24 lutego 2011

Rozdział LXVI - "Ceremonia"

Opadłem na matę, lekko wzdychając. Kunoichi poszła moim śladem, usadawiając się  obok mnie i uśmiechając się uroczo. Jej włosy rozlały się dookoła jej głowy, lśniąc w świetle wiszącej u sufitu namiotu lampy. Hn, ależ stałem się romantyczny.
         - Omae... ha ha... ty naprawdę lubisz się całować – zaśmiała się, patrząc w moją stronę z błyskiem w oku. Po chwili obróciła się na bok, zbliżając swoją twarz do mojego ramienia i przymykając oczy. Wyglądała na zadowoloną.
         Jej słowa jednak przywołały mi na myśl nie tylko te ostatnie pocałunki, których doświadczyłem, ale także... inne, mniej przyjemne i godne zapamiętania. Na przykład takie nieplanowane, w Akademii.
         - Z tobą... owszem – odparłem, unosząc rękę, by przeczesać jej włosy. W ciągu kilku minut spędzonych razem w namiocie bez zakazu dotykania nauczyłem się, że Niko kochała głaskanie i drapanie za uchem. Przystąpiłem do wywołującego mruczenie dzieła, gdy dziewczyna posłała mi zdziwiony, niepewny wzrok. – Nanda?
         - Nic takiego... – westchnęła, zamyślając się i nie reagując na moje pieszczoty tak intensywnie, jak dotychczas. Zmarszczyłem brwi, czując nagle dziwny niepokój. – Po prostu aż trudno mi uwierzyć... no wiesz, my... no... – Zarumieniła się. – Długo o tym nie myślałam i sądziłam, że tego nie potrzebuję... aż tu nagle mam za sobą pierwszy pocałunek z Sasuke Uchihą.
         - Hn? – Uniosłem brew. – Raz pocałowałem cię w dłoń. Po misji.
         - To się nie liczy. Mówię o całowaniu w usta.
         Czyli wątpliwe całowanie w postaci wysysania jadu z jej kostki też się nie liczyło. Więc w takim razie….
         - Ty mnie pierwsza pocałowałaś – zauważyłem.
         - Hę? – Kunoichi otworzyła oczy i podniosła się na przedramionach. – Niby kiedy?!
         - W Yutatoshi.
         Oczy dziewczyny zrobiły się ogromne.
         - Pod wodą.
         Dziewczyna wydała z siebie westchnienie ulgi i jednocześnie klepnęła się w czoło.
         - To też się nie liczy! Ratowałam ci wtedy życie – warknęła.
         - No ale w ten a nie inny sposób – droczyłem się dalej. Jej brwi spotkały się na środku czoła w konsternacji i niedowierzaniu. – I nie wydawało się, jakby sprawiało ci to jakiś wielki problem czy cię odrzucało. – Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie.
         - Eeeh?! Ja tylko wydychałam powietrze być miał czym oddychać, to ty mnie złapałeś i przyciągnąłeś do siebie, jakbyś mnie całował! – Zamachała rękami.
         - Tak?
         - T-Tak!
         - O tak? – zapytałem, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie, przez co wylądowała na wpół leżąc na mnie. Niewiele myśląc dziewczyna usadowiła się wygodniej i z uśmiechem zbliżyła swoje usta do moich, lekko drżąc. Przymknąłem oczy, gdy nagle usłyszałem rozpinanie rzepów u wejścia do namiotu.
         Niko podskoczyła jak wystrzelona ze sprężyny i wylądowała na drugim końcu rozwalonego śpiwora, próbując udawać grzeczną. Ja zostałem w swojej pozycji, wspierając się tylko na przedramieniu i przeczesując rozwichrzone włosy palcami. Przysiągłem sobie, że jeśli powód tej wizyty uznam za niedostatecznie ważny, by nam przerywać, to na miejscu zabiję intruza.
         - Przyniosłem herbatę. – W szałasie pojawił się nikt inny jak Keina, rzeczywiście trzymając w rękach dwa spore naczynia z uchwytami podobnymi do tych przy filiżankach.
         Chłopak spojrzał na nas, na szczęście wydając się zupełnie nieświadom tego, co przerwał. Niko była w pełni ubrana, a głęboką purpurę na jej twarzy łatwo było wytłumaczyć chorobą. Postanowiłem go nie zabijać. Po pierwsze dlatego, że moja dziewczyna nienawidziła, gdy marnowano herbatę. Po drugie, być może wódz zmądrzał i był tu, by ją przeprosić. Po trzecie – nie chciało mi się.
         Moja dziewczyna. Jak to zabawnie brzmiało.
         - Arigato – mruknęła, podnosząc się lekko i przyjmując filiżankę. Podążyłem jej śladem, kątem oka obserwując, jak wdycha zapach świeżo zaparzonej herbaty i specjalnie trzyma czarkę tak, by ta ogrzewała jej drobne dłonie. – Kami-sama... tego mi było trzeba – westchnęła, biorąc pierwszego łyka.
         Keina również obserwował tę scenę, w dodatku bez jakiejkolwiek emocji na twarzy. Odstawił drewnianą tacę, na której przyniósł napoje, na bok. Gdy szatynka uniosła wzrok, zastanawiając się pewnie, co wódz tu nadal robi, chłopak upadł na kolana, przyciskając dłonie i czoło do rozłożonego koca i kłaniając się jej.
         - Wybacz mi proszę moje wcześniejsze zachowanie, Niko-sama – powiedział głośno i wyraźnie, bez jakiegokolwiek zawahania w głosie. Zielonooka spojrzała na niego jak na najdziwniejsze zjawisko na ziemi, po czym przeniosła swój zdezorientowany wzrok na mnie. Prawdopodobnie liczyła na jakieś wsparcie. Wzruszyłem tylko ramionami, zabierając się za własną porcję herbaty. – Rada Plemienia oraz twój towarzysz uświadomili mi mój błąd. Twój niezwykły dar oraz odwaga godna największych wojowników zasługują na uznanie i podziw. Dlatego też dziękuję ci za uratowanie mojego życia i proszę cię, Niko-sama, o zajęcie honorowego miejsca w Radzie Plemienia.
         Niko parsknęła, omal nie dławiąc się herbatą. Zastanawiałem się, ile litrów musiała jej wypić w ciągu swojego życia, skoro teraz była niemal w pełni przystosowana do picia wrzątku.
         - J-ja? Demo... – Zamilkła, zupełnie zagubiona. Była doprawdy urocza. Postanowiłem się nie wtrącać w tę całą sprawę i dać jej odrobinę swobody. W końcu i tak wyszło na moje i Keina ją przeprosił. Naprawdę nie musiała mi dziękować.
         - Nie śmiemy wymagać od ciebie żadnych poświęceń ani obowiązków. Zapraszamy cię do legendarnej  i rzadkiej ceremonii pasowania na członkinię plemienia Himanako, podczas której przedstawimy cię naszym bogom, Niko-sama – wyrecytował Keina, nadal nie podnosząc głowy znad ziemi.
         Dziewczyna westchnęła, najwyraźniej niepocieszona takim rozwojem wypadków. Wciąż w dodatku nie mogła się nadziwić pozycji Keiny przy rozmowie. Bądź co bądź był wodzem, a ona tylko shinobi, gościem. Ludzie tak nie zachowywali się nawet w stosunku do tego dupka, Yahiro.
         Mi etykieta oraz tradycje wyższych klanów nie były obce. Pamiętałem ze swojego dzieciństwa wiele takich scen. Nie znaczyło to jednak, że nadal się tym zajmowałem. Polityka była żałosnym zajęciem.
         Himanako nagle urosło w moich oczach do bardzo honorowego i całkiem rozsądnego plemienia.
         - Wstań, onegai – jęknęła szatynka, odstawiając pusty kubek zaraz obok koca. Keina podniósł głowę, a jego srebrne, spokojne oczy zalśniły w przytłumionym świetle lampy. – I rozmawiaj ze mną normalnie. Twoje zachowanie mnie krępuje. – Wódz wstał  do klęku, prostując plecy i czekając jak posłuszny pies na jej kolejne słowa. – Kiedy macie zamiar przeprowadzić tę... eee... ceremonię? – zapytała z lekką chrypką.
         - Jutro z samego rana – odparł Keina, zachowując się, jakby chciał już odejść.
         - Dobrze, przyjdziemy. Możesz już iść. – Wskazała wejście do namiotu. Wódz wstał i rzeczywiście bez żadnych dyskusji opuścił nasz szałas.
         Po chwili niestosownej ciszy Niko westchnęła i zaczęła przeczesywać swoje długie, brązowe włosy palcami. Były jednak tak poplątane, że palce utknęły jej przed samymi końcówkami.
         - Powinnam je ściąć – mruknęła, na siłę je rozczesując. Nie wiedziałem, czy mówiła do mnie, czy do siebie. – Są zniszczone i tylko mi przeszkadzają.
         - Możesz je upiąć, ale nie ścinaj – wtrąciłem się, dopijając własną herbatę. Niko podniosła na mnie zaciekawiony wzrok.
         - Naze? Lubisz długie włosy? – Uśmiechnęła się, jakby było to coś nienormalnego. Po chwilowym zastanowieniu kiwnąłem głową. – Słyszałam, jak Ino i Sakura o tym rozmawiały, ale nie sądziłam, że to prawda – przyznała, zarzucając sobie je wszystkie na jedno ramię i dalej je rozczesując. Patrzyłem na jej pracujące palce jak zahipnotyzowany. Po chwili ocknąłem się i usiadłem ze skrzyżowanymi nogami. – To dziwne, że masz takie upodobania. To takie... zwykłe. Rozumiem, że włosy są ozdobą kobiety i tak dalej, ale myślałam, że...
         - Moja matka miała długie i ciemne włosy – powiedziałem szybko.
         Dziewczyna spojrzała na mnie dziwnie. W jej zielonych oczach przemknęło współczucie, a zaraz potem radość. Podeszła do mnie na czworakach i położyła mi głowę na udzie, po chwili obracając się na plecy, by móc na mnie patrzeć.
         Przewróciłem oczami. Wygłupiała się, udając kota. I ciągle się uśmiechała.
         - Nanda? – Zmarszczyłem brwi.
         - Nic. Po prostu przestałeś być w końcu taki sztywny. I, co gorsza, zacząłeś być nawet... miły. – Uderzyła mnie w brodę ręką zwiniętą jak kocia łapa. - I szczery – dodała.
         - I... co w związku z tym?
         Jej oczy przybrały poważnego wyrazu. Nie wyglądało to obiecująco.
         - Zagrajmy w pytania – poprosiła.
         - Teraz? Doshite? – Zdziwiłem się. Sądziłem, że skoro jesteśmy parą, to możemy rozmawiać ze sobą o wszystkim bez takich zabaw. Widać dla kunoichi było to zbyt trudne. – Nie powinnaś iść spać?
         - Spałam cały dzień. I długo to nie potrwa – obiecała, nie zmieniając swojej pozycji, która swoją drogą była całkiem urocza. Mój wzrok powędrował na jej lewe ramię, gdzie jeszcze dzień temu wgapiałem się na wyraźny, czarny tatuaż. Może ten pomysł wcale nie był taki zły.
         - Nie możesz po prostu zapytać, o co ci chodzi? – zapytałem mimo to, kładąc rękę na jej włosach. Od kilku minut coś z nią było nie tak, nie wiedziałem jednak, co takiego.
         - Mogę. Nie chcę cię jednak bombardować pytaniami znikąd i bez sensu, gdy... no... dopiero od godziny mam pewność, że odpowiesz i mnie nie zabijesz. – Uśmiechnęła się ponownie, tym razem bardziej zadziornie. – Ty nie masz spraw, o które chciałbyś mnie zapytać? Teraz, gdy jesteśmy... no, w naszej sytuacji, niektóre rzeczy warto o sobie wiedzieć.
         - Brzmisz jak specjalistka. – Posłałem jej swój drobny uśmiech, bawiąc się jej brązowymi kosmykami. Dziewczyna uniosła brwi i odwróciła trochę wzrok, rumieniąc się.
         - Czytałam wiele książek o r-r-romansach... i d-doszłam do wniosku, że przyczyną większości kłótni tych ludzi, również shinobi, jest brak szczerości i swobody w komunikacji. Chciałabym tego uniknąć w naszym przypadku, za wiele przeżyłam próbując się do ciebie zbliżyć, bym teraz miała się z tobą pokłócić o jakieś głupstwo – oświadczyła stanowczo, uważnie wpatrując się w jakiś nieokreślony punkt na ścianie szałasu.
         - Ty zbliżyć do mnie? – prychnąłem. – Gdy pierwszy raz się spotkaliśmy byłaś oschła i wredna. Wszystko, co mówiłem, robiłaś na opak, a przy każdej okazji próbowałaś mnie zabić. Zupełnie nie wiadomo było, o co ci chodzi!
         - A jak miałam się zachowywać? – Kunoichi zmarszczyła brwi. – Wrzucono mnie na niepewny grunt, od razu podkreślając, że będę w drużynie z kimś, komu nie dorastam do pięt. Miałeś tyle tajemnic i dziwnych zasad, że trudno było się do ciebie choćby odezwać. W dodatku posiadałeś i nadal posiadasz dar sprowadzania na mnie nieszczęść. Nigdy nie szło mi na misjach tak źle, jak z tobą. – Naburmuszyła się.
         - Co najmniej dwa razy uratowałaś mi życie, a teraz jesteś bohaterką całego plemienia – zauważyłem, schylając głowę ku niej. – Może i byłem dupkiem, ale chyba nie oczekujesz ode mnie wyjaśnień z powodu ratowania cię, gdy miałaś kłopoty. – Zbliżyłem się najbardziej, jak mogłem, i nie musiałem długo czekać, zanim Niko podniosła lekko głowę, by mnie delikatnie pocałować.
         - No w sumie. Na ile pytań gramy? – zmieniła temat. - I pamiętaj o zasadach. Odpowiedź w jednym zdaniu. – Podniosła palec.
         Policzyłem w myślach wszystkie niecierpiące zwłoki sprawy.
         - Trzy.
         - Zaczynałam ostatnim razem. Więc najpierw ty. – Kunoichi przeciągnęła się jak kot, ani myśląc o zmianie pozycji. Wziąłem głęboki wdech.
         - Jak długo jesteś w ANBU?
         Oczy dziewczyny rozszerzyły się. Momentalnie spojrzała na swoje, zakryte tym razem, ramię. Mimo to w jej wzroku widać było, jak kalkuluje, kiedy mogłem go zobaczyć. To było chyba oczywiste, że go zauważyłem, leżąc z nią w samej bieliźnie. Widocznie zupełnie o nim wtedy zapomniała. W jej spojrzeniu dostrzegłem teraz zagubienie, zdziwienie i dezorientację. Wyglądała jak zdemaskowana, obnażona, mała dziewczynka.
         - Od kilku tygodni – przeszło jej w końcu przez gardło.
         - Czemu mi nie powiedziałaś? – Mimo, że próbowałem ukryć w swoim głosie troskę, nie udało się. Niko i bez tajnych misji miała sporo na głowie, a te w ANBU nie dość, że były niebezpieczne, to jeszcze przeprowadzane w tajemnicy przede mną. Jak miała być w pełni sił na treningach i zadaniach od Hokage, skoro wymykała mi się spod nosa, a ja w tym czasie nie mogłem jej chronić?
         - To już drugie pytanie – westchnęła dziewczyna, wstając ze mnie i siadając obok. Zagarnęła włosy za ucho i spojrzała na mnie smutno. – Poza tym to chyba oczywiste.
         Tajemnica przynależności. Zasada miała niby bronić członków i ich rodziny, ale przecież Niko jej nie miała. Co jej groziło?
         Przygryzłem wargę. Miałem dość czasu, by oswoić się z myślą, że Niko jest w ANBU, a mimo to do ostatniej chwili łudziłem się, że to nieprawda. Nie było w tym nic złego, wręcz powinienem być z niej dumny, czyż nie? Mimo wszystko nienawidziłem, gdy coś ważnego działo się za moimi plecami. Znowu byłem niedoinformowany. Znów ktoś bliski miał przede mną tajemnice. Tak jak Itachi.
         - Z kim... się wcześniej całowałeś?
         Zamrugałem, nie dowierzając własnym uszom. O to chciała zapytać? To było tak dla niej ważne? Moje zdziwienie i rozbawienie zniknęło, gdy zobaczyłem jej minę. Niko była smutna, wściekła i zawiedziona. Wyglądała, jakby dostała pięścią w brzuch, mimo że jeszcze nic nie odpowiedziałem.
         - To... nie tak, jak myślisz – zapewniłem, wyciągając po nią rękę. Kunoichi odsunęła się, mierząc mnie wrogim wzrokiem.
         - Zasady to zasady. Odpowiedz – mruknęła, unosząc wyzywająco brew.
         - To nieważne. Nie ma sensu, bym...
         - Od-powiedz.
         Jej mina robiła się coraz bardziej skupiona. Ją naprawdę to bolało? A czy ja interesowałem się, z kim ona się całowała?
         No w sumie tak, na przykład w Yutatoshi... ale to była zupełnie inna sytuacja!
         Ten przeklęty Naruto...
         - Uspokój się. To głupi przypadek, dawno temu...
         Otoczenie wypełniło się ciepłą chakrą. W moich oczach instynktownie rozbłysnął Sharingan. Niko na szczęście nic mi nie zrobiła, ale wyglądała na naprawdę zirytowaną.
         - To tak to ma wyglądać? – prychnęła, machając ręką. - Wkradasz się do mojego pokoju, śledzisz mnie i wtrącasz się we wszystko co robię, obłapujesz mnie przy każdej okazji, bijesz zainteresowanego mną pracodawcę, potem całujesz mnie bez pozwolenia, a gdy już jesteśmy razem... okazuje się, że te wszystkie podchody już na kogoś podziałały…?
         Była naprawdę rozwścieczona. Nie płakała, ale chyba była blisko. W sumie mogłem to zrozumieć, przed chwilą obiecaliśmy sobie pełną szczerość i oddanie, wydawała się całkiem szczęśliwa, aż nie wypaliłem tego jednego głupstwa. Ale ta emanująca zazdrość była zupełnie nie w jej stylu!
         Zaraz, zaraz „podziałały na kogoś”?
         Serio myślała, że zanim ją poznałem, to latałem za spódniczkami i rzucałem się na jakieś dziewczyny z Akademii? Co ona miała w głowie?
         - Odpowiedz!
         Przysunąłem się do niej trochę i spojrzałem jej głęboko w oczy, by wiedziała, że cokolwiek powiem – nie skłamię. Niko zagryzła dolną wargę i odwróciła wzrok, przez co musiałem złapać ją za podbródek i odwrócić w moją stronę, by się na mnie skupiła. Kunoichi zaczęła się wiercić, choć widocznie nie chciała zrobić mi krzywdy. Nie było sensu robić z tego problemu. Jej zazdrość była urocza, to jasne, ale wolałem, by nie miała na mnie żadnego haka. Czas było przełknąć swoją dumę i powiedzieć jej tę idiotyczną prawdę.
         - Uspokój się – nakazałem jej wprost do ucha, po czym oparłem brodę na jej trzęsącym się ramieniu i westchnąłem. – Pod koniec Akademii jakiś imbecyl popchnął na mnie Naruto. Zetknęliśmy się ustami, na moment. Wywołaliśmy niezłą sensację – dodałem z przekąsem, widząc, jak dziewczyna przestaje się trząść. Przytuliłem ją lekko, a potem odsunąłem się, by ocenić jej reakcję. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę z widocznym wyrazem ulgi.
         - Honto? – Pochyliła się lekko, patrząc na mnie spod grzywki.
         - Aah.
         Pociągnęła nosem i korzystając z mojego zdezorientowania uciekła z moich objęć. Ukryła twarz, by wytrzeć dokładnie oczy i po chwili spojrzała na mnie w znacznie lepszym humorze.
         - Złamałeś zasady. Miało być jedno zdanie – mruknęła, wystawiając język. Zmarszczyłem brwi i skrzyżowałem ręce na piersi. Już teraz mogłem przewidzieć, jaki będzie temat jej najbliższych żartów na mój temat. – Teraz ty.
         Ze zirytowaniem zauważyłem, że znów miałem ochotę się do niej zbliżyć. Była dla mnie jak magnes. Powstrzymałem się jednak, musząc w końcu kiedyś dać jej pooddychać. W sumie nie musiałem się martwić. Mieliśmy wspólny namiot i dobre stosunki, czekało nas jeszcze więcej czasu spędzonego na... dogadywaniu się.
         - Ta świątynia o której mówiłaś. Czemu ci się śniła? – zapytałem. Niko popatrzyła na mnie bez entuzjazmu i zaczęła bawić się palcami.
         - To miejsce przypomniało mi się po amnezji, razem z falą wspomnień, mimo że... nigdy tam nie byłam – westchnęła cicho, jakby to, co powiedziała, mogło zburzyć coś bardzo dla niej ważnego.
         - Myślisz, że tam mieszkałaś – stwierdziłem, czując, jak coś mnie rwie w środku. Ta dziewczyna była tak zagubiona, gdy pytało się ją o takie rzeczy. To aż zadziwiające, jak silna była na co dzień, nie mając żadnych wspomnień i informacji o sobie. Była jak roślina bez korzeni. Byle wicher mógł ją porwać.
         Jak daleko musieliśmy od siebie być, by tak ważną sprawę w jej życiu – odnalezienie swojego domu – trzymała przede mną w tajemnicy? Za jakiego gbura mnie miała, nie mówiąc mi nic – przecież byłem jedyną osobą, z którą mogła o tym porozmawiać. Jej brak zaufania był frustrujący.
         - Uhm... – Kiwnęła głową, otulając się ramionami. Wyglądała niesamowicie samotnie, a mimo to moje ciało nie drgnęło w jej kierunku. – Lub chociaż tam być... przez jakiś czas – przyznała, choć jej miękki głos stał się na końcu zdania tak cichy, że nie byłem pewien, czy dobrze usłyszałem. – A o co chodziło... z tym krukiem? – zapytała po chwili ciszy.
         Teraz to mi coś utknęło w gardle. Nie sądziłem, że szczere rozmowy potrafią być takie trudne!
         Musiałem się skupić, by nie pozwolić moim myślom popędzić za daleko. Wspomnienie nękających mnie koszmarów było wciąż świeże i nadal nie znalazłem rozwiązania moich problemów. Mimo to nie mogłem pozwolić  na kolejny wybuch złości w kierunku Niko. I tak ledwo co wybaczyła mi ten ostatni.
         Zastanawiałem się, czy przez naukę życia obok niej zmieni się też moje podejście do innych ludzi w Konoha.
         - Widuję go w koszmarach o śmierci moich rodziców. Wydaje mi się... to znaczy... kojarzy mi się z moim bratem.
         Niko zamyśliła się, wodząc ręką po ramieniu, dokładnie tam, gdzie znajdował się jej tatuaż.
         - Znów nie trzymałeś się zasad – oznajmiła z pocieszającym uśmiechem.
         - Wiesz, w tym momencie to jeden z najmniejszych naszych problemów – odparłem unosząc brew. Niko kiwnęła głową.
         - W sumie racja. Wiesz... to ciekawe, że oboje śnimy o ptakach. Wiesz, że dla Himanako ptaki to święte stworzenia?
         Pokręciłem głową i przetarłem oczy. Podniosłem wzrok na kunoichi, która klęczała, znów bawiąc się palcami. Kuso. Zbliżała się kolejna bomba. Wolałem mieć to za sobą.
         - Pytaj jeszcze raz – warknąłem. – Ja potem.
         - Tylko się nie denerwuj – jęknęła od razu zielonooka. Przewróciłem oczami, opierając głowę na ręce wspartej na łokciu.  - Co... co cię łączy z Haruno?
         Myślałem, że oczy wylecą mi z orbit. Musiałem wyglądać idiotycznie, ale byłem pewien, że moje usta same się otworzyły. Czy my nie skończyliśmy już aby z tymi bezpodstawnymi podejrzeniami? Czy ona miała mnie za kompletnego idiotę?
         - Byliśmy kiedyś razem w zespole... – oświadczyłem, starając zaintonować głosem, że to chyba oczywiste. Unikanie odpowiedzi, jak już wiedziałem z doświadczenia – nie działało, a tylko wywoływało chęć mordu u mojej rozmówczyni.
         - No dobrze, ale... tak sobie myślałam... – Tym razem nie była na mnie zła, a tylko ciekawa. Wyobraziłem sobie mnie mającego cokolwiek do czynienia z Sakurą. Spojrzałem na Niko, mrużąc oczy. Sakura, naprawdę? Ze wszystkich dziewczyn w wiosce? Sakura? – Była u nas ostatnio robić z tobą ciasto, często patrzy na to, jak trenujesz... łazi za tobą z innymi dziewczynami... i chyba byliście dość blisko...
         - I? – skrzyżowałem ręce na piersi. To już nie wolno mi było mieć dziewczyny w byłym zespole? O ile wiedziałem, to ona też miała chłopaka w drużynie i wcale nie rwała się, by mi o nim opowiadać.
         A przydałoby się, jak teraz o tympomyślałem. Tak samo, jak uchylić rąbka tajemnicy co do tego, co takiego do cholery widziała w tym tchórzliwym daimyo.
         - Nie jestem zazdrosna. – Kunoichi uniosła ręce w geście kapitulacji. – To znaczy... może i tak... ale chodzi raczej o to... że... cóż. Jest nawet całkiem sympatyczna, a jeśli tak naprawdę nie mam powodów, by jej szczerze nie lubić, bo ona też nie wykazuje żadnej wrogości do mnie... może poza krzykami, bym umarła jak najszybciej, ale to jest kierowane do mnie ogólnie, jako dziewczyny z twojej grupy, a nie jako mnie-Niko, to... czuję się podle zabierając jej ciebie...
         - Ale ja nie jestem... jej... – Zdziwiłem się, zupełnie nie rozumiejąc toku jej myślenia. Zaprzeczała sama sobie! Kobiety.
         Dziewczyna westchnęła i opadła na śpiwór ze zrezygnowaniem, wyciągając ręce nad głowę i ziewając.
         - Wiem. Ale to trudno wytłumaczyć. To taka... kobieca solidarność.
         - Nie przejmuj się tym zbytnio – poradziłem, czując, jak mnie też łapie senność. To był dziwny dzień. – Idziemy spać? – zapytałem, kryjąc ziewnięcie.
         - Hai, ale zostało ci jedno pytanie... – mruknęła Niko. Po sekundzie podniosła się i poczłapała do swojej torby. Wykorzystałem okazję na poprawienie koca i maty pod posłaniem i rozłożenie grubego śpiwora. Niko wyglądała, jakby nie zdawała sobie sprawy, że czeka nas kolejna noc razem. Albo nie dawała po sobie tego poznać.
         - Czego szukasz? – spytałem, widząc, jak w końcu dobywa jakiejś saszetki.
         - Kupiłam w Konoha tabletki na takie okazje – oświadczyła, wyjmując istotnie jakieś opakowanie i wyciągając z niego zielonkawe kapsułki. Przełknąłem ślinę. Tabletki? Okazje?
         - Nie możesz spać? – Zdziwiłem się. Niko była ostatnią osobą, po której bym się tego spodziewał. Dziewczyna pokręciła głową, zaraz potem połykając kilka tabletek.
         - Mają witaminy, magnez... zwiększają wydolność serca i płuc i chronią przed chorobami – wyliczyła, wyciągając opakowanie w moją stronę. Wziąłem jedną, dla pewności. - Zwykle nie biorę ich ze sobą. Ale po przepowiedni Yochi chwytałam się wszelkich możliwych zabezpieczeń.
         Sam stosowałem środki przyspieszające gojenie się ciała. Nienawidziłem, gdy przy cięższych treningach otwierały mi się stare rany. Obecność Piątego Hokage w wiosce znacznie przyspieszyła rozwój wszelakich maści i leków... o zaawansowaniu operacji nie wspominając.
         - Rozumiem. – Odsunąłem się, gdy Niko minęła mnie i wsunęła się pod śpiwór. Uśmiechnąłem się lekko. Chyba nie miała już nic przeciwko mojej obecności. To w sumie wiązało się z moim ostatnim pytaniem.
         - Co powoduje twoje dreszcze?
         Dziewczyna spojrzała na mnie szybko i przekręciła się na bok, przymykając oczy.
         - Jakbym wiedziała, to bym im zapobiegła.
         - Nie byłaś z tym u lekarza? – zapytałem, zdejmując bluzę i buty i kładąc się niedaleko niej.
         - Przez wiele miesięcy byłam obserwowana przez Tsunade-shishou, ale nic nie znalazła. Stwierdziłyśmy, że mają podłoże psychiczne.
         - To znaczy? – męczyło mnie to ciągłe pytanie i wiedziałem, że ją też może irytować, ale chciałem wiedzieć. W końcu była to teraz po części moja sprawa. Z drugiej strony po takiej dawce szczerości czułem się trochę... nagi. Musiałem wiedzieć coś w zamian.
         - To znaczy że sporej części swojego życia nie pamiętam, a przez kolejną nie doświadczyłam zbyt wiele miłości i czułego dotyku. Moje ciało reaguje tak bez mojego udziału.
         Zmarszczyłem brwi. Brzmiało to okropnie. Zbliżyłem się nieznacznie, widząc tylko jej głowę i plecy. Mimo dzielącej nas odległości poczułem, że serce zaczyna mi szybciej bić. Dziwne, ale nie denerwowałem się tak bardzo, gdy inicjowałem bezpośredni, jednoznaczny kontakt z Niko. Dopiero gdy w grę wchodziły delikatniejsze uczucia i łatwo było o pomyłkę, na przykład gdy Niko była w właśnie takim – melancholijnym – nastroju, coś dziwnego działo się ze mną i moim ciśnieniem.
         Cieszyłem się, że jej dreszcze zaczęły przy mnie znikać. Byłem tylko ciekaw, czy była to moja zasługa i przyzwyczajenie Niko do mnie, czy ogólny zanik jej traumy. By to potwierdzić musiałby dotknąć jej ktoś inny, więc w sumie nie chciałem tego sprawdzać.
         Moje myśli przerwało jej drgnięcie, a potem obrócenie się w moją stronę. Spojrzałem na nią z góry, leżąc z głową opartą na zgiętej ręce. Jej intensywnie zielone oczy wyglądały dziko i tajemniczo w tym przytłumionym świetle.
         Niko przysunęła się bliżej, starając się wsunąć mi głowę pod brodę, niczym kot szukający dla siebie miejsca. Swoim wierceniem zepchnęła moją głowę na bok. Potargałem jej włosy z uśmiechem i objąłem ją w talii, przyciskając do siebie jej drobną sylwetkę i zanurzając nos w jej włosach. Nie pachniały jak zwykle szamponem i perfumami, ale wodą i lasem. Mógłbym przyzwyczaić się do spania z nią. Warto by zaproponować jej to w wiosce.
         - Myślisz, że przeżyłam już przepowiednię Yochi? – zapytała mnie, choć jej głos był przytłumiony. Nic dziwnego. Wdrapywała się na mnie trzymając mnie za koszulkę i wepchnęła głowę tuż przy mojej szyi, jakby było jej zimno w twarz.
         - Nie wiem, nie mam pojęcia – odpowiedziałem zgodnie z prawdą i zaraz wznowiłem głaskanie jej. Niko przycisnęła się do mnie mocniej, jakby szukając źródła ciepła. Zacząłem krążyć palcami po jej karku. Gdy zjechałem na dół, a potem powróciłem z masażem na górę, podwinąłem jej koszulkę, teraz przejeżdżając opuszkami palców po jej nagiej skórze. Dziewczyna wypuściła powietrze nosem, co załaskotało mnie w szyję i wygięła grzbiet w łuk, wystawiając się na dalsze pieszczoty.
         Aż trudno było uwierzyć, ze była tu teraz, ze mną... w moich ramionach. Moja. Nareszcie czułem się do kogoś przywiązany, całkowicie rozumiany i akceptowany. Brzmiało to idiotycznie, wiem, ale w naszych realiach posiadanie pewnego oparcia w drugiej osobie dawało niesamowity komfort.
         - Ano... to bardzo przyjemne – wymruczała sennie, przejeżdżając nosem po mojej szyi. Po chwili puściła moją bluzkę, omijając ją dłonią i naśladując moje ruchy na moich plecach. Jej masaż był z pewnością bardziej efektowny przez jej paznokcie, ale to nie to wywołało u mnie dreszcz i chwilowe otępienie. – Doshita no?
         Dziwne uczucie. Tak jakbym nagle przypomniał sobie coś bardzo ważnego, a zaraz potem stracił wątek. Trochę jakby ulga, może... zaskoczenie? Odchrząknąłem, by to, co zaraz miałem powiedzieć, nie zabrzmiało jak sentymentalne rozpamiętywania jakiegoś durnego małolata.
         - Wydaje mi się... że moja matka robiła to, gdy nie mogłem spać.
         Niko odchyliła się trochę do tyłu, by móc na mnie spojrzeć. Przyciskając mnie do siebie pocałowała mnie lekko i uśmiechnęła się, wznawiając masaż.
         Obudziłem się przez krzyk jakiegoś ptaszyska na dworze. Lampa u sufitu nadal się paliła. Oczywiście mimo zaleceń zapomniałem jej zgasić. Pod płachtą u wejścia prześlizgiwało się chłodne światło, ale plemienia nie było jeszcze słychać. To oznaczało, że był ranek. W szałasie było duszno i lekko pachniało... kadzidłem?
         Przetarłem oko wolną ręką i uśmiechnąłem się, odkładając ją na miejsce. Niko leżała do mnie tyłem, całkowicie do mnie przysunięta. Wygodnicko ułożyła sobie głowę na moim zgiętym ramieniu, gdy włożyłem sobie marznącą dłoń pod szyję. Długo nie mogliśmy się ułożyć przez brak poduszek, toteż teraz spaliśmy z głowami na zwiniętych w niechlujne rulony kocach i kurtkach.
         Kunoichi oczywiście spała zwinięta w niemalże kłębek, z nogami zgiętymi i podwiniętymi do góry i rękoma przy klatce piersiowej. Oddychała głośniej niż zwykle, prawdopodobnie od tego zimna dostała kataru. Nie przeszkadzało mi to jednak zupełnie w kontynuowaniu drzemki i przytuleniu się do jej ciepłych pleców.
         Dopiero po chwili przypomniałem sobie. Ranek. Ceremonia.
         Zmarszczyłem brwi, przejeżdżając ręką bo brzuchu szatynki. Spała już niemal całą drugą dobę, z drobnymi przerwami. Rozumiałem, że w ten sposób odpoczywała i zdrowiała, a na zewnątrz nie było po co wychodzić, ale to było już lekko dziwne. 
         - Niko... budź się powoli – mruknąłem do jej włosów.
         - Mn – odpowiedziała mi, przyciskając się do mnie jeszcze bardziej i podciągając kolana do klatki piersiowej. Nie miałem nic przeciwko wylegiwaniu się w ten sposób, ale raczej byłem punktualnym człowiekiem. A już na pewno nie lubiącym być nakrywanym w łóżku z dziewczyną przez jakiegoś zirytowanego wodza.
         Wyjąłem ostrożnie zdrętwiałą rękę spod jej głowy i wstałem, przeciągając się. Coś strzyknęło mi w plecach. Cienka mata i koce to jednak nie było to samo, co kosztujące majątek materace w naszym mieszkaniu. Spojrzałem na śpiącą, drobną istotkę obok, zupełnie ignorującą moje polecenie. Postanowiłem skorzystać z jej uśpienia i się trochę zabawić.
         Pochyliłem się nad nią i przejechałem językiem po jej uchu.
         Niko otworzyła oczy i poderwała się jak oparzona, trzymając się za serce. Gdy zorientowała się, co się stało, wytarła ucho i posłała mi zirytowane spojrzenie, nie mogąc jednak powstrzymać uśmiechu.
         - Ecchi... – mruknęła pod nosem kręcąc głową, a potem zrobiła palcem kółko w powietrzu. – Obróć się, muszę się przebrać.
         Gdy wyszliśmy z namiotu ubrani po samą szyję w kilka warstw ubrań, zastaliśmy zgaszone ognisko i wyludniony obóz. Niko zdecydowanie nie spodobał się ten widok, i wcale się jej nie dziwiłem, biorąc pod uwagę jej ostatnie sny.
         Nie wiedzieliśmy za bardzo, gdzie mamy iść, ale było jasne, że Himanako przygotowują się gdzieś do ceremonii. Obeszliśmy obozowisko, nie za bardzo wiedząc, co mamy robić. W dodatku powoli robiłem się głodny.
         - Uchi-... ekhem, Sasuke, patrz. – Niko złapała mnie za rękaw kurtki, wskazując na drzewo stojące niedaleko. Na nim, a jak się potem okazało, też na kilku kolejnych, wisiały długie, karminowe wstążki kontrastujące z ciemnymi pniami i śniegiem. – To chyba znak, że mamy tam iść, ne?
         Ruszyliśmy tropem wstążek, które skierowały nas na wąską leśną ścieżkę. Słońce zaczęło przebijać się wyżej ponad horyzont i powoli widzieliśmy wszystko coraz lepiej. Nie minęło wiele czasu, gdy dotarliśmy na miejsce – małą polanę, gdzie zebrało się całe plemię.
         Siedzieli jak gdyby nigdy nic na matach ułożonych prosto na śniegu, a wokół paliło się kilkanaście ognisk. Ludzie byli ubrani lżej niż zwykle, prawdopodobnie dzięki emanującemu z nich ciepłu. Dzięki otaczającym polanę drzewom i pobliskiej ścianie lodu nie było wiatru, a dym ze stosów unosił się prosto do góry.
         Na przeciwko nas było drobne, chyba naturalne wzniesienie, na którym wyraźnie czekał na nas, a może tylko na Niko, Keina ubrany w wilczą skórę. Gdy ludzie spostrzegli nas wychodzących spomiędzy drzew, wstali, a wszystkie rozmowy ucichły.
         - Doskonale, możemy zaczynać – zawołał któryś z myśliwych, i wtem uderzyła w nasze uszy dziwna, dzika muzyka. Dopiero teraz dostrzegłem kryjące się za ogniskami wielkie bębny ze skór oraz egzotyczne, drewniane trąby, które teraz wydawały z siebie dźwięki podobne do słonia. Niko uśmiechnęła się łagodnie i ruszyła do przodu szybszym krokiem, zostawiając mnie z tyłu. Postanowiłem nie mieszać się w nieswoje sprawy i przysiadłem na wolnym pniu przy jednym z płonących stosów, obserwując to osobliwe zjawisko.
         Keina rozmawiał z Niko przez chwilę, a potem uniósł ręce na znak, by muzyka ucichła. Kunoichi uśmiechnęła się nieśmiało z podestu, machając lekko ręką.
         – Ta oto dziewczyna... – zagrzmiał Keina tak głośno, że aż odskoczyła z zaskoczenia. - ...jak zapewne wiecie, uratowała mi życie. Więcej! Mimo mojego kretyńskiego zachowania ryzykowała własne zarówno dla mnie, jak i waszych mężów, braci i przyjaciół. – Tu wskazał na jakiś nieznanych mi ludzi którzy stali prosto i patrzyli z podziwem na moją partnerkę. – Dlatego jesteśmy tu, by podziękować jej za to, włączając ją do naszej wspólnoty.
         Całe plemię krzyknęło niezrozumiałe dla mnie słowo, wiwatując i klaszcząc głośno. Jakiś kretyn nie wytrzymał i dmuchnął w kuriozalną trąbę.
         - Mamo.
         Na podest weszła stara Haina. Przytuliła zupełnie zagubioną Niko i złapała ją delikatnie za kark, by ta się pochyliła. Nagle podbiegły do niej też młode dziewczyny. Automatycznie wstałem, na wypadek, gdyby miały zamiar jej coś zrobić. Te jednak zaczęły... bawić się jej włosami?
         - Niko-sama otrzyma biżuterię ręcznie robioną przez jej siostry oraz skórę wilka, jaka przysługuje najodważniejszym i najbardziej zasłużonym wojownikom Himanako. – Tu znowu rozbrzmiały okrzyki, a gdy Niko wstała z włosami rzeczywiście obwieszonymi kolorowymi paciorkami, zostało na nią narzucone spore, jasnoszare futro. Dziewczyna lekko skrzywiła się, pewnie nieprzyzwyczajona do jego zapachu. – Teraz, skoro wszyscy już tu jesteśmy, bawmy się!
         Ludzie ruszyli ze swoich miejsc i zaczęli dziwacznie tańczyć wokół ognisk, śpiewając do akompaniamentu irytujących instrumentów. Znikąd pojawiły się beczki z alkoholem, do których dobrali się w pierwszej kolejności najwięksi myśliwi. Uśmiechnąłem się lekko. Hulanka po świcie. To tyle jeśli chodziło o mój szacunek do ich rozsądku. To plemię naprawdę miało nierówno pod sufitem.
         - Oi, Uchiha, napij się. – Obróciłem się, tylko po to, by zobaczyć obok siebie Keinę i Niko. Dziewczyna pospiesznie ściągnęła z siebie skórę wilka, tłumacząc to gorącem i położyła ją na wolnym kocu. Przejąłem podawany mi przez wodza drewniany kufel, ale nie zbliżyłem do niego ust. Chłopak wydawał się mimo to zadowolony.
         - Koniec ceremonii? Widać nie przepadacie za patetycznymi i nudnymi obrządkami – zauważyłem z satysfakcją.
         - Nie. Himanako to raczej ludzie bezpośredni i prości – odparł, patrząc z góry na Niko. – Do twarzy ci w koralikach.
         - A…? Arigato. – Dziewczyna uśmiechnęła się słodko, przez co zacisnąłem mocniej ręce na kuflu.
         - Nie ciesz się tak, formalnie jesteś jedną z nas, ale dla tych tam... – Wódz wskazał na tarmoszących się już osiłków. – Najważniejsze są otrzęsiny.
         - O-otrzęsiny?
         - Aah. Będziesz musiała wypić gorący tłuszcz z jelenia, wdrapać się na jedno z tych drzew, by ściągnąć z niego czerwoną wstęgę zawieszoną tam rano przez mojego przyjaciela, Chiso, potem wziąć udział w przeciąganiu liny, a w praktyce... być wytarzaną całkowicie w śniegu... i pod koniec uroczystości, jeśli spełnisz te warunki, zaprezentować nam, co potrafisz. W sensie czysto militarnym – dodał Keina, wydając się całkiem zadowolonym z siebie.
         - Shimatta... – wyszeptała kunoichi, robiąc się blada. Jak to było? „Nie śmiemy wymagać od ciebie żadnych poświęceń”? Upiłem z uśmiechem trochę dziwacznego napoju. Okazał być się bliżej nieokreślonym trunkiem o miodowym smaku i nawet przypadł mi do gustu.
         Dzień nie okazał być tak irytujący, na jak się zapowiadał. Niko popytała kilkoro członków jej nowego plemienia, czy aby wszystkie wymienione przez wodza warunki są potrzebne, by została przyjęta, i na jej nieszczęście okazało się, że są to pradawne i święte tradycje, a nie durne wymysły Keiny. Podczas gdy ja zachodziłem w głowę, po co ona w ogóle to robi i co z tego będzie miała, kunoichi zdjęła swoją kurtkę i pozwoliła kilku dziewczynkom zapleść sobie kilkanaście warkoczyków. Dzieci pytały ją o to, jak uratowała ich „brata”, jak to jest być „czarownicą” i oczywiście, czy jest moją dziewczyną. To jednak nie poprawiało humoru szatynce, która czekała, aż starsza część plemienia się wyszaleje i będzie mogła obserwować jej robienie z siebie idiotki.
         Nie zawiodła ich. Zaczęło się od wspinaczki na drzewo, i z tym dzięki jej precyzyjnej kontroli chakry nie było problemu. Odetchnąłem z ulgą, do ostatniej chwili obawiając się, czy aby nie wpadnie na durny pomysł robienia tego po staremu i wiszenia na wysokiej sośnie kilku godzin. Po tej odrobinie sportu dopadł ją Rikuto z dzbanem roztopionego tłuszczu z jelenia. Dziewczyna wytargowała wypicie tylko szklanki, i szczerze mówiąc nie wyglądała w trakcie konsumpcji na szczególnie zadowoloną. Mimo to całe plemię, a zwłaszcza roześmiane dzieci, kibicowały jej do ostatniej kropelki.
         Przeciąganie liny zostawiono naturalnie na koniec, by nikt, a zwłaszcza Wielka, Wspaniała i Honorowa Członkini Plemienia, nie stał długo na zimnie w mokrym ubraniu. Na moje nieszczęście ja również zostałem zaciągnięty do tej zabawy, i razem z grupą ośmiu mięśniaków oraz Niko miałem wygrać pojedynek przeciwko reszcie plemienia. Nie mieliśmy szans, co było dla mnie wiadome, dlatego odskoczyłem w krytycznym momencie na bok.
         Niko miała mniej szczęścia, niczym prawdziwa wojowniczka próbując walczyć do końca i w efekcie będąc przewróconą twarzą w śnieg, a potem przyciśniętą do niego przez ośmioro wojowników, którzy przy samym upadaniu na nią i siebie nawzajem, oczywiście po kilku głębszych kuflach, mieli sporo zabawy.
         Po kilku godzinach nadeszła pora wielkiego finału. Wszyscy usiedli z powrotem na miejscach, kuląc się przy dogasających ogniskach. Kilkoro z „najlepiej” bawiących się wróciło chwiejnym krokiem do głównego obozu. Niko stała wyczerpana i stanowczo nie najlepiej czująca się na środku podestu. Mimo przemoczonych ubrań nie założyła nic na siebie, za co już miałem wstać i ją skarcić, gdy nagle zaczęła pokaz.
         Do ostatniego momentu byłem pewien, że weźmie ze sobą bo i pokaże tym półgłówkom, jak walczą shinobi Konoha. Ona jednak postawiła na popis w czystej postaci. Wykonała pieczęci, a potem Gokakyuu. Dzieci piszczały i chowały się za rodzicami, widząc pojawiającą się znikąd w powietrzu kulę ognia. Ludzie patrzyli na jej poczynania z otwartymi ustami. Wykonywała wszystko, co jej przyszło do głowy, ale w sposób, który nie zagrażałby publiczności. Gdy użyła Karyuu Endan, wystrzeliła ogień do góry, tworząc podłużną, płonącą smugę podobną do smoka. W tym momencie zamiast krzyków przerażenia słychać było już pierwsze nieśmiałe odgłosy entuzjazmu.
         Niko była zdecydowanie świetna w kontrolowaniu chakry poza swoim ciałem. Po kilku wystrzelonych płomieniach potrafiła utrzymać wiszący w powietrzu kształt, formując go, ku uciesze dzieci, w różne formy, a potem poruszając nim ostrożnie nad głowami widzów.
         W pewnym momencie dziewczyna zeskoczyła z podestu i rozpędziła się, przebiegając środkiem polany i zostawiając za sobą kolejne kulki ognia. Gdy zatrzymała się na jej końcu, wszyscy patrzyli jak zahipnotyzowani na unoszące się płomyki, przypominające lewitujące świece lub malutkie gwiazdy. Odbiła się od ziemi i wróciła pomiędzy obserwatorów popisując się kolejnymi saltami i skokami, i wnioskując po zachwycie siedzących obok mnie wojowników, tylko dla mnie oczywiste było, że używa do tego chakry. Dopiero teraz spostrzegłem, że wykonuje pieczęci tak szybko i mówi nazwy technik tak cicho, że dla normalnego widza wglądało to, jakby w pełni kontrolowała ogień. Kulki ognia stworzyła jednak za pomocą zwykłego Houka no Mari, a teraz udawała, że powstałe kule bierze w ręce, a tak naprawdę uruchomiła Inferuno Genkotsu. Zebrała w ten sposób wszystkie, po chwili okręcając się wokół własnej osi i wyrzucając na boki wstęgi ognia. Tylko dzięki Sharinganowi zauważyłem pieczęci zapowiadające Houka no Mai, taniec ognia.
         Dzieci z Himanako wróciły obserwować jej taniec już z bliska, bijąc brawo przy każdym jej zwinnym skoku. Musiałem przyznać, że robiła całkiem niezły show. I dla dzieci, i przeklinających do tej pory „magię” rodziców.
         W pewnym momencie dziewczyna zaczęła wirować stojąc na jednej nodze, skupiając wzrok na mnie i owijając swoją sylwetkę wstęgami płomieni. Serce zaczęło mi szybciej bić. Dzięki Sharinganowi widziałem ją dokładnie. Jej błyszczące w blasku płomieni oczy, pewny siebie uśmiech, zgrabną sylwetkę i dodające wszystkiemu egzotyzmu paciorki i warkoczyki w jej włosach. Z tej perspektywy jej popis wydawał się nie tylko dojrzały, ale i... erotyczny.
         Zacząłem szybciej pić gorący miód.
         Niko wskoczyła z powrotem na podest, a ja w ostatniej chwili podniosłem oczy znad kufla, by zobaczyć symbole, które formowała.
         - Co do-...
         Dziewczyna przystawiła dwa palce do ust i wydmuchnęła przed siebie kilka... nie, dziesięć strużek ognia, które przerodziły się w lecące dalej pociski, po czym skupiła chakrę i sięgnęła po nie wyciągniętymi rękoma, łapiąc znajdujące się w nich wirujące shurikeny nićmi z chakry i zamachując się, by płomienie nagle skręciły i zatoczyły nad jej głową okrąg. Dziewczyna zaczęła powtórnie się kręcić, ciągnąc za sobą latające kule, które wyglądały jak komety robiące to, co im każe.
         Ludzie krzyczeli z zachwytu, obserwując migoczące świetliki, które po chwili traciły wysokość. Niko zgasiła ognie, przyciągnęła shurikeny do siebie i schowała je do kabur, po czym wykonała ostatnie symbole przygotowując jutsu na zakończenie. Hakka Houran, którym kiedyś pokonała władającą Fuutonem kobietę w lesie prowadzącym do Ame, teraz stworzyła pięć strumieni ognia, które zatoczyły łuk i złączyły się nad jej głową, a potem z powrotem rozdzieliły się, opadając w jej stronę. Wyglądało to jak rozkwitający pączek kwiatu. Ale to nie było teraz najważniejsze.
         Dopiłem miód, gdy ludzie zaczęli klaskać i wiwatować, a spocona Niko zeskoczyła ze swojej sceny i szybko rzuciła się po swoje nowe futro.
         Ta dziewczyna nauczyła się techniki klanu Uchiha, Housenka. Nie, mało tego. Udoskonaliła ją. Kierowała swobodnie rozkręconymi shurikenami za pomocą zwykłych nici chakry, podczas gdy ja potrzebowałem naprawdę mocnych żyłek. Ponadto zwiększyła liczbę pocisków. I kontrolowała je przez długi czas.
         Kiedy się tego nauczyła? Czemu nie widziałem jej treningów? Jak wiele sztuczek opanowała korzystając z moich zwojów, które udostępniłem jej nie sądząc, że kiedykolwiek z nich skorzysta?
         W moim dotychczas spokojnym umyśle zaczęło się dziać coś niepokojącego. Akurat gdy zakopaliśmy topór wojenny i staliśmy się parą, ja zacząłem zauważać zagrożenie. Konkurencję. Swoją zazdrość.
         Przez ten cały czas byłem zbyt zajęty byciem dobrym przyjacielem, jej obrońcą, by zauważyć, że ona już wcale mnie nie potrzebuje. Podczas gdy ja się bawiłem w romans i balansowanie grupy, ona stawała się silna.
         - Myślę, że nasi bogowie cię usłyszeli – powiedział zadowolony z widowiska Keina, przez co zorientowałem się, że Niko też stoi już przy mnie, uśmiechając się z zadowoleniem. Oczekiwała pochwały. Jak mały piesek.
         - Aah, brawo. – Poklepałem ją po ramieniu, za co otrzymałem zdziwione spojrzenie zielonych oczu. Kuso, zawsze tak łatwo mnie odczytywała.
         - Myślę, że już dosyć atrakcji na dziś, zbieramy to wszystko – zarządził wódz, odchodząc od nas na kilka kroków. Byłem zbyt skupiony na uspokajaniu siebie i mojej chakry, by ruszyć się i pomóc.
         - Niko-sama, to było... sugoi! – Usłyszałem z dołu i ze zniechęceniem opuściłem głowę. Do kunoichi przytulał się mały chłopczyk. – Te smoki i ten kwiatek... śliczne!
         - Niko-sama, nauczysz mnie czarować?
         Prychnąłem, odchodząc od tworzącego się wokół Niko zbiorowiska. Musiałem odetchnąć, pobyć trochę sam i-...
         - Niko-sama, co to takiego?
         Obróciłem się, słysząc zaintrygowany i trochę zaniepokojony jęk jakiegoś dzieciaka i mimowolnie spojrzałem w kierunku, który wskazywał.
         Zrobiłem krok do tyłu, uaktywniając z powrotem Sharingan.
         Ku nam, tuż nad lasem, nadciągała dziwna, nieregularna masa. Wyglądało to jak czarna chmara rozwścieczonych robali tego świra, Shino. A tak naprawdę...
         - To ptaki – stwierdziłem spokojnie, widząc je lepiej niż większość plemienia. Wszyscy ucichli i zaczęli klękać lub schylać głowy w kierunku, z którego nadciągał niepokojący rój. No tak. Święte stworzenia. 
         Ptactwo nadleciało prędzej, niż się spodziewałem i co dziwne, osiadło na otaczających polanę drzewach. Widać nie bało się ludzi. Gałęzie sosen uginały się od ciężaru tych przerośniętych ptaszysk, a reszta ludzi, poza mną i Niko, nawet nie drgnęła. Spojrzałem na moją dziewczynę, która tylko wzruszyła ramionami.
         Nagle jeden z większych ptaków poderwał się z gałęzi zrzucając z niej śnieg i zaczął pikować w moim kierunku. Wyciągnąłem szybko nóż, na wypadek, gdyby ptaszysko nie wyhamowało i postanowiło rozszarpać mi szponami twarz. To jednak przeleciało tuż koło mojej głowy i wylądowało mi na ramieniu, zaraz potem obracając się i przechylając głupkowato głowę na bok. Spojrzałem na irytujące stworzenie, które również zmierzyło mnie wzrokiem swoich małych, piwnych oczu i skierowało ostry, haczykowaty dziób w moją stronę.
         Gdy ten dziób otworzył się, a z niego wydobyły się słowa, omal nie wbiło mnie w ziemię.
         - To on, panowie. – Zamrugałem kilkakrotnie, pierwszy raz widząc gadającego ptaka. Zwykle ptaki służyły do korespondencji, może po szkoleniu do zwiadu, ale do gadania? Ludzie z Himanako podnieśli się, patrząc na nas w osłupieniu. Reszta ptaków zaskrzeczała, a kilka z nich zeskoczyło nawet z gałęzi i zgromadziło się wokół mnie. Czułem się co najmniej niezręcznie. – Uchiha Sasuke. Nasz nowy wyznawca.
        

Obserwatorzy