Od wypadku z wilkami rozmawialiśmy jeszcze mniej. Już
nie było mowy o postojach ani tym podobnych rzeczach. Szliśmy prostą ścieżką,
co jakiś czas odgarniając na bok zarośla lub tnąc gałęzie. Niko, która szła
przodem, oburzona z niewiadomego powodu, weszła kilka razy w ogromną pajęczynę,
którą ciężko było jej usunąć. Zamieniła się więc ze mną, bym to ja prowadził.
Temari i Shikamaru uśmiechali się do siebie porozumiewawczo.
Dziwne, ale ja tam pajęczyn nie
widziałem. Widać miała nadnaturalny talent do wpadanie w nie.
Co za niezdara.
Odwróciłem się w tył. Kunoichi szła
dość szybko i z naturalnym wdziękiem, oglądając się z zaciekawieniem na każde
mijane drzewo. Na jej ramieniu wylądował wielobarwny ptak. Zmarszczyłem brwi,
idąc dalej. Przed oczami stanął mi Naruto. Gdyby nim zainteresowało się
dzikie zwierzę, zacząłby machać rękoma i krzyczeć, prosząc o uwagę i odgrywając
jeszcze większego idiotę, niż był w rzeczywistości.
Szatynka, natomiast, szła tym samym
tempem, nie mówiąc słowa, tylko przyglądając się zwierzęciu, które po
wyczyszczeniu sobie piór – odleciało. To wszystko było… co najmniej dziwne.
Po godzinie wędrówki zrobiło nam się
raźniej. Przynajmniej niektórym. Shikamaru i Temari zaczęli ze sobą znów
gawędzić, a ja zwolniłem, by Niko mnie dogoniła. Szliśmy więc w innym szyku,
choć i tak nie mówiliśmy zbyt wiele. Mina dziewczyny wskazywała, że mimo zawieszenia
broni – ma mi wiele do powiedzenia.
Jakoś się tym nie przejmowałem.
Słońce kiepsko widoczne przez korony
drzew, zaczęło schodzić z nieba. Byliśmy po pierwszej przerwie na obiad, która zresztą
miała miejsce nie gdzie indziej, tylko na drodze. Rozpaliliśmy małe ognisko, by
ani nie spłoszyć, ani nie przyciągnąć zwierząt i zjedliśmy ciepły posiłek.
Potem przyspieszyliśmy nieco tempa. Dobrze po południu minęliśmy most nad
Ookamikawą. Las po drugiej stronie rzeki był irytująco identyczny.
- Ne, daleko jeszcze? – mruknęła
Niko przed wieczorem. – Jestem zmęczona.
- Strasznie marudzisz – zauważyłem,
patrząc uparcie na drogę. Miałem już dość tych drzew i lian. Wszystko było
takie samo, miałem wrażenie, że stoimy w miejscu.
- Jeszcze trochę – pocieszyła ją
Temari. Wiedziałem, że nie miała prawa orientować się w terenie lepiej niż ja -
w całym lesie brakowało jakichkolwiek punktów orientacyjnych, by dokładnie
przewidzieć, ile drogi nam zostało. Powiedziała to pewnie po to, by uciszyć
koleżankę. – Chcemy dotrzeć do końca przez totalną ciemnością, więc unikamy
postojów.
- Super… - Druga kunoichi
przewróciła oczami. Chyba znaczenie słów dziewczyny zupełnie do niej nie
dotarło.
Z początku zapierający dech w
piersiach krajobraz lasu stawał się monotonny. Wszędzie tylko drzewa, mnóstwo
ptaków drących dzioby i ogromne ilości krzaków i mchów. Istny raj dla ekologów,
ale nie dla mnie. Choć nie mówiłem tego na głos, miałem ochotę położyć się tu i
teraz, a najlepiej – wziąć gorący prysznic.
Myślałam, że zaraz wykituję.
Szłam uparcie dalej, patrząc na
czubki swoich butów i bawiąc się kosmykiem włosów. Bardziej zagrażała mi śmierć
z nudów, nie z wycieńczenia czy zjedzenia przez wilki. Nienawidziłam
takich misji. Nic się nie działo.
Spojrzałam na Sasuke.
Przez minutę mogłam spokojnie podziwiać jego ostro
zarysowany profil. Nie było to może najbardziej ekscytujące zajęcie, ale widoki
były na pewno ciekawsze, niż jednostajny, bujny las.
- Jeśli myślisz, że zabawię cię
rozmową, to się mylisz – szepnął do mnie, nie odwracając wzroku od drogi.
Przystanęłam i tupnęłam nogą,
zwracając uwagę wszystkich. Zmarszczyłam brwi.
- Czy ja ciebie o cokolwiek
pro…
Niechętnie odwróciłem się w jej
stronę, gotowy zgasić ją swoim morderczym spojrzeniem, jednak coś innego
przykuło moją uwagę.
W ułamku sekundy dostrzegłem czerwoną
smugę, przemykającą szybko po zielonej trawie. Zatrzymała się przy prawej
kostce Niko, która krzyknęła z bólu. Ptaki odleciały speszone, przez co dookoła
zapanowała absolutna cisza.
– Aah! – wrzasnęła zdezorientowana
dziewczyna, upadając na ziemię. Podbiegłem do niej, gdy zauważyłem coś malinowego
przy jej nodze. Niko złapała ręką w rękawiczce dziwną, oślizgłą rzecz i
oderwała ją od swojej stopy, odrzucając za siebie. Gad, nie marnując czasu,
zniknął w krzakach.
Poczułam przeszywający ból. Obraz
przed moimi oczami rozmazał się. Zamroczyło mnie i chciało mi się wymiotować. Świat
obrócił się do góry nogami.
- Co to było?! – krzyknęła Temari,
kucając przy mnie. Nie wiedzieć czemu, zaczęłam szybciej oddychać. Co mi się
stało? Bałam się. Nic nie czułam pod palcami, mimo że sięgałam do zdrętwiałej
nogi.
Blondynka położyła mi rękę na
plecach, bym nie straciła równowagi. Nawet nie wiedziałam, czy siedzę, czy
leżę. Widziałam tylko czerwoną mgłę.
- Nie widziałem – przyznał
Shikamaru, drapiąc się w głowę i rozglądając się za czerwonym, „morderczym
sznurkiem”.
Uchiha, nagle siedzący przy mnie,
zauważył krew sączącą się obficie z mojego czarnego buta. Jęknęłam. To stamtąd
pochodził ból.
- Chihebi – szepnął, a wszyscy,
nawet ja, spojrzeliśmy na niego pytająco. Był zdenerwowany. – Wąż – rzucił
pospiesznie, po czym potrząsnął moją ręką. Zmarszczyłam brwi. O co mu chodziło?
- Zdejmij but.
Jak to: zdejmij but? Po co?
- Zdejmij go, zobaczę twoją ranę –
powtórzył nieco głośniej. Jego głos był pilny.
Ranę? Nie byłam ranna, to tylko
zadrapanie. Wystraszyłam się tego ścierwa, które mnie ugryzło, ale po co było
tak panikować?
Ponownie zakręciło mi się w głowie.
Już nie wiedziałam, czy patrzę na Uchihę, czy Temari.
Nie byli podobni. Temari miała
błękitne, okrągłe oczy, podczas gdy te Sasuke były przeważnie zaciśnięte w
wąskie, zirytowane szparki… przeszywające mnie na wskroś swoim gorącym…
- Zdejmij go, do cholery! – krzyknął
brunet, a Shikamaru zrobił niepewny krok w tył. Sasuke jednym ruchem – i bez
mojej zgody - odpiął dwa paski przy moim długim bucie i z trudem zsunął go z
nogi. Bolało jak szlag, ale nie miałam siły krzyczeć. Zresztą nie potrafiłam
nawet wyrwać nogi z jego objęć. Kompletnie straciłam w niej czucie. Zrobiło mi
się gorąco. Popatrzyłam zaskoczona na swoją kostkę. Zacisnęłam pięści na
trawie. Nic dziwnego, że but nie chciał zejść. Spojrzałam na mojego rywala, a
on na mnie.
- Shimatta… - warknął, dotykając
mojej nogi.
Z czterech drobnych punktów sączyła
się krew. Wokół nich rosła niepokojąca opuchlizna o fioletowawym kolorze. Każdy
ucisk na ranie okropnie mnie bolał, a ja doskonale wiedziałam, że kto jak kto,
ale Uchiha nie był medic-ninem.
Wręcz przeciwnie, prędzej by ukrócił
moje cierpienia, niż mi pomógł.
Jej zielone tęczówki zadrżały.
- Shinai! – warknęła, odrzucając
moją rękę od swojej nogi. Syknęła, zamykając oczy. Złapała mnie na oślep za
ramię, mimowolnie przytrzymując mnie przy sobie. Zacisnęła na niej pięść,
odchylając głowę do tyłu. Spojrzałem na nią zaskoczony. Nigdy nie widziałem jej
w takim stanie. Musiało potwornie boleć.
- Co robimy? – zapytała blondynka
głosem pełnym zaniepokojenia, po przeciwnej stronie dyszącej dziewczyny.
Oczekiwała, że coś wymyślę. Mimo że to nie ja byłem przywódcą. Spojrzałem w jej
oczy, potem znów na Niko i jej delikatną rękę zatrzaśniętą na moim ramieniu tak
mocno, że niemal byłem pewny, iż będę miał po tym ślad. Obok jej zamkniętych
oczu pojawił się zimny pot, a jej powieki dygotały. Szatynka westchnęła
łamliwym oddechem, a po jej policzku stoczyła się ogromna, szczera łza.
Przyjrzałem się spadającej na ramię
dziewczyny kropli. Nie miałem czasu zastanawiać się nad tym, jak bardzo ją
bolało, kiedy ostatni raz widziałem płaczącą dziewczynę, czy chociażby nad tym,
czy Niko potrafiła w ogóle płakać.
Bez chwili wahania zrzuciłem jej
rękę z ramienia i pochyliłem się nad jej opuchniętą kostką.
- Nani- … ah!
Dotknąłem wargami jej ciała, po czym
mocno przywarłem do jej skóry, próbując jak najszybciej wyssać truciznę, zanim
rozprzestrzeni się gdzie indziej. Poczułem w ustach metaliczny smak jej krwi.
Uniosłem głowę i wyplułem czerwoną ciecz i znowu pochyliłem się, zasysając się
ponownie na jej skórze. Wyczułem kwaskowaty, cierpki smak. Wyplułem część jadu,
po czym znów wróciłem do miejsca ukłucia, upewniając się, że wydobyłem
wszystko.
Siedziałam w rozkroku, z szeroko
otwartymi oczami, dysząc głośno. Bolało jak cholera, a dziwne uczucie, które
powodował chłopak nie pomagało mi wcale. Sam fakt, że jego ciepłe
i mokre usta dotykały mojego ciała, sprawiał, że wariowałam.
Nie mogłam oderwać wzroku od Uchihy
pochylonego nad moją nogą i jego ust stykających się z moją skórą. Wiedziałam
dobrze, co robił, a mimo to serce biło mi jak szalone.
Zacisnęłam oczy, próbując się
zrelaksować. Na marne.
To się nie działo naprawdę. Oh,
Kami-sama, on nie mógł mi znowu ratować życia…
Zatopiłam nieco przydługie paznokcie
w brudnej ściółce lasu. Sasuke powtórzył operację kilka razy. Zignorował moje
krzyki i próby uwolnienia się. Złapał mocniej moją nogę, w pewien sposób blokując też dopływ krwi.
Ja najlepiej z nich wszystkich
wiedziałem, co się stanie, gdy trucizna wprowadzona przez tego węża rozejdzie
się dalej po jej ciele. To był mój obowiązek.
Gdy skończyłem, wyplułem ostatnią
porcję ciepłej krwi i otarłem usta wierzchem dłoni. Spojrzałem na wciąż ledwo
przytomną szatynkę.
- Daijobu… desu ka? – zapytała
Temari, kładąc jej rękę na ramieniu. Niko zwlekała chwilę, lecz potem ociężale
kiwnęła głową. Spojrzała na swoją nieszczęsną kostkę. Jej twarz była cała
czerwona.
Wstałem i przejechałem dłonią po swoich włosach.
- No to mamy wymuszony postój –
westchnąłem, po czym odwróciłem się w ich stronę. – Dokładnie tak, jak
chciałaś.
Zasmuciłam się lekko, co ukryłam,
opuszczając głowę. Podwinęłam zranioną nogę pod siebie. Bolało. Jakbym mogła,
przytuliłabym ją do siebie.
Cholera. Znowu ja byłam
ranna. Doushite? Czemu to ja zawsze musiałam być ciężarem, a on
bohaterem? I czemu ratowanie mnie jak zwykle wymagało dotyku? Nie byłam nawet w
stanie zaprotestować, a akcja ratunkowa skończyła się tak szybko, jak zaczęła.
Zauważyłam zaniepokojony wzrok
blondynki tuż obok mnie. Ona też się o mnie bała. No ładnie.
– Temari… podasz mi bandaże?
- Ossu.
Oczyściłam sobie nogę, wciąż czując
na sobie jego… pocałunek? Tak można było to nazwać? Nie, to było ratowanie
mojej skóry. Tak przynajmniej to wyglądało, bo bardzo się przejął. Pewnie
wiedział o tych wężach więcej niż ja. Więcej niż opanowany Shikamaru. Czemu i z
tym czułam się źle?
Zawiązałam dookoła czysty bandaż,
który jednocześnie usztywnił moją bolącą kostkę i ułatwił mi założenie buta. Ze
wstaniem było gorzej. Temari musiała podać mi rękę, a potem i tak kulałam.
Kuso.
Spojrzałam na czekających na mnie
chłopaków. Sasuke pochwycił moje spojrzenie. Kuso. Podszedł bliżej, nie
okazując emocji na twarzy. Kuso!
- Nie możesz iść w takim stanie –
oświadczył bez dumy czy łaski w głosie. Zmierzył mnie poważnym wzrokiem, od
którego przeszły mnie gorące ciarki. To nie była moja wina, że akurat ja oberwałam.
Musiał to wiedzieć, inaczej by mi dokuczał. Podał mi rękę, na którą nieufnie
spojrzałam. Skądś już znałam ten gest. – Zaniosę cię. – Kuso. Tylko nie
to. Mogłam… no, może nie mogłam
iść sama, ale na pewno nie chciałam, by mi pomagał. No, przynajmniej się ze
mnie nie nabijał. – Mam w tym wprawę. – Posłał mi swój wredny uśmieszek.
Czemu ten uśmiech był atrakcyjny?
Czemu przez moment miałam ochotę się zgodzić?
Kuso!
- Il ja nai betsu ni – powiedziałam
szybko, odwracając wzrok. Musiałam wymyślić, jak mogę dalej się przemieszczać.
Obiecałam sobie, że nie dam się więcej nieść brunetowi.
Ale on już mi uratował życie.
Kono yaro…
Spojrzałam w jego czarne oczy, które
koncentrowały się na mnie i tylko na mnie. Coś wtedy się ze mną stało.
Nie wiedziałam dokładnie co, ale ten sposób, w jaki na mnie patrzył… cóż… dawał
wiele do myślenia. Zbyt wiele.
Potrząsnęłam lekko głową.
- Poradzę sobie – zapewniłam,
puszczając również rękę Temari. Zachwiałam się i przełożyłam cały ciężar ciała
na drugą nogę, opierając się o drzewo. Sasuke już wystawił rękę, by mnie
przytrzymać, ale zdążyłam ją odepchnąć. – Głuchy jesteś?
Ciągle był przy mnie. Chciał mi
pomóc na siłę, ale też bezinteresownie. Gdy ukąsiło mnie to paskudztwo, tylko on zareagował. Shikamaru stał w
miejscu, nie wiedząc, co robić.
Nie oczekiwał też podziękowań ani
nie śmiał się ze mnie przy innych. Nie wyolbrzymiał problemu. Jednak to
wszystko nie zmieniało naszej sytuacji. Przyjaźnić mogliśmy się w domu. Teraz
byliśmy na misji, w dodatku jako rywale. Współczucie i te jego gierki musiały
poczekać.
- Jak chcesz. – Uchiha przewrócił oczami i
podszedł do Shikamaru, mówiąc coś cicho. Chłopak zachmurzył się.
Nie mogłam się poddać.
Moja duma wypchnęła ból i słabości
na dno. Jeszcze raz spojrzałam na Temari, dzięki czemu wpadł mi do głowy
pomysł. Schyliłam się do ziemi, gdzie musiały być resztki mojej krwi. Umoczyłam
w niej palce, ignorując to, że była
w niej też trucizna i uformowałam potrzebne pieczęcie. Skoncentrowałam dużo
chakry.
Niemal się przewróciłam, gdy
uderzyłam otwartą dłonią o ziemię, a wokół mnie pojawiły się czarne znaki i
pełno dymu. Zwróciłam tym uwagę wszystkich dookoła. Z pary wynurzyła się
postawna sylwetka brązowego zwierzęcia o wysoko postawionych, spiczastych i
czujnych uszach oraz krótkiej
sierści. Ogromny kot o złotych oczach wstał z siadu i zbliżył swój różowawy nos
do mnie, siedzącej znów na ziemi.
Udało się. Właśnie ją
chciałam zobaczyć.
- Długo się nie widziałyśmy.
– Dookoła rozległ się kobiecy, głęboki, ale i spokojny głos.
- Prawda – przytaknęłam, unosząc
rękę okrytą rękawiczką do głowy kocicy. – Yochi.
Czwarty summon. Wielkości tego
pierwszego, irytującego.
- Kłopoty? – zapytała prosto
nowa postać, schylając dostojnie głowę przed właścicielką.
- Niezbyt spore – uśmiechnęła się
kunoichi, zakładając jej ręce na
szyję. Kot wyprostował się, pomagając jej wstać. – Przynajmniej nie takie, jak
ostatnio – zaśmiała się. Chyba tylko ja rozpoznałem nerwowy i sztuczny śmiech.
Bolało ją, to pewne. Jednak starała
się być silna.
Zmarszczyłem brwi, obserwując ją
czujnie. Unikała moich oczu.
- Jakie jest moje zadanie? –
zapytała poważnie przywołana kotka. Wydawała się niezwykle… jak to opisać?
Stara i rozważna. Mimo że wypowiedziała kilka krótkich zdań, czuć było, że w
tym, co robi, jest profesjonalistką. Cokolwiek w sumie robiła.
Czym zajmowały się summony? Skąd
pochodziły? Jak można było je wezwać?
Czemu przez swoją niewiedzę z
bohatera w mgnieniu oka zmieniłem się w niemowę pozostawionego na uboczu?
- Dowieźć mnie bezpiecznie na koniec
lasu. – Dziewczyna obeszła kota z jednej strony, wciąż podpierając się o niego
ręką, po czym przełożyła nad jego kłębem uszkodzoną nogę. Usadowiła się
wygodnie.
- Anaboko – zamruczała Yochi,
czy jak jej tam było na imię, odwracając się ku mnie i reszcie. – Dawno tu
nie byłam. Wiele się zmieniło.
- Znasz ten las? – zapytał śmiało
Shikamaru, podchodząc bliżej. Chyba był zadowolony, że więcej nie będziemy
błądzić. Lub że zdjęto z jego ramion część odpowiedzialności.
Pieprzony leń.
- Jak własną kieszeń, mój drogi
– uśmiechnął się summon. Nara skrzywił się na sposób, w jaki kot się do niego
zwrócił, jednak zatrzymał uwagi dla siebie. – Idziecie na południe? To
niebezpieczna droga.
- Wiemy o tym co nieco. – Kunoichi
na jej grzbiecie przewróciła oczami. Po chwili jej wzrok powędrował do
widocznie nadal bolącej kostki. – Dlatego tu jesteś.
- Czuję zapach twojej krwi, Niko
– mruknęła kocica, pochylając się nad czerwoną plamą. Niko zachwiała się na jej
grzbiecie. – Czy ci ludzie coś ci zrobili? – Złote, błyszczące oczy
spotkały moje własne oraz resztę shinobi, wciąż nieprzyzwyczajonych do
obecności ogromnego kota.
- Iie. Oni są ze mną. – Zielonooka
pokręciła głową. Uśmiechnęła się pokrzepiająco do dwóch chuuninów, ale nie do
mnie. – Możemy ruszać? Chcemy dotrzeć do krawędzi tej dżungli przed zmrokiem.
- W takim razie powinniśmy się
zbierać… - westchnął summon,
robiąc pierwszy, chwiejny krok w przód. Minęły nas, idąc powoli. Zielonooka
obróciła się. Jej zdeterminowana mina sugerowała, że ból minął, jednak nie
wierzyłem jej ani trochę.
- Ne, iku ze, minna!
Następną godzinę drogi w pewien
sposób umiliła nam obecność Yochi. Trochę przypominała mi zachowaniem starą
babcię. Lubiła opowiadać ciekawe historie, jak to kiedyś wezwano ją do Anaboko
i co wtedy się wydarzyło. Zbliżał się zachód słońca, a granicy gąszczu nie było
widać.
Chętnie komentowałam wypowiedzi
przyjaciółki. Co jakiś czas zerkałam na idącego za nami Uchihę, który wcale nie
włączał się w konwersację. Nie wiedziałam, co myśleć o jego wyczynie. I to
podwójnym. Nie wiedziałam też, czego on ode mnie oczekiwał. Podziękowań?
Wdzięczności? Oddania przysługi? Ale niby kiedy, skoro Pan Wspaniały zawsze
świetnie radził sobie sam?
Zamyśliłam się i mimowolnie
spowodowałam ciszę między wszystkimi. Poruszałam się do taktu kroków Yochi,
choć mój umysł był gdzie indziej.
„Ktoś się zakochał” – usłyszałam
w myślach.
Zamrugałam i wyprostowałam się.
Zorientowałam się, skąd
pochodzi kobiecy głos i prychnęłam cicho, nie zwracając uwagi towarzyszy.
„Urusai! – pomyślałam,
patrząc na czubek głowy dźwigającej mnie kotki. – Nie wiesz, o czym mówisz.”
„Mam wiele lat i widziałam wiele
rzeczy. Nie mów starszym, co myśleć i mówić – odparł summon spokojnie i
dystyngowanie. Nie spodziewałam się, że nasze zabawne kłótnie przybiorą taki
tor. Przewróciłam oczami. - Chyba ten gest wchodzi ci w krew, dziecko. A
któż oprócz ciebie tak robi?”
- Hhh! – syknęłam, uderzając kota w
plecy. – Zamkniesz się wreszcie?!
Wszyscy wokół zatrzymali się,
patrząc na mnie dziwnie. A najdziwniej Sasuke. Od pół godziny nikt nic nie
mówił. Dałam ręką znać, by się nie zatrzymywać i przeklęłam pod nosem, nie
zamierzając się tłumaczyć z idiotycznego zachowania.
Uniosłem brew. Chyba ta trucizna
zaczynała działać jej na głowę.
Zobaczyłem uśmiech kotki i
zrozumiałem, że musiały ze sobą rozmawiać, gdy nie uważałem. Wyrównałem krok z
innymi. Szedłem teraz zaraz przy Niko, co widocznie ją denerwowało.
Kiedy tylko się zbliżał, czułam się
jednocześnie bezpieczna i zagrożona. Czułam przymus robienia wszystkiego
idealnie, niemal przypodobania się innym lub mówienia więcej, niż zwykle. Z
drugiej strony – jego i moje własne zachowanie tak mnie irytowało, że momentami
miałam ochotę uderzyć głową o coś twardego.
Jego chakra, zapach, odgłosy jego
chodu i piekąca świadomość spojrzenia wprawiały mnie w lekki zawrót głowy.
„Uspokój się. Potem mu powiesz” –
poradził kot. Jego ton głosu aż ociekał ironią.
„Zaraz-cię-odeślę-na-tamten-świat”
– odwarknęłam, zaciskając palce na jej brązowej sierści.
Nadszedł wieczór. Humory nam się
pogorszyły, co jeszcze podkreśliły czuwające komary, gryzące nas niemiłosiernie.
Yochi odganiała się od nich puszystym ogonem, choć czasami miauczała, skarżąc
się głośno na kolejne ukłucie.
- Nawet robactwo się zmieniło...
eh, te czasy…
Chrust chrzęścił nam pod nogami.
Końca tego padołu nie było widać. Nikt już nic nie mówił. Wszystko było
oczywiste. Albo zabłądziliśmy, albo nasze wyliczenia nie były prawidłowe - na tą myśl Shikamaru jęknął -
albo zmarnowaliśmy zbyt wiele czasu, albo…
- To już koniec –
zakomunikowała Yochi, nie przerywając marszu.
- Koniec czego? – zapytała Temari,
choć sekundę potem wszystko było widać. Ukazała nam się ostatnia warstwa lasu,
drzewa zaczęły się rozrzedzać, ukazując szerokie pola i doliny skąpane w
ciemnym kolorze nadchodzącej nocy. W oddali unosiła się mgła, toteż nie widać
było ani miast, ani nawet horyzontu.
- No, nareszcie – westchnął
Shikamaru, zakładając ręce na kark. Wszyscy zgodnie przyspieszyliśmy kroku.
Wyszliśmy całkowicie z lasu, gdzie uderzył w nas silny, południowy wiatr.
- Uff… w końcu. – Przeciągnęłam się
leniwie. Wszyscy posłali mi mordercze spojrzenia. To oni maszerowali
całą drogę. – …N-nani?
Rozłożyliśmy kolejny obóz. Z
przyjemnością zjedliśmy kolację przy dużym ognisku. To były w większości nasze
ostatnie rzeczy. Summon zniknął, gdy poczuł się niepotrzebny, a ja i tak nie
miałam zamiaru się już nigdzie ruszać. Podczas gdy inni siedzieli na
drewnianych blokach, ja leżałam w śpiworze na brzuchu, przodem do ogniska.
Zajadałam się tym, czym podzielił się Shikamaru oraz rozdawałam słodkie
przysmaki, które kupiłam ostatnio w Konoha. Temari głośno chwaliła moje zdobycze
i dopytywała się o ich pochodzenie, podczas gdy Nara ciągle narzekał, że jego
matka była nadopiekuńcza i pakowała mu za dużo żarcia.
Spuściłam wzrok, ale postanowiłam
nie przejmować się tym. Każdy miał prawo mieć szczęśliwą rodzinę, nawet, jeśli
ja nie miałam. Ja i Sasuke, to jest.
Gdy wszyscy się już najedliśmy i
nagadaliśmy, rozłożyliśmy śpiwory wokół palącego się jeszcze ogniska. Ku mojemu
zaskoczeniu – tak samo zrobił Sasuke, więc nasze cztery legowiska stworzyły
swego rodzaju gwiazdę. Noc już doszczętnie okryła wszystko dookoła. Gwiazd było
widać mniej niż zeszłego wieczora, choć i tak przyjemnie się na nie patrzyło.
Niebo wyglądało magicznie, gdy zamiast stert błyszczących kropek tworzyły się
ich grupki, niczym wielkie rodziny świetlików, gromadzące się nad naszymi głowami i przysłuchujące się naszym rozmowom.
Leżałem na brzuchu z rękoma pod
brodą i wpatrywałem się w skrzące kłody w ognisku. Moje myśli odpłynęły daleko,
a szum drzew z przeklętego lasu i pękające gałęzie w palenisku zagłuszyły
chrapanie Shikamaru i pomruki Temari. Nie zorientowałem się, że reszta dawno
już posnęła, zmęczona długą wędrówką.
- Ne... Sasuke? – usłyszałem gdzieś
z boku. Odwróciłem się nieznacznie ku Niko, która leżała w takiej samej
pozycji. Mówiła przez to nieco niewyraźnie. – Arigato.
Jakie to było proste. I treściwe. A
zarazem skuteczne. Na mojej twarzy zagościł uśmieszek satysfakcji.
- Ten wąż był niebezpieczny –
westchnąłem po dłuższej ciszy. – Musiałem to zrobić.
- Nie mówię tylko o tym –
zaprotestowała spokojnie kunoichi. Uniosłem brew, ale postanowiłem się nie
dopytywać. To było kłopotliwe, a zachowanie dziewczyny było trochę podejrzane.
Nie spodziewałem się jednak podziękowań, zwłaszcza w takim momencie. Wróciłem
do patrzenia na ognisko, gdy coś stuknęło po drugiej stronie mojego śpiwora.
Odwróciłem szybko głowę w gotowości, lecz nic tam nie było. Popatrzyłem na
szatynkę, która siedziała na swoim legowisku z uniesioną ręką, jakby coś przed
chwilą rzuciła.
Moje oczy rozszerzyły się.
Ona wtedy nie spała?
Niemal krzyknąłem, wyciągając spod
okrycia dłoń i odnajdując po omacku kamień, którym prawdopodobnie przed chwilą cisnęła.
Znałem go. Już go kiedyś miałem w ręku. Masaka?
Nie wiedziałam, co wtedy mną
kierowało, ani co powinnam o tym myśleć. Wiedziałam tylko, że coś
było ze mną nie tak i musiałam temu zaradzić. Zdziwiło mnie jego wczorajsze
zachowanie, gdy po obudzeniu się z koszmaru i odetchnięciu z ulgą, że to nie
była prawda – ktoś rzucił kamień w stronę mojej głowy. Oczywiście – nie
spodziewałam się żadnej czulszej formy budzenia niż ta, ale sam fakt…
Nie znałam go. Był mi obcy tak samo
jak reszta ludzi na świecie. Był momentami nie do zniesienia - potrafiłam z
zamkniętymi oczami i obudzona w środku nocy wyrecytować wszystkie jego wady.
Jednak obok egoizmu, wyniosłości, pychy i wiecznego niezadowolenia, widziałam w
nim wiele swoich własnych cech. Poszukiwanie odpowiedzi, niepewność i
samotność. Takich cech, których normalnie ludzie nie okazują, a gdy już te
wychodzą na jaw, zmieniają oblicze człowieka w twoich wyobrażeniach.
Tak właśnie teraz byłam skołowana.
Nie mogłam powiedzieć, że lubiłam Uchihę czy chciałam z nim przebywać,
jednak… ciągnęło mnie coś do niego. Inteligencja, spostrzegawczość i niezwykły
talent. Jego głos, spojrzenie, sylwetka. Oraz niezwyczajna siła, dzięki której
czułam, że mam przy sobie i ewentualnego rywala, i obrońcę.
Nie to, że go potrzebowałam czy
miałam mu zaraz zamiar wyznać, jaki jest wspaniały. Bo nie był. Nikt nie
był idealny. A już na pewno nie on. Jednak w głębi duszy czułam, że jego
wady i występki są do zaakceptowania. Że jeśli miałabym wybierać, chętniej
zostałabym w nowej drużynie Kakashi'ego,
niż wróciła do swojej byłej grupy. Że spędziłabym życie wynajmując to duże
mieszkanie z nim, niż wracając do Anko.
Uśmiechnęłam się na te dziwne myśli,
orientując się, co ten chłopak ze mną najlepszego zrobił. Jedyne, co mogłam w
tej chwili począć, to udawać, że nic ważniejszego się nie stało i obserwować go
z boku, zastanawiając się, co on we mnie mógł odkryć.
- Oyasumi nasai… - wyszeptałam, gdy
położyłam się z powrotem. Zamknęłam oczy. – Sasuke.