11 maja 2012

Rozdział LXXVIII - "Wrogowie"



Ona robi to, by mnie wkurzyć!
            Uniosłem zmęczony wzrok znad kamiennej ścieżki, próbując nie zamordować żadnej z dwóch kunoichi, pomiędzy którymi wlokłem się w kierunku przeklętego miasta.
            - Hn? – spojrzałem na zielonooką dziewczynę w skórzanej kurtce, nawet nie starając się udać zainteresowania. Wcisnąłem ręce głębiej w kieszenie czarnych spodni. Nie obchodziły mnie ich kłótnie, a po ostatniej wpadce z nietrafnymi – póki co – oskarżeniami postanowiłem pozostać bezstronny. Dziwna sympatia do mnie, którą – jakimś cudem – Megumi zdołała rozwinąć podczas naszej wspólnej misji, nie pomagała w uspokajaniu Niko. Nie pomagał też fakt, że nie dalej niż kilometr za bramą Wioski wyższa szatynka wezwała sobie do towarzystwa dobrze znaną nam pumę, z  którą gawędziła teraz w najlepsze za naszymi plecami. Kot z niezwykłą wprawą łączył zupełne ignorowanie Niko z posyłaniem jej co jakiś czas wrogich spojrzeń.
            „Gawędziła” to było złe słowo, bo głównie gadała Megumi. Niko, w ruchu obronnym, próbowała mówić do mnie, ale okazałem się chyba jeszcze gorszym słuchaczem, niż Saturn, bo dziewczyna prychnęła, odwracając ode mnie wzrok i podrzucając swoją niesforną grzywkę do góry.
            Żadna z nich nie była skupiona na misji. Przez to ja sam nie byłem skupiony na misji, bo zostałem na nią wezwany w fatalnym momencie. Nie zdążyłem opieprzyć Niko za niechcianą pomoc z Pieczęcią, dopytać się o przyczynę powrotu Kiro ani pochwalić się tym, że sprałem go w imię mojego honoru.
            Jedynym plusem był rozsądek Hokage. Widać było, gdy już po przekroczeniu drzwi do jej gabinetu dwie kunoichi niemal wyrywały sobie włosy z głowy – nawzajem, że misja nie będzie łatwa. Ostatnie przywództwo Niko nie skończyło się dobrze, a z drugiej strony jej nieposłuszeństwo było zbyt powszechnie znane, by powierzyć komendę Ashikadze. Jej Niko nie słuchałaby się tym bardziej.
            Ich kłótnie i wyzwiska nie miały końca. Niko była bardziej niż skora do rękoczynów. Hokage zabroniła im się zbliżać do siebie choćby na metr.
            Tak więc maszerowałem tak, rozdarty pomiędzy profesjonalizmem i własnymi oraz ich problemami, w kierunku Yutatoshi. Ja. Dowódca. Drużyny złożonej z nieposłusznych, dumnych, dziecinnych i nieprzewidywalnych dziewczyn i pałającego nienawiścią do wszystkiego, co żyje pchlarza.
            Fantastycznie.  
            W sumie to mogłem pozwolić sobie na roztargnienie. Jeśli miałem kiedykolwiek zawalić jakąś misję, to Yutatoshi było idealnym miejscem na taką porażkę. Daimyo tego miejsca oboje z Niko życzyliśmy jak najgorzej i wybieraliśmy się tam tylko z wyraźnego nakazu Hokage, która – jak zwykle – nastawiona była na szybki zysk. Yahiro tym razem płacił krocie za uratowanie swojej narzeczonej – kolejnej daimyo, z pewnością – z łap porywaczy. Scena jak z kiepskiej powieści romantycznej. Nie mogłem powstrzymać wrażenia, że jeśli jakaś kobieta była na tyle głupia, by przyjąć oświadczyny tego dupka, to w pełni zasługiwała na nieciekawy los, jaki zgotowali jej bandyci.
            Hokage i dziewczyny miały inne zdanie. Misja polegająca na ratowaniu księżniczki z bajkowej wieży pobudziła ich wyobraźnię. Musiała się im również podobać wizja otwartej rywalizacji. Czy fizycznej, czy o mnie, czy o Yahiro – to miało się okazać.
            - Słuchasz ty mnie w ogóle? – Monotonny, acz całkiem uspokajający moje zszargane nerwy krajobraz przysłoniła śniada twarz otoczona brązowymi kosmykami. Nie zwolniłem kroku, przez co kunoichi musiała przez moment iść tyłem.
            - Nie – przyznałem zgodnie z prawdą. Dziewczyna wydęła dziecinnie wargi w grymasie oburzenia.
            - Doskonale. – Skrzyżowała ręce na piersi, mówiąc na tyle głośno, że skupiła na nas uwagę kunoichi i kota za nami. – Korzystając z chwili uwagi, mógłbyś oświecić nas, jaki masz plan, kapitanie. – Jej ostatnie słowo ociekało ironią. W sumie spodziewałem się takiego podejścia.
            Dzięki swojej wyciszonej chakrze poczułem, że Megumi i Saturn nadrabiają część dystansu szybszym krokiem, by też posłuchać.
            - W sumie nie jest to nic na tyle skomplikowanego, byś tego nie pojęła – posłałem zielonookiej towarzyszce wredny uśmieszek, a ona trąciła mnie łokciem w odpowiedzi. Mogłem umierać z bólu na podłodze i być pocieszanym przez nią, a ona mogła dla mnie gotować i całować mnie, ale tych kąśliwych uwag nie mogliśmy sobie odpuścić. – Mam plan, by dotrzeć do Yutatoshi bez konieczności uduszenia żadnej z was, potem wysłuchać żałosnych zażaleń Kiyokawy i przypilnować, by ktoś nie zmiękł i nie uległ ponownie jego wdziękom.
            - Ten ktoś ma imię – mruknęła Niko.
            - Dobrze, że sama się przyznałaś – westchnąłem, słysząc za plecami marne próby stłumienia chichotu. – Ty się nie śmiej. Nasz cudowny pracodawca to dwulicowy manipulant, tym razem może wybrać sobie ciebie za cel – zauważyłem, odwracając lekko głowę.
            - Są siebie warci – mruknęła pod nosem Niko, ale chyba tylko ja to usłyszałem. W porównaniu z wymyślnymi i złożonymi inwektywami, jakimi wcześniej się posługiwała w kierunku Megumi, ta uwaga była wyszukanym komplementem.
            - Jeśli czegoś nauczyła mnie moja pozycja w wiosce, to demaskowania niegodziwych zalotników. – Brązowooka uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Czytałam dokładnie raporty z waszej misji i ufam twoim instynktom, Sasuke. Obiecuję nie sprawiać problemów.
            Moje brwi poszybowały do góry jeszcze zanim odwróciłem się, by patrzeć uważnie na drogę. Niko wydała z siebie dziwne charknięcie i po szybkim rzucie okiem na jej twarz uznałem, że parodiuje odruch wymiotny.
            Widać tak reagowała na przykładanie się do pracy, rozsądek i posłuszeństwo.
            - Niko? – ponagliłem, uznając, że jeśli zmuszę kunoichi do jakiejś obietnicy, to chociaż przez jakiś czas będzie próbowała się jej trzymać. Nawet, jeśli rywalizowanie z Megumi o to, która lepiej wykonuje rozkazy będzie ważniejsze, niż przyrzeczenia złożone własnemu partnerowi.
            - No co? – oburzyła się, unosząc nos do góry. Zachowywała się jak dziecko. Wiedziałem, że jest to spowodowane obecnością drugiej kunoichi, ale i tak mi się to nie podobało. Byliśmy skazani na taki skład nie tylko na tę jedną misję, więc prędzej czy później musiały nauczyć się współpracować. – Oczywiście, że dam z siebie wszystko. W końcu to ja.
            - Wiem – warknąłem. – Właśnie dlatego mówię...
            - Po prostu róbmy wszystko tak, jak zwykle i nie przejmujmy się... nią. – Kunoichi machnęła ręką przerywając mi, a chakra za mną drgnęła. Ashikaga mogła być obrażana, ale nie znosiła ignorowania. Syndrom jedynaczki. Ciekawe, ale Niko miała podobnie.
            Misja zapowiadała się bardzo długa i bardzo irytująca.
            Od naszej ostatniej wizyty nie minęło nawet pół roku, więc nie spodziewałem się żadnych zmian w mieście. I ich, oczywiście, nie zastałem. Ciągły festyn, radość i bogactwo wylewające się z domów na zatłoczone ulice. Pałac daimyo wznosił się dumnie nad budynkami, co znaczyło, że Yahiro osiągnął przynajmniej jeden sukces i nie wysadził wszystkiego przypadkowo w powietrze.
            Szkoda.
            Całą drogę do posiadłości Niko udawała, że nie zachwyca się widokami, a Megumi i Saturn rozmawiały w najlepsze. Próbując być jak najdalej od ich kłótni z Niko, nawet nie starałem się podsłuchiwać. W końcu widząc nasz cel i nie musząc polegać na naszej znajomości trasy, szły przed nami, przez co miałem okazję im się przyjrzeć.
            Megumi lubiła kolor niebieski. Jej włosy były rozpuszczone i lekko pofalowane, a ubrania schludne i zdecydowanie mniej mroczne i militarne niż te Niko. Nie mogłem nie zauważyć, że kunoichi poruszała się płynnie i z wdziękiem, kołysząc lekko biodrami i idąc z wyprostowanymi plecami, podczas gdy moja dziewczyna garbiła się lekko, patrząc na wszystko spode łba i maszerując szybkimi, zdecydowanymi krokami. Jak facet. Uśmiechnąłem się lekko na to porównanie. Czasami Niko i jej humor były zdecydowanie zbyt łatwe do odczytania. Sharingan czy nawet widok jej miny często nie były potrzebne.
            Powoli zaczynałem żałować, że ta konkretna misja nie będzie wymagała od nas formalnych strojów, a więc Niko nie zostanie ponownie ubrana i uczesana przez służące Yahiro. Wyglądała... dobrze.
            Co mi nie dawało spokoju, to milczenie Saturn. Puma urosła znacznie i sięgała teraz do bioder Ashikagi. Jej sierść była płowa i błyszcząca, a kończyny silne i umięśnione. Kot wydawał się potężny, zwłaszcza z tą buzującą z niego chakrą, ale jakoś trudno było mi uwierzyć w jego doświadczenie w walce.
            Mieszkańcy Yutatoshi często oglądali się za nami. Czasami z powodu opasek Konohy, to fakt. Znacznie częściej jednak ich uwagę przykuwał wielki, dziki kocur patrzący na wszystkich przechodniów wielkimi, wściekłymi ślepiami. Czemu Megumi targała go ze sobą? Czy obowiązkiem summonów nie było siedzenie w tym ich dziwnym świecie i czekanie na wezwanie w razie potrzeby? Kunoichi traktowała kota jak domowego pupila.
            Robiła dokładnie to samo, co Niko, a mimo to kot zdawał się ją lubić. Mojej kunoichi nie cierpiał.
            To wszystko przypomniało mi o moich summonach i o problemach, jakie mi sprawiały. Nie żałowałem, że podpisałem Pakt, jednak do tej pory Ptaki okazały się mało przydatne. Doświadczenie mówiło mi bowiem, że jeśli coś miało być zrobione dobrze, musiałem to zrobić ja.
            Byłem pewien, że ta idiotyczna misja tylko potwierdzi moje przekonania.
            Dotarliśmy do zamku całkiem sprawnie. W bramie stało kilkoro strażników. Bez zbędnych uprzejmości przepuścili nas i odprowadzili aż pod same wrota, gdzie wymienili się z wojownikami strzegącymi drzwi. Ci wprowadzili nas do środka, a gdy znaleźliśmy się w polu widzenia licznych wartowników w sali tronowej, wrócili na swój posterunek.
            Wyglądało na to, że przeklęty daimyo stał się prawdziwym daimyo i jego leniwi ludzie w końcu zostali zagonieni do pracy. Dobrze.
            Zostaliśmy ustawieni dokładnie w tym samym miejscu, jak gdy przybyliśmy tu z Kakashi’m. Siedzenie z poduszką stało puste, a w pomieszczeniu panowała absolutna cisza. Spoczywały na nas jednak spojrzenia strażników, a gdy drzwi z boku otworzyły się, zamiast pojedynczej służącej wyskoczyło ich aż pięć. Stanęły w równym rzędzie, ukłoniły się nam - nawet nie racząc sprawdzić, kim jesteśmy - i zrobiły miejsce Kiyokawie, który wyszedł na swój wyzłacany podest w wyszukanej szacie i zori.
            Zmrużyłem oczy. Jeśli myślał, że kolorowe przepaski, naramienniki rodem z szafy samuraja czy saya z kataną u boku robią na kimkolwiek wrażenie, to grubo się mylił. Cud, że nie miał na sobie wielkiego pióropusza lub boa, bo wyglądał jak paw. I tak samo się zachowywał.
            - Witajcie w moich skromnych progach – przywitał nas radosnym tonem, bez nuty stresu w głosie. Musiał ćwiczyć przed lustrem, bo naprawdę wydawał się nie pamiętać nic z naszej ostatniej wizyty. Usłyszałem ciche parsknięcie z ust Niko na słowo „skromne”. Cieszyłem się, że tym razem mam ją po swojej stronie. Dla odmiany. – Dziękuję, że przyjęliście moje wezwanie.
            Yahiro zszedł ku nam po drewnianych stopniach, stając – oczywiście – na przeciw Niko. Kątem oka zauważyłem, jak Saturn obserwowała wszystko chłodnym wzrokiem, a Megumi wydyma wargi. Kolejne awantury. Cudownie.
            - Nie mieliśmy wyboru – stwierdziła sucho Niko, patrząc z dołu na uśmiechniętego zalotnie szatyna. Chłopak nie okazywał strachu, skruchy ani stresu. Był jak wyszkolony aktor. Nie był to dla mnie powód do podziwu.
            - Naprawdę? – zaśmiał się, unosząc brwi. – Szkoda. Myślałem, że stęskniliście się za moją gościnnością. Albo... za mną?
            Daimyo chwycił dłoń Niko zwisającą luźno u jej boku i objął ją dwiema własnymi, patrząc na nią przeciągle. Dziewczyna nie uderzyła go – jak powinna - tylko spojrzała na niego jak na przybysza nie z tego wymiaru. Nie wydawała się zachwycona.
            Moja brew zaczęła drżeć. Zaciśnięte dłonie mnie świerzbiały. Ten gnojek stał metr ode mnie. Wystarczył jeden cios. Chrzanić misję. Chrzanić wioskę i Hokage. Poradzilibyśmy sobie ze strażnikami. Byleby tylko móc... jeden cios...
            Zacisnąłem zęby, biorąc głęboki wdech.
            Byłem pod wrażeniem, że zamiast prawego sierpowego ograniczyłem się do sięgnięcia ręką pomiędzy nimi, położenia palców na torsie Yahiro i zdecydowanego odepchnięcia go podstawą dłoni. Dobrze ustawione, zakotwiczone w ziemi ciało i siła mięśni jednej ręki wystarczyły, aby wytrącić chłopaka z równowagi tak, że puścił dłoń kunoichi i zatoczył się kilka metrów do tyłu. Lub odleciał, jak kto woli.
            - Zbliż się do niej jeszcze raz, a zedrę ci ten uśmieszek z twarzy – warknąłem nisko, przechylając głowę na bok i mierząc chłopaka wściekłym wzrokiem spod zaciśniętych brwi i czarnej grzywki. – Dotknij jej, a zedrę ci całą facjatę.
            Jak jeden mąż strażnicy pod bocznymi ścianami sali zrobili krok w moją stronę i zdjęli z pleców broń. Uniosłem brew. Włócznie. Mało oryginalnie.
            Chakra Niko drgnęła. Czułem to, a to znaczyło, że swoją umiałem już tłumić. Wiele się zmieniło od naszej ostatniej wspólnej misji.
            Niko opisywała moją energię jako niecierpliwą, zmienną, gwałtowną i ciemną, a jednocześnie gorącą. Nie dziwiło mnie to, biorąc pod uwagę moje dwie natury chakry. Gdybym miał opisać jej chakrę... hn. Było to coś... delikatnego, rześkiego i wydobywającego się z niej pulsującym rytmem. Nie mogłem uchwycić wyobraźnią koloru, temperatury czy zapachu – jak niektórzy to określali – jej mocy, a jednak była w pewien sposób różna od innych. Od mojej. Jak się nad tym zastanowić, każda chakra była inna. Musiałem się jednak w nią mocno zagłębić, przyjrzeć się jej. Z pewnością inni shinobi – sensorzy, medycy czy klan Hyuuga – widzieli więcej.
            Daimyo uniósł leniwie dłoń, a wojownicy wrócili bezszelestnie na miejsce. Spojrzał na mnie przelotnie, z lekkim, zadowolonym z siebie uśmiechem, po czym westchnął, poprawiając sobie włosy. Jego wzrok przeniósł się na drugą kunoichi. Wypuściłem powietrze z płuc.
            - Ciebie też miło widzieć, Uchiha-san – oznajmił jak gdyby nigdy nic, postępując parę kroków w stronę Ashikagi. – Stary draniu, czymże sobie zasłużyłeś na towarzystwo dwóch tak pięknych dam?
            Daimyo zaczął odprawiać swoje rytuały – przyklęknął, ucałował dłoń Megumi, świdrując ją swoim błękitnym spojrzeniem i uśmiechając się tak słodko, że aż bolały mnie zęby. Korzystając z tego, że dziewczyna zawodowo zabawia go pustymi uprzejmościami, spojrzałem w stronę Niko, której chakra w oka mgnieniu wróciła pod jej kontrolę. Dziewczyna uśmiechnęła się zadziornie, krzyżując ręce na piersi i spojrzała na mnie.
            Oczekiwałem reprymendy. Zapewnienia, że jest dużą dziewczynką i dałaby sobie radę. Uwagi o zazdrości lub wtrącenia czegoś na temat ego, arogancji czy gburowatości. Obelg, bo w nich się specjalizowała od momentu, gdy przydzielono nam misję z Megumi. W życiu nie przypuszczałbym, że jest w niej tyle złości.
            Przeliczyłem się.
            Gdzieś w Konoha Naruto przeczytał książkę, Kakashi wyszedł na ulicę bez maski, Hokage napiła się soku, Shikamaru przegrał w shogi, a Hyuuga na kogoś nawrzeszczała.
            - Dzięki.
            Lata ćwiczeń nad moją kamienną maską omal nie legły w gruzach, gdy walczyłem z moimi oczami, które powinny teraz gwałtownie rozszerzyć się w niedowierzaniu. Na szczęście zapanowałem nad sytuacją kryzysową w idealnym momencie, by wrócić do konwersacji mającej miejsce obok.
            - Zrobimy co w naszej mocy, Kiyokawa-sama – zapewniła Ashikaga z lekkim ukłonem. Albo dobrze grała, albo właśnie zawiązała się konspiracja pomiędzy dwoma ważnymi klanami. I wrogami Niko.
            Westchnąłem. Nie nadążałem za tym wszystkim. Było tyle rzeczy do omówienia i opanowania.
            - Cieszę się, że mogłem cię poznać. I proszę, mów mi Yahiro – odparł daimyo, oślepiając nas wszystkich swoim uśmiechem. Obrócił się w naszym kierunku, chowając dłonie w szerokich rękawach kimona i przechylając głowę na bok. – Jeśli nie macie nic przeciwko, dziewczęta odprowadzą was do przygotowanych sypialni. Szczegóły zadania omówię z Niko-chan.
            - To ja jestem przywódcą tej drużyny – warknąłem, robiąc instynktowny krok w stronę daimyo. – I to ze mną ustalisz warunki misji.
            Niko westchnęła za moimi plecami. Dopiero teraz zorientowałem się, że objąłem pozycję między nią, a daimyo. Zmarszczyłem brwi. Nie miała mi chyba tego za złe. Przed chwilą mi dziękowała. Cóż, chyba miałem prawo jej bronić i walczyć o swoje. W końcu.
            - Łaaał, jesteś kapitanem, gratuluję! – zaśmiał się Yahiro, zginając lekko plecy, jakby miał się złapać za brzuch. Jego oczy błyszczały łobuzersko.  – Ja jestem jednak daimyo, i jeśli mówię, że nie będę dyskutował o niczym z tobą, a z Niko, a ty grzecznie pójdziesz do wyznaczonego pokoju, to tak właśnie się stanie. – Ostanie słowa powiedział wolniej i głośniej, jakby tłumaczył coś małemu dziecku.
            Zrobiłem kolejny krok, już wyobrażając sobie piękny dźwięk jego łamanych kości. Niko złapała mnie za ramię w tym samym momencie, gdy wojownicy na sali wyciągnęli broń. Znowu. Rzuciłem wrogie spojrzenie lalusiowi przede mną i obróciłem lekko głowę.
            - Daj spokój – pokręciła głową zielonooka. Jej głos był uspokajający, ale i zirytowany. – Poradzę sobie.
            Rzuciłem ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie szatynowi, po czym obróciłem się w pełni w jej kierunku, ignorując ostrza włóczni mierzące w tył mojej głowy.
            Niko miała spokojny wzrok. Była rozsądna i silna, nie było sensu wszczynać burd ze strażnikami, skoro i tak musieliśmy wykonać tę przeklętą misję. Jeśli Yahiro chciał otrzymać prywatny, oddzielny ochrzan od kunoichi za zrobienie z jej jeża, tępotę, narażenie życia służących i wyzywanie jej, to... ja byłem za.
            Z drugiej strony, z ostatnimi tendencjami Niko do robienia głupich rzeczy ze starymi kolegami, trudno było mi się pogodzić z faktem, że znowu się rozdzielamy. Na jak krótko by to nie było.
            - Niech będzie – westchnąłem, przewracając oczami, a dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco. Nie wiem, czy chciałem pocałować ją za to, jak bezbronna się wydawała, czy skręcić jej kark za władzę, jaką miała nade mną. – Jeśli przesadzi, powiesz mi. A ja zaoram nim jego śliczny ogródek – oznajmiłem, prostując plecy. Widząc pobłażliwy uśmieszek Niko, dodałem: – Nie będzie pierwszym takim kretynem.
            Nie czekając na jej odpowiedź, kiwnąłem na drugą kunoichi i jej pumę. Służące zbiegły ku nam po drewnianych schodach i wyprosiły nas z sali. Saturn mruknęła coś do Megumi tak niskim, zachrypniętym głosem, że ledwo go dosłyszałem. Wiedziałem za to, że Ashikaga się uśmiecha.
            Służki doprowadziły nas na pierwsze piętro, gdzie mieściły się sypialnie dla gości. Dostałem mój poprzedni pokój. Sypialnię obok zajęła Megumi. Bez wdawania się w dyskusję z dziewczyną i jej kotem, zatrzasnąłem za sobą drzwi, chcąc w spokoju rozpakować się i poczytać książkę.
            Normalnie olałbym wszystko i potrenował w ogrodzie Kiyokawy, ale pomiędzy misją z Akatsuki a tą, nie miałem ani chwili wytchnienia. Wolałem odpocząć przed nieuniknioną rzezią, jaką mieliśmy urządzić porywaczom oraz uspokajaniem i rozdzielaniem skaczących sobie do gardeł kunoichi.
            Dano mi dwie godziny samotności, zanim służąca zaprosiła mnie na obiad. Zignorowałem prośby, by ubrać odświętne szaty i zszedłem do dobrze znanej mi jadalni, by zasiąść przy stole z Yahiro, Megumi i Niko oraz innymi obecnymi gośćmi daimyo. Uśmiechnąłem się widząc, że jedyną zmianą, jaką wprowadziła w swoim wyglądzie ta ostatnia od chwili przybycia, było zdjęcie kurtki. Widocznie tym razem służące dały jej spokój.
            Posiłek minął przy niemrawych, pustych rozmowach. Megumi starała się wycisnąć ze mnie więcej niż trzy słowa, a Yahiro nie przestawał nagadywać Niko, widocznie usiłując zmusić ją do uśmiechu. Dziewczyna nadal wydawała się specjalnie zachowywać chłodny dystans, aczkolwiek słuchała go, co jakiś czas przewracając oczami. W porównaniu z tym, jak traktowała Ashikagę, była to czysta sympatia.
            Przez jej podejrzanie spokojne, profesjonalne zachowanie, zaczynałem się zastanawiać, jak głęboko sięgała jej nienawiść do drugiej członkini zespołu. Skoro zdawała się tolerować kogoś, kto nazwał ją „głupią laleczką”, użył jej jako żywej tarczy i chciał ją wtrącić do lochu, to co też musiała jej zrobić Megumi, skoro jedynymi słowami, jakich używała w jej kierunku były przekleństwa i groźby?
            Czy może jednak się przeliczyłem, a Niko nie była po mojej stronie? Co Kiyokawa zdążył jej nagadać przez te dwie godziny?
            Oprócz nas przy ogromnym stole siedziało jeszcze kilka innych osób, pogrążonych w rozmowach. Spośród nich rozpoznałem tylko starego Tsubasę. Inni goście oraz krzątające się po jadalni służące robili wystarczająco hałasu, bym nie był w stanie dosłyszeć większości rozmów prowadzonych po drugiej stronie stołu, gdzie siedziała Niko.
            Mieliśmy sporo spraw do omówienia. Plan misji, jej zachowanie pod moją nieobecność, tego dupka - Kiro, Megumi, Yahiro, Saturn... nie mogłem powstrzymać wrażenia, że jeśli nie odciągnę jej na chwilę na bok od tego wszystkiego i mocno nią nie potrząsnę, wkrótce zrobi coś głupiego. Ona tak miała. Udawała spokój i rozsądek, izolowała się, a gdy przychodziło co do czego – bum. Porażka, krew, ostre słowa, płacz i tak dalej.
            Uniosłem wzrok znad sprawnie opróżnionego talerza, gdy Niko i Yahiro wstali. Jednocześnie. Zdziwiłem się, gdy daimyo okrążył stół, uśmiechając się uprzejmie do mijanych gości i podszedł do mnie i Megumi, siadając po chwili na krześle między nami. Niko zniknęła mi z oczu. Prawdopodobnie poszła do swojego pokoju.
            Szatyn – widocznie za namową Niko – przekazał nam szczegóły misji. Naszym celem była baza porywaczy godzinę drogi na północny-zachód, gdzie za dwa dni miała nastąpić wymiana. Okup, w wysokości miliarda jenów, za narzeczoną Yahiro – siedemnastoletnią członkinię rodu daimyo z południa Kraju Ognia. Tak na dobrą sprawę Kiyokawa nawet jej nie znał, bo została porwana w drodze na spotkanie z nim. Dupek postanowił zaoszczędzić połowę zażądanej sumy i wysłać nas na odbicie dziewczyny łączące się z prawdopodobnym wytłuczeniem bandytów. W porównaniu z zapłaceniem miliarda jenów i pozwoleniem, by uszło im to na sucho, wydawała się to rzeczywiście lepsza koncepcja.
            Nie powstrzymało mnie to przed patrzeniem na niego jak na nic niewartego kundla i sarkastycznym komentowaniem każdego słowa wypowiedzianego przez jego kłamliwe, jadowite usta. Nawet nie zdziwiło mnie, że się mną nie przejął.
            W naszej misji problemem było tylko to, by dziewczyna wyszła z tego cało. I my – jeśli by się dało – również. Yahiro potwierdził swoją i tak z góry przewidywaną przeze mnie niekompetencję nie orientując się w ogóle kim są porywacze ani ilu ich jest. Nie rozumiałem, czemu do tej misji potrzebni mu byliśmy akurat my. W samym pałacu stacjonowało chyba pięćdziesięciu wyszkolonych strażników. Mogli się tym zająć. Mogli – do cholery – zrobić cokolwiek, przeprowadzić jakieś śledztwo. Ale nie. Po co. Prawdopodobnie daimyo wezwał nas tylko po to, by zrobić nam na złość. Nie wyglądał, jakby specjalnie zależało mu na tej dziewczynie. Bardziej interesowała go Niko, która sprawnie mu uciekła.
            Po przedłużonym obiedzie udałem się do swojej sypialni, by kontynuować lekturę. Jakiś głos z tyłu głowy upierał się, bym poszedł sprawdzić, co robi Niko, ale szczerze mówiąc nie podobał mi się pomysł łażenia za nią krok w krok jak zakochany i zazdrosny szczeniak. Poza tym – nie wiedziałem nawet, który pokój jej przydzielono, a błąkanie się bez celu po całym pałacu było nie tylko kłopotliwe, ale i upokarzające.
            Kunoichi nie przyszła też do mnie. Widocznie uznała, że wyjaśnienia Yahiro są wystarczające i nie musimy omawiać planu uratowania córki daimyo. Tak naprawdę żaden plan jeszcze nie istniał w mojej głowie. Uznałem, że wszystko dostosujemy do sytuacji, gdy znajdziemy się blisko kryjówki i będziemy wiedzieli, z czym mamy do czynienia.
            Kolacja minęła podobnie jak obiad, z tą różnicą, że Megumi zmieniła pozycję przy stole i usiadła po lewej stronie Yahiro, próbując odciągnąć jego uwagę od przetaczającej pałeczkami jedzenie po talerzu Niko. Niższa kunoichi nie poświęcała ani im, ani mi większej uwagi, pogrążona we własnych myślach.
            Zanim zdążyłem się najeść lub wyłapać kilka użytecznych strzępków rozmów z różnych stron stołu, zielonooka wstała bez słowa i wyszła. Nie wyglądała, jakby chciała, bym poszedł za nią. Yahiro posłał mi za to wyzywające, pełne satysfakcji i wyczekiwania spojrzenie. Postanowiłem nie ulegać mu ani nie podjudzać Megumi i nie poszedłem za Niko, zajmując się swoją kolacją oraz dołączonym do niego winem.
            Po kilkunastu minutach wytarłem usta serwetką i wstałem od stołu, również wychodząc z sali. Megumi posłała mi dziwne, trochę zawiedzione spojrzenie. Wydawało się, że dobrze dogaduje się z Yahiro, a mimo to nie chciała zostać z nim sama. Rozruszałem zdrętwiałe ramię, idąc szybkim krokiem przez korytarz. Nadal nie wiedziałem, gdzie śpi Niko. Westchnąłem, wchodząc do swojego pokoju i zapalając w nim lampę. Za dwie godziny zaczynała się cisza nocna. Nikt miał nie wychodzić z pokoi, a po całej willi mieli maszerować strażnicy. Doczytałem do końca zaczęty rozdział książki, pomedytowałem trochę, po czym wyszedłem z pokoju. Przez okno.
            Na zewnątrz panował mrok, który rozświetlało przesadnie rozświetlone miasto. Gwiazdy były dobrze widoczne z zapadającego w sen pałacu. Było też znacznie ciszej, niż popołudniu. Za pomocą Sharingana z łatwością mogłem rozróżnić w ciemnym ogrodzie głowy strażników. Ich srebrne hełmy odbijały palące się na ganku i w niektórych oknach lampiony.
            Bez problemu wspiąłem się na dach i zacząłem przemykać się po balkonach i parapetach wzdłuż najwyższego piętra, próbując w absolutnym skupieniu wyłapać chakrę Niko. Nic z tego. Chowała ją doskonale, podobnie jak Megumi. Jedyne energie, które wyczuwałem, były słabe i nieukształtowane i należały do gości Yahiro oraz samego daimyo, który w tej chwili siedział w swojej sypialni.
            Zmarszczyłem brwi. Nie wyczuwałem też chakry Saturn, mimo że jej energia była bardzo silna i charakterystyczna, a kot albo nie potrafił, albo nie kwapił się, by ukryć ją podczas naszej podróży. Dziwne.
            Nie mając lepszego tropu, zszedłem po ścianie na balkon przy sypialni Yahiro. Chłopak nie zauważył mnie i kontynuował pisanie przy swoim biurku. Nie mogłem powstrzymać wrednego uśmieszku, gdy podniósł głowę, widocznie jednak coś czując, a potem skierował spojrzenie na stojące w kącie pokoju wysokie, bogato zdobione lustro i poprawił w nim włosy. Pokręciłem głową, przeskakując na sąsiedni parapet. W pokoju obok ostatnio mieszkała Niko.
            Bingo.
            Dziewczyna siedziała na łóżku tyłem do mnie, pochylając się do przodu. Rozmawiała z kimś i z tonu jej głosu wnioskowałem, że rozmowa ta nie była przyjemna.
            Nareszcie miałem okazję czegoś się dowiedzieć.
            Przystanąłem w cieniu, unikając blasku lampionu i usiłując wyciszyć chakrę, by pozostać niezauważonym. Po chwili zorientowałem się, że nie mam czego wyciszać, bo z pokoju kunoichi emanowała ogłupiająca aura pozbawiająca energii. Uśmiechnąłem się lekko. Tym lepiej dla mnie. Niko nie mogła mnie wyczuć podczas używania kamieni Haisekai, a ja nie potrzebowałem żadnych jutsu, by podsłuchać części jej rozmowy przez uchylone lekko okno.
            - ...przyszłaś tu tylko po to, by mi to powiedzieć? – Jej głos był wstrząśnięty i zdenerwowany. Niemal piszczała. Musiałem jej potem przypomnieć, że shinobi powinni trzymać nerwy na wodzy. Hn. Kogo ja okłamywałem? I tak by nie posłuchała. Nigdy nie słuchała. – To ona cię przysłała, tak? Wiesz, po całej tej twojej gadce o tym, że trzymałam cię na smyczy jak domowego pupila, całkiem łatwo dałaś się jej zmanipulować.
            - To co innego. – Od razu rozpoznałem niski głos Saturn. To dlatego nie czułem jej chakry nigdzie w pałacu. Siedziała z Niko i Haisekai. Jak kunoichi przytargała tu tyle tego cholerstwa, skoro nie czułem go przez całą drogę? Nie dało się ich zapieczętować. Miała też Kuchikiri? Po co targała ze sobą te przeklęte kamienie? – Ty zabrałaś mnie z domu, wykorzystywałaś jako rozrywkę, a potem omal nie zabiłaś. Jakby tego było mało, zrobiłaś ze mnie summona. Sługę. Megumi dała mi wolność. Wybór. Nareszcie robię co chcę i kiedy chcę.
            - Nie miałabyś tego wyboru, gdybyś nie była summonem, nie rozumiesz tego? – Kunoichi nie wydawała się już bać pumy. W jej głosie słychać było rozżalenie i zawód. - Nie zabrałam cię z lasu dla frajdy, byłam pewna, że umrzesz bez mojej pomocy!
            - W takim razie się myliłaś. Myliłaś się też biorąc mnie tam z powrotem, a na pewno robiąc ze mnie kolejne narzędzie shinobi.
            - Więc próbując dać ci wybór, czy chcesz żyć ze mną, czy w lesie, popełniłam błąd, i tak samo źle zrobiłam ratując ci życie? Jesteś nienormalna! – Niko krzyknęła, zrywając się z łóżka i zaczęła chodzić po pokoju, machając rękami. To dziwne, ale lubiłem, gdy się denerwowała. – Megumi nie zrobiła dla ciebie nic, i nigdy nie zrobi! Bawi się tobą, by mnie zdenerwować! Co to za wolność, którą niby ci dała, skoro chodzisz za nią jak piesek?
            - Jestem tu bo chcę, bo jej bronię. Nie dlatego, że nie mam wyboru. Nie zginę bez niej, tak jak byłam uzależniona kiedyś od ciebie. Jestem wolna.
            Musiałem przyznać, że z nich dwóch rozsądniejsza i spokojniejsza wydawała się Saturn. Mówiła do kunoichi jak do głupiego, rozwydrzonego dziecka, które – jak bardzo by się nie starała – nie potrafiło pojąć, co się do niego mówi. I puma nie przejmowała się tym. W jej głosie nie było wściekłości czy ekscytacji. Miała gdzieś, co myśli o niej Niko i czy zgadza się z jej punktem widzenia. Przyszła do niej nie po to, by ogłosić rozejm, a raz na zawsze się od niej odciąć.
            Próbowałem tego wiele razy. Znałem już dziewczynę na tyle, by wiedzieć, że nigdy nie dawała za wygraną. Miała w swoim życiu za mało bliskich osób, by po prostu poddać się, gdy ktoś się z nią nie zgadzał.
            Nienawiść do Megumi tylko podsycała jej desperację. Stracić przyjaciółkę to jedno, a stracić ją na rzecz znienawidzonej osoby...
            - Tak? To czemu nigdy nie mogę cię wezwać? Przesiadujesz u niej cały czas, zupełnie jak domowy kot! Nie wywiązujesz się z obowiązków summona.
            Puma zaśmiała się. Nie widziałem jej sylwetki z mojego kąta widzenia i wolałem nie wychylać się dalej, by nie zostać spostrzeżony przez Niko.
            - Tak, nie wywiązuję się z obowiązków, które narzuciłaś mi ty. Ona mnie karmi, pielęgnuje, rozpieszcza. Niczego ode mnie nie wymaga. Dzięki niej mam normalne życie. Nie jestem summonem. Nikt mnie nie może wezwać, gdy jestem z nią.
            - Ale to twoja rola – warknęła brązowowłosa, zatrzymując się w miejscu i patrząc na przestrzeń gdzieś obok drzwi, gdzie prawdopodobnie stała Saturn. – Jeśli nie będziesz walczyć i pomagać innym shinobi, którzy podpisali Pakt, nigdy nie będziesz silniejsza. Nie chcesz zwiedzać świata, poznawać ludzi? – Jej głos nadal miał rozżaloną barwę, jednak przybrał też nutę smutku. Tak naprawdę Niko dziwiła się kotu głównie dlatego, że nie korzystał on z czegoś, co bardzo podobało się jej – podróży i przygód. Nie przechodziło jej przez głowę, że nie wszyscy chcieli tego samego.
            - Nie. Nie jestem już głupim zwierzakiem. Nie polegam na instynktach, jakimi ty się chwalisz. Nie oddam też niczego przypadkowi, jak ty, raz, mojego życia.
            - Sama omal nie zginęłam – przypomniała Niko.
            - I bardzo dobrze. Szkoda tylko, że to niczego cię nie nauczyło.
            Zmrużyłem oczy, słysząc suchy, cierpki i pozbawiony emocji ton kota. Za bardzo przypominał mi mój, gdy pouczałem kunoichi. Mimo tego podobieństwa miałem ochotę wejść tam i przywalić pumie z łokcia w twarz. Nie dlatego, że nie miała racji. Bo może i miała. Nie podobał mi się jednak stan, w jakim była przez nią Niko.
            - Więc podoba ci się życie pupilka Megumi? Wolność, mądrość summona, siła, niezależność i możliwość wyboru? To ja ci dałam to wszystko, ja – Niko uderzyła się w pierś. Westchnąłem ciężko, a chłód jesiennego wieczora wstrząsnął lekko moim ciałem.  Ta rozmowa nie szła w dobrym kierunku. – Dałabym ci jeszcze więcej, czego tylko byś chciała, a ty wolałaś pójść do tej jędzy!
            - Megumi...
            - Megumi daje ci fizyczne wygody, pyszne jedzenie i zapewne usługi swoich ludzi, ale nie daje niczego od siebie. – W pokoju nastała cisza, co znaczyło pewnie, że Niko ma rację. – To, co ci daje nie jest jej, a jej ojca, i dając coś tobie, jej niczego nie ubywa. Rozpieszcza cię, bo jest to dla niej wygodne, nie ma nikogo poza tobą i nie ma wyboru. Nie obchodzisz jej wcale. Za to jesteś idealnym narzędziem, by wbić mi kolejny nóż w plecy.
            - Nie wszystko kręci się wokół ciebie – odparł summon. Trochę za szybko. Zdenerwowała się?
            - Być może. Uważaj tylko, by nie wbiła go też tobie.
            Dziewczyna stała na środku pokoju z zaciśniętymi pięściami i głową lekko przechyloną na bok. Po chwili usłyszałem trzask drzwi, a jej ramiona opadły. Westchnęła ociężale, odwracając się przodem do mnie i kładąc sobie rękę na czole. Po chwili pokręciła lekko głową.
            Wyszedłem zza progu balkonu i oparłem się o szybę ze skrzyżowanymi rękami. Gdy Niko nie zauważyła mnie, przez kilka minut patrząc na jakiś nieokreślony punkt na łóżku, zapukałem w okno.
            Jej głowa podniosła się raptownie w moim kierunku, i jeśli mnie wzrok nie mylił, to na jej twarzy na mój widok zagościł uśmiech. Po chwili zostałem wpuszczony do pokoju.
            - Długo tam stałeś? – spytała dziewczyna, podchodząc do łóżka i siadając na nim ze skrzyżowanymi nogami. Na kapie obok leżał ten przeklęty, zielony kamień.
            - Wystarczająco – przyznałem, rozglądając się po pokoju. Niemal nic się w nim nie zmieniło. Wróciłem wzrokiem do kunoichi, która patrzyła na mnie wyczekująco. – Przyszedłem pogadać.
            -  Dobrze, gadaj – westchnęła, pochylając się lekko i kładąc Haisekai tuż przed sobą. Wyprostowała plecy, przygotowując się do medytacji i przymknęła oczy. Wydawała się nadal podenerwowana rozmową z kotem. Widać to było po jej twarzy i trzęsących się dłoniach. Omal tego nie przeoczyłam. Dziewczyna próbowała ukryć ten fakt, kładąc je na kolanach.
            - Czego chciała Saturn? – spytałem na początek, podchodząc wolno do krawędzi łóżka i siadając na nim. Dziewczyna nie poruszyła się. Jej pięści i szczęka były mocno zaciśnięte, a powieki lekko drżały. Aby na pewno chciała teraz rozmawiać? Wydawała się mocno zajęta.
            - Wysłała ją Megumi. Na kolacji poprosiłam ją, kulturalnie, o zamianę pokojami. – Dziewczyna uchyliła jedno oko, jakby sprawdzając, czy nigdzie sobie nie poszedłem. Albo czy nie siedzę za blisko. – Wyśmiała mnie, oczywiście – warknęła. – Atrakcja w postaci spania obok Yahiro do niej nie dotarła. Nie jest nim wcale zainteresowana.
            Złapałem się za podstawę nosa. Czego innego ona oczekiwała? Że Ashikaga wyświadczy jej nagle koleżeńską przysługę? Było pewne, że daimyo nie bez powodu umieścił nas w takich a nie innych pokojach – ja i Megumi spaliśmy piętro niżej, na drugim końcu rezydencji. Miał być to pstryczek w nos i popisanie się jego władzą – „patrz, Uchiha, mam Niko dla siebie, a ty zadowól się Megumi”.
            Swoją drogą - Niko nas wydała. Nie było chyba łatwiejszego sposobu na wskazanie Megumi, że coś się między nami dzieje. Czasami brak pomyślunku kunoichi wzywał do rękoczynów.
            - Yahiro mnie tak wkurza – jęknęła, kontynuując wątek. Uniosła dłoń z dwoma wyciągniętymi palcami, jakby próbowała skumulować chakrę. – Wiesz, że miał czelność się tłumaczyć? – Uśmiechnąłem się lekko. Niczego innego sobie nie wyobrażałem. – Przeprosił za „jesteś głupią cizią, zaraz zrobię z ciebie jeżozwierza” – powiedziała parodiując akcent i ton Yahiro. - ...i stwierdził, że cała ta akcja z wyzywaniem mnie to była taka „przysługa”.
            - Co? – omal się nie zakrztusiłem. Nic dziwnego, że Niko chciała być jak najdalej od Kiyokawy. Był skończonym kretynem.
            - Oznajmił, że sprowokował cię specjalnie i dał się pobić, by pokazać nam, co do siebie czujemy. – Z ust dziewczyny wydostał się suchy, cierpki śmiech. Nie ukrył on jednak jej zakłopotania wywołanego delikatnym tematem. Jak mówiłem – była banalna do odczytania.
            - Albo mieć pretekst, by nas zakuć w kajdany i powiesić – mruknąłem. Jego wersja była żałosna. Nie, to było niedopowiedzenie. Była tak idiotycznie nieprawdopodobna, że aż żałowałem, że o nią spytałem.
            - Dokładnie – zaśmiała się Niko, wiercąc się trochę na materacu. Po chwili zastygła, nabierając powietrza. – Mimo to zachowywał się dziś – przynajmniej w stosunku do mnie – bez zarzutu. Nie dyskutowałam z nim i nie wyrzuciłam go za te jego uśmieszki przez okno, bo wtedy dopiero miałby pretekst.
            Dziewczyna ucichła, skupiając się na... czymkolwiek to ona się teraz zajmowała. Obróciłem się pełniej w jej stronę, patrząc na jej skupioną, gładką twarz, opadające na ramiona włosy i unoszącą się w powolnych, głębokich ruchach klatkę piersiową. Nadal nie potrafiłem wytłumaczyć sobie tego dziwnego pociągu i przywiązania, jakie do niej czułem. Czymkolwiek jednak było to uczucie, podobało mi się.
            Czasami miałem wrażenie, że jesteśmy kompletnymi przeciwieństwami i zaraz się pozabijamy. W innych momentach Niko rozumiała mnie i uspokajała jak nikt inny. Byłem więc rozdarty pomiędzy czerpaniem przyjemności z jej widoku i towarzystwa, a niepokojem. Była to bowiem moja najsilniejsza więź, a więc i jedyna rzecz na świecie, która mogła mnie zranić.
            Ta myśl zmiotła uśmiech z mojej twarzy. Odchrząknąłem, przerywając ciszę.
            - Szukałem cię po obiedzie.
            - Aah, poszłam do ogrodu. Musiałam wyrzucić z siebie trochę ognia, Megumi doprowadza mnie do szału. - Ogród. Czemu po prostu nie wyjrzałem za okno? Brawo, Uchiha. Prawdziwy z ciebie detektyw. – Dobra, teraz powoli i cicho...
            Zmarszczyłem brwi, gdy dziewczyna wystawiła obie dłonie przed siebie, nabrała powietrza i...   
            ...wykonała pieczęcie potrzebne do Kuli Ognia, którą potem, powolnym, delikatnym wydechem zmaterializowała przed sobą, wkładając w to sporo chakry.
            Ogień nie zajął niczego w pokoju, umierając, zanim osiągnął większą odległość niż metr od Niko. Gdy dziewczynie skończyło się powietrze w płucach, zakończyła jutsu, patrząc na mnie z dumnym uśmiechem.
            Nie mogłem przywyknąć się do tej denerwującej aury, jaką tworzyło Haisekai. Byłem przyzwyczajony do ciągłego, mimowolnego uwalniania kumulującej się we mnie energii, jej obecności, świadomości tej siły, będącej tuż na wyciągnięcie ręki. W obecności kamienia – duszącej, mdlącej, przytłaczającej – czułem się nieswojo. Osłabiony. Brak chakry odczuwałem niemal jak brak nogi, a ta dziewczyna nie tylko zdawała się ignorować efekty zielonego klejnotu, ale potrafiła już wykonywać w jego obecności jutsu.
            - Brawo – mruknąłem z przekąsem, starając się nie klaskać. Uśmiech dziewczyny tylko się poszerzył.
            Zauważyła chyba mój dyskomfort, bo zsunęła się z łóżka z kamieniem w ręku i schowała je do pudełka, a dziwna aura Haisekai zniknęła. Moja chakra ryknęła w moim ciele, kręcąc się i kotłując, walcząc, by wydostać się z mojego ciała. Spojrzałem na kunoichi.
            - Co, bez brwi tym razem? – zakpiła, siadając przy wezgłowiu łóżka, z plecami opartymi o rząd kolorowych poduszek. Ten luksus z pewnością jej odpowiadał. W pewnych kwestiach Niko była stuprocentową dziewczyną – ładne meble, błyskotki, słodycze, ubrania i małe kotki zwalały ją z nóg.
            - Wykończyłaś ją – przyznałem z lekkim uśmieszkiem. Niko splotła palce dłoni na swojej szyi, patrząc w sufit. Intensywnie o czymś myślała. Nie. Wahała się. Jej nos się wtedy zabawnie marszczył. – No, pytaj. Nie zjem cię – westchnąłem.
            Zielonooka przez ułamek sekundy była pod wrażeniem moich zdolności czytania jej twarzy. Zdziwienie błyskawicznie ukryła za niewinną, niepewną maską ciekawskiej dziewczynki.
            Cwane. Zawsze robiła tak, by uciszyć mój gniew. Zapowiadało się coś ciekawego.
            - Wcześniej, na dole... powiedziałeś, że sprałeś kogoś, kto przesadził – dziewczyna patrzyła teraz na mnie z powątpiewaniem i lekkim... strachem? A ja nie mogłem powstrzymać uśmieszku satysfakcji na samo wspomnienie widoku zachlapanej krwią twarzy czarnowłosego shinobi. – Mógłbyś rozjaśnić?
            - Wczoraj na moim treningu szermierki pojawił się ten twój Kiro. Ładnie prosił, więc pokazałem mu, gdzie jego miejsce – wytłumaczyłem, opierając głowę na zgiętej w łokciu ręce.
            Niko patrzyła na mnie przez kilkanaście sekund. Rozchyliła usta, po czym je zamknęła. Przymknęła oczy, otworzyła je, patrząc na mnie ze zdziwieniem, po czym zamrugała i pokręciła lekko głową. 
            - Przepraszam za wyrażenie, ale... co ty chrzanisz? – zaśmiała się nerwowo, patrząc na mnie jak na idiotę.
            Naprawdę, mogła już przestać z tymi szaradami. Nowy chłopak, tańce u Ino, bałagan, wino, kwiaty. Przecież to był Kiro. Ten Kiro. Znała go od Akademii, kłóciła się o niego z Megumi. Z pewnością utrzymywali kontakt za moimi plecami. Czemu była taka zaskoczona?
            Zacisnąłem zęby. Dopiero teraz, gdy zestawiłem sobie to wszystko obok siebie w myślach, dostrzegłem powagę tej sytuacji. Od misji w Yuki nie minął miesiąc, a Niko już pokazywała, jak bardzo nie rozumiała idei związku.
            Ja też nigdy nie byłem najbardziej towarzyską i romantyczną osobą, ale nawet dla mnie było jasne, że to, co było między nami, zasługiwało na wyłączność. Jasne, było to dla mnie absolutnie nowe. Dziwne. Nie do końca czułem się z tym dobrze. Ale, do cholery, przynajmniej nie tańczyłem z innymi dziewczynami i nie spraszałem ich do domu, gdy Niko była na jednej z tych swoich durnych misji z ANBU.
            - Co, nie wierzysz? Spytasz się go, gdy wrócimy do wioski.
            - Erm... spytałabym, gdyby nie wyprowadził się na stałe z Kraju Ognia... – Niko zmrużyła jedno oko. Po chwili przybrała inny, zaniepokojony wyraz twarzy. – Dobrze się czujesz?
            Coś... kliknęło. Obróciło się do góry nogami w mojej głowie, rąbnęło mnie patelnią w twarz i zaśmiało się z triumfem. Przymknąłem na chwilę oczy, uspokajając się.
            - Ten śmieć, z którym tańczyłaś u Ino, który nazwał mnie... palantem...
            - To Sai. – Niko zamrugała, jak obudzona z niemiłego snu. Zgięła plecy, relaksując się znacznie. - Członek drużyny E... i chyba nowy chłopak Ino – dodała, patrząc na mnie tak, jakby to miało być dla mnie oczywiste.
            A więc Kiro nie wrócił do wioski. Miałem za to nowego rywala, który na parkiecie grał Romea, a na polu treningowym był maszyną do zabijania. Coś było nie tak.
            Oczywiście ulga na twarzy Niko po tym, jak dowiedziała się, że Kiro nie został wciśnięty twarzą w piach, nie umknęła mojej uwadze. To była jednak dyskusja na inny moment.
            - Czemu... – Zmarszczyłem brwi, unosząc jedną rękę do góry. Już jedną nadinterpretację i zły wniosek miałem za sobą, wolałem nie palnąć nic głupiego. Niko bardzo łatwo było obrazić. Nie to, że się tym przejmowałem. Problem w tym, że obrażona Niko obrażała potem mnie. – Pozwoliłaś nieznajomemu robić takie rzeczy?
            Pytanie powinno było brzmieć „jakim prawem”, ale już sobie darowałem. Byłem zbyt zbity z tropu i oszołomiony, by być wściekły. Na razie.
            - Sai... um... jest... dziwny. – Niko wzruszyła ramionami. Jej śniade policzki zaróżowiły się. Jej mina nie wyglądała jednak na zadowoloną, co poprawiło mi humor. Kunoichi wydawała się zniesmaczona samym wspomnieniem. Wstydziła się. Hn. Słusznie. – Wykonujemy razem misje dla ANBU. Jest członkiem Korzenia. Przez to jest... erm... antyspołeczny. Cichy – westchnęła, obracając się lekko w prawo. Unikała mojego spojrzenia. - Wszystko, co robił, wyczytał z książek lub próbował naśladować. On... nie miał tego na myśli.
            Dopiero po chwili zorientowałem się, że zdradziła mi część składu swojej drużyny. Dobrze. To znaczyło, że mi ufała. A ja wolałem wiedzieć takie rzeczy. Tajemnice prowadziły do nieporozumień.
            Ja, na przykład, nie miałem nic do ukrycia.
            - Wino w domu? – Przechyliłem głowę na bok, próbując zachować jej twarz w zasięgu wzroku.
            - Piłam z Akane, Anko i Sakurą. – Dziewczyna odparła automatycznie, po czym obróciła się z powrotem w moim kierunku, marszcząc brwi. Pojęła chyba, że to nie było oczywiste i mogło być różnie interpretowane.
            - Kwiaty?
            - Od Ino! – westchnęła, rozkładając ręce z uśmiechem w niewinnym geście. Śmiała się ze mnie. Nie podobało mi się to. Jak miałem wpaść na to, że moja dziewczyna dostaje kwiaty od Yamanaki? – Pracuje w kwiaciarni. Był to prezent na przeprosiny za zachowanie Sai’a. Chyba widziała, co zrobił i do czego doprowadził. – Niko wzruszyła ramionami, patrząc uważnie na moją twarz, z której już kompletnie zniknęło napięcie i złość. A przynajmniej ich większość. – I pretekst, by przyjść do naszego... lub... twojego domu i się z nami upić. – Przewróciła oczami.
            To mi o czymś przypomniało.
            - Ktoś był w moim pokoju. Na moim łóżku.
            - A, tak. Ino po nim skakała – odparła szybko zielonooka, nie tracąc dziwnego rozbawienia.
            - Co – warknąłem z rezygnacją. To nawet nie było pytanie. To był szok. Przyłożyłem otwartą dłoń do czoła, zasłaniając oczy przed resztą świata. Nagle poczułem się bardzo zmęczony.
            - Pstro. Nie zmieniaj tematu – zaśmiała się Niko. Uniosłem brew, opierając łokcie na kolanach. Szatynka podniosła się leniwie z poduszek i poczłapała do mnie, siadając bliżej, jakby niecierpliwa i chętna do dalszej rozmowy.
            - Jakiego tematu – westchnąłem. Nie nadążałem za tą dziewczyną. Za jej głupimi koleżankami też. Pić, bałaganić i dawać sobie kwiaty. Prychnąłem. Niedorzeczność.
            - Przesłuchiwania mnie! – pisnęła, rozkładając ponownie ręce. Po chwili jej dłonie opadły na kolana, a głowa przekrzywia się na bok, jak u ciekawskiego kota. Irytujący, pewny siebie i mącący mi w głowie uśmieszek był – rzecz jasna – na swoim stałym miejscu. - Jesteś zazdrosny – stwierdziła, wysuwając twarz do przodu, jakby chwaliła się tym faktem.
            Otworzyłem usta, by zaprotestować, ale zorientowałem się, że po tej rozmowie i sposobie, w jaki reagowałem na obecność Yahiro, zaprzeczanie byłoby tylko dolewaniem oliwy do ognia. Zamiast riposty z mojego gardła wydostało się zirytowane warknięcie.
            Niko uśmiechnęła się jeszcze szerzej i radośniej, przysuwając się do mnie trochę, po czym objęła moją szyję rękami i przytuliła mnie. Gdy nie oderwała się ode mnie po kilkunastu sekundach, położyłem podbródek na jej ramieniu i objąłem ją w pasie, przyciągając ją do siebie.
            Poczułem na swojej klatce piersiowej nierównomierne łomotanie serca, a obok ucha ciepły oddech. Dziewczyna wygięła plecy w łuk i wbiła palce w moje plecy, ściskając mnie mocniej i znacznie mniej intymnie. Po pewnym czasie odsunęła się ode mnie, kładąc mi ręce na ramionach i unosząc się na kolanach.
            - No, więc skoro to już wsz-... mnh.
            Nie dałem jej dokończyć, przenosząc jedną rękę z jej talii na tył głowy i całując ją mocno. Niko opadła z powrotem na materac, zamykając oczy i wsuwając swoje drobne dłonie w moje włosy. Przysunąłem ją z powrotem do siebie, likwidując jakikolwiek dystans między nami i skupiając się na ruchach jej warg. Nie zdążyłem zareagować, gdy kunoichi wyprostowała plecy i odsunęła się na parę centymetrów.
            Kącik moich ust powędrował do góry na widok jej zaróżowionej twarzy – przymrużone oczy, płytki oddech, a źrenice poszerzone do tego stopnia, że z tęczówek zostały wąskie, zielony pierścienie.
            - Widzę, że nie przyszedłeś tylko „pogadać” – zakpiła dziewczyna, nie ruszając się, a patrząc na mnie z uroczym uśmiechem, który przywiódł mój wzrok do jej warg. Były lekko rozchylone i błyszczące od pocałunków. Zanim zdążyłem się powstrzymać, oblizałem własne usta. Niko przechyliła lekko głowę, pozostając wciąż poza moim zasięgiem, a jej dłonie spadły najpierw na moją szyję, potem musnęły moją szczękę, aż opuszki jej palców i paznokcie zaczęły wodzić od moich uszu do brody.
            - Patrz, a mówią, że jak piękne, to głupie – odparłem równie kpiąco. Zszokowany wzrok kunoichi mignął mi przed oczami, zanim wsunąłem palce w jej włosy i przyciągnąłem ją siłą do siebie.
            Nasze pocałunki były wolniejsze i płytsze. Niko bawiła się, ocierając swoje wargi o moje własne i bawiąc się naszymi oddechami. Dopiero teraz zrozumiałem, że jej dłonie wodzące po mojej żuchwie nie były oznaką ciekawości czy czułości – ona w ten sposób kontrolowała moje tempo i ruchy. Gdy tylko próbowałem naprzeć na nią mocniej, powstrzymywały mnie je silne palce, trzymając moje usta zaledwie kilka milimetrów od celu. Kusząc, obiecując, drocząc się ze mną.
            Nigdy nie byłem cierpliwy. Przy tej dziewczynie tak powolne dawkowanie przyjemności i przymus trzymania emocji na wodzy były torturą. Próbowałem skupić się na czymś innym – na tym, jak jej gładkie jak jedwab włosy prześlizgiwały się między moimi palcami, jak jej klatka piersiowa z każdym obrotem jej głowy i głębszym oddechem ocierała się o mój tor; na tym, jak jej słodki zapach wypełniał moje nozdrza.
            Takie myśli... nie pomagały.
            Nie mogąc dłużej wytrzymać, chwyciłem jej dwa drobne nadgarstki i odciągnąłem je w dół, blokując je jedną dłonią, a drugą wróciłem na tył jej głowy, zatrzymując ją przed ucieczką.
            - Nie powinno cię tu być. – przerwała mi zielonooka. - Yahiro mówił...
            - Cisza nocna? Hn. I co nam zrobi? Wyrzuci nas stąd?
            - Byłoby miło... – westchnęła ze zrezygnowaniem, pozwalając mi przejąć kontrolę.
            Następne pocałunki były walką. Testowaniem się nawzajem. Niko była coraz odważniejsza – wyrywała się, gryzła, napierała na mnie, gdy drażniłem ją, odsuwając się. Powoli moje ręce wróciły na jej plecy, ale wiedziałem, że jeśli tak dalej pójdzie, to długo tam nie pozostaną.
            Gdy zacząłem wygrywać nasze „przepychanki” i odchyliłem Niko do tyłu, dziewczyna chwyciła się mojej szyi i koszulki, nie odrywając naszych ust od siebie. Pozwoliła położyć się na plecach w poprzek łóżka, a ja zawisłem nad nią, opierając wyprostowane ręce po obu stornach jej głowy.
            Zgiąłem łokcie, zniżając się do niej i zaskoczyłem ją, chwytając ręką jej podbródek i przekręcając jej głowę na bok, podczas gdy moje usta zaatakowały jej szyję. Dziewczyna wydała z siebie zdziwione sapnięcie, które było zadziwiająco bliskie jęku. Krew zawrzała w moich żyłach na ten dźwięk, więc jeszcze bardziej przyłożyłem się do swojego zadania, za co zaraz zostałem nagrodzony kolejnym westchnięciem i niekontrolowanym oderwaniem jej bioder od materaca.
            Wróciły też jej dreszcze, ale dziewczyna zdawała się je ignorować. Mi też nie przeszkadzały.
            Już zaczynałem planować swój kolejny krok, gdy usłyszałem ten jej niewinny, słodki głos. Ten sam, którym od zawsze próbowała owinąć mnie sobie wokół palca.
            - Sas-... Sasuke.
            Przerwałem delikatne podgryzanie skóry na jej obojczyku i spojrzałem na jej zaczerwienioną twarz z lekko uniesionymi brwiami. Chyba właśnie jej się udało, bo o cokolwiek by mnie teraz poprosiła – tym głosem, w takiej pozycji, tak wyglądając – byłem gotów się posłuchać.
            - M-myślę, że powinieneś już iść.
            Zamrugałem, podnosząc się i siadając prosto z kamienną twarzą. Tego nie przewidziałem.
            Niko wzięła łamany oddech i również wstała, poprawiając – na próżno – włosy.
            Nie wiedziałem, co powiedzieć w takiej sytuacji. Niby nic się nie stało. Niczego nie popsułem, wiedziałem o tym. Mimo to Niko miała jakąś barierę, która dała o sobie znać niczym budzik - w najgorszym możliwym momencie.
            - Dobranoc – dodała po chwili, cichym, przepraszającym głosem i schodząc z łóżka z wyraźnym zamiarem pójścia się kąpać. Jej ton nie był wściekły, rozczarowany czy ponaglający... po prostu... zestresowany. Niepewny.
            Wiedziałem, że nic z nią nie będzie łatwe, ale widać było, że jedno z nas brało to stanowczo zbyt poważnie.
            - Mogę sprawić, że będzie więcej niż „dobra” – usłyszałem swój głos, który zamiast żartobliwej, przybrał uwodzicielską, niską barwę. Kunoichi obróciła się na pięcie, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami. Jej twarz – jeśli to możliwe – zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.
            Pokręciłem głową, powstrzymując głupi uśmiech. Ona wzięła to na serio. Czy przez ten cały czas niczego się nie nauczyła?
            Jej twarz spoważniała, a jej oczy na chwilę straciły blask. Zasmuciłem ją. Świetnie.
            - Dobrze, ale... kiedy indziej – odpowiedziała z nieśmiałym, pokrzepiającym uśmiechem.
            Znieruchomiałem. Czy ona właśnie... obiecała... że...
            Nawet nie zauważyłem, gdy Niko chwyciła moją rękę, podniosła mnie z łóżka i z dłonią na moich plecach wyprowadziła mnie za drzwi. Strażnik na korytarzu krzyknął coś w moim kierunku, ale byłem zbyt zdziwiony powrotem zadziornego uśmieszku na jej twarz i puszczeniem mi oka, by go słuchać. Kolejne, co zarejestrowałem, to zatrzaskujące się przed moim nosem, bogato zdobione drzwi.

Obserwatorzy