22 lipca 2007

Rozdział II - "Włamywaczka"


        Gdy opuściłem kwaterę Hokage, było dobrze po drugiej po południu. Postanowiłem, że wykorzystam wolny czas na trening. Musiałem nadrobić zaległości po wielokrotnych wizytach w szpitalu, których miałem zamiar od tego momentu unikać. Nie mogłem wyjść przed moim nowym partnerem na kompletną łamagę. Wręcz przeciwnie – musiałem być od niego lepszy. Tak podpowiadała mi moja najlepsza (a raczej jedyna) przyjaciółka – ambicja.
        Udałem się na najbliższe pole treningowe niedaleko rzeki. Było pusto. Reszta shinobi zapewne albo odpuściła sobie ćwiczenia z okazji wolnego dnia, albo miała zamiar trenować wieczorem. Mnie to szczerze nie obchodziło. Więcej miejsca i spokoju dla mnie. Zaznaczyłem cele na kilku drzewach i rozpocząłem samodzielny trening.
        Około godziny piątej byłem już porządnie znużony. Położyłem się na trawie i otarłem pot z czoła. Przymknąłem oczy i czekałem, aż tempo mojego oddechu się wyrówna. Rzadko doprowadzałem się do takiego stanu. Chyba miałem dobry dzień.
        Skoncentrowałem się. Poczułem, jak chłodny wiatr muska moją zgrzaną skórę. Dookoła roznosił się szelest liśćmi. Znów otworzyłem oczy. Nad Konohą zbierały się chmury. Nadchodziły cieplejsze okresy roku, a dzień się wydłużał. Mimo to wiosenna mozaika pogodowa dawała o sobie znać.
        Wstałem energicznie i rozejrzałem się dookoła. Otrzepałem spodnie, chowając ręce do kieszeni. Nie wyczuwając dookoła obecności żadnego shinobi, ruszyłem w stronę swojego mieszkania. Po drodze zebrałem swoją broń. Szesnaście na osiemnaście celi było trafionych. Wiedziałem, że stać mnie na więcej.
        Podczas ataku Orochimaru na Konohę jednym ze zniszczonych budynków był dom w centrum należący do klanu Uchiha. To w nim mieszkałem od ósmego roku życia. Mogłem oczywiście mieszkać na terenie należącym do klanu, ale po oczywistych wydarzeniach był on wciąż zdewastowany, opustoszały i zamknięty. Nikt nie chciał o nim wspominać, a ja byłem jego jedynym właścicielem. Nie byłem do końca pewien, ile ten kawal przesiąkniętej krwią ziemi był wart, ani co mogłem z nim zrobić, ale na co dzień starałem się o tym nie myśleć. Nie było pośpiechu.
        Na czas, gdy moja obecna kwatera razem z posiadłościami dookoła była odbudowywana, wynająłem jeden z apartamentów oryginalnie przeznaczonych dla shinobi bez własnego domu czy rodziny. Mieszkając tam przez około trzy miesiące, często napotykałem na swej drodze nauczycieli śpieszących się na treningi oraz elitarnych jouninów rozprawiających o planach Hokage. Do ukończenia odbudowy mojego byłego domu zostały około dwa miesiące, a i tak nie wiedziałem, jak dużo z jego sprzętów zostało zniszczonych. Teraz jednak tym się nie martwiłem. Najważniejszy był trening.
        Gdy doszedłem do celu, dochodziła już szósta. W rozrzedzonym tłumie przechodniów zauważyłem rudą czuprynę Gaary. Wymieniliśmy ze sobą jedynie pochmurne spojrzenia. Hn. Dokładnie jak sobie to wyobrażałem. Zero reakcji. Wkrótce do shinobi piasku podbiegł Lee, kłapiąc głośno dziobem na jakiś zapewne irytująco nieznaczny temat.
        Byłem coraz bardziej ciekawy swojego nowego partnera. Już mogłem go nazwać rywalem, bo z opisu Kakashi’ego jasno wynikało, że nie był to słaby czy nawet przeciętny shinobi. Zastanawiało mnie także, czy może już go kiedyś nie spotkałem i jeśli w końcu spotkam – czy nie będzie tak irytujący jak Naruto czy Sakura. Potrząsnąłem głową, dochodząc do drzwi mojego apartamentu. Wyjąłem zza paska klucz, umieściłem go w odpowiednim otworze i mocno przekręciłem. Tak mi się przynajmniej z początku wydawało.
        Ku mojemu zdziwieniu drzwi nie były zamknięte. Na drzwiach nie było śladu włamania. Uniosłem brew i cicho wślizgnąłem się do środka. Przymknąłem bezgłośnie drzwi. Zrobiłem kilka kroków, rozglądając się uważnie. Z pozostałej na moim udzie po treningu kabury wyjąłem kunai’a. Zdjąłem bezszelestnie brudne buty, aby móc poruszać się boso i ewentualnie zaskoczyć nieproszonego gościa. W dodatku – włamywacz czy nie, nie bez powodu płaciłem za sprzątaczkę. Udałem się w stronę salonu, w którym paliła się mała lampa. Kuchnia była w identycznym staniem, jak ją zostawiłem.
        Jedno było dziwne. Zawsze wyłączałem światło, gdy wychodziłem. Ha, mało tego – wyszedłem rano, więc nawet go nie zapalałem. Prychnąłem, z irytacją gasząc lampkę. Kto by pomyślał – taki nudny dzień i włamywacz. Widać ktoś nieświadomie zechciał mi go urozmaicić. Jak miło z jego strony.
        Na dworze panował już półmrok, choć zachodzące słońce nadal nadawało niebu złocisty odcień. Mogłem mieć przewagę w ciemności. Obejrzałem drugi pokój i również w nim nie zauważyłem żadnej zmiany ani śladu kradzieży. Ruszyłem pewniej do głębszej części mieszkania. Minąłem drzwi do nieużywanej przeze mnie sypialni.
        Mimo niespodziewanej i niebezpiecznej sytuacji nie można było powiedzieć, że spanikowałem. Nie miałem tego w zwyczaju. W jakiś sposób te małe podchody wydawały mi się nawet zabawne. Nasłuchiwałem. Nie dochodziły do mnie żadne odgłosy. Byłoby oczywiście lepiej, gdybym po męczącym dniu mógł po prostu wrócić do siebie i odpocząć, ale perspektywa rozładowania swojej frustracji na kimś na tyle nieuprzejmym, by mi to wszystko odebrać, była równie pociągająca. Kto to mógł być? Zdrajca? Szpieg? Nie spodziewałem się specjalnego zagrożenia w środku Konohy, w otoczeniu setek wyszkolonych ninja. Pewnie zwykły złodziej i debil.
        Apartament, który wynajmowałem, był przeznaczony dla dwóch osób, ale ponieważ zawsze lubiłem szczyptę luksusu i nie narzekałem na ubogie życie – nie dzieliłem mieszkania z nikim innym. Ostatnimi dwoma pomieszczeniami do sprawdzenia była moja sypialnia oraz łazienka. Drzwi do mojego pokoju były lekko uchylone, toteż popchnąłem je dalej i zaglądając w półmrok.
        Nic nie zginęło. O co chodziło?
        Nagle spostrzegłem, że spod drzwi do dużej łazienki, która łączyła dwie sypialnie, wydobywało się światło. Bezgłośnie podszedłem do nich po zimnej podłodze uważnie obserwując rzucaną na nią łunę. Jedyne, co mogłem stwierdzić, to to, że ktoś był w środku. Widziałem cień czyichś stóp, ale nie słyszałem szmeru kroków. Nieproszony gość w tym czasie poruszał się po łazience. Zdenerwowało mnie to czekanie, więc nacisnąłem klamkę. Łazienka była zamknięta od środka, a napastnik najwidoczniej nie usłyszał brzęku metalu, bo nie wydał żadnego odgłosu.
        Nie zostawało mi nic innego jak zapukać… do własnej łazienki.
        Uderzyłem w drzwi trzy razy. Cień na podłodze zatrzymał się.
        – …
        – Wyłaź, wiem, że tam jesteś – powiedziałem stanowczym głosem. Zacisnąłem rękę na nożu, mimo że nie chciałem.
        – Kto tam? – otrzymałem w odpowiedzi. Głos był miękki i delikatny. Osoba ta powiedziała tylko dwa słowa, jednak brzmiały one bardzo dumnie i melodyjnie. Niemal kobieco. Potrząsnąłem głową, odrzucając taką myśl.
        Pomyślałem nad odpowiedzią. Hn, jakbym nie wiedział.
        – Właściciel mieszkania. Wyłaź.
        Cień pod drzwiami zwiększył się. Odskoczyłem od nich z kunai’em w gotowości. Czekałem, aż włamywacz pokaże swoje oblicze. Ten nacisnął klamkę i bez wahania otworzył drzwi na oścież. Opuściłem broń i wyprostowałem się, trochę zawiedziony. Spodziewałem się większego wyzwania, a tymczasem moim oczom ukazała się niewysoka dziewczyna o dużych, zielonych oczach i ciemnych włosach upiętych z tyłu głowy. Stała przede mną boso, jedną ręką podpierając się pod bok, a drugiej nie zdejmując z klamki. Nieświadomie zmarszczyłem brwi i szybkim ruchem schowałem kunai’a. Nie miałem zamiaru walczyć z dziewczyną w szlafroku, kimkolwiek ona by nie była. A nawet jeśli – z pewnością nie potrzebowałbym do tego broni.
        Jedno było jednak pewne – była tu intruzem, a to oznaczało, że mogłem ją wyrzucić. Mniej lub bardziej humanitarnie.
        Zrobiłem krok w jej stronę, starając się zakomunikować jej całą swoją postawą, że popełniła poważny błąd wybierając to mieszkanie do spontanicznych kąpieli. Ona nie spuściła ze mnie wzroku i nie odskoczyła, a za to wysunęła przed siebie prawą rękę.
        – Niko – zakomunikowała stanowczo.
        Hn. Nie prosiłem jej, by się przedstawiała. Chciałem tylko, by sobie poszła, bez zagłębiania się w jej na pewno arcyciekawe powody, dla których ni z tego, ni z owego znalazła się w w mojej łazience.
        Popatrzyłem na rękę zastygłą w powietrzu tuż przede mną, gotową do pseudo-uprzejmego uścisku. Zamiast tego złapałem ją za nadgarstek i zamaszystym ruchem wyciągnąłem ze swojej łazienki. Zdezorientowana szatynka dała wyrzucić się z pomieszczenia. Okrężnym ruchem ominęła mnie i chwiejnie stanęła na podłodze. Miałem okazję przyjrzeć się włamywaczce. Stałem teraz między nią a łazienką, a światło padało prosto na jej twarz. Dziewczyna zmrużyła oczy i wyrwała swoją rękę z mojego, mam nadzieję, silnego uścisku.
        – Czekasz na gościa tak długo, a jak już się zjawia, to tak go traktujesz? – syknęła z irytacją. Poprawiła pasek od puchatego szlafroka w odcieniu pistacji.
        – Nie czekałem na ciebie. A teraz – wynoś się.
        Zrobiłem kolejny krok w jej stronę, próbując ją jakoś przestraszyć, by sobie poszła... gdzieś, nie wiem – zniknęła, rozproszyła się, wyparowała. Jednak to nie dało efektu. Dziewczyna spojrzała na mnie ze zdziwieniem i zrobiła krok w tył, zachowując dystans. Mimo to, gdyby była mojego wzrostu, patrzyłaby mi czujnie prosto w oczy.
        Zabawna sytuacja. Była wzrostu Sakury. Ciągle nie wiedziałem, czego chciała, ale przynajmniej nie piszczała na mój widok.
        – Nie sądziłam, że trafię na takiego dupka... – westchnęła sama do siebie, unosząc dumnie podbródek. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Coś mi mówiło, że miała na myśli mnie. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz ktoś tak się wyraził o mnie w mojej obecności, a tym bardziej bez wyraźnej przyczyny. No może poza Naruto. Jego opinią się jednak nigdy nie przejmowałem. Wracając do irytującej sytuacji. Już miałem jej za to coś zrobić, gdy dziewczyna kontynuowała. Niestety. – Ja tu przychodzę i czekam na ciebie, a ty tak się witasz... – mruknęła, próbując stłamsić mnie samym wzrokiem. Jej chakra zafalowała dookoła, badając moją aurę, a ja nie miałem czasu, aby zareagować. Zamarzłem w miejscu, walcząc z dziwnym uczuciem. Dziewczyna uśmiechnęła się, zrobiła kolejny krok w tył i weszła z powrotem do łazienki, ciągnąc myśl dalej, odmienionym i tym razem spokojnym tonem. Słyszałem o huśtawkach nastroju i innych schorzeniach, ale to przekraczało moje pojęcie. Hn. Zmieniać charakter podczas jednej wypowiedzi. – Dla twojej wiadomości, jestem twoją nową partnerką. Moim zadaniem jest towarzyszenie ci na misjach jako pełnoprawny członek drużyny… – Zobaczyłem, jak dziewczyna wraca z łazienki z ubraniami pod ręką. Na ich stosiku, istotnie, widniała kabura na kunai’e, którą nosiła większość shinobi. – …jeśli ci to nie odpowiada, to idź do Hokage. Nie prosiłam o to… – Podeszła bliżej mnie, zachowując jednak ostrożny dystans. Patrzyła uważnie na moją twarz, jakby szukając w niej czegoś. Prawdopodobnie wróciła na nią stara, dobra wkurzona mina. – …i mam nadzieję, że ty też nie – skończyła.
        – Chyba sobie kpisz – wycedziłem przez zęby, instynktownie robiąc krok w jej stronę. Kunoichi zmrużyła oczy. – Nigdy nie poprosiłbym o takiego partnera – wykrztusiłem z wyrzutem.
        – To znaczy? – Kunoichi przyjęła defensywę.
        Miałem nadzieję, że to było oczywiste. Widać się myliłem.
        – Dziewczynę.
        Powoli zaczynało do mnie docierać, w co najlepszego Kakashi mnie wpakował. W drużynę dowodzoną przez spóźnialskiego erotomana i misje wykonywane u boku laski w szlafroku, której hobby było kąpanie się w cudzych łazienkach. Pierwszy akapit wypowiedzenia pisał się sam.
        Sto razy bardziej wolałem pojedynek z prawdziwym włamywaczem.
        – Oh. Cóż, ja nie spodziewałam się seksisty – odwarknęła dziewczyna, mijając mnie – ignorując mnie niczym powietrze – i ruszając w kierunku korytarza.
        – Hn. – Przewróciłem oczami, krzyżując ręce. Czy ja byłem seksistą? Nieumyślnie powiodłem za nią wzrokiem. Dziewczyna chodziła z wrodzoną gracją i równie bezgłośnie jak ja. Tak mi się wydawało. Zamrugałem. – Gdzie ty się do cholery wybierasz? – Ruszyłem za nią. Dziewczyna nawet nie odwróciła głowy.
        – Do mojej sypialni, głupku.
        Twojej sypialni?! – prychnąłem, łapiąc ją za rękę wolną od ubrań. Świetnie. Dochodziło spanie w cudzej pościeli. Wokół mnie kłębiły się świry. Dziewczyna zadrżała delikatnie, wbijając swoje zbite z tropu spojrzenie w miejsce, w którym ją trzymałem. – Teraz ty mnie posłuchaj, dziewczynko. – Potrząsnąłem nią, aby na mnie spojrzała. Wydawała mi się nawet niegłupia, ale widać trzeba było zastosować przemoc. Kunoichi uniosła wzrok tylko po to, aby zamiast czarnych oczu napotkać Sharingana. Pech. – To moje mieszkanie, a to oznacza, że to moja sypialnia, a także moja drużyna i moje misje. To nie ja pójdę do Hokage, ale ty. Ty to załatwisz, ale najpierw... – odrzuciłem ją od siebie. – ...wyniesiesz się stąd i dasz mi spokój.
        Tylko tyle i aż tyle. Nie miałem jej nic więcej do powiedzenia. Przynajmniej byłem szczery i nie dawałem biednej idiotce fałszywych nadziei. Z perspektywy tej kretyńskiej sytuacji, w jakiej się właśnie znalazłem, samodzielna praca wydawała się niezwykle kusząca.
        Ku mojemu zdziwieniu, kunoichi nie była przestraszona. Wręcz przeciwnie, wydawała się wściekła. Chciała mnie znów spiorunować wzrokiem, ale gdy tylko na mnie spojrzała, odwróciła głowę. Dziwne. Wpatrując się w głąb ciemnego pokoju, który przed chwilą nazwała „swoją sypialnią”, przemówiła monotonnym, chłodnym głosem.
        – Ne, już nie tylko „twoje” mieszkanie. Z powodu przyjazdu jakichś ważnych biznesmenów oraz shinobi piasku w całym budynku zabrakło apartamentów. Tak, moja sypialnia, bo wynajęto mi pół tego apartamentu. Dostaniesz swoje pieniądze. Oczywiście zawsze możesz się wyprowadzić. – Tu się uśmiechnęła. Uniosłem brew. Nie było mowy. – Drużyna także nie jest już tylko twoja, dołączam do niej z rozkazu. Mam to na piśmie, jeśli miałabym potwierdzić swoją tożsamość, która… – Ponownie wróciła wzrokiem na moją twarz, a ja poczułem, że mój Sharingan zanika, gdy pilnie słuchałem kolejnych ripost na moje mało dopracowane zagadnienia. – …nie powinna cię obchodzić. Aha – to oznacza, że misje teżwspólne, czy tego chcesz czy nie. Do Tsunade-senpai nie idę, sam się pofatyguj, skoro coś według ciebie jest nie tak. Mi wszystko pasuje – ucięła, jakby czekając na odpowiedź.
        – ...
        Ja niestety dobrze wiedziałem, że wszystkie „ale” były już przedyskutowane. Szkoda było drążyć temat. Zapowiadał się istny dramat.
        – Tak jak myślałam. Zero riposty – westchnęła, unosząc oczy do góry. Wyglądała na całkiem zadowoloną ze swojego osiągnięcia. Hn. Wszelakie przewracanie oczami i zwycięstwa były moją działką. Poczułem się... zdenerwowany.
        – Ty... – mruknąłem nisko i przeciągle, jak zwykłem robić, gdy ktoś mnie wkurzył. Jednak potem zamilkłem. Niestety, ale w jednym musiałem się zgodzić – nie wiedziałem, co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu, Uchiha Sasuke nie wiedział, co powiedzieć. To przekraczało moje wyobrażenia. Mrugnąłem kilkakrotnie, ale obraz przede mną nie zniknął. Brązowowłosa, niska dziewczyna. Zielone oczy, gładka skóra. Uśmiech zwycięstwa na ustach. Czekała na ripostę, której się nie doczekała. Przełknąłem ślinę.
        – Uchiha Sasuke – wycedziłem, wyciągając rękę z pewnością, ale i niechęcią.
        Zielonooka była wyraźnie zbita z tropu. W odruchu przypominającym lekko obrzydzone zaskoczenie zrobiła krok do tyłu i przyciągnęła wolną rękę do klatki piersiowej, co przypominało mi zachowanie Hyuugi.
        Mimo to po sekundzie poczułem ciepły i silny uścisk, który trwał nieco dłużej niż przeciętnie. Śniada, drobna ręka objęła mocno moją – większą i bledszą, a ja przyłapałem się na tym, że wpatruję się na nie w ciszy. Dziwaczne. Zwykle nie dotykałem obcych ludzi.
        – Moje imię nie zmieniło się przez ostatnie trzy minuty. Jestem Niko – uśmiechnęła się dziewczyna i wyrwała dłoń z uścisku, potrząsając nią lekko, jakby była brudna. Prychnąłem z oburzeniem. Żałowałem, że nie zmiażdżyłem jej, gdy miałem okazję. Może wylądowałaby w szpitalu i nie uczestniczyła w misjach.
        – Hn. – Na moje burknięcie dziewczyna odpowiedziała niekontrolowanym ziewnięciem. Nie pofatygowała się też, by je zasłonić.
        – Idę spać – obwieściła.
        – ... – Wbiłem ręce w kieszenie spodni, jednak zamiast odejść, patrzyłem na nią uważnie. Czekała na pozwolenie, czy jak?
        – Masz z tym jakiś problem?
        Hn... – powtórzyłem donośniej i odszedłem w stronę swojego pokoju. Moich uszu dobiegł cichy wulgaryzm na mój temat i odgłos pospiesznie zamykanych drzwi.