30 lipca 2012

Rozdział LXXXI - "Uchiha nie lubią nikogo"


Było już dobrze po drugiej w nocy, gdy poczułem energię emanującą z jej pokoju. Z całkowicie wyciszoną chakrą nie było to dla mnie problemem. Zawsze, gdy była bardzo zmęczona lub zdenerwowana nie umiała jej ukryć.
            Wstałem ociężale z kanapy, kierując swoje kroki w kierunku jej pokoju. Nie słyszałem żadnych odgłosów. Nie zapaliła światła.
            Rozsunąłem drzwi. Przywitał mnie widok pośladków wypiętych w moją stronę, co wywołało u mnie delikatny uśmiech. Niko leżała na łóżku, z twarzą w pościeli i rękoma rzuconymi niedbale na boki. Nadal miała na sobie strój ANBU.
            - Wiele lat temu… – zaczęła ochrypłym, zmęczonym i zrezygnowanym głosem, który stłumiony był przez nakrycie jej łóżka. Nawet nie chciało jej się przekręcić głowy. - …ludzie wymyślili taki specyficzny ruch nadgarstka… - Uniosła leniwie jedną rękę, po czym zamachała delikatnie dłonią w rękawiczce. - …który w połączeniu z drewnem – na przykład drzwiami – tworzy pukanie i w kwestii zapowiedzenia wizyty w pokoju potrafi zdziałać cuda.
            - Jesteś strasznie wygadana jak na taki stan – zauważyłem, podchodząc do lampy na jej biurku i zapalając ją. Nie miałem zamiaru się kłócić i przypominać jej, że to mój dom i mogłem wchodzić do jej pokoju kiedy chciałem. Miałem jednak nadzieję, że moje spostrzeżenie skłoni ją do wyjaśnienia, gdzie była przez cały dzień.
            Jej misje były różne. O kilku mi opowiadała. Nigdy jednak nie zajmowały całego dnia i nie sprawiały, że Niko wyglądała… tak, jak teraz.
            Nie mogła się ruszyć i była wyraźnie tym zirytowana. Jej wysoki kucyk był już historią, a jej włosy posklejane były w długie strąki, jakby ktoś oblał ją wodą. Na jej stroju widać było ślady krwi i błota.
            - Zaraz umrę – jęknęła, machając jedną nogą i nie podnosząc się z miejsca. Po pokoju rozległo się głośne burczenie z jej brzucha. Zmarszczyłem brwi.
            - Jadłaś coś? – spytałem, siadając obok niej na łóżku i rzucając pogardliwe spojrzenie leżącej nieopodal porcelanowej masce. Z jednej strony nadal zazdrościłem jej przynależności do jednostki – której powód był dla mnie kompletną zagadką – z drugiej sam mundur i maska wywoływały u mnie niechęć. Biorąc pod uwagę, kim była jedyna osoba, którą czasami w nich widziałem – nie było się czemu dziwić.
            - Nie. Nie było czasu… eh… - westchnęła, opierając się na łokciach i zaczęła odpinać ochraniacze z przedramion. Jej dłonie się trzęsły.
            - Coś się stało? – spytałem, odtrącając jej rękę i pomagając jej z zapięciem. Wkrótce jej ręce były wolne, a dziewczyna wstała chwiejnie do siadu i zaczęła zdejmować z siebie białą kamizelkę.
            - Praktycznie wywalono mnie z misji – warknęła, nie kryjąc zirytowania. Uniosłem brew, patrząc, jak rzuca kolejne części odzieży na ziemię, jakby z obrzydzeniem. – Poczułam się gorzej, więc kazali mi wracać do domu, coś zjeść i odpocząć. Jak dziecku!
            Już otwierałem usta, by zwrócić uwagę na jej aktualny stan i zauważyć, że prawdopodobnie mieli rację, ale kunoichi uniosła w moim kierunku rękę z wyciągniętym palcem.
            - Ani słowa – powiedziała ostro, bo czym ściągnęła buty. Została w samych spodniach i obcisłej koszulce. Nastała cisza, a dziewczyna westchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Zaraz zaburczało jej w brzuchu, na co zareagowała cichym przekleństwem.
            - Jest trochę resztek z obiadu – oznajmiłem, wstając na równe nogi i kierując się do drzwi. Oczy Niko zaświeciły się.
            - Naprawdę? Gotowałeś? Sam?
            - To nie takie trudne – warknąłem, słysząc jej bose stopy na parkiecie korytarza za mną.
            - No tak, ale zwykle, gdy mnie nie ma… Oh, Kami-sama! Co tu się stało! – krzyknęła, łapiąc się za głowę. Uniosłem brew, rzucając przelotne spojrzenie na kuchnię. No dobrze, przyznam, wiele rzeczy nie mogłem znaleźć, przez co zmieniły swoje położenie. Gwałtownie. Poza tym nikt nigdzie nie napisał, że przy gotowaniu i smażeniu potrzebne są pokrywki. Nie zdążyłem wielu rzeczy posprzątać i wytrzeć, bo spieszyłem się na trening, ale to wszystko. Nie było powodów do paniki. – M-moja kuchnia… - zachlipała Niko, podchodząc do blatu, na którym stały pojemniki z przyprawami. Chwyciła ten z suszonym koperkiem i pogłaskała go ze łzami w oczach.
            - Siadaj, podgrzeję ci. – Przewróciłem oczami, popychając ją w stronę stołu. Dziewczyna niemal się przewróciła. Ledwo stała na nogach, była mocno poobijana i czymś wyraźnie przejęta. Zapaliłem gaz i oparłem się o blat kuchni ze skrzyżowanymi rękami. Niko usiadła na krześle ze spuszczoną głową, wzdychając ponownie.
Była to jednak Niko – nie mogła długo siedzieć bezczynnie, więc zaraz chwyciła kubek z moją niedopitą herbatą, unosząc go do ust.
            - Fuuuj, czemu nie posłodziłeś? – wzdrygnęła się, pospiesznie odstawiając naczynie i wystawiając język z obrzydzeniem.
            - Właśnie dlatego. Byś mi wszystkiego nie wypijała.
            To właśnie była różnica pomiędzy kobietą i mężczyzną. Mężczyzna, gdy raz usłyszał, że drugie coś postanowiło, zapamiętywał. Nie dotykał nie swojego jedzenia i napojów, bo, na przykład, były za słodkie. Dlatego mieliśmy osobne herbaty, kawy i wina. Kobiety, natomiast, rzadko przyjmowały do wiadomości coś niekorzystnego dla siebie za pierwszym razem. Wolały próbować i zawodzić się dzień w dzień w wierze, że kiedyś coś im się uda. Że raz się zapomnę i posłodzę.
            Postawiłem przed nią parujący talerz i zaraz podałem jej pałeczki, siadając naprzeciw ze swoją zimną już herbatą i patrząc uważnie, jak je.
            Bardzo starała się nie grymasić, ale widocznie jej to nie wychodziło.
            - Następnym razem, gdy będę gotować, włącz Sharingana i naucz się czegoś – mruknęła posępnie, jedząc łapczywie mimo tego, jak podobno niesmaczna była moja kuchnia. Jej oczy były lekko podkrążone, ale czujne. Nie uśmiechała się.
            - To był eksperyment. Wystarczy, że nie będziesz znikać na cały dzień, to nie będzie musiał się powtarzać.
            Zielonooka uniosła na mnie wzrok, po raz pierwszy patrząc mi w twarz. Jej oczy były dziwne. Niepewne. Goniły po moich rysach, zupełnie jakby widziała mnie po raz pierwszy od dłuższego czasu.
            Nie odpowiedziała na zaczepkę, wracając do jedzenia. A ja nadal nie wiedziałem, co to była za misja, czemu Niko wyglądała, jakby ktoś wytarł nią pół lasu wokół Konohy i czemu została wezwana na nią tak nagle.
            Nie lubiłem nie wiedzieć.
            - Sai był z tobą? – spytałem jakby od niechcenia, nie mogąc ukryć niechęci w głosie, jaką wywoływało u mnie samo to imię. Dopiłem herbatę i wstałem od stołu, by nie wyglądało, że z niecierpliwością czekam na odpowiedź. Odstawiłem pusty kubek do zlewu i zacząłem nalewać soku do czystej szklanki.
            - Nie.
            No proszę. Na to potrafiła odpowiedzieć prosto. Czyli nie skład drużyny był tu problemem, a esencja misji. Niko zachowywała się dziwnie. Była zamyślona i unikała mojego spojrzenia. Może była naprawdę zmęczona, a może jednak coś się stało.
            Zawsze można było ją wytrącić z równowagi. Wtedy łatwiej wyciskało się z niej informacje.
            - Bardzo dobrze – mruknąłem, podchodząc do jej krzesła.
            - A to czemu? – spytała pomiędzy kęsami, zupełnie nie zauważając, że stoję tuż za jej plecami. Pochyliłem się, opierając dłonie po obu stronach jej talerza i odpowiedziałem wprost do jej ucha.
            - Bo nie lubię, gdy ktoś próbuje zabrać mi to, co moje. – Jej chakra zadrżała, podobnie jak ona sama. Drobna dłoń zacisnęła się mocniej na pałeczkach, ale po chwili Niko jadła normalnie. Uśmiechnąłem się lekko, całując ją we wrażliwe miejsce pod uchem i odsunąłem się. Dziewczyna odprowadziła mnie wzrokiem do lady, skąd wziąłem dla niej sok. Postawiłem go pod jej nosem i usiadłem na swoim miejscu.
            Uśmiechnęła się lekko. Nie był to jednak wymuszony gest. Raczej zmęczony.
            Szatynka odłożyła pałeczki i napiła się soku.
            - Nie masz o co być zazdrosnym. Nie widziałam go od dawna. Chyba zrozumiał, co mu chciałeś przekazać waszym „treningiem”. – Ostatnie słowo powiedziała z sarkazmem połączonym z lekkim przechyleniem głowy.
            - Mam nadzieję – prychnąłem, zadowolony z tego, co usłyszałem. Jeśli to, co mówiła Niko było prawdą, reszta drużyny nie była jej znana i nie miała czasu i ochoty na rozmowy z nią.
Nastała cisza wypełniona pohukiwaniem sowy słyszalnym przez uchylone drzwi balkonu i szuraniem szklanki po stole, gdy Niko bawiła się nią z nieobecnym wzrokiem.
            - Misja warta opowiadania? – spytałem, unosząc brew i odchylając się w krześle. Poczułem się jak rodzic przepytujący dziecko po długiej nieobecności i znający jego złe oceny z Akademii. Spojrzenie Niko podskoczyło na moją twarz. Po chwili naburmuszyła się, wstając od stołu i odnosząc naczynia.
            - Sama w sobie – nie bardzo – przyznała, po czym zaczęła zmywać. Nie widziałem jej twarzy, ale już same ramiona pokazywały zmęczenie i frustrację. – Mieliśmy potyczkę z mordercą z Kiri – wyjaśniła po chwili, odkładając talerz na suszarkę.
            Od razu przypomniał mi się Zabuza. Pojedynek z nukeninem z Kiri wyjaśniał jej posklejane włosy i zapach wilgoci, który poczułem pochylając się nad nią.
            - Z Kiri pochodzą najwięksi popaprańcy – stwierdziłem, wstając od stołu i podchodząc do niej. Czułem się, jakbym ją gonił. Albo inaczej – jakby ona ode mnie uciekała. Nie podniosła wzroku, skupiona na zmywaniu. Niesamowite, że myślała o takich bzdurach około trzeciej nad ranem.
            - Nawet sobie nie wyobrażasz – warknęła z kpiną. Uniosła rękę i pokręciła głową na widok niemal całkowicie zdrapanego lakieru do paznokci.
            Zmyła nasze kubki i zakręciła kran, wzdychając i sięgając po ścierkę.
            - Opowiem ci coś jeszcze, ale obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz – zaczęła poważnie, patrząc na mnie spod rozwichrzonej grzywki i osuszając ręce.
            - O tym co usłyszę, czy o tym, że mi powiedziałaś? – Skrzyżowałem dłonie na piersi i oparłem się plecami o lodówkę. Znowu się ode mnie odsunęła.
            Podobał mi się jednak fakt, że nareszcie usłyszę coś ważnego i poufnego.
            - O obu – westchnęła, karcąc mnie wzrokiem. Rozwiesiła ręcznik na uchwycie od piekarnika i odwróciła się z powrotem w moim kierunku, milcząc przez chwilę, jakby szukając dobrych słów. – Haisekai, którego tak nienawidzisz, zaczęto używać do produkcji płynu zatrzymującego chakrę. – Dziewczyna spojrzała na mnie, a ja kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Kuso, nie byłem kretynem. – Mają zamiar wstrzykiwać go przestępcom, których uda się pojmać, i których będą przetrzymywać w więzieniu.
            - „Oni”? – spytałem.
            - Hokage. ANBU. Oni. – Niko wzruszyła ramionami.
            - I tego świra z Kiri, właśnie tak pojmaliście? – Uniosłem brew.
            Niko zamknęła usta i zamrugała, widocznie zdziwiona, że tak szybko połączyłem fakty. Widocznie mnie nie doceniała. Strzykawki, nagła misja, nukenin, Haisekai. W dodatku cały dzień jej nieobecności. To się łączyło, naprawdę.
            - Tak – przyznała po chwili, ponownie wzdychając. – Wezwano mnie, ponieważ na razie jako jedyna potrafię wykonywać jutsu w jego obecności. – To było jasne. Gdyby coś poszło nie tak, na przykład więzień – nawet bez chakry – próbowałby stawiać opór, Niko była jedyną osobą, która bez jakiejś wybitnej siły fizycznej mogła go powstrzymać.
            - Więc w czym problem? – spytałem, nie rozumiejąc, skąd jej zirytowanie i dziwne, niedostępne zachowanie.
            - W tym, że Haisekai trzeba mu wstrzykiwać co dwa dni. Możliwe, że póki będą go przesłuchiwać, będę zmuszona się tam co jakiś czas meldować i pilnować go w obecności ważniejszych ninja.
            - Jesteś klawiszem? – zakpiłem, otrzymując w odpowiedzi zirytowane spojrzenie.
            - To nie jest śmieszne, Uchiha – warknęła Niko, naśladując moją postawę i również krzyżując ręce na piersi. Za jej plecami zegar na piekarniku wskazał właśnie trzecią w nocy. – Oznacza to, że ograniczą mi misje, bym była w wiosce i pilnowała więźniów. Przynajmniej do czasu, aż ktoś inny nie wyrobi w sobie umiejętności używania chakry przy Haisekai.
            - I? – uśmiechnąłem się, widząc jej rosnącą desperację i złość. Nawet nie wiedziałem, na co jest wściekła. Ktoś docenił jej umiejętności, znalazła dla nich w końcu inne zastosowanie niż irytowanie mnie. Misja z ANBU się udała.
            - Brak moich misji to brak twoich misji – wydusiła wreszcie, rozkładając ręce ze zrezygnowaniem.
            O, a więc o to cały ten szum. Czy ona była głupia?
            - Myślisz, że mi potrzebne są pieniądze z misji? – Uniosłem brew. Kunoichi spojrzała na mnie otępiale, ale jej ramiona już się zrelaksowały. Zrobiłem krok w jej stronę. – Albo mam ochotę marnować czas na podróże do kolejnych rozpieszczonych daimyo, którzy potrzebują naszej pomocy, by się podetrzeć? – Kolejny krok. Przechyliłem lekko głowę, napawając się jej zdziwionym spojrzeniem pełnym ulgi. – Zwłaszcza w towarzystwie Megumi?
            - Nie jesteś zły – zauważyła szatynka, a ja stałem już krok od niej.
            - Medal za spostrzegawczość.
            - Ojej. To… dobrze – westchnęła, patrząc w ziemię z zainteresowaniem. – Ja dostanę pieniądze za bycie „klawiszem”, ale martwiłam się, że ty…
            - Nie.
            - No tak. Będziesz miał czas na treningi – zauważyła, podnosząc w końcu głowę. Jej oczy nabrały już dawnego blasku, choć nadal była widocznie zmęczona. Kryzys zażegnany. – Właśnie, chciałam zapytać – Ashikaga raczyła pojawić się dziś na treningu?
            - Oczywiście, że nie. Księżniczka zamknęła się w swojej wieży – odparłem, patrząc, jak Niko mija mnie i idzie powoli do swojego pokoju. – To źle?
            - Nie, nie. Oczywiście, że nie – pokręciła głową, zatrzymując się przed drzwiami do swojego pokoju. Byłem kilka kroków za nią. – To ja… pójdę spać... – Wskazała pomocnie na swój pokój, a ja kiwnąłem głową. Rozsunęła drzwi, ale zawahała się. Odwróciła się znowu w moją stronę z nową determinacją. – Co robimy jutro?
            - Chyba „dzisiaj” – zauważyłem, a ona uśmiechnęła się. - Obudzę cię o dziesiątej na trening z Kakashi’m i Akane – odparłem. Wydawało mi się, że jounini od dawna zbierali się na pojedynek – oni kontra my. Mogło być ciekawie.
            - Polubiłeś ją – spostrzegła Niko z lekkim niedowierzaniem w głosie. Uniosłem brew na tak skandaliczne oskarżenie. Niko zaśmiała się, szybko poprawiając swój błąd. – Przepraszam. Uchiha nikogo nie lubią. Ty ją… tolerujesz – zgadła z wrednym uśmieszkiem. Przytaknąłem. Mogło być. – A co potem?
            - Nie wiem, a co ma być potem?
            - Moglibyśmy… gdzieś pójść… - zaczęła, ponownie opuszczając wzrok i bawiąc się palcami, jak ta irytująca Hyuuga. Znowu miała w planach jakąś dziką eskapadę. Nielegalną i niebezpieczną, zapewne. Dobrze, ze tym razem przynajmniej wpadła na to, by mnie uprzedzić.
            - Gdzie? – spytałem, zaintrygowany.
            - Nie wiem. Na… spacer, może? – pisnęła, nadal skupiona na swoich palcach.
            Odchyliłem lekko głowę, zdziwiony. Nie chodziło jej o tajne ucieczki. Chodziło jej… o randkę. Ze mną. W wiosce. Przy ludziach.
            To zadziwiające, ale odkąd się znaliśmy, a potem byliśmy razem, wszystkie nasze wyjścia były czysto praktyczne. Ustalone. Ludzie widzieli nas jako współlokatorów lub znajomych z drużyny, nie chodziliśmy na… randki. Jasne, lubiłem spacerować, ale robiłem to w ciszy. Sam. Niko się szybko nudziła i wolała gotować lub robić zakupy.
            - Po co? – wydusiłem z siebie. Ta idea była mi zupełnie obca.
            - No… nie wiem. Pogadać? – westchnęła, nadal nie podnosząc wzroku. Skoro nie wiedziała, po co, po co prosiła?! Irytowała mnie. Miałem ochotę szarpnąć ją za brodę i kazać zachowywać się jak kunoichi, nie jak mała dziewczynka. Przypominała mi w tej chwili Sakurę w Akademii.
            Wiedziałem jednak, że mamrocze bez sensu głównie ze zmęczenia i po stresie związanym z misją. Miałem nadzieję, że do jutra jej przejdzie.
            - No… dobrze – zawahałem się, zupełnie zbity z tropu. Powierzyła mi ważną tajemnicę i była w złym stanie. Lepiej jej było nie denerwować kolejnymi pytaniami.
            Czego ona oczekiwała? Była już moja, nie musiałem jej chyba niczego udowadniać. Może chciała się pochwalić przez znajomymi? Nie, to nie było w jej stylu. Może to był test. Na pewno chciała mnie sprawdzić, jak się zachowam.
Randka. Z Niko. Niedorzeczne.
- Dzięki – uśmiechnęła się, wyrywając mnie z zamyślenia. Za chwilę po raz kolejny mnie zaskoczyła, zarzucając mi ręce na szyję i przytulając mnie mocno. Posłusznie położyłem jej ręce na plecach, ale w moim umyśle panował chaos. – Idę spać. Padam z nóg – westchnęła mi w ramię, wypuszczając powoli powietrze nosem.
- Najpierw lepiej weź kąpiel – mruknąłem, marszcząc nos na zapach wilgoci, brudu i krwi w miejscu, gdzie zwykle wdychałem szampon winogronowy. Dziewczyna oderwała się ode mnie, marszcząc brwi. Zostawiła jednak ręce oparte na moich ramionach. Pokręciła z rozbawieniem głową i wspięła się na palce, dając mi szybkiego całusa. – I umyj zęby – dodałem, udając kolejny grymas.
Następne, co poczułem, to nagły wzrost chakry. Złapałem rękę Niko w locie i zacisnąłem palce na jej drobnej pięści. Opuściłem nasze ręce, posyłając jej z góry rozbawione spojrzenie.
Dziewczyna wyrwała swoją dłoń, mrużąc oczy i obróciła się na pięcie, człapiąc wściekła do swojego pokoju.
- To wszystko? – spytałem, rozbawiony jej klasycznymi wybrykami.
- Tak – odparła ostro, wystawiając język w moją stronę i zasuwając z trzaskiem drzwi.

Co miałam odpowiedzieć? „Nie, Sasuke, to nie wszystko. Wiesz, tak właściwie to cię okłamałam i twój brat, którego nienawidzisz od lat, jest w Wiosce, tuż pod twoim nosem. Normalnie byś się cieszył, ale sprawa wygląda kiepsko, bo chyba nie możesz go zabić. Nie, nie patrz tak na mnie, pewnie byś mógł, potrafił, ale widzisz… nie ma sensu, bo tak naprawdę to nie on jest winny masakry twojej rodziny i w dodatku jest nam teraz cholernie potrzebny”.
Tia. Poszłoby świetnie.
Westchnęłam, ociężale podnosząc strój ANBU z ziemi i człapiąc do łazienki. Może się dziś nagrałam i nakłamałam, ale jednego nie musiałam wcale udawać. Zmęczenia.
Położyłam uniform na koszu na brudną bieliznę i odkręciłam kurek z gorącą wodą. Rozebrałam się, oglądając w wysokim lustrze swoje biedne, poobijane ciało. Ryoushi nie wyleczył wszystkiego. Nie tylko większości obrażeń nie było widać, ale też nie warto było marnować chakry na siniaki i zadrapania.
Co nie zmieniało faktu, że cholernie bolały.
Usadowiłam się w wannie, która wypełniła się gorącą wodą i pachnącą cytrynami pianą i odprężyłam się.
Sytuacja nie była tak zła, jak przypuszczałam. Wiedziałam doskonale, że nie mogę Sasuke powiedzieć prawdy. Nie tylko dlatego, że mi nie pozwolono. Wiedziałam, że wszelkie próby przemówienia mu do rozsądku i wytłumaczenia tej dziwacznej sytuacji spełzną na niczym. Dostałby ataku furii, zostałabym wyzywana od naiwnych dziewczynek pod jakimś przeklętym genjutsu i nim bym się obejrzała, dostałabym w twarz od jego Przeklętej Pieczęci.
Nie. Trzeba było to załatwić pokojowo. Spokojnie. Profesjonalnie.
Nawet nie śmiałam mieć nadziei, że brak misji i moje częste zniknięcia, by wymknąć się do więzienia, ujdą jego uwadze. Mieszkaliśmy i trenowaliśmy razem, do cholery. Niemal nic nie robiłam sama, a jeśli już, to zawsze wiedział, gdzie jestem i z kim. Żałosne, ale tak było.
Dlatego przekonałam Anko i Hokage, że jedynym sposobem na to, by jakoś mu to wytłumaczyć, jest powiedzenie mu częściowej prawdy. Nie tylko widocznie go to uspokoiło – psychologia drużynowa: zostałem wtajemniczony, więc mi ufają i mogę się odprężyć – ale dało mi szerokie pole do manewru. Nie wspominając już o tym, że gdyby kiedykolwiek znalazł w moim pokoju zapas Haisuchi, od razu wiedziałby, co to jest i nie robiłby problemów.
Sasuke można było wiele zarzucić, ale nie był głupi. Nie wiem, jak to zrobił, ale był nieufny już z pierwszym krokiem postawionym w moim pokoju. Nie lubił być niedoinformowany, poza kontrolą. Mogłam się oszukiwać, że po prostu tęsknił za mną cały dzień, ale to wcale nie była kwestia jego przywiązania. Był ciekawy tego, co robię. Na bieżąco analizował moje zachowania i słowa. Wiercił we mnie dziurę wzrokiem, przez co nawet, gdybym była niewinna, na pewno bym się zestresowała.
Był jak… pies. Mało pochlebne, ale pasowało. Był czujny i spostrzegawczy. Sam fakt, że siedział do trzeciej w nocy, czekając na mój powrót, mówił sam za siebie. Ukrywanie przed nim czegokolwiek poza pewnymi szczegółami w życiu by mi nie wyszło.
I jeszcze to łażenie za mną krok w krok, po całym domu. Straszne.
Zanurzyłam się głębiej, czując, jak od gorącej wody moje ciało relaksuje się i delikatnie drętwieje. Zaczęłam szorować swoją skórę, kończąc na myciu włosów. Nienawidziłam być brudna. Nie mogłam odpoczywać w takim stanie.
Najlepsze było w tym wszystkim to, że Uchiha sam wpadł na pewne rozwiązania. Dawało mu to komfort psychiczny, wrażenie panowania nad sytuacją. Często mu na to pozwalałam. Było to bajecznie proste – granie jąkającej się, niezdecydowanej dziewczyny, której chłopak, inteligentny i spokojny, przychodzi na pomoc. Sam kończył moje zdania, formułował wnioski. Zadawał pytania.
Gdybym weszła do pokoju i zaczęła mu wszystko opowiadać, jak na spowiedzi, recytować jak wcześniej wyuczoną, fałszywą formułkę, zorientowałby się, że kłamię od razu. A tak? Jadł mi z ręki. Nawet flirtował ze mną, co pokazywało, że nie czuł się podenerwowany i na obronnej pozycji.
 Paradoksalnie kwestia Sasuke była tą łatwiejszą. Bardziej martwił mnie jego starszy brat, o którym nie mogłam przestać myśleć. Wszystko, czego się dziś o nim dowiedziałam, zrobiło mi z mózgu sałatkę. Miałam wrażenie, że to jakiś żart.
Coś, co do tej pory uważałam za oczywiste, zostało mi wpojone i w co wierzyłam całym sercem, teraz zostało poddane próbie. Jeszcze wczoraj wszystko było jasne – Akatsuki – „złe”, Itachi – „be” i „fuj”, Rada – „dobra” i „trzeba się słuchać”. Dziś wszystko wywróciło się do góry nogami.
Właściwie to nie dziś. Wiele lat temu. Dziewięć. Wszyscy byliśmy trzymani w niewiedzy cały ten czas. I to mnie zastanawiało.
Ile ludzi wiedziało, co się tak naprawdę stało? Trzeci, trójka starców z Rady, Itachi. Powiedział komuś jeszcze? Może w Akazuno? Jak taka wielka tajemnica, ten… przekręt, wytrzymał w ukryciu tyle czasu? Jak dowiedziała się Hokage, Jirayia? I co najważniejsze – jakie mieli plany co do Itachi’ego?
Wybór, którego dokonał, był chyba jeszcze gorszy niż to, co musiał zrobić. Do tego dochodził fakt, że był to pomysł jego i moich przełożonych. Im dłużej siedziałam na zebraniu i patrzyłam na jego zgarbioną na krześle sylwetkę i czytałam stosy wręczonych mi notatek i raportów, tym bardziej nienawiść, jaką czułam do tego człowieka spływała na Radę i Danzo. W kwestii Itachi’ego pozostawało mi tylko zagubienie.
Zagubienie ze sporą dozą współczucia.
Starszy Uchiha był… dziwny. Nie zachowywał się jak rasowy morderca, za którego go uważałam. Jego oczy były spokojne i trochę samotne, smutne, jakby nie był tu, by nam pomóc, a z żalem obserwować, jak wszyscy giniemy. Mimo że był podobny do Sasuke, nie było w nim jego otwartej wrogości i energii. Czasami patrząc na niego miałam wrażenie, że nie ma w nim… nic.
Nie zmieniało to faktu, że był jedną wielką zagadką. Zupełnie nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać i jak się zachowywać w jego obecności. Był jak… tykająca bomba. W naszej wiosce. A grupa najsilniejszych i najmądrzejszych shinobi postanowiła, że to ja będę saperem.
To udowadniało, że jednak nie byli tacy mądrzy.
Mimo to miałam zamiar dać z siebie wszystko. I jeśli oznaczało to trzymanie Sasuke w niewiedzy – dla jego i Wioski dobra – to to właśnie trzeba było robić.
Następnego dnia, po wycisku, jaki dostaliśmy od Kakashi’ego i Akane, odpoczywaliśmy nieopodal Dojo. Mięśnie trzęsły mi się z wycieńczenia, gdyż moje ciało nie doszło jeszcze zupełnie do siebie po wczorajszym dniu. Wykorzystanie całej chakry było jedną rzeczą. Próbowanie odbudowania jej w stresie i o pustym żołądku było drugą. Nie przyjęłam tego zbyt dobrze.
Sasuke o tym wiedział, ale Hatake i Niirochi nie, przez co nasz trening ninjutsu zamienił się w sparring, podczas którego ja głównie uciekałam przed Raitonami. Wszystkimi. Nie potrafiłam współpracować z Uchihą, który wzywał tuż obok mnie Chidori, po prostu. Cała trójka śmiała się ze mnie, a ja nawet nie miałam siły się im odgryzać. Po prostu rzucałam w nich na oślep wietrznymi pociskami, mając nadzieję, że poszczęści mi się i któremuś utnę w końcu łeb.
Pogoda zaczęła się psuć. Na niebo wpłynęły gęste, ciemne chmury. Zerwał się silny wiatr, więc nie marnując czasu zarezerwowanego na resztę ćwiczeń – nasi kaci poszli w jego połowie na obiad – przenieśliśmy się do Dojo, które wyjątkowo stało dziś puste. Odetchnęliśmy jeszcze trochę, po czym zaczęliśmy nasz ulubiony typ treningu.
Przeciwko sobie.

Tyle czasu spędzałem z Niko na robieniu przyziemnych rzeczy - patrzyłem jak gotowała, robiła zakupy, czytała książki i spała – że pierwsze wymienione z nią ciosy były… zaskakujące. Z biegiem miesięcy zupełnie przestałem postrzegać ją jako kunoichi. Według mnie nie wyglądała na nią nawet, gdy zakładała strój ANBU. Teraz, w wygodnym, sportowym ubraniu i niemal bez broni przy sobie, przypominała normalną dziewczynę i walka z nią była dla mnie dziwna. Nienaturalna.
Na początku było w porządku. Walczyłem raczej defensywnie, wyprowadzając ciosy tylko wtedy, gdy Niko opuściła gardę lub popełniła błąd. Co ciekawe, moje uderzenia rzadko trafiały do celu. Niko może nie była silna czy wytrzymała, ale jej instynkty i szybkość nadal były godne pochwały.
Gdy tylko moja pięść przecinała ze świstem powietrze, dziewczyna usuwała się z drogi. Wiedziała dobrze, ile siły kryje się za każdym dobrze przygotowanym atakiem i wolała ich unikać zamiast się bronić.
Problemem były jej oczy. Widziałem w nich wszystko. Jej wzrok był pełen pasji i skupienia. Każde drgnięcie jej mięśni w kierunku ataku lub obrony Sharingan przetwarzał i w mgnieniu oka pokazywał mi, co dziewczyna zaraz zrobi. To było jak walka z dzieckiem. Kunoichi była w stanie uniknąć mojego ciosu, owszem, ale od razu wiedziałem, w którym kierunku się uchyli. Mogłem bez problemu stwierdzić, gdzie wyprowadzić kolejny atak. Nie zaskakiwała mnie, jak kiedyś. Wszystkie walki, w których brałem udział i które obserwowałem, dały mi takie doświadczenie, że akrobatyczne sztuczki Niko nie robiły na mnie wrażenia. Mało tego – widziałem ich słabe punkty i specjalnie ich nie wykorzystywałem, by sparring nie skończył się za wcześnie.
Dziewczyna rozumiała, co się dzieje. Zaczynała specjalnie atakować impulsywnie i bez zastanowienia, by choć trochę mnie zaskoczyć. Momentami przymykała oczy lub specjalnie uderzała w miejsca, na które nie patrzyła, uśmiechając się tylko wrednie i nie zdejmując wzroku z mojej twarzy. Walczyła nienaturalnie dla niej, bez doświadczenia, i kilkoma ciosami, a raczej odepchnięciami, przypomniałem jej o tym.
Niko podniosła się powoli z ziemi, wspierając się na przedramionach.
- Z twoim Sharinganem to nie ma sensu – stwierdziła, dysząc lekko. Spojrzała na mnie wyczekująco z dołu. Zastanawiające, ale nie była wściekła. Zwykle jej porażki łączyły się z niesamowitą irytacją i wyżywaniem się na mnie. Zupełnie, jakby różnica między nami była wyłącznie moją winą.
Teraz jednak coś się zmieniło. Zaakceptowała to, że byłem silniejszy. Próbowała się czegoś nauczyć, eksperymentować. Korzystać z treningu, zamiast walczyć ze mną na serio.
- Widziałem cię za dużo razy podczas walki. Jesteś przewidywalna – mruknąłem, podając jej rękę i sprawnie podnosząc ją do pionu. Zielonooka otrzepała tył swoich spodni, nie patrząc w moim kierunku.
Na chwilę odeszła, zamyślona, grzebiąc przy swoim pasku. Kucnęła, kładąc coś pod ścianą Dojo i wróciła z uśmiechem na ustach. Od razu poczułem aurę Haisekai, a mój Sharingan zniknął.
Czy ona musiała taszczyć ze sobą te cholerne głazy absolutnie wszędzie?
- W ten sposób możemy walczyć bez Sharingana i pakowania chakry w ciosy – wytłumaczyła spokojnie, widząc moją irytację. Czułem się nagle żenująco słaby.
- Tak, czyli przeprowadzimy trening, podczas którego nie wyszkolę swoich umiejętności, tylko zobaczę, jak poradziłbym sobie w sytuacji, w której nigdy się nie znajdę – odparłem cynicznie, krzyżując ręce na piersi. – Poza tym ty będziesz miała chakrę.
- Po prostu uznałam, że skoro w normalnych warunkach nie jestem dla ciebie wyzwaniem… - Przewróciła oczami, szykując się jednak do walki. - …to ja to wyzwanie dla ciebie zaaranżuję. – Uniosła brew, ustawiając się. Nie wiem, czemu zaakcentowała, że trenuję z nią, ale nie miałem zamiaru dać za wygraną. To była kunoichi. Zwykła, drobna, normalna dziewczyna. Nawet z przewagą chakry nie powinna była mnie pokonać. Chyba.
Przytaknąłem, przygotowując się na atak.
Nie musiałem długo czekać. Niko podbiegła do mnie, zamachując się nogą. Nadal patrzyłem na jej twarz i mowę całego ciała, próbując ją odczytać. Nie potrafiłem przewidzieć tylu jej ruchów, co poprzednio, jednak mimo braku Sharingana dawało to efekty.
Widziałem jej irytację, gdy kilka minut wymieniania ciosów pokazywało, że byliśmy sobie równi. Wkładała trochę chakry w kończyny, by nie zrobić sobie siniaków i niczego nie złamać. Na początku irytował mnie brak własnej energii - którą chyba po to właśnie doskonale opanowałem medytacją, by jej używać – ale po chwili przyzwyczaiłem się do jej nieobecności. Ba, jej brak zdejmował mi z barków obowiązek myślenia nad tym, gdzie i w jakiej ilości ją wykorzystać. Mogłem całkowicie skupić się na tym, co robi kunoichi i w porę reagować.
Zielonooka przeklęła pod nosem, a ja się uśmiechnąłem. Większość shinobi po oddaniu ciosu spodziewała się odzewu. Że przeciwnik uniknie lub oberwie, a jeśli oberwie, to siła uderzenia odrzuci go w tył. Jeśli zablokuje, jego ręce się cofną. Niko wymierzyła prawy sierpowy, który trafił w moje wysunięte przedramię. To nie drgnęło, zupełnie jakby za ciosem Niko nie szła żadna siła.
- Przeklęci faceci i ich przeklęte mięśnie – warknęła, okręcając się w miejscu. Uniknęła kilku moich ciosów, które bez chakry nie były już tak szybkie, i zamachnęła się nogą, celując w moją twarz. Ponownie ochroniłem się przedramieniem i wyprostowałem plecy, drugą ręką łapiąc jej stopę, która teraz leżała na moim barku. Uśmiechnąłem się, widząc jej zaskoczenie, gdy nie mogła cofnąć nogi. Zebrałem siły i odrzuciłem ją w tył, kierując jej nogę do góry, by upadła na plecy. Dziewczyna zrobiła obrót w powietrzu i wylądowała na jednym kolanie, patrząc w moją stronę ze wściekłą miną. W mgnieniu oka odepchnęła się od ziemi, pokonując dystans między nami kilkoma saltami. Wylądowała tuż przede mną, stając tyłem do mnie i uderzyła mnie łokciem, którego nie zdążyłem zablokować. Wróciła do atakowania mnie, dodając do mieszanki kilka ciosów kolanem, które trudno było sparować. Zatoczyłem się, próbując znaleźć odpowiedni rytm jej ataków, ale ona napierała dalej, nieregularnie i bez opamiętania, czasami kopiąc mnie przez wyprostowywanie nogi, zupełnie jakby wchodziła po schodach.
Poczułem dłoń na swoim czole, ale nie zdążyłem zareagować. Niko zebrała w sobie chakrę i odepchnęła mnie w tył za głowę, rzucając mną o ziemię.
Podniosłem się, kaszląc od upadku i dysząc lekko. Dziewczyna otrzepała ręce.
- Taaa, zdecydowanie podoba mi się taki trening – zaśmiała się. Mimo tego, że walczyła z chakrą, była spocona i lekko dyszała.
- Równie dobrze mogłabyś mi urwać nogę i cieszyć się, że wygrałaś z kaleką – warknąłem, siadając i opierając łokcie na kolanach.
- Nieźle sobie radzisz, jak na kalekę – przyznała.
- Spróbuj nie używać chakry, to zobaczymy – syknąłem, podnosząc się. Stanąłem w pozycji bojowej, czując, że energia, która do tej pory emanowała z Niko, zanika. Nastąpiła zupełna cisza, podczas której nie czułem nic.
Zaatakowałam pierwszy. Kunoichi ledwo uchyliła się przed którymś z kolei ciosem i oparła się o ziemię rękami, szybko podnosząc się z rozmachem. Zdecydowanie wolała kopać, gdyż nogi robiły większy zamach i przez to miały więcej siły. Nie lubiła bić się pięściami. Jej ramiona w porównaniu z moimi wyglądały jak gałązki przy pniu drzewa.
Powoli uczyłem się, jak zablokować każdy typ ataku. Którego lepiej unikać, którego mogę użyć na własną korzyść. Jeden z jej wolniejszych, lepiej wymierzonych ciosów powstrzymałem, łapiąc ją za nadgarstek, który mieścił mi się w dłoni, i odepchnąłem ją za twarz, w równie upokarzający sposób, co ona wcześniej mnie. Dziewczyna nie wylądowała zbyt elegancko, ale podniosła się.
- Podoba ci się to, co? – zaśmiała się ochryple, po chwili odchrząkując i spluwając na bok. Dama.
- Niby co? – spytałem, rozmasowując sobie ramię, w które przed chwilą oberwałem. Zorientowałem się, że się trochę uśmiecham, więc doprowadziłem moją twarz do porządku.
- To. Taka forma treningu – westchnęła, ruszając na mnie. Jej pięści przeszyły powietrze obok mojej głowy. Chwyciłem jej rękę między swoje i zamachnąłem się, wytrącając ją z rytmu i odrzucając na bok. Była lekka. – Bez chakry, jak normalni ludzie – mówiła dalej, próbując mnie podciąć. Jedna z prób skończyła się moim nadepnięciem jej na stopę i odrzuceniem jej w tył. Ponownie wstała, robiąc kick-upa*, i ruszyła na mnie z uśmiechem na twarzy. Nawet bez chakry zrobiła gwiazdę i salto, uderzając mnie nogami. Gdy otrząsnąłem się i spojrzałem w jej kierunku, odbiła się od mojej klatki piersiowej obiema stopami, odrzucając mnie na ścianę. Odkaszlnąłem, również spluwając na podłogę. Z pewnością Lee doceniłby ten gest. – To dziwne, ale i fajne – usłyszałem, gdy zbliżyła się do mnie, by skorzystać z mojego ograniczenia przez ścianę. Zrobiłem kilka kroków w jej stronę, by nie dać się zapędzić w kozi róg. – Dawno tak nie trenowaliśmy.
- Bo nie chciałaś dostać w kość – odparłem, unikając jej ciosu i ponownie odpychając jej rękę tak, że straciła równowagę. Uderzyłem ją w brzuch, ale Niko szybko skontrowała cios i zamachnęła się szeroko, próbując nas rozdzielić i dać sobie chwilę wytchnienia.
- Może – przyznała, dysząc. Trzymała się za miejsce, gdzie właśnie oberwała, zaciskając zęby. Potrząsnęła po chwili głową, odrzucając grzywkę na bok. – I nie lubiłam być dotykana – dodała, zanim zdążyłem do niej dobiec. Nasze ciosy kilkakrotnie spotkały się w połowie drogi. Byłem znacznie silniejszy, przez co takie starcia, normalnie oznaczające remis, tak naprawdę były moim zwycięstwem i zmuszały kunoichi do cofania się. – A taka walka, jak widzisz… – mówiła między ciosami, bacznie obserwując moje ruchy. Była spocona i zmęczona, a jej włosy latały dookoła, gdy ruszała głową, unikając moich uderzeń. - …wymaga… - Jej stopa oparła się o moje kolano, a nie – jak przypuszczałem – tors i wytrąciła moją nogę spode mnie. - …bliskości! – dokończyła, uderzając mnie obiema rękami w klatkę piersiową i odpychając mnie od siebie. Nie było w tym jednak tyle siły, bym się przewrócił. Właściwie to tym ruchem zaoszczędziła mi upadku na twarz po ciosie w kolano.
- A teraz lubisz mnie dotykać? – spytałem, unosząc brew i odchodząc lekko w bok. W przeciwieństwie do niej nie używałem mojej całej siły. Nie miałem zamiaru zrobić jej krzywdy. Wystarczająco obrywała na misjach, przez co pół dnia spędzała na kremowaniu otarć i bandażowaniu skaleczeń. Nie miałem zamiaru być odpowiedzialny za jej stan.
Oboje jednak byliśmy już zmęczeni i trzeba było to zakończyć, zanim coś się komuś stało. Oczywiście zakończyć w taki sposób, by Niko wiedziała, kto tu rządzi.
- Można tak powiedzieć – przyznała z uśmiechem, kładąc ręce na biodrach. Jej klatka piersiowa unosiła się rytmicznie przy przyspieszonym oddechu, co było bardzo widoczne przy jej obcisłej bluzce. Jej oczy iskrzyły się wesoło.
Pojawiłem się tuż przy niej, pozwalając jej wrócić do pozycji obronnej i wymierzyłem kilka ciosów, które trafiły jej obojczyk i bok. Uchyliłem się przed lewym sierpowym – jej słabszym – i odepchnąłem ją łokciem, odchodząc krok na bok i chwytając pewnie jej rękę. Wykręciłem ją do góry, przytrzymując jej ramię dłonią i naciskając w dół, a w górze trzymając jej nadgarstek. Kunoichi syknęła z bólu, patrząc na mnie przez zmrużone powieki.
Klasyczna dźwignia, a jednak nie umiała się w porę wyrwać. Teraz już nie było ucieczki. Jeden fałszywy ruch, a mogłem złamać jej rękę.
- Koniec na dzisiaj? – spytałem, unosząc jedną brew. Byłem pewien, że Niko zaprotestuje. Zacznie się wyrywać lub wystawi język. Ewentualnie powie coś głupiego. Ona tylko przytaknęła z lekkim uśmieszkiem, a gdy ją puściłem, odeszła bez słowa, podnosząc Kuchikiri z ziemi i po chwili odpieczętowując ze zwoju ręczniki. Rzuciła mi wodę, siadając po chwili pod ścianą.
Przez moment wydawało mi się, że poczułem wokół nas energię. Kilka ciosów było łatwiejszych, niż się spodziewałem i bardzo szybko pojawiłem się obok niej. Albo mi się wydawało, albo była to niekontrolowana energia Niko. Bo raczej nie moja.
Spojrzałem sceptycznie na dziewczynę bawiącą się siostrzanymi kamieniami.
Coś się zmieniło. Nie chodziło tylko o to, że teraz mieliśmy iść na tę durną randkę – która chyba nie była jednak niczym ważnym i oficjalnym, bo byliśmy cali mokrzy od potu. Niko zachowywała się dziwnie. Patrzyła na mnie z kuriozalną, nową sympatią. Szczerością i otwartością, jakby nagle widziała mnie zupełnie inaczej. Czasami jej przeciągłe spojrzenia wyglądały, jakby zaraz chciała mi coś powiedzieć. Innym razem zamyślała się, odpływając gdzieś w dal. Wtedy nie uśmiechała się głupawo – jak teraz – a myślała nad czymś intensywnie. Kalkulowała i unosiła wzrok do nieba, jak zawsze, gdy coś planowała lub czegoś się obawiała.
Powinienem być zadowolony. W końcu przestała świrować, była szczera i zrelaksowana w moim towarzystwie. Wracała do formy po swoich problemach.
Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak.
Przez trening nawet nie zorientowałem się, jak nad Konohą zaczęła się ulewa. Staliśmy przez chwilę pod wąskim dachem Dojo, patrząc, jak całe pole treningowe dookoła, pokryte teraz wielkimi kałużami, bombardowane jest ogromnymi kroplami wody. Temperatura znacznie spadła.
- Pogoda na onsen – zażartowała Niko, wystawiając rękę, która po kilku sekundach była w większej części mokra. Uśmiechnąłem się, wspominając, jak zachowywaliśmy się ostatnio w gorących źródłach. Wiele od tego czasu się zmieniło. Myślę, że gdybyśmy teraz znaleźli się w jednej wannie, sprawy przyjęłyby zupełnie inny obrót.
- Możemy iść – mruknąłem, rozpieczętowując moją kurtkę przeciwdeszczową. Niko rzuciła na nią okiem, nie ukrywając zdziwienia.
- Nie, nie dziś – odparła pospiesznie, rumieniąc się lekko. Chyba nie tylko ja widziałem ciekawe możliwości wiążące się z onsenem. – Jestem strasznie głodna – przyznała po chwili, a jej wzrok skierował się w kierunku miasta.
- Ze spaceru chyba nici – westchnąłem, wtykając zwój za pasek i rozpinając kurtkę, którą chwyciłem niedaleko kołnierza i rozpostarłem nad nami zamiast parasola. Niko spojrzała na mnie z dołu i uśmiechnęła się. Beztrosko, z uczuciem.
- Poradzimy sobie. Rozmawiać można wszędzie. – Chwyciła mnie za jedno ramię i pociągnęła w stronę ulicy, przy której mieściła się jedna z jej ulubionych restauracji. Ta, która przy okazji zawierała się w zbiorze tych tolerowanych przeze mnie. Woda chlupała pod naszymi nogami, a wokół rozlegał się dźwięk deszczu łomoczącego o drewniane stragany i metalowe parapety. Ulice były puste, a lampiony wzdłuż nich niezapalone. Przy takiej pogodzie wydawało się, że jest noc, a cała Wioska jest wyludniona. Dookoła unosił się zapach deszczu. – Nie mogłeś zapieczętować parasolki? – westchnęła z udawaną irytacją Niko, wskazując na swoją mokrą bluzkę. Mi nie przeszkadzała.
- Wyobrażasz sobie mnie z parasolem?
- Teraz tak – zaśmiała się dźwięcznie, przysuwając się do mnie bliżej. Gdzieś w oddali uderzył piorun, który Niko odprowadziła wzrokiem. Może i lubiła deszcz i jego zapach, ale nie tolerowała Raitonów.
Siedzieliśmy przy stoliku z narożnym siedziskiem na końcu dość pustej sali, rozmawiając dosłownie o wszystkim. Gdy kazałem dziewczynie przejść do rzeczy i powiedzieć, po co mnie tu sprowadziła, zdziwiła się.
- Po nic. Strasznie dużo się ostatnio dzieje. Mało rozmawiamy, a normalni ludzie dyskutują ze sobą. O różnych rzeczach.
- My nie jesteśmy do końca normalni – uśmiechnąłem się, opierając się wygodniej na kanapie. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, bawiąc się słomką w napoju.
- Nie, owszem, ale jakąś normę warto byłoby wyrobić. – Przerwała w połowie myśli, patrząc uważnie na obsługującą nas kelnerkę, która postawiła przed nami parujące potrawy. I piskliwie życzyła nam smacznego, oddalając się zanim skończyła mówić. Rumieniła się też przy odbieraniu zamówienia i ciągle się na mnie gapiła. Kunoichi obok pokręciła lekko głową z rozbawieniem. – Nie przeszkadza ci to?
- Hn?
- Popularność. Sporo osób, które mijamy na ulicy i które siedzą teraz w tej knajpie wie, kim jesteś – mruknęła ponuro, chwytając za pałeczki. Zająłem się swoim jedzeniem. – To musi być irytujące.
- Nie zauważam tego – odparłem zgodnie z prawdą.
- Jesteś zbyt zajęty ignorowaniem nieznajomych i piorunowaniem wzrokiem każdego, kto na nas spojrzy – zaśmiała się, bawiąc stertą krewetek na talerzu. – Problem w tym, że ty pewnie myślisz, że patrzą na mnie lub mają coś do nas jako pary. A prawda jest taka, że patrzą tylko na ciebie. Interesują się tobą – skwitowała, podnosząc raptownie głowę i spotykając spojrzenie kelnerki na drugim końcu sali. Odwróciłem się w tym samym kierunku, a dziewczyna spłonęła rumieńcem, upuszczając notes i machając rękami.
- Coś sugerujesz? Mam kłaniać się i uśmiechać, jak gwiazda filmowa? – prychnąłem, siadając na powrót przodem do stolika.
- Nie. Chociaż mógłbyś popracować nad machaniem. – Dziewczyna uniosła sztywną dłoń, która kiwała się lekko. Widziałem ten ruch u Yahiro. Chyba dotyczył wszystkich przepełnionych władzą panienek. Zmarszczyłem brwi na znak, ze mnie to nie bawi, a Niko wróciła do jedzenia. – Po prostu sądzę, że kiedyś twoja sława się skończy – mówiła z pełnymi ustami. Westchnąłem. - Ludzie przestaną widzieć cię jako ostatniego geniusza wielkiego klanu, a będą cię wspominać jako gburowatego niemowę.
- Nie możesz się już tego doczekać, co? – uśmiechnąłem się wrednie.
- Trochę tak – zaśmiała się. – Może wtedy nie będę czuła tej presji, gdy tylko śmiem pojawić się gdzieś u twojego boku.
- Teraz też nie wydajesz się ciężko pracować na miano „godnej roli Pani Uchiha”. – Niko podniosłą wzrok znad talerza, krztusząc się lekko. Szybko jednak doszła do siebie, popijając jedzenie mrożoną herbatą.
- To… prawda – odpowiedziała, wciąż jednak z lekką chrypką. Uderzyła się kilka razy w pierś. – Ale i tak moje delikatne uczucia zostały urażone.
Reszta spotkania – choć ciężko było tak nazywać ten obiad, skoro widzieliśmy się cały czas – przebiegła na podobnych rozmowach. Przedyskutowaliśmy sytuację z Megumi i Saturn i wymienialiśmy się uwagami na temat treningów z parą „no to my uciekamy, i owszem – to, że idziemy ‘do domu’ w tym samym kierunku, to czysty przypadek”. Niko wspomniała, że dwójka ludzi z jej rodziny zginęła w świątyni, która została zaatakowana przez Akatsuki. Ja tłumaczyłem jej trochę z moich treningów z Kakashi’m, bo od zawsze interesowała się, co robiliśmy, gdy nasze umysły oddalały się w doujutsu.
Dziewczyna zamówiła drugi deser, a ja tylko patrzyłem, jak pochłania kolejne ciasto, zastanawiając się, gdzie ona to wszystko mieści. Sobie zamówiłem kawę, bo już czułem, jak ta irytująca pogoda powoli otępia moje zmysły.
Dogryzaliśmy sobie w najlepsze, aż zaczęło robić się ciemno i nadszedł czas zapłaty rachunku.
Rumieniąca się guzdrała przyniosła pokaźny paragon. Bez zastanowienia wyjąłem portfel i wyciągnąłem odpowiednią sumę.
- O nie, nie. Ja płacę za siebie – krzyknęła Niko, gdy tylko dopiła swoją herbatę ananasową. Zupełnie bez gracji zaczęła przeszukiwać wszystkie swoje kieszenie w poszukiwaniu pieniędzy. Nie widziała chyba tego samego rachunku, co ja, bo nie dość, że nie była to najtańsza restauracja w okolicy, to jeszcze około trzy czwarte rzeczy przez nas zamówionych należało do niej.
Kelnerka uśmiechnęła się nerwowo, prostując drżącymi palcami nieistniejące zagniecenia na swoim służbowym fartuchu. Rzuciła mi zaniepokojone, acz nadal pełne… zachwytu spojrzenie, po czym przeniosła nieśmiały wzrok na trzymane przeze mnie pieniądze.
- Niech pani nie przyjmuje kasy od tego dupka. On to robi specjalnie! – warknęła kunoichi, znajdując w końcu jakiś dziwny zwój. Dziewczyna przy stoliku westchnęła lekko, patrząc bardzo wyraźnie na wiszący na ścianie zegar. Zlitowałem się nad nią, chwytając ją za rękę i wciskając w nią banknoty.
- Reszty nie trzeba – mruknąłem nisko, nie mogąc zrozumieć ani jednego słowa wyjąkanego przez kelnerkę. Słowa wysyczane przez Niko zrozumiałem bardzo dokładnie, acz nie dopuściłem ich do swojej świadomości. – Przepraszam za nią – wskazałem na szatynkę, która kopnęła mnie pod stołem. Dziewczyna w fartuchu odeszła mozolnie od naszego stolika, patrząc intensywnie na miejsce, gdzie jej dotknąłem i nawet nie licząc otrzymanych pieniędzy. Wróciłem wzrokiem do Niko, która siedziała ze skrzyżowanymi ramionami i zmrużonymi oczami. Uniosłem brew. – Nanda?
- To kupa kasy.
- Mam tę „kupę kasy”. I wydaję ją, na to, na co mam ochotę – odparłem spokojnie, wstając z kanapy i czekając, aż Niko wygramoli się zza ledwo widocznego pod stertą brudnych naczyń i serwetek stolika.
- I z pewnością „masz ochotę” na trzy rodzaje ciast, dwa napoje, obiad i cztery herbaty – warknęła Niko, idąc posłusznie za mną do wieszaka, na którym zostawiłem mokrą kurtkę. Przed dotarciem do drzwi rzuciła ostatnie ostrzegawcze spojrzenie w kierunku kelnerki.
- Nie wydałem ich na jedzenie… – westchnąłem, otrzepując kurtkę i wyglądając za okno. Padało równie mocno, jak gdy tu przyszliśmy, sporo czasu temu. - …tylko na ciebie. Rozumiesz? – Spojrzałem na nią z góry.
- Nie – odparła, wyginając usta w grymasie. Jedno zachowanie nie po jej myśli i zmieniała się w duże dziecko.
Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem, otwierając przed nią drzwi. Od razu uderzył w nas zapach deszczu i silny wiatr. Dookoła zapalono kilka lampionów, ale nadal było ciemno. Wyszliśmy na dwór, stojąc przez chwilę pod wąskim dachem. Zaczęliśmy iść w stronę domu.
Niko szła przy ścianie, a ja od zewnętrznej, z uniesioną kurtką, gdyż deszcz zacinał z boku. Niebo przeszył kolejny piorun. Deszcz padał tak gęsto, że niemal nic nie było widać. Przy którymś z kolei podmuchu wiatru schowaliśmy się w zadaszoną bramę, korzystając z jedynego w okolicy suchego miejsca.
- Nadal nie rozumiem – przyznała cicho Niko, opierając się o ścianę zaułku. Była cała w wapnie i odpadał z niej tynk, ale kunoichi albo tego nie zauważyła, albo nie przejmowała się tym.
Ona myślała o tym cały ten czas?
Westchnąłem, otrząsając kurtkę z deszczu. Przebyliśmy zaledwie ułamek drogi do domu. Wracaliśmy podobną trasą, jak z onsenu. Pamiętam, że tego dnia byłem chory i prowadziłem z Niko dziwne rozmowy o dziewczynach.
- Powiedziałem, że wydałem pieniądze na co? – podpowiedziałem, opierając się tuż obok niej. Tłumaczyłem jej jak dziecku, jednak nie mogłem odmówić sobie przyjemności zobaczenia jej miny, gdy zrozumie, o co mi chodziło.
- Na mnie – mruknęła, kopiąc jakiś bogu ducha winny kamień. Uniosłem wzrok ku niebu. Była czasami tak niedomyślna…
- A wcześniej?
- Na co masz ochotę – odparła, skupiając na mnie wzrok. Uniosłem brew i po chwili jej oczy rozszerzyły się. Zdążyłem zauważyć jej rumieniec zanim się odwróciła. – Oh. Okej. No tak. Mogłam się domyślić, że to coś w tym stylu – prychnęła, oburzona, a ja nie mogłem się powstrzymać przed lekkim uśmiechem. – Ecchi…
Dziewczyna oparła się łokciem o ścianę, stojąc tyłem do mnie z głową wspartą na ręce. Pokręciłem głową. Znowu.
- Ależ jesteś zła – zakpiłem.
- Nie jestem zła – odparła szybko. Mimo mojej rycerskiej postawy niemal całe jej ubranie było pokryte mokrymi kropkami. Mało praktyczne rozwiązanie na deszcz. Ale od kiedy to bycie gentlemanem było praktyczne?
- To co tak stoisz? – Wyglądała jak obrażony bachor w Akademii. Jej ramiona wznosiły się i opadały lekko, gdy nabierała powietrza.
- Doprowadzam się do porządku, zanim powiem coś głupiego – odpowiedziała cicho. Wypuściłem powietrze nosem. Ona naprawdę była dziwna. Coś jednak czułem, że to, czego nie chciała mi powiedzieć, było całkiem ciekawe i miłe. Z mówieniem o mnie złych rzeczy nie miała problemów.
Chwyciłem ją za ramię, chcąc odwrócić ją w swoją stronę. Łokieć przesunął po wapnie i dziewczyna uderzyła plecami o ścianę. Stanąłem tuż przed nią, opierając dłonie po obu stronach jej głowy. Nabrała powietrza, gdy odsunąłem jej mokrą grzywkę z oka.
- Nazwałaś mnie dupkiem – mruknąłem, starając się nadać mojemu głosowi niskiej, pochmurnej barwy, ale efekt zepsuł uniesiony kącik warg. Pozwoliłem, by moje palce zjechały po jej policzku, potem po szyi, kierując się po skórze jej odsłoniętego dekoltu. Nie był spory, nadal była w stroju treningowym, ale jednak.
- Bo nim jesteś – mruknęła, pilnując mojej dłoni czujnym wzrokiem. Ta wycofała się na ramię i zaczęła wędrówkę po szyi do ucha. – Ty powiedziałeś, że masz na mnie ochotę – zauważyła oskarżycielskim tonem.
- Bo mam – uśmiechnąłem się, zniżając głowę do drugiej strony jej szyi. Jej oddech załamał się, gdy przybliżyłem się do niej, nadal jej nie dotykając, a jedynie drażniąc jej skórę swoim oddechem. – Nazwałaś mnie gburowatym niemową. I stwierdziłaś, że źle gotuję.
- Bo to prawda – westchnęła, ale jej głos był łamany. Pozwoliłem, by moje usta lekko musnęły skórę tuż pod jej uchem. Przez chwilę kunoichi nic nie mówiła, a jedynymi dźwiękami trafiającymi do moich uszu był jej szybki oddech i tysiące kropel deszczu uderzające w ziemię i dachy dookoła. – Powiedziałeś, że jestem przewidywalna.
- Bo je-… mnh.
Dziewczyna szarpnęła mnie za włosy, odciągając mnie od swojej szyi i pocałowała mnie mocno, drugą ręką naciskając na moje plecy, by zmniejszyć i tak minimalny dystans między nami.
Niko można było zarzucić wiele rzeczy, ale nie przewidywalność. Nie poza walką. Nie byłem dobry w przeprosinach czy przyznawaniu się do błędów, dlatego postarałem się okazać moją skruchę w inny sposób.
Zajęło mi to chyba godzinę, którą spędziliśmy cali mokrzy w tej zimnej bramie, korzystając z tego, że na ulicach nie ma żywej duszy. Niko obiecała mi, że jeśli któreś z nas się po tym rozchoruje, na pewno pójdziemy do gorących źródeł. Nie miałem nic przeciwko.

Wdech i wydech, Niko. Wdech i wydech.
Stojący obok pokoju strażnicy kiwnęli w moim kierunku, gdy tylko się zbliżyłam. Stanęłam prosto, udając resztki dumy i odwagi. Czułam, jak serce łomocze mi w piersi, a kolana uginają się pode mną. Gdy otworzono przede mną drzwi, nie dałam sobie ani sekundy na zawahanie. Podziękowałam dwóm ANBU sztywnym uśmiechem, przekraczając pospiesznie próg i słysząc, jak ciężkie metalowe drzwi zatrzaskują się za mną.
Byłam tylko ja i on. Podświadomie spodziewałam się, że zaraz skoczy ku mnie i w sekundę zakończy mój nędzny żywot, a to całe zamieszanie z Radą i Uchihami okaże się dobrze przemyślaną farsą.
Nic takiego się nie stało. Zanim shinobi podniósł na mnie pusty wzrok czarnych tęczówek, zdążałam nawet rozejrzeć się po pomieszczeniu. Było… jasne. I puste. Mimo to nie było w nim wiele miejsca. Nie był to hotel, ale też nie klitka. Wyglądało to na skromny, skąpo urządzony pokój z białym futonem rozłożonym pod ścianą i niewielkim oknem z kratami. Po środku stał stolik z dwoma krzesłami, z których jedno było teraz zajęte przez ubranego na czarno bruneta. Na lewo od wejścia mieścił się zakątek z toaletą i prysznicem odgrodzony parawanem.
Nie wyglądało to na więzienie. Raczej jak psychiatryk.
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy na pewno to spostrzeżenie wyszło mi na dobre.
Odchrząknęłam, czując na sobie czujne i spokojne spojrzenie Uchihy. Nie zabił mnie. Jeszcze. Był to chyba dobry znak. Mogłam to przeżyć.
Kami-sama, „przeżyć spotkanie z Itachi’m Uchihą”. Kiedyś było to osiągnięcie godne wpisania do Karty Shinobi. A ja teraz miałam to robić regularnie co dwa dni. I to nie z nim w roli nukenina, a pacjenta łamanego na współpracownika.
Świat zwariował.
- Um… na wstępie to może przeproszę za… moje wczorajsze słowa… i za to. – Wskazałam drżącym palcem na okalający ramię Itachi’ego bandaż. Chłopak… albo raczej mężczyzna nie podążył wzrokiem za moim palcem, tylko siedział nieruchomo. – Chociaż ostrzegałam, że nie jestem w tym za dobra – zaśmiałam się nerwowo, nie otrzymując w odpowiedzi nic poza lekkim drgnięciem brwi. Odruch rodzinny? No cóż, był to kiepski żart, tak czy inaczej. Westchnęłam, zniżając wzrok. Serce nadal biło mi jak szalone. Było mi duszno i źle. – No i poza tym… dziękuję. – Nie zdążyłam unieść w porę głowy, ale mogłam przysiąc, że shinobi wykonał jakiś ruch. Był zaskoczony? Możliwe. Postanowiłam iść dalej tą drogą. – Jeśli dobrze rozumiem, jesteś człowiekiem, który uratował kiedyś mojego wuja. I wyciągnął mnie z Kakkahana. – Spojrzałam wyczekująco na bruneta, szukając w jego nieruchomej twarzy choć jednej oznaki, że mnie słucha lub ma jakiekolwiek zdanie na temat tego, co mówię. Doczekałam się tylko leniwego odwrócenia wzroku. Zostałam zignorowana. Po prostu doskonale. Nabrałam powietrza w płuca, przenosząc ciężar ciała na drugą nogę i próbując się zrelaksować. To on był tu więźniem, to on był tu wbrew woli i to on miał w sobie Haisuchi. Czemu to ja czułam się nieswojo i bezbronnie, jak w pułapce lub na przesłuchaniu? Brzuch mnie bolał, jakbym miała tremę. – Nie wspominając już o tym, co zrobiłeś i zrobisz dla Wioski.
Łudziłam się, że otrzymam jakąś odpowiedź, ale widocznie zapomniałam, że mam do czynienia z kolejnym Uchihą. Mogłabym pewnie tu odstawić teatrzyk kukiełkowy, a Itachi by nie zareagował. Ale serio. Czego ja się spodziewałam? Jeden głupawy uśmiech i mnie polubi? Uchiha nie lubili nikogo!
Już mnie irytował. Zupełnie jak jego brat. Byli teraz tak bezczelnie podobni…
Właśnie. On nie wiedział. Nie miał pojęcia, kim jestem dla Sasuke. Dla niego byłam Nozomi w ANBU. Losową kunoichi z Konohy. Ja wiedziałam już o nim wszystko, on o mnie nic.
Dzisiejszy dzień był męczący, ale nie przyszłam tu, by bawić się w grzeczną, niewinną dziewczynkę. Itachi był tu jeśli nie więźniem, to gościem, a zarazem moim jedynym źródłem informacji. Był tu dzięki mnie, a ja dzięki niemu. Nadszedł czas, by dotarło do mnie, w jakiej jesteśmy oboje sytuacji i wzięła się w garść.
Ta. Łatwo powiedzieć.
Uchiha odkaszlnął, sięgając dłonią do ust i starając się nie wydawać głośniejszych dźwięków. Nie byłam w stanie zobaczyć, czy wypluł krew, ale odgłos wydostający się z jego płuc był bardzo niepokojący.
- Przykro mi, za to, jak cię potraktowano – mruknęłam szczerze, wzdychając i rozglądając się swobodniej po pomieszczeniu. Wyglądało na nowe. Ciekawe, kiedy zdążyli wybudować tą bazę. Czułam na sobie ciężki wzrok Uchihy, ale ignorowałam go, wiedząc, ze nawet, gdybym spojrzała w jego stronę, nic bym z jego twarzy nie wyczytała. – Nie tylko za to, co musiałeś zrobić. To… dzisiaj, na przykład… - Machnęłam ręką, czując, jak słowa grzęzną mi w gardle. Jak można było posadzić człowieka w wielkim metalowym krześle i wyświetlać jego wspomnienia jak slajdy, na ścianie, do wglądu dla tuzina osób?
Czułam się podle, oglądając to. Członkowie Shinzobu robili notatki i zadawali pytania, a Yamanaka przenosił nas w nowe miejsce i czas w historii Itachi’ego. Sprawdzano go i rozliczano, jakby był tylko narzędziem, nie człowiekiem. Zupełnie nie poszanowali jego prywatności.
Rozumiałam sprawdzanie najważniejszych informacji przez samego Yamanakę. Dla pewności, że Itachi nas nie wymorduje i nie jest podwójnym agentem Akatsuki. Ale to… to była przesada. W tej chwili zrobiło mi się go naprawdę, kompletnie szkoda.
Itachi wiedział chyba, o czym mówię. Zamiast odwrócić wzrok w stronę okna, zniżył go na blat stołu, gdzie opierały się jego łokcie. Nie mówił nic. Po jego twarzy nie było nawet widać, by myślał. Może naprawdę był tylko narzędziem?
Nie. Nie mogłam do siebie dopuszczać takich myśli. Jeśli ktoś mógł naprostować Uchihę, wytrącić go z równowagi swoim gadaniem i zmusić do reakcji, to byłam to ja.
Jeśli była możliwość – szalone, wiem, ale jeśli – że kiedy ten cały cyrk się zakończy, to Itachi wyjdzie na wolność i będzie żył, albo nawet spotka kiedyś Sasuke i dojdzie z nim do porozumienia, to chciałam, by był czymś więcej, niż suchą, pustą skorupą, która pozostała z niego po tym, do czego zmusiła go Rada i co przeżył w Akatsuki.
Zmierzyłam tę pustą skorupę skupionym wzrokiem, wytężając szare komórki.
- Wiem, że przynudzam. Ale będziemy się widywać co dwa dni i musisz się do tego przyzwyczaić – mruknęłam, nie ruszając się z miejsca. Uchiha również nie drgnął. – To ja mam ci robić zastrzyki z Haisuchi – oświadczyłam, sięgając po torbę przy pasku zawierającą strzykawki i naboje do nich. – Nie wiem, po co ci to mówię, przecież dobrze o tym wiesz… - westchnęłam pod nosem, podchodząc do stolika i rozpinając torbę. Itachi przeniósł na mnie wzrok. Mimo że go nie widziałam, czułam jego zaintrygowanie tą sytuacją. Raczej nie często jakieś dziewczyny przychodziły do niego na pogaduszki.
A może tylko chciałam je czuć?
Rozłożyłam rozpiętą torbę na stole, zupełnie nie przejmując się, że ponownie patrzy mi na ręce, gdy nabijam strzykawkę seledynowym płynem.
- Mam też kilka pytań – mruknęłam, nasączając biały wacik spirytusem, zanim jeszcze zdjęłam osłonę z igły. Spojrzałam na niego, starając się widzieć kogoś innego. Podwładnego. Rannego shinobi. Więźnia. Wroga. Każdego tylko nie Itachi’ego Uchihę. To było straszne i stresujące. Dwoma palcami pokazałam, by wyciągnął ku mnie zdrową rękę. O dziwo, posłuchał. – Widzę, jaki jesteś gadatliwy. Pewnie nie będziesz mógł się oprzeć, by na nie odpowiedzieć – zaśmiałam się, kombinując, jak go zaszczepić bez dotykania go. To było chyba niemożliwe. Kuso. Przejechałam po wewnętrznej stronie jego łokcia mokrym wacikiem, dezynfekując skórę. – Jeśli jednak mógłbyś się oprzeć, to mam… zachętę. – Nie wiem, kogo chciałam bardziej przekonać. Jego czy siebie. Chwyciłam strzykawkę, zdjęłam z niej osłonę i starając się zachować spokój wbiłam ją w ramię bruneta. Docisnęłam tłok chyba za szybko, ale Itachi oczywiście się nie skarżył.
Wyciągnęłam igłę, zabezpieczając ją i chowając na później do wyrzucenia. Westchnęłam, zasuwając torbę, po czym usiadłam naprzeciwko niego, w białym, plastikowym krześle. Serce na nowo biło mi jak w środku niebezpiecznej akcji. Musiałam kupić sobie coś na uspokojenie.
- Za każde moje pytanie coś ci przyniosę. Powiedz tylko słowo, a dostarczę ci… - Mój wzrok automatycznie powędrował po jego sylwetce, próbując wychwycić, co lubił i co mu było potrzebne. Marne nadzieje. – Zmywacz do paznokci. – Wskazałam z uśmiechem na jego palce u dłoni. Brunet wypuścił powietrze nosem, odchylając się w krześle i na przekór zsuwając ręce ze stołu. – Przyniosę nowy lakier – obiecałam, przywdziewając odważną, rozbawioną maskę. Czułam jednak, że długo tak nie wytrzymam. Potrzebowałam znaku. Odzewu. Czegokolwiek. Nie mogłam robić z siebie idiotki w nieskończoność.
Pomieszczenie wypełniła cisza. Nie zdejmowałam upartego spojrzenia z twarzy bruneta. Miał lekko podkrążone oczy. Jego skóra, jeśli normalnie wyglądała jak ta Sasuke, była stanowczo zbyt blada. I szarawa. Mężczyzna mimo swojego wieku i wzrostu był szczupły. Bardzo. W dodatku wyglądał na bardzo zmęczonego. Niewyspanego.
- Nie jestem twoim wrogiem – westchnęłam spokojnie, jakbym mówiła do dzikiego zwierzęcia. Co innego było, gdy droczyłam się z Sasuke. On ignorował i irytował mnie specjalnie. Przy Itachi’m… to nie było oczywiste. Był pusty. Apatyczny. Powinien być widocznie zirytowany moją obecnością, był chyba przyzwyczajony do ciszy. Mimo to nic nie dawał po sobie poznać. Nie wiedziałam, co mam robić. – Zawdzięczam ci życie i spróbuję ci pomóc nawet, jeśli nie będziesz chciał – oznajmiłam, czując gdzieś w środku, że już kiedyś słyszałam podobne słowa.
Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, gdy Itachi przeniósł na mnie swój spokojny, nieobecny wzrok. Poczułam się, jakby czas stanął w miejscu, jakby cała uwaga jakiegoś nieokiełznanego żywiołu skupiła się na mnie i tylko czekała na jakikolwiek mój ruch, by w mgnieniu oka zetrzeć mnie z powierzchni ziemi.
Taki był Itachi Uchiha. Nawet w zupełnej ciszy, w małym, jasnym pomieszczeniu bez grama chakry i kawałka broni był przerażający. Przytłaczający. Podświadomości nie dało się zmienić lub wyleczyć. Tak samo jak instynktów. A moje instynkty mówiły mi, że Itachi był siłą samą w sobie. Był geniuszem. Nadczłowiekiem.
Czułam się przy nim nikim. Nie byłam ważna. Nie byłam wyjątkowa. Byłam narzędziem wykonującym rozkazy. Zbierającym informacje. Dziewczyną na posyłki.
To nie ja kreowałam historię. To nie ja podejmowałam decyzje. To nie ja wzięłam na siebie brzemię odpowiedzialności. Nie na mnie spadł los wygnańca, który swoją trudną decyzją ocalił setki żyć w Wiosce Liścia, uchronił ją od wojny domowej, a może i najazdu. Nie ja uratowałam Sasuke i nie ja zapewniałam mu bezpieczeństwo od wpływu Rady przez te wszystkie lata.
Itachi zrobił to wszystko. W dodatku uchronił imię swojego klanu przez zszarganiem. Klan Uchiha nadal był sławny i wielbiony na całym świecie. Na kartach historii mieli w nim pozostać legendarni wojownicy i jedna czarna owca. Nie odwrotnie. Nie konspiratorzy i zamachowcy i jeden sprawiedliwy człowiek.
- Zadaj pytanie.
Niemal podskoczyłam. Ten głos był mi nadal zupełnie obcy. Ale był to odzew, reakcja. Czas było przestać widzieć to jak rozmowę z więźniem. Był to brat mojego chłopaka. Shinobi Konohy. Człowiek potrzebny Shinzobu.
- Dlaczego schroniłeś się właśnie w Akazuno? – spytałam, splatając palce dłoni na stoliku i pochylając się lekko do przodu. Mój głos spadł o ton, jakbym podświadomie bała się, że ktoś nas podsłuchuje. Nie było to wykluczone.
- Shinobi mieli tam zakaz wstępu – odparł po chwili.
Zmarszczyłam brwi. No tak. W Kakkahana trzymano Haisekai, w dodatku za bramą, którą mogli otworzyć tylko członkowie rodziny. Jeśli dobrze rozumiałam, Akazuno nie miało stosunków politycznych z Konohą, przez co ta nie pomogła im w konflikcie Yoarashi. To oznaczało też, że shinobi nie powinni wchodzić do miasta we własnych interesach.
- Ale Korzeń się nie przejmował takimi rzeczami – mruknęłam pochmurno. Uniosłam wzrok. Itachi trafił do świątyni ranny. To znaczyło, że chciano go powstrzymać przy opuszczeniu wioski. – Skoro Danzo znał prawdę o tobie, czemu wysłał pościg?
- By mnie zabić – odparł, nie patrząc na mnie, a na lekkie zaczerwienienie powstające wokół miejsca, gdzie wstrzyknęłam mu Haisuchi.
- Niech zgadnę: nie chciał, by na jaw wyszła wasza rozmowa. – Uchiha milczał. – Albo cokolwiek wyszło na jaw, kiedykolwiek – dodałam, w końcu rozumiejąc. - Gdyby nie ty, Rada nadal utrzymywałaby tą sprawę w tajemnicy.
Brunet podniósł na mnie wzrok, a jego brew lekko drgnęła. Chyba była to jego forma bycia rozśmieszonym moim gadulstwem.
Nie miałam zamiaru przedobrzać. I tak osiągnęłam już dużo. Mogłabym siedzieć tu do jutra, wypytując go o każdy szczegół życia, który nie został mi wyświetlony dziś po południu. Wiedziałam jednak, że był zmęczony. I na pewno jego cierpliwość do mnie miała granice.
- Ostatnie pytanie – obiecałam, przełykając ślinę. Ścisnęłam mocno palce, wzdychając lekko. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak trudne to będzie. Pogodziłam się z losem moim i mojej rodziny. Po przygodzie z Yoarashi sądziłam, że pewien rozdział w moim życiu został już zamknięty. Chciałam być inna niż Sasuke. Nie chciałam rozgrzebywać przeszłości, mścić się i rozpamiętywać. Mimo to musiałam wiedzieć. Uniosłam wzrok, widząc dokładnie w bezdennej czerni, że Itachi słucha uważnie, widząc moje nerwy. – Biorąc pod uwagę środki, do których – jak ustaliliśmy - posuwają się ludzie, by utrzymać coś w tajemnicy… - Uniosłam brew, robiąc trochę zbyt dramatyczną jak na mój gust pauzę i wypuszczając powietrze z płuc, gdy zaczął łamać mi się głos. – Czy ty i twój Sharingan macie coś wspólnego z moją amnezją?
Cisza, która nastała po moim pytaniu aż kuła w uszy. Dłonie mi się pociły. Ponownie byłam w centrum uwagi tego huraganu, próbując stać niewzruszenie i udawać dzielną. To nie ja podejmowałam decyzje. Nie ja byłam ważna.
Nikt jednak nie powiedział, że decyzje wielkich ludzi nie miały na mnie wpływu.
Mogłam być uderzona przez huragan.
            - Tak.

* Kick up (lub „Kip up”) to technika używana w sztukach walki. Polega na przełożeniu nóg nad głowę podczas leżenia na plecach i dynamicznym wstaniu poprzez ich wyrzucenie w górę. W większości przypadków ludzie pomagają sobie rękami odpychającymi ciało od ziemi tuż przy głowie.


Obserwatorzy