Nieważne jak
bardzo tego nie chciałem – nadszedł poniedziałek. Zauważyłem, że przeżyłem z
Niko już okrągły tydzień, a mimo to nie spowodowała ona żadnej widocznej
katastrofy. Ba, żadnej na horyzoncie nie było widać. Lekko tylko mną wzdrygało
na myśl o środowej imprezie, na którą nie chciałem iść. A musiałem.
Poniedziałkowy ranek minął jak zwykle – ja całkowicie na nogach, Niko – zaspana.
Rozmawialiśmy przy śniadaniu, głównie o gotowaniu. Nie mieliśmy pojęcia, ile ze
sobą jeszcze wytrzymamy, ale warto było ustalić kilka zasad.
Pomijając ustalenia, że Niko miała
pierwszeństwo do łazienki, przed wejściem do pokoju współlokatora pukało się, a
gości nie spraszało się bez zapowiedzi, wszystko poszło gładko. Najważniejszym
punktem ustaleń było dzielenie posiłków. Ustaliliśmy, że obiadem Niko będzie
zajmowała się trzy razy w tygodniu. Ona, zwykle paradoksalnie wcześniej na
nogach, zadba, aby zawsze było „coś” na śniadanie, ja – nocny marek – na
kolację. W uzupełnieniu czterech kolejnych dni – zabierałem ją na obiad. Hn,
oczywiście, nie w formie randki. Jeszcze tego by brakowało.
Tak, jak mówiłem – w poniedziałek, po
obfitym śniadaniu, rozstaliśmy się. Niko obiecała wstąpić do Hokage i
dowiedzieć się, czy naprawdę musimy iść na tę imprezę, kto tam będzie,
jaki będzie miała charakter – i co dla niej najważniejsze – jak się ubrać. Eh.
Dziewczyny.
Ja z drugiej strony poszedłem poszukać
Kakashi’ego i ustalić z nim miejsca i godziny najbliższych treningów, bo w
niedzielę się z nim wcale nie widziałem. Od Gai’a, opiekującego się właśnie
Gaarą i Lee (bardziej Lee, broniąc go przed Gaarą) dowiedziałem się, że
szarowłosy wyruszył bez ostrzeżenia na misję rangi S i nie wiadomo, kiedy
wróci. Tak więc byłem zdany na siebie.
W drodze powrotnej zajrzałem na plac
budowy (raczej odbudowy) budynków zniszczonych w ataku, w tym mojego
mieszkania. Robotnicy się obijali, choć było ich sporo. Miałem nadzieję, że już
niedługo będę mógł się wprowadzić. Nie zostałem wpuszczony do budynku klanu, bo
w każdej chwili „mógł się zawalić”. Co oni, w takim razie, przez te wszystkie
tygodnie robili? Nie miałem pojęcia, ale na wszelki wypadek ich za to
ochrzaniłem. Wydałem majątek na opłacenie tak niekompetentnych ludzi.
Hn.
Ruszyłem do mieszkania z dłońmi w
kieszeniach. Rozglądałem się nieco po straganach, czy może nie kupić już czegoś
na kolację. Moją uwagę przyciągnął zapach ryb.
Do apartamentu dostałem się w miarę
szybko. Niko znowu siedziała na stole i nie wyglądało, aby była czymkolwiek
zajęta. Gdy mnie zobaczyła, odwróciła się w moją stronę z niewinnym
uśmieszkiem, jakby coś przede mną ukrywała. Warknąłem i odłożyłem drobne zakupy
na ladzie.
– Znowu siedzisz na stole… – westchnąłem,
chowając je do szafek i lodówki. Nie miałem już sił na walkę z nią. Była
kapryśna, wredna i strasznie lubiła, gdy się wściekałem. Wniosek – nie będę
tego robił.
– No i? – zapytała, jakbyśmy rozmawiali
o tym po raz pierwszy. Uniosła nogi i obróciła się tak, by siedzieć przodem do
mnie. Zmierzyłem ją zirytowanym spojrzeniem. Siedziała. Po prostu siedziała
na stole, któryś raz z kolei. Nie siedziała elegancko, normalnie, jak dama, ale
byle jak, z nogami szeroko rozkraczonymi, jak facet, i czekała na
kolejną kłótnię o nic.
–
Zejdź – burknąłem i odwróciłem się całkowicie ku niej, miażdżąc w pięści
papierową torebkę, w której przyniosłem parę owoców. Gdybym podszedł dwa kroki
bliżej, znajdowałbym się dosłownie między jej nogami. Dziewczyna uśmiechnęła
się tajemniczo i pochyliła w moim kierunku.
– Zmuś mnie… – wymruczała, choć z
pewnością nie miała tego na myśli.
Przewróciłem oczami, powstrzymując się
od zrobienia czegoś niehumanitarnego. Rzuciłem w nią papierową kulką, po czym ominąłem
stół i ruszyłem do swojej sypialni. Niko oberwała w czoło. Złapała papier w
drobną garść i przechyliła głowę, po czym obróciła się, ciskając we mnie „pociskiem”.
Ja widząc, że nie mam innego wyjścia, aby doprowadzić ją do porządku, obróciłem
się na pięcie, podszedłem z powrotem do stołu i popychając jej ramię –
zrzuciłem ją z niego.
Odgłos jej durnego tyłka uderzającego o
podłogę połączony z jej zaskoczonym okrzykiem naprawdę mnie usatysfakcjonowały.
Widok Niko masującej sobie dyskretnie pośladki również był bezcenny. Patrzyłem
na nią przez chwilę z lekkim uśmieszkiem, aż zrozumiałem, co robię. Ruszyłem
jednak do swojego pokoju w o wiele lepszym humorze.
Tak mniej lub więcej minęły nam kolejne
dni. Kakashi’ego jak nie było, tak nie było. Mieliśmy dość walk między sobą na
jakiś czas, więc jedyne, co robiliśmy w ramach treningu, to
drobne sparingi taijutsu, trenowanie rzutów kunai’ami i shurikenami oraz
kontrolowanie chakry. Mieliśmy jednak inne wyobrażenia co do tych spraw.
Ja trenowałem na własną rękę. Taijutsu
– jasne, ale z zasadami. Rzuty – dobrze, ale do tarcz. Ninjutsu – rozwijanie
zasięgu Katona. Niko ze zirytowaniem patrzyła na mnie, jakbym urwał się z
choinki. Miała jednak inne poglądy. Chore poglądy. Taijutsu – wszystkie
chwyty dozwolone, jak w prawdziwej walce. Jasne. Tylko że to ona zwykle
obrywała. Rzuty – pewnie, tyle że jej ruchomym celem, wbrew sobie, stawałem
się ja sam. Jakby tego było mało, nie mogłem się jej odpłacić, by nie
prześladował mnie potem widok jej ran. Chakra – dla niej jej źródłem była
medytacja. Po prostu żałosne.
Nie obyło się bez prawdziwych wojen,
ale w końcu taijutsu trenowaliśmy według Niko, a rzuty na dwa sposoby. W zamian
dziewczyna odpuściła sobie wciąganie mnie w medytację. Przynajmniej na
razie.
Opowiedziała mi, jakie informacje
wyciągnęła od Hokage. Na imprezie musieli być wszyscy genini i chuunini.
Jounini byli na misjach, a i tak większość nie poszłaby z własnej woli.
Eleganckie stroje nie były obowiązkowe. Wszyscy traktowali to jak
najnormalniejsze spotkanie, tyle, że z muzyką i masą darmowego jedzenia.
To było nie do uniknięcia.
– Pospiesz się, bo się spóźnimy –
warknąłem, waląc pięścią w drzwi do łazienki. – Przez ciebie – dodałem po
chwili.
– Chwilunię! – dosłyszałem stłumiony głos.
Podrapałem się ze zirytowaniem w szyję. Mówiła tak od trzech minut.
Odszedłem
od drzwi i położyłem się na swoim łóżku. Nie powiedziała mi, gdzie jest
impreza, przez co musiałem na nią czekać. Bardzo sprytne.
Poprawiłem pasek, patrząc w sufit.
Miałem na sobie ciemne spodnie, sportowe buty i czarną koszulę z długimi
rękawami. Nie bawiłem się w strojenie ani przylizywanie włosów. Jedyne, o co mi
chodziło, to to, aby ludzie się mnie nie czepiali i bym mógł spokojnie siedzieć
w ciemności, niezauważony. Oczywiście nie miałem zamiaru się tam bawić.
Westchnąłem. Szkoda, że kunoichi nie
miała takiego podejścia. Zaraz pewnie wyjdzie umalowana i wyperfumowana od stóp
do głów tak, że będę musiał iść za nią w trzymetrowej odległości.
Mój potok myśli przerwało skrzypnięcie
klamki.
– Idziesz czy śpisz? – uśmiechnęła się
dziewczyna. Usiadłem. – Jak chcesz, to mogę cię zanieść, tylko się nie wierć. –
Podeszła bliżej, unosząc ręce, jakby chciała mnie przestraszyć. Przeszły mnie
ciarki. Ale nie z tego powodu. Jej wygląd… tego się zupełnie nie spodziewałem.
Miała na sobie prostą, czarną spódnicę
do kolan, brązową bluzkę zsuwającą się z ramion i kozaki na obcasie. Nie
dostrzegłem na jej twarzy śladu makijażu, pewnie dlatego, że jej lekko śniada
cera była bez niedoskonałości. W połączeniu z jej błyszczącymi, zielonymi
oczami i brązowymi, lśniącymi włosami, całość dawała… niesamowity efekt.
Zacząłem się zastanawiać, czy mogę się
przyzwyczaić do tych dreszczy, których tak dawno nie czułem.
Zamrugałem kilka razy, ale dziewczyna
nie zniknęła, co kazało mi wątpić w hipotezę, że to był sen. Ociężale wstałem z
łóżka i przeczesałem swoje włosy palcami.
– Możemy? – mruknąłem ponaglająco i machnąłem
ręką w stronę drzwi. „Panie przodem”, chciałem dodać, ale Niko się nie ruszyła.
Chrzanić zwyczaje.
– Chcesz tak iść na imprezę? –
zapytała zdziwiona, podpierając się pod boki. Przystanąłem w połowie drogi do
drzwi. Odwróciłem tylko głowę.
– Coś nie tak? – wycedziłem przez zęby,
ale nadal bardzo uprzejmie.
– Oh, drobnostka. – Szatynka
podeszła do mnie, stanęła dość blisko, więc poczułem słodką woń jej perfum.
Jakieś owocowe. Otrząsnąłem się i skoncentrowałem na tym, co ona robi z moją czarną
koszulą. Kunoichi, jak gdyby nigdy nic, rozpięła dwa najwyższe guziki, lekko
rozchylając kołnierz koszuli na boki tak, że widać było większą część mojej szyi.
– Teraz dobrze. – uśmiechnęła się i ruszyła przed siebie.
Co to miało być?
Czy ona sugerowała, że poprzednio
wyglądałem zbyt... sztywno? Czy w ciągu ostatnich kilku dni otrzymała miano
odzieżowego guru? Czy może po prostu chciała mnie zdenerwować? Hn, może chciała
mnie tylko dotknąć.
Eh. Uchiha, nie mierz ludzi
swoją miarą.
Przewróciłem oczami, prychnąłem pod
nosem, gasząc w swoim pokoju światło i wychodząc za nią z apartamentu.
Na zewnątrz było już chłodniej, niż za
dnia. Powoli się ściemniało, a uliczne latarnie powoli zapalały się. Na niebie
nie widać było jeszcze żadnych chmur, co zapowiadało piękną, gwieździstą noc.
Przeszliśmy szybkim krokiem w kierunku wskazywanym przez Niko. Do ostatniej
chwili nie wiedziałem, dokąd zmierzamy. Po około trzech minutach spaceru
ukazała mi się słabo oświetlona sala w jednym z wielu pawilonów w Konoha.
Wnętrze obejrzeliśmy przez duże, niemal
wystawowe okna, po czym niepewnie weszliśmy do środka. W tłumie ludzi trudno
było odnaleźć znajome twarze. Przeszliśmy pod ścianą do bezpiecznego i mniej
zatłoczonego miejsca. W zacienionym kącie znaleźliśmy dwa wolne fotele
oddzielone od siebie małym stolikiem. Rozparłem się w jednym z nich, bacznie
obserwując rozwój imprezy, która widać rozpoczęła się już dawno i trwała w najlepsze.
I bardzo dobrze. Mogłem tu przesiedzieć kilka godzin. Jeszcze jakiś drink i...
Niko standardowo usiadła na stoliku,
zarzucając jedną nogę na drugą, co poskutkowało tylko morderczym spojrzeniem z
mojej strony.
Sala była duża, skromnie urządzona. Na
drewniany parkiet rzucały światło powieszone równomiernie przy ścianach
kinkiety, gęściej zebrane przy niewielkim podeście na drugim końcu sali.
Używana była pewnie do przemówień lub koncertów. Nie znałem się w ogóle na muzyce,
toteż zignorowałem ją, patrząc dalej.
Przy jednym z wielu stołów szwedzkich
zauważyłem odwróconych tyłem Kibę i Chouji’ego, którzy pewnie przyszli się tu
tylko nażreć. Pod ścianą stała reszta tych normalniejszych shinobi. Neji
z założonymi rękoma badał wzrokiem tłum, Shino robił nie wiadomo co – przez
jego okulary trudno było cokolwiek stwierdzić a Shikamaru siedział w
identycznym fotelu jak ja sam, szemrząc coś pod nosem. Lekko uśmiechnąłem się
na widok ich ubrań, które były niemal tak ciemne jak moje. Przeszedłem wzrokiem
dalej. Naruto i Lee ganiali się po sali i krzyczeli coś niemądrego, grupka
dziewczyn stała w kącie i plotkowała. Lub – co gorsza – planowała wyciąganie nieszczęsnych
shinobi do tańca. Wśród nich były Sakura, Ino, Tenten i Hinata. Temari stała
gdzieś dalej, równie mało zainteresowana tańcami, skoncentrowana na rozmowie z
Kankuro. Nie można było jednak nigdzie znaleźć Gaary, który pewnie olał
całe to bzdurne wydarzenie.
Powinienem wziąć z niego przykład, ten
jeden raz.
Poza nielicznymi znajomymi w sali była
masa ludzi, których miałem nieszczęście widzieć w swoim życiu pierwszy raz. W
dodatku zbierało się ich coraz więcej, bo wcale nie przyszliśmy jako ostatni.
Zakończyłem swoje obserwacje, po czym
przeniosłem wzrok na Niko. Siedziała ona tak po prostu, ze wzrokiem wbitym w
podłogę, stopami ruszającymi się w rytm muzyki. Nie wyglądała na smutną ani
wesołą, rozmyślała bóg wie o czym.
Na początku się zdziwiłem, że tak
denerwująco energiczna osoba nie pognała do swoich znajomych i nie zaczęła
planować jakiegoś zamieszania, ale zaraz potem przypomniało mi się, że tak na
dobrą sprawę, to ledwo znała tu kogokolwiek poza mną.
Nagle moje wędrujące po pomieszczeniu
spojrzenie spotkało oczy Shikamaru. Uśmiechnąłem się kpiąco, na co Nara
odpowiedział mi tylko ziewnięciem, jednak po chwili podniósł się z fotela i
podszedł do nas. Na jego widok twarz Niko rozjaśniała. Musiałem to
zauważyć.
– Modnie spóźnieni, jak widzę –
westchnął Nara, siadając na drugim fotelu. – Stary… ale nudy.
– No – odpowiedziałem mu, nie odrywając
wzroku od mas ludzi. Nie chciałem patrzeć w prawo, na siedzącą na stole Niko.
Od jej postawy jej spódnica do kolan lekko podjechała w górę. Wolałem się nie
dekoncentrować. Jej nogi były bardzo blisko mnie.
– Fajnie wyglądasz – uśmiechnęła się.
Spojrzałem na nią ukradkiem, by zrozumieć, że mówi do Shikamaru. Znudzony,
wróciłem do rozmyślań. Skomentowała tak nie tyle jego ubranie, co rozpuszczone
włosy, które tak ona, jak i ja widzieliśmy pierwszy raz.
– Weź przestań. To jakaś porażka –
mruknął Shikamaru, opierając się łokciem o stolik, blisko jej nóg.
– To czemu tak się uczesałeś?
– Jedno słowo: Temari. – W jego głosie
słychać było zirytowanie i żal. Uśmiechnąłem się lekko. Co to miało znaczyć? –
Zabrała mi wszystkie gumki. A sklepy o tej porze są zamknięte.
Omal nie powiedziałem mu, jakie to było
żałosne.
Przeniosłem wzrok na rodzeństwo z
Suna-gakure, a blondynka w dwóch warkoczykach w tym samym momencie spojrzała na
nas. Uśmiechnęła się do Nary.
– Ojejej... – zaśmiała się Niko,
czochrając go. Shinobi odpędził z pobłażliwym uśmiechem, odchylając się do tyłu.
– Ktoś tu chyba wpadł po uszy!
– Nie, nie… chyba nie aż tak… – mruknął
Shikamaru, próbując doprowadzić swoje włosy do porządku. – Ona jest momentami
nie do wytrzymania...
– Mam podobnie, tyle że nie momentami –
wtrąciłem, nawet na nich nie patrząc, ciągle rozparty wygodnie w fotelu. Niko
prychnęła na mnie jak kot, ale dalej słuchała.
– …co oczywiście nie znaczy, że nie
jesteśmy razem...
Rzuciłem Niko rozbawione spojrzenie, na
co dziewczyna uniosła brodę z wyższością, patrząc na mnie zuchwale spod
ciemnych rzęs. Zupełnie jakby mówiła: to ich sprawa, my jesteśmy inni.
Przytaknąłem delikatnie, wsłuchując się
w rytmiczne dudnienie tandetnej muzyki.