23 grudnia 2007

Rozdział XXXV - "Nie daj mu się"

Słońce wschodziło coraz wyżej. Ilość ludzi na ulicach Komakoro znacznie wzrosła. Mi i Niko coraz ciężej było poprosić kogoś o pomoc w rozwiązaniu zagadki. Wszyscy patrzyli na nas spode łba, jakby wiadomość o wynajęciu nas przez 'córkę mordercy' rozeszła się po całym mieście w tempie natychmiastowym. Nie miałem już pomysłów, gdzie się udać, a zależało nam na czasie.

Odeszliśmy już spory kawałek od odwiedzonego wcześniej baru i zaczepiliśmy już ze trzy osoby, jednak wszystkie odmawiały nam pomocy pod coraz to bardziej nieprawdopodobnym pretekstem. To prowadziło donikąd.

Kunoichi szła równo ze mną, rozglądając się uważnie. Co jakiś czas zerkała na mnie, myśląc pewnie, że tego nie widzę. Zaczynałem się denerwować. Ci ludzie… nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo są bezużyteczni.

Kątem oka zauważyłem, jak Niko próbuje się odezwać, ale zaraz zamyka usta z grymasem bólu wymalowanym na twarzy. Jej kilka następnych kroków było bardziej chwiejnych. Dziewczyna udawała oczywiście, że nic się nie stało.

- Przypomnij mi, abym obejrzał twoją nogę, gdy wrócimy do rezydencji – powiedziałem spokojnie. Szatynka przeklęła pod nosem, widząc mój wredny uśmieszek na dotąd stoickiej twarzy. Naburmuszyła się, krzyżując ręce i wyprzedziła mnie.

- Myślę, że najlepiej będzie, gdy się rozdzielimy. Przepytamy więcej ludzi i będziemy wyglądać bardziej wiarygodnie. – mruknęła.

- Co masz na myśli? – wyrównałem z nią kroku i uniosłem brew. W takim tłumie łatwo się było zgubić, z resztą… co ona miała na myśli mówiąc ‘wiarygodnie’?

- W ten sposób nikt nie będzie się zastanawiał, co taka dziewczyna jak ja robi z takim chłopakiem jak ty. – uśmiechnęła się, rozglądając się za pierwszym obiektem jej ‘ataku’.

- Hmpf. I odwrotnie. – odparłem, ukrywając rozbawienie jej sposobem myślenia. Była sprytna, na pewno coś knuła. Lub ją przeceniałem i tak naprawdę była zmęczona i nie chciała dać tego po sobie znać.

- Czyli zgoda? – popatrzyła znów na mnie.

Już widziałem oczami wyobraźni, jak rozdzielamy się, a chwilę potem dziewczyna upada na ziemię z jękiem i opatruje sobie nogę. Długo wytrzymywała z tym ukąszeniem.

Mogłem się w dodatku zabawić jej kosztem. W gruncie rzeczy na pewno lepiej by mi szło bez niej.

- Aah. – przytaknąłem, wbijając ręce w kieszenie swoich spodni. – Chociaż szkoda, że nie masz pomysłu, co możesz robić z takim chłopakiem jak ja.

Obróciłam się w jego stronę, widząc już tylko plecy zdobione emblematem klanu Uchiha. Na moją twarz wpłynęła fala ciepła.

Co on sobie myślał, mówiąc takie rzeczy? I o co mu chodziło? Najpierw wyglądał, jakby mnie o coś podejrzewał, a zaraz potem rzucił tekst rodem z tych jego gierek.

Potrząsnęłam głową, pozbywając się rumieńców, i ruszyłam w kierunku, z którego przyszliśmy.

Uchiha nie był teraz ważny. Te kobiety… przysłuchiwały się naszej rozmowie. Powinny wiedzieć co nieco, skoro były tak nami zainteresowane.

Ja i Temari wyszliśmy z dużego budynku szpitala. Spojrzeliśmy na siebie. Tu nie trzeba było nic mówić. Wychodziliśmy stamtąd z jeszcze większą ilością pytań, niż przyszliśmy. Co gorsza – wszyscy oczekiwali, że to właśnie ja znajdę na nie odpowiedzi. Mendokusai.

Szczerze mówiąc wcale nie miałem ochoty oglądać tych nieboszczyków, ale ta sprawa z trucizną… i sznurem… coś mi nie pasowało. Nazwa Komakoro coraz bardziej była dla mnie przesączona ironią.

Z wolna ruszyliśmy przed siebie, gdy zatrzymał nas czyjś krzyk.

- Ej, wy! Matte! – obróciłem się w stronę, skąd dobiegał głos. Ku nam biegł zdyszany lekarz, którego wcześniej zauważyłem w sali.

- Nanda? – spytałem. Miałem nadzieję, że to coś ważnego. Spędziliśmy tam pół dnia, byłem zmęczony.

- Słyszałem, o czym rozmawialiście z Sangyou-dono. – przyznał facet, uspokajając oddech. Miałem okazję bliżej mu się przyjrzeć. Mężczyzna na pewno był młodszy od poprzedniego lekarza, choć był nieco wyższy. Miał ciepłą twarz z lekkim zarostem, włosy blond.

Kątem oka spostrzegłem, że blondynka przygląda mu się jeszcze uważniej, a na jej policzki wpływa róż. Westchnąłem. Klasyczny obrót sytuacji. Nie miałem zamiaru się jednak przejmować.

- Nie dosłyszałem pańskiego imienia. – skrzyżowałem ręce. Starałem się nie ukazywać mojej zaszczepionej w ułamku sekundy niechęci do człowieka.

- Oh. Nazywam się Riaru Takenachi. – powiedział medic-nin szybko i z ‘olśniewającym’ uśmiechem. – Jestem świeżo upieczonym lekarzem, pracuję pod komendą Sangyou-san… chciałbym wam pomóc.

- Byłoby miło. – mruknąłem. Nareszcie ktoś wiedział, czego chce.

- Znałem Yutakę. - blondyn przeszedł od razu do rzeczy. - Jeśli słyszeliście o nim tyle dobrego, co ja… - westchnął. – Eto... pożyczyłem od niego trochę pieniędzy.

- Jesteś więc jednym z dłużników. – podsumowała Temari, przewracając oczami. Miła odmiana.

Znajomi Shizuki wysypywali się na nas jak z rękawa.

- Nie do końca. – wtrącił się Riaru w obronie. – Odpracowywałem dla niego cześć długu. Chodził do mnie na badania.

- Badania?

- Aah, miał problemy z wątrobą. Nie wiedzieliście? - pokręciliśmy głowami. Nie wiem, do czego taka wskazówka miała prowadzić, ale skoro ten gość widział jeszcze więcej, może warto było poświęcić mu trochę czasu. Takenachi uśmiechnął się. – No to macie kolejnego puzzla do waszej układanki. Jesteście shinobi, prawda?

- Hai. Chcemy dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało. – odparła Temari.

- Więc pewnie wiecie też, jakie paskudne plotki ludzie rozpowiadają. Co na razie macie? Może wam coś podpowiem?

- Wiemy o zabójcy żony Yutaki. Podobno został otruty. – wspomniała dziewczyna. Riaru pokiwał głową, choć nie przerywał. – Przeglądaliśmy akta dotyczące oględzin ciał Tevy i państwa Shizuka, choć za wzmiankę o wątrobie… nie trafiliśmy.

- To nie było nic poważnego. – zapewnił medic-nin. – Coś jeszcze?

- Tylko to, co powiedziała nam jego córka. – westchnęła kunoichi z Suna. – Mam wrażenie, że stoimy w miejscu.

- Musimy iść. – warknąłem, pociągając ją za rękę. Baka. Mówiła za dużo, ledwo poznanej osobie, która w dodatku tak nagle oferowała nam górę ‘potrzebnych i tajnych’ informacji. I w dodatku nieźle wyglądała. Coś było nie tak.

Riaru zamrugał oczami, potem uśmiechnął się. Szczerze.

- Życzę powodzenia! – pomachał nam i wrócił do szpitala, nie odwracając się ani razu.

- Nie podoba mi się ten facet. – przyznałem, gdy byliśmy już wystarczająco daleko. Zacząłem rozglądając się za najkrótszą drogą do rezydencji Shizuka. To miasto było mi obce, ale pamiętałem drogę.

- Jest całkiem miły. I przystojny. – mruknęła blondynka.

- Nie o to mi chodzi. Dla mnie jest zbyt czysty.

- Pożyczał pieniądze i leczył zamordowanego – spierała się Temari, wyrównując ze mną kroku. – Nie wiem, co widzisz w tym złego.

- Hm…

Słońce chyliło się ku zachodowi. Wszedłem pewnie przez frontowe drzwi domu, gdzie dwaj wartownicy ukłonili mi się. Zignorowałem ich, nasłuchując, czy ktoś już nie wrócił. Wokół było cicho, więc ruszyłem do przejścia, za którym mieściły się schody na górę. Minąłem sąsiedni pokój, do którego drzwi były zamknięte. Zatrzymałem się jednak, słysząc za nimi jakiś dźwięk. Cofnąłem się i rozsunąłem drewniane panele.

Był to pokój Niko, a dziewczyna była w środku. Stanąłem bez słowa w przejściu, przyglądając się jej. Kunoichi leżała na brzuchu, podpierając głowę na łokciu i pisząc coś wolną ręką. Machała przy tym swoimi zgrabnymi nogami. Na stoliku stojącym przy miękkim łożu stał parujący kubek herbaty.

Dzięki nowej misji nie miałem czasu zastanawiać się, co tak naprawdę nas łączy. Nie układało się między nami najlepiej, a po jej zachowaniu widać było, że nie podoba jej się, że jestem od niej lepszy. W momentach, gdy widać było to najbardziej, odzywała się jej waleczna dusza i odpłacała mi za moje złośliwości. Z nawiązką. To właśnie czyniło naszą znajomość tak zabawną i ujmującą, bo gdy uspokajała się i zapominała o bezcelowej rywalizacji, była nawet do wytrzymania.

Lecz tak nie mogło być zawsze. Byłem pewien, że gdy wrócimy do wioski, ja się wyprowadzę, a ona zacznie karkołomny trening, by udowodnić mi, że się mylę. Taka już była.

Stałem zamyślony w miejscu, jakby zahipnotyzowany przez jej ruchy. To musiało wiązać się z jej sylwetką i kształtami. Widok jej lekko śniadej skóry w ciepłym świetle nocnej lampki, przy której pisała, przyprawiał mnie o drżenie kolan. Dziwaczne, ale nie miałem nic przeciwko.

Nie umknęła mi uwadze jej okryta skarpetką kostka. Trzeba ją było jak najszybciej obejrzeć.

Westchnąłem na tyle cicho, że zajęta dziewczyna nadal nie zauważyła mojej obecności. Cofnąłem się i poszedłem do swojego pokoju, gdzie wyjąłem potrzebne przedmioty z plecaka. Wróciłem na miejsce, cicho zamykając za sobą zdobione drzwi.

Wszystkie te malowidła, ozdóbki i materiały nie robiły na mnie większego wrażenia. Wychowałem się w jednym z najważniejszych i najbogatszych klanów w Konoha, od małego przebywałem w zadbanym i podziwianym otoczeniu. W głębi ducha obiecałem sobie, że moje ‘nowe’ mieszkanie nie będzie stanowiło wyjątku.

Kunoichi mruczała coś pod nosem, a ja podszedłem nieco bliżej. Jej ręka odłożyła ołówek. Przez chwilę myślałem, że zauważyła moją obecność w pomieszczeniu, ale okazało się, że tyko sięga po herbatę. Upiła łyk, a jej nogi zakołysały się szybciej. Widać jej smakowała.

- Herbaty? – w cichym pokoju rozległ się jej spokojny, dźwięczny głos.

- …? – dopiero teraz zauważyłem, że obok porcelanowej filiżanki stały trzy inne, a niewiele dalej – bogato zdobiony imbryczek, specjalnie wybrany do niemal obrzędowego nalewania herbaty. – Iie.

- Naprawdę dobra. – zachęciła Niko, nie odwracając się w moją stronę. Podszedłem do łóżka od strony okupowanego stolika i kucnąłem tak, by nasze twarze były na tym samym poziomie. – Temari i Shikamaru jeszcze nie przyszli? – zapytała.

- Hn.

- Tak myślałam. – westchnęła. – Co ciekawego wyniuchałeś?

- Tylko tyle, że Yutaka miał wiele innych dłużników, nie tylko Tevę. – odparłem. Niko zamyśliła się, pijąc dalej. – Byłem też w kilku innych miejscach, ale ludzie powtarzali tylko to, co już wiemy. Druga sprawa, że nie są zbyt otwarci.

- Rozmawiałam z kobietą, która widywała jego i jego żonę. – dopowiedziała zielonooka poważnym tonem. Odgarnęła włosy za ucho, by nie przeszkadzały jej w piciu. – Twierdzi, że Shizuka zachowywał się ‘dziwnie’ zarówno po jej śmierci jak i po zgonie Tevy.

Uniosłem brew. Pozostawało tylko pytanie, co dla kogo było ‘dziwnym zachowaniem’.

Przez moment w pokoju panowała głęboka cisza. Niko przymknęła oczy i upiła łyk herbaty, po czym ostrożnie odłożyła filiżankę na materac obok i wzięła ołówek do ręki. Pociągnęła długa kreskę i dopisała coś obok wcześniejszych bohomazów. Wiedziałem, że sama mi niczego nie wyjaśni, więc westchnąłem i odezwałem się.

- Co piszesz?

- Taki mały… wykres. Może nam pomóc w dochodzeniu. – uśmiechnęła się Niko, pokazując palcem kolejne nazwiska. Na kartce istotnie widniał wykres z różnymi opisami osób, z boku – teoriami, różnymi oskarżeniami i relacjami. – Nie chcę, by tylko Shika tu pracował. – wyjaśniła, gdy ja przyglądałem się z uwagą jej ‘dziełu’. – Nie lubię być nieprzydatna.

- Hn. – zmrużyłem oczy, czytając, co przed chwilą dopisała z mojej relacji. Od nazwiska Yutaki odchodziła nowa kreska, przy której widniał napis ‘+ inni dłużnicy – sprawdzić.’

Też nie lubiłem być nieprzydatny. Wyprostowałem się i podsunąłem zwój bandaży przed oczy pijącej kunoichi. Ta uniosła brew podejrzliwie.

Obejrzę twoją nogę.

- Nie ma takiej potrzeby. – prychnęła, ruszając przy tym nosem. Nie wiem, czy była tego świadoma, ale wyglądała komicznie.

- Jest. – naciskałem mimo to. - Nie wiesz, co powoduje jad tego węża. – warknąłem, marszcząc brwi i mimowolnie przysuwając się do niej.

- Mógłbyś mnie oświecić. – odparła wyzywająco, odsuwając się odrobinę.

- Chcesz, by twoje naczynia krwionośne zatkały się skrzepem, a po przyjeździe do Konohy nie czekało cię nic prócz amputacji nogi? – zapytałem dyplomatycznie. Niko przełknęła ślinę. Jej kocie źrenice zwęziły się. Po chwili namysłu dopiła resztkę herbaty i podparła się na rękach, wstając leniwie. Nie ruszyłem się, więc pochyliła się nade mną z wyciągniętą ręką, odkładając kubek na stolik za moimi plecami. Przez moment nasze twarze były bardzo blisko. Znów poczułem ten ujmujący zapach, tyle, że wymieszany z nutą zielonej herbaty.

- Szkoda, że nie brałam kursu jako medic-nin. – mruknęła ,siadając obok mnie, na brzegu łoża. Potupała trochę stopami okrytymi długimi skarpetkami. Było stanowczo za ciepło na buty.

- To na pewno straszne nudy. – mruknąłem w odpowiedzi, nadal nie ruszając się z miejsca. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie w niezręcznej ciszy. – Zdejmiesz tą skarpetkę, czy mam ją z ciebie zedrzeć?

- E? – Niko zamrugała oczami, potem zaczęła się śmiać. – Oh, gomene. – jednym ruchem ręki ściągnęła nakrycie, ukazując swoją nogę. Przyjrzałem się jej kostce, kręcąc zaraz głową ze zrezygnowaniem.

- Coś ty z nią robiła? – zapytałem w końcu. Złapałem ją mocno i obróciłem, by lepiej się przyjrzeć. W tym marnym świetle kiepsko to wyglądało. Niko zarumieniła się od samego mojego dotyku i uniosła lekko głowę, by to ukryć. Trochę za późno.

- To przecież nie ja. Otarło się od... chodzenia. – mruknęła. Na jej zaczerwienionej skórze widniały niebezpiecznie wyglądające bąbelki. Obok nich dostrzegłem głęboki, czerwony ślad po pękniętym obtarciu.

- Te pęcherze nie wyglądają najlepiej.

- Jest w nich trucizna czy ropa? – jęknęła Niko. Lekko dotknąłem rany, by to sprawdzić.

Zacisnęłam zęby. Bolało? I dobrze. Tylko nie mogłam tego pokazać. Nie wtedy. Nie przy nim. Kuso.

- Boli? – burknął chłopak z dołu. Potrząsnęłam głową, choć tak naprawdę powinnam krzyknąć, że owszem. – Dobrze. Oczyszczę to i zabandażuję. Pękną w swoim czasie. Ale dzięki usztywnieniu nie będzie bolało, gdy chodzisz.

- Nie lepiej przebić je od razu i oczyścić nową skórę? – westchnęłam głęboko. Potrząsnęłam stopą. Shinobi zorientował się, że trzymał ją a mocno. W ogóle to trzymał ją cały czas. Burknął coś pod nosem. Przez chwilę myślałam, co zrobić z raną.

Wpadłam na pomysł. Położyłam się na plecach, nogami ciągle poza łóżkiem i wyciągnęłam się, wkładając rękę pod poduszkę.

- Co robisz? – zaciekawił się Sasuke, odsuwając się, bym wstając z rozmachem go nie uderzyła. Zadowolona, pokazałam mu kunai’a.

- Pozbędę się problemu. – przyjrzałam się broni, po czym rzuciłam okiem na opuchniętą stopę. Bolało, gdy chodziłam, i to przez te bąble. Skoro były zatrute, trzeba było się ich pozbyć, ne?

- Trzymasz noże pod poduszką całą noc? – czarnooki uśmiechnął się drwiąco.

- Iie. – przejechałam palcem po błyszczącym ostrzu broni, sprawdzając, czy jest odpowiednio ostra. Była. – Całe życie. – Podrzuciłam prawą nogę na lewe kolano i złapałam kostkę lewą ręką. Przystawiłam kunai’a do rany. Chłopak spojrzał na mnie wyczekująco, ale ja zawahałam się. Przygryzłam wargę, zbliżając ostrze do skóry. Westchnęłam, prostując się. Oddałam mu broń. – Ty to zrób.

Rozgryzanie kciuka to było jedno. Cięcie nożem własnej nogi, w dodatku tak opuchniętej, było czystym masochizmem.

Shinobi przejął ostre narzędzie. Nie mając co zrobić z rękami, złapałam się za głowę i rzuciłam na miękką pościel, zaciskając oczy.

Zbliżyłem nóż do jej szczuplej kostki, pokrytej paskudną opuchlizną. Jej skóra w każdym innym miejscu była jedwabiście gładka, nawet stopy, które powinny być okryte niezliczonymi obtarciami i ranami, jak u każdego shinobi. Powstrzymałem się przed dalszym dotykaniem jej.

- Tnij. - usłyszałem ponaglenie.

Nakłułem jeden z pęcherzy na tyle mocno, że pękł. Niko powstrzymała głośne syknięcie. Nerwowo tupała drugą nogą. Wbiłem ostrze po raz drugi i trzeci, aż wszystkie bąble były przebite. Po skórze kunoichi ciekła biała, mętna ciecz wymieszana z krwią. Szybko chwyciłem drobną szmatkę i wytarłem jej stopę z tych paskudztw.

Czułem się... dziwnie. Nie jak lekarz, ale opiekun. W pewien nienormalny sposób czułem się odpowiedzialny za tę wariatkę leżącą na łóżku i zagryzającą rękę z bólu, byleby tylko nie krzyczeć. Uśmiechnąłem się. Ostatnio często to robiłem.

- Możesz wstać. - Niko wykonała polecenie i usiadła chwiejnie, patrząc na swoją nieszczęsną nogę przez zamglone oczy. Nie płakała. - Już?

- Hmpf. Jeszcze ją oczyszczę.

Może nie było to w moim stylu, ale wiedziałem, że aż do powrotu do wioski nie zrobi tego sama. Z resztą, liczyłem, że uzna to za spłatę długu. Pomagała mi w Konoha, potem po ataku wilków, nawet, gdy byłem chory.

Sięgnąłem po małą buteleczkę i wylałem trochę przezroczystego płynu na drobny wacik, po czym przyłożyłem go do rany. Kunoichi prychnęła jak oburzony kot, choć pewnie to miało znaczyć, że ją szczypie. Gdy wszystko było już czyste, rozwinąłem bandaż i złapałem ją za piętę. Szatynka zmierzyła mnie z góry nerwowym spojrzeniem.

- Nie musisz. - zaprotestowała.

Jakie to było oczywiste. Gdy wykonałem już niemal całą robotę, chciała być 'duża' i samodzielna.

W napływie 'dobrego humoru' zacisnąłem rękę. Kunoichi syknęła, zaciskając oczy i rzuciła się z powrotem na materac. Po chwili przeklinania pod nosem podniosła się ze wściekłą miną i morderczym wzrokiem.

- Poradzę sobie.

Powtórzyłem ‘kurację’, ściskając jej kostkę dwoma palcami. Świetna zabawa, mówię wam.

- Phhhh! - dziewczyna uniosła ręce do góry i opadła na łóżko klnąc jak szewc. - Y-yamero! – dosłyszałem, choć bardziej zajęty byłem trzymaniem jej nóg w miejscu, bo zaczynała mnie kopać.

- Daj mi to zrobić. - warknąłem. Złapałem teraz jej piętę nieco delikatniej i przyłożyłem koniec bandaża w odpowiednim miejscu. Niko znów się wyprostowała i uważnie śledziła każdy mój ruch, zapewne gotowa zaprotestować, gdybym chciał ją znowu tak ‘brutalnie’ skrzywdzić. Jednak nie zamierzałem.

Zamiast tego porządnie, choć w miarę jak najmniej boleśnie, owinąłem taśmę wokół jej stopy, usztywniając ją. Szatynka uspokoiła się i westchnęła.

Patrzyłam z góry na czubek jego głowy, gdy on pracował nad moim okaleczeniem, klęcząc.

Znowu to samo. Miałam ochotę go zabić tam i wtedy. Czemu zawsze musiał mnie ratować?

W pewnym momencie Sasuke schylił się w kierunku mojej kostki. Zacisnęłam oczy, nie mając pojęcia, co zrobi. Chyba nie miał zamiaru znowu mnie… całować? Iie, co ja gadam, wtedy to nie był pocałunek, tylko…

Shinobi złapał materiał zębami i rozdarł go, odkładając pozostałą rolkę bandaża na bok. Przypiął wiszący kawałek i z triumfem spojrzał na owoc swojej pracy. W końcu uniósł wzrok na mnie, porządnie zdenerwowaną.

- Arigato. – westchnęłam niedbale, wstając na równe nogi. Prawie już nie czułam, że z moją nogą jest coś nie tak i miałam nadzieję, że będę mogła z tym opatrunkiem nosić swoje buty. Kucający dotąd Uchiha również się wyprostował. Bardzo nieopatrznie, bo był zbyt blisko łóżka.

-...?

Przez chwilę staliśmy kilka centymetrów od siebie. Poczułam niesamowity ścisk w brzuchu. Mimo, że trwało to kilka sekund, zdążyłam spojrzeć swojemu 'wybawcy' w oczy. Był ode mnie nieco wyższy i patrzył teraz na mnie z góry, bez konkretnego wyrazu twarzy. Poczułam jego zapach. Chyba pierwszy raz. Była to normalna, męską woń z nutą krwi, potu, lasu i… dymu. Zakręciło mi się w głowie.

- Co wy tu robicie? - usłyszałam z tyłu, obracając się momentalnie. W drzwiach stał Shikamaru, ze skrzyżowanymi rękami i wrednym uśmieszkiem na ustach.

Ocena sytuacji: Ja i Sasuke. W przyciemnionym pokoju. Blisko siebie. Przy łóżku. Ja, skąpo ubrana, bo w rezydencji było ciepło, do tego momentu, jak znam mój brak szczęścia, czerwona jak cegła. Mogło to wyglądać na bardzo wiele lub…

- Nic. – westchnął Sasuke, momentalnie odwracając się w moją stronę. Wstrzymałam oddech, gdy nasze spojrzenia się spotały. Uniósł lekko ręce i dość mocno odepchnął mnie od siebie tak, że odbiłam się kilka razy od miękkiego materaca. Niezbyt przyjemne uczucie, gdy jest się zdezorientowanym, w dodatku uderzyłam się przy upadku w nogę.

- Grr.. Uchiha! – zagrzmiałam, podnosząc się na rękach. Shinobi nie zwracając na mnie uwagi, chwycił resztę swoich rzeczy i ruszył do wyjścia.

- Pogadajmy u mnie, tu jest zbyt głośno. - westchnął, a Nara uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie fair.

- Wracaj tu, ty... !

Kunai był za daleko, ale na pewno by się przydał. Pozostawała tylko broń konwencjonalna.

Odwróciłem się na pięcie. Zanim otworzyłem usta, by odpowiedzieć, dostałem poduszką w twarz. Zamrugałem oczami. Shikamaru zrobił dwa kroki w tył, chowając się w korytarzu. Podniosłem poduszkę u swych stóp. Uniosłem brew. Niko miała już druga poduszkę w rękach. Drugą - i ostatnią.

To oznaczało wojnę.

Gdy zrobiłem krok w przód, zielonooka rzuciła nią niesamowicie mocno i celnie. Oberwałem w tors i zrobiłem krok w tył, szybko łapiąc i tę poduszkę, zanim upadła na ziemię.

I co teraz? - zapytał oschle, jakby to nie była bitwa na poduszki, a walka na śmierć i życie. Posłałam mu słodki, niewinny uśmiech, na znak, że zakończymy to tu i teraz. Brakło amunicji, poza tym Shika na nas czekał…

Podkuliłam nogi pod siebie i rozejrzałam się za swoimi butami. Ja też szłam rozmawiać o postępach w śledztwie, a co!

Uniosłam wzrok.

Ku mnie leciała pierwsza poduszka. Złapałam ją tuż przez swoją twarzą. Odłożyłam ją na bok, gdy shinobi zamachnął się drugą, będąc już w połowie pokoju. Ta przeleciała tuż koło mnie, ale by nie rozbiła tacy z filiżankami, ją też złapałam, tracąc równowagę. Odruchowo zamknęłam oczy i upadłam na plecy.

W ułamku sekundy byłam pewna, że znów czuje ten niezwykły zapach. Było już za późno, bym mogła się ruszyć czy w ogóle coś powiedzieć.

Zacisnęłam lewą pięść na poduszce, którą złapałam. Nagle stłuczenie nią porcelany nie było taką złą perspektywą.

Leżała na miękkiej pościeli, a jej brązowe włosy rozlewały się wokół jej twarzy. Byłem nad nią, ledwo trzymając się na dwóch rękach i kolanach po obu stronach jej ciała.

Nie wiem, co mnie napadło. W jednej chwili miałem jej dość i już miałem sobie iść, gdy zaczęła się ta... zabawa.

Dawno tego nie robiłem. Wiecie, nie bawiłem się. Od wieku ośmiu lat każda bitwa była na serio. Jeśli nie, była stratą czasu. Nie miałem przyjaciół. Nie bawiłem się, trenowałem.

Niko, w pewien irytujący sposób, umilała mi czas. Ona bawiła się bez przerwy. Tym razem wciągnęła w to i mnie. W obronie własnej chciałem ją zaatakować, gdy niespodziewanie się położyła.

Przeklęłam w duchu. Sama świadomość, jak blisko mnie był mój rywal spowodowała, że dostałam gęsiej skórki, a po moich plecach przeszły gwałtowne dreszcze, tak silne, że aż miałam ochotę krzyknąć. Nie to, że jakoś się tym wszystkim denerwowałam, czy Uchiha mi się niezmiernie podobał. To nie zależało ode mnie. Prawda - wiedziałam, że jest przystojny i popularny, ale teraz widziałam go z bliska i byłam... zahipnotyzowana.

Musiałam coś powiedzieć, mimo że miałam suchość w gardle, a w głowie pustkę. Musiałam być jednak cicho, bo tak trzeba. Musiałam go zepchnąć, bo to było strasznie dziwne. On musiał jednak zostać, bo czułam się... inaczej.

Przyłapałam się na tym, że zamiast patrzeć na jego twarz, ciągle bez emocji, ale nieco zaskoczoną i zamyśloną, wgapiałam się w jego tęczówki.

- Myślałam... - wyszeptałam, widocznie zwracając jego uwagę. - ...że masz czarne oczy. A one są ciemnoszare jak burzowe niebo.

Jak twoja osobowość, chciałoby się dodać.

Nie mówiłem ani słowa, tylko patrzyłem się na nią, na jej brązowe włosy, które łaskotały moje dłonie oparte o materac, na jej delikatną skórę na dekolcie i twarzy oraz głęboko zielone oczy, nie wiedzieć czemu wciąż zahipnotyzowane i przenikające mnie na wskroś.

Poczułem coś na swojej klatce piersiowej. Spojrzałem w dół. Dotknęła mnie. Pierwszy raz od długiego czasu. Jej drobna, w porównaniu z moją, ręka spoczywała spokojnie na moim torsie. Dziewczyna przymknęła oczy, chowając zieleń za ciemnymi rzęsami. Skupiła się.

- Zejdź.

Uniosłem się lekko do góry, po czym zostałem gwałtownie odepchnięty w tył. Nie tylko zrzuciła mnie z siebie samej, ale i z łóżka. Zakołysałem się, próbując złapać równowagę, gdy omal nie uderzyłem plecami w ścianę apartamentu. Spojrzałem na nią, marszcząc brwi. Niko podniosła się i zaczęła wkładać buty.

- Idź do siebie, ja zaraz dołączę. - mruknęła jak gdyby nigdy nic. Zwykle, gdy się do niej zbliżałem, wpadała w furię, a teraz?

Ruszyłem do drzwi. Spoważniałem, gdy tylko znalazłem się na korytarzu. Z mojego pokoju dochodziły odgłosy rozmowy.

Ne, co on sobie wyobrażał? Czego on ode mnie chciał? Co ja mu zrobiłam?

Uderzyłam pięściami w łóżko. Miałam ochotę rozwalić jakąś ścianę, ale wtedy zwróciłabym uwagę domowników. Opadłam bezwładnie na łóżko. Przymknęłam oczy. Byłam kunoichi, do cholery. Profesjonalistką. Nie mogłam radzić sobie z wojownikami i mordercami, skoro uginałam się pod własnym partnerem. Jeśli można go tak było nazwać.

Jeśli myślał, że będzie się mną tak bawił, to się grubo mylił.

Sięgnęłam po kartkę z moim 'projektem'. Podeszłam do lustra, poprawiając rozczochrane włosy. Naburmuszyłam się. Wróciłam do łóżka, gdzie leżały 'resztki' po leczeniu mojej nogi. Podniosłam je i wyrzuciłam.

Nie ważne, ile razy mi pomagał. On się o mnie nie martwił. Robił to na pokaz lub z obowiązku. Ewentualnie, by mnie zdenerwować. Mieliśmy wspólne mieszkanie i misje, to wszystko. Nic nas nie łączyło.

Ne, Niko. Nie daj mu się.

Zerknęłam na swoją nogę. Westchnęłam, zaciskając pięści.

Powtórzyłem Shikamaru i Temari ważniejsze punkty mojej rozmowy z jednym z urzędników wioski. Niko, która weszła kilka minut potem, opowiedziała w szczegółach jej rozmowę z kobietą z baru. Jednak nic nie składało się w spójną całość.

- Okazało się, że Teva został otruty dość potężną dawką trucizny. - mruknęła blondynka, relacjonując ich śledztwo. - Rozmawialiśmy z dwoma lekarzami, jeden z nich leczył wątrobę Shizuki w zamian za pożyczone pieniądze.

- Hm... - Shikamaru dopisał ich informacje do wykresu. - To może się nam przydać, dzięki.

Niko wystawiła język w moją stronę. Przewróciłem oczami.

Wszyscy byli niesamowicie skupieni. Ich oczy wędrowały od nazwiska do nazwiska, szukając jakiś poszlak. Nagle rozległo się śmiałe pukanie do drzwi.

- Proszę. - odezwała się blondynka. Do pomieszczenia weszła Aryane. Nie widziałem jej od rana, więc przywitała się grzecznie i stanęła obok łóżka, na którym prowadziliśmy dyskusję.

- Jakieś postępy? - zapytała z nadzieją.

- Niewielkie. - westchnął Nara. Ciężko mu było się przyznać do porażki. Znałem to uczucie. - Myślę, że robimy to zbyt... chaotycznie. - tu zwrócił się do mnie i reszty. - Nie powinniśmy pytać ‘czy coś wiesz’ tylko ‘co wiesz o...’. Na przykład, zacznijmy od Tevy.

- Aah? - zainteresowała się Shizuka, pochylając nad dziwnym, jak dla mnie, planem.

- Czego jeszcze nam nie powiedziałaś? Może coś pominęłaś?

- Nie sadzę. Powiedziałam tyle, ile wiem.

- Czemu mógł zginąć? - ciągnął Nara, błądząc wzrokiem po twarzach innych shinobi, potem po ścianach i suficie - Miał inne przestępstwa na koncie? Był sławny? Miał wrogów? Przyjaciół? Przyznał się do winy?

- Hai. – przerwała mu kobieta.

- Że co?!

- Tak, przyznał się. - pokiwała głową Aryane, nieświadoma wagi sytuacji. Oparłem się o drewniane oparcie łóżka. Robiło się głośno.

- Teraz nam to mówisz?! - krzyknęła Temari, unosząc się lekko. Zapomniała o szacunku wobec starszych, obcych, daimyo i pracodawców jednocześnie. Pobiła mój rekord. Dziewczyna zamrugała oczami, widocznie zaskoczona swoją reakcją, po czym wróciła do swojej poprzedniej pozycji. - Co nam to daje? - zapytała niewinnie. Shikamaru złapał się za głowę, wpatrując w mizerny wykres Niko.

- Jeśli został zabity po tym, jak się przyznał, to może... - zamyślił się. - Może tego właśnie chciał morderca uniknąć. - spojrzeliśmy na siebie z Niko, po czym pokiwaliśmy głowami. To miało sens. - Kto nie chciałby, by Teva się przyznał, lub powiedział coś więcej...?

- Jego wspólnik? - mruknęła zielonooka.

- Dokładnie. - pochwalił ją Shikamaru, chwytając ołówek i dopisując obok Tevy: ‘+ Wspólnik ?’.

- Jesteście niesamowici. - uśmiechnęła się córka daimyo. - Głodni?