17 sierpnia 2007

Rozdział XIII - "Przeklęta środa"


Nieważne jak bardzo tego nie chciałem – nadszedł poniedziałek. Zauważyłem, że przeżyłem z Niko już okrągły tydzień, a mimo to nie spowodowała ona żadnej widocznej katastrofy. Ba, żadnej na horyzoncie nie było widać. Lekko tylko mną wzdrygało na myśl o środowej imprezie, na którą nie chciałem iść. A musiałem. Poniedziałkowy ranek minął jak zwykle – ja całkowicie na nogach, Niko – zaspana. Rozmawialiśmy przy śniadaniu, głównie o gotowaniu. Nie mieliśmy pojęcia, ile ze sobą jeszcze wytrzymamy, ale warto było ustalić kilka zasad.
        Pomijając ustalenia, że Niko miała pierwszeństwo do łazienki, przed wejściem do pokoju współlokatora pukało się, a gości nie spraszało się bez zapowiedzi, wszystko poszło gładko. Najważniejszym punktem ustaleń było dzielenie posiłków. Ustaliliśmy, że obiadem Niko będzie zajmowała się trzy razy w tygodniu. Ona, zwykle paradoksalnie wcześniej na nogach, zadba, aby zawsze było „coś” na śniadanie, ja – nocny marek – na kolację. W uzupełnieniu czterech kolejnych dni – zabierałem ją na obiad. Hn, oczywiście, nie w formie randki. Jeszcze tego by brakowało.
        Tak, jak mówiłem – w poniedziałek, po obfitym śniadaniu, rozstaliśmy się. Niko obiecała wstąpić do Hokage i dowiedzieć się, czy naprawdę musimy iść na tę imprezę, kto tam będzie, jaki będzie miała charakter – i co dla niej najważniejsze – jak się ubrać. Eh. Dziewczyny.
        Ja z drugiej strony poszedłem poszukać Kakashi’ego i ustalić z nim miejsca i godziny najbliższych treningów, bo w niedzielę się z nim wcale nie widziałem. Od Gai’a, opiekującego się właśnie Gaarą i Lee (bardziej Lee, broniąc go przed Gaarą) dowiedziałem się, że szarowłosy wyruszył bez ostrzeżenia na misję rangi S i nie wiadomo, kiedy wróci. Tak więc byłem zdany na siebie.
        W drodze powrotnej zajrzałem na plac budowy (raczej odbudowy) budynków zniszczonych w ataku, w tym mojego mieszkania. Robotnicy się obijali, choć było ich sporo. Miałem nadzieję, że już niedługo będę mógł się wprowadzić. Nie zostałem wpuszczony do budynku klanu, bo w każdej chwili „mógł się zawalić”. Co oni, w takim razie, przez te wszystkie tygodnie robili? Nie miałem pojęcia, ale na wszelki wypadek ich za to ochrzaniłem. Wydałem majątek na opłacenie tak niekompetentnych ludzi. Hn.
        Ruszyłem do mieszkania z dłońmi w kieszeniach. Rozglądałem się nieco po straganach, czy może nie kupić już czegoś na kolację. Moją uwagę przyciągnął zapach ryb.
        Do apartamentu dostałem się w miarę szybko. Niko znowu siedziała na stole i nie wyglądało, aby była czymkolwiek zajęta. Gdy mnie zobaczyła, odwróciła się w moją stronę z niewinnym uśmieszkiem, jakby coś przede mną ukrywała. Warknąłem i odłożyłem drobne zakupy na ladzie.
        – Znowu siedzisz na stole… – westchnąłem, chowając je do szafek i lodówki. Nie miałem już sił na walkę z nią. Była kapryśna, wredna i strasznie lubiła, gdy się wściekałem. Wniosek – nie będę tego robił.
        – No i? – zapytała, jakbyśmy rozmawiali o tym po raz pierwszy. Uniosła nogi i obróciła się tak, by siedzieć przodem do mnie. Zmierzyłem ją zirytowanym spojrzeniem. Siedziała. Po prostu siedziała na stole, któryś raz z kolei. Nie siedziała elegancko, normalnie, jak dama, ale byle jak, z nogami szeroko rozkraczonymi, jak facet, i czekała na kolejną kłótnię o nic.
        – Zejdź – burknąłem i odwróciłem się całkowicie ku niej, miażdżąc w pięści papierową torebkę, w której przyniosłem parę owoców. Gdybym podszedł dwa kroki bliżej, znajdowałbym się dosłownie między jej nogami. Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo i pochyliła w moim kierunku.
        – Zmuś mnie… – wymruczała, choć z pewnością nie miała tego na myśli.
        Przewróciłem oczami, powstrzymując się od zrobienia czegoś niehumanitarnego. Rzuciłem w nią papierową kulką, po czym ominąłem stół i ruszyłem do swojej sypialni. Niko oberwała w czoło. Złapała papier w drobną garść i przechyliła głowę, po czym obróciła się, ciskając we mnie „pociskiem”. Ja widząc, że nie mam innego wyjścia, aby doprowadzić ją do porządku, obróciłem się na pięcie, podszedłem z powrotem do stołu i popychając jej ramię – zrzuciłem ją z niego.
        Odgłos jej durnego tyłka uderzającego o podłogę połączony z jej zaskoczonym okrzykiem naprawdę mnie usatysfakcjonowały. Widok Niko masującej sobie dyskretnie pośladki również był bezcenny. Patrzyłem na nią przez chwilę z lekkim uśmieszkiem, aż zrozumiałem, co robię. Ruszyłem jednak do swojego pokoju w o wiele lepszym humorze.
        Tak mniej lub więcej minęły nam kolejne dni. Kakashi’ego jak nie było, tak nie było. Mieliśmy dość walk między sobą na jakiś czas, więc jedyne, co robiliśmy w ramach treningu, to drobne sparingi taijutsu, trenowanie rzutów kunai’ami i shurikenami oraz kontrolowanie chakry. Mieliśmy jednak inne wyobrażenia co do tych spraw.
        Ja trenowałem na własną rękę. Taijutsu – jasne, ale z zasadami. Rzuty – dobrze, ale do tarcz. Ninjutsu – rozwijanie zasięgu Katona. Niko ze zirytowaniem patrzyła na mnie, jakbym urwał się z choinki. Miała jednak inne poglądy. Chore poglądy. Taijutsu – wszystkie chwyty dozwolone, jak w prawdziwej walce. Jasne. Tylko że to ona zwykle obrywała. Rzuty – pewnie, tyle że jej ruchomym celem, wbrew sobie, stawałem się ja sam. Jakby tego było mało, nie mogłem się jej odpłacić, by nie prześladował mnie potem widok jej ran. Chakra – dla niej jej źródłem była medytacja. Po prostu żałosne.
        Nie obyło się bez prawdziwych wojen, ale w końcu taijutsu trenowaliśmy według Niko, a rzuty na dwa sposoby. W zamian dziewczyna odpuściła sobie wciąganie mnie w medytację. Przynajmniej na razie.
        Opowiedziała mi, jakie informacje wyciągnęła od Hokage. Na imprezie musieli być wszyscy genini i chuunini. Jounini byli na misjach, a i tak większość nie poszłaby z własnej woli. Eleganckie stroje nie były obowiązkowe. Wszyscy traktowali to jak najnormalniejsze spotkanie, tyle, że z muzyką i masą darmowego jedzenia.
        To było nie do uniknięcia.
        – Pospiesz się, bo się spóźnimy – warknąłem, waląc pięścią w drzwi do łazienki. – Przez ciebie – dodałem po chwili.
        – Chwilunię! – dosłyszałem stłumiony głos. Podrapałem się ze zirytowaniem w szyję. Mówiła tak od trzech minut.
        Odszedłem od drzwi i położyłem się na swoim łóżku. Nie powiedziała mi, gdzie jest impreza, przez co musiałem na nią czekać. Bardzo sprytne.
        Poprawiłem pasek, patrząc w sufit. Miałem na sobie ciemne spodnie, sportowe buty i czarną koszulę z długimi rękawami. Nie bawiłem się w strojenie ani przylizywanie włosów. Jedyne, o co mi chodziło, to to, aby ludzie się mnie nie czepiali i bym mógł spokojnie siedzieć w ciemności, niezauważony. Oczywiście nie miałem zamiaru się tam bawić.
        Westchnąłem. Szkoda, że kunoichi nie miała takiego podejścia. Zaraz pewnie wyjdzie umalowana i wyperfumowana od stóp do głów tak, że będę musiał iść za nią w trzymetrowej odległości. 
        Mój potok myśli przerwało skrzypnięcie klamki.
        – Idziesz czy śpisz? – uśmiechnęła się dziewczyna. Usiadłem. – Jak chcesz, to mogę cię zanieść, tylko się nie wierć. – Podeszła bliżej, unosząc ręce, jakby chciała mnie przestraszyć. Przeszły mnie ciarki. Ale nie z tego powodu. Jej wygląd… tego się zupełnie nie spodziewałem.
        Miała na sobie prostą, czarną spódnicę do kolan, brązową bluzkę zsuwającą się z ramion i kozaki na obcasie. Nie dostrzegłem na jej twarzy śladu makijażu, pewnie dlatego, że jej lekko śniada cera była bez niedoskonałości. W połączeniu z jej błyszczącymi, zielonymi oczami i brązowymi, lśniącymi włosami, całość dawała… niesamowity efekt.
        Zacząłem się zastanawiać, czy mogę się przyzwyczaić do tych dreszczy, których tak dawno nie czułem.
        Zamrugałem kilka razy, ale dziewczyna nie zniknęła, co kazało mi wątpić w hipotezę, że to był sen. Ociężale wstałem z łóżka i przeczesałem swoje włosy palcami.
        – Możemy? – mruknąłem ponaglająco i machnąłem ręką w stronę drzwi. „Panie przodem”, chciałem dodać, ale Niko się nie ruszyła. Chrzanić zwyczaje.
        – Chcesz tak iść na imprezę? – zapytała zdziwiona, podpierając się pod boki. Przystanąłem w połowie drogi do drzwi. Odwróciłem tylko głowę.
        – Coś nie tak? – wycedziłem przez zęby, ale nadal bardzo uprzejmie.
        – Oh, drobnostka. – Szatynka podeszła do mnie, stanęła dość blisko, więc poczułem słodką woń jej perfum. Jakieś owocowe. Otrząsnąłem się i skoncentrowałem na tym, co ona robi z moją czarną koszulą. Kunoichi, jak gdyby nigdy nic, rozpięła dwa najwyższe guziki, lekko rozchylając kołnierz koszuli na boki tak, że widać było większą część mojej szyi. – Teraz dobrze. – uśmiechnęła się i ruszyła przed siebie.
        Co to miało być?
        Czy ona sugerowała, że poprzednio wyglądałem zbyt... sztywno? Czy w ciągu ostatnich kilku dni otrzymała miano odzieżowego guru? Czy może po prostu chciała mnie zdenerwować? Hn, może chciała mnie tylko dotknąć.
        Eh. Uchiha, nie mierz ludzi swoją miarą.
        Przewróciłem oczami, prychnąłem pod nosem, gasząc w swoim pokoju światło i wychodząc za nią z apartamentu.
        Na zewnątrz było już chłodniej, niż za dnia. Powoli się ściemniało, a uliczne latarnie powoli zapalały się. Na niebie nie widać było jeszcze żadnych chmur, co zapowiadało piękną, gwieździstą noc. Przeszliśmy szybkim krokiem w kierunku wskazywanym przez Niko. Do ostatniej chwili nie wiedziałem, dokąd zmierzamy. Po około trzech minutach spaceru ukazała mi się słabo oświetlona sala w jednym z wielu pawilonów w Konoha.
        Wnętrze obejrzeliśmy przez duże, niemal wystawowe okna, po czym niepewnie weszliśmy do środka. W tłumie ludzi trudno było odnaleźć znajome twarze. Przeszliśmy pod ścianą do bezpiecznego i mniej zatłoczonego miejsca. W zacienionym kącie znaleźliśmy dwa wolne fotele oddzielone od siebie małym stolikiem. Rozparłem się w jednym z nich, bacznie obserwując rozwój imprezy, która widać rozpoczęła się już dawno i trwała w najlepsze. I bardzo dobrze. Mogłem tu przesiedzieć kilka godzin. Jeszcze jakiś drink i...
        Niko standardowo usiadła na stoliku, zarzucając jedną nogę na drugą, co poskutkowało tylko morderczym spojrzeniem z mojej strony.
        Sala była duża, skromnie urządzona. Na drewniany parkiet rzucały światło powieszone równomiernie przy ścianach kinkiety, gęściej zebrane przy niewielkim podeście na drugim końcu sali. Używana była pewnie do przemówień lub koncertów. Nie znałem się w ogóle na muzyce, toteż zignorowałem ją, patrząc dalej.
        Przy jednym z wielu stołów szwedzkich zauważyłem odwróconych tyłem Kibę i Chouji’ego, którzy pewnie przyszli się tu tylko nażreć. Pod ścianą stała reszta tych normalniejszych shinobi. Neji z założonymi rękoma badał wzrokiem tłum, Shino robił nie wiadomo co – przez jego okulary trudno było cokolwiek stwierdzić a Shikamaru siedział w identycznym fotelu jak ja sam, szemrząc coś pod nosem. Lekko uśmiechnąłem się na widok ich ubrań, które były niemal tak ciemne jak moje. Przeszedłem wzrokiem dalej. Naruto i Lee ganiali się po sali i krzyczeli coś niemądrego, grupka dziewczyn stała w kącie i plotkowała. Lub – co gorsza – planowała wyciąganie nieszczęsnych shinobi do tańca. Wśród nich były Sakura, Ino, Tenten i Hinata. Temari stała gdzieś dalej, równie mało zainteresowana tańcami, skoncentrowana na rozmowie z Kankuro. Nie można było jednak nigdzie znaleźć Gaary, który pewnie olał całe to bzdurne wydarzenie.
        Powinienem wziąć z niego przykład, ten jeden raz.
        Poza nielicznymi znajomymi w sali była masa ludzi, których miałem nieszczęście widzieć w swoim życiu pierwszy raz. W dodatku zbierało się ich coraz więcej, bo wcale nie przyszliśmy jako ostatni.
        Zakończyłem swoje obserwacje, po czym przeniosłem wzrok na Niko. Siedziała ona tak po prostu, ze wzrokiem wbitym w podłogę, stopami ruszającymi się w rytm muzyki. Nie wyglądała na smutną ani wesołą, rozmyślała bóg wie o czym.
        Na początku się zdziwiłem, że tak denerwująco energiczna osoba nie pognała do swoich znajomych i nie zaczęła planować jakiegoś zamieszania, ale zaraz potem przypomniało mi się, że tak na dobrą sprawę, to ledwo znała tu kogokolwiek poza mną. 
        Nagle moje wędrujące po pomieszczeniu spojrzenie spotkało oczy Shikamaru. Uśmiechnąłem się kpiąco, na co Nara odpowiedział mi tylko ziewnięciem, jednak po chwili podniósł się z fotela i podszedł do nas. Na jego widok twarz Niko rozjaśniała. Musiałem to zauważyć.
        – Modnie spóźnieni, jak widzę – westchnął Nara, siadając na drugim fotelu. – Stary… ale nudy.
        – No – odpowiedziałem mu, nie odrywając wzroku od mas ludzi. Nie chciałem patrzeć w prawo, na siedzącą na stole Niko. Od jej postawy jej spódnica do kolan lekko podjechała w górę. Wolałem się nie dekoncentrować. Jej nogi były bardzo blisko mnie.
        – Fajnie wyglądasz – uśmiechnęła się. Spojrzałem na nią ukradkiem, by zrozumieć, że mówi do Shikamaru. Znudzony, wróciłem do rozmyślań. Skomentowała tak nie tyle jego ubranie, co rozpuszczone włosy, które tak ona, jak i ja widzieliśmy pierwszy raz.
        – Weź przestań. To jakaś porażka – mruknął Shikamaru, opierając się łokciem o stolik, blisko jej nóg.
        – To czemu tak się uczesałeś?
        – Jedno słowo: Temari. – W jego głosie słychać było zirytowanie i żal. Uśmiechnąłem się lekko. Co to miało znaczyć? – Zabrała mi wszystkie gumki. A sklepy o tej porze są zamknięte.
        Omal nie powiedziałem mu, jakie to było żałosne.
        Przeniosłem wzrok na rodzeństwo z Suna-gakure, a blondynka w dwóch warkoczykach w tym samym momencie spojrzała na nas. Uśmiechnęła się do Nary.
        – Ojejej... – zaśmiała się Niko, czochrając go. Shinobi odpędził z pobłażliwym uśmiechem, odchylając się do tyłu. – Ktoś tu chyba wpadł po uszy!
        – Nie, nie… chyba nie tak… – mruknął Shikamaru, próbując doprowadzić swoje włosy do porządku. – Ona jest momentami nie do wytrzymania...
        – Mam podobnie, tyle że nie momentami – wtrąciłem, nawet na nich nie patrząc, ciągle rozparty wygodnie w fotelu. Niko prychnęła na mnie jak kot, ale dalej słuchała.
        – …co oczywiście nie znaczy, że nie jesteśmy razem...
        Rzuciłem Niko rozbawione spojrzenie, na co dziewczyna uniosła brodę z wyższością, patrząc na mnie zuchwale spod ciemnych rzęs. Zupełnie jakby mówiła: to ich sprawa, my jesteśmy inni.
        Przytaknąłem delikatnie, wsłuchując się w rytmiczne dudnienie tandetnej muzyki.