14 sierpnia 2007

Rozdział XI - "Nie krępuj się"


Obudził mnie śpiew ptaków za oknem. Cholerne stworzenia. Przetarłem oczy i szybko wstałem z łóżka. Nigdy nie byłem śpiochem, gdy się budziłem – wstawałem. Dla mnie to było normalne. Przeszedłem parę kroków w stronę okna, za którym „balowały” głośne ptaszyska.
          Było otwarte, a nie pamiętam, bym je tak zostawiał na noc. Oparłem się łokciami o parapet i przestudiowałem ulice wioski. Mało ludzi było na nogach, więc musiało być wcześnie. Słońce wyłaniało się zza chmur, nie było dużego wiatru. Zapowiadał się ciepły dzień.
          Wychodząc z pokoju odnotowałem, że jestem w samych bokserkach, więc szybko zarzuciłem na siebie luźny, biały T-shirt i wymaszerowałem z pomieszczenia, rozglądając się uważnie. Kątem oka dostrzegłem Niko, siedzącą na stole w kuchni. Rozsiadła się na blacie tyłem do mnie, pałaszując jakiś kolejny słodki przysmak i bujając wesoło zwisającymi nogami.
          – Nie siedź na stole – burknąłem, sięgając do lodówki. Niko przewróciła oczami.
          – Tobie również życzę miłego dnia – odparła z przekąsem, oblizując palce po smakołyku. Obróciła się zaraz, podkulając nogi pod siebie i pochylając się obok mnie, zgiętym w pół i szperającym w lodówce. Dla niej chyba nie istniało nic takiego jak „zakres funkcji mebla”. Ciekaw byłem, gdzie usiądzie jutro. Na szafie? – Czego szukasz? – zapytała niewinnym głosem.
          – Śniadania.
          O, a więc byłeś na zakupach i kupiłeś coś sobie na śniadanie, gratuluję – zachichotała, machając na mnie ręką. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, zeskoczyła ze stołu i zniknęła mi z oczu.
          Zamknąłem ze zrezygnowaniem lodówkę. To prawda, nie byłem na zakupach od dawna.
          Obróciłem się, aby spotkać uśmiechniętą twarz szatynki. Podała mi siatkę pełną ryżu, bułek, warzyw i innych produktów gotowych oddać się w jej sprawne ręce, aby w końcu stać się smacznym i pożywnym posiłkiem. Zmierzyłem towar podejrzliwym wzrokiem. Proszę bardzo, mimo wcześniejszych kłótni, dziewczyna postanowiła raz w życiu okazać się przydatna. Świat był pełen niespodzianek.
          Wziąłem od niej zakupy i umieściłem je na blacie. Były dość ciężkie. Ciekawe, skąd kunoichi miała tyle pieniędzy. Hn, nie moja sprawa.
          – Musisz się odzwyczaić od luksusu mieszkania ze mną – mruknęła Niko, podając mi nóż.
          – Hn – odpowiedziałem. – Co z tym treningiem?
          – Naszym? – otworzyła szerzej zielone oczy. Nie wiem, czemu była zaskoczona. O takiej zniewadze, jak wczoraj, trudno było zapomnieć. Po chwili uśmiechnęła się chytrze. – Zamiast treningu może być pojedynek, jeśli chcesz.
          – Jak najbardziej – zakończyłem, koncentrując się całkowicie na przygotowywanym posiłku. Z letargu wyrwał mnie jej dźwięczny głos, dobiegający już z jej pokoju.
          – Jest ósma – zakomunikowała i wychyliła się zza drzwi. – Spotkajmy się na polu treningowym o dziesiątej. Mam jeszcze coś do załatwienia.
          – Hn. – Zapatrzyłem się w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się jej głowa i rozciąłem sobie palec. Szybko włożyłem go do ust. Poczułem metaliczny smak własnej krwi i oskarżycielsko popatrzyłem na narzędzie zbrodni, które połyskiwało na drewnianej desce, odbijając słońce walczące zaciekle z chmurami.
           
          Weszłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i ułożyłam się na łóżku. Z szafki obok wyjęłam piękne pióro, które zamieniło się wesoło – zupełnie jakby czuło, że jest dotykane i oglądane z podziwem.
          Nie mogłam przegrać tej walki.
          Przewracając się na drugi bok, uniosłam pióro wysoko. Obróciłam je w palcach, a ono odpowiedziało mi, błyszcząc się. Może i Uchiha był padalcem, ale wciąż miał nade mną przewagę. Zniżyłam piórko do swojej twarzy i połaskotałam się nim w nos. Sharingan – to raz. Dwa – widział moją walkę z Kakashi’m, znał moje ruchy. Przynajmniej większość. Trzy – wiedział, że używam Katona. Sama mu to powiedziałam. Cholera...
          Zmarszczyłam brwi. Schowałam „skarb” do szuflady i wstałam z łóżka. Przeciągnęłam się jak kot, oglądając się w lustrze. Zaraz potem sięgnęłam do szafki po wygodne ubrania na trening. Dodatkowo zabezpieczyłam się ochraniaczami i bandażami – wolałam nie zedrzeć sobie nóg przed imprezą… a zawsze lądowałam na prawej nodze.
          Po krótkim namyśle na prawym ramieniu zamocowałam dodatkową kaburę na shurikeny, do której z chęcią sięgałam właśnie prawą ręką. Takie ataki były zdecydowanie szybsze i trudniejsze do przewidzenia, niż sięganie do kabury przy udzie, którą wszyscy niemal shinobi mieli zamocowaną tak samo. Zapięłam pasek w spodniach, do którego również przymocowana była saszetka na broń. Obejrzałam się w lustrze.
          Wszystko było na miejscu, jednak...
          Sięgnęłam do niższej szuflady po metalowe ochraniacze, które przymocowałam do przednich części łydek. Nie groziły mi teraz złamania.
          Mój strój zwieńczyła opaska Konohy mocno zawiązana na czole. Byłam dumna ze swojego stroju. Był jak uniform. Mówił wszystkim, a także przypominał mi kim jestem. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i po chwili wyskoczyłam oknem.
           
          Było za dziesięć dziesiąta. Stałem pod drzewem z rękoma wbitymi w kieszenie i zamkniętymi oczyma. Oddychałem powoli, słuchałem szumu liści i odgłosów irytujących mnie ptaków, gdy z oddali usłyszałem kroki. Szybkie kroki. Leniwie spojrzałem w bok. Ku mnie biegło coś zielonego. Niemal stapiałoby się z soczystą trawą, gdyby nie to, że dziwny obiekt głośno tupał, zostawiając za sobą kłąb kurzu. Krzaczastobrewy.
          Westchnąłem, śledząc wzrokiem zieloną postać. Lee dobiegł do mnie i wyprostował się, salutując. Cholera wie, po co.
          – Witaj, Sasuke-kun – wydyszał chłopak.
          – Hn…
          – Właśnie biegnę na trening – wytłumaczył niepytany, ale zaraz sam zajął się zbieraniem informacji. – Na kogo czekasz?
          – Nie twoja sprawa – burknąłem. Cholerna kunoichi się spóźniała.
          – Oh. Racja – uśmiechnął się Lee – Słyszałem, że mieszkasz razem z Niko-san. Mógłbyś jej coś ode mnie przekazać?
          – Niby czemu miałbym-...
          – Dziękuję. To nic pilnego… – Lee zarumienił się i podrapał w tył głowy. Uniosłem brew. – Ale… jeśli będziecie się nudzić… to znaczy... ty lub Niko-san… lub… oboje… to zapraszam do mojego Dojo! – Wykrzyknął ostatnie słowa jednym tchem. W jego oczach malowało się szczęście i uciecha – któż wie, z jakiego powodu. Kiwnąłem głową na znak, że przyjąłem ofertę do wiadomości i może się już zamknąć.
          – Kto tam jeszcze przesiaduje? – zapytałem monotonnym głosem, kryjąc zaciekawienie. Nikt mnie wcześniej nie zapraszał w takie miejsce.
          – Głównie Tenten, Hinata-san, Neji-kun, Naruto-kun i ja, ale czasem wpadają też inni… – Podrapał się tym razem w podbródek. – …ostatnio odwiedzili nas również Shikamaru-kun i Kiba-kun… kto tam jeszcze….
          – Dobrze, przekażę – warknąłem, przerywając potok słów Krzaczastobrewego.
          – Dziękuję uprzejmie… Hmmm... Sasuke-kun?
          – Hn?
          – Wiesz przypadkiem, która jest-…
          – Dziesiąta.
          – Oh, nie! Spóźnię się! Żegnaj….
          Ogarnął mnie kłąb dymu, a Rock Lee popędził leśną ścieżką w stronę pola, na którym trenował z Gaarą oraz swoim sensei’em – Gai’em. Naprawdę nie potrafiłem sobie wyobrazić tej trójki razem w jednym miejscu. Gaara wcale chyba nie trenował, a pozostała dwójka była po prostu... żałosna.
          Z moich przemyśleń wyrwał mnie irytujący chichot. Przy drzewie naprzeciwko mnie stała Niko. Wyglądała, jakby widziała całe zajście, ale nie przejąłem się tym. Podeszła do mnie z rękami za plecami.
          – Słyszałaś?
          – Mhm.
          Zapadła cisza. Zielone, kocie oczy spiorunowały moje własne. Oj tak, ja też nie mogłem się doczekać. Niko zrobiła salto w tył i stanęła w pozycji bojowej.
          – Nie gadamy. Walczymy – mruknęła.
          – Hn. – Posłałem jej swój standardowy uśmieszek. Nawet nie miałem zamiaru używać Sharingana.
          Wykonałem potrzebne pieczęcie. Zebrałem w sobie odpowiednią ilość chakry i przystawiłem do ust dwa palce, nabierając powietrza.
          – Katon: Housenka no jutsu! – Z mojego gardła wydobyły się kule czystego ognia. Sprawowałem kontrolę zarówno nad torem ich lotu, jak i ich wielkością i szybkością. W stronę przygotowanej dziewczyny leciało osiem kul. Zrobiła dwa salta w tył, czym zarobiła nieco czasu na uniknięcie poparzenia, ale za nią stało drzewo, o którym pewnie zapomniała.
          Może i nie?
          Dziewczyna uskoczyła do tyłu, jednym susem przyczepiając się do pnia drzewa przy pomocy chakry skupionej w podeszwach jej stóp.Kolejnym skokiem zniknęła mi z oczu, uciekając w górę. Kule ognia ominęły drzewo lub roztrzaskały się o pień, przy którym nie było nawet najmniejszego śladu kunoichi. Nie chciałem kierować kul w górę, do samej korony liści, bo jeszcze spowodowałbym pożar.
          Była szybka, musiałem przyznać. Więc jednak nie miałem wyboru.
          Uruchomiłem Sharingan. Rozejrzałem się, by ją znaleźć, lecz nie ruszyłem się z miejsca. Nagle usłyszałem szelest liści na drzewie, przy którym stała wcześniej Niko. Dziewczyna zeskoczyła na trawę, wykonując dłońmi znaki już w powietrzu, zanim uderzyła o ziemię.
          Wąż, Baran, Małpa, Świnia, Koń… Tygrys…?
          Dzięki Sharinganowi zdołałem uskoczyć w bok, zanim Niko wypowiedziała nazwę techniki.
          Katon: Goukakyuu no jutsu! – Dziewczyna przystawiła palce do ust, a wielka kula ognia z długim ogonem wystąpiła tuż przed nią. Całe otoczenie się nagrzało, a ogień muskał liście drzew i palił trawę w miejscu, gdzie poprzednio stałem.
          Teraz, oczywiście, byłem bezpieczny za drzewem i nasłuchiwałem, jaki będzie kolejny ruch zielonookiej. Ta stała w ciągłej gotowości, skupiając się na dźwiękach dookoła. Przymknęła lekko oczy. Nie widziała mnie.
          Jej kula była niesamowita. No, może przesadziłem. Ale nawet ja długo trenowałem, aby osiągnąć taki zasięg i temperaturę. Nadszedł czas na odwet.
Wyjąłem z kabury osiem shurikenów, od razu umieszczając je między palcami. Wyskoczyłem zza drzewa, podbiegłem kawałek, a gdy Niko odwróciła się w moją stronę, wysłałem w jej kierunku naostrzoną artylerię. Broń leciała pod różnymi kątami. Długo ćwiczyłem ten manewr.
          Dziewczyna, ku mojemu zaskoczeniu, zrobiła salto w przód i przeturlała się po podpalonej trawie, podczas gdy shurikeny świsnęły tuż nad nią i powbijały się w pień drzewa stojącego w prostej linii za kunoichi. Dziewczyna obejrzała się pospiesznie na metalowe gwiazdki, które omal nie ucięły jej włosów. Zmarszczyła brwi, kalkulując swoją strategię. Chyba.
          To mogło chwilę potrwać.
          Kunoichi spojrzała na mnie, wciąż kucając na ziemi. Cholera. Wyszedłem ze swojej kryjówki. Byłem zbyt pewien szybkiej wygranej.
          Element zaskoczenia szlag trafił.
          Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zakończyć tego spektakularnie, tu i teraz. Niko patrzyła na mnie z triumfem, ale i czekając na kolejny ruch. Nic nie mówiła, ale był w tym jakiś sens. Zbyt długo na to czekałem, by miało to być takie proste.
          Wyjąłem kolejne shurikeny i zacząłem biec w głąb lasu. Skręciłem w lewo, biegnąc po obwodzie niewielkiej, przypalonej polany, na której stała szatynka. Ta przez moment szukała mnie między pniami, ale byłem zbyt szybki. No i nie miała Sharingana.
           
          Przymknęłam oczy i wsłuchiwałam się w szelest, który w krótkim czasie wyodrębniłam na pojedyncze kroki. Wiedziałam już, którędy biegnie, gdzie jest i co zamierza. Spojrzałam w jego stronę. Nie wiem jakim cudem, ale był już w zupełnie innym miejscu.
          W powietrzu dosłyszałam dziki świst, a sekundę potem spomiędzy drzew wystrzeliły się kolejne shurikeny, rzucone we mnie z ogromną siłą i precyzją. Zrobiłam salto w tył, nie mając lepszego planu. Shurikeny były podkręcone i nadal kierowały się w moją stronę. Bez większego trudu odskoczyłam przed trzema pierwszymi, które głośno uderzyły o to samo drzewo, co poprzednia seria. Spojrzałam w stronę zbliżających się kolejnych gwiazdek. Zamrugałam, niedowierzając.
          Spod broni wysunęły się kolejne, idealnie takie same, przemieszczające się w cieniu poprzednich. Teraz nie leciało na mnie pięć ostrzy, ale aż dziesięć. Nie miałam wiele czasu do namysłu.
          To, co zamierzałam zrobić, wymagało absolutnej precyzji, ale przecież łatwo było przewidzieć, gdzie uderzy który shuriken. Nie mogły przecież zboczyć z toru.
          Zrobiłam mostek, omijając kilka pierwszych strzałów. Sasuke celował nimi w mój brzuch. Spojrzałam, gdzie lecą kolejne i podniosłam się szybkim saltem. Było ich więcej. Zrobiłam gwiazdę, a shurikeny przeleciały obok mnie lub zostały odparte przez moje ochraniacze na nogach. Cóż, nie wszystkie. 
          Wylądowałam absolutnie bez gracji, szorując po wypalonej ziemi. Trochę bolało. Sasuke rzucał nie tylko celnie, ale i z wielką siłą. To było trochę dziwne, bo celował nimi w moją głowę. Łatwo się było domyślić, co o mnie myślał.
          – Kage Shuriken, nieźle… – uśmiechnęłam się mimo bólu w lewym, bardziej odkrytym udzie. Rozejrzałam się, znajdując miejsce, na które patrzyłam wcześniej. Wyjęłam sobie gwiazdkę z uda i z zamachem rzuciłam nią w cień drzew.
          Lepsze to niż dziesięć.
           
          Ze spokojem obserwowałem, jak kunoichi unika mojej broni. Była niezłą akrobatką, powinna była zapisać się do cyrku. No, i była szybka. Ciężko było ją trafić, nawet celując z Sharinganem. I te ochraniacze.
          Oczywiście i tak wiele by zyskała dopracowując uniki.
          Rozejrzałem się za kolejnym miejscem na atak, gdy wirujący shuriken przeleciał mi koło ucha i z głośnym puknięciem wbił się w pień za mną tak łatwo, jak nóż zatapia się w masło. Przełknąłem z wściekłością ślinę i dostrzegłem, że po metalu spływa kropelka krwi. Dotknąłem swojego ucha. Było całe.
          Więc jednak oberwała. Doskonale.
          Zrobiłem parę kroków naprzód.
          Wychyliłem się zza grubego drzewa. Dostrzegłem dziewczynę klęczącą i owijającą pospiesznie swoją ranną nogę. Patrzyłem przez chwilę na ruchy jej drobnych dłoni, pracujących nad bandażem… klamerką… poprawą rękawiczki… pieczęcią…
          Cholera.
          Zorientowałem się za późno, na dodatek Sharingan nie rozpoznał techniki, do której wstęp wykonała moja współlokatorka. Jej ręce zatrzymały się w pieczęci Barana. Podniosła wzrok. Dokładnie na miejsce w cieniu drzew, w którym stałem.
          Henka shuriken – odczytałem z ruchu jej warg. Zobaczyłem, jak shurikeny wbite w drzewo drżą. Te porzucone w ziemi również. Dziewczyna zmrużyła oczy, koncentrując się na swoim celu, czyli mojej głowie. Shurikeny uniosły się samodzielnie, zawisając w powietrzu. Zaczęły wirować wokół własnych osi. Czekałem, co się stanie.
          Niko przekręciła znak Barana tak, że jej palce wskazywały wprost na mnie. To wyglądało jak rozkaz.
          Zrobiłem unik przed własnym shurikenem lecącym w moją stronę. Puściłem się pędem, a Sharingan wyłapywał kolejne wściekłe ostrza, które jeden po drugim świszczały koło mojego ucha lub nogi, by w końcu wylądować zupełnie gdzie indziej. Po długiej serii pojedynczych świstów przystanąłem, opierając się o drzewo. Doliczyłem się wszystkich. Byłem dobrze ukryty i mogłem odetchnąć.
          To był koniec. Siedemnaście plus ta jedna, która...
          Nie zdążyłem pomyśleć, bo zakrwawiona wcześniej gwiazdka przecięła ze świstem powietrze za moimi plecami i z ogromną siłą wbiła się w moją łopatkę. Zachwiałem się i podparłem głową o drzewo. Jego kora była szorstka i niewygodna. Sięgnąłem ręką po broń. Sycząc z bólu dobyłem ostrych krawędzi i wyjąłem shurikena. Oparłem się o drzewo, tyłem. Uspokoiłem oddech.
          Dokładnie wiedziałem, gdzie stoi. Problem w tym, co robiła. Musiałem sprawić, by nie mogła uniknąć mojego kolejnego Katona. Ale jak?
          Pomysł sam wpadł mi do głowy. Szybko schowałem zakrwawionego shurikena do pustej już kabury, a z saszetki przy lewym boku wyciągnąłem sześć mniejszych gwiazdek i szpulkę nici.
           
          Stałam spokojnie, czekając na kolejny atak. Doskonale wiedziałam, że trafiłam go tamtym rzutem. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Ale hej – sam się prosił.
          Nad polanką przeleciał klucz ptaków. Wiatr zakołysał gałęziami, a chłopak nadal nie wychodził. Nie słyszałam, by się poruszał i nie wiedziałam już zupełnie, gdzie może być. Dawał mi stanowczo zbyt dużo czasu. Serce biło mi jak szalone. Nie od wysiłku, a adrenaliny.
          Poczułam jego chakrę, a chwilę potem dostrzegłam jego cień.
          Utworzyłam pieczęć.
           
          Rozłożyłem shurikeny w dłoniach, rozwinąłem nić zębami i wielkim susem wyskoczyłem zza drzewa. Podbiegłem nieco bliżej, aby na drodze shurikenów nie pojawiły się przeszkody. Zauważyłem, że Niko już mnie widzi i planuje ruch… Na jej nieszczęście było już za późno. Podskoczyłem i zamachnąłem się w locie, lepiej kierując bronią.
          Zdezorientowana dziewczyna zrobiła salto w tył, próbując zyskać trochę czasu, ale uciekając nie zdążyła ominąć drzewa. Cieniutkie nitki otoczyły ją ze wszystkich stron i przywiązały do twardego pnia. Shurikeny, przelatując obok, zacisnęły więzy na jej skórze, powodując płytkie nacięcia. Zdziwiona dziewczyna napięła wszystkie mięśnie, próbując się oswobodzić. Na marne.
          Po jej rękach spłynęło kilka świeżych kropel krwi.
          Trochę było szkoda jej skóry, ale by dla niej przegrać? Hn.
          Niko podążyła za wzrokiem od swojego brzucha, po cienkich nitkach, i aż do mojej twarzy. Stałem przed nią, w dość dużej odległości, przytrzymując więzy zębami. Posłałem jej tylko swój klasyczny uśmieszek. Oh, wiedziałem, że to, na co patrzę, to Kage Bunshin. Dałem jej zbyt dużo czasu na defensywę. Dlatego nie dokończyłem swojego planu. Ale ona nie musiała o tym wiedzieć. Poza tym wiedziałem o tym jutsu po jej walce z Kakashi’m.
          Warto było jej jednak pokazać, co się stanie z jej skórą, gdy w końcu da się złapać. Wykonałem pieczęcie i…
          Katon: Ryuuka no jutsu! – Moją sylwetkę objęły płomienie, które zaraz złapały sznurki i niczym wąż ześlizgnęły się po nich w stronę klona Niko. Ogień uderzył w nią z całą siłą, niemal powalając drzewo, do którego była przywiązana. Odwróciłem się plecami do nieprzyjemnego widoku i zacząłem rozglądać się za nową kryjówką kunoichi. Za moimi plecami rozległa się charakterystyczna eksplozja, a po klonie Niko nie było śladu.
          Zauważyłem coś na lewo od spalonego drzewa. W ułamku sekundy szatynka pojawiła się niecały metr ode mnie. Wymierzyła silny cios na moją klatkę piersiową, ja jednak zablokowałem to rękoma. Dziwne, ale siła uderzenia lekko odepchnęła mnie w tył. Nie spodziewałem się walki wręcz, ale skoro chciała...
          Dziewczyna znów biegła na mnie. Uniosła nogę, która równie szybko dotarła do celu. Broniłem się z łatwością, ale tylko z pomocą Sharingana. 
          Walczyliśmy przez chwilę, Niko głównie atakowała, przez co straciła czujność.
          Podczas planowania ataku uświadomiłem sobie coś bardzo ważnego, o czym przez to zacięcie i koncentrację na walce zupełnie zapomniałem.
          Nie mogłem uderzyć jej bezpośrednio. Była dziewczyną.
          Unikałem szybkich ciosów pięściami. Obrona przed jej coraz bardziej celnymi uderzeniami robiła się trudniejsza z minuty na minutę. W jej zielonych oczach zaiskrzyła radość i satysfakcja. No tak.
          Zdezorientowałem się, gdy mój Sharingan spotkał się z kocimi oczami, a między mną a nią wydzieliła się przestrzeń, którą kunoichi szybko wykorzystała. Uniosła zgiętą, zranioną nogę i wymierzając silny kop na mój tors, odrzuciła mnie parę metrów w tył. Wytarłem plecami spaloną trawę. Jakaś gałąź dodatkowo wbiła się nieopodal świeżej rany na plecach. Odkaszlnąłem, podnosząc się szybko z ziemi.
          – I to jest ta potęga wspaniałego Sharingana? – uśmiechnęła się Niko, poprawiając rękawiczki – Szczerze? Nic specjalnego.
          Otrzepałem spodnie i posłałem jej ponure spojrzenie. Nie miałem zamiaru dać się jej wytrącić z równowagi. Bardziej od jej głupich zagrań słownych irytowały mnie moje zahamowania. Teraz naprawdę powinienem dać jej kopa. 
          Niko oparła dłonie na biodrach.
          – Co, walczysz, czy idziesz już spać? Wydajesz się zmęczony… – Dziewczyna udała troskliwy głos, a potem sama uśmiechnęła się, bo z mojej twarzy nie uzyskała żadnego śladu emocji, a tym bardziej rozbawienia.
          Dosyć. Nie mogłem dać się pokonać. Może i była niegroźną dziewczyną, ale i tak musiałem się bronić.
          – Nigdzie nie idę – odwarknąłem jej, stając ponownie w pozycji obronnej. – Teraz dopiero zacznie się walka. – Uśmiechnąłem się. Dziewczyna westchnęła i również obrała wygodna pozycję. Wydawała się być zmęczona. Zdradzała to jej mniej precyzyjna postawa i pot na czole. Zaprosiłem ją, kiwając palcem. – Nie krępuj się.