Wiatr szeleścił liśćmi dookoła.
Słońce świeciło jasno, grzejąc mocno i wprawiając wszystkich w dobry nastrój.
Niektórzy wybrali ten spokojny dzień na odpoczynek, inni postanowili
potrenować. Nie byłam meteopatką. No, chyba że chodziło o burzę. Ich
nienawidziłam. Teraz jednak było mi całkiem przyjemnie. Stojąc na środku pola
treningowego, poprawiłam pozycję bojową. Spojrzałam w bok, by uzyskać lekkie
przytaknięcie swojego towarzysza. Zrobiłam krok w przód, wyciągając jedną rękę
przed siebie, a drugą przyciągając do klatki piersiowej. Odwróciłam się na
pięcie, unosząc wolną nogę wysoko do góry, jakbym chciała kopnąć w twarz kogoś
wyższego ode mnie o pół metra, potem znowu stanęłam w delikatnym rozkroku,
usztywniając nadgarstki. Spojrzałam
na swoje dłonie o długich i szczupłych palcach, teraz mocno ściśniętych ze
sobą, ale nie w pięść. Tak atakował Neji, mój obecny obserwator. Nie znałam go
za dobrze, a jednak lubiłam spędzać z nim czas. Był mądry, rozważny, nie gadał
głupot i – co najważniejsze – nie wyżywał się na mnie z byłe powodu, jak niektórzy
moi znajomi. Ostatnio zrozumiałam, że potrzebuję poszerzyć swoje umiejętności w
zakresie walki wręcz – sama szybkość mi nie starczyła. Sasuke uaktywnił kolejny
poziom Sharingana, co dawało mu dużą przewagę, a na jego pomoc w rozwijaniu technik
nie mogłam za bardzo liczyć. Drugim klanem z kolei, świetnie wyszkolonym w
taijutsu, był klan Hyuuga, gdzie też znalazłam pomoc.
Miałam
w końcu okazję zmniejszyć dystans między mną a moim rywalem.
Nigdy
nie potrafiłam otwarcie przyznać, że czegoś nie umiem, lub że potrzebuję
pomocy. Ale przy Hyuudze nie było to konieczne. Z chęcią oderwał się od
nękającego go Naruto i wyszedł ponadprogramowo na pole treningowe, by pokazać
mi podstawy sztuk walki jego rodziny.
Czemu
nie trenowałam po swojemu? Ano dlatego, że nigdy nie znalazłam dla siebie
idealnej formy walki. Nie pochodziłam z rodzin o wieloletniej tradycji, jak
Neji czy Sasuke, nie miałam też obok siebie mentora przekazującego mi wszystko,
co wie. Do tej pory łączyłam wiele technik w swój własny miszmasz, tak, jak mi
było wygodnie.
-
Wciąż twierdzę, że to nie jest styl dla niej – przyznał poważnie Lee,
pojawiając się nie wiadomo skąd, tuż obok bruneta. Ten tylko nieznacznie uniósł
brew, kontrolując ciągle swoimi białymi oczyma moje poczynania. Nie słyszałam
wcześniej ich rozmowy, co pewnie znaczyło, że omawiali to beze mnie, wcześniej.
Trenowałam
dalej, nasłuchując. Ciosy wychodziły mi dość płynnie, gorzej było z
kopnięciami.
-
Co masz na myśli? – zapytał cicho Neji, nie uzyskawszy dokładniejszych
wyjaśnień.
-
Niko-chan nie opanuje tak skomplikowanej techniki walki, jak Jyuuken… sądzę, że
Gouken jest lepszym wyborem, Neji-kun.
-
Niby czemu? – Tym razem Neji już odwrócił się do „zielonego” kolegi. To był
rzadki widok. Hyuuga liczył się z czyjąś opinią. No ale cóż, bądź co bądź
spędzili w jednej drużynie sporo czasu.
Zastanawiało
mnie, jak bardzo takie doświadczenie łączyło ludzi.
-
Ma duży potencjał – rzucił Lee, wskazując na mnie, wciąż ćwiczącą. – Zacięcie,
siłę i szybkość. Słyszałem, że zna wiele ninjutsu. To jej wystarczy, niech
zajmie się prawdziwą walką wręcz, jak Gai-sensei. - Jego oczy zajęły się żywym
płomieniem, gdy z dumą wypowiedział imię swojego mistrza. Uśmiechnęłam się na
jego pochwały. Robiłam się sławna!
-
Gouken, ka? – Hyuuga zignorował jego zapał i zamyślił się. – Łamanie kości i
skakanie dookoła nie jest w jej stylu – zauważył, mrużąc oczy. Starałam się nie
dać po sobie poznać, że ich słyszę. Na szczęście brunet nie miał włączonego Byakugana.
– Nie ma zbyt dużej siły. Może jest szybka, ale samą pięścią nie zada zbyt
wielu obrażeń.
-
...demo…
-
Wiem, co mówię – przerwał mu Neji spokojnie. – Jeśli połączy swoje ataki z
wysyłaniem chakry, może nie będzie to pełny Jyuuken… tak, jak przy używaniu Byakugana…
ale zawsze coś ponad program.
-
Szybko się uczy – zmienił po chwili temat Lee. Przyglądał się mi, przechylając
głowę na bok, jak dziecko słuchające dobranocki. Zaczęłam się bardziej starać.
Wyszło mi ciekawe kopnięcie. Powtórzyłam je, zerkając zaraz na chłopaków i
widząc ich aprobatę.
Wskazówki
Neji’ego były konkretne i jasne. Byłam z siebie zadowolona.
-
Aah. Jest dość pojętna. Nie uczę jej dla swojego widzimisię – westchnął Hyuuga,
a Krzaczastobrewy bardziej się zainteresował. – Nie prosiła mnie o to, ale
widać, że czuje na sobie presję. Jako kunoichi. Ano… – Znowu wskazał na moją
postawę, gdy stałam do nich tyłem. Czy moje zacięcie i rywalizacja z Uchihą
były aż tak widoczne? – …zobacz na jej ułożenie nóg i dłoni.
Uczeń
Gai’a popatrzył we wskazane miejsca. Ja też. Rzeczywiście. Używałam do tej pory
stylu bardzo podobnego do Jyuuken. Tak, jakbym wybrała go nieświadomie. Moje
nogi były ugięte odrobinę, nie nisko, jak w silniejszych sztukach walki.
Oddychałam spokojnie i rzadko traciłam pozycję, nie biegałam w kółko, jak Lee
podczas swych szaleńczych inwazji młodości. A co najbardziej widoczne – nigdy
nie walczyłam z zaciśniętymi pięściami, jak jakiś brutal czy chuligan. Moje
dłonie były rozwarte, przez co miały minimalnie większy zasięg. Broniąc się,
spychałam wrogie ataki z toru, nie przeciwstawiałam się im. Gdybym je
odpierała, ich siła odrzuciłaby mnie do tyłu. Byłam niestety lekka, łatwo było
mnie przewrócić. Przy ofensywie uderzałam jednak szybko i celnie, nie palcami,
lecz otwartym przegubem, jednocześnie odpychając kogoś w tył.
-
Masz rację – poddał się Lee. Miał już chyba nadzieję na zwerbowanie kolejnego
ucznia swojego sławnego mistrza, który doceniłby uroki współpracy… z nimi.
- Jak zwykle, Neji-kun – dodał po chwili. Uśmiechnął się, widząc, że
białooki wrócił do oglądania mnie, a jego kąciki ust lekko drgnęły w odpowiedzi
na ostatnią uwagę.
Po jakimś czasie Lee odbiegł w
stronę centrum. Miał pewnie własne sprawy na głowie.
Ćwiczyliśmy
razem przez całą następną godzinę. Nie był to karkołomny trening, raczej wolna
nauka, niemal bez rozmów czy uwag. Doszło do tego, że gdy robiłam coś źle, Neji
tylko wbijał we mnie swój nieobecny wzrok, a ja to poprawiałam.
Czasami
podcinał mnie specjalnie, ale zaraz łapał, chroniąc przed upadkiem, ukazując
tym samym luki w mojej postawie.
Sprawiał
wrażenie… Iie, on był geniuszem.
Ciszę
przerwał głośny szelest na okolicznych drzewach. Na polanie obok nas
pojawił się Sasuke z granatową teczką w ręce. Zmarszczyłam brwi, przypominając
sobie nasze ostatnie „starcie”. Wyprostowałam się i zrobiłam krok w tył. Uchiha,
widząc to, posłał mi miażdżące spojrzenie.
Po
chwili ciężkiej ciszy, Hyuuga popatrzył na mnie, potem na Sasuke, i odezwał się
sucho, krzyżując ręce:
-
Iie, wcale nie przeszkadzasz. Czego chcesz?
Przełknęłam
ślinę. Neji w ułamku sekundy założył maskę obojętności i zawziętości, jakby
Sasuke był jego wrogiem, a ja jakąś niewinną dziewczyną, której musiał bronić.
Nie pomagał też fakt, że gdy Uchiha nam przeszkodził, wyprowadzałam właśnie
nowe uderzenie, i byliśmy z shinobi’m dość blisko siebie.
Przeniosłem
wzrok z trochę zdyszanej Niko na Hyuugę, lecz nic nie powiedziałem. Czułem się…
dziwnie.
Cholera.
Nie wtrącaj się.
Chciałem
to powiedzieć, lecz zaschło mi w gardle. Co oni tu robili? Czemu tak nagle
przestali?
Nieważne.
Zamiast zadawać głupie pytania…
-
Łap – warknąłem do kunoichi, rzucając jej teczkę. Ona, mimo że zaskoczona,
zwinnie ją złapała. Spojrzała na mnie pytającym wzrokiem. Niewinnym,
można by powiedzieć.
-
Nani kore? – zapytała cicho, przyglądając się „prezentowi”. Uśmiechnęła się lekko,
próbując chyba rozładować atmosferę. Nie podziałało. A to niespodzianka.
-
Dziś wieczorem wyruszamy na misję – burknąłem, wkładając już wolne ręce do
kieszeni. Nie doczekałem się żadnych pytań, za to rozejrzałem się dookoła. –
Nie spóźnij się – dodałem po chwili z wskoczyłem na drzewo, kierując się z
powrotem do wioski.
Na
polanie zapadła niezręczna cisza.
-
Mała sprzeczka, ka? – westchnął Neji, patrząc w las za moim oddalającym się
rywalem.
-
Sprzeczka – owszem, ale nie wiem, czy mała – jęknęłam, siadając
na trawie. Nogi porządnie mnie bolały od ciągłego treningu. Otworzyłam
ostrożnie teczkę i wyjęłam z niej kilka arkuszy zapisanego papieru.
-
Która to misja?
-
Już druga. Cieszę się, bo trochę nudzę się w wiosce, demo… - Tu przerwałam,
wzdychając. – …nie powiem, by ciągłe towarzystwo nadętego bubka było najmilszą
rzeczą na świecie. - Hyuuga tylko przytaknął, niepostrzeżenie patrząc mi przez
ramię. - Oh, to będzie ciekawe… - zauważyłam, przewracając spięte strony.
-
Co takiego? – Neji kucnął obok. Jego wrogość zniknęła natychmiast, gdy Sasuke
się oddalił. Co było z tymi chłopakami?
-
To misja chuninów… ruszamy jako eskorta dla grupy głównej.
-
Kogo takiego? – Hyuuga uniósł ciemną brew.
-
Shikamaru i Temari – przeczytałam. – Eto, czyli nie będzie aż tak źle – uśmiechnęłam się.
Przewróciłam kolejne kartki, zagłębiając się w szczegółach zadania.
-
No to nie będę ci przeszkadzać – mruknął shinobi, wstając i rozglądając się
dookoła. Nie zatrzymywałam go. – Zapewne Uzumaki już mnie szuka. Powodzenia –
westchnął, oddalając się powoli.
Pomachałam
mu lekko, od dawna nie słuchając. Informacje dotyczące współrzędnych celu były…
godne zainteresowania.
Pomiędzy
Wioską Ukrytą w Liściach a południowym krańcem Kraju Ognia rozciągał się
najgęstszy las w okolicy. Z lotu ptaka wyglądał jak półksiężyc. Powierzchnią
sięgał trzystu kilometrów kwadratowych i często był omijany z daleka, ze
względu na niebezpieczne rośliny i zwierzęta w nim mieszkające. Jednak – według
szczegółów wyprawy - obrana trasa prowadziła dokładnie przez jego środek, jedną
z niewielu wydeptanych dróg w gąszczu.
Pozostawało
tylko pytanie, co było bardziej niebezpieczne - misja czy dotarcie na nią?
Mruknęłam,
podnosząc się z ziemi. Miałam dość sporo czasu na przygotowania, choć tak
naprawdę – nie do końca wiedziałam, co ze sobą zabrać. Jedyne, co wpadło
mi do głowy, to wstąpić do domu po grubszą gotówkę i odświeżyć swój podręczny
arsenał.
Niecałą
godzinę później byłam w odpowiednim miejscu.
-
Konnichi wa! – przywitałam się, wchodząc do przyciemnionego sklepu na obrzeżach
wioski. Zauważyłam młodą, niebrzydką kobietę o subtelnych rysach twarzy i
papierosem w zębach. - …jest może Yaiba-san? – zapytałam grzecznie, podchodząc
do biurka i powstrzymując się od machania ręką przed nosem. Całe pomieszczenie
było wypełnione dymem.
-
Nie ma. Czego chcesz? – warknęła kobieta, odsypując popiół do ceramicznego
naczynia.
-
Przyszłam po zamówiony sprzęt… - westchnęłam, rozglądając się po ścianach za „sprzedawczynią”.
Wisiały tam pięknie zdobione katany, błyszczące Fuma Shuriken, w kącie stało
kilka Bo, a pod oszkloną ladą leżały zwykłe kunai’e i shurikeny oraz te
mniej znane senbony. Tylko ci zaufani klienci wiedzieli, co mieści się na
zapleczu sklepu. Były tam zaawansowane narzędzia, takie jak kosy i kule na
łańcuchach, bomby dymne, ogromne zwoje czy inne „specjały”. Tenten musiała czuć
się tam jak w raju.
-
Nie dam narzędzi ojca byle komu – burknęła kobieta, wstając ze stołka i
przechodząc wzdłuż lady. Spojrzałam na nią zaskoczona. Była niesamowicie
wysoka.
-
Zapłaciłam z góry.
-
Wiem, dlatego musisz potwierdzić swoją tożsamość… - Babsko uśmiechnęło się
wrednie, wyciągając pogniecioną kartkę ze skrzypiącej szuflady. – Niko-chan –
przeczytała, wyginając obrzydliwie usta. Zaciągnęła się jeszcze raz. Cały urok
jej kobiecości prysł.
Nie
bałam się. Czułam, że się ze mnie tylko nabija, a ktoś, kto się podawał za
córkę Pana Yaiby nie mógł być złą osobą. Problem był, co robić.
-
Jak się nazywasz? – Podparłam się pod boki i przechyliłam głowę na bok z lekkim
uśmieszkiem. Kobieta zmarszczyła brwi. Wydawała się… oburzona.
-
Abunai – syknęła mimo to, opierając się o ladę dłońmi. Jej długie paznokcie
stuknęły o gładką powierzchnię szkła. Padało na nią trochę więcej światła, toteż
łatwo było zauważyć jej karminowe włosy i ciemne usta.
-
Więc, Abunai… - westchnęłam, lecz potem zmieniłam ton głosu. Podeszłam krok do kontuaru
i oparłam się o nią tak, jak moja rozmówczyni. Ponieważ byłam od niej niższa,
stanęłam na palcach i pochyliłam się, patrząc kobiecie w oczy. – Daj mi tę
broń, bo obie marnujemy zbyt dużo czasu.
Zapadła
głęboka cisza. Zabijałyśmy się przez chwilę wzrokiem, aż w końcu jedna z nas
odpuściła. Nie ja.
-
Tak, jak myślałam – uśmiechnęła się córka Yaiby. – To jednak ty.
-
Aah – mruknęłam, nieco zaskoczona i wracając do normalnej pozycji. Przechyliłam
głowę, zaglądając za otwarte drzwi drugiego pomieszczenia. Wskazałam na nie
palcem. – Można?
-
Chodź.
Wróciłam
z „zakupów” zadowolona. Odebrałam kolejną porcję lustrzanych shurikenów,
wymieniłam stępione noże, poza tym spotkałam się z córką sympatycznego Yaiby, o
której tak wiele mi opowiadał. Na miejscu zapieczętowałam to wszystko do trzech
podręcznych zwojów, które zabrałam ze sobą. Nie lubiłam, gdy mój bagaż był zbyt
ciężki. Jedyne, co teraz pozostawało do zrobienia, to spakować się i czekać na
wieczór.
W
domu zastałam otwarte drzwi, co oznaczało, że Mroczny Komandos jest w
środku. Jakoś nie miałam zamiaru z nim rozmawiać, póki mniej lub bardziej
oficjalnie mnie nie przeprosi. Na początku miałam zamiar sama wyciągnąć rękę na
zgodę, dla dobra misji, ale gdy okazało się, że nie będziemy sami – wszystko
się ułatwiło.
Mieli
być z nami Shika i Temari. Nie musiałam udawać, że Sasuke-teme mną
dyryguje.
Zdjęłam
buty i weszłam do kuchni. Zaburczało mi w brzuchu, więc zajrzałam do lodówki,
która – o dziwo – była pełna.
Proszę,
proszę… Pan Wspaniały nie wytrzymał i zrobił zakupy. Jak miło.
Uśmiechnęłam
się sarkastycznie, widząc mięso gotowe do przyrządzenia na obiad. Zostawiłam je
tak, jak było. Zamknęłam lodówkę i obróciłam się, zamarzając w miejscu.
W
drzwiach do swojego pokoju stał Sasuke w samych jeansach, wycierający swoje
czarne włosy puchatym ręcznikiem. Na taki widok uśmiech na mojej twarzy zniknął.
Poczułam
dziwne gorąco. No nie, znowu to samo.
-
Przerwałam kąpiel? – zapytałam nienaturalnie słodko, składając ręce.
-
Hn. – Uchiha zrzucił ręcznik z głowy, pozostawiając niesforne włosy samym
sobie. Złapał ręcznik za końce i przewiesił przez szyję. – Zrobiłem zakupy. – Wskazał
brodą na lodówkę.
-
Łał, i co? – Podparłam się wyzywająco pod boki, nie spuszczając go z oczu. –
Chcesz za to medal? – uśmiechnęłam się. – Może całusa? – dodałam ironicznie,
przenosząc ciężar ciała na druga nogę.
-
Może być – burknął niechętnie Uchiha, podchodząc do mnie, lecz nie za blisko.
Nasze suche spojrzenia się spotkały. – Byle nie od ciebie.
Prychnęłam,
odwracając wzrok.
Uśmiechnąłem
się złośliwie. Byłem już porządnie głodny. Na szczęście spodziewałem się, że
kunoichi przyjdzie do domu przed wyjazdem. Podszedłem do lodówki i wyjąłem
mięso i warzywa, które wcześniej kupiłem. Odwróciłem głowę, unosząc jedną brew.
–
Robić obiad dla jednej osoby, czy dwóch?
-
Dwóch – odparła po chwili dziewczyna, nieco obrażonym głosem i z naburmuszoną
miną. Ślicznie wyglądała, wydymając usta jak małe dziecko. Wyjąłem z szuflady
dwa noże. Obróciłem się ku niej i rzuciłem w nią jednym z nich. Niko jakoś zdołała
zasłonić się ręką. Nóż kuchenny był na tyle tępy, że mogła złapać jego ostrze między
dwoma palcami. Spojrzała na „broń” ze zdziwieniem, gdy ta omal nie uderzyła jej
w głowę.
-
Odbiło ci?! – jęknęła.
-
Dwie osoby jedzą – dwie gotują – wytłumaczyłem chłodno.
-
Od kiedy mamy takie zasady? – zdziwiła się Niko, podchodząc do lady kuchennej.
– Zwykle to ja gotuję! – Wskazała na siebie dłonią.
Odwróciłem
się znów ku niej, celując w nią nożem. Była niższa ode mnie, i tym razem nie
patrzyła na moją twarz, a na tors. Uśmiechnąłem się lekko. Tak, by tego nie
widziała.
-
Czyli chcesz robić to sama, tak? – Spojrzałem na nią oschle. Kunoichi pokręciła
niepewnie głową. – Więc o co ci, do cholery, chodzi? Czego ty jeszcze ode mnie chcesz?
– warknąłem, pochylając się nad nią. Poczułem jej zapach, od którego trochę
zakręciło mi się w głowie.
Irytowała
mnie ta huśtawka nastrojów między nami. Miałem wrażenie, że Niko wciąż robi mi
na złość, czy to dogadując mi, czy wymykając się na treningi z Hyuugą, czy
robiąc urocze miny lub ubierając się i ruszając tak, że obejrzałby się za nią każdy
normalny facet.
Zdawała
się być… niezdecydowana, a jednocześnie wyglądało to tak, jakby coś przede mną
ukrywała. Spostrzegłem, jak wstrząsa nią dreszcz.
-
Czy ja wiem… - wzruszyła ramionami, odwracając wzrok.
Odchyliłam
głowę do tyłu, gdyż czułam na sobie i jego oddech, i dzikie
spojrzenie. Znowu to samo. Czy on nie mógł mówić do mnie z daleka?
Złapałam
mierzony we mnie nóż w dwa palce. Sasuke chyba uznał tą dyskusję za skończoną.
Próbował odejść, jednak nie mógł wyciągnąć narzędzia z moich rąk. Szarpnął
mocniej, jednak nic to nie dało. Starał się nie poranić mi palców. Odwróciłam
głowę znów w jego stronę, spotykając to jego bezuczuciowe spojrzenie, którym
obdarzał ludzi dookoła. Myślał, że jest od wszystkich lepszy, że nikogo nie
potrzebuje, a wszystko wokół należy do niego. – Może… może chcę żebyś przestał
być takim dupkiem?
-
Nie jestem dupkiem. – Sasuke warknął głośniej, ignorując moje uparte spojrzenie.
Przeklął pod nosem, dość słyszalnie.
Jej
zielone oczy emanowały energią. Miały w sobie taką głębię i tajemniczość, że
człowiek mógł się w nich zatracić. Patrzyły na wszystko z taką wyższością,
spokojem i dystansem. Zupełnie tak, jakby nic ich nie obchodziło. Jakby nie
były z tego świata.
-
Dla mnie jesteś – przyznała szatynka nieco smutnym, jak na nią, głosem.
Mrugnąłem kilka razy, próbując pozbyć się dziwnego uczucia, które powodowała.
Jak
miałem jej to wytłumaczyć? Nie miałem ochoty się jej zwierzać, słuchać jej
opinii, komentarzy. Nic dla mnie nie znaczyła, znaliśmy się stanowczo zbyt
krótko i w dodatku ciągle się kłóciliśmy, a ja… no cóż. Nie wiedzieć czemu, chciałem
z nią przebywać.
„Dla
mnie jesteś dupkiem”, powiedziała. Chodziło jej o to, że według niej nim
byłem, czy zachowywałem się tak w stosunku do niej i tylko do niej?
Popatrzyłem
na jej twarz, wsłuchując się w ciszę w kuchni. Zacisnąłem zęby w bezsilności.
To było chore. Zamknąłem na chwilę oczy, by potem wyrwać nóż z jej dłoni.
Popatrzyłem na nią pustym wzrokiem.
-
I co w związku z tym? – zapytałem prosto. – Mam się zmienić? – Wskazałem teraz
nożem na siebie. – Mam udawać, że cię lubię? Że wszystko jest okej? – Powstrzymywałem
się od unoszenia głosu.
Gdyby
to był Naruto, walnąłbym go w głowę. Nie traktowałem go poważnie. Ją tak.
Gdyby
to była Sakura - zignorowałbym ją. Nigdy nie zdołała przykuć mojej uwagi. Ona tak.
Gdyby
to był Kakashi – po prostu bym sobie poszedł. Ale to nie byli oni!
Niko
tylko stała i patrzyła na mnie tymi nieobecnymi, zielonymi oczami. Zupełnie bez
ruchu, jakby wiedziała, że myślę i nie należy mi przeszkadzać. Jakby
wsłuchiwała się w mój umysł z zainteresowaniem. Doprowadzało mnie to do szału.
-
Robimy ten obiad? – westchnęła głośno, opierając się wolną ręką o blat
kuchenny. Popatrzyła na drewnianą deskę do krojenia, na której ułożyłem
pomidory i ogórka.
Jakby
wiedziała.
-
Nie zmieniaj tematu! – warknąłem, łapiąc ją odruchowo za prawą rękę.
Przybliżyłem do niej swoją twarz, by spojrzeć jej głębiej w oczy.
Musiałem
ją złamać. Musiała przestać się gapić. Nie mogłem przegrać. To uczucie musiało
minąć. Co ona ze mną zrobiła?
Jednak
Niko tylko patrzyła na mnie, tym samym, spokojnym wzrokiem. Jej spojrzenie tajemniczo
podążało za każdym moim ruchem, do połowy przykryte pod jej długimi rzęsami.
Puściłem
jej rękę.
Czemu
się tak denerwował? Zawsze zachowywał się dziwnie, ale teraz to była
przesada. Jego huśtawki nastrojów zaczynały mnie poważnie martwić. Próbowałam
być jednak spokojna i zrozumieć go, ten jeden raz.
Na
próżno.
Mimowolnie
zatrzęsłam się, bo Sasuke znów był za blisko. Przechyliłam głowę na bok, robiąc
mały krok w tył. Powstrzymałam się przed oglądaniem jego doskonale zbudowanego
ciała (wciąż nie założył bluzki) i wykorzystałam chwilę na przyjrzenie się
dokładnie twarzy mojego rywala. Miał mocno zarysowane kości policzkowe,
bladą cerę i wąskie usta. Jego rysy były zdecydowanie bardziej dorosłe, niż
innych chłopaków w jego wieku. Czarne jak smoła włosy opadały chaotycznie na jasne
czoło, podkreślając jego tajemnicze spojrzenie. Przyjrzałam się lepiej ciemnym
oczom. Dopiero teraz zorientowałam się, że mimo, iż Uchiha mówi do mnie,
ciągle patrzył na moje tęczówki. W przeciwieństwie do mnie. Unikałam jego
spojrzenia. Aż do tej chwili.
Musiałam
przyznać, że był przystojny.
-
Wiesz… - zaczęłam cicho, aby nieco załagodzić atmosferę, a jednocześnie
przerwać milczenie, które widać porządnie go denerwowało. – Powoli zaczynam
myśleć, że obchodzi cię to, co o tobie myślę.
-
Mylisz się – zapewnił ostro i natychmiast, jednak nie mógł powstrzymać lekkiego
uśmieszku. Odsunął się o krok. Nareszcie.
-
Nikt nie jest nieomylny – uśmiechnęłam się. Spojrzałam na swój zaczerwieniony
nadgarstek, który Uchiha puścił w toku swoich długich rozmyślań. Odłożyłam nóż
na bok i rozmasowałam go wolną ręką. Ciekawe, czy byłam ich jedynym tematem.
Jeśli tak, to mogło być ciekawie. Może to był jego problem i powód tych
sprzeczek? Za dużo myślał. – Możemy to uznać za chwilowe zawieszenie broni? -
zapytałam z nutką nadziei w głosie. – Już się nacierpiałam – uśmiechnęłam się lekko,
pokazując zaczerwienienie.
-
Hn. Możemy. – Chłopak przytaknął niechętnie. – Dla powodzenia misji – dodał po
chwili, lecz potem chyba zorientował się, jak dziecinne jest jego zachowanie,
bo odwrócił wzrok.
-
Skoro tak to widzisz.
Obiad
– jak szybko powstał, tym jeszcze szybciej zniknął. Atmosfera się oczyściła,
choć Sasuke nie zrezygnował tak łatwo z bycia „dupkiem”. No, ewentualnie na
trochę. W małym stopniu. W stosunku do mnie.
Podczas
dyskusji nad nową misją dogryzaliśmy sobie co chwilę. Jednak nie obrażaliśmy
się o byle co, a strumień naszych ripost ciągnął się godzinami. W końcu
rozeszliśmy się do pokoi. Byłam zadowolona z tego, co się stało – w końcu się
pogodziliśmy, przynajmniej chwilowo.
Miałam
tylko nadzieję, że sojusz z nim będzie bezpieczniejszy niż walka.
Westchnęłam,
ruszając do szafy i wyciągając z niej zabudowane ubrania. W gęstym lesie
krótkie bluzki i spodenki to ostatnie rzeczy, których potrzebowałam.
Wszedłem
do siebie i zamknąłem drzwi za sobą. Rzuciłem suchy już ręcznik na łóżko.
Westchnąłem ciężko. Nagle wszystko, o co się kłóciliśmy, wydawało mi się po
prostu… głupie.
Nie
to, że nie lubiłem się kłócić, wręcz przeciwnie.
Usiadłem
na brzegu materaca.
Ale
przysięgałem sobie, że jeśli jeszcze raz spojrzy na mnie w ten sposób…
eh…
Mimo
tego, jak bardzo nie chciałem o tym myśleć, tym bardziej coś mnie do niej
ciągnęło. I to nie były głupie chłopięce hormony. To było… cóż, wszystko. Każdy
jej gest lub słowo wywoływało u mnie falę złości lub zaskoczenia. Dziwnie na
mnie działała, i choć stojąc blisko niej podobało mi się to – to gdy
odchodziłem, wszystko wydawało się bezsensowne. Zastanawiałem się, czemu
powiedziałem to, a nie coś innego. Czemu zrobiłem to, a nie
tamto.
Po
prostu za dużo myślałem.
Spojrzałem
na szafkę nocną, na której leżała cienka książka. Przyniosłem ją z biblioteki,
gdy tylko dostałem do ręki szczegóły misji. Zdawałem sobie sprawę, jaką drogę
mamy przebyć. Las Anaboko był bardzo niebezpieczny. Przejście przez niego może
nie było wielkim wyczynem, jednak obranie ścieżki przez jego sam środek było
dla wielu shinobi ostatecznym wyborem, drogą ucieczki. Zainteresowało
mnie, co takiego jest w tym lesie, więc poradziłem się bibliotekarki o sprawne
źródło informacji. I oto leżało tam, przestudiowane.
Wyczytałem,
na przykład, że drzewa w lesie bywają dwa razy wyższe od tych, które rosną
dookoła Konohy. Zwierzęta również mogą wyglądać inaczej, choć większość z nich
jest roślinożerna. Według podań, najgroźniejszymi zwierzętami nie były sławne
wilki, o których podawano, że żywią się ludzkimi kośćmi, lecz owady i gady.
Te,
w efekcie „zmutowania” roślin w Anaboko same zmieniły formę. Motyle, komary i
osy trzykrotnie większych rozmiarów niż normalnie nie były niespodzianką. Ukąszenie
niektórych prowadziło do kilkudniowego odrętwienia kończyny. Co jeszcze gorsze
- jad niektórych węży, wyglądających na niegroźne stworzonka - zawierał silną
truciznę, powodującą śmierć.
Nie
wspominając już o roślinach o trującym soku. Nie trudno się było domyślić, skąd
wszyscy szarlatani brali toksyny do swych wywarów.
Dziwne
było, że w kilkudziesięciu stronicowej książeczce przeznaczono dziewięć stron
samemu rozpoznawaniu węży. Były one kolorowe i egzotyczne. Zamieszczono tam ich
zdjęcia. Chyba ktoś bardzo martwił się o podróżnych.
-
Jaskrawo zielone Kusebi wpuszczają do organizmu skondensowaną dawkę trucizny,
która spowalnia pracę serca i zabija dorosłego człowieka w przeciągu dwóch dni
– czytałem z zainteresowaniem, ale i opanowaniem. – Granatowo-białe Tenebi,
zależnie od miejsca ugryzienia, mogą otępiać zmysły. Ukąszeni mogą bezpowrotnie
stracić wzrok czy słuch – przeglądałem dalej, gdy natrafiłem na zdjęcie
czerwonego węża o wystających z otwartego pyska drobnych kłach i żółtawych
oczkach. Wyglądał dość niegroźnie. – Chihebi jest jednym z najgroźniejszych
gatunków. Nie przypadkowo nazywa się go „krwawym wężem”. Jego jad powoduje
nienaturalnie szybkie krzepnięcie krwi, co prowadzi do zatoru układu krążenia,
a co za tym idzie – konieczności amputacji kończyny. W przypadku ugryzienia w
tułów lub szyję, może sprawić zakłócenia pracy narządów wewnętrznych –
doczytałem, zamykając książkę z lekkim niesmakiem. – Jak miło.
Cały
wątek lasu pełnego węży od razu skojarzył mi się z moim pierwszym egzaminem na chuunina
i tym świrem, Orochimaru. Mimowolnie, podczas czytania, moja ręka powędrowała
do lewej strony szyi. Zastanawiałem się, czy gdyby Niko tam była, coś mogłoby
się zmienić. Wtedy ból był nie do opisania. Sakura zajęła się nim, ale
potem objawy wróciły podczas walk wstępnych. Teraz wokół pieczęci była osłona,
choć i tak nie za bardzo jej ufałem.
Spakowaliśmy
się solidnie, zamknęliśmy w mieszkaniu wszystkie okna i ruszyliśmy do
południowych bram Konohy. Robiło się ciemno. Niebo było bezchmurne, widać było
pełno gwiazd, a wokół zapalano wiszące latarenki. Mimo ciepłego popołudnia
nadszedł chłodny wiatr, który targał drzewami dookoła. Minęliśmy nieoświetloną,
drewnianą budkę strażnika i wyszliśmy za mury. Od razu zauważyliśmy Temari i
Shikamaru, siedzących na dużej skale.
-
Myślałem, że dłużej nie można – westchnął chłopak, zeskakując z głazu.
Blondynka zrobiła to samo. Nikt oprócz Nary nie miał na sobie kamizelki chuunina.
Wszyscy za to byliśmy ciepło ubrani i z porządnym pakunkiem na plecach. Temari,
oczywiście, miała dodatkowo wachlarz.
Kiedy
ja się nauczyłem jej imienia?
-
Dziwna sprawa z tą misją, kana? – Niko ziewnęła, przeciągając się. Posłałem jej
zaskoczone spojrzenie. – No co?
-
Jesteś śpiąca? – zapytałem sucho. – Przed misją?
-
Martw się o siebie – odrzuciła mi, poprawiając paski od plecaka. Postanowiłem
trzymać się naszego postanowienia i nie kontynuować głupiej sprzeczki.
-
Rozumiem, że humorki dopisują – uśmiechnęła się blondynka. – Mamy jakiś plan,
Panie Dowódco? – zapytała teatralnie i ironicznie, łapiąc Shikamaru za ramię.
Ten tylko przewrócił oczami.
-
Nie nazywaj mnie tak – westchnął, po czym spojrzał w dal, na ścieżkę wygrodzoną
z obu stron wysokimi drzewami. – Owszem, mam. Dotrzeć do celu szybko i w
jednym kawałku.
Kunoichi
uśmiechnęła się szerzej, puszczając jego ramię, a za to trącając go łokciem.
-
Niech zgadnę - westchnęła, mrużąc oczy. - To wszystko jest „mendo kusai”,
ne?
W
odpowiedzi otrzymała cierpki wzrok chłopaka. Odwrócił zaraz głowę w stronę
szerokiej, ciemnej drogi na południe.
- Iku
ze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz