25 grudnia 2010

Rozdział LXV - "Sny"

Wyszedłem z namiotu i odetchnąłem ciężko. Mróz może był irytujący i przygnębiający, ale z pewnością nie mniej otrzeźwiający. A tego chyba najbardziej było mi trzeba po tym wszystkim, co przed chwilą się stało. Albo inaczej – po wszystkim, co zrobiłem.
            Odetchnąłem ponownie, tym razem głębiej, by uspokoić rozpędzone serce. Ruszyłem ociężale w stronę rozpalonego ogniska i zgromadzonego wokół niego plemienia. Mimo że odszedłem od Niko, to nadal kręciło mi się w głowie, a moje ręce drżały. Nie jak ze zdenerwowania czy strachu u jakiegoś durnego młokosa, ale z niecierpliwości i braku panowania nad sobą. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś mi powiedział, że hormony wezmą nade mną górę w takim stopniu, wyśmiałbym go. A teraz?
            Teraz z jednej strony przeklinałem swoje prostackie natarcie na drobną kunoichi, a z drugiej aż rwałem się, by już do niej wracać.
            - Zupy, Uchiha-san? – usłyszałem przy uchu głos jednej z młodszych kobiet z Himanako. Kiwnąłem głową, niepewny, czy po próbie przemówienia do innej istoty ludzkiej cokolwiek wydostanie się z mojego gardła. W książkach, które czytałem, tak opisywano strach lub tremę. Czego ja się jednak bałem? – Proszę. – Wyciągnąłem rękę po miskę, chwytając ją na tyle pewnie, by mimo drgających rąk jej nie upuścić. Wiedziałem, że odstaję od jedzących wokoło ludzi ubranych w zwierzęce skóry, ale w tej chwili nie potrafiłem zareagować na ich wlepiany się we mnie wzrok inaczej niż tylko milczeniem.
            Musiałem się uspokoić. Zwykle w takiej sytuacji poszedłbym na spacer, ale gdzie miałem się tu błąkać? Pozostawał trening, co też nie było dobrym pomysłem. Z tego, czego się dowiedziałem, tutejsi ludzie byli dość nieprzychylnie nastawieni do wszelkich typów jutsu. Z drugiej strony dotarliśmy już pod przełęcz - mogłem zbadać, jak ona wygląda i może ruszyć już trochę z pracą.
            Wszystko, byleby tylko móc w spokoju pomyśleć. I nie musieć wracać.
            To właśnie mnie stresowało. Powrót do namiotu. Spojrzenie w oczy kunoichi, którą przed chwilą zachłannie całowałem, nie mając do tego najmniejszych praw i nie wiedząc do końca, czy sam tego chciałem. Jednak gdy tylko zobaczyłem jej kruchą, poturbowaną sylwetkę niesioną przez grubego gbura, coś mną szarpnęło. Nie chodziło o zazdrość czy pożądanie. Budziły się we mnie łagodne instynkty – obowiązku, odpowiedzialności, dumy, przywiązania. Cieszyłem się jak głupi, że wyszła cało z czegokolwiek, co tam się działo, a chwilę potem uświadomiłem sobie, że gdyby coś jej się naprawdę stało, prawdopodobnie  nigdy nie doszedłbym do siebie. Moje życie by się zawaliło.
            Niko była integralną, niezbędną częścią mojego życia, czy tego chciałem, czy nie. Na próżno było pytać, jak to się stało, i czemu dopiero teraz i z nią, a nie na przykład po spotkaniu Naruto czy Sakury. Tak było i już. Tyle, że jeszcze parę godzin temu mogłem się cofnąć, zerwać więzi w każdej chwili. Tak, jak kiedyś sobie to obiecywałem. Zero przywiązania.
            Ile razy powtarzałem sobie, że miłość i sympatia prowadzą do bólu? Ile razy mówiłem, że to takie właśnie zdrady i straty najbardziej bolą?
            Jednak na co mi to było? Okazało się, że wręcz przeciwnie – ciągle ciążące nad nami fatum niebezpieczeństwa i straty drugiej osoby umocniły więzi, które miały nigdy nie powstać. A towarzyszyła temu atmosfera przywiązania i zaufania, o które nigdy siebie nie podejrzewałem.
            Co ja sobie myślałem? Ratowanie jej życia było tylko moim obowiązkiem. Mieszkanie przypadkiem, a trening rutyną. Gotowanie przysługą, a wszystko inne czystym dbaniem o bliźniego. A pocałunek? Pocałunek był już obietnicą, czymś niezwykłym i ważnym, co każda dziewczyna na pewno brała bardziej na poważnie niż przeciętny chłopak. 
            Oparłem czoło na ręce. Zupa parowała w misce na moich kolanach, ale nie miałem siły, by sięgnąć po łyżkę.
            To wszystko przez Niko. Opanowała moje codzienne życie, potem żołądek, następnie odruchy, a w końcu i zmysły. Ratowałem jej życie. I co z tego? Ratowałem też tyłek Uzumaki’emu, i to nieraz. Spędzała ze mną masę czasu. I co? Sakurę miałem pod ręką dzień w dzień po skończeniu Akademii. Imponowała mi umiejętnościami. Ale było wielu silniejszych od niej. Była piękna.  
            Zamrugałem, gdy obraz jej wychłodzonego, posiniaczonego ciała wrócił do moich myśli. Była tak bezbronna, tak delikatna... a jednocześnie skrywała taką gamę uczuć i talentów. Taki potencjał. Taką osobowość.
            I potem jej oczy i skóra, które mogłem oglądać z bliska w namiocie. Zacisnąłem zęby, dziwiąc się, że wytrzymałem bez rzucania się na nią tak długo.
            Uniosłem głowę, oddychając głęboko. Wszyscy już zjedli, tylko ja siedziałem jak kołek, gapiąc się w śnieg pod swoimi stopami. Wszyscy krzątający się wokół ludzie, i ci sprzątający naczynia po posiłku, i ci rozpakowujący rzeczy z platform, do których przypięte były wcześniej futrzaste muły, co jakiś czas rzucali mi wyczekujące spojrzenia. Jakby wiedzieli, o czym myślę i czekali, aż coś z tym zrobię.
            Wśród nich spostrzegłem Keinę, i to w zaskakująco lepszym stanie fizycznym niż Niko. Chłopak podszedł do mnie, nie zdejmując ze mnie wzroku.
            - Czego? – warknąłem, gdy usiadł obok mnie. To wszystko była jego wina. Niko narażała się ratując temu gnojkowi życie. Historia lubiła się widać powtarzać. A ten kretyn nawet nie myślał, by spytać...
            - Jak ona się czuje? – zapytał ochrypłym głosem szatyn, nie patrząc już na mnie, a na palące się wciąż ognisko. Zmarszczyłem brwi, bez słowa sięgając po łyżkę i zaczynając jeść. Keina wydawał się przejęty, a jednocześnie zdawał się starać to ukryć i wyglądać na silniejszego, niż tak naprawdę był. Było to swoją drogą zrozumiałe - jako wódz plemienia nie mógł być impulsywny i zbyt wrażliwy. 
            - Obudziła się i odpoczywa – mruknąłem, wiedząc, że póki szatyn nie usłyszy tego, co chce usłyszeć - nie odejdzie. Nastała chwila ciszy, podczas której wziąłem kilka kolejnych łyżek zupy. Dopiero teraz, gdy facet siedział obok mnie, zupełnie zamyślony, miałem szansę zauważyć świeżą szramę przecinającą po skosie jego łuk brwiowy. Wyglądało to jak rana po walce, a pewnie zahaczył pod wodą głową o kamień.
            Haina, matka wodza, wytłumaczyła mi całe zajście zaraz po tym, jak pomogła zająć się niedoszłymi topielcami. Niko wyłowiła podobno Keinę i jego dwóch towarzyszy, którzy teraz byli w podobnym stanie do niego. Jedyne, o czym mogła mówić pozostała, widząca cały wypadek piątka, to magiczne moce Niko, które jednocześnie ich przerażały, a z drugiej strony imponowały im.
            Bez względu na stosunek do naszych jutsu, wszyscy byli ogromnie wdzięczni kunoichi, i to było chyba zrozumiałe. Szkoda tylko, że nie wszyscy byli na tyle dorośli, by przeprosić za swoje dziecinne i nieodpowiedzialne zachowanie, które bezpośrednio naraziło na śmierć moją...
            Hn... nieważne.
            - Gdy poczuje się lepiej... powiedz jej, że chcę z nią rozmawiać – poprosił chłopak, wstając i powoli odchodząc. W moich oczach zabłysnął Sharingan. Gdyby dało się zabić człowieka glinianą miską, jego los byłby już przesądzony.
            Bezosobowa forma w stosunku do nas, podejście „shinobi to narzędzie”, władza i pycha. Miałem przed sobą nowego, starszego Yahiro.
            - Nie jestem twoim posłańcem, a ona służącą – warknąłem, odkładając na bok naczynie i również stając na równe nogi. Zaskoczony wódz odwrócił się w moją stronę. Jego oczy odbijające teraz światło dzienne momentami wydawały się białe jak śnieg. – Należą jej się osobiste podziękowania i przeprosiny. – Widziałem, że patrzy na mój Sharingan nie ze strachem, a ciekawością. Nie miałem zamiaru robić mu krzywdy. Na razie.
            Nie czekając na odpowiedź obróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę przełęczy. Las od północy i ogromna lodowa ściana od wschodu skutecznie ograniczały wiatr. Mimo to nadal panowało przerażające zimno. W namiotach było o wiele przyjemniej. W moim była jednak Niko, a ja potrzebowałem czasu na przemyślenie paru spraw.
           
            Wyszłam z namiotu, czując się już całkiem dobrze. Przeciągnęłam się, mrucząc. Wydawało mi się, że wokół jest znacznie cieplej, choć ludzie z Himanako zdawali się tego nie zauważać. Wciąż chodzili w tych swoich skórach, a koraliki w ich włosach grzechotały, gdy przechodziła obok mnie kobieta lub długowłosy wojownik. Wszyscy się krzątali, ale nigdzie nie widziałam Sasuke.
            Chciałam mu powiedzieć, co postanowiłam, jednocześnie nie naciskając na niego zbytnio. Wiedziałam od dawna, od mojej ślepoty, że łączy nas coś niezwykłego, a on teraz tylko to potwierdził. Wcześniej mnie przytulał, nosił, pocałował w rękę. To nie był przypadek. Uchiha chciał być ze mną, co ukazywał od dawna swoim martwieniem się o mnie i zazdrością o każdą chwilę spędzoną z Yahiro.
            Nie mogłam udawać, że taki obrót spraw mnie nie cieszył. Jego decyzja i podjęte działania naprawdę mi schlebiały, a jednocześnie ekscytowały. W końcu nigdy wcześniej nie darzyłam nikogo takim uczuciem, a tym bardziej nie próbowałam tworzyć czegoś na kształt związku.
            Ruszyłam przed siebie, oddychając pełną piersią. Powietrze wydawało się czyste i przepełnione energią.
            Przez chwilę wahałam się, czy to dobry ruch. Nie do końca wiedziałam, jak się to wszystko potoczy, nie miałam raczej dobrych wzorców do naśladowania. Wszystko brałam na instynkt lub rozwagę, teraz nie było inaczej. Co jednak mogłam poradzić? Bez Sasuke czułam się źle, on dawał mi wsparcie i motywację. Przy nim czułam się, jakbym mogła robić wszystko, jakby nie było żadnych barier. Jakbym była kimś niezwykłym. I miała rodzinę.
            Zaraz obok obozowiska płynęła rzeka, co uznałam za całkiem dziwne. Jak widać śmiercionośny nurt skręcał przy ścianie wysokiego lodowca i od rosnącej temperatury bliżej Yuki-gakure stopniał skuwający go lód. Odetchnęłam głęboko, widząc na horyzoncie stado ptaków. Odwróciłam się z powrotem w kierunku obozowiska. Zamarło mi serce.
            Krzyknęłam, przerażona.
            W mgnieniu oka wszystkie namioty ogarnął płomień, a pochmurne, szare niebo spowiła czerwona łuna. Wokół, na śniegu przede mną, leżały martwe ciała, a sam puch już dawno zmienił barwę na czerwoną. W powietrzu unosił się gęsty, czarny dym, który szybko dostał się do moich nozdrzy. Śmierdział spalenizną i rozkładającym się mięsem. Zaczęłam łzawić i kaszleć. Mimo to wbiegłam pomiędzy żarzące się szałasy, rozglądając się i próbując nie koncentrować się na leżącym pod moimi nogami ciele rannego Keiny.
            Byłam zupełnie zdezorientowana. Kiedy to wszystko się stało?
            - Uchiha! – wrzasnęłam, przykładając do ust ręce. Odpowiedział mi tylko gorący powiew i huk z jednego z zapadających się namiotów. Skąd tyle ognia? Czy to moja wina? – Sasuke! – krzyknęłam ponownie, zanim ostry dym ponownie zaatakował moje gardło.
            Byłam zbyt zaskoczona, spanikowana i przerażona, by myśleć czysto. Co się stało? Jak długo spałam? Skąd tyle ciał? Ktoś nas zaatakował? Gdzie Uchiha?
            - Niko? – usłyszałam znajomy głos w oddali, a po chwili zauważyłam sylwetkę bruneta przedzierającego się przez zgliszcza namiotów. Zaczęłam biec w jego kierunku, ignorując leżącego między nami woła, którego zaraz jednym susem przeskoczyłam. Wylądowałam na powoli czarniejącym śniegu, odganiając od siebie rękoma dym. Przerażenie na chwilę minęło, w końcu chociaż shinobi był cały. – Co się tu stało? – zapytał, unosząc brwi. Wydawał się oszołomiony, senny.
            - Nie wiem, wyszłam z namiotu, odeszłam kawałek, a gdy odwróciłam się, oni tu tak leżeli! – wysapałam resztkami sił. Chciałam się do niego zaraz przytulić, jakoś się uspokoić i zebrać myśli, ale od dymu i gorąca robiło mi się mdło. – Kami, jak dobrze, że jesteś cały, już się bałam, że...
            - Ćśśś. – brunet położył mi rękę na ustach, marszcząc brwi. Uaktywnił Sharingan i zaczął się bacznie rozglądać dookoła. Serce zaczęło mi bić jeszcze szybciej. – Słyszałaś to?
            - Hm?
            Nagle rozległ się wysoki pisk, jakby skrzek i coś oderwało Uchihę ode mnie. Nim moje serce zdążyło wykonać dwa uderzenia, jakieś czarne cielsko odrzuciło sylwetkę chłopaka w tył, a potem skoczyło ku niemu, wydając ponownie ten przerażający dźwięk. Znikąd zawiał potężny wiatr, a ja, mrużąc oczy, upadłam na kolana, zupełnie nie wiedząc już, co się dzieje.
            Bestia była ptakiem, wielkim krukiem, machającym skrzydłami i atakującym kilkumetrowym dziobem leżącego na zgliszczach Uchihę.
            - Sasuke! – krzyknęłam, zrywając się na równe nogi i wykonując wiązankę pieczęci. Nagle kolejny podmuch powalił mnie na ziemię, przez co przekoziołkowałam po śniegu parę metrów, a gigantyczny kruk w tym czasie wzbił się w powietrze, trzymając mojego nieprzytomnego partnera w swoich szponach. Wrzasnęłam nazwę jutsu zaraz wystrzelonego w ptaka w celu przecięcia jego skrzydeł na pół, ale bydlę zgrabnie uniknęło go jak gdyby nigdy nic. Nie mając innego pomysłu, zaczęłam biec co sił w nogach po zakrwawionym śniegu, potykając się o dogasające pale i kolejne ciała. Po raz kolejny coś powaliło mnie na ziemię, jakaś nieznana mi, paraliżująca siła, i zanim się spostrzegłam…
Leżałam na łące pełnej wiosennych kwiatów. Podniosłam się ociężale, ciężko dysząc i rozglądając się dookoła. Powoli zaczynałam rozumieć, że to sen lub genjutsu.
            - Co do...
            Znad horyzontu wypełnionego zielenią napłynęła w moim kierunku kolosalna fala śniegu. Niczym tsunami, przed którym nie mogłam uciec. Zasłoniłam się przed nią rękoma, kuląc się, a ona upadła z hukiem na mnie i wszystkie kwiaty dookoła, które zamiast zmiażdżyć lub zmoczyć, podpaliła. Zerwałam się na równe nogi, koncentrując chakrę, by wydostać się z tego koszmaru. Ułożyłam palce w odpowiedni gest.
            - Kai! – krzyknęłam, a płonąca łąka poniosła moje echo wbrew wszelkim prawom fizyki. Na niebie pojawiła się ciemna chmara lecących ku mnie, wrzeszczących ptaków. Płonące kwiaty dookoła miejsca, w którym stałam, wzniosły się, tworząc niepokojący wir. Różowe i żółte rośliny zaczęły drgać, wirować, latać obok mnie, tuż przed moim nosem, mimo trawiącego je ognia nie tracąc koloru ani formy.
            Zaraz, zaraz. Płonące kwiaty. Moja świątynia.
            - Nenschou-hana... Garan.
            Otworzyłam oczy, łapiąc oddech i zaraz chwytając się śpiwora. Odkaszlnęłam. Widząc ściany znajomego namiotu, wypuściłam powietrze z płuc i odłożyłam głowę na poduszkę. Mimo chwilowego, pozornego spokoju, coś po raz kolejny mnie przestraszyło. Znów czułam na swym ciele uścisk i skrępowanie oraz znajome ciepło, a przy tym upajający zapach, tym razem za moimi plecami.
            Obróciłam szybko głowę, spotykając parę ciemnych oczu i delikatny uśmiech. Moje serce zaczęło wariować. On znowu tu był. Przytulał mnie we śnie, gdy miałam ten koszmar,  mimo że nie miał takiego obowiązku. Uśmiechał się, a to znaczyło, że czuł się komfortowo i nie zamierzał tłumaczyć swoich poprzednich czynów czy za nie przepraszać.
            Poczułam upragniony spokój i szczęście, które ciężko było mi nawet opisać.
            - Ohayo – wyszeptałam, widząc, że chłopak czeka na mój ruch. Nie zrobił nic, tylko patrzył na mnie, więc uznałam, że jeszcze za wcześnie na jakieś dalsze kroki. Obróciłam się z powrotem do niego plecami, mając nadzieję na złapanie jeszcze odrobiny snu. Pewnie obudziłam go moją szamotaniną. Zamknęłam oczy, wczuwając się w rytm bicia serca, które czułam na plecach. Ukoiło mnie ciepło rąk, które obejmowały mnie, trzymając moje ramiona w miejscu i powoli, coraz mocniej wciskając w silną sylwetkę chłopaka. Momentami aż za mocno. – Chotto matte... – jęknęłam, chwytając od dołu jego ręce i próbując dać mu sygnał, by przestał.
            Nie posłuchał. Wzmocnił uchwyt lewą ręką, na której leżałam, przytrzymując w miejscu moje przedramiona, a prawą nonszalancko odgarnął moje włosy z szyi, po czym, trzymając mnie silnie za podbródek, zaczął ją całować.
            Zamrugałam i wstrzymałam oddech.
            Ogarnęły mnie niekontrolowane spazmy, jakby ktoś mną mocno potrząsał. Mimo przyjemnego, gorącego uczucia rozchodzącego się po moim ciele, zaczęłam się wyrywać, ale chłopak był silniejszy. Mimowolnie zacisnęłam paznokcie na jego skórze, podkurczyłam palce u stóp i zamknęłam oczy.
            Coś było nie tak. To wszystko działo się za szybko.
            - Przes...tań... – warknęłam, próbując odepchnąć jego ręce, zupełnie jak moje bo przy jednym z naszych ostatnich treningów. Sasuke wydawał się być głuchy na moje prośby, bo zamiast się ustosunkować, zaczął wodzić zębami po mojej skórze, powoli przechodząc do ramienia i pociągając za rękaw moją bluzkę, by odsłonić więcej skóry. Przekręciłam się minimalnie, by powiedzieć mu jasno i dosadnie, że nie życzę sobie takiego traktowania bez mojej zgody. Uchiha jednak nawet na mnie nie patrzył. Całował mnie i podgryzał z zamkniętymi oczami, jakby była to najważniejsza czynność na świecie.
            Wyglądał jak wygłodniałe zwierzę. Ta myśl przeraziła mnie jeszcze bardziej niż moja bezbronność i brak siły do walki. Zaczęłam wierzgać i kopać, a mimo to nie udało mi się nawet mu przerwać. Serce biło mi jak szalone, wypełnił mnie strach i złość, że znowu mam kłopoty, że znowu jestem w sytuacji bez wyjścia.
            Miałam krzyczeć? Jak by to wyglądało? Jeszcze kilka godzin temu nie przeszkadzało mi leżenie z nim. Wtedy jednak nie zachowywał się jak napalony maniak. Kopnęłam jeszcze raz, mocniej. Uchiha zwolnił minimalnie uścisk na moim brzuchu i nadal nic nie robiąc sobie z moich protestów, bezceremonialnie chwycił moją pierś, jednocześnie jeszcze mocniej przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.
            Zacisnęłam zęby, tracąc jasność umysłu. Przy prawym uchu słyszałam, jak Sasuke zaciąga się moim zapachem, a zaraz potem ponawia pocałunki. Jego ręka zaczęła wykonywać okrężne ruchy. Tego było już za wiele.
            Opuszczonymi w dół rękami wykonałam pieczęci.
            - Inferuno Genkotsu! – krzyknęłam. Uchiha odskoczył ode mnie, poparzony, a ja w ciągu sekundy wstałam do pozycji kucającej, z jedną płonącą dłonią wyciągniętą przed siebie. W namiocie panował półmrok, więc dzięki niej mogłam dokładniej przyjrzeć się twarzy chłopaka. – Co cię napadło?! – zapytałam przestraszona, widząc w jego oczach furię i pożądanie. Przełknęłam ślinę. Widok atramentowych oczu Sasuke w takim wydaniu w każdej innej sytuacji przyprawiłby mnie o zwiotczenie nóg. Ale nie teraz.
            Ramiona Uchihy zaczynały krwawić, a jego wzrok i tak był całkowicie skupiony na mnie.
            - Przecież tego chcesz – rzucił oskarżycielskim tonem, nie ruszając się z miejsca. Patrzył na mnie dzikim wzrokiem, jak zwierzyna na swoją ofiarę. Nie podobało mi się to. To nie był Uchiha, jakiego znałam.
            - Chcę. Ale nie w ten sposób – odparłam, przedłużając trwanie jutsu, by trzymać chłopaka na dystans. Miałam ochotę się rozpłakać od nadmiaru szargających mną uczuć.  
            Nastała cisza. Uchiha spuścił wzrok, przez co uwydatniło się, jak szybko oddycha. Jego czoło zalśniło od potu w blasku płomieni. Zmarszczyłam brwi, gdy wykonał drobny ruch w moją stronę.
            Płomień na mojej dłoni zalśnił jaśniej, na znak, by się nie ruszał.
            - Daj mi spróbować... jeszcze raz – wyszeptał chłopak niskim głosem, podnosząc na mnie swój wzrok. Nie był już szalony, ale nadal tak intensywny, że aż przerażający. Uchiha nigdy tak na mnie nie patrzył.
            Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Płomień zgasł. Nie chciałam podpalić namiotu czy naszych włosów. Nastał mrok, w którym skrzyły się tylko czerwone oczy Uchihy.
            Chłopak pochylił się, by mnie pocałować, ale nie tak, jak po raz pierwszy, zanim zasnęłam. Tym razem był to zachłanny, dominujący i pozbawiony uczuć pocałunek, do którego on sam zdawał się nie przywiązywać żadnej wagi.
            W moich oczach zebrały się łzy. To nie tak miało być.
            Nie zdając sobie sprawy z tego, co robię, uniosłam wolną rękę i wymierzyłam brunetowi siarczysty policzek. Oderwał się ode mnie, opadając na śpiwór i lądując opartym na przedramionach. Miałam ciut więcej siły niż przeciętna dziewczyna.
            Łzy zaczęły ściekać po moich policzkach. Nie wiedziałam, czy to moje wygórowane wymagania, marzenia, miłość, niedawne zetknięcie ze śmiercią czy potworny sen, ale wszystko w moim życiu momentalnie się zawaliło. Uchiha był kimś innym, niż myślałam. Niż miałam nadzieję.
            - Nie całuj mnie. Nigdy więcej. – Zimny ton mojego głosu nawet mnie samą przyprawił o dreszcze. Chłopak zmarszczył brwi.
            - Nigdy? – powtórzył, a jego pomruk zabrzmiał jak groźba.
            - Nie. – Odwróciłam głowę, by nie patrzeć na to, co leżało przede mną, ale już nie było moim przyjacielem.
            - Jak chcesz – odwarknął, zrywając się na równe nogi i wychodząc na zewnątrz, odrzucając przy okazji na bok ciężką płachtę namiotu. Rzuciłam wzrokiem na jego plecy i zaraz złapałam się za serce, widząc przebłysk płonącego obozowiska Himanako i kłębów dymu spowijających odchodzącego Uchihę. W tle zaskrzeczał znajomy już ptak.
            Obudziłam się, czując czyjąś rękę na głowie. Nie ruszyłam się, zszokowana.
            Niestety, sny miały to do siebie, że dopiero po pewnym czasie wydawały się tak nieprawdopodobne, że aż głupie. Podczas snu nie myślało się o tym, co się robi, po prostu działało się na instynkt. Nie zważało się na drobne niedociągnięcia otoczenia i dopiero po całkowitym przebudzeniu, gdy można było porównać dziwaczną marę z wyraźną, normalną, trzeźwą rzeczywistością, można było nabrać do tego wszystkiego pewnego dystansu.
            Nieraz po obudzeniu płakałam w afekcie, przypominając sobie okropne obrazy, które widziałam. Nieraz śmiałam się z dziwaczności rzeczy, które mnie w snach spotykały. Pierwszy jednak raz w życiu po moim policzku spłynęła mała łza ulgi. To wszystko było snem. Nic się nie stało.
            Wszystko można było jeszcze zmienić. Uchiha był bezpieczny. Te okropieństwa były tylko  wytworami mojej chorej wyobraźni. Wszystkie, od niebezpieczeństw, po natarcie na mnie mojego partnera.
            Czy naprawdę moje myśli były w stanie podsunąć mi taki rozwój wypadków? I co najważniejsze: dlaczego? Bałam się takiego Uchihy, czy wręcz przeciwnie, podświadomie marzyłam o tym, by znaleźć się w takiej sytuacji? Może inaczej – spodziewałam się tego?
            Nie, na pewno nie myślałam o Sasuke w ten sposób. Po prostu shinobi nigdy nie unikał kontaktu ze mną i tym samym najmniejszym gestem przyprawiał mnie o dreszcze i zakłopotanie. Gdzieś głęboko w podświadomości czułam, że przez własny strach i niedoświadczenie nie spełnię jego oczekiwań.
            Z wciąż zamkniętymi oczami wsłuchałam się w odgłosy dookoła. Na zewnątrz szałasu było dość głośno, pewnie plemię znowu jadło coś przy ognisku. Czułam na twarzy, że w namiocie jest trochę zimniej. Musiał nastać wieczór, bo paliła się świeca w kolorowym lampionie pod sufitem szałasu.
            Obok mnie poczułam chakrę Uchihy. Nie była jednak tak chaotyczna i zmienna jak zwykle, a znacznie delikatniejsza i bardziej poskromiona. Albo był zmęczony po wielu wykonanych jutsu, albo nad wyraz spokojny. Nie wyczuwałam jednak żadnych ruchów.
            Otoczyłam się ramionami i ukryłam ziewnięcie, przykrywając się po cichu śpiworem. Moje sny były straszne i znów czułam się źle. W dodatku czekała mnie poważna rozmowa z moim partnerem. To wszystko mnie przerastało. Miałam ochotę na słodycze, herbatę i kąpiel, a nie na siedzenie w zimnie i prawdopodobnie kolejną kłótnię z Sasuke. Nie mógł powiedzieć mi po prostu, na czym stoję i czego chce, tylko musiał mnie pocałować i zostawić z tym zakłopotaniem i zdziwieniem, a potem wrócić i nic nie mówić? Z drugiej strony... pewnie nawet nie wiedział, że już nie śpię. Mimo to nie chciałam na razie się ujawniać. Wciąż nie wiedziałam, co mu powiedzieć.
            „Hej, Sasuke. Chyba cię kocham, wiesz? Pocałuj mnie jeszcze raz.” To nie było wcale takie proste. Tego typu odważne słowa musiał najpierw powiedzieć chłopak, czyż nie? No i nie wiadomo, czy nie miał zamiaru się na mnie rzucić, jak we śnie. Lub powiedzieć, że to wszystko pomyłka i tak naprawdę to nie chce ze mną być.
            Czy naprawdę mógł mi to zrobić? Westchnęłam, wspominając jego słowa po wylądowaniu w Yuki no Kuni:
            Krytykując się tak ostro, obrażasz i siebie, i mnie, i mój gust.
            Czemu… ciągle widzisz we mnie rywala, a nie kompana?
            Nie chodzi o misję. Chodzi mi o ciebie.
            Chyba wiesz, że zawsze mogę ci pomóc. Nawet, jeśli tego nie chcesz, to ci pomogę.
            Mam gdzieś los i tych ludzi. Ty jesteś ważniejsza. Najważniejsza.
            O ile łatwiej żyłoby się z potwierdzeniem tych słów. Jak wspaniale byłoby ustalić coś wreszcie i odnosić się do siebie bez tej zasłony, ściany, masek i udawania. Naprawdę czułam się z nim szczęśliwa, naprawdę chciałam z nim być i naprawdę pragnęłam jego szczęścia.
            Czemu więc w tej chwili bałam się wstać i na niego spojrzeć? Dlaczego, do cholery, przedkładałam własną dumę nad nadzieję? Serce już waliło mi jak szalone, mimo że nie podjęłam żadnej decyzji. Co miałam robić? Wyznać swoje uczucia? Czekać na jego ruch? Wstać, ale nic nie mówić? Zapytać go, co on na to? Udawać, że nic się nie stało? Chciałam tylko go zobaczyć, przytulić się i uciec z tego potwornego miejsca, a świat i los jak zwykle robiły to wszystko tak skomplikowanym.
            Zebrałam się w duchu i podniosłam się na ramionach, co okazało się znacznie trudniejsze niż w moim śnie. W namiocie istotnie było dość jasno, a wszystko przez lampę u sufitu rzucającą ciepłe, żółtawe światło. Uchiha siedział na kocu w miejscu, którego nie zajmował śpiwór, i medytował. Miał rozwichrzone włosy i zaróżowioną twarz. Musiał wrócić niedawno.
            Spojrzałam w bok. Obok jego rzeczy stał mój plecak, a zaraz koło niego, na kocu, leżały moje ubrania i zwoje, które zmoczyłam. Musiał je przynieść, gdy spałam.
            Zerknęłam znów na niego, a nasze spojrzenia się spotkały. Serce zaczęło tłuc w mojej piersi tak mocno, że byłam niemal pewna, że on też je słyszy. Otworzyłam usta, ale nic się z nich nie wydostało. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, ja oszołomiona jego ciemnymi oczami, a on widocznie zamyślony i zmęczony. Po chwili spuścił wzrok i przeniósł go na mój plecak.
            - Przyniosłem twoje rzeczy – powiedział ochrypłym głosem, i zaraz odchrząknął, by go poprawić.
            - Aah. A-arigato – odparłam, otulając się śpiworem. Nadal byłam w samej bieliźnie. – Podasz mi... moje ubrania? – zapytałam, a Sasuke zamrugał.
            - Po co?
            - Muszę na chwilę wyjść. – Czułam, że się czerwienię. Odwróciłam wzrok.
            - Nie wychodź na ten mróz. Przyniosę ci czego potrzebujesz -  zapewnił, nie ruszając się z miejsca. Wyglądał jak posąg.
            - Nie rozumiesz – stęknęłam, wyciągając się do przodu i chwytając w końcu moje ciuchy. – Muszę iść... do łazienki.
            - Hn – skwitował Uchiha, zdejmując kurtkę.
            Wcisnęłam na siebie bluzkę i spodnie, potem skarpety, buty, rękawiczki i kurtkę. Zastanawiałam się, jak Himanako zorganizowali w tym śniegu kwestie sanitarne. Widząc, jak Uchiha zdejmuje okrycie i szpera we własnych rzeczach, coś przyszło mi do głowy.
            - Czy... mamy inny namiot?
            Shinobi spojrzał na mnie i westchnął.
            - Nie wiem, jak z twoim, ale ten należy do Himanako. Swój oddałem jakiejś kobiecie. Urodziła wczoraj dziecko i musiała się rozbić dalej od obozu, bo niemowlę wrzeszczy i budzi wszystkich – odparł szybko chłopak, najprawdopodobniej myśląc o tym problemie już wcześniej.
            - Aha. No dobrze – mruknęłam idiotycznie, otwierając płachtę od namiotu. – Eee… pa.
            Uderzył we mnie zimny wiatr. Nad drzewami rozpościerała się pomarańczowa łuna zachodzącego słońca. Ludzie  z Himanako śpiewali i dyskutowali przy ognisku, zupełnie nic nie robiąc sobie z mojej obecności. Wokół czuć było wilgoć i dym połączony z pieczonym mięsem.
            Zwykle las kojarzył mi się z huczeniem sów i świerszczami na drobnych polanach pomiędzy drzewami. Ten las był inny. Biła od niego tajemniczość, wrogość i chłód. Co jakiś czas zawył wilk, jednak przez większość czasu słychać było z oddali pojedyncze, wrzeszczące bez powodu ptaki.
            Gdy wróciłam do namiotu, Sasuke czytał jakiś zwój. Był w krótkim rękawku i zdawał się specjalnie trzymać z daleka od śpiwora, w którym do tej pory spałam. Z ponownie bijącym jak dzwon sercem podeszłam do moich rzeczy, przeszukując zwoje z nadzieją.
            - Dwóch brakuje – mruknęłam pod nosem, znowu mentalnie bijąc się po głowie za głupotę i targanie większości rzeczy ze sobą.
            - Przyniosłem wszystkie, jakie znaleźli – odparł brunet spokojnie. Nie oderwał wzroku od lektury.
            Mimo wszystko wśród moich pakunków był zwój z namiotem, karimatą i śpiworem. Odetchnęłam z ulgą. Nie wiedziałam, czy z powodu braku przymusu spania z Uchihą, czy przez możliwość odwleczenia ważnej rozmowy. Napięcie między nami dało się niemal kroić nożem.
            Nie musiałam nawet rozgryzać palca. Za źródło krwi posłużyło mi piękne pęknięcie na palcu prawej ręki, prawdopodobnie skaleczenie od chwytania się kamieni w rzece.
            Uderzyłam otwartą dłonią o papier. Nic. Uderzałam jeszcze kilka razy, w każdy symbol po kolei, ale nic z tego.
            - Kusooo! – warknęłam, rozgryzając sobie jednak palec i rozsmarowując krew na materiale. Nadal nic.
            - I co się teraz stanie z tymi rzeczami? – usłyszałam nad uchem glos bruneta. Był tak niespodziewanie blisko, że aż odskoczyłam. Serce i oddech straciły zupełnie naturalny rytm.
            - Nie wiem, nigdy mi się coś takiego nie zdarzyło. – Zwinęłam zwój, mając nadzieję wykombinować coś później i notując w myślach, by nigdy nie poddawać atramentowego pisma na działanie wody. – Być może przepadły.
            - Co tam miałaś? – spytał Sasuke, odchodząc kawałek i chowając swój przeczytany zwój do torby. Miałam wrażenie, że on także przeciąga tę neutralną rozmowę, byleby tylko nie zaczynać tej drugiej. Byle nie podejmować decyzji.
            - Namiot, karimatę i śpiwór, a w reszcie część ubrań i broni... – Rzuciłam się, by przeszukać zwoje. – Uff, na szczęście bo miałam w plecaku.  – Przygryzłam wargę na samą myśl, że musiałabym zlecać wykonanie kolejnego kija. Zaczynało mi się robić już cieplej. Zadziwiające, że grube namioty i naczynia z ciepłą wodą potrafiły zapewnić taką temperaturę w samotnym, niedużym szałasie.
            Zdjęłam kożuch i położyłam go na swoim plecaku, przy okazji przypominając sobie o jego zawartości.
            - Chyba pójdę po wrzątek i zrobię herbatę. Ciekawe, czy słyszeli o czymś takim. – Uśmiechnęłam się lekko, wyjmując pakunek.
            Uchiha spojrzał na mnie poważnie. Jego wzrok aż krzyczał „wiem, co robisz, ale i tak przede mną nie uciekniesz”. Mimo to wyszłam bez szwanku – ale za to w pośpiechu - by przekazać jedną z herbat Hainie. Wróciłam dość szybko. Stanie na mrozie bez kurtki nie było już takie łatwe.
            - Haina przyniesie nam niedługo po porcji – mruknęłam, ponownie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Czułam się już całkiem dobrze. I nic dziwnego - przez cały dzień nie robiłam nic innego niż jedzenie i spanie. Mimo to nadal szczypały mnie rany i otarcia, bolały mnie stopy, a mięśnie co jakiś czas drżały niekontrolowanie.
            Shinobi siedział na śpiworze i opierał brodę na dłoniach trzymających zgięte kolano. Patrzył na mnie z dołu wyczekującym wzrokiem. Nie czułam się najbardziej komfortowo na świecie, ale zdecydowanie wolałam ten wzrok niż spojrzenie zapalczywego szaleńca. Westchnęłam, usadawiając się naprzeciwko. Chyba nie miałam wyboru.
            - Gdy przyszedłem... coś ci się śniło – zaczął shinobi, zupełnie zbijając mnie z tropu. Od razu przywołał mi na myśl ostatni sen, przez co ogarnęło mnie dziwne gorąco. Byliśmy sami, znowu, na śpiworze, a on mówił niskim, głębokim głosem. Przełknęłam ślinę. – Mówiłaś moje imię.
            Zamrugałam. Naprawdę mówiłam? Czemu? I co on insynuował?
            - Miałam koszmar. Nawet kilka – odparłam, bądź co bądź zgodnie z prawdą. – Były naprawdę... dziwne – westchnęłam. Sasuke nie przerwał mi, widocznie czekając na szczegóły. Nic dziwnego, w końcu podobno mamrotałam jego imię. – Pierwszy... był najgorszy. Coś zabiło plemię Himanako i podpaliło obozowisko, a ciebie porwał wielki ptak – wyrzuciłam z siebie, zdziwiona, że pamiętam ten sen aż tak dokładnie. Czytałam gdzieś, że sny pamięta się tylko wtedy, gdy są niedokończone, coś je nam przerwie. Tu jednak jeden sen był przerwany drugim.
            - Ptak? – zapytał chłopak z zainteresowaniem, jakby ten symbol coś mu mówił. – Jaki ptak?
            - Nie wiem, widziałam go tylko od tyłu. Ale był ogromny i czarny, mógł być krukiem – odparłam.
            W oczach Uchihy coś zaiskrzyło, nie wiedziałam jednak, czy ta informacja go ucieszyła, czy zaniepokoiła.
            - Coś ci to mówi? – zapytałam, unosząc brew. Ucieszyłam się w duchu, że rozmawiamy o moich dziwacznych snach, a nie o... no nie wiem... dziwacznych romantycznych relacjach dwóch psychicznych shinobi mających wpływ na ich przyszłe życie.
            - Nie do końca. Mów dalej.
            - Uhm. W drugim śnie, jak się zastanowić, też były ptaki. Goniły mnie na łące pełnej płonących kwiatów, zupełnie jak...
            Shimatta. Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że nie wtajemniczyłam jeszcze mojego partnera w skąpe plany dotyczące mojej rodzinnej świątyni. Nie zdążyłam ugryźć się w język.
            - ...jak?
            - Jak w nazwie świątyni... w Kraju Ognia – wybrnęłam, starając się nadać mojemu głosowi jak najbardziej neutralny ton. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że póki niczego nie ustalę z Uchihą na temat nas, nie mam ochoty mówić mu nic więcej. To były wyłącznie moje sprawy.
            - Nigdy nie słyszałem – przyznał cicho. Uniosłam brew. Przy jego oczytaniu i wszędobylskości taka odpowiedź była co najmniej dziwna. – A trzeci sen? – zapytał, poprawiając swoją pozycję do siadu ze skrzyżowanymi nogami.
            Moją całą sylwetkę przeszył dreszcz, a policzki spłonęły rumieńcem. Wnet przypomniało mi się wszystko to, co ten „zły” Sasuke mi robił... i... nie wydawało się to teraz aż takie straszne.
            Co gorsza, moja reakcja na pytanie była na tyle widoczna, że Uchiha ją zauważył i natychmiast pochylił się z zainteresowaniem w moją stronę.
            - N-nie było trzeciego snu – skłamałam. Nawet mnie mój głos nie przekonał. Żałosne.
            - Mówiłaś „kilka”, czyli więcej niż dwa – zauważył słusznie chłopak z lekkim uśmiechem. Znowu skarciłam się w myślach za swoją głupotę. Nie dość, że zdradziłam liczbę snów, to jeszcze ponumerowałam je chronologicznie tak, że było pewne, że to ten ostatni, tajemniczy sen, sprawił, że mruczałam imię Uchihy.
            - W-wydawało ci się. – Wypuściłam powietrze z płuc. Byłam w pułapce. Co miałam powiedzieć? Już wiedział, że coś ukrywam. Musiałam szybko coś wymyślić.
            - Nie sądzę – mruknął, przechylając głowę w jedną stronę. Jego wyraz twarzy zdradzał skupienie, ale i zadowolenie z siebie. Przeklęty detektyw Uchiha na tropie.
            - N-no dobrze... więc... też byłeś w niebezpieczeństwie.
            - Mhm.
            - I... i-i... i było dużo krwi. Biegłam, by ci pomóc.
            - I co dalej? – Shinobi oparł policzek na ręce wspartej o kolano i patrzył na mnie tym przeszywającym na wskroś, wyprowadzającym z równowagi wzrokiem.
            - Wtedy użyłam Katona, w-walczyliśmy, było naprawdę gorąco – zaśmiałam się, choć nawet w moich uszach zabrzmiało to sztucznie.
            - Nie wątpię – uśmiechnął się Uchiha, wstając lekko, by pochylić się ku mnie. Ja natomiast odchyliłam się nieznacznie do tyłu.
            - Sprośnik – prychnęłam, rozumiejąc nagle, czemu się ze mnie śmieje. No tak. Dla niego to było bardzo zabawne. Ja umierałam za to ze wstydu i zdenerwowania.
            - Ja? To ty masz takie sny. – Kącik jego ust uniósł się jeszcze bardziej, a jego ciemne oczy zaszły mgłą, gdy ponownie zbliżył się do mnie. Przez moment nie byłam pewna, czy pamiętam o oddychaniu.
            - To przez ciebie! – warknęłam, wstając do klęku, by nasze spojrzenia były mniej więcej na tym samym poziomie. – Całujesz mnie bez uprzedzenia a potem znikasz, a ja nie wiem, co o tym myśleć! – krzyknęłam mu w twarz z żalem w głosie, którego mimo woli nie umiałam ukryć.
            Dopiero po chwili zorientowałam się, że równie dobrze mogłam się przyznać do zarzucanych mi sprośnych snów. Zamrugałam powoli i opadłam tyłkiem na śpiwór, chowając twarz w dłoniach i pochylając się do przodu.
            Chciałam zwinąć się w kłębek jak kot i zniknąć. Umrzeć. Spłonąć ze wstydu.
            - Jestem beznadziejna – mruknęłam do siebie.
            Poczułam na głowie dłoń. Sasuke poczochrał mi włosy. Dopiero teraz skojarzyłam ten gest. To to mnie obudziło. Przyszedł, zobaczył mnie śpiącą i pogłaskał mnie po głowie, przerywając mój koszmar. No, prawie koszmar. Czy zrobiłby tak, gdyby nie chciał ze mną pogadać o tym pocałunku? Jakbym się dla niego wcale nie liczyła?
            Może nie była to deklaracja uczuć, na jaką miałam nadzieję, ale zawsze coś.
            - Mam cię więcej nie całować? – zapytał beznamiętnie brunet, a ja ze zdziwienia aż się podniosłam. To tak rozumiał ten problem? Że skołował mnie pocałunkiem? Że byłam zła?
            Spojrzałam na jego bladą twarz, osłoniętą czarnymi kosmykami, i atramentowe, bezdenne oczy. Od razu przypomniał mi się mój sen. W nim to ja, sama, mówiłam: „Nie całuj mnie. Nigdy więcej.” Teraz tak nie myślałam, ale... czy tak by nie było prościej? Zostać przyjaciółmi, rywalami, partnerami? Może niczego więcej nie chciałam, a tak naprawdę uderzyłam się w głowę lub nadal byłam chora.
            Nie. To nie wydawało się w porządku. Nie udałoby się to.
            - Nie chodzi o ten pieprzony pocałunek, nie jestem zła. Chodzi mi o to, co dalej, od teraz – odparłam z determinacją, marszcząc brwi. Serce wróciło do swego ulubionego marszu, tyle, że dwa razy szybszego. Musiałam się do tego przyzwyczaić, bo stawało się to normą przy patrzeniu Sasuke w oczy.
            - No więc się pytam, co dalej – westchnął brunet spokojnie. Miałam w tej chwili ochotę rozszarpać i jego, i jego opanowanie. To wszystko było tak cholernie w jego stylu.
            - Tylko ja mam prawo głosu? – zapytałam, przygryzając wargę ze zdenerwowania. Uchiha wydawał się coraz bardziej przytłaczający, dominujący. Mimo to, patrząc mu w oczy i czując jego energię, można było mieć wrażenie, że coś powstrzymuje. Jakby w środku niego był drugi Uchiha, starający się za wszelką cenę wydostać z tej skostniałej, bezemocjonalnej skorupy.
            - Aah. Dostosuję się.
            Zamrugałam z niedowierzaniem. Poczułam, jak coś zimnego ściska moje serce. Czy ja dobrze słyszałam?
            - Wszystko ci jedno?
            - Nie to powiedziałem – westchnął z lekką irytacją. Zachowywał stały dystans, starając się nie naciskać. Spostrzegłam, że ukradkiem zerka na moją przygryzaną wargę, a zaraz potem jego spojrzenie wraca do moich oczu. – Radzę ci jednak podjąć decyzję w miarę szybko.
            - Czemu? – zapytałam, czując, że coraz lepiej rozumiem, o co mu chodzi.
            - Bo to się źle skończy – uśmiechnął się lekko.
            - Czyli jak...?
            - Tak, jak ostatnio.
            Nabrałam powietrza w płuca. Chciał, bym się zgodziła, ale do końca liczył się z moim zdaniem. Zrozumiał, że oboje działaliśmy wcześniej pod wpływem chwili, emocji, więc teraz się powstrzymywał. Mimo to podjął już swoją decyzję i czekał na moją. I był gotowy ją uszanować.
            Jak... wspaniale to rozegrał.
            Spostrzegłam, jak mała odległość nas dzieli. Uchiha nie ruszał się, nie zdejmując przy tym ze mnie wzroku, więc pozostawał mi wewnętrzny dylemat. Mówić czy działać?
            Niewiele myśląc, uniosłam się trochę z kolan i zbliżyłam swoją twarz do jego własnej, a potem delikatnie musnęłam swoimi ustami jego policzek. Sasuke widocznie zadrżał, ale nic nie zrobił, by mnie złapać lub powstrzymać, jakby ten drobny gest był dla niego niewystarczającym zapewnieniem, że ma wolną rękę. Mimo to jego chakra jak na tacy pokazywała zdenerwowanie i niecierpliwość.
            Mówić czy działać?
            Odsunęłam się trochę, by jeszcze raz spojrzeć mu w oczy, po czym pocałowałam go mocno, owijając swoje ramiona wokół jego szyi.
            Nigdy nie byłam dobrym mówcą.
            

Obserwatorzy