Dojo zatrzęsło się złowieszczo, gdy uderzyłem plecami
o jego drewnianą ścianę, a potem osunąłem się z jękiem na podłogę. Dwóch
brunetów spojrzało na siebie z przeciwnych końców sali. Ruszyli na siebie. Neji
zadawał precyzyjne ciosy, były one jednak w porę blokowane rękoma przeciwnika.
Jego białe oczy - pełne furii a zarazem zaskoczenia - spotkały się z czerwonymi
ślepiami Sasuke. Kontynuował ofensywę. Jego dokładna kontrola i wysyłanie
chakry do palców u rąk na nic się nie zdała, gdyż ani razu nie mógł go uderzyć.
Sharingan jakby wychwytywał każdy jego ruch, a zaraz potem przekazywał
właścicielowi informacje o następnym ataku. To sprawiało, że od kilku minut żaden
z nich nie został poważnie ranny.
Pojedynek Kekkei Genkai.
Westchnąłem, otrzepując swoją kurtkę
i wpatrując się w walczących kolegów. Żaden nie dawał za wygraną. Czym oni się
tak podniecali?
Sasuke, z niewiadomych przyczyn, przyszedł
na nasz poranny trening w Dojo. Podobno Iruka został odesłany na jakiś czas do
Akademii, bo jego zastępca nie dawał sobie rady. Nie miałem pojęcia, co za
idiota dałby się namówić na prowadzenie zastępczych zajęć w szkole. W dodatku
sobie temu nie podołał. Tak czy inaczej – mieliśmy dziś nieoczekiwany sparing we
trójkę, co zaowocowało „świetnym” pomysłem Neji’ego na pojedynek „każdy na
każdego” – jednak tamtych dwóch zbyt bardzo się napaliło i zostałem znokautowany
jako pierwszy.
Zaskoczony jako pierwszy. Nie
spodziewałem się tego ciosu.
Pokiwałem smętnie głową.
Ataki chuuninów spotkały się, przez
co odrzuciło ich trochę w tył. Walka robiła się poważnie nużąca. Obaj
dyszeli ze zmęczenia, a do oczu spływał im pot. Żaden z nich nie myślał o
odwrocie.
Uchiha otarł twarz, nie
spuszczając mnie z oczu. Poprawiłem swoją pozycję obronną w Jyuuken.
Potrząsnąłem głową. Moje długie, czarne włosy zaczęły się przyklejać do mokrej
skóry. W tym Dojo było za gorąco.
Wystarczyło, że ta nowa mnie
pokonała. Nie mogłem się dać temu zarozumialcowi.
To bez znaczenia, jak daleko
ewoluował jego Sharingan. Nie trenował tyle, co ja. Nie wiedział tego, co ja.
Sława niczego nie zmieniała.
Z tą myślą ruszyłem na bruneta,
który zablokował moje ciosy i schylił się lekko. Obrócił się szybko i odepchnął
mnie nogą. Nie odskoczyłem daleko, więc dobiegnięcie do mnie trwało ułamek
sekundy. Znowu wywiązała się wyrównana walka wręcz. Wokół kapał pot i wirowała
błękitna chakra.
Każdy mój zsynchronizowany ruch
doczekiwał się szybkiej odpowiedzi. Krok w tył, krok w przód. Cios, blok. I
odwrotnie. Kop. Przechwyt i obrót. Znów blok. Zdawało się to trwać w
nieskończoność.
Ale ja nie mogłem się poddać.
- Ano sa, ano sa… - jęknął blondyn,
podnosząc się z ziemi. Spojrzałem na niego, zatrzymując się. Zupełnie
zapomniałem o jego obecności. – Dobra, dosyć. Ogłaszam potrójny remis –
wyszczerzył się, podchodząc do nas.
Oburzające.
- Nazywasz to remisem? –
odparłem, nie spuszczając wściekłych oczu z Sasuke, który z chęcią odpowiadał
tym samym gestem.
- Od kilkunastu minut leżałeś
plackiem, baka – warknął Uchiha, marszcząc brwi. Próbował chyba zachować
spokój, ale ciężko mu było oddychać. Złożył ręce na piersi, posyłając mi
mordercze spojrzenie.
- Jeszcze to dokończymy –
oznajmiłem, odchodząc na bok i zbierając swoje rzeczy. Już czułem smak
zwycięstwa. Nie mogłem się doczekać. Teraz byłem zbyt zmęczony.
Sharingan zakręcił się wokoło i
zniknął, zmieniając czerwone oczy w czarne jak smoła.
- Idziemy na ramen? – wtrącił Naruto,
drapiąc się po głowie. Nie za bardzo wiedziałem, do kogo mówi, ale
odpowiedziałem, zakładając plecak.
- Jestem umówiony z Tenten –
westchnąłem, stojąc już przy drewnianych drzwiach Dojo. Uderzyła we mnie kojąca
fala świeżego powietrza. – Muszę jej pomóc z…
- Jasne, jasne! – Genin pojawił się
przy mnie nie wiadomo skąd, z podłym uśmieszkiem na ustach. – Ja już wiem, co
się kręci! – roześmiał się, unosząc palec do góry.
- O czym ty… - warknąłem w
odpowiedzi, lecz nie mogłem powstrzymać rumieńców wpływających na moje
policzki. Doskonale wiedziałem, o czym mówił. W niczym nie musiałem jej
pomagać. - … nieważne. Na razie.
I zniknął. Ja i Naruto staliśmy na
drewnianej posadzce Dojo jeszcze przez chwilę. Głupi uśmiech nie schodził z
twarzy blondyna.
- Przestań się szczerzyć. – Trąciłem
go łokciem i zdjąłem przepoconą koszulkę. Uzumaki posłuchał i zaczął zbierać
swoje rzeczy spod ściany.
- To jak, przyjdziesz? Będzie też
Sakura-chan… możesz wziąć ze sobą Niko-chan… jest nawet…
- Nie sądzę, aby mogła przyjść –
skłamałem gładko, zakładając świeży T-shirt. Musiałem w czymś dojść do domu. –
Mam jeszcze załatwić kilka spraw. O której się schodzicie? – zapytałem od
niechcenia.
- Pff… koło drugiej. Ne, będziemy
czekać.
Doszedłem do swojej „rezydencji” bez
żadnych poważnych przeszkód. Gdy wszedłem do salonu stwierdziłem, że mieszkanie
stoi puste. W kuchni zaobserwowałem, że po obiedzie – albo chociaż chęci jego
zrobienia, nie ma ani śladu.
Wiadomo. Księżniczka wróci ze
szpitala i będzie się dąsać.
Westchnąłem, wchodząc do siebie.
Wybrałem mniej sportowe ubranie. Nie wiedziałem, czemu, ale spodobały mi się
koszule. A że przy tym gustowałem w ciemnych kolorach – czarne spodnie lub
wytarte jeansy były ich nieodzownym uzupełnieniem.
Nie miałem zamiaru czekać, aż zrobi
sceny.
Owszem, zmieniłem się. Przemyślałem
sobie wszystko zeszłej nocy, gdy spałem w - po raz pierwszy od miesiąca - pustym
mieszkaniu. Nieważne, jak dobre wrażenie Niko robiła, jak zdolna by nie była i
inteligentna – nie miałem zamiaru stać się jej przyjacielem.
Partnerzy – przymus. Współlokatorzy
– chwilowe. Znajomi – nic nie poradzę.
Ale wnioskując z jej zachowania, nie
mieliśmy szans stać się niczym więcej. Przyjaciółmi. Ważne słowo. Z
dziewczyną nie dało się zaprzyjaźnić. Hn, byłem kawałek czasu w drużynie z
Sakurą. Nie byłem idiotą – wiedziałem, jak działam na swoje rówieśniczki, a
jednocześnie – miałem to totalnie gdzieś.
Wszedłem pod prysznic. Zimna,
kojąca woda spływała po moim całym ciele. Włożyłem głowę pod strumień.
Jestem Uchiha Sasuke. Jestem
mścicielem.
Nie miałem czasu na zabawy w
znajomości, przyjaźnie i miłostki. To, co w Konoha – było zbyteczne. Liczyło
się osiągnięcie celu. Dowolnym kosztem. Nie mogłem pozwolić, by ktokolwiek – zwłaszcza
ktoś taki jak ona – stanął na mojej drodze.
Wyszedłem spod prysznica, po czym
ubrałem się w świeże ubrania. Wysuszyłem głowę ręcznikiem, następnie zrobiłem w
pokoju generalny porządek. Rozejrzałem się wokoło.
Kuso.
Uderzyłem się w głowę, choć zwykle
nie miałem zapędów masochistycznych. Musiałem przestać o niej myśleć.
To było chore.
Powtarzałem sobie, ale i tak nie
słuchałem. Usiadłem na łóżku, a po minucie rzuciłem się na plecy. W głowie
kotłowały mi się myśli, których nie umiałem odrzucić, a jednak ciężko
próbowałem. Nie chciałem tak myśleć. To było wbrew mnie samemu.
Byłem bezemocjonalnym, silnym i
mściwym shinobi. Moim przeznaczeniem była zemsta na bracie. Odbudowa klanu.
Miałem swoje ideały. Refleksje. Motywy i ambicje. Z drugiej strony stała ona.
Tajemnicza, niemal równie silna, choć bardziej krucha. Piękna. Wredna. Samotna.
Co by powstało z naszego połączenia?
Wojna stuletnia? To nie były przeciwieństwa, mieliśmy wiele cech podobnych,
jednak ciągle się odpychaliśmy. Jak bieguny magnesu.
Na przykład teraz, gdy usłyszałem
brzęk kluczy w salonie. Nie zamknąłem drzwi do swojego pokoju. Podniosłem się
bezszelestnie z łóżka i nasłuchiwałem. Po salonie, a potem i kuchni rozległy
się rytmiczne kroki. Doszły do pokoju obok. Uznałem to za znak, że teren jest
wolny.
Ruszyłem do kuchni, gdzie nie
zastałem niczego nowego. Westchnąłem, otwierając świecącą pustkami lodówkę.
Napiłem się wody.
- Obiadu dzisiaj nie będzie –
usłyszałem melodyjny głos przy drzwiach do pokoju Niko.
- Wiem, domyślam się – warknąłem,
zamykając lodówkę i nie odwracając się w jej stronę. Poczułem, jak moje plecy
są atakowane przez jej wściekłe spojrzenie. – Idę na ramen – dodałem po chwili
nową informację, tym razem już bardziej bezinteresownym tonem.
- Ne, wiesz, jak niezdrowe to jest?
– usłyszałem znowu, tym razem chyba bliżej. Jeśli do mnie podchodziła – nie
miała na co liczyć.
Odwrócił się do mnie z twarzą nie
wyrażającą żadnych emocji. Zupełnie jak dawniej. Stałam teraz metr od niego, w
swoich normalnych ubraniach, lecz bez opaski, przez co moje długie włosy
zaczepnie spadały na czoło i wchodziły do oczu. Gdy nasze oczy się spotkały,
moja mina zrzedła.
- Nawet nie wiesz… - westchnął,
przybliżając do mnie swoją twarz. Poczułam na sobie jego oddech, a mimo to nie
ruszyłam się. Nie był to kolejny zaczepny sygnał. Uchiha emanował zawziętością
i złością, co całkowicie odzwierciedlały jego oczy, które teraz skłaniały mnie
do skulenia się w kłębek i szybkiego odwrotu. Nie zrobiłam tego, ciekawa
rozwoju wydarzeń. – Nawet nie wiesz… - powtórzył szeptem. - … jak mało
mnie to obchodzi.
- Ty również nie wiesz, jak mało
mnie obchodzi twoje zdanie. – syknęłam po chwili, nie mogąc wymyślić lepszej
odpowiedzi. Zdziwiłam się, że shinobi chce rozpoczynać kłótnię bez wyraźnego
powodu. Sasuke odsunął się ode mnie z uśmieszkiem wyższości i wbił dłonie w
jeansy, nadal miażdżąc mnie skoncentrowanym spojrzeniem.
- Twoje riposty stały się żałosne
– zauważył.
- U mnie żałość objęła tylko
riposty. U ciebie - ogół postaci – warknęłam z lekkim uśmieszkiem.
Nie będę się dawać rozstawiać po kątach. Moja pewność siebie wzrosła, gdy
chłopak wydał ze swojego gardła niski pomruk.
- Chcesz zacząć wojnę? – zapytał,
unosząc jedną brew i odchylając się do tyłu.
- Nie kopię leżącego –
prychnęłam w odpowiedzi.
Moja krew zaczęła bulgotać jak w
podgrzewanym czajniku. Taka potyczka trwała zbyt długo. Po raz pierwszy od
jakiegoś czasu miałem jej ochotę na serio przyłożyć. Potrzebowałem tylko
pretekstu.
- To nie ja wyszedłem ze
szpitala – burknąłem. Brew Niko zaczęła niebezpiecznie skakać. Zrobiła krok w
przód.
- Przecież to ty
mnie tam wpakowałeś! – krzyknęła, patrząc na mnie z dołu. Jej chakra
zmieniła swą energię o sto osiemdziesiąt stopni. Jej żywe spojrzenie było
jednak chłodne. – Jak śmiesz…
Nie wytrzymałam.
W jednym momencie straciłam
panowanie nad ręką. Na chwilę mym prawym ramieniem zawładnęła złość. Duma.
Upór. Zaciśnięta pięść poszybowała prosto do celu. Zatrzymała się tuż przed
bladą twarzą chłopaka. Syknęłam, gdy uścisk na moich palcach umocnił się.
Zablokował to.
Staliśmy tak przez chwilę, siłując
się. Ja pchałam swoją dłoń w jego stronę, on spokojnie trzymał blok, lustrując
mnie beznamiętnym wzrokiem. Kami, jak on mnie denerwował! W pewnym momencie
odezwał się innym, niż wcześniej, tonem.
- Mówiłaś, że obiadu nie będzie? –
zaczął kolejną partyjkę.
Chciałem, by poczuła, kto tu rządzi.
Silniejszy. To ja byłem dominujący – w drużynie, w mieszkaniu. Wszędzie.
Musiałem jej pokazać, co się będzie działo, gdy spróbuje jakichś numerów. Nie spodziewałem
się szybkiej riposty.
- Poproś swoje Chidori, może ono coś
upichci – mruknęła zielonooka, zabierając swoją rękę sprzed mojej głowy i
delikatnie rozmasowując swoje kostki. Warknąłem.
- Na pewno zrobi to lepiej niż ty.
- Przeginasz, Uchiha.
- Hn. To się wyprowadź.
- Ghn! – Niko zacisnęła pięści i już
otworzyła usta, by coś powiedzieć, gdy znalazła w nich pustkę. Spojrzała
jeszcze raz na moją twarz, nie okazującą w tym momencie żadnych, nawet
najmniejszych uczuć. Zamknęła usta. Stała tak przez chwilę, a jej wzrok się
zmienił. Zanim zdążyłem się zorientować, co to było, obróciła się na pięcie i
poszła szybkim krokiem do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi.
Oparłam się o nie plecami.
Westchnęłam ciężko.
Dobra, pojęłam. Pan Wspaniały nie
lubił buntów. Ale to była już przesada. Zaatakował mnie zaraz po
przyjściu. W dodatku jego zachowanie było tak zmienne! Wczoraj byłam gotowa
pomyśleć, że mnie podrywał, a dzisiaj niemal się pobiliśmy! O co mu chodziło?!
Rozejrzałam się po pomieszczeniu,
jakby szukając ukojenia.
- Doskonale! – usłyszałam z zewnątrz
jego „wesoły” okrzyk. – Zamknij się w swoim pokoiku i rozpłacz, jak prawdziwa
kunoichi!
- Argh! – Uderzyłam pięścią w
drewniane drzwi, które aż zaskrzypiały, drżąc złowieszczo. W tym momencie
żałowałam, że nie były one tym zarozumiałym idiotą po ich drugiej stronie. Po
pewnym czasie uspokoiłam się i oderwałam dłoń od gładkiej powierzchni, na
której zostały cztery czerwone ślady.
Z niechęcią spojrzałam na swoje zakrwawione
kostki. Zlizałam ciecz z ręki.
Obiecałam sobie, że następnym razem
to będzie jego krew.
Potarłam drzwi opuszkami palców, by
je lekko wyczyścić, następnie położyłam się na łóżku i przymknęłam oczy.
Wsunęłam rękę pod poduszkę, znajdując błękitną książkę, przełożoną w trzech
czwartych pięknym piórem, które niegdyś od niego dostałam. Nie – otrzymałam.
Nie, inaczej – wzięłam.
Zaburczało mi w brzuchu.
Nienawidziłam szpitalnego jedzenia.
Czas było znaleźć sobie obiad.
Potarłam ciągle szczypiącą dłoń.
I nowy lokal… bo w tym długo nie
wyrobię.
Rozumiem, być zdenerwowanym… ale nie
przystoi damie rzucać ciężkimi przedmiotami o drzwi.
Na tę myśl uśmiechnąłem się w duchu.
Słowo „dama” nie powinno się pojawić w zdaniu, gdy dotyczyło ono mojej
współlokatorki.
Zamknąłem cicho drzwi i wyszedłem na
klatkę schodową, potem na ulice Konoha-gakure. Dzień był wciąż
słoneczny. Ptaki ćwierkały, ludzie biegali dookoła, a powietrze pachniało świeżo
ściętymi kwiatami.
Zaraz, zaraz…
Zatrzymałem się w miejscu, z którego
dochodził ten osobliwy zapach. Spojrzałem spod grzywki na elegancki szyld,
wskazujący na rodzinę Yamanaka. To mnie dostatecznie zachęciło, by wolnym
krokiem ruszyć w dalszą drogę, z rękoma – zwyczajowo - w kieszeniach.
Niestety, nie tylko ja byłem
wtedy w pobliżu kwiaciarni.
- Konnichi wa, Sasuke-kun! –
usłyszałem za sobą głos. Niechętnie się odwróciłem, by zauważyć machającą do
mnie blondynkę.
Ino. Nie miałem na to czasu. Już
byłem spóźniony.
Odwróciłem się do niej plecami i
ruszyłem już szybszym krokiem do Ichiraku.
Dziewczyna opuściła rękę ze
zrezygnowaniem i wróciła pomagać mamie po dostawie roślin. Nadchodziło lato, co
oznaczało pracowity okres w życiu kwiaciarni– najrzadsze kwiaty wiosenne
rozchodziły się jak świeże bułeczki, w obawie, że nie zobaczy się ich kolejny
rok, a do ogrodów i na łąki trafiały najróżniejsze okazy ciepłolubne.
Spotkanie w Ichiraku minęło jak
każde inne. Naruto skarżył się na Irukę i Neji’ego, zjadł trzy razy więcej
ramenu niż normalny człowiek i biegał w kółko, okrutnie gestykulując. Sakura, z
drugiej strony, zdała nam relację z misji, na której ostatnio była, oczywiście
napominając o swoich bohaterskich czynach w obronie nieudolnej Ino.
Nie mogłem nic poradzić, tylko
zastanawiać się, czy opowieść Yamanaki nie wyglądałaby odwrotnie. To
wszystko zaczynało być nudne. Jednak nie narzekałem na takie spotkania. Ze
swoją drużyną widywałem się teraz o wiele rzadziej. Nie tęskniłem za nimi, co
nie znaczyło wcale chyba, że oni za mną też nie.
Haruno, napomykając o jednym z
niewielu plusów swojego obecnego położenia, wymieniła Shizune, która
najwyraźniej przymierzała się do treningu obu kunoichi na medic-ninja.
Różowowłosa była tym strasznie podniecona. Chodziły pogłoski, że Hokage ma
zamiar w najbliższym czasie otworzyć szkołę dla lekarzy.
Cały zamęt nie dotyczył mnie samego,
więc mimowolnie w połowie opowiadań wyłączyłem się, co jakiś czas kiwając głową
czy rzucając kąśliwe uwagi.
Nic się nie zmieniło.
Jedną z niewielu rzeczy, która
zwróciła moją uwagę, były przechwałki Naruto o jego nowej technice. Sam Uzumaki
nie wiedział nic dokładnie, a w historii jutsu wielokrotnie się mylił, jednak
ja i Sakura doszliśmy do wniosku, że ta wspaniała siła, o której
opowiadał, została wynaleziona przez Czwartego Hokage i podchwycona przez
jednego z Sanninów, Jirayę.
Moje oczy otworzyły się szerzej, gdy
blondyn zeskoczył wesoło z krzesła, odsuwając od siebie siódmą miskę klusek i –
z pomocą Kage Bunshina - przywołał na swojej otwartej ręce błękitną sferę
wirującej chakry.
Sakura podskakiwała wokół niego,
zachwycając się tajemniczym jutsu i wypytując o szczegóły jego użytkowania, a
ja siedziałem spokojnie przy blacie, opierając się o niego łokciami.
W tym momencie nie czułem nic,
oprócz wzrastającej ambicji i żalu. Miałem przecież trenować. W tym czasie
powinienem już być pewien, że marny Rasengan Naruto w starciu z moim
Raitonem rozbryzłby się na miliony atomów. Jednak nie byłem. Oczywiście –
sądziłem, że jestem nadal silniejszy od blondyna. To było widać na pierwszy
rzut oka. Byłem z lepszej rodziny. Miałem talent i ciężej trenowałem. Jednak
nie dałbym sobie głowy uciąć, że…
- Naruto, to niesamowite! Zrób to
jeszcze raz! – piszczała Haruno. Zauważyłem lekki rumieniec na twarzy "wąsatego".
Skoro nie byłem pewny mojej przewagi
nad Naruto, jak mogłem myśleć o pokonaniu przeciwnika, jakim był mój
brat?
Odsunąłem od siebie pustą miskę i
odwróciłem się na krześle z nieobecnym wzrokiem. Zeskoczyłem z niego i wbiłem
ręce w kieszenie, ruszając do domu. Miałem plan.
Kątem oka spostrzegłem smutek na
twarzy blondyna. Jego mina mogła wiązać się z wielkim zawodem, smutkiem lub…
niedocenieniem. Wbrew swojemu podłemu humorowi postanowiłem podjąć wyzwanie.
Uśmiechnąłem się chytrze, odwracając do swojej już byłej, ale jakże obecnej
drużyny.
- Będę leciał. Niezłe
jutsu... – Niższy shinobi uniósł głowę, pokazując swoje błękitne oczy pełne
radości i satysfakcji. – …Uchiratonkachi.
Mina chłopaka z pełnej ulgi przeszła
w oburzoną.
- Sasuke-teme! – krzyczał i machał
gołymi pięściami, rwąc się jednocześnie w moją stronę. Po kilku minutach
zorientował się, że Sakura trzyma go za kołnierz dresu.
Do zachodu słońca zostało parę
godzin, toteż poszedłem nieco okrężną drogą do domu. Tuż przed nim mogłem wpaść
do sklepu, by kupić coś do jedzenia na wieczór i ranek. Od teraz nie mogłem
liczyć na wspaniałomyślność Niko. Irytujące.
Minąłem kolejny drewniany domek, gdy
gwałtownie przystanąłem. O ścianę budynku pokrytego boazerią i pnącym się do
góry bluszczem stał ubrany od stóp do głów wojownik z ANBU. Miał na sobie białą
maskę z błękitnym wzorem, która przypominała tygrysa. Było to dość osobliwe
zjawisko, by członek oddziałów specjalnych stał sobie, oparty wygodnie o ścianę
jednej z uliczek, bezczynnie. I to w biały dzień.
Rozejrzałem się dyskretnie, czy to
na pewno o mnie chodziło. ANBU
nie fatygowali się do centrum po byle kogo. Jednak nie zauważyłem wokół siebie
żadnego wartościowego ninja, ani też nie doczekałem się ze strony shinobi
najmniejszego zamiaru kontaktu.
Czyżbym coś przeskrobał?
Ruszyłem dalej, z rękoma w
kieszeniach, póki nie zostałem zatrzymany przez niski, głęboki głos dochodzący
zza maski.
- Uchiha Sasuke?
- Aah. – Przystanąłem niechętnie i
odwróciłem się do rozmówcy. To było głupie pytanie. Wszyscy doskonale
wiedzieli, kim byłem. Nawet, jeśli nie - nosiłem emblemat.
- Hokage-sama wzywa cię do siebie. –
To było wszystko, co z wyczerpujących wyjaśnień zamaskowanego mężczyzny
zdołałem wyłapać. Mówił oficjalnym językiem, robiąc niepotrzebną szopkę.
ANBU zniknął w kłębie dymu, a ja
wskoczyłem na dach domu, który przed momentem minąłem. Rozejrzałem się uważnie
i znalazłem najkrótszą drogę do siedziby Hokage.
Dotarłem tam w miarę szybko i nie
fatygując się wchodzeniem przez drzwi i po schodach, przystanąłem na czerwonych
dachówkach przy oknach gabinetu. Ujrzałem Hokage odwróconą do mnie tyłem i
siedzącą bezczynnie przy biurku. Co dziwne – nie było przy niej ani kropli
sake.
Musiała być bardzo zajęta.
Bez pukania otworzyłem kunai’em okno
i wślizgnąłem się do środka, zatrzaskując je głośno.
- Masz jeszcze gorsze maniery niż
Kakashi – przywitała mnie piwnooka, opierając się łokciami o blat.
- Staram się – burknąłem, krzyżując
ręce. – Po co zostałem wezwany? – przeszedłem od razu do rzeczy.
- Kroi się misja.
- Trudna? – Uniosłem brew.
Potrzebowałem jakiegoś wyzwania. Miałem ochotę komuś porządnie nakopać,
a przy okazji pokazać Niko, kto jest lepszy w te klocki. Pomijając to, że w tej
małej wiosce cholernie mi się nudziło.
- Pracochłonna – sprostowała Piąta,
wyciągając dokumenty. Nawet nie rzuciłem na nie okiem, gdy podsunęła mi je pod nos.
Spojrzałem na nią przeszywającym wzrokiem.
- Nie chce mi się czytać –
przyznałem, podchodząc bliżej do biurka. – Kto, co, gdzie i dlaczego.
- Po kolei – uśmiechnęła się
blondynka, chowając papiery. W pewnym sensie chyba podobało jej się moje podejście.
Zero marudzenia, wątpliwości czy żądzy szczegółów. Czasami spędzała całe
popołudnia, tłumacząc założenia powierzonych zadań. – Kto – bogaty
daimyo. Co – misja dochodzeniowa. Gdzie – południowe krańce Kraju
Ognia. Dlaczego – bo jest nadziany, a za wykonanie misji płaci tyle, co
za sześć normalnych.
- Co to znaczy „dochodzeniowa”?
- To znaczy, że zdarzyło się tam
coś, co należy wyjaśnić. Nie znam szczegółów, ale podobno chodzi o kradzież –
odpowiedziała szybko Hokage, bujając się na krześle. Czasami przypominała
dziecko.
- ANBU jest od wyjaśniania takich
spraw jak przestępstwa… a od takich drobnostek jak kradzież – durni urzędnicy.
Ja jestem wojownikiem – warknąłem zirytowany, robiąc krok, tym razem w tył.
- Dlatego nie wysyłamy tylko
ciebie – mruknęła Hokage, wstając z krzesła, by w końcu pokazać, że i tak ma
nade mną przewagę. Przynajmniej tak jej się wydawało. – Ty i Niko wyruszycie tam
jako ewentualne wsparcie. Podstawową drużyną będzie zespół najlepszych
strategów i analityków.
- Mamy misję z drużyną Asumy? – Uniosłem
brwi. – Będzie zabawnie – westchnąłem i ruszyłem do drzwi, czekając na
dokładniejsze informacje w drodze. Nie zawiodłem się. Hokage oparła się o
biurko wiedząc, że nie zdoła mnie już dłużej zatrzymać w biurze i podała mi
szybkie komentarze.
- Wyruszacie jutro rano. Drużyna
Asumy już wie. Nie bierzcie zbyt ciepłej odzieży i raczej nie czekajcie na
wielką jatkę – powiedziała ciurkiem, gdy minąłem ostatni metr przed drzwiami. –
Ano, Uchiha...
- Hn?
- To misja bez jouninów.