Obudził mnie śpiew ptaków za oknem. Cholerne
stworzenia. Przetarłem oczy i szybko wstałem z łóżka. Nigdy nie byłem śpiochem,
gdy się budziłem – wstawałem. Dla mnie to było normalne. Przeszedłem parę
kroków w stronę okna, za którym „balowały” głośne ptaszyska.
Było
otwarte, a nie pamiętam, bym je tak zostawiał na noc. Oparłem się łokciami o
parapet i przestudiowałem ulice wioski. Mało ludzi było na nogach, więc musiało
być wcześnie. Słońce wyłaniało się zza chmur, nie było dużego wiatru.
Zapowiadał się ciepły dzień.
Wychodząc
z pokoju odnotowałem, że jestem w samych bokserkach, więc szybko zarzuciłem na
siebie luźny, biały T-shirt i wymaszerowałem z pomieszczenia, rozglądając się
uważnie. Kątem oka dostrzegłem Niko, siedzącą na stole w kuchni. Rozsiadła się
na blacie tyłem do mnie, pałaszując jakiś kolejny słodki przysmak i bujając
wesoło zwisającymi nogami.
– Nie
siedź na stole – burknąłem, sięgając do lodówki. Niko przewróciła oczami.
– Tobie
również życzę miłego dnia – odparła z przekąsem, oblizując palce po smakołyku. Obróciła
się zaraz, podkulając nogi pod siebie i pochylając się obok mnie, zgiętym w pół
i szperającym w lodówce. Dla niej chyba nie istniało nic takiego jak „zakres
funkcji mebla”. Ciekaw byłem, gdzie usiądzie jutro. Na szafie? – Czego szukasz?
– zapytała niewinnym głosem.
– Śniadania.
– O, a więc byłeś na zakupach i kupiłeś
coś sobie na śniadanie, gratuluję – zachichotała, machając na mnie ręką.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, zeskoczyła ze stołu i zniknęła mi z oczu.
Zamknąłem
ze zrezygnowaniem lodówkę. To prawda, nie byłem na zakupach od dawna.
Obróciłem
się, aby spotkać uśmiechniętą twarz szatynki. Podała mi siatkę pełną ryżu,
bułek, warzyw i innych produktów gotowych oddać się w jej sprawne ręce, aby w
końcu stać się smacznym i pożywnym posiłkiem. Zmierzyłem towar podejrzliwym
wzrokiem. Proszę bardzo, mimo wcześniejszych kłótni, dziewczyna postanowiła raz
w życiu okazać się przydatna. Świat był pełen niespodzianek.
Wziąłem
od niej zakupy i umieściłem je na blacie. Były dość ciężkie. Ciekawe, skąd
kunoichi miała tyle pieniędzy. Hn, nie moja sprawa.
– Musisz
się odzwyczaić od luksusu mieszkania ze mną – mruknęła Niko, podając mi nóż.
– Hn –
odpowiedziałem. – Co z tym treningiem?
– Naszym?
– otworzyła szerzej zielone oczy. Nie wiem, czemu była zaskoczona. O takiej
zniewadze, jak wczoraj, trudno było zapomnieć. Po chwili uśmiechnęła się
chytrze. – Zamiast treningu może być pojedynek, jeśli chcesz.
– Jak najbardziej
– zakończyłem, koncentrując się całkowicie na przygotowywanym posiłku. Z
letargu wyrwał mnie jej dźwięczny głos, dobiegający już z jej pokoju.
– Jest
ósma – zakomunikowała i wychyliła się zza drzwi. – Spotkajmy się na polu
treningowym o dziesiątej. Mam jeszcze coś do załatwienia.
– Hn.
– Zapatrzyłem się w miejsce, gdzie przed chwilą znajdowała się jej głowa i
rozciąłem sobie palec. Szybko włożyłem go do ust. Poczułem metaliczny smak
własnej krwi i oskarżycielsko popatrzyłem na narzędzie zbrodni, które
połyskiwało na drewnianej desce, odbijając słońce walczące zaciekle z chmurami.
Weszłam
do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi i ułożyłam się na łóżku. Z szafki
obok wyjęłam piękne pióro, które zamieniło się wesoło – zupełnie jakby czuło,
że jest dotykane i oglądane z podziwem.
Nie
mogłam przegrać tej walki.
Przewracając się na drugi bok,
uniosłam pióro wysoko. Obróciłam je w palcach, a ono odpowiedziało mi,
błyszcząc się. Może i Uchiha był padalcem, ale wciąż miał nade mną przewagę.
Zniżyłam piórko do swojej twarzy i połaskotałam się nim w nos. Sharingan – to raz.
Dwa – widział moją walkę z Kakashi’m, znał moje ruchy. Przynajmniej
większość. Trzy – wiedział, że używam Katona. Sama mu to powiedziałam. Cholera...
Zmarszczyłam
brwi. Schowałam „skarb” do szuflady i wstałam z łóżka. Przeciągnęłam się jak
kot, oglądając się w lustrze. Zaraz potem sięgnęłam do szafki po wygodne ubrania
na trening. Dodatkowo zabezpieczyłam się ochraniaczami i bandażami – wolałam
nie zedrzeć sobie nóg przed imprezą… a zawsze lądowałam na prawej nodze.
Po
krótkim namyśle na prawym ramieniu zamocowałam dodatkową kaburę na shurikeny,
do której z chęcią sięgałam właśnie prawą ręką. Takie ataki były zdecydowanie
szybsze i trudniejsze do przewidzenia, niż sięganie do kabury przy udzie, którą
wszyscy niemal shinobi mieli zamocowaną tak samo. Zapięłam pasek w spodniach,
do którego również przymocowana była saszetka na broń. Obejrzałam się w
lustrze.
Wszystko
było na miejscu, jednak...
Sięgnęłam
do niższej szuflady po metalowe ochraniacze, które przymocowałam do przednich
części łydek. Nie groziły mi teraz złamania.
Mój
strój zwieńczyła opaska Konohy mocno zawiązana na czole. Byłam dumna ze swojego
stroju. Był jak uniform. Mówił wszystkim, a także przypominał mi kim
jestem. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i po chwili wyskoczyłam oknem.
Było
za dziesięć dziesiąta. Stałem pod drzewem z rękoma wbitymi w kieszenie i
zamkniętymi oczyma. Oddychałem powoli, słuchałem szumu liści i odgłosów
irytujących mnie ptaków, gdy z oddali usłyszałem kroki. Szybkie kroki.
Leniwie spojrzałem w bok. Ku mnie biegło coś zielonego. Niemal stapiałoby
się z soczystą trawą, gdyby nie to, że dziwny obiekt głośno tupał, zostawiając
za sobą kłąb kurzu. Krzaczastobrewy.
Westchnąłem,
śledząc wzrokiem zieloną postać. Lee dobiegł do mnie i wyprostował się,
salutując. Cholera wie, po co.
– Witaj,
Sasuke-kun – wydyszał chłopak.
– Hn…
– Właśnie
biegnę na trening – wytłumaczył niepytany, ale zaraz sam zajął się zbieraniem
informacji. – Na kogo czekasz?
– Nie
twoja sprawa – burknąłem. Cholerna kunoichi się spóźniała.
– Oh.
Racja – uśmiechnął się Lee – Słyszałem, że mieszkasz razem z Niko-san. Mógłbyś
jej coś ode mnie przekazać?
– Niby
czemu miałbym-...
– Dziękuję.
To nic pilnego… – Lee zarumienił się i podrapał w tył głowy. Uniosłem brew. –
Ale… jeśli będziecie się nudzić… to znaczy... ty lub Niko-san… lub… oboje…
to zapraszam do mojego Dojo! – Wykrzyknął ostatnie słowa jednym tchem. W
jego oczach malowało się szczęście i uciecha – któż wie, z jakiego powodu.
Kiwnąłem głową na znak, że przyjąłem ofertę do wiadomości i może się już
zamknąć.
– Kto
tam jeszcze przesiaduje? – zapytałem monotonnym głosem, kryjąc zaciekawienie.
Nikt mnie wcześniej nie zapraszał w takie miejsce.
– Głównie
Tenten, Hinata-san, Neji-kun, Naruto-kun i ja, ale czasem wpadają też inni… – Podrapał
się tym razem w podbródek. – …ostatnio odwiedzili nas również Shikamaru-kun i
Kiba-kun… kto tam jeszcze….
– Dobrze,
przekażę – warknąłem, przerywając potok słów Krzaczastobrewego.
– Dziękuję
uprzejmie… Hmmm... Sasuke-kun?
– Hn?
– Wiesz
przypadkiem, która jest-…
– Dziesiąta.
– Oh,
nie! Spóźnię się! Żegnaj….
Ogarnął
mnie kłąb dymu, a Rock Lee popędził leśną ścieżką w stronę pola, na którym
trenował z Gaarą oraz swoim sensei’em – Gai’em. Naprawdę nie potrafiłem sobie
wyobrazić tej trójki razem w jednym miejscu. Gaara wcale chyba nie trenował, a
pozostała dwójka była po prostu... żałosna.
Z
moich przemyśleń wyrwał mnie irytujący chichot. Przy drzewie naprzeciwko mnie
stała Niko. Wyglądała, jakby widziała całe zajście, ale nie przejąłem się tym.
Podeszła do mnie z rękami za plecami.
– Słyszałaś?
– Mhm.
Zapadła
cisza. Zielone, kocie oczy spiorunowały moje własne. Oj tak, ja też nie mogłem
się doczekać. Niko zrobiła salto w tył i stanęła w pozycji bojowej.
– Nie
gadamy. Walczymy – mruknęła.
– Hn.
– Posłałem jej swój standardowy uśmieszek. Nawet nie miałem zamiaru używać
Sharingana.
Wykonałem
potrzebne pieczęcie. Zebrałem w sobie odpowiednią ilość chakry i przystawiłem
do ust dwa palce, nabierając powietrza.
– Katon:
Housenka no jutsu! – Z mojego gardła wydobyły się kule czystego ognia.
Sprawowałem kontrolę zarówno nad torem ich lotu, jak i ich wielkością i
szybkością. W stronę przygotowanej dziewczyny leciało osiem kul. Zrobiła dwa
salta w tył, czym zarobiła nieco czasu na uniknięcie poparzenia, ale za nią
stało drzewo, o którym pewnie zapomniała.
Może i
nie?
Dziewczyna
uskoczyła do tyłu, jednym susem przyczepiając się do pnia drzewa przy pomocy
chakry skupionej w podeszwach jej stóp.Kolejnym skokiem zniknęła mi z oczu,
uciekając w górę. Kule ognia ominęły drzewo lub roztrzaskały się o pień, przy
którym nie było nawet najmniejszego śladu kunoichi. Nie
chciałem kierować kul w górę, do samej korony liści, bo jeszcze spowodowałbym
pożar.
Była
szybka, musiałem przyznać. Więc jednak nie miałem wyboru.
Uruchomiłem
Sharingan. Rozejrzałem się, by ją znaleźć, lecz nie ruszyłem się z miejsca.
Nagle usłyszałem szelest liści na drzewie, przy którym stała wcześniej Niko.
Dziewczyna zeskoczyła na trawę, wykonując dłońmi znaki już w powietrzu, zanim
uderzyła o ziemię.
Wąż,
Baran, Małpa, Świnia, Koń… Tygrys…?
Dzięki
Sharinganowi zdołałem uskoczyć w bok, zanim Niko wypowiedziała nazwę techniki.
– Katon:
Goukakyuu no jutsu! – Dziewczyna przystawiła palce do ust, a wielka kula
ognia z długim ogonem wystąpiła tuż przed nią. Całe otoczenie się nagrzało, a
ogień muskał liście drzew i palił trawę w miejscu, gdzie poprzednio stałem.
Teraz,
oczywiście, byłem bezpieczny za drzewem i nasłuchiwałem, jaki będzie kolejny
ruch zielonookiej. Ta stała w ciągłej gotowości, skupiając się na dźwiękach
dookoła. Przymknęła lekko oczy. Nie widziała mnie.
Jej
kula była niesamowita. No, może przesadziłem. Ale nawet ja długo
trenowałem, aby osiągnąć taki zasięg i temperaturę. Nadszedł czas na odwet.
Wyjąłem z kabury osiem shurikenów, od razu umieszczając je między palcami. Wyskoczyłem zza drzewa, podbiegłem kawałek, a gdy Niko odwróciła się w moją stronę, wysłałem w jej kierunku naostrzoną artylerię. Broń leciała pod różnymi kątami. Długo ćwiczyłem ten manewr.
Wyjąłem z kabury osiem shurikenów, od razu umieszczając je między palcami. Wyskoczyłem zza drzewa, podbiegłem kawałek, a gdy Niko odwróciła się w moją stronę, wysłałem w jej kierunku naostrzoną artylerię. Broń leciała pod różnymi kątami. Długo ćwiczyłem ten manewr.
Dziewczyna,
ku mojemu zaskoczeniu, zrobiła salto w przód i przeturlała się po podpalonej
trawie, podczas gdy shurikeny świsnęły tuż nad nią i powbijały się w pień drzewa
stojącego w prostej linii za kunoichi. Dziewczyna obejrzała się pospiesznie na metalowe
gwiazdki, które omal nie ucięły jej włosów. Zmarszczyła brwi, kalkulując swoją
strategię. Chyba.
To
mogło chwilę potrwać.
Kunoichi
spojrzała na mnie, wciąż kucając na ziemi. Cholera. Wyszedłem ze swojej
kryjówki. Byłem zbyt pewien szybkiej wygranej.
Element
zaskoczenia szlag trafił.
Przez
chwilę zastanawiałem się, czy nie zakończyć tego spektakularnie, tu i teraz.
Niko patrzyła na mnie z triumfem, ale i czekając na kolejny ruch. Nic nie
mówiła, ale był w tym jakiś sens. Zbyt długo na to czekałem, by miało to być
takie proste.
Wyjąłem
kolejne shurikeny i zacząłem biec w głąb lasu. Skręciłem w lewo, biegnąc po
obwodzie niewielkiej, przypalonej polany, na której stała szatynka. Ta przez
moment szukała mnie między pniami, ale byłem zbyt szybki. No i nie miała
Sharingana.
Przymknęłam
oczy i wsłuchiwałam się w szelest, który w krótkim czasie wyodrębniłam na
pojedyncze kroki. Wiedziałam już, którędy biegnie, gdzie jest i co zamierza.
Spojrzałam w jego stronę. Nie wiem jakim cudem, ale był już w zupełnie innym
miejscu.
W
powietrzu dosłyszałam dziki świst, a sekundę potem spomiędzy drzew wystrzeliły
się kolejne shurikeny, rzucone we mnie z ogromną siłą i precyzją. Zrobiłam
salto w tył, nie mając lepszego planu. Shurikeny były podkręcone i nadal
kierowały się w moją stronę. Bez większego trudu odskoczyłam przed trzema
pierwszymi, które głośno uderzyły o to samo drzewo, co poprzednia seria.
Spojrzałam w stronę zbliżających się kolejnych gwiazdek. Zamrugałam,
niedowierzając.
Spod
broni wysunęły się kolejne, idealnie takie same, przemieszczające się w cieniu
poprzednich. Teraz nie leciało na mnie pięć ostrzy, ale aż dziesięć. Nie miałam
wiele czasu do namysłu.
To, co
zamierzałam zrobić, wymagało absolutnej precyzji, ale przecież łatwo było
przewidzieć, gdzie uderzy który shuriken. Nie mogły przecież zboczyć z toru.
Zrobiłam
mostek, omijając kilka pierwszych strzałów. Sasuke celował nimi w mój brzuch.
Spojrzałam, gdzie lecą kolejne i podniosłam się szybkim saltem. Było ich
więcej. Zrobiłam gwiazdę, a shurikeny przeleciały obok mnie lub zostały odparte
przez moje ochraniacze na nogach. Cóż, nie wszystkie.
Wylądowałam
absolutnie bez gracji, szorując po wypalonej ziemi. Trochę bolało. Sasuke
rzucał nie tylko celnie, ale i z wielką siłą. To było trochę dziwne, bo celował
nimi w moją głowę. Łatwo się było domyślić, co o mnie myślał.
– Kage
Shuriken, nieźle… – uśmiechnęłam się mimo bólu w lewym, bardziej odkrytym
udzie. Rozejrzałam się, znajdując miejsce, na które patrzyłam wcześniej.
Wyjęłam sobie gwiazdkę z uda i z zamachem rzuciłam nią w cień drzew.
Lepsze
to niż dziesięć.
Ze
spokojem obserwowałem, jak kunoichi unika mojej broni. Była niezłą akrobatką,
powinna była zapisać się do cyrku. No, i była szybka. Ciężko było ją trafić,
nawet celując z Sharinganem. I te ochraniacze.
Oczywiście
i tak wiele by zyskała dopracowując uniki.
Rozejrzałem
się za kolejnym miejscem na atak, gdy wirujący shuriken przeleciał mi koło ucha
i z głośnym puknięciem wbił się w pień za mną tak łatwo, jak nóż zatapia
się w masło. Przełknąłem z wściekłością ślinę i dostrzegłem, że po metalu
spływa kropelka krwi. Dotknąłem swojego ucha. Było całe.
Więc jednak
oberwała. Doskonale.
Zrobiłem
parę kroków naprzód.
Wychyliłem
się zza grubego drzewa. Dostrzegłem dziewczynę klęczącą i owijającą pospiesznie
swoją ranną nogę. Patrzyłem przez chwilę na ruchy jej drobnych dłoni, pracujących
nad bandażem… klamerką… poprawą rękawiczki… pieczęcią…
Cholera.
Zorientowałem
się za późno, na dodatek Sharingan nie rozpoznał techniki, do której wstęp
wykonała moja współlokatorka. Jej ręce zatrzymały się w pieczęci Barana. Podniosła
wzrok. Dokładnie na miejsce w cieniu drzew, w którym stałem.
– Henka
shuriken – odczytałem z ruchu jej warg. Zobaczyłem, jak shurikeny wbite w
drzewo drżą. Te porzucone w ziemi również. Dziewczyna zmrużyła oczy,
koncentrując się na swoim celu, czyli mojej głowie. Shurikeny uniosły się
samodzielnie, zawisając w powietrzu. Zaczęły wirować wokół własnych osi.
Czekałem, co się stanie.
Niko
przekręciła znak Barana tak, że jej palce wskazywały wprost na mnie. To
wyglądało jak rozkaz.
Zrobiłem
unik przed własnym shurikenem lecącym w moją stronę. Puściłem się pędem,
a Sharingan wyłapywał kolejne wściekłe ostrza, które jeden po drugim świszczały
koło mojego ucha lub nogi, by w końcu wylądować zupełnie gdzie indziej. Po
długiej serii pojedynczych świstów przystanąłem, opierając się o drzewo. Doliczyłem
się wszystkich. Byłem dobrze ukryty i mogłem odetchnąć.
To był
koniec. Siedemnaście plus ta jedna, która...
Nie
zdążyłem pomyśleć, bo zakrwawiona wcześniej gwiazdka przecięła ze świstem
powietrze za moimi plecami i z ogromną siłą wbiła się w moją łopatkę.
Zachwiałem się i podparłem głową o drzewo. Jego kora była szorstka i
niewygodna. Sięgnąłem ręką po broń. Sycząc z bólu dobyłem ostrych krawędzi i
wyjąłem shurikena. Oparłem się o drzewo, tyłem. Uspokoiłem oddech.
Dokładnie
wiedziałem, gdzie stoi. Problem w tym, co robiła. Musiałem sprawić, by nie
mogła uniknąć mojego kolejnego Katona. Ale jak?
Pomysł sam wpadł mi do głowy. Szybko
schowałem zakrwawionego shurikena do pustej już kabury, a z saszetki przy lewym
boku wyciągnąłem sześć mniejszych gwiazdek i szpulkę nici.
Stałam
spokojnie, czekając na kolejny atak. Doskonale wiedziałam, że trafiłam go
tamtym rzutem. Uśmiechnęłam się na samą myśl. Ale hej – sam się prosił.
Nad
polanką przeleciał klucz ptaków. Wiatr zakołysał gałęziami, a chłopak nadal nie
wychodził. Nie słyszałam, by się poruszał i nie wiedziałam już zupełnie, gdzie
może być. Dawał mi stanowczo zbyt dużo czasu. Serce biło mi jak szalone. Nie od
wysiłku, a adrenaliny.
Poczułam
jego chakrę, a chwilę potem dostrzegłam jego cień.
Utworzyłam
pieczęć.
Rozłożyłem
shurikeny w dłoniach, rozwinąłem nić zębami i wielkim susem wyskoczyłem zza
drzewa. Podbiegłem nieco bliżej, aby na drodze shurikenów nie pojawiły się
przeszkody. Zauważyłem, że Niko już mnie widzi i planuje ruch… Na jej
nieszczęście było już za późno. Podskoczyłem i zamachnąłem się w locie, lepiej
kierując bronią.
Zdezorientowana
dziewczyna zrobiła salto w tył, próbując zyskać trochę czasu, ale uciekając nie
zdążyła ominąć drzewa. Cieniutkie nitki otoczyły ją ze wszystkich stron i
przywiązały do twardego pnia. Shurikeny, przelatując obok, zacisnęły więzy na
jej skórze, powodując płytkie nacięcia. Zdziwiona dziewczyna napięła wszystkie
mięśnie, próbując się oswobodzić. Na marne.
Po jej
rękach spłynęło kilka świeżych kropel krwi.
Trochę
było szkoda jej skóry, ale by dla niej przegrać? Hn.
Niko
podążyła za wzrokiem od swojego brzucha, po cienkich nitkach, i aż do mojej
twarzy. Stałem przed nią, w dość dużej odległości, przytrzymując więzy zębami.
Posłałem jej tylko swój klasyczny uśmieszek. Oh, wiedziałem, że to, na co
patrzę, to Kage Bunshin. Dałem jej zbyt dużo czasu na defensywę. Dlatego nie
dokończyłem swojego planu. Ale ona nie musiała o tym wiedzieć. Poza tym
wiedziałem o tym jutsu po jej walce z Kakashi’m.
Warto
było jej jednak pokazać, co się stanie z jej skórą, gdy w końcu da się
złapać. Wykonałem pieczęcie i…
– Katon:
Ryuuka no jutsu! – Moją sylwetkę objęły płomienie, które zaraz złapały
sznurki i niczym wąż ześlizgnęły się po nich w stronę klona Niko. Ogień uderzył
w nią z całą siłą, niemal powalając drzewo, do którego była przywiązana.
Odwróciłem się plecami do nieprzyjemnego widoku i zacząłem rozglądać się za
nową kryjówką kunoichi. Za moimi plecami rozległa się charakterystyczna
eksplozja, a po klonie Niko nie było śladu.
Zauważyłem
coś na lewo od spalonego drzewa. W ułamku sekundy szatynka pojawiła się niecały
metr ode mnie. Wymierzyła silny cios na moją klatkę piersiową, ja jednak
zablokowałem to rękoma. Dziwne, ale siła uderzenia lekko odepchnęła mnie w tył.
Nie spodziewałem się walki wręcz, ale skoro chciała...
Dziewczyna
znów biegła na mnie. Uniosła nogę, która równie szybko dotarła do celu.
Broniłem się z łatwością, ale tylko z pomocą Sharingana.
Walczyliśmy
przez chwilę, Niko głównie atakowała, przez co straciła czujność.
Podczas
planowania ataku uświadomiłem sobie coś bardzo ważnego, o czym przez to
zacięcie i koncentrację na walce zupełnie zapomniałem.
Nie
mogłem uderzyć jej bezpośrednio. Była dziewczyną.
Unikałem
szybkich ciosów pięściami. Obrona przed jej coraz bardziej celnymi uderzeniami
robiła się trudniejsza z minuty na minutę. W jej zielonych oczach zaiskrzyła
radość i satysfakcja. No tak.
Zdezorientowałem
się, gdy mój Sharingan spotkał się z kocimi oczami, a między mną a nią
wydzieliła się przestrzeń, którą kunoichi szybko wykorzystała. Uniosła zgiętą,
zranioną nogę i wymierzając silny kop na mój tors, odrzuciła mnie parę metrów w
tył. Wytarłem plecami spaloną trawę. Jakaś gałąź dodatkowo wbiła się nieopodal
świeżej rany na plecach. Odkaszlnąłem, podnosząc się szybko z ziemi.
– I to
jest ta potęga wspaniałego Sharingana? – uśmiechnęła się Niko, poprawiając
rękawiczki – Szczerze? Nic specjalnego.
Otrzepałem
spodnie i posłałem jej ponure spojrzenie. Nie miałem zamiaru dać się jej
wytrącić z równowagi. Bardziej od jej głupich zagrań słownych irytowały mnie
moje zahamowania. Teraz naprawdę powinienem dać jej kopa.
Niko
oparła dłonie na biodrach.
– Co,
walczysz, czy idziesz już spać? Wydajesz się zmęczony… – Dziewczyna udała
troskliwy głos, a potem sama uśmiechnęła się, bo z mojej twarzy nie uzyskała żadnego
śladu emocji, a tym bardziej rozbawienia.
Dosyć.
Nie mogłem dać się pokonać. Może i była niegroźną dziewczyną, ale i tak
musiałem się bronić.
– Nigdzie
nie idę – odwarknąłem jej, stając ponownie w pozycji obronnej. – Teraz dopiero
zacznie się walka. – Uśmiechnąłem się. Dziewczyna westchnęła i również obrała wygodna
pozycję. Wydawała się być zmęczona. Zdradzała to jej mniej precyzyjna postawa i
pot na czole. Zaprosiłem ją, kiwając palcem. – Nie krępuj się.