Było już
dobrze po drugiej w nocy, gdy poczułem energię emanującą z jej pokoju. Z
całkowicie wyciszoną chakrą nie było to dla mnie problemem. Zawsze, gdy była
bardzo zmęczona lub zdenerwowana nie umiała jej ukryć.
Wstałem ociężale z kanapy, kierując
swoje kroki w kierunku jej pokoju. Nie słyszałem żadnych odgłosów. Nie zapaliła
światła.
Rozsunąłem drzwi. Przywitał mnie
widok pośladków wypiętych w moją stronę, co wywołało u mnie delikatny uśmiech. Niko
leżała na łóżku, z twarzą w pościeli i rękoma rzuconymi niedbale na boki. Nadal
miała na sobie strój ANBU.
- Wiele lat temu… – zaczęła
ochrypłym, zmęczonym i zrezygnowanym głosem, który stłumiony był przez nakrycie
jej łóżka. Nawet nie chciało jej się przekręcić głowy. - …ludzie wymyślili taki
specyficzny ruch nadgarstka… - Uniosła leniwie jedną rękę, po czym zamachała
delikatnie dłonią w rękawiczce. - …który w połączeniu z drewnem – na przykład
drzwiami – tworzy pukanie i w kwestii zapowiedzenia wizyty w pokoju potrafi
zdziałać cuda.
- Jesteś strasznie wygadana jak na taki
stan – zauważyłem, podchodząc do lampy na jej biurku i zapalając ją. Nie miałem
zamiaru się kłócić i przypominać jej, że to mój dom i mogłem wchodzić do jej
pokoju kiedy chciałem. Miałem jednak nadzieję, że moje spostrzeżenie skłoni ją
do wyjaśnienia, gdzie była przez cały dzień.
Jej misje były różne. O kilku mi
opowiadała. Nigdy jednak nie zajmowały całego dnia i nie sprawiały, że Niko
wyglądała… tak, jak teraz.
Nie mogła się ruszyć i była wyraźnie
tym zirytowana. Jej wysoki kucyk był już historią, a jej włosy posklejane były
w długie strąki, jakby ktoś oblał ją wodą. Na jej stroju widać było ślady krwi
i błota.
- Zaraz umrę – jęknęła, machając
jedną nogą i nie podnosząc się z miejsca. Po pokoju rozległo się głośne
burczenie z jej brzucha. Zmarszczyłem brwi.
- Jadłaś coś? – spytałem, siadając
obok niej na łóżku i rzucając pogardliwe spojrzenie leżącej nieopodal
porcelanowej masce. Z jednej strony nadal zazdrościłem jej przynależności do
jednostki – której powód był dla mnie kompletną zagadką – z drugiej sam mundur
i maska wywoływały u mnie niechęć. Biorąc pod uwagę, kim była jedyna osoba,
którą czasami w nich widziałem – nie było się czemu dziwić.
- Nie. Nie było czasu… eh… -
westchnęła, opierając się na łokciach i zaczęła odpinać ochraniacze z
przedramion. Jej dłonie się trzęsły.
- Coś się stało? – spytałem,
odtrącając jej rękę i pomagając jej z zapięciem. Wkrótce jej ręce były wolne, a
dziewczyna wstała chwiejnie do siadu i zaczęła zdejmować z siebie białą
kamizelkę.
- Praktycznie wywalono mnie z misji
– warknęła, nie kryjąc zirytowania. Uniosłem brew, patrząc, jak rzuca kolejne
części odzieży na ziemię, jakby z obrzydzeniem. – Poczułam się gorzej, więc
kazali mi wracać do domu, coś zjeść i odpocząć. Jak dziecku!
Już otwierałem usta, by zwrócić
uwagę na jej aktualny stan i zauważyć, że prawdopodobnie mieli rację, ale
kunoichi uniosła w moim kierunku rękę z wyciągniętym palcem.
- Ani słowa – powiedziała ostro, bo
czym ściągnęła buty. Została w samych spodniach i obcisłej koszulce. Nastała
cisza, a dziewczyna westchnęła głęboko, próbując się uspokoić. Zaraz zaburczało
jej w brzuchu, na co zareagowała cichym przekleństwem.
- Jest trochę resztek z obiadu –
oznajmiłem, wstając na równe nogi i kierując się do drzwi. Oczy Niko zaświeciły
się.
- Naprawdę? Gotowałeś? Sam?
- To nie takie trudne – warknąłem,
słysząc jej bose stopy na parkiecie korytarza za mną.
- No tak, ale zwykle, gdy mnie nie
ma… Oh, Kami-sama! Co tu się stało! – krzyknęła, łapiąc się za głowę. Uniosłem
brew, rzucając przelotne spojrzenie na kuchnię. No dobrze, przyznam, wiele
rzeczy nie mogłem znaleźć, przez co zmieniły swoje położenie. Gwałtownie. Poza
tym nikt nigdzie nie napisał, że przy gotowaniu i smażeniu potrzebne są
pokrywki. Nie zdążyłem wielu rzeczy posprzątać i wytrzeć, bo spieszyłem się na
trening, ale to wszystko. Nie było powodów do paniki. – M-moja kuchnia… -
zachlipała Niko, podchodząc do blatu, na którym stały pojemniki z przyprawami.
Chwyciła ten z suszonym koperkiem i pogłaskała go ze łzami w oczach.
- Siadaj, podgrzeję ci. –
Przewróciłem oczami, popychając ją w stronę stołu. Dziewczyna niemal się
przewróciła. Ledwo stała na nogach, była mocno poobijana i czymś wyraźnie
przejęta. Zapaliłem gaz i oparłem się o blat kuchni ze skrzyżowanymi rękami.
Niko usiadła na krześle ze spuszczoną głową, wzdychając ponownie.
Była to jednak Niko – nie mogła długo siedzieć
bezczynnie, więc zaraz chwyciła kubek z moją niedopitą herbatą, unosząc go do
ust.
- Fuuuj, czemu nie posłodziłeś? –
wzdrygnęła się, pospiesznie odstawiając naczynie i wystawiając język z
obrzydzeniem.
- Właśnie dlatego. Byś mi
wszystkiego nie wypijała.
To właśnie była różnica pomiędzy
kobietą i mężczyzną. Mężczyzna, gdy raz usłyszał, że drugie coś postanowiło,
zapamiętywał. Nie dotykał nie swojego jedzenia i napojów, bo, na przykład, były
za słodkie. Dlatego mieliśmy osobne herbaty, kawy i wina. Kobiety, natomiast,
rzadko przyjmowały do wiadomości coś niekorzystnego dla siebie za pierwszym
razem. Wolały próbować i zawodzić się dzień w dzień w wierze, że kiedyś coś im
się uda. Że raz się zapomnę i posłodzę.
Postawiłem przed nią parujący talerz
i zaraz podałem jej pałeczki, siadając naprzeciw ze swoją zimną już herbatą i
patrząc uważnie, jak je.
Bardzo starała się nie grymasić, ale
widocznie jej to nie wychodziło.
- Następnym razem, gdy będę gotować,
włącz Sharingana i naucz się czegoś – mruknęła posępnie, jedząc łapczywie mimo
tego, jak podobno niesmaczna była moja kuchnia. Jej oczy były lekko podkrążone,
ale czujne. Nie uśmiechała się.
- To był eksperyment. Wystarczy, że
nie będziesz znikać na cały dzień, to nie będzie musiał się powtarzać.
Zielonooka uniosła na mnie wzrok, po
raz pierwszy patrząc mi w twarz. Jej oczy były dziwne. Niepewne. Goniły po
moich rysach, zupełnie jakby widziała mnie po raz pierwszy od dłuższego czasu.
Nie odpowiedziała na zaczepkę,
wracając do jedzenia. A ja nadal nie wiedziałem, co to była za misja, czemu
Niko wyglądała, jakby ktoś wytarł nią pół lasu wokół Konohy i czemu została
wezwana na nią tak nagle.
Nie lubiłem nie wiedzieć.
-
Sai był z tobą? – spytałem jakby od niechcenia, nie mogąc ukryć niechęci w
głosie, jaką wywoływało u mnie samo to imię. Dopiłem herbatę i wstałem od
stołu, by nie wyglądało, że z niecierpliwością czekam na odpowiedź. Odstawiłem
pusty kubek do zlewu i zacząłem nalewać soku do czystej szklanki.
- Nie.
No proszę. Na to potrafiła odpowiedzieć prosto. Czyli nie skład drużyny był tu
problemem, a esencja misji. Niko zachowywała się dziwnie. Była zamyślona i
unikała mojego spojrzenia. Może była naprawdę zmęczona, a może jednak coś się
stało.
Zawsze można było ją wytrącić z
równowagi. Wtedy łatwiej wyciskało się z niej informacje.
- Bardzo dobrze – mruknąłem,
podchodząc do jej krzesła.
- A to czemu? – spytała pomiędzy
kęsami, zupełnie nie zauważając, że stoję tuż za jej plecami. Pochyliłem się,
opierając dłonie po obu stronach jej talerza i odpowiedziałem wprost do jej
ucha.
- Bo nie lubię, gdy ktoś próbuje
zabrać mi to, co moje. – Jej chakra zadrżała, podobnie jak ona sama. Drobna
dłoń zacisnęła się mocniej na pałeczkach, ale po chwili Niko jadła normalnie.
Uśmiechnąłem się lekko, całując ją we wrażliwe miejsce pod uchem i odsunąłem
się. Dziewczyna odprowadziła mnie wzrokiem do lady, skąd wziąłem dla niej sok.
Postawiłem go pod jej nosem i usiadłem na swoim miejscu.
Uśmiechnęła się lekko. Nie był to
jednak wymuszony gest. Raczej zmęczony.
Szatynka odłożyła pałeczki i napiła
się soku.
- Nie masz o co być zazdrosnym. Nie
widziałam go od dawna. Chyba zrozumiał, co mu chciałeś przekazać waszym
„treningiem”. – Ostatnie słowo powiedziała z sarkazmem połączonym z lekkim
przechyleniem głowy.
- Mam nadzieję – prychnąłem,
zadowolony z tego, co usłyszałem. Jeśli to, co mówiła Niko było prawdą, reszta
drużyny nie była jej znana i nie miała czasu i ochoty na rozmowy z nią.
Nastała cisza wypełniona pohukiwaniem
sowy słyszalnym przez uchylone drzwi balkonu i szuraniem szklanki po stole, gdy
Niko bawiła się nią z nieobecnym wzrokiem.
- Misja warta opowiadania? –
spytałem, unosząc brew i odchylając się w krześle. Poczułem się jak rodzic
przepytujący dziecko po długiej nieobecności i znający jego złe oceny z
Akademii. Spojrzenie Niko podskoczyło na moją twarz. Po chwili naburmuszyła
się, wstając od stołu i odnosząc naczynia.
- Sama w sobie – nie bardzo –
przyznała, po czym zaczęła zmywać. Nie widziałem jej twarzy, ale już same
ramiona pokazywały zmęczenie i frustrację. – Mieliśmy potyczkę z mordercą z
Kiri – wyjaśniła po chwili, odkładając talerz na suszarkę.
Od razu przypomniał mi się Zabuza.
Pojedynek z nukeninem z Kiri wyjaśniał jej posklejane włosy i zapach wilgoci,
który poczułem pochylając się nad nią.
- Z Kiri pochodzą najwięksi
popaprańcy – stwierdziłem, wstając od stołu i podchodząc do niej. Czułem się,
jakbym ją gonił. Albo inaczej – jakby ona ode mnie uciekała. Nie podniosła
wzroku, skupiona na zmywaniu. Niesamowite, że myślała o takich bzdurach około
trzeciej nad ranem.
- Nawet sobie nie wyobrażasz –
warknęła z kpiną. Uniosła rękę i pokręciła głową na widok niemal całkowicie
zdrapanego lakieru do paznokci.
Zmyła nasze kubki i zakręciła kran,
wzdychając i sięgając po ścierkę.
- Opowiem ci coś jeszcze, ale
obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz – zaczęła poważnie, patrząc na mnie spod
rozwichrzonej grzywki i osuszając ręce.
- O tym co usłyszę, czy o tym, że mi
powiedziałaś? – Skrzyżowałem dłonie na piersi i oparłem się plecami o lodówkę.
Znowu się ode mnie odsunęła.
Podobał mi się jednak fakt, że
nareszcie usłyszę coś ważnego i poufnego.
- O obu – westchnęła, karcąc mnie wzrokiem. Rozwiesiła ręcznik na
uchwycie od piekarnika i odwróciła się z powrotem w moim kierunku, milcząc
przez chwilę, jakby szukając dobrych słów. – Haisekai, którego tak
nienawidzisz, zaczęto używać do produkcji płynu zatrzymującego chakrę. –
Dziewczyna spojrzała na mnie, a ja kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Kuso,
nie byłem kretynem. – Mają zamiar wstrzykiwać go przestępcom, których uda się
pojmać, i których będą przetrzymywać w więzieniu.
- „Oni”? – spytałem.
- Hokage. ANBU. Oni. – Niko
wzruszyła ramionami.
- I tego świra z Kiri, właśnie tak
pojmaliście? – Uniosłem brew.
Niko zamknęła usta i zamrugała,
widocznie zdziwiona, że tak szybko połączyłem fakty. Widocznie mnie nie
doceniała. Strzykawki, nagła misja, nukenin, Haisekai. W dodatku cały dzień jej
nieobecności. To się łączyło, naprawdę.
- Tak – przyznała po chwili,
ponownie wzdychając. – Wezwano mnie,
ponieważ na razie jako jedyna potrafię wykonywać jutsu w jego obecności. – To
było jasne. Gdyby coś poszło nie tak, na przykład więzień – nawet bez chakry –
próbowałby stawiać opór, Niko była jedyną osobą, która bez jakiejś wybitnej
siły fizycznej mogła go powstrzymać.
- Więc w czym problem? – spytałem,
nie rozumiejąc, skąd jej zirytowanie i dziwne, niedostępne zachowanie.
- W tym, że Haisekai trzeba mu
wstrzykiwać co dwa dni. Możliwe, że
póki będą go przesłuchiwać, będę zmuszona się tam co jakiś czas meldować i
pilnować go w obecności ważniejszych ninja.
- Jesteś klawiszem? – zakpiłem,
otrzymując w odpowiedzi zirytowane spojrzenie.
- To nie jest śmieszne, Uchiha –
warknęła Niko, naśladując moją postawę i również krzyżując ręce na piersi. Za
jej plecami zegar na piekarniku wskazał właśnie trzecią w nocy. – Oznacza to,
że ograniczą mi misje, bym była w wiosce i pilnowała więźniów. Przynajmniej do
czasu, aż ktoś inny nie wyrobi w sobie umiejętności używania chakry przy
Haisekai.
- I? – uśmiechnąłem się, widząc jej
rosnącą desperację i złość. Nawet nie wiedziałem, na co jest wściekła. Ktoś
docenił jej umiejętności, znalazła dla nich w końcu inne zastosowanie niż irytowanie
mnie. Misja z ANBU się udała.
- Brak moich misji to brak twoich
misji – wydusiła wreszcie, rozkładając ręce ze zrezygnowaniem.
O, a więc o to cały ten szum. Czy
ona była głupia?
- Myślisz, że mi potrzebne są
pieniądze z misji? – Uniosłem brew. Kunoichi spojrzała na mnie otępiale, ale
jej ramiona już się zrelaksowały. Zrobiłem krok w jej stronę. – Albo mam ochotę
marnować czas na podróże do kolejnych rozpieszczonych daimyo, którzy potrzebują
naszej pomocy, by się podetrzeć? – Kolejny krok. Przechyliłem lekko głowę,
napawając się jej zdziwionym spojrzeniem pełnym ulgi. – Zwłaszcza w
towarzystwie Megumi?
- Nie jesteś zły – zauważyła
szatynka, a ja stałem już krok od niej.
- Medal za spostrzegawczość.
- Ojej. To… dobrze – westchnęła,
patrząc w ziemię z zainteresowaniem. – Ja dostanę pieniądze za bycie
„klawiszem”, ale martwiłam się, że ty…
- Nie.
- No tak. Będziesz miał czas na
treningi – zauważyła, podnosząc w końcu głowę. Jej oczy nabrały już dawnego blasku,
choć nadal była widocznie zmęczona. Kryzys zażegnany. – Właśnie, chciałam
zapytać – Ashikaga raczyła pojawić się dziś na treningu?
- Oczywiście, że nie. Księżniczka
zamknęła się w swojej wieży – odparłem, patrząc, jak Niko mija mnie i idzie
powoli do swojego pokoju. – To źle?
- Nie, nie. Oczywiście, że nie –
pokręciła głową, zatrzymując się przed drzwiami do swojego pokoju. Byłem kilka
kroków za nią. – To ja… pójdę spać... – Wskazała pomocnie na swój pokój, a ja
kiwnąłem głową. Rozsunęła drzwi, ale zawahała się. Odwróciła się znowu w moją
stronę z nową determinacją. – Co robimy jutro?
- Chyba „dzisiaj” – zauważyłem, a
ona uśmiechnęła się. - Obudzę cię o dziesiątej na trening z Kakashi’m i Akane –
odparłem. Wydawało mi się, że jounini od dawna zbierali się na pojedynek – oni
kontra my. Mogło być ciekawie.
- Polubiłeś ją – spostrzegła Niko z lekkim
niedowierzaniem w głosie. Uniosłem brew na tak skandaliczne oskarżenie. Niko
zaśmiała się, szybko poprawiając swój błąd. – Przepraszam. Uchiha nikogo nie lubią. Ty ją… tolerujesz –
zgadła z wrednym uśmieszkiem. Przytaknąłem. Mogło być. – A co potem?
- Nie wiem, a co ma być potem?
- Moglibyśmy… gdzieś pójść… -
zaczęła, ponownie opuszczając wzrok i bawiąc się palcami, jak ta irytująca
Hyuuga. Znowu miała w planach jakąś dziką eskapadę. Nielegalną i niebezpieczną,
zapewne. Dobrze, ze tym razem przynajmniej wpadła na to, by mnie uprzedzić.
- Gdzie? – spytałem, zaintrygowany.
- Nie wiem. Na… spacer, może? –
pisnęła, nadal skupiona na swoich palcach.
Odchyliłem lekko głowę, zdziwiony.
Nie chodziło jej o tajne ucieczki. Chodziło jej… o randkę. Ze mną. W wiosce.
Przy ludziach.
To zadziwiające, ale odkąd się
znaliśmy, a potem byliśmy razem, wszystkie nasze wyjścia były czysto
praktyczne. Ustalone. Ludzie widzieli nas jako współlokatorów lub znajomych z
drużyny, nie chodziliśmy na… randki. Jasne, lubiłem spacerować, ale robiłem to
w ciszy. Sam. Niko się szybko nudziła i wolała gotować lub robić zakupy.
- Po co? – wydusiłem z siebie. Ta
idea była mi zupełnie obca.
- No… nie wiem. Pogadać? – westchnęła,
nadal nie podnosząc wzroku. Skoro nie wiedziała, po co, po co prosiła?! Irytowała
mnie. Miałem ochotę szarpnąć ją za brodę i kazać zachowywać się jak kunoichi,
nie jak mała dziewczynka. Przypominała mi w tej chwili Sakurę w Akademii.
Wiedziałem jednak, że mamrocze bez
sensu głównie ze zmęczenia i po stresie związanym z misją. Miałem nadzieję, że
do jutra jej przejdzie.
- No… dobrze – zawahałem się,
zupełnie zbity z tropu. Powierzyła mi ważną tajemnicę i była w złym stanie.
Lepiej jej było nie denerwować kolejnymi pytaniami.
Czego ona oczekiwała? Była już moja,
nie musiałem jej chyba niczego udowadniać. Może chciała się pochwalić przez
znajomymi? Nie, to nie było w jej stylu. Może to był test. Na pewno chciała
mnie sprawdzić, jak się zachowam.
Randka. Z Niko. Niedorzeczne.
- Dzięki – uśmiechnęła się, wyrywając
mnie z zamyślenia. Za chwilę po raz kolejny mnie zaskoczyła, zarzucając mi ręce
na szyję i przytulając mnie mocno. Posłusznie położyłem jej ręce na plecach,
ale w moim umyśle panował chaos. – Idę spać. Padam z nóg – westchnęła mi w
ramię, wypuszczając powoli powietrze nosem.
- Najpierw lepiej weź kąpiel –
mruknąłem, marszcząc nos na zapach wilgoci, brudu i krwi w miejscu, gdzie
zwykle wdychałem szampon winogronowy. Dziewczyna oderwała się ode mnie,
marszcząc brwi. Zostawiła jednak ręce oparte na moich ramionach. Pokręciła z
rozbawieniem głową i wspięła się na palce, dając mi szybkiego całusa. – I umyj
zęby – dodałem, udając kolejny grymas.
Następne, co poczułem, to nagły wzrost
chakry. Złapałem rękę Niko w locie i zacisnąłem palce na jej drobnej pięści.
Opuściłem nasze ręce, posyłając jej z góry rozbawione spojrzenie.
Dziewczyna wyrwała swoją dłoń, mrużąc
oczy i obróciła się na pięcie, człapiąc wściekła do swojego pokoju.
- To wszystko? – spytałem, rozbawiony
jej klasycznymi wybrykami.
- Tak – odparła ostro, wystawiając
język w moją stronę i zasuwając z trzaskiem drzwi.
Co miałam
odpowiedzieć? „Nie, Sasuke, to nie wszystko. Wiesz, tak właściwie to cię
okłamałam i twój brat, którego nienawidzisz od lat, jest w Wiosce, tuż pod
twoim nosem. Normalnie byś się cieszył, ale sprawa wygląda kiepsko, bo chyba nie możesz go zabić. Nie, nie patrz tak
na mnie, pewnie byś mógł, potrafił,
ale widzisz… nie ma sensu, bo tak naprawdę to nie on jest winny masakry twojej
rodziny i w dodatku jest nam teraz cholernie potrzebny”.
Tia. Poszłoby świetnie.
Westchnęłam, ociężale podnosząc strój
ANBU z ziemi i człapiąc do łazienki. Może się dziś nagrałam i nakłamałam, ale
jednego nie musiałam wcale udawać. Zmęczenia.
Położyłam uniform na koszu na brudną
bieliznę i odkręciłam kurek z gorącą wodą. Rozebrałam się, oglądając w wysokim
lustrze swoje biedne, poobijane ciało. Ryoushi nie wyleczył wszystkiego. Nie
tylko większości obrażeń nie było widać, ale też nie warto było marnować chakry
na siniaki i zadrapania.
Co nie zmieniało faktu, że cholernie
bolały.
Usadowiłam się w wannie, która
wypełniła się gorącą wodą i pachnącą cytrynami pianą i odprężyłam się.
Sytuacja nie była tak zła, jak
przypuszczałam. Wiedziałam doskonale, że nie mogę Sasuke powiedzieć prawdy. Nie
tylko dlatego, że mi nie pozwolono. Wiedziałam, że wszelkie próby przemówienia
mu do rozsądku i wytłumaczenia tej dziwacznej sytuacji spełzną na niczym.
Dostałby ataku furii, zostałabym wyzywana od naiwnych dziewczynek pod jakimś
przeklętym genjutsu i nim bym się obejrzała, dostałabym w twarz od jego
Przeklętej Pieczęci.
Nie. Trzeba było to załatwić pokojowo.
Spokojnie. Profesjonalnie.
Nawet nie śmiałam mieć nadziei, że
brak misji i moje częste zniknięcia, by wymknąć się do więzienia, ujdą jego
uwadze. Mieszkaliśmy i trenowaliśmy razem, do cholery. Niemal nic nie robiłam
sama, a jeśli już, to zawsze wiedział, gdzie jestem i z kim. Żałosne, ale tak
było.
Dlatego przekonałam Anko i Hokage, że
jedynym sposobem na to, by jakoś mu to wytłumaczyć, jest powiedzenie mu częściowej prawdy. Nie tylko widocznie
go to uspokoiło – psychologia drużynowa: zostałem wtajemniczony, więc mi ufają
i mogę się odprężyć – ale dało mi szerokie pole do manewru. Nie wspominając już
o tym, że gdyby kiedykolwiek znalazł w moim pokoju zapas Haisuchi, od razu
wiedziałby, co to jest i nie robiłby problemów.
Sasuke można było wiele zarzucić, ale
nie był głupi. Nie wiem, jak to zrobił, ale był nieufny już z pierwszym krokiem
postawionym w moim pokoju. Nie lubił być niedoinformowany, poza kontrolą.
Mogłam się oszukiwać, że po prostu tęsknił za mną cały dzień, ale to wcale nie
była kwestia jego przywiązania. Był ciekawy tego, co robię. Na bieżąco
analizował moje zachowania i słowa. Wiercił we mnie dziurę wzrokiem, przez co
nawet, gdybym była niewinna, na pewno bym się zestresowała.
Był jak… pies. Mało pochlebne, ale
pasowało. Był czujny i spostrzegawczy. Sam fakt, że siedział do trzeciej w nocy, czekając na mój
powrót, mówił sam za siebie. Ukrywanie przed nim czegokolwiek poza pewnymi szczegółami w życiu by mi nie
wyszło.
I jeszcze to łażenie za mną krok w
krok, po całym domu. Straszne.
Zanurzyłam się głębiej, czując, jak od
gorącej wody moje ciało relaksuje się i delikatnie drętwieje. Zaczęłam szorować
swoją skórę, kończąc na myciu włosów. Nienawidziłam być brudna. Nie mogłam
odpoczywać w takim stanie.
Najlepsze było w tym wszystkim to, że
Uchiha sam wpadł na pewne rozwiązania. Dawało mu to komfort psychiczny,
wrażenie panowania nad sytuacją. Często mu na to pozwalałam. Było to bajecznie
proste – granie jąkającej się, niezdecydowanej dziewczyny, której chłopak,
inteligentny i spokojny, przychodzi na pomoc. Sam kończył moje zdania,
formułował wnioski. Zadawał pytania.
Gdybym weszła do pokoju i zaczęła mu
wszystko opowiadać, jak na spowiedzi, recytować jak wcześniej wyuczoną,
fałszywą formułkę, zorientowałby się, że kłamię od razu. A tak? Jadł mi z ręki.
Nawet flirtował ze mną, co pokazywało, że nie czuł się podenerwowany i na
obronnej pozycji.
Paradoksalnie kwestia Sasuke była tą
łatwiejszą. Bardziej martwił mnie jego starszy brat, o którym nie mogłam
przestać myśleć. Wszystko, czego się dziś o nim dowiedziałam, zrobiło mi z
mózgu sałatkę. Miałam wrażenie, że to jakiś żart.
Coś, co do tej pory uważałam za
oczywiste, zostało mi wpojone i w co wierzyłam całym sercem, teraz zostało
poddane próbie. Jeszcze wczoraj wszystko było jasne – Akatsuki – „złe”, Itachi
– „be” i „fuj”, Rada – „dobra” i „trzeba się słuchać”. Dziś wszystko wywróciło
się do góry nogami.
Właściwie to nie dziś. Wiele lat temu.
Dziewięć. Wszyscy byliśmy trzymani w niewiedzy cały ten czas. I to mnie
zastanawiało.
Ile ludzi wiedziało, co się tak
naprawdę stało? Trzeci, trójka starców z Rady, Itachi. Powiedział komuś
jeszcze? Może w Akazuno? Jak taka wielka tajemnica, ten… przekręt, wytrzymał w ukryciu tyle czasu? Jak dowiedziała się
Hokage, Jirayia? I co najważniejsze – jakie mieli plany co do Itachi’ego?
Wybór, którego dokonał, był chyba jeszcze
gorszy niż to, co musiał zrobić. Do tego dochodził fakt, że był to pomysł jego i moich przełożonych. Im dłużej
siedziałam na zebraniu i patrzyłam na jego zgarbioną na krześle sylwetkę i
czytałam stosy wręczonych mi notatek i raportów, tym bardziej nienawiść, jaką
czułam do tego człowieka spływała na Radę i Danzo. W kwestii Itachi’ego
pozostawało mi tylko zagubienie.
Zagubienie ze sporą dozą współczucia.
Starszy Uchiha był… dziwny. Nie
zachowywał się jak rasowy morderca, za którego go uważałam. Jego oczy były spokojne
i trochę samotne, smutne, jakby nie był tu, by nam pomóc, a z żalem obserwować,
jak wszyscy giniemy. Mimo że był podobny do Sasuke, nie było w nim jego otwartej
wrogości i energii. Czasami patrząc na niego miałam wrażenie, że nie ma w nim…
nic.
Nie zmieniało to faktu, że był jedną
wielką zagadką. Zupełnie nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać i jak się
zachowywać w jego obecności. Był jak… tykająca bomba. W naszej wiosce. A grupa
najsilniejszych i najmądrzejszych shinobi postanowiła, że to ja będę saperem.
To udowadniało, że jednak nie byli tacy
mądrzy.
Mimo to miałam zamiar dać z siebie
wszystko. I jeśli oznaczało to trzymanie Sasuke w niewiedzy – dla jego i Wioski
dobra – to to właśnie trzeba było robić.
Następnego dnia, po wycisku, jaki
dostaliśmy od Kakashi’ego i Akane, odpoczywaliśmy nieopodal Dojo. Mięśnie
trzęsły mi się z wycieńczenia, gdyż moje ciało nie doszło jeszcze zupełnie do
siebie po wczorajszym dniu. Wykorzystanie całej chakry było jedną rzeczą.
Próbowanie odbudowania jej w stresie i o pustym żołądku było drugą. Nie
przyjęłam tego zbyt dobrze.
Sasuke o tym wiedział, ale Hatake i
Niirochi nie, przez co nasz trening ninjutsu zamienił się w sparring, podczas
którego ja głównie uciekałam przed Raitonami. Wszystkimi. Nie potrafiłam
współpracować z Uchihą, który wzywał tuż obok mnie Chidori, po prostu. Cała
trójka śmiała się ze mnie, a ja nawet nie miałam siły się im odgryzać. Po
prostu rzucałam w nich na oślep wietrznymi pociskami, mając nadzieję, że
poszczęści mi się i któremuś utnę w końcu łeb.
Pogoda zaczęła się psuć. Na niebo
wpłynęły gęste, ciemne chmury. Zerwał się silny wiatr, więc nie marnując czasu zarezerwowanego
na resztę ćwiczeń – nasi kaci poszli w jego połowie na obiad – przenieśliśmy
się do Dojo, które wyjątkowo stało dziś puste. Odetchnęliśmy jeszcze trochę, po
czym zaczęliśmy nasz ulubiony typ treningu.
Przeciwko sobie.
Tyle czasu
spędzałem z Niko na robieniu przyziemnych rzeczy - patrzyłem jak gotowała,
robiła zakupy, czytała książki i spała – że pierwsze wymienione z nią ciosy
były… zaskakujące. Z biegiem miesięcy zupełnie przestałem postrzegać ją jako
kunoichi. Według mnie nie wyglądała na nią nawet, gdy zakładała strój ANBU.
Teraz, w wygodnym, sportowym ubraniu i niemal bez broni przy sobie, przypominała
normalną dziewczynę i walka z nią była dla mnie dziwna. Nienaturalna.
Na początku było w porządku. Walczyłem
raczej defensywnie, wyprowadzając ciosy tylko wtedy, gdy Niko opuściła gardę lub
popełniła błąd. Co ciekawe, moje uderzenia rzadko trafiały do celu. Niko może
nie była silna czy wytrzymała, ale jej instynkty i szybkość nadal były godne
pochwały.
Gdy tylko moja pięść przecinała ze
świstem powietrze, dziewczyna usuwała się z drogi. Wiedziała dobrze, ile siły
kryje się za każdym dobrze przygotowanym atakiem i wolała ich unikać zamiast
się bronić.
Problemem były jej oczy. Widziałem w
nich wszystko. Jej wzrok był pełen
pasji i skupienia. Każde drgnięcie jej mięśni w kierunku ataku lub obrony Sharingan
przetwarzał i w mgnieniu oka pokazywał mi, co dziewczyna zaraz zrobi. To było
jak walka z dzieckiem. Kunoichi była w stanie uniknąć mojego ciosu, owszem, ale
od razu wiedziałem, w którym kierunku się uchyli. Mogłem bez problemu
stwierdzić, gdzie wyprowadzić kolejny atak. Nie zaskakiwała mnie, jak kiedyś.
Wszystkie walki, w których brałem udział i które obserwowałem, dały mi takie
doświadczenie, że akrobatyczne sztuczki Niko nie robiły na mnie wrażenia. Mało
tego – widziałem ich słabe punkty i specjalnie ich nie wykorzystywałem, by
sparring nie skończył się za wcześnie.
Dziewczyna rozumiała, co się dzieje.
Zaczynała specjalnie atakować impulsywnie i bez zastanowienia, by choć trochę
mnie zaskoczyć. Momentami przymykała oczy lub specjalnie uderzała w miejsca, na
które nie patrzyła, uśmiechając się tylko wrednie i nie zdejmując wzroku z
mojej twarzy. Walczyła nienaturalnie dla niej, bez doświadczenia, i kilkoma
ciosami, a raczej odepchnięciami, przypomniałem jej o tym.
Niko podniosła się powoli z ziemi,
wspierając się na przedramionach.
- Z twoim Sharinganem to nie ma sensu
– stwierdziła, dysząc lekko. Spojrzała na mnie wyczekująco z dołu.
Zastanawiające, ale nie była wściekła. Zwykle jej porażki łączyły się z
niesamowitą irytacją i wyżywaniem się na mnie. Zupełnie, jakby różnica między
nami była wyłącznie moją winą.
Teraz jednak coś się zmieniło.
Zaakceptowała to, że byłem silniejszy. Próbowała się czegoś nauczyć,
eksperymentować. Korzystać z treningu, zamiast walczyć ze mną na serio.
- Widziałem cię za dużo razy podczas
walki. Jesteś przewidywalna – mruknąłem, podając jej rękę i sprawnie podnosząc
ją do pionu. Zielonooka otrzepała tył swoich spodni, nie patrząc w moim
kierunku.
Na chwilę odeszła, zamyślona, grzebiąc
przy swoim pasku. Kucnęła, kładąc coś pod ścianą Dojo i wróciła z uśmiechem na
ustach. Od razu poczułem aurę Haisekai, a mój Sharingan zniknął.
Czy ona musiała taszczyć ze sobą te
cholerne głazy absolutnie wszędzie?
- W ten sposób możemy walczyć bez
Sharingana i pakowania chakry w ciosy – wytłumaczyła spokojnie, widząc moją
irytację. Czułem się nagle żenująco słaby.
- Tak, czyli przeprowadzimy trening,
podczas którego nie wyszkolę swoich umiejętności, tylko zobaczę, jak
poradziłbym sobie w sytuacji, w której nigdy się nie znajdę – odparłem
cynicznie, krzyżując ręce na piersi. – Poza tym ty będziesz miała chakrę.
- Po prostu uznałam, że skoro w
normalnych warunkach nie jestem dla ciebie wyzwaniem… - Przewróciła oczami,
szykując się jednak do walki. - …to ja
to wyzwanie dla ciebie zaaranżuję. – Uniosła brew, ustawiając się. Nie wiem,
czemu zaakcentowała, że trenuję z nią,
ale nie miałem zamiaru dać za wygraną. To była kunoichi. Zwykła, drobna,
normalna dziewczyna. Nawet z przewagą chakry nie powinna była mnie pokonać.
Chyba.
Przytaknąłem, przygotowując się na
atak.
Nie musiałem długo czekać. Niko
podbiegła do mnie, zamachując się nogą. Nadal patrzyłem na jej twarz i mowę
całego ciała, próbując ją odczytać. Nie potrafiłem przewidzieć tylu jej ruchów,
co poprzednio, jednak mimo braku Sharingana dawało to efekty.
Widziałem jej irytację, gdy kilka
minut wymieniania ciosów pokazywało, że byliśmy sobie równi. Wkładała trochę
chakry w kończyny, by nie zrobić sobie siniaków i niczego nie złamać. Na
początku irytował mnie brak własnej energii - którą chyba po to właśnie
doskonale opanowałem medytacją, by jej używać – ale po chwili przyzwyczaiłem
się do jej nieobecności. Ba, jej brak zdejmował mi z barków obowiązek myślenia
nad tym, gdzie i w jakiej ilości ją wykorzystać. Mogłem całkowicie skupić się
na tym, co robi kunoichi i w porę reagować.
Zielonooka przeklęła pod nosem, a ja
się uśmiechnąłem. Większość shinobi po oddaniu ciosu spodziewała się odzewu. Że
przeciwnik uniknie lub oberwie, a jeśli oberwie, to siła uderzenia odrzuci go w
tył. Jeśli zablokuje, jego ręce się cofną. Niko wymierzyła prawy sierpowy,
który trafił w moje wysunięte przedramię. To nie drgnęło, zupełnie jakby za
ciosem Niko nie szła żadna siła.
- Przeklęci faceci i ich przeklęte
mięśnie – warknęła, okręcając się w miejscu. Uniknęła kilku moich ciosów, które
bez chakry nie były już tak szybkie, i zamachnęła się nogą, celując w moją
twarz. Ponownie ochroniłem się przedramieniem i wyprostowałem plecy, drugą ręką
łapiąc jej stopę, która teraz leżała na moim barku. Uśmiechnąłem się, widząc
jej zaskoczenie, gdy nie mogła cofnąć nogi. Zebrałem siły i odrzuciłem ją w tył,
kierując jej nogę do góry, by upadła na plecy. Dziewczyna zrobiła obrót w
powietrzu i wylądowała na jednym kolanie, patrząc w moją stronę ze wściekłą
miną. W mgnieniu oka odepchnęła się od ziemi, pokonując dystans między nami
kilkoma saltami. Wylądowała tuż przede mną, stając tyłem do mnie i uderzyła
mnie łokciem, którego nie zdążyłem zablokować. Wróciła do atakowania mnie,
dodając do mieszanki kilka ciosów kolanem, które trudno było sparować.
Zatoczyłem się, próbując znaleźć odpowiedni rytm jej ataków, ale ona napierała
dalej, nieregularnie i bez opamiętania, czasami kopiąc mnie przez wyprostowywanie
nogi, zupełnie jakby wchodziła po schodach.
Poczułem dłoń na swoim czole, ale nie
zdążyłem zareagować. Niko zebrała w sobie chakrę i odepchnęła mnie w tył za
głowę, rzucając mną o ziemię.
Podniosłem się, kaszląc od upadku i
dysząc lekko. Dziewczyna otrzepała ręce.
- Taaa, zdecydowanie podoba mi się
taki trening – zaśmiała się. Mimo tego, że walczyła z chakrą, była spocona i
lekko dyszała.
- Równie dobrze mogłabyś mi urwać nogę
i cieszyć się, że wygrałaś z kaleką – warknąłem, siadając i opierając łokcie na
kolanach.
- Nieźle sobie radzisz, jak na kalekę
– przyznała.
- Spróbuj nie używać chakry, to
zobaczymy – syknąłem, podnosząc się. Stanąłem w pozycji bojowej, czując, że
energia, która do tej pory emanowała z Niko, zanika. Nastąpiła zupełna cisza,
podczas której nie czułem nic.
Zaatakowałam pierwszy. Kunoichi ledwo
uchyliła się przed którymś z kolei ciosem i oparła się o ziemię rękami, szybko
podnosząc się z rozmachem. Zdecydowanie wolała kopać, gdyż nogi robiły większy
zamach i przez to miały więcej siły. Nie lubiła bić się pięściami. Jej ramiona
w porównaniu z moimi wyglądały jak gałązki przy pniu drzewa.
Powoli uczyłem się, jak zablokować
każdy typ ataku. Którego lepiej unikać, którego mogę użyć na własną korzyść. Jeden
z jej wolniejszych, lepiej wymierzonych ciosów powstrzymałem, łapiąc ją za
nadgarstek, który mieścił mi się w dłoni, i odepchnąłem ją za twarz, w równie
upokarzający sposób, co ona wcześniej mnie. Dziewczyna nie wylądowała zbyt
elegancko, ale podniosła się.
- Podoba ci się to, co? – zaśmiała się
ochryple, po chwili odchrząkując i spluwając na bok. Dama.
- Niby co? – spytałem, rozmasowując
sobie ramię, w które przed chwilą oberwałem. Zorientowałem się, że się trochę
uśmiecham, więc doprowadziłem moją twarz do porządku.
- To. Taka forma treningu –
westchnęła, ruszając na mnie. Jej pięści przeszyły powietrze obok mojej głowy.
Chwyciłem jej rękę między swoje i zamachnąłem się, wytrącając ją z rytmu i
odrzucając na bok. Była lekka. – Bez chakry, jak normalni ludzie – mówiła
dalej, próbując mnie podciąć. Jedna z prób skończyła się moim nadepnięciem jej
na stopę i odrzuceniem jej w tył. Ponownie wstała, robiąc kick-upa*, i ruszyła
na mnie z uśmiechem na twarzy. Nawet bez chakry zrobiła gwiazdę i salto,
uderzając mnie nogami. Gdy otrząsnąłem się i spojrzałem w jej kierunku, odbiła
się od mojej klatki piersiowej obiema stopami, odrzucając mnie na ścianę.
Odkaszlnąłem, również spluwając na podłogę. Z pewnością Lee doceniłby ten gest.
– To dziwne, ale i fajne – usłyszałem, gdy zbliżyła się do mnie, by skorzystać
z mojego ograniczenia przez ścianę. Zrobiłem kilka kroków w jej stronę, by nie
dać się zapędzić w kozi róg. – Dawno tak nie trenowaliśmy.
- Bo nie chciałaś dostać w kość –
odparłem, unikając jej ciosu i ponownie odpychając jej rękę tak, że straciła
równowagę. Uderzyłem ją w brzuch, ale Niko szybko skontrowała cios i zamachnęła
się szeroko, próbując nas rozdzielić i dać sobie chwilę wytchnienia.
- Może – przyznała, dysząc. Trzymała
się za miejsce, gdzie właśnie oberwała, zaciskając zęby. Potrząsnęła po chwili
głową, odrzucając grzywkę na bok. – I nie lubiłam być dotykana – dodała, zanim
zdążyłem do niej dobiec. Nasze ciosy kilkakrotnie spotkały się w połowie drogi.
Byłem znacznie silniejszy, przez co takie starcia, normalnie oznaczające remis,
tak naprawdę były moim zwycięstwem i zmuszały kunoichi do cofania się. – A taka
walka, jak widzisz… – mówiła między ciosami, bacznie obserwując moje ruchy.
Była spocona i zmęczona, a jej włosy latały dookoła, gdy ruszała głową,
unikając moich uderzeń. - …wymaga… - Jej stopa oparła się o moje kolano, a nie
– jak przypuszczałem – tors i wytrąciła moją nogę spode mnie. - …bliskości! –
dokończyła, uderzając mnie obiema rękami w klatkę piersiową i odpychając mnie
od siebie. Nie było w tym jednak tyle siły, bym się przewrócił. Właściwie to
tym ruchem zaoszczędziła mi upadku na twarz po ciosie w kolano.
- A teraz lubisz mnie dotykać? –
spytałem, unosząc brew i odchodząc lekko w bok. W przeciwieństwie do niej nie
używałem mojej całej siły. Nie miałem zamiaru zrobić jej krzywdy. Wystarczająco
obrywała na misjach, przez co pół dnia spędzała na kremowaniu otarć i
bandażowaniu skaleczeń. Nie miałem zamiaru być odpowiedzialny za jej stan.
Oboje jednak byliśmy już zmęczeni i
trzeba było to zakończyć, zanim coś się komuś stało. Oczywiście zakończyć w taki
sposób, by Niko wiedziała, kto tu rządzi.
- Można tak powiedzieć – przyznała z
uśmiechem, kładąc ręce na biodrach. Jej klatka piersiowa unosiła się rytmicznie
przy przyspieszonym oddechu, co było bardzo widoczne przy jej obcisłej bluzce.
Jej oczy iskrzyły się wesoło.
Pojawiłem się tuż przy niej,
pozwalając jej wrócić do pozycji obronnej i wymierzyłem kilka ciosów, które
trafiły jej obojczyk i bok. Uchyliłem się przed lewym sierpowym – jej słabszym
– i odepchnąłem ją łokciem, odchodząc krok na bok i chwytając pewnie jej rękę.
Wykręciłem ją do góry, przytrzymując jej ramię dłonią i naciskając w dół, a w
górze trzymając jej nadgarstek. Kunoichi syknęła z bólu, patrząc na mnie przez
zmrużone powieki.
Klasyczna dźwignia, a jednak nie
umiała się w porę wyrwać. Teraz już nie było ucieczki. Jeden fałszywy ruch, a
mogłem złamać jej rękę.
- Koniec na dzisiaj? – spytałem,
unosząc jedną brew. Byłem pewien, że Niko zaprotestuje. Zacznie się wyrywać lub
wystawi język. Ewentualnie powie coś głupiego. Ona tylko przytaknęła z lekkim
uśmieszkiem, a gdy ją puściłem, odeszła bez słowa, podnosząc Kuchikiri z ziemi
i po chwili odpieczętowując ze zwoju ręczniki. Rzuciła mi wodę, siadając po
chwili pod ścianą.
Przez moment wydawało mi się, że
poczułem wokół nas energię. Kilka ciosów było łatwiejszych, niż się
spodziewałem i bardzo szybko pojawiłem się obok niej. Albo mi się wydawało,
albo była to niekontrolowana energia Niko. Bo raczej nie moja.
Spojrzałem sceptycznie na dziewczynę
bawiącą się siostrzanymi kamieniami.
Coś się zmieniło. Nie chodziło tylko o
to, że teraz mieliśmy iść na tę durną randkę – która chyba nie była jednak
niczym ważnym i oficjalnym, bo byliśmy cali mokrzy od potu. Niko zachowywała
się dziwnie. Patrzyła na mnie z kuriozalną, nową sympatią. Szczerością i
otwartością, jakby nagle widziała mnie zupełnie inaczej. Czasami jej przeciągłe
spojrzenia wyglądały, jakby zaraz chciała mi coś powiedzieć. Innym razem
zamyślała się, odpływając gdzieś w dal. Wtedy nie uśmiechała się głupawo – jak
teraz – a myślała nad czymś intensywnie. Kalkulowała i unosiła wzrok do nieba,
jak zawsze, gdy coś planowała lub czegoś się obawiała.
Powinienem być zadowolony. W końcu
przestała świrować, była szczera i zrelaksowana w moim towarzystwie. Wracała do
formy po swoich problemach.
Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia,
że coś jest nie tak.
Przez trening nawet nie zorientowałem
się, jak nad Konohą zaczęła się ulewa. Staliśmy przez chwilę pod wąskim dachem
Dojo, patrząc, jak całe pole treningowe dookoła, pokryte teraz wielkimi
kałużami, bombardowane jest ogromnymi kroplami wody. Temperatura znacznie
spadła.
- Pogoda na onsen – zażartowała Niko,
wystawiając rękę, która po kilku sekundach była w większej części mokra.
Uśmiechnąłem się, wspominając, jak zachowywaliśmy się ostatnio w gorących
źródłach. Wiele od tego czasu się zmieniło. Myślę, że gdybyśmy teraz znaleźli
się w jednej wannie, sprawy przyjęłyby zupełnie inny obrót.
- Możemy iść – mruknąłem,
rozpieczętowując moją kurtkę przeciwdeszczową. Niko rzuciła na nią okiem, nie
ukrywając zdziwienia.
- Nie, nie dziś – odparła pospiesznie,
rumieniąc się lekko. Chyba nie tylko ja widziałem ciekawe możliwości wiążące
się z onsenem. – Jestem strasznie głodna – przyznała po chwili, a jej wzrok
skierował się w kierunku miasta.
- Ze spaceru chyba nici – westchnąłem,
wtykając zwój za pasek i rozpinając kurtkę, którą chwyciłem niedaleko kołnierza
i rozpostarłem nad nami zamiast parasola. Niko spojrzała na mnie z dołu i
uśmiechnęła się. Beztrosko, z uczuciem.
- Poradzimy sobie. Rozmawiać można
wszędzie. – Chwyciła mnie za jedno ramię i pociągnęła w stronę ulicy, przy
której mieściła się jedna z jej ulubionych restauracji. Ta, która przy okazji zawierała
się w zbiorze tych tolerowanych przeze mnie. Woda chlupała pod naszymi nogami,
a wokół rozlegał się dźwięk deszczu łomoczącego o drewniane stragany i metalowe
parapety. Ulice były puste, a lampiony wzdłuż nich niezapalone. Przy takiej
pogodzie wydawało się, że jest noc, a cała Wioska jest wyludniona. Dookoła
unosił się zapach deszczu. – Nie mogłeś zapieczętować parasolki? – westchnęła z
udawaną irytacją Niko, wskazując na swoją mokrą bluzkę. Mi nie przeszkadzała.
- Wyobrażasz sobie mnie z parasolem?
- Teraz tak – zaśmiała się dźwięcznie,
przysuwając się do mnie bliżej. Gdzieś w oddali uderzył piorun, który Niko
odprowadziła wzrokiem. Może i lubiła deszcz i jego zapach, ale nie tolerowała
Raitonów.
Siedzieliśmy przy stoliku z narożnym
siedziskiem na końcu dość pustej sali, rozmawiając dosłownie o wszystkim. Gdy
kazałem dziewczynie przejść do rzeczy i powiedzieć, po co mnie tu sprowadziła,
zdziwiła się.
- Po nic. Strasznie dużo się ostatnio
dzieje. Mało rozmawiamy, a normalni ludzie dyskutują ze sobą. O różnych rzeczach.
- My nie jesteśmy do końca normalni –
uśmiechnąłem się, opierając się wygodniej na kanapie. Dziewczyna odwzajemniła
uśmiech, bawiąc się słomką w napoju.
- Nie, owszem, ale jakąś normę warto
byłoby wyrobić. – Przerwała w połowie myśli, patrząc uważnie na obsługującą nas
kelnerkę, która postawiła przed nami parujące potrawy. I piskliwie życzyła nam
smacznego, oddalając się zanim skończyła mówić. Rumieniła się też przy
odbieraniu zamówienia i ciągle się na mnie gapiła. Kunoichi obok pokręciła
lekko głową z rozbawieniem. – Nie przeszkadza ci to?
- Hn?
- Popularność. Sporo osób, które
mijamy na ulicy i które siedzą teraz w tej knajpie wie, kim jesteś – mruknęła
ponuro, chwytając za pałeczki. Zająłem się swoim jedzeniem. – To musi być
irytujące.
- Nie zauważam tego – odparłem zgodnie
z prawdą.
- Jesteś zbyt zajęty ignorowaniem
nieznajomych i piorunowaniem wzrokiem każdego, kto na nas spojrzy – zaśmiała
się, bawiąc stertą krewetek na talerzu. – Problem w tym, że ty pewnie myślisz,
że patrzą na mnie lub mają coś do nas
jako pary. A prawda jest taka, że patrzą tylko na ciebie. Interesują się tobą –
skwitowała, podnosząc raptownie głowę i spotykając spojrzenie kelnerki na
drugim końcu sali. Odwróciłem się w tym samym kierunku, a dziewczyna spłonęła
rumieńcem, upuszczając notes i machając rękami.
- Coś sugerujesz? Mam kłaniać się i
uśmiechać, jak gwiazda filmowa? – prychnąłem, siadając na powrót przodem do
stolika.
- Nie. Chociaż mógłbyś popracować nad
machaniem. – Dziewczyna uniosła sztywną dłoń, która kiwała się lekko. Widziałem
ten ruch u Yahiro. Chyba dotyczył wszystkich przepełnionych władzą panienek.
Zmarszczyłem brwi na znak, ze mnie to nie bawi, a Niko wróciła do jedzenia. –
Po prostu sądzę, że kiedyś twoja sława się skończy – mówiła z pełnymi ustami.
Westchnąłem. - Ludzie przestaną widzieć cię jako ostatniego geniusza wielkiego
klanu, a będą cię wspominać jako gburowatego niemowę.
- Nie możesz się już tego doczekać,
co? – uśmiechnąłem się wrednie.
- Trochę tak – zaśmiała się. – Może
wtedy nie będę czuła tej presji, gdy tylko śmiem pojawić się gdzieś u twojego
boku.
- Teraz też nie wydajesz się ciężko
pracować na miano „godnej roli Pani Uchiha”. – Niko podniosłą wzrok znad
talerza, krztusząc się lekko. Szybko jednak doszła do siebie, popijając
jedzenie mrożoną herbatą.
- To… prawda – odpowiedziała, wciąż
jednak z lekką chrypką. Uderzyła się kilka razy w pierś. – Ale i tak moje
delikatne uczucia zostały urażone.
Reszta spotkania – choć ciężko było
tak nazywać ten obiad, skoro widzieliśmy się cały czas – przebiegła na
podobnych rozmowach. Przedyskutowaliśmy sytuację z Megumi i Saturn i
wymienialiśmy się uwagami na temat treningów z parą „no to my uciekamy, i
owszem – to, że idziemy ‘do domu’ w tym samym kierunku, to czysty przypadek”. Niko
wspomniała, że dwójka ludzi z jej rodziny zginęła w świątyni, która została
zaatakowana przez Akatsuki. Ja tłumaczyłem jej trochę z moich treningów z
Kakashi’m, bo od zawsze interesowała się, co robiliśmy, gdy nasze umysły
oddalały się w doujutsu.
Dziewczyna zamówiła drugi deser, a ja
tylko patrzyłem, jak pochłania kolejne ciasto, zastanawiając się, gdzie ona to
wszystko mieści. Sobie zamówiłem kawę, bo już czułem, jak ta irytująca pogoda
powoli otępia moje zmysły.
Dogryzaliśmy sobie w najlepsze, aż
zaczęło robić się ciemno i nadszedł czas zapłaty rachunku.
Rumieniąca się guzdrała przyniosła
pokaźny paragon. Bez zastanowienia wyjąłem portfel i wyciągnąłem odpowiednią
sumę.
- O nie, nie. Ja płacę za siebie –
krzyknęła Niko, gdy tylko dopiła swoją herbatę ananasową. Zupełnie bez gracji
zaczęła przeszukiwać wszystkie swoje kieszenie w poszukiwaniu pieniędzy. Nie
widziała chyba tego samego rachunku, co ja, bo nie dość, że nie była to
najtańsza restauracja w okolicy, to jeszcze około trzy czwarte rzeczy przez nas
zamówionych należało do niej.
Kelnerka uśmiechnęła się nerwowo,
prostując drżącymi palcami nieistniejące zagniecenia na swoim służbowym
fartuchu. Rzuciła mi zaniepokojone, acz nadal pełne… zachwytu spojrzenie, po
czym przeniosła nieśmiały wzrok na trzymane przeze mnie pieniądze.
- Niech pani nie przyjmuje kasy od
tego dupka. On to robi specjalnie! – warknęła kunoichi, znajdując w końcu jakiś
dziwny zwój. Dziewczyna przy stoliku westchnęła lekko, patrząc bardzo wyraźnie
na wiszący na ścianie zegar. Zlitowałem się nad nią, chwytając ją za rękę i
wciskając w nią banknoty.
- Reszty nie trzeba – mruknąłem nisko,
nie mogąc zrozumieć ani jednego słowa wyjąkanego przez kelnerkę. Słowa
wysyczane przez Niko zrozumiałem bardzo dokładnie, acz nie dopuściłem ich do
swojej świadomości. – Przepraszam za nią – wskazałem na szatynkę, która kopnęła
mnie pod stołem. Dziewczyna w fartuchu odeszła mozolnie od naszego stolika,
patrząc intensywnie na miejsce, gdzie jej dotknąłem i nawet nie licząc
otrzymanych pieniędzy. Wróciłem wzrokiem do Niko, która siedziała ze
skrzyżowanymi ramionami i zmrużonymi oczami. Uniosłem brew. – Nanda?
- To kupa kasy.
- Mam tę „kupę kasy”. I wydaję ją, na to,
na co mam ochotę – odparłem spokojnie, wstając z kanapy i czekając, aż Niko wygramoli
się zza ledwo widocznego pod stertą brudnych naczyń i serwetek stolika.
- I z pewnością „masz ochotę” na trzy
rodzaje ciast, dwa napoje, obiad i cztery herbaty – warknęła Niko, idąc
posłusznie za mną do wieszaka, na którym zostawiłem mokrą kurtkę. Przed
dotarciem do drzwi rzuciła ostatnie ostrzegawcze spojrzenie w kierunku
kelnerki.
- Nie wydałem ich na jedzenie… –
westchnąłem, otrzepując kurtkę i wyglądając za okno. Padało równie mocno, jak
gdy tu przyszliśmy, sporo czasu temu. - …tylko na ciebie. Rozumiesz? – Spojrzałem
na nią z góry.
- Nie – odparła, wyginając usta w
grymasie. Jedno zachowanie nie po jej myśli i zmieniała się w duże dziecko.
Pokręciłem głową ze zrezygnowaniem,
otwierając przed nią drzwi. Od razu uderzył w nas zapach deszczu i silny wiatr.
Dookoła zapalono kilka lampionów, ale nadal było ciemno. Wyszliśmy na dwór,
stojąc przez chwilę pod wąskim dachem. Zaczęliśmy iść w stronę domu.
Niko szła przy ścianie, a ja od
zewnętrznej, z uniesioną kurtką, gdyż deszcz zacinał z boku. Niebo przeszył
kolejny piorun. Deszcz padał tak gęsto, że niemal nic nie było widać. Przy
którymś z kolei podmuchu wiatru schowaliśmy się w zadaszoną bramę, korzystając
z jedynego w okolicy suchego miejsca.
- Nadal nie rozumiem – przyznała cicho
Niko, opierając się o ścianę zaułku. Była cała w wapnie i odpadał z niej tynk,
ale kunoichi albo tego nie zauważyła, albo nie przejmowała się tym.
Ona myślała o tym cały ten czas?
Westchnąłem, otrząsając kurtkę z
deszczu. Przebyliśmy zaledwie ułamek drogi do domu. Wracaliśmy podobną trasą,
jak z onsenu. Pamiętam, że tego dnia byłem chory i prowadziłem z Niko dziwne
rozmowy o dziewczynach.
- Powiedziałem, że wydałem pieniądze na co? – podpowiedziałem, opierając się
tuż obok niej. Tłumaczyłem jej jak dziecku, jednak nie mogłem odmówić sobie
przyjemności zobaczenia jej miny, gdy zrozumie, o co mi chodziło.
- Na mnie – mruknęła, kopiąc jakiś
bogu ducha winny kamień. Uniosłem wzrok ku niebu. Była czasami tak niedomyślna…
- A wcześniej?
- Na co masz ochotę – odparła, skupiając
na mnie wzrok. Uniosłem brew i po chwili jej oczy rozszerzyły się. Zdążyłem
zauważyć jej rumieniec zanim się odwróciła. – Oh. Okej. No tak. Mogłam się
domyślić, że to coś w tym stylu – prychnęła, oburzona, a ja nie mogłem się
powstrzymać przed lekkim uśmiechem. – Ecchi…
Dziewczyna oparła się łokciem o
ścianę, stojąc tyłem do mnie z głową wspartą na ręce. Pokręciłem głową. Znowu.
- Ależ jesteś zła – zakpiłem.
- Nie jestem zła – odparła szybko.
Mimo mojej rycerskiej postawy niemal całe jej ubranie było pokryte mokrymi
kropkami. Mało praktyczne rozwiązanie na deszcz. Ale od kiedy to bycie
gentlemanem było praktyczne?
- To co tak stoisz? – Wyglądała jak
obrażony bachor w Akademii. Jej ramiona wznosiły się i opadały lekko, gdy
nabierała powietrza.
- Doprowadzam się do porządku, zanim
powiem coś głupiego – odpowiedziała cicho. Wypuściłem powietrze nosem. Ona
naprawdę była dziwna. Coś jednak czułem, że to, czego nie chciała mi
powiedzieć, było całkiem ciekawe i miłe. Z mówieniem o mnie złych rzeczy nie
miała problemów.
Chwyciłem ją za ramię, chcąc odwrócić
ją w swoją stronę. Łokieć przesunął po wapnie i dziewczyna uderzyła plecami o
ścianę. Stanąłem tuż przed nią, opierając dłonie po obu stronach jej głowy. Nabrała
powietrza, gdy odsunąłem jej mokrą grzywkę z oka.
- Nazwałaś mnie dupkiem – mruknąłem,
starając się nadać mojemu głosowi niskiej, pochmurnej barwy, ale efekt zepsuł
uniesiony kącik warg. Pozwoliłem, by moje palce zjechały po jej policzku, potem
po szyi, kierując się po skórze jej odsłoniętego dekoltu. Nie był spory, nadal
była w stroju treningowym, ale jednak.
- Bo nim jesteś – mruknęła, pilnując
mojej dłoni czujnym wzrokiem. Ta wycofała się na ramię i zaczęła wędrówkę po
szyi do ucha. – Ty powiedziałeś, że masz na mnie ochotę – zauważyła
oskarżycielskim tonem.
- Bo mam – uśmiechnąłem się, zniżając
głowę do drugiej strony jej szyi. Jej oddech załamał się, gdy przybliżyłem się
do niej, nadal jej nie dotykając, a jedynie drażniąc jej skórę swoim oddechem. –
Nazwałaś mnie gburowatym niemową. I stwierdziłaś, że źle gotuję.
- Bo to prawda – westchnęła, ale jej
głos był łamany. Pozwoliłem, by moje usta lekko musnęły skórę tuż pod jej
uchem. Przez chwilę kunoichi nic nie mówiła, a jedynymi dźwiękami trafiającymi
do moich uszu był jej szybki oddech i tysiące kropel deszczu uderzające w ziemię
i dachy dookoła. – Powiedziałeś, że jestem przewidywalna.
- Bo je-… mnh.
Dziewczyna szarpnęła mnie za włosy,
odciągając mnie od swojej szyi i pocałowała mnie mocno, drugą ręką naciskając
na moje plecy, by zmniejszyć i tak minimalny dystans między nami.
Niko można było zarzucić wiele rzeczy,
ale nie przewidywalność. Nie poza walką. Nie byłem dobry w przeprosinach czy
przyznawaniu się do błędów, dlatego postarałem się okazać moją skruchę w inny
sposób.
Zajęło mi to chyba godzinę, którą
spędziliśmy cali mokrzy w tej zimnej bramie, korzystając z tego, że na ulicach
nie ma żywej duszy. Niko obiecała mi, że jeśli któreś z nas się po tym
rozchoruje, na pewno pójdziemy do gorących źródeł. Nie miałem nic przeciwko.
Wdech i
wydech, Niko. Wdech i wydech.
Stojący obok pokoju strażnicy kiwnęli
w moim kierunku, gdy tylko się zbliżyłam. Stanęłam prosto, udając resztki dumy
i odwagi. Czułam, jak serce łomocze mi w piersi, a kolana uginają się pode mną.
Gdy otworzono przede mną drzwi, nie dałam sobie ani sekundy na zawahanie.
Podziękowałam dwóm ANBU sztywnym uśmiechem, przekraczając pospiesznie próg i
słysząc, jak ciężkie metalowe drzwi zatrzaskują się za mną.
Byłam tylko ja i on. Podświadomie
spodziewałam się, że zaraz skoczy ku mnie i w sekundę zakończy mój nędzny żywot,
a to całe zamieszanie z Radą i Uchihami okaże się dobrze przemyślaną farsą.
Nic takiego się nie stało. Zanim
shinobi podniósł na mnie pusty wzrok czarnych tęczówek, zdążałam nawet
rozejrzeć się po pomieszczeniu. Było… jasne. I puste. Mimo to nie było w nim wiele
miejsca. Nie był to hotel, ale też nie klitka. Wyglądało to na skromny, skąpo
urządzony pokój z białym futonem rozłożonym pod ścianą i niewielkim oknem z
kratami. Po środku stał stolik z dwoma krzesłami, z których jedno było teraz zajęte
przez ubranego na czarno bruneta. Na lewo od wejścia mieścił się zakątek z
toaletą i prysznicem odgrodzony parawanem.
Nie wyglądało to na więzienie. Raczej
jak psychiatryk.
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się,
czy na pewno to spostrzeżenie wyszło mi na dobre.
Odchrząknęłam, czując na sobie czujne
i spokojne spojrzenie Uchihy. Nie zabił mnie. Jeszcze. Był to chyba dobry znak.
Mogłam to przeżyć.
Kami-sama, „przeżyć spotkanie z
Itachi’m Uchihą”. Kiedyś było to osiągnięcie godne wpisania do Karty Shinobi. A
ja teraz miałam to robić regularnie co dwa dni. I to nie z nim w roli nukenina,
a pacjenta łamanego na współpracownika.
Świat zwariował.
- Um… na wstępie to może przeproszę
za… moje wczorajsze słowa… i za to. – Wskazałam drżącym palcem na okalający
ramię Itachi’ego bandaż. Chłopak… albo raczej mężczyzna nie podążył wzrokiem za moim palcem, tylko siedział
nieruchomo. – Chociaż ostrzegałam, że nie jestem w tym za dobra – zaśmiałam się
nerwowo, nie otrzymując w odpowiedzi nic poza lekkim drgnięciem brwi. Odruch
rodzinny? No cóż, był to kiepski żart, tak czy inaczej. Westchnęłam, zniżając
wzrok. Serce nadal biło mi jak szalone. Było mi duszno i źle. – No i poza tym…
dziękuję. – Nie zdążyłam unieść w porę głowy, ale mogłam przysiąc, że shinobi
wykonał jakiś ruch. Był zaskoczony? Możliwe. Postanowiłam iść dalej tą drogą. –
Jeśli dobrze rozumiem, jesteś człowiekiem, który uratował kiedyś mojego wuja. I
wyciągnął mnie z Kakkahana. – Spojrzałam wyczekująco na bruneta, szukając w
jego nieruchomej twarzy choć jednej oznaki, że mnie słucha lub ma jakiekolwiek
zdanie na temat tego, co mówię. Doczekałam się tylko leniwego odwrócenia
wzroku. Zostałam zignorowana. Po prostu doskonale. Nabrałam powietrza w płuca,
przenosząc ciężar ciała na drugą nogę i próbując się zrelaksować. To on był tu
więźniem, to on był tu wbrew woli i to on miał w sobie Haisuchi. Czemu to ja czułam się nieswojo i bezbronnie, jak
w pułapce lub na przesłuchaniu? Brzuch mnie bolał, jakbym miała tremę. – Nie
wspominając już o tym, co zrobiłeś i zrobisz dla Wioski.
Łudziłam się, że otrzymam jakąś
odpowiedź, ale widocznie zapomniałam, że mam do czynienia z kolejnym Uchihą.
Mogłabym pewnie tu odstawić teatrzyk kukiełkowy, a Itachi by nie zareagował.
Ale serio. Czego ja się spodziewałam? Jeden głupawy uśmiech i mnie polubi?
Uchiha nie lubili nikogo!
Już mnie
irytował. Zupełnie jak jego brat. Byli teraz tak bezczelnie podobni…
Właśnie. On nie wiedział. Nie miał
pojęcia, kim jestem dla Sasuke. Dla niego byłam Nozomi w ANBU. Losową kunoichi
z Konohy. Ja wiedziałam już o nim wszystko, on o mnie nic.
Dzisiejszy dzień był męczący, ale nie
przyszłam tu, by bawić się w grzeczną, niewinną dziewczynkę. Itachi był tu
jeśli nie więźniem, to gościem, a zarazem moim jedynym źródłem informacji. Był
tu dzięki mnie, a ja dzięki niemu. Nadszedł czas, by dotarło do mnie, w jakiej
jesteśmy oboje sytuacji i wzięła się w garść.
Ta. Łatwo powiedzieć.
Uchiha odkaszlnął, sięgając dłonią do
ust i starając się nie wydawać głośniejszych dźwięków. Nie byłam w stanie
zobaczyć, czy wypluł krew, ale odgłos wydostający się z jego płuc był bardzo
niepokojący.
- Przykro mi, za to, jak cię
potraktowano – mruknęłam szczerze, wzdychając i rozglądając się swobodniej po
pomieszczeniu. Wyglądało na nowe. Ciekawe, kiedy zdążyli wybudować tą bazę.
Czułam na sobie ciężki wzrok Uchihy, ale ignorowałam go, wiedząc, ze nawet,
gdybym spojrzała w jego stronę, nic bym z jego twarzy nie wyczytała. – Nie
tylko za to, co musiałeś zrobić. To… dzisiaj, na przykład… - Machnęłam ręką,
czując, jak słowa grzęzną mi w gardle. Jak można było posadzić człowieka w
wielkim metalowym krześle i wyświetlać jego wspomnienia jak slajdy, na ścianie,
do wglądu dla tuzina osób?
Czułam się podle, oglądając to.
Członkowie Shinzobu robili notatki i zadawali pytania, a Yamanaka przenosił nas
w nowe miejsce i czas w historii Itachi’ego. Sprawdzano go i rozliczano, jakby
był tylko narzędziem, nie człowiekiem. Zupełnie nie poszanowali jego
prywatności.
Rozumiałam sprawdzanie najważniejszych
informacji przez samego Yamanakę. Dla pewności, że Itachi nas nie wymorduje i
nie jest podwójnym agentem Akatsuki. Ale to… to była przesada. W tej chwili
zrobiło mi się go naprawdę, kompletnie szkoda.
Itachi wiedział chyba, o czym mówię.
Zamiast odwrócić wzrok w stronę okna, zniżył go na blat stołu, gdzie opierały
się jego łokcie. Nie mówił nic. Po jego twarzy nie było nawet widać, by myślał.
Może naprawdę był tylko narzędziem?
Nie. Nie mogłam do siebie dopuszczać
takich myśli. Jeśli ktoś mógł naprostować Uchihę, wytrącić go z równowagi swoim
gadaniem i zmusić do reakcji, to byłam to ja.
Jeśli była możliwość – szalone, wiem,
ale jeśli – że kiedy ten cały cyrk
się zakończy, to Itachi wyjdzie na wolność i będzie żył, albo nawet spotka
kiedyś Sasuke i dojdzie z nim do porozumienia, to chciałam, by był czymś
więcej, niż suchą, pustą skorupą, która pozostała z niego po tym, do czego
zmusiła go Rada i co przeżył w Akatsuki.
Zmierzyłam tę pustą skorupę skupionym
wzrokiem, wytężając szare komórki.
- Wiem, że przynudzam. Ale będziemy
się widywać co dwa dni i musisz się do tego przyzwyczaić – mruknęłam, nie
ruszając się z miejsca. Uchiha również nie drgnął. – To ja mam ci robić
zastrzyki z Haisuchi – oświadczyłam, sięgając po torbę przy pasku zawierającą
strzykawki i naboje do nich. – Nie wiem, po co ci to mówię, przecież dobrze o
tym wiesz… - westchnęłam pod nosem, podchodząc do stolika i rozpinając torbę.
Itachi przeniósł na mnie wzrok. Mimo że go nie widziałam, czułam jego
zaintrygowanie tą sytuacją. Raczej nie często jakieś dziewczyny przychodziły do
niego na pogaduszki.
A może tylko chciałam je czuć?
Rozłożyłam rozpiętą torbę na stole,
zupełnie nie przejmując się, że ponownie patrzy mi na ręce, gdy nabijam
strzykawkę seledynowym płynem.
- Mam też kilka pytań – mruknęłam, nasączając
biały wacik spirytusem, zanim jeszcze zdjęłam osłonę z igły. Spojrzałam na
niego, starając się widzieć kogoś innego. Podwładnego. Rannego shinobi.
Więźnia. Wroga. Każdego tylko nie Itachi’ego Uchihę. To było straszne i
stresujące. Dwoma palcami pokazałam, by wyciągnął ku mnie zdrową rękę. O dziwo,
posłuchał. – Widzę, jaki jesteś gadatliwy. Pewnie nie będziesz mógł się oprzeć,
by na nie odpowiedzieć – zaśmiałam się, kombinując, jak go zaszczepić bez
dotykania go. To było chyba niemożliwe. Kuso. Przejechałam po wewnętrznej
stronie jego łokcia mokrym wacikiem, dezynfekując skórę. – Jeśli jednak mógłbyś się oprzeć, to mam… zachętę. –
Nie wiem, kogo chciałam bardziej przekonać. Jego czy siebie. Chwyciłam
strzykawkę, zdjęłam z niej osłonę i starając się zachować spokój wbiłam ją w
ramię bruneta. Docisnęłam tłok chyba za szybko, ale Itachi oczywiście się nie
skarżył.
Wyciągnęłam igłę, zabezpieczając ją i
chowając na później do wyrzucenia. Westchnęłam, zasuwając torbę, po czym
usiadłam naprzeciwko niego, w białym, plastikowym krześle. Serce na nowo biło
mi jak w środku niebezpiecznej akcji. Musiałam kupić sobie coś na uspokojenie.
- Za każde moje pytanie coś ci
przyniosę. Powiedz tylko słowo, a dostarczę ci… - Mój wzrok automatycznie
powędrował po jego sylwetce, próbując wychwycić, co lubił i co mu było
potrzebne. Marne nadzieje. – Zmywacz do paznokci. – Wskazałam z uśmiechem na
jego palce u dłoni. Brunet wypuścił powietrze nosem, odchylając się w krześle i
na przekór zsuwając ręce ze stołu. – Przyniosę nowy lakier – obiecałam,
przywdziewając odważną, rozbawioną maskę. Czułam jednak, że długo tak nie
wytrzymam. Potrzebowałam znaku. Odzewu. Czegokolwiek. Nie mogłam robić z siebie
idiotki w nieskończoność.
Pomieszczenie wypełniła cisza. Nie
zdejmowałam upartego spojrzenia z twarzy bruneta. Miał lekko podkrążone oczy.
Jego skóra, jeśli normalnie wyglądała jak ta Sasuke, była stanowczo zbyt blada.
I szarawa. Mężczyzna mimo swojego wieku i wzrostu był szczupły. Bardzo. W
dodatku wyglądał na bardzo zmęczonego. Niewyspanego.
- Nie jestem twoim wrogiem – westchnęłam
spokojnie, jakbym mówiła do dzikiego zwierzęcia. Co innego było, gdy droczyłam
się z Sasuke. On ignorował i irytował mnie specjalnie. Przy Itachi’m… to nie
było oczywiste. Był pusty. Apatyczny. Powinien być widocznie zirytowany moją
obecnością, był chyba przyzwyczajony do ciszy. Mimo to nic nie dawał po sobie
poznać. Nie wiedziałam, co mam robić. – Zawdzięczam ci życie i spróbuję ci
pomóc nawet, jeśli nie będziesz chciał – oznajmiłam, czując gdzieś w środku, że
już kiedyś słyszałam podobne słowa.
Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi,
gdy Itachi przeniósł na mnie swój spokojny, nieobecny wzrok. Poczułam się,
jakby czas stanął w miejscu, jakby cała uwaga jakiegoś nieokiełznanego żywiołu
skupiła się na mnie i tylko czekała na jakikolwiek mój ruch, by w mgnieniu oka
zetrzeć mnie z powierzchni ziemi.
Taki był Itachi Uchiha. Nawet w
zupełnej ciszy, w małym, jasnym pomieszczeniu bez grama chakry i kawałka broni
był przerażający. Przytłaczający. Podświadomości nie dało się zmienić lub
wyleczyć. Tak samo jak instynktów. A moje instynkty mówiły mi, że Itachi był
siłą samą w sobie. Był geniuszem. Nadczłowiekiem.
Czułam się przy nim nikim. Nie byłam
ważna. Nie byłam wyjątkowa. Byłam narzędziem wykonującym rozkazy. Zbierającym
informacje. Dziewczyną na posyłki.
To nie ja kreowałam historię. To nie
ja podejmowałam decyzje. To nie ja wzięłam na siebie brzemię odpowiedzialności.
Nie na mnie spadł los wygnańca, który swoją trudną decyzją ocalił setki żyć w
Wiosce Liścia, uchronił ją od wojny domowej, a może i najazdu. Nie ja
uratowałam Sasuke i nie ja zapewniałam mu bezpieczeństwo od wpływu Rady przez
te wszystkie lata.
Itachi zrobił to wszystko. W dodatku
uchronił imię swojego klanu przez zszarganiem. Klan Uchiha nadal był sławny i
wielbiony na całym świecie. Na kartach historii mieli w nim pozostać legendarni
wojownicy i jedna czarna owca. Nie odwrotnie. Nie konspiratorzy i zamachowcy i
jeden sprawiedliwy człowiek.
- Zadaj pytanie.
Niemal podskoczyłam. Ten głos był mi
nadal zupełnie obcy. Ale był to odzew, reakcja. Czas było przestać widzieć to
jak rozmowę z więźniem. Był to brat mojego chłopaka. Shinobi Konohy. Człowiek
potrzebny Shinzobu.
- Dlaczego schroniłeś się właśnie w
Akazuno? – spytałam, splatając palce dłoni na stoliku i pochylając się lekko do
przodu. Mój głos spadł o ton, jakbym podświadomie bała się, że ktoś nas
podsłuchuje. Nie było to wykluczone.
- Shinobi mieli tam zakaz wstępu –
odparł po chwili.
Zmarszczyłam brwi. No tak. W Kakkahana
trzymano Haisekai, w dodatku za bramą, którą mogli otworzyć tylko członkowie
rodziny. Jeśli dobrze rozumiałam, Akazuno nie miało stosunków politycznych z
Konohą, przez co ta nie pomogła im w konflikcie Yoarashi. To oznaczało też, że
shinobi nie powinni wchodzić do miasta we własnych interesach.
- Ale Korzeń się nie przejmował takimi
rzeczami – mruknęłam pochmurno. Uniosłam wzrok. Itachi trafił do świątyni
ranny. To znaczyło, że chciano go powstrzymać przy opuszczeniu wioski. – Skoro
Danzo znał prawdę o tobie, czemu wysłał pościg?
- By mnie zabić – odparł, nie patrząc
na mnie, a na lekkie zaczerwienienie powstające wokół miejsca, gdzie
wstrzyknęłam mu Haisuchi.
- Niech zgadnę: nie chciał, by na jaw
wyszła wasza rozmowa. – Uchiha milczał. – Albo cokolwiek wyszło na jaw,
kiedykolwiek – dodałam, w końcu rozumiejąc. - Gdyby nie ty, Rada nadal
utrzymywałaby tą sprawę w tajemnicy.
Brunet podniósł na mnie wzrok, a jego
brew lekko drgnęła. Chyba była to jego forma bycia rozśmieszonym moim
gadulstwem.
Nie miałam zamiaru przedobrzać. I tak
osiągnęłam już dużo. Mogłabym siedzieć tu do jutra, wypytując go o każdy
szczegół życia, który nie został mi wyświetlony dziś po południu. Wiedziałam
jednak, że był zmęczony. I na pewno jego cierpliwość do mnie miała granice.
- Ostatnie pytanie – obiecałam,
przełykając ślinę. Ścisnęłam mocno palce, wzdychając lekko. Nawet nie zdawałam
sobie sprawy z tego, jak trudne to będzie. Pogodziłam się z losem moim i mojej
rodziny. Po przygodzie z Yoarashi sądziłam, że pewien rozdział w moim życiu
został już zamknięty. Chciałam być inna niż Sasuke. Nie chciałam rozgrzebywać
przeszłości, mścić się i rozpamiętywać. Mimo to musiałam wiedzieć. Uniosłam wzrok, widząc dokładnie w bezdennej
czerni, że Itachi słucha uważnie, widząc moje nerwy. – Biorąc pod uwagę środki,
do których – jak ustaliliśmy - posuwają się ludzie, by utrzymać coś w
tajemnicy… - Uniosłam brew, robiąc trochę zbyt dramatyczną jak na mój gust
pauzę i wypuszczając powietrze z płuc, gdy zaczął łamać mi się głos. – Czy ty i
twój Sharingan macie coś wspólnego z moją amnezją?
Cisza, która nastała po moim pytaniu
aż kuła w uszy. Dłonie mi się pociły. Ponownie byłam w centrum uwagi tego
huraganu, próbując stać niewzruszenie i udawać dzielną. To nie ja podejmowałam
decyzje. Nie ja byłam ważna.
Nikt jednak nie powiedział, że decyzje
wielkich ludzi nie miały na mnie wpływu.
Mogłam
być uderzona przez huragan.
- Tak.
*
Kick up (lub „Kip up”) to technika
używana w sztukach walki. Polega na przełożeniu nóg nad głowę podczas leżenia
na plecach i dynamicznym wstaniu poprzez ich wyrzucenie w górę. W większości
przypadków ludzie pomagają sobie rękami odpychającymi ciało od ziemi tuż przy
głowie.