Gdy
opuściłem kwaterę Hokage, było dobrze po drugiej po południu. Postanowiłem, że
wykorzystam wolny czas na trening. Musiałem nadrobić zaległości po
wielokrotnych wizytach w szpitalu, których miałem zamiar od tego momentu
unikać. Nie mogłem wyjść przed moim nowym partnerem na kompletną łamagę. Wręcz
przeciwnie – musiałem być od niego lepszy. Tak podpowiadała mi moja najlepsza
(a raczej jedyna) przyjaciółka – ambicja.
Udałem się na najbliższe pole
treningowe niedaleko rzeki. Było pusto. Reszta shinobi zapewne albo odpuściła
sobie ćwiczenia z okazji wolnego dnia, albo miała zamiar trenować wieczorem.
Mnie to szczerze nie obchodziło. Więcej miejsca i spokoju dla mnie. Zaznaczyłem
cele na kilku drzewach i rozpocząłem samodzielny trening.
Około godziny piątej byłem już
porządnie znużony. Położyłem się na trawie i otarłem pot z czoła. Przymknąłem
oczy i czekałem, aż tempo mojego oddechu się wyrówna. Rzadko doprowadzałem się
do takiego stanu. Chyba miałem dobry dzień.
Skoncentrowałem się. Poczułem, jak
chłodny wiatr muska moją zgrzaną skórę. Dookoła roznosił się szelest liśćmi.
Znów otworzyłem oczy. Nad Konohą zbierały się chmury.
Nadchodziły cieplejsze okresy roku, a dzień się wydłużał. Mimo to
wiosenna mozaika pogodowa dawała o sobie znać.
Wstałem energicznie i rozejrzałem się
dookoła. Otrzepałem spodnie, chowając ręce do kieszeni. Nie wyczuwając dookoła obecności
żadnego shinobi, ruszyłem w stronę swojego mieszkania. Po drodze zebrałem swoją
broń. Szesnaście na osiemnaście celi było trafionych. Wiedziałem, że stać mnie
na więcej.
Podczas ataku Orochimaru na Konohę
jednym ze zniszczonych budynków był dom w centrum należący do klanu Uchiha. To
w nim mieszkałem od ósmego roku życia. Mogłem oczywiście mieszkać na terenie
należącym do klanu, ale po oczywistych wydarzeniach był on wciąż zdewastowany,
opustoszały i zamknięty. Nikt nie chciał o nim wspominać, a ja byłem jego
jedynym właścicielem. Nie byłem do końca pewien, ile ten kawal przesiąkniętej
krwią ziemi był wart, ani co mogłem z nim zrobić, ale na co dzień starałem się
o tym nie myśleć. Nie było pośpiechu.
Na czas, gdy moja obecna kwatera razem
z posiadłościami dookoła była odbudowywana, wynająłem jeden z apartamentów oryginalnie
przeznaczonych dla shinobi bez własnego domu czy rodziny. Mieszkając tam przez
około trzy miesiące, często napotykałem na swej drodze nauczycieli śpieszących
się na treningi oraz elitarnych jouninów rozprawiających o planach Hokage. Do
ukończenia odbudowy mojego byłego domu zostały około dwa miesiące, a i tak nie
wiedziałem, jak dużo z jego sprzętów zostało zniszczonych. Teraz jednak tym się
nie martwiłem. Najważniejszy był trening.
Gdy doszedłem do celu, dochodziła już
szósta. W rozrzedzonym tłumie przechodniów zauważyłem rudą czuprynę Gaary. Wymieniliśmy
ze sobą jedynie pochmurne spojrzenia. Hn. Dokładnie jak sobie to wyobrażałem.
Zero reakcji. Wkrótce do shinobi piasku podbiegł Lee, kłapiąc głośno dziobem na
jakiś zapewne irytująco nieznaczny temat.
Byłem coraz bardziej ciekawy swojego
nowego partnera. Już mogłem go nazwać rywalem, bo z opisu Kakashi’ego jasno
wynikało, że nie był to słaby czy nawet przeciętny shinobi. Zastanawiało mnie
także, czy może już go kiedyś nie spotkałem i jeśli w końcu spotkam – czy nie
będzie tak irytujący jak Naruto czy Sakura. Potrząsnąłem głową, dochodząc do
drzwi mojego apartamentu. Wyjąłem zza paska klucz, umieściłem go w odpowiednim
otworze i mocno przekręciłem. Tak mi się przynajmniej z początku wydawało.
Ku mojemu zdziwieniu drzwi nie były
zamknięte. Na drzwiach nie było śladu włamania. Uniosłem brew i cicho wślizgnąłem
się do środka. Przymknąłem bezgłośnie drzwi. Zrobiłem kilka kroków, rozglądając
się uważnie. Z pozostałej na moim udzie po treningu kabury wyjąłem kunai’a. Zdjąłem
bezszelestnie brudne buty, aby móc poruszać się boso i ewentualnie zaskoczyć
nieproszonego gościa. W dodatku – włamywacz czy nie, nie bez powodu płaciłem za
sprzątaczkę. Udałem się w stronę salonu, w którym paliła się mała lampa.
Kuchnia była w identycznym staniem, jak ją zostawiłem.
Jedno było dziwne. Zawsze wyłączałem
światło, gdy wychodziłem. Ha, mało tego – wyszedłem rano, więc nawet go nie zapalałem. Prychnąłem, z irytacją gasząc
lampkę. Kto by pomyślał – taki nudny dzień i włamywacz. Widać ktoś nieświadomie
zechciał mi go urozmaicić. Jak miło z jego strony.
Na dworze panował już półmrok, choć
zachodzące słońce nadal nadawało niebu złocisty odcień. Mogłem mieć przewagę w
ciemności. Obejrzałem drugi pokój i również w nim nie zauważyłem żadnej zmiany
ani śladu kradzieży. Ruszyłem pewniej do głębszej części mieszkania. Minąłem
drzwi do nieużywanej przeze mnie sypialni.
Mimo niespodziewanej i niebezpiecznej
sytuacji nie można było powiedzieć, że spanikowałem. Nie miałem tego w zwyczaju.
W jakiś sposób te małe podchody wydawały mi się nawet zabawne. Nasłuchiwałem.
Nie dochodziły do mnie żadne odgłosy. Byłoby oczywiście lepiej, gdybym po
męczącym dniu mógł po prostu wrócić do siebie i odpocząć, ale perspektywa
rozładowania swojej frustracji na kimś na tyle nieuprzejmym, by mi to wszystko
odebrać, była równie pociągająca. Kto to mógł być? Zdrajca? Szpieg? Nie
spodziewałem się specjalnego zagrożenia w środku Konohy, w otoczeniu setek
wyszkolonych ninja. Pewnie zwykły złodziej i debil.
Apartament, który wynajmowałem, był
przeznaczony dla dwóch osób, ale ponieważ zawsze lubiłem szczyptę luksusu i nie
narzekałem na ubogie życie – nie dzieliłem mieszkania z nikim innym. Ostatnimi
dwoma pomieszczeniami do sprawdzenia była moja sypialnia oraz łazienka. Drzwi
do mojego pokoju były lekko uchylone, toteż popchnąłem je dalej i zaglądając w półmrok.
Nic nie zginęło. O co chodziło?
Nagle spostrzegłem, że spod drzwi do
dużej łazienki, która łączyła dwie sypialnie, wydobywało się światło.
Bezgłośnie podszedłem do nich po zimnej podłodze uważnie obserwując rzucaną na
nią łunę. Jedyne, co mogłem stwierdzić, to to, że ktoś był w środku. Widziałem
cień czyichś stóp, ale nie słyszałem szmeru kroków. Nieproszony gość w tym
czasie poruszał się po łazience. Zdenerwowało mnie to czekanie, więc nacisnąłem
klamkę. Łazienka była zamknięta od środka, a napastnik najwidoczniej nie
usłyszał brzęku metalu, bo nie wydał żadnego odgłosu.
Nie zostawało mi nic innego jak
zapukać… do własnej łazienki.
Uderzyłem w drzwi trzy razy. Cień na
podłodze zatrzymał się.
– …
– Wyłaź, wiem, że tam jesteś –
powiedziałem stanowczym głosem. Zacisnąłem rękę na nożu, mimo że nie chciałem.
– Kto tam? – otrzymałem w odpowiedzi.
Głos był miękki i delikatny. Osoba ta powiedziała tylko dwa słowa, jednak
brzmiały one bardzo dumnie i melodyjnie. Niemal kobieco. Potrząsnąłem głową, odrzucając
taką myśl.
Pomyślałem nad odpowiedzią. Hn, jakbym
nie wiedział.
– Właściciel mieszkania. Wyłaź.
Cień pod drzwiami zwiększył się.
Odskoczyłem od nich z kunai’em w gotowości. Czekałem, aż włamywacz pokaże swoje
oblicze. Ten nacisnął klamkę i bez wahania otworzył drzwi na oścież. Opuściłem
broń i wyprostowałem się, trochę zawiedziony. Spodziewałem się większego
wyzwania, a tymczasem moim oczom ukazała się niewysoka dziewczyna o dużych,
zielonych oczach i ciemnych włosach upiętych z tyłu głowy. Stała przede mną
boso, jedną ręką podpierając się pod bok, a drugiej nie zdejmując z klamki.
Nieświadomie zmarszczyłem brwi i szybkim ruchem schowałem kunai’a. Nie miałem
zamiaru walczyć z dziewczyną w szlafroku, kimkolwiek ona by nie była. A nawet
jeśli – z pewnością nie potrzebowałbym do tego broni.
Jedno było jednak pewne – była tu
intruzem, a to oznaczało, że mogłem ją wyrzucić. Mniej lub bardziej
humanitarnie.
Zrobiłem krok w jej stronę, starając
się zakomunikować jej całą swoją postawą, że popełniła poważny błąd wybierając
to mieszkanie do spontanicznych kąpieli. Ona nie spuściła ze mnie wzroku i nie
odskoczyła, a za to wysunęła przed siebie prawą rękę.
– Niko – zakomunikowała stanowczo.
Hn. Nie prosiłem jej, by się
przedstawiała. Chciałem tylko, by sobie poszła, bez zagłębiania się w jej na
pewno arcyciekawe powody, dla których ni z tego, ni z owego znalazła się w w
mojej łazience.
Popatrzyłem na rękę zastygłą w
powietrzu tuż przede mną, gotową do pseudo-uprzejmego uścisku. Zamiast tego
złapałem ją za nadgarstek i zamaszystym ruchem wyciągnąłem ze swojej łazienki.
Zdezorientowana szatynka dała wyrzucić się z pomieszczenia. Okrężnym ruchem
ominęła mnie i chwiejnie stanęła na podłodze. Miałem okazję przyjrzeć się
włamywaczce. Stałem teraz między nią a łazienką, a światło padało prosto na jej
twarz. Dziewczyna zmrużyła oczy i wyrwała swoją rękę z mojego, mam nadzieję,
silnego uścisku.
– Czekasz na gościa tak długo, a jak
już się zjawia, to tak go traktujesz? – syknęła z irytacją. Poprawiła pasek od
puchatego szlafroka w odcieniu pistacji.
– Nie czekałem na ciebie. A teraz –
wynoś się.
Zrobiłem kolejny krok w jej stronę,
próbując ją jakoś przestraszyć, by sobie poszła... gdzieś, nie wiem – zniknęła,
rozproszyła się, wyparowała. Jednak to nie dało efektu. Dziewczyna spojrzała na
mnie ze zdziwieniem i zrobiła krok w tył, zachowując dystans. Mimo to, gdyby
była mojego wzrostu, patrzyłaby mi czujnie prosto w oczy.
Zabawna sytuacja. Była wzrostu Sakury.
Ciągle nie wiedziałem, czego chciała, ale przynajmniej nie piszczała na mój
widok.
– Nie sądziłam, że trafię na takiego dupka...
– westchnęła sama do siebie, unosząc dumnie podbródek. Przeszedł mnie nieprzyjemny
dreszcz. Coś mi mówiło, że miała na myśli mnie. Nie pamiętałem, kiedy ostatni
raz ktoś tak się wyraził o mnie w mojej obecności, a tym bardziej bez wyraźnej
przyczyny. No może poza Naruto. Jego opinią się jednak nigdy nie przejmowałem. Wracając
do irytującej sytuacji. Już miałem jej za to coś zrobić, gdy dziewczyna
kontynuowała. Niestety. – Ja tu przychodzę i czekam na ciebie, a ty tak
się witasz... – mruknęła, próbując stłamsić mnie samym wzrokiem. Jej chakra
zafalowała dookoła, badając moją aurę, a ja nie miałem czasu, aby zareagować.
Zamarzłem w miejscu, walcząc z dziwnym uczuciem. Dziewczyna uśmiechnęła się, zrobiła
kolejny krok w tył i weszła z powrotem do łazienki, ciągnąc myśl dalej,
odmienionym i tym razem spokojnym tonem. Słyszałem o huśtawkach nastroju i
innych schorzeniach, ale to przekraczało moje pojęcie. Hn. Zmieniać charakter
podczas jednej wypowiedzi. – Dla twojej wiadomości, jestem twoją nową
partnerką. Moim zadaniem jest towarzyszenie ci na misjach jako pełnoprawny
członek drużyny… – Zobaczyłem, jak dziewczyna wraca z łazienki z ubraniami pod
ręką. Na ich stosiku, istotnie, widniała kabura na kunai’e, którą nosiła
większość shinobi. – …jeśli ci to nie odpowiada, to idź do Hokage. Nie prosiłam
o to… – Podeszła bliżej mnie, zachowując jednak ostrożny dystans. Patrzyła
uważnie na moją twarz, jakby szukając w niej czegoś. Prawdopodobnie wróciła na
nią stara, dobra wkurzona mina. – …i mam nadzieję, że ty też nie –
skończyła.
– Chyba sobie kpisz – wycedziłem przez
zęby, instynktownie robiąc krok w jej stronę. Kunoichi zmrużyła oczy. – Nigdy
nie poprosiłbym o takiego partnera – wykrztusiłem z wyrzutem.
– To znaczy? – Kunoichi przyjęła
defensywę.
Miałem nadzieję, że to było oczywiste.
Widać się myliłem.
– Dziewczynę.
Powoli zaczynało do mnie docierać, w co
najlepszego Kakashi mnie wpakował. W drużynę dowodzoną przez spóźnialskiego
erotomana i misje wykonywane u boku laski w szlafroku, której hobby było
kąpanie się w cudzych łazienkach. Pierwszy akapit wypowiedzenia pisał się sam.
Sto razy bardziej wolałem pojedynek z
prawdziwym włamywaczem.
– Oh. Cóż, ja nie spodziewałam się seksisty – odwarknęła dziewczyna, mijając mnie
– ignorując mnie niczym powietrze – i ruszając w kierunku korytarza.
– Hn. – Przewróciłem oczami, krzyżując
ręce. Czy ja byłem seksistą? Nieumyślnie powiodłem za nią wzrokiem. Dziewczyna
chodziła z wrodzoną gracją i równie bezgłośnie jak ja. Tak mi się wydawało.
Zamrugałem. – Gdzie ty się do cholery wybierasz? – Ruszyłem za nią. Dziewczyna nawet
nie odwróciła głowy.
– Do mojej sypialni, głupku.
– Twojej sypialni?! – prychnąłem,
łapiąc ją za rękę wolną od ubrań. Świetnie. Dochodziło spanie w cudzej
pościeli. Wokół mnie kłębiły się świry. Dziewczyna zadrżała delikatnie,
wbijając swoje zbite z tropu spojrzenie w miejsce, w którym ją trzymałem. –
Teraz ty mnie posłuchaj, dziewczynko. – Potrząsnąłem nią, aby na mnie
spojrzała. Wydawała mi się nawet niegłupia, ale widać trzeba było zastosować
przemoc. Kunoichi uniosła wzrok tylko po to, aby zamiast czarnych oczu napotkać
Sharingana. Pech. – To moje mieszkanie, a to oznacza, że to moja
sypialnia, a także moja drużyna i moje misje. To nie ja pójdę do Hokage, ale ty. Ty
to załatwisz, ale najpierw... – odrzuciłem ją od siebie. – ...wyniesiesz się
stąd i dasz mi spokój.
Tylko tyle i aż tyle. Nie miałem jej nic
więcej do powiedzenia. Przynajmniej byłem szczery i nie dawałem biednej idiotce
fałszywych nadziei. Z perspektywy tej kretyńskiej sytuacji, w jakiej się właśnie
znalazłem, samodzielna praca wydawała się niezwykle kusząca.
Ku mojemu zdziwieniu, kunoichi nie była
przestraszona. Wręcz przeciwnie, wydawała się wściekła. Chciała mnie znów
spiorunować wzrokiem, ale gdy tylko na mnie spojrzała, odwróciła głowę. Dziwne.
Wpatrując się w głąb ciemnego pokoju, który przed chwilą nazwała „swoją
sypialnią”, przemówiła monotonnym, chłodnym głosem.
– Ne, już nie tylko „twoje” mieszkanie.
Z powodu przyjazdu jakichś ważnych biznesmenów oraz shinobi piasku w całym
budynku zabrakło apartamentów. Tak, moja sypialnia, bo wynajęto mi pół
tego apartamentu. Dostaniesz swoje pieniądze. Oczywiście zawsze możesz się
wyprowadzić. – Tu się uśmiechnęła. Uniosłem brew. Nie było mowy. – Drużyna
także nie jest już tylko twoja, dołączam do niej z rozkazu. Mam
to na piśmie, jeśli miałabym potwierdzić swoją tożsamość, która… – Ponownie
wróciła wzrokiem na moją twarz, a ja poczułem, że mój Sharingan zanika, gdy
pilnie słuchałem kolejnych ripost na moje mało dopracowane zagadnienia. – …nie
powinna cię obchodzić. Aha – to oznacza, że misje też są wspólne,
czy tego chcesz czy nie. Do Tsunade-senpai nie idę, sam się pofatyguj, skoro
coś według ciebie jest nie tak. Mi wszystko pasuje – ucięła, jakby czekając na
odpowiedź.
– ...
Ja niestety dobrze wiedziałem, że
wszystkie „ale” były już przedyskutowane. Szkoda było drążyć temat. Zapowiadał
się istny dramat.
– Tak jak myślałam. Zero riposty – westchnęła,
unosząc oczy do góry. Wyglądała na całkiem zadowoloną ze swojego osiągnięcia. Hn.
Wszelakie przewracanie oczami i zwycięstwa były moją działką. Poczułem się...
zdenerwowany.
– Ty... – mruknąłem nisko i przeciągle,
jak zwykłem robić, gdy ktoś mnie wkurzył. Jednak potem zamilkłem. Niestety, ale
w jednym musiałem się zgodzić – nie wiedziałem, co powiedzieć. Pierwszy raz w
życiu, Uchiha Sasuke nie wiedział, co
powiedzieć. To przekraczało moje wyobrażenia. Mrugnąłem kilkakrotnie, ale obraz
przede mną nie zniknął. Brązowowłosa, niska dziewczyna. Zielone oczy, gładka
skóra. Uśmiech zwycięstwa na ustach. Czekała na ripostę, której się nie
doczekała. Przełknąłem ślinę.
– Uchiha Sasuke – wycedziłem, wyciągając
rękę z pewnością, ale i niechęcią.
Zielonooka była wyraźnie zbita z tropu.
W odruchu przypominającym lekko obrzydzone zaskoczenie zrobiła krok do tyłu i
przyciągnęła wolną rękę do klatki piersiowej, co przypominało mi zachowanie
Hyuugi.
Mimo to po sekundzie poczułem ciepły i
silny uścisk, który trwał nieco dłużej niż przeciętnie. Śniada, drobna ręka objęła
mocno moją – większą i bledszą, a ja przyłapałem się na tym, że wpatruję się na
nie w ciszy. Dziwaczne. Zwykle nie dotykałem obcych ludzi.
– Moje imię nie zmieniło się przez
ostatnie trzy minuty. Jestem Niko – uśmiechnęła się dziewczyna i wyrwała dłoń z
uścisku, potrząsając nią lekko, jakby była brudna. Prychnąłem z oburzeniem.
Żałowałem, że nie zmiażdżyłem jej, gdy miałem okazję. Może wylądowałaby w
szpitalu i nie uczestniczyła w misjach.
– Hn. – Na moje burknięcie dziewczyna
odpowiedziała niekontrolowanym ziewnięciem. Nie pofatygowała się też, by je
zasłonić.
– Idę spać – obwieściła.
– ... – Wbiłem ręce w kieszenie spodni,
jednak zamiast odejść, patrzyłem na nią uważnie. Czekała na pozwolenie, czy
jak?
– Masz z tym jakiś problem?
– Hn... – powtórzyłem donośniej i
odszedłem w stronę swojego pokoju. Moich uszu dobiegł cichy wulgaryzm na mój
temat i odgłos pospiesznie zamykanych drzwi.