przypływ adrenaliny. Nie
trzeba było być geniuszem, by zrozumieć, że to wyzwanie. Kiba musiał nasłuchać
się od Megumi o naszej rywalizacji.
- Daj mi to – mruknęłam, wyrywając
szklankę z jego dłoni i wypijając jej zawartość niemal jednym duszkiem.
Odstawiłam naczynie na parapecie z głośnym trzaskiem i spojrzałam na mojego
nowego kolegę. - Idziemy.
Kiba tańczył... inaczej. Każdy jego
ruch był nieprzewidywalny. Narzucał mi swoją wolę mocnymi szarpnięciami. Po
kilkunastu sekundach przyzwyczaiłam się do tego i dałam się prowadzić,
ignorując moje wszelkie instynkty każące walczyć i reagować. Miękkie nogi były
łatwe do prowadzenia, choć po ruchach shinobi też było widać lekkie podpicie.
Trudno było mi to przyznać, ale gdy w końcu mogłam przestać zamartwiać się tym,
co mam robić i co jeszcze mogę wymyślić... poczułam się dobrze. Inuzuka miał
masę pomysłów, kręcił mną i przyciągał mnie do siebie z powrotem na wiele
różnych sposobów, a ja coraz bardziej nie mogłam przestać się uśmiechać.
Tylko do momentu, gdy przyciągnął
mnie naprawdę blisko. Wtedy się zorientowałam, że tak naprawdę miał prawo. Nikt
nie wiedział o mnie i o Sasuke. Nikt nie wiedział też o moich dreszczach. Tak
się tańczyło i to było normalne.
Na szczęście dla szatyna to była
tylko kolejna figura i nie miał przez nią nic na myśli. Uśmiechnął się i
odepchnął mnie jeszcze raz od siebie, zupełnie nie zauważając, że uśmiech
zniknął z mojej twarzy. Zdekoncentrowałam się na tyle, że zaskoczyło mnie
kolejne pociągnięcie za rękę i wpadłam na niego, potykając się o własne nogi.
- Coś się stało? – spytał, stojąc nagle
całkowicie prosto i trzymając mnie za ramiona. Potrząsnęłam głową. Jeszcze tego
brakowało, by się o mnie martwił.
Miał... dziwne oczy. Ale te tatuaże
na twarzy były fajne. Nie wspominając o budowie jego ciała.
- Nie, nie. Zakręciło mi się w
głowie. To wszystko. – Wymusiłam uśmiech na mojej spoconej twarzy. Było
naprawdę gorąco. Kątem oka zauważyłam Ino tańczącą i rozmawiającą z Sai’em.
Kiba uśmiechnął się i okręcił mną jeszcze raz, jakby na próbę, zaraz potem łapiąc
mnie za biodra i podnosząc do góry. Złapałam się dla asekuracji za jego
ramiona, śmiejąc się jeszcze bardziej. Tańczyliśmy bez większych katastrof do
końca piosenki, po czym podziękowałam mu i oddaliłam się. Mój warkocz był w
opłakanym stanie, więc rozpuściłam włosy i nalałam sobie czegoś zimnego do
picia, po krótkim zastanowieniu zaprawiając to sake.
A więc odrobina alkoholu nie tylko
przytępiała moje instynkty i zdolności ruchowe, ale niwelowała dreszcze przy
nieznajomych. Ciekawe.
- Niko-chan. – Odwróciłam się,
słysząc znajomy głos i zauważając stojącego prosto Lee. Miał na sobie koszulę w
odcieniu khaki i luźne spodnie, choć jego ręce nadal obwiązane były bandażami,
a zza kołnierzyka wystawał zielony kombinezon. – Widziałem, jak ty i Kiba-kun świetnie
się bawicie i po krótkich kalkulacjach doszedłem do wniosku, że tylko ciebie
nie miałem jeszcze zaszczytu poprosić do tańca – oświadczył, lekko kiwając
głową. Dopiłam swojego drinka do końca, obmyślając wszelkie „za” i „przeciw”.
Ależ byłam rozchwytywana...
...zupełnie jakby wszyscy wiedzieli,
że to pierwsza i prawdopodobnie ostatnia okazja, by mnie poznać.
- Jasne – usłyszałam swój głos.
Jeśli traciłam głowę, gdy podrzucił mną Kiba,
to to, co robił ze mną Lee sprawiało, że omal nie dostałam czkawki ze śmiechu.
Chłopak nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły. Prowadził stanowczo i szybko,
co jakiś czas kopiując Inuzukę i podrzucając mną.
- Jesteś naprawdę lekka, Niko-chan –
oświadczył pomiędzy jednym ruchem a drugim.
- To po prostu ty jesteś taki silny
– odparłam, próbując uspokoić śmiech. Jego poważna, zdeterminowana mina tylko
bardziej pogarszała mój stan.
- Uznałem to za poważny komplement,
dziękuję. – Zamrugał oczami, łapiąc mnie nagle mocno pod kolanami i podrzucając
niemal pod sam sufit. Krzyknęłam z zaskoczenia ułamek sekundy po tym, jak
sprawnie mnie złapał.
- Nie rób tak więcej! – pisnęłam,
łapiąc się go kurczowo za szyję i nadal nie dostając dreszczy. Zaczynało się to
robić dziwne. Chłopak posłusznie odstawił mnie na ziemię. Zaczynało mi się
kręcić w głowie, ale zbywaliśmy to oboje uśmiechem. Potańczyliśmy chwilę do
momentu, gdy do salonu wróciła Ino. W głośnikach zabrzmiała piosenka o wesołym
żeńskim wokalu.
- Ino-chan! – zawołał ją Lee,
machając energicznie ręką. Gdy blondynka zbliżyła się do nas, chwiejąc się
lekko na wysokich szpilkach, shinobi złapał ją podobnie do mnie, a Naruto
znikąd pojawił się przy sprzęcie i lekko przyciszył muzykę. – Chodźcie,
chłopaki! Ino-chan była tak zajęta przygotowywaniem zabawy, że nie miała okazji
się pobawić!
Odsunęłam się szybko, widząc zgraję
facetów zbierających się wokół ubranego na zielono chłopaka trzymającego
zaskoczoną i roześmianą blondynkę. Nagle jej ciało pofrunęło w górę, a wszyscy
shinobi byli na miejscu, by ją złapać. Naruto podgłośnił z powrotem muzykę.
Yamanaka została podrzucona jeszcze kilkanaście razy, śmiejąc się i prosząc o
litość pod groźbą zatrzymania tortu urodzinowego dla siebie. Po siedemnastej
podróży niemal pod sam sufit została odstawiona bezpiecznie na ziemię, a chłopcy
zamiast tańczyć, eskortowali ją do kuchni, by przyniosła ciasto.
Urodziny. Śmieszne, ale dopiero dziś
rano poznałam datę swoich. Były nieco ponad miesiąc temu, ale oczywiście nikt o
nich nie wiedział. Nawet ja.
Zachmurzyłam się, sącząc herbatę,
którą wybłagałam u Hinaty pomagającej Ino rozdawać tort. Zbliżała się północ.
Przyjście tu okazało się dobrym pomysłem, i to nie tylko z powodu możliwości
poznania Sai’a. Może gdybym nie miała takiego złego humoru i nie przyszła tu z
wizją katastrofy ciążącej nad wszystkim, co robię, nie doceniłabym dzisiejszej
zabawy.
Gdy wszyscy zjedli ciasto –
niektórzy ze sporymi trudnościami – wznowiono zabawę. W tłumie nieznajomych
twarzy ciężko było mi wypatrzeć kogoś znajomego, a miałam jeszcze ochotę
potańczyć przed powrotem do domu. Nie po to wyznaczyłam dzisiejszy wieczór jako
dzień wolny od misji ANBU, by go nie wykorzystać. I tak miałam szczęście, że
zebranie okresowe było wczoraj.
Podświadomie szukałam po twarzach
Naruto lub Neji’ego. Ich dwóch nie bałam się poprosić do tańca i jeszcze z nimi
się nie bawiłam. Widziałam za to Shikamaru wdrapującego się po schodach na
górę. Jego z pewnością nie dałoby się namówić.
Dostrzegłam blond czuprynę Naruto,
gdy był w trakcie tańca z Sakurą. Neji też gdzieś zniknął, więc wróciłam do
swojego ulubionego parapetu przygotować sobie kolejnego drinka. Uczucie
skołowania zaczynało powoli mnie opuszczać, a jego miejsce próbowało zająć
znużenie. Nie chciałam na to pozwolić.
Zaśmiałam się. Sama do siebie.
- Udoskonaliłem swoją technikę. –
Usłyszałam delikatny głos obok ucha, doskonale wiedząc, że to Sai. Spojrzałam
na jego lekko zarumienione od gorąca policzki i rozwichrzone w tańcu włosy.
Jego koszulka była pognieciona. Jak na żołnierza Korzenia - powinien się wstydzić. – Jeśli nie jesteś
zajęta... – zaczął, a ja chwyciłam go pospiesznie za rękę. Zaczynająca się
piosenka nie brzmiała wcale tak źle.
- Jasne, chodź – uśmiechnęłam się, kierując
go na parkiet. Sai poprowadził mnie w kilka naprawdę sprawnych obrotów,
przekładał przy nich moje ręce nad swoją głową i odpychał mnie w odpowiednich
momentach. Szybko się uczył. Spojrzałam na dół, zahipnotyzowana jego wymierzoną
i idealna pracą nóg. – Widzę, że ćwiczyłeś – zaśmiałam się, gdy byliśmy z
powrotem na tyle blisko siebie, by mnie usłyszał. Potwierdził kiwnięciem głowy,
po czym chwycił mnie za biodra, jak Kiba, obracając się wokół własnej osi i
upuszczając mnie na ziemię. Na jego twarzy było widać zupełne skupienie. Jego
wzrok był analizujący - ciągle musiał myśleć, co jeszcze zapamiętał i jak
zareaguję. W przeciwieństwie do improwizowanych i niedokładnych ruchów Inuzuki
i przesadzonych i męczących pomysłów Lee, z brunetem tańczyło się doskonale.
W pewnym momencie chłopak
przyciągnął mnie do siebie, trzymając jedną rękę pomiędzy moimi łopatkami, a
drugą tuż nad paskiem moich spodni i przechylił mnie, zawisając nade mną z
twarzą bez wyrazu. Spojrzałam w dół z uśmiechem. Byłam około trzydzieści
centymetrów nad podłogą, a po nim nie było widać, jakby trzymanie mnie w ten
sposób sprawiało mu jakikolwiek problem. Widocznie w tym szczupłym ciele było
więcej siły, niż się spodziewałam. Alkohol wpływał jednak na moje wyczucie
chakry. Nie byłam pewna, czy jej używa.
- Kto cię tego nauczył? - W mgnieniu
oka wróciłam do pozycji pionowej, chwiejąc się lekko, ale wciąż uśmiechając.
- Megumi – odparł szybko Sai, kręcąc
mną kilka razy. Było mi dobrze. Lekko.
Ponownie przyciągnął mnie do siebie,
słuchając się tempa muzyki. Zanim zdołałam powiedzieć, co myślę o tej kunoichi,
obrócił mnie ponownie, ale zatrzymał, gdy byłam plecami do niego. Przyciągnął
mnie mocniej. Tym razem tak, że uderzyłam plecami o jego tors, a on trzymał
moje ręce na moim brzuchu. Tym razem dreszcze dały o sobie znać. Moje instynkty
zaczęły wrzeszczeć. To stanowczo nie było normalne.
Zaczęliśmy kołysać się w ten sposób.
Chłopak miał głowę tuż obok mojej, więc jego oddech łaskotał moją szyję i ucho.
Zwłaszcza, gdy mówił.
- A tego Ino – powiedział z lekką
dumą w głosie, widocznie czując moją reakcję, bo naprawdę mnie sparaliżowało.
Wyrwałam się po chwili, nakładając maskę uśmiechu.
To nie było to, na co to wyglądało.
Powtarzał tylko ruchy, których wymagały od niego dziewczyny. To wszystko. Na
pewno nie zdawał sobie sprawy, że miały one podłoże intymne i że nie powinien
robić tak każdej napotkanej dziewczynie. Po jego minie również nie było widać,
by cokolwiek miał na myśli. To był dla niego zwykły taniec. Eksperyment.
Przeklęte dziewczyny. Rozumiałam, że
Sai mógł się podobać, ale mącenie mu w głowie takimi ruchami to była poważna
przesada.
- Odbijany.
Serce mi zamarło na dźwięk tego
głosu. Niski, wibrujący, niosący ze sobą sporą dozę irytacji. Odwróciłam się na
pięcie, spotykając drugą, niemal siostrzaną parę czarnych jak smoła oczu.
Dopiero teraz, widząc jego twarz z wyraźnie zaznaczoną na brwi, czerwoną blizną,
zrozumiałam, co robiłam przez ostatnie godziny i jak bardzo byłam pijana.
Obiecałam sobie koniec po tym, co wypiłam na kanapie, a mimo to piłam dalej.
Cały czas, do tego momentu.
Jego brwi spotykały się na środku
jego czoła, a szczęka była zaciśnięta tak mocno, że mogła w każdej chwili
pęknąć. Nagle poczułam się bardzo mała i słaba. Instynktownie chwyciłam go za
ramię, próbując się nie przewrócić, ale odtrącił moją rękę. Poczułam, jak mój
wirujący świat roztrzaskuje się na tysiące małych kawałeczków.
- Ty musisz być tym palantem, Sasuke
– westchnął Sai, przekrzywiając lekko głowę i krzyżując ręce na piersi. Nawet,
gdy stał prosto, był kilka centymetrów niższy od Uchihy. Był tez zmęczony i
spocony. Mój pijany umysł już zaczynał kalkulować wyniki walki. Na szczęście to
nie było w planach wyższego bruneta.
Komentarz członka ANBU brzmiał,
jakby nasłuchał się negatywnych rzeczy o Sasuke ode mnie. Nie wyglądało to
dobrze. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nie potrafiłam wydusić z siebie
słowa. Spojrzałam tylko na Uchihę.
- Chodź. Idziemy – warknął,
ignorując drugiego shinobi i ciągnąc mnie za rękę w kierunku wyjścia. Kilkoro gości
przestało tańczyć i obejrzało się za nami. Poczułam, jak rumieniec zalewa moją
twarz. Zrobił ze mnie idiotkę na oczach tylu ludzi!
Zatrzymałam się, łapiąc się barierki
schodów na dół. Sasuke spojrzał na mnie z pierwszego stopnia z dozą irytacji
dorównującej tylko zawodowi.
- Co ty tu robisz? Miałeś nie
przychodzić – warknęłam, wściekła zarówno na niego, jak i na siebie. Wiadome
było, że jeśli choć kilka sekund patrzył na nas, zanim do mnie podszedł, to
widział mnie i Sai’a podczas tańca. Jeśli tak to można było nazwać. To nie był
jednak powód, by psuć mi cały wieczór. – Przyniosłeś Ino prezent? – spytałam na
dodatek, podpierając się pod boki. Patrzenie w dół schodów przyprawiało mnie o
mdłości.
Jeśli shinobi nie zdawał sobie
sprawy z tego, jak byłam pijana, to na pewno widząc moje schodzenie z nich,
szybko by to sobie uświadomił.
- Jasne – prychnął z
niecierpliwością chłopak, wyciągając rękę w moim kierunku. Odsunęłam się o
krok, uciekając z jego zasięgu.
- Ta? Gdzie on jest? – Uniosłam
brew.
- O, tu. – Brunet wskazał
nonszalancko na siebie. Przewróciłam oczami. On potrafił być tak aroganckim
dupkiem!
Shinobi wykorzystał moment mojej
nieuwagi i złapał mnie w pasie, sprowadzając siłą ze schodów. Na dole nie było
nikogo, a muzyka była głównie dudniącym echem.
Zagryzłam wargę, powstrzymując
słowa, które cisnęły mi się na usta. W miażdżącym uścisku zostałam doprowadzona
pod same drzwi domu Yamanaki, gdzie Sasuke rzucił we mnie moją kurtką,
zapinając na sobie swoją własną. Spojrzałam na niego z wyrzutem, podświadomie
pragnąc jednak wyjść już z tego domu i poczuć na twarzy powiew chłodnego,
świeżego powietrza.
- Nie patrz tak na mnie – warknął,
naciskając klamkę i patrząc na mnie znad ramienia, czy aby na pewno idę za nim,
a nie wdrapuję się jak wariatka po schodach na górę. Odwróciłam wzrok, czując
gromadzące się w kącikach oczu łzy frustracji. – I tak zaoszczędziłem ci
poniżenia.
- Tak? A jakim to cudem? – jęknęłam,
gdy zamiast otworzyć drzwi odwrócił się w moim kierunku z trudną do odczytania
miną.
- Jesteś wezwana do Hokage w trybie
natychmiastowym. Szuka cię połowa ANBU.
*
- Tak właśnie Tsunade zrobiła w
oryginalnej mandze. Nie tylko wysłała Naruto Uzumaki’ego na walkę z Sasori’m i
Deidarą, ale potem na pomoc w walce z Hidanem i Kakuzu. Bohater miał też
przyjemność z klonami Itachi’ego i Kisame (nie pamiętam dokładnie, jak to było)
oraz byłym członkiem Akatsuki, Orochimaru. Nie wiem, za kogo Masashi Kishimoto
ma Piątą Hokagę, ale ja mam o niej lepsze zdanie.