12 lipca 2008

Rozdział XLIV - "Pamięć"

Codzienne wizyty w klinice, wiele badań, leków, zastrzyków i godzin spędzonych na obserwacji. To wypełniło mi czas przez kolejne dni. Nie przywykłam jeszcze do swojej obecnej sytuacji i mimo, iż lekarz kazał mi zwiedzać otoczenie, pozostawałam w domu. Sasuke był zajęty jakimiś ważnymi spotkaniami i wracał do apartamentu tylko po to, by odprowadzić mnie do szpitala czy zjeść ze mną wspólny obiad. Kilka razy zabrał mnie do knajpy czy sklepu, ale sytuacja się pogorszyła, gdy spotkaliśmy moich kolejnych znajomych, których on nie rozpoznał, a ja nie pamiętałam.

Podczas gdy była kunoichi otrzymywała witaminy wspomagające pamięć i odtwarzanie tkanek, odbyłem kilka poważnych rozmów z medic-nin’ami. Jako tymczasowy, a jednak całodzienny opiekun Niko, miałem zadbać nie tylko o jej bezpieczeństwo, ale także filtrować informacje, które do niej docierały. Zaskakujący był fakt, że dziewczyna dotknięta amnezją z taką łatwością zawierzyła swój los mi, Kakashi’emu i lekarzom. Jej myśli i zamiary były nam jednak całkowicie nieznane, więc póki leczenie nie dobiegło końca, musieliśmy starać się nie zburzyć zaufania, jakie nieświadomie zyskaliśmy. Zagubiona szatynka nie mogła się dowiedzieć o tym, co wywołałoby u niej niepewność, panikę czy rosnącą ciekawość. Trzeba było unikać więc tematu jej rodziny, pochodzenia czy obecnego zajęcia. Zero wiadomości o shinobi’ch, wiosce, jej umiejętnościach czy misjach. Tylko normalne, spokojne życie. Stosowałem te zasady, jednocześnie podsuwając jej co jakiś czas drobne elementy jej dawnego życia, które, miałem nadzieję, mogły przyczynić się do powrotu mojej byłej partnerki.

Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Minął czwarty dzień od jej przebudzenia. Opiekowałem się nią krótko, bo nie chciałem zaniedbywać swoich treningów. Miałem do nadrobienia swoją własną śpiączkę. Kakashi był zajęty swoimi sprawami, więc mi zostawały samodzielne ćwiczenia czy walki w Dojo. Wydawałem za to majątek na wszelkie potrawy i zajęcia, jakie lubiła Niko, nieświadomie współpracując z lekarzami. Irytowała mnie jednak atmosfera między nami, przymus ukrywania przed nią wszystkiego, co mogłoby dać jej powody do podejrzeń i zmartwień. Już pierwszego dnia dokładnie przeszukałem jej pokój, usuwając z niego wszelkie bronie, zwoje, raporty z misji i notatki świadczące o tym, że Niko była kunoichi Wioski Liścia. Dzięki temu zielonooka mogła wieść obok mnie spokojne i w miarę normalne życie.

Nudne życie. Według Sasuke zostały mi wszelkie nawyki i dziwny gust. Wstawałam późno, robiłam śniadanie (które wychodziło zadziwiająco dobre), sprzątałam i zwiedzałam apartament, a póki Sasuke nie wracał ze „spotkań” z zakupami – nudziłam się. Zdziwił mnie brak gazet czy książek w domu. Niejednokrotnie miałam ochotę coś poczytać, ale w swoim pokoju miałam tylko kilka zeszytów, a do 'komnaty' swojego współlokatora dostałam wyraźny zakaz wstępu. O wyjściu na zewnątrz też nie było mowy. Denerwowały mnie spotkania starych znajomych, jak choćby ciemnowłosej kobiety z papierosem, która zaczepiła mnie i Sasuke na zakupach, mówiąc coś o wykonanym zamówieniu. W dodatku gubiłam się idąc gdziekolwiek sama, a ulice o tej porze były niesamowicie zatłoczone. Brunet był tego samego zdania.

Za to już pierwszego dnia wpadłam na śmieszny pomysł. Nie znałam starej siebie na tyle, by przewidzieć, jak na to zareaguję, gdy sobie wszystko przypomnę. W ogóle nie byłam pewna, czy kiedykolwiek moja amnezja się skończy i będę pamiętała to wszystko, co robiłam w jej trakcie. Jednak nuda i mój figlarny charakter kazały mi oddać się temu zajęciu…

Codziennie wieczorem, gdy kładłam się spać w swoim przytulnym, choć obcym pokoju, wyciągałam jeden z zeszytów w ciemnej okładce, odwracałam go, i na tylnych kartkach pisałam swego rodzaju sprawozdanie. Śmiałam się pod nosem, streszczając wrażenia i skojarzenia, jakie wywoływali u mnie 'nieznajomi'. Bardzo miło pisałam o Sasuke, który przecież tak dużo czasu mi poświęcał. Nie obyło się bez wzmianek o tym, że jest całkiem przystojny, i jeśli to, co powiedział Kakashi jest prawdą, i gust wciąż mam taki sam, to starej kunoichi na pewno też się podobał. W ten sposób powstał kilkudniowy pamiętnik, a jednocześnie mój list do samej siebie, tej dawnej.

Wszystko szło gładko i przyjemnie, aż do piątego dnia.

Leżałam na plecach w swoim pokoju. Na stoliku obok, z filiżanki pełnej zielonej, miętowej herbaty wydobywała się para i śliczny, orzeźwiający zapach. Ziewnęłam, patrząc w sufit, po czym przekręciłam się i wtuliłam twarz w poduszkę w beżowej poszewce. Nie pachniała ona jak taka przyniesiona prosto z pralni, ale moim własnym, słodkawym zapachem, mieszanką perfum, szamponu do włosów oraz tego czegoś osobistego, co każdy człowiek miał własne i wyjątkowe. W tej chwili nie potrafiłam wymyślić odpowiedniego słowa, by to opisać.

Ale przecież nie mogłam tak marnować całego dnia. Na pewno przydałoby się pomóc jakoś Sasuke, zrobić samej zakupy czy posprzątać… podniosłam się i odrzuciłam na bok poduszkę, która uderzyła o ścianę obok i osunęła z powrotem na materac. W pokoju rozległ się dźwięczny odgłos. Przystanęłam w sięganiu po filiżankę i rozejrzałam się. Przypominało to upadek czegoś ciężkiego i metalowego na posadzkę. Przeszukałam całą podłogę, popijając słodki napój, ale nic nie zauważyłam. Niewiele myśląc odsunęłam łóżko, po czym położyłam się na nim na brzuchu i omiotłam wzrokiem przysłonięty kurzem zakamarek. Było tam trochę wiórek od gumki, ołówek, podarta kartka papieru, igła i mała piłeczka, ale żadna z tych rzeczy nie mogła zrobić tyle hałasu. Pochyliłam się niżej. W ciemności coś metalowego zabłysnęło odbitym światłem dnia. Sięgnęłam po przedmiot, otrzepując znalezisko z kurzu.

Dziwne.

Przesunęłam otwartą dłonią po ostrzu. Przypominało to nóż z plecioną rękojeścią, w dodatku z kółkiem na drugim końcu. Uśmiechnęłam się, zakładając kółko na palec i rozkręcając broń. Odsunęłam łóżko na miejsce nogą, po czym dopiłam herbatę.

Nie zastanawiałam się długo nad znaleziskiem i instynktownie schowałam je w najniższej szufladzie biurka. Ot, dziwny nóż, nic nadzwyczajnego. Najwyżej jako stara Niko kolekcjonowałam takie cudaczne narzędzia. Wyszłam z pokoju odstawić kubek, ale zatrzymałam się w środku kuchni, gdy doszłam do dalszych wniosków.

Nóż był schowany w poszewce poduszki, zupełnie tak, jakby miał służyć do obrony w nocy. Zmarszczyłam brwi.

Albo byłam bardzo strachliwa i ekscentryczna, albo coś tu było nie tak. Czego mogłam się bać? Czy to możliwe, by Sasuke mi zagrażał? Może była to zakodowana wiadomość od prawdziwej dziewczyny?

To niemożliwe.

Uśmiechnęłam się w duchu i wzięłam się za zmywanie po śniadaniu. Miałam czas trochę porozmyślać. Zresztą – w ostatnim czasie nie było to nic nowego. Gdy skończyłam, spojrzałam na zegarek – było stanowczo za wcześnie na powrót Uchihy, a do przygotowywania obiadu potrzebowałam warzyw i mięsa, które wcześniej wypisałam chłopakowi na kartce z zakupami. Nie pozostawało mi nic innego, jak czekać.

Gdy wróciłam do cichego pokoju, zmieniłam zdanie. Był piąty dzień, gdy tu mieszkałam, i byłam całkiem pewna, że pamiętam drogę do sklepu. Bardzo bym pomogła Sasuke, gdybym sama zrobiła zakupy. W dodatku – nikt nie powiedział, że znowu musiałam kogoś spotkać i robić głupie zamieszanie. Ciągłe siedzenie w apartamencie doprowadzało mnie do szaleństwa, więc nie powinien mi się dziwić.

Podeszłam do szafy i przejrzałam wiszące na drewnianych wieszakach ciuchy. Wszystkie były w stonowanych kolorach, przeważała czerń i kolory ziemi. Uśmiechnęłam się do lustra w drzwiach komody. Taki styl ciągle mi się podobał. Było dość ciepło, wiec wybrałam lekkie sandały, rybaczki i koszulę z rękawem trzy czwarte. Gdy zakładałam bluzkę, coś było z nią nie tak. W miejscu szwów na rękach i w talii była znacznie sztywniejsza, jakby wieszak, tyle, że cieńszy, ciągle był w niej. Zdjęłam ją kompletnie i sięgnęłam po inny strój, tym razem ciemną bluzkę o prostym kroju. Założyłam ją. Znowu to samo, w podobnych miejscach. Zdenerwowałam się, zrzucając ubranie. Obmacałam dłonią resztę bluzek w szafie. Nie wszystkie miały taką wadę, ale mała ich część, w zależności od grubości i kroju. Wróciłam do porzuconej na łóżku odzieży i przyjrzałam się jej dokładnie. Przesunęłam dłonią po usztywnieniach. Przypominały one wąziutkie, kilkumilimetrowe kieszonki. W dodatku z niewielkim otworem u góry. Podważyłam jedną z nich palcem od spodu i nabrałam powietrza ze zdziwienia.

Ze zszytego materiału wysunęła się długa, błyszcząca w dziennym świetle igła. Podrapałam się po głowie i wyciągnęłam ją całkowicie. Nie byłam do końca ostrożna, co przypłaciłam ukłuciem.

W tym momencie w mojej głowie kłębiło się wiele myśli. Powstawały wersje faktów zupełnie mi nieznanych – od wersji zabawnych i abstrakcyjnych po przerażające. Która normalna dziewczyna wszywała sobie igły w bluzki i spała z nożem pod poduszką? Czy zagrażało mi niebezpieczeństwo? Skąd u mnie amnezja? Kim są Sasuke, Kakashi i Anko?

Nie mogłam tego dłużej znieść. Ubrałam jak najszybciej w jedną z „ubezpieczonych” szpilkami bluzek. Wcale mi nie przeszkadzały. Widocznie były wszyte w strategicznych miejscach. Zupełnie nie wiedziałam, jak się nimi posługiwać ani po co je tam wszywałam, ale to w tej chwili nie miało żadnego znaczenia. Wyskoczyłam z budynku, kierując się w najlepiej zapamiętanym dotychczas kierunku, do szpitala. W połowie drogi zatrzymałam się, by odetchnąć. Oparłam się o jeden z mniej obleganych straganów, rozglądając się uważnie. Czy klinika była dobrym pomysłem? Jeśli zagrażali mi ludzie, którzy do tej pory byli dla mnie mili, to lekarze byli częścią spisku. Przeszedł mnie dreszcz na samą myśl o tym, co mi wstrzykiwali podczas częstych wizyt. Gdzie miałam biec? Najbardziej ufałam Sasuke, ale teraz nawet jego szczere chęci stały u mnie pod znakiem zapytania. Nawet, jeśli miałabym do niego biec i opowiedzieć mu wszystko – nie miałam pojęcia, gdzie odbywały się jego 'spotkania'.

Mój umysł i serce zaczęły wariować. Skakałam wzrokiem po tłumie ludzi chodzących z jednej strony na drugą, bez ładu i składu. Brakowało tu dzieci, zapewne były w szkole. Staruszkowie kłócili się o cenę kapusty, kobiety plotkowały. Spojrzałam w bok. Za rogiem jednego z domów zauważyłam zakapturzoną postać. Miała białą twarz w niebieskie wzory, a wszyscy mieszkańcy oprócz mnie zdawali się jej nie zauważać.

Nie było czasu na myślenie. Zaczęłam uciekać w przeciwnym kierunku, obijając się o grupę młodych mężczyzn. Nie krzyczałam, za to ciągle oglądałam się za siebie. Co to wszystko miało znaczyć? Czy zwariowałam? Najpierw nóż, potem igły, teraz zakapturzony potwór. Tego było za wiele. Skręciłam na ślepo w kilka uliczek, które na pierwszy rzut oka wydawały się spokojniejsze. Odsapnęłam przy drewnianym płocie, nieco wyższym ode mnie. Oparłam się o niego plecami, gdy moje nogi poddały się. Osunęłam się na piach, zupełnie zdezorientowana. Moja ucieczka przed tym dziwakiem niemal całkowicie mnie wyczerpała, jednak, z drugiej strony – przebiegłam całkiem długi dystans, i to z niezłą prędkością. Nie mnie, dotkniętej amnezją, było to oceniać, ale byłam wysportowana. Coraz bardziej Stara Niko mnie zaskakiwała. Czułam się odpowiedzialna za nas obie. W tym dziwnym, niemal zwariowanym sensie, czułam się inna od swojej macierzystej postaci. Nie myślałam o niej jako 'ja', ale 'ona'. Gdyby miało mi się coś stać, Stara Niko nie wróciłaby do swojego starego życia. Jeśli zabiliby mnie, byłoby tak, jakby zabili aż dwie osoby.

Zamrugałam oczami. Czemu myślałam o zabijaniu? Co podsunęło mi taki pomysł? Jak na kilkunastoletnią dziewczynę była to myśl w miarę dziwna, w tym wieku nie myślało się o śmierci, wręcz przeciwnie. Nie dość, że nikt mi nie groził bronią, to jeszcze śmierć… była ostatecznością, do której było mi daleko. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Zrozumiałam niedorzeczność swojego toku myśli. Nie wiedziałam nic o sobie, otaczających mnie ludziach, ani o miejscu, w którym przebywałam, ale moje podejrzenia stanowczo dobrnęły za daleko. Skąd u mnie taka podejrzliwość? Zbyt wiele pytań kłębiło mi się w głowie.

Wstałam i otrzepałam spodnie. Spojrzałam w niebo, po którym przesuwały się białe, kłębiaste chmury. Z oddali nadchodziła burza. Powinnam porozmawiać z kimś na poważnie, poznać Starą Niko i zacząć ufać ludziom, tak w pełni. Spróbować żyć normalnie, zrobić coś pożytecznego. Żeby Niko nie była na mnie wściekła. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Powinnam znaleźć Sasuke.

Maszerowałam przez dłuższy czas, zupełnie nie znając obranego kierunku. W tej części miasta nie przechadzałam się z Uchihą, tego byłam pewna. Przez ucieczkę przed tym bladym stworem straciłam orientację. Nawet, gdybym chciała, to nie trafiłabym z powrotem do domu, więc byłam skazana na szczęście przy szukaniu swojego współlokatora. Minęłam duży, okrągły budynek o czerwonych ścianach, żółtych dachówkach i dziwnym dachu zakończonym białymi 'kolcami'. Nad jego wejściem widniał okrągły, czerwony emblemat z napisem w kanji: 'ogień'. Przed drzwiami stało dwóch wartowników w zielonych kamizelkach, którzy powstrzymali mnie od dłuższego przypatrywaniu się dziwacznej budowli. Minęłam ich szybko, bez słowa, a oni popatrzyli się na siebie w milczeniu. Czułam, że mnie znają.

Szłam szybkim krokiem, mijając coraz to więcej dzieci. W lot zrozumiałam, że jest koło godziny drugiej i kończą się zajęcia w szkole. Maszerowałam dalej, dość prostą ścieżką, wzdłuż wysokiego muru dookoła wioski. Minęłam parę pięknych domów. Na tabliczce przed wejściem przeczytałam, że to posiadłości jakiegoś klanu Hyuuga. Dalej, koło luźno ułożonych straganów, usłyszałam krzyk.

- Niko-chan! Niko-chan, matte kudasai! – odwróciłam się z zaciekawieniem, kogo tym razem spotkałam na swojej drodze. Zdenerwowałam się, niepewna, jak przeprowadzić rozmowę z nieznajomym, nie wprowadzając go w tematy moich wypadków. Poczułam ulgę, gdy zobaczyłam biegnącego ku mnie niskiego staruszka. Przystanął przede mną, pochylając się, niewiadomo czy z wysiłku, czy w ukłonie, trzymając kurczowo długą paczkę. – Miałaś przyjść po to przedwczoraj, czyżby moja córka nie przekazała wiadomości? Podobno się widziałyście… - rzekł z uśmiechem. Nie pozostawało mi nic jak odwzajemnić gest.

- Ja… um, no… wie Pan…

- Heki da yo. Rozumiem, że ostatnio wy, młodzi, macie dużo roboty. A towar nie ucieknie, he he… - podrapał się po łysiejącej głowie, a ja zaczęłam bawić się ze zdenerwowaniem palcami, zupełnie niepewna, co powinnam robić. – Widzisz, dobrze, że siedziałem przed sklepem i zobaczyłem, że idziesz tą drogą, gdzie się wybierasz? – spojrzał na mnie z dołu z tą samą iskrą w oku.

- Ja… ee… tak sobie spaceruję… eh… - Zaczęłam się gubić. Ten człowiek mógł jednak wiedzieć, gdzie znajdę Uchihę. – Właściwie to szukam mojego kolegi… ale…

- Oh, tego z klanu Uchiha? Spodobał ci się, hę? – puścił mi oczko z zachrypiałym śmiechem, a ja nie mogłam powstrzymać rumieńców.– Oj, gomene, nie będę cię zawstydzał, proszę. – wręczył mi paczkę długości niemal dwóch metrów. Nie była ciężka.

- Co to?

- Oh, nie żartuj… twoje zamówienie, zapomniałaś? Zapłaciłaś z góry, dlatego zależało mi, byś to odebrała. – uśmiechnął się. Znowu. - Dobrze, że mamy to z głowy. Kiedy będziesz mnie potrzebowała, to wiesz, gdzie jestem… teraz chyba sobie pójdę, bieganie źle służy moim stawom… miłego spaceru, panienko. – odszedł, podśpiewując pod nosem nieznaną mi melodię.

- Hai, oh… Ari-… - spojrzałam na paczkę podejrzliwie. - … Arigato… eh… - ruszyłam w poprzednio obranym kierunku. Koło jednej z ławek nie zniosłam rosnącej we mnie ciekawości. Przysiadłam na niej, pośpiesznie rozwijając materiał wokół czegoś, co przypominało kij.

Gdy pozbyłam się ostatniej osłony, ciągle nie byłam pewna, co takiego trzymam w rękach. Był to kostur z solidnego, jednolitego drewna o długości około metra osiemdziesiąt. Jego środkowa część była cieńsza niż reszta, a za to obwiązana taśmą, która wyrównywała szerokość z całą pozostałą powierzchnią. Jak zahipnotyzowana przejechałam po nim ręką, zachwycając się pięknem i prostotą broni. Tak, wiedziałam, że to broń. Do czego innego mógłby służyć taki kij? Do chodzenia, jako laska? W moim wieku? Przekręciłam go w dłoni. Był idealnie wyważony, wspaniały. Byłam pewna, że taka broń miała nazwę, ale za nic nie mogłam sobie jej przypomnieć. Swoją drogą, nóż, który znalazłam za łóżkiem też ją miał. I igły. Tylko po co były one nastoletniej, zwykłej dziewczynie?

Ale nie był to czas na zachwycanie się podarunkami od nieznajomych. Do pobliskiego kosza wrzuciłam opakowanie od kija i szłam dalej, co jakiś czas kręcąc nim w przód i w tył, uważając przy tym, by nikogo nie uderzyć. Zwolniłam kroku i skoncentrowałam się na przechodniach w różnym wieku. Zakręciłam kijem. Zmrużyłam powieki. Nikt mi się nie przyglądał. Czy dla tych ludzi było normalne, że młoda dziewczyna idzie środkiem ulicy i wymachuje kijem? Minęłam kolejnego mężczyznę w zielonej kamizelce, który tylko przelotnie spojrzał na moją twarz. Przyspieszyłam kroku.

Gdy domki się rozrzedziły, liczba przechodniów zmalała, a ścieżkę otoczyły drzewa, moich czujnych uszu dobiegły krzyki. Rozejrzałam się, idąc dalej. Równe uderzenia, pokrzykiwania i śmiechy. Przede mną rozciągał się gruby las, ponad którym twardo stała ściana graniczna wioski. Głosy przypominały mi dobrą zabawę. Zaczęłam biec. Im dalej i szybciej biegłam, tym więcej widziałam. Szerokie pole piachu i trawy, tarcze, pocięte pnie drzew. Zaczęłam zwalniać, gdy dobiegłam do granicy lasu i spostrzegłam kilkoro nastolatków.

- Uważaj! – krzyknęła jakaś dziewczyna. Usłyszałam świst dochodzący z tego samego kierunku, z lewej. Instynktownie odrzuciłam kij w bok, i upadłam do przodu, lądując na czterech kończynach. Trzy noże wbiły się w korę wysokiego drzewa nieopodal, na wysokości mojego czoła. Nie zmieniając pozycji, obejrzałam się na nie, dysząc ze strachu. Wyglądały tak samo, jak ten w moim pokoju. – Gomene! – usłyszałam ten sam głos, a niewysoka szatynka w dwóch koczkach i białej bluzce podbiegła do mnie. – Gomenasai, Niko-chan… powinnam patrzeć, gdzie rzucam. Nic ci nie jest?

Przeniosłam wzrok na nieznajomą kucającą trzy metry przed moim nosem. Skupiłam się na niej, czując, że jej twarz jest jakoś przyjazna, znajoma. To miejsce, sytuacja. Wszystko. Rzucająca wyciągnęła do mnie rękę w przyjaznym geście, ale ja zniżyłam głowę do ziemi, uginając ręce i powoli, noga z ręką i ręka z nogą, zaczęłam się cofać jak dzika, nieoswojona kotka, zraniona, ale i tak gotowa do ataku.

Nie wiedziałam, co mną kierowało. Byłam… nie byłam sobą. Czułam strach, zagubienie, wściekłość i ciekawość jednocześnie. No i szok. Trzy noże omal nie podziurawiły mi głowy.

Huczało mi w głowie, a emocje z całego dnia skumulowały się teraz w moim umyśle, tak, że widziałam zamglony obraz. Po chwili wokół mnie pojawiły się dwie inne nieznajome – dziewczyna o białych oczach i czarnych włosach oraz szczupła, czarnowłosa kobieta o czerwonych oczach. Wszystkie wydawały się mnie znać, ale żadna nie wykonała najdrobniejszego gestu, by mnie pochwycić czy skrzywdzić. To mnie trochę uspokoiło, ale ból w skroniach nie ustąpił.

Nie wiedziałam, co się z nią dzieje. W jednej chwili spacerowałam ścieżką w mieście, a w drugiej trafiłam na wyludnione pole. O mało co nie ucięto mi głowy noże podobne do tych, które znalazłam pod poduszką, a dziewczyna, która przed chwilą mogła mnie zabić, uśmiechała się do mnie i wyciągała do mnie rękę. Na ziemi leżał długi kij, który otrzymałam od dziwnego staruszka. Niedługo zjawiły się kolejne nieznajome, które wołały do mnie po imieniu. Czy to na pewno moje imię? Co to za dziwne przedmioty? Czemu bolała mnie głowa? Gdzie teraz byłam? Z kim? Czy byłam bezpieczna? Gdzie był Sasuke?

- Niko? – moją plątaninę myśli przerwał głęboki, pewny głos. Podniosłam głowę, by ukazać światu oczy wypełnione łzami. Czułam je już na policzkach. Nie szlochałam, one leciały same. Zaraz za zaniepokojoną kobietą o krwistych tęczówkach stał mój współlokator, a koło niego nastolatek w kucyku i zielonej kamizelce.

Znowu ta zielona kamizelka.

Złapałam się za pulsujące skronie. Ból był nie do zniesienia.

Co się dzieje? – w moim głosie doskonale słychać było podenerwowanie, ale nie to teraz się liczyło. Do klęczącej i zwijającej się z bólu Niko i tak już nic nie docierało. – Co ona tu robi?! – warknąłem, podchodząc bliżej. Zupełnie nie wiedziałem, co robić.

- Nie… nie wiem, wbiegła na pole treningowe, gdy ćwiczyłyśmy z Hinatą obronę przed bronią rzucaną… omal nie oberwała rykoszetem, demo… co tu się dzieje? – dziewczyna w koczkach przystawiła dłoń do ust.

- N-nie… już… n-nie mogę… ah… - Niko ścisnęła w garści kępkę trawy. Zerwał się wiatr, który zakołysał gałęziami drzew dookoła pola. Kunoichi trzymała się za głowę, nie kontrolując łez wypływających z jej zaciśniętych oczu. Głośno dyszała. Była zdezorientowana i sparaliżowana przez ból. Najgorsze było to, że nikt z nas dookoła nie wiedział, jak możemy jej pomóc.

Ciężko mi było oddychać. Obraz wirował mi przed oczami, mieszając się z wizjami z przeszłości. Uderzył we mnie natłok informacji, które zdobywałam przez lata. Przywołałam umiejętności, które szlifowałam. To było tak bolesne, że zaczęłam krzyczeć. Ból przeniósł się na tylną część mojej głowy, czyli dokładnie tam, gdzie się uderzyłam przed ponad dwoma tygodniami. Przed oczami stanął mi dach, czterej shinobi dźwięku i zakrwawiony Sasuke. Wszystko wirowało tak, że chciało mi się wymiotować. Krew, broń. Pieniądze, podróże. Koty i treningi. Znajomi. Miejsca. Słowa. Słodycze i wygodne łóżko. Rzeczy i zdarzenia. Moje życie.

- Zabierzmy ją do szpitala. – rozkazał Sasuke. Skulona, usłyszałam po obu stronach kroki, a potem poczułam ręce na swoich plecach. Chcieli mnie gdzieś zabrać. Każdy ruch tak bolał…

- Nie dotykajcie mnie! – wrzasnęłam, ciskając ręką o piach. Nie wiedziałam, gdzie są ludzie, których przed chwilą widziałam. Nie miałam odwagi się podnieść.

Jouninka i Shikamaru odsunęli się od kunoichi, zdezorientowani. Nie chcieli jej zrobić krzywdy, więc skoro nie chciała, by jej dotykali, musieli się posłuchać, jednak… bezczynność również nie wchodziła w grę. Dziewczyna przed nami jęczała z bólu i moczyła trawę gorzkimi łzami, zaciskając na niej brudne od ziemi ręce.

- Zawiadomcie Hokage, szpital, Anko i Kakashi’ego. Poradzę sobie. – mruknąłem, kucając metr przed dziewczyną. Jeśli ktokolwiek mógł przemówić jej do rozsądku, byłem to ja lub Mitarashi. Reszta się zawahała.

- Nie zdołamy uprzedzić wszystkich. Ktoś musi z tobą zostać. – odparła pewnie czerwonooka.

- Zostawcie nas samych. – naciskałem, patrząc na brązowe włosy Niko, które aktualnie przysłaniały niemal całą jej twarz. – Niech przyślą kogoś do naszego mieszkania. Do tego czasu spróbuję coś z nią zrobić.

Czwórka kiwnęła głową i pobiegła w kierunku, z którego prawdopodobnie przyszła Niko. Wiatr powtórnie omiótł okolicę swoim kojącym podmuchem, czochrając mi włosy. W powietrzu uniósł się zapach nadciągającego deszczu. Rzeczywiście, od poranka zebrało się wiele chmur.

Przysunąłem się trochę do skulonej dziewczyny, która, mimo, iż jej jęki ucichły, nie podniosła oczu znad ziemi i ciągle się trzęsła. Nic nie mówiłem, bo nie wiedziałem, co. Do dotykania jej w takim stanie też nie było mi spieszno, zwłaszcza, że widziałem jej poprzednią reakcję na próbę zaniesienia jej do kliniki. Pozostawało mi czekać na jakąkolwiek chęć współpracy z jej strony i wpatrywać się w jej drobną dłoń, trzęsącą się na ziemi.

- S-Sasuke… - jej ręka przesunęła się po trawie w moim kierunku, zaraz po tym, jak las wokół nas ucichł. – P-pomóż m-mi… ah…

- Jak? Co ci jest? – zapytałem cicho, niepewny, po co dziewczyna sięga do mnie ręką. Nikt mnie nie uprzedził, że proces przypominania sobie będzie dla niej jak armagedon. Po cholerę zostawiałem ją samą!

Znów poczucie winy. Genialnie.

- M-moja głowa… Eh… za dużo tego… - jęknęła, wyginając ramiona. Łzy zaczęły zasychać na jej rumianych policzkach.

- Pamiętasz już coś? – zapytałem, przysuwając się bliżej najciszej, jak tylko mogłem. Dziewczyna mówiła cicho i niewyraźnie, miałem trudności z rozpoznaniem pojedynczych słów. Chciałem też podtrzymać rozmowę, dać jej oparcie. Sam nie wiedziałem, skąd w mojej głowie wziął się tak absurdalny pomysł, ale dawało to efekty. Na swoje pytanie nie otrzymałem odpowiedzi, bo przypomniałem nim kunoichi o tym, że kiedykolwiek coś zapomniała.

Do mojej głowy dotarła nowa bolesna dawka prawdy, przeszłości i osobowości. Zatrzęsłam się mocniej, gdy zawirowania zyskały na sile. Nie wiedziałam, gdzie jestem. Czy to, co widziałam, było snem o Starej Niko, marzeniami, czy fałszem. Może to właśnie to, co pamiętałam z amnezji było fantazją? Nic już nie zdawało się być realne. Obrazy śmigały mi w głowie to szybko, to wolno, i nieuporządkowanie. To było tak, jakbym zagubiła się w czasie i przestrzeni. Czułam, że odlatuję, nic już nie jest dla mnie wiarygodne. Nie mam wspomnień, rodziny, historii, charakteru, wartości. Jestem sama w pustce swojego strachu.

Nagle otworzyłam oczy. Trzęsienie ustało w tej samej sekundzie, gdy nabrałam powietrza do płuc. Włosy zaplątały mi się w trawie. Nogi zesztywniały od dziwnej, kociej pozy. Coś sprowadziło mnie na ziemię. Na moją odsłoniętą szyję spadła kropla deszczu. I kolejna, na bluzkę. Jeszcze jedna, na łydkę. Po kilku oddechach Starej Niko rozpadało się na dobre. Podparłam się na ręce i uniosłam głowę. Pierwsze, co zauważyłam, to moja własna ręka, wysunięta daleko przed siebie, która jako jedyna nie mokła. Była osłonięta drugą, znacznie silniejszą i większą. Przełknęłam ślinę, unosząc wzrok.

Napotkałam chłodne spojrzenie i bladą twarz, do której lepiły się kruczoczarne włosy. Z nieba spadały lodowato zimne, wielkie krople deszczu. Niebo niejednokrotnie przeszył piorun, a my nadal patrzyliśmy na siebie.

Podniosłam się do klęku, nie wyrywając swej dłoni z uścisku współlokatora. Wokół las szumiał z wiatrem i nieustającą lawiną wody. Westchnęłam i chciałam coś powiedzieć, lecz mój głos się załamał. Na samo wspomnienie bólu i zagubienia, jakiego doświadczyłam przed chwilą w moich oczach pojawiły się nowe łzy.

A nie powinno tak być. Nie chciałam, by ktokolwiek kiedykolwiek widział, jak płaczę, zwłaszcza ta osoba przede mną. Ale czy miałam jakiś wybór? Uniosłam opuchniętą i pachnącą ziemią twarz do góry, a krople deszczu wymieszały się z moimi łzami. Zamknęłam oczy, czując niesamowitą ulgę.

Zrozumiałam, jak wiele zyskałam przez te lata. Mogłam do woli narzekać na wszelkie trudności i niewygody, ale za nic nie chciałam stracić swego dotychczasowego życia. Było ono niezwykłe, bo wypełnione samokształceniem, mnóstwem przygód i wspaniałych znajomości, za które byłam teraz wdzięczna. Nie wiedziałam nawet komu. Komuś, kto czuwał nade mną i moim życiem. Opuściłam głowę i uśmiechnęłam się. Tak. Z tej perspektywy powinnam na to patrzeć. Z zakłopotaniem zauważyłam, że uścisk na mojej ręce wzmocnił się.


Poczułam nagłe szarpnięcie. Straciłam równowagę. Wpadłam na chłopaka z taką siłą, że omal się nie przewróciliśmy. Zaraz potem poczułam silne ręce wokół mojej talii i mokre włosy dotykające mojego policzka. Sasuke wypuścił powietrze z płuc. Zrobiło mi się strasznie gorąco, przynajmniej w środku. Mój lęk i dreszcze dały o sobie znać, ale zignorowałam je. Ten jeden raz. Oparłam brodę o ramię współlokatora, czując ciepło płynące z jego ciała.

- Pamiętam…