18 listopada 2009

Rozdział LVI - "Furikasho"

Z nieukrywanym smutkiem zauważyłem, że w ostatnich dniach średnia stron Icha-Icha przeczytanych przeze mnie na dzień znacznie spadła. Nie było to związane z misjami, treningami, ba, o utracie zainteresowania twórczością Jirayi-sama nie było nawet mowy. Całe to nieszczęście było spowodowane przyjazdem Akane. Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu, może nawet jeszcze więcej, niż przed jej wieloletnią misją. Na czas nieobecności wynajęła swoje mieszkanie, a nowi lokatorzy ociągali się teraz z jego zwolnieniem, więc przez jakiś czas kunoichi mieszkała u mnie. Odbijało się to na jakości mojego snu, kanapa to nie to samo co własne łóżko, ale też na jakości moich posiłków i czystości w mieszkaniu.

Oprowadziłem ją po wiosce. Często byliśmy zaczepiani przez jej starych znajomych, którzy albo komentowali ‘jak to ona się zmieniła’ lub wypytywali o szczegóły jej misji. Sam dowiedziałem się o nich podczas jednych z naszych wielu kolacji, a potem zapoznałem ją z naszym, to jest moim, Niko i Sasuke, zadaniem w Yutatoshi. Dzięki jej gderaniu i ciągłym przypominaniu napisałem w miarę sprawnie raport i oddałem go Hokage, która oczywiście też zaczęła pogawędkę ze swoją starą podopieczną.

Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że Akane była kiedyś dość blisko nie tylko z moją drużyną, ale potem też z Shizune i Anko, a nawet…

- O czym tak rozmyślasz? – wyrwał mnie z zamyślenia jej głos, do którego zdążyłem się już przyzwyczaić. Zwykle nie przeszkadzała jej cisza między nami, musiałem więc wyglądać na naprawdę zadumanego.

- O tobie. – przyznałem zgodnie z prawdą, świadomy tego, jak musiało to zabrzmieć. Zwłaszcza w świetle naszych byłych… relacji. Blondynka uśmiechnęła się, siadając na rogu kanapy. Zaczęła czesać swoje długie włosy do wyjścia, byliśmy umówieni z chuunin’ami na trening.

- O czym dokładnie? – zapytała, patrząc na mnie spokojnym wzrokiem. Widać tylko ja rozpamiętywałem stare czasy. Zachowywała się przy mnie swobodnie, żartowała, śmiała się i dogryzała mi. Najwyraźniej od naszego powitania postanowiła sobie, że zostaniemy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi. Nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie. Brakowało mi tu kogoś nie do końca pochłoniętego pracą, jak Iruka, związkiem, jak Asuma, a w dodatku na w miarę normalnym poziomie intelektualnym. Bez urazy dla Gai’a, z Akane znajdowałem o wiele więcej wspólnych tematów. A teraz miała mi pomagać w prowadzeniu drużyny.

Dwa razy mniej uciążliwej roboty dla mnie!

Zamknąłem książkę, uśmiechając się lekko. Przyzwyczaiłem się do robienia tego ile zechcę, w końcu przez maskę nikt mnie nie widział. W domu jednak jej nie nosiłem, co nie zdziwiło Niirochi. Nie obyło się oczywiście bez kilku zabawnych uwag na temat mojego wyglądu. Widziała mnie bez maski wiele razy, a mimo to ciągle posyłała dolnej części mojej twarzy szybkie, ukradkowe zerknięcia.

- Wspominam. Jak dokuczałaś mi i Obito. I nieźle dogadywałaś się z Anko i Shizune. Każda z was była inna, a w czasach wojny trudno było stworzyć tak silną więź.

- Może i tak. – westchnęła Akane, odkładając szczotkę na stolik obok kanapy. Jej wzrok utknął gdzieś na regale z książkami. – Dlatego każda z nas zajęła się czym innym.

Kontakty naszego pokolenia były dość skomplikowane. Z jouninów Konohy to ja, Asuma, Kurenai i Shizune byliśmy rówieśnikami i głównie spędzaliśmy czas w swoim towarzystwie. W miarę upływu lat różnica wieku się zacierała, zadawaliśmy się też z drużyną Akane, a potem jeszcze młodszymi Anko, Izumo, Hayate i Kotetsu. Ba, czasami przyznawał się do nas starszy Genma. Dla Akane jego śmierć była straszliwą nowiną.

W świecie shinobi żaden związek nie był trwały. Powoli przyzwyczajaliśmy się do myśli, że jesteśmy kim jesteśmy i śmierć wokół nas jest wszechobecna. Ja najbardziej odczułem to na stracie mojego pierwszego przyjaciela z drużyny, Obito, a Akane nieco później, na śmierci mojej przyjaciółki, Rin.

Jej siostry.

- To były stare czasy. Ale na przykład ja i Kurenai nigdy za sobą nie przepadałyśmy i obie wybrałyśmy naukę genjutsu. – zauważyła kobieta, zawiązując opaskę na czole. Przejrzała się w jedynym w moim domu lustrze, po czym ruszyła do drzwi.

- Do tej pory jestem w stanie przysiąc, że podjęłaś się sztuki iluzji, tylko po to, by jej dopiec. – zaśmiałem się, nasuwając maskę na twarz. Rzuciłem okiem na salon, czy aby niczego nie zapomniałem. Niko i Sasuke mieli najpierw spotkać się na pojedynek taijutsu. Możliwe, że po ich sprzeczkach w Yutatoshi i dłuższej przerwie kunoichi od treningu potrzebna mi mogła być bomba, by ich rozdzielić.

- Wcale nie. Miałam zamiar ją wspierać, dlatego poszłam tą drogą. Nie mogłam pozwolić, by jako jedyna była oryginalna. – odparła z dumą blondynka, wkładając wygodne buty. Ciągle ubierała się na czerwono, zastanawiałem się, czy chodziła tak ubrana w Kiri.

- To nie jest śmieszne. Wiedziałaś doskonale, że ma więcej talentu, a i tak rywalizowałaś z nią o wszystko.

Dobrze było powspominać. Każdy z nas był inny i bardzo się zmieniliśmy. Ja, Kurenai i Asuma podjęliśmy się nauki geninów. Anko została przywódczynią ANBU, Akane i Shizune były zwykłymi jouninami i kształciły się dalej, a Izumo i reszta zajęli się pełnieniem funkcji administratorskich, czyli niczym przyjemnym.

- Teraz to się zmieni, nie mam zamiaru odbijać jej faceta. – obruszyła się Akane, otwierając drzwi na korytarz. Wiedziałem już, że zamierza pobyć trochę w wiosce i odpocząć od podróży.

- A to czemu, nie pociąga cię bujna broda Asumy? – zaśmiałem się, choć tak naprawdę nie miałem nic do wyglądu mojego przyjaciela. Niirochi udała obrzydzenie.

- Nie, szczerze mówiąc wolę inny typ mężczyzn. – odparła pewnie, czekając, aż zamknę drzwi na klucz, po czym ruszyła do schodów na dół.

- A jaki, jeśli można wiedzieć? – zapytałem, otwierając pomarańczową książeczkę, jeśli nie dla czytania, to choćby dla tradycji.

- Hm, zastanówmy się. – kunoichi przyłożyła rękę do ust i wyszła na ulicę. Nawet przez maskę uderzył we mnie zapach grilowanego mięsa. Dobrze, że zjadłem obfite śniadanie. – Lubię mężczyzn silnych…

- Asuma jest silny. – westchnąłem.

- …inteligentnych…

- Też, jak nic.

- …oczytanych…

- Mogę ręczyć. – blondynka się zachmurzyła.

- Hm. Przystojnych.

- Co kto lubi, ale…

- Zamaskowanych.

Spojrzałem na swoją przyjaciółkę, unosząc brew. Posłała mi chytry uśmieszek, po czym wróciła do patrzenia przed siebie.

- Czyli lubisz ANBU. – wyminąłem temat mojej maski.

- Mogą być byli członkowie. – odparła od razu, a mnie aż zaswędziało lewe ramię. To wytatuowane.

- No dobra, jakie jeszcze masz fetysze? Przyznaj się. – zażartowałem.

- No nie wiem, to chyba już wszystkie.

- Starsi czy młodsi? – zapytałem.

- Starsi.

Dziwne. Byłem starszy o 2 lata.

- Bruneci czy blondyni?

Akane pomyślała przez chwilę, aż w końcu wzruszyła ramionami.

- Żadni z tych.

- Rudzi? – zaśmiałem się. Jedyny rudy shinobi w okolicy był z Suna. Nie był raczej w jej typie. No, i był młodszy.

- Nie, jeszcze bardziej oryginalni. Na przykład białowłosi.

Stanąłem w miejscu, wlepiając wzrok w tył jej głowy. Tylko przyjaciele? Kami, ależ ja byłem naiwny.

Niirochi odwróciła się z wesołą miną.

- Chodź, bo się spóźnimy.

I w dodatku przez nią nie mogłem się spóźniać. Okropne.

Dotarliśmy w umówione miejsce nawet trochę przed czasem. Przez większość drogi mogłem już spokojnie czytać, bo Akane przestała gadać, gdy zbliżyliśmy się do lasu. Zawsze lubiła przyrodę. Podobno po śmierci Rin spędzała w lesie więcej czasu niż we własnym domu. Tak właśnie poznała swojego przyszłego dobrego przyjaciela.

Była to naprawdę dziwna historia, i nic dziwnego, że o tej osobliwej znajomości nikt teraz nie mówił. Tak naprawdę sam nie chciałem specjalnie wywoływać tego tematu, widziałem przecież jej wzrok, gdy zobaczyła po raz pierwszy Sasuke. W jej oczach mignęła iskierka sympatii i szacunku, a zaraz potem melancholii i zagubienia. Musiała widzieć go, gdy był jeszcze bardzo mały. Teraz był innym człowiekiem i z całą pewnością bardziej przypominał swojego brata.

Atak Itachiego na klan Uchiha osiem lat temu był jednym z czynników, dla którego Akane zdecydowała się na misję w Kiri. Nie czuła się już dobrze w wiosce, gdzie brakowało kolejnej drogiej jej osoby. Poza mną, młody Uchiha był najczęściej widywaną koło niej osobą. Była od niego starsza o sześć lat, ale dzięki jego dojrzałości dogadywali się świetnie. Powstawało wiele złośliwych plotek na ich temat, ale my wiedzieliśmy, że Akane traktowała go często jak młodszego brata. Poza tym sama zarzekała się, że ma kogoś innego na oku, a młody Itachi jest zajęty. Żadne z nas, jouninów, nie znało go tak dobrze, jak ona, a mimo to darzyliśmy go sporym szacunkiem. Bądź co bądź był geniuszem z rodu Uchiha, jouninem w tak młodym wieku, a nawet kapitanem ANBU.

Wszystko odwróciło się diametralnie po tej jednej nocy. Od tego momentu nie rozmawialiśmy o Itachim w towarzystwie Akane.

- Słyszysz to? Nieźle się bawią. – zerknąłem na blondynkę, która przyspieszyła tempa. Rzeczywiście, słyszałem odgłosy walki i okrzyki wskazujące nam położenie chuuninów. Razem z Niirochi weszliśmy na polanę. Gdy kunoichi się zatrzymała, ja tez przystanąłem i uniosłem wzrok znad stron książki, tylko po to, by uśmiechnąć się najszerzej, jak potrafiłem.

Niemal na środku placu, brudna i rozczochrana Niko siłowała się z Sasuke, niemniej zmęczonym. Lecz to nie to, co było najśmieszniejsze. Najlepsze było w tym wszystkim to, że brunet był na niej, a dokładnie między jej nogami, i próbował powstrzymać ją od wstania, trzymając ją za nadgarstki.

Dobrze wiedziałem, że są w trakcie treningu i prawdopodobnie wylądował na niej w wyniku jakiś niespodziewanych obrotów akcji, ale szczerze powiedziawszy… nie obchodziło mnie to. Wyglądali komicznie i genialnie, zabijając się wściekłym wzrokiem i warcząc na siebie nawzajem. Aż nie chciałem im przerywać…

W końcu jednak uświadomiłem sobie, jakie zabawne twarze powinni mieć, gdy ujawnię im swoją obecność i uświadomię im, w jak… jednoznacznej pozycji się znaleźli. I niepotrzebne było tu nawet moje Kanashibari!

- Co wy robicie?! – krzyknąłem z udawanym zdziwieniem, a Akane, nie mogąc już dłużej wytrzymać, parsknęła śmiechem.

Chuunini naraz zwrócili głowy w naszą stronę i odskoczyli od siebie jak oparzeni, to znaczy Sasuke w mgnieniu oka zszedł z Niko i stanął na równe nogi, a szatynka, już cała zarumieniona, usiadła, odsuwając się, dla pewności, od Uchihy.

- A jak to niby wygląda?! – krzyknęła, oburzona, przykładając rękę do rozgrzanych policzków. Wczoraj zdjęła opaskę, byłem ciekawy, ile taki trening jej dał. – T-trenujemy!

- Taaa… chyba odbudowę klanu Uchiha. – mruknęła z uśmieszkiem Akane, podchodząc do jeszcze czerwieńszej i wścieklejszej dziewczyny i pomagając jej wstać. Zerknąłem na Sasuke.

Przez jeden moment nie byłem pewien: albo byłem pod genjutsu Akane, albo zaczynałem mieć problemy ze wzrokiem, bo przez chwilę zdawało mi się że… sam nie wierzę, że to mówię…że Sasuke się… uśmiecha.

Poważnie! Nie był to ironiczny uśmieszek, sarkastyczny chichot czy pogardliwe wygięcie ust. Na jego twarzy widniał dość pokaźny, choć nie za szeroki uśmiech, jaki normalni ludzie przywdziewają, gdy coś im się uda, ktoś powie im coś miłego lub wpadną na genialny pomysł.

Ta ostatnia myśl połączona z komentarzem Akane i faktem, że ten uśmiech Uchiha kierował w stronę otrzepującej się z brudu Niko sprawiły, że ja sam uśmiechnąłem się szerzej.

Sasuke, ty mały draniu!

- No, nie ma co się śmiać, bierzemy się do roboty. – zarządziła Akane, patrząc dyskretnie na Sasuke. – Ja się zajmę genjutsu Niko, ty rób z Sasuke… co chcesz.

- Zgoda, ale od kiedy ty tu dowodzisz? – zapytałem wesoło, chowając książkę do kieszeni.

- Nie rządzę. Po prostu wprowadzam porządek. – odparła blondynka, kładąc Niko rękę na ramieniu. – Chodź, usiądziemy tam i…

- Matte. – zatrzymałem je. – Ile wam zajmie lekcja?

- Bo co?

- Chciałem sprawdzić coś z ninjutsu Niko, więc nie zmęcz jej za bardzo. – poprosiłem. W odpowiedzi Akane przytaknęła, a Niko wygięła dolną wargę, mrucząc potem coś niemiłego pod nosem. Odeszły razem kawałek, by nie przeszkadzać mi i brunetowi.

Wskazałem, by usiadł pod najbliższym drzewem. Dni robiły się chłodniejsze, prawda, ale to wciąż nie był powód, by poddawać się działaniu promieni słonecznych więcej czasu, niż to było potrzebne.

No, i w pełnym słońcu nie dało się czytać. Może chodziło o przyzwyczajenie.

- Od czego zaczniemy? – zapytał Uchiha, przybierając, oczywiście, swój stały, znudzony i pogardliwy wyraz twarzy.

- A gdzie ci się tak spieszy? – zapytałem, siadając po turecku naprzeciwko niego. – Przed chwilą całkiem nieźle się bawiłeś.

- Urusse. – prychnął w odpowiedzi, marszcząc brwi. – I kto to mówi.

- Hm?

- Nie graj głupiego, Hatake, widziałem, jak patrzysz na tą całą Niirochi. – dodał chłopak, niby od niechcenia.

Przez moment aż mnie wbiło w ziemię. Ten skubaniec był całkiem spostrzegawczy. Za takie coś powinienem mu ukręcić łeb, właściwie miałem już zamiar to zrobić, gdy po raz kolejny zauważyłem, że jego zwykle żelazne kąciki ust uniosły się do góry. Tym razem, jednak, z pogardą.

- Nani? – zapytałem, ciągle lekko otumaniony. Jeden dzień, a moje życie prywatne już zostało naruszone.

- Nic. Po prostu to śmieszne. Jeszcze wczoraj byliśmy z Niko w stanie przysiąc, że jesteś aseksualny.

Oddychaj, Kakashi. Oddychaj. Nie ważne, że ten gnojek nie traktuje cię z należytym szacunkiem. Nie ważne, że wpycha się w twoje sprawy. Nie ważne, że spoczywa na tobie duża odpowiedzialność i masz go nauczyć jednej z najbardziej niebezpiecznych technik znanych shinobi. Rozluźnij się. Jest taki ładny dzień.

- To jak, zaczynamy?

Przepytałem Sasuke ze wszystkich lektur, które kazałem mu przeczytać. Pamiętał wszystko, zupełnie, jakby każde przeczytane słowo zostawało w jego głowie na zawsze. Był geniuszem, trzeba było przyznać, przeczytał szybko masę książek napisanych trudnym językiem i to o rzeczach, których nigdy w praktyce nie próbował, a nie tylko to zrozumiał, ale wysnuł na temat otrzymanych informacji prawidłowe wnioski.

Co było przerażające, a jednocześnie ekscytujące – czas było przejść do konkretów. Zwlekałem z tym długo, biorąc pod uwagę kruchość i trudność tych jutsu, jednak w tym momencie wszelkie moje obawy zniknęły. Uchiha był więcej niż gotowy.

- Zanim zaczniemy… chciałbym podsumować, a raczej wyjaśnić, okiem eksperta, jedną rzecz. Musisz zapomnieć o wszystkim, co mówiła o swoim nowym zajęciu Niko. Genjutsu jest inne niż Doujutsu. – Uchiha przytaknął, słuchając mnie uważnie. - Dziewczyny rzucając iluzje skupiają się na projekcji dla siebie i kogoś. Podstawą dla ich jutsu jest świat oryginalny, który ich przeciwnik już widzi, i w którym fizycznie są też one. Zawsze będą narażone na ataki, zwłaszcza, gdy ich genjutsu będzie za słabe. Ponadto, we wczesnym stadium iluzji będą mogły wywoływać w cudzym umyśle obrazy, zapachy i uczucia, ale nie ból. O to będą musiały się martwić, wybierając rodzaj iluzji. Wszystko będą musiały planować i uzgadniać, by nic nie wymknęło się spod ich kontroli. – chłopak nie zadawał pytań, więc kontynuowałem. – Z doujutsu, natomiast, masz nieograniczoną kontrolę. Twoim jedynym utrudnieniem jest nawiązanie kontaktu wzrokowego, ale w tym może ci pomóc na misji partner. To, co najważniejsze, dzieje się potem. Nie wysyłasz wrogowi swoich myśli. To ty jego wciągasz w swoje, a w tym celu tworzysz nową przestrzeń, wymiar, w którym psychicznie oboje się znajdujecie. Bez władzy umysłu nad ciałami zostaniecie fizycznie w takich samych pozycjach, ale tak naprawdę tylko ty będziesz miał nad sobą kontrolę. To, co będzie się działo z przeciwnikiem, będziesz mógł wymyślić na poczekaniu. Będzie ci się wydawało… że płyniesz. – Sasuke otworzył szerzej oczy. – Tak, przy pierwszym doujutsu możesz mieć problemy z zachowaniem równowagi. To uczucie, jakby coś cię wciągało. Oderwanie umysłu od ciała może być też z początku bolesne. Ale wiem, że sobie poradzisz. Niestety, tak to jest, że silnych mocy trzeba używać rozsądnie. Taijutsu nadweręża ciało, a doujutsu oczy i umysł. Ale co ja ci będę ględził… stwórz swój świat.

- Hm?

- Doujutsu można porównać do obustronnego przemieszczenia, teleportacji. Stwórz miejsce, które będziesz kontrolował, przyjazne dla ciebie albo nieprzyjazne dla wrogów, wszystko jedno. Ważne, byś je dokładnie znał i nie zastanawiał się nad jego wyglądem przy tworzeniu doujutsu, bo wtedy kontakt wzrokowy może zostać zerwany. Masz się nauczyć tego miejsca na pamięć, więc najlepiej, by nie było zbyt skomplikowane. Będziesz się tam przemieszczał w ułamku sekundy, a resztę zobaczysz sam.

- Rozumiem. – westchnął Uchiha, jakby znużony. Przymknął na chwilę oczy, nabierając powietrza w płuca. Przechylił lekko głowę na bok, marszcząc brwi, po czym otworzył z powrotem oczy. – Już.

- Dobra, a teraz zabierz mnie tam. – Sasuke włączył Sharingan. Postanowiłem mu pomóc i zdjąłem z czoła opaskę, odsłaniając drugie oko. Schyliłem się lekko, by nasze spojrzenia były na tym samym poziomie i czekałem. I dalej czekałem. – I co?

- I nic.

- Nie starasz się.

- Staram. – warknął shinobi, już widziałem, że jest gotowy, by wstać. Ciężko znosił porażki, mały geniusz, ale musiał zrozumieć, że to nie jest takie proste i oczywiste jak rzucanie kunaiem.

- Siedź i próbuj. Miejsce, twój umysł, mój. Kilka razy to przeżyjesz i będziesz w stanie robić to szybko i automa…nhg…

Łał. Tego się nie spodziewałem.

- Za drugim podejściem, brawo. – ucieszyłem się, rozglądając dookoła. Mówiąc „prosty” miałem na serio na myśli proste miejsce. Ja sam rzucałem siebie i wrogów, lub ostatnio, Niko, w czarną przestrzeń z czarną podłogą. Uchiha był widocznie nie tylko genialny, gwałtowny i niecierpliwy, ale też ambitny. Stworzył całkiem przyjemne wnętrze… pokoju. Mogłem przysiąc, że znajdowałem się w drobnym pomieszczeniu w starym zamku, może jakiejś willi.

Pokój nie miał drzwi, za to spore, oszklone okno, przez które widać było jedynie gwieździste niebo. Bez blasku księżyca nie dało się na zewnątrz zauważyć nic innego. Pokój pomalowany był ciemnoszarą farbą, wyłożony był ciemnym, startym drewnem, na którym leżał elegancki, ciemny dywan. Po środku stał stolik i dwa obite, znowu na szaro, wygodne fotele, na które padało światło z dwóch dość nowoczesnych, a przez to słabo pasujących do reszty, naściennych lamp.

- To cholernie trudne. – powiedział Sasuke, pojawiając się jak duch na jednym z foteli. Trzymał głowę spuszczoną w rękach i tupał noga niespokojnie.

- Trzeba było wybrać jeszcze trudniejsze miejsce. – odparłem z sarkazmem, siadając na drugim miejscu. – Wiesz, co teraz czuję?

- Jeśli to, co ja, to nie zazdroszczę. – mruknął Sasuke tonem, jakby zaraz miał mi pokazać, co jadł na śniadanie.

- Chodziło mi raczej o ten fotel. Czuję, że jest miękki, a jego oparcia lakierowane i gładkie.

- I co? Tak maiło być. – westchnął shinobi, podnosząc głowę, do której przylegały ciemne włosy. Zaraz je odgarnął i zamrugał kilkakrotnie oczami, rozglądając się dookoła.

- Tak. Ale to nie ty każesz mi to czuć. Mój umysł domyśla się, jak by to było na nim siedzieć i coś takiego daje mi do zrozumienia, choć tak naprawdę siedzę pod drzewem, na trawie.

- Mhm. – chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu z lekkim grymasem na twarzy. Chyba nie wyszła mu tapeta. Idealista jeden.

- Co nas różni, to to, że ty możesz wrócić do swojego ciała. Przenieść umysł częściowo z powrotem, poczuć pod swoim tyłkiem twardą ziemię. Spróbuj.

Minęła chwila, gdy Uchiha zamknął oczy. Wykorzystałem ją na obejrzenie jego stroju. Nie był tu ubrany w brudny strój treningowy, jaki miał na sobie naprawdę, a w ciemne spodnie i błękitny T-shirt. Musiało to chyba mieć związek z jego sposobem postrzegania siebie. Ale to nie był na to czas.

Sasuke ocknął się, wyraźnie niezadowolony.

- Mogę się ruszać, ale nic nie widzę.

- Ha, nie dziwne, przecież swoje oczy wykorzystujesz do doujutsu. One są tutaj, ze mną. – wytłumaczyłem. – Tak szczerze mówiąc to jestem zadowolony, udało ci się wrócić za pierwszym razem.

- A co, ty miałeś z tym jakieś problemy? – zakpił brunet, wstając z fotela i rzucając okiem na dywan.

- Szczerze mówiąc… tak, po raz pierwszy, gdy znalazłem się w moim świecie, nie mogłem się wydostać przez całą noc, po raz drugi nie mogłem wrócić nie zrywając jutsu. Tobie się udało.

- Kogo zahipnotyzowałeś? – Uchiha uniósł brew, kładąc rękę na idealnie równo pomalowanej ścianie. Albo mi się wydawało, albo zaczynała mieć lekko fioletowawy kolor.

- Królika sąsiadki. – przyznałem, również wstając z siedzenia. – Idąc dalej… hej, czy ta ściana nie była szara?

- Ta, ale niebieski bardziej pasuje. – westchnął Uchiha. – Co, wrócić do starej?

Ściana zmieniła kolor na szary. Niemal połknąłem własną maskę.

- Dobrze się czujesz? – brunet uniósł brew, krzyżując ręce.

- Kurza twarz. – wydukałem. Wskazałem na ścianę, drżącą ręką. – Tydzień zajęło mi, by cokolwiek zmienić w tym świecie, a pieprzone trzy miesiące, by zmienić oryginalną bazę świata w doujutsu.

- Aha. Wiesz, jak to się nazywa? – ściana zmieniła barwę na jasną zieleń. – Beztalencie.

Moje ręce same się rwały do uduszenia tego szczeniaka. Ten farciarz miał niesamowity talent, ale byłem pewien, że po mojej interwencji nie za wiele z niego skorzysta. Na intensywnej terapii nie miałby kogo hipnotyzować, czyż nie?

- Dobra, koniec na dziś. – westchnąłem, uspokajając się. – Głupio i dziwnie nazywać to ‘drugim’, ‘moim’ lub ‘innym’ wymiarem, więc nadaj temu miejscu nazwę i spadajmy stąd.

Uchiha otworzył usta, by coś powiedzieć, ale zatrzymałem go.

- Tylko ‘spadajmy’ ostrożnie. Nie zostaw mnie tu przypadkiem.

- ‘Furikasho’. I o to się nie martw.

- ‘Mój pasaż’. Jak beznadziejnie nie orygin..gh…

(Furi – „mój”, Kasho – „pasaż”, „miejsce”, „punkt”)

Otworzyłem oczy i posłałem chłopakowi zirytowane spojrzenie. Czego ja się spodziewałem? Że mu się nie uda? Że będę mu coś tłumaczył? Że mnie doceni lub podziękuje za naukę? Pff.

- No, nareszcie. – usłyszałem nad sobą, a Akane zaraz podała mi opaskę. – Czekałyśmy ponad godzinę, coście tam robili?

- Godzinę? – zapytałem, poprawiając włosy. – Aż tyle nam się zeszło?

- Jak to? Nie wiesz? Nie zabrałeś go do Hokataku? – zdziwiła się blondynka, a ja wstałem na równe nogi.

(Hoka – „inny”, Taku – „dom”)

- Nie. Sasuke stworzył własny świat. Ale…

- Naprawdę? – zachwyciła się kobieta, uśmiechając się do Uchihy. – Gratuluję!

- Mogę dokończyć? – warknąłem, urażony. - Wiem, wiem, jest genialny. Ale… ile ćwiczyłyście? – zapytałem, już bardziej zadowolony na samą myśl, że…

- A, z dwie godziny… - mruknęła Niko.

- Yatta! – krzyknąłem, unosząc pięść w górę. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na idiotę, ale to nie popsuło mi wcale humoru. – Nie wszystko ci wyszło. – wskazałem na bruneta, który przewrócił oczami, zanim się jeszcze dowiedział, o co mi chodzi. – Stworzyłeś zachwianie czasowe. Tworzenie marnych dziesięciu minut zajęło ci trzy godziny. Ho, a może to przenoszenie nas tak wiele zajęło. Dziwne, bo nie czułem…

- Hokataku? Kakashi, gotujesz? – zapytała uszczypliwie Niko, rujnując mój monolog.

(Taku, inaczej pisane, oznacza też „gotować”. Hokataku według Niko oznaczałoby wtedy „miejsce do gotowania”)

- Bardzo śmieszne. – poklepałem ją po głowie. – Odpocznijmy chwilkę, zaraz przejdziemy do ninjutsu.


Niko podeszła do mnie z lekkim uśmiechem na ustach.

- Brawo, Uchiha, najpierw dowiaduję się, że tworzysz nowe wymiary, a teraz nawet zakrzywiasz czas. Chyba jestem niegodna, by się z tobą zadawać. – ukłoniła się lekko.

- Zamknij się. – warknąłem, usadawiając się wygodniej pod drzewem, by trochę oczyścić umysł. Nie chciałem tego przyznać, ale doujutsu było poważnie wyczerpujące. Kotłowało mi się w głowie tyle myśli…

- Ne, to jak nazwałeś ten swój świat? Akane mi dużo opowiadała o tym, co robicie.

- Furikasho. – odparłem prosto, zamykając oczy. Niko wybuchnęła śmiechem, przez co otworzyłem jedno oko. – Nanda?

- Nic, nie wiedziałam, że jesteś takim romantykiem.

(Kasho, w innym zapisie, oznacza tomik poezji. Furikasho według Niko oznacza więc „mój tomik z wierszami”)

- Urusse.

Szatynka odeszła, śmiejąc się.

Mi wcale nie było do śmiechu, i to wcale nie z powodu treningu z Kakashim. Nie mogłem przestać myśleć o tym, co się tu działo zanim przyszli jounini.

I nie, nie chodzi mi o to, że leżałem na Niko.

Trenowaliśmy walkę dobrą godzinę. Dziewczynie widocznie spadła forma, szybko się zmęczyła, a jej ruchy były ślamazarne. Nie przeszkadzało jej to jednak, parła wytrwale do przodu i robiła te swoje zaskakujące akrobacje, które znacznie wybijały mnie z rytmu. Sam nieźle się spociłem i znacznie lepiej trenowało mi się z nią niż na przykład z Hyuugą, ale nie w tym rzecz.

W pewnym momencie, gdy Niko obniżyła gardę i straciła na chwilę równowagę, zorientowałem się, że nie mogę jej uderzyć. Ustalaliśmy wiele razy, że nie dajemy sobie forów. Mimo mojego zmęczenia po treningu, mimo tego, że ona ma mniej siły, mimo, że czasami nie mam motywacji, a ona szybciej się męczy, zawsze i to zawsze dawaliśmy z siebie wszystko. Jeśli to oznaczało danie parterowi pięścią w twarz, niech i tak będzie. Ona to zrobiła kilka razy i, nie ukrywajmy, należało mi się, bo popełniłem fatalny błąd. Nikt w prawdziwej walce nie miał zamiaru nas oszczędzać i my też nie powinniśmy przy pojedynkach, bo naprawdę lepiej było dostać w pysk jej drobną pięścią i obłożyć się lodem w domu i zapamiętać tę lekcję, niż oberwać w szczękę od grubego wojownika z opancerzoną ręką i już nigdy nie wstać.

Ale co ja miałem zrobić? Po naszej ostatniej misji i przeżyciach związanych z jej amnezją a potem ślepotą, odzwyczaiłem się od treningów z Niko. Teraz, w sytuacji krytycznej, zawahałem się. Już miałem ją uderzyć, ale cofnąłem rękę w ostatniej chwili. Za pierwszym razem tego nie zauważyła, a ja uznałem, że był to jednorazowy incydent, ale przy kolejnej rundzie podciąłem ją i posłałem na ziemię. Wtedy, widząc ją z grymasem bólu i zaskoczeniem na twarzy, lecącą na ziemię, zadziałał mój instynkt i w ostatnim momencie złapałem ją, by nie upadła.

Myślałem, że będzie mi wdzięczna, mogła po takim upadku dostać wstrząsu głowy, znowu stracić pamięć lub zwichnąć nogę, ale się przeliczyłem. Nawrzeszczała na mnie, że nie powinienem tego robić, bo czuje się słaba i bezużyteczna, że ona musi oberwać, by wrócić w końcu do formy i żebym przestał być takim bohaterem, bo ją to nie rusza.

Jak ja miałem jej wytłumaczyć, że od początku naszej znajomości widziałem już na jej ciele zbyt wiele spowodowanych naszą walką ran i siniaków, by robić to kolejny raz? Blokowanie ciosów i wymierzanie łatwych do obronienia kopnięć to było jedno, tak samo jak turlanie się po ziemi, ale uderzenie dziewczyny, która, nie ukrywam, podobała mi się, i która, co ostatnio zauważyłem, dość dużo dla mnie znaczyła, było dla mnie nie tylko trudne.

To było niemożliwe.

Na nic się zdały próby tłumaczenia, że to nie ma nic wspólnego z moim charakterem, jej przerwą w treningu czy płcią. Próbowałem powiedzieć, co czuję, gdy mam ją skrzywdzić, a nie, jak zwykle ratować, i że to nie powinno tak być. Ale ona albo zadawała niezręczne pytania, na które nie potrafiłem odpowiedzieć, albo mnie nie słuchała.

Kobiety były trudne, naprawdę.

- No dobra, ludzie, koniec lenistwa.

Otworzyłem oczy, widząc pozostałą trójkę stojącą koło siebie na polanie. Wstałem i podszedłem do nich, przysłuchując się dyskusji.

- Akane, jesteś tu tak jakby… nowa, a Niko jest twoją uczennicą. Nie widziałaś jej umiejętności, których ja sam, swoją droga, też jestem ciekawy.

- Co cię tak na mnie wzięło? – zapytała Niko z przekąsem. Wydawała się mieć dzisiaj zły humor. – Raitony Sasuke ci się znudziły?

- Nie. – odparł dyplomatycznie Kakashi, uśmiechając się lekko. – Ale on, podobnie jak ja, nie włada Fuutonem, a tych, w twoim wykonaniu, widziałem tylko jeden.

- Nie masz chakry powietrza? – Niko zamrugała oczami, rozmasowując teatralnie palce do wykonywania pieczęci.

- Nie. Ale tylko tej.

Dziewczyna pokiwała głową z aprobatą, po czym zrobiła krok do tyłu.

- Silny atak na jeden punkt czy burzowe widowisko? – zapytała poważnie.

- Zawsze byłem fanem widowisk. Nie krepuj się. – odparł jounin. Niko zamyśliła się, zupełnie, jakby miała pełen wachlarz technik do wyboru. – Mamy się odsunąć? – zapytał niepewnie Hatake.

- Jeśli wam życie miłe… - szatynka wzruszyła ramionami, a Kakashi i Akane ruszyli biegiem w stronę drzew, a ich reakcja wywołała u nich samych serdeczny śmiech.

- Jak dzieci. – westchnąłem, ruszając jednak w stronę, gdzie ukryli się jounini. O ile silniejszy mógł być ten jej Fuuton od trąby powietrznej, którą zgarnęła dym z balkonu w pałacu daimyo? Powietrze było powietrzem, nie powinno było robić wielkich szkód.

Wtedy poczułem za swoimi plecami masę nagromadzonej energii. Ani chwili nie myślałem nad tym, czy aby się nie obejrzeć. Wskoczyłem na najbliższe drzewo i obserwowałem, włączając Sharingana, by nic nie przegapić. Niirochi i Kakashi, czując chyba to samo zagrożenie, pojawili się koło mnie na gałęzi sekundę potem.

- Fuuton: Atsu Kazegai!

I wtedy rozpętało się piekło.

Niko wykonała wcześniej jakieś pieczęcie, których niestety nie widziałem, bo stała do nas tyłem, a potem rozłożyła ręce. Na jej sygnał zatrzęsła się ziemia, potem położyła się trawa, a następnie zakołysały się drzewa. Odleciało na bok kilka gałęzi, łącznie z tą najbliższą do tej, na której siedzieliśmy. Wokół Niko zebrał się silny wiatr wyrywający z drzew zielone liście. Te wirowały razem z powietrzem, kręcąc się wokół własnej osi. Niko nic nie musiała robić, tylko stać skupiona z rozłożonymi rękami, a i tak wyglądała, jakby tańczyła.

Jej chakra była wszędzie. Powodowała niezwykłe napięcie, od którego cichła przyroda. Wszystkie ptaki dawno uciekły, ale jutsu się nie skończyło. Drzewa zaczęły kołysać się równo, ich korony kładły się i unosiły, jak w zmowie. Wiatr przybierał na sile, kręcąc się wokół drobnej sylwetki kunoichi, niosąc ze sobą piach, liście i trawę.

Zaschło mi w ustach. Było to niesamowicie potężne jutsu, a i tak nie widziałem jeszcze jego finału. Wyglądało to tak, jakby dziewczyna stojąc na środku polany zbierała powietrze z okolicy, spomiędzy najmniejszych zakamarków między liśćmi i narzucała mu swoją wolę. Miałem wrażenie, że gdyby chciała, zabrałaby nam powietrze z płuc.

W pewnym momencie wokół niej było już kilka tańczących trąb powietrznych, które złączyły się w jedną na jej znak. Uniosła ręce do góry, a masa wiatru objęła nią samą, kręcąc się coraz szybciej, wyginając się od własnej siły. Rozpędziła chmury na boki, sięgając wyżej niż mój wzrok.

- Niko! – Akane nie wytrzymała. Przez kilka sekund w tej wichurze nie było jej w ogóle widać, zupełnie, jakby coś nie wyszło i została wciągnięta w wielkie tornado. Ja jednak wiedziałem, że ma się dobrze, ponieważ jej ogromna chakra była stale wysyłana do trąby wiatru. Mało tego, przybierała na mocy.

Zanim zdążyłem nakazać blondynce, by siedziała cicho, sznur powietrza nagiął się, jakby potknął, formując literę „c” i zaczął się mocniej kręcić wokół własnej osi, zniżając się do ziemi. W pewnym momencie ukazała nam się Niko, z wyciągniętymi rękami, która krzyknęła, wyrzucając zebrany wiatr, a raczej gigantyczną kosę z tornado, na drzewa po przeciwnej stronie polany.

Rozległ się wielki wybuch i trzask, a dziewczyna upadła na ziemię. W promieniu kilkuset metrów drzewa, przecięte idealnie w pół, padły na ziemię, a w górę uniósł się ogromny kłąb dymu.

Zszedłem powoli z drzewa, nie wiedząc, co myśleć. Moje Chidori przebijało najwyżej trzy drzewa. Po krótkim tańcu z zabójczym wiatrem kunoichi powaliła z zabójcza precyzją tysiące.

- Hokage-sama cię zabije. – oświadczyła Kakashiemu blondynka, nie ukrywając uśmiechu.