To wszystko wydawało się być snem. Niewyraźne, niesamowite i dziwne. Im więcej kroków stawiałam, tym bardziej miałam takie wrażenie. Całe otoczenie, ludzie, których mijałam, budynki, chmury, drzewa, a nawet chłopak u boku którego szłam wydawały się być znajome, zwyczajne, a jednak nowe. Czułam się bezradna wobec tego uczucia, przytłoczona lawiną informacji i tokiem wydarzeń, a mimo to ciekawa wszystkiego, co według innych znałam w zwyczajnym, poprzednim życiu.
Dla was byłoby to podobne do ciągłego, kilkugodzinnego deja vu. Inni porównywaliby to do sytuacji, gdy jesteśmy pewni, że coś wiemy, ale nie możemy sobie tego przypomnieć. Mamy to ‘na końcu języka’. To nurtujące uczucie zaczęło podążać za mną wokoło, a gdzie tylko się odwróciłam, napotykałam kolejne skojarzenie, którego nie mogłam w żaden sposób zidentyfikować. Nie miałam teraz na końcu języka trudnej nazwy, nazwiska przyjaciela z dawnych lat czy chociażby nazwy miejsca, lecz… wszystko. Fakt ten był rozbrajający dla mojego zmęczonego umysłu, lecz parłam przed siebie coraz szybciej, mrużąc oczy, patrząc w dal, oglądając się z każdym przechodniem, gotowa wskoczyć na dach i rozejrzeć się, poznać nowy świat.
- Przestań. – usłyszałam z boku upomnienie. To był Sasuke, ten chłopak ze szpitala. Gdyby nie on, błądziłabym po uliczkach wioski, z ciekawości wchodząc w każdą z nich. Nie za bardzo rozumiałam, na co zwracał mi uwagę, ale to dało mi możliwość przypatrzenia się mu bliżej, w świetle dziennym. Nieświadomie przechyliłam głowę w bok. – Nie oglądaj się za wszystkim jak wariatka, zwracasz na siebie uwagę. – syknął. Spuściłam głowę z lekką skruchą. Musiał czuć się przeze mnie głupio. Ktoś szturchnął mnie w plecy. No tak, stanęliśmy w tłoku na jakimś skrzyżowaniu. Z okolicznych restauracji dobiegał przyjemny zapach. – Idź za mną aż dojdziemy do apartamentu, ma ci się w tym czasie nic nie stać.
- Ossu! – zasalutowałam, obierając żwawo poprzedni kierunek. Tak naprawdę nie byłam pewna, gdzie jest nasz cel ani o jaki apartament chodziło brunetowi, ale w pewien dziwny sposób… ufałam mu. Chłopak przewrócił oczami i wyrównał ze mną kroku. Spojrzałam na niego spomiędzy brązowych kosmyków. – Daleko jeszcze?
- Spróbuj dojść sama. – Sasuke zatrzymał się z lekkim uśmieszkiem, za pewne dumny ze swojego pomysłu. Założył ręce.
- Uhm… no dobra… - skrzywiłam się i rozejrzałam dookoła. Stanęliśmy na samym środku drogi wypełnionej ludźmi zmierzającymi w różnych kierunkach. Gdzie miałam iść? Na lewo domy były nieco wyższe niż z innych stron, na dachach stali dziwni ludzie, a tłum zdawał się nie mieć końca. Naprzeciwko, po obu stronach ulicy było pełno stoisk i otwartych restauracji. Po zapachu byłam pewna, że ktoś smażył rybę. Na prawo wznosiły się mniejsze budynki, ludzi było trochę mniej, a w oddali dostrzegłam duży, czerwony dach, dalej podobny, niebieski.
Jeszcze raz spojrzałam na Sasuke, który cierpliwie czekał na moją decyzję. Ja już jednak wiedziałam, że żaden z tych widoków nie mówił mi absolutnie nic. Ruszyłam w przód, czując jak głód ściska mój żołądek. Za chwilę ktoś złapał mnie mocno za nadgarstek i pociągnął w lewo. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym z utęsknieniem spojrzałam na lady w barach.
Nie wiem, co to było, ale pachniało… mmm…
Nasz apartament jest tam. – mruknąłem, przedzierając się przed tłum ludzi. Nie lubiłem takich chwil i miejsc. Najchętniej znalazłbym się już w domu.
Za dużo sobie wyobrażałem.
Kątem oka spojrzałem na idącą za mną posłusznie Niko, która nagle przestała się przyglądać wszystkiemu, co mijała. Puściłem jej rękę, przeciskając się między postawnymi mężczyznami podążającymi w przeciwnym kierunku.
Nasz apartament? No, no. Kto by pomyślał… jednak moje życie nie było takie złe.
Szłam dalej, co jakiś czas zerkając na duży emblemat na plecach chłopaka. Zupełnie nic mi nie mówił, w dodatku przez całą drogę nie widziałam takiego nigdzie indziej.
Powoli zaczynałam myśleć o przyszłości. Oczywiście zakładając, że ci dwaj mówili prawdę. Jeśli nie odzyskałabym pamięci, musiałabym zacząć życie od nowa. Jednak to wszystko zdawało mi się takie obce i absurdalne… nie pasowało to do mnie, coś w moim umyśle kazało mi uciekać. Nie potrafiłam utożsamić się z Niko, którą znał Sasuke i Kakashi. Nie mogłam o niej mówić ‘ja’, bo nie znałam samej siebie sprzed amnezji. Nie mogłam żyć i myśleć tak, jak ona, bo nigdy nie byłabym pewna, czy robię to dobrze. I to imię - takie obce.
Cóż, wychodziło na to, że jako Nowa Niko mogę się trochę zabawić, i nikt nie będzie mnie za to winił. Istniała możliwość, że gdy sobie wszystko przypomnę, to wielu rzeczy pożałuję, ale to nie był czas na takie rozmyślania. Szłam do swojego apartamentu przez zaludnioną, kolorową wioskę, w dodatku u boku przystojnego chłopaka. Skoro mieliśmy wspólny apartament, a on czekał na moje przebudzenie aż tak, by go wołano zaraz po nim i ucieszył się, gdy powiedziałam jego imię… to prawdopodobnie on i Stara Niko byli razem. My byliśmy razem. Czułam się szczęśliwa. Nieważne, jak dziwnie to brzmiało.
Przyspieszyłam kroku i ignorując resztę przechodniów, złapałam go za rękę, która chyba właśnie miała powędrować do kieszeni jego luźnych spodni. Chłopak szybko spojrzał w bok, choć jego mina nie zmieniła się. Posłałam mu szczery uśmiech.
Rzadki widok. Nieświadomie zwolniłem kroku, przyglądając się, jak szatynka z zaciekawieniem młodego kociaka ogląda kolorowe szyldy nad sklepami, zagląda w każdą mijaną uliczkę i uśmiecha się do małych dzieci, pozwalając się prowadzić naprzód. Jej dłoń była ciepła i mniejsza od mojej, przez co sprawiała wrażenie kruchej i delikatnej. A może to ta skóra? Uśmiechnąłem się sam do siebie, korzystając z okazji, że nikt, a zwłaszcza ona tego nie widzi.
Nagle poczułem, że uścisk na mojej dłoni wzmocnił się. Niko przystanęła przed jednym ze stoisk, gdzie kręciło się zadziwiająco dużo dzieci. Ze znudzeniem uniosłem wzrok.
No tak. Sklep ze słodyczami.
Pozwoliłem się pociągnąć bliżej w jego stronę. Oczy Niko zaświeciły się. Wtedy skojarzyłem fakty. To był jej ulubiony sklep. Może jednak coś pamiętała.
Była kunoichi podeszła jeszcze bliżej, starając się dotrzeć do lady. Na szczęście była wyższa od większości klientów, a nawet od kilku mam cierpiących katusze odrywając swoje pociechy od stoiska. Złożyła ręce z podziwu, puszczając tym samym moją dłoń, gdy ogarnęła wzrokiem cały bufet z lizakami, cukierkami, gumami i ciasteczkami. Nieco dalej stały kolorowe opakowania z przyprawami i herbatami ze wszystkich części kraju.
Podszedłem do niej i zauważyłem, że spora część dobytku kucharskiego z naszej kuchni, którego Stara Niko używała przy gotowaniu, pochodziła właśnie z tego sklepu. Szczerze mówiąc takie łakocie mnie nie interesowały, wręcz przeciwnie – sądziłem, że są niesmaczne, niezdrowe i tylko kuszą sztucznym wyglądem. Widać moja towarzyszka nie podzielała tego zdania.
Przez chwilę staliśmy nieruchomo, wśród gwaru ulicznego przyglądając się to ladzie, to tłoczącym się klientom, których żwawo obsługiwał pogodny staruszek. Ten nagle przerwał swoje czynności. Spojrzał na Niko, przechylając lekko głowę w bok i zatrzymując się z tuzinem żelek w ręce.
- Niko-chan, dawno cię nie widziałem! – zaśmiał się szczerze, po czym powrócił do wypełniania zamówienia. – Co tak stoisz? Wybieraj, jestem, jak widzisz z resztą, świeżo po dostawie… mamy nowy smak dango, wiesz?
- D-Dango…? – Niko rozchyliła lekko usta, zapewne zdziwiona kolejną osobą, która ją znała. Od razu spojrzała na zestawy kolorowych cukierków na patyku, a jej ręka, która niedawno ściskała moją dłoń, przesunęła po przedniej kieszeni jej spodni.
W lot zrozumiałem, czego szuka. Instynktownie, z przyzwyczajenia. Pieniądze. Wątpię, by je znalazła w ciuchach ze szpitala.
- Na co czekasz? Nie lubisz jagodowych? – zapytał wesoło staruszek, stojąc teraz tyłem do nas i przeszukując kosze z przyprawami, o które prosiła jedna z klientek przy okazji zakupów jasnowłosego syna.
- Ja…
- Ja zapłacę.
Poczułam ciepłą rękę na ramieniu. Spojrzałam z zaskoczeniem na bruneta, który też nie patrzył już na ladę.
– Tylko nie przesadź... – ostrzegł.
- A-Arigato, Sasuke-san. – uśmiechnęłam się. To było… bardzo miłe. Sprzedawca uniósł brew. Rozejrzałam się i wskazałam po kolei na wybrane produkty. – Poproszę te jabłkowo-jagodowe, cytrynowo-truskawkowe… o, tak, te właśnie… i… hm… te ciastka wyglądają pysznie. Pół kilograma… może…
Staruszek podał mi wszystko, o co poprosiłam, choć od pierwszego podanego mi dango co jakiś czas podejrzliwie zerkał na Sasuke stojącego za mną. Chyba się nie lubili.
Pokręciłem lekko głową, płacąc za wszystko kosmiczną sumę, co niechętnie przemilczałem. Jak na kulturalnego faceta przystało, wziąłem większość toreb, zostawiając zielonooką z dwoma patykami dango i lekką siatką z ciastkami. Ruszyliśmy przed siebie. Na uliczkach, w które wstąpiliśmy, zrobiło się luźniej.
- Proszę. – podała mi jeden z patyków. Pokręciłem głową i spojrzałem w dal. Była taka szczęśliwa. Nieświadoma. I cholernie ufna. Czułem się… dziwnie. – Doushite?
- Nie lubię słodyczy. – mruknąłem szybko.
- Oh. – Niko myślała przez chwilę. Wbiła wzrok w kolorowe kulki na patyku. – Ja nie jestem pewna, czy lubię. Nawet nie wiem, jak smakują te… dango…
Jej głos przypominał zagubione dziecko. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić, jak się teraz czuje. Miałem nadzieję, że choć trochę jej w tym wszystkim pomagałem.
- Lubisz je. – zapewniłem znudzonym głosem, gdy minęliśmy kolejny róg większego bloku. Specjalnie ominąłem restaurację z barbecue, gdzie jadała drużyna dziesiąta. Planowałem w najbliższym czasie unikać innych shinobi, po prostu – nie robić sensacji. Sama sytuacja była kłopotliwa, jak to mówił Shikamaru. Widziałem minę Niko, gdy okazało się, że nie pamięta kolejnego znajomego. Chciałem uniknąć mętliku w jej głowie.
Szliśmy przez dłuższą chwilę w milczeniu. Niko zabrała się za dango. Po chwili na jej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Odkąd pamiętałem, właśnie tak reagowała na wszystkie przyjemności – jedzenie, spanie, stawianie na swoim… i wygrane walki. Zacząłem się zastanawiać, czy jeśli nie odzyskałaby pamięci, to czy mogłaby dalej wieść życie shinobi… wiele musiałaby się nauczyć od nowa, ale ciało miała już wytrenowane. Pozostawałoby tylko pytanie, czy Nowa Niko chciałaby takiego życia. Z zachowania była zupełnie inna, może nie chciałaby ryzykować? Byłoby szkoda, bo trenowaniu jako kunoichi zielonooka poświęciła około dziesięciu lat.
Z tego, co wiedziałem.
- O czym myślisz? – usłyszałem gdzieś z boku, po czym potrząsnąłem głową. Szatynka patrzyła na mnie w skupieniu. W jej oczach malował się spokój, ale i podejrzliwość. Nadal szliśmy w dobrym kierunku, choć nieco wolniej.
- Nieważne. – mruknąłem, uciekając wzrokiem do kwitnących krzewów. Na drodze było pełno ich błękitnych płatków. Słońce świeciło mocno, aż szkoda było zmarnować taki dzień. Miałem ochotę na trening.
Tak. Na rozładowanie tych… zbędnych emocji.
- Jeśli nie chcesz, to nie mów… - Niko wzruszyła ramionami, zdejmując zębami ostatni cukierek z pierwszego patyka. Niedbale wyrzuciła go za siebie, po czym zaczęła się rozglądać. Na ulicy robiło się jeszcze bardziej luźno.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Nie chciałam męczyć Sasuke swoim towarzystwem. Ciągle chodził zamyślony i niewiele mówił, ale mi to nie przeszkadzało. Na pewno się o mnie martwił, tylko nie wiedział, jak to pokazać. W dodatku przy takim nietypowym schorzeniu był zupełnie bezradny, o wiele bardziej, niż lekarze. Skoro byliśmy parą, to musiałam mu jakoś pokazać, że go rozumiem.
Niewiele myśląc, podeszłam do niego bliżej i wzięłam go pod rękę. Przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, ale potem spojrzał na mnie pewniej i zmarszczył brwi.
– Może jednak? – podstawiłam mu pod nos nietknięte dango. Brunet, idąc dalej, uniósł jedną brew. Wydawało mi się przez chwilę, że patrzy na mnie z irytacją… nie, to niemożliwe. – Onegai? – przechyliłam głowę na bok, nie odrywając od niego swoich oczu. Było w nim coś wyjątkowego. Maszerowaliśmy tak przez dobrą chwilę, aż spojrzenie chłopaka straciło na intensywności.
- Jeden i ostatni raz. – ostrzegł surowo, a ja uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że ta gburowatośc była tylko przykrywką.
Obie ręce miał zajęte torbami, wiec sam nie wykonał żadnego ruchu. Podałam mu patyk, z którego niechętnie zdjął jeden cukierek.
- No i jak? Dobre, ne? – uśmiechnęłam się, zabierając się za pozostałe dwie owocowe kulki.
Przewróciłem oczami, niemal dławiąc się od słodyczy w ustach, jednak reakcja kunoichi wywołała na mojej twarzy chytry uśmiech. Zielonooka przystąpiła bowiem do mnie jeszcze bliżej, powracając do rozglądania się po pozornie nieznanej okolicy. Miałem dzięki temu chwilę na ułożenie sobie tego wszystkiego w głowie.
Dotarliśmy do odpowiedniego budynku, po czym weszliśmy do środka. Wszystko było zostawione tak, jak wyszedłem, gdy zawołała mnie Sakura. W lodówce nie było zbyt wielu rzeczy, bo zapomniałem, by wstąpić po drodze do sklepu z normalną żywnością. Teraz, gdy Niko zapomniała, jak się gotuje, to i tak nie miało żadnego znaczenia.
Spojrzałem w dal, obserwując, jak dziewczyna błąka się po kuchni, otwierając kolejne szafki, na chybił trafił, i układając w nich kupione produkty. Próbowała być przydatna.
- Wstaw wodę na herbatę, idę się przebrać. – rzuciłem i odszedłem do swojego pokoju. Zasłony były uniesione jak w środku dnia, a na niepościelonym, rozkotłanym łożu wałęsały się książki o doujutsu i historii. Podszedłem do niego, zauważając, że na szafce nocnej zebrało się trochę kurzu. Upadłem na plecy, przymykając oczy. Dawno nie czułem się tak zmęczony. Zza zamkniętych drzwi dobiegł do mnie odgłos tłuczonego szkła.
- Gomene!
Westchnąłem. Miałem nadzieję, że taki stan rzeczy nie potrwa długo. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek problemy innych sprawią mi samemu tyle zmartwień.
Ociężale wstałem i podszedłem do dużej szafy, z której wyciągnąłem świeże ubrania. Dziwnym trafem w szafie też był bałagan. Może pod nieobecność kobiety w mieszkaniu mniej się tym przejmowałem?
Zabawna myśl.
Wróciłem do salonu, zastając zdenerwowaną Niko pochyloną nad zlewem. Zanurzała dłoń pod bieżącą wodą. Ostrożnie podszedłem bliżej, omijając roztrzaskaną filiżankę. Zawsze chodziłem po domu boso. Spostrzegłem, że z dłoni dziewczyny płynie krew. Kunoichi, a raczej była kunoichi, zakręciła drugą ręką kran i zaczęła nią dłubać przy ranie. Zmarszczyłem brwi w skupieniu, bo krwi było coraz więcej. Szatynka zacisnęła zęby, a jej twarz przysłoniła niesforna grzywka.
- Szkło ci się wbiło? – zapytałem z lekką drwiną w głosie, opierając się łokciem o blat. Dziewczyna kiwnęła lekko głową. Niko. Stara, dobra Niko, świetna kunoichi, niemal mistrzyni w walce ostrą bronią, po tylu misjach i tylu wygranych walkach, zabitych wrogach i dziwnych przygodach nie mogła poradzić sobie z wbitym w rękę szkłem. Przypomniało mi się, jak podczas jednego z treningów nieopatrznie przecięła tor lotu moich shuriken’ów i oberwała trzema z nich w udo. Wbiły się znacznie głębiej, niemal rozrywając na strzępy jej spodnie, a ona wyciągnęła je sama, bez uronienia jednej łzy, nawrzeszczała na mnie, po czym owinęła nogę materiałem i samodzielnie wróciła do domu. W porównaniu z tym… widok był… komiczny. – Czemu nie wzięłaś szczotki i nie zamiotłaś tego?
- N-Nie wiedziałam, gdzie stoi. – jęknęła zielonooka, nadal męcząc się z raną. Kiwnąłem głową. No tak, zapomniałem. Jeszcze raz spojrzałem na jej rękę. Krwi nie ubywało, a w niej coraz trudniej było znaleźć szkło. Kuso, mogło jej się wdać zakażenie.
Jeszcze tego brakowało.
- Chodź, obejrzę to. – złapałem ją za zranioną rękę, by przestała pogarszać sytuację. Poprowadziłem ją bezpiecznie dookoła szkła i ruszyłem do jej pokoju. Niko usiadła na miękkim łóżku, rozglądając się dookoła. Jej pokój po całym tym czasie, jaki w nim spędziła, bardzo się zmienił. Wyglądał już zupełnie inaczej od mojego.
Zamiast surowej, drewnianej podłogi położyła dywan w ciepłych kolorach; firanki, które u mnie zwisały i powiewały obojętnie, były upięte specjalnymi klipsami, a na ścianie obok łóżka było przyklejonych kilka zdjęć. Szatynka pochyliła się, by przyjrzeć się im dokładniej. Pewnie miała nadzieję, że zobaczy na nich samą siebie, chociażby u mojego boku. Były na nich jednak tylko widoki. Zupełnie jej nieznajome.
Dobrze wiedziałem, gdzie Niko trzyma apteczkę. W szufladzie znalazłem też kilka notatników, breloczek z kotem, perfumy, kolorowe pióro i inne kobiece pierdoły. Wyjąłem środek dezynfekujący i podszedłem do dziewczyny siedzącej na łóżku. Uklęknąłem, delikatnie ująłem jej dłoń i przemyłem ranę. Niko zacisnęła oczy, unosząc głowę do góry. Musiało szczypać.
- To jest mój pokój. – stwierdziła, nie zapytała, najprawdopodobniej próbując odwrócić swoją uwagę od bólu w ręce. Pokiwałem głową i przekręciłem jej dłoń tak, by padało na nią więcej światła. Szkła nie było widać. – Chyba dużo podróżowała…m… ? – znowu kiwnąłem głową, naciskając na skórę obok rany, by szkło choć trochę wyszło na wierzch. Na opowiadania o funkcjach, misjach i zdolnościach shinobi było stanowczo za wcześnie. Zielonooka syknęła, a jej druga ręka zacisnęła się na kołdrze w kolorze pistacji. Niechętnie spojrzała na dół.
Byliśmy w podobnej sytuacji po akcji z wężem. To wydawało się być tak dawno temu.
Kawałek szkła zamienił się w słońcu, więc spróbowałem wyjąć go palcami. Nie udało się – dziewczyna czuła coraz większy ból, a ja nie miałem do tego odpowiednio długich paznokci. Nacisnąłem dwoma palcami jeszcze raz, ignorując mruk Niko i sięgnąłem po odłamek, jednak ilekroć choćby jedną ręką puszczałem jej dłoń, większa część chowała się z powrotem do rany.
- Rozewrzyj tą rękę bardziej. – syknąłem, próbując jeszcze raz. Niko posłuchała się, choć nic to nie dało. Nie pozostawał mi inny sposób.
Nacisnąłem na skórę wokół ręki mocniej, po czym zbliżyłem jej dłoń do swojej twarzy.
Otworzyłam szerzej oczy z zaskoczenia. Chłopak sięgnął po szkło zębami, naciskając na skórę z jeszcze większą siłą. Udało się. Puścił moją rękę i wypluł świecący kawałek filiżanki na otwartą dłoń. Wyrzucił go za siebie.
Uśmiechnęłam się, gdy ból w większości minął. Sasuke zajął się dokładniejszą dezynfekcją rany, z której zaczęło wypływać więcej krwi. Owinął ją dokładnie miękkim i cienkim bandażem. Przez cały zabieg nie spuszczałam z niego wzroku, co on chyba zauważył.
- Skończyłem. – westchnął, gotowy do wstania z podłogi, lecz zatrzymał się, patrząc na moją twarz.
Nigdy nie widziałem jej takiej. Wyglądała na… zaciekawioną lub nawet… zafascynowaną. Coś było na pewno nie tak, jak powinno.
– Nanda? – warknąłem, mimowolnie marszcząc przy tym brwi. Dziewczyna uśmiechnęła się, pochylając nade mną, a jej błyszczące oczy przysłoniła grzywka. Zbliżyła do mnie swoją twarz, nie odrywając ode mnie wzroku. Uniosła zabandażowaną rękę do mojego podbródka.
- Masz moją krew na ustach. – odparła, przesuwając kciukiem po moich wargach.
Moje serce zaczęło bić szybciej. Nabrałem powietrza. Daleko mi było do rumienienia się, ale na pewno byłem zaskoczony. I jeszcze ten zapach. Jej zapach, jej włosów, skóry – niezmącony żadnymi tandetnymi perfumami, zapewne dlatego, że przez długi czas leżała w szpitalu. Jej zielone, hipnotyzujące oczy. W lot pojąłem, że w tym aspekcie nic się nie zmieniła. Mimo to nic nie mogło między nami być. Nie teraz, gdy miałem swoją misję, powołanie.
Energicznie złapałem ją za nadgarstek, ściskając tak, by puściła mój policzek i odsunęła się na bezpieczną odległość. Chodzenie za rękę i kupowanie słodyczy to jedno, ale za bliskością tego stopnia nigdy nie przepadałem. Zwłaszcza z dziewczyną, która nie wiedziała, kim jest.
Zerwałem się na równe nogi i spojrzałem na nią ostatni raz, już z góry. Odwróciłem się i powoli wyszedłem z pokoju.
- Chodź, woda na herbatę stygnie.
Złapałam się za zaczerwieniony nadgarstek. Chłopak był naprawdę silny. W dodatku opiekował się mną jak najlepiej się dało. Nie wiedziałam, co we mnie wstąpiło, ale gdy poczułam na dłoni jego ciepły oddech, odniosłam wrażenie, że on chce tego tak samo, jak ja.
Był naprawdę miłym chłopakiem. Zachowywał się dość dziwnie, ale spójrzmy prawdzie w oczy – kto z ludzi, których dzisiaj spotkałam, tego nie robił?
I ta jego reakcja… chłodna, trochę gniewna, ale już nie tak stanowcza, jaka by się wydawała. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam jego śladem. Byłam pewna, że tuż przed wyjściem, przez maleńki ułamek sekundy, w jego spojrzeniu widać było coś więcej niż zwyczajne znudzenie i irytację. Jego czarne oczy mieniły się w tamtej chwili zaskoczeniem, wzburzeniem… i tęsknotą.