Patrzyłem, jak resztki ubrań, włosy i skóra otyłego
mężczyzny zostały doszczętnie spalone. Odwróciłem wzrok tylko po to, by
zobaczyć, jak moja współlokatorka opada ciężko na kolana i opiera się o grunt
dłońmi, pochylając się do przodu. Plunęła krwią kaszląc głośno, po czym otarła
zabrudzone wargi wierzchem dłoni.
-
Aua… - wycedziła przez zęby, trzymając się w pasie i wstając powoli. Podszedłem
do niej ostrożnie, bez jednoznacznego wyrazu na twarzy. Dziewczyna była w
fatalnym stanie. Zupełnie nie wiedziałem, co robić. Uniosła głowę, pokazując mi
swój rozcięty policzek i spoconą twarz, do której przylepiały się brudne włosy.
Uśmiechnęła się cierpko. Na jej skórze widniały resztki krwi. – Facet bił
kobiety. – stwierdziła, przymykając oczy, dusząc głęboko w sobie jęki i skargi
na temat bólu jej brzucha, gdzie pewnie niejednokrotnie oberwała silną, ciężką
pięścią.
Nadal
mierzyłem ją nieobecnym wzrokiem.
- No
co? – warknęła, próbując się wyprostować, ale po jednej próbie poddała się i
postanowiła pozostać skulona.
- Nie
powinnaś zabierać naszyjnika bez konsultacji z nami. To mogło się skończyć nie
tylko niepowodzeniem misji, ale i twoją śmiercią – burknąłem, wyciągając
błyskotkę z kieszeni i upewniając się, że ciągle jest nasza. Dziewczyna podniosła
się raptownie i wyrwała mi ją z dłoni.
-
Jednak się nie skończyło - mruknęła. – Myślisz, że dałabym się pokonać tak
łatwo? – Dmuchnęła do góry, podrzucając kosmyk klejących się włosów, który i
tak opadł na swoje poprzednie miejsce. Skrzywiła się.
- Jak
widać – odparłem, wskazując na jej przemęczone i poobijane ciało. Mierząc ją
wzrokiem od stóp do głów spostrzegłem plamę krwi na jej spodniach opinających
udo. Jej ubranie nie było uszkodzone, więc jej rany były wewnętrzne.
Zmarszczyłem brwi. Zielonooka kunoichi zakryła plamę wolną ręką.
-
Poradzę sobie – wyszeptała spokojnie, zupełnie zaprzeczając moim myślom i
chowając biżuterię za bluzkę. – „Łza Tygrysa”… ładna nazwa, nie?
Byłem
wściekły. Niko była w niebezpiecznej sytuacji, a mimo to była w stanie słuchać
tego szaleńca. Powinna w tym czasie myśleć nad sposobem ucieczki.
Skrzyżowałem
ręce bezczynnie. Oczywiście jasne było, że do niczego by nie doszło, gdybym nie
zajmował się tak długo Kikei’em. Naturalnie... nie powiedziałem tego na głos.
-
Możesz iść? – zapytałem ją naburmuszonym tonem. – Musimy znaleźć Kakashi’ego.
Niko
bez odpowiedzi ruszyła chwiejnie przed siebie, lecz po chwili stanęła.
Zorientowała się, że nie wie, dokąd ma iść. Obróciła się w miejscu, patrząc na
mnie pytającym wzrokiem. Uaktywniłem Sharingana, po czym rozejrzałem się. Kilka
kilometrów od nas wyczułem spore, choć niewyraźne skupisko chakry. Wskazałem
jej palcem kierunek dokładnie przeciwny do tego, w którym zaczęła człapać.
Dziewczyna westchnęła z niecierpliwością i z cichym jękiem ruszyła we wskazane
miejsce, ale ja ciągle stałem jej na drodze. Nie ruszyłem się, obserwując
grymas bólu na jej zranionej twarzy. Minęła mnie powoli, kiwając się na obie
strony i dusząc w sobie jęki. Ten gość musiał obić jej narządy wewnętrzne. Mimo
to szła dalej uparcie. Nie chciała pokazywać przy mnie słabości. Nie dziwiłem
się.
W
takim jednak tempie nigdy byśmy Kakashi’ego nie znaleźli. Przewróciłem oczami
ostatni raz, patrząc na kulejącą sylwetkę kunoichi. Ależ ona była uparta.
Zrobiłem
kilka szybkich kroków i znalazłem się tuż za nią. Przykucnąłem, kładąc swoje
ręce na zgięciu jej kolan i na plecach, po czym podniosłem ją na rękach, nieznacznie
uginając się pod jej wątpliwym ciężarem. Była… lekka. Jakby miała skrzydła.
Nabrałam głęboko powietrza. Moje źrenice znowu się
zwęziły, a ja wbiłam swoje wściekłe spojrzenie w twarz chłopaka. Krzyknęłam z
bólu, gdy ten bez najmniejszego problemu mnie podrzucił, poprawiając moje
ułożenie w swoich ramionach.
Znowu
mnie trzymał!
- Tak
będzie szybciej – mruknął spokojnie, ruszając przed siebie. Nie miał chyba
zamiaru przepraszać mnie za zaskoczenie czy spowodowany ból. Pomijam fakt, że
mój obecny stan to była jego wina, w końcu zostawił mnie, auć, z
czterema świrami, samemu zabawiając się z najgłośniejszym z nich. No tak. Może
to ja powinnam go przeprosić, w końcu… kto kogo niósł? Nie, lepiej!
Pewnie czekał na podziękowania.
Shinobi
nie doczekał się jednak żadnego z powyższych, a ja zatrzęsłam się. Zacisnęłam
oczy z grymasem na twarzy. Czemu on mnie ciągle dotykał?! Czy ja go o coś
prosiłam? Chciałam iść sama, byłam silna i dałabym sobie radę, w końcu ból nie
był aż taki straszny.
Zaraz dostałam
gęsiej skórki na samą myśl o tym, że byłam tak blisko niego. Nie otwierałam
zaciśniętych ze strachu oczu i nie wiedziałam, co zrobić z rękami, gdy on mnie
uparcie niósł. Po chwili namysłu zaczęłam się wyrywać i odpychać się rękoma od
jego klatki piersiowej, klnąc pod nosem i kręcąc głową. Uchiha zatrzymał się, a
ja otworzyłam piekące mnie oczy.
-
Zamiast się wiercić, obejmij mnie za szyję, będzie mi cię łatwiej nieść –
mruknął, piorunując mnie z góry wzrokiem. Zamarzłam w swoich ruchach, patrząc
mu głęboko w oczy. No jasne. Zapomniałam o jego przeklętych oczach.
Czemu
się tak we mnie wpatrywał? Byłam brudna i zmęczona, nie sądzę, by kręciło to
facetów w jego wieku. Jednak przez dłuższą chwilę po prostu wgapiał się we mnie
bez słowa.
Oczywiście
do czasu, gdy znów podrzucił mnie w ramionach, gdy zaczęłam mu się wyślizgiwać.
Jęknęłam, wściekła, łapiąc się za brzuch, a on uśmiechnął się pod nosem, idąc
dalej. Cholerny Uchiha. Bolało jak nie wiem, ale na pewno tak było szybciej.
Ciekawa byłam tylko, czy miał mnie tak zamiar nieść do Amegakure i z powrotem. Jasne
było przecież, że nie cofnie się przed niczym, by mnie poniżyć.
Po
kilku minutach poddałam się i zrozumiałam, że w takim stanie nie wyrwę się.
Byłam wykończona, poobijana i głodna. Z miną pełną zrezygnowania westchnęłam i
założyłam mu ręce na kark, przymykając oczy, między innymi dlatego, by na niego
więcej nie patrzeć.
- Lepiej.
Boli, co? – zapytał głosem, w którym zwykłą ironię zastąpiło coś, czego ja,
obolała, omal nie wzięłam za troskę. Otworzyłam jedno oko, upewniając się, że
te słowa pochodziły od niego, a jednocześnie informując, że odpowiedź na jego
pytanie powinna być dla niego oczywista.
Chłopak
prychnął lekko i przyspieszył tempa, bo w takiej pozycji
zdecydowanie łatwiej mu się szło.
Po kilkunastu minutach dostrzegłem pośród drzew znajomą
postać. Był to Kakashi, stojący przy grubym, starym pniu i przywiązujący do
niego czterech shinobi. Podszedłem wystarczająco blisko, by sensei mnie
zauważył.
- O…
miło was… - Wskazał na nas palcem, zamrugał, po czym zaszczycił mnie wrednym uśmiechem.
- …widzieć.
Prychnąłem,
po czym skupiłem uwagę na związanych shinobi. Była wśród nich jedna
niebieskowłosa kobieta. Byli nieprzytomni.
-
Rozumiem, że wszystko się udało – westchnął joujin, zasłaniając Sharingan
opaską.
- Nie
do końca – burknąłem, zauważając, że nie tylko wciąż trzymam irytującą kunoichi
na rękach, ale że ona… - Śpi…
- warknąłem z głosem pełnym pretensji. Trzymała mnie delikatnie za szyję
drobnymi dłońmi, a jej głowa opierała się o mnie wygodnie. Nie wydawała żadnych
dźwięków, co było przyjemne dla mych uszu, podobnie jak jej lekko rozchylone
wargi i przymknięte powieki dla oczu. Patrzyłem na nią przez chwilę, po czym
zamrugałem przytomnie, wracając wzrokiem do jounina. – Walczyliśmy z pięcioma
shinobi... żaden nie przeżył – dodałem po chwili bez emocji w głosie. Hatake
uniósł brew.
- Nie
tego cię uczyłem…
- Eh…
to ona – odparłem, kiwając głową na śpiącą spokojnie szatynkę, której,
ku widocznej uciesze Kakashi’ego, jeszcze nie położyłem na trawie. – Pozbyła
się trzech ludzi nieznanymi mi Katonami, a potem beztrosko poszła spać - wycedziłem coraz bardziej
wściekły na zaistniałą sytuację.
Moje
słowa uświadomiły mi, jak wiele siły miała w sobie ta dziewczyna. O ironio,
wyglądała teraz na taką potulną i bezbronną.
-
Naruhodo… - Pokiwał teatralnie głową jounin. – A pozostała dwójka?
- Jakoś…
zginęła po drodze. – Posłałem nauczycielowi wredny uśmiech, po czym wręczyłem
dziewczynę mężczyźnie, zupełnie jak prezent urodzinowy. – Zrób z nią coś,
mam dość noszenia... – Szarowłosy przejął ciało, a kunoichi mruknęła coś
przez sen, przekręcając się i ocierając się głową jak kot o zieloną kamizelkę
mężczyzny. Ten uśmiechnął się lekko. Ja wręcz przeciwnie. Miałem ochotę mu ją
wyrwać z powrotem. Nie wiem, skąd wzięła się taka potrzeba, ale oczywiście zignorowałem
ją. – Zabrała naszyjnik – rzuciłem, siadając na trawie i oglądając swoje
nieliczne rany.
- Że
co?! – Niemal wrzasnął Kakashi. Odłożył dziewczynę na trawę niedaleko drzewa i
siadł naprzeciwko mnie. – Kto zabrał?
-
Niko. Przed naszym odejściem zakradła się do trzeciego wagonu i zabrała Łzę
Tygrysa ze sobą.
-
Skąd wiesz, jak się nazywa?
-
Shinobi, z którymi walczyliśmy, wspomnieli o tym – burknąłem, owijając bandażem
zranioną przez Kikei’a rękę. – O mało jej nie zabili, nawet nie wiedząc, gdzie
to cacko jest. Myślę, że jest dość… cenne.
- Naszą
misją jest bronienie tego, bez względu na wartość – przypomniał jounin poważnym
głosem, unosząc palec w górę, co w tej chwili wydawało mi się po prostu
śmieszne. – Gdzie jest teraz? – wyciągnął rękę w moją stronę, a ja zawiązałem
ostatni opatrunek i uniosłem głowę bez zrozumienia.
- Hn?
- No,
naszyjnik.
Ociężale
wskazałem w stronę Niko, która leżała na boku na trawie, słodko drzemiąc.
Hatake podniósł się i podszedł do niej, obracając ją delikatnie na plecy, a ja przystanąłem
zaraz za nim. Kakashi uniósł brew z pytaniem w oczach. Uśmiechnąłem się lekko i
wskazałem na jej szyję, lecz tam nie było biżuterii. Jounin znów posłał mi zdziwione
spojrzenie. Potrząsnąłem głową i wskazałem niżej. Mężczyzna otworzył oko
szerzej i pospiesznie wstał, otrzepując niedbale spodnie.
-
…Ch-chyba jednak poczekamy, aż się obudzi… - stwierdził zmieszany. Przytaknąłem
z satysfakcją.
Raczej nie minęła godzina, a ja obudziłam się.
Pierwsze, co zauważyłam to fakt, że leżałam pod drzewem, na ziemi, przez co
potwornie bolał mnie kark. Drugie to to, że ból brzucha zaczął ustępować, a
mimo to ja nadal byłam poraniona i brudna. Trzecią sprawą był Uchiha, który
siedział pod drzewem naprzeciwko i gapił się w dal.
-
Urgh… - warknęłam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Podrapałam się po
głowie. Wtedy też shinobi mnie zauważył.
-
Wstałaś – rzucił odkrywczo i bez emocji.
-
Hai… - westchnęłam, masując swój kark. Podwinęłam swoją bluzkę do góry, nie
bacząc na towarzystwo partnera. Mój „opalony” brzuch pokryty był wielkim
czerwonym śladem od uderzenia tego grubasa i kilkoma potężnymi siniakami. Po
prostu wspaniale. Opuściłam bluzkę ze zrezygnowaniem i obejrzałam swoje nogi i
ręce. Nie było tak źle. Wstałam, chwiejąc się lekko. – Gdzie znajdę wodę? –
zapytałam wprost. Jak się potem okazało, w ciągu minionej godziny Sasuke zdążył
rozejrzeć się wokół i znaleźć niewielki strumień, w którym przemył swoje rany i
z którego przyniósł wodę dla sensei’a. Kakashi w tym czasie wyciągał informacje
od pojmanych shinobi. Mnie osobiście to nie interesowało. Chciałam tylko
spełnić swoją misję. Wskazał mi kierunek, a ja ruszyłam nieco pewniej i
szybciej, niż ostatnio.
Wróciłam
po kilkunastu minutach z zabandażowaną nogą, przemytymi i opatrzonymi ranami
oraz mokrymi włosami. Były zlepione potem i krwią. Nienawidziłam, gdy były
takie.
- Ty
sobie urządzasz kąpiel, a my musimy gonić konwój – „przywitał” mnie Sasuke z
założonymi rękami. Wzruszyłam ramionami i potrząsnęłam głową, a moje mokre
włosy ochlapały wszystko dookoła. Posłałam mu ironiczny uśmiech. Tylko
prychnął.
- No
dobra, mam już wszystko, czego mi potrzeba – zakomunikował Kakashi, pojawiając
się znikąd. – Przesłuchałem wszystkich czworo, takie informacje przydadzą się w
raporcie.
- Myślałam,
że było ich dziesięciu – zauważyłam, wyciskając włosy. Nie nosiłam ze sobą zbyt
wielu ręczników.
-
Widocznie źle policzyliśmy. To możliwe… z takiej odległości…
-
Czyli Sharingan nie jest taki doskonały – uśmiechnęłam się. Uchiha warknął.
Zignorowałam go, ciągle wściekła za to, jak mnie niósł. Trochę mi było głupio,
że zasnęłam. Musiało to być spory czas temu, bo zupełnie nie wiedziałam, gdzie
teraz jestem. – Zostawimy ich tak? – zapytałam zaraz.
-
Aah… myślę, że sobie poradzą. Nie ma potrzeby targać ich za sobą do Amegakure,
a potem do Konohy – zauważył szarowłosy. Przytaknęłam. – No to co, wracamy?
Wszyscy
zgodnie ruszyliśmy do konwoju. W drodze z udawaną skruchą oddałam naszyjnik
jouninowi, który obiecał się nim zająć. Poruszaliśmy się bardzo szybko, ale od
postoju wozów minęło sporo czasu. Nie wiedzieliśmy, która jest godzina, bo na
niebie zebrało się sporo chmur, ale byliśmy pewni, że reszta już jest w drodze.
-
Zapowiada się na deszcz – westchnęłam, wystawiając rękę przed siebie, czekając
na pierwsze krople. – Nie cierpię deszczu.
-
Koty z natury boją się wody – odparł brunet między skokami, nie odwracając się
nawet ku mnie. Uśmiechnęłam się lekko.
- Wiem
to, Panie Wszystkowiedzący.
Chłopak
westchnął, omijając potężną gałąź. W oddali zobaczyłam żwirową drogę, po której
jechał znajomy konwój. Nareszcie.
Niewiele
zajęło nam dogonienie powozów. Nasz powrót zdawał się zauważyć chyba tylko pan Sekito,
który prowadząc jednego z koni pomachał nam grzecznie. Rozdzieliliśmy się i
weszliśmy do swoich wagonów, ledwo zdążając przed masowym lunięciem deszczu.
- Nie
będę tęsknić za tym ciasnym wagonem, gdy wrócimy do domu – westchnęłam,
rozkładając się na swojej sofie. Byłam wycieńczona walką i drogą do konwoju.
Wyciągnęłam ze swojej torby słodycze, którymi od razu zaczęłam się delektować.
- Nie
wiem, co konkretnie nazywasz domem… – burknął Uchiha, również szukając czegoś w
swojej torbie. Zapewne chodziło mu o to, że nasz apartament nie był dla żadnego
z nas domem rodzinnym, a tylko przechodnim mieszkaniem. Nie mógł oczywiście
wiedzieć, że dla mnie to było równoznaczne. Wyciągnął picie. Już miałam
zapytać, czy jest głodny, cóż, w końcu też długo walczył i niósł mnie przez
kawał drogi, gdy usłyszałam pukanie do drzwi, które zaraz potem się otworzyły.
W nich, na wystającym podeście wagonu, stała miła, starsza kobieta, która
poprzedniego dnia załatwiła nam posiłek. Tym razem miała na sobie sporą,
nieprzemakalną płachtę.
- Do
postoju jeszcze daleko, drogie dzieci, nie jesteście głodne? – zapytała
grzecznie i ciepło. Spojrzeliśmy na siebie, po czym zgodnie przytaknęliśmy.
Kobieta uśmiechnęła się. – Przyniosę wam zaraz obiad. Zaczekajcie… - Jej głos
ucichł, gdy zamknęła drzwi.
-
Chciało się jej łazić do nas w taką ulewę? – westchnęłam, oblizując palce.
Sasuke spojrzał na mnie, a potem na przysmaki, które jadłam.
- Nie
poczęstujesz mnie? – zapytał cicho. Lekko zaskoczona, bez wahania wyciągnęłam ku
niemu torebkę, z której wziął kilka drobnych ciastek i cukierków.
Oh,
Kami-sama. On poprosił. Nie rozkazał czy zainsynuował, tylko szczerze
zapytał. Chyba był chory. Albo stało się coś, co zmieniło starego Uchihę w
stworzenie z ludzkimi uczuciami.
Oczywiście
w jego głosie na próżno było szukać głodu. Był po prostu ciekawy, jakie to „świństwa”
jem.
- Nie
takie złe, co? – uśmiechnęłam się, widząc, jak Uchiha robi skrzywioną minę i
chowając paczuszkę do plecaka. Roztarłam skostniałe ręce. Od burzy szalejącej
na zewnątrz w powozie zrobiło się naprawdę chłodno. Serio nienawidziłam
deszczu. Nie tylko z powodu nieprzyjemnego zimna, walących z góry kropel i
przemoczonych ubrań, ale również z powodu… nastroju, jaki deszcz tworzył.
Szary, tajemniczy i cichy. Burza przypominała mi mojego partnera. Spojrzałam na
niego ostrożnie. Jego wzrok utkwił za oknem. Co jakiś czas uderzała błyskawica.
One nigdy nie powodowały niczego dobrego.
Westchnęłam,
obejmując się ramionami i „przytulając” swoje kolana.
Chidori.
Ta
technika to był istny piorun. Rozwaliła tego gościa na kawałki. Chyba nigdy nie
widziałam na raz tyle krwi. Sasuke szybko wytarł ją z ręki, ale wprawa,
z jaką to zrobił, kazała mi przypuszczać, że wykonywał ją nie po raz pierwszy.
Ja,
na przykład, nie zabijałam ludzi specjalnie.
Nienawidziłam tego. Jeśli już mi się zdarzało, to robiłam to nieumyślnie, z
odległości. Katonem, może bronią.
Ale
żeby wepchnąć komuś w pierś pięść, w której szalała burza?
Okropne.
Odrzuciłam
te myśli. To nie była moja codzienność. To była nasza misja, my byliśmy
shinobi, to był nasz obowiązek. Gdybyśmy nie zabili ich, oni zabiliby nas. Tak
było. I już.
Wolałam
o tym nie dyskutować. Zwykle wszystkie smutki odchodziły, gdy wracałam do
wioski.
Zajęłam
się lżejszym tematem – słodyczami. Po kilku minutach dyskusji o nich i czemu
Sasuke ich nie lubił – wróciła kobieta, która nie tylko podała nam obiad, ale
również przedstawiła się i odpowiedziała na wszystkie moje pytania. Okazała się
matką pana Sekito oraz kucharką z Konohy, która zawsze towarzyszyła jego
wyprawom. Opiekowała się dziećmi i organizowała posiłki.
-
Miła babka – stwierdziłam po wyjściu gościa. Zabrałam się do jedzenia. Ciepły
posiłek w szybkim czasie zniknął z misek, które zostały odstawione na ziemię,
by można było położyć koło nich, na środku, torby i plecaki, a na kanapach…
wygodnie się rozłożyć.
Wciągnęłam
przez głowę ciepłą bluzę i zdjęłam buty, by zaraz potem opuścić w dół
podwinięte spodnie i usiąść na przemarzniętych stopach. Nie rozumiałam idei
butów z odkrytymi palcami. Zawsze mi marzły i potem bolały.
Bez
słowa wyjęłam drobny zwój i rozwinęłam go nieco dalej, niż ostatnio. Uderzyłam
w niego, a na płótnie w kłębie dymu pojawiło się papierowe pudełko.
- Co
ty znowu kombinujesz? – mruknął czarnooki shinobi, zakładając własne cieplejsze
ubrania i usadawiając się naprzeciwko. Wyjęłam zawartość kolorowego opakowania,
z którego potem jednym ruchem zrobiłam pstrokaty wachlarz. Za oknem trzasnął
kolejny piorun.
-
Partyjka Hanafudy*?
Przeciągnąłem się i dobyłem z torby ukochaną
pomarańczową książeczkę. Przebrałem się, w końcu moje ubrania nie nadawały się
po walce do użytku.
Usadowiłem
się na swoim miejscu i sięgnąłem po dzieło Jirayi. Zawahałem się. Sasuke i Niko
pewnie grzali się u siebie. To, że odparliśmy ten atak wcale nie
znaczyło, że nie mogło być ich więcej. Zdawało się, że to mi przypadał
teraz patrol. Westchnąłem, wyglądając za małe okienko. Zaczęło padać. I jak ja
miałem czytać w takich warunkach?
Wyszykowałem
się i stanąłem na dachu swojego wozu. Uniosłem opaskę, odsłaniając swoje lewe
oko. Rozejrzałem się.
Na
drodze przed nami nie było nikogo. Las robił się coraz rzadszy, a wokół
rozciągały się pola i stare chatki. Od jednego z przewoźników słyszałem, że do
najbliższej wioski dojedziemy najwcześniej na siedemnastą, i tam prawdopodobnie
przeczekamy burzę...
Obróciłem
się, spoglądając w przemierzany las i otworzyłem szeroko oczy. Za nami podążało
trzech shinobi, których wcześniej nie widziałem. Biła od nich niesamowicie
silna chakra, a oni zmierzali prosto na nas, i to w zawrotnym tempie.
-
Kuso… - warknąłem, zeskakując na ziemię i waląc w drzwi sąsiedniego powozu. W
drzwiach ukazała się zdziwiona Niko, z kilkoma kartami w ręku. – Oi, za kilka
minut będzie tu trzech kolejnych shinobi! – krzyknąłem, a na te słowa pokazał
mi się również Sasuke. – Zbierajcie się, musimy odciągnąć ich od konwoju! –
pogoniłem ich, biegnąc równo z jadącym wagonem. Złoty naszyjnik przyczepiony do
mojej kurtki rozbujał się niebezpiecznie.
*Hanafuda
– tradycyjna gra japońska, kiedyś bardzo popularna wśród japońskiej mafii Yakuza.