Przepraszam za ogromne monstrualne niewybaczalne spore opóźnienie z notką. I nie dotrzymanie terminu. Pisało się ją naprawdę ciężko, a życiowe sytuacje nie pomagały.
Proszę uprzejmie o niedopytywanie się więcej o terminy nowych rozdziałów. Moja "twórczość" rządzi się własnymi prawami, czasami mam wenę, a czasami nie... i tak, jak dziś - w większości przypadków nie wiem, że opublikuję danego dnia notkę aż do... no, właśnie tego dnia.
Jeśli komuś nie pokazuje się tło pod częścią rozdziału lub komentarzami, to znaczy, że Blogspot (firma: Google) go wykiwał i żąda oglądania bloga w Chome (firma: Google). Nie jest to niedopatrzenie z mojej strony czy usterka techniczna, a po prostu kwestia ustawień wyświetlania blogów na Blogspocie. Za utrudnienia przepraszamy.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Przepraszam, że nie na wszystkie odpowiadam. Czasem nawet Leithcie brakuje słów.
Mam nadzieję, że nadal żyjecie i jesteście ze mną. Życzę miłej lektury :)
- Jak się czujesz, mała? Na powrót
wśród żywych?
Uśmiechnęłam się, starając nie
otwierać ust. Tarta z porzeczkami mogłaby wypaść, a byłoby to bardzo
nieeleganckie. Przełknęłam z pośpiechem, ogarniając wzrokiem tacę na moich
kolanach. Pyszności znikały z niej zaskakująco szybko.
- Aah. Choć nie jadłam kilka dni i
mój żołądek próbuje to nadrobić – zaśmiałam się, chwytając dwie mandarynki.
Zdarłam z nich skórę niczym dziki zwierz i zaczęłam je jeść po kilka kawałków
na raz, nie zważając na sok lejący mi się po dłoniach. Ryoushi uniósł brwi z
niedowierzaniem i rozbawieniem, ale mimo przerażającej sceny mordu na owocach
rozgrywającej się przed jego oczami postanowił wejść głębiej do sali.
- Przepraszam, że nie było mnie tu
wcześniej. Miałem misję i dowiedziałem się dziś rano – westchnął ciszej, z
prawdziwym żalem w głosie. Uniosłam na niego wzrok znad sterty jedzenia na
moich kolanach i pokręciłam głową, nie mogąc nic powiedzieć z pełnymi ustami.
Chłopak skorzystał z chwili ciszy i usiadł na brzegu łóżka, patrząc na mnie z
troską. – Serio. Jak się czujesz?
- Już dobrze, naprawdę – zapewniłam,
łapiąc oddech. Chwyciłam kubek niedawno zaparzonej herbaty, martwiąc się, że
zaraz dostanę czkawki. Ucho lepiło mi się do palców. – Lepiej opowiadaj, co
mnie ominęło.
Łowca westchnął, wzruszając
ramionami. Upiłam kilka łyków.
- Milion nudnych narad. Shinzobu nie
może dojść do porozumienia w sprawie… sama-wiesz-kogo biorącego udział w naszej
misji. – Jego wzrok utknął gdzieś na pościeli. Chyba była tam plama. - Od dwóch
dni szczekają coraz głośniej o twój powrót. Chyba się go boją bez twojej
obecności – uśmiechnął się szeroko i drapieżnie. Momentalnie przypomniał mi się
widok jego twarzy tuż po walce – rozemocjonowanej, spoconej i zachlapanej
krwią. Czasami miałam wrażenie, że siedzą w nim dwie różne osoby.
- Ja się go boję chyba najbardziej,
ale raczej nie powiem tego na głos – mruknęłam, obracając w palcach posypane
cukrem amanatto. – Rozumiem, że mam wracać? Jak najszybciej?
- Tak. I nie mówię tego dlatego, że
tęsknię – uśmiechnął się Ryoushi, patrząc na mnie uważnie. Przez moment
poczułam ciepło wpływające na moje policzki. Kami, w świetle dnia jego oczy
były takie niebieskie… - Masz sos na brodzie. – Jego głos zniżył się znacznie.
Zamrugałam. Serce zabiło mi szybciej, gdy shinobi uniósł rękę w moim kierunku.
Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że sięga po jedną ze słodkich fasolek.
Wytarłam usta rękawem.
Uśmiechnęłam się delikatnie, wracając do
jedzenia. W sali nastała cisza, dzięki której łatwiej było mi uspokoić oddech i
chakrę. Oraz wyczuć nową energię w pomieszczeniu.
Uniosłam wzrok, napotykając parę
czarnych oczu i ściągniętych brwi.
- Oh. Ojej. Ryoushi, to jest… erm… -
Powstrzymałam chęć, by wyskoczyć z łóżka i wbiec między dwóch chłopaków. Łowca
nawet nie wstał, tylko obrócił głowę z zaciekawieniem. Widziałam moment, gdy
jego bystry wzrok napotkał rysy Uchihy. Jego twarz spięła się w koncentracji i
zaskoczeniu, niewątpliwie porównując jego wygląd ze starszym z braci. Zaczęłam
modlić się w duchu, by nie dał po sobie niczego poznać. – …erm… mój… chłopak. –
Jęknęłam, słysząc, jak idiotycznie to brzmi. Ciemne brwi uniosły się do góry w
moim kierunku, nie wiedziałam, czy z rozbawieniem, czy niedowierzaniem. -
Sasuke. U-Uchiha.
Sasuke podszedł pewnym krokiem do łóżka,
rzucając torbę z zakupami pomiędzy moimi nogami, a siedzącym Łowcą. Starszy
chłopak zrozumiał aluzję. Uśmiechnął się lekko, sam do siebie, po czym wstał,
odwracając się przodem do bruneta. Był nieco wyższy.
- Przedstawiłbym się, ale jestem
jedynie twarzą za maską jednostki. – Słyszałam rozbawienie w głosie swojego
„brata” i aż zacisnęłam ręce na pościeli. Sasuke nie reagował dobrze na humor i
lekkość ducha. Czemu ja zawsze doprowadzałam swoją głupotą do takich sytuacji? –
Zwą mnie Ryoushi.
- Sasuke Uchiha. Przez jedno „u” – odparł brunet, nie patrząc
na niebieskookiego, a na mnie. Odwróciłam wzrok, przygryzając wargę.
Ogłupiającą ciszę w sali przerwał odgłos trzeszczącej przy ściskaniu skórzanej
rękawiczki Ryoushi’ego, co znaczyło, że podali sobie ręce.
Mogło być gorzej. To spotkanie i tak
wypadało lepiej niż pierwsza konfrontacja Uchihy i Sai’a.
Westchnęłam w duchu na samo
wspomnienie. Zastanawiałam się, co się z nim dzieje. Miałam nadzieję, że nie
przyjedzie mi z nim walczyć. Był w Korzeniu, ale to raczej nie oznaczało
automatycznie, że był pustą marionetką wykonującą rozkazy maniaka. Chyba.
- Będę już leciał, mała. Widzę, że
jesteś pod dobrą opieką – zaśmiał się sztucznie ANBU, wskazując wymownie na
siatkę z kolejnymi przysmakami. Sasuke od kilku godzin wypominał mi, jak
schudłam.
Uniosłam niepewnie wzrok, napotykając
piorunujące spojrzenie mojego „opiekuna”.
Rycerz w lśniącej zbroi. Nie ma co.
- Tak, do zobaczenia – zamachałam Łowcy,
zanim zdążył wyjść z sali. Rurki podpięte do mojego zwiotczałego i
rozleniwionego ciała zafalowały rytmicznie w powietrzu. W moim organizmie nie
było już trucizny, a wszelkie rany i uszkodzenia zostały wyleczone przez
medic-ninów. Jedyne, co pozostawało, to przystosować się do funkcjonowania w
tak ekstremalnych warunkach, jak do tej pory.
Westchnęłam ciężko, próbując
wyłączyć ze świadomości górującą nade mną złowrogą chakrę Uchihy. Nic nie
mówił, ale na pewno był wściekły. Jego wzrok mówił wszystko. Miał mi za złe, że
pod jego krótką nieobecność ktokolwiek
tu wszedł, a fakt, że był to nieznajomy chłopak
tylko przepełniał czarę. Sasuke był jak zazdrosny wilk, który nie mógł przyjąć
do wiadomości, że nie jestem napaloną nastolatką rzucającą się w objęcia
wszystkiego, co skończyło dziesięć lat i zbliżyło się do mnie na dwa metry.
W dodatku – Kami! – odstawiał takie
sceny, gdy wyraźnie mu powiedziałam, niecałą dobę temu, że go kocham.
A on mi nie odpowiedział.
Zignorowałam ból, który poczułam w
klatce piersiowej.
Na pewno miał zamiar. Czekał na
dobrą okazję. Wstydził się przy pielęgniarkach. Albo nie słyszałam tego, bo
straciłam przytomność.
Z drugiej strony, jak teraz
obserwowałam jego spiętą minę, gdy wyciągał pospiesznie zakupy z siatki… to nie
byłam tego taka pewna.
Otworzyłam usta, by coś powiedzieć,
ale już nie miałam siły się tłumaczyć. Też byłam zła. I zmęczona.
- Ah, jak ja się za wami stęskniłem…
- Uniosłam raptownie głowę, widząc w oknie ubraną w szarości postać. Kakashi
siedział na parapecie, opierając się o ścianę. Jak zwykle czytał książkę. – Czasami
mam wrażenie, że obserwowanie waszych perypetii dałoby Jirayi-sama jeszcze
więcej pomysłów na fabułę powieści.
Zmarszczyłam nos, zastanawiając się,
kiedy zdążył otworzyć okno. I czy słyszał moją tajną rozmowę z Ryoushi’m.
- Miło wiedzieć, że jeszcze o nas
pamiętasz, Hatake – warknął Uchiha, nie podnosząc nawet na niego wzroku. – I
pomagasz nam, gdy cię potrzebujemy. Gdy – na przykład – jedno z nas umiera. – Wskazał na mnie wymownie ręką,
podgrzewając swoją pozostawioną wcześniej herbatę małym Katonem.
- Byłem zajęty – odparł pospiesznie
drugi shinobi, unosząc nos z urazą. Spiorunował plecy bruneta jednym okiem,
zamykając i chowając książkę. – Poza tym Niko nie umarła. Wszystko jest już w
porządku, prawda?
- Mhm – mruknęłam bez przekonania, mrużąc
oczy wycelowane w tył ubranej w czerń sylwetki. Jounin zauważył moją niechęć i westchnął.
- Nie mówcie mi, że znowu coś jest nie tak – mruknął
błagalnie, schodząc z parapetu i opierając się o niego plecami. Przyjął pozę
karcącego nauczyciela. Nienawidziłam, gdy to robił. – Oblewałem wczoraj z Anko
twój powrót do zdrowia – oświadczył w moim kierunku, jakby to miało jakieś
znaczenie. Uniosłam brew. Nic w sumie dziwnego, że nie było jej dzisiaj przy
obchodzie. Kiepsko znosiła duże ilości alkoholu. - …i wasze oficjalne „zejście
się”. – Sasuke drgnął lekko, ale nie zaszczycił nas spojrzeniem. Dąsał się.
Znowu. – No, uśmiechnijcie się.
- To w jego przypadku fizycznie niemożliwe
– prychnęłam. Uchiha, gdy się zaparł, potrafił być szalenie irytujący. Pod
naciskiem wzroku jounina postarałam się i uniosłam do góry kąciki swoich ust.
Przytaknął z aprobatą, po czym obrócił się w stronę Sasuke.
- A to czemu?
- Widać wspomnienie o jej niedawnym
stanie po banalnej misji jest zbyt świeże w niektórych
umysłach, by się teraz szczerzyć –
warknął brunet, przenosząc w końcu na nas swój karcący wzrok. Znałam tę gadkę.
Oznaczała przyszłe „jesteś słaba”, „masz siedzieć w domu” i „koniec z misjami
aż nie będziesz w formie”. Przerąbane.
- Nie mówcie mi, że Pan Ciemności
się przejął i teraz jest smutny –
powiedział Kakashi prześmiewczo przesłodzonym tonem, jaki zwykle kierowało się
do małych dzieci czy zwierząt. Oparłam się wygodniej w poduszkach, jedząc dalej
amanatto. Nie był to popcorn, ale musiało wystarczyć.
- Nie – odwarknął shinobi, ponownie odwracając
od nas wzrok.
- No oczywiście że nie – zaśmiał się Hatake, odpychając się od parapetu
i idąc w stronę bruneta powolnym, ostrożnym krokiem. – Z tego to co
zrozumiałem, to do końca się nie poddawałeś i wierzyłeś, że twoja Niko
przeżyje. – Przystanął tuż przed chłopakiem, który uniósł na niego swój
Sharingan. Na jego twarzy nadal nie było widać uśmiechu. Nie wiem, jak Kakashi
miał go zamiar uzyskać w ten sposób. - Szlachetne.
- Spieprzaj.
- Widzisz? Nie masz więc powodów, by
być smutnym, bo jak zwykle miałeś rację. – Hatake przekrzywił głowę na bok i na
powrót wyjął małą książkę z tylnej kieszeni spodni. - Udało się. I miałeś nadzieję. W końcu – uśmiechnął
się, trącając ramię Uchihy zamkniętym woluminem.
Sasuke zmarszczył brwi, patrząc
przez chwilę na naszego nauczyciela. A potem się… uśmiechnął.
Moja ręka trzymająca słodką fasolkę
zastygła w połowie ruchu do ust.
- Aah. Miałem. Miałem… Nadzieję –
powtórzył Sasuke, zniżając głowę, by ukryć rosnący uśmieszek przed wzrokiem
Kakashi’ego. Ale nie przed moim. „Nadzieja”. Nozomi.
- Ej! – Uderzyłam rękoma w materac
po obu stronach mojego ciała. Kakashi zachichotał zza maski, kręcąc głową i
ruszając żwawo do wyjścia. – Zboczeńcy! – krzyknęłam na tyle głośno, by każdy,
kto mijał go na korytarzu szpitala wiedział, że to słowo było kierowane głównie
do niego.
Skąd wiedział? Wiedziała też już
cała wioska, czy tylko Anko i Akane? I skąd,
pytam się? Było to po nas widać, czy może tylko Sasuke emanował jakąś dziwną,
męską dumą?
Gdy w końcu zostaliśmy sami, Uchiha
odczekał chwilę, aż doprowadzi swoją twarz do porządku – czyli przestanie
okazywać jakiekolwiek emocje – i odwrócił się w pełni w moją stronę.
- Przyniosłem ci ubrania. – Wskazał
na to, co zostało w torbie. – Ubierz się i możemy wychodzić.
- Co?
Tylko tyle byłam w stanie
wykrztusić. Nie spodziewałam się, że po scenach, jakie odstawiłam, wypuszczą
mnie nawet w tym tygodniu. Czemu żadna z pielęgniarek o tym nie wspomniała?
Moment.
- Rozmawiałeś ze starszą
pielęgniarką, czy z tą młodą, rudą? – Uniosłam brew, krzyżując ręce na piersi.
Uchiha wzruszył jednym ramieniem, wyciągając moje ubrania z torby, by
przyspieszyć proces.
- Z młodą – mruknął od niechcenia,
rzucając w moim kierunku poprute jeansy. Od momentu, gdy sam je ze mnie
ściągnął, stały się jego ulubioną częścią mojej garderoby. Złapałam też, w
ostatnim momencie, czarną bluzę z kapturem wymierzoną w moją twarz.
Zastanawiałam się, czy w ogóle przyniósł mi bieliznę.
- I na pewno to, że zgodziła się
mnie wypisać, nie miało nic wspólnego z tym, kto ją o to prosił, prawda?
- Czy ja wyglądam na osobę, która prosi o takie rzeczy? – spytał z
politowaniem Uchiha, bezceremonialnie podchodząc do aparatury i wyłączając ją.
Uśmiechnęłam się pobłażliwie. To zdecydowanie nie była zwykła procedura
wypisywania pacjenta. Brakowało minuty, by sala zaroiła się od personelu.
- Czyli po prostu ją zastraszyłeś –
westchnęłam, wygrzebując się z kołdry. Chłodne powietrze natychmiast uderzyło w
moje nagie łydki. Dawno nie ruszałam nogami. Jęknęłam, rozgrzewając mięśnie. –
Lub spojrzałeś na nią z góry, tym swoim ponętnym uchihowym spojrzeniem spod
grzywki, i ona sama doszła do wniosku, że już swoje wyleżałam.
- Hn.
To oznaczało, że zgadłam.
Przewróciłam oczami.
- Wyjdź, muszę się przebrać.
- I tak już wszystko widziałem –
odparł brunet. Pod naciskiem mojego upartego spojrzenia wyszedł jednak z sali.
Ze zdecydowanie za głośnym i wyrażającym jego głęboką irytację warknięciem.
Załatwienie wszystkich formalności i
ubłaganie rozważniejszej części personelu, bym mogła opuścić szpital, zajęło
niemal godzinę. Sasuke wpakował mnie w niezłe tarapaty swoją dziecinną
niecierpliwością, ale argument w postaci mnie spakowanej, ubranej, zdrowej i
stojącej w drzwiach na ulicę był dość silny i pozwolił mi w końcu zaczerpnąć
świeżego, chłodnego powietrza. W dodatku legalnie.
Było zimno, zimniej niż się
spodziewałam. W niektórych zakątkach ulicy leżały stare, pozamarzane resztki
śniegu, którego spadnięcie przegapiłam, leżąc w szpitalu.
Uniosłam brew, gdy Sasuke, zamiast obrać
najprostszą drogę do domu, wszedł w uliczkę, przy której stał sklep, gdzie
zwykle zaopatrywałam się w warzywa. Wyrównałam z nim kroku, korzystając z
przerwy w tłumie, jaką robił ze swoją spiętą miną i dumną postawą. Symbol klanu
wyszyty na jego skórzanej kurtce dodawał tylko do listy powodów, dla których
ludzie schodzili mu z drogi. Czułam się, jakbym szła jakimś… lejkiem.
- W domu nie ma nic do jedzenia. I nie
sprzątaliśmy od wyjazdu na misję.
Zamrugałam, przytakując mu niemrawo.
Ile to dni minęło? Co najmniej cztery. Więcej. Nie tylko ominęły mnie dwie
wizyty u Itachi’ego, ale masa treningów. Sasuke nie gotował, to było jasne.
Jadł na mieście, a każdą wolną chwilę spędzał w szpitalu jako mój Ponury
Wartownik.
- Czyżbyś deklarował, że dziś
gotujesz? – spytałam, trącając go zaczepnie łokciem. Shinobi prychnął. Humor
nadal burzowy.
- Chyba sobie kpisz.
Wygięłam usta w naburmuszono-słodki
łuk i zatrzepotałam rzęsami, przylegając do niego od boku. Widziałam to na
filmie.
- Nie – oświadczył chłodno, nie
zwalniając kroku.
Odsunęłam się raptownie, tupiąc
nogą. Kątem oka spostrzegłam, że kilkoro przechodniów patrzy na nas z
rozbawieniem i zainteresowaniem.
- Wychodzę ze szpitala, gdzie niemal
umarłam, i pierwsze, co mam zrobić, to nie odpocząć, a ugotować ci obiad? –
spytałam, marszcząc brwi i stając na palcach, by lepiej do niego dotrzeć.
- Dobrze, że to jest jasne – odparł
Uchiha pozornie ponuro. Kącik jego ust zdradzał jednak rozbawienie. Prychnęłam,
uderzając go lekko w klatkę piersiową.
- Nie! – zaprotestowałam. – Nic
tylko gotuję i sprzątam, dla ciebie, dla… Anko…
- I robisz to nieźle, w końcu
zaczęła chyba to jeść – mruknął brunet. Łał. Zauważył puste pudełka po bento,
jakie ostatnio przyniosłam z bazy. Anko nie miała prawa nawet spojrzeć na mój lunch. Robiłam go dla
Itachi’ego.
- Nie w tym rzecz…
- Nie moja wina, że deklarujesz
pomoc, której potem niewygodnie ci udzielać – przerwał mi, krzyżując ręce na
piersi. Dmuchnął w kosmyki opadające mu na oko, na których zatrzymał się zbitek
płatków śniegu.
- To nie tak…
- Anko mieszka tak daleko, że nie
wie, gdzie są sklepy? – Uniósł brew, pochylając się nade mną. Przełknęłam
ciężko. Lepiej było zacząć wycofywać się z tematu, zanim miał się zorientować,
że robienie bento dla Mitarashi nie miałoby najmniejszego sensu.
- Nie, mieszka… tu. – Wskazałam na
budynek, po którego drugiej stronie jouninka miała balkon, na którym w tym
momencie najprawdopodobniej leczyła kaca. – Ale jest leniwa. I ma dużo roboty.
- To tak, jak ja – zauważył chłopak,
chowając marznące dłonie w kieszenie kurtki i ruszając w dalszą drogę.
Zasygnalizował tym, że dyskusja jest skończona.
Może dla niego była, ale nie dla
mnie. Byłam tak pełna słodyczy, że na samą myśl o staniu nad garami było mi
niedobrze. Poza tym było po nim widać, że nie stoi przy swoim zdaniu naprawdę
twardo.
A ja, od pewnego czasu, miałam nową
broń w dyskusjach z nim.
- Wiesz… - zaczęłam, gdy tylko
wyrównałam z nim kroku. Zbliżaliśmy się niebezpiecznie blisko stoiska z mięsem.
- …gotujący faceci są naprawdę seksowni.
- Czyżby. – Przygryzłam wargę,
dusząc śmiech. Nawet nie zwolnił tempa.
- Nie widziałeś pewnie wielu, to
przez to – zakpiłam. Nie spojrzał na mnie. Przeklęłam pod nosem. – No
prrrroszę, Sasuke.
- Nie umiem gotować, sama mówiłaś –
mruknął brunet z kiepsko ukrywaną urazą.
- To było przedtem! – zapewniłam,
łapiąc go za łokieć. Przystanął. W końcu. – Patrzyłeś jak gotuję od tego razu. Włączyłeś
przecież nawet Sharingan.
Uchiha wypuścił powietrze nosem,
potrząsając głową z irytacją i rozbawieniem.
- Włączył się, bo śpiewałaś, bujając
biodrami – stwierdził, unosząc wzrok do bogów. - Potem oblizałaś palce z sosu – dodał,
skupiając swój wzrok z powrotem na mnie. Przełknęłam, powstrzymując uśmiech.
- No. Czyli znasz podstawy –
stwierdziłam z nonszalancją. – Nie będę miała nic przeciwko, gdy będziesz
oblizywał palce i tańczył, serio.
Uśmiechnęłam się do obrazu, jaki
stworzyła moja wyobraźnia. Mógłby wywijać tą wielką, drewnianą chochlą. I nie
mieć na sobie koszuli. Fartucha też by nie musiał. Gdyby się czymś ubrudził,
chętnie bym…
- Bardzo śmieszne.
Zamrugałam, wracając do okrutnej
rzeczywistości. Patrzyliśmy przez chwilę na siebie w skupieniu. Już byłam
pewna, że przegrałam tę bitwę i zaraz będę musiała szukać w głowie przepisu na
kurczaka z curry, ale Uchiha uprzedził mnie i westchnął, łapiąc mnie za
nadgarstek.
- Możemy… dobić targu. – Odczepił
moje palce od swojej kurtki, ale nie opuścił naszych rąk. – Przysługa za
przysługę.
- Słucham – odparłam, zaintrygowana.
Czego takiego Sasuke mógł ode mnie chcieć? Wszystko już miał. By posuwać się do
takich poświęceń… to musiało być coś ważnego. Lub wstydliwego. Albo…
romantycznego. I zabawnego.
Nie, wolałam, by było to coś
wstydliwego!
Jego brwi spotkały się na środku
czoła, a uścisk na moim nadgarstku zyskał na sile. Przez moment zapomniałam, że
stoimy na ulicy. Powinnam była się już dawno przyzwyczaić do bycia blisko
niego, a mimo to za każdym razem, gdy staliśmy tak blisko siebie, że widziałam
dokładnie jego oczy i czułam jego zapach… coś niedobrego działo się z moim umysłem.
Nagle miałam straszną ochotę go pocałować.
Nieświadomie skupiłam wzrok na jego
ustach, gdy formowały trzy lekko ochrypłe od zimna słowa.
- Odejdziesz z ANBU.
- S-słucham? – powtórzyłam,
wyrywając z rękę z jego objęcia. Dopiero, gdy spojrzałam mu w oczy, zrozumiałam
o co i dlaczego prosi.
Kakashi – chyba pierwszy raz – miał
rację. Sasuke był wstrząśnięty. Mocno
przeżył to, w jakim stanie wróciłam z misji, na której byłam pod jego opieką. W jego narcystycznej,
egoistycznej wizji świata to on był
najsilniejszym i najlepszym obrońcą dla mnie, więc tym bardziej nie chciał
powierzać mnie obcym osobom z ANBU. Nie ufał im.
Poza tym czuł się opuszczony. Nie wiedział,
że ANBU kreowane było przez Radę uprzedzoną co do klanu Uchiha. Moja obecność w
jednostce nie tylko więc narażała mnie w jego mniemaniu na niebezpieczeństwo,
ale godziła w jego ego.
Nie wspominając już o tym, że
sprawiała, że musiałam kłamać i stopniowo, powoli, oddalaliśmy się od siebie.
Czy naprawdę służba w ANBU była mi
do czegoś potrzebna? Jasne, kasa była dobra, poznałam Ryoushi’ego, ale co poza
tym? Na nic nie miałam czasu i siły, a w dodatku zostałam wepchnięta w środek
stresującej i dziwnej sytuacji. Niekomfortowej dla mnie.
Sytuacji, z której nie mogłam się
teraz wyplątać.
Szczęka Sasuke była zaciśnięta tak
mocno, że niemal słyszałam jej skrzypienie. Jego spojrzenie było twarde i
skupione. On nie żartował. Naprawdę się o mnie martwił.
W każdej innej sytuacji uznałabym to
za urocze.
- Nie mogę porzucić zadania, o
którym ci opowiadałam. Jestem potrzebna tu, w wiosce – westchnęłam, kopiąc
kupkę piachu, w którą po chwili wbiłam wzrok. Rozsmarowałam ją butem. – Ale
mogę unikać misji poza wioską. I odejść, gdy skończę z tym… projektem.
Przez jakiś czas nic nie mówił.
Uniosłam wzrok, by ocenić jego reakcję, ale jego spojrzenie utkwione było
gdzieś nad moim ramieniem. Myślał. Chyba nie spodziewał się, że zgodzę się tak
łatwo.
- Zgoda – mruknął po chwili, z
wyraźną niechęcią. Uśmiechnęłam się odruchowo, wciąż jednak czując w sercu
dziwny niepokój. Klasnęłam w dłonie, chwytając go ponownie za rękaw kurtki i
ciągnąc go w kierunku sklepów.
Ten i kolejny dzień minęły dla mnie
bardzo spokojnie. Sasuke dotrzymał słowa i ugotował naprawdę dobry obiad, który
postawił mnie na nogi. Ogarnęliśmy trochę dom i rozpakowaliśmy się z naszej
najgorszej dotąd misji, od niechcenia pisząc w wolnym czasie raporty. Uchiha
zdawał się być w widocznie lepszym humorze, odkąd obiecałam mu odejść z ANBU.
Okazywał swoje zadowolenie… na wiele ciekawych i… przyjemnych sposobów.
Po raz pierwszy od pewnego czasu wierzyłam,
że jednak wszystko będzie dobrze.
Nie mogłam powiedzieć, że zgadzam
się z Megumi, ale rozumiałam jej postępowanie. Saturn znała prawdę i była po
mojej stronie. Anko, Kakashi i Akane byli cali i zdrowi. Ryoushi też.
Sasuke nie podejmował więcej tematu
robienia bento dla Anko i nie zauważył kilku brakujących książek z jego
biblioteczki, które, jak już sobie ustaliłam, oficjalnie pożyczałam przed
wyjazdem Ryoushi’emu.
Wystarczyło skończyć tę durną misję,
wykopać Itachi’ego na powrót z wioski i resztę życia spędzić jak w tej chwili –
leżąc na kanapie z głową na udach Sasuke, gryząc go okazyjnie w ręce, gdy
przerzucał strony w książce i starał się mnie ignorować.
- Zrobić ci herbatę? – spytałam, gdy
patrzenie jak czarne jak smoła tęczówki prześlizgują się gładko po tekście w
końcu mi się znudziło.
Zatrzymały się.
- Hn.
- Może być zielona? – Wygięłam się
leniwie, czując, jak strzyka mi kręgosłup. Sasuke zabrał książkę z pola rażenia
moich rozciąganych rąk, nie racząc nawet na mnie spojrzeć.
- Hn – powtórzył, choć teraz
oznaczało to „nie”. Kami, skąd ja wiedziałam?
- Czarna, o smaku liczi? –
zaproponowałam.
Oboje nie ruszaliśmy się przez
moment. W zupełnej ciszy. Przymknęłam oczy, licząc w myślach do trzech. I oddychając.
- Reaguj, jak cię o coś pytam –
warknęłam, trącając jego książkę opuszkami palców.
- Zareagowałem. Kiwnąłem.
- Nie widziałam.
- Bo to było… - Przewrócił stronę. -
…lekkie kiwnięcie.
Wstałam do klęku i pochyliłam się
nad nim, zasłaniając mu książkę ręką. Zetknęliśmy się nosami.
- Zaraz ja cię, cholera, lekko kiwnę
– zagroziłam, mrużąc oczy. Uchiha parsknął, potrząsając lekceważąco głową i
odwrócił się, wracając do lektury.
Zsunęłam się z kanapy i ruszyłam do
kuchni, wystawiając brunetowi język znad swojego ramienia.
Wstawiłam wodę na herbatę i zaczęłam
szperać w szufladach w poszukiwaniu zapomnianej już przez nas czarnej herbaty o
gorzkawym smaku. Wtedy też poczułam coś dziwnego.
Uchiha uniósł głowę znad książki,
marszcząc brwi z nieobecnym wzrokiem. Po chwili jednak czytał dalej.
Zaskoczył mnie jednak zupełnie,
rozpoznając właściciela chakry szybciej, niż ja.
- Twój kochaś ze szpitala –
oświadczył suchym tonem, dosłownie sekundę przed tym, jak ubrana w czerń i biel
sylwetka zwieńczona maską szakala pojawiła się na naszym balkonie.
Wyłączyłam wodę, podchodząc szybkim
krokiem do szklanych drzwi na taras. Po drodze pacnęłam Sasuke w głowę.
Ryoushi zdawał się nie spieszyć
zbytnio. Oparł się o okno, krzyżując ręce na piersi i przyglądając mi się z
zaciekawieniem. Śnieg prószył leniwie. Białe płatki wirowały na delikatnym
wietrze, halsując w dół. Było zimno. Po dwóch sekundach na zewnątrz już
przeszedł mnie dreszcz.
- Szybko cię wypuścili – stwierdził
po chwili Łowca, płaskim tonem. Doskonale wiedział, że jesteśmy w zasięgu
słuchu Uchihy. Wzruszyłam ramionami z lekkim uśmieszkiem.
- Potrafię być przekonująca –
oświadczyłam z dumą, stając w drzwiach, by brunet na kanapie nie miał zbyt
wygodnego pola widzenia. – Co jest?
- Hokage chce cię w bazie. Finał
zbliża się wielkimi krokami i musisz… eh… - ANBU zamachał ręką w powietrzu,
szukając odpowiednio neutralnych eufemizmów. - …przesłuchać naszego kolegę.
Na samą myśl o tym człowieku opadło
mi wszystko. Ramiona, nos… mogłabym
przysiąc, że oklapły mi też włosy. Odwiedziny u niego były cholernie
stresujące. Za towarzystwem Haisuchi też nie tęskniłam. Do ostatniej misji
czasami spędzałam całe dnie z jednym czy dwoma kamieniami. Wolałam nie kusić
losu przy Itachi’m.
Ich obecność w domu widocznie
denerwowała jednak Sasuke. Czuł się przy nich wyraźnie spięty. Ale rozumiał, że
to trening.
Westchnęłam ciężko. Choćby dla
zasady. By Sasuke – który słuchał każdego szmeru pomiędzy nami, byłam tego
pewna – wiedział, że moja praca nie sprawia mi wiele przyjemności.
- Przebiorę się i zaraz będę.
Poczekaj – poprosiłam, zamykając drzwi. Wieczory robiły się coraz zimniejsze. I
coraz bardziej przygnębiająco pracowite.
Nic nie zmieniło się w bazie od
mojego „wypadku”. Zaczynałam już poznawać ludzi na korytarzach, nawet, jeśli
byli zamaskowani. Głupio było przyznać, ale mogłam za tym zatęsknić. Kiedyś. Pracując
w bazie po raz pierwszy czułam się częścią czegoś większego. Ważniejszego niż
ja sama czy zespół ja-Sasuke.
Miałam jednak priorytety. Byłam
młoda i chciałam trochę pożyć. Egoistyczne, wiem.
Wyprostowałam plecy, wchodząc na
posiedzenie Shinzobu. Nie spodziewałam się ciepłego powitania i troskliwych
pytań o mój stan zdrowia. I – oczywiście – nie doczekałam się ich. Czekały mnie
natomiast dwie godziny taktycznych ustaleń, raportów z ostatnich ruchów Danzo i
Korzenia oraz przechwałki Ibiki’ego na temat garstki rekrutów, którzy używali
już niewielkich jutsu w obecności Haisekai.
Starałam się nie zasnąć,
podtrzymując głowę na opartym łokciu. Może kiedyś, gdy jeszcze nie spisywałam
ANBU na straty, przejęłabym się, że nie jestem już niezastąpiona. Teraz? Phi.
Tym lepiej dla mnie. Z pewnością łatwiej było prosić o wolne, gdy był ktoś, kto
mógł uzupełnić szeregi po takiej… wątpliwej stracie.
Nienawidziłam tych posiedzeń. Momentami
modliłam się do bogów, do tej całej Amaterasu, by rąbnęła mnie błyskawicą – czy
czym tam ona władała – między oczy i ukróciła moje męki. Stek formalnych bzdur
i jeszcze więcej brudów na klan mojego chłopaka oraz to, co się z nim wiązało.
A potem jeszcze więcej problemów z władzą, która miała problem z
problematycznym klanem. I tak dalej.
W końcu obyło się jednak bez
najbardziej poniżającego i wzbudzającego emocje elementu spotkań – wertowania
wspomnień Itachi’ego. To był plus. Zdawało się, że Centralna Dziesiątka
wykorzystała na to moją nieobecność i wszelkie ważne informacje dotyczące jego
przeszłości, zarówno klanowej jak i kryminalnej, miałam na papierze.
Z prac telepatów, psychologów i
indagatorów wynikało, że mogliśmy mu ufać. Posłuchanie ich jednak byłoby zbyt
proste.
No bo przecież trzeba było
przeprowadzić głosowanie.
I, oczywiście, parzysta liczba
głosujących, czyli całego Shinzobu, prowadziła do najbardziej niekorzystnej i
irytującej sytuacji. Do remisu.
Posłałam spod opadających powiek
potępiające spojrzenie wszystkim, którzy byli przeciwko. Uprzedzenie do klanu
Uchiha, ot co. Lub strach. Nie wiem, co innego mogło ich powstrzymywać przed
chęcią wykorzystania w walce Itachi’ego. On był jak jednoosobowa armia.
Zignorowanie takiej okazji byłoby głupotą.
Doshaburi, Yamanaka, Akimichi, Ibiki
i – o ty zdrajco – Surotaiki mieli widać
inne zdanie.
- Do planowanego ataku zostały dwa
dni. – Uniosłam się ze stołu raptownie. Że co proszę? – Musimy do tego czasu
podjąć decyzję – oświadczyła grobowym tonem Tsunade, stukając długopisem w
blat. Członkowie rady patrzyli po sobie z niechęcią, ale żaden się nie odezwał.
– Masz może jakie spostrzeżenia, które mogłyby pomóc?
Dopiero po kilku sekundach
zorientowałam się, że jej słowa kierowane są do mnie.
Wstałam, odsuwając krzesło, mimo że
nie było to wymagane. Odchrząknęłam nerwowo.
- N-nie. Obawiam się, że nie – wymamrotałam
pod ostrzałem lekceważących spojrzeń. Ibiki przewrócił oczami. Cóż innego
miałam powiedzieć? Że uważam go za idiotę? To by na pewno nie pomogło w
obradach.
- Wspaniale – westchnęła z sarkazmem
Tsunade, machając ręką. Przygryzła wargę, patrząc w dal. – Spotykamy się jutro
z samego rana. Jeśli głosowanie przebiegnie identycznie, zdecyduję sama.
Inaczej nie obmyślimy planu ataku – warknęła, odchylając się na krześle. –
Koniec narady.
Wszyscy wstali z krzeseł i bez
szmeru ruszyli do wyjścia. Ibiki, mijając mnie, posłał mi pogardliwe
spojrzenie. Odpowiedziałam tym samym.
W wielkiej sali z wachlarzami i
psującą się lampą zostałam tylko ja i blondynka.
- To jest właśnie minus pracy
zespołowej – westchnęła, niby sama do siebie. Jej głos nagle brzmiał, jakby
była zmęczoną, siedemdziesięcioletnią kobietą. – Nie dogodzisz każdemu.
- Jeśli alternatywą jest despotyzm i
popadnięcie w tak ekstremistyczne popędy, co Danzo, to chyba nie jest tak źle –
zażartowałam, podchodząc bliżej. Tsunade pokiwała głową z delikatnym uśmiechem.
Widząc moje niezdecydowanie zaprosiła mnie do siebie ręką.
- Masz rację, dziecko. Masz rację –
mruknęła, opuszczając wzrok. Po chwili oparła się wygodniej w krześle,
prostując plecy. Jęknęła, łapiąc się za krzyż, ale zaraz położyła nogi na stole
i zaczęła walczyć z szufladą zamykaną na kluczyk. – Z czym może ci pomóc ciocia
Tsunade, mała?
Dopiero teraz zrozumiałam, skąd
medic-nin taki jak Ryoushi podłapał mówienie do podwładnych per „mała”. Ależ ja
byłam tępa.
Potrząsnęłam głową, wracając do
rzeczywistości.
- Chciałam spytać… czy w
nadchodzącym ataku będę…. brała udział - wydusiłam z siebie powoli, bawiąc się
rękawem kombinezonu. Hokage otworzyła szafkę i wydobyła z niej dziwny dzbanek.
- Co za głupie pytanie. Oczywiście,
że tak – prychnęła, nalewając brunatną ciecz do małej szklaneczki. Ostry zapach
rozniósł się wokoło. – Potrzebujemy każdego wojownika, Korzeń ma niesamowitą
siłę bojową.
- Rozumiem. – Nawet nie starałam się
udawać entuzjazmu. – Czy w związku z tym… mam iść jeszcze dzisiaj do
Itachi’ego? Skoro wszystko jest ustalone…
Blondynka wychyliła całą czarkę
alkoholu, mlaskając na koniec z zadowoleniem. Humor od razu wrócił na jej rysy.
Może picie po pracy to nie był taki zły pomysł? Tsuande-shishou wydawała się
zrelaksowana. Problemem było jedynie to, że nie ufałam sobie po alkoholu.
Zwłaszcza w towarzystwie Sasuke. Wystarczająco trudno było trzymać język za
zębami na trzeźwo.
- Idź, idź. Podręcz go trochę, popytaj
o szczegóły. Jesteś bystra – zachęciła mnie, machając niewyraźnie ręką. – Może
nawet zapytam cię jutro o zdanie w tej sprawie. Do tej pory tego nie robiłam,
bo nie jesteś… że tak powiem…
- Wiarygodna? Bezstronna?
Doświadczona? – zgadłam, wyobrażając sobie, co powiedziałby Morino.
- … pełnoprawnym członkiem rady –
dokończyła blondynka, karcąc mnie delikatnie wzrokiem. – Choć tamte też –
zaśmiała się, nalewając sobie kolejną porcję śmierdzącego napoju. Westchnęłam,
zbierając w sobie resztki sił. Już miałam odchodzić do jamy lwa, ale blondynka
zatrzymała mnie uniesieniem czarki. – Łyczka?
- Przyda mi się – jęknęłam,
dziękując za alkohol i wypijając go jednym tchem, byleby przypadkiem nie poczuć
jego ohydnego smaku. Wytarłam usta wierzchem dłoni i ukłoniłam się grzecznie,
wychodząc bez słowa. Po drodze zabrałam swoją torbę.
Przed drzwiami do jedynej znanej mi
w budynku celi znalazłam się, jak na mój gust, stanowczo zbyt szybko. Nie
miałam żadnego planu. Nie wiedziałam, czego się spodziewać i na co zwracać
uwagę. Zupełnie nie miałam na to wszystko dzisiaj ochoty.
Wartownicy pilnujący drzwi albo nie
patrzyli na moją twarz, albo postanowili zignorować wymalowane na niej irytację
i zmęczenie. Gdy tylko przystanęłam przed wejściem, rozsunęli zasuwę i otworzyli
przede mną drzwi.
Burknęłam ciche podziękowania,
mrużąc oczy w obliczu śnieżnobiałej klitki. Uchiha siedział w tym samym
miejscu, co zwykle. Uniósł wzrok, słysząc mnie.
Albo byłam bardzo zmęczona, albo
jego spojrzenie wydawało się żywsze. Bardziej zainteresowane i przenikające.
Postanowiłam wyciągnąć z tego, ile się da.
- To znowu ja – oświadczyłam
energicznie, przechodząc kilka kroków i siadając po przeciwnej stronie stolika.
Książki, które wcześniej przyniosłam, leżały tam, gdzie je zostawiłam. Czułam
jednak, że je czytał. Na blacie obok położyłam etui ze strzykawkami. – Miałam…
mały wypadek. Ale żyję. - Uchiha nic nie powiedział, obserwując mnie bacznie. W
jego twarzy widać było coś dziwnego, nowego. Spięcie? Irytację? Niedowierzanie?
Był w tym momencie bardziej podobny do swojego brata, niż kiedykolwiek
wcześniej. – No co? – Uniosłam brew, starając się zachować spokój i resztki
elokwencji.
Nie odpowiedział od razu, przez co
miałam moment, by oswoić się z jego obecnością. W tym małym pomieszczeniu nic
się nie zmieniło i poza tym nie miało co
się zmienić. Nawet zapach był ten sam, jakby czas się zatrzymał. Itachi też był
jakby oderwany od rzeczywistości. Nie miało sensu to, że tu jest. Nie miał z
rzeczywistością nic wspólnego.
- Dziwią mnie twoje relacje z moim
bratem.
Zamrugałam, oszołomiona zwięzłym,
równym i cichym potokiem słów. Uchiha Itachi wypowiedział w moim kierunku pełne zdanie. Nie ciągnięty za język, nie pytany,
nie torturowany. Świat się walił.
Wiedział, że to nasze ostatnie
spotkanie. Chciał wyciągnąć kilka przydatnych informacji. Milcząc nie mógł tego
osiągnąć, jak wielkim geniuszem by nie był. Być może ktoś, kto był tu w moim
zastępstwie, był jeszcze bardziej gadatliwy niż ja i potwierdził moje relacje z
Sasuke.
Anko. Na pewno. Tylko czemu ona
miałaby robić zastrzyki?
- Poprzez „dziwią” mam rozumieć „nie
rozumiem ich” czy może raczej „nie jesteś go godna”? – spytałam z wymuszonym
uśmiechem, rozpakowując zestaw do zastrzyku. Ręce mi się już nie trzęsły,
robiłam to niemal automatycznie.
Miałam nadzieję, że jeśli wszystko
pójdzie dobrze i Itachi będzie brał udział w ataku na Korzeń, to nie znajdzie
się w szyku nigdzie blisko mnie. Sam pomysł stania obok niego, zwłaszcza na
polu walki, gdy nie będzie po uszy nafaszerowany Haisuchi, była przerażająca.
Serio. Aż przeszedł mnie dreszcz.
Brunet zmarszczył brwi. Spodziewał
się normalnej, cywilizowanej rozmowy, nie moich uszczypliwości. Trudno. W
każdym innym momencie mógłby mnie zmieść z powierzchni ziemi samym spojrzeniem.
Jakimś swoim fiku-miku z oczami czy ninjutsu. Ale nie teraz. Nie w tej sali.
Nie w takim stanie.
- Sama sobie odpowiedz – odparł
suchym, wywyższającym się tonem. Brzmiał jak jakiś książę.
- Dobrze – westchnęłam, z mocno
bijącym sercem. – Biorąc pod uwagę, że jesteś geniuszem i mało jest rzeczy,
których nie rozumiesz, to odpowiedź jest jasna. - Rozmowa z nim była trudna.
Jego głos wyprowadzał mnie z równowagi, przypominając mi, obok kogo siedzę i co
najlepszego wyprawiam. Miałam w sobie jednak spore pokłady irytacji. Brunet
patrzył na mnie zaciekle, wywiercając mi w czaszce dziurę. Nie położył ręki na
stole. – Kto ci robił zastrzyki, gdy mnie nie było? – spytałam odruchowo. Cisza
mi przeszkadzała, i chciałam wiedzieć, ile rzeczy już mógł się dopytać.
- Nikt.
Zamarłam.
Przez moment patrzyliśmy sobie w
oczy. Wystarczył jeden fałszywy ruch, a strzykawka mogła zostać wytrącona mi z
ręki. Odleciałaby na metr z kawałkiem i Itachi mógłby wykonać jutsu, a tym
samym zabić mnie i być na prostej drodze do ucieczki. Do zamordowania Hokage.
Całego ANBU. Wszystkich.
On jednak nie drgnął. Wytrzymał moje
spojrzenie, a raczej ja wytrzymałam jego. Serce biło mi jak szalone. Trzęsłam
się, ale nie uciekłam. Po kilku przerażająco długich sekundach shinobi podwinął
rękaw swojego czarnego golfu i położył ramię na stole.
Bałam się. Dawno nie czułam tak
oszałamiająco paraliżującego strachu, jak w tamtej chwili. Miałam wrażenie, że
stoję kilka centymetrów od bestii szczerzącej kły w moim kierunku.
Iie – było gorzej. Zamiary bestii
były zawsze jasne. Gdy pojawiała się na horyzoncie, trzeba było wiać, gdzie
pieprz rośnie. Z Uchihą nic nie było
jasne. Jego oczy nie zdradzały nic wyraźnego, równie dobrze mógł się w swoim
umyśle cieszyć czy wściekać, a ja stałam jak wryta, nieświadoma tego, co mnie
czeka.
Przełknęłam głośno ślinę, pochylając
się nad jego bladym przedramieniem i wbijając w nie sterylną igłę. Wciskałam
tłok z serum stanowczo za szybko, ale brunet oczywiście nawet nie drgnął. Gdy
cała porcja Haisuchi była już w jego organizmie, pozwoliłam sobie na ciche
westchnienie ulgi.
Zapakowałam strzykawkę i usiadłam
wygodniej, próbując uspokoić oddech i serce.
Itachi pofatygował się, by unieść
delikatnie brew. Nie było bento, nie było książek, nie było więc powodu, by
smarkula siedziała i patrzyła na niego, prawda?
Mylił się.
- Jutro odbędzie się ostateczna
narada Shinzobu nad tym, czy dopuścić cię do walki z Danzo u naszego boku –
oświadczyłam, starając się brzmieć bezstronnie i profesjonalnie. Itachi nawet
nie drgnął. Oczywiście. – Co mam powiedzieć, gdy zapytają mnie o zdanie? –
Przechyliłam głowę na bok.
Jeśli Uchiha był zdziwiony tym, że
pytam go o radę, to nie dał tego po sobie poznać.
- Co tylko uważasz za słuszne –
odparł spokojnym, wyprutym z emocji głosem. Był hipnotyzująco usypiający.
Zastanawiałam się, czy na pewno
irytuje go moja obecność. Jego wymijające i suche odpowiedzi świadczyły, że
owszem. Z drugiej strony, gdy myślałam sobie, że to ja mogłabym być na jego
miejscu – zamknięta w białej klitce jako psychopatyczny morderca – to jednak
chciałabym, by ktoś mnie odwiedzał i do mnie mówił. Nawet ktoś tak porąbany,
jak ja. Lub Itachi.
Wzrok bruneta na chwilę zsunął się z
mojej twarzy i spoczął na jego wciąż odkrytym ramieniu.
Serce zaczęło mi bić szybciej. W
sumie… odkąd rozpoczął się projekt, wcielono do niego mnie i sprowadzono Itachi’ego…
ludzie Morino pracowali nad złamaniem siły Haisekai. I podobno niedawno im się
to udało. Co jeśli Itachi był w tym jeszcze lepszy? Był cholernym geniuszem.
Mógł spędzić każdą chwilę, odkąd postawił tu nogę, starając się złamać władzę
Haisekai nad swoją chakrą. I czaić się, czekać na odpowiedni moment, by
zaatakować.
- Czy… - Odchrząknęłam, czując nagłą
suchość w gardle. Dwa czarne spodki na powrót wyżerały mi palącą dziurę w
czole. - …czy odkąd tu jesteś… poczułeś może jakąś zmianę w kontroli swojej
chakry? – pisnęłam na koniec. Brzmiałam żałośnie. Mój strach i stres były
ewidentne. Brakowało tylko „błagam, jeśli tak, to nie zabijaj mnie” na końcu.
- Nie – odpowiedział gładko Itachi.
I w pewien dziwny, nadnaturalny sposób wiedziałam, że mówi prawdę.
Zrelaksowałam się. Zupełnie wbrew
sobie.
Nie potrafiłam tego wytłumaczyć.
Starałam się nie zwracać uwagi na podobieństwo. Próbowałam myśleć trzeźwo, mieć
na uwadze wszystko, co się stało i co myśleli inni. Mimo to instynktownie ufałam Itachi’emu. Z bliska wydawał się
zupełnie inną osobą niż kryminalista, którego omawialiśmy na zebraniach. Niż
osoba, której u boku Sasuke nauczyłam się nienawidzić.
Nie był chodzącą marą, wcieleniem
zła i potworem ze szponami mordującym całe wioski. Był po prostu kolejnym
shinobi. Genialnym, silnym, nieco… osobliwym, ale shinobi. Z mojej wioski i z
więzami krwi łączącymi go z najważniejszą dla mnie w tej chwili osobą.
- Co zrobisz, gdy to wszystko się skończy? –
spytałam, natychmiast żałując, że nie przyniosłam ze sobą chociaż herbaty. Przy
niej rozmawiało się znacznie wygodniej. I miałam co zrobić z rękami. Brunet
uniósł brew. Wyglądało na to, że moje pytanie było niegodne odpowiedzi. –
Chodzi mi o bałagan z Danzo. I Sasuke, oczywiście – wytłumaczyłam, opierając
łokcie na blacie. – Odejdziesz z wioski, czy będziesz dalej służył Hokage?
Będziesz szukał kontaktu z Sasuke?
- To nie ma znaczenia – mruknął starszy
Uchiha posępnie, po raz pierwszy odwracając ode mnie wzrok. Miałam ochotę
krzyknąć, że owszem, ma, dla Sasuke
zwłaszcza, ale się powstrzymałam.
- W takim razie będę miała prośbę. –
Może naprawdę byłam zmęczona, ale mogłabym przysiąc, że oczy Itachi’ego na
chwilę ożywiły się z zainteresowaniem. Czyżby ktoś odzwyczaił się od grzecznych
próśb? – Jesteś w stanie przywrócić moje wspomnienia? – Shinobi po niedługim
namyśle przytaknął delikatnie, przymykając przy tym powoli oczy. – Arigato.
W małej sali nastała cisza. Gdy
dobrze się w nią wsłuchałam, mogłam rozpoznać kroki na korytarzu. Nie mogłam
sobie wyobrazić, jak można było spędzić tyle czasu w takim pomieszczeniu i nie
zanudzić się na śmierć. Cieszyłam się w duchu, że go wypuszczają.
Zastanawiałam się, mimo jego
wymijającej odpowiedzi, co miał zamiar ze sobą zrobić. Był inteligentnym
człowiekiem, na pewno miał jakieś plany. Był wpływowy i silny, być może zyskał
kilku sprzymierzeńców. Z pewnością miał jakąś kryjówkę. Niejedną.
Z jego sprytem i genjutsu można było
się ukrywać do końca życia. Przyjąć nową tożsamość, podróżować, założyć
rodzinę…
Pokręciłam głową. To nie było w jego
stylu. Ale, w sumie, nie było wykluczone, że kogoś ma. Lub miał. Jak mu się tak
mocno przyjrzeć, zapomnieć o statusie kryminalisty rangi S i całkowitym braku
humoru, to można było stwierdzić, że nie jest wcale brzydki. Miał urodę…
uchihową. Z pierwszej ręki wiedziałam, że to w większości przypadków
wystarczyło.
Dlatego właśnie nurtowała mnie jedna,
mała sprawa.
- Oglądaliśmy twoje wspomnienia, a
potem czytałam raporty… - Wskazałam na torbę, gdzie upchnęłam wszystkie pliki.
– I pocieszę cię, że chyba tylko ja zauważyłam pewną nieścisłość. –
Spojrzeliśmy sobie ponownie w oczy. Na krótki moment to ja byłam górą i kierowałam
rozmową. Potem kosmyk kruczoczarnych włosów opadł mu na oko, a Itachi spojrzał
na mnie spode łba, jak szykujący się do skoku tygrys, i już nie byłam taka
pewna siebie. Ale musiałam kontynuować. – Nazwij to wścibskością, jak chcesz.
Ja mówię na to „zdrowe dochodzenie prawdy”.
- Do rzeczy – popędził mnie ostro,
widocznie znudzony i zirytowany. Odchylił się w krześle, jakbym nagle zaczęła
wydzielać jakiś wielce nieprzyjemny zapach.
- Jasne – uśmiechnęłam się, również
opierając się wygodniej. – W raportach napisane jest, że zabiłeś cały klan poza
Sasuke – stwierdziłam, choć takie słowa pozostawiły mi gorycz w ustach. – Mimo
to w… jak to powiedzieć… obrazach z
masakry nigdzie nie dopatrzyłam się dziewczyny, z którą spędzałeś w tym okresie…
zaskakująco dużo czasu.
- Wścibskość – stwierdził nagle.
Jego twarz nagle wydała mi się spięta. Zirytowana. Pomiędzy jego oczami
pojawiła się dość wydatna zmarszczka. To wszystko. A jednak wystarczało.
- Możliwe – uśmiechnęłam się. Dobrze
czułam, że coś ukrywa. Jeszcze nie wiedziałam, jak zataił jej istnienie przed
Yamanaką, ale fakt był faktem. Była dziewczyna – potem jej nagle nie było. –
Chciałabym jednak wiedzieć. Jeśli Sasuke ma jakąś kuzynkę…
- Nie pomogę ci.
Jego ton był nieugięty.
Zmarszczyłam brwi, zaciskając zęby.
Nie było sensu kłócić się z osobą, która nie czuła emocji. Dopytywanie się o
szczegóły będąc najpierw wzburzonym ich poznawaniem było w pewnym sensie
hipokryzją. I dobrze o tym wiedziałam. Mimo to migająca mi we wspomnieniach
drobna, uśmiechnięta sylwetka zapadła mi w pamięć. Nie czułam emocji i nie
widziałam myśli Itachi’ego, oglądając je. Pojmowałam go jednak na tyle, by
wiedzieć, że nie patrzył w czyimś kierunku bezpodstawnie.
Przez moment myślałam, czy jednak
nie walczyć. Z drugiej strony – jakie to miało znaczenie? Jeszcze niedawno nie
chciałam nic o nim wiedzieć i byłam wściekła, że ludzie grzebią mu w umyśle, a
teraz pytałam go o najbardziej osobiste sprawy.
Dzieciuch ze mnie. Ale naprawdę
chciałam wiedzieć.
Zamiast zyskać informacje –
ujawniłam swoje zainteresowanie. Uchiha na pewno właśnie karcił się w myślach
za niedopilnowanie swojej prywatności i obiecywał sobie być jeszcze bardziej
chłodnym w moim kierunku.
Wstałam z krzesła, wzdychając
teatralnie. Ponownie poczułam się nieziemsko zmęczona. Pobyt w szpitalu
odcisnął jednak na mnie swoje piętno.
- Dziękuję za szczerość – mruknęłam,
nie do końca jednak zadowolona. No cóż. Musiałam przyzwyczaić się do niedosytu,
jaki wywoływał we mnie ten człowiek. Zebrałam ze stołu swoje rzeczy, nie
podnosząc wzroku na siedzącego sztywno bruneta. – Mam nadzieję, że spotkamy się
w bazie Korzenia – dodałam, nie do końca zgodnie z prawdą. Jego pomoc była mile widziana. Stanięcie z oko w
oko z wypuszczoną na wolność maszyną do zabijania, którą regularnie irytowałam
od kilku tygodni nie uśmiechało mi się już jednak tak bardzo.
Wyszłam z celi w jeszcze gorszym
humorze, niż do niej weszłam. Na szczęście zaraz za zakrętem prowadzącym do
wyjścia wpadłam na Ryoushi’ego.
- O. Cześć, Tsu-… blada jesteś.
Zaśmiałam się sucho, odwracając
wzrok pod jego krytycznym spojrzeniem. Też nie nosił maski.
- Ciekawe, jak ty byś się czuł po kilku minutach z Itachi’m – warknęłam, bardziej
w powietrze, niż z irytacją w kierunku chłopaka. Jego ciemne brwi spotkały się
tuż nad elektrycznie błękitnymi, zawsze czujnymi oczami. Po chwili ciszy
uśmiechnął się zawadiacko, wzruszając ramionami.
- Nie patrzyłem w lustro, jak
wychodziłem od niego przedwczoraj.
Zwróciłam na niego raptownie wzrok,
otwierając usta. Chciał coś powiedzieć, ale podniosłam rękę, powstrzymując go.
- Zaraz. Chcesz mi powiedzieć, że…
robiłeś mu zastrzyki zamiast mnie? – spytałam z niedowierzaniem, pochylając się
trochę do przodu.
- Noooo… - Ryoushi zamrugał
wymownie, patrząc na mnie jak na kretynkę. Skrzyżował ręce na piersi,
przechylając lekko głowę. – A kto inny? Może nie wyglądam, ale jestem całkiem
niezłym medic-ninem.
- Nie o to mi chodziło –
wytłumaczyłam, machając ręką. Chłopak uniósł brew, najwidoczniej nie rozumiejąc
bałaganu, jaki miałam w głowie. Sama go nie rozumiałam. – Po prostu…. Nie
wiedziałam, że ktokolwiek…
- Myślałaś, że zostawiliśmy go bez
opieki i Haisuchi we krwi? – Błękitne oczy poszerzyły się. Miały w sobie
rozbawioną, ale ciągle czujną i niebezpieczną iskrę. Jakiś ANBU minął nas bez
słowa, oglądając się jednak wymownie za nami. Raczej personel nie był
przyzwyczajony do widoku dwóch nastolatków plotkujących na korytarzu tajnej
bazy. Moja mina chyba była odpowiedzią na pytanie Łowcy, bo po kontrolnym
spojrzeniu na moją spiętą, nierozbawioną
twarz, roześmiał się serdecznie, klepiąc mnie po ramieniu jak rozkoszne,
głupiutkie dziecko. – Koleś by nas zamordował we śnie. Nie jesteśmy aż tak głupi.
Prychnęłam tylko, kręcąc głową z
niedowierzaniem.
Okłamał mnie. Itachi Uchiha
bezczelnie mnie okłamał. Dlaczego?
Cholera. On się ze mnie śmiał. Specjalnie wywołał we mnie
strach, dla swojej uciechy. Przewidział, jak zareaguję. Wiedział, że się go
boję. Kami. Byłam żałosna. I oczywista.
Zadziwiające jednak, jak łatwo
uwierzyłam w niekompetencję Shinzobu. Przecież nigdy nie zostawiliby seryjnego
mordercy w ich głównej bazie, tuż obok panującej Hokage, z pełnym dostępem do
swoich technik. Nawet, jeśli rozważano jego niewinność.
Westchnęłam ciężko, łapiąc się za
podstawę nosa. Czułam zbliżającą się migrenę.
- Wyluzuj, mała. Już za dwa dni
będzie po sprawie. – Poczułam dłoń w skórzanej rękawiczce na swojej głowie.
Oczywiście zmierzwiła mi włosy.
Chciałam w to wierzyć. Chciałam mieć
już to wszystko za sobą.
Dłoń Łowcy na chwilę wysłała w moim
kierunku falę chłodnej, kojącej energii. Rosnąca irytacja i zmęczenie minęły.
Migrena też.
Uśmiechnęłam się, widząc, jak
Ryoushi poprawia zapięcia od kurtki z zadowolonym z siebie uśmieszkiem. Jakaś
dziewczyna gdzieś w wiosce musiała być z nim bardzo szczęśliwa.
- Nie jesteś sama, Tsu. Nie wszystko
musi być na twojej głowie – mruknął na odchodnym, po czym wcisnął ręce w
kieszenie i minął mnie spokojnym, równym krokiem.
- Postaram się zrzucać na ciebie
więcej swoich problemów – mruknęłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. ANBU obrócił
się i przez chwilę szedł tyłem.
– Od tego są przyjaciele. Zwłaszcza
starsi i mądrzejsi. – Uniósł palec.
- Tak, tak, staruszku – zaśmiałam się,
machając mu.
Miał rację. Wszystko było na mojej
głowie. Przez co o pewnej sprawie zapomniałam…
To nie to, że jej nie ufałem.
Sądziłem jednak, że jest na tyle inteligentna, by znać swoje ograniczenia i nie
wystawiać się na zbędne niebezpieczeństwo.
Wiedziałem, gdzie dzisiaj trenuje. I
z kim. Nie oznaczało to jednak, że mi się to podobało.
Niestety, nie oznaczało to też, że
miałem w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia.
Zniknęła rano, omijając śniadanie i
wyskakując z balkonu z resztką rogalika między zębami. Wydawała się dziwnie
podekscytowana i nerwowa. Po kolejnej wymijającej odpowiedzi przestałem już
pytać, co się dzieje u tych ważniaków z ANBU. Jeśli chciała dalej się w to
bawić – to była jej decyzja.
Miałem wrażenie, że coś ukrywa.
Dystansowała się ode mnie, i to akurat w okresie, gdy powinna chcieć być mnie
jak najbliżej. To przynajmniej wnioskowałem z jej wyznania.
Poczuła mnie jeszcze zanim znalazłem
się w zasięgu jej wzroku. Jej sylwetka wyraźnie zesztywniała, jak u dziecka,
które przyłapano z ręką po łokieć wepchniętą do słoika z ciastkami. Widać nie
musiałem wygłaszać mojego zdania na głos. Znała je doskonale.
Stała przed Neji’m, wyraźnie dysząc
ze zmęczenia. Poza lekkim zadraśnięciem na nodze nie widziałem po niej żadnych
widocznych obrażeń. Kilka metrów dalej młodsza Hyuuga rozmawiała z Uzumaki’m. Łatwo
było stwierdzić, że wcześniej również trenowali. Naruto nadal był mocno
czerwony na twarzy, a dziewczyna miała zabandażowaną rękę.
- Już tęsknisz za szpitalem? –
spytałem sucho, gdy stanąłem w zasięgu jej wzroku. Niko ułożyła usta w cienką
linię, ignorując mnie. Neji naparł na nią jakimś Fuutonem, który ona sparowała
własnym. Przez moment cała polana smagana była chłodnymi, ostrymi podmuchami.
Hyuuga zdecydowanie wygrywał.
Zielonooka miała widocznie większe trudności przy unikaniu pocisków. Próbowała
zdać się na szybkość i instynkt przy atakach z zaskoczenia. Jednak przez
niestrudzoną ofensywę bruneta była w ciągłym ruchu i nie mogła dobrze
wycelować.
Nie to, że miało to znaczenie. Przy
Byakuganie musiałaby się nieźle natrudzić, by jedno z jej jutsu go dosięgło.
- Nie, ale nie wrócę do formy robiąc
ci podwieczorki, Uchiha – warknęła między ciężkimi oddechami. Neji zmierzył ją
czujnym spojrzeniem z drugiego końca pola treningowego. Niko nie walczyła
zwykle z takiej odległości.
Wezwana przez nią trąba powietrzna
tylko na chwilę zmieniła bieg walki. Hyuuga bez mrugnięcia okiem zaczął obracać
się w kierunku przeciwnym do tornado, okrywając się powłoką skoncentrowanej
chakry. Jutsu Niko zostało rozerwane niczym kłębek cienkiej, pajęczej sieci.
Dziewczyna nie ukrywała swojego niezadowolenia.
Wymierzyła w bruneta kilka
wydmuchniętych kul, które obróciły dwa pobliskie drzewa w drzazgi. Hyuuga
uniknął ataku z niezwykłą zwinnością i zaskoczył ją, zmniejszając dystans
między nimi. Wykorzystując Fuuton wzbił się w powietrze, kierując ku niej
ostre, przesiąknięte chakrą podmuchy.
Kunoichi sparowała dwa pierwsze
własną chakrą, ale wiatr rozdzielający się na dwie części nadal rozdzierał jej
ubrania i ranił skórę. Oberwała w policzek, zasłaniając się ręką. Rzuciła się
do biegu, a pociski uderzające obok jej stóp podrzucały leżący na polu,
udeptany śnieg i fragmenty ziemi.
Kunoichi próbowała ułożyć znaki w
biegu, ale gdy obróciła się ku Neji’emu, by wycelować w niego kolejne jutsu,
chłopak był kilka metrów przed nią, stojąc z ręką wyciągniętą w jej kierunku.
Zmarszczył brwi, a z jego dłoni ze zgiętymi palcami wystrzelił pocisk stworzony
bardziej z czystej energii niż wiatru. Trafił kunoichi w mostek, oderwał ją od
ziemi, obrócił w powietrzu i posłał ją w śnieg, twarzą w dół.
Dziewczyna uniosła twarz z
przylepionymi do niej włosami i wypluła trochę brudnej wody. Hyuuga uśmiechnął
się, otrzepując ubrania z nieistniejącego pyłu, podszedł do niej powoli i
pomógł jej wstać. Nie ruszyłem się ze swojego miejsca pod jednym z drzew.
Zielonooka zamieniła z
shinobi kilka słów, po czym zwróciła się w moim kierunku. Neji odszedł do
Naruto i Hinaty, a potem zniknął mi z oczu. Niko, mimo dość widowiskowego
upadku, nie wydawała się być w wielkiej agonii, a przynajmniej nie w porównaniu
z tym, co ostatnio widziałem. Spojrzała na mnie spode łba, unosząc wyzywająco
brew.
Jej policzek był rozcięty i ciekła z
niego krew. Jej ubrania były całe mokre od śniegu. I potu.
Odchodzący blondyn zamachał w moim
kierunku, na co kiwnąłem w odpowiedzi.
Dziewczyna syknęła, łapiąc się za
plecy, gdy schyliła się po kurtkę. Jeśli nie chciała się przeziębić, musiała
jak najszybciej wracać do domu. Zadziwiające, że to ja z naszej dwójki myślałem
o takich rzeczach.
- Unikniesz bólu, jeśli będziesz
trenować ze mną – stwierdziłem, wiedząc dokładnie, że Neji nie był typem osoby,
która powstrzymywała się przy starciach. Wolał zranić kompana, niż przegrać.
Naruto natomiast był debilem i mógłby ją zabić przez przypadek.
– Ależ ty się o mnie troszczysz –
westchnęła, kiepsko udając uroczy ton. Prychnąłem, odwracając wzrok. Dziewczyna
wyprostowała się, zasuwając kurtkę. Nie patrzyłem na nią, więc chwyciła mój
podbródek w zmarzniętą dłoń, obracając mnie ku sobie. Była zmęczona, obolała i
spocona. Jej rzęsy były sklejone, a woda na nich powoli zamieniała się w
kryształki lodu. Miała czerwony od zimna nos i drżała lekko, a i tak, na tym
mrozie, jej uśmiech wydawał się ciepły. Rozgrzewający. – Mój wierny rycerz w
lśniącej zbroi.
- Zawołaj Sakurę, by zbadała ci
głowę – warknąłem, schylając się po resztę jej rzeczy. Według mnie starczyło pojedynków
na dzisiaj. Mogliśmy iść razem do domu.
Niko roześmiała się. Podniosłem z
ziemi jej plecak i otrzepałem go ze śniegu. Zanim jej go podałem, poczułem rękę
na swojej głowie. Kunoichi spojrzała na mnie z góry, mierzwiąc mi włosy jak
jakiemuś szczeniakowi. Zmarszczyłem brwi.
- Doskonała rada, jak zawsze –
stwierdziła z przekąsem, acz bez nadmiernego jadu. Przejęła ode mnie plecak.
Schyliła się, zanim zdążyłem wstać, patrząc mi w oczy z uśmiechem. – Co ja bym
bez ciebie zrobiła?
- Mam nadzieję, że nigdy się nie
dowiemy – odparłem, wstając i popychając ją w kierunku domu. Brwi dziewczyny
uniosły się wysoko do góry. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem, ale nic nie
powiedziała. Ruszyliśmy do mieszkania – ona starając się nie uśmiechać do
siebie jak głupia, a ja starając się nie warczeć na nią za bycie – jak zwykle –
banalną do odczytania.
Weszliśmy w jedną z ruchliwszych
ulic, widocznie kierując się ku sklepom spożywczym, gdy nagle Niko przystanęła
w pół kroku, klepiąc się w czoło. Uniosłem brew. Bardziej by dać znać, że
zauważyłem jej nagły postój, niż zakomunikować, że jej głupkowate zachowanie
mnie dziwi. Bo nie dziwiło.
- Zaprosiłam Akane i Kakashi’ego na
obiad – oświadczyła pilnym i zarazem przepraszającym tonem. Przewróciłem
oczami. Nie ma to jak sprawić, by dzień był jeszcze bardziej męczący.
- Nie wrobisz mnie w gotowanie –
ostrzegłem szorstko, na co dziewczyna machnęła ręką.
- Nie miałam zamiaru, gburze. –
Zmrużyła oczy. - Ale mógłbyś pójść sam do pana Yaiby i kupić mi te sztylety, o
których mówiłam.
Przytaknąłem bez entuzjazmu. Niko bez
ostrzeżenia – i zgody - pocałowała mnie w policzek, odchodząc szybkim krokiem.
Nie było powodu, by się wykłócać. Sam miałem kilka broni do kupienia.
Śnieg padał uporczywie, wpadając mi
za kołnierz i chrupiąc nieznośnie pod nogami. Każde wyjście z domu w taką
pogodę stawało się rytuałem – zakładaniem ciepłych butów, kurtki, szalika. Niko
kupiła mi czapkę i rękawiczki, ale mój pełen politowania wzrok sprawnie pomógł
ustalić, że nie ma możliwości, bym którąkolwiek z tych rzeczy na siebie włożył.
Kiedykolwiek.
Nienawidziłem ekstremalnych
temperatur, w obie strony. Czułem się jak w Yuki, choć Konoha była lepsza o
tyle, że śnieg nie padał tu co rok.
Moją uwagę pośród kłębiących się
między rzadko postawionymi straganami ludzi przykuła postać w płaszczu siedząca
na parapecie jednej z knajp. Lokal wydawał się być wypełniony po brzegi. Z
pewnością jakaś impreza.
Mitarashi jadła łapczywie coś, co z
łatwością zidentyfikowałem jako szybki lunch. Zapewne pełen wodorostów, jeśli
wnioskować z rzeczy, które wrzucała do jej dań Niko.
Nie udało mi się, niestety, przejść
niezauważonym.
- Oi, czy to nie nasz mały Uchiha?
Zacisnąłem zęby, odwracając się
powoli w jej stronę. „Nasz”? „Mały”?
Kobieta położyła niemal puste
pudełko na parapecie i zeskoczyła na ulicę, by stanąć przede mną z wypiętą
piersią. Przechyliła głowę na bok, patrząc na mnie od góry do dołu z
szaleńczym, wyzywającym uśmiechem na twarzy.
- Nanda? – warknąłem, marszcząc
brwi. Powinienem był nawet się nie zatrzymywać. Iść dalej. Raczej by nie lazła
za mną.
- Nic takiego. – Wzruszyła
ramionami, podpierając się pod bok. Zerknęła nad ramieniem w stronę
opuszczonego parapetu, upewniając się, że nikt nie kradnie jej dania o
wątpliwej jakości. – Sprawdzam tylko, czy może tym razem uda mi się zobaczyć w tobie coś nadzwyczajnego.
- Nie trudź się – warknąłem,
próbując ją wyminąć. Jouninka miała na tyle tupetu, by chwycić mnie za ramię i
obrócić ponownie w swoim kierunku. Na chwilę w jej rysach spostrzegłem
szorstkość i władczość odpowiednią dla wysoko postawionych ninja.
- Skąd ten pośpiech? I złe maniery?
– spytała, udając urażoną. Miała strasznie wyraźną mimikę. Aż do przesady.
Irytowało mnie to. – Powinieneś być dla mnie milszy, skoro spotykasz się z
Niko. – Na jej twarz wrócił koci uśmiech, zupełnie jakby myślała, że prowokuje
mnie, wyjawiając największy sekret na ziemi. Nie odpowiedziałem, zrzucając
jedynie jej rękę ze swojego ramienia. Spojrzałem na nią poirytowanym wzrokiem.
Czego ta baba ode mnie chciała? – Uśmiechnij się, zakochanie to piękny czas!
Zmrużyłem oczy, nie do końca wierząc
w to, co słyszę. Jej nastrój i ton zmieniał się z każdą sekundą. Była
niestabilna emocjonalnie. Nic dziwnego, że czasami Niko też odwalało. Mając
taki wzór…
- Nie dla mnie – odburknąłem,
rozglądając się, czy aby żaden z moich znajomych nie widzi tej idiotycznej
konfrontacji. Anko wygięła wargi, wypychając do przodu dolną. Jak dziecko. Jak
Niko.
- Nie widać po tobie zakochania –
poskarżyła się. Przewróciłem oczami.
- By zobaczyć niektóre rzeczy,
trzeba mieć choć trochę oleju w głowie – warknąłem z chamskim uśmieszkiem.
Mitarashi nie podchwyciła przynęty, tym razem łapiąc się teatralnie za pierś.
Drugą dłoń znowu ułożyła na moim barku.
- Ranisz mnie, Uchiha.
- Jeszcze nie – syknąłem, zrzucając
ponownie z siebie jej rękę. – Ale mam zamiar.
Ludzie narzekali na obiadki z teściami
swoich wybranek. Ja miałem chyba gorzej. Opiekunko-matko-siostra Niko była namolną,
niebezpieczną wariatką. A przy tym bardzo ją przypominała.
Bez dalszych tłumaczeń ruszyłem w
drogę i tym razem – na jej szczęście – Anko zatrzymała mnie głosem, nie dotykiem.
- Jeszcze nie skończyłam jeść lunchu,
może się przyłączysz?
- Nie
– mruknąłem przez zaciśnięte zęby, kurczowo trzymając się resztek swojej
samokontroli. Mitarashi wzruszyła ramionami.
- No trudno. Ale powiedz Niko, że jest
promocja w Kyabetsu… - Wskazała na szyld za swoimi plecami. W knajpie kotłowała
się zniechęcająca masa ludzi. Choć, musiałem przyznać, dobiegał z niej dość
przyjemny zapach. - …jem tu od tygodnia i nie mam dość. Niech wpadnie.
Zmrużyłem oczy, odwracając się w pełni
w jej kierunku. Jadła tu lunch?
- Niko gotuje lepiej – mruknąłem, co
mogło wyglądać na tłumaczenie się. Ale nim nie było.
- Być może – przyznała Anko, choć bez
przekonania. Uniosła wzrok do góry, zupełnie nieświadoma wagi, jaką miały jej
słowa. – Nie pamiętam.
Zacisnąłem pięści, kierując się bez
słowa do sklepu z bronią.
Nie powinienem był się tak tym
przejąć. Niko albo dzieliła się lunchem z kimś innym, albo Anko była większą
wariatką, niż się wydawało.
Mimo że sprawa była błaha, poczułem
rosnącą gulę w gardle. Nie podobała mi się ta sytuacja. Coś znowu było nie tak.
Pewnie Niko chciała ukryć przede mną, że dokarmia tego swojego znajomego z
drużyny. Albo jakieś kocie przybłędy. Albo nie pracowała dla ANBU, a w
restauracji.
Prychnąłem pod nosem na ten pomysł.
Bez przesady.
Czasami przez swoje zaślepienie
zapominałem, do czego moja kunoichi była zdolna. Niejednokrotnie zatajała
przede mną prawdę – o przynależności do ANBU, o mapach do Akazuno. Co gorsza –
ona nie widziała w tym nic złego. Przez kontakty z osobami pokroju Anko miała
naplątane w głowie. I o ile takie gierki mogły być w jej naturze i wydawać się
jej naturalne – mnie irytowały.
Nie oczekiwałem ślepego oddania.
Mówienia sobie o każdej bzdurze. Wiszenia mi na łokciu w każdej wolnej chwili.
Ale, do jasnej cholery, można było się jakoś dogadać w kwestiach głupiego bento.
Zrobiłem zakupy zaskakująco szybko,
warcząc na starszego sklepikarza i jego – dla innych przerażającą – córkę.
Plecak pełen zapasowej broni przyjemnie ciążył mi na plecach. Nie spieszyłem
się do mieszkania. Rozmyślałem i analizowałem wszystko, co się ostatnio działo.
Nie zapomniałem o incydencie z Anko, póki
nie stanąłem w progu domu. Z kuchni już unosił się aromatyczny zapach. Niko
przywitała mnie z uśmiechem, wręczając mi lampkę wina. Nadal miała brudne
włosy, ale spięła je w kok. Rana na jej policzku była opatrzona. Miałem
nadzieję, że ktoś ją wyleczy.
Wziąłem łyka i odstawiłem kieliszek na
blat. Odwróciłem się w jej kierunku, ale zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć,
zostałem przyciśnięty plecami do lady. Kunoichi złapała mnie za kark i zniżyła
do siebie.
Gdy oderwała ode mnie swoje gorące
usta, była zarumieniona, ale jej oczy się śmiały. Zdjąłem dłonie z krawędzi
blatu, której chwyciłem się z zaskoczenia, i ułożyłem je na jej talii. Niko
przymknęła oczy z cichym pomrukiem, opierając się o mnie wygodnie. Czułem
ciepło jej ciała całym swoim, wciąż trochę przemarzniętym.
Zacząłem odruchowo przesuwać dłońmi po
jej plecach, zwracając uwagę na moje ulubione miejsce w tym rejonie – zagięcie
tuż pod jej żebrami, ten interesujący łuk, w którym klatka piersiowa
przechodziła w niezbyt szerokie, ale wydatne przez wątłą posturę kunoichi,
biodra. Jej talia była najbardziej widoczna i wyczuwalna, gdy Niko leżała na
boku.
Kunoichi patrzyła na mnie przez jakiś
czas, jakby z samych moich oczu próbowała odczytać, co myślę. Nie udało jej się
chyba, bo westchnęła delikatnie, zaraz owijając ręce wokół mojej szyi i kładąc
mi brodę na ramieniu.
Nie miałem pojęcia, co spowodowało
jej dzisiejsze napady czułości, ale nie mogłem znaleźć powodu do narzekania.
Może to był właśnie problem. Moja
czujność przy niej spadła. Wiedziałem, że nic z tym nie zrobię, byłem stracony.
Do tej pory jednak nie wykorzystywała tego tak łatwo. Zawsze miałem wrażenie,
że to ja panuję nad sytuacją.
Powoli stawałem się coraz bardziej
zależny, i to dobrowolnie. Wszystko kręciło się wokół niej, i najgorsze było
to, że mi to nie przeszkadzało. Że podświadomie szukałem jej towarzystwa, że
martwiłem się o nią, że mi tak strasznie zależało. Momentami bolał mnie od tego
żołądek.
Zastanawiałem się, czy ona ma tak
samo. Czy jej też sprawiało to tyle trudności. Kiedyś odpowiedź byłaby
oczywista. Teraz? Niko zdawała się coraz lepiej orientować w tych sytuacjach.
Była odważniejsza, bardziej otwarta. Miałem wrażenie, że nabrała większej
pewności siebie nie tylko w tej strefie życia. Może w końcu wiedziała, czego
chce.
Coraz częściej również zauważałem
innych facetów w jej towarzystwie. Jej otwartość i pewność siebie - wszystko,
co jej pokazałem i co razem wypracowaliśmy - mogło być łatwo przez nich
wykorzystane. A mimo to z jej strony nie było żadnych sygnałów, że interesuje
się kimkolwiek innym. Jej uwaga też zawsze była skupiona na mnie. Coraz mniej
walczyła ze mną, a coraz częściej uśmiechała się i zawieszała na mnie
zamyślony, acz spokojny wzrok. Miała zauważalnie mniej wątpliwości, niż ja.
Może nawet… czuła więcej, niż ja.
- Kocham cię. – Słowa były
wypowiedziane bardzo cicho i trochę niewyraźnie. Gdyby nie padły tak blisko
mojego ucha, nigdy bym ich nie usłyszał.
- Wiem – odparłem odruchowo. Niko
drgnęła w moich ramionach, jakby zaskoczona moim niskim głosem. Po kilku
długich sekundach zrelaksowała się ponownie, układając się wzdłuż mnie i
muskając nosem moją szyję. Normalnie takie „klejenie się” do mnie uznałbym za
objawy upicia. Miała jednak zdecydowanie za mało czasu na wstawienie się samym
winem.
Nie skłamałem, mówiąc jej to.
Wiedziałem, że mnie kocha. Wierzyłem w to. Była tak do bólu oczywista, szczera
i otwarta, że było to dla mnie jasne już od pewnego czasu. Nie byłem wtedy się
jeszcze w stanie z tym pogodzić, zrozumieć tego i wziąć za to
odpowiedzialności. Może nie do końca sądziłem, że to słuszny wybór z jej
strony.
Co do tego ostatniego… nadal trudno
mi to było ocenić.
Zastanawiające, że ta świadomość
wcale nie zmieniała tego, co ja
czułem. A nie czułem wcale spokoju i szczęścia. Czułem… desperację, zagubienie
i ciekawość. I bulgoczącą we mnie konieczność wyrażenia siebie. Pokazania jej,
co czuję. Cokolwiek to było.
Stąd może męska terytorialność. I
zazdrość.
Spodziewałem się też jakichś…
roszczeń. Niko nie była osobą zwykle gotową dawać bez otrzymywania czegoś w
zamian. Wydawało mi się, że jeśli nie odpowiem zaraz tego samego, zacznie
okładać mnie pięściami i obrazi się na mnie na kilka dni. A jeśli nie, to
odejdzie, przygnębiona i smutna. Wszystko, bym tylko poczuł się źle.
Nic takiego się nie stało. Stała
nadal, wtulona we mnie, myśląc nad czymś głęboko i nie upominając się o nic.
Jakby rozumiała dobrze, że to nic nie da.
Odsunąłem ją trochę od siebie,
patrząc w końcu w jej nie do końca skupione oczy. Rzuciłem okiem na
ciemnozieloną butelkę postawioną na stole. Do połowy pustą.
Może jednak dałem jej wystarczająco
dużo czasu.
- Popadniesz w alkoholizm –
mruknąłem z lekkim uśmiechem, odsuwając niesforne kosmyki z jej twarzy.
Musnąłem jej ranę, czując pod opuszkami palców zasychającą krew. Cięcie nie
było głębokie.
- Na coś trzeba umrzeć – westchnęła,
przymykając oczy. Potrząsnąłem nią trochę, budząc ją. Nie mogła spać. Była w
trakcie robienia obiadu. Nie wybaczyłbym jej, gdyby zrzuciła na mnie
przygotowywanie go. Lub, co gorsza, zabawianie naszych nauczycieli.
- Tak, ale nie w wieku dwudziestu
lat – mruknąłem, zsuwając palce po jej szczęce i łapiąc ją za podbródek.
Pocałowałem ją ostatni raz, przygryzając delikatnie jej dolną wargę. Kunoichi
westchnęła z cichym, krótkim jęknięciem. – Idę się przebrać, pomogę ci potem.
- Mhm. – Na jej wpół przytomną twarz
wstąpił zaspokojony uśmiech. Odsunęła się ode mnie, pozwalając mi w końcu
odejść. Czułem na sobie jej wzrok, gdy szedłem do pokoju, ale nie odwróciłem
się.
Dziwiłem się sobie. To, co zrobił
Itachi, zostawiło w moim sercu wielką wyrwę. Pustą, chłodną dziurę pełną
absolutnie niczego. Bo to właśnie miałem w tamtym momencie: nic.
Starałem się nie myśleć o bzdurach.
Nie czuć, nie przejmować się, nie zwracać uwagi na innych. Podświadomie jednak
wiedziałem, że prędzej czy później dziura w moim sercu zacznie się wypełniać.
Nigdy nie będzie zupełnie załatana,
bo nikt nie zastąpi mi rodziców i brata, ale jednak kilka osób utoruje sobie
ścieżkę do mojego życia i się w nim zadomowi. Czy tego będę chciał, czy nie.
Zanim spotkałem Niko, byłem pewien, że
Naruto, Sakura i Kakashi są na prostej drodze do właśnie tego – do bycia
substytutem rodziny. Mimowolnym wypełnieniem części pustki, oznaką choć
odrobiny normalności w moim życiu. Człowieczeństwa.
Niko zrobiła coś innego. Poszła na
skróty. Zastała wolną przestrzeń i wpieprzyła się z nią, nie wycierając butów. Czuła
się w tej pustce jak u siebie. Zupełnie, jakby to planowała. Jakby wiedziała,
że ją wpuszczę, że zmięknę.
Wypełniła niemal ją całą. Przez nią
zapomniałem o tym, że kiedyś byłem pusty. Przez nią przestałem martwić się o
wpuszczanie innych. Wydawało się, że mi wystarczyła. Było to tak przyjemnie
szokujące uczucie, że aż trudno było w to uwierzyć.
Był jednak problem. Niko była jedna. Gdyby jej zabrakło, wyrwa w moim
sercu zrobiłaby się jeszcze większa i bardziej bolesna. Nie wiedziałem, czy
gdyby Niko zginęła te kilka dni temu, próbowałbym odbudowywać swoje życie na
nowo. Strać się o kontakt z ludźmi, którzy załatają dziurę. O jakieś
substytuty.
Były w ogóle na świecie inne Niko?
Zastanawiało mnie też, czy sądziła, że
jest tego warta. Nigdy nie wyglądała na osobę o zaniżonej samoocenie, nie była
przytłoczona moim charakterem i historią. Mimo to… była naiwna. Prawdopodobnie
nie zdawała sobie sprawy, jaką rolę dla mnie pełni. Jaką odpowiedzialność
wzięła na siebie. Po jak cienkiej linii stąpa.
Jak ważna jest dla mnie.
- Uchiha, rusz tu swój powabny tyłek,
nie rozdwoję się!
Przymknąłem oczy z uśmiechem. Może nie
wiedziała, ale i tak umiała to sprawnie wykorzystać.
Nie odwróciła się, gdy kilka minut
później wszedłem do kuchni. Mięso skwierczało na patelni, por leżał rozsypany
na desce do krojenia gdzieś w kącie lady, a marchewka była nieobrana. Z ciężkim
westchnięciem podwinąłem rękawy swojej świeżo założonej koszuli i zacząłem
robić to, czego Niko nie miała czasu.
Gdy dziewczyna zamknęła ostatni
garnek po dosypaniu do niego szczypty soli, w mieszkaniu zapadła cisza. Niko
wystawiła w moim kierunku pusty kieliszek oblepiony dookoła śladami jej palców.
Dolałem jej trochę wina, patrząc potem, jak sączy je z powoli spływającym na
jej sylwetkę spokojem. Jej usta były fioletowe od napoju. Wyglądała… dziwnie.
Gdy odstawiła naczynie na blat i nie
ruszyła się przez parę minut z miejsca, stojąc ze wzrokiem wbitym w podłogę
zamiast – jak to Niko – trajlować o tym, jak to w domu jest brudno, ile to
czasu zostało, jak trzeba nakryć stół czy że musi się przebrać – wiedziałem, że
coś jest nie tak. Jej spojrzenie było puste i zmartwione. To, jak przygryzła
dolną wargę, mordując spojrzeniem jeden z szarych kafelków w kuchni,
potwierdziło tylko moją teorię.
- Coś nie tak? – spytałem, krzyżując
ręce na piersi. Niko od razu podniosła na mnie wzrok, jak gwałtownie obudzona
ze snu. Po chwili odwróciła go jednak.
- Nie. Nie. Wszystko w porządku –
odparła, choć bez przekonania. Przewróciłem oczami.
- Jasne – warknąłem. Kunoichi aż drgnęła
od mojego ponurego tonu. Przygryzła wargę jeszcze raz, tym razem patrząc w
kierunku balkonu. Myślała nad czymś uporczywie. Wahała się. – Powiedz mi lepiej
teraz. Gdy przyjdą jaśniepaństwo, nie będzie na to czasu.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie
z lekko otwartymi ustami, bez zrozumienia, po czym przytaknęła lekko,
wzdychając.
Chodziło o ten lunch? Wiedziałem, że
miałem złe przeczucia. Dobrze jednak, że sama podejmowała temat. Ja wolałem z
tym poczekać do wieczora, a przynajmniej do momentu, gdy będzie całkowicie
trzeźwa. Trochę też nie chciałem na razie psuć jej i sobie humoru. No ale na to
było już chyba za późno.
- Mam jutro misję. Ważną. Trudną –
wyrzuciła z siebie pospiesznie, starając się stać prosto i utrzymać mój wzrok.
- I? – Uniosłem brew. W tej jednej
literze było chyba nawet widoczne to, co myślę o jej kolejnym wystawianiu się
na niebezpieczeństwo, bo dziewczyna zadrżała ponownie, zaciskając oczy.
Wyglądała dziwnie. Była blada. – Boisz się – stwierdziłem po chwili
obserwowania jej drobnej sylwetki. Ledwo ukryłem zdumienie.
- N-nie. To znaczy… tak… może
trochę… - westchnęła, przekrzywiając głowę i nadal nie ruszając się z miejsca.
Podszedłem kilka kroków, opierając się o ladę obok niej. Niko nabrała
powietrza, próbując kontynuować. Nic jednak nie wydostało się z jej gardła poza
warknięciem irytacji i zrezygnowania. Potarła twarz ręką.
- To ma związek z tym świrem z Kiri?
- Tak. Nie – poprawiła się. Uniosłem
brew. Spojrzała na mnie ponownie, z przepraszającym wzrokiem. – Trochę? –
Wzruszyła ramionami. Zmarszczyłem brwi, kręcąc głową z irytacją. – Nie mogę o
tym mówić, wiesz przecież – jęknęła, widząc rosnący we mnie gniew.
- W czym więc problem? Mówiłem ci,
byś rzuciła to wszystko w cholerę – warknąłem, pochylając się trochę nad nią.
Niko, po raz pierwszy od dłuższego czasu, wycofała się.
- Tego jednego nie mogę. To ważne.
I… straszne – wytłumaczyła. Jej wzrok fruwał teraz po całej kuchni, nie mógł
się tylko zatrzymać na mojej twarzy. Chwyciłem ją za tył szyi, zmuszając ją do
uspokojenia się. Spojrzałem na nią z bliska.
- No więc weź mnie ze sobą –
zaproponowałem. Zamiast ulgi czy radości w jej oczach pojawiła się panika. Mimo
mojego uścisku pokręciła raptownie głową.
- Nie. Wiesz, że nie mogę. Poza tym,
gdybyś ty też… - Nie dokończyła, wyrywając się z moich objęć i odchodząc kilka
kroków w stronę salonu. Podparła się o ladę, a jej ramiona opadły smutno. W
głowie słyszałem szum płynącej mi w żyłach krwi. Coś było naprawdę nie tak. –
Jestem zestresowana, to wszystko – powiedziała twardszym tonem, próbując
przekonać pewnie i mnie, i siebie.
Zegar ustawiony na piekarniku zaczął
irytująco piszczeć. Przez moment żadne z nas nie ruszyło się, by go wyłączyć. W
końcu to ja go wyciszyłem, zakręcając zaraz gas pod jednym z garnków. Wysoki
dźwięk roznosił mi się w uszach jeszcze kilka minut.
Czułem się źle pozostawiony w
niewiedzy. Nie mogłem sobie wyobrazić stracenia Niko w prosty sposób taki jak
otrucie, na moich oczach. Wizja jej śmierci z dala ode mnie, za kulisami, w
sposób, o którym mógłbym nigdy się nie dowiedzieć, był jeszcze gorszy. Jeśli
nawet Niko stwierdzała, że się boi, to sytuacja była poważna. Ja jednak nie
mogłem przecież nic wiedzieć.
Były jednak osoby, które i tak
wiedziały już wszystko.
- Weź w takim razie Yochi. Ona
powinna cię uspokoić – westchnąłem, wyjmując z szafki talerze. Niko odwróciła
się z zaskoczeniem w moim kierunku. Jej twarz w większości wróciła do normy.
Myślała o tym przez chwilę, jej brwi zmarszczyły się w ten charakterystyczny
sposób, jakby kontemplacja nad decyzją była dla niej sporym wysiłkiem. W końcu
jednak odezwała się.
- Tak. Chyba tak zrobię. – Podałem jej
cztery talerze, otrzymując w zamian wymuszony i wciąż niepewny uśmiech. –
Dzięki.
- Panie przodem – mruknął nisko
Kakashi, otwierając przede mną drzwi. Doskoczył do nich zwinnie, uśmiechając
się przez maskę. Powoli odzwyczajałam się do jej widoku.
W jego oku widać było rozbawioną
iskierkę. Mimo naszego ponad godzinnego spóźnienia nie wydawał się gotów czekać
ani jednej minuty dłużej przed irytowaniem swoich uczniów.
A teraz i moich uczniów. Zabawne, do jak niespodziewanych rzeczy dochodziło
ostatnio.
- Od kiedy jesteś gentlemanem, Hatake?
– spytałam, nie kryjąc rozbawienia.
- Odkąd nie jestem pewien, czy trafię
pod dobry adres – przyznał, gdy go minęłam.
- Przecież byłeś tu masę razy.
- Tak. Ale nigdy nie wchodziłem
drzwiami – zaśmiał się, idąc kilka kroków za mną. Pokręciłam głową. Zaczynały
się żarciki. Teraz mogło być tylko gorzej.
Zaproszenie nas na obiad było naprawdę
miłe ze strony Niko. Nie spodziewałam się po niej tak dojrzałego zachowania. Z
początku myślałam, że będzie w ten sposób chciała mi się na siłę odwdzięczyć za
czuwanie przy niej w szpitalu. Gdy okazało się, że mam przyjść z Kakashi’m, a
obecny będzie też Sasuke, nabrało to nieco innego koloru.
Starałam się nie szukać ukrytych
motywów. Dziewczyna miała mało bliskich znajomych, których dzieliła z młodym
Uchihą. Jej rówieśniczki tylko by go zirytowały. Jeśli chciała z nim spędzić
czas w towarzystwie, ja i Kakashi byliśmy dobrym wyborem.
Miejsce też nie było pewnie
przypadkowe. Każdy czuł się bezpieczniej i swobodniej we własnym domu.
Pytanie tylko, czy robiła to dla
Sasuke, czy dla siebie.
Hm. A miałam nie doszukiwać się
motywów.
Zawinęłam kosmyk włosów za ucho,
pukając do drzwi. Kakashi, mimo minuty czekania na odpowiedź z drugiej strony,
nie wyjął swojej irytującej książeczki. Być może znudziły mu się szarady.
Nie wydawał się ani trochę spięty. Był
tą sytuacją jednak równie zaintrygowany i rozbawiony, co ja. Ostatnio przyznał
mi, że w towarzystwie „młodej pary” czuł się jak dziadek-przyzwoitka. Było to
urocze, na swój sposób. Takie obserwowanie młodszego pokolenia.
To znaczy ja obserwowałam. Kakashi wtrącał w to wszystko nos i dokuczał im
przy każdej okazji. Czasami miałam wrażenie, że nie potrafi inaczej. Pytałam
go, czy w ten sposób próbuje coś komuś udowodnić, czy tylko okazuje sympatię.
Zbywał mnie śmiechem i zmieniał sprawnie temat.
Hatake Kakashi nie był dobrym
partnerem do rozmów o uczuciach. Chyba, że cudzych.
Gdy drzwi w końcu otworzyły się, z
widocznie zirytowanym szarpnięciem, doskonale wiedziałam, kto nas przywita po
drugiej stronie.
- Mógłbym zacząć gderać, że się
spóźniliście, ale czy miałoby to jakikolwiek sens? – warknął Uchiha, schodząc
nam z drogi i tym samym witając nas w swoich czterech kątach. Uśmiechnęłam się
przepraszająco i podeszłam do genkanu, by zdjąć buty. Z głębi mieszkania dotarł
do mnie przepyszny zapach.
- Nie mogłem wybrać odpowiedniej
kreacji, Sasuke-kun – oświadczył Hatake z kiepsko udaną skruchą. Drzwi zatrzasnęły
się za nami, a brunet przyglądał się naszemu zrzucaniu wierzchniej odzieży spod
zmarszczonych brwi. – Wiesz, jak to jest.
Spojrzałam pomiędzy dwoma shinobi.
Obaj byli ubrani w to, co zwykle, i niemal w całości na czarno. Przez to uwaga
Kakashi’ego wydała mi się teraz jeszcze bardziej zabawna.
Powstrzymałam śmiech, wiedząc, że
tylko rozeźli on gospodarza, i weszłam do kuchni, by przywitać się z Niko.
Dziewczyna uśmiechnęła się na mój widok, ściskając mnie serdecznie. Uścisk
trwał dłużej, niż powinien. Tego… też się nie spodziewałam.
- Przepraszam za niego, jest w
szczytowej formie markotności – westchnęła, odgarniając grzywkę z twarzy. –
Siadajcie, proszę. Wszystko jest gotowe. – Dopiero, gdy odsunęła się na kilka
kroków, zauważyłam, że uśmiecha się cały
czas i jest lekko zaróżowiona.
Kakashi posłał mi wszystkowiedzące
spojrzenie znad stołu, do którego zdążył już podejść. Zdawało się, że
przerwaliśmy aktywne czekanie na
gości.
To z pewnością tłumaczyło gburowatość
Uchihy, który warknął tylko w odpowiedzi na uwagę Niko i zabrał z barku pustą
butelkę czerwonego wina. Westchnęłam, siadając naprzeciwko Hatake. Miałam
nadzieję, że choć trochę go zostało.
Gdy kunoichi doniosła na stół ciepłe
potrawy, Sasuke rozlewał świeżo otworzony alkohol. Podziękowałam mu grzecznie,
karcąc wzrokiem Kakashi’ego, który ich krzątanie się wokół nas obserwował z
dzikim zainteresowaniem.
Nie do końca rozumiałam relacje tych
dwojga. Obserwowałam ich treningi i współpracę na misjach, a od Kakashi’ego
nasłuchałam się niezliczonych uwag i komentarzy. Na początku byłam sceptyczna
co do jego teorii spiskowych. Stworzenie z Uchihą zgranej grupy, a co dopiero związku, wydawało mi się wielce
nieprawdopodobne.
Ale oto tuż przed moim nosem siedział
dowód. Szczęśliwa nastoletnia para.
Czasami zapominałam, że dorastanie
dzisiaj wyglądało inaczej niż moje, Kakashi’ego czy Rin. Nie było wojny. Nie
było tylu śmierci i niepokoju. Ludzie starali się zapomnieć i żyć normalnie.
Mieli więcej czasu na tworzenie relacji, niż ja.
Mimo wszystko… Uchiha. Dumny, silny i spokojny. Ale też arogancki, gburowaty i
pewny siebie. Odpowiadający na zaczepki Kakashi’ego, dolewający mi wina bez
pytania o moje zdanie i posyłający Niko małe uśmieszki.
Czasami zapominałam, że nie każdy
Uchiha był Itachi’m.
Stół był zastawiony po brzegi. Niko
przygotowała dwie sałatki, miso, przystawki, ryż i kurczaka w sosie z serem i
małymi pomidorami. Wszystko wydawało się kolorowe i pyszne. Nie wiem, kiedy ona
znajdowała na to czas i chęci. Ani ja, ani Kakashi nie mieliśmy serca do garów.
Ja umiałam przygotować tylko podstawowe rzeczy, byleby nie umrzeć z głodu.
Hatake nawet nie trudził się, by nauczyć się robić jajecznicę. Wolał uschnąć z
nosem w książce, niż wykazać jakąkolwiek inicjatywę.
W dodatku nadal nie pokazywał twarzy.
Mimo że był w towarzystwie najbliższych znajomych i w gościach. Przy dosłownie
każdym kęsie musiał albo odwracać się tyłem do stołu, albo podwijać maskę i
manewrować pod nią pałeczkami. Na jego widocznej części twarzy widać było
rosnącą irytację – jadł przez to znacznie wolniej. A kuchnia Niko była – jak
zawsze – wyśmienita.
- To wszystko jest nieziemskie, Niko –
pochwaliłam ją, sięgając po półmisek, by nałożyć sobie dokładkę. Dziewczyna
uśmiechnęła się uroczo, a białowłosy zmarszczył brwi, balansując na uniesionym
talerzu ostatnim warzywem. – Dużo dziś pomidorów.
- Sasuke je lubi – stwierdziła po
prostu, unosząc w jego kierunku pusty kieliszek. Wydawała się lekko wstawiona
jeszcze zanim przyszliśmy, ale zachowywała się normalnie. Uchiha dolał jej
alkoholu nie przerywając przeżuwania.
- Czyli to obiad pod niego? – Kakashi
rzucił się w kierunku znikającej w oczach sałatki z grzybami, wyprzedzając mnie
o ułamek sekundy. Pomachał na mnie karcąco palcem znad stołu, po czym zwrócił
się do Niko, wolną ręką łapiąc się teatralnie za pierś. – Jestem zdruzgotany.
- Będziesz, jak nie dostaniesz deseru
– odparła kunoichi, kręcąc w powietrzu kieliszkiem na wąskiej nóżce. Wino
falowało w naczyniu, ociekając mozolnie ze ścianek i mieniąc się w sztucznym
świetle lampy nad stołem.
- Czymże zasłużyłem sobie na taką
mękę?
- Nie mamy wolnego tygodnia, by
wymieniać – warknął Uchiha, podając Niko półmisek z mięsem, po którego zaledwie
zdążyła wyciągnąć rękę. Nie mogłam powstrzymać ciepła w sercu i delikatnego
uśmiechu. Dziewczyna przekazała mi półmisek, sądząc, że zatrzymałam na nim
wzrok z głodu. Czując zapach nadal parującej potrawy musiałam przyznać, że nie
było to nagle tak dalekie od prawdy.
- Mógłbyś zdjąć swoją maskę i odzyskać
łaskę pani domu – zaproponowałam, sącząc wino. Powoli kończyło mi się miejsce,
ale żal było przestawać jeść. Kakashi posłał mi zdziwione, powątpiewające
spojrzenie. Niepewne.
- Widziałaś go bez maski? – spytała
Niko, widocznie zaskoczona.
- Oh, tak. Wiele razy. – Brwi kunoichi
uniosły się wysoko. Natychmiast skupiła wzrok na zakrytej części twarzy
jounina, jakby próbując na siłę rozszyfrować, jak wygląda na podstawie
kształtów i konturów. – Nic specjalnego – skłamałam gładko, otrzymując w
odpowiedzi potępiające warknięcie zza maski. Mruknęłam z zadowoleniem, pijąc
dalej.
- Uprzedzając prośby i błagania: nie – stwierdził stanowczo Kakashi,
próbując ignorować dwie pary młodych, ciekawskich oczu wywiercających mu dziurę w głowie. –
Akane jest wyjątkiem. Była – poprawił
się, unosząc podbródek z udawaną urazą. – Jak będzie się tak dalej zachowywać,
to nie dostąpi więcej tego zaszczytu.
Parsknęłam śmiechem, natychmiast
zasłaniając usta dłonią i odstawiając pusty kieliszek.
- Jesteś wstrętny – stwierdziłam z czułością.
– Dlaczego nie? Myślisz, że Sasuke wybiegnie z podekscytowanym piskiem na
ulicę, by poplotkować o twoim wyglądzie? – Niko zachichotała na ten pomysł,
Uchiha tylko prychnął z rozbawieniem. Nie byłam pewna, czy na moją uwagę, czy
na uroczy, lekko wstawiony, śmiech zielonookiej. – A może Niko, że przypomnę –
mieszkająca z Sasuke – zemdleje,
powalona twoimi wdziękami?
Usta Kakashi’ego zwęziły się pod
materiałem maski, która zmarszczyła się widocznie na brzegach. Poczułam jego
nogi pod stołem. Jedna stopa wystukiwała równomierny rytm.
- E – mruknęła Niko, patrząc jak
zahipnotyzowana, jak Sasuke wstaje od stołu, by otworzyć kolejną butelkę wina.
– Wybacz, ‘kashi, jesteś za stary.
- Cios za ciosem – jęknął białowłosy,
opuszczając głowę i kręcąc nią ze smutkiem.
Wyczyściliśmy talerze niemal do
czysta. Niko powoli, nie przerywając rozmów, zaczęła zabierać naczynia ze
stołu. Uchiha bezwiednie podawał jej wszystko w ułożonych schludnie stosach.
Wydawali czuć się ze sobą swobodnie. Naprawdę się zżyli.
- Pomidory, Sasuke? Naprawdę? – spytał
Kakashi z pełnymi ustami, patrząc wymownie na chłopaka jako jedynego nie
jedzącego deseru – pysznego imagawayaki. Kunoichi przyrządziła kilka rodzajów,
a Kakashi zaklepał sobie ten z nadzieniem czekoladowym. Ja wolałam wiśnie.
Mmm.
Brunet tylko przytaknął, pijąc wino i
patrząc gdzieś w dal, opierając się wygodnicko o krzesło.
- Co ty najbardziej lubisz, Niko? – spytałam, wciąż nie mogąc uwierzyć,
że dziewczyna jest tak utalentowana. Gdyby nie wyszło jej z misjami, mogłaby
założyć restaurację. Albo lepiej – mogłaby gotować tylko dla mnie. Na misjach
też.
- Słodycze – westchnęła z rozmarzoną
miną. Nawet się nie zorientowałam, gdy jej ciasto z nadzieniem orzechowym
zniknęło z talerza. Siedziała teraz prosto, niewinnie, czekając, aż skończymy.
– Jak chcecie, to jest jeszcze jedno z wiśniami. I jedno z truskawkami. Z musem
waniliowym… - zamyśliła się.
- I miodowym azuki – podpowiedział
niemrawo brunet.
- Hai. A Sasuke robił ciasto!
Omal się nie zakrztusiłam. Tę
puszystą, naleśnikową, słodką pyszność? Uchiha?
Chłopak wzruszył ramieniem z widoczną
irytacją. Przymknął oczy, by nie widzieć naszych min.
- Tylko pomagałem.
- Podobno – zaczął Kakashi,
nieświadomie ratując chłopaka z opresji. Przełknął. - …to, co lubimy jeść,
świadczy też o naszych… innych upodobaniach.
- Przewróciłam oczami. Tak się właśnie zastanawiałam, kiedy zaczną się takie
tematy. Uchiha uniósł lekceważąco brew. Niko poszła zaparzyć herbatę. – Serio.
A to znaczy, Sasuke-kun, że musisz być bardziej… słodki dla naszej Niko – uśmiechnął się wrednie. Sasuke widział to
mimo maski.
Młodszy shinobi oparł się łokciem o
stół. Miał coś powiedzieć, ale zaraz obok jego krzesła stanęła Niko, znikąd
kładąc mu dłoń na głowie. Brunet zamrugał.
- Jeszcze słodszy? Nie da się, Kakashi
– zaśmiała się z sarkazmem, mierzwiąc Sasuke włosy. Zadziwiające, ale po kilku
sekundach jej ręka nadal znajdowała się w jej stawie barkowym. – Jakiej herbaty
się napijecie?
Złożyliśmy swoje zamówienia, ale widać
Kakashi był uparty, bo kontynuował temat.
- Skoro Sasuke lubi pomidory, to
tłumaczy, czemu Niko tak się rumieni w jego pobliżu – zauważył, unosząc palec.
Nabrał tego swojego sztucznego, nauczycielskiego tonu. Często się to zdarzało,
gdy trochę wypił. Nigdy nie udało mi się go doprowadzić jednak do stanu, gdy
paplał bzdury i potykał się o własne nogi.
Spojrzałam w kierunku pustych butelek
po winie. Cóż. W takim tempie dziś miałam szanse tego dokonać.
- Co więc lubi jeść Akane? – spytał
nagle Uchiha, patrząc na Hatake z pobłażaniem. Mimo że mówił do mnie.
Westchnęłam. – Rozgotowane kluski?
- Właśnie, Akane! – Niko klasnęła w
ręce. Była taka urocza. Brakowało jej tylko kwiatka we włosach i uroczego
fartuszka. - To może ugotuję następnym razem coś pod ciebie…
Westchnęłam, czując na sobie
spojrzenia całej trójki.
- Najbardziej lubię… ostre potrawy –
przyznałam zgodnie z prawdą.
Spojrzenia Niko i Sasuke natychmiast
przemknęły na rozbawioną twarz Kakashi’ego. Albo byłam pijana, albo zarumienił
się trochę, drapiąc się w tył głowy z zakłopotaniem.
- Nie skomentuję tego, dobrze? –
zaśmiał się.
Wieczór minął naprawdę szybko. I
przyjemnie. Powoli odeszliśmy od stołu i zasiedliśmy na kanapie w salonie.
Kakashi usadowił się jak król w największym fotelu. Uchiha na drugim końcu
kanapy, na której siedziałam ja. Niko krzątała się przez jakiś czas, podając
nam wszystko, na co mieliśmy ochotę i ścierając herbatę, którą rozlała, bo –
jak twierdziła – potknęła się. Według mnie za długo patrzyła na Sasuke
rozmawiającego uparcie o jakiś nowych Katonach z Kakashi’m, by móc się nie potknąć.
Zaskoczyła nas wszystkich,
przysiadając na podłodze i opierając się brodą o nogi Uchihy. Wymieliliśmy z
Kakashi’m mało dyskretne spojrzenie. Oni byli tacy uroczy…
Z zafascynowaniem słuchałam o ich
pierwszym udanym wspólnym jutsu w Yuki no Kuni. Komentowaliśmy z Kakashi’m ich
postępy, śmiejąc się z tego, jak Niko opowiadała o przypadku, kiedy wpadli na
połączenie Raitona i Fuutona. Podobno Sasuke wrócił do domu przeziębiony i z
ubraniem składającym się w większym stopniu z dziur niż materiału, a Niko przez
kolejną dobę nie mogła wyprostować naelektryzowanych włosów.
Rozmawialiśmy do późnej nocy,
opowiadając o swoich przygodach i nauce. Często wypytywano mnie o misje z dala
od wioski, więc przy opowieściach musiałam mocno uważać, by nie zejść o takiej
porze na tematy polityczne czy moralne.
Niko uważała, by nikt długo nie
siedział z pustym kubkiem. Albo dobrze się czuła w roli gospodyni, albo na siłę
chciała nadrobić wygodnictwo Uchihy, który odzywał się dziś zaskakująco często.
Głównie by dopiekać Kakashi’emu, który przesiadł się pomiędzy nas, zarzucając rękę
na oparcie kanapy. Końce jego palców delikatnie muskały moje odkryte ramię.
Nikt poza mną nie zwrócił na to jednak uwagi.
Nie wiem, która była godzina, gdy
wychodziliśmy. Kakashi położył pożyczone od Sasuke zwoje na genkanie i zaczął
sznurować buty. Gdy wyprostował się, Niko zarzuciła mu ręce na szyję,
przytulając go mocno. Jounin przez chwilę stał jak wryty, stojąc dwa stopnie
niżej, lecz po chwili objął kunoichi w pasie, uśmiechając się sennie.
Cichy, ponaglająco-potępiający
pomruk z mojej prawej wprawił mnie w drżenie policzków. Starałam się nie
roześmiać.
Kakashi natychmiast oprzytomniał i
ścisnął dziewczynę mocniej, unosząc ją do góry i patrząc na Uchihę wyzywająco
znad jej ramienia. Kunoichi zaczęła krzyczeć i wierzgać w powietrzu, ale była
zbyt zmęczona, by się wyrwać.
- Zazdrosny, co? – spytał
białowłosy, obrywając za chwilę łokciem w żebra.
- Niezmiernie – westchnął brunet,
opierając się ze skrzyżowanymi rękami o boazerię. Niko wyrwała się i opadła
mało zgrabnie na podłogę, otrząsając się jak pies po wyjściu ze śmietnika. Zmrużyłam
oczy, zapinając płaszcz. Takie myślowe porównania wskazywały, że pora była już
iść.
Ukryłam ziewnięcie za dłonią,
podając Sasuke rękę. Ze znużeniem rozplątał ręce i uścisnął mocno moją dłoń, a
nasze spojrzenia się spotkały.
- Jutro o piątej – powtórzył,
upewniając się, że trening jest aktualny.
- Mhm – westchnęłam, ściskając Niko.
- Teraz to ja jestem zazdrosna –
jęknęła mi w ramię. Pachniała jak wypieki i kwiaty. Była niesamowicie szczupła.
Bardziej, niż wydawało się z daleka.
- No to chodź z nami –
zaproponowałam, a Kakashi już otworzył drzwi, salutując pseudo-poważnie do
Uchihy. Przez twarz Niko przemknął cień.
- Mam jutro coś do załatwienia,
niestety – westchnęła, machając jouninowi na klatce. Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Innym razem.
Kunoichi przeciągnęła się, mrucząc
głośno. Zamrugała widząc, że się jej przyglądam.
- Ominie cię moje wciskanie Niirochi
w ziemię – oznajmiłem, podążając za nią do salonu, w którym puste butelki,
talerze i okruszki dosłownie walały się po kątach. Dziewczyna warknęła na ten
widok, przecierając ręką zmęczoną twarz.
- Albo, co gorsza, coś odwrotnego –
westchnęła, kierując się ze zgarbionymi plecami do pokoju. Chwyciłem jej od
dawna nie dotykany kieliszek i dopiłem jej mirin jednym haustem. – Jutro to
ogarniemy, padam z nóg. – Uśmiechnąłem się lekko, kierując najpierw swoje kroki
do biblioteki. Wolałem już teraz ułożyć
na półkach książki, które wcześniej przeglądał Hatake. Zmarszczyłem brwi. Dopiero
teraz, bez ułożonego na stoliku pierwszego rzędu tomów, zauważyłem lukę w tylnym
szeregu. Brakowało czegoś. – Ha, widziałeś, jak się miziali na kanapie?
Odwróciłem wzrok. Niko stała w
drzwiach do mojej sypialni, trzymając pod pachą szlafrok i piżamę. Ziewnęła,
nie zakrywając ust. Wepchnąłem tomy na miejsce.
- Są mało dyskretni, muszę przyznać
– mruknąłem, zamieniając dwie książki miejscami. Ktoś odłożył je wcześniej nie
po kolei. – Ale ty też nie kryłaś się ze swoimi afektami.
- To źle? – spytała z uśmiechem,
unosząc brew. – Biedny Sasuke-kun boi się, że ktoś dowie się, że jednak ma serce?
- Niczego się nie boję – warknąłem,
podchodząc do niej bliżej. – I, o ile mi wiadomo, to ty z nas dwojga bardziej
boisz się uczuć. – Przechyliłem głowę na bok. Jej oddech pachniał jak wino i
owoce.
- Powiedziała męska królowa śniegu –
warknęła pod nosem kunoichi, obracając się na pięcie i znikając w korytarzu.
Doprowadziłem regał pod ścianą do
porządku i poszedłem się wykąpać. Czułem się naprawdę zmęczony po dzisiejszych
treningach. Alkohol pozostawił mi w ustach nieprzyjemny, cierpki smak. Nadal
nie wyjaśniłem z Niko kilku spraw, a jutro miała być jej niebezpieczna misja. Czułem
dziwny… niepokój. Miałem wrażenie, że moje ciało pokrywa brud, którego nie mogę
z siebie spłukać.
Nie mogłem zasnąć przez spory kawał
czasu, wgapiając się w ścianę, na której grały cienie zasłony poruszanej
delikatnie wiatrem. Panowała absolutna cisza, a mimo to usłyszałem kroki Niko
dopiero, gdy stała tuż przy moim łóżku. Zamknęła okno bez słowa, po czym
wgramoliła się na łóżko, wpychając się pod kołdrę i przylegając do mnie swoim
chłodnym ciałem. Jej stopy były lodowate.
Przez moment leżeliśmy obok siebie,
Niko z każdym ruchem oplątując się coraz bardziej wokół mnie, a ja zachodząc w
głowę, po co przyszła. Nawet nie byłem w stanie się ruszyć, tak mi się nic nie
chciało.
Dopiero, gdy jej chłodny nos dotknął
mojego policzka, uchyliłem sennie oczy. W pokoju było naprawdę chłodno. Materac
obok mnie się ugiął, gdy kunoichi wsparła się na jednym łokciu, leżąc na boku i
patrząc na mnie uparcie. Westchnąłem, zasłaniając swoje oczy przedramieniem,
ale chwyciła je zaraz i odsunęła na bok, całując mnie potem delikatnie w
policzek. Jej usta musnęły moją skroń, ucho, czoło, potem nos i brodę.
Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, gdy przesunęła końcem języka po skórze mojej
szyi.
- Ty chyba czegoś ode mnie chcesz –
stwierdziłem cicho, nie otwierając oczu. Dziewczyna wypuściła powietrze nosem.
- No wiesz? To już nie można przyjść
powiedzieć „dobranoc”? – prychnęła, ale mimo słyszalnej w głosie irytacji nie
przestała składać delikatnych pocałunków na każdym odkrytym fragmencie mojego
ciała.
- Dobranoc – westchnąłem z
delikatnym uśmieszkiem, odwracając głowę w bok i uciekając przed jej dotykiem.
Dziewczyna ukarała mnie skubnięciem w ucho. Dała jednak za wygraną, układając
się ponownie wzdłuż mojego ciała i obejmując mnie w pasie pod kołdrą. Zacząłem
powoli zasypiać, czując przez swoje ramię bicie jej serca. Jej klatka piersiowa
unosiła się i opadała w równym tempie. Jutro zapowiadał się ciężki dzień.
– W sumie to mógłbyś rano pozmywać –
stwierdziła szeptem, na wpół proszącym, na wpół zrezygnowanym tonem.
- Hn.
Tak, jak przewidziałem – dzień był ciężki. Niko nie dawała się wyrzucić
z łóżka, trzymając się kołdry pazurami aż do momentu, gdy nie dałem sobie
spokoju z wyciąganiem jej na trening. Stwierdziła, że nie ma siły.
Zjadłem śniadanie samemu, a gdy
wychodziłem do dojo wyżyć się na kimś w taijutsu, kunoichi obserwowała mnie
nieprzytomnie spomiędzy posklejanych powiek i nastroszonych włosów. Sączyła
powoli gorącą herbatę, przyglądając się, jak uzbrajam się po zęby i pieczętuję
broń w zwojach.
- Na którą obiad? – spytała
ochryple, rozglądając się po pomieszczeniu. Zanim wygramoliła się z pościeli,
zdążyłem sprzątnąć większość pozostawionego wczoraj bałaganu. Wystarczyło
wynieść śmieci i zrobić zakupy. A skoro rezerwowała siły na wieczorną tajemniczą misję, to mogła się tym
zająć.
- Będę koło trzeciej, potem idę na pole
dziewiąte. – Zawiązałem opaskę na czole i przypiąłem kaburę do uda jedną ręką.
Po tylu latach noszenia tych samych narzędzi moje ruchy stały się automatyczne.
Mogłem ubierać się z zamkniętymi oczami.
Niko wydawała się mocno
nieszczęśliwa i senna. Nie wiedziałem, czy w ogóle spała. Po jej ostatnim
wymamrotanym komentarzu padłem jak kamień i nic mi się nie śniło. Kunoichi
natomiast miała wory pod oczami i patrzyła z irytacją na chłodne promienie
zimowego słońca przedostające się do salonu przez ciężkie zasłony.
Nie zbliżałem się. Jeszcze by mnie
ugryzła.
- Na razie. – Uniosłem rękę na
pożegnanie, a Niko skinęła mi, przysysając się na powrót do swojego ukochanego
kubka z kotem.
Dzień minął zwyczajnie. Trening za
treningiem. Najpierw z Naruto, potem Kibą. Potem lunch z chłopakami, szybka
wizyta w bibliotece, trening z Shikamaru, długa rozmowa przy papierosie i
powrót na obiad. Niko nadal wyglądała, jakby ktoś uderzył ją młotkiem w głowę.
Dopiero teraz zorientowałem się, że prawdopodobnie ma kaca.
Ja nie czułem nic.
Odniosłem pusty talerz do kuchni,
przemykając szybkim krokiem przez mieszkanie i zdejmując z siebie przepoconą
bluzkę. Szybko wymieniłem ją na czysty T-shirt i cieplejszą kurtkę. I tak
wiadomo było, że po treningu ninjutsu z Niirochi wrócę cały brudny, ale jakoś
wolałem pokazać się na spotkaniu w miarę przyzwoitym stanie.
W salonie poczułem dziwną aurę i natychmiast
rozpoznałem w niej Haisekai. Kamienie walały się czasami w zaskakujących
miejscach. Czasami Niko odsuwała je od Kuchikiri, by wyłączyć swoją chakrę i
potrenować samotnie w domu. Innym razem zostawiała je tak w różnych kątach
mieszkania i robiła coś innego, by szybciej przywyknąć do ich obecności.
Mimo że nie miałem zamiaru, powoli
również przystosowywałem się do tej irytującej pustki. Przestała już dawno mnie
zaskakiwać i dziwnie uwierać. Po prostu byłem wyciszony i ograniczony.
Niko nawet nie odwróciła wzroku od
nieskończonego obiadu, gdy stanąłem obok niej.
- Mogę wrócić późno – mruknąłem,
opierając się o blat.
Dopiero to przykuło jej uwagę.
Westchnęła, unosząc na mnie ciężki wzrok. Odłożyła pałeczki na miskę, a jej
ramiona opadły wyraźnie z rezygnacją.
- W co ja się wpakowałam… – jęknęła
niby sama do siebie, po chwili jednak obejmując mnie w pasie i przyciągając do
swojego krzesła, by móc oprzeć głowę na moim brzuchu. Uśmiechnąłem się lekko,
mierzwiąc jej włosy. Odsunęła się ode mnie z warknięciem.
- Bądź ostrożna – mruknąłem
poważnie. Ostatnie, czego chciałem, to ponowne siedzenie z nią w szpitalu.
Widok jej zapadniętych policzków i pustych oczu wciąż przyprawiał mnie o
drżenie pięści.
- Tak, tato.
- Mówię serio. Zrobisz sobie coś, to
cię dobiję – ostrzegłem.
- Zrób to już teraz – poprosiła,
odsuwając miskę i uderzając czołem w blat. Nie podniosła się z tej pozycji, a
pole dziewiąte było dość daleko. W dodatku Niirochi w przeciwieństwie do Hatake
była punktualna.
- Innym razem. – Pochyliłem się nad
nią i odsunąłem włosy z jej karku, po czym złożyłem na nim szybki pocałunek.
Niko drgnęła wyraźnie, ale gdy podniosła się ze stołu – już mnie nie było.
Akane urządziła mi trening obrony
przed iluzjami, który wcześniej miałem z Niko. Blondynka poddała się nawet
próbie doujutsu, które – według Kakashi’ego – powoli dążyło do perfekcji.
Nie mogłem ukryć zirytowania.
„Powolne” osiąganie celu nie było w mojej naturze.
Szybko znudziłem się lekcjami
obrony, więc gdy mimo późnej pory i ja, i Niirochi mieliśmy spore zapasy
chakry, przeszliśmy do treningu Raitona. Kobieta przyniosła ze sobą kilka
rzadkich zwoi, które „zdobyła” na swojej misji w Kiri. Trening bez Niko, która
piszczała na widok każdej iskierki, był dobrą okazją do pracy nad nowymi, silniejszymi
wersjami jutsu.
Nie mogłem pozwolić, by ograniczać
się w którejkolwiek dziedzinie. Znałem zdecydowanie więcej Katonów niż
Raitonów, a to przecież błyskawice, nie ogień, który był powszechny w Kraju
Ognia, a na pewno w moim klanie, dawał mi element zaskoczenia. Razem z
treningiem nad drugą, poboczną naturą chakry zwiększało się moje panowanie nad
energią. Nie byłem przyzwyczajony do kontrolowania jej z takiej odległości i
takich ilościach, jakich wymagały tego jutsu Akane.
To też trzeba było zmienić.
Ćwiczenia z jouninem-nauczycielem
zamiast przeciwnikiem miały tę zaletę, że nie wracało się z nich wyzutym z
chakry i pokrwawionym. Właściwie to zmarnowałem więcej sił na ćwiczenia, a
Akane na demonstracje, niż na walkę.
Na następny trening umówiłem się z
Hatake. Miałem ochotę wypróbować nowe jutsu. Niko odpadała – nie tylko ze
względu na jej strach i możliwe obrażenia. Kakashi za to zasłużył sobie
ostatnio na takie wyróżnienie.
Nie spieszyłem się zbytnio do domu,
wiedząc, że nikogo w nim nie zastanę. Wstąpiłem do sklepu, by uzupełnić zapasy
nadwątlone przez ostatnie biesiady organizowane przez kunoichi.
Gdy wszedłem do mieszkania, było
ciemne i puste. Westchnąłem, zamykając za sobą drzwi i zdjąłem buty na genkanie,
kierując swoje kroki do kuchni, w której rozpakowałem zakupy. Wyjąłem z plecaka
wypożyczoną książkę i ruszyłem boso do sypialni.
Z pokoju Niko dobiegł mnie jakiś odgłos.
Wstrzymałem oddech i zatrzymałem się natychmiast, nie wydając z siebie żadnego
dźwięku i wyciszając resztki chakry, które mi zostały. Światło zapalone w
kuchni nie docierało do korytarza między naszymi pokojami. Ktokolwiek tam był –
nie musiał wiedzieć o mojej obecności.
Przez myśl przeszedł mi pomysł, że
to włamywacz i natychmiast przypomniało mi się moje pierwsze spotkanie z Niko.
Ciekawe, czy nieproszony gość tym razem też się kąpał.
Przeszedłem bezszelestnie kilka
kroków, przystając obok drzwi, zza których rozróżniłem dwa głosy. Po chwili
wypuściłem powietrze z płuc, orientując się, że nieznajomy, niski ton należy do
Yochi.
Nie mam pojęcia, czemu stałem tam
dalej. Gdyby ktoś mnie potem o to zapytał – czemu nie uwolniłem chakry, czemu
nie powiedziałem czegoś, by zdradzić swoją obecność, czemu nie poszedłem dalej,
z książką do pokoju – nie byłbym w stanie odpowiedzieć. Był to impuls. Może
instynkt shinobi. Ciekawość. Nieufność.
W mojej głowie zbierały się na koncie
Niko kolejne wątpliwości i niedomówienia, które nadwątlały moje zaufanie do
niej.
Czy ufałem jej? Chyba tak. Tak mi
się wydawało.
To nie znaczyło jednak, że nie mam
prawa dowiadywać się więcej, niż tego by chciała. I martwić się o nią.
Nie wiem, czemu tam stałem. Skupiłem
się jednak całkowicie, próbując rozszyfrować nisko wymruczane słowa i zestresowaną,
cierpką odpowiedź wysyczaną znajomym głosem.
- …-jak to się skończy od początku –
warknęła kotka płaskim tonem.
- Namawiałaś mnie i mówiłaś, że
będzie dobrze – żachnęła się Niko. Po drugiej stronie drzwi słyszałem
zdecydowane, szybkie kroki. Chodziła w kółko? – Powtórzysz to teraz?
- Nie mówiłam, że wszystko będzie dobrze. Ani cały czas. A na pewno nie dla wszystkich.
- Gówniana przepowiednia – warknęła
kunoichi. Przystanęła na chwilę. Spod drzwi, po moich stopach, przemknął zimny
powiew. Rozmawiały przy otwartym oknie. Niko wyruszała na misję dopiero teraz.
- Innej nie mam prawa dać – odparł
spokojnie summon. Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza.
- …-prawa też ze mną iść?
- Moja obecność tam nic nie zmieni.
– Kota słyszałem wyraźniej, gdy Niko była przytłumiona. Nie tylko mówiła
spiętym, pospiesznym tonem, ale chyba stała dalej od drzwi. – Uchiha będzie z
tobą, czyż nie?
Usłyszałem niskie warknięcie w
odpowiedzi.
Omal nie cofnąłem się o krok. Ja? Co
miałbym robić na jej misji? I czemu nic o tym nie wiedziałem?
Mimowolnie zacisnąłem palce na
trzymanej książce. W gardle poczułem rosnącą gulę. Miałem złe przeczucie. Serce
zaczęło tłuc mi w piersi, a szum krwi w głowie niemal zagłuszył odpowiedź
kunoichi.
- …-jednak tak. A to wcale mnie nie
uspokaja, jak się domyślasz – warknęła, a tupnięcia grubych podeszew jej butów
wezbrały na sile. Wyczekiwałem kolejnych informacji z zaciśniętymi zębami i
chakrą buzującą tuż pod powierzchnią mojej skóry. O co, do cholery, chodziło?
Nastała cisza, a ja pomyślałem, że
to w sumie zabawne, że umiejętność wyciszania chakry, jaką zdobyłem dzięki
Niko, będzie też jej zgubą.
- …- mi szczęścia. – Słowa były puste
i chłodne. Wiatr z okna zawiał mocniej, dociskając drzwi do ściany. Stałem
nieruchomo, orientując się dopiero teraz, że jeśli którakolwiek z nich
zdecyduje się wyjść przez drzwi na korytarz, to nie będę miał jak uciec.
- Życzę – odparła Yochi, a zaraz potem
usłyszałem znajomy odgłos jej powrotu do własnego wymiaru. Zapach świeżego,
chłodnego powietrza zyskał na chwilę nutkę siarki.
Oparłem się o ścianę, nasłuchując.
Wiedziałem, że raczej Niko nie będzie mówiła sama do siebie i niczego się już
nie dowiem. Mimo to nie miałem ochoty jej teraz widzieć. Serce nadal biło mi
jak szalone, a na tyle szyi poczułem spływającą kroplę potu.
Dostaliśmy jakąś misję, a o tym nie
wiedziałem? Yochi wyraźnie spytała, czy będę z Niko. Czy możliwe było, że jej
uczucie do mnie było farsą, i za jej osobą stało coś innego? Miała jakiś cel w
tym wszystkim? Może była szpiegiem, i to w zupełnie innym sensie, niż mi się
wydawało?
Pokręciłem głową. Niko nie była tym typem
osoby. Była zbyt otwarta. Zbyt szczera. Zbyt słaba i delikatna na tego typu
zagrywki.
Do czego byłem jej jednak potrzebny?
Czemu mi nic nie powiedziała? I co za misję dziś dostała, że cały czas chodziła
naburmuszona i przerażona, nie mogąc na mnie spojrzeć?
Poczułem, że wzbiera we mnie
wściekłość. Rozlewała się po mnie jak alkohol. Czułem jednocześnie obrzydzenie
i adrenalinę, ciekawość i złość. Nie wiedziałem zupełnie, co robić, co mam zrobić, do kogo iść i co o tym
wszystkim myśleć.
Niko zdecydowała za mnie, gdy
usłyszałem charakterystyczny odgłos naszego parapetu. Otwarte okno łupnęło o
ścianę, gdy dziewczyna wyskoczyła na ulicę.
Moje nogi ruszyły się, zanim miałem
szansę pomyśleć. W mgnieniu oka stałem przy jej otwartym oknie, a Sharingan
pomógł mi wyśledzić jej sylwetkę na jednym z okolicznych dachów.
Warknąłem, rozgryzając sobie kciuk,
starając się użyć minimalnej ilości chakry. Gdy w mojej dłoni pojawiła się
Shokyuu, natychmiast wskazałem jej sylwetkę dziewczyny powoli oddalającą się w
mroku nocy.
- Śledź ją – rozkazałem tonem, który
wykluczał wszelkie pytania i zwłokę. Rybołów wzbił się w powietrze z
pospiesznym łopotem okazałych skrzydeł, kierując się w kierunku, w którym
zniknęła Niko. Na północ.
Ruszyłem pędem do przedpokoju, gdzie
zostawiłem broń, buty i kurtkę. Wezwałem jeszcze Fukuro i Washi’ego, sowę i
myszołowa. Sowy miały świetny wzrok w ciemności, a myszołów był ekspertem w
kwestii śledzenia i strategii.
- Później – warknąłem, widząc, jak
Fukuro otwiera dziób, by upomnieć się o zapłatę. Rozpędziłem się i wyskoczyłem
tą samą drogą, co Niko. Dwie pary skrzydeł zatrzepotały w ciemności, gdy
wylądowałem z impetem na pobliskim dachu.
Rzuciłem się pędem w kierunku, w
którym podążyła natychmiast sowa, zapewne rozumiejąc, że ma dogonić Shokyuu.
Mimo Sharingana nie widziałem ani jej, ani Niko.
Odbiłem się od krawędzi dachu,
przelatując nad wąską uliczką. O mało co nie wpadłem w pośpiechu na rozpadający
się komin. Na zakręcie pomiędzy budynkami czekała mnie pułapka w postaci
starych sznurów do wieszania prania, ale dzięki Sharinganowi dostrzegłem
przeszkodę i skoczyłem na bok.
- Polowanie? – spytał obok mojego ucha
myszołów, podążając obok mnie z równomiernymi, wymierzonymi uderzeniami
skrzydeł. Były tak szerokie, że niemal tworzyły własny podmuch.
- Mniej więcej – odparłem, wyskakując
wysoko. Przeturlałem się, lądując na dachu sklepu z bronią. Kierowaliśmy się
wyraźnie w stronę centrum. Dostrzegłem Fukuro unoszącą się w powietrzu
nieopodal miejsca, w którym według Niko
mieszkała Anko. Shokyuu krążyła nad alejką, w której robiliśmy zakupy. Co Niko
tam robiła? – Śledzimy niegrzecznego kota.
- Przed nami jest spora grupa silnych
shinobi. Stoją trzysta metrów na północny-zachód. Radziłbym zwolnić i poszukać
kryjówki – oświadczył spokojnym, męskim głosem myszołów, skręcając płynnie w
prawo. Zacisnąłem mocniej zęby, wyhamowując przed gzymsem płaskiego dachu, by
móc się rozejrzeć. Jeśli wskazówki Washi’ego były poprawne, to ANBU stali na
tej właśnie uliczce. W okolicy nie było nic ciekawego. Czemu robili narady na
środku wioski?
Zsunąłem się z krawędzi, by
przeskoczyć z parapetu na balkon po drugiej stronie ulicy. Przemknąłem się po
ścianie, by przystanąć dwa budynki od wskazanego miejsca. Kucnąłem za kominem i
wytężyłem słuch i zmysły. Nic nie czułem i nie słyszałem.
Shokyuu przestała krążyć nad uliczką,
zataczając teraz szerokie kręgi nad całą okolicą. Fukuro przysiadła na brzegu
komina, patrząc na mnie z czymś, co u człowieka nazwałbym troską.
- Wszystko w porządku? – spytała,
przechylając okrągłą głowę w bok. Machnąłem na nią ręką, by się zamknęła.
Myszołów wylądował niedaleko mnie,
zupełnie bezszelestnie. Przez moment wpatrywał się w ciemność, czekając a
dalsze polecenia.
- Ilu? – spytałem szeptem. Musieli być
naprawdę dobrze wyszkoleni. Nie czułem ani grama uchodzącej z nich chakry.
Wiedziałem jednak, że tam są. Intuicja mówiła mi, że jest tam też Niko.
- Około trzydziestki. Jest też ta
twoja kicia – odparł cichym głosem ptak. – Podlecieć i nasłuchiwać?
- Nie – potrząsnąłem głową, marszcząc
brwi. – Chcę sam to usłyszeć. Znajdźcie mi dogodne miejsce. Tylko nie dajcie
się zauważyć – warknąłem.
Oba ptaki wzbiły się w powietrze.
Otoczyły całą okolicę, nie latając tuż nad głowami ANBU, by nie być zbyt
oczywistymi. Fukuro przystanęła na gzymsie jednego z budynków, rozglądając się
uważnie i odwracając nagle w moją stronę. Otworzyła dziób w bezgłośnym krzyku.
Trzymając w ryzach chakrę i cisnące mi
się na język przekleństwa, przemanewrowałem między budynkami, by znaleźć się w
miejscu, które wskazała sowa. Rzeczywiście, w zagłębieniu było na tyle ciemno,
że nie było mnie widać nawet z nie do końca zaciemnionej uliczki. Jednak wąski
przesmyk tworzył echo, więc przesuwając się w stronę Niko musiałem uważać, by
niczego nie zrzucić z zagraconych parapetów i nie spowodować choćby
najmniejszego szmeru.
W końcu przystanąłem, mrużąc oczy na
osobliwy widok. Natychmiast w grupie ubranych w czerń shinobi zauważyłem wysoką
kobietę w kucyku, gestykulującą żywo. Ludzie trzymali w rękach białe, zdobione
maski, zerkając w stronę starej księgarni mieszczącej się po drugiej stronie
ulicy.
Dopiero z takiej odległości czułem
niektóre chakry, tlące się niewyraźnie, przyciszone, ale nie zniwelowane do
końca. Poza głosem Anko i jakiegoś mężczyzny na ulicy panowała zupełna cisza.
Trzy ptaki przysiadły na krawędzi
budynku, pod którym się chowałem, obserwując mnie bacznie w świetle księżyca.
Wskazałem im ręką, by się wynosiły. Odleciały zgodnie na większą odległość, by
wrócić do domu.
Skanując Sharinganem zgraję ANBU
dostrzegłem w końcu Niko. Miała na sobie ciemny płaszcz i obcisły strój
jednostki. Chodziła między ludźmi jak w amoku, trzymając się za głowę i mrucząc
coś niewyraźnie pod nosem.
Zatrzymała się w końcu niedaleko
przemawiającego cicho, acz zdecydowanym głosem, mężczyzny. Kojarzyłem go ze
swojego pierwszego egzaminu na chuunina. Nadal miał chustę na głowie, ale jego
blizny były w ciemności niemal niezauważalne.
Mężczyzna wskazał na grupę shinobi,
przy których zatrzymała się Niko. Wydał kilka surowych komend, a ninja
podzielili się na trzy nierówne grupy. Wskazał podczas swojego przemówienia na
wejście do starej – chyba opuszczonej – księgarni. Nie mogłem rozróżnić żadnego
słowa, ale ton miał zdecydowanie poważny.
Wszyscy shinobi stali na baczność,
przytakując jedynie co jakiś czas. Niko natomiast trzęsła się widocznie – nie
wiedziałem czy ze złości, czy strachu. Dyskomfort czytać można było z samych
jej pleców. Gdy w dodatku widziało się, jak nerwowo zaciska rękę na
porcelanowej masce i poprawia włosy i długie, czarne rękawiczki, jej
zdenerwowanie było ewidentne.
Gdy łysy kapitan zawiesił głos,
wskazując na grupę po prawej, a potem na kunoichi, jej plecy wyprostowały się.
Mężczyzna następnie wskazał na wojownika stojącego w odosobnieniu, przy jej
grupie. ANBU mruknął coś w odpowiedzi. Bardziej wnioskowałem to z nagłej ciszy,
która spowiła ulicę, niż z konkretnego odgłosu. Niko zapytała go o coś piskliwie
i nagle, a shinobi odpowiedział jej spokojnie i tym razem zdecydowanie bardziej
słyszalnie.
Jego głos… był… dziwnie znajomy.
Niko potrząsnęła głową w osłupieniu.
Wszyscy nagle patrzyli w jej kierunku. Miała to chyba w głębokim poważaniu, bo
nie miałem problemu ze zrozumieniem jej kolejnych słów.
- Co?! Czemu… ja… oh. O, Kami –
warknęła, niemal krzycząc. Łysy dowódca postąpił w jej kierunku o krok,
zaciskając w groźbie pięść przed jej twarzą. Natychmiast obejrzał się z
konsternacją w kierunku opuszczonego budynku, do którego najprawdopodobniej
mieli wejść. Nic się nie działo. Na jej szczęście.
Niko zaczęła drżeć jeszcze bardziej i
odsunęła się od tych dwóch, machając w powietrzu rękami. Podążyła za nią spora
grupa par oczu. Nie wszystkich rozbawionych.
Przemawiający surowym tonem mężczyzna
mimo tej przerwy wykonał jeszcze kilka gestów. Podczas końcowych, niemalże
wysyczanych instrukcji, shinobi zaczęli wkładać maski, mocując je dokładnie z
tyłu głowy. Większość z nich zdjęła płaszcze, rzucając je niedbale na kostkę
brukową. Shinobi zaczęli dzielić się bezgłośnie na mniejsze grupki. Nawet z
wysokości kilku metrów i w ciemności czułem ich wspólne napięcie. Łysy shinobi
postąpił za to naprzód, rozmawiając szeptem z dwoma zamaskowanymi mężczyznami.
Anko i Niko były jednymi z ostatnich,
które włożyły maski. Przystąpiły, choć Niko z widocznie mniejszą chęcią, do
grupki tworzącej się z lewej strony. Wszyscy zaczęli iść powoli za przywódcą,
niemal bezszelestnie. Nie ruszałem się z miejsca, gdy Niko założyła na twarz
białą porcelanową maskę, szturchając na odchodnym Mitarashi w bok. Kobieta
uśmiechnęła się, nie zdejmując wzroku z wysokiego mężczyzny w cieniu.
Wyprostowałem się, przygotowując się
do zmiany pozycji, by lepiej obserwować to, co będzie się działo w starej
księgarni.
Zamarłem jednak, gdy mężczyzna wyszedł
z mroku, idąc równym, zdecydowanym krokiem i wkładając maskę przy odpowiadaniu
na zaczepkę Anko niskim, znajomym mi głosem.
Itachi.