21 sierpnia 2007

Rozdział XV - "Słabsze stworzenia"


Siedziałem cicho w jadalni, popijając kawę. Podobno jeśli sam coś przyrządzisz – lepiej smakuje. W moim przypadku to się nie sprawdzało. Kawa była rzadkością w Konoha i prawdziwym rarytasem, przez co szybko się do niej przekonałem, jednak moja współlokatorka przygotowywała ją o wiele bardziej… prawidłowo. Spojrzałem na zegarek. Było już dobrze po dziesiątej, a Niko nadal wylegiwała się u siebie. Wczoraj przyniosłem ją jeszcze przed północą, więc na logikę powinna już dawno wstać, zrobić śniadanie i zaproponować trening. Ale nie, ona musiała sobie teraz odpoczywać...
       Odstawiłem pusty kubek i wyszedłem na balkon w rozpiętej koszuli. Nieźle wiało, trawa była mokra, a po zabłoconych ścieżkach Konohy krzątali się ludzie. Masa ludzi. Nawet z wysokości słyszałem irytujący szum wioski i jej mieszkańców, biegających i pracujących na pełnych obrotach.
       Nagle spostrzegłem coś pomarańczowego skaczącego po dachach. Oparłem się wygodnie o barierkę balkonu i czekałem, aż pseudo-shinobi mnie zauważy.
       Ciągle byłem ciekawy, jak dużo Naruto nauczył się dzięki treningowi z tym dziwacznym Sanninem. Słyszałem o jego nowej technice, której chłopak nauczył się w tym samym czasie, co Kakashi przekazał mi Chidori. Nie sądziłem oczywiście, iż mnie przerósł w ninjutsu, po prostu... zastanawiałem się nad tym. Minęło trochę czasu od naszej ostatniej wspólnej misji, a na tle wydarzeń w Kraju Herbaty martwiłem się o swoje postępy względem Uzumaki’ego. 
       Naruto stanął na krawędzi dachówek jednego z większych budynków i przystawił otwartą rękę do czoła, mrużąc oczy i rozglądając się. Spojrzał w końcu w moją stronę.
       – Ohayo, Baaaaka! – krzyknął wesoło, podążając w moim kierunku.
       – Hn. – Tyle uzyskał ode mnie, gdy po pokazowym salcie i kilku skokach wylądował na barierce mojego tarasu, stojąc prosto.
       – Nie na treningu, ‘ttebayo? – zapytał, unosząc brwi. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem. Głupia twarz, irytujący dres, denerwujący głos...
       – Hn… dziewczyna jeszcze śpi, czekam na nią, bo Kakashi jest na misji.
       – Oh? – Blondyn zamrugał, widocznie zdziwiony. – Nie wiedziałem… To ten… wy trenujecie razem?
       – Próbujemy.
       – Ja trenuję z Neji’m i Iruką-sensei. – Naruto skrzyżował ręce i mówił z zamkniętymi oczami, naburmuszony. – Ciągle mówią mi, co mam robić, gdzie iść. Neji popisuje się tym swoim… Hakke coś-tam, a Iruka-sensei traktuje mnie jak dziecko, ‘ttebayo.
       Jesteś dzieckiem – westchnąłem, powstrzymując ochotę, aby zepchnąć go dla zabawy z barierki.
       – Jesteśmy w tym samym wieku…
       – Ale zachowujesz się jak dziecko – odparłem, dalej rozglądając się po mieście.
       – Nie jestem dzieckiem! Jestem poważny! – krzyknął Uzumaki i uniósł pięść w górę. – Dorosnę, stanę się silny i w końcu spełnię swoje marzenie! Zostanę Ho-… – Chłopak tupnął w balustradkę, która niebezpiecznie się zachwiała, a on sam spadł z niej z krzykiem. Przewróciłem oczami, a zaraz potem usłyszałem głos w mieszkaniu. Wychyliłem się przez barierkę, widząc mojego przyjaciela leżącego plackiem na ziemi, mruczącego coś pod nosem o niefarcie. Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem i wszedłem do domu, zamykając za sobą drzwi na balkon.
       Uśmiechnąłem się lekko, widząc totalnie zmarnowaną Niko. Była oczywiście we wczorajszych ubraniach, nieco pogniecionych i spoconych, a na jej twarzy malowało się wykończenie, co dodatkowo potwierdzały wory pod oczami.
       – Kac? – zapytałem się jej raźno, krzyżując przy tym ręce na piersi. Ona tylko na mnie spojrzała, po czym poczłapała zrobić sobie herbatę. Gdy ta się parzyła, usiadła na stole i objęła się rękoma, jakby było jej zimno. Podszedłem jeszcze bliżej, przypominając sobie o zapięciu koszuli.
       – Hn… mogłabyś chociaż podziękować za wczorajszą fatygę. Lekka nie jesteś.
       – Dzięki – wymruczała do mnie po chwili i ziewnęła szeroko, nie kwapiąc się, by zasłonić usta. Zero manier. Nabrała powietrza i wypuściła je nosem, wyginając usta. – Łeb mnie boli…
       – Chyba nie pierwszy raz – warknąłem, ciągle niezadowolony z podziękowań i jej guzdrania się. Byłem dzisiaj w wyjątkowo… aktywnym nastroju, co objawiało się chęcią dokuczania innym i szybkim nudzeniem się. Dziewczyna spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem, lekceważąc niemiłą uwagę.
       Właściwie… to dobrze zrobiła.
       – Robiłam wczoraj coś głupiego?
       – Oh, wiele rzeczy, nie tylko wczoraj – odpowiedziałem z przekąsem, podając jej zaparzoną herbatę. Kunoichi wzięła ode mnie filiżankę i zacisnęła na niej dłonie, wpatrując się w brązowawą ciecz. Gdy siedziała tak na stole, tuż obok mnie, praktycznie można było zapomnieć, że znamy się tak krótko. Była nieskomplikowana, otwarta, pewna siebie. Łatwo się było do niej przyzwyczaić, nie zawadzała mi tak, jak inni. Może dlatego, że kontakt z nią sprawiał mi nieco przyjemności.
       – Dosyć tego – wyszeptała.
       – Czego?
       – Tego. Twojego nastawienia do mnie – warknęła, już patrząc na mnie. W jej oczach nadal widać było zaspanie, ale także determinację. – Wcale cię nie prosiłam o przysługę, to pamiętam na pewno. To czy jestem lekka czy nie, czy mam kaca czy nie i jak głupie rzeczy robię – to wszystko nie twoja sprawa.
       Oho, może jednak przesadziłem ze swoimi pozytywnymi osądami. Trafiłem bowiem na współlokatorkę skorą do kłótni, czepliwą i pamiętliwą, a gdy mieszało się to z jej zmiennością nastrojów, nie mogłem stwierdzić, czy mogę przeżyć z nią kolejny dzień bez uszczerbków na zdrowiu.
       – Co ty nie powiesz… – burknąłem, marszcząc brwi. Nie bałem się jej odważnego wzroku. – …tak jakby to, co jem we własnym domu, z kim tańczę na imprezie i jak trenuję było twoją sprawą. – Zmierzyłem ją wyzywającym spojrzeniem.
       – Jesteś strasznie… arogancki, wiesz? – westchnęła z żalem, popijając herbatę. Szybko dochodziła do błędnych wniosków.
       – Tak jakbym nie miał do tego prawa – warknąłem. – Tak na marginesie – to też nie twoja sprawa.
       – Powiem ci coś – zaczęła szatynka, znowu biorąc łyk herbaty. Mówiła wściekłym, ale cichym głosem. – Gdy pierwszy raz dowiedziałam się, z kim będę w drużynie, obawiałam się, że wyląduję z zadufanym w sobie, popularnym lalusiem bez własnych umiejętności, „jadącego” na opinii swojego sławnego klanu…
       Skoncentrowany i lekko zdziwiony – słuchałem.
       – …lecz teraz wiem, że tak nie jest. – Uśmiechnęła się do mnie znad filiżanki, a ja poczułem, że tym jednym gestem rozładowała spięcie. Że już wszystko jest w porządku, a ona zaraz się wyszykuje i pójdziemy trenować… Myślałem tak, zanim usłyszałem następne zdanie. – Jest jeszcze gorzej – syknęła głośno, zmieniając całkowicie swój ton, a ja mimowolnie odchyliłem się do tyłu. – Owszem, jesteś arogancki, cóż, zdarza się! Ale drugiego tak oschłego, wrednego i zadufanego w sobie dupka w życiu nie widziałam... – jęknęła z ubolewaniem, po czym lekko się zachwiała.
       Zamrugałem z niedowierzaniem. Ona… właśnie mnie obraziła. Wysyczała na głos, po kolei, bezpodstawne obelgi na mój temat. Zacisnąłem pięści. Nie mogło jej to ujść płazem.
       Już miałem do niej podejść, lecz ona pierwsza zeskoczyła ze stołu, odniosła filiżankę do zlewu i mijając mnie szerokim łukiem – zatrzasnęła się w pokoju, nie czekając na moją ripostę.
       Jej chakra szalała. Czułem ją teraz wyraźnie, chyba po raz pierwszy. Aż rwała się, by wyjść z jej ciała i zrobić mi krzywdę.
       Stałem tak przez chwilę, a jej słowa wsiąkały we mnie jak w gąbkę. Sponiewieraną, mokrą gąbkę, która właśnie utraciła resztki godności. Miałem zamiar iść coś jej powiedzieć, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Westchnąłem, podchodząc do wejścia i naciskając klamkę.
       Zdziwiłem się lekko, widząc poobijanego Naruto.
       – …-kage. – Chłopak, chwiejąc się na nogach po ciężkim upadku, dokończył zaczęte na balkonie zdanie, po czym upadł na zimną podłogę na korytarzu.
       – Hn. – Zamknąłem drzwi i poszedłem do siebie, przygotowując ekwipunek na trening. O tak. Samotny, ciężki, satysfakcjonujący trening.
      
       Zegarek położony na moim plecaku leżącym pod drzewem ogłosił nadejście godziny czternastej, a ja mimowolnie osunąłem się na ziemię. Korzystając z dnia samotności, postanowiłem potrenować Chidori oraz parę Katonów. Z niemałą dumą spojrzałem na kupę gruzu, która przed moim przybyciem była dwoma ogromnymi głazami. Obejrzałem swoją rękę, w której niedawno spoczywała elektryzująca kula błękitnej chakry, zmieniająca w pył wszystko, co napotka na drodze.
       Postanowiłem, że gdy tylko Kakashi wróci, wyduszę z niego więcej tego typu technik. Przydałaby się też misja. Dostawałem szału, gdy tylko za długi czas siedziałem bezczynnie, zamknięty w murach wioski.
       Niebo się poważnie zachmurzyło.
       Podniosłem się do pozycji siedzącej i spróbowałem przetestować kontrolę nad swoją chakrą, której – o dziwo – trochę mi zostało. Ułożyłem pieczęć Barana i skoncentrowałem się. Ogarnęło mnie to dziwne uczucie, które zawsze uderzało we mnie przy kumulowaniu większej ilości energii. Teraz byłem już do niego przyzwyczajony, zwłaszcza po treningu wspinania się na drzewa.
       Przypomniałem sobie wykłady Kakashi’ego dotyczące rodzajów chakry, którymi dręczył mnie przed egzaminem na chuunina. Miałem aż dwa jej rodzaje, czyli tyle, ile jounini. Jako członek klanu Uchiha, moją podstawową chakrą była chakra żywiołu ognia, ale razem z Kakashi’m odkryłem, że jestem także w stanie kontrolować chakrę elektryczności.
       Gdy poczułem w swoim ciele duży napór energii, wysłałem ją do ręki, nie formując jednak jutsu. Rozwarłem dłoń, a wokół moich palców zatańczyły iskierki prądu, wydając znajome brzęczące odgłosy. Było to nawet przyjemne, ale gdy energia zniknęła, moją rękę ogarnęło dziwne odrętwienie.
       Chakra się skończyła.
       Chyba miałem dość treningu, jak na tę chwilę.
       Złapałem swój nadgarstek drugą ręką i poczekałem, aż ból minie. Gdy to nastąpiło, został jeden mały problem – nie miałem co ze sobą zrobić. Przypomniałem sobie o zaproszeniu Krzaczastobrewego do jego Dojo. Mogło być ciekawie. Wstałem, podniosłem swój plecak i powoli skierowałem się we wskazanym kierunku. Kto wie, może miałbym okazję skopiować parę technik.
       Chmury na niebie zagęściły się.
       Po kilkunastu minutach wędrówki znalazłem się przy drewnianym budynku. Z jego wnętrza dobiegały wesołe okrzyki i śmiechy, co mnie lekko zraziło, ale i tak wszedłem do środka.
       – Proszę, proszę, kto do nas zawitał! – krzyknął Rock Lee, stojąc na środku sali. – Sasuke-kun! Miło cię widzieć! – dodał tak radośnie, jakby miał się na mnie zaraz rzucić i uściskać. Na szczęście pozostał w miejscu. Zacisnąłem zęby. Zawsze mnie irytował. – Mam nadzieję, że jesteś kolejnym kandydatem do wyzwania mistrza Dojo na pojedynek!
       – Może innym razem… – mruknąłem, rozglądając się po wnętrzu. Pod lewą ścianą siedzieli Neji i Naruto, a pod prawą, na specjalnych poduszkach – Tenten, Hinata i…
       – Cześć, dupku – warknęła Niko. – …przyszedłeś skopiować parę technik?
       – A żebyś wiedziała – odpowiedziałem jej kąśliwie i przysiadłem się obok Uzumaki’ego, kładąc plecak z boku. Nie zareagowałem na obelgę. Niech ma nieudacznica trochę przyjemności.
       – Widzę nieporozumienie między partnerami! – zakomunikował Lee swoim zwykłym tonem, podpierając się pod boki niczym zirytowany nauczyciel. – Lecz w moim Dojo wszystkie nieporozumienia odchodzą na bok, gdy chodzi o doskonalenie swojego ciała i ducha! – Popatrzyliśmy na niego z lekkim zażenowaniem. Chłopak zachowywał się przesadnie dorośle, mówił władczo i wyglądał na szefa tego miejsca. Hn. Miał do tej dziury wszelkie prawo. – Proponuję, abyście rozwiązali spór uczciwą walką! – Uniósł pięść wysoko, a jego oczy zapłonęły ekscytacją.
       Z pewnością pamiętał naszą widowiskową walkę przed egzaminami i chciał zobaczyć mój następny popis, a co do umiejętności Niko – nikt nie wiedział, co potrafi. Neji pokiwał głową.
       Byłem pewien wygranej, choć zmęczony.
       – Przykro mi, ale po wczorajszej imprezie… nie jestem w nastroju – zgasiła zapał reszty dziewczyna.
       – Wypiła za dużo – skomentowałem z drugiego końca sali, otrzymując w zamian zirytowany wzrok szatynki. – Ja też zresztą odpadam, jestem po treningu.
       – Chyba tańca, aby nie unikać propozycji na przyszłych imprezach – mruknęła moja współlokatorka, co zaowocowało kolejną wrogą wymianą spojrzeń. Reszta towarzystwa westchnęła.
       – Teme, ale między wami iskrzy! – szepnął mi do ucha Naruto, pieczętując uwagę szerokim uśmiechem.
       – Stul pysk. – Uderzyłem go łokciem w brzuch.
       Blondyn opadł na ziemię skręcając się z bólu. Nikt nie zareagował.
       – Skoro tak, czekam na następnego kandydata! – krzyknął Lee, rozglądając się po reszcie. Czy on nie widział, że nikt nie miał ochoty się z nim bawić?
       – Na mnie nie licz! – krzyknął blondyn, machając rękami w obronie, wciąż leżąc na ziemi. Lee przeniósł wzrok na byłego partnera z drużyny.
       – Już trenowaliśmy dzisiaj… – mruknął Hyuuga, a Lee obrócił się do siedzących kunoichi.
       – Dziewczęta? – zapytał z nadzieją.
       – J-ja… n-nie… n-nie jestem pewna… c-czy… – zaplątała się Hinata.
       – Zawsze jest tak samo – westchnęła Tenten, wstając. – Dużo ludzi patrzy, nikt nie działa. Ja z tobą dzisiaj potrenuję – uśmiechnęła się.
       Czyli miałem spokój.
       – Dziękuję ci bardzo, Tenten! – krzyknął chłopak, ustawiając się naprzeciwko niej w pozycji bojowej.
       – Dobra, dobra, już bez przesady… – burknęła szatynka, wyciągając z kieszeni mały zwój.
       Po niecałej pół godzinie wnętrze Dojo naszpikowane było różnego rodzaju bronią rzucaną, a dwójka przyjaciół stała, ciężko dysząc. Z napięciem obserwowałem całą walkę, a mój Sharingan skupiał się na taijutsu Lee. Jednak zawiodłem się, bo Krzaczastobrewy nie używał na Tenten żadnych mocnych ciosów, jedynie bronił się przed latającą artylerią. Jeszcze raz rzuciłem okiem na różnorodność wyposażenia kunoichi, która – jednym słowem – była imponująca. Wokół mnie leżały shurikeny, kunai’e, kamy, senbony, a nawet parę katan.
       Pojedynek się zakończył, shinobi rozbiegli się na posiłek lub zwykły trening z nauczycielami, a Niko zakomunikowała, że również idzie do domu. Dojo zamknięto, a ja nie miałem się gdzie podziać. Zarzuciłem plecak na plecy i, sam nie wiem czemu – zacząłem ją śledzić.
        
       Szłam wolno przez ulice z rękoma w kieszeniach, zupełnie wtedy jeszcze nieświadoma, że mam towarzystwo. Po drodze do domu wstąpiłam do sklepu ze słodyczami i zrobiłam zakupy na obiad. Mijałam się po drodze z Sakurą i Ino, które szły razem w kierunku domu Hokage. Mimo wcześniejszej sprzeczki, przywitały się ze mną. Rozmawiałyśmy około dwóch minut.
       Gdy przez dłuższy czas stałam w miejscu i na chwilę wyłączyłam się z rozmowy z dziewczynami, poczułam za plecami znajomą chakrę. Uśmiechnęłam się delikatnie.
       Dziewczyny poszły w swoją stronę, odsłaniając mi widok w stronę apartamentu. Nie spodobało mi się to, co zobaczyłam. Zacisnęłam pięści na siatkach z zakupami i ze wściekłą miną ruszyłam naprzód. Uchiha, rzecz jasna, pozostał w ukryciu.
       Podążył kilka metrów za mną, ale nie odwróciłam się w jego stronę. Byłam zbyt skupiona na sytuacji, jaka miała miejsce przede mną.
       Czwórka bachorów z Akademii śmiała się głośno i rzucała kamieniami w dwa miauczące, poobijane koty.
       – Ej, wy! – warknęłam donośnym, surowym głosem, dodatkowo tupiąc nogą. Czwórka dzieciaków obróciła się zdziwiona, a koty leżały w miejscu, rozglądając się za drogą ucieczki. Niestety, ograniczały je kubły na śmieci i jakieś kartony.
       – Czego chcesz? – krzyknął najwyższy chłopak, który przed chwilą najgłośniej się śmiał.
       – A jak myślisz? – mruknęłam, wskazując na zwierzęta. – Może zanim zaczniecie się bawić, zapytacie „towarzyszy gier” o zdanie? – zapytałam kpiąco, a czwórka obróciła się w stronę kociaków. Jeden z wyraźnym trudem wstał, wygiął grzbiet i syknął na chłopców. Rudy brzdąc aż podskoczył i schował się za „liderem” swojej żałosnej grupy.
       Próbowałam być wychowawcza i podziałać na ich ograniczone umysły. Aż wstyd, że nikt z dorosłych mieszkańców krzątających się dookoła nie zareagował na zachowanie tej bandy.
       Jak można było robić coś takiego? Czy mogło to komuś sprawiać frajdę, znęcanie się nad słabszymi? Jeszcze jakby te koty były czemuś winne… ale nie. To były zwykłe dachowce, najprawdopodobniej kręcące się w okolicach straganów, bo ich właściciele je dokarmiali.
       – Przestań się mazgaić! Te kocury nic nam nie zrobią, a tym bardziej ta dziwaczka! – krzyknął niewysoki blondyn, odpychając kolegę od siebie i wybuchając śmiechem.
       – „Dziwaczka”, powiadasz? – ponownie uniosłam rękę w stronę kotów. – Dziwne, że zwierzęta wolą takie jak ja…
       Posłałam w kierunku kotów wiązkę uspokajającej chakry sygnalizującej mój Pakt.
       Kot, który do tej pory jedynie unikał kamieni i jęczał, wstał i kilkoma susami podbiegł do mnie, wymijając zdezorientowanych łobuzów. Wskoczył mi na wyprostowaną rękę i chwiejnie przeszedł do mojego ramienia, na którym się usadowił, szukając schronienia. Małolaty popatrzyły na zwierzę ze zdziwieniem, ale zaraz odezwał się jeden z nich.
       – No i co nas to obchodzi! To nie twoja dzielnica, ani nie twoje kocury! Wynoś się stąd!
       – Oh… rozumiem, że mam do czynienia z czterema daimyo tej dzielnicy… – mruknęłam, zdejmując sobie burego kota z ramienia i kładąc go delikatnie na ziemi przed sobą. – Jednak nie odejdę, póki nie nauczycie się szacunku dla słabszych stworzeń. – Zmierzyłam ich groźnym wzrokiem, a najmniejszy wyrostek znów podskoczył.
       – Skoro są słabsze, to mam gdzieś szacunek! – zaśmiał się znowu najwyższy z bandy, a reszta przytaknęła. Westchnęłam. Jak można było być takim ignorantem? Nie mieli rodziców? Kto ich tak wychował?
       W mojej głowie pojawił się ciekawy pomysł, który na pewno młodzieńcy zapamiętają jako niezwykłą lekcję dobrych manier.
       – Nikt nie powiedział, że one zawsze będą słabsze… – Podeszłam parę kroków w kierunku łobuzów, zatrzymując się przed najgłośniejszym dzieciakiem. – …możecie kiedyś spotkać naprawdę dużego kota, który wam się odpłaci… – syknęłam, pochylając się dostatecznie nisko i opierając ręce o kolana.
       – Rzeczywiście jesteś dziwaczką! – zaśmiał się jeden z bachorów, a dwaj pozostali mu zawtórowali. Obróciłam głowę, uciszając ich wzrokiem, gdy drugi kot, do tej pory przyszpilony pod ścianą, wskoczył mi na plecy. Widocznie zareagował na moją wzburzoną chakrę. Ciekawe.
       – Rzeczywiście… – mruknęłam, układając pieczęć Barana. Byłam dziwaczką. – Konbi Henge no Jutsu! – krzyknęłam, koncentrując chakrę, a moją postać objął kłąb dymu.
        
       Masowa zmiana. Spokojnie przyglądałem się temu, co wyłania się z kurzu. Byłem ciekawy, co z tego wyni-… o cholera.
       Zarówno mi, jak i czterem uczniom Akademii, ukazała się przerażająca, na oko dwumetrowa istota. Miała pazury, długi ogon, którym machała na obie strony oraz pysk pełen ostrych zębów jak u dzikiej pumy – jednego z najgroźniejszych drapieżników w lesie dookoła Wioski Liścia. Bestia o długiej, burej sierści mierzyła przerażonych wyrostków swoimi zielonymi ślepiami, po czym rozwarła ogromną paszczę, pokazując im dokładniej ostre kły i oblizując się.
       Na ziemię skapnęło trochę jej śliny.
       Ludzie na ulicach popatrzyli w jej stronę. Kilkoro z nich uciekło, inni schowali się lub wgapiali się w nią, cofając o kilka kroków.
       Banda niedoszłych shinobi z przeraźliwym krzykiem uciekła przed potworem, a po kilku sekundach jedyne, co po nich zostało, to kłąb kurzu.
       Kot, który niedawno siedział na ramieniu brązowowłosej kunoichi, podszedł do stwora i z lekkim jęknięciem otarł się o jego ciężką, owłosioną łapę. Oba stworzenia objął kłąb białego dymu, z którego wyłoniła się dziewczyna z kotem na rękach.
       – Chociaż ty się nie nabrałeś – przemówiła do trzymanego kota, stykając się z nim nosami. Postawiła go na ziemi, by ten wrócił z kolegą do swojego zaułka. Kunoichi wróciła się parę kroków po rozrzucone siatki z zakupami. Pochylając się, zmierzyła dokładnie wzrokiem budynek, za którym nasłuchiwałem. Cofnąłem się, choć szczerze wątpiłem, by miałoby mi to coś pomóc. Podniosła torby i ruszyła w dalszą drogę, wołając do mnie przez ramię. – Możesz już wyjść, chowasz się wystarczająco długo! – Na jej twarzy malowała się czysta satysfakcja.