2 listopada 2007

Rozdział XXXI - "Zawieszenie broni"

Wiatr szeleścił liśćmi dookoła. Słońce świeciło jasno, grzejąc mocno i wprawiając wszystkich w dobry nastrój. Niektórzy wybrali ten spokojny dzień na odpoczynek, inni postanowili potrenować. Nie byłam meteopatką. No, chyba że chodziło o burzę. Ich nienawidziłam. Teraz jednak było mi całkiem przyjemnie. Stojąc na środku pola treningowego, poprawiłam pozycję bojową. Spojrzałam w bok, by uzyskać lekkie przytaknięcie swojego towarzysza. Zrobiłam krok w przód, wyciągając jedną rękę przed siebie, a drugą przyciągając do klatki piersiowej. Odwróciłam się na pięcie, unosząc wolną nogę wysoko do góry, jakbym chciała kopnąć w twarz kogoś wyższego ode mnie o pół metra, potem znowu stanęłam w delikatnym rozkroku, usztywniając nadgarstki.              Spojrzałam na swoje dłonie o długich i szczupłych palcach, teraz mocno ściśniętych ze sobą, ale nie w pięść. Tak atakował Neji, mój obecny obserwator. Nie znałam go za dobrze, a jednak lubiłam spędzać z nim czas. Był mądry, rozważny, nie gadał głupot i – co najważniejsze – nie wyżywał się na mnie z byłe powodu, jak niektórzy moi znajomi. Ostatnio zrozumiałam, że potrzebuję poszerzyć swoje umiejętności w zakresie walki wręcz – sama szybkość mi nie starczyła. Sasuke uaktywnił kolejny poziom Sharingana, co dawało mu dużą przewagę, a na jego pomoc w rozwijaniu technik nie mogłam za bardzo liczyć. Drugim klanem z kolei, świetnie wyszkolonym w taijutsu, był klan Hyuuga, gdzie też znalazłam pomoc.
            Miałam w końcu okazję zmniejszyć dystans między mną a moim rywalem.  
            Nigdy nie potrafiłam otwarcie przyznać, że czegoś nie umiem, lub że potrzebuję pomocy. Ale przy Hyuudze nie było to konieczne. Z chęcią oderwał się od nękającego go Naruto i wyszedł ponadprogramowo na pole treningowe, by pokazać mi podstawy sztuk walki jego rodziny.
            Czemu nie trenowałam po swojemu? Ano dlatego, że nigdy nie znalazłam dla siebie idealnej formy walki. Nie pochodziłam z rodzin o wieloletniej tradycji, jak Neji czy Sasuke, nie miałam też obok siebie mentora przekazującego mi wszystko, co wie. Do tej pory łączyłam wiele technik w swój własny miszmasz, tak, jak mi było wygodnie.
            - Wciąż twierdzę, że to nie jest styl dla niej – przyznał poważnie Lee, pojawiając się nie wiadomo skąd, tuż obok bruneta. Ten tylko nieznacznie uniósł brew, kontrolując ciągle swoimi białymi oczyma moje poczynania. Nie słyszałam wcześniej ich rozmowy, co pewnie znaczyło, że omawiali to beze mnie, wcześniej.
            Trenowałam dalej, nasłuchując. Ciosy wychodziły mi dość płynnie, gorzej było z kopnięciami.
            - Co masz na myśli? – zapytał cicho Neji, nie uzyskawszy dokładniejszych wyjaśnień.
            - Niko-chan nie opanuje tak skomplikowanej techniki walki, jak Jyuuken… sądzę, że Gouken jest lepszym wyborem, Neji-kun.
            - Niby czemu? – Tym razem Neji już odwrócił się do „zielonego” kolegi. To był rzadki widok. Hyuuga liczył się z czyjąś opinią. No ale cóż, bądź co bądź spędzili w jednej drużynie sporo czasu.
            Zastanawiało mnie, jak bardzo takie doświadczenie łączyło ludzi.
            - Ma duży potencjał – rzucił Lee, wskazując na mnie, wciąż ćwiczącą. – Zacięcie, siłę i szybkość. Słyszałem, że zna wiele ninjutsu. To jej wystarczy, niech zajmie się prawdziwą walką wręcz, jak Gai-sensei. - Jego oczy zajęły się żywym płomieniem, gdy z dumą wypowiedział imię swojego mistrza. Uśmiechnęłam się na jego pochwały. Robiłam się sławna!
            - Gouken, ka? – Hyuuga zignorował jego zapał i zamyślił się. – Łamanie kości i skakanie dookoła nie jest w jej stylu – zauważył, mrużąc oczy. Starałam się nie dać po sobie poznać, że ich słyszę. Na szczęście brunet nie miał włączonego Byakugana. – Nie ma zbyt dużej siły. Może jest szybka, ale samą pięścią nie zada zbyt wielu obrażeń.
            - ...demo…
            - Wiem, co mówię – przerwał mu Neji spokojnie. – Jeśli połączy swoje ataki z wysyłaniem chakry, może nie będzie to pełny Jyuuken… tak, jak przy używaniu Byakugana… ale zawsze coś ponad program.
            - Szybko się uczy – zmienił po chwili temat Lee. Przyglądał się mi, przechylając głowę na bok, jak dziecko słuchające dobranocki. Zaczęłam się bardziej starać. Wyszło mi ciekawe kopnięcie. Powtórzyłam je, zerkając zaraz na chłopaków i widząc ich aprobatę.  
            Wskazówki Neji’ego były konkretne i jasne. Byłam z siebie zadowolona.  
            - Aah. Jest dość pojętna. Nie uczę jej dla swojego widzimisię – westchnął Hyuuga, a Krzaczastobrewy bardziej się zainteresował. – Nie prosiła mnie o to, ale widać, że czuje na sobie presję. Jako kunoichi. Ano… – Znowu wskazał na moją postawę, gdy stałam do nich tyłem. Czy moje zacięcie i rywalizacja z Uchihą były aż tak widoczne? – …zobacz na jej ułożenie nóg i dłoni.  
            Uczeń Gai’a popatrzył we wskazane miejsca. Ja też. Rzeczywiście. Używałam do tej pory stylu bardzo podobnego do Jyuuken. Tak, jakbym wybrała go nieświadomie. Moje nogi były ugięte odrobinę, nie nisko, jak w silniejszych sztukach walki. Oddychałam spokojnie i rzadko traciłam pozycję, nie biegałam w kółko, jak Lee podczas swych szaleńczych inwazji młodości. A co najbardziej widoczne – nigdy nie walczyłam z zaciśniętymi pięściami, jak jakiś brutal czy chuligan. Moje dłonie były rozwarte, przez co miały minimalnie większy zasięg. Broniąc się, spychałam wrogie ataki z toru, nie przeciwstawiałam się im. Gdybym je odpierała, ich siła odrzuciłaby mnie do tyłu. Byłam niestety lekka, łatwo było mnie przewrócić. Przy ofensywie uderzałam jednak szybko i celnie, nie palcami, lecz otwartym przegubem, jednocześnie odpychając kogoś w tył.
            - Masz rację – poddał się Lee. Miał już chyba nadzieję na zwerbowanie kolejnego ucznia swojego sławnego mistrza, który doceniłby uroki współpracy… z nimi. - Jak zwykle, Neji-kun – dodał po chwili. Uśmiechnął się, widząc, że białooki wrócił do oglądania mnie, a jego kąciki ust lekko drgnęły w odpowiedzi na ostatnią uwagę.
Po jakimś czasie Lee odbiegł w stronę centrum. Miał pewnie własne sprawy na głowie.
            Ćwiczyliśmy razem przez całą następną godzinę. Nie był to karkołomny trening, raczej wolna nauka, niemal bez rozmów czy uwag. Doszło do tego, że gdy robiłam coś źle, Neji tylko wbijał we mnie swój nieobecny wzrok, a ja to poprawiałam.  
            Czasami podcinał mnie specjalnie, ale zaraz łapał, chroniąc przed upadkiem, ukazując tym samym luki w mojej postawie.  
            Sprawiał wrażenie… Iie, on był geniuszem.  
            Ciszę przerwał głośny szelest na okolicznych drzewach. Na polanie obok nas pojawił się Sasuke z granatową teczką w ręce. Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie nasze ostatnie „starcie”. Wyprostowałam się i zrobiłam krok w tył. Uchiha, widząc to, posłał mi miażdżące spojrzenie.  
            Po chwili ciężkiej ciszy, Hyuuga popatrzył na mnie, potem na Sasuke, i odezwał się sucho, krzyżując ręce:
            - Iie, wcale nie przeszkadzasz. Czego chcesz?
            Przełknęłam ślinę. Neji w ułamku sekundy założył maskę obojętności i zawziętości, jakby Sasuke był jego wrogiem, a ja jakąś niewinną dziewczyną, której musiał bronić. Nie pomagał też fakt, że gdy Uchiha nam przeszkodził, wyprowadzałam właśnie nowe uderzenie, i byliśmy z shinobi’m dość blisko siebie.  
             
            Przeniosłem wzrok z trochę zdyszanej Niko na Hyuugę, lecz nic nie powiedziałem. Czułem się… dziwnie.  
            Cholera. Nie wtrącaj się.  
            Chciałem to powiedzieć, lecz zaschło mi w gardle. Co oni tu robili? Czemu tak nagle przestali?
            Nieważne. Zamiast zadawać głupie pytania…
            - Łap – warknąłem do kunoichi, rzucając jej teczkę. Ona, mimo że zaskoczona, zwinnie ją złapała. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Niewinnym, można by powiedzieć.  
            - Nani kore? – zapytała cicho, przyglądając się „prezentowi”. Uśmiechnęła się lekko, próbując chyba rozładować atmosferę. Nie podziałało. A to niespodzianka.
            - Dziś wieczorem wyruszamy na misję – burknąłem, wkładając już wolne ręce do kieszeni. Nie doczekałem się żadnych pytań, za to rozejrzałem się dookoła. – Nie spóźnij się – dodałem po chwili z wskoczyłem na drzewo, kierując się z powrotem do wioski.  
             
            Na polanie zapadła niezręczna cisza.
            - Mała sprzeczka, ka? – westchnął Neji, patrząc w las za moim oddalającym się rywalem.  
            - Sprzeczka – owszem, ale nie wiem, czy mała – jęknęłam, siadając na trawie. Nogi porządnie mnie bolały od ciągłego treningu. Otworzyłam ostrożnie teczkę i wyjęłam z niej kilka arkuszy zapisanego papieru.
            - Która to misja?
            - Już druga. Cieszę się, bo trochę nudzę się w wiosce, demo… - Tu przerwałam, wzdychając. – …nie powiem, by ciągłe towarzystwo nadętego bubka było najmilszą rzeczą na świecie. - Hyuuga tylko przytaknął, niepostrzeżenie patrząc mi przez ramię. - Oh, to będzie ciekawe… - zauważyłam, przewracając spięte strony.
            - Co takiego? – Neji kucnął obok. Jego wrogość zniknęła natychmiast, gdy Sasuke się oddalił. Co było z tymi chłopakami?
            - To misja chuninów… ruszamy jako eskorta dla grupy głównej.
            - Kogo takiego? – Hyuuga uniósł ciemną brew.
            - Shikamaru i Temari – przeczytałam. – Eto, czyli nie będzie aż tak źle – uśmiechnęłam się. Przewróciłam kolejne kartki, zagłębiając się w szczegółach zadania.
            - No to nie będę ci przeszkadzać – mruknął shinobi, wstając i rozglądając się dookoła. Nie zatrzymywałam go. – Zapewne Uzumaki już mnie szuka. Powodzenia – westchnął, oddalając się powoli.
            Pomachałam mu lekko, od dawna nie słuchając. Informacje dotyczące współrzędnych celu były… godne zainteresowania.
            Pomiędzy Wioską Ukrytą w Liściach a południowym krańcem Kraju Ognia rozciągał się najgęstszy las w okolicy. Z lotu ptaka wyglądał jak półksiężyc. Powierzchnią sięgał trzystu kilometrów kwadratowych i często był omijany z daleka, ze względu na niebezpieczne rośliny i zwierzęta w nim mieszkające. Jednak – według szczegółów wyprawy - obrana trasa prowadziła dokładnie przez jego środek, jedną z niewielu wydeptanych dróg w gąszczu.  
            Pozostawało tylko pytanie, co było bardziej niebezpieczne - misja czy dotarcie na nią?
            Mruknęłam, podnosząc się z ziemi. Miałam dość sporo czasu na przygotowania, choć tak naprawdę – nie do końca wiedziałam, co ze sobą zabrać. Jedyne, co wpadło mi do głowy, to wstąpić do domu po grubszą gotówkę i odświeżyć swój podręczny arsenał.
            Niecałą godzinę później byłam w odpowiednim miejscu.  
            - Konnichi wa! – przywitałam się, wchodząc do przyciemnionego sklepu na obrzeżach wioski. Zauważyłam młodą, niebrzydką kobietę o subtelnych rysach twarzy i papierosem w zębach. - …jest może Yaiba-san? – zapytałam grzecznie, podchodząc do biurka i powstrzymując się od machania ręką przed nosem. Całe pomieszczenie było wypełnione dymem.
            - Nie ma. Czego chcesz? – warknęła kobieta, odsypując popiół do ceramicznego naczynia.
            - Przyszłam po zamówiony sprzęt… - westchnęłam, rozglądając się po ścianach za „sprzedawczynią”. Wisiały tam pięknie zdobione katany, błyszczące Fuma Shuriken, w kącie stało kilka Bo, a pod oszkloną ladą leżały zwykłe kunai’e i shurikeny oraz te mniej znane senbony. Tylko ci zaufani klienci wiedzieli, co mieści się na zapleczu sklepu. Były tam zaawansowane narzędzia, takie jak kosy i kule na łańcuchach, bomby dymne, ogromne zwoje czy inne „specjały”. Tenten musiała czuć się tam jak w raju.
            - Nie dam narzędzi ojca byle komu – burknęła kobieta, wstając ze stołka i przechodząc wzdłuż lady. Spojrzałam na nią zaskoczona. Była niesamowicie wysoka.  
            - Zapłaciłam z góry.
            - Wiem, dlatego musisz potwierdzić swoją tożsamość… - Babsko uśmiechnęło się wrednie, wyciągając pogniecioną kartkę ze skrzypiącej szuflady. – Niko-chan – przeczytała, wyginając obrzydliwie usta. Zaciągnęła się jeszcze raz. Cały urok jej kobiecości prysł.
            Nie bałam się. Czułam, że się ze mnie tylko nabija, a ktoś, kto się podawał za córkę Pana Yaiby nie mógł być złą osobą. Problem był, co robić.  
            - Jak się nazywasz? – Podparłam się pod boki i przechyliłam głowę na bok z lekkim uśmieszkiem. Kobieta zmarszczyła brwi. Wydawała się… oburzona.
            - Abunai – syknęła mimo to, opierając się o ladę dłońmi. Jej długie paznokcie stuknęły o gładką powierzchnię szkła. Padało na nią trochę więcej światła, toteż łatwo było zauważyć jej karminowe włosy i ciemne usta.  
            - Więc, Abunai… - westchnęłam, lecz potem zmieniłam ton głosu. Podeszłam krok do kontuaru i oparłam się o nią tak, jak moja rozmówczyni. Ponieważ byłam od niej niższa, stanęłam na palcach i pochyliłam się, patrząc kobiecie w oczy. – Daj mi tę broń, bo obie marnujemy zbyt dużo czasu.
            Zapadła głęboka cisza. Zabijałyśmy się przez chwilę wzrokiem, aż w końcu jedna z nas odpuściła. Nie ja.  
            - Tak, jak myślałam – uśmiechnęła się córka Yaiby. – To jednak ty.
            - Aah – mruknęłam, nieco zaskoczona i wracając do normalnej pozycji. Przechyliłam głowę, zaglądając za otwarte drzwi drugiego pomieszczenia. Wskazałam na nie palcem. – Można?
            - Chodź.  
            Wróciłam z „zakupów” zadowolona. Odebrałam kolejną porcję lustrzanych shurikenów, wymieniłam stępione noże, poza tym spotkałam się z córką sympatycznego Yaiby, o której tak wiele mi opowiadał. Na miejscu zapieczętowałam to wszystko do trzech podręcznych zwojów, które zabrałam ze sobą. Nie lubiłam, gdy mój bagaż był zbyt ciężki. Jedyne, co teraz pozostawało do zrobienia, to spakować się i czekać na wieczór.
            W domu zastałam otwarte drzwi, co oznaczało, że Mroczny Komandos jest w środku. Jakoś nie miałam zamiaru z nim rozmawiać, póki mniej lub bardziej oficjalnie mnie nie przeprosi. Na początku miałam zamiar sama wyciągnąć rękę na zgodę, dla dobra misji, ale gdy okazało się, że nie będziemy sami – wszystko się ułatwiło.
            Mieli być z nami Shika i Temari. Nie musiałam udawać, że Sasuke-teme mną dyryguje.  
            Zdjęłam buty i weszłam do kuchni. Zaburczało mi w brzuchu, więc zajrzałam do lodówki, która – o dziwo – była pełna.  
            Proszę, proszę… Pan Wspaniały nie wytrzymał i zrobił zakupy. Jak miło.
            Uśmiechnęłam się sarkastycznie, widząc mięso gotowe do przyrządzenia na obiad. Zostawiłam je tak, jak było. Zamknęłam lodówkę i obróciłam się, zamarzając w miejscu.
            W drzwiach do swojego pokoju stał Sasuke w samych jeansach, wycierający swoje czarne włosy puchatym ręcznikiem. Na taki widok uśmiech na mojej twarzy zniknął.
            Poczułam dziwne gorąco. No nie, znowu to samo.  
            - Przerwałam kąpiel? – zapytałam nienaturalnie słodko, składając ręce.
            - Hn. – Uchiha zrzucił ręcznik z głowy, pozostawiając niesforne włosy samym sobie. Złapał ręcznik za końce i przewiesił przez szyję. – Zrobiłem zakupy. – Wskazał brodą na lodówkę.
            - Łał, i co? – Podparłam się wyzywająco pod boki, nie spuszczając go z oczu. – Chcesz za to medal? – uśmiechnęłam się. – Może całusa? – dodałam ironicznie, przenosząc ciężar ciała na druga nogę.
            - Może być – burknął niechętnie Uchiha, podchodząc do mnie, lecz nie za blisko. Nasze suche spojrzenia się spotkały. – Byle nie od ciebie.  
            Prychnęłam, odwracając wzrok.
             
            Uśmiechnąłem się złośliwie. Byłem już porządnie głodny. Na szczęście spodziewałem się, że kunoichi przyjdzie do domu przed wyjazdem. Podszedłem do lodówki i wyjąłem mięso i warzywa, które wcześniej kupiłem. Odwróciłem głowę, unosząc jedną brew.  
            – Robić obiad dla jednej osoby, czy dwóch?
            - Dwóch – odparła po chwili dziewczyna, nieco obrażonym głosem i z naburmuszoną miną. Ślicznie wyglądała, wydymając usta jak małe dziecko. Wyjąłem z szuflady dwa noże. Obróciłem się ku niej i rzuciłem w nią jednym z nich. Niko jakoś zdołała zasłonić się ręką. Nóż kuchenny był na tyle tępy, że mogła złapać jego ostrze między dwoma palcami. Spojrzała na „broń” ze zdziwieniem, gdy ta omal nie uderzyła jej w głowę.
            - Odbiło ci?! – jęknęła.  
            - Dwie osoby jedzą – dwie gotują – wytłumaczyłem chłodno.
            - Od kiedy mamy takie zasady? – zdziwiła się Niko, podchodząc do lady kuchennej. – Zwykle to ja gotuję! – Wskazała na siebie dłonią.  
            Odwróciłem się znów ku niej, celując w nią nożem. Była niższa ode mnie, i tym razem nie patrzyła na moją twarz, a na tors. Uśmiechnąłem się lekko. Tak, by tego nie widziała.  
            - Czyli chcesz robić to sama, tak? – Spojrzałem na nią oschle. Kunoichi pokręciła niepewnie głową. – Więc o co ci, do cholery, chodzi? Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? – warknąłem, pochylając się nad nią. Poczułem jej zapach, od którego trochę zakręciło mi się w głowie.  
            Irytowała mnie ta huśtawka nastrojów między nami. Miałem wrażenie, że Niko wciąż robi mi na złość, czy to dogadując mi, czy wymykając się na treningi z Hyuugą, czy robiąc urocze miny lub ubierając się i ruszając tak, że obejrzałby się za nią każdy normalny facet.  
            Zdawała się być… niezdecydowana, a jednocześnie wyglądało to tak, jakby coś przede mną ukrywała. Spostrzegłem, jak wstrząsa nią dreszcz.  
            - Czy ja wiem… - wzruszyła ramionami, odwracając wzrok.  
             
            Odchyliłam głowę do tyłu, gdyż czułam na sobie i jego oddech, i dzikie spojrzenie. Znowu to samo. Czy on nie mógł mówić do mnie z daleka?
            Złapałam mierzony we mnie nóż w dwa palce. Sasuke chyba uznał tą dyskusję za skończoną. Próbował odejść, jednak nie mógł wyciągnąć narzędzia z moich rąk. Szarpnął mocniej, jednak nic to nie dało. Starał się nie poranić mi palców. Odwróciłam głowę znów w jego stronę, spotykając to jego bezuczuciowe spojrzenie, którym obdarzał ludzi dookoła. Myślał, że jest od wszystkich lepszy, że nikogo nie potrzebuje, a wszystko wokół należy do niego. – Może… może chcę żebyś przestał być takim dupkiem?
            - Nie jestem dupkiem. – Sasuke warknął głośniej, ignorując moje uparte spojrzenie. Przeklął pod nosem, dość słyszalnie.  
             
            Jej zielone oczy emanowały energią. Miały w sobie taką głębię i tajemniczość, że człowiek mógł się w nich zatracić. Patrzyły na wszystko z taką wyższością, spokojem i dystansem. Zupełnie tak, jakby nic ich nie obchodziło. Jakby nie były z tego świata.
            - Dla mnie jesteś – przyznała szatynka nieco smutnym, jak na nią, głosem. Mrugnąłem kilka razy, próbując pozbyć się dziwnego uczucia, które powodowała.
            Jak miałem jej to wytłumaczyć? Nie miałem ochoty się jej zwierzać, słuchać jej opinii, komentarzy. Nic dla mnie nie znaczyła, znaliśmy się stanowczo zbyt krótko i w dodatku ciągle się kłóciliśmy, a ja… no cóż. Nie wiedzieć czemu, chciałem z nią przebywać.
            „Dla mnie jesteś dupkiem”, powiedziała. Chodziło jej o to, że według niej nim byłem, czy zachowywałem się tak w stosunku do niej i tylko do niej?
            Popatrzyłem na jej twarz, wsłuchując się w ciszę w kuchni. Zacisnąłem zęby w bezsilności. To było chore. Zamknąłem na chwilę oczy, by potem wyrwać nóż z jej dłoni. Popatrzyłem na nią pustym wzrokiem.
            - I co w związku z tym? – zapytałem prosto. – Mam się zmienić? – Wskazałem teraz nożem na siebie. – Mam udawać, że cię lubię? Że wszystko jest okej? – Powstrzymywałem się od unoszenia głosu.  
            Gdyby to był Naruto, walnąłbym go w głowę. Nie traktowałem go poważnie. Ją tak.  
            Gdyby to była Sakura - zignorowałbym ją. Nigdy nie zdołała przykuć mojej uwagi. Ona tak.  
            Gdyby to był Kakashi – po prostu bym sobie poszedł. Ale to nie byli oni!
            Niko tylko stała i patrzyła na mnie tymi nieobecnymi, zielonymi oczami. Zupełnie bez ruchu, jakby wiedziała, że myślę i nie należy mi przeszkadzać. Jakby wsłuchiwała się w mój umysł z zainteresowaniem. Doprowadzało mnie to do szału.
            - Robimy ten obiad? – westchnęła głośno, opierając się wolną ręką o blat kuchenny. Popatrzyła na drewnianą deskę do krojenia, na której ułożyłem pomidory i ogórka.  
            Jakby wiedziała.
            - Nie zmieniaj tematu! – warknąłem, łapiąc ją odruchowo za prawą rękę. Przybliżyłem do niej swoją twarz, by spojrzeć jej głębiej w oczy.  
            Musiałem ją złamać. Musiała przestać się gapić. Nie mogłem przegrać. To uczucie musiało minąć. Co ona ze mną zrobiła?  
            Jednak Niko tylko patrzyła na mnie, tym samym, spokojnym wzrokiem. Jej spojrzenie tajemniczo podążało za każdym moim ruchem, do połowy przykryte pod jej długimi rzęsami.  
            Puściłem jej rękę.  
             
            Czemu się tak denerwował? Zawsze zachowywał się dziwnie, ale teraz to była przesada. Jego huśtawki nastrojów zaczynały mnie poważnie martwić. Próbowałam być jednak spokojna i zrozumieć go, ten jeden raz.
            Na próżno.  
            Mimowolnie zatrzęsłam się, bo Sasuke znów był za blisko. Przechyliłam głowę na bok, robiąc mały krok w tył. Powstrzymałam się przed oglądaniem jego doskonale zbudowanego ciała (wciąż nie założył bluzki) i wykorzystałam chwilę na przyjrzenie się dokładnie twarzy mojego rywala. Miał mocno zarysowane kości policzkowe, bladą cerę i wąskie usta. Jego rysy były zdecydowanie bardziej dorosłe, niż innych chłopaków w jego wieku. Czarne jak smoła włosy opadały chaotycznie na jasne czoło, podkreślając jego tajemnicze spojrzenie. Przyjrzałam się lepiej ciemnym oczom. Dopiero teraz zorientowałam się, że mimo, iż Uchiha mówi do mnie, ciągle patrzył na moje tęczówki. W przeciwieństwie do mnie. Unikałam jego spojrzenia. Aż do tej chwili.
            Musiałam przyznać, że był przystojny.  
            - Wiesz… - zaczęłam cicho, aby nieco załagodzić atmosferę, a jednocześnie przerwać milczenie, które widać porządnie go denerwowało. – Powoli zaczynam myśleć, że obchodzi cię to, co o tobie myślę.
            - Mylisz się – zapewnił ostro i natychmiast, jednak nie mógł powstrzymać lekkiego uśmieszku. Odsunął się o krok. Nareszcie.  
            - Nikt nie jest nieomylny – uśmiechnęłam się. Spojrzałam na swój zaczerwieniony nadgarstek, który Uchiha puścił w toku swoich długich rozmyślań. Odłożyłam nóż na bok i rozmasowałam go wolną ręką. Ciekawe, czy byłam ich jedynym tematem. Jeśli tak, to mogło być ciekawie. Może to był jego problem i powód tych sprzeczek? Za dużo myślał. – Możemy to uznać za chwilowe zawieszenie broni? - zapytałam z nutką nadziei w głosie. – Już się nacierpiałam – uśmiechnęłam się lekko, pokazując zaczerwienienie.  
            - Hn. Możemy. – Chłopak przytaknął niechętnie. – Dla powodzenia misji – dodał po chwili, lecz potem chyba zorientował się, jak dziecinne jest jego zachowanie, bo odwrócił wzrok.
            - Skoro tak to widzisz. 
            Obiad – jak szybko powstał, tym jeszcze szybciej zniknął. Atmosfera się oczyściła, choć Sasuke nie zrezygnował tak łatwo z bycia „dupkiem”. No, ewentualnie na trochę. W małym stopniu. W stosunku do mnie.  
            Podczas dyskusji nad nową misją dogryzaliśmy sobie co chwilę. Jednak nie obrażaliśmy się o byle co, a strumień naszych ripost ciągnął się godzinami. W końcu rozeszliśmy się do pokoi. Byłam zadowolona z tego, co się stało – w końcu się pogodziliśmy, przynajmniej chwilowo.
            Miałam tylko nadzieję, że sojusz z nim będzie bezpieczniejszy niż walka.
            Westchnęłam, ruszając do szafy i wyciągając z niej zabudowane ubrania. W gęstym lesie krótkie bluzki i spodenki to ostatnie rzeczy, których potrzebowałam.
             
            Wszedłem do siebie i zamknąłem drzwi za sobą. Rzuciłem suchy już ręcznik na łóżko. Westchnąłem ciężko. Nagle wszystko, o co się kłóciliśmy, wydawało mi się po prostu… głupie.
            Nie to, że nie lubiłem się kłócić, wręcz przeciwnie.
            Usiadłem na brzegu materaca.
            Ale przysięgałem sobie, że jeśli jeszcze raz spojrzy na mnie w ten sposób… eh…
            Mimo tego, jak bardzo nie chciałem o tym myśleć, tym bardziej coś mnie do niej ciągnęło. I to nie były głupie chłopięce hormony. To było… cóż, wszystko. Każdy jej gest lub słowo wywoływało u mnie falę złości lub zaskoczenia. Dziwnie na mnie działała, i choć stojąc blisko niej podobało mi się to – to gdy odchodziłem, wszystko wydawało się bezsensowne. Zastanawiałem się, czemu powiedziałem to, a nie coś innego. Czemu zrobiłem to, a nie tamto.  
            Po prostu za dużo myślałem.  
            Spojrzałem na szafkę nocną, na której leżała cienka książka. Przyniosłem ją z biblioteki, gdy tylko dostałem do ręki szczegóły misji. Zdawałem sobie sprawę, jaką drogę mamy przebyć. Las Anaboko był bardzo niebezpieczny. Przejście przez niego może nie było wielkim wyczynem, jednak obranie ścieżki przez jego sam środek było dla wielu shinobi ostatecznym wyborem, drogą ucieczki. Zainteresowało mnie, co takiego jest w tym lesie, więc poradziłem się bibliotekarki o sprawne źródło informacji. I oto leżało tam, przestudiowane.  
            Wyczytałem, na przykład, że drzewa w lesie bywają dwa razy wyższe od tych, które rosną dookoła Konohy. Zwierzęta również mogą wyglądać inaczej, choć większość z nich jest roślinożerna. Według podań, najgroźniejszymi zwierzętami nie były sławne wilki, o których podawano, że żywią się ludzkimi kośćmi, lecz owady i gady.
            Te, w efekcie „zmutowania” roślin w Anaboko same zmieniły formę. Motyle, komary i osy trzykrotnie większych rozmiarów niż normalnie nie były niespodzianką. Ukąszenie niektórych prowadziło do kilkudniowego odrętwienia kończyny. Co jeszcze gorsze - jad niektórych węży, wyglądających na niegroźne stworzonka - zawierał silną truciznę, powodującą śmierć.
            Nie wspominając już o roślinach o trującym soku. Nie trudno się było domyślić, skąd wszyscy szarlatani brali toksyny do swych wywarów.  
            Dziwne było, że w kilkudziesięciu stronicowej książeczce przeznaczono dziewięć stron samemu rozpoznawaniu węży. Były one kolorowe i egzotyczne. Zamieszczono tam ich zdjęcia. Chyba ktoś bardzo martwił się o podróżnych.
            - Jaskrawo zielone Kusebi wpuszczają do organizmu skondensowaną dawkę trucizny, która spowalnia pracę serca i zabija dorosłego człowieka w przeciągu dwóch dni – czytałem z zainteresowaniem, ale i opanowaniem. – Granatowo-białe Tenebi, zależnie od miejsca ugryzienia, mogą otępiać zmysły. Ukąszeni mogą bezpowrotnie stracić wzrok czy słuch – przeglądałem dalej, gdy natrafiłem na zdjęcie czerwonego węża o wystających z otwartego pyska drobnych kłach i żółtawych oczkach. Wyglądał dość niegroźnie. – Chihebi jest jednym z najgroźniejszych gatunków. Nie przypadkowo nazywa się go „krwawym wężem”. Jego jad powoduje nienaturalnie szybkie krzepnięcie krwi, co prowadzi do zatoru układu krążenia, a co za tym idzie – konieczności amputacji kończyny. W przypadku ugryzienia w tułów lub szyję, może sprawić zakłócenia pracy narządów wewnętrznych – doczytałem, zamykając książkę z lekkim niesmakiem. – Jak miło.
            Cały wątek lasu pełnego węży od razu skojarzył mi się z moim pierwszym egzaminem na chuunina i tym świrem, Orochimaru. Mimowolnie, podczas czytania, moja ręka powędrowała do lewej strony szyi. Zastanawiałem się, czy gdyby Niko tam była, coś mogłoby się zmienić. Wtedy ból był nie do opisania. Sakura zajęła się nim, ale potem objawy wróciły podczas walk wstępnych. Teraz wokół pieczęci była osłona, choć i tak nie za bardzo jej ufałem.
            Spakowaliśmy się solidnie, zamknęliśmy w mieszkaniu wszystkie okna i ruszyliśmy do południowych bram Konohy. Robiło się ciemno. Niebo było bezchmurne, widać było pełno gwiazd, a wokół zapalano wiszące latarenki. Mimo ciepłego popołudnia nadszedł chłodny wiatr, który targał drzewami dookoła. Minęliśmy nieoświetloną, drewnianą budkę strażnika i wyszliśmy za mury. Od razu zauważyliśmy Temari i Shikamaru, siedzących na dużej skale.
            - Myślałem, że dłużej nie można – westchnął chłopak, zeskakując z głazu. Blondynka zrobiła to samo. Nikt oprócz Nary nie miał na sobie kamizelki chuunina. Wszyscy za to byliśmy ciepło ubrani i z porządnym pakunkiem na plecach. Temari, oczywiście, miała dodatkowo wachlarz.  
            Kiedy ja się nauczyłem jej imienia?
            - Dziwna sprawa z tą misją, kana? – Niko ziewnęła, przeciągając się. Posłałem jej zaskoczone spojrzenie. – No co?
            - Jesteś śpiąca? – zapytałem sucho. – Przed misją?
            - Martw się o siebie – odrzuciła mi, poprawiając paski od plecaka. Postanowiłem trzymać się naszego postanowienia i nie kontynuować głupiej sprzeczki.  
            - Rozumiem, że humorki dopisują – uśmiechnęła się blondynka. – Mamy jakiś plan, Panie Dowódco? – zapytała teatralnie i ironicznie, łapiąc Shikamaru za ramię. Ten tylko przewrócił oczami.
            - Nie nazywaj mnie tak – westchnął, po czym spojrzał w dal, na ścieżkę wygrodzoną z obu stron wysokimi drzewami. – Owszem, mam. Dotrzeć do celu szybko i w jednym kawałku.
            Kunoichi uśmiechnęła się szerzej, puszczając jego ramię, a za to trącając go łokciem.  
            - Niech zgadnę - westchnęła, mrużąc oczy. - To wszystko jest „mendo kusai”, ne?
            W odpowiedzi otrzymała cierpki wzrok chłopaka. Odwrócił zaraz głowę w stronę szerokiej, ciemnej drogi na południe.
            - Iku ze!
             

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy