16 września 2014

Rozdział LXXXIX - "Katharsis"



Nakłaniam do zapoznania się z dość ważnym postem na podstronie

AKRYLOVE


Długość oczekiwania na notkę powinna rosnąć wprost-proporcjonalnie do jej jakości, nie? Zgadzam się, tak powinno być. Szkoda, że u mnie to nie działa. Rozdział powstawał na przestrzeni 3 miesięcy, na kartkach, kolanach, laptopach i za granicą, także nie tylko jest nieprzemyślany i kiepski, ale też mogą się w nim zdarzać błędy.
A, i jest krótki, by oszczędzić wam katorgi. Wycięłam kilka fragmentów, które pisałam godzinami, bo gdy przeczytałam je następnego dnia, miałam wielkie "WTF" na twarzy. Nie bijcie mnie za tytuł. Rozdział jest tak beznadziejny, że omal nie nazwałam go "Miłość", by dopełnić obrazu. Jeśli Was to pocieszy, to na Akrylov...ach (?) pojawiła się druga część historii Aggi.  A, i biorę udział w konkursie, może coś z tego wyjdzie! Jakby ktoś pytał, czemu notka teraz, czemu nagle wystrzeliłam i ją zredagowałam w kilka dni, gdy czekacie pół roku... Ten pan jest powodem.


                 Są takie chwile w życiu człowieka, gdy cały zgromadzony w środku stres, złość i zmęczenie nagle uchodzą. W jednej chwili jest się w centrum huraganu, a w następnej – ma się wszystko gdzieś. Zupełnie, jakby jakaś obca siła wyjęła naszego ducha z obleganego problemami ciała i postawiła go obok, nienaruszonego.
                Tak się teraz czuję. Przez moment wydaje mi się, że widzę wszystko z boku, nic mnie nie dotyczy. Nie martwię się o to, jak sobie poradzę ani co powiem. Jedyna myśl, jaka kołacze mi się po głowie, brzmi:
                „Jak do tego, cholera, doszło?”
                Jeszcze miesiąc temu byłam zwykłą, szeregową kunoichi Konohy. Żyłam sobie spokojnie w cieniu mojego cudownego partnera i jeszcze cudowniejszego mentora. Wykonywałam swoje zadania, żyłam dostatnio z pensji shinobi. Widywałam się ze znajomymi, trenowałam, chodziłam na zakupy, dokarmiałam koty.
                Nagle jestem tu, po środku sali obrad Shinzobu, gromady najsilniejszych shinobi w wiosce. Nie chcę tu być. Wszyscy patrzą na mnie wyczekująco, jakbym niosła ze sobą wiadomość decydującą o ich życiu czy śmierci.
                W całym tym amoku zauważam, że krzesło Ryoushi’ego – a ostatnio Itachi’ego - stoi puste. Nie dziwi mnie to – jeszcze godzinę temu na własne oczy widziałam go w łóżku. Co dziwniejsze jednak, to to, że przy stole o kształcie podkowy nie ma również Anko.
                Zastanawiam się, czy zaspała i bardzo jej tej możliwości zazdroszczę.
                - I co? – pyta Hokage, zupełnie jakbyśmy dyskutowały o czymś zawzięcie przez godzinę, kontynuowały wątek. Tak naprawdę nie widziałyśmy się dwa dni, a ja właśnie wparowałam na salę obrad, spóźniona. Trochę.
                - Erm… - Zajmuje mi chwilę, by zrozumieć, że pyta o Itachi’ego. W sumie to dziwne, bo sama go leczy, kilka pięter niżej. Nawet idiota by się domyślił, że trzymanie go w zwykłym szpitalu spowodowałoby panikę i rozruchy. Uchihowie mają ten swój specyficzny urok. – Jego stan jest… stabilny. Chyba. – Drapię się po głowie. Nie wiem, czy mam usiąść, czy stać. Nic nie wiem.
                - Pytam o jego chęć do współpracy – warczy blondynka. Jej cera jest bledsza niż zwykle.
                To już jest trudniejsze pytanie. Powiedziałabym, że celem Itachi’ego nigdy nie była pomoc ANBU w powstrzymaniu Danzo, a heroiczna śmierć cierpiętnika z rąk własnego brata, ale sądzę, że nie wywołałoby to pozytywnego efektu. Zwłaszcza, że nie podzieliłam się tą informacją nieco wcześniej.
                Jej pytanie jednak sugeruje, że pokłada we mnie nadzieje. Że wszyscy sądzą, że brunet powiedział mi coś, czego im nie chciał. Możliwe, że nie odezwał się słowem do Hokage, która uratowała mu życie, a Ibiki’ego – specjalistę od przesłuchań i tortur, nie tylko fizycznych – zwyczajnie olał. To by do niego w sumie pasowało. A mi sprawiło radochę.
                Stoję jak wryta, szukając w umyśle czegoś, co może być przydatne, ale jednocześnie nie zrujnować komuś życia. Na przykład mi.
                Itachi trafił do izby szpitalnej w fatalnym stanie. Mimo że nie odniósł szczególnych ran, jego organizm był na skraju wytrzymałości. Pluł krwią, a jego ciało wiło się spazmatycznie w bólu, jakby walczył z niewidocznym dla oka, duszącym go przeciwnikiem. Natychmiast cofnęłam się w czasie do chwili, gdy byłam dzieckiem, a on leżał na kozetce w świątyni. Mama opatrywała mu rany, gdy tata kłócił się z wujkiem za ścianą.
                Ten widok ściskał mi żołądek aż do uczucia fizycznego bólu. Widziałam w swoim życiu wiele cierpienia. Po raz pierwszy jednak zastanawiałam się, czy śmierć nie byłaby lepsza.
                Byłam wykończona, ale błąkałam się po bazie, czekając na relacje lekarzy. Wolałam to niż pójście do Akane i stanięcie oko w oko z tym, co się stało. U Itachi’ego obstawiałam gruźlicę lub zapalenie płuc. Szybko wystawiono jednak inną, ponoć oczywistą diagnozę – mikroskopowe zapalenie naczyń. Uchiha musiał na to chorować od lat, a na pewno w momencie, gdy pomogłam sprowadzić go do wioski.
                Jak przez mgłę pamiętałam nasze pierwsze spotkanie. To, jak wstrzyknęłam mu Haisuchi myśląc, że to lekarstwo, a on jest miłym, starszym panem. Potem byłam pewna, że to trucizna, a on jest znienawidzonym nukeninem. Prawda była taka, że trucizna nie działała, a on był bohaterem.
                Świat był popieprzony.
                Nie wróciłam do domu. Miałam wrażenie, że jestem zbyt zmęczona, by spać. Poszłam do biblioteki i poczytałam więcej o jego schorzeniu, walcząc z własnym bólem głowy.
                Zapalenie to było zaburzeniem układu immunologicznego. Obejmowało naczynia krwionośne i powodowało ich obumieranie. W stanach zaawansowanych krwawiły płuca, a organizm, by się tą krwią nie udławić – wywoływał krwawy kaszel. Choroba oddziaływała też na nerki i inne dobrze ukrwione miejsca, na przykład twarz. W tym oczywiście oczy.
                Jego organizm walczył z chorobą. Nic dziwnego, że był tak blady i chudy.
                Zasmucił mnie fakt, że do tej pory nie znano przyczyny choroby, a tym samym lekarstwa. Życie pacjentów podtrzymywało się sztucznie – sterydami, immunosupresantami i antybiotykami.
                Gdy po południu wróciłam do bazy, wokół sali, na której leżał Itachi, kręciło się znacznie mniej personelu. Postanowiłam wykorzystać tę okazję na rozmowę. Po raz pierwszy w życiu – w miarę bezpieczną.
                A na pewno bezpieczniejszą, niż rozmowa z jego bratem.
                Byłam w sumie zawiedziona, gdy zastałam go nieprzytomnego. Szybko sprawdziłam, czy oddycha i odetchnęłam z ulgą, gdy dostrzegłam powolne unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej. Jak to w szpitalu – podłączyli do niego masę kabelków i urządzeń. Mimo to wyglądał blado. Nawet na tle śnieżnobiałej pościeli.
                Był wrakiem człowieka. Zupełnie nie przypominał maszyny do zabijania i żądnego potęgi wariata, którego grał na polu walki. Nie byłam w stanie uwierzyć, że to szczupłe ciało produkowało tyle energii, by jednym machnięciem palca jego dziwna technika zmiotła mnie z dachu na kilkadziesiąt metrów w głąb lasu.
                No dobra, może byłam. Już dawno wiedziałam, że nie można ufać pozorom. I jeśli były na tym świecie osoby, do których podstawowe prawa logiki i fizyki się nie odnosiły, to byli to na pewno Uchihowie.
                Nie miałam pojęcia, skąd wzięło się to dziwaczne kościane jutsu. Wiedziałam jednak, że ma ono związek z nowymi umiejętnościami Sasuke, o których poinformowała mnie Megumi. Jej mina musiała być niesamowita, gdy nie dostaliśmy misji, nie było nas na treningu, a gdy przyszła po nas do domu, zastała tylko spaleniznę.
                I to też mnie martwiło. Używanie takich silnych technik musiało mieć swój koszt i oddziaływać na ciało. Itachi był silnym shinobi, ale podczas walki, którą miał zamiar przegrać, połączonej z chorobą, której nie próbował leczyć…
                Nie wiem, kiedy zaczęłam tak się przejmować. Już dawno pogodziłam się z faktem, że nie chcę, aby umarł. Teraz nagle coś zaczęło zagrażać zaledwie jego zdrowiu i ponownie nie byłam obojętna. Mało powiedziane – bałam się.
                Tak, świat był na pewno popieprzony.
                Tym razem wróciłam do Akane. Zastałam puste mieszkanie, więc wzięłam prysznic i zjadłam coś na szybko. Wiedziałam, że Itachi przez jakiś czas nie będzie mógł jeść nic z zewnątrz, powstrzymałam się też przed wzięciem ze sobą herbaty.
                Gdy wróciłam, jego powieki były lekko uchylone. I albo miał w sobie stanowczo za dużo siły i nadal ukrywał wszelkie emocje, albo miał moją wizytę w absolutnie głębokim poważaniu. Po jego pustych, apatycznych oczach nie było widać żadnej zmiany z powodu mojej obecności.
                Usiadłam na krześle pod ścianą. Nie wiedziałam, gdzie posiać wzrok. W podziemnej sali nie było okien.
                Całą sobą czułam, że coś jest nie tak. Nie byłam sensorem, nie posiadałam kekkei genkai, ale nie byłam też ślepa na energie. Gdy byłam w pobliżu zrelaksowanego ninja, mogłam porównać jego chakrę do… jajka. Miała swój zwarty, stały kształt oraz coś na wzór centrum, w którym się kumulowała. Energia Itachi’ego, której zwykle nie czułam, bo była zbyt dobrze ukryta, teraz wirowała po całej sali. Był widocznie zbyt osłabiony lub zbyt otumaniony, by ją kontrolować. Przypominała roztrzepaną jajecznicę, którą ktoś bez celu przerzucał po rozgrzanej patelni.
                Gdy jego słaba chakra szalała, on w kontraście się nie ruszał. I nic nie mówił.
                Mogłam w sumie spodziewać się ciszy. Itachi nie korzystał z daru mowy nawet, gdy władał nią bez bólu.
                Mimo to potrzebowałam się wytłumaczyć. Nikogo nie obchodziła moja motywacja ani uczucia, cały dzień dostawałam jedynie ochrzan. Nie wymagałam, by był po mojej stronie. Wystarczyło, że słuchał.
                - Nie żałuję tego, co zrobiłam – powiedziałam trochę za głośno. Przygryzłam wargę, nie podnosząc wzroku. Może wzięłam się za przepraszanie od złej strony. No cóż. Cała ja. – Wiem, że pokrzyżowałam twoje plany. Wiedz jednak, że nie zrobiłam tego z egoistycznych pobudek. Jesteś… potrzebny Sasuke. Po poznaniu prawdy świadomość, że cię zabił… zniszczyłaby go. – Uniosłam niepewnie wzrok. Czarne punkciki wpatrywały się we mnie z iskrzącą irytacją. Ciemna brew lekko drgnęła. Miałam nadzieję, że brzmiałam przekonująco. Nie kłamałam, a mimo to ciężko było mi wyrazić, co mam na myśli. – Wiem, że chciałeś, by się nie dowiedział, ale to też nie byłoby fair. W stosunku do niego jak i do mnie. Szczęście oparte na kłamstwie nie jest szczęściem. – Mogła to być straszna hipokryzja, biorąc pod uwagę, że sama przez dłuższy czas zatajałam prawdę przed młodszym Uchihą. Jednak miałam teraz okazję wszystko naprawić. I czułam, że odpowiedź… że sposób, jak to zrobić, jest tuż tuż. – Nawet, jeśli jesteś wściekły – nic już z tym nie zrobisz. Sasuke uwierzył mi i darował ci życie. Wykorzystaj je i pomóż Shiznobu odeprzeć atak Danzo, a obiecuję, że nie wetknę więcej nosa w twoje sprawy.
                Cisza, która mnie objęła, nie była wcale przytłaczająca. Wypełniona była myślami, owszem. Dyskusją, na którą było już za późno i która dotyczyła tego, co już było. Przeprosinami. Bo o to chodziło, prawda? O to w tym wszystkim chodziło. O stare błędy, nie tylko moje. Miałam wrażenie, że wiem, co robię. Wystarczyło, by Itachi też to zrozumiał i zaakceptował.
                Ale nawet leżąc nieruchomo w białej pościeli, z której wystawał jedynie jego blady, wychudzony tors i chorowicie biała twarz, wyglądał przytłaczająco i ponuro. Purpurowe sińce pod oczami nie gasiły dziwnego blasku w oczach, który dodawał barwy stoickiemu tonowi.
                - Jesteś… dzieckiem.
                Obelga, nawet wyszeptana z trudnością z ust konającego człowieka, była jak siarczysty policzek. Jak ostatnie pchnięcie. Cios, który zburzył tamę, o której istnieniu nie miałam pojęcia.
                Kolejna osoba, która wiedziała najlepiej. Która podstawiła się pod nóż, bo miała dość życia. Która nie wierzyła w kompetencje innych, więc wszystko zrobiła sama. Zupełnie jak brat.
                Miałam dość.
                - Tak, może i jestem dzieckiem – syknęłam, wstając powoli z krzesła. Podeszłam bliżej łóżka. Tak blisko, by nie unosić głosu, ale nie na tyle, by sądził, że próbuję nad nim górować. – Ale to dziecko cię przechytrzyło, Itachi. Sam podałeś mi prawdę i swoje zamiary jak na tacy. I nie zabiłeś mnie, mając tyle okazji. Nawet przy Sasuke. Dlaczego? – Dopiero teraz zorientowałam się, że nie wiem. A chciałam wiedzieć. Tak bardzo, bardzo, chciałam wiedzieć. – Sprawiłeś, że uwierzył, że zginęłam. – Mogłam sobie wyobrazić, jak Sasuke zareagował. Widziałam przecież rozpacz w jego spiętych mięśniach. Furię i rezygnację w jego oczach. Był zdruzgotany. Po co? Tylko dlatego, by jeszcze bardziej zmotywować go do walki? - Mogłeś mnie zabić i dokończyć swój plan bez przeszkód, ale jednak dopuściłeś… wolałeś, by dowiedział się, że jednak mnie nie zabił. Czemu?
                Tym razem odpowiedział od razu. Jakby wiedział, że o to zapytam.
                Paradoksalnie dopiero przez jego doświadczenie i refleks, nie przez jego słowa, poczułam się jak dziecko.
                - By łatwiej… ci wybaczył.
                Oh. A więc to tak?
                Parsknęłam śmiechem.
                - Gry psychologiczne, serio? Śmierć i życie, strata i powrót, wina i odkupienie? – Uniosłam brwi. Czułam, jakby wyleciało ze mnie powietrze. Powinnam była nadal zachować czujność, okazać należyty szacunek. Zmęczenie jednak odbijało się na mnie. Zbyt wiele razy rozmawialiśmy sam na sam. Miałam wrażenie, że się znamy, że mogę sobie pozwolić na więcej. - Jeszcze kilka dni temu sugerowałeś, bym uciekała gdzie pieprz rośnie. Teraz nagle stwierdziłeś, że Sasuke ma mi wybaczyć. Bo co? – Rozłożyłam ręce. Słowa wydostawały się ze mnie bez opamiętania. Wiedziałam, że bezwstydnie wykorzystuję jego niedyspozycję na wylanie swoich żali, ale nie obchodziło mnie to. - Bo to będzie dla niego lepsze? Bycie ze mną? – Odpowiedział mi tylko skupiony, zawzięty wzrok. – No to jesteśmy tacy sami, Itachi. Bo ja uznałam, że Sasuke będzie lepiej z bratem, z rodziną. I dlatego musisz żyć. Ty ocaliłeś mnie, ja ciebie. Jak za starych dobrych czasów. Jesteśmy kwita.
                W nagrodę za cytat jego własnych słów dostałam jedynie drgnięcie powieki.
                Uspokoiłam się. Wdech po wdechu. Przez chwilę wpatrywałam się w pracującą kroplówkę.
                Plum, plum, plum.
Za bardzo to wszystko przeżywałam. Byłam w centrum wydarzeń, a każdy traktował mnie jak popychadło i pionka w realizacji własnych celów. Mimo że na koniec i tak najważniejsze było dla mnie dobro Sasuke i raz za razem nawalałam, to ilość oczekiwań, zobowiązań i obietnic na mnie nakładanych jedynie rosła. Zupełnie, jakby ludzie dookoła nie mogli się nauczyć, że nie jestem odpowiednią do tego osobą.
Byłam zmęczona. Fizycznie i psychicznie.
Opadłam powoli na opuszczone wcześniej krzesło. Zerknęłam na swoje niedoszorowane dłonie i brudne buty. Głowa pulsowała mi od stłuczonej rany, a serce kołatało od rozmowy z pół-przytomnym byłym przestępcą. Typowe.
                - Wiem, że twój brat zasługuje na kogoś lepszego – westchnęłam. Nie wiedziałam już, czy mnie słuchał. Nie miałam nerwów na niego patrzeć bez wyrzutów sumienia, a nie mogłam powiedzieć tych rzeczy nikomu innemu bez ryzyka bycia wyśmianą. – Zanim go poznałam… byłam bardzo samotna. Bez niego nie mam gdzie pójść. Ty potrafiłeś go zostawić, ale ja… masz rację - ja nie byłabym w stanie. Jest mi bardzo, bardzo przykro. – Siedzieliśmy w ciszy, gdy po raz pierwszy nieponaglana mogłam zebrać myśli. Bawiłam się palcami, wydłubując brud zza paznokci. Cisza wydłużyła się z sekund do minut. – Wiem, co ci jest – mruknęłam w końcu, nie siląc się na współczucie. Wylądowałam w swoim życiu wystarczająco wiele razy w szpitalu, by wiedzieć, jak bardzo empatia się nie przydaje. Czułam też, że Itachi jest twardy i wyjdzie z tego cało. Prędzej czy później. – Jasne, że twój powrót do zdrowia nie potrwa dzień czy dwa. Ale nie możesz się poddać – warknęłam uparcie, patrząc na swoje splecione ręce. – Musisz walczyć w obronie wioski. ANBU na ciebie liczy.
                - Nie.
                Już nawet nie byłam zaskoczona. Westchnęłam głęboko, odchylając się w krześle i uderzając tyłem głowy o ścianę. Przez chwilę szukałam oparcia i siły w widoku bladego, niedawno malowanego sufitu.
                Nic.
                - A to czemu?
                - Jest… inny sposób.
                Na samą myśl cała sztywnieję. W sali panuje idealna cisza. Osiem par oczu drąży we mnie niecierpliwą dziurę.
                - Itachi stwierdził, że nie dożyje do walki z Danzo – oświadczam, siląc się na spokojny ton. W sumie już dawno powinnam była przewidzieć, że ktoś pokroju starszego Uchihy będzie miał plan „b”. Natychmiast po pomieszczeniu unoszą się szepty niedowierzania i ponaglenia o wyjaśnienie. Nie jestem zdziwiona ich szokiem – sama w to na początku nie uwierzyłam. I nadal nie wierzę, ale to nie o moje zdanie Hokage pyta, a o relację spotkania z Itachi’m. – Zasugerował też, że w naszym najlepszym interesie będzie, abym znalazła Sasuke, bo tylko on poza nim może użyć… Oka Shisui’ego. Cokolwiek to jest. – Wzruszam ramionami. Kilkoro członków rady patrzy po sobie. Brwi na czole Hokage spotykają się za to w jednym punkcie, a jej ciało nieruchomieje. To wyraźny znak, że ona wie, o co chodzi. Nabieram powietrza, przekazując ostatnią wiadomość i modląc się w duchu, by nie oznaczała tego, co chodzi mi po głowie. – Dodał też, że jeśli przekonamy go w miarę szybko, będzie mógł mu… oddać…. własne. – Nikt się nie rusza. Zero szoku. – Oczy – dodaję z naciskiem. Nikt z zebranych nadal nie okazuje obrzydzenia i zdziwienia, więc jasnym wnioskiem jest… - To jakaś metafora, prawda?
                Ibiki ignoruje moją niepewność, dosłownie machając na mnie ręką i zabierając głos.
                - Nie zgadzam się. Potrzebujemy Itachi’ego za wszelką cenę. Hokage-sama, jak stoją jego szanse?
                Marszczę brwi. Nie powiedziałam, że ja Itachi’ego nie potrzebuję. Powiedziałam tylko, że Itachi uważa, że umrze. I jeśli tak ma być, to zdanie Ibiki’ego na ten temat niewiele zmieni. Mógł torturować w swoim życiu wielu kryminalistów, ale chciałabym zobaczyć, jak by wyładował swoją irytację na śmierci.
                - Do tej pory nie oceniałam ich na mniej niż czterdzieści procent. – Blondynka drapie się po brodzie, odchylając się w krześle. – Ale skoro on sam mówi, że tak to widzi, to może coś jest na rzeczy.
                - Tak czy inaczej, nie możemy uniezależnić sukcesu misji od Sasuke Uchihy – mruczy w kącie Nara. Wiem, że nie jest wrogi chłopakowi, ma na uwadze jedynie dobro wioski. Jednak nie mogę pozwolić, by Ibiki dostał go w swoje ręce.
                - Ale jeśli stan Itachi’ego naprawdę się pogorszy, zostaniemy na lodzie. Znam Sasuke i wiem, że nie powinniśmy czekać z decyzją. – Robię krok do przodu, skupiając na sobie uwagę wszystkich zgromadzonych. Czuję na sobie palący wzrok kapitana Surotaiki, nawet jeśli nie zabrał głosu. – Każda godzina, w której ta sprawa nie jest wyjaśniona, sprawia niebezpieczeństwo.
                - Nie musisz nam o tym mówić, dziecko. Uchiha Sasuke już dawno powinien zostać okrzyknięty nuke-nin’em. Nie tylko zabił kilkoro naszych, chciał zabić ciebie, ale teraz dosłownie uciekł z wioski – wzdycha Akimichi. Siedzący obok Shikaku przytakuje mu posępnie.
                Znowu zaczynam się stresować. Nic nie idzie po mojej myśli. Ci ludzie nie są moimi wrogami. Chcą dobrze. Jednak przez zachowawcze postępowanie nie idą mi na rękę. A tym bardziej na rękę braciom Uchiha.
                - Uciekł – i ja też… – naciskam, choć na warknięcie Ibiki’ego zaczynam zastanawiać się, czy to dobry pomysł. – …ponieważ Itachi nas do tego sprowokował.
                - A mimo to go bronisz – syczy Ibiki niskim głosem. Zaciskam zęby. – Gdy on teraz odmawia współpracy.
                Muszę uważać na słowa. Dyskutuję z osobą, której płacą za torturowanie ludzi. Która lubi torturować ludzi. Zapewne ma dużą wprawę w rozpracowywaniu ludzkiej psychiki i słabości.
                Zabawne, ale mam wrażenie, że moje czułe punkty wszyscy znają i bez tego. Może dlatego czuję się, jakbym nie miała nic do stracenia.
                - Itachi nie chciał ryzykować walki w wiosce. Sasuke sprawiał dla niej jednak zagrożenie. Nie bylibyśmy w stanie go upilnować, wiec Itachi wziął całą odpowiedzialność na siebie. Nie widzisz tego? – warczę, zapominając o formach grzecznościowych. Mam wrażenie, że tłumaczę podstawy dzieciom. Widzę jednak, jak pokiereszowana, silna dłoń ułożona na stole zaciska się w pięść. – Stałam między walczącymi na śmierć i życie Uchihami i żyję. Wierzę, że jestem w stanie sprawić, by obaj byli po naszej stronie, a to maksymalnie zwiększy nasze szanse w walce z Danzo.
                - Serio sądzisz, że osiągniesz coś takiego? – wzdycha powątpiewająco Hokage, krzyżując ręce na piersi. – Z tego, co się orientuję, to nie przepadają za sobą.
                Ledwo powstrzymuję sardoniczny uśmieszek. Każde jej słowo ocieka sarkazmem i jest definicją niedopowiedzenia.
                Ma prawo być sceptyczna. Też bym kiedyś była. Znam jednak Sasuke lepiej niż ktokolwiek i spędziłam ostatnio z Itachi’m więcej czasu, niż ktokolwiek. Jeśli nie podołam zadaniu sama, mam jeszcze Akane, Kakashi’ego i Anko. Muszę wierzyć, że się uda, bo jeśli nie spróbuję, to nie uda się na pewno.
                Uspokajam głos i prostuję plecy, starając się brzmieć profesjonalnie.
                - Itachi powiedział, że nawet jeśli nie zginie, to straci wzrok przy kolejnej walce. Nie wiem, skąd to wie, ale to stawia nas w jednoznacznej sytuacji. Sasuke darował mu życie, więc zaczął rozumieć prawdę. Proszę o pozwolenie, alby go znaleźć i wyjaśnić tę sytuację do końca.
                - Protestuję. – Tym razem krzesło Ibiki’ego odsuwa się z piskiem. Głos mężczyzny jest gromki i zdecydowany. Jest prawdziwym przywódcą. – Młody Uchiha nie jest jednym z nas. Nie był szkolony, jest raptowny i nastawiony jedynie na własny cel. Wnioskuję o schwytanie go i postawienie przed sądem za utrudnianie pracy ANBU i Shinzobu.
                Sasuke? W więzieniu?
                Moje kroki ku zajmowanej przez Morino części stołu odbijają się echem po sali. Kątem oka widzę, że Shizune próbuje coś powiedzieć – zapewne nas uspokoić – ale nic sobie z tego nie robię. Morino jest wysokim, postawnym mężczyzną. Przełykam jednak ślinę i patrzę na niego wytrwale. Wiem, że to jego muszę przekonać. Którekolwiek z nas wygra – za nim będzie stała reszta.
                Wskazuję na odkryty tatuaż na moim nadgarstku. Wiem, że gdzieś w wiosce jest chłopak z takim samym. Nie pozwolę mu uciec drugi raz.
                - Tylko ja mogę znaleźć Sasuke i tylko ja mogę dogadać się z Itachi’m. – Kątep oka widzę, jak Tsunade na te słowa unosi brwi z zaskoczeniem. Bingo, nie chciał z nią rozmawiać. Sprawa jest więc dla mnie oczywista. Sasuke, nawet Itachi – jak każda bliska mi osoba – są dla mnie ważniejsi niż wioska. Nie mam zamiaru stać po stronie, której działań nie popieram. Mam swój rozum. – Albo pozwolicie mi z nim pogadać, albo stracicie też mnie. A gniew Sasuke na władze wioski za śmierć jego rodziny i powstrzymanie go od zemsty będzie na waszych barkach.
                Ibiki uśmiecha się kpiąco.
                - Skoro twój kochaś jest o krok od ataku na wioskę, to pewnie - sprowadź go, by uratował nas wszystkich, nieokiełznany i arogancki, zaledwie swoim talentem.
                - Nie mówię, że nie będzie sprawiał problemów. Jest jednak nadal shinobi Konohy i nie macie prawa karać go za walkę z missing-ninem i próbę powstrzymania domniemanego zamachu stanu.
                Akimichi i Nara przytakują mi w ciszy. Oni też to rozumieją. Bo jak inaczej Sasuke mógł odebrać to, co zastał w bazie Korzenia? Zobaczył masę zamaskowanych ludzi współpracujących z jego bratem.
                - Więc idź. – Ibiki macha ręką w stronę drzwi. – My w tym czasie pozbędziemy się drugiego Uchihy, którego pozyskanie kosztowało nas równie wiele zachodu, a okazał się być równie nieprzewidywalny i bezużyteczny. W dodatku wie zdecydowanie za dużo i okłamał nas wielokrotnie przy przesłuchaniach.
                Nie wierzę w to, co słyszę. Zabić Itachi’ego, w takim stanie? Wykorzystać jego słabość, po tym wszystkim, co zrobił dla wioski? Po latach szpiegowania, zabiciu swoich najbliższych, opuszczeniu Sasuke, szpiegowaniu Akatsuki… koniec? I to z powodu durnej polityki?
                Krew w moich żyłach zaczyna bulgotać. Przez chwilę widzę na czerwono.
                Mam wrażenie, że unoszę się nad przepaścią. Już dawno nie mam gruntu pod nogami. Każdy ciągnie mnie w innym kierunku i jeśli zdecyduję się na jedną stronę, to stracę coś innego i sama spadnę w dół.
                Nie mogę iść na kompromis. Nie walczę o pozycję, kasę czy honor, tylko o przyszłość.
                - Nikt się nikogo nie pozbędzie – warczy Hokage, zanim którekolwiek z nas jest w stanie powiedzieć kolejne słowo. – Itachi jest cenny nie tylko ze względu na Oko. Zrobię co w mojej mocy, by znowu stanął do walki. Wszelkie zamiany i kombinacje z oczami będą ostatecznością, na którą obie strony będą musiały się zgodzić – dodaje, gestykulując w powietrzu niewyraźnie, zupełnie jakby ta myśl mierziła i ją. Chirurga. – W tym czasie rolą Niko będzie zażegnanie naszego kryzysu w postaci nastoletniej rozczochranej burzy hormonalnej. Uchiha Sasuke nie przystąpi do ANBU ani nie będzie miał tu wstępu. Nie będzie jednak ścigany i będzie mógł wyjaśnić wszelkie kwestie dotyczące historii ze mną. Jakieś obiekcje?
                Niedokładnie ogolona szczęka Morino pracuje mocno. Z jego gardła nie wydostaje się jednak nawet pisk protestu. Z trudem powstrzymuję uśmieszek satysfakcji.
                - Wie pani o nowych umiejętnościach Sasuke, prawda? – pytam, zanim dyskusje rozgorzeją na nowo. Blondynka przytakuje od razu. Wolę mieć jasno postawioną sprawę.
                - Zgłoszono mi o incydencie z Ashikagą. Podobno robił coś podobnego, gdy ANBU wtargnęli do waszego mieszkania?
                - Nie. – Potrząsam głową. Zawartość mojego żołądka przewraca się na wspomnienie tego cierpienia, ale staram się nie dać tego po sobie poznać. – To było… coś innego. Megumi nie czuła bólu. Dopiero po niecałej dobie przypomniało jej się, co robiła, mówiła i widziała.
                - To musi być nowe jutsu związane z Sahringanem – przytakuje Shizune. – Itachi-san też takie posiada. Pytanie tylko, czy technika przestała działać przez upływ czasu, czy zużycie energii w ciele Sasuke-kuna. I czy użył go świadomie.
                Wzruszam ramionami na znak, że nie jestem tego w stanie stwierdzić. Niewymówione pytanie pozostaje jednak pomiędzy nami, wiszące w powietrzu. Czy jeśli Sasuke nauczył się kontrolować umysły ludzi, na których spojrzy, aby na pewno bezpiecznym rozwiązaniem jest wysyłanie mnie bez obstawy?
                I czy na pewno mogę stanąć z nim twarzą w twarz, po tym wszystkim? Na samą myśl boli mnie serce. Dopiero gdy stoję przed Shinzobu ze świadomością, że zaraz go zobaczę, nadchodzi ból. I strach. Nie mogę sobie pozwolić na płacz. Nie zasługuję na niego. Nie teraz.
Łzy są zarezerwowane dla osób, które są bezbronne. Które zostały wykorzystane i oszukane. Nie dla tych, którzy ranią.
                To ja zagrywam karty. Nic do tej pory nie poszło po mojej myśli, ale to nie znaczy, że się poddam.
                Pewne rzeczy są nieuniknione.

            Nie słyszałem kroków przez ulewę. Poczułem jej energię dopiero, gdy była dziesięć metrów ode mnie, gdzieś na posesji.
                Nie ruszyłem się, czekając na jej ruch. Przystawiłem papierosa do ust i wziąłem głęboki wdech, patrząc na tysiące rosnących i zanikających okręgów, jakie deszcz tworzył na kałużach za oknem.
                Miałem wystarczająco czasu do namysłu, a mimo to nie byłem pewien, co zrobić czy powiedzieć. Po raz pierwszy miałem wrażenie, że życie wymyka mi się spod kontroli i to na moje własne życzenie. Nie mogłem dłużej postępować pochopnie. Musiałem kontrolować emocje, zamiast dać się im ponieść. Jeśli nawet tego nie potrafiłem, co ze mnie był za shinobi?
                Jedna z desek w holu zaskrzypiała. Wypuściłem dym nosem.
                Jak mnie znalazła? Dlaczego przyszła sama? Zgłupiała zupełnie? Skoro nawet ja nie byłem w stanie stwierdzić, co zrobię, ona też nie mogła mieć pewności. A mimo to lekkomyślnie robiła, co tylko przyszło jej na myśl. Jak zawsze.
                Jej kroki ustały, a chakra zatrzymała się. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wiedziała, że wiem. Dzieliło nas kilka metrów i cienka drewniana ściana. Mogłem zaatakować i zakończyć to, ona mogła zrobić to samo.
                Chyba jednak żadne z nas nie miało takiego zamiaru.
Nawet nie próbowałem zrozumieć całej tej sytuacji z masakrą i historią klanu. Nie miała sensu i jeśli nawet była prawdziwa, to to wszystko działo się w przeszłości, nie miałem na to wpływu. Liczyło się to, co tu i teraz, moja zemsta. I jeśli nie było ku niej powodu, po prostu jej nie dokonałem. Wiedziałem, że prędzej czy później poznam wszystkie szczegóły.
Potem mogłem podjąć decyzję, kto jest winny i co zrobić z Itachi’m. Na razie musiałem załatwić sprawy z Niko.
                To, co zrobiła, było niedopuszczalne. Przez tak długi czas traktowała mnie jak dziecko niegodne prawdy, za moimi plecami spiskowała i spotykała się z osobą, której nienawidziłem najbardziej na świecie. Pozwoliła, bym wierzył, że mnie zdradziła i była zbyt słaba, by powstrzymać mnie przed zrobieniem jej krzywdy. Gdyby nie Anko i reszta, dawno by nie żyła.
                Nie ukrywałem, że miałem jej to za złe. Miała być zawsze bezpieczna pod moją opieką, a pierwsze co zrobiła, gdy jej zaufałem i puściłem wolno, to znalezienie osoby, która mogła zranić ją najbardziej i przed którą nie mogłem jej obronić.
                Mnie.
                Kolejny krok.
                Miałem życie Itachi’ego w garści i sam ten moment był najważniejszy. Miałem siłę, aby dokonać tego jeszcze raz. I kolejny, jeśli było trzeba. W tej chwili czułem się silniejszy, niż kiedykolwiek. I to ja decydowałem, po raz pierwszy zupełnie samodzielnie, co z tą mocą zrobić.
Z pomocą Niko przejrzałem trochę na oczy, ale komu tak naprawdę służyła? Mi, wiosce czy Itachi’emu? Została tu wysłana, czy przyszła na własne życzenie? I od kiedy była dla mnie wieczną zagadką?
Przechyliłem głowę, wsłuchując się w pierwszy krok kunoichi w opustoszałym pokoju. Szyba zaparowała od mojego oddechu. W szkle przez moment widziałem fragment swojej twarzy i jej zaciśniętą pięść.
                Nadal, mimo tych oczu, nie widziałem wszystkiego. Zaraz mogło się to zmienić. Mogłem zmienić też sposób myślenia Niko. Nie mogłem być pewien, że nie nakarmiono jej kłamstwami, by zwrócić ją przeciwko mnie.
                Tak, jak mówił Itachi - by przeżyć, trzymaliśmy się tego, w co wierzyliśmy i rozumieliśmy. Ale nasza „rzeczywistość” mogła być iluzją. Zwłaszcza jej rzeczywistość.
                - Musimy porozmawiać – usłyszałem za swoimi plecami. Westchnąłem, strzepując popiół z papierosa. Czułem na sobie jej badający, zaniepokojony wzrok. Nie widziałem jej od długiego czasu. A przynajmniej w tak codziennej sytuacji, jaką była cywilizowana rozmowa. Poza polem bitwy, w którą się wtrącała.
                 Co ciekawe – zawahałem się przed odwróceniem. Ostatni raz, gdy byliśmy sami, omal jej nie zabiłem. Wielokrotnie potem przed oczami miałem jej przerażoną twarz. Wściekłość już ostygła, zwłaszcza po szoku, jaki zafundował mi Itachi swoim kłamstwem na temat jej śmierci. Nadal jednak wiedziałem, że nie mogę jej ufać. Od dawna nie była tą Niko, którą znałem.
                Zastanawiałem się, czy odbiło się to na jej twarzy. Czy moja nienawiść zniekształciła ją już w coś obcego i dziwnego, a wraz z ostatnimi wydarzeniami „moja” Niko zniknęła na zawsze.
                - Owszem – westchnąłem, zwracając się w jej stronę. Stała prosto w ciemnym pokoju, z rękoma ułożonymi wzdłuż tułowia. Nie wydawała się ranna czy przestraszona. Nie drżała i nie zaciskała pieści, a mimo to nie patrzyła na moją twarz. Jej wzrok był utkwiony w podłodze obok moich butów, skupiony i czujny. Nie była to skrucha czy brak zainteresowania – mogła w ten sposób zobaczyć mój ruch, gdybym chciał ją zaatakować.
                Jej nierówna, zapuszczona grzywka opadała jej na oczy. Wyglądała przez nią jak znudzony kuc. Jedynie sekundę zastanawiałem się, jaki ma w tym cel. Nie chciała mnie zobaczyć?
                Hn. No tak. Megumi musiała obudzić się z transu i wygadać się na temat moich umiejętności. Nie zastanawiałem się nad nimi, nie rozumiałem ich i nie opanowałem, przez co nawet nie użyłem ich w walce z Itachi’m, a mimo to słowo o nich już otoczyło wioskę.
                Cisza rozciągała się między nami, a ja miałem czas, by zaciągnąć się po raz kolejny i obejrzeć ją dokładniej mimo półmroku. Nie zmieniła się wiele. Jej włosy były bardziej potargane niż zazwyczaj i splecione w mocny warkocz wiszący za jej plecami. Miała na sobie sweter, którego wcześniej nie widziałem, zdecydowanie stary i znoszony, o nieokreślonej barwie i chyba za duży. Jej twarz nie była zabrudzona krwią i spięta zmęczeniem jak ostatnio. Było w niej jednak coś, co zatrzymało potok moich myśli i dym w moich płucach.
                Wydawała się... silniejsza. Jej rysy miały stanowczy wyraz, jakby w ciągu dwóch tygodni nagle przybyło jej lat. W jej postawie było widać wszystkie trudności i brzemiona, które nosiła.
Dopiero teraz zacząłem zdawać sobie sprawę z tego, co znaczyła jej obecność tu. I nie tylko tu – również na polu bitwy i u boku dowódców ANBU. Jej rola była większa, niż się spodziewałem. Miała nowe obowiązki. Kłamała i kluczyła, by sobie z nimi poradzić, nie mając pomocy. Była młoda, pewnie młodsza niż ja, a stała po środku chaosu, który pomogła stworzyć.
                Gdzieś głęboko we mnie pojawiło się coś nowego. Zapytany znienacka powiedziałbym już dawno, że to tam było. Może nawet bym nie skłamał. Może jednak dopiero teraz zdałem sobie sprawę ze znaczenia tego słowa.
                Szacunek. Rozrósł się w mojej piersi zaskakująco naturalnie, wraz z poczuciem, że stoi przede mną osoba trochę obca, nieprzewidywalna. Nie była już ode mnie zależna, wiedziałem tez, że nie mogę jej poskromić. Teraz była enigmą – nie wiedziałem już, co siedzi w jej głowie, co przeszła i co zaraz zrobi. Po raz kolejny byliśmy osobno, i ze zdziwieniem musiałem stwierdzić, że nie byłem tym rozwścieczony.
                Byłem podekscytowany. Po raz kolejny nadszedł czas sporu między nami, testowania sił. Moją Niko po raz kolejny trzeba było oswoić i przeciągnąć na swoją stronę.
                Ogień w moich żyłach był w tym momencie w połowie pasją, w połowie podenerwowaniem. Wiedziałem, że następne słowa i czyny mogą być decydujące, a Niko – okiełznana czy nie – jest słabsza, niż sądzi. Chaos mógł ja pochłonąć w każdej chwili. Los uwielbiał kozły ofiarne, a ona zawsze miała pecha – jeden fałszywy krok i mogła zapłacić cenę za błędy moje i jej zwierzchników.
Niedawno byłem pewien, że to zrobiła i nie mogłem pozwolić, bym czul się tak ponownie. Musiałem mieć ją na oku. Rozłąka nie była opcją.
                - Przyszłaś tu sama? - spytałem, nie spuszczając z niej wzroku. Nie wiedziałem, ile takich chwil będzie nam jeszcze danych i mimo niesprzyjających okoliczności zapalczywie chłonąłem jej obecność całym sobą. Była jak powiew świeżego, ostrego powietrza na mojej twarzy, gdy reszta świata od dawna wydawała mi się zastała i zatruta.
                - Nie. Na zewnątrz są dwie jednostki ANBU.
                Wyciszyłem swoja chakrę do maksimum, wyczulając się na energie dookoła. Nic.
                - Jakoś nie czuję tych twoich jednostek – zadrwiłem, dopalając papierosa z lekkim uśmiechem. Zielone oczy Niko powiodły za ruchem mojej reki, nie unosząc się wyżej niż poziom moich warg. Przez moment wydawała się mnie nie słyszeć. Dopiero po chwili westchnęła, wzruszając jednym ramieniem.
                - Nie musisz ich czuć, by tu byli.
                To była prawda. Wątpiłem szczerze, by Niko była na tyle głupia, by przyjść tu bez obstawy. Nie z powodu lęku – ani w jej glosie, ani postawie nie było po nim śladu, mimo tego wszystkiego, co jej kiedyś zrobiłem. A jednak byli tu inni ludzie, a ona nie patrzyła w moje oczy. Wiec nie tyle bała się, że zrobię coś złego, co spodziewała się tego po mnie.
                Zmrużyłem oczy. W jakiś sposób nie podobało mi się to.
                - Po co tu przyszłaś? - mruknąłem, podchodząc bliżej parapetu i gasząc na nim papierosa.
                Odpowiedź nie była natychmiastowa. Co było dziwne, bo powinna była spodziewać się takiego pytania. Musiała mieć jakiś cel, nie przyszła tu, by rzucić mi się z ramiona.
                - Dać ci szansę. - Uniosłem brew. Stała nadal nieruchomo, ponownie pilnując moich butów. - Mam propozycje z siedziby Shinzobu, prosto od Hokage – dodała, zanim zdążyłem otworzyć usta.
                Nie wiedziałem, czym jest to cale Shinzobu, ale domyślałem się, że to jakaś odnoga ANBU, w której teraz służyła. Hokage była odpowiednią osobą do negocjacji. Żadnemu z jej ciapowatych podwładnych nie uwierzyłbym na słowo nawet w najtrudniejszym przypadku.
                Nie musiałem się na nic godzić. Nawet byłem ciekawy, co by zrobili, gdybym odmówił współpracy. Już sam fakt, że nie gniłem wiezieniu, a miałem zacząć pertraktacje, pokazywał, że nie mieli z góry złych zamiarów. Lub bali się stracić więcej ludzi.
                Jedno z niewielu pytań, jakie pozostawały, to...
                - Jak mnie znalazłaś? - Doskonale ukrywałem swoją chakrę. W okolicy była masa budynków i nigdzie w wiosce nie zostawiłem śladu swojej obecności. Wszędzie były porozstawiane pułapki na ludzi zapuszczających się zbyt głęboko w rejon należący do klanu. Żadna z nich nie została uruchomiona, a Niko wyglądała, jakby nie szukała mnie długo.
                Zaskoczyła mnie, krótkimi, energicznymi ruchami podwijając luźny rękaw swetra. Na jej lewym przedramieniu, po wewnętrznej stronie, widniał bliźniaczy do mojego, czarny symbol. Zmarszczyłem brwi, gdy skupiła w sobie niewielką ilość chary, a mój zasłonięty kurtką tatuaż zaczął lekko mrowić.
                - Pieczęć lokalizująca – wyjaśniła sucho. Zacisnąłem zęby. To wiele wyjaśniało. Nie tylko jej wizytę dzisiaj, ale to, że przeszkodziła mi i Itachi’emu poza wioską. Przypuszczałem też, że miała ją jako jedyna. Inaczej nie wysłano by jej, a kogoś bardziej... bezstronnego. Silniejszego. - Jeśli zgodzisz się na nasze warunki, usunę ją. Tę na twoim języku też.
                A właśnie. Od długiego czasu nie miałem styczności z ludźmi. Zapomniałem, że dziwne jutsu uniemożliwiało mi rozmowę o bracie i wszystkim, czego się dowiedziałem. Widocznie nie działała w obecności Itachi’ego, ale mogła znacznie utrudniać zadawanie pytań Niko.
                - Słucham – westchnąłem, krzyżując ręce na piersi. Czujny wzrok Niko ponownie uniósł się ponad podłogę, tym razem spoczywając na moim torsie i pilnując moich dłoni. Kunoichi przełknęła, przez chwilę szukając słów, po czym przymknęła oczy. Jej ręka w zamyśleniu przemknęła do jej szyi.
                 - Po pierwsze musisz obiecać, że nikomu nie powiesz o tym, co zaszło. Prawda o Itach’m musi pozostać tajemnicą dopóki Hokage nie zdecyduje inaczej – zaczęła, kopiując moja postawę. - Ponadto musisz poddać się władzy ANBU i nie szukać Itachi’ego na własną rękę. Spotkacie się w swoim czasie. O ile udzielisz nam pomocy w walce z poważnym wrogiem wioski.
                 Nie brzmiało to najgorzej. Zauważyłem jednak widoczne pominiecie kwestii naszych relacji. I jakichkolwiek zysków dla mnie.
                 - Co z tego będę miał?
                 - Odpowiemy na wszystkie twoje pytania... - zaczęła od razu, widocznie spodziewając się tego problemu. - Prędzej czy później zobaczysz Itachi’ego – dodała po chwili już z mniejszą pewnością w glosie. Zmarszczyłem brwi. To znaczyło, że nad nim też mieli kontrolę. Inaczej nie byłoby pewności, że nie skontaktujemy się bez ich zgody, jak ostatnio. Na jej twarz wpłynął drwiący uśmieszek. - No i nie zgnijesz w lochu za podpalenie budynku, atak i zabicie ANBU oraz ucieczkę z wioski.
                 Hn. Były to sensowne warunki. Szczerze to nie spodziewałem się niczego więcej. Wiedziałem jednak, że z mojej strony na tym się to nie skończy, miałem pewne obiekcje co do sposobu, w jaki Hokage i jej ludzie - zwłaszcza ten typ od tortur - załatwiali pewne sprawy... ale nie było sensu o tym teraz wspominać.
                 - Zgadzam się. Zdejmij pieczęcie.
                 Głowa Niko podskoczyła do góry, a jej oczy zdradzały dezorientację. Nie spodziewała się, że zgodzę się tak szybko. Jaki jednak miałem wybór? Mogłem gnić w tej zapuszczonej chacie do końca swoich dni, bez szans na zarobek i bez Niko, albo choć przez moment robić dobrą minę do zlej gry i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.
                 Gdy nasze spojrzenia spotkały się, kunoichi zrozumiała swój błąd i opuściła wzrok z powrotem do moich butów. Nadal mi nie ufała. Raczej nie szybko miało się to zmienić.
                 - Nie potrafię. Zajmą się tym w bazie – przyznała niechętnie, zerkając też na własny tatuaż.
                 - To mnie do niej zabierz – warknąłem, przewracając oczami. Nie mogłem tak dalej funkcjonować. Niko miała mnie jak na uwięzi, a ja nawet nie mogłem otworzyć ust z zamiarem zapytania o cokolwiek związanego z Itachi’m. Byłem ograniczony do niezaznaczających odpowiedzi i przytaknięć. Nawet jeśli chciałbym negocjować, nie miałem ku temu środków.
                Nawet nie zacząłem się zastanawiać o co spytać. Te informacje były dla mnie tak abstrakcyjną kategorią, że automatycznie się od nich odcinałem.
                 - Później. - Dziewczyna mruknęła z nowym zdecydowaniem w glosie. - Najpierw musisz spełnić jeden najważniejszy warunek. Mój.
                 Nie spodobał mi się jej ton. Był zbyt chłodny. Obcy. Kim ona była, że stawiała mi warunki? Mógłbym ją zabić w każdym momencie.
                 Zmrużyłem oczy, oglądając jej sylwetkę od góry do dołu. Była o wiele bardziej realna i namacalna niż wymądrzająca się Niko z moich snów. Nie miałem już też wątpliwości, że nie jest projekcją mojego brata.
                 Mimo to nie mogłem powstrzymać chęci, aby się... upewnić.
                 Ale nie teraz.
                 - Nie miałem negocjować z tobą, a z Hokage. Zabierz mnie do niej.
                 Jej brwi drgnęły, a jej twarz przybrała wyraz zawodu. Nie ukrywała wściekłości i niechęci do mnie. Kiedy walczyliśmy w naszym mieszkaniu, wyglądała zupełnie inaczej. Próbowała mnie ubłagać, uspokoić. Bała się o swoje życie i ufała, że może do mnie trafić.
                 Tym razem wyglądała, jakby o ona była górą. I debatowała sama ze sobą, czy wyciągnąć rękę w moim kierunku, mimo że jestem skazany na jej potępienie.
                 - Nie zaprowadzę cię do najtajniejszej kryjówki władz Konohy na piękne oczy – prychnęła jak do małego dziecka. Zacisnąłem zęby. Nie to mi przypadkiem przed chwilą obiecała? Zgodziłem się na jej durne warunki. Czego jeszcze ode mnie chciała? - Muszę mieć pewność, że mogę ci zaufać. - Uniosła wzrok w geście odwagi i buntu, ale tylko na wysokość moich warg. Poczułem w nich lekkie mrowienie. Natychmiast otworzyłem usta, by zaprotestować, ale dziewczyna uniosła rękę, uciszając mnie. Co dziwne – zadziałało. W jej ruchach była nieznana mi dotąd pewność i chłód, jakby przejęła talent do dowodzenia od samego przebywania z władzami. - Bez mojej zgody nie postawisz tam nogi. Nie jesteś na pozycji, w której możesz czegokolwiek ode mnie żądać. To ja wyciągam ku tobie dłoń. Gdyby nie moja inicjatywa, nikt w Shinzobu nie chciałby mieć z tobą nic wspólnego.
                 Tak właśnie myślałem. Jeśli jej poprzednie słowa były prawdą, to właśnie starszyzna wioski skazała mój klan na zagładę z rąk Itachi’ego. Mieli moją rodzinę za zdrajców, a na pewno za przeklęty, niebezpieczny klan. Nikt przez tyle czasu nawet nie próbował wytłumaczyć mi tej sytuacji, a gdy sam – przypadkowo - odkryłem, co się dzieje, mieli do mnie jedynie pretensje.
                 Mówiła o nich, jakby naprawdę bała się o ich bezpieczeństwo. Kto był dla niej aż tak ważny, że musiała ich przede mną bronić? Brała mnie tam na własną prośbę i rachunek, ale nie zachowywała się, jakby to było zgodne z jej chęciami. Miałem wrażenie, że nie stawia na szali ich czy swojego życia, a honor. To było do niej niepodobne. Stara Niko nie przejmowała się zasadami i łamała prawo, gdy było jej wygodnie. Była gotowa złamać je dla mnie z jeszcze większą chęcią. Zawsze reagowała nerwowo, gdy ktoś dawał jej odpowiedzialną rolę.
To, co teraz robiła, było chyba najbardziej niebezpieczną i ważną rolą w jej życiu.
                 - To po co mnie tam ciągniesz?
                 - Bo zginiesz bez tego. Nie rozumiesz? - westchnęła, rozkładając ręce. Jej głos przez moment zaskrzeczał wysoko, jakby jego właścicielka nie miała już siły rozmawiać o rzeczach idiotycznie oczywistych. - W oczach wioski jesteś skończony, jednocześnie będąc wrogiem ludzi, o których istnieniu nie masz pojęcia. Masz szansę się odkupić. Lub stoczyć, jeśli wolisz. - Machnęła ręką, udając, że jej to nie obchodzi. Ja jednak wiedziałem, że to nieprawda. Jej głos drżał, jakby stąpała nim po cienkiej linii i każde złe słowo znaczyłoby, że spadnie w przepaść.
                 Albo zrzuci w nią mnie.
                 Westchnąłem, opierając się o spróchniałą ścianę.
                 - Słucham.
                 Widziałem dokładnie, jak przełyka. Jej pięści zacisnęły się i rozluźniły. Nieśmiało spojrzała mi w oczy, jakby na potwierdzenie, że ten jeden ostatni raz mi ufa i chce dla mnie dobrze.
                 Nie było to mądre posuniecie, rzecz jasna, ale mogłem usprawiedliwić ją tym, że nawet mój podstawowy Sharingan nie był aktywny.
                 - Biorę za ciebie pełną odpowiedzialność – powiedziała powoli, ważąc każde słowo jakby mówiła je z pamięci. Uniosłem brew. Tak, brała. I co z tego? - Muszę mieć pewność, że nie zrobisz niczego głupiego. Że nie wyjdę na idiotkę próbując ci pomoc. - Chciała nałożyć kolejną pieczęć? Taką, która sprawiałaby, że będę jej posłuszny? Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że one istnieją. Nie mogłem się na to zgodzić. - Jesteś wolnym człowiekiem i zrobisz, co chcesz. Zawsze tak robisz. Ale ja już nie mogę, Sasuke. - Jej głos był napięty i mimowolnie sam zacisnąłem palce na rękawie kurtki. Jeśli nie chodziło o pieczęć, to o co? Rozumiałem, że wiąże swoje życie ze służbą, a ja mam jej w tym nie przeszkadzać. Po co były te podchody? - Musisz mi udowodnić, że mogę ci zaufać, ten ostatni raz. Że mnie znowu nie skrzywdzisz – ostatnie słowo było niemal wyjąkane. Jej obraz w moich oczach zmieniał się z każdym słowem. W jednej chwili była wymagającym dyplomatą, w innej – karcącą mnie partnerką, teraz wyglądała jak zawstydzone dziecko. O co bała się poprosić? Co takiego sobie postanowiła, że po jej postawie widać było, że nawet ona nie wierzy, że to dostanie? Karę dla mnie? Obietnicę? Może chciała, bym ją uroczyście przeprosił? Chyba nie mogło być nic gorszego.
                 - Czego chcesz? - warknąłem, unosząc wzrok na sufit. Natychmiast go opuściłem, gdy usłyszałem kroki w swoim kierunku. Wstrzymałem oddech. Niko zbliżyła się powoli, stając około dwóch metrów przede mną. Jej zielone oczy błysnęły w słabym świetle padającym przez okno, nieustawienie wywiercając dziurę w moich własnych - analizując, pilnując.
                 - Masz spojrzeć mi w oczy i powiedzieć, że mnie kochasz.
                 Przez moment miałem wrażenie, że się przesłyszałem.
                 - Co?
                 Jej wzrok był nieustępliwy. Mówiła poważnie.
                 Rozumiałem jej tok myślenia. Te słowa, to... wyznanie.... zawierało wszystko to, czego się balem i jeszcze więcej. Nie miałem zamiaru ich wypowiedzieć, a mimo to zaschło mi w gardle.
                 A jakbym powiedział? Byłoby to kłamstwo? Gdy byłem o krok od zabicia jej w mieszkaniu w istocie powiedziałem… to. Jednak byłem wściekły, nie panowałem nad sobą. Byłem gotów powiedzieć największa bzdurę, byleby ją zranić. I nawet wtedy było to w czasie przeszłym. Byłem pewien, że cokolwiek między nami było, już nigdy nie wróci. Nie chciało mi się zastanawiać nad tym, co czuję, bo właśnie przestawałem.
                 Teraz jednak nie byłem tego taki pewien.
                 Gdy tak stała, odważnie, patrząc prosto w moje oczy, które w ułamku sekundy były gotowe zadać jej ogromny ból i nerwowo przygryzała wargę, zacząłem się zastanawiać.
                 Nie wiedziałem, czym była miłość. Kochałem garść ludzi w swoim życiu, bardzo dawno, i jedna z nich zamordowała resztę. Nie szukałem tego uczucia, nie czekałem na nie. Nie chciałem go. Nie rozumiałem.
                 Miłość oznaczała cierpienie, prędzej czy później. Niko była tego doskonałym przykładem. Cierpiałem przez nią, nawet jeśli nie chciałem tego przyznać. Zdradziła mnie i zostawiła, i bolało to jak cholera, nawet zanim przyznałem przed samym sobą, że ją kocham. Tak wielką władze miała nad moim życiem.
                 Nie wiem, czy to, co czułem, to było właśnie to. A nawet jeśli – nie miałem zamiaru zniżyć się do jej poziomu i powiedzieć tego na głos. Taka wiedza dałaby jej zbyt dużą siłę. Jeszcze większą władzę.
                 - Skąd pewność, że nie skłamię? - spytałem, starając się brzmieć powściągliwie. Jednak coś ciężkiego wisiało w powietrzu. Czułem, że brakuje mi tlenu, a od upartego zielonego wzroku serce przyspiesza.
                 - Nie pamiętam, byś kiedyś skłamał – odparła twardo. Z takiej odległości czułem jej delikatną, chłodną chakrę tlącą się pod jej skórą. Czułem namiastkę kojącego zapachu i widziałem puls na odkrytym fragmencie jej szyi. - Naprawdę splamiłbyś się podstępem tego stopnia? - Przechyliła głowę na bok, testując mnie. Doskonale wiedziała, że tego nie powiem. - Za dobrze cię znam, Sasuke.
                 - Chyba nie, skoro oczekujesz takich rzeczy – prychnąłem, ignorując dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele, kiedy po raz kolejny usłyszałem moje imię wypowiedziane tak znajomym, delikatnym głosem.
                 - Nie wybuchnąłeś śmiechem na moja prośbę – zauważyła, nie wycofując się. - Nie powiedziałeś „nie”. Jak mam to odebrać?
                 Że teraz dopiero rozumiałem, że każdy kolejny dzień bez niej miał być torturą. Że potrzebowałem jej uśmiechu, jej dotyku, jej durnych słów. Jej obecności u mojego boku. Durnych, dziecinnych żartów. Że kiedy się śmiała, ja też czułem jej radość, a gdy cierpiała, zaciskał mi się żołądek, a serce stawało. Zupełnie jakby żyło ono poza moim ciałem – widziałem jej zdecydowany chód i był to jego marsz, a w jej rękach było moje życie. Byłem gotów zrobić dla niej wszystko. Byłem aż tak żałosny.
                Jej zdecydowane spojrzenie powoli rozbierało mnie z dumy i wstydu. Czułem, jak mięknę. Chciałem przyznać jej rację, a jednocześnie odejść i nie czuć się tak słabym. Wiedziałem jednak, że nie ma sensu odmawiać. Gdybym uciekł, kolejną myślą byłoby, jak do niej wrócić.
                Nie po raz pierwszy mój umysł i serce miały inne zdanie na jej temat.
                Czy to była miłość?
                Czym była miłość?
                Nie zdążyłem zauważyć, gdy jej kąciki ust opadły nieznacznie, a jej postura zwiotczała. Zielony wzrok mnie opuścił, zastąpiony chłodem.
                - Rozumiem. Nie musisz. – Wzięła głęboki wdech. – Nic się nie stanie. Odejdę i nie będę sprawiała ci więcej problemów. Nie musisz mnie nawet więcej widzieć.
                Jej oczy mignęły mi pod jej grzywką. Nie płakała, ale ich spojrzenie było gorsze. Zrezygnowanie, ból, zawód. Błysk gniewu.
                Ona wiedziała od dawna, co do niej czuję. Myślę, że rozumiała emocje lepiej niż ja. A mimo to testowała mnie, sprawdzała, czy potrafię odrzucić dumę dla jej dobra.
                Czy gdybym to powiedział – uwierzyłaby mi? Nie wszystko mogło być załatwione w ten sposób. Byłaby głupia i naiwna, gdyby pozwoliła, aby zmazało to, jak ją potraktowałem. I oznaczało, że ja zapomnę, co ona zrobiła mi.
                A mimo to stała tu, bez strachu, wymagając ode mnie. Nie – prosząc. Błagała mnie, bym zrobił ten jeden, najtrudniejszy krok w jej stronę, bo nie radziła już sobie sama.
                Idiotka.
                Zrobiła krok do tyłu, znikając bardziej w ciemności. Jej warkocz zakołysał się za jej plecami, a ja miałem ochotę chwycić go w garść i przytargać ją do siebie, by nie ważyła się odchodzić.
                - Zaczekaj. – Usłyszałem własny głos, bardziej ochrypły niż zazwyczaj. Zielone oczy ponownie skupiły się na mnie, z ufnością i ciekawością. Nagle jej twarz była otwartą książką, jak u dziecka czekającego na zakończenie opowieści. Była uosobieniem przeciwieństw – delikatną twarzą niewinnej, zakochanej dziewczyny przy wyprostowanych dumnie plecach i spiętych ramionach wojowniczki. Oblizałem usta, czując jak spierzchnięta skóra na moich wargach zaczyna mnie szczypać. Pełen nadziei wzrok powędrował za ruchem języka, jakby spodziewał się, że właśnie w tej okolicy pojawi się pierwszy sygnał, jaką decyzję podjąłem. – Zgoda – westchnąłem, zaciskając zęby i patrząc w kąt pokoju. Słyszałem pisk w uszach, a serce próbowało wyskoczyć mi z piersi. – Niech ci będzie.
                Przez moment w pomieszczeniu panowała idealna cisza. Oboje wstrzymaliśmy oddechy. Za oknem słychać było szum deszczu. Nic więcej.
                - Ty…
                - Tak – przerwałem jej, zanim zdążyła wypowiedzieć te okropne słowa jeszcze raz. Mój wzrok powędrował do jej twarzy jak magnes. Wydawała się zszokowana. Oboje wiedzieliśmy, że nie powiem tego teraz, na zawołanie. Ani może w najbliższym czasie. Ale przyznałem jej rację. Nie miałem wyboru.
                Mimo że dzieliły nas ponad dwa metry, wyraźnie słyszałem, jak kunoichi przełyka i bierze łamany oddech.
                - Łał. No to… dobrze – mruknęła z uśmiechem, widocznie nadal oszołomiona. Przewróciłem oczami. Odzwyczaiłem się od ilości bezsensownego bełkotu, jaki się z niej czasami wydobywał.
                Przez moment staliśmy nieruchomo, patrząc się na siebie. Zaczynało to być dziwne, i albo mi się wydawało, albo w pomieszczeniu nagle zrobiło się cieplej.
                Zaczynałem wątpić, czy to aby na pewno dobra decyzja i zastanawiać się, w co ja najlepszego się wpakowałem.
                Niko uśmiechnęła się znikąd, nadal nie ruszając się z miejsca. Widok ten był tak szokujący, że omal się nie przewróciłem.
                - Co? – warknąłem, wciskając drżące z zimna dłonie w kieszenie spodni.
                - Nic – odparła enigmatycznie z nieukrywaną satysfakcją. Nagle nie była bezbronną dziewczynką. Bardziej przypominała Anko. Nie mogłem oderwać wzroku od jej ust. – Zajmie jednak trochę czasu, aż mi to udowodnisz.
                Mała manipulantka. Nie wiedziała, kiedy powiedzieć „dość”. Nie byłem jednak nagle jej pieskiem. Mogła sobie wiedzieć, co do niej czuję, proszę bardzo. Nie miałem zamiaru dać sobą pomiatać z tego powodu.
                Nadal jej nie ufałem. Nadal mnie okłamała. Nadal była po stronie Itachi’ego. Nie mogłem o tym zapominać.
                - Mogę ci to udowodnić już teraz – zagroziłem, robiąc dwa zdecydowane kroki w jej stronę. Dziewczyna odsunęła się jak oparzona, uderzając plecami o drewnianą, brudną ścianę. – Może to zająć tyle czasu, ile chcesz – dodałem z uśmieszkiem, widząc, jak jej źrenice rozszerzają się w zdumieniu na nagłą zmianę mojego tonu.
                Mogła być złodziejką, oszustką i morderczynią. Nadal była moją Niko i doskonale wiedziałem, co zrobić, by odpowiednio zareagowała. Jeśli nie miałem przewagi taktycznej i wsparcia i byłem pod dwoma pieczęciami – trudno. Nadal byłem silniejszy fizycznie. Nie mogła o tym zapominać.
                - N-nie. Nie teraz – zastrzegła. Po chwili zrozumiała, co powiedziała i spłonęła rumieńcem. Mój uśmieszek poszerzył się. – T-to znaczy… w ogóle nie. Nie o to mi chodziło. – Uniosła wzrok, widząc moją usatysfakcjonowaną minę i skrzyżowane ręce mówiące dobitnie, że jej nie wierzę. – Oh, przestań. Chodźmy już stąd.
                Przez moment miałem wrażenie, że kręci mi się w głowie.
Wyszedłem pierwszy, odprowadzony jej czujnym spojrzeniem.
                Przypominało ono to, które zapamiętałem tak dobrze sprzed tego całego zamieszania. Było przepełnione czujnością i sympatią oraz doprawione odrobiną lęku. Niko patrzyła tak na mnie za każdym razem, gdy pakowaliśmy się w tarapaty lub sama coś przeskrobała. Szukała we mnie oparcia, próbując potwierdzić, czy aby na pewno to, co zaraz zrobi, jest słuszne.
                Hn. Może to właśnie była dla niej miłość. Może tak rozumieli ją też inni ludzie, w tym shinobi. Nie tylko jako intymność, uśmiechy i towarzystwo. Może była dla nich lękiem, przez które stawało serce. Obawą, że drugiej osoby zabraknie, że ktoś lub coś ją odbierze. Czymś paraliżującym, onieśmielającym.
                Zupełnie jak moment, gdy Niko była otruta lub gdy wyobraziłem sobie jej śmierć.
                Może miłość była też wspólnym lękiem. Martwieniem się o cudzy byt bardziej, niż swój własny. Robieniem idiotycznych rzeczy dla drugiej osoby, tak jak Niko dla mnie teraz, wbrew radom swoich przełożonych i własnego rozumu.
                Jednak ten dziwny lęk nie paraliżował. Niko nigdy nie wycofywała się z walki tylko dlatego, że kładła moje życie na szali. Nie poddawaliśmy się nigdy, wręcz przeciwnie – wspólna obecność nas mobilizowała. Dawała nam odwagę.
                - A, Sasuke. – Zatrzymałem się, słysząc jej spięty głos. Był dziwnie alarmujący, przez co mimo że jeszcze nie wyszliśmy na otwartą przestrzeń, w ułamku sekundy zacząłem rozglądać się za wrogami. Zanim mój wzrok skupił się na pobliskim drzewie, został zbity z kursu. Dopiero stan nieważkości - nie ból czy błysk chakry – spowodował, że dotarło do mnie, że zostałem uderzony. Nie upadłem na drewniany ganek, w ostatnim momencie odzyskując równowagę. W głowie mi brzęczało i od silnego ciosu w ustach zebrała mi się krew. Nie czułem innych chakr poza tą powoli gasnącą w zaciśniętej dłoni kunoichi. – To za Ryoushi’ego – wysyczała, odwracając się na pięcie i ruszając zdecydowanym krokiem w kierunku wyjścia z ogrodu, z włosami uciekającymi z warkocza łopoczącymi na nagłym wietrze. Byłem zbyt zszokowany, by coś powiedzieć, więc w niemym szoku obserwowałem, jak jej sylwetka oddala się w strugach deszczu. Moja dłoń uniosła się automatycznie do obolałej szczęki. Jej chłód był pomocnie kojący.
                Hn. Miłość była strachem, to prawda. Strachem, który dawał jej dziwaczną odwagę.
                Idiotyczne.
                Nie otrząsnąłem się dobrze ze wstrząsu i szumu w głowie, gdy dogoniłem niegrzeczną kunoichi tuż przy wyjściu z posesji. Naciągnąłem kaptur kurtki mocniej na głowę, nadal słysząc w uszach dziwny pisk. Krew pulsowała mi w żyłach szybciej, niż powinna, ale zrzuciłem to na wściekłość.
Deszcz lał nieubłaganie. Dookoła leżały pozostałości po moich pułapkach, a tuż pod największym w okolicy drzewem stał nie kto inny, jak Kakashi i Akane.
                Wiedzieli o wszystkim, czy Niko wrobiła ich w pomoc mówiąc tylko o poróżnieniu między nami? Trudno mi było stwierdzić.
                - To są te twoje dwie jednostki? – spytałem oschle, rozmasowując sobie brodę. Ciągle czułem w ustach metaliczny smak krwi. Niko miała szczęście, że była kobietą, z którą miałem nadzieję być w najbliższym czasie w dobrych stosunkach, bo przeszło mi przez myśl, by jej oddać. No i że zadała cios poza widokiem gapiów.
                - A i owszem – prychnęła, wystawiając przed siebie dwa palce i zginając je kolejno. – Raz i dwa, moi zaufani ludzie, coś nie tak? – Uniosła brew, choć przy świetle docierającym do nas z nieopuszczonych części wioski było to ledwo widoczne.
                Westchnąłem głęboko. Mała kłamczucha grała twardą, a tak naprawdę nadmiernie zawyżyła swoje wsparcie w obawie, że ją zaatakuję.
                Nawet mając w planie sama mnie zaatakować.
                Gdzie. Tu. Był. Sens?
                - No i jak poszło, robaczki? Pogodzeni? – spytał z mroku Kakashi, natychmiast otrzymując w nagrodę mój gniewny wzrok. Jeśli wiedział, co zaszło, to traktował tę sytuację stanowczo zbyt lekko.
                Czy on też mnie zdradził? Może nie tylko ja powinienem był dostać w zęby.
                - Można tak powiedzieć – westchnęła Niko, spoglądając porozumiewawczo na Akane. Blondynka uśmiechnęła się tajemniczo, zerkając na mnie ukradkiem. Zupełnie jakby sprawdzała, czy coś się we mnie zmieniło.
                Byłem zmęczony i brudny, od trzech dni nie zmieniałem ubrań. W dodatku dziwnie się czułem i nie mogłem spać. Ona jednak szukała czegoś innego.
                - Coś mi się chyba należy – zauważyła, z zadowoleniem wyciągając dłoń w stronę Kakashi’ego. Jounin jęknął za maską, szperając w kieszeni spodni i w końcu podając jej kilka monet.
                Niko przewróciła oczami, po czym zwróciła się ponownie w kierunku wyjścia, omal nie uderzając mnie przy tym warkoczem. Niirochi ze spokojem schowała pieniądze i ruszyła za nią przez rosnące kałuże, a Kakashi spojrzał na mnie pochmurnie, chowając książkę.
                - Przez twoją ustępliwość przegrałem zakład – oświadczył, ruszając za kobietami powłóczystym, wolnym krokiem.
                Zacisnąłem zęby, czując, jak się we mnie gotuje. Cudownie. Niko podzieliła się z tą dwójką swoim genialnym planem na warunek. Było kwestią czasu, zanim cała wioska będzie trąbiła o tym, jak to zmiękłem z miłości do durnej kunoichi.
                Z jednej strony miałem ochotę ją wytargać za włosy i doprowadzić do porządku. Z drugiej - nie czułem jednak takiej wściekłości, jakiej się spodziewałem.
                Nie pomógł też fakt, że gdy długo nie ruszałem się z miejsca, dziewczyna zwolniła, patrząc na mnie przeciągle znad swojego ramienia. Po obu jej stronach wznosiły się ogromne cienie opuszczonych domów klanu, przypominając o swej historii, a jednocześnie strasząc na temat przyszłości.
                Miłość, z której właśnie się śmiano, była wyrażana na wiele sposobów. Nie tylko pocałunkami i uśmiechami, ale wściekłym spojrzeniem czy sarkazmem. Teraz to widziałem, mimo bólu rozdzierającego moje skronie. Była w rozgorączkowanym wrzasku w twarz z powodu czegoś, co się zrobiło. W ciosach i w groźbach.
                Miłość nie była tym, czego się spodziewałem. Zmieniała wszystko. To, jak postrzegało się świat i ludzi. Nagle zacząłem zauważać kolejne znaczenia gestów i słów Niko. Albo zostałem oślepiony na te pierwsze, ważniejsze.
                Miłość sprawiała, że ludzie zachowywali się jak kretyni. Ale też stawali się mądrzejsi.
                Osobliwe.
                Starałem się nie zwracać uwagi na mijane przez nas boleśnie znane mi budynki. Wiązałem z nimi wspomnienia o odgłosach i kolorach, które nigdy miały nie wrócić, a także ambicje i uczucia, które teraz podważono i które musiałem zdusić. Herby klanu mimo mroku wywiercały mi dziurę w czaszce, namalowane na każdym murze, każdym parawanie, każdym bzdurnym lampionie.
                 Ledwo słyszałem szum wody spływającej rynnami i obijającej się o parapety. Ulice były absolutnie puste. Powoli z mojego krwiobiegu uciekała adrenalina i stres, a w głowie zaczynało się kręcić.
                Zagłębiony w myślach nawet nie zorientowałem się, gdy znaleźliśmy się w mało mi znanej dzielnicy Konohy. Akane i Kakashi szli z przodu, ramię w ramię, w czymś, co wydawało się komfortową ciszą. Niko natomiast była spięta, obserwowała mnie kątem oka udając, że tego nie robi. Miałem wrażenie, że nie do końca wierzy w nasz chwilowy kompromis.
                Nie dziwiłem jej się. Ja sam w niego nie wierzyłem.
                Doszliśmy do starego bloku, którego drzwi z zauważalną pewnością otworzył Kakashi. Nie był to jego dom, to wiedziałem dobrze. Nie sądziłem też, by Niko tak szybko znalazła sobie nowe lokum. Byłem więc zabierany do mieszkania Akane. Wchodząc po schodach zastanawiałem się, czy przez ten cały czas tu byli. Mijałem ten budynek wiele razy, nie zdając sobie sprawy, że ktokolwiek z moich znajomych może tu przebywać.
                Niko, na przykład. Lub Itachi.
                Zza otworzonych drzwi wyłoniło się przytłumione światło i szczupła brunetka z włosami za brodę.
                - Oh, Kami. Dobrze, że jesteście. Czy udało się-… - Ciemne oczy asystentki Hokage spoczęły w tym momencie na mojej twarzy. Natychmiast wypełniły się ulgą. Zostałem wepchnięty przez Kakashi’ego do środka, chwiejąc się trochę na nogach. Coś było naprawdę nie tak. – Udało się. Doskonale. - Ignorując sekretarkę, zacząłem rozglądać się po niedużym salonie. Nie czułem obecności Itachi’ego ani nikogo innego. Ktoś zaczął zdejmować ze mnie kurtkę. – Mam przygotowane opatrunki i zestaw do badań. Trzeba tylko zagotować wodę…
                - Zajmę się tym – mruknęła niemrawo Niko, znikając za ladą w kuchni. Kiedyś przy takich badaniach nie odstąpiłaby mnie na krok, wykorzystując każdą okazję, by pośmiać się z mojego stanu zdrowia i jednocześnie napatrzeć się na moje nagie ciało. Teraz zdawała się szukać rozbieganym spojrzeniem czegoś, czym mogłaby się zająć, byle być dalej ode mnie.
                - Jak się czujesz, Sasuke-kun? – spytała brunetka, wskazując miejsce na kanapie, przy którym rozłożyła przyrządy. Gdy usiadłem, w jej ręku znikąd pojawiła się strzykawka, którą bez pytania pobrała mi krew. Zanim jeszcze zdążyłem odpowiedzieć.
                - Doskonale – odparłem z sarkazmem, patrząc, jak kobieta odkłada pobraną krew do białego pojemnika. Obserwowałem uważnie każdy jej krok. Strzykawki kojarzyły mi się z Haisuchi, które ostatnio zaserwowała mi Niko. Przeniosłem wzrok w jej stronę, starając się nie odwracać głowy. Spoglądała na mnie nieufnie z kuchni, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, nie speszyła się.
                Pilnowała mnie z bezpiecznej odległości, przypominając, że jestem na okresie próbnym. Jeden fałszywy ruch czy słowo i mogłem stracić jej kruche zaufanie.
                - Zdejmij bluzę – rozkazała rzeczowo brunetka. Ściągnąłem ubranie przez głowę, czując w mięśniach dziwne kłucie. Kobieta zaczęła mocować ciśnieniomierz do mojego ramienia. Kakashi i Akane zniknęli mi z oczu. - Czy wiesz, czemu nie mogę cię zbadać w szpitalu, Sasuke-kun? – spytała delikatnie, choć w jej głosie tliła się krytyka. Wiedziałem, że spokojne usposobienie było fasadą. Hokage nigdy nie współpracowałaby z kimś tak nudnym i tak słabym.
                - Bo powszechnie wiadomo, że to ja go okradłem? – zgadłem z cierpkim uśmieszkiem, widząc oczami wyobraźni zabawne listy gończe. Hokage musiała być wkurzona. - Czy może Ashikaga posikałaby się na mój widok?
                Ciemne tęczówki błysnęły, a chłodne, szczupłe palce zacisnęły się na miejscu, które medic-nin niedawno mi przekuła. Odmówiłem okazania bólu, odpowiadając na wyzywające spojrzenie kobiety swoim własnym, czerwonym.
                - Ta dziewczyna jest przerażona i nie ma w tym nic śmiesznego – oświadczyła stanowczo. Po chwili miała czelność odwrócić wzrok i wrócić do swojej pracy jak gdyby nigdy nic. – Nikt nie wie, co zrobiłeś, za co powinieneś być jej wdzięczny. - Prychnąłem. – Ale byłoby to jasne, gdyby personel przeprowadził badania twojej krwi.
                Uniosłem brew na brak formy grzecznościowej. Shizune traktowała swoich podopiecznych wrażliwiej niż sądziłem. Była jak rozsierdzona za igranie z jej młodymi kocica. Zastanawiałem się, czy Niko też będzie taka, gdy dorośnie.
                Szczupła dłoń zafalowała, owinięta kojącą chakrą, po czym omiotła powietrze nad moim torsem, zaczynając powolną wędrówkę przez wszystkie moje kończyny. Chłodne spojrzenie spoczęło na moim wciąż pulsującym, gorącym policzku i rozciętej wardze.
                - A to kto?
                - Ryoushi – odpowiedziała błyskawicznie Niko, nie wychylając się z kuchni. Asystentka Hokage uśmiechnęła się enigmatycznie, wznawiając pracę, ale specjalnie omijając okolice mojej szczęki i dając mi do zrozumienia, że sam się pomęczę z jej sinieniem.
                Pseudonim chłopaka brzmiał echem w mojej głowie i wisiał w pustce nad naszymi głowami, wypełniając pomieszczenie ponurą niczym ciemna płachta ciszą. Niko ponownie mówiła je z dziwną znajomością i żalem. Czułością.
                Zacisnąłem zęby, unosząc na nią wzrok. Jej zielone oczy czekały już na mnie, zmrużone i gardzące mną znad kubka, zupełnie jakby słyszała moje myśli i potępiała je. Nie wiedziałem, co się działo podczas jej misji w ANBU, nie miałem prawa znać jej współpracowników. Nigdy bym jednak nie przypuszczał, że rozwinie się między nimi więź godna opłakiwania i wypominania mi na każdym kroku, zupełnie jakbyśmy nie żyli w świecie, w którym ludzie giną jak muchy.
                Czułem coraz większy paraliż swojego ciała. Nie trenowałem od dawna i ogarnięty wściekłymi myślami ignorowałem różne symptomy, mobilizując ciało jedynie do gotowości i przetrwania.
                Było coraz gorzej, choć teraz mogłem zwalić to na buzującą we mnie zazdrość na myśl o innym mężczyźnie obok Niko. Ledwo pamiętałem twarz osoby, o którą pewnie jej chodziło. Zabiłem tego dnia wielu ludzi i szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to.
                To był mój typ miłości. To było posiadanie, choć inne niż w przypadku rzeczy. To była irytująca świadomość, że życie bez Niko byłoby sto razy trudniejsze, jeśli nie niemożliwe. I że widok kogoś zabierającego mi ją lub utrudniającego mi dostęp do niej byłby tak wylanie całej krwi z moich żył.
                Byłem gotowy zabić dla jej bezpieczeństwa. Byłem gotowy poświęcić za nią życie, zabić na jej zachciankę. Moje uczucia były tak silne, że nawet wolałem ją zabić niż ją stracić.
                Byłem wkurzony na samą myśl. Na myśl, jak blisko było, aby zniknęła na zawsze. I że w takiej chwili nie myślała o mnie, a o nim. Miłość widać mogła być pełna furii, gdy ktoś ją lekceważył.
                Nie wiem, jak Niko udawało się to wszystko zignorować. Nasza rozłąka nie spłynęła po niej jak po kaczce, a mimo to nie wydawała się też cieszyć z mojej obecności. Siedziała jak na szpilkach, czekając na któż wie co.
                Mimo to chciałem, by była szczęśliwa. Ostatnie, co chciałem widzieć, to jej smutek. By go nie widzieć, mogłem nawet poświęcić samego siebie. O naszych relacjach nie wspominając. Wiedziałem, co czuję. Nie byłem jednak w stanie się z tym pogodzić ani tego zrozumieć. A co dopiero zaakceptować.
                Podświadomie toczyłem ze sobą walkę, wiedząc z góry, że przegram.
                Absolutnie wkurwiające.
                Syknąłem, czując dotyk na tyle głowy.
                - Odpłynąłeś, Uchiha-kun. Jak się czujesz? Szczerze.
                Oblizałem usta. Pokój trochę się kręcił.
                - Nienormalnie.
                Biorąc pod uwagę myśli, jakie ostatnio miałem, nie było to dalekie od prawdy.
                Parsknąłem z rozbawieniem.
                - Przynieście wodę i ręczniki. Zatruł się tym, co zabrał ze szpitala. Za późno na płukanie żołądka, dawajcie mu dużo płynów i nie pozwólcie mu się ruszać. Niedługo będę z powrotem.
                Zatrucie? Niedorzeczność.
                - Nie potrzebuję pomocy – odparłem zdecydowanie w kierunku kobiety, która wyraźnie szykowała się do wyjścia.
                - Jeśli chcesz mieć arytmię, nadciśnienie i niewydolność nerek i wątroby, to mogę tu zostać i patrzeć, jak się pocisz – odszczeknęła brunetka. Znikąd usłyszałem głos Niirochi.
                - Idź, nie przejmuj się nim. My się tym zajmiemy.
                Było mi duszno.
                - Otwórzcie okno – wymruczałem. Było mi ciepło, moje ciało mrowiło, to prawda, ale oni wyraźnie przesadzali.
                Znikąd zrobiło się zielono.
                - Jesteś rozpalony – zauważyła karcąco Niko. Jej dłoń na moim czole była chłodna. Jej słowa też były chłodne. Odpędziłem ją ręką. – Wstań. Musisz się umyć i wyspać.
                - Oczywiście, pani kapitan – odparłem drwiąco, wstając w miarę bez problemu. O co było tyle krzyku? Doszedłem tu sam, mogłem też sam trafić do łazienki.
                Poczułem na plecach stabilizującą opiekuńczo rękę, przez co z mojego gardła wydobył się ostrzegawczy, niski pomruk.
                Natychmiast zniknęła.
                - A wiesz co? Utop się tam – warknęła kunoichi, wyraźnie oburzona. Nie miałem siły zebrać myśli, a co dopiero się z nią kłócić. Biorąc pod uwagę mój stan, lepiej było już zupełnie nic nie mówić. Mogłem nad sobą w porę nie zapanować.
                Gdy wyszedłem spod prysznica, do którego Kakashi wrzucił mi jakieś świeże ubrania, na stole w salonie leżały kanapki i picie. Zasiadłem niemrawo do posiłku, zupełnie nie mając na niego ochoty.
                W sumie to nie pamiętałem, bym coś ostatnio jadł.
                Jak długo byłem w takim stanie?
                Nie czułem chakr Shizune i Kakashi’ego. Akane była w pokoju bliżej łazienki, Niko natomiast ponownie osądzała mnie niemo z kuchni.
                Wgryzłem się w podaną kanapkę. Od razu byłem w stanie powiedzieć, że to ona ją przygotowała. Nikt inny na tym przeklętym świecie nie rzucał na wierzch tyle zielonego paskudztwa.
                Z powodu obitej szczęki żucie zajmowało mi irytująco dużo czasu. Wykorzystałem go na strzepnięcie niepotrzebnej zieleniny na talerz. Nie musiałem wytężać słuchu, by słyszeć, jak Niko fuka pod nosem.
                - Będziesz tak tam stała jak kołek, czy przełamiesz strach i usiądziesz tu jak cywilizowany człowiek?
                - Nie boję się ciebie – warknęła od razu.
                - Nie? – westchnąłem, taksując kromkę krytycznym wzrokiem. – To udowodnij.
                Przyszła potulnie, i mimo że chodziła w samych skarpetkach, słyszałem dokładnie każdy jej krok. Zajęła miejsce na fotelu niemal całkowicie naprzeciwko mnie. I jak najdalej.
                Przez chwilę ogarnęła nas drażniąca cisza, przerwana tylko moim przeżuwaniem i piszczeniem w moich uszach. Ile mogło zająć pozbycie się tego wszystkiego z organizmu?
                Dopiero teraz zorientowałem się, że boli mnie mruganie. Każdy ruch w obrębie głowy czułem jako igły wbijające się od tyłu w moje gałki oczne.
                - Coś ty robił przez te trzy dni? – spytała Niko, oglądając mnie od góry do dołu z osłupieniem. Cóż. Nie było to dalekie od tego, nad czym sam się zastanawiałem.
                - Miałem dysputy wewnętrzne na temat istoty miłości – odparłem pół-serio. Niko nie zaśmiała się, ale pozwoliła, by jej brwi i lewy kącik ust wystrzeliły do góry. Napiła się ze swojego kubka.
                - I co takiego odkryłeś? – Byłem w stanie z łatwością stwierdzić, że nie ma ochoty rozmawiać. Albo próbowała być grzeczna i zajmowała czymś mój umysł, by łatwiej mi się jadło, albo chciała wykorzystać moment mojej niedyspozycji na wyciągnięcie ze mnie informacji.
                - Że jesteś kretynką. – Wiedziała dobrze, o co mi chodzi, a mimo to zmarszczyła brwi. Niko nie tolerowała obelg, nawet jeśli nie były one poważne. Była zbyt dumna, by zostawić to bez odpowiedzi. Już myślała, jak odeprzeć moją zaczepkę.
Zrzuciłem szczypiorek i pietruszkę z poza tym całkiem smacznie wyglądającej kanapki. Po co było psuć smak pomidora?
                Lada chwila z jej ust miał paść głupi kontratak.
                Trzy… dwa… jeden…
                - Chory czy nie, nadal jesteś dupkiem, Sasuke.
                Nawet nie uniosłem wzroku, uznając jej marne próby za nieważne ujadanie. Rozjuszyło ją to jeszcze bardziej. Wiedziałem, że jej wściekłość na mnie ma wielorakie podłoże. Całą sobą powstrzymywała się, by nie wybuchnąć. Miała wiele do powiedzenia, jeszcze więcej pytań i widziałem to w całej jej sylwetce.
                Mimo wszystko znałem ją dobrze.
                To nie był jednak dobry moment.
                Deszcz nadal bez opamiętania uderzał o okna, gdy w salonie zgasło światło, a ja zasnąłem na tej samej kanapie, na której siedziałem.
                Obudziłem się na oko dwanaście godzin później, zupełnie otępiały. Moje oczy były sklejone, mięśnie obolałe, a głowa ciężka od chemii i koszmarów.
                Nawet bez wyglądania na zewnątrz wiedziałem, że gdy byłem nieprzytomny spadł śnieg. Wioska kreowała sobą tą charakterystyczną, jasną łunę. Pogoda była dziwna, a mieszkanie wyglądało, jakby wszystkie chmury z okolicy wtłoczyły się do niego przez okna. Wszystko miało ten sam przygnębiający, szary kolor. Źródło minionej burzy było w kuchni, w której za pierwszym moim uchem na kanapie poczułem skok chakry.
                Nasze oczy spotkały się mimo odległości. Wyglądała jakby obserwowała mnie od dawna i świadomość tego sprawiła, że po moim ciele zaczęły chodzić nieprzyjemne mrówki. Jej tęczówki były jedynym żywym kolorem w pokoju, pełne niewypowiedzianych słów - pretensji i pytań, które męczyły nas oboje.
                - Gdzie Kakashi i Akane? – spytałem, przecierając twarz ręką. Moja skóra była mokra, a na moim czole leżała jakaś wilgotna szmata.
                - Mają swoje sprawy. Pilnowanie cię nie jest zbyt wdzięcznym hobby.
                Ponownie wrogość. Miała w głowie zapewne setki takich tekstów. Pewnie w jej wyobrażeniu zachodziły mi za skórę, kąsały i bolały, hn, może nawet dzięki nim miałem zrozumieć swoje błędy i paść przed nią na kolana.
                Bardzo wątpliwe.
                Podniosłem się na przedramionach, a Niko natychmiast zjawiła się obok, wyrywając mi kompres z rąk.
                - Nie podnoś się. Możesz co najwyżej iść się wykąpać, wypociłeś z siebie przez noc te paskudztwa – rozkazała, marszcząc nos. Na chwilę zniknęła w kuchni, skąd dosłyszałem wodę z kranu. Albo mi się wydawało, albo ruszała się zbyt szybko.
                Ponownie pojawiła się w zasięgu mojego wzroku, a jej zdecydowana dłoń na moim torsie posłała mnie bezwiednie z powrotem na poduszki. Na moim czole ponownie pojawił się mokry materiał, tym razem lodowato zimny.
                Jeśli opiekowała się mną z taką werwą, to wolałem nie wiedzieć, jak wyglądam.
                Ironia tego, że do takiego stanu doprowadziły mnie specyfiki ze szpitala wcale mi nie umknęła.
                - Shizune załatwiła z bazy zwoje do usunięcia pieczęci – westchnęła kunoichi przerywając ciszę i z wahaniem sięgnęła po koc, zarzucając go na mnie ze wszelką uwagą, by mnie nie dotknąć.
                - Zajmij się tym. - Stęknąłem zaraz na suchość w ustach. Przejechałem językiem po zębach i opuchniętym policzku. Nienawidziłem tego uczucia.
                - Oczywiście, panie – warknęła z sarkazmem, dobywając potrzebnych rzeczy z okolic fotela. Przymknąłem oczy ze zmęczeniem. Po kilku minutach poczułem chłodne, silne palce na swoim nadgarstku. Niko obróciła go znakiem do góry i położyła na powierzchni zwoju, potem przykrywając go swoją ręką tak, by znaki się stykały.
                Uchyliłem powieki, zaskoczony tak długim kontaktem między nami, nawet tak mało interesujących miejsc, jak przeguby dłoni. Kunoichi nie uraczyła mnie wzrokiem, szepcząc pod nosem jakieś formułki i wolną ręką formując proste znaki.
                Gdy tylko skończyła, zabrała rękę i wyszarpnęła zwój spod mojej bezwładnej kończyny.
                - Jeszcze ten na języku – westchnęła.
                Przytaknąłem, nie ruszając się. Piekło mnie w gardle. Bardzo potrzebowałem szklanki wody, ale nie miałem siły po nią wstać, a na pewno nie miałem zamiaru o nią prosić.
                Przez dłuższy czas nic się nie działo, niemal zapadłem z powrotem w sen.
                - Uchiha.
                - Czego? – warknąłem, uchylając oko. Jej wzburzona mina nie była warta zachodu, więc zamknąłem je z powrotem.
                - Wystaw język – wyszczekała, chwytając mnie mocno za podbródek, by zaakcentować swój rozkaz. Warknąłem, czując kłujący ból w miejscu, gdzie jej palec zahaczył o siniaka po uderzeniu. Byłem traktowany stanowczo zbyt brutalnie.
                Zmierzyłem ją zirytowanym wzrokiem. Nie byłem pewien, czy włączyłem Sharingan, ale nawet jeśli mi się udało, to Niko nie dała po sobie poznać, by wywarło to na niej jakiekolwiek wrażenie. Patrzyła na mnie z góry nieugiętym wzrokiem z wyraźną chęcią zrobienia mi czegoś okropnego.
                Oblizałem spierzchnięte usta, wystawiając język. Z zadowoleniem zauważyłem w jej oczach iskierkę zaskoczenia na ten pierwszy, niezaplanowany gest.
                Dziewczyna tym razem przysiadła na brzegu kanapy, rozwijając inny, mniejszy zwój. Mrucząc coś pod nosem i zbierając chakrę w jednym palcu, dotknęła kilku widniejących na nim symboli. Przełknęła głośno ślinę, ponownie wolną ręką wykonując odpowiednie znaki i zbliżyła palec do mojej twarzy.
                Uniosłem brew, czując na swoim języku opuszek jej palca. Trwało to może dwie sekundy, podczas których poczułem cierpnące, kurczące uczucie, które nagle się urwało. Niko nie uciekła tym razem - jej oczy podążyły za końcówką mojego języka chowającą się w moich ustach, a następnie zawisły w zamyśleniu na obitej i zapewne purpurowej już części mojej szczęki.
                - Możesz teraz pytać, o co chcesz – oznajmiła, zwijając pospiesznie zwój. – Minie kilka dni, zanim zabiorę cię do Hokage, więc jestem jedyną osobą, która może rozwiać twoje najpilniejsze wątpliwości.
                - Wolałbym kogoś bardziej bezstronnego – warknąłem, widząc spięcie w całym jej ciele. Nawet jej nie dotknąłem, sama moje obecność działała jej na nerwy. – Bo nadal nie wiem, o co ci chodzi.
                - Wiesz, o co mi chodzi – warknęła od razu, wstając z kanapy. Instynktownie sięgnąłem po jej rękę, by ją powstrzymać, ale nie zdążyłem. Niko zmierzyła mnie z góry krytycznym wzrokiem, potępiając próbę zatrzymania jej.
                - Domyślam się. To jednak nie tłumaczy tego, jak się panoszysz. – Dziewczyna prychnęła, ignorując moją prowokację i odchodząc do kuchni. Słyszałem, jak szykuje herbatę. – To ja mam prawo być wściekły. To o mnie i mojego brata cała ta szopka – warknąłem, podnosząc się ponownie na rękach. Ciepła już chusta stoczyła się na mój brzuch. - To moja rodzina została bezsensownie zamordowana i to przede mną była ukrywana prawda. Czemu jeszcze muszę wytrzymywać twoje fochy? Gdybym ja-…
                Dziewczyna uderzyła czymś szklanym o ladę.
                - Ja, ja i ja! – wrzasnęła, natychmiast pojawiając się przy kanapie wraz z kocio-zielonymi oczami i buzującą chakrą. – Czy ty siebie słyszysz? Jesteś pieprzonym egoistą! Świata nie widzisz poza swoim kufrem i czubkiem swojego nosa! Pomyślałeś może przez chwilę o innych? O wiosce, o Itachi’m, o mnie?!
                Jej niezrównoważona energia rozpłynęła się po całym otoczeniu. Podniosłem się do siadu, by nie górowała nade mną całkowicie. Byłem chory, ale nie bezbronny.
                - Pomyślałem. Na okrągło myślę. Myślę, dlaczego mi nie powiedziałaś, skoro miałaś tyle okazji.
                Starałem się zachować spokój i w przeciwieństwie do niej nie podnosić głosu. Moje trudy nie zostały jednak zauważone. Niko widocznie preferowała dzisiaj decybele, a nie jasność argumentów.
                - Bo nie mogłam, nie rozumiesz tego?! – Rozłożyła ręce w bezsilności. – Ile razy mam ci to tłumaczyć? Byłam związana przysięgą i prawem! Nawet nie byłam pewna, co zamierza Hokage i czy mogę ufać Itachi’emu. A zanim cokolwiek wymyśliłam w twojej sprawie, wszystko się wydało-…
                - Jakoś gdy sprawy dotyczyły ciebie, nie miałaś problemów z łamaniem prawa i traceniem zaufania Hokage – przerwałem jej. - Tylko nagle teraz zrobiłaś się odpowiedzialna i dobra i wybrałaś ten moment, by stać się jebanym pionkiem.
                To sprawiło, że na chwilę zamilkła. Widziałem, jak przez kilka sekund zbiera myśli i przygryza w irytacji dolną wargę.
                - Nawet jeśli chciałam to dla ciebie zrobić, to bałam się, jak zareagujesz. I słusznie! Potem się okazało, że ty nie potrafisz słuchać – wybuchła ponownie. Zaczęła chodzić w tę i z powrotem, machając rękami. Powinienem był wstać, ale pewnie bym za to oberwał niekontrolowaną gestykulacją. Jej głos był coraz bardziej wysoki, coraz bardziej pilny. - Tłumaczyłam ci, a ty mnie atakowałeś! Byłeś tak owładnięty szałem, tak bardzo nie obchodziła cię prawda, na której tak ci niby zależało, że zabiłeś mojego przyjaciela!
                - Może gdybyś jego też przede mną nie ukrywała, to bym chociaż wiedział, jak wygląda! – krzyknąłem, podnosząc się z kanapy. Nie ważny był ból głowy, ważny był kontakt. - Może bym go oszczędził, gdybyś nie bawiła się w tajną agentkę i nie zostawiła mnie w cieniu. Dzięki tobie-… nie. Przez ciebie był dla mnie w tamtym momencie jednym z wielu wrogów stojących mi na drodze. I zapłacił cenę. Miałaś w tym równie duży udział, co ja.
                Jej oczy otworzyły się szerzej. Patrzyłem na nią teraz z góry. W jej sylwetce coś się zmieniło. Nie była już tylko wyciekła, teraz także się broniła. Jej chakra wirowała wokół i w momencie na wydech czułem swoją własną mieszającą się z nią.
                - Nie bądź bezczelny. – Zmrużyła oczy. - Wiedziałeś dobrze, że jestem w ANBU i mam swoje tajemnice. Nigdy nie powiedziałam, że będę ci o wszystkim mówiła. To ty. – Wskazała na mnie oskarżycielsko drżącym palcem. - Twój gniew, twoje zaślepienie i twoja arogancja go zabiły, i nikt inny. Nie waż się podważać tego, że zrobiłabym wszystko, by go uratować. – Jej głos stał się głęboki i poważny. Wszystkie argumenty, które formowały mi się w głowie zostały zastąpione pustką i zaskoczeniem na żal i ciepło, z jakim znowu o nim mówiła. Z pasją i szacunkiem. „Zrobiłabym wszystko”, powiedziała. Nigdy nie słyszałem od niej takiego wyznania. Czemu dla mnie nie robiła wszystkiego? Czemu jak zwykle całe zło na świecie było moją winą? - Nie znałeś go. Nie wiesz, co razem przeszliśmy. Nie wiesz, co dla mnie zrobił. – W mojej krwi zaczęła zbierać się zazdrość i furia. Nie wiedziałem, kim on był, nie pamiętałem nawet, jak wyglądał. Ale niczego by to nie zmieniło. Wiedziałem już w dodatku, że go więcej nie zobaczy, a on już jej nigdy nie dotknie… a mimo to byłem wściekły. Znowu byłem wściekły, mimo że to miał być już koniec. Mina Niko była przeciwieństwem mojej – była pełna rezygnacji i smutku. Fizycznego cierpienia. - On… on był ważniejszy niż to wszystko. Ten cały chaos nie był wart jego poświęcenia.
                - Więc nie żałuję, że to zrobiłem.
                Następna sekunda była w pełni ruchem. Najpierw coś jasnego spłynęło po jej policzku, jej brwi spotkały się na środku czoła. Następnie skoczyła w moim kierunku, uderzając z impetem w ramię, które zdołałem unieść w ostatnim momencie.
                Siła uderzenia odesłała mnie z powrotem na kanapę, która odsunęła się o kilka centymetrów. Kolejne ciosy nie nadeszły, jakby zaledwie w sekundę po ataku zorientowała się, co robi. Gdy uniosłem wzrok, jej oczy były skierowane z dala ode mnie, otwarte z niedowierzaniem.
                - Kami, Sasuke… „nie żałujesz”? Ze wszystkich rzeczy-… - Urwała, zasłaniając usta ręką. Wstałem chwiejnie z kanapy, mimo swojego stanu i kołatania w głowie trzymając się prosto. Odwróciła się raptownie, nie byłem pewny, czy niezdolna na mnie patrzeć, czy wstydząca się łez, których mogła nie powstrzymać. – „Zdzira”. – Jej głos był zaskakująco dobitny i dźwięczny. Natychmiast znieruchomiałem, zaskoczony. – „Szmata”. „Zdradziecka suka”. Myślałam, że nie usłyszę nic gorszego. Brawo, udało ci się.
                Jej ramiona zadrżały w niemym, ironicznym śmiechu, a głowa opadła. Miałem wrażenie, że najgorsze dopiero nadejdzie. Że zaraz wybuchnie.
                Nie maiłem pojęcia o ogromie emocji, które dusiła w sobie. Stanowczo żałowałem teraz, że jesteśmy sami. Gdyby był tu ktoś inny, nawet ten idiota Kakashi, może byłby w stanie ją uspokoić. Ja tego nie potrafiłem.
               Wyciągnąłem ku niej rękę. Wyczuła ten ruch, bo widocznie odeszła do przodu.
        - Nawet jeśli próbowałam ci pomóc, robiłam to wszystko dla ciebie, twojego bezpieczeństwa i szczęścia… a potem próbowałam ci wytłumaczyć, bo byłam pewna, że popełniłam błąd, że to moja wina… A ty… - Odwróciła głowę, a jej oczy były czerwone i zaszklone. Jej dłoń zdaje się automatycznie podeszła do jej gardła, jakby skojarzyła ten gest z moim atakiem na nią. – Mam nadzieję, że nigdy nie dowiesz się, jakie to uczucie. Gdy ktoś, kogo kochasz najbardziej na świecie tak cię nienawidzi.
                Poczułem gulę w gardle. Moje nogi były wypchane powietrzem. Gdyby tylko pozwoliła mi się dotknąć…
                Jej wargi zaczęły drżeć. Wycofała się dalej w głąb pokoju, zasłaniając się rękami.
                Nie wiedziałem, co robić. Za późno było na żal za słowa, nawet nie miałem czasu, by się zastanowić, czy jestem do niego zdolny. Jej sylwetka była zgięta w bólu i wewnętrznym rozdarciu, jakby sama nie panowała nad swoimi gestami i słowami. Nigdy, nawet w najtrudniejszych sytuacjach, nie widziałem jej w takim stanie.
                - Ostrzegam, zaraz się poryczę – uśmiechnęła się z bólem, nabierając łapczywie powietrza, by się uspokoić. Chciałem powiedzieć „no co ty nie powiesz?”, ale się powstrzymałem. – I jeśli mi nie pozwolisz, to cię zabiję.
                Zrobiłem krok w jej kierunku. Nie zareagowała.
                - Pozwolę – mruknąłem, wykorzystując chwilę kontaktu z jej racjonalną stroną, by pokonać dystans między nami i otoczyć ją ramionami. Praktycznie zmiażdżyłem ją w objęciu, nagle czując całym sobą, jak bardzo jej ciało drżało. Pierwsza konwulsja jej ramion i odgłos łkania poczułem w sobie jako lodowaty uścisk na sercu, próbujący wycisnąć z niego słowa. Nic nie przychodziło mi do głowy. – Próbuję tylko zrozumieć czemu. - Odpowiedział mi tylko jej szloch i gorący oddech na mojej szyi. Przesunąłem ręką po jej rozgrzanych plecach w czymś, co miałem nadzieję było kojącym gestem. – Czemu zawsze musisz wszystko robić po swojemu, sama?
                - Zamknij się! – Nim się zorientowałem, wystrzeliła do tyłu, a jej dłonie uformowały pięści, którymi uderzyła w mój tors. – Pieprzony gnoju! Chciałeś mnie zabić, chory palancie!
                Z powodu płaczu za jej ciosami nie stała żadna poważna siła, więc z łatwością utrzymałem ją w swoich ramionach, próbując ograniczyć jej ruchy. To była resztka jej wściekłości. Cała rozpacz, złość i cierpienie, których próbowała się pozbyć. Nie miałem innego wyboru, jak przyjąć je na siebie.
                - Trzymam cię – mruknąłem jej do ucha, unieruchamiając jej prawą rękę. – Wypłacz się.
                - Nie mów mi, co mam robić, dupku! – jęknęła, a jej lewa ręka opadła bezwładnie u jej boku. Wystarczył jednak wstrząs szlochu, aby uderzyła mnie z powrotem w nerkę. – Zostaw mnie!
                 - Nigdy – westchnąłem ze zmęczeniem w jej skroń, powoli rozumiejąc, co właśnie powiedziałem. Wytrzymałem ból, jaki zadawała mi raz za razem, próbując się wydostać, by ukryć swoje łzy. Nie pozwalałem jej. W porównaniu z tym, jak czułem się wcześniej, nie robiło mi to żadnej różnicy.
                Mój wzrok utknął w ścianie i nieregularnym cieniu, jaki tworzyły na niej nasze szarpiące się ze sobą ciała.
                Miłość, jak się okazywało, nie była delikatnym, ciepłym uczuciem z legend i powieści. Była okrutna, niemal brutalna. Oznaczała cierpienie, gdy cierpiała ukochana osoba. Była spotęgowanym bólem w obliczu zranienia kogoś wbrew swoim zamiarom.
                Była bezwzględna, nie tolerowała rywali. Jeśli w sercu była furia, wypychała ją. Jeśli nie działały słowa i uśmiech, radziła sobie z nią daremnymi, słabymi ciosami, wstrząsającym szlochem i miesiącami cierpienia wydostającymi się z ciała falami. Czy to samo mogła zrobić z nienawiścią?
                Trzymałem Niko, gdy cała jej złość, żal i ból wsiąkły w moją koszulkę i zmoczyły mi skórę. Dziewczyna trzęsła się, jakby ktoś smagał ją biczem, próbując wyrzucić je z niej siłą.
                Tak wyczerpujące… ale też przydatne.
                Jej ciało zaczęło mi poważnie ciążyć, więc powoli zniżyłem nas na podłogę, opierając się o tył fotela i usadawiając ją na sobie, przyspawaną jakby na stałe.
                Jej łzy nadal płynęły z policzków, a ciałem wstrząsały sporadyczne dreszcze.
                - Uspokój się – poprosiłem, nieświadomie przeczesując jej włosy palcami. Połowa mojej koszulki była mokra. Dopiero teraz, na spokojnie, mogłem odróżnić prawdę od tego, co powiedziałem w złości. – Żałuję, zgoda?
                Odpowiedziała mi cisza. Niko trzymała się mocno mojego T-shirtu, nie odrywając się ode mnie na centymetr. Ani razu nie spojrzała mi w twarz.
                Przejechałem spojrzeniem po jej sylwetce, dostrzegając ciemne siniaki formujące się na jej ramionach w miejscu, gdzie ją trzymałem. Przymknąłem oczy, nie powstrzymując grymasu irytacji.
                - Czemu nigdy nie przydarza mi się nic dobrego? – spytała cichym, ochrypłym głosem, ignorując moje wyznanie. Siąknęła nosem. – Wszystko straciłam. Najpierw drużynę, potem rodzinę, kota, dom… nawet ciebie.
              - Nie straciłaś mnie, Niko – westchnąłem. Od pół godziny byłem przy niej, wytrzymując jej humorki mimo własnej wściekłości. Czy to nie wystarczało?
                - Nie straciłam cię, masz rację. – Poczułem na skórze swojej szyi, jak się uśmiecha. Przez moment w mojej klatce piersiowej była lekkość, jakby ktoś delikatnie mnie połaskotał. – Nigdy cię nie miałam, prawda?
                Nie miałem na to odpowiedzi.
                Po jakimś czasie Niko uniosła się ociężale, ocierając twarz drżącymi dłońmi, po czym wyprostowała się, nareszcie patrząc na mnie. Jej oczy były opuchnięte i bez blasku. Wydawała się zupełnie nie zdawać sobie sprawy z naszej bliskości. Mimo tego, że na mnie siedziała, nie było między nami ciepła.
                Padło na nią teraz więcej światła, przez co siniaki stały się bardziej widoczne. Podążyła za moim wzrokiem, uśmiechając się ironicznie, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Chyba jednak się jej to należało.
                - Zraniłem cię. Wybacz.
                To chyba nie były słowa, których oczekiwała, a może zrozumiała je opacznie, po parsknęła lekko, zwracając na mnie z powrotem swój rozdygotany wzrok.
                Jej chłodne palce znikąd znalazły mój lewy policzek.
                Nie wiedziałem, jak zareagować na jej dotyk. Po tak długim czasie wydawał mi się czymś nowym.
                - Też cię zraniłam – mruknęła bez emocji. Wydawało się, że w jej rękach nie ma już siły, bo jej palce bezwładnie ześlizgnęły się z mojej twarzy na szyję. – Nie dotykaj mnie więcej – powiedziała z wyraźnym postanowieniem i iskrą w oku, ponownie naciskając kciukiem na ranę. - …póki to nie zniknie.
                Około dwa tygodnie. Byłem w stanie wytrzymać.
                Zacisnąłem zęby, wytrzymując jej gorące spojrzenie, nadal niosące ze sobą ślady wściekłości. Wiedziała doskonale, że dalszy krzyk na mnie nie naprawi naszej sytuacji. Wiedziała też, że żadnymi słowami nie zmienię jej zdania. Wstała więc, opuszczając wzrok, i wyszła do kuchni zrobić nam zapomnianą wcześniej herbatę.
                Kilka godzin spędziliśmy na tym fotelu i tej kanapie, wypłukując z siebie wściekłość i toksyny zielonym naparem. Niko opowiedziała mi, zaskakująco spokojnie i bez pretensji, krok po kroku, jak znalazła się w takiej sytuacji i co przeżyła z Shinzobu.
                Cofnąłem się myślami do dnia, kiedy wróciła z misji z głową w chmurach, widocznie zszokowana i zmęczona, po krótkiej rozmowie dając mi do zrozumienia, że miała zatargi z Akatsuki. To wtedy wszystko się zaczęło – jej pierwszy instynkt był jeszcze prawidłowy, zaatakowała Itachi’ego na miejscu. Dopiero później sprawy obrały inny obrót, a wszyscy jej przełożeni zdawali się być już dawno wtajemniczeni co do roli, jaką miał odegrać mój brat. Opowiedziała też, jak Itachi został zamknięty w izolatce i dokładnie przesłuchany, w odpowiednim momencie potwierdzając informacje, jakie Hokage odkryła w tajnych dokumentach Trzeciego, a których autentyczność zatwierdził drugi Sannin.
                Wszyscy byli w to zamieszani – Shizune, jej dowódca z ANBU, ten cały Ryoushi, nawet Anko. Trudno było jej protestować, gdy niemal wszystkich swoich dowódców znała wcześniej i szanowała. Tak naprawdę była pośrodku czegoś, na co nie miała wpływu. Nie zależało im na jej sile - została w to wepchnięta tylko dlatego, że jako córka rodziny z Akazuno mogła przeciwstawić się Haisekai i zaatakować Itachi’ego, gdyby ten mimo Haisuchi we krwi próbował się zbuntować. Zupełnie zignorowano jej relacje ze mną, ufając – i widocznie słusznie – że poczucie obowiązku będzie dla kunoichi ważniejsze, niż lojalność wobec chłopaka.
                W tym momencie Niko wyraźnie zamilkła, obracając w zamyśleniu kubek w rękach. Jej oczy miały obcy, daleki wyraz, jakby wspominała coś arcyciekawego i wyraźnego.
                - Pamiętasz naszą ucieczkę do Akazuno…? – spytała cicho, nie patrząc na mnie. Przytaknąłem. Trudno było nie pamiętać. Niko po raz pierwszy wtedy załamała się, najpierw z powodu utraty wszelkich nadziei na spotkanie rodziców, a niedługo potem z powodu pochopnej decyzji, jaką podjęła. Tego dnia zabiła więcej ludzi, niż w całym swoim dotychczasowym życiu. – Myślałam, że to zamknięty temat. Nie uzyskałam odpowiedzi, nadal ich nie pamiętałam i nie znalazłam winnych… ale wiedziałam, że kolejna szansa na szukanie ich na własną rękę może się już nie powtórzyć. Pogodziłam się z tym – przyznała ze smutnym uśmiechem, wgapiając się w falująca herbatę w kubku. Nie miałem pojęcia, że się poddała. Nie rozmawialiśmy o dalszych próbach po powrocie z Akazuno. Byłem pewien, że będzie szukać, a jeśli coś znowu wykombinuje, to zaciągnie mnie w to bez mojej zgody, znienacka. Nie miałbym nawet nic przeciwko. Teraz to brzmiało jakby się bała. Jeden jedyny raz przeciwstawiła się rozkazom, myśląc, że będzie w ten sposób bliżej prawdy i od razu dostała za to po głowie. Nie czekały na nią odpowiedzi, tylko pustka i ból. Może to przeważyło szalę? Czy Hokage nadal miała jej to za złe, dlatego zmusiła ją do pomocy? Może to całe Shinzobu miało jakieś informacje na temat jej przeszłości i wymusili na niej pomoc w zamian za udostępnienie ich jej? – Dowiedziałam się, że tuż przed śmiercią wujek wpuścił do świątyni starego znajomego, a niedługo potem w mieście pojawili się zamaskowani obcy, wyszkoleni mordercy.
                Zapadła cisza. Zupełnie jakbym miał się sam domyślić, o co jej chodzi, mimo że nawet wspólnie nie wpadliśmy na to przez tyle miesięcy.
                - I? – mruknąłem, ponaglając ją. – Wiesz już, kto to?
                - Tak – przytaknęła niemrawo, zatapiając dłoń we włosach. – Wiem też, że było to dzień po masakrze twojego klanu. – Uniosła wzrok, a ja otworzyłem szerzej oczy ze zdumienia. Czy to znaczyło… że… - Tymi ludźmi byli wojownicy z Korzenia. Mój wuj i rodzice ukryli wtedy Itachi’ego.
                Gdybym miał siłę, zerwałbym się z fotela.
                - To znaczy, że to przez niego zginęli! – warknąłem, ściskając kubek miedzy rękami. Jak mogła go bronić, jak mogło to pomóc w czymkolwiek?
Teraz uśmiechała się, jakby spodziewała się po mnie takiej reakcji, ale jakim cudem było jej do śmiechu?
                - Też tak na początku myślałam. Jednak to był ich wybór. To był… dług honoru za uratowanie mojego wuja i mojej matki. Itachi pomógł im na jednej z misji ANBU.
                - To chyba bez znaczenia, skoro i tak potem zginęli – syknąłem. – Oni i masa innych ludzi. Zobacz, co potem stało się z wioską. A ten… - Przygryzłem wargę. Nawet, jeśli sprawa mojej rodziny była niemal wyjaśniona, mojemu bratu udawało się sięgać w przeszłość i niszczyć kolejne istnienia. - …uszedł cały.
                - Nie tylko on. – Dziewczyna tym razem naprawdę uśmiechała się z satysfakcją. Zamrugałem.
                To prawda. Niko też wydostała się z pożaru, jakimś cudem, i została porzucona w lesie przez… nieznajomego.
                - Uratował ci życie – warknąłem bez przekonania. Według mnie nie zmazywało to jego win. Oczywiście, gdyby wyrwać tę zasługę z kontekstu, to byłem całkiem wdzięczny, że Niko żyje, a jednak…
                Nie mogłem się pozbyć tej nienawiści. Rozdzierała mnie od środka na samo wspomnienie jego imienia, którym Niko szastała na lewo i prawo z taką łatwością. Myślałem, że to jej przyjaciel będzie tym, o którym nie będę w stanie myśleć, a teraz zrzucała na mnie ciężar tak wielu szczegółów i historii, że zaczynałem poważnie wątpić, czy to, co teraz się dzieje, co słyszę, jest prawdziwe.
                - Tak. Mi i masie ludzi, bo szukaliby go dalej, mordując kolejnych, gdyby mimo swojego ciężkiego stanu nie zabrał mnie stamtąd i nie zwiał do lasu. Uratował też chyba moją psychikę, usuwając mi pamięć.
                Brakowało mi już słów, więc tylko uniosłem brew. To zaczynało brzmieć, jakby była mu naprawdę wdzięczna. Winna przysługi.
                Jak daleko sięgały ich relacje?
                - Od tego czasu szpiegował Akatsuki dla Konohy. I gdy zaatakował nas Kisame, ten rekino-podobny wariat, bez wahania stanął po naszej stronie – dodała, bawiąc się bezstresowo kosmykiem włosów. - I, o ile pamiętam, ponownie uratował mi tyłek.
                - Ja uratowałem ci tyłek tysiące razy – zauważyłem.
                - Wiem – westchnęła z grymasem. Przez moment poczułem się, jakby nic się miedzy nami nie zmieniło. Poznawałem tę minę.
                - Wiem, że wiesz. Tylko ci przypominam, na wypadek gdybyś zapomniała, komu powinnaś być lojalna. – Dziewczyna przewróciła oczami. – O ile pamiętam, obiecałaś mi odejść z ANBU.
                - Tak, ale po misji z Itachi’m. Jak pewnie zauważyłeś - nie skończyła się ona i nie skończy, głównie dzięki twoim interwencjom.
                Jej opowieść przeskoczyła do nalotu na bazę Korzenia, podczas której ją śledziłem. Niko wytłumaczyła mi, że głównym przeciwnikiem Shinzobu był niejaki Danzo, jeden z radnych Konohy, współpracownik Trzeciego. Był on przywódcą Korzenia i to on zmusił Itachi’ego do przedwczesnego podjęcia drastycznych kroków wobec klanu. Tylko on zdawał sobie sprawę, co zamierza mój brat i to on wysłał za nim morderczą pogoń, by pozbyć się Itachi’ego raz na zawsze.
                Właściwie to nie był jedynie wrogiem Shinzobu i Niko, ale i moim.
                Nie byłem pewien, czy mogę jej ufać. Miałem przeczucie, że mówi prawdę. Wierzyłem, że wierzy w to, co mówi. Bez sensu byłoby kłamać mi w żywe oczy po tym, jak się wypłakała. Jej słowa wysypywały się z jej ust z ulgą, jakby nareszcie mogła je z siebie wyrzucić i tym samym zmniejszyć trochę ten ciężar informacji.
                W najgorszym przypadku zawsze mogłem sprawdzić jej prawdomówność nowym jutsu, o którym wyraźnie zapominała, co jakiś czas zerkając na mnie, gdy myślała, że nie patrzę. Trzeba było ją też wypytać o dziwaczne techniki Itachi’ego.
                Mimo wszystko nadal mi ufała. Jeśli jej wcześniejsze słowa były prawdą, to miała nawet nadzieję, że pomogę im w walce. Z moją pomocą próbowała pomóc sobie, odejść od odpowiedzialności. Ze mną na horyzoncie jej rola była mniejsza. Czuła się w niej nieswojo.
                Jednak czy znała całą prawdę, czy ją tez do pewnego stopnia oszukano – nie mogłem być pewien.
                Nie mówiła dużo o Itachi’m, właściwie tylko wspomniała, że dawała mu zastrzyki z Haisuchi – które i tak okazały się wobec niego bezużyteczne. Wcześniej musiała być obecna przy przesłuchaniach, dlatego tyle razy znikała wieczorami i wracała bardziej znudzona niż zmęczona. Wyjawiła mi jednak, że spotkał się z Anko, Akane i Kakashi’m, którzy znali już prawdę i tuż przed walką ze mną zwrócił jej pamięć.
                Jej mina była w końcu spokojna. Rozanielona wręcz, jakby ktoś znikąd ją czymś naćpał. Sama wizja domu, możliwość sięgnięcia pamięcią do obrazów – nawet nieprawdziwych, już dawno nieaktualnych i nie do odzyskania – była dla niej cenna.
                Naprawdę stała mi się obca. Wieczorami i nocami stwarzała sobie inny świat. Za dnia, gdy jeszcze byliśmy szczęśliwi, wytrzymywała moje ponaglenia i kąśliwe uwagi co do jej drastycznie spadającej formy. Gdy zostawiała mnie w domu z książką, pełniła zupełnie inną rolę – poznała nowych ludzi, wciągnęła się w odpowiedzialność i politykę. Przestała być Niko, a była jedną z nich. Nowa tożsamość przesiąkała powoli do każdego jej słowa. Zmienił się sposób jej myślenia i priorytety.
                Po raz pierwszy brzmiała jak prawdziwa, dojrzała kunoichi. W przeciwieństwie do mnie niemal w ogóle nie myślała o sobie.
                Trochę mnie to niepokoiło.
                Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Jej widok w świetle dziennym, z twarzą ledwo oświetloną przez poświatę wpadającą przez okno był czymś, za czym nawet nie zorientowałem się, że tęskniłem. Wyglądała, jakby przed chwilą się obudziła, przeczesując palcami włosy i sącząc leniwie herbatę. Ja też czułem się, jakbym się obudził, i szczerze wolałbym, by wszystko to, co niedawno się wydarzyło, było tylko durnym, irytującym snem.
                Jej delikatny, nieśmiały uśmiech powodował dziwne uczucie w moich trzewiach – pulsujące, rosnące. Był kpiną z tego, że udało nam się dojść tak daleko oraz obietnicą kolejnych kłopotów. Było w nim też coś finalnego – wiedziałem, że nasze relacje nigdy nie będą już takie same.
                - Mój tata, o ile dobrze pamiętam – zaczęła, odchrząkując po chwili, gdy coś utknęło jej w gardle. - …zapytany przeze mnie, kim są shinobi, odpowiedział, że są narzędziami. Mieczami, dokładniej. – Uniosłem brew. Nie było to miłe porównanie, dziwiłem się, że Niko je teraz przywołuje. – Mówił, że shinobi to osoby, które „pokonują trudności”. Że wszystko, co ich nie złamie, sprawi, że będą silniejsi. Że gdy kowal kuje miecz, uderza, rozgrzewa go do czerwoności, miecz staje się twardszy. Właściwie dopiero po tym bezdusznym zabiegu jest przydatny. – Jej twarz miała znowu ten dziwny wyraz. To widziała w tych zdarzeniach? Próbę? - Powiedział mi wtedy, że nawet jeśli będę miała kiedyś wrażenie, że moje życie jest bezlitosnym kowalem, to powinnam się cieszyć, bo wyjdę z tego silniejsza i twardsza.
                - Jak się nazywał? – spytałem. To był kolejny temat do nadrobienia. Niko żyła teraz także światem przeszłości, który znała tylko ona i mój brat. Ja zostałem pozostawiony na etapie tego, co przypomniała sobie po wyleczeniu z amnezji.
         - Katashi – odparła niepewnie. Nic dziwnego. Pewnie nie miała wielu okazji, by wypowiedzieć to imię.
          - Musiał być mądrym człowiekiem – stwierdziłem prosto, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć w tej sytuacji. Na myśl przyszedł mi mój własny ojciec, ale nie byłem teraz w nastroju, by ich porównywać.
          - Miał dziwną brodę – uśmiechnęła się nagle. Odkryłem, że nie mogę powstrzymać własnego, małego uśmieszku.
         Było przed nami dużo pracy. Musieliśmy odbudować nasze zaufanie i wspomnienia, a także mieszkanie – wszystko, co w gniewie zniszczyliśmy.
Musiałem wyciszyć się i w końcu na spokojnie wysłuchać historii mojego klanu i mojej wioski. Miałem moc Sharingana i wiedzę z tablicy w krypcie, by poprzeć swoje domysły i pytania.
Musiałem nadrobić wszystkie zaległości i wejść do świata, w którym byli aktualni gracze. Pochopna Hokage i naiwna Niko nie mogły dalej dyktować warunków. Nie w mojej kwestii.
Musiałem opanować swoją moc i dowiedzieć się jak najwięcej o nowych technikach Kalejdoskopu, gdyż tablica nic o nich nie mówiła. Potrenować na kimś neutralnym.
Musiałem zdecydować, co zrobić z Danzo.
I z Itachi’m.
               

Wszelkie pytania, komentarze i propozycje mile widziane. Jeśli chcecie więcej jakiegoś wątku, to krzyczcie, bo blog zmierza ku końcowi. Teraz albo nigdy!
Konstruktywna (czyt. wyjaśniona) krytyka widziana milej niż kiedykolwiek. Ostrzegam tylko, że nie będę bronić tego rozdziału tak zaciekle, jak innych. Może być nudno. 

Obserwatorzy