18 października 2009

Rozdział LV - "Saturn i Góra"

Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Poważnie, ostatnie dni, mimo, iż na pierwszy rzut oka pełne zmian, były dla mnie po prostu nudne. Nic się nie działo. Zero misji, zero dobrych pojedynków, ograniczone kontakty z Niko. Czułem się jak ryba wyjęta z wody, miałem wrażenie, że marnuję cenny czas, czekając na coś ważnego. Nie miałem tylko pojęcia, na co.

Spojrzałem ukradkiem na moją partnerkę siedzącą na łóżku i głaszczącą śpiącego wciąż kota. Jej twarz skierowana była wprost na przód, ale dobrze wiedziałem, że nic nie widzi. Dlatego oczywiście mogłem przyglądać się jej nieco dłużej, niż zwykle. W pokoju panowała niemal kompletna cisza. Nie chciałem jej przerywać, Niko wyglądała na raczej zamyśloną, ale w końcu nie przyszedłem do niej po to, by się na nią gapić. No, nie tylko.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wyglądało tak, jak zwykle, choć panował w nim lekki bałagan. Butelki z perfumami na półkach były powywracane, na ziemi leżało kilka ubrań, zasłony w oknach były źle naciągnięte. Oczywiście była to wina chwilowej niedyspozycji kunoichi oraz nowego gościa w domu. Gdzieś w kącie zauważyłem długi, drewniany kij. Ostatnio widziałem go, gdy Niko odzyskała pamięć. Musiało to być jej bo.

- I co ja mam niby teraz z nim zrobić? – usłyszałem jej delikatny głos. Oderwałem wzrok od porzuconej broni, uśmiechając się lekko. Dziewczyna siedziała na brzegu materaca, bawiąc się niezręcznie palcami. Musiało jej chodzić o kota.

- Nie wiem. – westchnąłem, krzyżując ręce. Po co ona w ogóle mnie o to pytała? Nie byłem wielkim przyjacielem zwierząt, ba, one nie przepadały też za mną. Od pierwszego momentu jej pomysł z nowym towarzyszem wydawał mi się głupi, a fakt, że tak naprawdę Saturn była pumą, przeważył tylko szalę. – Nie mam pojęcia, co ty sobie myślałaś, sprowadzając tu to zwierzę. – przyznałem, przyglądając się, jak jej smukłe palce gładzą futro zwierzaka z czułością, ale i rezerwą. Zupełnie, jakby mógł ją w każdej chwili ugryźć.

- Po pierwsze, myślałam, że to zwykły kot. – odparła szatynka, wyraźnie niezadowolona z mojego komentarza. Podrapała śpiącego futrzaka za uchem, jakby zapewniając go, że i tak się go nie boi i przepraszając za wątpienie w jego ‘zwykłość’. Nie wiem, czemu, ale ten gest spowodował u mnie lekkie ukłucie w brzuchu. Zignorowałem je, przenosząc wzrok z powrotem na twarz kunoichi przysłoniętą w części wąską taśmą.

- Nie chodzi tylko o to. Wiesz, że nie można tu trzymać zwierząt?

- Pf, kto ci tak powiedział? – oburzyła się dziewczyna, odrywając rękę od zwierzaka i usadawiając się wygodniej na łóżku. Ruch materaca widocznie przeszkodził mu w spaniu, bo otworzył powoli oczy i ziewnął, wstając ociężale na nogi i przeciągając się.

Wyglądał jak młody, zdrowy kociak, znacznie większy niż zwykły domowy leniuch. Jak Niko mogła się nie zorientować, że ma w domu dzikie zwierzę?

- Po prostu przed przeprowadzką tu czytałem regulamin, który, swoją drogą, ty też podpisywałaś. – mruknąłem, przewracając oczami. Niko spuściła głowę, zaraz poruszając się lekko, gdy kot podszedł do niej. Wzięła go na kolana, głaszcząc go teraz mocniej.

Znowu owładnęło mną to dziwne uczucie. Czy ja byłem… zazdrosny?

- Szczerze mówiąc nigdy nie czytam tych głupot. Według mnie są one przydatne tylko w nagłych wypadkach, jak pożar czy coś… - westchnęła dziewczyna, bawiąc się uszami kociaka. Jak zahipnotyzowany patrzyłem, jak stworzenie ociera się o jej delikatną skórę, a na jej twarzy pojawia się czuły uśmiech, gdy kot pomrukuje w jej kierunku. Przez chwilę żadne z nas nic nie mówiło, gdy nagle kunoichi ocknęła się z transu. – Masz jakiś pomysł, czy nie? Sama o tym myślałam, i dobrym pomysłem wydawało mi się zrobienie z niego summona.

- Więc w czym problem? – zapytałem, nieco zirytowany. Od mojego przyjścia naszym głównym tematem było to zwierzę, miałem ochotę podyskutować o bardziej ambitnych rzeczach.

- Pytałam się innych kotów, czy jest to możliwe. Stanowczo odmówiły udzielania informacji, odsyłając mnie do Yochi. Wydawało się, jakby ten proces wcale nie był przyjemny. – mruknęła Niko, wyraźnie smutniejąc. Uniosłem brew, nie wierząc własnym uszom.

- ‘Nie jest przyjemny’? – zrobiłem krok w jej kierunku, co musiała wyczuć, bo gwałtownie uniosła głowę. – Czy będzie przyjemne, gdy pewnego dnia to zwierzę obudzi się i poczuje naturalny instynkt drapieżcy i postanowi dla zabawy odgryźć ci głowę?

- Saturn nigdy by tego nie zrobił. – warknęła szatynka, ‘patrząc’ wprost na mnie.

Nie wiem, czemu dałem się wciągnąć w tę dyskusję, ale naprawdę wydawało mi się, że Niko straciła nie tylko wzrok, ale i zdrowy rozsądek. Nie tylko nikt nie mógł się dowiedzieć o tym, że trzyma tu tą bestię. Trzeba się było jej jak najszybciej pozbyć, i to wcale nie dlatego, że absorbowała cały czas i uczucia mojej partnerki.

- Mówisz jak dziecko. – odparłem, wskazując na kota, wyraźnie przestraszonego. Albo wyczuwał emocje właścicielki, albo rozdrażnił go mój podniesiony głos. – To nie jest przytulanka, to dzikie zwierzę. Wiesz, jak będzie wyglądało za kilka miesięcy? Będzie musiało odejść, prędzej, czy później. Nie przyzwyczajaj się do niego, bo potem pożałujesz.

- Mówisz z własnego doświadczenia? – zapytała dziewczyna, wracając do nieobecnego gładzenia kota. Zamrugałem oczami. – Ty odszedłeś. – wytłumaczyła. – I też żałowałam.

O, więc to ją tak ogłupiło. No, proszę. To tak, jakby otwarcie przyznała, że się do mnie przyzwyczaiła i za mną tęskni. Gdybym nie czuł w tej chwili dokładnie tego samego, mógłbym to uznać za osobisty triumf.

Jakkolwiek beznadziejnie to brzmiało… mieszkanie bez niej było katorgą. Nie chodziło tylko o samotne posiłki, brak kontaktu, wspólnych treningów i izolację od wszystkich w wiosce. Po prostu nie miałem pojęcia, jak mogłem jeszcze pół roku temu wytrzymywać tę ciszę panującą w mieszkaniu, gdy siadam wieczorem na kanapie z książką i herbatą lub czymś mocniejszym. Ona aż kuła w uszy, a świadomość, że w tym czasie Niko obijała się o meble w domu, nie mogąc nawet w spokoju pójść na zakupy, zmusiła mnie do tych właśnie odwiedzin.

Zrobiłem kolejny krok w jej stronę. Tym razem nawet nie drgnęła.

- Właśnie chciałem z tobą o tym porozmawiać. – przyznałem spokojnie, kucając przy łóżku. Niko nieznacznie podniosła głowę, zaciekawiona. Patrzyła się w zupełnie nie to miejsce co trzeba, i już miałem wyciągnąć rękę, by obrócić jej głowę w dobrą stronę, ale powstrzymałem się, przypominając sobie o jej fobii dotykania. – Nie spodziewałem się, że mnie dzisiaj zaprosisz na obiad, ale, szczerze mówiąc, było mi to bardzo na rękę. I tak się zastanawiam…

Dziewczyna przestała się ruszać, czekając cierpliwie, a puma postawiła uszy i patrzyła na mnie czujnie. Nie gotowa do ataku, a równie ciekawa, co Niko. Wywołało to u mnie drobny uśmieszek.

- …moglibyśmy wrócić do naszego byłego sposobu organizowania posiłków. – wydusiłem z siebie. Niko nadal nie mówiła ani słowa, ale jej ramiona nieco opadły. Jakby była… zawiedziona. - Wróciłem do regularnych treningów, nie mam czasu gotować, ba, nie chce mi się. Mógłbym wpadać tu trzy razy w tygodniu, a w zamian zabierać się na miasto w pozostałe cztery dni, hm?

- Um… - przytaknęła dziewczyna, jakby zaskoczona. Kot uniósł łapę i położył ją na jej delikatnej dłoni, jakby dopominając się czegoś. Chciał wznowienia pieszczot, jednak Niko przypomniało się coś innego. – Ah, zapomniałam. Uchiha.

- Hn?

- Zobacz. – uśmiechnęła się lekko, łapiąc kota pod pachami i obracając tak, abym widział jego jasny brzuch.

- I co? – zapytałem, nieco rozbawiony irytacją wyeksponowanego zwierzaka, który już po chwili zaczął się wyrywać.

- Jak to ‘co’? To chłopiec czy dziewczynka?

Odjęło mi mowę. Spojrzałem najpierw na twarz Niko, potem, już niechętnie w… odpowiednie miejsce, nie znajdując tam jednak znaków… męskości.

- Nie możesz sama sprawdzić? – wydusiłem po kilku sekundach, zażenowany. Niko puściła kota, który wrócił na pościel i zaczął się myć.

- Jak to ‘sama’? Jestem ślepa, baka! – szatynka już doskonale wiedziała, gdzie się znajduję, i kierowała twarz prosto w moją stronę.

- No, nie wiem.. dotknąć go… pomacać… - wyjaśniłem, czując, jak od tych słów moja twarz robi się cieplejsza. Czy ja się… rumieniłem? Uchiha się nie rumienili!

- Nie ważne. Ty już widziałeś, powiedz. – naciskała Niko, zupełnie nie wyczuwając mojego skojarzenia co do ostatniej wypowiedzi. Wyglądała jak małe dziecko, czekające na zdradzenie wielkiej tajemnicy.

- To samica. – odparłem spokojnie, wstając na równe nogi. Rzuciłem okiem na kota, siedzącego spokojnie na łóżku i obserwującego raz mnie, raz dziewczynę.

Dopiero teraz pomyślałem sobie, że mógłby żyć u mnie. W moim apartamentowcu można było trzymać wszelkie stworzenia świata, mieszkanie było wyłącznie moje, nie musiałem się martwić, czy ta bestia czegoś nie zniszczy, i, co najważniejsze, byłby to dobry pretekst, by Niko przeprowadziła się razem z nią.

Genialne.

- Oh, super. Tak mi się właśnie wydawało, doskonale się rozumiałyśmy. – uśmiechnęła się kunoichi, wstając ociężale. – Chociaż masz rację. Będę musiała ją wypuścić, jeśli tylko sposób przemiany w summona okaże się zbyt… drastyczny. Nie mogę się jednak skontaktować z Yochi… - mruknęła, odchodząc powoli w stronę łazienki. Nie zamknęła za sobą drzwi, prawdopodobnie dlatego, że nie robiła nic ważnego, ale i tak nie chciałem ryzykować podglądania, więc cofnąłem się do jej łóżka, siadając na nim ostrożnie.

Saturn popatrzyła na mnie spokojnie. Jej oczy były zielone, jak te u Niko, choć ich odcień był o wiele ciemniejszy i bardziej tajemniczy. Kojarzył mi się z mrocznym lasem, z którego przecież zwierzę pochodziło. Kot wytrzymał mój wzrok, przechylając lekko głowę. Nie umiał mówić, ale to nie znaczyło wcale, że nie potrafił wyrażać myśli mową ciała.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, gdy kot wykonał pierwszy ruch. Wyciągnął przed siebie puszystą łapę, lustrując mnie czujnym spojrzeniem, jakby upewniając się, że może podejść bliżej. Nie wykonałem żadnego ruchu, więc uznał, że nic mu nie zrobię. Kolejne kroki wykonywał już pewniej, aż stanął swobodnie koło mojego uda. Uniosłem brew, opierając ręce na materacu za swoimi plecami, starając się ignorować kotkę, a jednocześnie nudząc się, czekając na Niko.

Puma obejrzała się dookoła, sprawdzając otoczenie. Wciąż wyglądała dziecinnie, jak na dziką bestię, ale wiedziałem, że nie należy jej lekceważyć. To, że nie rozszarpała mojej byłej współlokatorki na strzępy, nie znaczyło wcale, że mnie obdarzy równą sympatią.

Nigdy nie miałem ręki do zwierząt. A to szczególne było właściwie moim rywalem o względy szatynki, jak i prawdopodobną przepustką do życia z nią. Postanowiłem iść z prądem.

Kotka ułożyła łapę na moim udzie, nie patrząc wcale na mnie, jakby udając, że nie wie sama, co się dzieje, i to wcale nie ona. Uśmiechnąłem się lekko. Kot dostawił drugą łapę, wspierając się pewniej, obserwując swoje terytorium, a dokładniej przytulny pokój, jakby stał właśnie na wzgórzu wśród wysokich drzew, nie na mojej nodze. Gdy nie zaprotestowałem po kilkunastu sekundach, zwierzę jak gdyby nigdy nic wspięło się na mnie całkowicie i powędrowało do najwygodniejszego dla niego miejsca, czyli na moje biodra. Próbowało udeptać sobie wygodne posłanie, a gdy to się nie powiodło, spojrzało na mnie z zawodem.

Westchnąłem i złączyłem nogi, a zadowolony kot usadowił się na nich, kładąc głowę blisko moich kolan i machając ogonem na boki. Wyciągnąłem rękę, by go pogłaskać. Jego uszy stanęły na baczność, ale gdy moja ręka zaczęła powolną wędrówkę od czubka jego głowy aż po sam ogon, kotka widocznie zrelaksowała się.

Jak ja miałem teraz wstać?

Niko długo nie wracała. Myślałem, że idzie do łazienki tylko uczesać się lub coś w tym stylu. Nie słyszałem też, by wołała o pomoc lub w coś się uderzyła. Mimo to trzeba było to sprawdzić, i to zanim Saturn zapadła w głębszą drzemkę.

- Wybacz. – mruknąłem z przekąsem, zsuwając futrzaste stworzenie z moich ud. Kot prychnął lekko, ale zaraz potem ułożył się z powrotem, tym razem w kulkę. Wstałem, otrzepując ciemne spodnie z jego sierści, po czym ruszyłem do łazienki.

Była pusta, więc logiczne było, że Niko wyszła do kuchni przez mój pokój. Niby było bliżej, ale z drugiej strony wydawało się, że mnie unika.

Wszedłem do mojej starej sypialni i stanąłem jak wryty.

Niko leżała na moim łóżku na brzuchu, z głową w poduszce. Wciąż była na nim moja stara pościel, co było dziwne, zwłaszcza, że według rozpisek dwa dni temu powinna być tu sprzątaczka.

Odchrząknąłem znacząco, oczekując wyjaśnień. Niko poderwała się jak oparzona, zostając na łóżku w pozycji klęczącej.

- Co ty wyprawiasz? – zapytałem, nie mogąc powstrzymać ciekawości i lekkiego uśmieszku wywołanego jej rozwichrzonymi włosami.

- M-miałam iść z-zrobić Saturn coś do jedzenia… a-ale jakoś położenie się na chwilę wydało mi się lepszym pomysłem. – wyjaśniła dziewczyna szybko, wyraźnie speszona. Zeszła pośpiesznie z łóżka i zaczęła szukać swoich japonek, siedząc na jego brzegu. Jej tłumaczenia jakoś nie wydawały mi się szczere. – Wiesz, jaka jestem leniwa. – dodała, spuszczając głowę, choć i to nie pomogło ukryć lekko różanego odcieniu jej skóry pod opaską.

Podszedłem bliżej, zaintrygowany.

- Hn, to na pewno. Czemu jednak leży tu moja stara pościel? Sprzątanie było w czwartek. – uniosłem brew, a Niko, wiedząc, że stoję za blisko na ucieczkę, wymyśliła kolejną wymówkę.

- M-może służąca zapomniała… albo nie wiedziała, że się wyprowadziłeś… - podrapała się w głowę, i czując, jak wygląda jej fryzura, przeczesała włosy palcami. Robiła się coraz bardziej czerwona, więc coś było na rzeczy.

- Skoro sprzątała tu, a powinna, to musiała zauważyć brak moich rzeczy. Jeśli nawet nie, to moja wyprowadzka jest już zgłoszona do zarządu, bo przecież przestałem płacić czynsz. I stara Aina miałaby o czymś zapomnieć…? Nie rozśmieszaj mnie. Wiesz, jaka ona jest dokładna. – uśmiechnąłem się ironicznie, widząc, jak kunoichi zaciska pięści na pościeli.

- Dobra, masz mnie. Nie zapomniała. Czego chcesz? – uniosła głowę, i choć nie widziałem jej oczu, wiedziałem, ze jest wściekła i zakłopotana.

- Niczego, no, może poza wyjaśnieniami. – odparłem już spokojniej, naprawdę ciekawy, co takiego moja partnerka robiła na moim łóżku, wtulając się w moją pościel.

- Będziesz się śmiał. – mruknęła ledwo słyszalnie. Znowu brzmiała jak dziecko.

- Nie będę. – przewróciłem oczami i na wszelki wypadek kucnąłem, by ją lepiej słyszeć. Znaleźliśmy się dokładnie w takim samym położeniu, jak w Komakoro, gdy bandażowałem jej stopę. Teraz nosiłem opatrunek po strzale, nie miałbym nic przeciwko, by to Niko mi go zakładała w ramach rewanżu. Szkoda, że była niewidoma.

- Eh… - dziewczyna wypuściła powietrze z płuc, widocznie próbując się zrelaksować. Przechyliła się na bok, sięgając po poduszkę, którą podstawiła mi pod noc. – Powąchaj.

Wykonałem polecenie, ale chyba bez zamierzonego efektu.

- Nic nie czuję. – przyznałem, dla pewności wąchając jeszcze raz.

- Jak to nie?! – warknęła kunoichi, tym razem sama wtapiając nos w lekką tkaninę. – Nic a nic? – zapytała z niedowierzaniem, odkładając poduszkę na bok. – No to nie wiem, jak ci to wytłumaczyć.

- Spróbuj. – uśmiechnąłem się, czego na szczęście Niko nie widziała. Byliśmy całkiem blisko. Dobrze, ze nie zaczynała panikować. – Z mojej perspektywy wyglądało to bardzo ciekawie.

- Palant. – syknęła przez zęby, znowu robiąc się czerwona. Mimo to, kontynuowała. – Eh. Jestem niewidoma, ne?

- No, raczej.

- I ty się wyprowadziłeś, ne? Więc… bez wzroku, zdawałam się tylko na słuch, dotyk i zapach, a bez ciebie zapach… w domu… się trochę zmienił. – zaczynała mówić coraz ciszej. – Nie wiem, czemu, ale… eh… nie, nie mogę! – uniosła ręce w górę, rzucając się na łóżko na plecy i zakrywając twarz dłońmi.

- Dalej, nieźle ci szło. – ponagliłem, odchodząc od jej kolan, a zbliżając się do oparcia od łóżka, by patrzeć na nią z góry.

- No bo… chikusho, to trudno wytłumaczyć. Po prostu lubię ten zapach i został on tylko w twoim pokoju. Czasami przychodzę tu, to mnie relaksuje. – wytłumaczyła kunoichi, machając rękami.

Takie wyznanie, już drugie dzisiaj, nieźle mną wstrząsnęło. Nigdy wcześniej nie zauważyłem, by Niko jakoś szczególnie lubiła mnie czy mój zapach. Dotykania mnie bała się jak ognia, jak to było możliwe, że takie odruchy obudziły się w niej dopiero po mojej wyprowadzce? Zwłaszcza, że nie byłem jakimś lalusiowatym wyperfumowanym pedantem. Nie sądziłem, że zapach nastoletniego shinobi może się komuś podobać aż tak, by trzeba było co jakiś czas wchodzić do mojego pokoju na aromaterapię.

Schlebiało mi to, a jednocześnie rozbawiało.

Mimo wszystko Niko była równie zwykłą dziewczyną, co reszta kunoichi w wiosce. Nie lubiła się dotykać, nie chciała randek ze mną, a najchętniej spędzała czas na biciu mnie i wrzeszczeniu, jak ją denerwuję, a jednak… nie można było powiedzieć, że mnie nienawidzi. Sama to przyznała. Potem mruknęła, że się do mnie przywiązała i że za mną tęskni. To też było coś. A teraz? Lubiła mój zapach.

To ja byłem taki ślepy, czy to ona, od ślepoty, zaczęła zauważać własne uczucia?

- Co cię tak śmieszy? – warknęła dziewczyna, budząc mnie z zamyślenia. Jej włosy rozrzucone były wokół jej głowy, i nawet w codziennych, przechodzonych ciuchach i z zasłoniętą moją ulubioną częścią ciała, jej oczami, wyglądała dobrze. Bardzo dobrze.

- Nic, po prostu ja wciąż nic nie czuję. To znaczy… tego zapachu.

- Bo jesteś przyzwyczajony. – kunoichi obróciła na chwilę głowę w moją stronę, tylko po to, by wrócić do ‘patrzenia’ w sufit z dłońmi splecionymi na brzuchu. – Gdzieś o tym czytałam. Ludzie są wyczuleni na cudze zapachy, a swojego nawet nie są wstanie rozpoznać. Czują perfumy, kwiatki, jedzenie, ale siebie nie. Kogoś innego… tak. Głupie, nie? – uśmiechnęła się, jakby wciąż zadowolona, że jest otoczona moją pościelą.

Jej uśmiech, taki zwykły, nie ironiczny, nie do mnie, lecz do samej siebie, był najpiękniejszy. Popatrzyłem na niego z góry i aż uśmiechnąłem się sam, obchodząc łóżko dookoła, by stanąć przy jej głowie.

- Wcale nie. – kucnąłem, a szatynka odgięła szyję, by ‘spojrzeć’ na mnie. – Według tej teorii jestem wielkim szczęściarzem.

- A to niby czemu? – jej kąciki ust znowu uniosły się do góry. Wyglądała na zrelaksowaną i spokojną, mimo naszej bliskości. Już nie mogłem się doczekać, aż w końcu zdejmie tę głupią opaskę i znów będę mógł spojrzeć jej w oczy.

Na ten moment musiało mi tylko wystarczyć wykorzystanie tego, że mnie nie widzi i przysunięcie się do niej, jak tylko się dało.

- Czemu? Bo ja czuję ciebie.


Wiatr wiał jak szalony. Im wyżej wchodziłam, tym bardziej targał mi włosy. Teraz żałowałam, ze nie skorzystałam ze schodów, ale podobno wchodzenie aż tu zajmowało parę godzin. Wspinaczka wysokogórska z użyciem chakry była nie tylko dobrym rozruszaniem mięśni, ale sprawdzianem.

Dotarłam na górę po kilkunastu minutach i popatrzyłam na wioskę. Z góry wyglądała zupełnie inaczej. Mury wokół niej wyznaczały idealne koło. Główna droga prowadziła aż do Wielkiej Bramy. Wśród domów i mniejszych lasów wyróżniały się liczne pola treningowe. Akademia i Kwatera Hokage też wydawały się być wyraźne. Obłoki pary wskazywały na środek sezonu na gorące źródła. Rzeka na północy, przecinająca posiadłości klanu Inuzuka i miejsce, gdzie znalazłam Saturn, ciągnęła się na lewo aż do Lasu Śmierci. Gdzieś koło jej brzegów znajdował się Pomnik Bohaterów. Tak dawno przy nim nie byłam…

Cieszyłam się, że w końcu odzyskałam wzrok. Teraz mogłam wrócić do normalnych treningów i misji. Ćwiczenia z bo bez możliwości widzenia, co robię, szły beznadziejnie. Akane była na miejscu, by mnie dalej instruować w genjutsu. Byłam ciekawa, czym ten tydzień męki zaowocował. Miałam też zamiar szlifować Fuuton i taijutsu z Sasuke. Chciałam utrzymać bilans z poprzedniej misji, być przydatna. Świadomość, że uratowałam Uchihę od utopienia była świetna. Satysfakcja z trzech udanych misji pod rząd, masa pieniędzy z Yutatoshi i w miarę dobra atmosfera między mną i moim partnerem naprawdę poprawiały mi humor.

Zostawały tylko dwa problemy: Saturn i moja nowa praca.

Nie czułam się już może tak w tyle za Sasuke jak kiedyś, ale ciągle miałam wrażenie, że nie wykorzystuję swojego pełnego potencjału. Wiedziałam już, że nie jestem dla niego obciążeniem, ba, szanuje mnie i nie uważa za totalnie bezużyteczną. Byłam jednak świadoma, że w grę wchodzą też jego uczucia, nawet, jeśli nie najbardziej czułe, to jednak zmieniające jego wizję.

Chciałam stać się silniejsza, a przy okazji zrobić coś dobrego. Ale tej siły i postępów nie zachowywać dla siebie. Chciałam być doceniona, popularna. Jak Anko, jak Tsunade, jak Akane. Nie mogłam jechać na opinii, jak Uchiha, choć szczerze mówiąc byłoby to wygodne. Moim celem było doprowadzenie do sytuacji, gdy ludzie nie mówiliby o nas „to Uchiha ze swoją koleżanką”, a „to Niko i Sasuke”.

Dlatego tu byłam.

Nabrałam powietrza w płuca. Na razie nic nie mogło pójść źle, prawda, nie spodziewałam się wywiadu czy rozmowy kwalifikacyjnej. Z drugiej strony… mieli tu być najsilniejsi ninja w wiosce. Nie chciałam ich zawieść. Anko tez nie.

Moje rozmyślania przerwała nowa energia, tuż za moimi plecami. Obróciłam się szybko, dobywając kunai’a. Opuściłam go jednak, widząc mężczyznę w znajomym mundurze. Na jego białej masce widniały pomarańczowe wzory przestawiające sokoła.

Zjawił się tuż za mną bezszelestnie i zupełnie nie pozwalając na wykrycie jego obecności. Już mi zaimponował, kimkolwiek był.

- Nowa? – zza osłony dosłyszałam stłumiony, poważny głos.

- Aah. – westchnęłam, chowając nóż.

- Punktualna. Dobrze. Chodź za mną. – mruknął shinobi, odwracając się na pięcie i… rozpływając się w powietrzu. Zamrugałam oczami, zaskoczona jego sztywnością i dziwnym zniknięciem. Pobiegłam w kierunku, w którym mniej więcej się odwrócił. Podobnie jak na dole, na Górze Hokage był las. Zaczęłam przedzierać się przez gąszcz, biegnąc co sił. W zasięgu mojego wzroku pojawiła się sylwetka tego samego ANBU. Stał oparty o drzewo, z założonymi rękami. – Dalej, nie mamy całego dnia.

Przyspieszyłam tempa i podbiegłam do drzewa, przy którym stał. Znowu zniknął, pojawiając się paręset metrów dalej.

- Teme, poczekaj! – krzyknęłam, zdyszana.

Prowadził mnie w ten sposób przez las dobre parę kilometrów. Nigdy nie zapuszczałam się tu tak daleko, łatwo było stracić orientację. Drzewa były zupełnie inne, niż na dole. Niższe, ale grubsze. Tu, wysoko w górach, na litej skale, było mniej gleby, a słońce zabierało roślinom dużo wilgoci.

Gdy dotarłam w końcu na miejsce, nie wiedziałam zupełnie, jak trafić z powrotem do domu. Oczywiste było, że takie właśnie było zamierzenie ściganego przeze mnie shinobi. Gdybym nie została przyjęta, nie mogłam wiedzieć, gdzie jest baza. Brzmiało to dość poważnie.

Mężczyzna w masce sokoła stał oparty o spory głaz. W nim wyryte było coś na kształt przejścia z metalowymi drzwiami. Podeszłam do niego, nieźle spocona.

- Zapłacisz mi za to. – mruknęłam, ruszając za nim do wejścia. Nie odpowiedział mi, pukając w drzwi. Za nimi rozległo się metalowe echo i szybkie kroki. Zasuwka na poziomie oczu shinobi odsunęła się, nie zauważyłam jednak żadnej twarzy.

Strażnik ze środka wpuścił nas bez słowa. Minęłam jego sylwetkę, idąc za pierwszym wojownikiem. Korytarz był ciemny, ale krótki. Czekały nas kolejne metalowe drzwi, które tym razem Sokół otworzył samodzielnie.

Nie zdziwiło mnie to, co zobaczyłam. Weszliśmy do sporej, murowanej sali, na środku której stał spory stół z mapą Kraju Ognia. Nie było tu okien, a za to sporo drzwi. Pod ścianą stały regały ze zwojami i księgami. Koło jednego z nich stało biurko.

Od razu rozpoznałam beżowy płaszcz siedzącej na nim kobiety.

- Ohayo. – mruknęłam, podchodząc bliżej. Jadła jakąś kanapkę, dyskutując z dwoma wojownikami. Poza nimi w sali było pusto.

- Oh. Niko? Co ty tu, u licha, robisz? – zdziwiła się Mitarashi, mówiąc oczywiście z pełnymi ustami. Po tak długim rozstaniu spodziewałam się milszego przywitania.

- Mam być przyjęta do ANBU. – wytłumaczyłam prosto, a moja opiekunka przełknęła wszystko, wyraźnie zaskoczona.

- Serio? – uniosła brew. – Wiesz coś o tym? – zapytała Sokoła, stojącego zaraz przy drzwiach.

- No… pewnie. Rada zauważyła braki w szeregach po ostatnim wypadzie. Pamiętasz, straciłaś ośmiu ludzi. Wspominali w Radzie, że przyjmiemy kilku ‘młodych zdolnych’ poza jednostkami z Korzenia. Mówiłem ci.

Nie dało się nie zauważyć braku szacunku Sokoła do Anko. Chyba, że kazała mówić do siebie per ‘ty’ swoim pracownikom.

- Nie mówiłeś. – warknęła.

- Mówiłem, i to kilka razy. Krzyczałaś coś, że nie będziesz niańczyć dzieciaków, a tym bardziej nie chcesz nowicjuszy. Pamiętasz?

Przeniosłam wzrok na moją tak zwaną nauczycielkę. Wydawała się wściekła, a jednocześnie pokonana. Miło było widzieć, że we mnie wierzy, nie ma co.

- Dzięki, Taka*. Wiesz, kiedy trzeba mówić prawdę na głos. – warknęła brunetka, poprawiając płaszcz.

- Nie ma sprawy.

- Więc… nie będę sama jako ‘ta nowa’, ne? Możemy przejść do rzeczy? Trochę mi się spieszy. – westchnęłam, zirytowana całą tą sytuacją. Dobrze wiedziałam, ze Anko jest szefową ANBU i specjalnym jouninem. Nie przeszło mi jednak przez myśl, że to właśnie ona będzie mnie przyjmować do szeregów, skoro nie kto inny jak członek Rady, z pozoru wyższy rangą od niej, zaproponował mi tę pracę.

W rachubę wchodziło też to, że to miejsce było odrażające. Nic dziwnego, że grupy oininów** zbierały się często w naszym starym salonie. Po jego podłogach nie przebiegały szczury.

- Nie rozumiem, o co ten cyrk. Z tamtymi nie miałaś problemów, mimo, że są od Danzo. – rzekł któryś z shinobi rozmawiających wcześniej z Mitarashi. Nie byłam nawet w stanie powiedzieć, który.

- To co innego. Oni nie byli moimi uczniami. – westchnęła kobieta, schodząc z biurka. Podeszła do mnie, kładąc mi rękę na ramieniu, jak zwykle, gdy zamierzała powiedzieć coś bardzo ważnego i na poważnie, czyli coś zupełnie nie w jej stylu. – Na pewno chcesz do nas dołączyć? Życie oinina nie jest łatwe, i ty dobrze o tym wiesz. Jesteś wolna i dorosła, rób co ci się podoba i wykonuj zadania najlepiej jak potrafisz, ale nie przychodź do mnie potem z płaczem.

Uśmiechnęłam się, widząc prawdziwą troskę w jej oczach. Czasami, ale tylko czasami, zachowywała się jak prawdziwa matka. Ostatni raz widziałam ją taką, gdy straciłam pamięć.

- Jestem pewna. Chcę tego. – zapewniłam, zrzucając jej rękę z ramienia.

Anko odpowiedziała mi prawdziwym, szerokim uśmiechem.

- No dobra, ludziska! Mamy tu nową przyszłą pani kapitan, traktujcie ją na poważnie, ale też nie zapomnijcie dać jej porządnie w kość, bo będziecie mieć ze mną do czynienia! – krzyknęła, a jej głos rozniósł się nie tylko po ciemnej sali, ale też po tych wąskich korytarzach, do których metalowe drzwi stały otworem.

- Arigato. – westchnęłam, chuchając sobie na ręce. W tej przeklętej skale było dosyć chłodno. – Co mam teraz robić?

- Idź do tamtej sali. Kończymy rejestrację kilku twoich rówieśników. – brunetka wskazała mi jedne z drzwi. Rzeczywiście, zdawało się, że za nimi pali się światło. – Zadadzą ci kilka pytań, dobiorą strój, maskę i pseudonim, oraz, jeśli starczy czasu, oznaczą cię.

- O-oznaczą? – zapytałam. Co mieli zamiar mi zrobić, jakąś bliznę wojenną?

Spojrzałam ukradkiem za Sokoła, który, z pogardą kręcąc głową, wskazał na swoje odkryte ramię i widniejący na nim tatuaż.

Aha. Tatuaż ANBU. No, ładnie.

Mimo nagłego lęku ruszyłam przed siebie. Otworzyłam wskazane drzwi i weszłam do mniejszej sali, gdzie zastałam starszą członkinię Rady, Utatane Koharu. Wyglądała równie zgrzybiale i nieprzyjaźnie, co jej znajomy. Na szczęście to nie ona siedziała za biurkiem, a kolejny oinin.

Kiedyś bałam się tych ich bezpłciowych masek. Teraz wydawały mi się nawet przyjazne, zwłaszcza, że już niedługo sama miałam nosić podobną.

Zamknęłam za sobą drzwi. Nikt nawet nie zareagował na moje przybycie. Poza mną i ANBU w sali było też kilku nieznanych mi shinobi. Dwóch stało przy biurku, jeden, ciemnowłosy, opierał się o ścianę, czekając, aż jego koledzy skończą. Cokolwiek robili.

Nie za bardzo wiedziałam, co robić, więc podeszłam do niego, z lekkim uśmiechem na ustach.

- Hej. – przywitałam się, otrzymując w zamian spojrzenie ciemnych jak smoła oczu. Był już ubrany w typowy strój oinina, nie miał na sobie jednak maski. Wyglądał raczej nieszkodliwie. – Nie mam pojęcia, co mam tutaj robić. Chętnie bym się przedstawiła, ale panuje tu tak tajemnicza i oficjalna atmosfera, że nie wiem, czy mnie za to nie wywalą.

- I słusznie. – odparł chłopak z lekkim uśmieszkiem. Miał łagodny, spokojny głos. – Najlepiej używać swojego pseudonimu, który ci nadadzą, oczywiście z twoim udziałem. Tak jest bezpieczniej.

- Rozumiem. – przytaknęłam, trochę mniej nerwowa. Shinobi nie mógł wiedzieć, że nawet imię, którym wszystkim podaję, nie jest moim prawdziwym. Musiał być jednym z młodszych ANBU przyjętych z Korzenia. Niewiele słyszałam o tej organizacji, ale wyglądało na to, że działa podobnie jak ta, której członkiem miałam się zaraz stać. – Przez jakiś czas możesz mówić do mnie Neko. – uśmiechnęłam się, podając chłopakowi rękę. Uścisnął ją zaraz, pewnie, przyglądając mi się dokładnie. Może wydawało mu się, że mnie zna?

Raczej nie.

- Miło poznać. Jestem Sai.


* - Taka – po japońsku Sokół

** - oinin – inaczej ANBU