Ona robi to,
by mnie wkurzyć!
Uniosłem zmęczony wzrok znad
kamiennej ścieżki, próbując nie zamordować żadnej z dwóch kunoichi, pomiędzy
którymi wlokłem się w kierunku przeklętego miasta.
- Hn? – spojrzałem na zielonooką
dziewczynę w skórzanej kurtce, nawet nie starając się udać zainteresowania.
Wcisnąłem ręce głębiej w kieszenie czarnych spodni. Nie obchodziły mnie ich
kłótnie, a po ostatniej wpadce z nietrafnymi – póki co – oskarżeniami
postanowiłem pozostać bezstronny. Dziwna sympatia do mnie, którą – jakimś cudem
– Megumi zdołała rozwinąć podczas naszej wspólnej misji, nie pomagała w
uspokajaniu Niko. Nie pomagał też fakt, że nie dalej niż kilometr za bramą
Wioski wyższa szatynka wezwała sobie do towarzystwa dobrze znaną nam pumę,
z którą gawędziła teraz w najlepsze za
naszymi plecami. Kot z niezwykłą wprawą łączył zupełne ignorowanie Niko z
posyłaniem jej co jakiś czas wrogich spojrzeń.
„Gawędziła” to było złe słowo, bo głównie
gadała Megumi. Niko, w ruchu obronnym, próbowała mówić do mnie, ale okazałem się chyba jeszcze gorszym słuchaczem, niż
Saturn, bo dziewczyna prychnęła, odwracając ode mnie wzrok i podrzucając swoją
niesforną grzywkę do góry.
Żadna z nich nie była skupiona na
misji. Przez to ja sam nie byłem
skupiony na misji, bo zostałem na nią wezwany w fatalnym momencie. Nie zdążyłem opieprzyć Niko za niechcianą pomoc
z Pieczęcią, dopytać się o przyczynę powrotu Kiro ani pochwalić się tym, że
sprałem go w imię mojego honoru.
Jedynym plusem był rozsądek Hokage.
Widać było, gdy już po przekroczeniu drzwi do jej gabinetu dwie kunoichi niemal
wyrywały sobie włosy z głowy – nawzajem, że misja nie będzie łatwa. Ostatnie
przywództwo Niko nie skończyło się dobrze, a z drugiej strony jej
nieposłuszeństwo było zbyt powszechnie znane, by powierzyć komendę Ashikadze.
Jej Niko nie słuchałaby się tym bardziej.
Ich kłótnie i wyzwiska nie miały
końca. Niko była bardziej niż skora do rękoczynów. Hokage zabroniła im się
zbliżać do siebie choćby na metr.
Tak więc maszerowałem tak, rozdarty
pomiędzy profesjonalizmem i własnymi oraz ich problemami, w kierunku Yutatoshi.
Ja. Dowódca. Drużyny złożonej z nieposłusznych, dumnych, dziecinnych i
nieprzewidywalnych dziewczyn i pałającego nienawiścią do wszystkiego, co żyje
pchlarza.
Fantastycznie.
W sumie to mogłem pozwolić sobie na roztargnienie. Jeśli miałem kiedykolwiek
zawalić jakąś misję, to Yutatoshi było idealnym miejscem na taką porażkę.
Daimyo tego miejsca oboje z Niko życzyliśmy jak najgorzej i wybieraliśmy się
tam tylko z wyraźnego nakazu Hokage, która – jak zwykle – nastawiona była na
szybki zysk. Yahiro tym razem płacił krocie za uratowanie swojej narzeczonej –
kolejnej daimyo, z pewnością – z łap porywaczy. Scena jak z kiepskiej powieści romantycznej.
Nie mogłem powstrzymać wrażenia, że jeśli jakaś kobieta była na tyle głupia, by
przyjąć oświadczyny tego dupka, to w pełni zasługiwała na nieciekawy los, jaki
zgotowali jej bandyci.
Hokage i dziewczyny miały inne
zdanie. Misja polegająca na ratowaniu księżniczki z bajkowej wieży pobudziła
ich wyobraźnię. Musiała się im również podobać wizja otwartej rywalizacji. Czy
fizycznej, czy o mnie, czy o Yahiro – to miało się okazać.
- Słuchasz ty mnie w ogóle? –
Monotonny, acz całkiem uspokajający moje zszargane nerwy krajobraz przysłoniła
śniada twarz otoczona brązowymi kosmykami. Nie zwolniłem kroku, przez co
kunoichi musiała przez moment iść tyłem.
- Nie – przyznałem zgodnie z prawdą.
Dziewczyna wydęła dziecinnie wargi w grymasie oburzenia.
- Doskonale. – Skrzyżowała ręce na
piersi, mówiąc na tyle głośno, że skupiła na nas uwagę kunoichi i kota za nami.
– Korzystając z chwili uwagi, mógłbyś oświecić nas, jaki masz plan, kapitanie.
– Jej ostatnie słowo ociekało ironią. W sumie spodziewałem się takiego
podejścia.
Dzięki swojej wyciszonej chakrze
poczułem, że Megumi i Saturn nadrabiają część dystansu szybszym krokiem, by też
posłuchać.
- W sumie nie jest to nic na tyle
skomplikowanego, byś tego nie pojęła – posłałem zielonookiej towarzyszce wredny
uśmieszek, a ona trąciła mnie łokciem w odpowiedzi. Mogłem umierać z bólu na
podłodze i być pocieszanym przez nią, a ona mogła dla mnie gotować i całować
mnie, ale tych kąśliwych uwag nie mogliśmy sobie odpuścić. – Mam plan, by
dotrzeć do Yutatoshi bez konieczności uduszenia żadnej z was, potem wysłuchać
żałosnych zażaleń Kiyokawy i przypilnować, by ktoś nie zmiękł i nie uległ ponownie jego wdziękom.
- Ten ktoś ma imię – mruknęła Niko.
- Dobrze, że sama się przyznałaś –
westchnąłem, słysząc za plecami marne próby stłumienia chichotu. – Ty się nie
śmiej. Nasz cudowny pracodawca to dwulicowy manipulant, tym razem może wybrać
sobie ciebie za cel – zauważyłem, odwracając lekko głowę.
- Są siebie warci – mruknęła pod
nosem Niko, ale chyba tylko ja to usłyszałem. W porównaniu z wymyślnymi i złożonymi
inwektywami, jakimi wcześniej się posługiwała w kierunku Megumi, ta uwaga była
wyszukanym komplementem.
- Jeśli czegoś nauczyła mnie moja
pozycja w wiosce, to demaskowania niegodziwych zalotników. – Brązowooka
uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Czytałam dokładnie raporty z waszej misji i
ufam twoim instynktom, Sasuke. Obiecuję nie sprawiać problemów.
Moje brwi poszybowały do góry jeszcze
zanim odwróciłem się, by patrzeć uważnie na drogę. Niko wydała z siebie dziwne
charknięcie i po szybkim rzucie okiem na jej twarz uznałem, że parodiuje odruch
wymiotny.
Widać tak reagowała na przykładanie
się do pracy, rozsądek i posłuszeństwo.
- Niko? – ponagliłem, uznając, że
jeśli zmuszę kunoichi do jakiejś obietnicy, to chociaż przez jakiś czas będzie próbowała się jej
trzymać. Nawet, jeśli rywalizowanie z Megumi o to, która lepiej wykonuje
rozkazy będzie ważniejsze, niż przyrzeczenia złożone własnemu partnerowi.
- No co? – oburzyła się, unosząc nos
do góry. Zachowywała się jak dziecko. Wiedziałem, że jest to spowodowane
obecnością drugiej kunoichi, ale i tak mi się to nie podobało. Byliśmy skazani
na taki skład nie tylko na tę jedną misję, więc prędzej czy później musiały nauczyć się współpracować. –
Oczywiście, że dam z siebie wszystko. W końcu to ja.
- Wiem – warknąłem. – Właśnie
dlatego mówię...
- Po prostu róbmy wszystko tak, jak
zwykle i nie przejmujmy się... nią. – Kunoichi machnęła ręką przerywając mi, a
chakra za mną drgnęła. Ashikaga mogła być obrażana, ale nie znosiła
ignorowania. Syndrom jedynaczki. Ciekawe, ale Niko miała podobnie.
Misja zapowiadała się bardzo długa i
bardzo irytująca.
Od naszej ostatniej wizyty nie
minęło nawet pół roku, więc nie spodziewałem się żadnych zmian w mieście. I ich,
oczywiście, nie zastałem. Ciągły festyn, radość i bogactwo wylewające się z
domów na zatłoczone ulice. Pałac daimyo wznosił się dumnie nad budynkami, co
znaczyło, że Yahiro osiągnął przynajmniej jeden sukces i nie wysadził
wszystkiego przypadkowo w powietrze.
Szkoda.
Całą drogę do posiadłości Niko
udawała, że nie zachwyca się widokami, a Megumi i Saturn rozmawiały w
najlepsze. Próbując być jak najdalej od ich kłótni z Niko, nawet nie starałem
się podsłuchiwać. W końcu widząc nasz cel i nie musząc polegać na naszej
znajomości trasy, szły przed nami, przez co miałem okazję im się przyjrzeć.
Megumi lubiła kolor niebieski. Jej
włosy były rozpuszczone i lekko pofalowane, a ubrania schludne i zdecydowanie
mniej mroczne i militarne niż te Niko. Nie mogłem nie zauważyć, że kunoichi
poruszała się płynnie i z wdziękiem, kołysząc lekko biodrami i idąc z
wyprostowanymi plecami, podczas gdy moja dziewczyna garbiła się lekko, patrząc
na wszystko spode łba i maszerując szybkimi, zdecydowanymi krokami. Jak facet.
Uśmiechnąłem się lekko na to porównanie. Czasami Niko i jej humor były
zdecydowanie zbyt łatwe do odczytania. Sharingan czy nawet widok jej miny
często nie były potrzebne.
Powoli zaczynałem żałować, że ta
konkretna misja nie będzie wymagała od nas formalnych strojów, a więc Niko nie
zostanie ponownie ubrana i uczesana przez służące Yahiro. Wyglądała... dobrze.
Co mi nie dawało spokoju, to
milczenie Saturn. Puma urosła znacznie i sięgała teraz do bioder Ashikagi. Jej
sierść była płowa i błyszcząca, a kończyny silne i umięśnione. Kot wydawał się potężny,
zwłaszcza z tą buzującą z niego chakrą, ale jakoś trudno było mi uwierzyć w
jego doświadczenie w walce.
Mieszkańcy Yutatoshi często oglądali
się za nami. Czasami z powodu opasek Konohy, to fakt. Znacznie częściej jednak
ich uwagę przykuwał wielki, dziki kocur patrzący na wszystkich przechodniów
wielkimi, wściekłymi ślepiami. Czemu Megumi targała go ze sobą? Czy obowiązkiem
summonów nie było siedzenie w tym ich dziwnym świecie i czekanie na wezwanie w
razie potrzeby? Kunoichi traktowała kota jak domowego pupila.
Robiła dokładnie to samo, co Niko, a
mimo to kot zdawał się ją lubić. Mojej kunoichi nie cierpiał.
To wszystko przypomniało mi o moich
summonach i o problemach, jakie mi sprawiały. Nie żałowałem, że podpisałem
Pakt, jednak do tej pory Ptaki okazały się mało przydatne. Doświadczenie mówiło
mi bowiem, że jeśli coś miało być zrobione dobrze, musiałem to zrobić ja.
Byłem pewien, że ta idiotyczna misja
tylko potwierdzi moje przekonania.
Dotarliśmy
do zamku całkiem sprawnie. W bramie stało kilkoro strażników. Bez zbędnych
uprzejmości przepuścili nas i odprowadzili aż pod same wrota, gdzie wymienili
się z wojownikami strzegącymi drzwi. Ci wprowadzili nas do środka, a gdy
znaleźliśmy się w polu widzenia licznych wartowników w sali tronowej, wrócili
na swój posterunek.
Wyglądało na to, że przeklęty daimyo
stał się prawdziwym daimyo i jego leniwi ludzie w końcu zostali zagonieni do
pracy. Dobrze.
Zostaliśmy ustawieni dokładnie w tym
samym miejscu, jak gdy przybyliśmy tu z Kakashi’m. Siedzenie z poduszką stało
puste, a w pomieszczeniu panowała absolutna cisza. Spoczywały na nas jednak spojrzenia
strażników, a gdy drzwi z boku otworzyły się, zamiast pojedynczej służącej
wyskoczyło ich aż pięć. Stanęły w równym rzędzie, ukłoniły się nam - nawet nie
racząc sprawdzić, kim jesteśmy - i zrobiły miejsce Kiyokawie, który wyszedł na
swój wyzłacany podest w wyszukanej szacie i zori.
Zmrużyłem oczy. Jeśli myślał, że
kolorowe przepaski, naramienniki rodem z szafy samuraja czy saya z kataną u
boku robią na kimkolwiek wrażenie, to grubo się mylił. Cud, że nie miał na
sobie wielkiego pióropusza lub boa, bo wyglądał jak paw. I tak samo się
zachowywał.
- Witajcie w moich skromnych progach
– przywitał nas radosnym tonem, bez nuty stresu w głosie. Musiał ćwiczyć przed
lustrem, bo naprawdę wydawał się nie pamiętać nic z naszej ostatniej wizyty.
Usłyszałem ciche parsknięcie z ust Niko na słowo „skromne”. Cieszyłem się, że
tym razem mam ją po swojej stronie. Dla odmiany. – Dziękuję, że przyjęliście
moje wezwanie.
Yahiro zszedł ku nam po drewnianych
stopniach, stając – oczywiście – na przeciw Niko. Kątem oka zauważyłem, jak Saturn
obserwowała wszystko chłodnym wzrokiem, a Megumi wydyma wargi. Kolejne
awantury. Cudownie.
- Nie mieliśmy wyboru – stwierdziła
sucho Niko, patrząc z dołu na uśmiechniętego zalotnie szatyna. Chłopak nie
okazywał strachu, skruchy ani stresu. Był jak wyszkolony aktor. Nie był to dla
mnie powód do podziwu.
- Naprawdę? – zaśmiał się, unosząc
brwi. – Szkoda. Myślałem, że stęskniliście się za moją gościnnością. Albo... za
mną?
Daimyo chwycił dłoń Niko zwisającą
luźno u jej boku i objął ją dwiema własnymi, patrząc na nią przeciągle.
Dziewczyna nie uderzyła go – jak powinna - tylko spojrzała na niego jak na przybysza
nie z tego wymiaru. Nie wydawała się zachwycona.
Moja brew zaczęła drżeć. Zaciśnięte
dłonie mnie świerzbiały. Ten gnojek stał metr ode mnie. Wystarczył jeden cios. Chrzanić misję. Chrzanić
wioskę i Hokage. Poradzilibyśmy sobie ze strażnikami. Byleby tylko móc... jeden
cios...
Zacisnąłem zęby, biorąc głęboki
wdech.
Byłem pod wrażeniem, że zamiast
prawego sierpowego ograniczyłem się do sięgnięcia ręką pomiędzy nimi, położenia
palców na torsie Yahiro i zdecydowanego odepchnięcia go podstawą dłoni. Dobrze
ustawione, zakotwiczone w ziemi ciało i siła mięśni jednej ręki wystarczyły,
aby wytrącić chłopaka z równowagi tak, że puścił dłoń kunoichi i zatoczył się
kilka metrów do tyłu. Lub odleciał, jak kto woli.
- Zbliż się do niej jeszcze raz, a
zedrę ci ten uśmieszek z twarzy – warknąłem nisko, przechylając głowę na bok i
mierząc chłopaka wściekłym wzrokiem spod zaciśniętych brwi i czarnej grzywki. –
Dotknij jej, a zedrę ci całą facjatę.
Jak jeden mąż strażnicy pod bocznymi
ścianami sali zrobili krok w moją stronę i zdjęli z pleców broń. Uniosłem brew.
Włócznie. Mało oryginalnie.
Chakra Niko drgnęła. Czułem to, a to
znaczyło, że swoją umiałem już tłumić. Wiele się zmieniło od naszej ostatniej
wspólnej misji.
Niko opisywała moją energię jako
niecierpliwą, zmienną, gwałtowną i ciemną, a jednocześnie gorącą. Nie dziwiło
mnie to, biorąc pod uwagę moje dwie natury chakry. Gdybym miał opisać jej chakrę... hn. Było to coś... delikatnego,
rześkiego i wydobywającego się z niej pulsującym rytmem. Nie mogłem uchwycić
wyobraźnią koloru, temperatury czy zapachu – jak niektórzy to określali – jej
mocy, a jednak była w pewien sposób różna od innych. Od mojej. Jak się nad tym
zastanowić, każda chakra była inna. Musiałem się jednak w nią mocno zagłębić,
przyjrzeć się jej. Z pewnością inni shinobi – sensorzy, medycy czy klan Hyuuga
– widzieli więcej.
Daimyo uniósł leniwie dłoń, a
wojownicy wrócili bezszelestnie na miejsce. Spojrzał na mnie przelotnie, z
lekkim, zadowolonym z siebie uśmiechem, po czym westchnął, poprawiając sobie
włosy. Jego wzrok przeniósł się na drugą kunoichi. Wypuściłem powietrze z płuc.
- Ciebie też miło widzieć,
Uchiha-san – oznajmił jak gdyby nigdy nic, postępując parę kroków w stronę
Ashikagi. – Stary draniu, czymże sobie zasłużyłeś na towarzystwo dwóch tak pięknych dam?
Daimyo zaczął odprawiać swoje
rytuały – przyklęknął, ucałował dłoń Megumi, świdrując ją swoim błękitnym
spojrzeniem i uśmiechając się tak słodko, że aż bolały mnie zęby. Korzystając z
tego, że dziewczyna zawodowo zabawia go pustymi uprzejmościami, spojrzałem w
stronę Niko, której chakra w oka mgnieniu wróciła pod jej kontrolę. Dziewczyna
uśmiechnęła się zadziornie, krzyżując ręce na piersi i spojrzała na mnie.
Oczekiwałem reprymendy. Zapewnienia,
że jest dużą dziewczynką i dałaby sobie radę. Uwagi o zazdrości lub wtrącenia
czegoś na temat ego, arogancji czy gburowatości. Obelg, bo w nich się
specjalizowała od momentu, gdy przydzielono nam misję z Megumi. W życiu nie
przypuszczałbym, że jest w niej tyle złości.
Przeliczyłem się.
Gdzieś w Konoha Naruto przeczytał
książkę, Kakashi wyszedł na ulicę bez maski, Hokage napiła się soku, Shikamaru
przegrał w shogi, a Hyuuga na kogoś nawrzeszczała.
- Dzięki.
Lata ćwiczeń nad moją kamienną maską
omal nie legły w gruzach, gdy walczyłem z moimi oczami, które powinny teraz
gwałtownie rozszerzyć się w niedowierzaniu. Na szczęście zapanowałem nad
sytuacją kryzysową w idealnym momencie, by wrócić do konwersacji mającej
miejsce obok.
- Zrobimy co w naszej mocy,
Kiyokawa-sama – zapewniła Ashikaga z lekkim ukłonem. Albo dobrze grała, albo
właśnie zawiązała się konspiracja pomiędzy dwoma ważnymi klanami. I wrogami
Niko.
Westchnąłem. Nie nadążałem za tym
wszystkim. Było tyle rzeczy do omówienia i opanowania.
- Cieszę się, że mogłem cię poznać.
I proszę, mów mi Yahiro – odparł daimyo, oślepiając nas wszystkich swoim uśmiechem.
Obrócił się w naszym kierunku, chowając dłonie w szerokich rękawach kimona i
przechylając głowę na bok. – Jeśli nie macie nic przeciwko, dziewczęta
odprowadzą was do przygotowanych sypialni. Szczegóły zadania omówię z
Niko-chan.
- To ja jestem przywódcą tej drużyny – warknąłem, robiąc instynktowny
krok w stronę daimyo. – I to ze mną ustalisz warunki misji.
Niko westchnęła za moimi plecami.
Dopiero teraz zorientowałem się, że objąłem pozycję między nią, a daimyo.
Zmarszczyłem brwi. Nie miała mi chyba tego za złe. Przed chwilą mi dziękowała.
Cóż, chyba miałem prawo jej bronić i walczyć o swoje. W końcu.
- Łaaał, jesteś kapitanem,
gratuluję! – zaśmiał się Yahiro, zginając lekko plecy, jakby miał się złapać za
brzuch. Jego oczy błyszczały łobuzersko. – Ja jestem jednak daimyo, i jeśli mówię, że nie będę dyskutował o niczym z tobą, a z
Niko, a ty grzecznie pójdziesz do wyznaczonego pokoju, to tak właśnie się
stanie. – Ostanie słowa powiedział wolniej i głośniej, jakby tłumaczył coś
małemu dziecku.
Zrobiłem kolejny krok, już
wyobrażając sobie piękny dźwięk jego łamanych kości. Niko złapała mnie za ramię
w tym samym momencie, gdy wojownicy na sali wyciągnęli broń. Znowu. Rzuciłem
wrogie spojrzenie lalusiowi przede mną i obróciłem lekko głowę.
- Daj spokój – pokręciła głową
zielonooka. Jej głos był uspokajający, ale i zirytowany. – Poradzę sobie.
Rzuciłem ostatnie, ostrzegawcze
spojrzenie szatynowi, po czym obróciłem się w pełni w jej kierunku, ignorując
ostrza włóczni mierzące w tył mojej głowy.
Niko miała spokojny wzrok. Była
rozsądna i silna, nie było sensu wszczynać burd ze strażnikami, skoro i tak
musieliśmy wykonać tę przeklętą misję. Jeśli Yahiro chciał otrzymać prywatny,
oddzielny ochrzan od kunoichi za zrobienie z jej jeża, tępotę, narażenie życia
służących i wyzywanie jej, to... ja byłem za.
Z drugiej strony, z ostatnimi
tendencjami Niko do robienia głupich rzeczy ze starymi kolegami, trudno było mi
się pogodzić z faktem, że znowu się rozdzielamy. Na jak krótko by to nie było.
- Niech będzie – westchnąłem,
przewracając oczami, a dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco. Nie wiem, czy
chciałem pocałować ją za to, jak bezbronna się wydawała, czy skręcić jej kark
za władzę, jaką miała nade mną. – Jeśli przesadzi, powiesz mi. A ja zaoram nim
jego śliczny ogródek – oznajmiłem, prostując plecy. Widząc pobłażliwy uśmieszek
Niko, dodałem: – Nie będzie pierwszym takim kretynem.
Nie czekając na jej odpowiedź,
kiwnąłem na drugą kunoichi i jej pumę. Służące zbiegły ku nam po drewnianych
schodach i wyprosiły nas z sali. Saturn mruknęła coś do Megumi tak niskim,
zachrypniętym głosem, że ledwo go dosłyszałem. Wiedziałem za to, że Ashikaga
się uśmiecha.
Służki doprowadziły nas na pierwsze
piętro, gdzie mieściły się sypialnie dla gości. Dostałem mój poprzedni pokój.
Sypialnię obok zajęła Megumi. Bez wdawania się w dyskusję z dziewczyną i jej
kotem, zatrzasnąłem za sobą drzwi, chcąc w spokoju rozpakować się i poczytać
książkę.
Normalnie olałbym wszystko i
potrenował w ogrodzie Kiyokawy, ale pomiędzy misją z Akatsuki a tą, nie miałem
ani chwili wytchnienia. Wolałem odpocząć przed nieuniknioną rzezią, jaką
mieliśmy urządzić porywaczom oraz uspokajaniem i rozdzielaniem skaczących sobie
do gardeł kunoichi.
Dano mi dwie godziny samotności,
zanim służąca zaprosiła mnie na obiad. Zignorowałem prośby, by ubrać odświętne
szaty i zszedłem do dobrze znanej mi jadalni, by zasiąść przy stole z Yahiro, Megumi
i Niko oraz innymi obecnymi gośćmi daimyo. Uśmiechnąłem się widząc, że jedyną
zmianą, jaką wprowadziła w swoim wyglądzie ta ostatnia od chwili przybycia,
było zdjęcie kurtki. Widocznie tym razem służące dały jej spokój.
Posiłek minął przy niemrawych,
pustych rozmowach. Megumi starała się wycisnąć ze mnie więcej niż trzy słowa, a
Yahiro nie przestawał nagadywać Niko, widocznie usiłując zmusić ją do uśmiechu.
Dziewczyna nadal wydawała się specjalnie zachowywać chłodny dystans, aczkolwiek
słuchała go, co jakiś czas przewracając oczami. W porównaniu z tym, jak
traktowała Ashikagę, była to czysta sympatia.
Przez jej podejrzanie spokojne,
profesjonalne zachowanie, zaczynałem się zastanawiać, jak głęboko sięgała jej
nienawiść do drugiej członkini zespołu. Skoro zdawała się tolerować kogoś, kto
nazwał ją „głupią laleczką”, użył jej jako żywej tarczy i chciał ją wtrącić do
lochu, to co też musiała jej zrobić Megumi, skoro jedynymi słowami, jakich
używała w jej kierunku były przekleństwa i groźby?
Czy może jednak się przeliczyłem, a
Niko nie była po mojej stronie? Co Kiyokawa zdążył jej nagadać przez te dwie
godziny?
Oprócz nas przy ogromnym stole
siedziało jeszcze kilka innych osób, pogrążonych w rozmowach. Spośród nich
rozpoznałem tylko starego Tsubasę. Inni goście oraz krzątające się po jadalni
służące robili wystarczająco hałasu, bym nie był w stanie dosłyszeć większości rozmów
prowadzonych po drugiej stronie stołu, gdzie siedziała Niko.
Mieliśmy sporo spraw do omówienia.
Plan misji, jej zachowanie pod moją nieobecność, tego dupka - Kiro, Megumi,
Yahiro, Saturn... nie mogłem powstrzymać wrażenia, że jeśli nie odciągnę jej na
chwilę na bok od tego wszystkiego i mocno nią nie potrząsnę, wkrótce zrobi coś
głupiego. Ona tak miała. Udawała spokój i rozsądek, izolowała się, a gdy
przychodziło co do czego – bum. Porażka, krew, ostre słowa, płacz i tak dalej.
Uniosłem wzrok znad sprawnie
opróżnionego talerza, gdy Niko i Yahiro wstali. Jednocześnie. Zdziwiłem się,
gdy daimyo okrążył stół, uśmiechając się uprzejmie do mijanych gości i podszedł
do mnie i Megumi, siadając po chwili na krześle między nami. Niko zniknęła mi z
oczu. Prawdopodobnie poszła do swojego pokoju.
Szatyn – widocznie za namową Niko –
przekazał nam szczegóły misji. Naszym celem była baza porywaczy godzinę drogi
na północny-zachód, gdzie za dwa dni miała nastąpić wymiana. Okup, w wysokości
miliarda jenów, za narzeczoną Yahiro – siedemnastoletnią członkinię rodu daimyo
z południa Kraju Ognia. Tak na dobrą sprawę Kiyokawa nawet jej nie znał, bo
została porwana w drodze na spotkanie z nim. Dupek postanowił zaoszczędzić
połowę zażądanej sumy i wysłać nas na odbicie dziewczyny łączące się z
prawdopodobnym wytłuczeniem bandytów. W porównaniu z zapłaceniem miliarda jenów
i pozwoleniem, by uszło im to na sucho, wydawała się to rzeczywiście lepsza
koncepcja.
Nie powstrzymało mnie to przed
patrzeniem na niego jak na nic niewartego kundla i sarkastycznym komentowaniem
każdego słowa wypowiedzianego przez jego kłamliwe, jadowite usta. Nawet nie
zdziwiło mnie, że się mną nie przejął.
W naszej misji problemem było tylko
to, by dziewczyna wyszła z tego cało. I my – jeśli by się dało – również. Yahiro
potwierdził swoją i tak z góry przewidywaną przeze mnie niekompetencję nie
orientując się w ogóle kim są
porywacze ani ilu ich jest. Nie rozumiałem, czemu do tej misji potrzebni mu
byliśmy akurat my. W samym pałacu stacjonowało chyba pięćdziesięciu
wyszkolonych strażników. Mogli się tym zająć. Mogli – do cholery – zrobić
cokolwiek, przeprowadzić jakieś śledztwo. Ale nie. Po co. Prawdopodobnie daimyo wezwał nas tylko po to, by zrobić
nam na złość. Nie wyglądał, jakby specjalnie zależało mu na tej dziewczynie.
Bardziej interesowała go Niko, która sprawnie mu uciekła.
Po przedłużonym obiedzie udałem się
do swojej sypialni, by kontynuować lekturę. Jakiś głos z tyłu głowy upierał
się, bym poszedł sprawdzić, co robi Niko, ale szczerze mówiąc nie podobał mi
się pomysł łażenia za nią krok w krok jak zakochany i zazdrosny szczeniak. Poza
tym – nie wiedziałem nawet, który pokój jej przydzielono, a błąkanie się bez
celu po całym pałacu było nie tylko kłopotliwe, ale i upokarzające.
Kunoichi nie przyszła też do mnie.
Widocznie uznała, że wyjaśnienia Yahiro są wystarczające i nie musimy omawiać
planu uratowania córki daimyo. Tak naprawdę żaden plan jeszcze nie istniał w
mojej głowie. Uznałem, że wszystko dostosujemy do sytuacji, gdy znajdziemy się blisko
kryjówki i będziemy wiedzieli, z czym mamy do czynienia.
Kolacja minęła podobnie jak obiad, z
tą różnicą, że Megumi zmieniła pozycję przy stole i usiadła po lewej stronie
Yahiro, próbując odciągnąć jego uwagę od przetaczającej pałeczkami jedzenie po
talerzu Niko. Niższa kunoichi nie poświęcała ani im, ani mi większej uwagi,
pogrążona we własnych myślach.
Zanim zdążyłem się najeść lub
wyłapać kilka użytecznych strzępków rozmów z różnych stron stołu, zielonooka
wstała bez słowa i wyszła. Nie wyglądała, jakby chciała, bym poszedł za nią.
Yahiro posłał mi za to wyzywające, pełne satysfakcji i wyczekiwania spojrzenie.
Postanowiłem nie ulegać mu ani nie podjudzać Megumi i nie poszedłem za Niko,
zajmując się swoją kolacją oraz dołączonym do niego winem.
Po kilkunastu minutach wytarłem usta
serwetką i wstałem od stołu, również wychodząc z sali. Megumi posłała mi
dziwne, trochę zawiedzione spojrzenie. Wydawało się, że dobrze dogaduje się z
Yahiro, a mimo to nie chciała zostać z nim sama. Rozruszałem zdrętwiałe ramię,
idąc szybkim krokiem przez korytarz. Nadal nie wiedziałem, gdzie śpi Niko.
Westchnąłem, wchodząc do swojego pokoju i zapalając w nim lampę. Za dwie
godziny zaczynała się cisza nocna. Nikt miał nie wychodzić z pokoi, a po całej
willi mieli maszerować strażnicy. Doczytałem do końca zaczęty rozdział książki,
pomedytowałem trochę, po czym wyszedłem z pokoju. Przez okno.
Na zewnątrz panował mrok, który
rozświetlało przesadnie rozświetlone miasto. Gwiazdy były dobrze widoczne z
zapadającego w sen pałacu. Było też znacznie ciszej, niż popołudniu. Za pomocą
Sharingana z łatwością mogłem rozróżnić w ciemnym ogrodzie głowy strażników.
Ich srebrne hełmy odbijały palące się na ganku i w niektórych oknach lampiony.
Bez problemu wspiąłem się na dach i
zacząłem przemykać się po balkonach i parapetach wzdłuż najwyższego piętra,
próbując w absolutnym skupieniu wyłapać chakrę Niko. Nic z tego. Chowała ją
doskonale, podobnie jak Megumi. Jedyne energie, które wyczuwałem, były słabe i
nieukształtowane i należały do gości Yahiro oraz samego daimyo, który w tej
chwili siedział w swojej sypialni.
Zmarszczyłem brwi. Nie wyczuwałem
też chakry Saturn, mimo że jej energia była bardzo silna i charakterystyczna, a
kot albo nie potrafił, albo nie kwapił się, by ukryć ją podczas naszej podróży.
Dziwne.
Nie mając lepszego tropu, zszedłem
po ścianie na balkon przy sypialni Yahiro. Chłopak nie zauważył mnie i
kontynuował pisanie przy swoim biurku. Nie mogłem powstrzymać wrednego
uśmieszku, gdy podniósł głowę, widocznie jednak coś czując, a potem skierował
spojrzenie na stojące w kącie pokoju wysokie, bogato zdobione lustro i poprawił
w nim włosy. Pokręciłem głową, przeskakując na sąsiedni parapet. W pokoju obok
ostatnio mieszkała Niko.
Bingo.
Dziewczyna siedziała na łóżku tyłem
do mnie, pochylając się do przodu. Rozmawiała z kimś i z tonu jej głosu
wnioskowałem, że rozmowa ta nie była przyjemna.
Nareszcie miałem okazję czegoś się
dowiedzieć.
Przystanąłem w cieniu, unikając
blasku lampionu i usiłując wyciszyć chakrę, by pozostać niezauważonym. Po
chwili zorientowałem się, że nie mam czego
wyciszać, bo z pokoju kunoichi emanowała ogłupiająca aura pozbawiająca energii.
Uśmiechnąłem się lekko. Tym lepiej dla mnie. Niko nie mogła mnie wyczuć podczas
używania kamieni Haisekai, a ja nie potrzebowałem żadnych jutsu, by podsłuchać
części jej rozmowy przez uchylone lekko okno.
- ...przyszłaś tu tylko po to, by mi
to powiedzieć? – Jej głos był wstrząśnięty i zdenerwowany. Niemal piszczała.
Musiałem jej potem przypomnieć, że shinobi powinni trzymać nerwy na wodzy. Hn.
Kogo ja okłamywałem? I tak by nie posłuchała. Nigdy nie słuchała. – To ona cię przysłała, tak? Wiesz, po całej
tej twojej gadce o tym, że trzymałam cię na smyczy jak domowego pupila, całkiem
łatwo dałaś się jej zmanipulować.
- To co innego. – Od razu
rozpoznałem niski głos Saturn. To dlatego nie czułem jej chakry nigdzie w
pałacu. Siedziała z Niko i Haisekai. Jak kunoichi przytargała tu tyle tego
cholerstwa, skoro nie czułem go przez całą drogę? Nie dało się ich
zapieczętować. Miała też Kuchikiri? Po co targała ze sobą te przeklęte
kamienie? – Ty zabrałaś mnie z domu, wykorzystywałaś jako rozrywkę, a potem
omal nie zabiłaś. Jakby tego było mało, zrobiłaś ze mnie summona. Sługę. Megumi dała mi wolność. Wybór. Nareszcie robię co
chcę i kiedy chcę.
- Nie miałabyś tego wyboru, gdybyś
nie była summonem, nie rozumiesz tego? – Kunoichi nie wydawała się już bać
pumy. W jej głosie słychać było rozżalenie i zawód. - Nie zabrałam cię z lasu
dla frajdy, byłam pewna, że umrzesz bez mojej pomocy!
- W takim razie się myliłaś. Myliłaś
się też biorąc mnie tam z powrotem, a na pewno robiąc ze mnie kolejne narzędzie
shinobi.
- Więc próbując dać ci wybór, czy chcesz żyć ze mną, czy w lesie, popełniłam błąd,
i tak samo źle zrobiłam ratując ci życie?
Jesteś nienormalna! – Niko krzyknęła, zrywając się z łóżka i zaczęła chodzić po
pokoju, machając rękami. To dziwne, ale lubiłem, gdy się denerwowała. – Megumi
nie zrobiła dla ciebie nic, i nigdy
nie zrobi! Bawi się tobą, by mnie zdenerwować! Co to za wolność, którą niby ci
dała, skoro chodzisz za nią jak piesek?
- Jestem tu bo chcę, bo jej bronię. Nie dlatego, że nie mam wyboru. Nie zginę bez
niej, tak jak byłam uzależniona kiedyś od ciebie. Jestem wolna.
Musiałem przyznać, że z nich dwóch
rozsądniejsza i spokojniejsza wydawała się Saturn. Mówiła do kunoichi jak do
głupiego, rozwydrzonego dziecka, które – jak bardzo by się nie starała – nie
potrafiło pojąć, co się do niego mówi. I puma nie przejmowała się tym. W jej
głosie nie było wściekłości czy ekscytacji. Miała gdzieś, co myśli o niej Niko i czy zgadza się z jej punktem
widzenia. Przyszła do niej nie po to, by ogłosić rozejm, a raz na zawsze się od
niej odciąć.
Próbowałem tego wiele razy. Znałem
już dziewczynę na tyle, by wiedzieć, że nigdy nie dawała za wygraną. Miała w
swoim życiu za mało bliskich osób, by po prostu poddać się, gdy ktoś się z nią
nie zgadzał.
Nienawiść do Megumi tylko podsycała
jej desperację. Stracić przyjaciółkę to jedno, a stracić ją na rzecz
znienawidzonej osoby...
- Tak? To czemu nigdy nie mogę cię
wezwać? Przesiadujesz u niej cały czas, zupełnie jak domowy kot! Nie
wywiązujesz się z obowiązków summona.
Puma zaśmiała się. Nie widziałem jej
sylwetki z mojego kąta widzenia i wolałem nie wychylać się dalej, by nie zostać
spostrzeżony przez Niko.
- Tak, nie wywiązuję się z
obowiązków, które narzuciłaś mi ty. Ona mnie karmi, pielęgnuje, rozpieszcza.
Niczego ode mnie nie wymaga. Dzięki niej mam normalne życie. Nie jestem
summonem. Nikt mnie nie może wezwać, gdy jestem z nią.
- Ale to twoja rola – warknęła brązowowłosa, zatrzymując się w miejscu i patrząc
na przestrzeń gdzieś obok drzwi, gdzie prawdopodobnie stała Saturn. – Jeśli nie
będziesz walczyć i pomagać innym shinobi, którzy podpisali Pakt, nigdy nie
będziesz silniejsza. Nie chcesz zwiedzać świata, poznawać ludzi? – Jej głos
nadal miał rozżaloną barwę, jednak przybrał też nutę smutku. Tak naprawdę Niko
dziwiła się kotu głównie dlatego, że nie korzystał on z czegoś, co bardzo
podobało się jej – podróży i przygód. Nie przechodziło jej przez głowę, że nie
wszyscy chcieli tego samego.
- Nie. Nie jestem już głupim
zwierzakiem. Nie polegam na instynktach, jakimi ty się chwalisz. Nie oddam też
niczego przypadkowi, jak ty, raz, mojego życia.
- Sama omal nie zginęłam –
przypomniała Niko.
- I bardzo dobrze. Szkoda tylko, że
to niczego cię nie nauczyło.
Zmrużyłem oczy, słysząc suchy,
cierpki i pozbawiony emocji ton kota. Za bardzo przypominał mi mój, gdy
pouczałem kunoichi. Mimo tego podobieństwa miałem ochotę wejść tam i przywalić
pumie z łokcia w twarz. Nie dlatego, że nie miała racji. Bo może i miała. Nie
podobał mi się jednak stan, w jakim była przez nią Niko.
- Więc podoba ci się życie pupilka
Megumi? Wolność, mądrość summona, siła, niezależność i możliwość wyboru? To ja ci dałam to wszystko, ja – Niko
uderzyła się w pierś. Westchnąłem ciężko, a chłód jesiennego wieczora
wstrząsnął lekko moim ciałem. Ta rozmowa
nie szła w dobrym kierunku. – Dałabym ci jeszcze więcej, czego tylko byś chciała,
a ty wolałaś pójść do tej jędzy!
- Megumi...
- Megumi daje ci fizyczne wygody,
pyszne jedzenie i zapewne usługi swoich ludzi, ale nie daje niczego od siebie. – W pokoju nastała cisza, co
znaczyło pewnie, że Niko ma rację. – To, co ci daje nie jest jej, a jej ojca, i dając coś tobie, jej
niczego nie ubywa. Rozpieszcza cię, bo jest to dla niej wygodne, nie ma nikogo
poza tobą i nie ma wyboru. Nie obchodzisz jej wcale. Za to jesteś idealnym
narzędziem, by wbić mi kolejny nóż w plecy.
- Nie wszystko kręci się wokół
ciebie – odparł summon. Trochę za szybko. Zdenerwowała się?
- Być może. Uważaj tylko, by nie
wbiła go też tobie.
Dziewczyna stała na środku pokoju z
zaciśniętymi pięściami i głową lekko przechyloną na bok. Po chwili usłyszałem
trzask drzwi, a jej ramiona opadły. Westchnęła ociężale, odwracając się przodem
do mnie i kładąc sobie rękę na czole. Po chwili pokręciła lekko głową.
Wyszedłem zza progu balkonu i
oparłem się o szybę ze skrzyżowanymi rękami. Gdy Niko nie zauważyła mnie, przez
kilka minut patrząc na jakiś nieokreślony punkt na łóżku, zapukałem w okno.
Jej głowa podniosła się raptownie w
moim kierunku, i jeśli mnie wzrok nie mylił, to na jej twarzy na mój widok
zagościł uśmiech. Po chwili zostałem wpuszczony do pokoju.
- Długo tam stałeś? – spytała
dziewczyna, podchodząc do łóżka i siadając na nim ze skrzyżowanymi nogami. Na
kapie obok leżał ten przeklęty, zielony kamień.
- Wystarczająco – przyznałem,
rozglądając się po pokoju. Niemal nic się w nim nie zmieniło. Wróciłem wzrokiem
do kunoichi, która patrzyła na mnie wyczekująco. – Przyszedłem pogadać.
-
Dobrze, gadaj – westchnęła, pochylając się lekko i kładąc Haisekai tuż
przed sobą. Wyprostowała plecy, przygotowując się do medytacji i przymknęła
oczy. Wydawała się nadal podenerwowana rozmową z kotem. Widać to było po jej
twarzy i trzęsących się dłoniach. Omal tego nie przeoczyłam. Dziewczyna
próbowała ukryć ten fakt, kładąc je na kolanach.
- Czego chciała Saturn? – spytałem
na początek, podchodząc wolno do krawędzi łóżka i siadając na nim. Dziewczyna
nie poruszyła się. Jej pięści i szczęka były mocno zaciśnięte, a powieki lekko
drżały. Aby na pewno chciała teraz rozmawiać? Wydawała się mocno zajęta.
- Wysłała ją Megumi. Na kolacji
poprosiłam ją, kulturalnie, o zamianę pokojami. – Dziewczyna uchyliła jedno
oko, jakby sprawdzając, czy nigdzie sobie nie poszedłem. Albo czy nie siedzę za
blisko. – Wyśmiała mnie, oczywiście – warknęła. – Atrakcja w postaci spania
obok Yahiro do niej nie dotarła. Nie jest nim wcale zainteresowana.
Złapałem się za podstawę nosa. Czego
innego ona oczekiwała? Że Ashikaga wyświadczy jej nagle koleżeńską przysługę?
Było pewne, że daimyo nie bez powodu umieścił nas w takich a nie innych
pokojach – ja i Megumi spaliśmy piętro niżej, na drugim końcu rezydencji. Miał
być to pstryczek w nos i popisanie się jego władzą – „patrz, Uchiha, mam Niko
dla siebie, a ty zadowól się Megumi”.
Swoją drogą - Niko nas wydała. Nie było chyba łatwiejszego
sposobu na wskazanie Megumi, że coś się między nami dzieje. Czasami brak
pomyślunku kunoichi wzywał do rękoczynów.
- Yahiro mnie tak wkurza – jęknęła, kontynuując wątek. Uniosła dłoń z dwoma
wyciągniętymi palcami, jakby próbowała skumulować chakrę. – Wiesz, że miał
czelność się tłumaczyć? – Uśmiechnąłem się lekko. Niczego innego sobie nie
wyobrażałem. – Przeprosił za „jesteś głupią cizią, zaraz zrobię z ciebie
jeżozwierza” – powiedziała parodiując akcent i ton Yahiro. - ...i stwierdził,
że cała ta akcja z wyzywaniem mnie to była taka „przysługa”.
- Co? – omal się nie zakrztusiłem.
Nic dziwnego, że Niko chciała być jak najdalej od Kiyokawy. Był skończonym
kretynem.
- Oznajmił, że sprowokował cię
specjalnie i dał się pobić, by
pokazać nam, co do siebie czujemy. – Z ust dziewczyny wydostał się suchy,
cierpki śmiech. Nie ukrył on jednak jej zakłopotania wywołanego delikatnym
tematem. Jak mówiłem – była banalna do odczytania.
- Albo mieć pretekst, by nas zakuć w
kajdany i powiesić – mruknąłem. Jego wersja była żałosna. Nie, to było
niedopowiedzenie. Była tak idiotycznie nieprawdopodobna, że aż żałowałem, że o
nią spytałem.
- Dokładnie – zaśmiała się Niko,
wiercąc się trochę na materacu. Po chwili zastygła, nabierając powietrza. –
Mimo to zachowywał się dziś – przynajmniej w stosunku do mnie – bez zarzutu.
Nie dyskutowałam z nim i nie wyrzuciłam go za te jego uśmieszki przez okno, bo
wtedy dopiero miałby pretekst.
Dziewczyna ucichła, skupiając się
na... czymkolwiek to ona się teraz zajmowała. Obróciłem się pełniej w jej
stronę, patrząc na jej skupioną, gładką twarz, opadające na ramiona włosy i
unoszącą się w powolnych, głębokich ruchach klatkę piersiową. Nadal nie
potrafiłem wytłumaczyć sobie tego dziwnego pociągu i przywiązania, jakie do
niej czułem. Czymkolwiek jednak było to uczucie, podobało mi się.
Czasami miałem wrażenie, że jesteśmy
kompletnymi przeciwieństwami i zaraz się pozabijamy. W innych momentach Niko
rozumiała mnie i uspokajała jak nikt inny. Byłem więc rozdarty pomiędzy
czerpaniem przyjemności z jej widoku i towarzystwa, a niepokojem. Była to
bowiem moja najsilniejsza więź, a więc i jedyna rzecz na świecie, która mogła
mnie zranić.
Ta myśl zmiotła uśmiech z mojej
twarzy. Odchrząknąłem, przerywając ciszę.
- Szukałem cię po obiedzie.
- Aah, poszłam do ogrodu. Musiałam
wyrzucić z siebie trochę ognia, Megumi doprowadza mnie do szału. - Ogród. Czemu
po prostu nie wyjrzałem za okno? Brawo, Uchiha. Prawdziwy z ciebie detektyw. – Dobra,
teraz powoli i cicho...
Zmarszczyłem brwi, gdy dziewczyna
wystawiła obie dłonie przed siebie, nabrała powietrza i...
...wykonała pieczęcie potrzebne do
Kuli Ognia, którą potem, powolnym, delikatnym wydechem zmaterializowała przed
sobą, wkładając w to sporo chakry.
Ogień nie zajął niczego w pokoju,
umierając, zanim osiągnął większą odległość niż metr od Niko. Gdy dziewczynie
skończyło się powietrze w płucach, zakończyła jutsu, patrząc na mnie z dumnym uśmiechem.
Nie mogłem przywyknąć się do tej
denerwującej aury, jaką tworzyło Haisekai. Byłem przyzwyczajony do ciągłego,
mimowolnego uwalniania kumulującej się we mnie energii, jej obecności,
świadomości tej siły, będącej tuż na wyciągnięcie ręki. W obecności kamienia –
duszącej, mdlącej, przytłaczającej – czułem się nieswojo. Osłabiony. Brak
chakry odczuwałem niemal jak brak nogi, a ta dziewczyna nie tylko zdawała się
ignorować efekty zielonego klejnotu, ale potrafiła już wykonywać w jego
obecności jutsu.
- Brawo – mruknąłem z przekąsem,
starając się nie klaskać. Uśmiech dziewczyny tylko się poszerzył.
Zauważyła chyba mój dyskomfort, bo
zsunęła się z łóżka z kamieniem w ręku i schowała je do pudełka, a dziwna aura
Haisekai zniknęła. Moja chakra ryknęła w moim ciele, kręcąc się i kotłując,
walcząc, by wydostać się z mojego ciała. Spojrzałem na kunoichi.
- Co, bez brwi tym razem? – zakpiła,
siadając przy wezgłowiu łóżka, z plecami opartymi o rząd kolorowych poduszek.
Ten luksus z pewnością jej odpowiadał. W pewnych kwestiach Niko była
stuprocentową dziewczyną – ładne meble, błyskotki, słodycze, ubrania i małe
kotki zwalały ją z nóg.
- Wykończyłaś ją – przyznałem z
lekkim uśmieszkiem. Niko splotła palce dłoni na swojej szyi, patrząc w sufit.
Intensywnie o czymś myślała. Nie. Wahała się. Jej nos się wtedy zabawnie
marszczył. – No, pytaj. Nie zjem cię – westchnąłem.
Zielonooka przez ułamek sekundy była
pod wrażeniem moich zdolności czytania jej twarzy. Zdziwienie błyskawicznie
ukryła za niewinną, niepewną maską ciekawskiej dziewczynki.
Cwane. Zawsze robiła tak, by uciszyć
mój gniew. Zapowiadało się coś ciekawego.
- Wcześniej, na dole...
powiedziałeś, że sprałeś kogoś, kto przesadził – dziewczyna patrzyła teraz na
mnie z powątpiewaniem i lekkim... strachem? A ja nie mogłem powstrzymać
uśmieszku satysfakcji na samo wspomnienie widoku zachlapanej krwią twarzy
czarnowłosego shinobi. – Mógłbyś rozjaśnić?
- Wczoraj na moim treningu szermierki
pojawił się ten twój Kiro. Ładnie prosił, więc pokazałem mu, gdzie jego miejsce
– wytłumaczyłem, opierając głowę na zgiętej w łokciu ręce.
Niko patrzyła na mnie przez
kilkanaście sekund. Rozchyliła usta, po czym je zamknęła. Przymknęła oczy,
otworzyła je, patrząc na mnie ze zdziwieniem, po czym zamrugała i pokręciła
lekko głową.
- Przepraszam za wyrażenie, ale...
co ty chrzanisz? – zaśmiała się nerwowo, patrząc na mnie jak na idiotę.
Naprawdę, mogła już przestać z tymi
szaradami. Nowy chłopak, tańce u Ino, bałagan, wino, kwiaty. Przecież to był
Kiro. Ten Kiro. Znała go od Akademii,
kłóciła się o niego z Megumi. Z pewnością utrzymywali kontakt za moimi plecami.
Czemu była taka zaskoczona?
Zacisnąłem zęby. Dopiero teraz, gdy
zestawiłem sobie to wszystko obok siebie w myślach, dostrzegłem powagę tej
sytuacji. Od misji w Yuki nie minął miesiąc, a Niko już pokazywała, jak bardzo
nie rozumiała idei związku.
Ja też nigdy nie byłem najbardziej
towarzyską i romantyczną osobą, ale nawet
dla mnie było jasne, że to, co było między nami, zasługiwało na wyłączność.
Jasne, było to dla mnie absolutnie nowe. Dziwne. Nie do końca czułem się z tym
dobrze. Ale, do cholery, przynajmniej nie tańczyłem z innymi dziewczynami i nie
spraszałem ich do domu, gdy Niko była na jednej z tych swoich durnych misji z
ANBU.
- Co, nie wierzysz? Spytasz się go,
gdy wrócimy do wioski.
- Erm... spytałabym, gdyby nie
wyprowadził się na stałe z Kraju Ognia... – Niko zmrużyła jedno oko. Po chwili
przybrała inny, zaniepokojony wyraz twarzy. – Dobrze się czujesz?
Coś... kliknęło. Obróciło się do
góry nogami w mojej głowie, rąbnęło mnie patelnią w twarz i zaśmiało się z
triumfem. Przymknąłem na chwilę oczy, uspokajając się.
- Ten śmieć, z którym tańczyłaś u
Ino, który nazwał mnie... palantem...
- To Sai. – Niko zamrugała, jak
obudzona z niemiłego snu. Zgięła plecy, relaksując się znacznie. - Członek drużyny
E... i chyba nowy chłopak Ino – dodała, patrząc na mnie tak, jakby to miało być
dla mnie oczywiste.
A więc Kiro nie wrócił do wioski.
Miałem za to nowego rywala, który na parkiecie grał Romea, a na polu
treningowym był maszyną do zabijania. Coś było nie tak.
Oczywiście ulga na twarzy Niko po
tym, jak dowiedziała się, że Kiro nie został wciśnięty twarzą w piach, nie
umknęła mojej uwadze. To była jednak dyskusja na inny moment.
- Czemu... – Zmarszczyłem brwi,
unosząc jedną rękę do góry. Już jedną nadinterpretację i zły wniosek miałem za
sobą, wolałem nie palnąć nic głupiego. Niko bardzo łatwo było obrazić. Nie to,
że się tym przejmowałem. Problem w tym, że obrażona Niko obrażała potem mnie. – Pozwoliłaś nieznajomemu robić takie rzeczy?
Pytanie powinno było brzmieć „jakim
prawem”, ale już sobie darowałem. Byłem zbyt zbity z tropu i oszołomiony, by
być wściekły. Na razie.
- Sai... um... jest... dziwny. –
Niko wzruszyła ramionami. Jej śniade policzki zaróżowiły się. Jej mina nie
wyglądała jednak na zadowoloną, co poprawiło mi humor. Kunoichi wydawała się zniesmaczona
samym wspomnieniem. Wstydziła się. Hn. Słusznie. – Wykonujemy razem misje dla
ANBU. Jest członkiem Korzenia. Przez to jest... erm... antyspołeczny. Cichy –
westchnęła, obracając się lekko w prawo. Unikała mojego spojrzenia. - Wszystko,
co robił, wyczytał z książek lub próbował naśladować. On... nie miał tego na
myśli.
Dopiero po chwili zorientowałem się,
że zdradziła mi część składu swojej drużyny. Dobrze. To znaczyło, że mi ufała.
A ja wolałem wiedzieć takie rzeczy. Tajemnice prowadziły do nieporozumień.
Ja, na przykład, nie miałem nic do ukrycia.
- Wino w domu? – Przechyliłem głowę
na bok, próbując zachować jej twarz w zasięgu wzroku.
- Piłam z Akane, Anko i Sakurą. –
Dziewczyna odparła automatycznie, po czym obróciła się z powrotem w moim
kierunku, marszcząc brwi. Pojęła chyba, że to nie było oczywiste i mogło być różnie
interpretowane.
- Kwiaty?
- Od Ino! – westchnęła, rozkładając
ręce z uśmiechem w niewinnym geście. Śmiała się ze mnie. Nie podobało mi się
to. Jak miałem wpaść na to, że moja dziewczyna dostaje kwiaty od Yamanaki? –
Pracuje w kwiaciarni. Był to prezent na przeprosiny za zachowanie Sai’a. Chyba
widziała, co zrobił i do czego doprowadził. – Niko wzruszyła ramionami, patrząc
uważnie na moją twarz, z której już kompletnie zniknęło napięcie i złość. A
przynajmniej ich większość. – I pretekst, by przyjść do naszego... lub... twojego domu i się z nami upić. –
Przewróciła oczami.
To mi o czymś przypomniało.
- Ktoś był w moim pokoju. Na moim
łóżku.
- A, tak. Ino po nim skakała –
odparła szybko zielonooka, nie tracąc dziwnego rozbawienia.
- Co – warknąłem z rezygnacją. To
nawet nie było pytanie. To był szok. Przyłożyłem otwartą dłoń do czoła,
zasłaniając oczy przed resztą świata. Nagle poczułem się bardzo zmęczony.
- Pstro. Nie zmieniaj tematu –
zaśmiała się Niko. Uniosłem brew, opierając łokcie na kolanach. Szatynka
podniosła się leniwie z poduszek i poczłapała do mnie, siadając bliżej, jakby
niecierpliwa i chętna do dalszej rozmowy.
- Jakiego tematu – westchnąłem. Nie
nadążałem za tą dziewczyną. Za jej głupimi koleżankami też. Pić, bałaganić i
dawać sobie kwiaty. Prychnąłem. Niedorzeczność.
- Przesłuchiwania mnie! – pisnęła,
rozkładając ponownie ręce. Po chwili jej dłonie opadły na kolana, a głowa
przekrzywia się na bok, jak u ciekawskiego kota. Irytujący, pewny siebie i
mącący mi w głowie uśmieszek był – rzecz jasna – na swoim stałym miejscu. -
Jesteś zazdrosny – stwierdziła, wysuwając twarz do przodu, jakby chwaliła się
tym faktem.
Otworzyłem usta, by zaprotestować,
ale zorientowałem się, że po tej rozmowie i sposobie, w jaki reagowałem na
obecność Yahiro, zaprzeczanie byłoby tylko dolewaniem oliwy do ognia. Zamiast
riposty z mojego gardła wydostało się zirytowane warknięcie.
Niko uśmiechnęła się jeszcze szerzej
i radośniej, przysuwając się do mnie trochę, po czym objęła moją szyję rękami i
przytuliła mnie. Gdy nie oderwała się ode mnie po kilkunastu sekundach,
położyłem podbródek na jej ramieniu i objąłem ją w pasie, przyciągając ją do
siebie.
Poczułem na swojej klatce piersiowej
nierównomierne łomotanie serca, a obok ucha ciepły oddech. Dziewczyna wygięła
plecy w łuk i wbiła palce w moje plecy, ściskając mnie mocniej i znacznie mniej
intymnie. Po pewnym czasie odsunęła się ode mnie, kładąc mi ręce na ramionach i
unosząc się na kolanach.
- No, więc skoro to już wsz-... mnh.
Nie dałem jej dokończyć, przenosząc
jedną rękę z jej talii na tył głowy i całując ją mocno. Niko opadła z powrotem
na materac, zamykając oczy i wsuwając swoje drobne dłonie w moje włosy.
Przysunąłem ją z powrotem do siebie, likwidując jakikolwiek dystans między nami
i skupiając się na ruchach jej warg. Nie zdążyłem zareagować, gdy kunoichi
wyprostowała plecy i odsunęła się na parę centymetrów.
Kącik moich ust powędrował do góry
na widok jej zaróżowionej twarzy – przymrużone oczy, płytki oddech, a źrenice
poszerzone do tego stopnia, że z tęczówek zostały wąskie, zielony pierścienie.
- Widzę, że nie przyszedłeś tylko „pogadać”
– zakpiła dziewczyna, nie ruszając się, a patrząc na mnie z uroczym uśmiechem,
który przywiódł mój wzrok do jej warg. Były lekko rozchylone i błyszczące od
pocałunków. Zanim zdążyłem się powstrzymać, oblizałem własne usta. Niko
przechyliła lekko głowę, pozostając wciąż poza moim zasięgiem, a jej dłonie
spadły najpierw na moją szyję, potem musnęły moją szczękę, aż opuszki jej
palców i paznokcie zaczęły wodzić od moich uszu do brody.
- Patrz, a mówią, że jak piękne, to
głupie – odparłem równie kpiąco. Zszokowany wzrok kunoichi mignął mi przed
oczami, zanim wsunąłem palce w jej włosy i przyciągnąłem ją siłą do siebie.
Nasze pocałunki były wolniejsze i
płytsze. Niko bawiła się, ocierając swoje wargi o moje własne i bawiąc się
naszymi oddechami. Dopiero teraz zrozumiałem, że jej dłonie wodzące po mojej
żuchwie nie były oznaką ciekawości czy czułości – ona w ten sposób kontrolowała
moje tempo i ruchy. Gdy tylko próbowałem naprzeć na nią mocniej, powstrzymywały
mnie je silne palce, trzymając moje usta zaledwie kilka milimetrów od celu.
Kusząc, obiecując, drocząc się ze mną.
Nigdy nie byłem cierpliwy. Przy tej
dziewczynie tak powolne dawkowanie przyjemności i przymus trzymania emocji na
wodzy były torturą. Próbowałem skupić się na czymś innym – na tym, jak jej
gładkie jak jedwab włosy prześlizgiwały się między moimi palcami, jak jej
klatka piersiowa z każdym obrotem jej głowy i głębszym oddechem ocierała się o
mój tor; na tym, jak jej słodki zapach wypełniał moje nozdrza.
Takie myśli... nie pomagały.
Nie mogąc dłużej wytrzymać,
chwyciłem jej dwa drobne nadgarstki i odciągnąłem je w dół, blokując je jedną
dłonią, a drugą wróciłem na tył jej głowy, zatrzymując ją przed ucieczką.
- Nie powinno cię tu być. –
przerwała mi zielonooka. - Yahiro mówił...
- Cisza nocna? Hn. I co nam zrobi?
Wyrzuci nas stąd?
- Byłoby miło... – westchnęła ze
zrezygnowaniem, pozwalając mi przejąć kontrolę.
Następne pocałunki były walką. Testowaniem
się nawzajem. Niko była coraz odważniejsza – wyrywała się, gryzła, napierała na
mnie, gdy drażniłem ją, odsuwając się. Powoli moje ręce wróciły na jej plecy,
ale wiedziałem, że jeśli tak dalej pójdzie, to długo tam nie pozostaną.
Gdy zacząłem wygrywać nasze
„przepychanki” i odchyliłem Niko do tyłu, dziewczyna chwyciła się mojej szyi i
koszulki, nie odrywając naszych ust od siebie. Pozwoliła położyć się na plecach
w poprzek łóżka, a ja zawisłem nad nią, opierając wyprostowane ręce po obu
stornach jej głowy.
Zgiąłem łokcie, zniżając się do niej
i zaskoczyłem ją, chwytając ręką jej podbródek i przekręcając jej głowę na bok,
podczas gdy moje usta zaatakowały jej szyję. Dziewczyna wydała z siebie
zdziwione sapnięcie, które było zadziwiająco bliskie jęku. Krew zawrzała w
moich żyłach na ten dźwięk, więc jeszcze bardziej przyłożyłem się do swojego
zadania, za co zaraz zostałem nagrodzony kolejnym westchnięciem i
niekontrolowanym oderwaniem jej bioder od materaca.
Wróciły też jej dreszcze, ale
dziewczyna zdawała się je ignorować. Mi też nie przeszkadzały.
Już zaczynałem planować swój kolejny
krok, gdy usłyszałem ten jej niewinny, słodki głos. Ten sam, którym od zawsze
próbowała owinąć mnie sobie wokół palca.
- Sas-... Sasuke.
Przerwałem delikatne podgryzanie
skóry na jej obojczyku i spojrzałem na jej zaczerwienioną twarz z lekko
uniesionymi brwiami. Chyba właśnie jej się udało, bo o cokolwiek by mnie teraz
poprosiła – tym głosem, w takiej pozycji, tak wyglądając – byłem gotów się
posłuchać.
- M-myślę, że powinieneś już iść.
Zamrugałem, podnosząc się i siadając
prosto z kamienną twarzą. Tego nie przewidziałem.
Niko wzięła łamany oddech i również
wstała, poprawiając – na próżno – włosy.
Nie wiedziałem, co powiedzieć w
takiej sytuacji. Niby nic się nie stało. Niczego nie popsułem, wiedziałem o
tym. Mimo to Niko miała jakąś barierę, która dała o sobie znać niczym budzik -
w najgorszym możliwym momencie.
- Dobranoc – dodała po chwili,
cichym, przepraszającym głosem i schodząc z łóżka z wyraźnym zamiarem pójścia
się kąpać. Jej ton nie był wściekły, rozczarowany czy ponaglający... po
prostu... zestresowany. Niepewny.
Wiedziałem, że nic z nią nie będzie
łatwe, ale widać było, że jedno z nas brało to stanowczo zbyt poważnie.
- Mogę sprawić, że będzie więcej niż
„dobra” – usłyszałem swój głos, który zamiast żartobliwej, przybrał
uwodzicielską, niską barwę. Kunoichi obróciła się na pięcie, patrząc na mnie z
szeroko otwartymi oczami. Jej twarz – jeśli to możliwe – zrobiła się jeszcze
bardziej czerwona.
Pokręciłem głową, powstrzymując
głupi uśmiech. Ona wzięła to na serio. Czy przez ten cały czas niczego się nie
nauczyła?
Jej twarz spoważniała, a jej oczy na
chwilę straciły blask. Zasmuciłem ją. Świetnie.
- Dobrze, ale... kiedy indziej –
odpowiedziała z nieśmiałym, pokrzepiającym uśmiechem.
Znieruchomiałem. Czy ona właśnie...
obiecała... że...
Nawet nie zauważyłem, gdy Niko
chwyciła moją rękę, podniosła mnie z łóżka i z dłonią na moich plecach
wyprowadziła mnie za drzwi. Strażnik na korytarzu krzyknął coś w moim kierunku,
ale byłem zbyt zdziwiony powrotem zadziornego uśmieszku na jej twarz i
puszczeniem mi oka, by go słuchać. Kolejne, co zarejestrowałem, to
zatrzaskujące się przed moim nosem, bogato zdobione drzwi.