28 sierpnia 2008

Rozdział XLVI - "Życzenia"

Kwatera Hokage. Potężny budynek mieszczący w sobie dziesiątki pokoi. Pilnowany przez masę shinobi, codziennie mijany przez tysiące ludzi. Dom Kage największej z ukrytych wiosek w największym z krajów. Wezwanie do niego nie było dla ninja niczym szczególnym, w nim bowiem ustalano wszelkie ważne dla wioski sprawy, odbywały się odprawy na misje i podpisywano ważne dokumenty.

Czemu więc tego parnego, lipcowego poranka niedawno obudzona przez posłańca, szłam do tego biura na miękkich nogach?

Oh, ja wiedziałam. Modliłam się, idąc powoli przez korytarze nieco opustoszałej kwatery, aby moje obawy się nie spełniły.

- Ona o niczym nie wie. Nie ma pojęcia. Nie, nie wie. Onegai, Kami-sama… niech ona nic nie wie…

Miałam się spotkać z Uchihą i Kakashi’m dopiero za trzy godziny. Nie miałam pojęcia, po co Hokage posłała po mnie jednego ze swoich jounin’ów. Nigdy nie byłam wierząca. Ogólnie… rzadko myślałam czy nawet słyszałam o jakiejkolwiek religii. Żyłam w ukrytej wiosce, gdzie, oczywiście, było kilka kaplic i mieszkało kilku mnichów, jednak w stolicy kraju wszystkie różnice etniczne i wyznaniowe jakoś... zanikały. Nie słyszałam, by jakikolwiek shinobi między misjami wyznawał kult jakiegokolwiek boga, a co za tym idzie praktykował i oddawał się modlitwom i rytuałom. Wszystkim żyło się dobrze bez tego. Aż do dzisiaj.

Onegai, Kami-sama, niech ona o niczym nie wie…

Zapukałam i weszłam do biura. Tsunade-shishou rozmawiała z ANBU i jednym ze swoich starszych doradców. Gdy postawiłam w środku pierwszy krok, wszyscy spojrzeli w moją stronę. Spuściłam wzrok, ale stałam w spokoju, podczas gdy moje myśli po prostu szalały.


O nie! Ona wiedziała! Wszyscy wiedzieli. Chcieli mnie wygnać z wioski! Gorzej! Zamknąć mnie w więzieniu... Zawiesić w prawach shinobi. Ośmieszyć. Zabić. Oh, Kami-sama, ja nie chciałam. Onegai… mogłam ciężko pracować. Ograniczyć słodycze. Trenować nie tylko ninjutsu. Nie faworyzować kotów! Psy też mogłam karmić, słowo. Chciałam być miła dla Kakashi’ego. I Sasuke! Tak, dla niego też, przecież mówiłam, że psy mogłam karmić! Oh, Kami-sama…

- Proszę, Niko. – blondynka ponagliła mnie poważnym tonem i wskazała krzesło, bym usiadła. ANBU wyszeptał jej coś do ucha i zniknął, a siwowłosy członek rady zmierzył mnie podejrzliwie wzrokiem zza swoich okularów. Widziałam go już kiedyś. Nie przypadł mi do gustu. Miał ponurą, pokrytą zmarszczkami twarz, wąskie usta i grube okulary. Sprawiał wrażenie, jakby nigdy się nie uśmiechał.

- Ne… o co chodzi? – spociłam się jak mysz. Na pierwszy rzut oka byłam winna. Nic jednak nie mogłam na to poradzić. Trzęsłam się na krześle, bo obecność durnej chuunin’ki i dwóch najważniejszych osób w jednym pokoju mogło oznaczać tylko jedno. Karę. Ale przecież oddałam wszystkie mapy… i nie zostawiłam śladów. A może?

- Zaraz wyruszasz na misję, wiesz o tym, prawda? – Hokage uniosła brew, krzyżując ręce.

- H-hai…

- Nie będę cię zanudzać formalnościami i zbędnymi szczegółami. To twoja misja. Od ciebie zależy jej powodzenie lub jego brak.

- Ja? Ale… myślałam, że Kakashi i Sasuke też… - odetchnęłam z ulgą. Więc chodziło o głupią misję…

- Oni będą stanowić twoją eskortę. – Hokage usiadła po przeciwnej stronie biurka. – Waszą misją jej ochrona nowego daimyo. Zapłacił nam fortunę za sprowadzenie pięknej, acz silnej kunoichi do towarzyszenia mu na wszelkich uroczystościach z okazji przejęcia fortuny po zmarłym ojcu. Nie jest on pełnoprawnym właścicielem ziem, które, jak zapewne wiesz, można przejąć dopiero jako osoba pełnoletnia. – pokiwałam głową, wciąż lekko zdziwiona obecnością członka rady. Jak on się nazywał…? Ah tak – Homura. Anko mi o nim opowiadała. – Osiemnaste urodziny młodego daimyo są za pięć dni. Przed wielkim 'balem' czeka go masa spotkań, na których nie może mu jeszcze towarzyszyć eskorta daimyo – bo jeszcze nim nie jest.

- Demo… po co eskorta? – ledwo usiedziałam na krześle. Spadł mi kamień z serca. Tsunade-shishou nie wydawała się być wściekła, a w drzwiach nie pojawili się jounin’i, by mnie pojmać… czyli było nieźle.

- O. I tu się zaczyna twoje zadanie. – Hokage wskazała na mnie palcem. - Tydzień temu młody otrzymał list z groźbą, że jeśli nie zrzeknie się majątku i władzy – tu wklej wiele przekleństw co do jego wieku i niedoświadczenia – to szybko pożegna się nie tylko z fortuną, ale i z życiem. Aż do objęcia stanowiska będziesz towarzyszyła mu w przebraniu konkubiny, czekając w pogotowiu na atak. Jasne?

- Ossu. – westchnęłam. Może i nie czekały mnie tortury za kradzież, ale za to trudna misja, na którą, nie oszukujmy się, nie miałam wcale ochoty. – Tak z czystej ciekawości… ile zapłacił za wykonanie misji? – skrzyżowałam ręce na piersi.

Sasuke miał zamiar się niedługo wyprowadzić. Ja też, swoją drogą, nie mogłam wiecznie wynajmować cudzego mieszkania. Trzeba było zacisnąć pasa i pozbierać trochę na coś dla siebie. Ta misja mogła być niezłym początkiem.

- Eh, bez przesady… - Hokage wyciągnęła sake i obróciła się na krześle bardziej w stronę okna. – Sto.

- Tysięcy…? – zdziwiłam się. Trochę mało.

- Milionów. – wzruszyła ramionami piwnooka i otworzyła butelkę, uśmiechając się przy tym niewinnie.

- Nani?! – aż zerwałam się z krzesła. Wystawiłam ręce przed siebie i policzyłam na palcach. – To… dziesięć razy więcej niż zwykle!

- Tak, a to dopiero zaliczka. – Tsunade wzięła klika łyków. Jej miłość do niebezpiecznych przygód i hazardu została odsunięta na bok. W powietrzu można było wyczuć jej łaknienie tych pieniędzy.

- Zaliczka? – zamrugałam oczami i opadłam z powrotem na krzesło. Witaj nowy domku. – Ile dostaniemy, gdy już będzie po wszystkim? – zapytałam, uważnie mówiąc ‘my’. Oh, gdybym nie musiała się dzielić zarobkiem…

- Pozostałe czterysta. – Hokage obróciła się z powrotem ku mnie, już z lekko zarumienioną twarzą.

- … - oparłam się wygodniej na krześle, by nie odlecieć. – Razem pięćset milionów jenów*. – wyszeptałam. – To już… pięćdziesiąt razy więcej… - przełknęłam ślinę. – Dam radę?

- Tak sądzę. Wydajesz mi się najbardziej odpowiednia. – piwnooka machnęła smukłym palcem, bym wstała, a ja posłuchałam. Starsza kunoichi podeszła do mnie i wetknęła mi bez pytania zwój z listem za pasek. Prawdopodobnie potwierdzał moją tożsamość oraz aprobował wyznaczoną zapłatę. – Myślałam o innych kunoichi. – przyznała blondynka, znowu popijając sake. Homura stał nieco dalej, widocznie się niecierpliwiąc. Zauważyłam, że gdy tyko ujrzał butelkę alkoholu, jego mina przybrała jeszcze bardziej nienaturalny wyraz. – Tenten i Hinata są na misji z Kurenai, Haruno i Yamanaka… powiedzmy, że wątpię, by poradziły sobie z atakiem wyszkolonych skrytobójców. Kunoichi z innych roczników są za stare lub za młode i niedoświadczone. Nie pasują do wymagań młodego daimyo. – zaśmiała się. Butelka, którą trzymała w dłoni była już prawie pusta.

- A Temari? – uniosłam palec do góry. Nie to, bym chciała wykręcić się od misji. Temari była dobra w ninjutsu i... dość ładna.

- Myślałam o tym. – mruknęła blondynka, krążąc wokół mnie chwiejnym krokiem. Chyba miała dobry humor. – Ale to dość… niebezpieczna misja. – zmierzyła mnie ostrym wzrokiem. - Nie chciałabym dostać bury od nowego Kazekage za nieodpowiednią opiekę nad ‘pożyczonymi’ nam shinobi. Muszą wrócić do swojej wioski w jednym kawałku.

- A ja to nie?! – jęknęłam, uderzając się w pierś. Hokage odpowiedziała mi ochrypłym śmiechem.

- Dosyć. – westchnął członek rady, zbliżając się do nas. Poprawił okulary i wyprostował plecy, dzięki czemu wydawał się wyższy. Zaraz potem zaczął mówić. – Nie jestem tu, by oglądać ten cyrk. Przyszedłem złożyć ci propozycję.

- Mi? – ponownie wskazałam na siebie, mrugając oczami. Spojrzałam niepewnie na Hokage, która tylko westchnęła i wróciła chwiejnym krokiem do swojego biurka, wyjątkowo nie zawalonego papierami. To wszystko działo się za szybko. Jeszcze przed chwilą myślałam, że mnie zamkną, a teraz miałam wysokoopłacalną misję, a Homura, ten zgrzybiały ważniak, składał mi podejrzaną ofertę.

- Owszem. – odchrząknął, patrząc na mnie z góry. Widocznie sprawa była ważna, bo mówił poważnym i oficjalnym tonem. Z drugiej strony, nie wyobrażałam go sobie mówiącego inaczej. – Teraz po tobie tego nie widać, ale wiem z opowiadań i, co ważniejsze, dokumentów, jak wartościowym shinobi jesteś. – wygięłam dolną wargę. Co on sobie wyobrażał? Nie widać po mnie? Pewnie wydawało mu się, że ma nade mną władzę. Byłam pod kontrolą Tsunade-shishou i tylko jej, żadni staruszkowie mnie nie obchodzili. – Jako przedstawiciel Rady Wioski Liścia proponuję ci wdrążenie do tajnej jednostki ANBU działającej na terenie Konohy.

Zapadła niezręczna cisza. Gdybym piła teraz herbatę, wyplułabym wszystko wprost na pokrytą zmarszczkami twarz starca.

- Ja… eh… - podrapałam się w głowę. Zaczynało być ciekawie. Ja i ANBU. Nie spodziewałam się tego, a jednocześnie nie zdziwiło mnie to. Od dawna myślałam, że to ciekawa praca. – Jestem zaszczycona, serio, ale i… zaskoczona. – uśmiechnęłam się szeroko.

- To zrozumiałe. – przytaknął z satysfakcją mój rozmówca. Hokage westchnęła zza biurka. – Nie każdy dostępuje takiego zaszczytu. Pozwolę sobie jednak przypomnieć, że bycie w ANBU to nie zabawa. Zostaniesz oczywiście zapoznana ze wszystkimi prawami i obowiązkami jednostki, a twój zakres wykonywanych misji poszerzy się.

- To znaczy… że zostanę wydalona z drużyny Kakashi’ego?

Takie pytanie zadawałam sobie od momentu, gdy poznałam zasadę działania tej jednostki. Nie miałam kogo jednak o to zapytać, były to poufne informacje. Trochę to irytujące, że będąc tak blisko specjalnego jounin’a kierującego ANBU wiedziałam tak mało.

- Nie. Będziesz działała pod przykrywką. Gdybyś odeszła, wiadome by było, że zajmujesz się czymś innym. Misjami jednostki będziesz się przejmować między normalnymi zadaniami oraz w nocy. Twój stan rodzinny i sposób życia jest idealny do pracy dla ANBU.

Przystopowałam w rozmyślaniach i uśmiechach. O co mu chodziło? Mój styl…? Że jak…?

- Doushite?

- Nikt się nie zdziwi, gdy znikniesz na tygodniową misję, a potem przeleżysz kolejne dwa dni w szpitalu. Nie masz rodziny, która będzie się o ciebie martwić ani grupy przyjaciół, którzy będą cię nękać i dopytywać się, co robisz po nocach. – założył ręce za siebie. – Możesz działać w całkowitej tajemnicy. Nie masz przeszłości ani dokładnej metryki. Inne kraje nie mają o tobie danych. – zwolnił, patrząc dokładnie na moją twarz. – Jesteś samotna.

Nie odpowiedziałam mu, odwracając wzrok.

Ścisnęło mnie w gardle. I wszystko było jasne.

Nie potrzebowali mnie, tylko dowolnego członka. Staruch nie znał moich umiejętności, ale byłam wygodna do zwerbowania. Oburzające.

- Może się mylę? – uniósł brew do góry, zadowolony z reakcji, jaką wywołał. Palant.

W tym momencie miałam ochotę przyjąć jego ofertę jemu na złość. Ot tak, by w końcu zaistnieć i pokazać, na co mnie stać. Byłam w drużynie sławnego Kopiującego Shinobi i ostatniego Uchihy. Czułam się jak szara myszka.

- Nie. – spojrzałam na niego z wyzwaniem w oczach. – Nie myli się pan. Dziękuję, że mi pan o tym przypomniał. – dodałam kwaśno. Jego twarz spochmurniała. – Wybaczcie, ale muszę iść się spakować. – ruszyłam do drzwi, które otworzyłam, ale po chwili zamarłam w miejscu. – Zastanowię się nad pańską propozycją. – mruknęłam, po czym odwróciłam się, ukłoniłam Tsunade i wyszłam, trzaskając drzwiami.

Nie denerwuj jej, bo przyjdzie do ciebie w nocy i cię udusi. – zaśmiałam się. Kiedyś Homura denerwował mnie jeszcze bardziej niż Niko. Minęło wiele lat, zanim przyzwyczaiłam się do gburowatości doradców.

- Twoje zachowanie przy shinobi’ch jest karygodne, Tsunade-hime. – fuknął siwowłosy mężczyzna, krzyżując ręce, wciąż patrząc w stornę drzwi, za którymi zniknęła moja podopieczna. – A co do jej zachowania… właśnie o to mi chodzi.

Słońce wzeszło na najwyższy punkt na niebie, ogrzewając ziemię i powietrze. Na ulicę wychodzili tylko najśmielsi i najodporniejsi na skwar mieszkańcy. Ja i Kakashi staliśmy przed główną bramą z bagażami, umierając w upale i czekając na swoją spóźnioną towarzyszkę. Pojawiła się niewiele później niż kwadrans po południu.

- Gomene, zeszło mi się u Hokage. – przeprosiła pod naciskiem dwóch wrogich, choć zmęczonych spojrzeń. – O, byłeś o czasie? – zapytała zaskoczona na widok swojego nauczyciela siedzącego, a raczej skwierczącego, na kamieniu. Przewróciłem oczami. To chyba było oczywiste.

- Nie, też się spóźniłem. – westchnął, jakby broniąc swojej reputacji spóźnialskiego i wstając na równe nogi. Poprawił opaskę na lewym oku i chwycił szelki swojego plecaka. – Ruszamy?

- Nie, jeszcze nie. – zatrzymała go Niko. Zwróciła się do mnie. – Uchiha, dziewczyny czekały pod naszymi drzwiami. Kazały przekazać, żebyś zaczekał. To chyba coś ważnego. – dodała, puszczając oko do Kakashi’ego.

- Nie ważne. Chodźmy. – odburknąłem, kierując się powoli ku wyjściu. Po kilku krokach poczułem szarpnięcie. Obejrzałem się za siebie ze zirytowaniem.

- Oh nie, nie, Sasuke. To niegrzeczne. Skoro twoje koleżanki chcą ci coś powiedzieć przed podróżą, trzeba na nie poczekać. – pouczył mnie Hatake, kiwając palcem. – Ciekawe, o co chodzi… - podrapał się w podbródek.

- Puść mnie. – wyrwałem swój plecak z rąk jounin’a.

- Sasuke-kun! – usłyszałem piskliwe głosy ze strony wioski. Wszyscy troje odwróciliśmy głowy w tamtą stronę i jak jeden mąż cofnęliśmy się o krok, z przerażeniem w oczach. Ku nam, przez szeroką, żwirową ulicę, pędziła zgraja ludzi, zostawiając za sobą tuman kurzu. Im bardziej się zbliżali, tym łatwiej było poznać, że są to jedynie młode kunoichi, przepychające się i krzyczące coś na zmianę to do mnie, to na siebie nawzajem. Gromada ledwo co wyhamowała przede mną, a na jej czole stał nie kto inny jak moja była różowowłosa towarzyszka.

- Konichiwa, Sasuke-kun… - uśmiechnęła się szeroko, po czym pomachała do Kakashi’ego, stojącego daleko za mną. – Wszystkiego…

- Z drogi, różowa krowo! – zanim Sakura zdążyła dokończyć zdanie, została odepchnięta przez Ino, trzymającą w rękach sporą paczkę. – Eh, ohayo… Sasuke-kun… - przystawiła zalotnie rękę do ust.

I jej wywód na temat prezentów nie trwał zbyt długo, bo jednocześnie ze składanymi życzeniami, musiała odpychać od siebie resztę dziewczyn.

Ja i Kakashi patrzyliśmy na całe widowisko z dystansem i wielkim zaskoczeniem, Sasuke tyko stał prosto z założonymi rękami nie wykazując ani zainteresowania, ani jakichkolwiek oznak życia.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! – krzyknęła w końcu Sakura, ledwo wstając z ziemi. Wcześniej od wrzeszczącej i kotłującej się ferajny nie dało się tego usłyszeć. Na to hasło dziewczyny przestały się bić i całą gromadą przystąpiły do obdarowywania Uchihy swoimi nienagannie przystrojonymi upominkami. Nastąpiło to tak gwałtownie, że Sasuke nie zdołał nawet nic powiedzieć, zanim został zmuszony do przyjmowania prezentów.

Brał jedną paczkę w ręce, nic nie odpowiadał na wypiszczane życzenia, pilnując przy tym, by nikt go nie dotykał, po czym szybko musiał odstawić dar na ziemię, gdyż następna w kolejce fanka niemal rozdeptywała dziewczynę stojącą przed nim, wciskając mu w ręce nowy podarek.

W ciągu kilku minut grono stopniało do nas trojga i kilku ostatnich dziewcząt, a sterta prezentów urosła do wielkiego kopca wyższego od niejednego jounin'a. Kunoichi, które spełniły swój fanklubowy obowiązek nie odchodziły, lecz stawały gdzieś z boku, zaspokojone chwilą spędzoną ze swym... ulubieńcem.

- Nie chcę wam przeszkadzać, moi drodzy… - wtrącił się Kakashi, pojawiając się przy wymęczonym brunecie. – Ah, i wszystkiego najlepszego, Sasuke-kun…. – wtrącił, klepiąc go po ramieniu i słodko akcentując jego imię i sufiks. - …ale mamy misję, więc jeśli drogie dziewczęta będą tak miłe, dadzą mojemu uczniowi jeden, wielki, ostatni uścisk i zaniosą te wspaniałe upominki w bezpieczne miejsce do przechowania do jego powrotu… będę bardzo wdzięczny. – jego wystające znad maski oko wskazywało na to, że uśmiechnął się bardzo szeroko i bardzo sztucznie, choć pewnie tylko mój umysł był w stanie to w tej chwili zarejestrować.

Zapadła krótka cisza, w czasie której dziesiątki głów zwróciły się ku sobie z zaskoczeniem na twarzy, tylko po to, by chwilę potem ustawić się w prostej linii na Uchihę.

- Kuso.

W ułamku sekundy powaliło go na ziemię tysiące kilogramów żywych fanek, krzycząc coś radośnie i kłócąc się o każdy centymetr jego ciała.

Nie mogłam powstrzymać śmiechu.

Było to dość bolesne i traumatyczne przeżycie. Szczerze mówiąc pierwszy raz byłem w takiej sytuacji. Żadna fanka pracująca w pojedynkę nie była w stanie zmusić mnie do chociaż chwili uwagi czy rozmowy, o dotykaniu nie wspominając. Nagle jednak stałem się ofiarą wszystkich dziewczyn naraz, nieświadomie współpracujących ze sobą, co oznaczało niechybną klęskę.

Czemu nie uciekłem od razu, gdy je spostrzegłem na horyzoncie?

Nie trwało to długo. Wkrótce górka ciał, pod którymi się zapadłem, zaczęła maleć, a każda dziewczyna wstawała, żegnała się krótko i zabierała swój prezent w bezpieczne miejsce. Gdy zepchnąłem z siebie ostatnią z nich, byłem tak poturbowany, że nie mogłem wstać.

Współczujący mu w duchu nauczyciel podał mu rękę, którą brunet, chyba pierwszy raz w życiu, zaakceptował. Dziewczyny i prezenty zniknęły nam z pola widzenia. Jak na razie.

- Wróć do domu, ogarnij się i wracaj, mamy prawie godzinne opóźnienie. – zakomunikował białowłosy patrząc, jak Sasuke otrzepuje się z kurzu i przeczesuje palcami włosy. – Możesz tu zostawić bagaż.

Ruszyliśmy niedługo potem. Siedziba młodego daimyo mieściła się na wschód od Konohy. Podróż tam nie mogła nam zająć więcej niż kilka godzin, dlatego nie oszczędzaliśmy się w biegu czy marszu. W trakcie podróży wytłumaczyłam ogólnikowo brunetowi cel misji. Nie był on chyba specjalnie zachwycony pomysłem, byśmy nadstawiali karku za jakiegoś bogatego bachora, ale nie miał w tym aspekcie nic do gadania. Pominęłam kwestię grania konkubiny, sama będąc ciekawą, jak to mogło wyglądać.

Większość drogi milczeliśmy, przez co nudziłam się straszliwie, więc przy oglądaniu się na mijane budynki wymyśliłam dla kompana urodzinowy wierszyk, który zaraz potem dumnie wyrecytowałam.

Dziś Twe święto drogi Sasku

Pamiętają o nim fanki

Świętujemy je dziś w lasku

Lecz nie dla mnie obiecanki

Ich życzenia, choć tak śliczne

Razem z tymi prezentami

Są jak dla mnie wręcz komiczne

Już skończyłeś z siniakami

Bystrą laską ja nie jestem

Lecz to widać w Twoim znoju

Więc pocieszę cię swym gestem –

Dałabym Ci… ciut spokoju

- Rzeczywiście, bystra nie jesteś. – mruknął pod nosem Uchiha, prąc dalej naprzód. Zdawało się, jakby treść wierszyka wcale do niego nie dotarła. Zrobiłam obrażoną minę i ruszyłam prędzej przed siebie. Uchiha i tak szedł szybciej.

- Nie wiedziałam, jak zacząć werset. – wytłumaczyłam, choć tak cicho, że tym razem chłopak na pewno tego nie usłyszał.

- Każda linijka twojego wiersza ma ukryte znaczenie, prawda? – znikąd pojawił się miedzy nami Kakashi. Spojrzałam na niego jeszcze mniej zadowolonym wzrokiem. – Co znaczy ‘lecz nie dla mnie obiecanki’?

Nie wydawał się żartować. Postanowiłam mu wytłumaczyć.

- Żadne życzenia, nawet urodzinowe, się nie spełniają. – odparłam, patrząc przed siebie. Dobrze ukryłam smutek w głosie. Hatake nie chciał drążyć tematu. Nieco zwolnił, przypatrując mi się w ciszy.

Nigdy nie obchodziłam urodzin w Konoha. W ogóle... nie pamiętam żadnych swoich urodzin.

Spojrzałam ukradkiem na idącego niedaleko Uchihę. Wiatr wiał przez rzadkie, wysokie drzewa dość mocno, a przed nami unosiły się kłęby kurzu. Jego włosy i ubrania bujały się na wietrze.

Kretyn nie wiedział, co traci.

- Oto Yutatoshi. – Kakashi zatrzymał się paręset metrów dalej, wskazując kierunek wyciągniętą do góry i nieco w lewo ręką .

- Doko? Doko? – rozejrzałam się.

- Drzewa wam zasłaniają. Jestem trochę wyższy i widzę szczyt dachu jednego z pałaców. – wytłumaczył spokojnie Hatake, nie opuszczając ręki. Podskoczyłam do jego palców.

Rzeczywiście, budynki były niedaleko.

- Ah, widzę.

- To nasz cel. Hayaku, może zdążymy przed zmrokiem.

* - na nasze około dziesięciu milionów złotych