13 listopada 2011

Rozdział LXXIV - "Urodziny"

Kapusta... trochę marchwi, groszku. Rzepa, rzodkiewki. Przy szale krojenia i pilnowaniu bulgoczącego już na ogniu sosu sukiyaki mogłam na chwilę zapomnieć o nękających mój zmęczony umysł sprawach. Dwie ostatnie nieprzespane noce spędziłam na rozmyślaniu nad swoją sytuacją i czytaniu starych ksiąg z Kakkahana. Miałam już tego dość. Musiałam skupić się na teraźniejszości. Rozpamiętywanie starych dziejów nie mogło przynieść nic dobrego.
            No właśnie. Skaleczyłam się w palec.
            Zajęło mi chyba dobre kilka minut, by zorientować się, że zamiast biec z nim pod zimną wodę lub iść po plaster, wgapiam się na pojawiające się obok rany kropelki krwi. Coraz częściej zdarzało mi się odpłynąć w świat własnych myśli i utrapień. Nic dziwnego, że wszystko dookoła mnie się waliło.
            Wołowina zaczęła skwierczeć. Wrzuciłam ją do sosu, by zmiękła. Oczywiście – ochlapałam się. Nie zważając na plamę, spojrzałam ukradkiem na piekące się obok krewetki i ośmiorniczki.
            Gotowanie pomagało. Naprawdę. Ta jedna rzecz nadal mi wychodziła. Nie było obok mnie w kuchni nikogo, kto mówiłby mi, co mam robić, wyrywał przyprawy z rąk czy irytował mnie samą swą obecnością, jak niektóre kunoichi. Robiłam, co chciałam. A gdy coś nie wychodziło – trudno. Jedzenia na zapas było w bród. Nie traciło się przez to chłopaka, przyjaciółek czy pracy. Można było gotować dalej, coś innego.
            Westchnęłam, odcedzając gotowanego bambusa. W całej kuchni roznosił się piękny zapach. Musiałam sięgnąć tylko jeszcze po kilka misek. Przystanęłam z wyciągniętą w kierunku szuflady ręką, obracając lekko głowę. Wydawało mi się, że słyszałam Naruto.
            Trzy krótkie, pospieszne puknięcia i huk drzwi uderzających o ścianę potwierdził moje przeczucia. Zakręciłam gaz pod wszystkimi garnkami i otarłam w pośpiechu ręce o spodnie, wychodząc z kuchni.
            Nie wiem, co mnie bardziej zdziwiło – to, że Uchiha po ostatniej wizycie Kakashi’ego pozwolił komukolwiek wejść do naszego domu, czy to, że właśnie szedł niemal na oślep w kierunku kanapy, z twarzą umazaną krwią.
            - Co się stało? – zapytałam, automatycznie kierując swe kroki w kierunku łazienki.
            - Teme dostał w głowę nożem – zachichotał Uzumaki, mało dyskretnie rozglądając się po naszym salonie. Jemu nic nie było. Czy było możliwe, że nie tylko ja miałam gorszy okres i Uchiha przegrał walkę z blondynem? Dziwne, ale pocieszyła mnie ta wizja.
            - Widzę – westchnęłam, wracając z mokrym ręcznikiem. Usiadłam obok Sasuke, który odchylił głowę do tyłu, by krew przestała spływać po jego szyi. Miał rozciętą brew. Głęboko. – Kto cię tak urządził? – spytałam już konkretnie bruneta, na co on tylko warknął, odwracając wzrok i rozkładając opięte przepoconą koszulką ramiona na oparciu kanapy. Zupełnie jak król, czekający, aż jego służąca się nim zajmie.
            Cóż, i tak ja robiłam pranie, więc czyszczenie kanapy przypadłoby mi. Nie miałam wyboru.
            - Shikamaru. Nauczył się poruszać cieniem i rzucać nim takimi fajnymi nożami – odpowiedział radośnie blondyn, skacząc wokół sofy i próbując pokazać, jak cienie Nary wiły się i chwytały broń. Wyglądało to, jakby udawał ośmiornicę. Uśmiechnęłam się lekko, wycierając czystszą już skórę Uchihy suchym kawałkiem ręcznika.
            Normalnie siedzenie obok i czyszczenie jego ran przebiegałoby pewnie w milszej atmosferze, jednak mój obecny nastrój i obecność Naruto znacząco sprowadzały mnie na ziemię.
            - W moim pokoju jest apteczka, przynieś ją – chłopak warknął nagle do swojego przyjaciela, bez patrzenia wskazując w kierunku swojego pokoju. Niższy shinobi zniknął mi z oczu. Wydawał się zaciekawiony resztą mieszkania. I taki... pełen energii.
            - Mamy apteczkę tutaj – westchnęłam, klęcząc na kanapie i wskazując brodą szufladę w komodzie. Uchiha odwrócił łaskawie głowę w moim kierunku, ukazując swój irytujący uśmieszek.
            - Wiem. Ale chciałem się go pozbyć na parę minut – odparł, chwytając mnie ręką za głowę i przyciskając mnie do swoich ust. Wyrwałam się po chwili, delikatnie, rzucając mu poważny i suchy wzrok. Po zastanowieniu wytarłam skórę obok jego oka. Nadal była brudna.
            Chłopak zmierzył mnie spojrzeniem pełnym dezaprobaty i konsternacji.
            - Nie mam na to czasu i ochoty, Sasuke – odparłam, odsuwając się jeszcze bardziej, gdy tylko usłyszałam głośne kroki Naruto. Nie zdjął butów. – Dzięki – mruknęłam cicho, gdy wręczył mi białe pudełko. – Czemu nie poszedłeś z tym do szpitala? – spytałam współlokatora, wyciągając waciki i spirytus. Marnie to wyglądało. Jeśli Sasuke nie chciał mieć blizny na podobieństwo Kakashi’ego, powinien był pójść z tym do medic-nina.
            - Tutaj było bliżej.
            - Megumi-chan chciała go uleczyć, ale on się nie dał – zaśmiał się Naruto zza moich pleców. Stał blisko, pochylając się obok mnie z rękoma opartymi na kolanach i obserwując, jak idzie ratowanie brwi Sasuke. Chyba miał z tego niezłą frajdę. Uniosłam brew, skupiając się na odkażaniu rany i starając się nie dać po sobie poznać mojego rozbawienia i zdziwienia zarazem. Sasuke posłał Uzumaki’emu spojrzenie mówiące mu, by się zamknął. Najwyraźniej przekaz nie dotarł. – Widocznie Teme przewidział, jaką fachową opiekę otrzyma w domu. - Uśmiechnęłam się lekko, przyglądając do rozcięcia gazę i mocując ją cienkimi plastrami. - Ano saa, co do opieki... – Uzumaki wtranżolił się na kanapę, gdy tylko zaczęłam sprzątać przybory. – Jak tam twoje rany, Niko-chan?
            - Już lepiej. Dzięki – odparłam nadal grzecznie, acz przez zaciśnięte zęby, przypominając sobie o bandażu obwiązanym wokół niemal całego mojego tułowia. Wolałam o tym nie rozmawiać. Zapomniałam jednak, że blondyn nie był mistrzem w łapaniu aluzji.
            - Sakura-chan nieźle ci dowaliła, nie? – zaśmiał się, na co Sasuke uniósł brew. Nie było go tam. Była szansa, że jeszcze nie wiedział. Cóż, przynajmniej do tego momentu.  – Kto by pomyślał, że w tym ciele jest tyle siły!
            - Sakura ją tak urządziła? – upewnił się Uchiha z wyraźnym niedowierzaniem w głosie. Rzucił mi przelotne spojrzenie. Przymknęłam oczy, oddychając głęboko i odkładając apteczkę na stół. Skrzyżowałam potem ręce.
            - Dwa ciosy naładowane chakrą. Złamała ci obojczyk i trzy żebra, nie? – Uzumaki oparł się łokciem o oparcie kanapy, patrząc na mnie wyczekująco. Zacisnęłam pięści, nadal słysząc w uszach chrzęst pękających kości. Haruno podobno chwaliła się potem, że w każdym momencie mogłaby mnie otruć, ale „okazało się, że zwykłe taijutsu wystarczy”. Też coś. Nigdy nie czułam tak silnie pulsującej chakry wystrzeliwanej w ułamku sekundy. To dopiero kontrola.
            - Dwa żebra – poprawiłam go. Czy na dzisiejszej imprezie każdy będzie o to pytał? Naprawdę, nie wystarczyło, że wprałam Megumi? Miałam dobić każdą inną kunoichi w wiosce, by ludzie dali mi spokój? Miałam zły dzień. No, może dwa. Przecież nigdy nie podawałam się – w przeciwieństwie do Sasuke – za najlepszą w czymkolwiek. O co był ten cały szum?
            - Tak czy inaczej, mam świetną drużynę – mówił dalej Uzumaki. – Sakura-chan pokonała Niko-chan, Hinata spokojnie by się zajęła Megumi-chan... No i ja jestem oczywiście silniejszy od ciebie – dokończył z dumą shinobi, wskazując na zrelaksowanego Sasuke.
            - Niewątpliwie – odburknął z sarkazmem brunet. Wydawał się niewzruszony przegraną, raną czy moimi brakami. Widać intensywne treningi z Kakashi’m przypadły mu do gustu. Jounin stwierdził, że koniec z forami dla chuuninów i rozpoczął intensywną pracę nad swoim pupilkiem. Szkoda, że tylko jednym.
            No tak. Cokolwiek się nie działo, Uchiha był ponadto. W przeciwieństwie do mnie – porażki tylko go motywowały. Od naszego powrotu wstawał o świcie i robił tyle rzeczy, że rzadko widziałam go w domu. Co do mnie... no cóż. Nie lubiłam, gdy mi coś narzucano. A gdy treningi były narzucone przez brak misji, a towarzystwo Megumi przez nowy skład grup... wolałam siedzieć w domu.
            I rzucać sobie samej kłody pod nogi, pozostając w tyle.
            - Nietaktowny przyjaciel zostaje na obiedzie? – spytałam donośnym głosem, podpierając się pod boki. Miałam już dość dyskusji na temat tego, jak beznadziejnie szły mi treningi.
            - Myślę, że dobe musi już iść – stwierdził czarnowłosy, podnosząc się z kanapy.
            - A co takiego pichcisz? – spytał blondyn od niechcenia, zupełnie go ignorując.
            - Wołowinę w sosie sukiyaki, a do tego namasu, takenoko, pieczone owoce morza...
            - No dobra, przekonałaś mnie – zaśmiał się niebieskooki shinobi, klepiąc mnie lekko po ramieniu.
            Po szybkim podgrzaniu wszystkiego, co zdołało ostygnąć, zasiedliśmy do bogato zastawionego stołu. Nawet bez takiego zamierzenia ugotowałam jedzenia na trzy osoby. Conajmniej.
            - Chciało ci się to wszystko gotować? – spytał Sasuke nie tyle z troską, co politowaniem. Westchnęłam.
            - Lubię to robić, dlatego tak dużo dziś wyszło. Musiałam zająć czymś myśli – machnęłam ręką, wracając do swojej porcji warzyw. Naruto wcinał jak szalony, nareszcie siedząc cicho.
            - Może gdybyś ciągle nie myślała i nie gotowała, treningi szły by ci lepiej... – mruknął Uchiha niby niewinnie, nie podnosząc przy tym wzroku znad talerza. Zmrużyłam oczy.
            Nie wiem, czy to towarzystwo Kakashi’ego czy Megumi tak na niego działało, ale coraz częściej był nie do zniesienia. Rozumiałam jego więź z Hatake. Byli trochę podobni. Treningi Sharingana, wspólne chakry w ninjutsu, te sprawy. Co ja miałam jednak w tym czasie robić? Kontakt z Anko zupełnie się urwał, genjutsu Akane wychodziło mi bokiem, a każdy inny jounin miał tak napięty grafik, że musiałby się zdarzyć cud, by znalazł czas dla nic nie wartej i nikomu nie znanej dziewczyny z drużyny Wspaniałego Uchihy i Legendarnego Kakashi’ego.
            - Może – odparłam, trzymając pałeczki tak mocno, że były na skraju pęknięcia. Jeszcze jedno jego słowo, a naprawdę mogłabym się wziąć za treningi, a ten dupek musiałby wyżyć na fast-foodach i daniach z mikrofali.
            Jak go znałam, pewnie poszedłby z tym do Megumi. Przecież tak dobrze się dogadywali...
            - To wszystko jest... – zaczął blondyn, wsuwając kolejne kęsy jak maszyna. - ...naprawdę cudowne – wymamrotał, próbując uśmiechnąć się z pełnymi ustami. Nie mogłam powstrzymać cichego parsknięcia na ten widok. – Stary, ożeń się z nią, normalnie. Dawno nie jadłem takich cudów.
            Dopiero w tym momencie Uchiha podniósł głowę w moim kierunku. Był to już jego stary wzrok. Pełen energii, zawziętości i niesamowitej pewności siebie. Przez chwilę patrząc na jego ciemne tęczówki wyłaniające się spomiędzy kosmyków jego włosów zapomniałam o całej irytacji w jego kierunku.
            - Dobry pomysł, nawet jak na ciebie, uchiratonkachi – przyznał z lekkim uśmieszkiem, nie zdejmując ze mnie tego intensywnego spojrzenia. Uśmiechnęłam się lekko, wracając do rozmowy i ignorując dziwne ciepło roznoszące się po moim ciele.
            Ożenić się. Ze mną. Niedoczekanie.
            - Do usług, teme – odparł Naruto, zupełnie ślepy na naszą wymianę spojrzeń. Po kilkusekundowym zastanowieniu podniósł się i chwycił półmisek z warzywami, dokładając sobie tyle rzeczy, że razem z jego pierwszą porcją znacznie przekraczało to ilość możliwą do zjedzenia przez normalnego człowieka. – Idziecie dziś do Ino? – spytał po minucie ciszy, jedząc między kolejnymi słowami jakby była to najłatwiejsza rzecz na świecie.
            - Nie ma mowy – odparł Uchiha, dolewając sobie ramune.
            - Ja idę. Kupiłam nawet prezent od nas dwojga... – Rzuciłam wymowne spojrzenie w stronę czarnowłosego shinobi. - ...ponieważ wiedziałam, że na niektórych nie mogę liczyć.
            Uchiha odesłał mi zimne spojrzenie znad szklanki pochłanianej oranżady.
            - W takim razie, skoro dupek nie idzie, może być to też prezent ode mnie? – Uzumaki podrapał się w głowę, robiąc błagalną minę. Jego talerz był pusty. Oh, Kami. – Byłem tak zajęty patrzeniem, jak Sasuke-teme obrywa, że zupełnie zapomniałem coś kupić. Oddam ci pieniądze.
            - Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się. – To w sumie świetny pomysł.
            Impreza odbywała się w domu Ino. Jej rodzina mieszkała w budynku, w którym znajdowała się też ich kwiaciarnia. Mieszkanie użytkowe znajdowało się na górze, a ich okna wychodziły na ruchliwe ulice Konohy.
            - Ohayo, Niko, świetnie wyglądasz – przywitał mnie Kiba, znikąd pojawiając się za moimi plecami, gdy tylko stanęłam przed drzwiami frontowymi. Miał na sobie zwykłą koszulkę i jeansy. Odetchnęłam z ulgą. Obawiałam się, że Yamanaka będzie wymagała bardziej... odświętnego stroju.
            - Cześć – odpowiedziałam, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. W ogóle go nie znałam. On też o mnie nic nie wiedział. Ba, dziwiłam się, że pamięta moje imię. Lubił psy. Wymyślenie komplementu dotyczącego psów było trudnym zadaniem. Odpuściłam sobie.
            - Nie wchodzimy? – spytał, unosząc brew i naciskając klamkę bez pukania. Poczułam mocny zapach jego perfum. Świeży i sportowy, zupełnie inny od tych, których od wielkiego dzwonu używał Uchiha. Jak ostatnia debilka założyłam włosy za ucho i pozwoliłam wepchnąć się do środka.
            Spodziewałam się czegoś... gorszego. Ludzi było sporo, to fakt. Stali pod ścianą, rozmawiali przekrzykując głośną muzykę o wyraźnym bicie i siedzieli na schodach, jedząc drobne przystawki. Kiba zniknął, a ja zostałam sama, rozglądając się za gospodynią. Poznawałam kilka twarzy, ale stojąc na środku z fioletowym pakunkiem w ręku i nie wiedząc zupełnie, gdzie mam iść, nie czułam się na tyle pewnie, by do kogokolwiek zagadać.
            Gdzieś w tłumie mignęły mi różowe włosy upięte w koński ogon. Uznałam że tam, gdzie Sakura, musi być też Ino.
            Rzeczywiście. Yamanaka stała w kuchni, plotkując z dziewczynami, które na początku nie zauważyły mojej obecności. Dopiero gdy wcisnęłam się w gadatliwą grupkę by przywitać jubilatkę, miałam okazję zobaczyć twarz Hinaty, Tenten i...
            - Cześć, Megumi – syknęłam z krzywym uśmiechem.
            - Hej, Niko – odparła szatynka z nieukrywaną niechęcią. Miała na sobie strój, który nawet – wyjątkowo – nie pokazywał całego jej dekoltu. – Będziesz mnie bić, czy mam zawołać Sakurę, by znowu sprała ci tyłek?
            Zacisnęłam zęby. Bezczelność. Mówiła to z taką wyższością, jakby sama była Haruno lub ta co najmniej zawdzięczała jej przypadkowe zwycięstwo. Wiedziałam oczywiście, że pokonanie niedawno przywróconego do służby medic-nina, jakim była Ashikaga, nie było wielkim wyzwaniem. Zrobiłam to jednak w tak krótkim czasie i z taką klasą, że naprawdę miałam nadzieję, że zamknie jej to dziób na jakiś czas.
            Czekającą na wydostanie się z moich ust ripostę zdusiła Ino, z którą przywitałam się serdecznie, wręczając jej przy tym starannie oklejony przeze mnie pakunek. Spojrzała na niego z dobrze zagraną wdzięcznością.
            - Sasuke się nie pojawi? – spytała, zupełnie jakby nie obchodziło jej, co jest w środku. Zadała jednak pytanie negatywne. Zapewne wiedziała już, jaka jest odpowiedź. Nie była wcale taka głupia. Uchiha nie był typem imprezowicza. Zwłaszcza, gdy dane spotkanie nie było organizowane przez Hokage i obowiązkowe.
            - Nie. – Potrząsnęłam głową, wyraźnie widząc, jak kąciki jej umalowanych błyszczykiem ust opadają lekko w dół. – Kazał jednak życzyć ci wszystkiego najlepszego – skłamałam, przybierając swój najszczerszy uśmiech.
            - Czyżby. – Blondynka uśmiechnęła się, przerzucając ciężar ciała na drugą nogę i patrząc na mnie z góry serdecznym wzrokiem spod ozdobionych błękitem powiek. – To miłe, Niko-chan. Ale nie martw się o mnie. Sasuke ma tu godne zastępstwo – zapewniła, a jej wzrok powędrował gdzieś w dal, tuż nad moim prawym ramieniem. Obróciłam się w tamtym kierunku, widząc ekscytację w jej oczach.
            Tuż obok nas pojawił się chłopak z Korzenia. Dokładnie ten, którego spotkałam pierwszego dnia w ANBU. Jemu też robili tatuaż. Wyglądał inaczej w tamtym świetle, ale to na pewno był on. Ta fryzura, te dziwnie zaciśnięte oczy. Jak on miał na imię?
            - Sai, to jest Niko – przedstawiła mnie blondynka, a ja podałam chłopakowi rękę, uśmiechając się do niego znacząco. Chyba mnie nie pamiętał. A Sai to było jego prawdziwe imię. Kto by pomyślał.
            - Miło poznać – powiedział dostojnie i formalnie, niemal wyrecytował. Coś w jego głosie i postawie ciała wyglądało znajomo. Ino obserwowała nas uważnie, jakby na coś czekając. Dziwne.
            - Ciebie również – odparłam, nie zdejmując wzroku z jego twarzy i próbując zrozumieć, skąd brało się we mnie to dziwne uczucie. Znałam go? Wszystko było możliwe, gdy części życia się nie pamiętało. Na myśl, że w jakikolwiek sposób Sai może mieć coś wspólnego z Akazuno, moje serce zaczęło bić szybciej.
            W momencie, gdy nasze dłonie się rozłączyły, chłopak odrzucił głowę do tyłu, mierząc mnie uważnym wzrokiem i jeszcze bardziej mrużąc oczy. On też mnie znał.
            - Oboje jesteście tu w miarę nowi, zostawię was samych na moment, muszę zobaczyć, co ten Naruto tam wyprawia – zaśmiała się Ino, odchodząc z nierozpakowanym prezentem trzymanym kurczowo w rękach.
            - Tsuyu. – Usłyszałam tuż obok ucha, gdy obejrzałam się za blondynką opuszczająca kuchnię i zostawiającą mnie w dziwnej sytuacji z nieznajomym. No dobra. Pół-znajomym.
            Gdy jednak wypowiedział mój przydomek, wszystko stało się jasne. Poznał mnie po glosie. Ja jego też.
            - Gashi – uśmiechnęłam się, witając go po raz kolejny. Chłopak, którego zwerbowano tego samego dnia, co mnie i którego poznałam w kwaterze. Nie dość, że byliśmy razem w drużynie, za krótko jednak widząc nasze twarze w ciemnościach, by poznać się na pierwszej misji, teraz wylądowaliśmy na jednej imprezie. – Cóż za zbieg okoliczności – przyznałam, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Czy znajomość z partnerem z ANBU nie była niebezpieczna? W sumie wiedział o mnie tak samo mało, co ja o nim. Trzeba było to zgłaszać kapitanowi? Dobrze nam się współpracowało, jego sztuczki z tuszem były niezwykłe. Szkoda byłoby się rozstawać. – Co tu robisz? – zapytałam, czując, że z ust mojego cichego kolegi z ANBU szybko nie padnie jakiekolwiek pytanie kruszące lody.
            - Ino poprosiła, bym przyszedł – odparł chłopak prosto, nie zdejmując ze mnie wzroku czarnych, jednolitych tęczówek. Czułam się trochę nieswojo. Czasami wyobrażałam sobie moich towarzyszy z jednostki, skupiając się oczywiście na ich twarzach ukrywanych pod maskami. Podczas gdy Ryoushi wydawał się czarującym, ekstrawertycznym, starszym ode mnie chłopakiem, Gashi’ego wyobrażałam sobie jako młodszego ode mnie, zagubionego chłopca. Mało mówił, był zawsze spokojny i rozsądny, a jego stoicyzm w wielu przypadkach uspokajał też mnie.
            - Jak się poznaliście? – spytałam, wiedząc doskonale, że lepiej poradzę sobie rozmawiając z kimś z jednostki niż udając, że dobrze się bawię ze znajomymi Sasuke. Szkoda, że Temari wyjechała do Suny. Z nią dogadywałam się najlepiej.
            - Jestem w drużynie E. Poznałem Ino na polu treningowym – odpowiedział Sai bez emocji w głosie. Zachował się jak posąg. Każda jego mina była jak zaprogramowana i przemyślana strategia. Poza krótkimi odpowiedziami nie mówił nic.
            - Drużynie E? – powtórzyłam.
            - Ja, Hyuuga Neji i Nara Shikamaru – wytłumaczył. Dopiero teraz zauważyłam, że podczas gdy ja opierałam się o ladę w kuchni z rękami skrzyżowanymi na piersi, on stal niemal na baczność. Słyszałam od Kapitana Surotaiki o shinobi wychowanych w Korzeniu, ba – widziałam go na własne oczy na misjach. Było to jednak o wiele łatwiej przeoczyć lub zignorować, gdy Sai ubrany był w jednolity z moim strój i maskę. Teraz jego słowa, ton i mowa ciała aż krzyczały, że jest urodzonym żołnierzem. A jednocześnie zamkniętym w sobie, inteligentnym i spokojnym chłopakiem.
            Jego cera była jeszcze bledsza niż Sasuke. Była przy tym idealnie gładka i pozbawiona wszelkich skaz, niczym porcelana. Jego oczy podobnie jak jego twarz nie zdradzały szczerych emocji, co wyraźnie różniło go od Sasuke, w którego spojrzeniu niemal zawsze mogłam dostrzec choć część jego nastroju. Włosy Sai’a były sztywne, kruczoczarne i krótko przycięte, by w niczym nie przeszkadzały.
            - Ja jestem z Sasuke Uchihą i Megumi Ashikagą – dodałam od siebie, bojąc się o zmianę toku rozmowy na coś innego niż obowiązki shinobi. Chłopak nie wydawał się być jakkolwiek tym zirytowany. Nie palił się też, by iść bawić się z resztą. Z krzyków, jakie dochodziły z salonu, wnioskowałam, że impreza trwała w najlepsze.
            Czekając na odpowiedź i jego uprzejmy, delikatny głos, spojrzałam na swoje ręce z umalowanymi na zielono paznokciami. W mieszkaniu było bardzo ciepło. Być może długie, szare jeansy nie były mądrym wyborem.
            - Ashikaga? Ta z dużymi cyckami? – upewnił się shinobi, lekko przechylając głowę. Uśmiechnęłam się w reakcji na jego bezpośredniość i słownictwo, a potem przewróciłam oczami.
            - Tak, ta.
            - Poznałem ją przed kilkoma momentami. Też jest nowa – stwierdził z lekkim, uroczym uśmieszkiem nie znikającym z jego twarzy.
            - I jak wrażenia? – Uniosłam brew.
            - Gdybym nie był gentlemanem, stwierdziłbym, że wywołała na mnie wrażenie... jak wy to mówicie... – Chłopak uniósł wzrok ku górze, drapiąc się przy tym z zagubieniem w podbródek, jakby próbując przypomnieć sobie coś, co niedawno przeczytał. - ...niezłego kawałka zdziry? – dokończył niepewnie.
            - Myślę, że się dogadamy – zachichotałam, a on odpowiedział mi czymś, co spokojnie mogłam uznać za jego wersję serdecznego uśmiechu.
            Nikt poza mną nie kwapił się, by rozpocząć rozmowę z nowym towarzyszem broni. Był w drużynie Nary i Neji’ego. Nie dziwne, że stał sam. Żaden z nich nie był typem zapraszającym do wspólnych zabaw i rozmów. On też zdawał się nikogo nie znać. Każdego przechodnia dokładnie za to oglądał i analizował, przymykając oczy.
            Rozmawialiśmy w kuchni do momentu, gdy Ino nie wypędziła nas do salonu, gdzie odpakowywała prezenty, a Naruto i Kiba rozlewali alkohol. Właściwie to przez ten czas widziałam już wszystkich znajomych chuuninów z Konoha. Poza Sasuke, oczywiście. Tenten nie odstępowała na krok Neji’ego. Sakura nawiązywała bliższe więzi z Hinatą, z którą była pierwszy raz w drużynie. Ino zażądała zwrotu Sai’a, który pomógł jej sprzątając papierki po upominkach. Była nim naprawdę zaaferowana. Shino siedział pomiędzy zasypiającym z nudów Shikamaru i Neji’m. Lee i Chouji jedli.
            Moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Megumi, stojącej pod ścianą naprzeciwko w dokładnie takiej samej pozycji i dokładnie tak samo – samotnie.
            Ino przyszła podziękować mi za prezent. Kupiłam jej spory flakonik perfum o zapachu bergamotki, lawendy i owoców leśnych. Gdy uświadomiłam ją, jak bardzo Sasuke lubi te zapachy, nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu.
            Przez wygłupy chłopaków i rozchodzenie się gości po kuchni i na balkon, zwolniło się miejsce na kanapie. Nalałam trochę mirinu sobie i Sai’owi, który maszerował powoli w moim kierunku. Usiadł obok mnie, zachowując jednak odpowiedni dystans. Zarzuciłam nogę na nogę, poprawiając trochę popsuty już warkocz.
            - Ten Sasuke to podobno niezły cham – zaczął rozmowę brunet, podnosząc swoją szklankę i wąchając nieufnie przezroczysty alkohol. Musiał nasłuchać się narzekań Ino lub usłyszeć rozmowy reszty znajomych. Rzeczywiście, zignorowanie zaproszenia na urodziny bez odpowiedniego usprawiedliwienia czy przeprosin było sporym nietaktem.
            - Da się go znieść – przyznałam, próbując nie wspomnieć, jak podobni do siebie byli z Sai’em. Nie tylko z wyglądu. No, może Sasuke nie założyłby takich wąskich spodni.
            - Dawajcie ludzie, co tak siedzicie! Macie się bawić – wrzasnął Naruto, pogłaśniając muzykę i popisując się skokiem przez barierkę schodów. Właśnie na coś takiego czekałam. Zastanawiałam się tylko, czy nie złapie się żyrandola.
            Energiczny blondyn sprowadził do salonu wszystkich próbujących uniknąć szaleństw i chowających się na najwyższym piętrze, w pokoju Ino. Ludzie zeszli niechętnie na dół, poganiani także przez Lee.
            - Troglodyci – westchnął Sai, sącząc wino. Zmarszczył brwi w odrazie, gdy niektórzy z gości zaczęli podrygiwać w rytm muzyki na specjalnie do tego wyznaczonym fragmencie podłogi. Naruto i Lee znacznie odstawali przy tym od reszty. Ino przygotowywała więcej drinków, nie przejmując się widocznie nieuniknionymi zniszczeniami, do jakich prowadzili pijani shinobi o nadludzkiej sile. Całkiem dobrze spełniała się w roli gospodyni. Przystawki też były zjadliwe. Zwłaszcza te kruche ciastka.
            - Ohayo – usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam w górę, by spotkać się z różowym topem wysadzanym odbijającymi światło cekinami.
            - Cześć, Pasztecie – przywitał się Sai, za co od razu dostał pięścią w twarz. Musiał poznać Sakurę wcześniej. Czy tylko dla mnie był taki miły?
            - Jak tam twoje rany? Wszystko w porządku? – spytała kunoichi, siadając obok mnie, na fotelu. Nie wydawała się bawić za dobrze. Na pewno zastanawiała się, gdzie jest Sasuke. W jej pytaniu nie słychać było jednak pośpiechu czy ignorancji. Pewnie interesowała się jako medic-nin.
            - Jak w zegarku. Operowała mnie Shizune – odparłam, podnosząc butelkę mirinu z pytaniem w oczach. Dziewczyna przytaknęła, odbierając po chwili pełną szklankę. Spojrzałam ze współczuciem na bruneta rozmasowującego sobie policzek. Znałam ten ból.
            Być może znalazłam nowego partnera treningów? Sasuke z pewnością nie byłby tym zachwycony, ale... kogo to obchodziło?
            - No tak. Zapomniałam – odparła, biorąc kilka łyków. Sai milczał, uważnie obserwując i analizując dzikie zachowanie ludzi na parkiecie. W pewnym momencie aż zakrył usta ściśniętą w pięść dłonią. Dla chłopaka nastawionego na służbę w jednostce coś takiego musiało być iście niezwykłe. I bezsensowne. Cóż, w pewnym sensie go rozumiałam. – Powtórzymy to?
            - Co takiego? – Zamrugałam oczami, odrywając zmęczony wzrok od Tenten namawiającej Neji’ego do oderwania się od ściany.
            - Nasz pojedynek – odparła Haruno tak, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie pokazałaś ostatnio pełni swoich możliwości – przyznała poważnie. Jej zielone oczy zdradzały determinację, ale i szacunek. Bardzo się zmieniła od naszego pierwszego spotkania. Wiedziała, że ja i Sasuke mieszkaliśmy razem. Piekła u nas w kuchni ciasto. Musiał jej powiedzieć, że tam mieszkam. Ba, wszędzie walały się moje rzeczy.
            Mimo to była dla mnie miła. Przeszło jej? Może coś kombinowała? Chciała prawdziwej rywalizacji? Dziwne. Jeszcze kilka miesięcy temu zarzekałam się, że między mną i Sasuke nigdy nic nie było i nie będzie, a teraz na poważnie rozpatrywałam walkę z jego byłą partnerką z drużyny tylko za to, że mamy podobne gusta.
            - Bo to prawda – uśmiechnęłam się pewnie. Sakura dopiła swój napój i poszła na parkiet, dołączając do Tenten, Megumi i innych dziewczyn, których nie znałam. Jedna z nich była bardzo... blisko Kiby.
            - Co oni wyczyniają? – stęknął Sai, dolewając sobie alkoholu. Czy w Korzeniu uczyli pić? Możliwe, że uodparniali swoich ludzi na potrzeby misji. Zauważyłam, że moje nogi zaczynały powoli mięknąć. Może była to kwestia mojej wątłej postury. Po Artyście nie było nic widać.
            - Sama nie jestem w tym wszystkim dobra, ale mogę ci to próbować na bieżąco tłumaczyć. Choć nie gwarantuję, że wszystko pojmę – zaoferowałam, przysuwając się bliżej, by shinobi mógł mnie usłyszeć przy tej irytującej muzyce.
            - Czemu? – spytał, nie odrywając wzroku od parkietu. Rozmawiało się z nim podobnie jak Sasuke. Mówił sucho, krótko. Nie czułam w tej rozmowie jednak nic pociągającego. Żadnej pewności siebie, żadnych podwójnych znaczeń. Zero flirtu czy humoru. Po prostu – rozmowa. Równie dobra, jak każda inna.
            - Bo wydajesz się zagubiony.
            - Czemu nie jesteś dobra – poprawił swoje pytanie czarnooki, spoglądając szybko na mnie.
            - Czemu tak sądzę czy czemu tak jest? – spojrzałam na niego znad szklanki, wytrzymując jego spojrzenie. Zero reakcji. Zastanawiałam się, czy naprawdę nic nie czuł. Wielu shinobi chciałoby się doprowadzić do takiego stanu, stać się idealnym wojownikiem. Po Sasuke, jak bardzo by się nie zarzekał, że to osiągnął – zawsze było widać, że to nie prawda. Przy Sai’u... nie byłam już tego taka pewna.  
            - Nie ma potrzeby, byś tłumaczyła swoje osądy – odparł brunet formalnym tonem, uśmiechając się delikatnie. – Siedzisz tu sama i rozmawiasz z samotnikiem, bez swojego przyjaciela czy koleżanek. To oczywiste, że jesteś trochę do mnie podobna. – Zmarszczyłam brwi. Wcale nie. To, że nie brałam udziału w zabawach shinobi, nie znaczyło, że ich nie rozumiałam, nie tolerowałam czy byłam wypraną z uczuć maszyną. Bliżej było mi do Sasuke w tej kwestii. Robiłam to z wyboru i lenistwa, nie z braku umiejętności, jak Sai. – Ciekawi mnie, co to spowodowało.
            Westchnęłam. Książkę pisał? Bawił się w psychologa? Znaliśmy się dopiero godzinę, a on już pytał o takie rzeczy. No cóż. Kolejny objaw braku przystosowania i wyczucia.
            Chociaż nazwał Sasuke moim przyjacielem. Może nie był taki znów nieczuły. Albo – znów – nasłuchał się od Ino.
            - Krótko mówiąc jestem sierotą bez przeszłości i krewnych... z bardzo trudnym charakterem – odparłam radośnie, wiedząc już kilka sekund po tym, jak to powiedziałam, że zaczynał przemawiać przeze mnie alkohol.
            Mimo to nie przejęłam się. Cóż mogło zaszkodzić gadanie głupot przy osobie, która mało komu miała okazję je powtórzyć? Pewnie nawet nie rozumiał, że moje zachowanie było dziwne.
            To było przyjemne. Poznawanie nowych ludzi. Taki nowy początek. Lubiłam mieć czyste konto. Zwłaszcza teraz, gdy przeszłość zaczęła mnie doganiać. Nie zawsze ta prawdziwa.
            Sai nadal obserwował ze zdziwieniem parkiet oraz Ino i Hinatę krzątające się po pomieszczeniach.
            - Tak naprawdę wszystko trudno zrozumieć póki samemu się tego nie doświadczy – stwierdziłam, mówiąc głównie ze swojego doświadczenia. Przykułam tym zdaniem pełną uwagę czarnookiego. – Tak, jak bycie shinobi dla niektórych może być absurdalne i niebezpieczne - dla nas nie jest, bo to robimy. Tak samo trudno jest zrozumieć miłość, gdy nie spotkało jeszcze odpowiedniej osoby, czy chęć do tańca... – Tu wskazałam na bawiących się ludzi. - ...gdy nigdy się nie tańczyło.
            - Sprytnie powiedziane. – Sai złapał się za podbródek, mrużąc oczy z zaciekawieniem. – Do tej pory czytałem dużo książek na takie tematy i ciągle dziwiłem się, czemu z całą tą wiedzą o ludzkich zwyczajach nadal czuję się wyobcowany. Może to jest odpowiedź. – Spojrzał na mnie otwarcie. – Dziękuję.
            - Nie ma sprawy. – Odwzajemniłam uśmiech, kończąc swój napój. Stanowczo mi wystarczyło na dziś.
            Tak zaaferowałam się naszą filozoficzną rozmową, że zupełnie nie zauważyłam zbliżającej się ku nam grupki shinobi. Hinata trzymała się Naruto za bluzkę, a uśmiechnięta Ino stała tuż obok nich, podpierając się pod boki. Sakurę zauważyłam niedaleko za nimi.
            - Będziecie tu tak siedzieć, czy ruszycie tyłki? – spytała władczo blondynka, patrząc szczególnie na chłopaka obok mnie. Uniosłam ręce w geście obrony.
            - Ja nie tańczę. Nie potrafię. – Wzrok Ino zdradzał, że to ją nie obchodzi. – Wstydzę się. Upiłam się. Nie mogę, ja...
            Sakura pochyliła się nad kanapą i złapała mnie mocno za ramię, a Ino zrobiła to samo z Sai’em. Zaciągnęli nas w kierunku kolorowego tłumu. Dobrze, że kilka okien było otwartych, bo można byłoby się udusić. Muzyka była jeszcze szybsza i jeszcze głośniejsza, niż gdy weszłam na przyjęcie.
            - Właśnie Niko tłumaczyła mi, że oboje musimy spróbować zatańczyć – poinformował Ino Sai, uśmiechając się bez żadnej dozy spięcia czy dyskomfortu na twarzy. Jakby zupełnie go nie obchodziło, że mamy zaraz z siebie zrobić kompletnych idiotów.
            - Wcale tak nie mówiłam! – warknęłam, wyrywając rękę z uścisku Sakury. Było już za późno. Wokół nas kłębili się znajomi ludzie, od Kiby podrygującego obok Megumi po Lee robiącego śmieszne pozy. Neji stąpał z nogi na nogę, podczas gdy Tenten próbowała pokazać Hinacie jakieś figury.
            Czy oni byli ślepi na to, jak źle to wygląda?
            Spojrzałam na Sai’a, który patrzył na kolejne ruchy nowych znajomych próbując połapać się, co się dzieje i co sam ma robić. Muzyka zmieniła się na bardziej zdatną do tańca - w przeciwieństwie do łoskotu idealnie wymierzającego rytm mojego uderzania głową w ścianę na skraju załamania.
            - Nie o takim tańcu czytałem – przyznał głośno, pochylając się nad moim uchem. Kiwałam się lekko w rytm muzyki, co jakiś czas trącana przez kogoś łokciem. Zauważyłam, jak lekko wstawiony Naruto porywa Hinatę do tańca, kręcąc nią w kółko i śmiejąc się przy każdej nieudanej figurze.
            Tak, taniec towarzyski zdecydowanie łatwiej było zrozumieć.
            Wkrótce śladem uroczej pary poszedł też Kiba, prosząc do tańca Megumi - której na odchodne rzuciłam morderczy wzrok - i Lee, który wybłagał Haruno o ten jeden taniec. Dziewczyna zgodziła się, gdyż jej najlepsza alternatywa postanowiła zrujnować jej wieczór i zostać w domu. Neji i Tenten zniknęli mi z oczu, ale pewnie robili to samo.
            Muzyka nie przypadła do gustu wszystkim, bo niektórzy z tańczących zaczęli rozchodzić się po salonie i uciekać po coś zimnego do picia. Mogli być też zmęczeni. Ino przestała tańczyć i rzuciła się w wir zbierania brudnych szklanek i obsługiwania gości.
            Poczułam rękę na swoim ramieniu.
            - Myślę, że już wiem, jak to powinno wyglądać – oświadczył Sai, patrząc na mnie z taką powagą, jakby chodziło przynajmniej o przyszłe losy świata.
            - Wywnioskowałeś to patrząc na nich? – zaśmiałam się, wskazując palcem na Naruto potykającego się o własne nogi i Kibę dyszącego po kilku godzinach szaleństw.
            - ...i połączyłem to z czystym rozsądkiem i wiedzą praktyczną. Tak. – Pociągnął mnie za rękę, lekko, ale stanowczo. Gdy wylądowaliśmy na środku sali, chwycił obie moje dłonie. Nawet, jeśli nie myślałam o nim jak o atrakcyjnym chłopaku, moich instynktów w kwestii bliskości nie dało się oszukać. Czekałam na dreszcze, ale ich nie poczułam. Może moje ciało zrelaksowało się od picia?
            Nie straciłam jednak rozsądku.
            - To nie jest dobry pomysł. Poproś Ino. Ona na pewno... – zaprotestowałam, wysuwając swoje dłonie z jego objęć.
            - Nie tylko ja muszę się nauczyć. Ty też – oświadczył, marszcząc brwi. Mimo to reszta jego twarzy pozostawała niewzruszona.
            Przełknęłam ślinę. W sumie wydawało się to bezpieczniejsze niż robienie z siebie kompletnej wariatki na oczach Sasuke. Kogo ja oszukiwałam? On nigdy by czegoś takiego nie zaproponował. Mogła to być moja jedyna szansa na w miarę dobrą zabawę bez ciągłego martwienia się, co on lub ktokolwiek inny o mnie pomyśli.
            - No... dobrze – westchnęłam. – Ale tylko raz – ostrzegłam, unosząc jeden palec do góry. Sai odpowiedział mi idealnie wymierzonym uśmiechem godnym prawdziwego gentlemana.
            Początki były straszne. Nie wiedziałam, co zrobić z rękami, a Sai był sztywny jak kłoda. Rumieniłam się i śmiałam przy każdej wpadce, a chłopak z kamienną maską na twarzy zaraz naprawiał swój błąd. Zanim nastąpił koniec utworu wypełnionego bębnami i gitarą, opanowaliśmy już kilka figur przy których nie wpadaliśmy na siebie i nie rozdeptywaliśmy nikogo w pobliżu. Wraz z ostatnią nutą i obrotem wokół osi stanęliśmy naprzeciw siebie z prawdziwymi uśmiechami na twarzy.
            Nie wiem, czy to przez alkohol czy przez to, że naprawdę zdążyłam go polubić, ale bawiłam się całkiem dobrze.
            - Odbijany! – Usłyszałam głos Ino, która chwyciła Sai’a za ręce i odciągnęła go w głąb salonu, rzucając mi przy tym przez ramię przepraszający uśmiech. Wzruszyłam ramionami, robiąc pierwsze kroki w kierunku kanapy, w głębi serca żałując trochę, że to już koniec.
            Uważając na moje lekko chwiejne kroki nie zauważyłam, gdy przede mną pojawił się zdyszany chłopak w białym T-shirtcie. Wręczył mi wysoką, pokrytą kroplami wody szklankę przyozdobioną plasterkiem pomarańczy i kolorową słomką.
            Widząc orzeźwiający napój zorientowałam się, jak bardzo się zmęczyłam.
            - Drink za taniec – uśmiechnął się Kiba, pokazując dwa rzędy idealnie białych zębów. Jego brązowe włosy były roztrzepane na wszelkie strony i gdzieniegdzie posklejane potem.
            - Nie, dzięki... wyszalałam się już na dziś – odparłam przepraszająco. Inuzuka nawet nie drgnął.
            - Megumi się zgodziła. I tańczyła świetnie – zdradził, unosząc brew i potrząsając szklanką, by słomka zakręciła się w cytrusowym napoju. Zmarszczyłam brwi, czując przypływ adrenaliny. Nie trzeba było być geniuszem, by zrozumieć, że to wyzwanie. Kiba musiał nasłuchać się od Megumi o naszej rywalizacji.
            - Daj mi to – mruknęłam, wyrywając szklankę z jego dłoni i wypijając jej zawartość niemal jednym duszkiem. Odstawiłam naczynie na parapecie z głośnym trzaskiem i spojrzałam na mojego nowego kolegę. - Idziemy.
            Kiba tańczył... inaczej. Każdy jego ruch był nieprzewidywalny. Narzucał mi swoją wolę mocnymi szarpnięciami. Po kilkunastu sekundach przyzwyczaiłam się do tego i dałam się prowadzić, ignorując moje wszelkie instynkty każące walczyć i reagować. Miękkie nogi były łatwe do prowadzenia, choć po ruchach shinobi też było widać lekkie podpicie. Trudno było mi to przyznać, ale gdy w końcu mogłam przestać zamartwiać się tym, co mam robić i co jeszcze mogę wymyślić... poczułam się dobrze. Inuzuka miał masę pomysłów, kręcił mną i przyciągał mnie do siebie z powrotem na wiele różnych sposobów, a ja coraz bardziej nie mogłam przestać się uśmiechać.
            Tylko do momentu, gdy przyciągnął mnie naprawdę blisko. Wtedy się zorientowałam, że tak naprawdę miał prawo. Nikt nie wiedział o mnie i o Sasuke. Nikt nie wiedział też o moich dreszczach. Tak się tańczyło i to było normalne.
            Na szczęście dla szatyna to była tylko kolejna figura i nie miał przez nią nic na myśli. Uśmiechnął się i odepchnął mnie jeszcze raz od siebie, zupełnie nie zauważając, że uśmiech zniknął z mojej twarzy. Zdekoncentrowałam się na tyle, że zaskoczyło mnie kolejne pociągnięcie za rękę i wpadłam na niego, potykając się o własne nogi.
            - Coś się stało? – spytał, stojąc nagle całkowicie prosto i trzymając mnie za ramiona. Potrząsnęłam głową. Jeszcze tego brakowało, by się o mnie martwił.
            Miał... dziwne oczy. Ale te tatuaże na twarzy były fajne. Nie wspominając o budowie jego ciała.
            - Nie, nie. Zakręciło mi się w głowie. To wszystko. – Wymusiłam uśmiech na mojej spoconej twarzy. Było naprawdę gorąco. Kątem oka zauważyłam Ino tańczącą i rozmawiającą z Sai’em. Kiba uśmiechnął się i okręcił mną jeszcze raz, jakby na próbę, zaraz potem łapiąc mnie za biodra i podnosząc do góry. Złapałam się dla asekuracji za jego ramiona, śmiejąc się jeszcze bardziej. Tańczyliśmy bez większych katastrof do końca piosenki, po czym podziękowałam mu i oddaliłam się. Mój warkocz był w opłakanym stanie, więc rozpuściłam włosy i nalałam sobie czegoś zimnego do picia, po krótkim zastanowieniu zaprawiając to sake.
            A więc odrobina alkoholu nie tylko przytępiała moje instynkty i zdolności ruchowe, ale niwelowała dreszcze przy nieznajomych. Ciekawe.
            - Niko-chan. – Odwróciłam się, słysząc znajomy głos i zauważając stojącego prosto Lee. Miał na sobie koszulę w odcieniu khaki i luźne spodnie, choć jego ręce nadal obwiązane były bandażami, a zza kołnierzyka wystawał zielony kombinezon. – Widziałem, jak ty i Kiba-kun świetnie się bawicie i po krótkich kalkulacjach doszedłem do wniosku, że tylko ciebie nie miałem jeszcze zaszczytu poprosić do tańca – oświadczył, lekko kiwając głową. Dopiłam swojego drinka do końca, obmyślając wszelkie „za” i „przeciw”. Ależ byłam rozchwytywana...
            ...zupełnie jakby wszyscy wiedzieli, że to pierwsza i prawdopodobnie ostatnia okazja, by mnie poznać.
            - Jasne – usłyszałam swój głos.
             Jeśli traciłam głowę, gdy podrzucił mną Kiba, to to, co robił ze mną Lee sprawiało, że omal nie dostałam czkawki ze śmiechu. Chłopak nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły. Prowadził stanowczo i szybko, co jakiś czas kopiując Inuzukę i podrzucając mną.
            - Jesteś naprawdę lekka, Niko-chan – oświadczył pomiędzy jednym ruchem a drugim.
            - To po prostu ty jesteś taki silny – odparłam, próbując uspokoić śmiech. Jego poważna, zdeterminowana mina tylko bardziej pogarszała mój stan.
            - Uznałem to za poważny komplement, dziękuję. – Zamrugał oczami, łapiąc mnie nagle mocno pod kolanami i podrzucając niemal pod sam sufit. Krzyknęłam z zaskoczenia ułamek sekundy po tym, jak sprawnie mnie złapał.
            - Nie rób tak więcej! – pisnęłam, łapiąc się go kurczowo za szyję i nadal nie dostając dreszczy. Zaczynało się to robić dziwne. Chłopak posłusznie odstawił mnie na ziemię. Zaczynało mi się kręcić w głowie, ale zbywaliśmy to oboje uśmiechem. Potańczyliśmy chwilę do momentu, gdy do salonu wróciła Ino. W głośnikach zabrzmiała piosenka o wesołym żeńskim wokalu.
            - Ino-chan! – zawołał ją Lee, machając energicznie ręką. Gdy blondynka zbliżyła się do nas, chwiejąc się lekko na wysokich szpilkach, shinobi złapał ją podobnie do mnie, a Naruto znikąd pojawił się przy sprzęcie i lekko przyciszył muzykę. – Chodźcie, chłopaki! Ino-chan była tak zajęta przygotowywaniem zabawy, że nie miała okazji się pobawić!
            Odsunęłam się szybko, widząc zgraję facetów zbierających się wokół ubranego na zielono chłopaka trzymającego zaskoczoną i roześmianą blondynkę. Nagle jej ciało pofrunęło w górę, a wszyscy shinobi byli na miejscu, by ją złapać. Naruto podgłośnił z powrotem muzykę. Yamanaka została podrzucona jeszcze kilkanaście razy, śmiejąc się i prosząc o litość pod groźbą zatrzymania tortu urodzinowego dla siebie. Po siedemnastej podróży niemal pod sam sufit została odstawiona bezpiecznie na ziemię, a chłopcy zamiast tańczyć, eskortowali ją do kuchni, by przyniosła ciasto.
            Urodziny. Śmieszne, ale dopiero dziś rano poznałam datę swoich. Były nieco ponad miesiąc temu, ale oczywiście nikt o nich nie wiedział. Nawet ja.
            Zachmurzyłam się, sącząc herbatę, którą wybłagałam u Hinaty pomagającej Ino rozdawać tort. Zbliżała się północ. Przyjście tu okazało się dobrym pomysłem, i to nie tylko z powodu możliwości poznania Sai’a. Może gdybym nie miała takiego złego humoru i nie przyszła tu z wizją katastrofy ciążącej nad wszystkim, co robię, nie doceniłabym dzisiejszej zabawy.
            Gdy wszyscy zjedli ciasto – niektórzy ze sporymi trudnościami – wznowiono zabawę. W tłumie nieznajomych twarzy ciężko było mi wypatrzeć kogoś znajomego, a miałam jeszcze ochotę potańczyć przed powrotem do domu. Nie po to wyznaczyłam dzisiejszy wieczór jako dzień wolny od misji ANBU, by go nie wykorzystać. I tak miałam szczęście, że zebranie okresowe było wczoraj.
            Podświadomie szukałam po twarzach Naruto lub Neji’ego. Ich dwóch nie bałam się poprosić do tańca i jeszcze z nimi się nie bawiłam. Widziałam za to Shikamaru wdrapującego się po schodach na górę. Jego z pewnością nie dałoby się namówić.
            Dostrzegłam blond czuprynę Naruto, gdy był w trakcie tańca z Sakurą. Neji też gdzieś zniknął, więc wróciłam do swojego ulubionego parapetu przygotować sobie kolejnego drinka. Uczucie skołowania zaczynało powoli mnie opuszczać, a jego miejsce próbowało zająć znużenie. Nie chciałam na to pozwolić.
            Zaśmiałam się. Sama do siebie.
            - Udoskonaliłem swoją technikę. – Usłyszałam delikatny głos obok ucha, doskonale wiedząc, że to Sai. Spojrzałam na jego lekko zarumienione od gorąca policzki i rozwichrzone w tańcu włosy. Jego koszulka była pognieciona. Jak na żołnierza Korzenia -  powinien się wstydzić. – Jeśli nie jesteś zajęta... – zaczął, a ja chwyciłam go pospiesznie za rękę. Zaczynająca się piosenka nie brzmiała wcale tak źle.
            - Jasne, chodź – uśmiechnęłam się, kierując go na parkiet. Sai poprowadził mnie w kilka naprawdę sprawnych obrotów, przekładał przy nich moje ręce nad swoją głową i odpychał mnie w odpowiednich momentach. Szybko się uczył. Spojrzałam na dół, zahipnotyzowana jego wymierzoną i idealna pracą nóg. – Widzę, że ćwiczyłeś – zaśmiałam się, gdy byliśmy z powrotem na tyle blisko siebie, by mnie usłyszał. Potwierdził kiwnięciem głowy, po czym chwycił mnie za biodra, jak Kiba, obracając się wokół własnej osi i upuszczając mnie na ziemię. Na jego twarzy było widać zupełne skupienie. Jego wzrok był analizujący - ciągle musiał myśleć, co jeszcze zapamiętał i jak zareaguję. W przeciwieństwie do improwizowanych i niedokładnych ruchów Inuzuki i przesadzonych i męczących pomysłów Lee, z brunetem tańczyło się doskonale.
            W pewnym momencie chłopak przyciągnął mnie do siebie, trzymając jedną rękę pomiędzy moimi łopatkami, a drugą tuż nad paskiem moich spodni i przechylił mnie, zawisając nade mną z twarzą bez wyrazu. Spojrzałam w dół z uśmiechem. Byłam około trzydzieści centymetrów nad podłogą, a po nim nie było widać, jakby trzymanie mnie w ten sposób sprawiało mu jakikolwiek problem. Widocznie w tym szczupłym ciele było więcej siły, niż się spodziewałam. Alkohol wpływał jednak na moje wyczucie chakry. Nie byłam pewna, czy jej używa.
            - Kto cię tego nauczył? - W mgnieniu oka wróciłam do pozycji pionowej, chwiejąc się lekko, ale wciąż uśmiechając.
            - Megumi – odparł szybko Sai, kręcąc mną kilka razy. Było mi dobrze. Lekko.
            Ponownie przyciągnął mnie do siebie, słuchając się tempa muzyki. Zanim zdołałam powiedzieć, co myślę o tej kunoichi, obrócił mnie ponownie, ale zatrzymał, gdy byłam plecami do niego. Przyciągnął mnie mocniej. Tym razem tak, że uderzyłam plecami o jego tors, a on trzymał moje ręce na moim brzuchu. Tym razem dreszcze dały o sobie znać. Moje instynkty zaczęły wrzeszczeć. To stanowczo nie było normalne.
            Zaczęliśmy kołysać się w ten sposób. Chłopak miał głowę tuż obok mojej, więc jego oddech łaskotał moją szyję i ucho. Zwłaszcza, gdy mówił.
            - A tego Ino – powiedział z lekką dumą w głosie, widocznie czując moją reakcję, bo naprawdę mnie sparaliżowało. Wyrwałam się po chwili, nakładając maskę uśmiechu.
            To nie było to, na co to wyglądało. Powtarzał tylko ruchy, których wymagały od niego dziewczyny. To wszystko. Na pewno nie zdawał sobie sprawy, że miały one podłoże intymne i że nie powinien robić tak każdej napotkanej dziewczynie. Po jego minie również nie było widać, by cokolwiek miał na myśli. To był dla niego zwykły taniec. Eksperyment.
            Przeklęte dziewczyny. Rozumiałam, że Sai mógł się podobać, ale mącenie mu w głowie takimi ruchami to była poważna przesada.
            - Odbijany.
            Serce mi zamarło na dźwięk tego głosu. Niski, wibrujący, niosący ze sobą sporą dozę irytacji. Odwróciłam się na pięcie, spotykając drugą, niemal siostrzaną parę czarnych jak smoła oczu. Dopiero teraz, widząc jego twarz z wyraźnie zaznaczoną na brwi, czerwoną blizną, zrozumiałam, co robiłam przez ostatnie godziny i jak bardzo byłam pijana. Obiecałam sobie koniec po tym, co wypiłam na kanapie, a mimo to piłam dalej. Cały czas, do tego momentu.
            Jego brwi spotykały się na środku jego czoła, a szczęka była zaciśnięta tak mocno, że mogła w każdej chwili pęknąć. Nagle poczułam się bardzo mała i słaba. Instynktownie chwyciłam go za ramię, próbując się nie przewrócić, ale odtrącił moją rękę. Poczułam, jak mój wirujący świat roztrzaskuje się na tysiące małych kawałeczków.
            - Ty musisz być tym palantem, Sasuke – westchnął Sai, przekrzywiając lekko głowę i krzyżując ręce na piersi. Nawet, gdy stał prosto, był kilka centymetrów niższy od Uchihy. Był tez zmęczony i spocony. Mój pijany umysł już zaczynał kalkulować wyniki walki. Na szczęście to nie było w planach wyższego bruneta.
            Komentarz członka ANBU brzmiał, jakby nasłuchał się negatywnych rzeczy o Sasuke ode mnie. Nie wyglądało to dobrze. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Spojrzałam tylko na Uchihę.
            - Chodź. Idziemy – warknął, ignorując drugiego shinobi i ciągnąc mnie za rękę w kierunku wyjścia. Kilkoro gości przestało tańczyć i obejrzało się za nami. Poczułam, jak rumieniec zalewa moją twarz. Zrobił ze mnie idiotkę na oczach tylu ludzi!
            Zatrzymałam się, łapiąc się barierki schodów na dół. Sasuke spojrzał na mnie z pierwszego stopnia z dozą irytacji dorównującej tylko zawodowi.
            - Co ty tu robisz? Miałeś nie przychodzić – warknęłam, wściekła zarówno na niego, jak i na siebie. Wiadome było, że jeśli choć kilka sekund patrzył na nas, zanim do mnie podszedł, to widział mnie i Sai’a podczas tańca. Jeśli tak to można było nazwać. To nie był jednak powód, by psuć mi cały wieczór. – Przyniosłeś Ino prezent? – spytałam na dodatek, podpierając się pod boki. Patrzenie w dół schodów przyprawiało mnie o mdłości.
            Jeśli shinobi nie zdawał sobie sprawy z tego, jak byłam pijana, to na pewno widząc moje schodzenie z nich, szybko by to sobie uświadomił.
            - Jasne – prychnął z niecierpliwością chłopak, wyciągając rękę w moim kierunku. Odsunęłam się o krok, uciekając z jego zasięgu.
            - Ta? Gdzie on jest? – Uniosłam brew.
            - O, tu. – Brunet wskazał nonszalancko na siebie. Przewróciłam oczami. On potrafił być tak aroganckim dupkiem!
            Shinobi wykorzystał moment mojej nieuwagi i złapał mnie w pasie, sprowadzając siłą ze schodów. Na dole nie było nikogo, a muzyka była głównie dudniącym echem.
            Zagryzłam wargę, powstrzymując słowa, które cisnęły mi się na usta. W miażdżącym uścisku zostałam doprowadzona pod same drzwi domu Yamanaki, gdzie Sasuke rzucił we mnie moją kurtką, zapinając na sobie swoją własną. Spojrzałam na niego z wyrzutem, podświadomie pragnąc jednak wyjść już z tego domu i poczuć na twarzy powiew chłodnego, świeżego powietrza.
            - Nie patrz tak na mnie – warknął, naciskając klamkę i patrząc na mnie znad ramienia, czy aby na pewno idę za nim, a nie wdrapuję się jak wariatka po schodach na górę. Odwróciłam wzrok, czując gromadzące się w kącikach oczu łzy frustracji. – I tak zaoszczędziłem ci poniżenia.
            - Tak? A jakim to cudem? – jęknęłam, gdy zamiast otworzyć drzwi odwrócił się w moim kierunku z trudną do odczytania miną.
            - Jesteś wezwana do Hokage w trybie natychmiastowym. Szuka cię połowa ANBU.


* - Tak właśnie Tsunade zrobiła w oryginalnej mandze. Nie tylko wysłała Naruto Uzumaki’ego na walkę z Sasori’m i Deidarą, ale potem na pomoc w walce z Hidanem i Kakuzu. Bohater miał też przyjemność z klonami Itachi’ego i Kisame (nie pamiętam dokładnie, jak to było) oraz byłym członkiem Akatsuki, Orochimaru. Nie wiem, za kogo Masashi Kishimoto ma Piątą Hokagę, ale ja mam o niej lepsze zdanie.

16 września 2011

Rozdział LXXIII - "Furia"


            Spieprzaj stąd.
Gdy wszedłem do pokoju Niko, gotowy byłem usłyszeć z jej ust naprawdę wiele słów, aczkolwiek te akurat mnie zaskoczyły. Rozwścieczyły, co więcej.
            Zjadłem przepyszny obiad, który dla mnie zostawiła i z grymasem poszedłem się wykąpać po treningu. Stojąc pod prysznicem, ciągle analizowałem zaistniałą sytuację. Niko była wyraźnie wściekła na mnie za to, że śmiałem rozmawiać z Megumi, jakby spędzanie czasu z nową osobą w drużynie było czymś niezwykłym i zakazanym. Jednak to nie było najdziwniejsze. W jej oczach widziałem także zaskoczenie i strach, co absolutnie potwierdzało moją tezę na temat tego, że w istocie miała coś do ukrycia i nie chciała, bym się o tym dowiedział. Już sam fakt, że mimo swojego gadulstwa opowiedziała mi o sobie wszystko, poza właśnie historią rozpadu swojej drużyny, wiele mówiło.
            Po dłuższym niż zwykle prysznicu zacząłem pisać raport z misji. Nie miałem zamiaru sam konfrontować rozmowy z Niko. Byłem pewien, że nie wytrzyma zbyt długo w swoim pokoju i w końcu wyjdzie. Do tego czasu mogłem mieć chociaż zaczętą robotę.
            Być może na jej reakcję w biurze Hokage powinienem zareagować trochę inaczej. Coś mi w tej całej sytuacji porządnie nie pasowało. Z innej perspektywy mogło się to wydawać dziwne - rozmawiałem i trenowałem z osobą, której moja dziewczyna widocznie nie mogła ścierpieć. Cóż jednak mogłem powiedzieć? Nie byłem typem faceta, który przybywał ukochanej na pomoc na białym rumaku i biegł za nią, gdy nagle zaczynała bez powodu uciekać. To nie ja byłem temu wszystkiemu winien, więc postanowiłem się nie wtrącać. A że Ashikaga wydawała się sensowną dziewczyną, zaintrygowało mnie jej pochodzenie i nie miałem z kim trenować – bo szukanie Niko było wtedy bezcelowe – to tak wyszło.
            Kunoichi długo nie wychodziła. Z jej pokoju nie słyszałem żadnych odgłosów. Cisza i napięcie zaczynały mnie powoli irytować, a ciągle wirujące po głowie myśli i dziwne uczucia nie pozwalały mi skupić się na pracy. Nie czułem się winny. Nie miałem sobie nic do zarzucenia. To Niko była z nas dwojga osobą, która była mi dłużna jakieś tłumaczenie. Jeśli sądziła, że widowiskowy odwrót i zamknięcie się w pokoju na kilka godzin wymuszą ze mnie przeprosiny, to grubo się myliła.
            Nie byłem osobą ulegającą pozorom, ale tym bardziej nie mogłem pozwolić, by to uczucia wzięły nade mną górę. To, że byłem z Niko, nie znaczyło, że w sporze z innymi miała zawsze rację, a pod oskarżeniem była niewinna. Byłem shinobi. Miałem patrzeć na wszelkie problemy obiektywnie. Wyłączając emocje. Historia Megumi była wielce prawdopodobna, a Niko nie kiwnęła nawet palcem, by się obronić czy przekazać mi swoją wersję wydarzeń. Jeśli takowa w ogóle istniała.
            Nie zależało mi na tym, by je pogodzić. Nawet specjalnie nie przejąłem się dobrym imieniem Niko, przyznaję. Interesowała mnie tylko prawda. Byłem szczerze ciekaw przeszłości mojej partnerki, a że pierwsza okazja do jej poznania natrafiła mi się przy okazji spotkania z obcą osobą, a nie przy rozmowie z główną zainteresowaną... cóż.
            Poza tym, o co była ta cała wściekłość? Jasne, Niko zachowywała się źle w stosunku do Megumi przez czas Akademii i na misjach, ale nie oszukujmy się – ja też nie byłem aniołem. Jednak to, co stało się z Kuchikiri? To był wypadek. Niko upuściła kamień, bo zaskoczył ją wybuch. Wielka mi rzecz. Była gapą i tyle. Czemu nie mogła się do tego po prostu przyznać i zachować odrobinę godności charakteryzującej kunoichi? Nic dziwnego, że Trzeci, który wtedy nam przewodził, jej nie uwierzył. Nawet ja widziałem oburzenie i strach w Niko, a w Megumi spokój i pokorę.
            - Spieprzaj stąd.
            Tak proste i dobitne zarazem. Po raz pierwszy w moim życiu usłyszałem takie słowa skierowane pod moim adresem. Na początku nawet ich nie zrozumiałem. Ja? Spieprzać? To był mój dom, a pokój dostała ode mnie w miłym, acz chorym, romantycznym geście. Przyszedłem tu po wielu godzinach bezcelowego szlajania się po całym mieszkaniu, by w końcu wysłuchać, co takiego miała mi do powiedzenia. Nie musiałem tu być. Mogłem ją olać. Pójść do baru, na imprezę lub spać. Nie potrzebowałem jej. I nic jej nie zrobiłem. Mimo to przyszedłem tu, bo ta sytuacja mi przeszkadzała. Zależało mi na Niko, nie mogłem wytrzymać wiedząc, że siedzi sama w pokoju i prawdopodobnie wypłakuje sobie oczy. I przyszedłem. Na szczęście oboje mieliśmy suwane drzwi do pokoi, nie dało się ich zamknąć na klucz.
            I co zastałem?
            Po pierwsze pokój był pełen szpargałów. Obok łóżka stały stosy starych ksiąg z Kakkahana. Poza tym walające się na podłodze zwoje, ubrania i broń. Moje schludne, wręcz pedantyczne zapędy aż mną trzęsły, gdy lustrowałem to pobojowisko. Wśród niego ledwo widać było kunoichi, która w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączkach opierała się o wezgłowie łóżka. Łoża można było powiedzieć, bądź co bądź dbałem o jej wygodę. I co za to miałem?
            Zanim jej słowa, które wypowiedziała bez rzucenia na mnie okiem, dotarły do mojego umysłu, zarejestrowałem białą, podłużną butelkę sake trzymaną przez nią w wolnej od księgi dłoni. Powstrzymałem uśmieszek. Nie tylko nie była smutna. Była pijana i wściekła, i wcale nie chciała ze mną rozmawiać. Momentalnie poczułem gromadzącą się we mnie złość. Jeszcze bez powodu. W czystej samoobronie.
            - Nie – wykrztusiłem z nutą rozbawienia, zamykając za sobą drzwi i dając jej tym samym do zrozumienia, że tak łatwo się mnie nie pozbędzie. Byłem teraz jeszcze bardziej ciekawy jej przeszłości. Tego, co ukrywała i za co była aż tak wściekła. Zmrużyłem oczy, czując jak moja stała, mocna chakra doznaje delikatnego szarpnięcia. Chwilę potem pomiędzy mną a łóżkiem zielonookiej pojawił się wielki, czerwony smok. Instynktownie zrobiłem krok do tyłu, mimo że doskonale wiedziałem, że to genjutsu. Bycie egocentrykiem i wsłuchiwanie się jedynie w swoją energię miało swoje korzyści. Spodziewałem się, że Niko coś wykombinuje i wyczułem moment, gdy rozpoczęła jutsu.
            Sam smok był, przyznam, imponujący. Miał ogromną paszczę z kłami ociekającymi śliną, a jego nozdrza ruszały się w takt jego głośnych uderzeń serca. Łuski błyszczały efektownie w świetle ulubionej lampy Niko. Jednak jej technika miała swe niedociągnięcia. Nie czułem gorąca z palących się ksiąg dookoła, woni dymu, nie odczuwałem wcale prezencji wielkiej bestii przed sobą. Nie czułem też strachu.
            Skoncentrowałem się na swojej własnej energii, ignorując aurę, którą tworzyła w pomieszczeniu Niko. Wystarczyło się trochę skupić, by obraz w mojej głowie zadrżał.
            - Kai.
            Smok i dym zniknęły, a ja dostrzegłem lekki grymas na twarzy szatynki. Nie podniosła na mnie wzroku, nonszalancko obracając strony w książce. Gdy uspokoiłem chakrę i zrobiłem krok w jej kierunku, zatrzymała mnie pytaniem.
            - Czego chcesz? – Jej ton był chłodny i stanowczy. Po raz kolejny powstrzymałem wyśmianie jej. Za kogo ona się uważała? To ja powinienem był zadawać pytania. Zaatakowała mnie zanim cokolwiek zrobiłem.
            Uznałem jednak, że wyprowadzanie jej z równowagi na nic mi się nie zda, więc odpowiedziałem, w miarę prosto i grzecznie.
            - Pogadać.
            - Niezwykłe – prychnęła dziewczyna, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć, moja kolejny raz spokojna chakra ponownie zadrżała. Było to naprawdę irytujące. Czułem się, jakby kunoichi grzebała w moich wnętrznościach bez pozwolenia. Zupełnie jak gdyby delikatnie pociągała za sznurki w mym ciele, koncentrując się w okolicach brzucha i głowy. Miejsca, gdzie funkcjonowały zmysły i głównego źródła chakry. Tym razem nie pojawił się między nami żaden smok, a... Megumi.
            Była dokładnie taka sama, jaką widziałem ją niedawno. Uśmiechnęła się do mnie i podeszła trochę, z tym swoim spokojnym, czujnym spojrzeniem. Przez chwilę naprawdę zastanawiałem się, czy dziewczyna nie teleportowała się do naszego domu.
            Tym razem poczułem zapach. Delikatny, słodki, pomarańczowy. Megumi tak nie pachniała, nie miała też aż tak obcisłej bluzki i wyraźnie zaznaczonego pod nią biustu. Tak, był większy niż ten Niko, ale nie zwracałem na to uwagi. Za to moja dziewczyna – najwidoczniej tak.
            - Pogadać? – usłyszałem znajomy głos tuż przy swoim uchu, nie obróciłem jednak głowy w jej kierunku. To była zwykła iluzja, a prawdziwa osoba nadająca tempo rozmowie siedziała tam, kilka metrów przede mną, przesuwając wzrokiem po tekście w książce, jakby z moim przywidzeniem nie miała nic wspólnego. Byłem pod wrażeniem. Trochę. – Tak, jak ze mną? – Fałszywa Ashikaga zaśmiała się delikatnie, chwytając mnie pod ramię. Zmarszczyłem brwi, nie reagując. Wsłuchałem się w swoją chakrę. Tym razem zmiany były mniejsze. – Chodź, Sasuke-kun... potrenujemy trochę... – Przechyliłem głowę na bok, z lekkim rozbawieniem uciekając od ciepłego oddechu dziewczyny. Niko naprawiła swoje błędy, ale chyba zapomniała, z kim miała do czynienia. – Ale ostrzegam, Sasuke-kun... – Poczułem, jak wizja Megumi wspiera się na moim ramieniu, by mówić wprost do mojego ucha. – Możemy wrócić... mokrzy.
            - Serio, Niko? – zapytałem kpiąco, odpychając nieprawdziwą dziewczynę. Nie zdejmowałem wzroku z tej prawdziwej, olewającej mnie całkowicie. Zaczynało to być naprawdę drażniące. – Jesteś zazdrosna o taką głupotę?
            Nie doczekałem się odpowiedzi w przeciągu kilku minut, za to iluzja Megumi wróciła do mojego boku, opierając się biustem o moją rękę. Wstyd mi było przyznać, ale zaczynałem się czuć... dziwnie. Było mi ciepło.
            Zastanawiało mnie poza tym, skąd Niko znała uczucie ocierania się piersiami o ramię. Może tylko wysłała do mojego umysłu ten obraz, informację, a moje ciało samo tworzyło to wrażenie? Nie byłem pewien, ale wolałem nie sprawdzać.
            - Kai. – Uniosłem dłoń w prostym symbolu, skupiając chakrę, ale wizja nie zniknęła. Nabrałem powietrza nosem, próbując uspokoić swoją energię i zmusić wizję do zniknięcia, ale Niko trzymała się twardo. Wciąż czułem ciężar ciała Megumi na swoim ramieniu, jej ciepło i cytrusowy zapach. To wszystko przez to, że moje zmysły były tak sprawnie oszukane. Nie byłem do końca pewien, że to iluzja. Ona wydawała się prawdziwa. Mój umysł nie pracował poprawnie.
            - A co, nie mam prawa? – usłyszałem delikatny głos Niko, który w mojej aktualnej, nieco krępującej sytuacji, był niczym zbawienie. Odtrąciłem Ashikagę ponownie, a ta w odpowiedzi posłała mi zaskoczone, zranione spojrzenie. To zadziwiające, ile z jej ruchów i mimiki zapamiętała Niko. Nie byłem świadkiem jej treningów, ale Niirochi wykonała kawał dobrej roboty.
            - Nie. Nic nie zrobiłem – odparłem, broniąc się. Nie po to tu przyszedłem. Nie miałem zamiaru dopuszczać do siebie myśli, że to moja wina. Miałem prawo trenować i rozmawiać z kim chcę. Niko może była moją dziewczyną, ale ona też trenowała z innymi ludźmi. Nie byłem jej własnością.
            - Ona ze mną też, a jakoś byłeś tak zazdrosny, że aż kipiało...
            Podniosłem głowę, a serce przyspieszyło mi ze wściekłości na samo brzmienie znajomego głosu. Obok łóżka Niko stał nie kto inny, jak Yahiro. W tej swojej błękitnej, rozchylonej yukacie, z wykwintną fryzurką i zawadiackim, kłamliwym uśmiechem. Musiałem się powstrzymać przed uderzeniem go. Znowu. Powtarzałem sobie w myślach, że rozmawiam z iluzją. To, co słyszałem i widziałem, to była tylko i wyłącznie wizja Niko.
            - I okazało się, że mam rację, nienawidząc go – powiedziałem w kierunku zielonookiej, która wzięła kilka łyków z butelki. Nie wyglądała na pijaną. Jej wzrok był bystry i skupiony. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie upięła swojej grzywki.
            - To był tylko dobry traf – odparł Yahiro, śmiejąc się lekko. Durny bubek.
            - Ale ja ją znam naprawdę – powiedziała poważnie Megumi, a raczej jej wizja, wskazując na siebie samą. Serio, miałem już tego dość. Jeszcze raz zebrałem chakrę, próbując ją oswoić i zamknąć w sobie. Nic to nie dało. Musiałem spytać Kakashi’ego o skuteczne sposoby wyzwalania się z genjutsu.
            - Czemu miałaby kłamać? – spytałem poważnie, próbując w końcu dowiedzieć się czegoś pożytecznego. Nie przyszedłem tu, by być obiektem badań i treningu. Nie byłem też przyzwyczajony do bycia ignorowanym, a ta dziewczyna wyraźnie bawiła się mną. Wściekłość rosła, mimo że próbowałem ją ignorować.
            - Ty mi powiedz, znacie się tak dobrze... – usłyszałem z jej ust i westchnąłem ciężko, łapiąc się za podstawę nosa. Wystawiłem rękę, by trzymać wyimaginowaną Ashikagę na dystans. Nie potrzebowałem kolejnych problemów.
            - Trzeba było mi powiedzieć cokolwiek, a nie ukrywać prawdę. A Megumi i mnie nic nie łączy, dogadywaliśmy się dobrze głównie przez to, że przyjaźniły się też nasze klany. – Cóż, nie była to do końca prawda, ale wiedziałem, że póki nie uspokoję zazdrości Niko, to w dochodzeniu do prawdy i godzeniu się z nią daleko nie zajdę.
            - Oh, no tak. Klany – zaśmiała się kunoichi, zakreślając coś w książce kolorowym długopisem. Popukała się nim w policzek, głęboko nad czymś myśląc, po czym napiła się znowu sake. Brała duże, powolne łyki. Gdy skończyła, otarła usta wierzchem dłoni. – Wiedziałam. Jesteście tacy sami i trzymacie się razem. Megumi zrobiła ze mnie oszustkę i morderczynię, a ty jej uwierzyłeś.
            Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jej głos nie dobiega z ciała, które widziałem, a rozlega się po całym pokoju. Możliwe było, że Niko, którą widzę, jest taką samą iluzją, co Ashikaga i Kiyokawa. Jednak poza mówieniem do tej właśnie osoby, nie miałem wielu wyborów.
            - Byłoby mi łatwiej w to nie uwierzyć, gdyby to nie była prawda – zauważyłem ze spokojem. Niko podniosła głowę w moim kierunku, co uznałem za mały sukces.
            - Tamtych ludzi w wozie nie zabiłam, bo to Megumi kłamie, nie ja. A Yoarashi zabiłam przez przypadek – warknęła, wracając do lektury książki. Yahiro posłał mi dziwne spojrzenie. Megumi zniknęła w międzyczasie, nawet nie zauważyłem, kiedy. Był to jakiś postęp. Możliwe, że przez rozmowę ze mną Niko dekoncentrowała się. Poszedłem tym tropem.
            - Taa... z pewnością rozcięłaś temu facetowi gardło, rozchlapując jego krew po ścianie, zupełnie niechcący. – Wiedziałem, że to ją wkurzy, ale nie miałem innego wyboru. Nie mogłem dalej dać sobą pomiatać, a Niko w tej kłótni miała nade mną widoczną przewagę. Nawet, jeśli miała się wściec – w swojej furii musiała zrobić krok do przodu i powiedzieć, o co tak naprawdę jej chodzi.
            - Jesteś bezczelny – stwierdził Kiyokawa, rzucając mi potępiające spojrzenie. Odrzuciłem je w spotęgowanej wersji, na chwilę zapominając, że to tylko osoba w mojej głowie.
            - Możliwe. Ale nie o to teraz tu chodzi – powiedziałem, mijając sterty książek i podchodząc do łóżka Niko. Yahiro przystanął koło mnie, zupełnie jakby miał zamiar ją przede mną obronić. Kunoichi nie podniosła na mnie wzroku. – I to nie na mnie jesteś wściekła.
            - Podczas gdy ona sprzątała, robiła zakupy, gotowała i czekała na ciebie, ty zabawiałeś się z jej największym wrogiem – oświadczył Yahiro suchym tonem, od którego zacisnąłem zęby ze wściekłości. Był lalusiowaty i dystyngowany. Tak idealny, że miało się ochotę złapać go za te jego błyszczące kłaki i wbić jego śliczną twarz w najbliższą ścianę. Niko zapamiętała go doskonale.
            - Pomijając niedokładność słowa „zabawiałeś”, to ty traktowałeś ją jak zabawkę, ozdobę oraz żywą tarczę – syknąłem, a daimyo zmrużył oczy. Dziewczyna nie zareagowała po raz kolejny, co zaczynało mnie poważnie wpieniać. Uchiha nie lubili być ignorowani. Zwłaszcza, gdy mieli dobre intencje. Do niedawna. – Powiedz coś – warknąłem na nią z góry. – Co takiego się stało, o co ci chodzi. – Rozłożyłem ręce w geście zrezygnowania.
            Kunoichi podniosła na mnie swoje zielone oczy, jakby w zamyśleniu, wzięła kilka łyków sake, po czym wstała z łóżka, oczywiście po drugiej jego stronie, i zaczęła szukać czegoś w stojących obok książkach. Zacisnąłem zęby i wziąłem głęboki wdech, gdy minęła mnie bez rzucenia na mnie okiem, wertując jakieś tomy niedaleko mnie.
            - Nie radzę ci mnie ignorować. Odpowiedz.
            - To nie zadawaj głupich pytań – odwarknęła drżącym głosem, odwracając jedynie głowę w moim kierunku. Gdy w moim spojrzeniu nie znalazła czegoś, co by ją usatysfakcjonowało, stanęła prosto, w bezpiecznej odległości ode mnie. – O co chodzi? Co mi się stało? – zakpiła, po czym nabrała powietrza w płuca. - Jesteś głuchy czy głupi? – krzyknęła nagle, a ja zmrużyłem oczy. Czy ja się przesłyszałem? - Najpierw miałam zginąć. Potem okazało się, że moi rodzice nie żyją. – Tu jej głos lekko się złamał. Przymknęła na chwilę oczy, ale zaraz otworzyła je, kontynuując, bardzo donośnie. -  ...a mój dom jest zniszczony. Potem w swojej głupocie zabiłam niewinnych ludzi. – Uderzyła się w pierś, robiąc krok na przód. - Dostałam karę od Hokage, dowiedziałam się, że nie powinniśmy być razem w grupie, a do mojego życia wróciła moja największa zmora. Do tego mój własny chłopak, zamiast mnie poprzeć, poszedł sobie z nią poplotkować na mój temat. – Jej wzrok wwiercał mi się w czaszkę. Był smutny, wściekły i rozgoryczony. Choć to nadal nie znaczyło, że miała rację. Wiedziałem doskonale o wszystkich rzeczach, które teraz wymieniała. Co to miało jednak za znaczenie? - Gdyby tego było mało, okazało się, że ta żmija zawiązała pakt z kotami i nie mogę wezwać Saturn, bo ona ciągle z nią przesiaduje. Yupiteru, mój własny summon, przyniósł mi za to liścik od niej, że jutro ma ochotę mnie „zniszczyć” na polu treningowym.
            - Co to ma jednak do mnie? Czemu tak wrzeszczysz, nie mogłaś mi tego po prostu powiedzieć? – spytałem logicznie, widząc, jak dziewczyna dyszy lekko, powstrzymując płacz i gromadzące się w niej emocje.
            - Zawiodłam się na tobie, Sasuke, po prostu – odparła, odwracając wzrok. Gdy wróciła nim do mnie, znów był oszalały. Pełen furii. – Jak mogłeś?! – Zrobiła kolejny mały krok w moją stronę. Była rozchwiana i wkurzona. Miałem nieodparte wrażenie, że zaraz mnie uderzy. Nie podobało mi się to. Wyprostowałem plecy, by zwiększyć różnicę wzrostu między nami. - Myślałam, że ufamy sobie i mówimy prawdę, a ty pobiegłeś sobie za moim wrogiem na randkę, bo jest ze sławnego klanu? Coś ty sobie myślał? I od kiedy jesteś taki ciekawski i otwarty?
            Krzyki, insynuacje i oskarżenia. Czy mi się wydawało, czy ja przyszedłem do niej pogadać, wysłuchać jej, a ona napadała na mnie, wyżywając się za wszystko, co ostatnio jej się przydarzyło?
            - Nie jesteś zła na mnie, a na siebie i Megumi. Ochłoń trochę i zastanów się nad tym, co mówisz – westchnąłem, patrząc na nią z góry i krzyżując ręce na piersi. Niko przygryzła wargę, zaciskając pięści. Sam jednak byłem na skraju nerwów. To była jej ostatnia szansa, by przyjąć wyciągniętą w jej kierunku rękę.
            Dawno na mnie nikt nie krzyczał, a ja nadal nie miałem sobie nic do zarzucenia. Nie wiem, za kogo Niko się w tej chwili miała, odstawiając takie szopki, ale naprawdę przeginała.
            - Nie rozkazuj mi! – warknęła głośno, zawijając kosmyk włosów za ucho. - Nie wiesz, jak ja się czuję. Ciebie może wszyscy kochają i każdy by ci uwierzył, ale ta dziewczyna zrujnowała mi opinię, na którą ja, zwykła szara kunoichi, w przeciwieństwie do ciebie, musiałam za-pra-co-wać! Wiesz w ogóle, co znaczy to słowo? – krzyknęła, wskazując na mnie ręką. - Zniszczyła też życie Kiro i to przez nią nie jestem z nim w drużynie.
            Coś we mnie pękło.  
            - Oh, i to właśnie jest takie straszne? – syknąłem, unosząc brew. – Że zostałaś przydzielona pod moją okropną kuratelę? – Niko zamrugała, zdziwiona i wystraszona, mimo swojej bulgoczącej złości. Bingo. Była taka łatwa do odczytania. Pomimo swojego chwilowego triumfu byłem wściekły. Nadal myślała o swoim byłym partnerze, i wyglądało na to, że jej na nim zależało. – Jak tak bardzo chcesz, to odejdź z tej drużyny. Megumi ci nie odpowiada, ja też jestem nagle „tym złym”... czy jest ktokolwiek poza Kiro spełniający twoje wymagania, księżniczko? – spytałem ostro, przekrzywiając głowę. Niko zmarszczyła brwi na to określenie. Yahiro zniknął. Po prostu rozpuścił się we mgle.
            On też tak ją nazwał. Teraz sobie przypomniałem.
            - Nic nie wiesz, a wygłaszasz opinie. – Pokręciła głową. – Myślisz, że jak dogadałeś się ze swoją Megumi, to nagle postradałeś wszystkie rozumy? Opętała cię tak samo, jak całą resztę.
            - Jak mam niby wierzyć w twoją wersję, skoro jej nie znam? – krzyknąłem już sam, pukając się teatralnie w głowę.
            - Nie musisz. Po tym, jak się zachowujesz widać już, komu uwierzysz. Wielkie klany trzymają się razem, nieprawdaż? – prychnęła. – Jesteś głupim, nieczułym i naiwnym dupkiem, Uchiha – syknęła, mrużąc oczy.
            Nadal była wściekła. I to porządnie. Mnie to jednak zupełnie nie ruszało. To, co powiedziała w moim kierunku, było nie fair. Miałem gdzieś, czy było to spowodowane tą aferą, jej smutkiem po ostatnich wydarzeniach, czy alkoholem. Dawno nie byłem tak wyprowadzony z równowagi. Coś we mnie bulgotało.
            Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałem jak dać upustu swej złości. Zwykle trenowałem lub rozwalałem coś, a jeśli wkurzył mnie Naruto, to po prostu dawałem mu w mordę. W pokoju Niko nie było nic sensownego do rozwalenia i nie miałem zamiaru uciekać się do aż tak brutalnych argumentów w kłótni z własną dziewczyną. Jasne, obroniłaby się, była kunoichi, ale to i tak wyglądałoby żałośnie.
            Nie zmieniało to faktu, że złość kumulowała się we mnie z każdym jej słowem. Czułem, że się pocę, drżą mi palce, a serce bije szybciej. Zupełnie jak podczas prawdziwej, szaleńczej walki. Wyostrzone zmysły, czujny wzrok, płytki oddech. Tyle że była to walka na słowa. I emocje.
            Nie lubiłem przegrywać. Żadnych walk.
            - No proszę. Wystarczy, że mam inną opinię niż ty i już rzucasz obelgami? Jakież to dorosłe – warknąłem z przekąsem, starając się kontrolować swoją złość resztkami silnej woli. – Mam teraz pobić „złą Megumi” i opowiedzieć wszystkim w wiosce, jaka to jesteś nieszczęśliwa? Czego ty do cholery ode mnie oczekujesz? – Ponownie rozłożyłem ręce, unosząc brwi.
            Niko spojrzała mi głęboko w oczy.
            - Byś stąd spieprzał i nie pokazywał mi się więcej na oczy – westchnęła i minęła mnie szybkim krokiem, szturchając mnie przy tym ramieniem. Mocno.
            Zmarszczyłem brwi, podążając za nią wzrokiem. Nie zadowalałem się remisem.
            W mgnieniu oka pojawiłem się za jej plecami, trzymając ją za nadgarstek ręki, którą miała zamiar otworzyć drzwi do łazienki. Ucieczka się nie udała, byłem szybszy. Siła mojego pędu przygwoździła ją do ściany, więżąc ją pomiędzy nią, a moim ciałem. Niko odchyliła głowę, wypuszczając z płuc zatrzymane z zaskoczenia powietrze. Moja twarz znajdowała się tuż nad jej lewym ramieniem, więc zainspirowany jej poprzednim jutsu pochyliłem się nad jej uchem.
            - Gówno prawda, nie chcesz tego – wyszeptałem, widząc, jak ciało dziewczyny drży od kontaktu z moim własnym. Uśmiechnąłem się do siebie, czując jak jej nadal wilgotne włosy łaskoczą moją szyję, a owocowy zapach jej płynu do kąpieli łączy się z zapachem potu. I strachu.
            Chwyciłem jej drugą rękę, którą usilnie próbowała odepchnąć się od ściany, i wykręciłem ją, umieszczając za jej plecami. Trochę wyżej i mocniej, niż było potrzeba, przez co Niko syknęła z bólu i wygięła się w łuk, uginając kolana. Musiałem przyznać, że podobała mi się ta sytuacja. Po raz kolejny miałem na sobie jej pełną uwagę, musiała mnie wysłuchać. Niemałą satysfakcję sprawiał mi też fakt, że byłem szybszy i silniejszy. Bądź co bądź Niko była zdolną kunoichi.
            - Zostaw mnie – warknęła cicho, choć groźnie. Nie wydawała się jednak zdecydowana. Zaśmiałem się w duchu, widząc jak w miejscu na jej skórze, gdzie pada mój oddech, powstaje gęsia skórka. Niko drżała coraz delikatniej, ale sam fakt sprawiał, że wyglądała dodatkowo bezbronnie i uroczo.
            - Nie, póki nie ustalimy kilku faktów – mruknąłem niskim głosem, na co dziewczyna odpowiedziała próbą wyrwania się. Chwyciłem ją mocniej, opierając głowę na jej ramieniu. W powietrzu czuć było nutkę alkoholu. – Już? Mogę kontynuować? – Niko westchnęła i poddała się, za co nagrodziłem ją trochę lżejszym uściskiem. – Po pierwsze, to moje mieszkanie i nie będziesz mi mówiła, że mam „spieprzać”. Nigdy. Nie zasłużyłem sobie na to – dodałem, czując jej bicie serca w miejscu, gdzie jej plecy spotykały się z moją klatką piersiową. Zaczęła się uspokajać. To dobrze. – Po drugie, to ty wygłaszasz opinie, nic nie wiedząc – zacząłem, przylegając do niej bliżej. Gdy mówiłem, moje wargi ocierały się o jej ucho. Widziałem, że przymknęła oczy. – Wysłuchałem Megumi, bo w przeciwieństwie do ciebie była chętna mówić. Przyszedłem tu sprawdzić, co ty masz do powiedzenia, więc mnie nie atakuj za dobre chęci. – Uśmiechnąłem się, widząc jak dziewczyna wzdycha, opierając się głową o ścianę. Jej oczy były skupione na jakimś nieokreślonym punkcie, nieobecne. Zupełnie jakby koncentrowała się na tym, co mówię, a co ona czuje. – Klany, sława i pieniądze nie mają dla mnie znaczenia i powinnaś o tym wiedzieć z misji w Yutatoshi. Właśnie dlatego na swoje dobre imię ciężko pracowałem i nie odmówisz mi tego. Klan to jedno... – Uniosłem jej rękę, by znowu syknęła z bólu. Budziły się chyba we mnie zapędy sadystyczne. - ...a siła to drugie.  – Nie mogąc się dłużej powstrzymać, złożyłem delikatny pocałunek na jej gorącej skórze, tuż pod uchem. Z następnym zszedłem odrobinę niżej. Niko wzięła łamany wdech i zatrzęsła się znowu. – Teraz... – zacząłem, ale widząc rumieniec zalewający jej twarz i to, jak przygryza wargę, pocałowałem ją tam jeszcze raz. Zacisnęła oczy. Ktoś tu znalazł słaby punkt. - ...cię puszczę. Przestaniemy się kłócić i oskarżać, a ty opowiesz mi, co tak naprawdę się stało. – Niko pokiwała entuzjastycznie głową, a ja uśmiechnąłem się, zadowolony z mojego doboru słów. Wiedziałem, że udaje. Bała się przyznać, ale podobała jej się ta sytuacja. Jej ciało wyraźnie reagowało, i gdyby chciała, to mimo alkoholu we krwi spokojnie mogłaby podjąć walkę. Miała przecież wolne nogi. Chakrę do dyspozycji. Ale nie. Niko wolała być sprowadzana na ziemię siłą. Przepraszana. Zapewniana, że mi zależy. Pocałowałem miejsce, gdzie jej ramię spotykało się z szyją, powoli, otwierając przy tym usta. Puściłem obie jej szczupłe ręce, które bezgłośnie opadły w dół. Niko stała jak zahipnotyzowana, z ciałem wtopionym w moje własne. Wypuściła trzymany oddech, po czym odchyliła głowę na bok, dając mi lepszy dostęp i nieme zaproszenie. Swoje wolne dłonie ułożyłem na jej biodrach. – Co, mam kontynuować? – spytałem kpiąco, unosząc brew na widok jej błogiej miny.
            Nie odpowiedziała, a zamruczała cicho, unosząc rękę i chwytając mnie delikatnie za kark. Zamiast przyciągnąć mnie do siebie swoją chłodną dłonią, stanęła na palcach, opierając się o mnie wygodniej i ponownie eksponując swoją gładką, kuszącą szyję.
            Zostałem pozbawiony jakiegokolwiek wyboru.

Chodziłam we wszystkie strony po pokoju, odkładając swoje rzeczy na miejsce. Uchiha siedział na moim łóżku, opierając się o jego wezgłowie z dłońmi splecionymi za szyją.
            - Naprawdę nie wiem, jak mogłeś uwierzyć w to, że upuściłam niebezpieczny, cenny kamień, bo się wystraszyłam – syknęłam, akcentując ostatnie słowo. Znalazłam na ziemi piłkę Saturn. Skąd ona się tu wzięła? Sasuke wzruszył ramionami, gapiąc się w sufit.
            - Jej wersja i tak brzmiała bardziej prawdopodobnie. – Posłałam mu mój najgroźniejszy wzrok. Znowu zaczynał. – Po co Megumi miałaby specjalnie rzucać kamieniem w powóz? To bez sensu.
            - Nie wiem, wyobraź sobie, że mi tego nie wytłumaczyła – odparłam kąśliwie, wciąż trochę wściekła. Nie mogłam pozwolić, by Sasuke myślał, że swoimi buziakami wszystko załatwi. Ja tu miałam prawdziwy problem. – Usłyszałyśmy wybuch, a ona podbiegła do mnie, chwyciła Kuchikiri i cisnęła nim w koła powozu, od razu odskakując na bok. Wariatka – zmarszczyłam brwi, szybko chowając bieliznę, którą odkopałam spod zwojów i plecaka. Cały dzień zajmowałam się domem, a gdy przyszła kolej na mój pokój, ciekawość wzięła nade mną górę i zaczytałam się w zabranych ze świątyni księgach. – Naprawdę, niektóre kobiety są dziwne.
            - Mi to mówisz...
            - Słucham? - Obróciłam się w jego kierunku, w ostatnim momencie, by zobaczyć lekki uśmieszek znikający z jego twarzy.
            - Skłamała też na temat swojej wielkiej przyjaźni z Kiro? – Chłopak uniósł brew, upewniając się. Nie pytał dla zabawy, naprawdę myślał i analizował moją historię. Chciałam go uprzedzić, że ja ślęczałam nad nią dwa lata i nic z tego nie wyszło, ale postanowiłam mu nie przeszkadzać. Może jego oszałamiający geniusz mógł tu coś wskórać. Byłoby zabawnie.
            - Tak. Kiro był moim przyjacielem, jeszcze w Akademii. Z Megumi rozmawiał tyle, ile było to konieczne. Był stanowczo za cichy i spokojny, by z nią wytrzymać.
            - Czyli w waszym konflikcie był po twojej stronie?
            - Nie – pokręciłam głową. – Kiro zawsze był bezkonfliktowy. Tak naprawdę to chciał nas pogodzić. Często uspokajał moje nerwy, gdy Megumi znowu przesadziła. Ale nawet, gdy podjęłam z nią walkę i sama stałam się nieznośna... – Uśmiechnęłam się do moich wspomnień. Niektóre numery wycięte Księżniczce Snobów były znane na całą wioskę. - ...zawsze mnie wspierał. Nie oceniał – dodałam, patrząc wymownie w stronę mojego obecnego partnera. Ten przewrócił oczami z lekkim uśmieszkiem.
            - Megumi była strasznie miła i... jeśli kłamała... – Sasuke uniósł palec, dając mi znać, że nie jest jeszcze całkowicie po mojej stronie. - ...to robiła to bardzo dobrze.
            - Klan Ashikaga to dyplomaci i politycy. Kłamstwa mają we krwi – mruknęłam, przesuwając ostrożnie stosy książek, by zrobić trochę miejsca. Uchiha nie zareagował, tylko obserwował mnie uważnie tym swoim czujnym, drapieżnym wzrokiem. Zarumieniłam się, przypominając sobie niezwykle przyjemne, łaskoczące uczucie, gdy dotykał mojej szyi.
            - Co jednak próbuje osiągnąć przez te kłamstwa? Bo wyraźnie chciała mnie do ciebie zniechęcić... – Chłopak przymknął oczy, a ja usiadłam po drugiej stronie łóżka. – Nie myślisz chyba, że od razu się domyśliła, że jesteśmy... – Tu się zawiesił. Widocznie słowa oznaczające zaangażowanie nie przechodziły mu przez usta.
            - ...razem? – dokończyłam z uśmiechem i pokręciłam zaraz głową. – Nie sądzę. Nie jest aż tak bystra. Ale na pewno chce mi uprzykrzyć życie. Ma Radę i Hokage po swojej stronie, bo ci wierzą w to, co napisane jest w aktach i raportach. Do Anko nie ma dostępu... zostajesz więc ty. Kolejny partner w drużynie, którego lubię, więc trzeba nas rozłączyć – podsumowałam, zadowolona ze swojego wywodu. I sprzątania. – Ewentualnie Kakashi. Ale nie sądzę, by on czy Akane dali się nabrać. Jak niektórzy. – Przechyliłam głowę na bok, po raz kolejny posyłając brunetowi jednoznaczne spojrzenie. Chłopak machnął na mnie ręką, zirytowany. A ja dopiero zaczynałam swoją zabawę.
            Wstałam, przeciągając się. Włosy mi już wyschły, było trochę przed północą. Pora było iść spać, jeśli miałam mieć jutro wystarczająco dużo siły, by zgnieść Megumi na miazgę. Spojrzałam z góry na zrelaksowanego Sasuke. Leżał sobie wygodnie, rozrzucony na mojej jasnej pościeli kontrastującej z jego ciemnymi jeansami i szarym, sportowym podkoszulkiem. Czy zdawał sobie sprawę z tego, jak dobrze wyglądał? Jak miałam go stąd wyrzucić?
            - Chyba że... – Rzeczony shinobi uniósł palec, budząc mnie z transu. - ...nie chodzi jej o ciebie, a o mnie - uśmiechnął się chytrze. Arogancko wręcz. – Powiedziała mi, że to ojciec kazał jej odejść z waszej drużyny, bo uznał cię za „niebezpieczną”. Może teraz wróciła, by... – Zaciął się kolejny raz. Aż tak trudno było mu mówić o romansach? Zabawne, doprawdy.
            - By połączyć klany? – Spojrzałam na niego pobłażliwie. – Bzdura. Ja wiem, Sasuke, że w twoim mniemaniu cały świat kręci się wokół ciebie, ale to niestety nieprawda... – Podeszłam do jego boku, głaszcząc go po głowie i mówiąc przesadnie współczującym głosem. Brunet odtrącił moją rękę, mrużąc oczy, a ja zaczęłam się śmiać.
            - To nie jest śmieszne.
            Uspokoiłam się po chwili. W sumie mógł mieć rację. Był jedyną pozostałością po sławnym klanie. Był przystojny, silny, miał masę kasy i Kekkei Genkai do przekazania. Nie byłoby dziwne, gdyby osoba pokroju Megumi miała plany matrymonialne co do niego bez uprzedniego zamienienia z nim słowa, o jego zgodzie nie wspominając.
            Ale moim zdaniem to nie było to.
            - Serio myślisz, że dwa lata temu Megumi rozbiła naszą drużynę, wysłała Kiro rannego do szpitala, zabiła dwóch ludzi i straciła miliony jenów, by mieć szansę być z tobą dziś w drużynie? – spytałam, a Uchiha skrzyżował ręce, mrucząc coś pod nosem. – Nie chcę cię rozczarować, ale... nie sądzę. Megumi ma ze mną na pieńku z jakiegoś dziwnego powodu i widać było to jeszcze przed tamtą misją.
            W pokoju zapadła cisza. Uchiha podniósł się ociężale, opierając się łokciem o kolano. Przez chwilę patrzyłam na jego ramię, a on w jakiś punkt przed sobą. Gdy uniósł swoje czarne jak smoła oczy w moim kierunku, wiedziałam, że żarty się skończyły.
            - Załóżmy, że ci wierzę – powiedział poważnie, nie zdejmując ze mnie czujnego wzroku. Uśmiechnęłam się lekko. – Co z nią teraz zrobimy?
            - Musimy zachowywać się naturalnie i nie dawać jej pretekstów do ataku – odparłam po zastanowieniu. Shinobi wstał z łóżka i skierował swoje kroki do drzwi. – Jeśli będziesz dla niej odpowiednio miły, może dowiesz się czegoś więcej. – Chłopak odwrócił się lekko, czekając na ostatnie instrukcje przed wyjściem. – Ogólnie... nie rób nic głupiego.

Niko-chan chce zabić Megumi-san! – Ktoś krzyknął, a ja zdołałem tylko odwrócić się w odpowiednim kierunku, by zobaczyć, jak Lee macha do nas z podekscytowaniem. Spojrzałem na trenującego ze mną Naruto, który podniósł się z ziemi, jakby nic mu nagle nie było i podbiegł do Zielonego Świra, wyciągnąć z niego więcej szczegółów. Nawet śpiący nieopodal Shikamaru uniósł lekko głowę, otwierając jedno oko, by dowiedzieć się, co się dzieje.
            Nie jestem pewien, jak to się stało, ale wkrótce wszyscy staliśmy przy ósmym polu treningowym, patrząc na zażartą walkę dwóch kunoichi. Krzyczały na siebie i rzucały w siebie każdą dostępną bronią. Na ciele Niko dostrzegłem kilka poważnych otarć i strużkę krwi spływającą po jej lewej nodze.
            - Teme, ale akcja... walka dwóch kociaków! – zachichotał Uzumaki, za co zaraz oberwał pięścią od stojącej obok Sakury. Dziewczyna poprawiła rękawiczkę na dłoni, patrząc z chęcią mordu na rozpłaszczonego na ziemi blondyna.
            - Jestem za Megumi-chan – oświadczyła, wracając wzrokiem do walki. Uniosłem lekko brew. To jasne, że mogła poznać i polubić Ashikagę jako medyk, ale czy musiała okazywać swoją wrogość do Niko w tak otwarty sposób?
            Czyżby nasze osobiste relacje nie były tak osobiste, jak mi się wydawało?
            - Mendokusei... – westchnął Nara, siedząc na drzewie za nami, na wypadek, gdyby furia Niko miała dosięgnąć i jego. Zabawne. Bez blondynki z Suna wydawał się dziwnie ospały. – Lepiej wezwijmy jakiegoś jounina, zanim się pozabijają. To nie wygląda mi na zwykły trening.
            - Nie. Uważam to za zły pomysł – odparł Lee, podążając wzrokiem za każdym ruchem dwóch przeciwniczek. Przez ułamek sekundy miałem nadzieję, że usłyszę jakieś mądre wyjaśnienie jego decyzji. Oczywiście zawiodłem się. – To zaprawdę ognisty pojedynek dwóch dziewczęcych, pięknych i walecznych dusz. Każda ingerencja w ich sprawy będzie ujmą dla tego podniosłego momentu, jakim jest eksplozja młodości.
            Westchnąłem.
            Dawno nie spędzałem tyle czasu w towarzystwie reszty shinobi. Jak się okazało, wielu z nich wcale się nie zmieniło. Racja, ostatni egzamin pozwolił nawet osobom pokroju Naruto zdobyć tytuł chuunina. Przy kolejnych treningach dowiadywałem się o nowych umiejętnościach, które posiedli, gdy ja byłem zajęty trenowaniem z Kakashi’m i Niko. Podobno były one wzięte pod uwagę przy tworzeniu zmienionych drużyn. Poza dziewiątką geninów, w towarzystwie której się trzymałem i grupie Zielonego Świra zostaliśmy wymieszani z częścią grupy rok młodszej – Niko i Megumi. Jednak by stworzyć grupy trzyosobowe, musiała dojść jeszcze jedna osoba. Po raz kolejny – byłem ciekaw.
            - Ja jestem za Niko – przyznała dumnie Yamanaka, opierając się wyniośle o drzewo. Odwróciłem się lekko w jej stronę, a blondynka posłała mi zawadiacki, szeroki uśmiech. Niektóre rzeczy się nie zmieniały.
            - Oi, Ino, co się stało? – zaśmiał się Shikamaru, patrząc na nią z góry. – Gdzie się podziała misja zniszczenia biednej dziewczyny, bo śmiała spojrzeć na Sasuke?
            Prychnąłem, odwracając się przodem do trwającej walki. Niko obrała prowadzenie. Mimo skupienia na jej ruchach i technikach, słuchałem rozmowy za mną. Może nie słowo w słowo, ale Nara dobrze ujął moje wątpliwości.
            - Urusai, baka! – oburzyła się dziewczyna. – Jeśli musisz wiedzieć, to wyrosłam z takich zagrań. Teraz rywalizacja z Sakurą wróciła na pierwszy plan.
            - I zamiast tego zakładasz się co do wyniku walki? Rzeczywiście, dorosłe – westchnął chłopak, a dziewczyna prychnęła ponownie. – Na pewno nie ma to nic wspólnego z tym nowym z mojej drużyny?
            - N-nani? – blondynka odeszła od drzewa i wcisnęła się pomiędzy mnie a Sakurę, szczerząc do mnie zęby. – Nic z tych rzeczy.
            A jednak. Niektóre rzeczy się zmieniały. Nawet, jeśli towarzystwo Ino miało być nadal tak samo irytujące, to świadomość, że nie chce mnie zaciągnąć w ciemny zaułek przy pierwszej lepszej okazji, była pokrzepiająca.
            Ciekawe, kim był mój wybawca. I czy mógłby wyświadczyć mi taką samą przysługę z problemem różowowłosej, która w tej chwili odciągała Yamanakę od mojego boku. Za włosy.
            - Oi, teme, mógłbyś jej pomóc – jęknął Naruto, ignorując walczące dziewczyny po mojej drugiej stronie. Spojrzałem w kierunku, który wskazywał. Niko dyszała ze zmęczenia, wyjmując sobie senbony z nogi. Ashikaga nie była w o wiele lepszym stanie.
            - Jak jesteś taki mądry, to sam spróbuj im przerwać, dobe – odwarknąłem, wiedząc doskonale, że Niko nie wybaczy mi kolejnego wtrącania się w jej sprawy. Nawet, gdybym stanął po właściwej stronie.
            - Suiton: Mizurappa! – usłyszałem zmęczony krzyk, a z ust Megumi wystrzeliła woda pod ciśnieniem, skierowana idealnie w Niko. Gdy kunoichi zaczęła uciekać, Ashikaga skręciła głowę, by strumień jej dosięgnął. Niko została odrzucona na bok, ale szybko wstała, umorusana błotem. Megumi skorzystała z okazji, że jej przeciwniczka leżała na ziemi i podbiegła kawałek w jej stronę, formując kolejne pieczęcie. – Suiton: Mizu Kamikiri! – Uderzyła stopą o grunt, a od jej nogi w kierunku Niko wystrzeliły z ziemi coraz wyższe fontanny wody odrzucającej na bok błoto i kamienie. Druga dziewczyna wyskoczyła wysoko w górę, by uniknąć techniki, ale Megumi podniosła tylko strumień goniącej jej wody. Gdy ta dosięgła zielonookiej, przecięła powietrze w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą było jej ciało. Albo cienisty klon, jak kto woli. Z pomocą Sharingana jako pierwszy spostrzegłem Niko zeskakującą z drzewa z kunai’em w ręku. Megumi wyczuła jej rozszalałą chakrę i ponowiła atak, próbując trzymać ją na dystans. – Mizu Kamikiri!
            - Fuuton: Kami Oroshi! – Niko błyskawicznie wykonała znaki, w ostatnim momencie wybijając się z lewej nogi i unikając wody pod jej stopami. Gdy ta urosła, dziewczyna wystawiła przed siebie ręce, zamrażając ją i unosząc się trochę wyżej. Dzięki zyskanej wysokości wylądowała zgrabnie na zjeżdżalni z lodu i przebiegła po niej, podczas skoku zamachując się na Megumi.
            Ashikaga odsunęła się z toru lotu Niko, ale gdy tylko ta druga wylądowała, zaczęła przecinać kunai’em powietrze między nimi, próbując jej dosięgnąć. Megumi nie miała czasu złożyć pieczęci do choćby marnego bunshina, była też zbyt mało wytrenowana w taijutsu, by pozwolić sobie na szybkie wyciągnięcie broni zapiętej przy udzie. Wycofywała się z każdym natarciem Niko, która zadowolona ze swojej przewagi w mgnieniu oka sięgnęła lewą ręką do kabury i mimo atakowania nożem w prawej ręce, rzuciła drugiego kunai’a lewą.
            Nie była oburęczna. Nie była też specjalnie dokładna. Megumi była jednak tak blisko, że nie miało to żadnego znaczenia. Kunai trafił ją tuż pod żebrami, a obie dziewczyny przestały się poruszać, gdy wyższa z nich krzyknęła i spojrzała z przerażeniem na ranę i cieknącą już z niej krew. Myślałem, że to koniec, ale pomyliłem się. Niko w ułamku sekundy pokonała odległość między nimi i opierając ręce na ramionach drugiej kunoichi, wbiła kunai głębiej, własnym kolanem.
            Gdy Ashikaga wrzasnęła, upadając przed nią na kolana, Niko bezceremonialnie wyjęła swój nóż z jej ciała i pochyliła się, szepcząc jej coś do ucha. Schowała broń i ruszyła w naszym kierunku z lekkim uśmiechem na twarzy, ignorując zupełnie wszelkie rany na swoim ciele.
            - Megumi-chan! – krzyknęła Sakura, gdy tylko obudziła się z transu. Zanim dobiegła do poszkodowanej, ta już zaczęła się leczyć, siedząc na ziemi tyłem do nas.
            - Łał, Niko-chan... to było... łał! – zaśmiała się nerwowo Ino, odsuwając się ode mnie na bezpieczną odległość. Zielonooka spojrzała na nią spokojnie, ale z odrobinką niezrozumienia.
            Rzeczywiście, walka była imponująca, ale jej wynik był z góry przesądzony. Musiałem poza tym przyznać, że świadomość, że jeszcze niedawno trzymałem w ramionach dziewczynę tak brutalnie traktującą swoją koleżankę, była... dziwna. No ale znowu – moje ręce też nie były najczystsze.
            - Gratuluję zwycięstwa w sporze młodych duchów, Niko-san – orzekł dumnie Lee, kłaniając się lekko. Naruto nie pisnął słowa, patrząc na nią jak na przerażającego ducha. Było to nawet zabawne.
            - Ah, zapomniałabym. – Ino uderzyła się w czoło, przystawiając zaraz tę samą rękę do swoich umalowanych ust. – Wygrałam, landryno! – krzyknęła w kierunku Haruno, która odkrzyknęła jej niecenzuralną i nieprzystojącą jej płci rzecz. Blondynka zaśmiała się, rzucając mi ukradkowe, zalotne spojrzenie, a potem wracając wzrokiem do oglądającej swoje rany Niko. Nie mieliśmy daleko do domu, nie powinno być z nimi problemu. – Co robisz w piątek, Niko? – spytała energicznie, nagle ignorując sufiksy wskazujące na jakikolwiek dystans między nimi.
            - Trenuję... naze? – Kunoichi podniosła na nią zaciekawiony wzrok, nagle wyglądając naprawdę bezbronnie. Czułem, że szykuje się coś niedobrego.
            - Jesteś nowa, więc masz prawo nie wiedzieć, że dwa tygodnie temu miałam urodziny – zaśmiała się Ino, kucając nagle przy dziewczynie i przykładając swoją świecącą się bladą zielenią rękę do jej skaleczonej nogi. Niko wzdrygnęła się na początku, ale potem pozwoliła sobie pomóc, dziękując cicho. – Robię huczną imprezę i zamierzam zaprosić was wszystkich. Nie znamy się za dobrze, ale mam nadzieję, że przyjdziesz.
            - Czemu nie zrobiłaś jej dwa tygodnie temu? – spytał Naruto, drapiąc się po głowie. Ino posłała mu pobłażliwe spojrzenie, wskazując na mnie palcem.
            - Nie wszyscy byli w wiosce, a niektórzy goście są dla mnie bardzo ważni.
            - A dokładniej jeden – wtrącił się Shikamaru.
            - W takim razie... trudno odmówić – uśmiechnęła się Niko, gdy Ino, walcząc z Narą na spojrzenia, leczyła ranę na jej ramieniu. – Ne, Sasuke?
            - Hn.
            Wiedziałem, że nie szykuje się nic dobrego.
           
Po dniu wypełnionym karkołomnymi treningami, wróciliśmy do domu. Po drodze wstąpiliśmy do najbliższej knajpy na późny obiad, więc do zwykłego zmęczenia dochodziło objedzenie. Nie mogłam jednak narzekać. Dałam popalić Megumi, dokładnie tak, jak chciałam. Oczywiście – byłam świadoma, że Ashikaga w przeciwieństwie do mnie nie trenowała intensywnie dwa lata, a gdy wróciła do służby, zajmowała się nauką medycyny. Nie sądziłam jednak, że różnica w umiejętnościach będzie tak duża.
            Co ona robiła w naszej drużynie?
            Swoją drogą, powrót do normalnego życia przebiegł dość zabawnie. Ino robiła imprezę i nagle byłam na niej mile widziana. Pozmieniały się drużyny, a wszyscy byli chuuninami. Ostatnie wydarzenia, które mnie i Sasuke ominęły, z pewnością miały być głównym tematem rozmów na zabawie urodzinowej Yamanaki. Według mnie był to dostateczny powód, aby iść. Uchiha miał inne zdanie na ten temat, ale byłam pewna, że pod lekkim naciskiem z mojej strony zmieni zdanie.
            Byłam strasznie ciekawa chłopaka w drużynie Neji’ego i Shikamaru. Z tego, co usłyszałam przy rozmowie Sakury i Naruto, był rażąco podobny do Sasuke, ale jeszcze bardziej gburowaty i nietaktowny. Narobił sporo zamieszania w szeregach przyjaciół, sądząc po czerwonej twarzy Naruto i jego machaniu rękami na samo wspomnienie o chłopaku.
            Nadal nie dosłyszałam jego imienia. Trening z Lee pochłonął mnie całkowicie i nie miałam czasu na podsłuchiwanie plotek. Do piątku trzeba było kupić Ino prezent.
            Westchnęłam, przymykając oczy. Moje myśli wędrowały po wszystkich tematach poza tym najważniejszym. Miałam nadzieję, że Megumi, choćby ze strachu, spełni moje żądanie. Jednak czekałam już dość długo, a nic nadal nie wskazywało, by się posłuchała.
            Serce mi zamarło, gdy drzwi do mojego pokoju rozsunęły się. Na szczęście był to tylko Uchiha. Przyniósł mi herbatę. Jak słodko.
            - Mówiłeś, że nie masz sobie nic do zarzucenia, a to, jak na mój gust, są wyraźne przeprosiny – zaśmiałam się, przyjmując od niego ciepły kubek i ignorując fakt, że herbata to po prostu naiwny pretekst, by przyjść do mojego pokoju i mnie trochę pomęczyć.
            - Hn – odparł brunet, patrząc na mnie zza swojej starannej fasady.
            - Słowa, Sasuke. Komunikujesz się z ludźmi, a my używamy słów – westchnęłam z uśmiechem, pijąc powoli. Sasuke odstawił swój Mroczny Kubek na mojej szafce nocnej i bezceremonialnie wtranżolił mi się na łóżko, przyjmując taką samą pozę, jak wcześniej, ale ze skrzyżowanymi nogami. – Jest coś pomiędzy moim łóżkiem a tobą, o czym nie wiem? – zapytałam, unosząc brew. Nie odpowiedział, więc spojrzałam z powrotem na napój w naczyniu w moich rękach, wodząc opuszkami palców bo namalowanych na nim kotkach.
            - Czemu Hokage ci nie uwierzył? – spytał cicho brunet po kilku minutach, wyraźnie nawiązując do naszej wczorajszej rozmowy.  Napiłam się trochę, starając uspokoić zszargane nerwy. Nawet nie wiedziałam, czy mam na co czekać.
            - Pomijając fakt, że Megumi była ze znanego, nobilitowanego klanu i Hokage uznał, że gdyby była winna, to zachowałaby się honorowo i przyznała? – Uchiha kiwnął lekko głową. – Cóż, można powiedzieć, że nie byłam tak odpowiedzialna i rozsądna jak teraz. Moje potyczki z Megumi były znane wszystkim, i z nas dwóch to ona miała lepszą reputację.
            - Co na to twój sensei? Musiał znać was na tyle, by wiedzieć, kto mówi prawdę i że śmierć dwóch ludzi to dla ciebie nie przelewki – odparł poważnie Uchiha, patrząc na mnie spod czarnych kosmyków. Westchnęłam. Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale przerwał mi głęboki, melodyjny głos.
            - Stanął po stronie Megumi. – Natychmiast obróciłam się w stronę okna, skąd mówił intruz. Otworzyło się na oścież pod naciskiem sporej, puszystej łapy i w mgnieniu oka na posadzce mojego pokoju wylądował spory kot o płowej sierści i czujnym spojrzeniu.
            Był niewiele mniejszy niż Yochi, smukły i widocznie silny. W jego lekko zaokrąglone, sterczące uszy powbijane były złote kolczyki. Zamrugałam na widok znajomej, okrągłej kropki na łopatce, która urosła i została otoczona czymś w rodzaju tatuażu na krótkiej sierści kota. Okrągła, ciemna plama była objęta  niepełnym okręgiem, co razem tworzyło wizerunek planety rozwiewającej wszelkie moje wątpliwości.
            -S-Saturn? – wydusiłam z siebie, odkładając kubek na ziemię i podchodząc do kota z zamiarem uściskania go. Nareszcie nie musiałam się obawiać, że zrobię mu krzywdę. Wyglądała świetnie!
            - Odejdź, idiotko, jeszcze nie skończyłam – mruknęła puma, odsuwając się o krok. Jej pazury stuknęły o drewnianą podłogę. Patrzyła na mnie z wrogością i dystansem. Zmarszczyłam brwi. – Kontynuując – odezwała się po chwili, zarzucając głową i patrząc w stronę Sasuke. – Mehojo słusznie uznał, że to nie Megumi, a Niko jest winna. To ona była odpowiedzialna za tę misję, ona dowodziła i to ona ostatnia trzymała w ręce kamień, gdy on oddalał się na swoją wartę.
            - To jeszcze o niczym nie świadczy – prychnął Sasuke, w znacznie lepszej pozycji do kłócenia się z moim ukochanym kociakiem, niż ja. Mi chyba pękło serce. Przymknęłam oczy. Megumi wykonała kawał dobrej roboty.
            - Nie? A to, że podczas kłótni przy wozie Niko groziła Megumi, że, cytuję „jeśli się nie zamknie, to rąbnie ją tym przeklętym kamieniem i pośle na tamten świat”? – Kot uniósł brew, uśmiechając się z wyższością. Uchiha posłał mi karcące spojrzenie. No co? Właśnie miałam zamiar mu o tym wspomnieć.
            - Saturn... – zaczęłam, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Już z Sasuke było trudno. Wiedziałam, że praca nad kotem tez trochę potrwa. Ale nie miałam zamiaru się poddać. – Nie wiem, co Ashikaga ci naopowiadała, ale to wszystko nieprawda. Tak, to ja trzymałam kamień, ale...
            - Myślisz, że mnie to obchodzi? – prychnęła kotka, odwracając swoje wściekłe, kocie spojrzenie w moją stronę. Miała silną chakrę, nawet jak na summona. Automatycznie zamknęłam usta, spinając mięśnie. – Jestem summonem Megumi, przyszłam, bo kazała mi rozwiać twoje wątpliwości.
            - Wątpliwości? – powtórzyłam, nie do końca rozumiejąc.
            - Aah. To, co pomiędzy tobą i Megumi, to wasza sprawa. To jednak, co zrobiłaś mi, tylko łączy mnie i ją w przeświadczeniu, jaką osobą jesteś naprawdę.
            Zamrugałam oczami. Jaką osobą jestem naprawdę? Ja nic nie zrobiłam! O co chodziło? Czy ktoś mi mógł to wytłumaczyć?
            Poczułam, jak grunt osuwa mi się spod nóg. Zrobiło mi się słabo, serce biło stanowczo za szybko. Realny strach, jaki czułam patrząc na nienawistne spojrzenie pumy w moim pokoju, w dodatku na usługach mojego wroga, wcale nie pomagało zebrać się do kupy.
            - C-co takiego ci zrobiłam, Saturn? – zapytałam, automatycznie kładąc sobie rękę na piersi, jakby to miało w jakikolwiek sposób uciszyć moje walące jak młot serce.
            - Poza zabraniem mnie z naturalnego środowiska i przetrzymywaniem w domu jak jakiegoś taniego pluszaka, a potem doprowadzeniem mnie do skraju śmierci i zmuszeniem do zostania sługusem na posyłki, to nic – warknęła kotka, podchodząc do framugi okna. – Na szczęście jestem przywołana przez Megumi i nie muszę się ciebie słuchać – dodała, wyskakując na parapet i znikając w ciemnych zaułkach Konohy.
            

Obserwatorzy