26 września 2007

Rozdział XXVI - "Powrót i zemsta"

Przewróciłem się na bok z niekontrolowanym ziewnięciem. Dzienne światło znacznie przeszkadzało mi w spaniu. Otworzyłem oczy i lekko je przetarłem, kładąc się leniwie na plecy. Huczało mi w głowie, w gardle miałem wielką gulę, a moje mięśnie kończyn odmawiały mi posłuszeństwa. Oj tak, przeziębiłem się. Aż za dobrze pamiętałem długi dojazd do granicy Kraju Deszczu, spod której wypędzili nas stacjonujący shinobi. Sekito uznał misję za wypełnioną, a moja drużyna ruszyła w drogę powrotną. Nic dziwnego, że teraz moje nogi były zdrętwiałe i opuchnięte. Dodatkowo Kakashi postraszył mnie nieznaną odmianą grypy, której podobno był świadkiem. Ja sam twardo wierzyłem, że nic mi nie jest, aż do tego cholernego poranka.
            Zmarszczyłem brwi, zamykając oczy. Kuso, jak ja nienawidziłem być chory. Czułem się mimowolnie gorszy od innych i bezużyteczny. Jak przez mgłę pamiętałem powrót do opuszczonego apartamentu. Ledwo przeszedłem przez próg swojego pokoju i rzuciłem się na miękkie łóżko, zapominając o wszystkim. Mimo wczesnej pory i długiego wypoczynku teraz nadal byłem zmęczony. Nic mi się nie chciało, co sam uznałem za dziwne.
Przyłożyłem sobie chłodną dłoń do czoła, gdy usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju. Nieproszony.
            - Ohayo, baka – uśmiechnęła się szatynka, naciskając klamkę łokciem, gdyż jej ręce zajęte były jakąś tacą. Warknąłem ciche przekleństwo, podnosząc się i opierając plecami o framugę łóżka. No ładnie. Nie dość, że byłem chory, to nie mogłem mieć odrobiny prywatności. – Przyniosłam ci śniadanie. Nieźle wczoraj padłeś – zauważyła kunoichi, siadając na brzegu materaca, na co syknąłem. Mówiła to ta, która dwukrotnie mdlała mi na rękach. Dziewczyna tylko westchnęła.
            - Co ty tu robisz? – spytałem niechętnie, czując jednocześnie wyraźne pieczenie w gardle. Mimowolnie złapałem się za szyję, kątem oka lustrując przyniesioną tacę.
            - Przyniosłam lekarstwa od Shizune-san, parę wiadomości i jedzenie – odpowiedziała dziewczyna, szperając w torebce przy pasku. W przeciwieństwie do mnie była ubrana w codzienne ciuchy. Pokazała mi termometr. Uniosłem brew z politowaniem. – Zmierz sobie temperaturę, zobaczymy jak jest z tobą źle.
            Przez chwilę mierzyliśmy się wojowniczymi spojrzeniami. Wyrwałem jej przedmiot z ręki i szybkim ruchem wsadziłem sobie pod pachę, uprzednio unosząc swój biały T-shirt. Zaraz, zaraz. Kiedy ja się rozebrałem po misji?
            Tak czy inaczej. Im szybciej uporałbym się z kuracją Doktor Niko, tym szybciej bym wrócił do spania. Na nic innego nie miałem ochoty. No, może poza czymś do jedzenia…
            - Twoja choroba zacznie postępować, jeśli nie weźmiesz tego. – Niko wskazała na plik małych kapsułek. Przewróciłem oczami, wykładając sobie dwie na otwartą dłoń i wrzucając z zamachem do gardła. Zaraz tego pożałowałem. Strasznie rozbolały mnie skronie i zatoki. Pochyliłem się do przodu z lekkim syknięciem. Ból głowy był przeszywający i skoncentrowany. Chciałem mieć to za sobą. – One pomogą na bóle głowy – mruknęła niepewnie, patrząc w górę, jakby powtarzając sobie pod nosem niedawno usłyszaną formułkę. Spojrzała zaraz po tym na tacę i wolnym ruchem podała mi kubek, uważając, by nic nie rozlać. Przejąłem naczynie i powąchałem gorącą, ziołową miksturę. – Zioła z miodem i cytryną. Pomogą na twoje gardło – rzuciła kunoichi, czekając, aż zacznę pić. Uniosłem kubek do ust, a ciepły napój wypełnił moje ciało. Zaraz dostałem dreszczy od nieoczekiwanej zmiany temperatury. Miałem ochotę rzucić kubkiem o ścianę i zagrzebać się pod ciepłą pierzyną. To by mogło być trochę niegrzeczne, w końcu Niko chciała mi pomóc. Z własnej woli poszła do sekretarki Hokage i przygotowała to picie. Postanowiłem jej podziękować po prostu nie narzekając.
Szatynka obserwowała moją reakcję z zainteresowaniem. Uniosłem brew, odstawiając do połowy opróżniony kubek.
            W tym momencie Niko wyjęła z torby drobny słoik i rozkręciła go szybko, rozgrzewając dłonie ze znudzoną i poważną miną. Spojrzała na mnie beznamiętnie, unosząc naczynie do góry. Wokół rozniósł się zapach eukaliptusa.
            - Zostało posmarowanie ci tym pleców – warknęła. Jej nastrój uległ gwałtownej zmianie. Zaraz doszedł do mnie sens jej wypowiedzi. Czyli leczenie zostało jej nakazane, bo nie sądziłem, by bojąca się dotyku dziewczyna aż tak paliła się do masowania mojego ciała. – To pomoże na szoki termiczne podczas gorączki – dodała, a zaraz potem fuknęła widząc, jak odwracam się od niej tyłem, siadając po turecku. Ściągnąłem z siebie koszulkę przez głowę i rzuciłem ją na bok. Mruknąłem cicho, garbiąc się i czekając na jej ruch. Mogło być ciekawie.
            Dziewczyna zlustrowała moje plecy z wyczuwalnym wyrzutem. Zamyśliła się na chwilę, po czym westchnęła, zatapiając palce w maści i zaraz dotykając nimi mojego kręgosłupa.
            Nie tego się spodziewałem.
            - Zimne – burknąłem, gdy od jej dotyku dostałem gęsiej skórki.
            Kunoichi zaśmiała się cicho, dołączając drugą dłoń i powoli rozcierając krem po mojej skórze. Gdzieniegdzie były na niej blizny, które teraz dokładnie czułem, a trzy największe i najświeższe były w okolicach łopatek. Dołożyła na dłonie więcej kremu i wsmarowywała go kolistymi ruchami.
            Wypuściłem powietrze nosem, czując na sobie jej drobne dłonie, które z taką siłą i zaparciem masowały moje plecy. Nie chodziłem na żadne masaże i do głupich spa, ale jeśli tak to wyglądało, mogłem zacząć tam wpadać, zwłaszcza po trudnych misjach. Krem zaczął działać, ogrzewając okolice mojego kręgosłupa, a zaraz i ramiona.
             
            Przestałam, gdy większość maści się wchłonęła. Przejechałam opuszkiem palca po dwóch nowych ranach. Uchiha nie zareagował, więc chyba go nie bolało.
            - Po czym to? – zapytałam prosto. Już otrząsnęłam się po otwartym dotykaniu. Dostałam dreszczy tylko na początku, ale zrozumiałam szybko, że nie ma się czego bać. Dla mnie ciało nastolatka było całkiem interesujące. Pomijając to, że był ninja  i każda walka wyryła na nim swój ślad, nigdy wcześniej nie widziałam chłopaka w moim wieku, rozebranego i... tak blisko. Oczywiście, ciało ciągle trenującego Uchihy nie było takie znowu zwyczajne. Pod swoimi palcami czułam wyraźnie jego bijące serce, każdy ruch i oddech. No i te mięśnie.
            Czemu się nie rozkojarzyłam? Może dlatego, że miałam kontrolę nad sytuacją. Nie musiałam teraz polegać na jego rozsądku, bo to ja zainicjowałam… no cóż, masaż.
            Zarumieniłam się, mając nadzieję, że brunet tego nie widzi.
            - Po tym ostatnim blond świrze rzucającym nożami. – mruknął, pochylając się bardziej i ostentacyjnie domagając się więcej uwagi.
            Uśmiechnęłam się na ten gest, lecz nie wiedziałam, co robić. Natychmiast potrząsnęłam głową, przenosząc rękę tuż nad jego lewą łopatkę. Tam rana była bardziej zasklepiona.
            - A to po pewnej wrednej kunoichi, która zaatakowała mnie moimi własnymi shurikenami – burknął, posuwając się nieco do przodu i uciekając od mojego dotyku, a zaraz potem wrzucając na siebie biały T-shirt. Koniec przedstawienia. Chyba nie lubił paradować nago przed dziewczynami. A szkoda, bo było na co popatrzeć, jak bardzo niedorzeczne by to nie było. O wiele lepiej czułam się, gdy to ktoś inny był obnażony i słabszy, a nie ja.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, wracając do poprzedniej pozycji na brzegu łóżka.
            Uchiha usiadł teraz przodem do mnie. Po jego twarzy widać było chorobę. Na moje nieszczęście, nawet z rozwichrzonymi włosami i zaczerwienionymi oczami, ciągle był przystojny.
            - Mówiłaś, że masz jakieś wiadomości – przypomniał mi ochrypłym głosem. Wyjął spod pachy zapomniany termometr, wskazujący ponad trzydzieści osiem stopni.
            - Hai… - uderzyłam się dłonią w czoło, po czym poprawiłam włosy. To były dość ważne wieści, a ja, głupia, myślałam o urodzie chłopaka. – Wykonałam nasz plan dotyczący zemsty na Kakashi’m.
            - I jak?
            - Jeszcze nie widziałam jego reakcji, ale mamy misje z głowy na kilka tygodni. Dałam mu trochę pracy – uśmiechnęłam się, podając mu zapomniany kubek. Przejął go i zaczął pić. Jego zachrypiały głos wracał do normy. Shizune-san znała się na rzeczy.
            - Dokładniej.
            - Zgłosiłam go na małą listę Tsunade-shishou do sprzątania biura. – Uniosłam jeden palec w górę. – Pomogłam Iruce-san i obiecałam mu zastępstwo w Akademii podczas jego nieobecności. – Pokazałam drugi palec, pochylając się i szepcząc złowieszczo, ale uważając, by nie być za blisko Sasuke. – Czy to nie cudowny przypadek, że wiedziałam, że Kakashi jest „wolny”? – Na te słowa Sasuke posłał mi swój standardowy uśmieszek, biorąc łyk już chyba chłodniejszego napoju. – Zgłosiłam też naszego kochanego sensei’a do kilku monotonnych misji rangi D, w tym… opieki nad dziećmi. – Uniosłam triumfalnie trzeci palec, nie zamierzając jeszcze skończyć. – Shizune-san była zachwycona. - Opuściłam palce. – Pomijając to, że ma jeszcze napisać raport z naszej misji oraz pomóc w kontroli trzech drużyn. Ich jounini są ranni – westchnęłam. Nadszedł czas na najgorsze.
            - Ranni? – powtórzył Sasuke, odstawiając kubek. W jego głosie nie było na razie słychać ciekawości. – Dare? 
            Usadowił się wygodniej, poprawiając pościel.
            - Kurenai, Gai i Asuma-san – wyliczyłam z poważną miną. – To miała być następna ważna wiadomość.
            - Hn… nie moja sprawa – warknął brunet, zakładając ręce na kark i kładąc się na plecach na znak, że już mnie nie słucha. Ja jednak podeszłam do drugiej strony jego łóżka, pochylając się lekko.
            - Może i nie, ale nie wiesz, kto ich zaatakował – mruknęłam ostrzej, siadając koło niego. Shinobi przeniósł na mnie swój ciemny wzrok. Przez chwilę wahałam się, co mu powiedzieć. – Para z Akatsuki – wydusiłam wreszcie.
            Chłopak wstrzymał oddech.
            Przez chwilę nie robił nic, tylko patrzył uważnie na moją twarz.  
             
            W jednej chwili wróciły do mnie wszystkie potworne wspomnienia. Zarówno te prawdziwe, jak i przywołane przez mojego przeklętego brata. Masa krwi i zabita rodzina, znajomi. Zniszczony klan i jego długowieczna chwała. Mój dom. Wszyscy ci ludzie, cała dzielnica naszpikowana bronią. Cała historia, a zarazem i marzenia oraz moje życie. Miałem pieprzone osiem lat, nie mogłem nic zrobić.
            - No właśnie - westchnęła ciężko Niko, spuszczając wzrok. Położyła ręce na kolanach, a jej słowa wyrwały mnie z zamyślenia. – Uchiha Itachi i jego partner z Kirigakure byli tu, w Konoha, pod naszą nieobecność.
            W pomieszczeniu nastała głęboka cisza. Zamrugałem kilka razy, po czym zerwałem się z łóżka jak oparzony. Stałem boso na zimnej podłodze. Nogi mi zdrętwiały. Serce tłukło mi w piersi. Słyszałem w uszach szum własnej krwi.
            Jak to się stało? Dlaczego? Nie było mnie tu, akurat wtedy! Taka szansa. Przegapiłem ją i to wcale nie przez siebie. Pragnąłem jego śmierci bardziej niż czegokolwiek na świecie, czułem, że jestem gotów.
Spojrzałem na nią pustym wzrokiem. Podświadomie wiedziałem, że to nie była jej wina. Choć kto wie – może gdyby nie ona, nie dostałbym tej misji. Spotkałbym się z bratem.
            Opuściła wzrok, pozwalając, by brązowa grzywka zasłoniła jej oczy. Chyba mój humor jej się udzielił. Mimo mojego nastroju kontynuowała uparcie.
            - Zaatakowali Asumę i Kurenai, potem zostali zdezorientowani przez Gai’a. Z tego co wiem, potrzeba było całego tuzina ANBU, by ich odpędzić – westchnęła. – Co dopiero pokonać – dodała zaraz ciszej, choć wciąż na tyle głośno, że byłem w stanie to usłyszeć.
            Gotowało się we mnie. Wiedziałem, że mój brat był niezwykle silny, ale… trzech jounin’ów i tuzin ANBU? To było zbyt wiele…  chciałem stać się jeszcze silniejszy niż byłem teraz. Musiałem zacząć poważnie trenować.
            W tej chwili moje zawzięcie osiągnęło szczyt. Chęć zemsty napełniła całe moje ciało, jakby była materialna. Zacisnąłem pięści. Warknąłem pod nosem, gotowy zaraz się ubrać i ruszyć na pole treningowe lub do kryjówki Akatsuki, gdziekolwiek by ona nie była.
            Niko spojrzała na mnie pewnym wzrokiem, schodząc z łóżka i zbliżając się do mnie. Podeszła na odległość jednego metra z miną, jakby czytała mi w myślach. Przez chwilę zapomniałem, że tu była. Pasowała do otoczenia.
            - Z grypą go nie pokonasz – zauważyła z uśmieszkiem, a ja powoli się uspokoiłem. Po czym kichnąłem. Nagle wszystkie moje plany stały się zbyt odległe, by zamartwiać się nimi teraz. Dziewczyna miała niesamowicie… kojący głos. – No właśnie. Mamy teraz dużo czasu na trening. Nie myśl, że ja będę stała w miejscu i podziwiał. – uśmiechnęła się uroczo, kładąc mi rękę na ramieniu, co mnie nieco zdziwiło. Potrząsnęła mną trochę. – Kładź się i zdrowiej. Znajdę sposób, byś był w stanie się zemścić – powiedziała melodyjnie i grzecznie, jakby mówiła o czymś miłym i przyjemnym, jak pielęgnacja kwiatów ogrodowych. Żwawo kiwnąłem głową i przeklinając pod nosem swojego brata, wszedłem do łóżka.
            Nieważne, że jej obietnica była niemożliwa do spełnienia i bezużyteczna. Pomogła mi.
             
            Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Czułam, że atmosfera między nami przestaje być tak napięta i groźna, jak kiedyś. A może po prostu Pan Wszechstronnie Uzdolniony nie był w formie do kłótni, kto wie?
            - Hinata zrobiła sałatkę – westchnęłam, gdy nie usłyszałam odpowiedzi  na mój ostatni monolog. Chłopak kompletnie zapomniał o podanym na tacy śniadaniu. Leżał okryty kołdrą, tyłem do mnie, mrucząc coś w poduszkę. – Sakura też ci coś przyniosła.
            Usłyszałam tylko coś o fankach, opiece i byciu żałosnym. Skleiłam to w całość. Nasz Pan Mroku bał się najazdu młodocianych pielęgniarek.
            - Ino i Sakura wyruszyły dzisiaj rano na misję, podobnie jak Naruto i Neji-kun... – powiedziałam, uważnie stawiając sufiks przy imieniu Hyuugi. Używałam ich tylko do mało znanych mi osób lub zdecydowanie lepszych ode mnie. Neji kwalifikował się do obu grup, mimo że go pokonałam. Biła od niego powaga i dorosłość. Nie mogłam tego nie docenić. – …także w wiosce będzie nieco ciszej – dodałam z uśmieszkiem, zamykając za sobą drzwi i zostawiając Uchihę samego.
            Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, gdy nagle zerwał się z łóżka. Żałowałam tego, co mu się przytrafiło, ale nie mogłam mu pomóc w żaden sposób. Z drugiej strony zazdrościłam mojemu rywalowi. Miał cel. Miał prawdziwe życie i historię, miotały nim nie takie błahostki i perypetie jak u mnie, a prawdziwe przeciwności. Miał powód, by być silnym. Ja nie. Ja trenowałam na złość innym.
            Ubrałam się jak na kunoichi przystało i wyszłam z mieszkania, postanawiając nie marnować całego wolnego dnia na zrzędzącego Sasuke. Wyjęłam z kieszeni błyszczący shuriken, który dokładnie odbijał obraz. Przystanęłam, kładąc go eksperymentalnie na ziemi. Odbijał szarawe niebo, a z daleka nawet nie wyglądał na broń. Ewentualnie na kamień. Podniosłam go, obracając w ręce.
            Ciekawe, co takie narzędzie robiło w torbie Uchihy. Zrobiło niezły ślad na jego plecach. Mogłam to jakoś wykorzystać.
            Zamyśliłam się, unosząc gwiazdkę do góry. Poprawiłam przed „lusterkiem” kosmyk włosów, po czym zaśmiałam się sama do siebie.
            Nie, nie tak wykorzystać.
            Westchnęłam, chowając znalezisko do kieszeni.
            Mogłam zapytać Tenten o tego typu broń. Była w tym specjalistką i z pewnością była w tej chwili w wiosce, w końcu Kurenai leżała w szpitalu.
            Przeszłam spory kawałek, wdychając świeże powietrze i zapach przyrządzanych na stoiskach potraw. Minęła już pora śniadaniowa, ale nikt się tym nie przejmował. Konoha miała wielu śpiochów. Po drodze wstąpiłam do sklepu ze słodyczami, kupując cukierki Dango.
            W powietrzu unosił się zapach deszczu. Chmury gęstniały, zrobiło się zimno i zaczął wiać wiatr. Objęłam się ramionami. Nici z treningu.
            Było więc trochę czasu na lekturę. Skierowałam się w stronę kwatery Hokage, przy której mieściła się biblioteka.
            - Konnichi wa, Niko-chan – przywitała mnie wysoka kobieta, siedząca za długim biurkiem u wejścia. – Czego dziś szukamy?
            - Nic z tematu ninjutsu… - mruknęłam, drapiąc się po karku. – Mogę sama poszukać?
            - Ossu… - westchnęła bibliotekarka, wsuwając okulary na nos i grzebiąc w archiwach rozłożonych pionowo w otwartej szufladzie.
            Podeszłam do wysokiego regału obok biurka. Zjechałam wzrokiem na dół, szukając odpowiednich kartotek. Biblioteka w Konoha była dość duża. Zawierała masę książek, niemal na każdy temat, i według tych tematów, segregowanych alfabetycznie i wyliczonych na regale przy biurku – szukało się odpowiedniego miejsca na sali, gdzie pożądaną księgę można było znaleźć. Doszłam palcem do litery I, po czym otworzyłam plik teczek. Zwykle to bibliotekarka w nich szperała, ale od momentu, gdy Sasuke wspomniał mi o tym miejscu, byłam tak częstym a zarazem zaufanym gościem, że czasami obsługiwałam się sama. Wśród kolejnych liter alfabetu znalazłam „I” i szukałam dalej.
            - I… T… A…? – mruczałam pod nosem, zirytowana przedziwnym sposobem obsługi. Fuknęłam, nie znajdując szukanego folderu. Kuso.
            Wsunęłam teczki z powrotem i wściekła zatrzasnęłam szufladę z wielkim hukiem. Wszyscy w bibliotece spojrzeli na mnie z ukosa, nawet Sasshi-san siedząca przy biurku obrzuciła mnie pogardliwym wzrokiem.
            - Gomen ne… - zarumieniłam się, ponawiając poszukiwania. Czasami nie panowałam nad sobą.
            Tym razem szukałam pod K. Potem pod L…
            - Klany Konohy. – Przytaknęłam, szybko znajdując literę U, pod koniec listy. - …i… Uchiha… Ita...chi – przeczytałam cicho, znajdując numer działu z informacjami. Zapamiętałam go, po czym zamknęłam szufladę. Już znacznie delikatniej.
            Podobnym sposobem, opierającym się głównie na próbach i błędach, znalazłam szukane informacje. Udałam się potem do odpowiednio wydzielonych działów, z których pożyczyłam interesujące mnie księgi i zwoje, następnie usiadłam przy samotnym stoliku pod oknem.
            Na zewnątrz rozpadało się na dobre.
            Nie zważałam jednak na pogodę, póki zimne krople nie spadały właśnie na mnie. Wspominałam, że nienawidzę deszczu? No właśnie. Za oknem huknęło, a błękitny piorun przeszył szare niebo.
            - Cholerne przedwiośnie… - wycedziłam pod nosem, przewracając kartki starej książki.
            Po pierwszych kilkunastu minutach pewna dziewczyna podeszła do mnie pytając, czy nie napiłabym się herbaty. W ciągu dwóch godzin nie ruszyłam się z miejsca, a przy moich lekturach stały cztery puste kubki. Zapłaciłam z niechęcią obsługującej bibliotekę barmance. Ciepły napój pomagał mi przy takiej smętnej pogodzie. Szkoda tylko, że nie czytał tych głupot za mnie.
            Westchnęłam, odkładając „przetrawioną” księgę. Oczywiście nie czytałam ich całych. Od szukania informacji były spisy treści.
            Przeszukałam już wiele książek i wiedziałam tyle, ile potrzebowałam. O tym, co mnie intrygowało. Szczególnie trudno było znaleźć coś konkretnego o Itachi’m, ale w końcu dokopałam się do historii klanu. Poznałam także dogłębnie opowieść o jego powstaniu, ich Kekkei Genkai oraz najznakomitszych członkach. Również tych ostatnich. Dwie godziny to było aż nadto. To wszystko było bardzo tajemnicze i ciekawe, ale sama świadomość, że to wszystko odnosiło się do Sasuke…
            Zamknęłam książki i jeden ze zwojów, opisujący w miarę dokładnie działanie i rozwój Sharingana. Wiedziałam teraz niemal wszystko o swoim rywalu. Szkoda tylko, że nie dało się przewidzieć, jakich będę miała przeciwników. Tych prawdziwych.
            Spojrzałam za okno. Robiło się coraz gorzej.
            Oparłam się łokciami o blat. Zlustrowałam niepewnie okładkę pierwszej książki. Skrzywiłam się podświadomie. Po co ja ją ze sobą zabrałam?
            Puknęłam się w czoło. Zebrałam wszystkie księgi w stos i zaczęłam odkładać je na miejsce. Niosłam już ostatnie osiem do regału dotyczącego historii, gdy złapałam  w locie jedną, spadającą z wierzchu stosu. Zmierzyłam ją jeszcze raz  wściekłym wzrokiem, lekko prychając. Tylko jej nie przeczytałam. Włożyłam ją pod pachę, zrezygnowana.
            - Bierzesz coś? – zapytała mnie Sasshi-san, kładąc już rękę na liście wypożyczeń.
            - H-Hai, wypożyczam… to. – Podałam jej dość cienką książkę w błękitnej okładce. Felerną, można by powiedzieć. Bibliotekarka automatycznie wyjęła moją kartę czytelnika, na której zapisała numer książki…
            - Zero dwa na… cztery siedem pięć… - mruczała pod nosem, pisząc dokładnie i czytelnie.
            …i jej tytuł.
            Sasshi zamrugała i zawahała się, po czym zerknęła na mnie, pewnie już czerwoną jak cegła. Zapisała tytuł i podała mi tom. Dyskretnie wsadziłam go pod kurtkę.
            Nagle w bibliotece rozniósł się silny trzask wyłamywanych drzwi, który zwrócił uwagę wszystkich siedzących, czytających do tej pory w absolutnej ciszy. W sali stanął czerwony na twarzy Kakashi, ciężko dyszący przez swoją granatową maskę. Jego oko znalazło swój cel, do którego zaraz skoczył.
            Zrobiłam krok w tył, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
            - Nikoooooo! – wrzasnął, groźnie zaciskając pięści i pochylając się nade mną, zupełnie jak polujące zwierzę. Odesłałam mu sztuczny, słodki uśmiech.
            - Hai, Kakashi-sensei?
            - Ty…. Ty… - dyszał, idąc w moim kierunku, krok po kroku, a każdy był kopiowany przeze mnie, tyle, że do tyłu. – Coś ty… narobiła…
            - Ja? – Zatrzepotałam rzęsami, jeszcze bardziej poszerzając swój uśmiech. Wypełniła mnie duma za moją pomysłowość.
            - Tyle… - wysapał. – Pracy… wiesz, jak męczące są te bachory w Akademii? Wiesz, ile papierów segreguję u Hokage? – pytał coraz głośniej, idąc w moją stronę coraz szybciej. – I te misje… wiesz, ile one zabierają czasu?!
            - Nie używaj Kanashibari na nieodpowiednich osobach – mruknęłam, robiąc zwinny skok za regał, po czym popędziłam schować się w doskonale znanym mi labiryncie półek. Nie byłam na tyle głupia, by czekać, co jounin ma mi jeszcze do zarzucenia. Pewnie w tej chwili najchętniej powaliłby wszystkie regały, mając nadzieję, że jeden z nich przygniecie mnie do ziemi, ale doskonale znał wartość zebranych tu ksiąg. Pobiegł więc za mną, nie wiedząc, że ja zdążyłam już uformować odpowiednie pieczęcie.
            Ominął kilka półek, śledząc uważnie każdy ruch wokół niego. Czytelnicy patrzyli na niego dziwnym wzrokiem. Odsunął kilka książek i spojrzał przez szparę. Zobaczył ramię mojego klona, chowającego się nisko. Przeniósł chakrę do stóp i skoczył wysoko ponad półką, lądując tuż przed nim. Bunshin odwrócił się zdezorientowany. Szarowłosy patrzył na niego z góry morderczym wzrokiem, zastanawiając się, co zrobić. Byłam kobietą, nie mógł mnie uderzyć. Po za tym byłam nieletnia. Tym bardziej nie mógł mi nic zrobić. Mało tego. Byłam dziewczyną z jego drużyny! Ha, potrójny niefart!
            Hatake mimowolnie zacisnął pięści. Chciał mnie chociaż nastraszyć, bym wiedziała, że z nim się nie zadziera. Bunshin zachował się tak jak ja bym to zrobiła na jego miejscu, czyli spojrzał na niego ze skruchą i ukłonił się nisko.
            - Gomen nasai, Kakashi-sensei. Postąpiłam źle. To się więcej nie powtórzy – westchnęła moja wierna kopia.
            - Serio? – Kakashi opuścił ręce, drętwiejąc z zaskoczenia.
            - Iie! – krzyknął klon, prostując się i pokazując mu język, po czym zniknął w kłębie dymu.
             
            Zabiję ją… - oświadczyłem cicho, rozglądając się po sali. Zniknęła. Bez Sharingana nie wiedziałem, że to był Kage Bunshin. Wszyscy „widzowie”, speszeni, wrócili do przerwanej lektury, lekko mamrocząc między sobą.
            Wzruszyłem ramionami i wbiłem ręce w kieszenie spodni. Podszedłem do biurka.
            - Gomen za tą rozróbę, ale tak się dzieje, gdy uczennica robi, co jej się podoba – jęknąłem zza maski do młodej bibliotekarki. Ona odpowiedziała mi uśmiechem, mimo iż widzieliśmy się dopiero… trzeci raz w życiu?
            - Hai, to w stylu Niko-chan... – przyznała, poprawiając okulary na szpiczastym nosie. – Radzę jednak nie załatwiać takich spraw w zaciszu biblioteki – ostrzegła.
            - Ossu. – Kiwnąłem grzecznie głową, mając zamiar odejść, gdy wpadł mi do głowy pomysł. Zawróciłem. Pochyliłem się nad biurkiem zawalonym archiwami. – Miała ze sobą niebieską książkę. Co to było?
            - Eh? – Sasshi-san otworzyła szerzej oczy, ale po chwili wróciła do siebie i oparła się wygodnie o tył fotela. – Nie udzielam takich informacji. – Skrzyżowała ręce. Nie wydawała się jednak mówić poważnie.
            Spiorunowałem ją jednym okiem. Rosła we mnie ciekawość. Ta książeczka może nie była pomarańczowa, jednak było w niej coś podejrzanego. Bibliotekarka westchnęła.
            - „Kontakty międzyludzkie” autorstwa Riki Kazamy, Kakashi-san.
             

20 września 2007

Rozdział XXV - "Rywal"

            Powoli cichnący wiatr zakołysał drzewami. Deszcz ustał, choć chmury na niebie nadal nie odeszły. Wokół słychać było kapanie wody z liści, a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach burzy. Było chłodno, co jednak pomagało zachować niektórym zimną krew.
            Uskoczyłem w tył przed silnym ciosem mierzonym we mnie przez wysokiego szatyna. Był on niezwykle szybki i silny. Kilka razy zlekceważyłem swoje instynkty i pożałowałem tego, gdy potężne uderzenie zostawiło bliznę na moim ciele. Zmierzyłem przeciwnika uważnie parą różnokolorowych oczu. Wykonałem prosty znak, a koło mnie w kłębach dymu ukazały się moje wierne kopie. Specjalność Naruto - idealna, by zyskać trochę czasu.
            Wmieszałem się pomiędzy kilka klonów i wraz z nimi zeskoczyłem na zabłoconą trawę. Ruszyłem na nieprzyjaciela, który zręcznie obronił się przed atakami, po czym odrzucił mnie silnym kopem w tył, zaraz potem rozbijając moje klony, zanim zdążyły się do niego dobrać.
            Podniosłem się szybko. Nawet ze swoim Sharinganem nie dorównywałem mu w szybkości i dokładności ruchów. Zastanowiłem się. Moja prosta filozofia zakazywała mi go tak po prostu zabić. Musiałem znaleźć sposób, by go unieruchomić i wyciągnąć z niego potrzebne informacje.
            Jaki przykład dałbym dzieciom, rozwalając pojedynczego shinobi ogromnym, skopiowanym ninjutsu? Byłem ninja, czas było się wykazać odrobiną sprytu.
            Skoro o chuuninach mowa, miałem nadzieję, że nie wpakowali się w zbyt duże kłopoty.
            Ale nie czas było na to. Podbiegłem do złodzieja, atakując kilkakrotnie, szczególnie uważając, by unikać jego celnych ciosów. Zdziwiło mnie, że  jeszcze nie wyciągnął broni. Cóż, przy takiej sile nie była mu potrzebna.
            W pewnym momencie walki przeskoczyłem go i w locie wykonałem ponownie technikę klonującą. Skoncentrowałem dużą ilość chakry, by bunshin starczył na długo i mógł się bronić niemal tak dokładnie, jak ja sam.
            Mężczyzna złapał przynętę i zajął się unicestwianiem klona, a ja wykonałem szybko kilka znaków. Jutsu zabrało mnie pod ziemię. Shinobi uderzył idealnego klona silnym sierpowym w twarz, a ten rozpłynął się w dymie i błocie. Shinobi odwrócił się, szukając swojego prawdziwego wroga. Obejrzał się na wszystkie strony i spatrolował wzrokiem drzewa, ale nic nie widział.
            - Gdzie on jest… - mruknął pod nosem nieświadomy, że go słyszę. – Wyłaź, bo wrócę po tych dwoje gnojków, których ze sobą prowadzasz! – wydarł się wściekle w nieokreślonym kierunku, robiąc kilka ostrzegawczych kroków w stronę, gdzie popędzili moi towarzysze. Zachciało mi się śmiać. Bandyta poczuł chyba pod swoimi stopami delikatne trzęsienie, bo spojrzał zdziwiony na mokry grunt zaraz pod nim.
            Na oślep wyciągnąłem z ziemi rękę, łapiąc go za kostkę w silnym uścisku.
Doton: Shinjuu Zanshu! – Ciężko mówiło się pod ziemią, ale technika doszła do skutku. W klika chwil mężczyzna został wciągnięty pod ziemię aż po samą szyję, a ja wygrzebałem się, kończąc jutsu. Otrzepałem się z brudu. - Zdaje się, że masz trochę czasu, by powiedzieć mi, co tu się dzieje – mruknąłem, spokojny już o wynik potyczki. Podszedłem do zakopanego shinobi. Wyciągnąłem pomarańczową książeczkę i ukucnąłem przed nim. – No to jak?
            Szatyn zmarszczył brwi. Wtedy tego nie widziałem, ale w tamtej chwili koncentrował swoją chakrę, która powoli ulatniała się z niego przez tenketsu*. Uniosłem brew, spoglądając znad książki, gdy ziemia pod moimi stopami zatrzęsła się i zajaśniała błękitnym światłem. Uskoczyłem zwinnie, chowając lekturę na potem.
            A właśnie Hideaki miał wykonać ruch. To było pewne, że on i Ayaka…
            Brązowowłosy będąc w ziemi uwolnił swoją chakrę, która rozsadziła grunt wokół niego, a on zaczął się kręcić wokół własnej osi, powoli wychodząc na zewnątrz. Mężczyzna wylądował tuż obok dziury, którą spowodował i w kilka sekund znalazł wzrokiem mnie, czekającego na jego następny ruch.
            - Jakoś nie mam ochoty na pogaduchy… – warknął, wycierając błoto z twarzy i skupiając chakrę w sobie po raz kolejny. Teraz doskonale ją widziałem. Była jej cała masa.
            Niedobrze. Byłem niezdolny do skopiowania jego techniki. Nie było to normalne jutsu, lecz używanie własnej chakry w sposób praktyczny i niepotrzebujący zawiązywania pieczęci. Obmyśliłem kolejny plan, skupiając się na ruchach wroga.
            Ten skoncentrował już większość swojej chakry i podbiegł do mnie, atakując z niezwykłą prędkością. Chakra umieszczona w jego stopach i silnie zaciśniętych pięściach sprawiała, że jego ruchy były szybkie i niezwykle potężne.
            Zupełnie jak Hokage-sama, tylko z mniejszą gracją.
            Starałem się unikać wszystkich ciosów, blokując go i również atakując, lecz obrona szatyna była nie do przebicia. Był wyszkolonym wojownikiem, niemal jak Gai.
            Ponownie uskoczyłem, starając się zyskać trochę czasu. Wysunąłem z kieszonki kamizelki mały zwój, szybko rozwiązałem go i rozwinąłem. Rozciąłem swój kciuk o ostry suwak. W mgnieniu oka rozprowadziłem czerwoną smugę po pergaminie, po czym uderzyłem zwojem o ziemię, przyciskając go do niej mocno. Wokół zwoju uniósł się dym i białe światło.
            Mężczyzna przede mną zachwiał się na nogach. Nagle dookoła niego, z ziemi, wyskoczyły Nin-dogi, które złapały się go zębami. Te większe trzymały go twardo przy ziemi, uniemożliwiając mu wyrwanie się, a te mniejsze i średnie krępowały ruchy jego rąk.
            Westchnąłem ciężko, chowając zakrwawiony zwój i ruszając wolnym krokiem do schwytanego shinobi.
            - Teraz musisz mieć czas – zapewniłem, nie mogąc powstrzymać nuty satysfakcji w głosie. Za swoimi plecami usłyszałem szelest liści. Z podręcznej kabury wyciągnąłem kunai’a i odwróciłem się w stronę dobiegających odgłosów. Po chwili opuściłem broń, widząc Sasuke wyłaniającego się z głębokiego lasu. Dosłyszałem ciche mruknięcie chłopaka, który tylko obejrzał się za siebie i w ułamku sekundy znalazł się przy mnie, jak gdyby nigdy nic.
            Schwytany złodziej jęknął, próbując wyrwać się szczękom wściekłych psów, które co jakiś czas warczały, wciskając swoje kły głębiej w jego mięśnie, ostrzegając tym samym, aby nie próbował żadnych tandetnych sztuczek. Jeszcze raz skoncentrował swoją chakrę, kierując ją specjalnie w miejsca, gdzie był trzymany. Pewnie chciał odrzucić od siebie psy. Po krótkim czasie wyrzucił z siebie pokłady błękitnej energii. Psy tylko zaskomlały, ale nie oderwały się od niego.
            Zwróciłem wzrok w jego stronę, czując za sobą jego energię, pojawiającą się i znikającą chwilę potem.
            - Miło, że karmisz moje Nin-dogi chakrą… - uśmiechnąłem się pod maską, a szatyn wydał ciche westchnienie pełne zrezygnowania.
            - Kakashi… - warknął Uchiha. Nie sądziłem, że się odezwie. Gdzie była Niko? Chyba jej nie zostawił w lesie, było strasznie zimno. - …co zamierzasz z nim zrobić? – zapytał logicznie, krzyżując przy tym ręce.
Prawda. Wcześniej o tym nie pomyślałem. Podrapałem się po głowie, a zaraz potem przypomniałem sobie o marnowanej energii i schowałem lewe oko pod opaską.
            Za plecami usłyszałem kolejny szelest, ale tym razem wiedziałem, kto idzie w moją stronę. Dziewczyna miała specjalną, niemal miłą, acz silną chakrę, którą rozpoznałbym w każdej sytuacji. Dobrze ją kontrolowała i „dusiła” w sobie, przez co nie mógłbym wytropić jej z odległości. Z Uchihą było odwrotnie. Nie przejmował się siłą emanująca z niego, a za to zmieniała się ona z minuty na minutę, zależnie od jego humoru.
            Nic jednak nie było w stanie podrobić chakry, wydobywającej się z jego Przeklętej Pieczęci. Uwolniła się raz czy dwa w czasie naszego treningu nad Chidori.
            - Jesteś strasznie wolna – burknął czarnooki, odwracając lekko głowę w stronę kunoichi. Ja nadal przyglądałem się „zdobyczy”, masując swój podbródek.
            Nie potrafiłem zmusić go do gadania, zresztą… pewnie nie powiedziałby mi niczego nowego. Z drugiej strony - był silny, może nawet przewodził całemu temu zamieszaniu. Powinniśmy go jakoś ukarać.
            Zawsze decyzje na mojej głowie. Zaczynałem tęsknić za ANBU.
             
            Oh, przepraszam, Panie Wspaniały – mruknęłam, podchodząc bliżej. Znów musiałam ukrywać jęki bólu. Jak to się działo, że po każdej walce byłam poturbowana? Może za bardzo się angażowałam. Ale co miałam robić? Uciekać?
            Nacięcia skóry przypominały o swoim… dogłębnym istnieniu. Czułam się fatalnie i chętnie bym to teraz wykrzyczała w twarz wszystkim wokół, ale czułam, że to nie jest odpowiedni moment.
            Straciłam niemal całą swoją energię na walkę z kobietą używającą Fuutona. Przez to nie miałam siły. Precyzyjne koncentrowanie chakry i wykonywanie silnych jutsu samo w sobie było męczące, a ja nie robiłam tego na tyle często, by do takiego wysiłku się przyzwyczaić. W dodatku droga od miejsca naszej walki do naszego kochanego, wiecznie „zagubionego” sensei’a nie była łatwa. Las był gęsty, pełen błota i dziwnych, piekących narośli. Teraz trochę żałowałam, że nie dałam się nieść Sasuke.
            Uśmiechnęłam się na tę myśl. Nie dałam? Mało powiedziane. Omal go nie zabiłam, gdy usłyszałam taką propozycję.
            Byłam silna. Nie mogłam im pokazać, jak mi źle. Zawsze to ja byłam obciążeniem. Mogłam pokonać dwa razy więcej shinobi niż reszta, a i tak na końcu traktowali mnie z góry. Nie byłam przyzwyczajona do przegranych i takowa się na razie nie zdarzyła, ale ten wzrok Uchihy, gdy patrzył na moje poturbowane ciało… to było równe przegranej.
            Teraz, gdy miałam porozrywane ubrania, było jeszcze gorzej. Szczęście, że trzymały się samodzielnie, choć kilka części musiałam poprawić.
            Ale to nie był mój największy problem. Problemem nie byli też przeciwnicy. Problemem był mój partner, który jak długo i wytrwale by nie walczył, zawsze wychodził z opresji obronną ręką, gotowy, by mi pomóc. Bohater jeden.
            Nie byłam w stanie myśleć o nim w tej chwili w żaden inny sposób, jak o rasowym rywalu. Nie był wrogiem, ani też przyjacielem. Był neutralną konkurencją, dzięki niemu mogłam porównywać swoje postępy i potencjał. Tylko ciężko było zdecydować, co porównywać. Sprawiedliwą, odważną i pełną poświęceń walkę z wykorzystaniem dobrych pomysłów, jak z Tygrysim Okiem, czy może bezmyślne rozwalanie wszystkiego wokół, a potem niesienie swojej nieprzytomnej koleżanki do domu.
            Wybierajcie.
            Ja już wiedziałam. Wszyscy wiedzieli, że Uchiha jest lepszy. Przynajmniej w tej chwili lepiej wyglądał.
            Podeszłam wolno do trzech shinobi. Spojrzałam ukradkiem na schwytanego szatyna, który wyglądał na bardzo zmęczonego. Strużki krwi od głębokich ugryzień spływały po jego odkrytych ramionach i brudziły jego grube, brązowe spodnie. Jakoś mu nie współczułam.
            Podtrzymując swoje ciało w pozycji pionowej i wyrównując oddech, próbowałam nie myśleć o tym, jak bardzo mam tego wszystkiego dosyć.
            - Niko, jak ty wyglądasz! – westchnął Hatake, odrywając mnie od przemyśleń. Na tą uwagę wzruszyłam tylko zranionymi ramionami. Błąd. Zaszczypały mnie mocno. Nacięcia od igieł na całym ciele to nic miłego, wierzcie mi. Zobaczyłam, jak Sasuke przewraca oczami, na co warknęłam lekko.
            Rozumiem, że mu się zawsze upiekało. Nigdy nic go nie bolało, bo był silny i przystojny, genialny i wspaniały, idealny i niesamowicie najlepszy i…
            - Chodź – usłyszałam z ust Uchihy, gdy tylko spojrzałam na jego znużoną minę. Wyglądał, jakby siedział na kanapie z kubkiem kawy, a nie był w środku misji, podczas której mogłam zginąć. Dwa razy.
            - Hm? – to było wszystko, co w zdziwieniu zdążyłam powiedzieć, gdy wyciągnął ku mnie rękę. Spojrzałam podejrzliwie na jounina, który wrócił do przestępowania z nogi na nogę i szukania pomysłu, co zrobić ze schwytanym złodziejem. On chyba też nie wiedział, o co Mrocznemu Komandosowi chodzi. Co do ninja, to ostatnich zostawił w lesie, gdy wyciągnął z nich informacje do raportu. Nie podzielił się nimi z nami, a teraz? Nad czym się zastanawiał?
            Uniosłam brew i westchnęłam, podając rękę brunetowi. Co będzie to ma być. Chciałam być już w domu. I miałam gdzieś, co sobie wszyscy pomyślą. Co ten dupek sobie pomyśli.
            Obiecałam sobie, że ostro potrenuję, a na następnej misji to mój rywal będzie wracał na moich plecach.
            Skoro o nim mowa, to  przyciągnął mnie do siebie, próbując chyba być delikatnym, po czym obrócił mnie, trochę jak w tańcu, o który w życiu bym go nie podejrzewała, i stając przede mną – wsadził mnie sobie na plecy. Tak po prostu, nic dodać, nic ująć. Lekko westchnęłam i objęłam jego szyję, nie czekając na kąśliwe uwagi dotyczące tego, co i kiedy zrobiłam źle. Już to wiedziałam. I nawet zapamiętałam.
            Nie podawać mu ręki. Żadnej. Nigdy.
            Czemu ja tu wylądowałam? Albo miał problem i wciąż było mu zimno w plecy, albo wyglądałam naprawdę paskudnie. Współczucie z jego strony zostało wykluczone już dawno z dostępnych opcji.
            Oparłam swoją brodę na jego ramieniu, patrząc z ukosa na naszego „dowódcę”. Ten zmrużył oko. Czyli jednak wyglądałam paskudnie.
            - Słodko… - zachwycił się cicho Hatake, co przez szum dookoła i maskę nie było dobrze słyszalne. Ja, niestety, słyszałam. Szybko zakrył dłonią zamaskowane usta, „chowając” ostatnią uwagę i przemówił normalnym głosem. – Możecie ruszyć do konwoju. To chyba trochę zajmie. Jeśli zacznie znowu padać – znajdźcie jakieś schronienie i obejrzyjcie rany. Macie bandaże?
            - Aah – mruknął Uchiha, rozglądając się już za dobrą drogą. Pan Znam Drogę wszystko załatwi. Doskonale. Mogłam się zdrzemnąć.
            Nie, zaraz. Brrr. Dreszcze. Jak ja ich nienawidziłam. Od Uchihy biło ciepło i tak dalej, ale fakt, że trzymał mnie pod nogami… nigdy do tego nie przywyknę.
            - Dobrze. Ja się zajmę tym tutaj i dołączę do was niedługo. Eh… - Tu podrapał się po karku. – Będzie dłuższy raport…. mendo kusai…
            - Mam nadzieję, że już nikt nas nie zaatakuje… - mruknęłam dość niewyraźnie odrobinę zaspanym tonem. Przymknęłam oczy. Nie wiedzieć czemu, już tak się nie przejmowałam dotykiem Sasuke. Prawda, czułam się lekko poniżona i słaba, ale nie było to dla mnie takie szokujące.
            No ładnie. Przyzwyczajam się do bycia bezradną. I co jeszcze?
            W tym momencie przeszedł mnie kolejny niekontrolowany dreszcz. Wypuściłam powietrze nosem z irytacją. Ciekawe, czy była to sprawa chłopaka, czy zimna. Zerwał się porządny wiatr, było już późno. Sasuke ciągle nie ruszał.
             
            Znowu się trzęsła. Kuso, co jej, miała Hafefobię**?
            Oj tak, ignorowałem jej poprzednie wybryki, co nie znaczyło, że ich nie zauważyłem. Czułem, że z tą kunoichi jest coś nie tak, ale postanowiłem, po raz n-ty, zbytnio się nie interesować. Byłem znużony całą tą sytuacją. Niko znowu oberwała, ja też, strasznie bolały mnie plecy, które teraz przykryła i jakoś mi ulżyło. Miałem ochotę na kąpiel i ciepły posiłek. Zwróciłem się ostatni raz do jounina.
            – Oddasz nam naszyjnik? Ten woźnica będzie się denerwował.
            - Aah… hai, hai… - westchnął Kakashi, szperając po kieszeniach kamizelki w poszukiwaniu Oka Tygrysa. Na próżno. Nastała głęboka cisza. – N-Nie mam go…
            No ładnie.
            - Nani?! – obudziła się Niko, wiercąc się na moich plecach. Nie pozwoliłem jej zeskoczyć, a tylko wzmocniłem uścisk pod jej kolanami i podrzuciłem ją lekko do góry. Westchnąłem, chyba jako jedyny wciąż o zdrowych zmysłach.
            - Może go gdzieś upuściłeś…
            Hatake, trzymając się „opróżnionej” kamizelki, rozejrzał się energicznie dookoła. Pusto.
            - I-Iie… Nie sądzę… - warknął, rzucając się w krzaki i szukając błyskotki. Pokręciłem głową. Niko przestała się wyrywać, za to oparła się czołem o moje ramię i zaczęła mówić słowa, które na pewno nie były odpowiednie dla dziewczyny w jej wieku. Podszedłem powoli do kucającego mężczyzny, pochylając się nad nim.
            - Może ten gość ci go zabrał? – mruknąłem, wskazując głową na wyczerpanego shinobi trzymanego przez psy. Szarowłosy uniósł brew, po czym wstał z kolan i podszedł do chwilowej karmy dla psów. Podczas walki taijutsu mógł go okraść, w końcu był nikim innym, jak złodziejem.
            Dziwiło mnie jednak, że Niko była na tyle sprytniejsza, że schowała naszyjnik… cóż… głębiej.
            - Oddawaj. – Kakashi wyciągnął rękę w stronę szatyna, przez co Niko parsknęła śmiechem. Wyglądało to jak matka prosząca dziecko o oddanie ukradzionego cukierka. Shinobi prychnął, spuszczając wzrok i szarpnął jeszcze raz, próbując uwolnić się ze szczęk zwierząt. Oczywiste było, że wie, gdzie jest naszyjnik. Jounin podszedł bliżej i - już mniej cierpliwy - uderzył go pięścią w splot słoneczny. Facet sapnął, tracąc na chwilę oddech, a jego wzrok stał się nieobecny. – Radzę zwrócić po dobroci – podpowiedział Kakashi, poprawiając rękawiczkę.
            No proszę, jednak nie był taki spokojny, jaki się wydawał.
            Teraz dopiero zrozumiałem, jak mało wiedziałem o moim nauczycielu. Nie to, że się interesowałem, ale przecież każdy miał jakąś historię. Na przykład ta zwariowana obserwatorka z Lasu Śmierci. Nigdy bym nie pomyślał, że ma adoptowaną córkę. Jakby dobrze o tym pomyśleć, Kakashi też był w ANBU. Jego również nie podejrzewałem o ojcostwo, ale kto wie? W tym pustym łbie mogło się zrodzić wiele różnych durnych pomysłów.
            Przyjrzałem się strojowi jego przeciwnika. Było w nim wiele kieszeni, niemal jak w kamizelce chuunina Konohy. Kakashi nie miał chyba zamiaru go przeszukiwać.
            Bandyta fuknął na psa trzymającego jego lewą rękę, po czym lekko ją zgiął, sapiąc cicho. Wskazał palcem na kieszeń na lewej piersi, a Hatake zaraz wydobył z niej błyskotkę. Oko Tygrysa zamieniło się wszystkimi odcieniami błękitu. Dziwne. Było pochmurno.
            - Dzięki – mruknął szarowłosy, uderzając mężczyznę łokciem w twarz. Ten opuścił głowę, raczej nieprzytomny. Uśmiechnąłem się na ten gest.
            „Jednooki” zakręcił biżuterią na palcu i podrzucił ją w moim kierunku. Złapałem „skarb”, trzymając jednorącz Niko, i szybko schowałem go w wewnętrzną kieszeń swojej bluzy. Nie wiadomo było, czy nie trafimy na kolejnego spryciarza, który podczas walki okrada przeciwników.
            Kichnąłem niekontrolowanie, co wszyscy na szczęście zignorowali, i spojrzałem ostatni raz na nauczyciela. Zdawało się, że wymieniliśmy już wszystkie niezbędne formalności, więc ruszyłem najkrótszą drogą prowadzącą do granicy z Amegakure, na której miałem nadzieję spotkać znajomy konwój.
Niko, mimo że zaskakująco lekka, ciążyła mi na plecach coraz bardziej, a jednocześnie coraz bardziej się do niej przyzwyczajałem. Przez cały czas kunoichi opierała się podbródkiem o moje ramię, dość daleko od mojej twarzy. Co jakiś czas zamykała i otwierała oczy, obserwując drogę przed nami. Próbowała walczyć ze snem. Ja w tym czasie biegłem szybko między drzewami.
            - Mam nadzieję, że niedługo będziesz iść sama – mruknąłem spokojnie, przyspieszając tempa, by przeskoczyć rów z małym strumykiem, który zauważyłem w oddali. Kichnąłem praktycznie w locie. Otarłem nos rękawem na ramieniu, podtrzymując dziewczynę mocniej i przekląłem cicho, lądując na ziemi.
            - Hmpf… - westchnęła Niko, unosząc kącik ust. Zaraz syknęła z niezadowoleniem, gdy na jej policzku pękła zaschnięta krew od cięcia kunai’em przy pierwszej walce. Przechyliła głowę na bok, próbując powstrzymać spływającą ciecz. Po sekundzie zorientowała się, że jej policzek styka się z moją szyją, więc zaraz wróciła do poprzedniej, niewygodnej pozycji. Uśmiechnąłem się lekko. Przez chwilę pomyślałem, że się do mnie… Hn. Nie ważne.
            – J-jeśli zrobimy mały postój, podczas którego rozciągnę obolałe mięśnie i obejrzę rany… to tak – westchnęła, niepewna, czy jej słucham.
            Słuchałem.
            Po kilkunastu minutach usiedliśmy pod dużym głazem w miejscu, gdzie las był już trochę rozrzedzony. Szatynka opadła ciężko na ziemię, powoli rozgrzewając dawno nieużywane ścięgna. Przechyliła głowę na boki, zamachała rękoma i zgięła kilka razy kolana.
            Obserwowałem ją z dystansu.
            Cięcia na jej skórze dawały o sobie znać. Nie był to bardzo paskudny widok, widziałem w życiu gorsze sceny, jednak… ta mi się dziwnie… nie podobała.
            Bez słowa odwiązałem ze swojego „stroju” nieużywane, czyste taśmy, które położyłem obok niej. Ona zrobiła to samo, nie fatygując się, by zacząć rozmowę. I dobrze, bo nie miałem na nią ochoty.
            Dziewczyna przemyła głębsze rany wodą z jednej z wielu głębokich kałuż i obłożyła je bandażem, a następnie ścisnęła taśmą. Jej strój był nieźle postrzępiony i zabrudzony. No, i mokry.
            Kichnąłem nieopodal. Kuso, już trzeci raz. Niko przejechała dłonią po bluzce. Była nadal lekko wilgotna. Zmarszczyła brwi, zamyślona. Po chwili uśmiechnęła się chytrze.
            Miałem nadzieję, że nie było to związane z moim przeziębieniem, którego nabawiłem się pewnie biegnąc w mokrych ciuchach.
            – Kto by pomyślał, że Wielki Uchiha może być po prostu… - Tu kichnąłem czwarty raz. Już wiedziałem, że miałem rację. - …przeziębiony?
            - Hn. Pospiesz się – warknąłem na nią ponaglającym tonem, wstając spod głazu. Rozejrzałem się, szukając wytyczonej wcześniej trasy.
            - Hai, hai… - mruknęła mi w odpowiedzi. Schyliła się do ziemi, rozciągając nogi. Westchnęła.
            Intensywnie o czymś myślała.
            Po krótkim czasie ruszyliśmy znów, tym razem na czterech nogach. Biegliśmy równo, a ja co jakiś czas korygowałem nasz kurs. Robiło się poważnie zimno. Kunoichi dostała gęsiej skórki od samego kontaktu z mokrą korą i wszystkimi spadającymi na nią kroplami. Było późno, a my nadal nie widzieliśmy wozów.
            Gdzieś bardzo głęboko cieszyłem się, że kunoichi nie domagała się kolejnego postoju i nie narzekała głośno, zwołując okolicznych niedźwiedzi.
            Przygoda z Naruto. Długa i umiarkowanie zabawna historia.  
            Wokół panowała niemal całkowita ciemność. Blada tarcza niepełnego księżyca leniwie wysunęła się zza szarych chmur, a w lesie słychać było wycie wilków. Wszystko razem tworzyło… niemiłą atmosferę. Biegliśmy po gałęziach w koronach drzew, zrzucając na dół zimne krople. Byliśmy tak wysoko, że w panujących ciemnościach ledwo dopatrywaliśmy się leżącej na dole mokrej ściółki lasu.
            Odbiłem się ostrożnie od kolejnej gałęzi. Niko kilka razy poślizgnęła się na mokrej korze i spadła kilka pięter w dół. Na szczęście zaraz wracała.
            Nigdy nie byłem kiepski z matmy, gorzej było z orientacją w terenie. Nie miałem czegoś takiego jak instynkt. Tak czy inaczej – ten konwój musiał gdzieś tu być.
            Zacisnąłem pięści. Kichnąłem. To już zaczynało być uciążliwe, a małe uśmieszki na twarzy mojej partnerki irytowały mnie jeszcze bardziej.
            Po półgodzinnej drodze moim oczom ukazało się małe światełko, które okazało się lampionem przyczepionym do ostatniego z wagonów. Czekali na nas. Odetchnęliśmy z ulgą i doskoczyliśmy do ostatniego powozu, ślizgając się po mokrym drewnie i lądując niezgrabnie. Dyszeliśmy ciężko.
            Zimne, nocne powietrze robiło swoje. Trudno było powstrzymać kaszel po biegu. Ręce i nogi miałem zamarznięte na kość.
            - Tarakaha-san! Już są! – usłyszałem oddalony nieco głos woźnicy. Z trzeciego wagonu od końca istotnie wyjrzał czarnowłosy mężczyzna. Zaprosił nas ręką do siebie. Posłusznie, lecz wolno, przeskoczyliśmy na jego wagon i wcisnęliśmy się do środka.
            W lesie zahukała sowa.
            - Rozumiem, że udało się odeprzeć atak? – zapytał nas grzecznie, podczas gdy my trzęśliśmy się z zimna. Ja próbowałem się jakoś powstrzymać, lecz Niko dygotała na całego. Handlarz pogładził ręką po długiej brodzie, przyglądając nam się. – Na pewno jesteście zmęczeni i głodni. Zaraz coś przyniosę.
            Sekito wychylił się przez drzwi, którymi weszliśmy i krzyknął do jakiejś kobiety na koniu obok, że potrzebuje ciepłej herbaty, koców i dobrego posiłku.
            Niezwykłe. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jaka ta cała jego błyskotka była niebezpieczna, a był dla nas taki miły. Bywałem na łatwiejszych i tańszych misjach, dla których pomysłodawców my, shinobi, byliśmy jak psy gończe, które nie zasługują nawet na paszę dla świń.
            Wkrótce do moich zmarzniętych dłoni trafił parujący kubek zielonej herbaty całkiem dobrej jakości. Niko westchnęła, popijając napój i trzęsąc się lekko z zadowolenia. Nie mogła powstrzymać cichych pomruków i uśmiechu. Wyglądała jak zaspokojona kotka, która wygrała zawody w spaniu.
            Powstrzymałem chęć, by jej to uświadomić. Od razu jednak zrobiło mi się cieplej. Poczułem się, jakbym już był w Konoha.
            - Gdzie jest Kakashi-san? – zapytał Tarakaha spokojnie.
            - Został w tyle z człowiekiem, którego zatrzymał – mruknąłem w miarę oficjalnie, biorąc łyk herbaty. Była trochę za słodka.
            - A czy… - tu Sekito zawiesił głos, jakby waga pytania, które miało paść, była nieziemska. - ...z moim... skarbem wszystko w porządku?
            Ja wkładałem słowo „skarb” w cudzysłów ze względu na błahość i prostotę jego wartości. Jednak facet przede mną miał na myśli… jakiś poważny stosunek do tego przedmiotu.
            Tylko kiwnąłem głową, grzebiąc w kieszeni i wydobywając niebieski klejnot na złotym łańcuszku. Oczy mężczyzny błysnęły szczęściem, a on sam wyrwał mi go z ręki, tuląc się do biżuterii jak do poduszki. Po chwili ocknął się, widząc nasze zdziwnione spojrzenia.
            - Arigato – powiedział, wyjmując spod siedzenia metalową skrzynkę. Pieszczotliwie ułożył w niej klejnot i zamknął ją, trzy razy sprawdzając zamek. Odetchnął z ulgą, chowając drobny kluczyk. Paranoik. – Na początku… nie byłem przekonany do pomysłu zabrania Oka Tygrysa ode mnie… teraz widzę, że to się przydało.
            Spojrzałem na niego trochę zdziwiony, po czym przeniosłem wzrok na kunoichi, która w ciszy popijała gorącą herbatę, przytakując grzecznie.
            - Powiedziałaś mu? – mruknąłem z niedowierzaniem. Jednak myślała. Niesamowite.
            - Aah… Przecież nie naraziłabym misji na niepowodzenie bez zgody zleceniodawcy… ne?
            Jasne. Skąd taki pomysł. Ah tak – może od jej masy innych pomysłów i absolutnego braku odpowiedzialności. I lekkomyślności, przez którą prawie zginęła. Dwa razy.
            - To prawda – przytaknął Sekito, sięgając po własny kubek. – Przyszła do mnie przed pierwszym atakiem i przedstawiła mi swój plan. Według niej złodzieje mogli ominąć waszą obronę i zaatakować konwój z boku, zdobywając tym samym naszyjnik. Uświadomiła mi, że najbezpieczniejszym miejscem ukrycia go będą jej ręce.
            Lub stanik. Nie wiem, która lokalizacja była bezpieczniejsza. Tak czy inaczej – mogła nas o tym uprzedzić.
            - Do granicy już tylko pół dnia – przerwał moje rozmyślania brunet. – Myślę, że po dojeździe do wąwozu dzielącego dwa kraje możemy się rozstać.
            - Czy w Ame no Kuni nie grożą wam inni bandyci? – zapytała zielonooka, odstawiając swój pusty kubek. Roztarła ręce i podwinęła nogi pod siebie. Do wagonu dosłownie wskoczyła młoda kobieta, kładąc przed nami tace z potrawami. Kunoichi cicho podziękowała i zakręciła pałeczkami w ręku, czekając na wyjaśnienia.
            - Iie. Granica Kraju Deszczu jest pilnie strzeżona przez silnych shinobi. Każdy, kto chce tam wjechać lub stamtąd wyjechać, jest zaufaną lub znaną osobą. Katalogują wszystko. Osobę, powód i czas przyjazdu… - wyliczył Sekito. – Niewiele mi wiadomo o polityce zagranicznej Ame no Kuni… – przyznał, wyciągając własne pałeczki i poprawiając swój sposób siedzenia. – …ale słyszałem pogłoski, że władzami zajęła się jakaś wewnętrzna organizacja. Kontroluje wszystko, co dzieje się w obrębie kraju, a czasem nawet i poza nim. W tym i transporty, takie jak ten. Pomijam fakt, że moja dostawa jest im niezwykle na rękę i powinni się o nią troszczyć jak tylko mogą.
            - To brzmi jak jakiś plan stworzenia kraju-twierdzy – mruknęła z zainteresowaniem Niko, połykając łapczywie ryż w sosie. – Nasza misja jest zakończona, jeśli dowieziemy was w całości do celu, jakikolwiek by on nie był – dodała poważnie. Na te słowa mężczyzna uśmiechnął się ciepło. Wyglądał jak starszy facet zmęczony życiem, a jednocześnie zadowolony z tego, co robi. Szatynka spojrzała na pokrojoną rybę i rzuciła się na nią bez opamiętania.
            Przewróciłem oczami, biorąc się za owoce morza.
             
           Tenketsu * - otwory wielkości główki od szpilki umieszczone na całym ciele shinobi. Przez nie wydobywa się chakra.
            Hafefobia ** - strach przed dotykiem
           

Obserwatorzy