27 czerwca 2012

Rozdział LXXIX - "Puma, Megumi i Stara Szafa"


            
Są.
            Otworzyłam leniwie oczy. W istocie, ku nam leciał spory ptak, który w tej chwili wydawał się jedynie czarnym cieniem na tle pochmurnego nieba. Uchiha wystawił przed siebie rękę, a zwierzę zatrzymało się tuż nad nią, powoli, pionowo, schodząc w dół, by w końcu usiąść na jego przedramieniu.
            Nie znałam się na ptakach. Zapomniałam – znowu - jaki to był gatunek. Rybak? Wędkarz? Rybitwa? Coś z rybą, na pewno. Miał biało-czarne upierzenie, brzuch pokryty  puchem, a na jasnej głowie ciągnącą się od krótkiego, zakrzywionego dzioba ciemną smugę, która sprawiała, że błyszczące, bystre oczy ptaka wydawały się podkreślone makijażem. 
            Podniosłam się z ziemi, stękając, gdy strzyknęły mi kolana. Czekaliśmy tak dwie godziny. Zaczynałam się nudzić.
            - Gdzie Fukuro?
            - Nie wiem. Wróciłam, jak mi kazałeś. Ona wleciała do budynku – odparł ptak.
            - Złapali ją? – Sasuke uniósł brew.
            - Nie! – Summon aż się skrzywił, jakby sugerowanie porażki sowy było niedorzeczne. – Zamknęli okno. Jeśli utknęła, to wróciła do Kyuusei, byś mógł przywołać ją z powrotem.
            - Tak zrobię. – Ptak zleciał na ziemię, trzepocząc szerokimi skrzydłami, i przysiadł obok jego stóp. Brunet zdjął rękawiczkę i rozsmarował resztkę krwi z poprzedniego przywoływania na korze drzewa, przy którym wcześniej siedziałam. Wykonał pieczęcie i uderzył ręką w pień, na którym zaraz pojawiła się sowa.
            - Nareszcie. Już się martwiłam – westchnęła Fukuro, zlatując z gracją na ziemię i siadając obok Shokyuu. – Misja wykonana.
            - Byłaś w środku? – Shinobi skrzyżował ręce na piersi.
            - Tak. Nie znalazłam dziewczyny, ale z rozmów porywaczy zrozumiałam, że jest przetrzymywana w lochu pod ziemią.
            - Okrążyłam całą kryjówkę kilka razy – dodał większy ptak. - Znalazłam  zamaskowane przejście do piwnicy, kilkanaście metrów od domu. Sądzę, że to droga ucieczki z podziemi.
            - Ilu ich jest?
            - Widziałam… siedmiu – odparł ptak z ciemnymi plamami wokół oczu. - Na pewno jest ich więcej, bo nie byłam we wszystkich pomieszczeniach. Z chakr wnioskuję jednak, że nie więcej, niż dwudziestu. Nie wiem, jak pod ziemią. – Sowa uniosła jedno skrzydło i podrapała się dziobem w bok.  
            - Coś jeszcze? – mruknął Sasuke, już poprawiając katanę przy pasku. Nasz dowódca. Silny. Stanowczy. Konkretny.
            - Nie przejmowałabym się zbytnio. Są to shinobi, acz niezbyt silni – odparł drugi ptak. Rybołów! Tak się nazywał.
            - Ani specjalnie rozgarnięci – wtrąciła swoje trzy grosze sowa, wzruszając… skrzydłami. – Śmiem twierdzić, że trzech z nich jest lekko pijanych – dodała z dezaprobatą. Miała profesjonalny, kojący ton, znacznie mniej pewny siebie i wyzywający niż jej pierzasta koleżanka. Trochę przypominała mi starszawą sekretarkę. Nie wiem, czemu.
            Spojrzałam ukradkiem w stronę Megumi i Saturn, które stały blisko siebie, patrząc gdzieś w dal. Nie wdawały się specjalnie przejęte misją. Puma co jakiś czas posyłała ptakom spojrzenia pełne wyższości i lekkiego rozbawienia.
            Na razie wszystko szło jak po maśle, głównie dzięki Paktowi Sasuke. Nie mogłam jednak oprzeć się wrażeniu, że te dwie coś knują. To było wprost niemożliwe, by misja u ich boku potoczyła się pomyślnie.
Doprawdy nie rozumiałam, dlaczego dodano do naszego zespołu Ashikagę, skoro doskonale radziliśmy sobie z Sasuke we dwoje.
            - To wszystko. Możecie wracać – oznajmił czarnooki. Gdy ptaki nie ruszyły się o milimetr, patrząc na niego wyczekująco, westchnął i zaczął grzebać bez pośpiechu w kieszeniach swojej kurtki. Po chwili dobył mały woreczek i bezceremonialnie rzucił go w kierunku Shokyuu, która złapała pakunek w dziób.
            - Ałigafo – podziękowała, po czym wzbiła się w powietrze kilkoma zamaszystymi ruchami potężnych skrzydeł. Sowa ukłoniła się lekko każdemu z nas i podążyła za czarno-białą plamą na niebie. Nie miałam pojęcia, czemu nie wróciły do swojego świata – Kyuusei, według Sasuke – ale chyba nie była to moja sprawa. Czułam jednak, jak przez moje wnętrzności przedziera się i próbuje się wydostać na zewnątrz pytanie o to, co było w woreczku. Naprawdę, czasami byłam zbyt ciekawska. To było silniejsze ode mnie.
            - To co robimy, szefie? – spytała Megumi, podchodząc do Uchihy i chwytając jego dłoń w swoją własną. Zanim chłopak – lub ja – zdążyliśmy zareagować, ich ręce objął błysk zielonej chakry, a po nacięciu na jego palcu nie było śladu.
            - Nie popisuj się – skarcił kunoichi, zakładając rękawiczkę. Zaśmiałam się cicho, a Ashikaga przewróciła oczami. – Robimy tak: ja i Niko wchodzimy głównym wejściem, odciągając uwagę tych debili, a ty i Saturn wchodzicie od tyłu, łapiecie dziewczynę i spotykamy się tu za piętnaście minut.
            Wypuściłam powietrze nosem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Cudowny plan. Prosty, szybki… i nie zawierał w sobie mnie walczącej u boku tej kłamczuchy.
            - Um… nie zgadzam się. - Wszyscy – ja, Sasuke i Saturn - spojrzeliśmy na Megumi. Kunoichi skrzyżowała uparcie ręce na piersi i wypchnęła jedno biodro w bok. – Nie ma mowy – dodała, jakby to cokolwiek tłumaczyło.
            - Jestem kapitanem. To ja decyduję…
            - Mam to gdzieś – prychnęła szatynka, zarzucając włosami. – Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo. Myślisz, że jestem głupia?
            Owszem.
            - Dziewczyna może potrzebować pomocy medycznej, by uciec – warknął Uchiha, marszcząc brwi. Jego pięści były zaciśnięte. W duchu kibicowałam rozwojowi akcji, w którym Megumi wyprowadzi go z równowagi i oberwie za to w swoją wymalowaną buźkę. Za kogo ona się uważała? – Poza tym ja i Niko mamy wypracowany system walki, nie…
            - Tak, system walki, tak to się teraz nazywa! – zaśmiała się Ashikaga, łapiąc się wymownie pod boki, by dokładniej podkreślić swoją kpinę. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale postanowiłam jednak zostawić tę sytuację do rozwiązania Sasuke. Był już najwyższy czas, by przekonał się, z kim mamy do czynienia i że nie przesadzam w swoim uprzedzeniu do Megumi. – Młodzi kochankowie zostawią mnie samą z dwudziestką uzbrojonych ludzi, a sami odjadą na białym koniu w stronę zachodzącego słońca? Nie uda wam się. Idę z tobą, Sasuke, albo nie idę wcale.
            Uchiha zrobił krok w jej kierunku. Tylko tyle wystarczyło, by stał tuż przed nią, pochylając się lekko i obdarzając ją swoim najbardziej przytłaczającym i przerażającym z kolekcji wielu śmiercionośnych spojrzeń.
            - Nie będę się powtarzał, Ashikaga. Nie pasujesz do naszej drużyny. Ty i twoja woda będziecie tylko zawadzać. Naszym Katonom, mojemu Raitonowi, Fuutonom Niko. Nie umiemy i nie będziemy walczyć razem. – Chłopak zbliżył twarz do twarzy Megumi, która nie zdradzała jeszcze strachu. Jej nogi, natomiast, lekko się ugięły, a zaciśnięte dłonie po bokach jej tułowia drżały. - Więc zrobisz, co każę, bo nie po to zostałem mianowany dowódcą tej grupy, by jakaś rozpieszczona lafirynda mi teraz podskakiwała.
            - Nie? No to patrz. – Dziewczyna odwróciła się na pięcie, zarzucając błyszczącymi, długimi włosami i zrobiła kilka kroków. Opadła na trawę, siadając po turecku i patrząc wymownie na gotującego się ze złości chłopaka.
            - Wejdziesz tam i uratujesz tą dziewczynę po dobroci. Albo siłą – zagrzmiał Uchiha. Jego niski głos, mimo że stałam dwa metry od niego, czułam we własnej klatce piersiowej. Nie wiem, co Megumi sobie wymyśliła w tej swojej ciasnej głowie, ale na jej miejscu już dawno zmieniłabym zdanie.
            - Łał, cała się trzęsę. Bo co mi zrobisz? Pobijesz mnie? Naprawdę chcesz mieć na karku wszystkie Wielkie Rodziny w Konoha, jak twoja kochana Niko? – odgryzła się kunoichi. Saturn nie powiedziała słowa, a tylko usiadła nieopodal niej, patrząc z uwagą na rozwój wydarzeń. Sasuke na dźwięk mojego imienia miał niekontrolowany odruch sięgnięcia po katanę. – Nie zapominaj, że to ja mam na was haka, nie odwrotnie.
            - …
            Spojrzeliśmy na siebie nawzajem, a potem na Megumi.
            - Doprawdy nie wiecie, że losy tej drużyny wiszą na włosku? Ciekawe, co by powiedziała Rada na to, że w jednej z ich najlepszych drużyn jest para. Bezprawnie. – Szatynka udawała spokój, oglądając teraz swoje paznokcie.
            Uchiha odwrócił swoje wkurzone spojrzenie w moją stronę. Automatycznie zrobiłam krok do tyłu, mimo że nie byłam niczemu winna.
            - Ty – syknął oskarżycielsko. - Wiedziałem, że to się tak skończy.
            - Co „ja”? – pisnęłam, rozkładając ręce. Nie kontrolowałam tego. Mój głos robił się wysoki, gdy byłam zdenerwowana. – Ja nic nie zrobiłam!
            - Trzeba być idiotką, by pójść do swojego wroga i wyznać mu, że jesteśmy razem!
            - Eh?! Ja nic takiego nie zrobiłam! – wrzasnęłam, oszołomiona, a kilka ptaków z okolicznych drzew wzbiło się do lotu z przerażonym skrzekiem.
            - Równie dobrze mogłaś to zrobić, łażąc za nią i prosząc, byś mogła spać obok mnie!
            Zrobiłam się cała czerwona, słysząc te słowa wypowiedziane na głos. Piekły mnie policzki.
            - CO! – krzyknęłam z niedowierzaniem. Jak można było być tak tępym? Co też on sobie znowu ubzdurał?!
            - Jeśli mogę coś wtrącić… - Oboje odwróciliśmy się w stronę dumnego i jadowitego głosu Ashikagi. – Nie wierzę, że to mówię, ale twoja dziewczyna ma rację. Nie od niej wiem. To po prostu żaden sekret, że jesteście razem. Wiedzą o tym wszyscy wasi znajomi.
            - Jak… - Uchiha wykonał w powietrzu jakiś nieokreślony znak. Wydawał się skołowany. I wściekły.
            - Wiesz, Sasuke, też jestem w twojej drużynie, ale jakoś mi nie zaproponowałeś wspólnego mieszkania. Nie zabierasz mnie na kolacje i zakupy, a tym bardziej nie nosisz mnie na rękach przy każdej możliwej okazji – odpowiedziała Ashikaga, udając smutek i rozżalenie.
            Chłodny wzrok czarnych jak smoła tęczówek przeniósł się z powrotem na mnie. To zabawne, ale Uchiha wydawał się zdruzgotany. Oszukany. Bo nikt mu nie powiedział, że ludzie nie są tak głupi, za jakich ich uważa, i czasami widzą bardzo oczywiste rzeczy bez potrzeby uderzenia ich suchymi faktami w twarz. Ta nowina musiała się mocno odbić na jego psychice.
            - To prawda, masz skłonności do noszenia mnie wszędzie… - westchnęłam ze zrezygnowaniem. Sasuke był jeszcze bardziej zły, a mi zbierało się na śmiech.
            - Bo ciągle jesteś ranna!
            - Tak jak wiele innych shinobi, których nie nosisz – odparłam szybko.
            - A wprowadziłaś się do mnie zanim byliśmy razem. I zanim… cokolwiek się działo.
            „Cokolwiek”. Brawo, Uchiha. Medal za dyplomację. Na pewno Megumi nie domyśliła się, co miałeś na myśli.
            A nie, czekaj, domyśliła się, bo chichotała teraz za twoimi plecami!
            - Ale na to twoje „cokolwiek” bardzo mocno się zanosiło – mruknęłam, podpierając się pod boki i wysuwając brodę do przodu. Dopiero teraz zorientowałam się, że rozmawiałam z nim z odległości trzydziestu centymetrów. – I każdy debil by to zauważył.
            - To zabawne, że o tym wspominasz, bo gdy doszło co do czego, to wydawałaś się bardzo zaskoczona!
            - Ty…
            - Tak czy inaczej… - przerwała nam ponownie Ashikaga, widocznie zadowolona z rozwoju wypadków. – Hatake wie, ja wiem, Hokage wie, wszyscy wiedzą. Jedynie, jakimś cudem, ta dobra nowina nie dotarła do Rady. Ale ja i mój ojciec możemy zmienić ten – jakże niesprawiedliwy - stan rzeczy. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. I sztucznie. – Wiecie, pociągnąć za kilka sznurków…
            - To szantaż – warknął odkrywczo Uchiha. Zacisnął pięści i przymknął oczy. Dokładnie widziałam, jak pracuje jego szczęka. Zawsze ściskał zęby, gdy próbował się uspokoić. Po chwili wypuścił powietrze nosem, odwracając się w stronę siedzącej nonszalancko na ziemi Megumi. – Mam gdzieś, co mówi Rada. Rusz dupsko i rób, co mówię.
            Uniosłam brwi. Tego… się nie spodziewałam. Naprawdę był gotowy ryzykować losy naszej drużyny? Rozumiałam, że dziewczyna zraniła jego dumę, sprzeciwiając się mu, ale byłam idealnym przykładem, że jeśli Ashikaga uwzięła się na kogoś, to potrafiła doprowadzić swoją zemstę do końca. Czy jedna misja warta była tego ryzyka?
            Z drugiej strony, jeśli teraz uszłoby jej na sucho szantażowanie nas, robiłaby to częściej. I dłużej.
            Megumi chyba też nie spodziewała się takiej reakcji po Sasuke, bo wstała niepewnie i popatrzyła na niego z zaskoczeniem spod równo przyciętej grzywki.
            Jego ton głosu był wstrząsająco jasny. Sasuke nie tolerował sprzeciwów. Jego szalejąca wokół nas chakra tylko wzmacniała potęgę groźby, jaką niosło jego ciemne spojrzenie. Oczy kunoichi szybko przemknęły do sayi u jego boku, potem do mnie, aż w końcu z powrotem na jego twarz.
            Była z Wielkiej Rodziny. Miała bogactwo i wpływy. Ale, z drugiej strony, Sasuke też. I o ile Megumi musiała zawsze zachowywać twarz i odpowiadała przed swoim klanem, Uchiha był całkowicie wolny. On był swoim klanem, jego głową i zarządcą. Nie przejmował się, co mówili i myśleli o nim inni ludzie.
            Polityka nie dotyczyła go. Poza Hokage, która nie miała ani środków, ani potrzeb, ani chęci do karania go, był sam sobie panem. Megumi to doskonale rozumiała.
            - Nie każ mi tam iść, Sasuke-kun. Jeśli są tam strażnicy, nie poradzę sobie – jej głos się lekko załamał. Shinobi stał nadal prosto, a jego spokój był jeszcze bardziej przerażający, niż jego furia.
            - Cudownie. Idź – odparł szeptem, niewzruszenie wskazując palcem kierunek, z którego przyleciała Shokyuu.
            - Jeśli plan się uda, to strażnicy zostawią celę niestrzeżoną, by pomóc swoim wspólnikom w walce z nami – dodałam od siebie. Nie wiedziałam czemu, ale czułam się zmuszona wytłumaczyć jej jego decyzję. – Nie będziesz musiała walczyć.
            Dziewczyna pokręciła głową z desperacją.
            - Nie – wydukała. – Nie, skoro nie trzeba będzie walczyć, to niech idzie któreś z was!
            - Potrzebuję Niko do walki z dwudziestoma shinobi, ciebie nie – odparł brunet. Z jego niskiego, cichego głosu wnioskowałam, że jego cierpliwość się kończyła. Mimo to nie byłam już jednak taka pewna, czy chciałam zobaczyć atak na Megumi w jego wykonaniu. Za bardzo się bałam.
            Cholera. Ja się go bałam, a nie był nawet wściekły na mnie!
            Dla odmiany.
            Brązowooka nie dawała za wygraną.
            - Idź ty. Ja i Niko…
            - Pozabijacie się zanim dotrzecie do ich bazy, a jak nie, to oni dokończą dzieła. Nie zostawię jej z… tobą. – Ostatnie słowo Sasuke wypluł z siebie jak najgorszą na świecie obelgę. Czułam się, jakby ktoś mi wmurował nogi w ziemię. Buzująca chakra i żądza krwi w powietrzu były niemal namacalne.
            Nawet nie było jak zachwycić się faktem, że Sasuke się o mnie troszczy i w końcu przejrzał na oczy w sprawie Ashikagi. Po prostu stałam tam, zszokowana, z pustym umysłem; czekając, co się stanie.
            - To niech idzie… Saturn! – krzyknęła Ashikaga, wskazując na kota, którego uszy podskoczyły do góry.
            - Co?
            - Tak, wejdzie, weźmie córkę daimyo na plecy, a my, we trójkę, będziemy walczyć razem. I, w ten sposób, na pewno damy sobie radę! – wytłumaczyła Megumi z entuzjazmem. Brew Sasuke uniosła się do góry. Zdziwienie zastąpiło gniew na jego twarzy.
            - Megumi. Nie tak się umawiałyśmy… - zaczęła niepewnie puma. Aż widać było mieszankę emocji w jej oczach. Szok. Niedowierzanie. Irytacja.
            - I co z tego? Jesteś summonem, czy nie? Jesteś. Masz wykonywać moje rozkazy, a ja ci każę tam iść. Nic ci się nie stanie, sama słyszałaś.
            - Skoro jesteś tego taka pewna, możesz iść sama – odparł kot, również wstając i odchodząc kilka kroków od swojej pani. Co dziwne, w kierunku… mnie.
            - Ale nie jestem. Idziesz za mnie. Musisz się mnie słuchać – w głosie i postawie kunoichi było widać desperację. Swoją ostatnią, nędzną próbą zrzucenia na kogoś ciężaru misji pozbawiła się jedynego wsparcia, jakie miała. Saturn.
            Przez moment zrobiło mi się jej… żal. Wiedziałam doskonale, jak to jest być najsłabszą w grupie. Czuć się nie na siłach. Widzieć każde indywidualne zadanie nie jako okazję do osiągnięcia sukcesu, a niemal pewną porażkę.
            Spojrzałam w dół, na siedzącą metr ode mnie pumę. Miała silne ramiona, lekko przydługą sierść i stabilną chakrę. Czułam się przy niej… dobrze. Bezpiecznie. Niemal jak kiedyś. Cudem powstrzymałam się przed pogłaskaniem jej. Nic między nami nie było jeszcze naprawione.
            - Niko? – z transu wyrwał mnie poważny głos Uchihy.
            - Hn?
            - Co robimy? – spytał, przechylając lekko głowę. Zastanowiłam się poważnie, patrząc pomiędzy chłopakiem a Megumi. Nie było szans, by nakłonić ją do pójścia po porwaną dziewczynę w pojedynkę. Coś sobie ubzdurała i tyle. Widziałam, jak walczy. Poradziłaby sobie z kilkoma podrzędnymi shinobi. Musiał być inny powód, o którym nie chciała nam powiedzieć. Wstydziła się.
We dwie, jak powiedział Sasuke, tylko byśmy sobie przeszkadzały. Saturn nigdy nie pozwoliłabym iść samej, nawet, jeśli Uchiha był bardziej przychylny temu pomysłowi. Nigdy nie przejmował się przecież jej losem.
Niczyim losem, szczerze mówiąc. Poza swoim i moim.
            - Ja pójdę – postanowiłam. Ramiona Megumi opadły z ulgą. Uchiha, natomiast, nie wydawał się ani zaskoczony, ani zadowolony. – Nie patrz tak na mnie. Nie mamy wyboru.
            - Nie podoba mi się ten plan – warknął. Jego oczy patrzyły na mnie z tą swoją stałą, obezwładniającą intensywnością.  
            Nie podobał mu się mój plan. Nie „nie zgadzał się” czy „zamknij się, bo ja tu rządzę”. Nie podobał się. Ale nie zatrzymywał mnie. Miał złe przeczucia, to wszystko.
            - Pierwszy to raz robimy coś osobno?
            - Nie. I jak to się zwykle kończy? – spytał chłodno brunet.
            - Spokojnie. Poradzę sobie. Nie takie rzeczy się robiło – zapewniłam, poprawiając opaskę Konohy na czole. Skrzyżowałam spojrzenia z Megumi. Nadal wydawała się wytrącona z równowagi i zła.
Byłam lepsza od niej. Nie bałam się. Robiłam to, czego ona nie mogła. I miałam zamiar zrobić to lepiej, niż jej kiedykolwiek by się to udało.
            Saturn posłała mi z dołu pobłażliwy wzrok. Kryło się za nim jednak coś jeszcze. Nie był już tak zirytowany samą moją egzystencją, jak kiedyś. Ciężko to było nazwać.
            - To cała ja – wyszeptałam z udawaną dumą sama do siebie, ale na tyle głośno, by kot mnie słyszał. – Życie w niebezpieczeństwie. Na krawędzi.
            Sasuke prychnął, mijając Megumi i idąc pewnym krokiem w kierunku kryjówki bandytów.
            - Krawędzi katastrofy. Owszem.
            Uśmiechnęłam się lekko, doganiając go kilkoma susami. Rytmiczne uderzanie czterech łap o warstwę opadłych, pożółkłych liści tuż obok zasygnalizowało, że Saturn, mimo wpadki Megumi, nie opuszcza nas.
            - Idę z tobą.
            Uniosłam brwi, ale nic nie powiedziałam. Rozdzieliliśmy się bez ckliwych pożegnań.
            „Kilkadziesiąt metrów za kryjówką” okazało się bardzo małą konkretną poszlaką. Miałam tylko piętnaście minut, zanim Sasuke i Megumi mieli zaatakować zbirów, a dobre dziesięć z nich spędziłam na szukaniu drewnianej klapy pośród stert liści.
            - Wcześniej, przy reszcie, powiedziałaś „hn” – zauważyła mimochodem puma, odgarniając łapami gałęzie maskujące wejście. Miała nieobecny, zamyślony wzrok. Zaskakujące, jak bardzo… ekspresyjne były summony.
            - Wcale nie – odparłam, zaskoczona, że kot inicjuje rozmowę.
            - Serio. Miałaś nawet ten sam ton, co Uchiha – Saturn zmierzyła mnie intensywnym, zielonym spojrzeniem. Jej kolczyki i tatuaż były niesamowite. Wyglądała jak pirat. – Jego towarzystwo się na tobie odbija.
            - Wcale nie – powtórzyłam, siłując się z zaklinowanym włazem.
            - Wcale tak.
            Zamek puścił za którymś pociągnięciem wspomaganym chakrą. Próbując nie robić zbędnego hałasu, położyłam drewnianą klapę na ziemi. W dół prowadziły drewniane, zakręcone schody. Na pierwszy rzut oka stare i spróchniałe. Zeszłam kilka stopni, znajdując się twarzą w twarz – pysk? – z Saturn.
            „Wcale nie” powiedziałam bezgłośnie, ruszając jedynie ustami. Zanim zeszłam niżej, mogłam przysiąc, że puma się uśmiecha.
            Droga była łatwa. Może dlatego, że korytarz był prosty jak fabuła Icha-icha. Czasem przeszkadzała mi ciemność, ale nie zatrzymałam się ani razu. Towarzystwo pumy dodawało mi pewności siebie.
            Doszłyśmy do niewielkiego pomieszczenia oświetlonego jedynie stojącymi w rogach lampami olejnymi. Nie słychać było jeszcze odgłosów walki. Ani ja, ani Saturn nie czułyśmy też wrogich chakr. Rozejrzałam się uważnie. Nie widziałam celi, a jedynie dziwnie zdobione wrota.
            Przypominały drzwi do starej szafy. Takiej wyjętej ze skansenu lub starego zamku jakiegoś daimyo. Zdobiły je roślinne, wijące się ornamenty. Drewno było stare, lekko czerwone i naprawdę solidne. Nie było widać bolców, a jedynie potężny, wielki zamek i małą gałkę.
            Poza widocznym odgałęzieniem korytarza prowadzącym schodami w górę – gdzie nie chciałyśmy iść – były to jedyne drzwi w okolicy. Sądziłam, że prowadziły do cel.
            Lub dziwna szafa była celą.
            - Zapieczętowane chakrą – stwierdził kot, wiercąc w niezwykłych wrotach dziurę wzrokiem.
            - Serio? – mruknęłam, podchodząc do czegoś, co wystawało znad zamka i przypominało klamkę. Gdy tylko moje palce zbliżyły się w okolice drzwi, poczułam barierę czystej, elektryzującej i jasnej energii, która zatrzęsła całym moim ciałem i odepchnęła mnie kilka kroków w tył. Nie było to bolesne, acz nieprzyjemne i… dziwne.
            - Serio – westchnęła Saturn, odgarniając kurz i pełzające po kamiennej podłodze robaki swoim puszystym ogonem. Nie wydawała się chętna do pomocy. Była tu, by komentować i śmiać się ze mnie. A ja miałam doświadczenie z barierami równe zeru, więc z pewnością było się z czego ponabijać.
            - Kto tam?
            Aż podskoczyłam. Pierwszą myślą było to, że zostałyśmy nakryte. Głos jednak nie tylko nie przypominał durnego zbira, ale też dochodził zza zaklętych drzwi.
            - Jest tam kto? Pomocy! – Tak, to z pewnością była córka daimyo. Miała bardzo ładny głos, nawet ja musiałam to przyznać. One ćwiczyły piskliwe błaganie o pomoc, czy jak…?
            - Jestem kunoichi z Konohy. Wydostanę cię stąd – powiedziałam stanowczym tonem, choć tak naprawdę nie miałam jeszcze żadnego planu.
            - Oh, Kami-sama! Dziękuję!
            Saturn zmierzyła mnie wyzywającym i rozbawionym wzrokiem, po czym usiadła na zimnych kamieniach piwnicy, rozglądając się. Nasze oczy w tym samym momencie znalazły tę samą rzecz – połamane krzesło.
            Potruchtałam do spróchniałego mebla i z łatwością oderwałam jedną z jego trzech krzywych nóg, zamachując się w powietrzu zdobytą bronią. Podeszłam z powrotem do pumy i drzwi.
            - Czemu nie nożem?
            - Metal przewodzi prąd – odparłam, uderzając drewnianą belką w drzwi. A raczej – taki miałam zamiar, bo cios zatrzymał się na polu siłowym, które posłało w naszym kierunku iskry.
            - Drzwi są zapieczętowane silną chakrą! – odezwała się uwięziona dziewczyna.
            - Co ty nie powiesz… - szepnęłam do siebie, odrzucając drewnianą nogę na bok.
            Postukałam się palcem w usta. Musiał być sposób na ominięcie bariery. Rozwalenie ścian dookoła nie wchodziło w grę. Po pierwsze – nawet z chakrą nie miałam tyle siły. Po drugie – runięcie ścian mogłoby spowodować zawalenie piwnicy. Musiałam pozbyć się tylko drzwi. Ale jak?
            Czemu to zawsze ja spotykałam się z sytuacjami bez wyjścia? Misja Sasuke była łatwa. Wejść, pobić, wyjść. Bardzo przyjemna i prosta. Oboje lubiliśmy walczyć. A mimo to, to zawsze ja musiałam główkować, mieć na sumieniu czyjeś życie i jeszcze potem obrywać za każdy najmniejszy błąd.
            Gdzieś nad nami rozległ się zbiorowy okrzyk, po którym nastąpiło kilka wybuchów.
            - Co to było?! – krzyknęła z przerażeniem dziewczyna. Jej głos był mocno stłumiony, co tylko potwierdzało moje obawy co do grubości ścian w tym zapuszczonym budynku.
            - Moi… - Przyjaciele? Nie. Znajomi? Nie. Eh. - …pomocnicy. Odciągną uwagę, byśmy mogły uciec.
            - Jeśli do ucieczki w ogóle dojdzie… - westchnęła melodyjnie Saturn, ze znudzeniem podążając wzrokiem za przemykającym po ziemi…
            … czy to był szczur?
            - Nie pomagasz – warknęłam w jej kierunku. Wszyscy byli przeciwko mnie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Megumi specjalnie nie zgodziła się wykonać tego zadania, by uniknąć właśnie tej sytuacji. Ale nie mogła wiedzieć o barierze. Byłam przewrażliwiona. – Myślisz, że da się jakoś zniszczyć barierę?
            - Pewnie tak. Ale wiesz, jak? – Puma uniosła brew. Swoim zachowaniem bardzo przypominała mi Myouyou. Mogłyby być niezłymi psiapsiółkami, gdyby moja puma nie znalazła sobie wcześniej jeszcze bardziej zepsutej koleżanki.
            - Nie mam pojęcia. Może to być trudne bez chakry jej zakładającego. Nie znam się na tym.
            Nabrałam powietrza, słysząc coraz głośniejsze odgłosy walki.
            - Może jego jutsu przestanie działać, jeśli zginie – pocieszyła mnie Saturn tonem, który zdecydowanie nie nadawał się na mówienie o czyjejś śmierci. Z drugiej strony taki rozwój wydarzeń nie był wcale nieprawdopodobny, biorąc pod uwagę, w jakim stanie psychicznym Sasuke wszedł do tego budynku.
            - Wolałabym wykonać swoje zadanie ciut wcześniej – westchnęłam, grzebiąc po kieszeniach. Dobyłam małe pudełko z dwoma kamieniami.
            - Co robisz? – spytał niepewnie kot, widząc moją zdeterminowaną minę.
            - Mam nadzieję, że wyłączam dopływ chakry do bariery. – Kucnęłam i położyłam Haisekai przed drzwiami. Kuchikiri delikatnym ruchem nadgarstka odturlałam w bok. Czerwona, błyszcząca kulka przetoczyła się ze szklanym turkotem po nierównych kamieniach i zatrzymała się na dalekiej ścianie piwnicy.
            Gdy między kamieniami było około trzech metrów, bariera zatrzęsła się, a potem rozpłynęła się jak bańka mydlana. Zupełnie jakby Haisekai, wbrew sobie, emanował kulistą energią, która negowała chakrę bariery.
            Z uśmiechem pociągnęłam za klamkę. Drzwi były zamknięte. Mogłam to przewidzieć.
            - Co się stało? Halo, jesteś tam? – dziewczyna nie była już tyle przerażona, co podekscytowana.
            - Zdjęłam barierę, ale nie mogę użyć chakry do wyważenia drzwi – odparłam na tyle głośno, by mnie słyszała. Zamek był wielkim, żelaznym, skomplikowanym mechanizmem. Nie było mowy, bym go wyważyła lub zniszczyła. Co to było, drzwi anty-shinobi? – Hej, ty tam, w środku! Masz jakieś imię? – krzyknęłam po zastanowieniu.
            - Kimiko – jęknęła dziewczyna nieco ciszej. Już ledwo ją słyszałam. Może chodziła w kółko po swojej szafie? Celi. Wszystko jedno.
            - Dobra, Kimiko. Jak duża jest twoja cela?
            - Mała. Bardzo.
Westchnęłam. Dla córki daimyo wszystko mogło być małe.
            - Jak daleko od drzwi możesz stanąć?
            - Jakieś… pięć metrów.
            Uniosłam brew. I to nazywała małą celą?
            - Stań w dalszym od drzwi kącie, ale nadal przy ścianie z drzwiami. Najlepiej kucnij twarzą do rogu. Zrozumiałaś?
            - Tak. – Jej głos był bardziej stłumiony. Chyba wykonała moje polecenie.
            - Czemu Megumi bała się tu przyjść? – zapytałam pumy, szperając w torbie przy pasku.
            - To nie twoja sprawa – odparł odruchowo summon. Ależ ona była uparta. – Co robisz?
            - Czyli jest jakiś powód, o którym wiesz – zauważyłam, mierząc kota podejrzliwym spojrzeniem. Tym razem nic nie dało się z jej mimiki odczytać. Była jednak zaskakująco mało wściekła na Ashikagę, więc może nie było to coś tak trywialnego, jak się wydawało.
            - Jest. Ale nie będę o tym mówiła, zwłaszcza tobie.
            - Serio? – Podparłam się pod boki, z notką wybuchową w ręku. – Laska chciała cię wysłać na niebezpieczną misję zamiast siebie, mimo że to był jej cuchnący obowiązek, a to nadal ja jestem dla ciebie „tą złą”?
            - Wysłanie na misję, a skazanie na pewną śmierć to dwie różne rzeczy.
            - A jednak jesteś tu ze mną, nieprawdaż? – Uniosłam brew. Saturn prychnęła i odwróciła głowę. Machnęłam na nią ręką. Podeszłam do drzwi i nakleiłam pod ich zamkiem małą notkę. Odgłosy walki z góry nie cichły, co oznaczało, że wybuch może zostanie zignorowany. – Odsuń się lepiej – mruknęłam do mojej towarzyszki, podnosząc Haisekai z ziemi i podchodząc do końca korytarza, gdzie leżało Kuchikiri.
            Gdy tylko kamień zbliżył się do swojego czerwonego przeciwieństwa, magiczne drzwi na nowo napełniły się buzującą chakrą, która okryła wejście do celi niewidzialną powłoką. Notka pozostała pod barierą.
            Skupiłam chakrę i wysłałam ją do notki. Nastąpił mały wybuch, który nie naruszył murów, a jedynie grube wrota. Podbiegłam do nich z Haisekai w ręku, a bariera ponownie zniknęła. W dziurze w drzwiach pojawiła się twarz rudej dziewczyny.
            Nie pozwoliłam się jej ruszać, ale pozostawiłam karcenie jej na później.
            - Nic ci nie jest? - spytałam, podając jej rękę.
            - Nie. Arigato – odparła pospiesznie, wyciągając własną, gołą dłoń i pozwalając wyciągnąć się przez okrągłą dziurę w drzwiach. Nie pękły całkowicie. To było niesamowite. Były z tak grubego, wzmacnianego drewna, że nawet nie drgnęły. Wszędzie za to walały się drewniane odłamki, które teraz mocno uwierały przeciskającą się przez szparę w drzwiach dziewczynę.
            Gdy stała już jedną nogą po właściwej stronie wrót, usłyszałam pospieszne kroki. Ktoś zbliżał się ku nam po kamiennych stopniach. Z góry.
            Panika w moim umyśle miała trzy powody. Po pierwsze, stałam obok Haisekai i nie trudno było mi wykonywać jutsu. Jeśli przeciwników było wielu, mógł być to problem. Po drugie, miałam przy sobie młodą dziewczynę zupełnie pozbawioną chakry, którą musiałam bronić. Po trzecie, obecność porywaczy w piwnicy oznaczała porażkę Sasuke na górze.
            Złapałam córkę daimyo za rękę, w drugą chwyciłam Haisekai i rzuciłam się pędem w stronę drugiego kamienia. Gdy znalazły się blisko siebie, bariera i moja chakra wróciły.
            Popchnęłam Kimiko w stronę przejścia, którym się tu dostałam.
            - Wyprowadź ją na powierzchnię, a potem na miejsce spotkania. Szybko! – krzyknęłam do Saturn. Puma przytaknęła, oglądając się szybko na rudą dziewczynę, po czym pobiegła przed siebie ciemnym korytarzem. Po kilku sekundach obie zniknęły mi z oczu. Słyszałam jedynie szybkie, nieregularne kroki i odgłos pazurów uderzających o kamienną posadzkę.
            Odetchnęłam, podnosząc oba kamienie i czekając, aż dotrą do mnie zbiegający po schodach mężczyźni. Wyprostowałam plecy, gdy trzech shinobi dosłownie wskoczyło do pomieszczenia, rzucając okiem na rozwalone drzwi do celi, a potem na mnie.
            - Wiedziałem. Złamała barierę – odezwał się jeden z nich, wychodząc naprzód. Przywódca? Nie, był za słaby. Prędzej specjalista od barier. – Jak to zrobiłaś?
            - Dobry shinobi nie zdradza swoich tajemnic. – Wzruszyłam ramionami, planując atak. Wystarczył chyba jeden silny Katon.
            Nim zdążyłam złożyć ręce do pieczęci, porywacze spojrzeli na siebie i podali sobie ręce. Powietrze wokół mnie napełniło się chłodną, pulsującą chakrą i ani się obejrzałam, a byłam odgrodzona od nich kolejną barierą. Szybkie spojrzenie w prawo potwierdziło moje obawy. Droga ucieczki też była odcięta. Zmarszczyłam brwi.
            - Albo zademonstrujesz nam, jak to zrobiłaś, albo weźmiemy cię jako kolejną zakładniczkę – zaśmiał się ten sam, środkowy facet. – Sądzę, że Konoha zapłaci za taką zdolną kunoichi znacznie więcej, niż jakiś podrzędny daimyo.
            - Nie będzie musiała – odparłam, rozkładając kamienie do dwóch różnych rąk i ciskając Kuchikiri w barierę najbardziej ode mnie oddaloną. Nie było sensu prowadzić gierek słownych. Nie miałam też zamiaru być porwana przez tych kretynów, skoro odpowiedź na ich prośby miałam dosłownie w garści.
            Kuchikiri mimo siły mojego rzutu zatrzymało się na półprzezroczystej barierze i zaskrzeczało. Jego chakra walczyła z energią bariery. W końcu siła emanująca z niej pokonała niewielką ilość energii skumulowaną w czerwonym kamieniu. Ten rozpadł się na małe kawałki, powodując niewielki wybuch czystej, jasnej mocy. Biała bariera rozpadła się zaraz po nim. Nie z powodu uderzenia, a obecności Haisekai, które nieblokowane przez przeciwny kamień zniwelowało wszelką chakrę w promieniu kilku metrów.
            - Jak… - zdążył powiedzieć drugi, wyższy mężczyzna, zanim puściłam się pędem w ich kierunku, nie wypuszczając Haisekai z rąk.
            Moi przeciwnicy chwycili się ponownie za ręce. Gdy zorientowali się, że ich próby stawiania kolejnych barier są bez sensu, dorwałam już pierwszego, uderzając go pięścią z niewielkim dodatkiem chakry w twarz. Pozostała dwójka odskoczyła ode mnie jak oparzona. Przywódca wyciągnął zwój, a wysoki facet ułożył kilkanaście pieczęci do jakiegoś nieznanego mi jutsu. Nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmieszku, gdy ani ze zwoju, ani z ciała shinobi nic się nie wydostało.
            - Co…
            Włożyłam kamień do kieszeni i ułożyłam własne pieczęci.
            - Katon: Goukakyuu!
            Pomieszczenie wypełniło się ogniem i dymem. Widok nie był ładny. Pozostawiłam ich przy życiu, nie tylko z litości, ale i zmęczenia. Moje jutsu nabierały już normalnych rozmiarów, ale wymagały o wiele większego skupienia i zainwestowanej energii. Nie mogłam rozpieczętować ze zwoju liny i ich związać, więc tylko upewniłam się, że wszyscy są nieprzytomni, po czym pobiegłam ciemnym korytarzem do wyjścia.
            Wdrapałam się na trawę, zamykając za sobą klapę z głośnym hukiem. Światło dzienne raziło mnie w oczy. Po chwili mogłam się już jednak normalnie rozejrzeć. Na polanie wokół wejścia nie było ani śladu pumy i Kimiko. Dobrze. Porywacze mogli już być na naszym tropie.
            Bez przeszkód dotarłam na miejsce naszego spotkania. Gdy wszyscy usłyszeli szelest liści i odwrócili się w moją stronę, omal nie dostałam zawału.
            - Kami, co się stało?! – Odruchowo podbiegłam do Uchihy, który był cały we krwi. Wystawił rękę przed siebie, by powstrzymać mnie przed rzuceniem się na niego.
            - To nie moja krew – odparł z lekkim uśmieszkiem, jakby moje przerażenie było czymś niezwykle zabawnym. Serce łomotało mi w piersi. Sama myśl, że był tak poważnie ranny… straszne.
Wystawiłam w jego kierunku język, starając się nie skupiać na tym, jak jego całe ubranie – dosłownie całe – było umorusane powoli zasychającą, czerwoną cieczą. Nawet  na jego twarzy był ślad po wytrysku krwi. Mimo że nigdy nie miałam delikatnego żołądka, coś w tym momencie w nim podskoczyło.
            - Sasuke-kun postanowił zmienić kilka organów wewnętrznych na zewnętrzne – mruknęła oskarżycielsko Megumi, oglądając uważnie ciało Kimiko w poszukiwaniu jakichkolwiek obrażeń do wyleczenia. Dopiero w świetle dziennym dojrzałam, jak ładna była to dziewczyna. Jej jasno-rude włosy związane były w długi warkocz. Była wysoka i szczupła, a jej skóra była niemal nieskazitelna. Córka daimyo pełną gębą.
            Dziewczyna mamrotała coś cicho, chyba dziękowała.
            Po chwili dotarły do mnie słowa Ashikagi.
            - Jak? – zapytałam, patrząc, jak Uchiha znajduje w miarę czysty fragment swojego ciała – lewe ramię, w tym przypadku – i ociera nim twarz. Dużo to nie dało. Krew tylko się rozmazała. Westchnęłam, uspokajając nerwy.
            Ten chłopak doprowadzał mnie momentami do szału.
            - Wykorzystałem twoją nieobecność, by wypróbowywać kilka nowych Raitonów – odparł Sasuke, wzruszając ramionami. Nagle przerwał ten ruch, patrząc na mnie dziwnie ze zmarszczonymi brwiami. Jego wzrok skierował się na wybrzuszenie w mojej kieszeni. Wyjęłam zielony kamień, a on widząc go pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
            Irytowało go Haisekai. W sumie zrozumiałe.
            - Nie musiałeś ich mordować – warknęła Ashikaga, wstając na równe nogi. Kimiko była w dobrym stanie, trzeba było ją tylko umyć, przebrać i nakarmić.
            - Ale mogłem. – Brunet obrócił się w stronę drugiej kunoichi i spiorunował ją zirytowanym wzrokiem. Mimo gniewu w jego postawie i głosie jeden kącik jego ust poszybował do góry. Zupełnie jakby reakcja, którą wywołał u Megumi, sprawiała mu sadystyczną przyjemność.  – A jeśli ci się nie podobał ten widok, to trzeba było się mnie wcześniej posłuchać.
            Dziewczyna westchnęła, podrzucając swoją grzywkę do góry i krzyżując ręce. Nie bała się krwi. Była medykiem. Po prostu nie była przyzwyczajona do zabijania. Zwłaszcza tego bezsensownego. I masowego. Czy dlatego nie chciała iść sama po Kimiko?
            - Dziękuję wam jeszcze raz, naprawdę. I nie kłóćcie się o tych… tych… - Dziewczyna pewnie nawet nie znała słów, których chciała użyć. – Mój ojciec i tak prawdopodobnie zabiłby ich prędzej czy później. Gdy tylko się dowie, co tu się działo…
            Czarnowłosy shinobi posłał Megumi zadowolone z siebie spojrzenie. Ruda dziewczyna poprawiła włosy, patrząc na niego ukradkiem i rumieniąc się. Mocno. No tak, zakrwawiony czy nie, Uchiha był nadal Uchihą.
            - Nic ci się nie stało? – Podskoczyłam, gdy chłopak podszedł do mnie, przyglądając mi się uważnie. Mój Mroczny Rycerz. Nie było mi dane z nim tańczyć, dostawać kwiatów, czekoladek i słuchać miłosnej poezji. Mój chłopak pytał o powodzenie misji będąc pokrytym resztkami swoich przeciwników. Innych ludzi rozrywał na pół, ze mną starał się być w miarę delikatny. Wzruszające.
            - Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
            Nie pytał o nic więcej, więc zwróciłam się do Kimiko, stając do niego tyłem. Miałam nadzieję, że choć trochę się wytrze. Nie chciałam, by pół Yutatoshi dostało apopleksji na jego widok.
            - Gdzie mamy cię zabrać? Do domu, do Yahiro? – spytałam, przechylając lekko głowę.
            - Naprawdę, wszystko mi jedno – uśmiechnęła się dziewczyna, nadal siedząc na ziemi. Miała wyprostowane plecy i zadbane dłonie, jakby kilka dni w niewoli nigdy nie miało miejsca. – Spisaliście się doskonale. Zwłaszcza ty, Niko-san.
            - Eh? Skąd znasz moje imię?
            - Yahiro-kun dużo opowiadał o tobie w swoich… - Rudowłosa zarumieniła się, patrząc na mnie z lekko otwartymi ustami. Zanim zdążyłam zapytać, co się stało, poczułam dłonie na swoich biodrach. - …listach.
            Niemal krzyknęłam, gdy Uchiha stanął tuż za mną, całując mnie lekko w szyję. Oczy prawie że wyszły mi na wierzch. Straciłam oddech. W zamian dostałam dreszczy.
            To nie była rzecz, którą robiło się na misji! Przy nieznajomych! Przy Megumi! Będąc całym w krwi!
            Cholera, przez Haisekai w ogóle go nie wyczuwałam. Jego silna chakra zwykle zdradzała jego zamiary, a teraz był jak każdy normalny człowiek. Poruszał się jednak znacznie ciszej, co mnie naprawdę zaskoczyło.
            Wyrwałam się, co zaowocowało jedynie przerwaniem pocałunków. Jego ręce trzymały mnie nadal w miejscu.
            - Powiedz swojemu Yahiro, że ona jest moja. – Jego niski, ochrypły głos zagrzmiał koło mojego ucha, wprawiając mnie w przyjemne odrętwienie. Przez myśl mi przemknęło, że mimo ilości krwi na sobie nie wydawał się spocony ani zdyszany. Ilu ludzi zabił, skoro Megumi wyglądała zupełnie tak, jakbyśmy dopiero co opuścili rezydencję Kiyokawy? – Ruszamy – oznajmił chłopak swoim zwykłym, płaskim tonem, który zapisałam sobie w pamięci w kategorii „Sasuke Dowódca”. Obróciłam się lekko w jego objęciach, piorunując go wzrokiem. Kilka metrów dalej Megumi marudziła pod nosem, pomagając kulturalnie Kimiko wstać z ziemi. – Co, zanieść cię?
            - Dziękuję – odparłam z ironią, naprawdę czując się nieswojo z nim tak blisko i z trzema parami oczu utkwionymi w nas. Saturn, która do tej pory nie udzielała się, intensywnie nad czymś główkując, wydała z siebie tylko rozbawione parsknięcie.
            Cóż, jeśli pamiętała swoje życie z nami, kiedy jeszcze gdy była małą pumą, to wiedziała, jakie były nasze relacje. Hm. I mogła o tym poopowiadać Megumi.
            Mój potępiający wzrok balansujący na krawędzi totalnego zdziwienia jego bezpośredniością chyba przemówił do Sasuke, który puścił mnie wolno. Nie zdążyłam jednak zrobić pół kroku do przodu, a zaraz byłam unoszona w powietrze. W jego rękach.
            Jego oczy przysłonięte czarną grzywką dosłownie śmiały się ze mnie. Śmiała się też Kimiko.
Nie dostałam dreszczy. Jego dotyk nie był bowiem miły. Jego rękawiczki i skóra pokryte były śliską, czerwoną mazią, która teraz pewnie brudziła także i mnie. I moje ubrania.
            - To „dziękuję” znaczyło „nie”! – krzyknęłam, wyrywając się. Nie byłam ranna, choć raz! Nie mógł tego uszanować?!           
            Spoważniałam, widząc jego twarz, gdy odwrócił się ze mną na rękach i ruszył w kierunku Yutatoshi. Nie miał wcale dobrego humoru. Jego mina była zdenerwowana i zawzięta. Już sama nie wiedziałam, czy tymi szalonymi gestami chciał udowodnić coś Yahiro, wkurzyć Megumi czy zirytować mnie. Czasami to, co robił, nie maiło najmniejszego sensu i kłóciło się nie tylko z jego ogólną naturą, ale tym, co mówił i robił wcześniej.
            Czy to kłótnia z Megumi tak wyprowadziła go z równowagi? Było to możliwe, ale mało prawdopodobne. Była tylko głupią partnerką z drużyny. Z pewnością przechodził nie takie potyczki z Naruto i Sakurą.
Może Yahiro coś mu znowu nagadał? Nie był na pewno zły na mnie. Gdy był, nie krył tego w sobie i nie zachowywał się… tak.
Tak czy inaczej dotykał mnie otwarcie. Przy ludziach. Może był to sposób na wyładowanie się inaczej, niż w postaci wściekłości. Może go uspokajałam. Odciągałam jego myśli. Z doświadczenia wiedziałam, że nie uciekał od mojego dotyku. Wręcz przeciwnie, to była moja działka.
            Czasami jednak nawet ja miałam momenty, gdy bardzo chciałam po prostu do niego podejść i go przytulić. Nie dla jego komfortu, a swojego własnego. Zwyczajnie potrzebowałam upewnić się, że nie jestem sama.
            Zmarszczyłam brwi, dając się nieść przez kilkanaście metrów.
            Może Sasuke miał tak samo. Albo chociaż podobnie. I w sumie irytowanie mnie i branie mnie na ręce bardziej do niego pasowało, niż tulenie się do mnie jak koala. Co go jednak aż tak zasmuciło, że musiał robić to przy Megumi?
            Może znowu męczyła go Przeklęta Pieczęć? To by wyjaśniało jego agresję i chęć mordu. Naprawdę, kończyły mi się pomysły, jak mogłam mu pomóc. Nie okazywał bólu ani nie chciał, by mu pomagano, ale to tylko prowadziło do kolejnych nieporozumień.
            Przekonałam go, by mnie puścił i dał mi wyczyścić choć część swojej skóry z cudzej krwi. Jego ubrania były jednak nie do odratowania. Moje doświadczenie jednoznacznie pokazywało, jak trudno było doczyścić ulubione ciuchy po walkach czy treningach, a Sasuke nawet nie trudził się, by próbować. Po prostu kupował nowe.
            Całą drogę do Yutatoshi Kimiko patrzyła na nas dziwnie. To było oczywiste, że Sasuke jej się podoba. Nie dziwiłam się. Jednak równie często spoglądała na mnie, z ciekawością i nutką smutku. Dziewczyna wydawała się mieć ciepłe uczucia co do Kiyokawy, nawet jeśli ich małżeństwo było zaaranżowane przez ich rodziny. Nie był to mój interes, by wtrącać się w cudze plany czy ratować obce dziewczyny z kolejnych kłopotów, jakich na pewno miał jej przysporzyć Yahiro. Po prostu dałam jej cieszyć się wolnością i zapewniłam, że Yahiro na nią czeka.
            Trochę dziwne okoliczności pierwszego spotkania, ale kim ja byłam, by to oceniać? Moje własne życie miłosne nie było wcale idealnym wzorcem.
            Co mnie jednak zaskoczyło, to niewielka ilość słów zamieniona pomiędzy Saturn a Megumi. Puma nadal nie wróciła do Saikiriku, jak powinna, a mimo to trzymała się od swojej „pani” na dystans. W głębi duszy miałam nadzieję, że to oznaczało szansę na dotarcie do niej i wytłumaczenie jej swojego punktu widzenia.
            Nie mogłam jej zmarnować.
            Wróciliśmy do Yutatoshi w jednym kawałku mimo mojego niewygodnego dzierżenia Haisekai. Megumi marudziła raz czy dwa, że jej słabo i czuje się dziwnie, ale nie wtajemniczyliśmy jej w sekrety kamieni. Nie było potrzeby.
Sasuke był już chyba całkowicie po mojej stronie w sprawie konfliktu sprzed lat.
            Głupio mi było to przyznać, ale fakt, że Saturn mogła mi pomóc rozwiązać zagadkę zachowania Ashikagi na tej misji z Kiro, był dla mnie dość ważnym aspektem odzyskiwania jej szacunku i przyjaźni.
            Ha, „przyjaźni”. Patrząc na moje aktualne relacje z ludźmi, zaczynałam wątpić w istotę tego słowa.
            Kimiko została przyjęta w rezydencji Yahiro jak na księżniczkę przystało. Chłopak był nią wyraźnie zaaferowany. Pozwolił nam odpocząć po misji, Sasuke kazał się wykąpać i prawie że wyrzucił nas z pałacu, niemal zapominając o zapłacie.
            W drodze do Konohy Saturn już nam nie towarzyszyła. Wytłumaczyła, że musi coś przemyśleć i porozmawiać z Yochi i zniknęła w kłębie dymu. Sądząc po zszokowanej i zranionej minie Megumi, był to dla niej dość rzadki widok. I oznaczał spore zmiany w naszych relacjach.
            Wróciliśmy do Wioski na pogrzeb. Dosłownie dzień wcześniej rozniosła się wieść o tym, że Akatsuki pokonało drużynę Asumy-san, który poległ w walce.
            Cała Konoha była pogrążona w żałobie. W szczególności drużyna dziesiąta. Na pożegnaniu Sarutobi’ego, wielkiej uroczystości, pojawiła się też Temari. Ludzi były setki. Nic dziwnego. Mężczyzna był podobno wspaniałym nauczycielem. Synem samego Trzeciego.
            Nawet, jeśli wiedziałabym, jak pocieszać Shikamaru, Ino, Chouji’ego i Kurenai, to nie miałam jak. Zupełnie przestałam ich widywać. Sai również gdzieś zniknął. Gdy normalnie widziałam go raz czy dwa razy w tygodniu w bibliotece, teraz przestał się pokazywać.
            Wszystko ucichło. Ludzie przez jakiś czas byli wolniejsi. Smutniejsi. Czas dla wielu moich znajomych stanął w miejscu. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić ich straty. Nie wiedziałam, czy dziękować szczęściu, że nie poznałam Asumy-sensei bliżej i teraz nie opłakiwałam go, czy żałować, że nie miałam okazji.
            Była jednak osoba, po której to wszystko spływało. Sasuke.
            On nie lubił nikogo i nie potrzebował „obcych”. Pojawił się na pogrzebie, jasne, ale nie powiedział ani słowa. Nie uronił ani łzy. Nie próbował nikogo pocieszać. Przyszedł, popatrzył, poszedł. W sumie nie byłam zaskoczona.
            Nieświadomie zrobiłam to samo.
            Nie minęły dwa dni, a Uchiha ponownie trenował doujutsu z Kakashi’m. Raitony z Akane. Ze mną Katony i walkę wręcz. Megumi dostała od Hokage reprymendę za nieposłuszeństwo na misji, o którym wspomnieliśmy z Uchihą w raportach. Żadne poważniejsze konsekwencje – oczywiście – nie zostały wyciągnięte. Ashikaga, co dziwne, nie zrobiła nic, by nam zaszkodzić.
Pytanie tylko, czy dotrzymała umowy – i nie robiła tego, bo nie zmusiliśmy jej do zejścia do lochów, czy miała inne powody. Dziewczyna zaczynała być dla mnie irytująco nurtującą zagadką.
Z każdym dniem czekałam jednak na moment, gdy na naszym progu stanie ktoś z ANBU lub Rady i oznajmi, że nie mam prawa być w grupie z Sasuke. Nic takiego się nie stało. Na razie.
            Jesień zmieniała się w zimę. Saturn nie próbowała się ze mną skontaktować. Megumi nie przychodziła na treningi. Nie wiedziałam już, czy z nienawiści do mnie, czy ze strachu przed Sasuke.
            Bywały dni, gdy budziłam się przed południem, a za oknami witała mnie cienka warstwa białego puchu. Śnieg topił się w ciągu dnia, pozostawiając po sobie na ulicach irytującą, brązową papkę. Wiał mocny wiatr i ciężko się oddychało przy treningach. Zawiesiliśmy z Uchihą nasze sparringi na świeżym powietrzu i dużo czasu przesiadywaliśmy w Dojo Lee. Coraz częściej korzystałam z Haisekai przy wysiłku fizycznym na sali gimnastycznej, by wyrobić sobie naturalną, niewspomaganą chakrą formę.
            Któregoś dnia w naszym progu stanęła Sakura. Po bardzo powierzchownych wyjaśnieniach z jej strony założyłam grube buty i kurtkę i pozwoliłam się zaprowadzić do szpitala.
            Nie sądziłam, że niedługo będę uczestniczyć w kolejnym pogrzebie.
            Podczas ataku na Świątynię Ognia zginął nie tylko przywódca mnichów, Chiriku. Jak poinformowała mnie Sakura, według przeprowadzonych badań, które w swoich obowiązkach miał Szpital w Konoha, zginęło tam około stu mężczyzn. W tym dwie osoby, które opisałam w jednym ze swoich raportów.
            Tym z Akazuno.
            Otogo i Shuumaku byli kuzynami Shirayuri. Jeśli ona była moją matką, to oni byli moimi wujkami. Rodziną.
            Nie wiedziałam, jak i gdzie ich szukać. Teraz, gdy się już dowiedziałam, było za późno. Ich ciała nie nadawały się do niczego poza kremacją. Nie zobaczyłam więc nawet, jak wyglądali.
            O Teiryuu, ostatniej uratowanej z Kakkahana osobie, o której nie mogłam powiedzieć absolutnie nic – czy była mężczyzną czy kobietą, w jakim wieku, i jaką funkcję w świątyni pełniła - nic nie było wiadomo. Nie to, że miało to jakieś znaczenie. Znalezienie jednej osoby wśród milionów, na całym świecie… było, krótko mówiąc, niemożliwe.
            Moja wizyta w szpitalu przedłużyła się. Na prośbę Shizune zaprezentowałam swoje umiejętności wykonywania jutsu w obecności Haisekai. Kobieta była pod wrażeniem. Według niej nawet shinobi trenujący z kamieniami od kilku tygodni nie osiągali dobrych efektów.
            Nie mogłam zaprzeczyć, że gdy asystentka Hokage pobrała mi krew do badań, poczułam przypływ emocji. Czy możliwe było, by umiejętność opierania się mocy Haisekai była dziedziczna? Jeśli tak, to czy kwalifikowało się to jako Kekkei Genkai?
            Shizune obiecała informować mnie o postępach badań i treningów przez Sakurę, która siedziała z nami w sali i obserwowała nas uważnie. Kunoichi wydawała się aż nadto zainteresowana moimi umiejętnościami i zadawała mi wiele pytań.
            Przez kilka pierwszych minut było fajnie. Całe to bycie niezwykłą. Lepszą. W centrum uwagi. Po trzeciej strzykawce krwi wyciśniętej ze mnie i badawczych spojrzeniach dwóch kunoichi zaczynało mi się robić nieswojo. Nie byłam już gwiazdą, a obiektem doświadczalnym.
            Haruno wyszła, twierdząc, że ma zaraz asystować przy operacji. Shizune nie pozwoliła mi się pożegnać, wystawiając własną rękę w moim kierunku i ucząc mnie, jak robić zastrzyki.
            Byłam… zdziwiona.
            Brunetka stwierdziła, że był to rozkaz Hokage związany z moją przyszłą misją.
            Chcieli ze mnie zrobić medic-nina? Czy to oznaczało, że Megumi odeszła? Czy może mieliśmy rozprowadzić jakieś antidotum w strefie zarazy? Może wręcz przeciwnie, w końcu dostałam zlecenie zabójstwa, a Tsunade zdecydowała, że przygotuje na tę okazję truciznę?
            Tysiące pytań kłębiło się w mojej głowie, a kobieta postanowiła zamknąć swoje usta na kłódkę. Pokazała mi, jak pobierać krew i nabijać strzykawki przygotowanymi pojemnikami. Potem szybko zademonstrowała, jak i czym sterylizować igły.
            Wyszłam ze szpitala jeszcze bardziej skołowana.
            Szykowało się coś dziwnego. Z moim udziałem.
            Już wkrótce miałam się przekonać, że żadne z moich przypuszczeń nie było trafne. A moja misja była najtrudniejszą i najdziwniejszą w całym moim życiu.  

Obserwatorzy