Następnego
ranka obudził mnie świergot ptaków. Zegar wskazywał godzinę dziewiątą, więc
pośpiesznie wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju. Gdy zobaczyłem, że sąsiednie
drzwi są zamknięte, od razu przypomniało mi się, co stało się poprzedniego
wieczora. Po cichu wróciłem do swojej sypialni. Musiałem się zabezpieczyć przed
spotkaniem swojej nowej współlokatorki. Szczerze nie podobał mi się pomysł
paradowania przed nią w samych bokserkach.
Ubrałem się, pościeliłem łóżko i
odsłoniłem okna, aby światło wypełniło najdalsze zakamarki mojego pokoju. Zawsze
panował w nim niemal idealny porządek – mimo paru cennych ozdób i zwojów
wszystko było na swoim miejscu.
Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do
kuchni, aby – jak zawsze – pośpiesznie zjeść śniadanie i wyjść na poranny
trening. Gdy wyjąłem dla siebie talerz, coś przykuło moją uwagę. Na drzwiach
lodówki wisiała mała kartka. Oderwałem ją i pospiesznie przeczytałem, doskonale
wiedząc, do kogo należy nieznajome pismo.
„Hej Sasuke
Przepraszam za wczoraj. Mam nadzieję, że pierwsze wrażenie nie jest tak ważne, jak ludzie mówią. O dziesiątej masz trening z Kakashi’m. Przekaż mu, że dołączę do Was koło pierwszej. Nie chciałam cię budzić, więc nie wiem, czy zdążysz na czas, ale w zamian przygotowałam ci śniadanie, by ułatwić ci życie.
Niko”
Prychnąłem i zgniotłem liścik, po czym
wrzuciłem go do kosza. Dziewczyna albo chciała mi się podlizać, albo po prostu trochę
się porządzić. Powinna była wiedzieć, że nawet jeśli kiedykolwiek miała szansę
mi się przypodobać, to było już na to sporo za późno. Po występie, jaki wczoraj
odstawiła, trudno mi było nie wyrobić sobie o niej konkretnej i – nie oszukujmy
się – dość negatywnej opinii.
A ja rzadko się myliłem.
W końcu zrobiłem to, po co przyszedłem.
Zajrzałem do lodówki. Wbrew moim oczekiwaniom, po raz pierwszy od dawna była
pełna. Obok obcych produktów takich jak warzywa i ryby – których z pewnością nie
kupowałem – zauważyłem też duży talerz z przygotowanym królewskim śniadaniem. Wyjąłem
go ostrożnie i położyłem na stole, by jedzenie się ociepliło. Nie wiedząc
zupełnie, co myśleć o tej całej sytuacji, bez zastanowienia pochłonąłem
wszystko, co zostało dla mnie przygotowane, a następnie uzbroiłem się na
trening.
W trakcie wiązania paska
podtrzymującego zapas shurikenów przyszło mi coś do głowy. Czemu ja w ogóle szedłem
na ten trening? Od kiedy to ona umawiała się za mnie na spotkania, a ja
posłusznie szedłem, gdzie mi napisała na kartce? Była tu dopiero pierwszy dzień!
Przekląłem pod nosem, lekko zdenerwowany i wyszedłem z
mieszkania.
Przez chwilę wahałem się, czy zamknąć
drzwi na klucz. Być może dziewczyna nie dorobiła sobie jeszcze własnego. Warknąłem
jednak, czując ukłucie dumy i silnym ruchem zatrzasnąłem je i zamknąłem na wszystkie
spusty. Niech się kretynka martwi.
Ruszyłem do okna na korytarzu, aby po
parapecie wspiąć się na budynek i skacząc po kolejnych dachach, dostać się na stałe
pole treningowe swojej byłej drużyny. Irytującej kunoichi oczywiście nie było, Naruto i Sakury
na szczęście też, a na Kakashi’ego czekałem ponad dwadzieścia minut.
Szłam pospiesznie przez korytarz Kwatery
Hokage. Nie byłam tu od dłuższego czasu, ale nie zauważyłam gołym okiem żadnych
zmian, co mnie ucieszyło. Gdy dotarłam do właściwych drzwi, poprawiłam włosy i
weszłam bez pukania. Po gabinecie – jak zwykle – krzątała się Shizune.
Tsunade-shishou siedziała za biurkiem i rozmawiała z inną kunoichi, której nie
znałam. Tak przynajmniej przypuszczałam, jako że blondynka była odwrócona
tyłem, a ja znałam stosunkowo mało shinobi z Konohy.
– Dzień dobry! – Shizune uśmiechnęła się w moją stronę,
upuszczając kilka książek z wielkiej kolumny, którą niosła. Instynktownie
złapałam je, zanim dotknęły podłogi i podałam miłej asystentce.
– Hej, Shizune-san – odpowiedziałam
szybko, odwracając się w stronę Hokage. Tsunade nadal nie zwracała na mnie
uwagi, bo rozmawiała z tą drugą, co jakiś czas kiwając głową. Po dłuższej
chwili zauważyłam, że ręka Tsunade leżąca na biurku „woła” mnie palcem, abym
podeszła. Pewnym krokiem zbliżyłam się do blondynek i wsłuchałam się w ich
rozmowę.
– …poza tym nie znam Konohy z tej
strony. Wiem, jak się po niej poruszać, ale siedzenie w jednym miejscu i
czekanie, aż Gaara lub Kankuro znajdą jakąś rozrywkę jest absolutnie bezcelowe. – Kunoichi uśmiechnęła
się, podpierając się pod boki. Była sporo wyższa ode mnie. Szczupła i ładnie
ubrana. Miała jednak coś metalowego na plecach. Zmrużyłam oczy. Chyba miałam
porządne braki w panującej modzie. – Tak samo jak oczekiwanie, aby Shikamaru
oprowadził mnie po wiosce…
– No tak... – westchnęła
Tsunade-shishou. Złożyła ręce, przypatrując się uważnie odpadającemu z jej
paznokci czerwonemu lakierowi. – Temari, mam drugą osobę w podobnej sytuacji. –
Tu wskazała na mnie, a po minie blondynki wywnioskowałam, że dopiero mnie
zauważyła. Uśmiechnęłam się do siebie. Dobrze było wiedzieć, że nadal potrafię
się skradać.
– Cześć. – Podała mi rękę.
Odwzajemniłam uścisk, ale czekałam, aż Hokage sama mnie przedstawi, skoro
dziewczyna sama nie podała mi swojego imienia i klanu. Dziwnie się czułam,
spotykając tak wielu ludzi na raz. Nie była to moja mocna strona, przyznaję.
– Niko jest w wiosce długo, jednak
każdą wolną chwilę spędzała do tej pory na treningu i studiach, nie na
zawieraniu znajomości. – Przewróciłam oczami. Ładnie, dyplomatycznie
powiedziane. – Ma wolną rękę dopiero od czasu, gdy została chuuninem.
Proponuję, aby zawołać tu tego lenia i rozkazać, aby pokazał wam Konohę.
– Tsunade uśmiechnęła się, lecz zaraz spoważniała. – Shizune!
– T-tak, Tsunade-sama? – Kobieta
pojawiła się obok nas w ułamku sekundy. Dziwiłam się, że jeszcze nie była
zmęczona takim traktowaniem.
– Sprowadź tu Shikamaru Narę, w trybie
natychmiastowym.
– Oczywiście! – odkrzyknęła sekretarka
i wybiegła z biura, zostawiając dokumenty samym sobie. Niejaka Temari powiodła
za nią wzrokiem ze współczuciem. Rozumiałam, co miała na myśli. Czy ona nie
miała do prowadzenia własnej drużyny?
– Jakiego lenia? – Uniosłam brew,
wracając do naszej konwersacji.
– Temari ci wszystko opowie… – oznajmiła Hokage. – ...idę coś załatwić, poczekajcie tu.
Tsunade wyszła, a my zaczęłyśmy
rozmawiać. Jeśli miałyśmy spędzić ze sobą większą część dnia, musiałyśmy się
trochę poznać. Stanowczo wolałam to od przesiadywania w domu samej lub
przekomarzania się z moim nowym felernym partnerem.
– A więc… kim jest Shikamaru? – zapytałam
na początek.
– To miejscowy shinobi. – Blondynka
wzruszyła ramionami ze zrezygnowaniem. Rozejrzała się dookoła i po namyśle
usiadła na biurku Hokage. Jak na gościa z innej wioski była dość spontaniczna.
Spodobało mi się to. – Walczyłam z nim w egzaminie na chuunina, ale nie
powiedziałabym, że znamy się zbyt dobrze. Jakimś cudem wylądowałam z nim w
parze. – Tu uśmiechnęła się chytrze. – Z kim ty jesteś?
– Też chłopak... – westchnęłam. Czy nie
było dziwne, że sparowali mnie z Uchihą, skoro mogłam być z tak miłą osobą, jak
Temari? Naprawdę chcieli mi dopiec, prawda? – Na imię ma… Sasuke, czy jakoś
tak… – Udałam zakłopotanie. Tak na prawdę pamiętałam jego imię bardzo dobrze.
Intuicja jednak mówiła mi, by nie oceniać mojej sytuacji zbyt powierzchownie.
Na razie warto było zachować do wszystkiego dystans.
– Sasuke? Ten Sasuke? – Gdy wzruszyłam ramionami na znak, że nie kojarzę,
dziewczyna prychnęła z niecierpliwością. – Sasuke Uchiha? Ten ponury
przystojniak? –Skrzywiłam się. Chyba mnie źle zrozumiała. – No wiesz, ten cichy
zdolniacha, który był w grupie Kakashi’ego? Chętny do mordowania? Za silny jak
na chuunina?
– Mhm… – mruknęłam bez przekonania,
przysiadając koło niej na biurku i ignorując dokumenty na nim leżące. Widać
nawet dziewczyna spoza wioski znała Pana Gburowatego. Zdziwiło mnie to. Nie
wydawał się być duszą towarzystwa.
– Ej, rozchmurz się. – Uśmiechnęła się
blondynka, trącając mnie lekko łokciem. Optymistka, genialnie. – Ciesz się, że
jesteś po jego stronie. Wiem, co mówię, doświadczyłam jego umiejętności na
własnej skórze. – Dodała, lekko się krzywiąc, prawdopodobnie na wspomnienie
bólu. Starałam się pojąć, o czym mówi. Zwykle to ja nawijałam jak najęta, ale
jej potok słów mnie powstrzymywał. Może to i lepiej. – Z tego, co słyszałam,
jest bardzo popularny w Konoha…
– Nie dla mnie. – Nie wystarczająco,
aby przepić się przez panującą wokół mnie zmowę milczenia i wyimaginowaną
zmazę. Teraz w dodatku podsyconą tym irytującym, egocentrycznym pajac. Nic
nowego, tym bardziej ciekawego. – Kto zdał tamten egzamin na chuunina? –
zmieniłam temat.
– Tylko Shikamaru. Z tego, co
słyszałam.
– Ty nie?
– Oh, ja też, ale później. Widzisz – egzamin,
w którym Shika i Uchiha brali udział, nieco się rozpadł…
Temari opowiedziała mi o tragedii z
podmianą Kazekage, atakiem na Konohę – którego oczywiście byłam bardziej niż
świadoma – i anulowaniu egzaminu. Zaraz potem o tym, jak w Suna-gakure
otrzymała stopień chuunina. Okazało się, że w Konoha był następny egzamin, jednak
każda wioska organizowała go osobno, gdyż obawiano się kolejnych dezerterów na
usługach Orochimaru. Temari jednak nie wiedziała, kto z Konohy przeszedł drugą
selekcję. W zamian opowiedziałam jej trochę o swoim, całkiem niedawnym, teście.
Po kilku minutach do biura wszedł
ciemnowłosy shinobi w kamizelce chuunina. Łatwo było wywnioskować, że był to
ten chłopak, Shikamaru.
– Irytująca kobieto... Czego ty znowu ode mnie chcesz? –
wypalił, patrząc wprost na Temari, która spontanicznie uśmiechnęła się na jego
widok. Mnie chyba zignorował. Ani z jego postawy, ani wyglądu nie potrafiłam
wywnioskować nic na jego temat. To mnie trochę zaciekawiło.
– Hokage prosi, abyś pokazał mi... i
Niko... – Tu kunoichi wskazała na mnie. – ...całą Konohę.
Brunet zmierzył nas czujnym i lekko
zmęczonym wzrokiem.
– Wiecie, jakie to kłopotliwe? – burknął.
– Wiemy – zaśmiała się Temari i
wypchnęła go z gabinetu, abyśmy we trójkę zeszli po schodach.
– Kobiety... – westchnął Nara, co
wywołało uśmiech u nas obu. Zapowiadało się ciekawie.
Około trzech godzin zajęło nam obejście
najważniejszych miejsc w Konoha – Akademii, którą mimo wszystko dobrze znałam, pól
treningowych, wyjść z wioski, budynków administracyjnych, restauracji i
większych sklepów. Rozmawialiśmy w tym czasie o różnorodności shinobi w wiosce,
egzaminach na chuunina, miejscowych sensei’ach i innych ninja-rzeczach. Miałam
okazję poznać Shikamaru. Był poważny i inteligentny jak na swój wiek, w dodatku
z chęcią przyznał, że ja nie byłam tak „kłopotliwa” jak reszta dziewczyn. Shinobi
obiecał – po krótkich torturach – że przedstawi mnie jak największej liczbie
shinobi. To znacznie ułatwiało moją sytuację.
Nie chciałam na stałe utknąć w
towarzystwie Sasuke. Kakashi i Anko byli wiecznie zajęci i nie kwapili się, by
dotrzymywać mi towarzystwa. O reszcie moich znajomych... lepiej było nie mówić.
Nasza wycieczka skończyła się tam, gdzie
się zaczęła, a mianowicie pod Kwaterą Hokage. Tsunade-shishou była już na
miejscu i ze zmęczoną miną podbijała kilogramy dokumentów podawanych jej przez
Shizune.
– Jak było? – zapytała, gdy nas zobaczyła.
Prawdopodobnie jej to nie obchodziło. Miała ważniejsze sprawy na głowie, ale
każda rozmowa, nawet z nami, dawała jej możliwość wytchnienia.
– Nie było tak źle… – stęknął pozornie zmęczony Shika. Momentami był dziwnie nieobecny, jakby potrafił całkowicie
wyłączyć swój umysł. – Mogę już iść? Mamy trening z Asumą...
– Oczywiście – stwierdziła Hokage,
wracając do swoich papierów. Temari i Shikamaru wyszli, a ja zostałam. – Możesz za nimi iść, mają treningi na
tym samym polu, co Kakashi – dodała, nie unosząc wzroku znad
kilkustronicowego dokumentu, który z obrzydzeniem studiowała.
– A właśnie! – krzyknęłam, klepiąc się
w głowę. W biurze rozległ się głośny plask. Nie wiedziałam, jakie to
pomieszczenie jest akustyczne. – Jestem spóźniona! – Ruszyłam w tył, aby
dogonić Shikamaru i Temari. Nie byłam do końca pewna, gdzie Kakashi zwykł się
spotykać ze swoimi uczniami, a raczej ciężko było mi uwierzyć, że to on będzie
mnie szukał. Godzinę spotkania ustaliłam z nim rano, w drodze do sklepu.
– Czekaj! – wrzasnęła Tsunade, a
ja wróciłam się z korytarza tyłem i z zaciekawieniem wychyliłam się przez
framugę, patrząc w głąb pomieszczenia.
– Powiedz młodemu Uchiha, aby zaraz
się tu zjawił.
– „Młody” to Sasuke? – upewniłam się.
– Eee... tak? – odparła powoli
Hokage, krzywiąc się w zdziwieniu. Pomachałam i pobiegłam za dwójką shinobi.
Miałam nadzieję, że nie chodzili tak szybko, jak ja.
Więc Uchihów było więcej, tak? A Sasuke
był najmłodszy. Aż trudno było w to uwierzyć, sądząc po tym, jak był
rozpieszczony.
Dobiegłam za Temari i Shikamaru do miejsca,
gdzie ćwiczyli. Szybko poznałam, że koło nich stał Asuma i Kurenai, która
nadzorowała treningi dwóch innych kunoichi. Jedna, niziutka, ćwiczyła walkę
wręcz z zamkniętymi oczami, druga z całą artylerią trenowała celność na lotkach
w kształcie ludzi. Musiały być uczennicami Yuuhi.
Znałam z opowiadań część starszego
pokolenia shinobi, ale o swych rówieśnikach nie miałam bladego pojęcia. Brzmiało
to trochę żałośnie, ale taka była prawda. Moje dziwaczne towarzystwo robiło
swoje.
Oderwałam wzrok od kunoichi, gdy
zobaczyłam Sasuke leżącego w cieniu dużego drzewa. Podeszłam do niego cicho jak
kot i kucnęłam zaraz przy nim, nie dotykając go. Z początku myślałam, że coś mu
się stało, ale im bliżej niego się znajdowałam, tym bardziej nad „zmartwieniem”
przeważała ciekawość. Uchiha półleżał oparty o wysokie drzewo, z rękoma na
karku.
Był zrelaksowany. Jego oddech był
umiarkowanie głęboki, ale i przyspieszony. Przechyliłam głowę, aby obejrzeć
jego szyję. Miał wysokie tętno. Na pewno trenował.
Moją uwagę przykuła dziwna plama na
jego szyi. Przypominała trzy czarne łzy otoczone wiankiem. Pochyliłam się nad
nim, aby przyjrzeć się znakowi. Widziałam go wiele razy, ale nie spodziewałam
się go znaleźć u nowego rywala.
Czemu nikt mi nie powiedział?
Nagle sparaliżowało mnie uczucie, że
jestem obserwowana. Przełknęłam ślinę. Z dołu wgapiała się we mnie para czarnych,
wrogich oczu. Wstałam i wyciągnęłam dłoń ku brunetowi. Ten jednak odwrócił wzrok
i wstał po swojemu.
– Czego chcesz? – zapytał zirytowanym
głosem, otrzepując białe spodnie. Znowu był bardzo uprzejmy i uroczy. Zabawne,
że wyczuł mnie dopiero teraz.
Dyskretnie zmierzyłem ją wzrokiem.
Ostatni raz, gdy ją widziałem, była w samym szlafroku i nie wyglądała na
kunoichi. Teraz wydawała się zupełnie inną osobą.
Jej grzywka częściowo zasłaniała opaskę
z wizerunkiem liścia na jej czole. Jej strój treningowy nie odbiegał znacznie
od typowego ekwipunku shinobi, może poza widocznym umiłowaniem do wysokich, ciężkich
czarnych butów i dodatkowych ochraniaczy.
Kompletny ekwipunek, choć aż do
przesady. Nie wyglądała jednak na kogoś, kto bawił się w przebieranki za
shinobi dla zabawy. Miała w sobie to coś, co sprawiało, że wiedziało
się, że jest kunoichi. Może postawę, może spojrzenie. Nieważne.
– Hokage chce cię widzieć – wspomniała,
składając ręce na piersiach, jakby w defensywie. Nie byłem w stanie stwierdzić,
czy w obronie przed moim taksującym spojrzeniem, czy faktem, że została
przyłapana na przyglądaniu mi się, gdy śpię.
Z drzewa, pod którym staliśmy,
zeskoczył Kakashi. Skończyliśmy trening kilkanaście minut temu.
– Siema, Niko! – Nieco prześmiewczo pomachał
do niej niej palcami, przeciągając ostatnią samogłoskę jej imienia tak, że
brzmiało to jakby byli starymi dobrymi przyjaciółmi.
Spojrzałem na Hatake mordującym
wzrokiem, przypominając sobie jego przemowę w biurze Hokage o moim wspaniałym,
przyszłym partnerze. Jego jedyne widoczne oko widocznie się uśmiechało. Znikąd
położył rękę na głowie zaskoczonej dziewczyny.
– Czyżby ten wzrok miał oznaczać, że
nie pasuje ci twoja towarzyszka? – Ostatnie słowo nauczyciel bezczelnie
zaakcentował, a zielonooka tylko prychnęła, mierząc rękę dotykającą jej włosów obrzydzonym
spojrzeniem. Z rozbawieniem przyznałem, że przypominała zirytowaną, dziką
kotkę, którą szarowłosy próbował oswoić jednym gestem. Oczywiście
bezskutecznie. Prychnęła, podrzucając oddechem grzywkę do góry, a następnie
wymknęła się spod jego dotyku.
Zignorowałem jego pytanie, oczywiście
świadom, że moja szczera odpowiedź nie tylko nic nie zdziała w tej sprawie i
tylko sprawi mu przyjemność, a ją dodatkowo zirytuje. Wbiłem ręce w kieszenie i
popatrzyłem na nauczyciela dobitnie i wymownie.
– Hn… Piąta mnie wzywa, a umówiłem się
na ramen z Naruto i Sakurą. Przekaż im, aby zaczekali – mruknąłem z zamiarem
ruszenia w odpowiednim kierunku.
– Wybacz, Niko, ale mam coś ważnego do
zrobienia – odparł na to Kakashi, wyciągając z kieszeni pomarańczową książkę i
znikając w kłębie dymu. Tak, jasne. Ciekawe co.
– Czy mam z tego rozumieć, że nie
będzie dziś treningu? – zapytała z wyrzutem kunoichi, jakby samą siebie.
– Nie dziwię się. – Spojrzałem na nią z
wyższością. Pewnie zrozumiał, że żaden trening z nią nie ma sensu. – W takim
razie ja...
– Cóż, najwyżej się spóźnisz na
spotkanie – odezwała się szatynka, wyciągając shurikeny na znak, że potrenuje
sama. Westchnąłem. Nigdy dotąd się nie spóźniłem. Po prostu – nie robiłem tego.
To była domena Kakashi’ego. Z drugiej strony ciężko było zignorować nagłe wezwanie
Hokage.
Jeśli jednak nie poszedłbym na ramen z
tą dwójką kretynów, zostałbym głodny i musiałbym jeść sam albo coś sobie samemu
ugotować. Trudno mi było przypuszczać, że dziewczyna raczy zrobić dla mnie obiad. Na
pewno nie po tym, co jej właśnie powiedziałem.
A jednak w mojej głowie pojawił się
genialny pomysł.
– Ty do nich pójdziesz –
oświadczyłem.
– Słucham? – zielonooka wydawała się
oburzona. Podrzuciła jeden shuriken.
– Nie chcę ich zgubić albo by zjedli
beze mnie. Ale do Hokage muszę iść, więc…
– Nie, nie. To rozumiem. – Potrząsnęła głową. Jej włosy zawirowały. – Nie rozumiem tylko, czemu mówisz mi,
co mam zrobić, zamiast normalnie poprosić. – Zmierzyła mnie czujnym
wzrokiem, chowając shurikeny. Wypięła pierś, krzyżując pod nią ręce. Wyzwanie.
– Hn. Nie wygłupiaj się. Ja…
Przez chwilę po prostu patrzyliśmy na
siebie w ciszy. Nie był to jakiś specjalny ewenement, bardziej przypominało to
siłowanie się na spojrzenia. Każde z nas czekało, aż to drugie się podda. Lecz,
jak to się mówi, „trafiła kosa na kamień” – i to w obu przypadkach, bo żadne z
nas nie wykazywało w tej chwili jakichkolwiek emocji. Dla mnie było to normalne,
dla niej raczej nie. Dlatego to ona pierwsza się odezwała.
– Dobra, pójdę – stęknęła ze zrezygnowaniem.
– Iść do nich i powiedzieć, aby zaczekali, ne? – przytaknąłem. – Nie mam
pojęcia, jak ci twoi znajomi wyglądają – zauważyła, unosząc w górę palec.
Uniosła też zaraz drugi, oczywiście znajdując kolejny problem. – Ani gdzie
konkretnie mam iść.
Też prawda.
– Musisz znaleźć debilnie wyglądającego
blondyna noszącego pomarańczowy dres oraz różowowłosą dziewczynę z dużym czołem
ubraną na czerwono – wycedziłem monotonnym głosem zastanawiając się, jak ją
naprowadzić na miejsce, gdzie stoi budka z ramenem Ichiraku.
– Fajnych masz przyjaciół. –
Uśmiechnęła się ironicznie szatynka. Zignorowałem jej uwagę. Nie byli moimi
przyjaciółmi. – Jak tam dotrę?
– Za mną. – Wskoczyłem na sam
czubek drzewa, pod którym staliśmy. Po chwili dziewczyna pojawiła się tuż obok mnie. Zupełnie
bezszelestnie. Zmrużyła oczy i teatralnie przystawiła otwartą dłoń do czoła.
Potrząsnąłem lekko głową, aby ocknąć się ze zdziwienia. Była całkiem zwinna.
Wskazałem palcem dokładny kierunek, pomagając sobie Sharinganem.
– Tam jest restauracja, gdzie serwują
ramen. Naruto go uwielbia – zapomknąłem. – Nazywa się „Ichiraku”. – Mówiąc to
zauważyłem, że dziewczyna dyskretnie spogląda na moje oczy. W jej własnych malowało
się zaciekawienie, choć mogło się wydawać, że i nuta przerażenia. Teraz to ona
potrząsnęła głową i popatrzyła we wskazanym kierunku, wysilając zmrużone oczy.
Uśmiechnąłem się mimowolnie. Dziewczyna była zaskoczona moim Kekkei Genkai, to
pewne. Nie znała więc też innych moich technik.
– Może już tam są... – Zeskoczyła z drzewa na polanę, a następnie na najbliższy dach, jak ja sam
miałem w zwyczaju. Nie zwracając na nią uwagi patrzyłem dalej na budkę.
Może na pewno. Mogłem dostrzec
siedzących tam blondyna i różowowłosą. Westchnąłem i wyłączyłem Sharingana. Korzystając
z dogodnego położenia rozejrzałem się za najlepszą drogą do siedziby Tsunade,
choć to nie mogło być trudne. Jej Kwatera była największym budynkiem w Konoha.