13 września 2009

Rozdział LIV - "Smak i zapach"

To nie była prawda. Oh, Kami. To nie prawda. Jak to było możliwe? Czemu? Kiedy? Wcale nie. Nigdy w życiu. Bez sensu. Niesprawiedliwe. Głupie. Straszne. Okropne.

A jednak.

Oparłam się o chłodną ścianę prysznica, pozwalając, aby gorąca woda zmoczyła mi włosy i zaczęła spływać swobodnie po mojej twarzy. Wzdrygnęłam się od różnicy temperatur, lecz moje nogi wysyłały mi wyraźne sygnały, że nie zdołają utrzymać mnie dłużej w pionie. Osunęłam się na dół, siadając w brodziku, a woda zmoczyła ciemną opaskę wokół moich oczu. W tym momencie mnie to jednak niewiele obchodziło.

Objęłam rękoma swoje nogi, przysuwając je do siebie. Nic nie widziałam, co było jednocześnie straszne, jak i zabawne.

Nie zmieniało to jednak wcale sytuacji, w jakiej się znalazłam.

Nie stało się nic strasznego. Nikt nie umarł. Nikt nie zachorował. Z nikim się nie pokłóciłam, nie zawaliłam żadnej misji, o niczym nie zapomniałam. Nic mnie nie bolało. Nie zrobiłam niczego głupiego. Poza jedną małą rzeczą.

Zakochałam się. Pytanie „w kim?” byłoby z Waszej strony nie na miejscu.

Nie wiedziałam oczywiście czy to na pewno to i czy mi się nie zdaje, ale zaraz po tym, jak pożegnałam się z Sasuke i usłyszałam trzask zamykanych drzwi, poczułam szarpnięcie w sercu i uścisk w żołądku. Nie było to spowodowane świadomością, że spędzę pierwszy od wielu miesięcy dzień w samotności, ale że naprawdę mi Uchihy brakuje.

Że też nie byłam ostrożniejsza. Jak ja w ogóle mogłam o nim myśleć w taki sposób? Był brutalnym, mściwym, bezczelnym, aroganckim, egoistycznym, wyniosłym, zawziętym, sarkastycznym, małomównym, tajemniczym, ambitnym, inteligentnym, szczerym, odważnym, pociągającym, przystojnym…

- Chikusho… doushite? – westchnęłam, wciskając usta w mokre przedramię. Woda nadal lała się z góry, kąpiąc szaleńczo na metalowy brodzik i zalewając ściany. Rytmiczne odgłosy kropli przeszywające ciszę w mieszkaniu koiły odrobinę moje nerwy. Ale tylko odrobinę.

Jakim cudem byłam w ogóle w stanie się zakochać? Czytałam o tym w książkach, słyszałam o tym, widziałam to na ulicach i wierzyłam w to, ale jakimś dziwnym trafem… ufałam, że mnie to nie dotyczy. Wizja zakochania się wydawała mi się śmieszna, niedorzeczna, nieprawdopodobna. Nie miałam po co kochać, nie miałam kiedy i nie miałam kogo. Wyobrażałam to sobie zupełnie inaczej…

Kiedy to się stało i czemu tego nie zauważyłam? Szperając teraz w moich wspomnieniach… od samego cholernego początku coś było nie tak, jak powinno.

Mimo kiepskich relacji z Sasuke nie zmieniłam drużyny. Chciałam poznawać jego znajomych, spotkałam Naruto i Sakurę. Zgodziłam się z nim mieszkać, mimo, że był mi zupełnie obcy. Do tej pory mieszkałam tylko z Anko, dlaczego nie miałam wtedy z tym problemu? Czemu czułam się przy tym draniu tak swobodnie? Gotowałam dla niego, trenowałam z nim i, nie ukrywajmy, lubiłam z nim być i na niego patrzeć. Dlaczego? Czemu, skoro tak bardzo mnie irytował, nie mogłam olać go, gotować samej sobie, trenować po swojemu i spędzać z nim jak najmniej czasu? Czemu obchodziła mnie jego historia i jego zdanie?

Tak bardzo przeszkadzało mi, że był ode mnie lepszy, zupełnie bez wysiłku. Ja byłam z początku nikim, ciężko pracowałam na sukces, on był sławnym dziedzicem krwi Uchiha, okrzykniętym w dodatku geniuszem. Był moim rywalem, a nie potrafiłam go nienawidzić. Ja go raczej… podziwiałam. Doznawałam przy nich dwuznacznych uczuć. Z jednej strony starałam się być silna, samodzielna, z drugiej… odpowiadało mi to, że się mną opiekuje, lubiłam sprawdzać, czy mu na mnie zależy.

Do tej pory nie rozmawialiśmy o imprezie, na której się upiłam. Przez wybryki Anko miałam lekki wstręt do alkoholu i raczej twardą głowę. Zdziwiłam się, że tak zareagowałam na odrobinę wódki. Dopiero po tygodniu Tsunade-shishou wyjaśniła mi, że był to nowy wynalazek Jirayi przeznaczony do spożycia dla niej. Czemu nie wytłumaczyłam się Sasuke? Musiał mnie mieć za głupią pijaczkę.

Przy nim nastroje zmieniały mi się jak pogoda. Raz śledziłam go, gdy spacerował po mieście, innym razem załatwiałam dla niego leki od Shizune-san. Znowu chciałam być silniejsza od niego. I co z tego wyszło? Wolałam być z nim niż siedzieć samej w źródłach, szukałam jego towarzystwa. Lubiłam z nim trwać w ciszy czy też się kłócić. Było mi wszystko jedno. Po raz pierwszy miałam przyjaciela, nawet, jeśli do tej pory nie chciałam tego przyznać.

Uchiha zawsze stawiał moje dobro nad własne. Ile razy niósł mnie na rękach, nie zważając na swoje rany? A to, jak wyssał jad Chihebi, a potem co wieczór sprawdzał mi opatrunek? Czemu nie powiedziałam mu, nie wygarnęłam, że nie potrzebuję wcale jego pomocy? Czemu po raz pierwszy bałam się powiedzieć to, co myślę i to przez tak długi czas? A misja w Komakoro? Śniło mi się, że mam Sharingan, może była to wróżba tej durnej sytuacji? Do tej pory nie rozumiałam, co się stało podczas naszej bitwy na poduszki. Pod jego ciałem i przy jego zapachu rozwiązał mi się język i trzasnęłam głupotę o jego oczach. Jaka niezakochana dziewczyna bredziła takie głupoty? Czemu nie zepchnęłam go od razu i nie skopałam, póki leżał?

Wiele się od niego nauczyłam. Też starałam się mu pomagać za wszelką cenę. Odparliśmy razem atak ninja dźwięku, co kosztowało mnie utratę pamięci. Nawet podczas tej durnej amnezji lgnęłam do niego jak pszczoła do miodu! Instynkt, hormony, podświadomość? Bez pamięci wszystko nadinterpretowałam i szukałam oparcia, towarzystwa… nic jednak nie tłumaczyło moich głupich zachowań.

A co z jego uczuciami? To on mnie przytulił w lesie, gdy w końcu odzyskałam wspomnienia. Nie lubił żadnych swoich fanek, które swoją drogą mnie już porządnie irytowały. Czemu akurat ze mną lubił spędzać czas? Czemu mnie traktował inaczej?

Weźmy na przykład misję w Yutatoshi. Był zazdrosny o Yahiro, pobił go przeze mnie. Jeszcze wcześniej patrzył na mnie tym dziwnym wzrokiem, od którego traciłam dech. Sama rzuciłam się mu tam na ratunek, a potem przytuliłam.

Czemu, czemu, czemu? Czemu mimo mojej niechęci, starań i uprzedzeń tak bardzo do siebie pasowaliśmy? Czemu musiałam polubić akurat jego, najbardziej skomplikowaną osobę, jaką znam, której uczucia były najpewniej jeszcze bardziej pogmatwane? Dlaczego nie zakochałam się w jakimś miłym, spokojnym chłopaku, z którym bym się nie kłóciła i wiedziałabym, że mnie nie zrani? Dlaczego to musiał być on? I dlaczego pojęłam to dopiero, gdy się wyprowadził?

Więcej: czemu nie powiedziałam mu, żeby został?

Woda naleciała mi do nosa. Ocknęłam się z zadumań. Wstałam chwiejnie na nogi i po omacku znalazłam butelkę z płynem. Miałam pewność, że to moja, w końcu Uchiha zabrał swoje rzeczy. Mimo to sprawdziłam zapach. Winogrona. Może mogły mi poprawić humor.

Umyłam się chyba ze trzy razy, włosy też. Wyszłam z kabiny i otuliłam się moim puchatym ręcznikiem. Zakręciło mi się w głowie od gorąca, więc oparłam się o zlew, wzdychając głośno. Strasznie się to wszystko pogmatwało. Czekał mnie tydzień bez wzroku, akurat w czasie, gdy potrzebowałam trzeźwego spojrzenia na świat.

Spojrzenia. Dobre sobie.

Co tak naprawdę mogłam robić bez oczu? Treningi odpadały. Było gorąco, chyba ze trzydzieści stopni. Mogłabym się poopalać, ale nie! Musiałam mieć na oczach kawałek materiału! Mogłabym go na chwilkę zdjąć, ale nie byłam pewna, czy wytrzymam pokusę, by nie spojrzeć przez chwilę w niebo. Spotkania ze znajomymi? Jasne, by widzieć, a raczej słyszeć ich współczucie? Spacery? Zakupy? Po omacku. Z gotowaniem miałam problemy. O misjach nie było mowy. Czytanie książek wydawałoby się świetnym pomysłem na samotny tydzień w domu…

Ale zaraz! Nie mogłam czytać! A to ci heca!

W aktualnym momencie moje życie było beznadziejne. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, jaki ciężki żywot wiodą ludzie niewidomi. Wzrok był chyba dla mnie najważniejszym zmysłem, mogłabym się spokojnie obyć bez zapachu, smaku czy słuchu. Ominąłby mnie odór dawno nie opróżnianych śmietników na ulicach czy potu Sasuke po treningu, smak nieudanych potraw lub nędznych prób robienia śniadań przez byłego współlokatora lub wysłuchiwanie paplaniny jego fan klubu. Wszystko, tylko nie wzrok.

Kami, tak bardzo lubiłam patrzeć! Widzieć to, co robię. Patrzeć na kwiaty, budynki, mijanych ludzi, zwierzęta, chmury, gwiazdy, mgłę i deszcz. Tak bardzo lubiłam widzieć Uchihę, gdy z nim rozmawiam, czuć się pewna, wiedzieć, co robi i gdzie jest. Unikać tych głupich sytuacji, jak ostatnio.

Swoją droga nieźle się bawił. Drań.

Ciekawe, co teraz robił… pewnie siedział w swoim nowym mieszkaniu. Zastanawiałam się, jak ono wygląda i czy kiedyś mnie do niego zaprosi. W aktualnym stanie było to bez sensu: „A tu widzisz kuchnię... oh, wybacz!”. Może jednak potem… o ile Sasuke miał kiedykolwiek za mną zatęsknić, co samo w sobie było równie prawdopodobne, co dzisiejszy deszcz.

Postanowiłam się przejść. Ot, tak po prostu. Trzeba było coś robić, nie mogłam dalej wytrzymać w czterech ścianach. Nie wezwałam żadnego kota, zdając się na instynkt. Żałowałam tego wiele razy w trakcie mojego spaceru, choć musiałam przyznać, że wpadanie na ludzi było o wiele mniej krępujące niż moje zdemolowanie straganu. W życiu nie czułam się tak głupio.

Ale przynajmniej byłam silna! Trenowałam wyobraźnię, o to chyba chodziło przecież Akane. Idąc ostrożnie, hamowałam się przed wyciągnięciem rąk przed siebie, a za to wytężałam słuch i węch. Raz udało mi się ominąć mężczyznę używającego ostrej wody kolońskiej, rozpoznałam kilka znajomych sprzedawców po głosach.

Nie było to równe widzeniu, ale pomagało. Dostrzegałam oczami wyobraźni drogę, którą szłam, gdzie znajduje się który budynek. Miałam oczywiście luki w pamięci, zwykle nie myślało się o tym, a po prostu szło, jednak zdawało to w pewnym sensie swój egzamin.

Gorzej było, gdy wyszłam poza ulice. Zmierzałam ku polu treningowemu numer trzy, a dokładniej lasowi wokół niego. Był najbardziej wysunięty na zewnątrz, dość blisko południowej bramy, i, szczerze mówiąc, najbardziej dziki.

Lubiłam tam chodzić, gdy byłam jeszcze w drużynie z Tsuki i Kiro. Powinnam zabrać tu kiedyś Sasuke. Z pewnością nie widział tego jeziora. Swoją drogą… teraz to ja też nie.

Szłam powoli, choć z pewnością lepiej by mi się czołgało. Potknęłam się kilka razy o jakiś wybój, ale nie poddawałam się. W pewnym momencie moja wyciągnięta ręka dotknęła kory. Odetchnęłam z ulgą. Nareszcie jakieś oparcie. Poszłam kilka metrów dalej, trzymając się kolejnych drzew. Wokół panowała kojąca cisza wypełniona jedynie śpiewem ptaków i szumem liści. W oddali coś nawet chlupało. Po jakimś czasie rozróżniłam głos kaczek. Kąpały się w jeziorze, zupełnie jak kiedyś ja i Kiro.

Oprałam się o jedno z drzew, dalej od polany. Nie chciałam przeszkadzać nikomu, kto miał zamiar trenować na tym polu, choć w taki upał spodziewałam się tu zobaczyć jedynie Lee. Jego taijutsu było wspaniałe. Z chęcią odwiedziłabym jego Dojo, jeśli jeszcze stało. Słyszałam o małym wypadku z piaskiem i deskami. Co jednak z tego, że mogłam tam iść, skoro nawet nie wiedziałabym, co się dzieje?

Mruknęłam, siadając na trawie. Odchyliłam głowę do tyłu. Czułam się jak uciekinierka z domu. Ten spacer był odwrotem od problemów z moimi uczuciami do Sasuke. Rzeczywiście, byłam zbyt skupiona na moim szalonym spacerze, by choć raz o nim pomyśleć. Co jednak miałam robić teraz, gdy dotarłam do celu?

Sen przyszedł szybko, zupełnie niespodziewany. Zmęczona, znudzona i smutna, w zupełnej ciszy… odpłynęłam. Obudził mnie wysoki dźwięk, którego z początku nie skojarzyłam. W pierwszym odruchu chciałam przetrzeć oczy, po chwili jednak zorientowałam się, że to niepotrzebne.

Odgłos powtórzył się. Zmarszczyłam brwi, zaniepokojona. Podniosłam się z ziemi i otrzepałam ubranie, stojąc w gotowości. Znowu. Brzmiało to jak odległy pisk, a może raczej płacz.

Nawet nie zauważyłam, gdy zaczęłam stąpać po cichu w tamtym kierunku.

Płacz dziecka.

Szłam powoli, trzymając się kolejnych drzew. Im bliżej byłam, tym mniej wierzyłam w swoją teorię. Jaki oprawca zostawiłby dziecko w lesie? Skąd one się nagle tu wzięło? Nie słyszałam jego płaczu, gdy zasypiałam. Stawiałam kolejne kroki, koncentrując się na dźwięku. Nie był to płacz… może krzyk… tylko że bardziej melodyjny…

Nagle wszystko ustało. Stworzenie zamarło, jakby w strachu.

- O Kami.

- Miaa! Miaaa! Miaau!

Zwierzę zaczęło miauczeć, gdy pojawiłam się pewnie w zasięgu jego wzroku. Upadłam na kolana, próbując go nie przestraszyć czy nie rozdeptać, człapiąc do przodu. Usłyszałam szelest, a maleństwo same do mnie podbiegło, wpadając na moją wyciągniętą przed siebie rękę. Uśmiechnęłam się, gdy zaczęło ponownie zawodzić. Tym razem nie ze smutku i ze strachu, a jakby… z przejęcia. Przypominało to mówiące szybko dziecko, które właśnie wróciło z Akademii i opowiada mamie, co się działo w szkole. Urocze.

- No już, już… - zaśmiałam się, biorąc kociaka na ręce.

Miał miękkie, gęste futro i dość ostre pazury. Albo nie był hodowany, albo miał leniwego właściciela. Głaskałam go spokojnie, uciszając jego krzyk, dotykając uważnie różnych części jego ciała. Ciężko było mi to ocenić jego rasę, ale miał dość płaską główkę i ostry pyszczek, a do tego silne łapy, które teraz opierały się na moich udach, by wspiąć się wyżej. Złapałam kocurka pod pachy, „patrząc” mu w oczy.

- Gdzie twoja mamusia? Co tu robisz?

- Mia!

No tak. Nie był to kot ninja. Przyzwyczaiłam się do gadania z kocurami, nie domyślania się, o co im chodzi. Trzeba było znaleźć jego matkę. Ale jak? Widzieć nie mogłam, chodzenie samej po lesie było niebezpieczne. Krzyk tylko koty straszył, a jeśli nie przywołał jej płacz jej własnego dziecka, to już nie było jej w pobliżu.

- Co ja mam z tobą zrobić, co? – myślałam na głos, czując, jak miękkie opuszki łapek dotykają mojego policzka.

Nagle… nie czułam się już taka samotna. Może to był znak od losu, że warto iść dalej? Mógł być to mój nowy kompan, współlokator, oboje byliśmy zagubieni i smutni.

Nagle miauczenie umilkło. Przez chwilę przeczuwałam najgorsze, że coś mu się stało, zobaczył coś strasznego lub za mocno go ścisnęłam, kot jednak wyrwał swoje przednie kończyny z moich objęć, stając, a potem siadając samodzielnie na moich nogach. Przez chwilę nie poruszał się. Musiał coś poczuć.

Minęła może minuta, gdy tak siedziałam i zastanawiałam się, co robi, gdy nagle podszedł do mnie i skulił się pod moim biustem. Pochyliłam się, by go pogłaskać, robiąc swoim tułowiem dla niego swoisty „daszek”.

I wtedy też to poczułam.

Zmarszczyłam brwi i mimowolnie uniosłam głowę. Nabrałam nosem powietrza. Pachniało… spokojem. Trawą, wodą z jeziora i czymś… obcym. Niebezpiecznym. Tajemniczym. Czułam ruch, którego nie było, trochę jak prąd chakry, ale nie we mnie czy obok mnie, a w górze. Na niebie.

Wytężyłam zmysły. Coś pachniało. To coś się zbliżało, a ja czułam, że wiem, co to jest, ale ciągle nie mogłam w to uwierzyć.

Zawiał wiatr, który wywołał u mnie dreszcz i rozrzucił mi włosy. On nasilił tylko to uczucie niepokoju. Kotek zadrżał, wydając zaraz ciche mrukniecie, jakby ponaglenie.

Zbliżał się deszcz.

Wzięłam kocura na ręce i wstałam z trawy. Przycisnęłam go do piersi, a on, inteligentne stworzenie, trzymał się kurczowo mojego przedramienia, podczas gdy ja szłam z drugą ręką wyciągniętą przed siebie.

Nie mogłam uwierzyć, że wyczułam deszcz. Ja go niemal widziałam, czułam te krople na swojej skórze. Czułam to napięcie, zatrzymanie przyrody. Umilkły kaczki, ptaki, kot też, a ja razem z nimi. Byłam ciekawa, czy zebrały się już chmury, ale nie obchodziło mnie to. Błyskawic słychać nie było, a trening Niirochi działał.

Weszłam do domu po kilkunastu próbach umieszczenia klucza w dziurce w drzwiach. Zamknęłam je za sobą, opierając się o nie. Byłam taka zmęczona…

- Przeklęte dzieciaki.

Gdybym mogła, zamrugałabym teraz oczami. Co ja sobie myślałam? Przyniosłam z wioski, a raczej lasu, nieznajomego kota, a w dodatku nie miałam ani przyborów dla niego, jak miska czy kuweta, ani nic do jedzenia. Sama też byłam głodna.

Postawiłam kota na ziemi, a ten chyba został w miejscu, rozglądając się uważnie po mieszkaniu. One zwykle były nieśmiałe. Dopiero, gdy sama zdjęłam buty i ruszyłam do kuchni, usłyszałam jego pazurki stukające o podłogę tuż za mną.

- Może chcieć ci się pić… - westchnęłam, nalewając do drobnej miseczki trochę wody i stawiając ją na ziemi. Kot podszedł do niej, a ja czekałam przy niej, by zaczął pić, ale nie słyszałam takiego dźwięku, wiec nie chodziło chyba o to. Wstałam, czego zaraz pożałowałam. – Ite, ite… - rozmasowałam sobie głowę, którą walnęłam o stół.

- Mia!

- Wiem, przecież wiem! – westchnęłam, otwierając dolne półki. W zamrażarce była jakaś ryba, ale nie miałam czasu jej rozmrażać. Dorwałam sardynki. Kot wskoczył na blat, zanim jeszcze je otworzyłam. – A ty cwaniaku. – wyciągnęłam rękę, pod którą chętnie podszedł, ocierając się o nią głową. – Ale to nie wystarczy.

W lodówce na szczęście było mleko, podgrzałam go trochę i robiłam sobie musli, z resztą rozmoczyłam trochę starej bułki i dałam małemu. Zaraz dodarło do mnie ciche chlipanie i mlaskanie. Uśmiechnęłam się, wyciągając łyżkę. Gdy oboje skończyliśmy „pierwsze danie”, rozpakowałam sardynki. Kilka z nich nałożyłam sobie na świeższą bułkę, resztę zostawiłam kociakowi. Mruczał jedząc, co rozbawiło mnie niemal do łez.

- Trzeba ci nadać jakieś imię. – powiedziałam, odsuwając krzesło od stołu i siadając na nim ostrożnie.

Skończyłam kanapkę, a kot ryby. Nie ruszałam się z miejsca, myśląc, co dalej. Trzeba było iść po pieniądze do Hokage. Pisać raportu nie miałam jak, chyba, że znalazłabym jakąś ofiarę, której bym dyktowała cały dokument. Po odebraniu forsy czekały mnie spore zakupy. Dla mnie i kociaka.

Skoro o nim mowa, to zeskoczył z blatu, zbliżył się do krzesła i wdrapał się ponownie na moje nogi. Pogłaskałam go delikatnie, a on zaczął oblizywać moje palce. Miał malutki, szorstki języczek. Nadal mruczał. Była to dla mnie największa nagroda.

- Łaskocze. – wyszeptałam, raczej sama do siebie. Podniosłam małego do twarzy i wtuliłam nos w jego futerko. Mógł być brudny, mieć kleszcze, jakieś choroby i tak dalej, ale szczerze… nie obchodziło mnie to. Był kochany, malutki i samotny. A ja musiałam się do kogoś przytulić. Co do imienia… nie znałam jeszcze jego płci, trzeba było więc nadać mu takie pasujące dla kotków i kotek. Myślałam o tym przez chwilę. Fajnie by było, gdyby pasowało do reszty moich znajomych zwierząt, kto wie, może mógł kiedyś zostać summonem? Nie wiedziałam, jak to działało, ale taka perspektywa wydawała mi się wspaniała. Jakie imię nie było jeszcze wykorzystane? A no tak. – Saturn.

- Mrr.

- No właśnie, mrr. – zaśmiałam się. – Gdzie ty będziesz spać?

Przez te kilka dni bardzo polubiłam towarzystwo kota. Był wesoły, aktywny, inteligentny. Wiedział, kiedy mi nie przeszkadzać, co wolno, a czego nie, choć zbił jeden z moich ulubionych wazonów. Siedział za to za karę kilka godzin w łazience, lecz jego miauczenie połączone z moją litością znacznie skróciło czas jego odsiadki.

Już pierwszego dnia naszego wspólnego mieszkania spaliśmy razem. Za zewnątrz szalała burza z piorunami, musiałam pozamykać wszystkie okna i ratować kwiatki z balkonu. Oczywiście poślizgnęłam się na mokrej posadzce. Gdy skończyłam, obłożyłam sobie bark lodem. Saturn próbował…a mnie pocieszyć. Dałam mu spać ze sobą, potem stało się to normą. Grzał mi zmarznięte stopy i lizał mnie po uchu ranem, choć oboje zgodnie twierdziliśmy, że wstawanie przed dziesiątą to barbarzyństwo.

Bawiliśmy się razem świetnie. Ja, znudzona i niewidoma, skradałam się po mieszkaniu, a Saturn krył się i wyskakiwał na mnie z zaskoczenia. Na swoją ulubioną zabawkę wybrał moje siateczkowe skarpetki. Do tej pory nie miałam pojęcia, jak otworzył szafę.

Jego sierść, przynajmniej do pierwszej kąpieli, pachniała lasem i deszczem. Po prostu naturą. Był uosobieniem tego, co kochałam.

Dni te mijały mi na obijaniu się. Odebrałam pieniądze za misję, wysłuchałam kilku mało zabawnych uwag na temat mojego sztucznego kalectwa, a zaraz potem poszłam na zakupy. W sklepie wezwałam Nepuchu, która mówiła mi, gdzie co stoi, jak wygląda i ile kosztuje. Kupowałam nie tylko przysmaki i akcesoria dla Saturn (lub Saturna), ale też masę jedzenia do domu. Nie było mnie tydzień, wiele rzeczy się popsuło.

Dopiero przy kasie zorientowałam się, że mam za dużo rzeczy. W końcu nie mieszkałam już z Uchihą, a on jadł znacznie więcej. Mimo to, pod napływem dobrego humoru i gotówki w kieszeni, postanowiłam kupić wszystko to, co miałam w wózku. Gdybym miała problem ze zjedzeniem tego wszystkiego, mogłam po prostu zaprosić kogoś na kolację. Było wiele innych shinobi poza Sasuke, którzy mogli w końcu docenić moją kuchnię.

Ledwo mogłam się ruszać z siatkami, więc na pomoc wezwałam Marsa. Złapał w zęby kilka toreb i zaraz zaczął plotkować z małą kotką o tych ich dziwnych sprawach w zaświatach czy innym dziwnym miejscu. To mi przypomniało mój dylemat.

- Oi, Nepu? – nie usłyszałam odzewu, więc uznałam, że mogę mówić. Tłum na ulicach trochę mnie mógł zagłuszać, więc starałam się mówić wyraźnie. – Jak staje się summonem?

Kotka mi nie odpowiedziała. Nie widziałam jej, ale czułam, że coś jest nie tak. Ominęłam ledwo jakąś kobietę, szybko ją przepraszając. Nepuchun miała mnie ostrzegać, gdy będę na kogoś szła.

- Fo fy ne wief? – mruknął Mars, a ja przewróciłam oczami.

- Oczywiście, że nie wiem, niby skąd? – mruknęłam, zirytowana. Wiedziałam tylko to, że każda rasa summonów, koty, ślimaki, psy, węże, mają swój wymiar, królestwo, w którym mieszkają. Żyły bardzo długo, najstarsza z kotów, Yochi, miała kilkaset lat. Rzadko umierały, tylko przy wielkim poświęceniu. W przypadku kłopotów po prostu wracały do domu i tam regenerowały siły. W dodatku każdy summon miał kilku ludzi, którzy mogli go przyzwać, więc nie mógł przebywać z jednym shinobi zbyt długo. – No więc?

- Hm, fo łobota Yofi wy mófif fakie wefy. – odparł rudy kocur, idąc po mojej lewej stronie. Też mi odpowiedź.

- Chodzi o to, że nie lubimy o tym mówić. – dodała Nepuchu. W jej zwykle piskliwym i wesołym głosie dosłyszałam nutkę żalu. – A tak właściwie, czemu się tym nagle zainteresowałaś?

- Nie no… po prostu… - podrapałam się w głowę, zaraz wpadając na jakiegoś przechodnia.

- Uważaj jak chodzisz, smarkulo! – usłyszałam gruby, męski głos.

- Sam uważaj, palancie! – odkrzyknęłam mniej więcej w kierunku, w którym stał facet. – Nepu!

- Gome, gome! – przeprosiła kotka. – Uważaj, w lewo!

Zrobiłam krok w lewo, nadeptując Marsowi za łapę.

- Ała.

- Gome.

- Wracając do tematu, możesz już iść. No.

- Mam doskonałego kandydata na zostanie summonem. – powiedziałam wreszcie, zadowolona z siebie. Odpowiedziała mi cisza, no, jeśli nie licząc wrzasku bawiących się na ulicach dzieci i szumu rozmów. – No co?

- To raczej nie jest możliwe, Niko. – westchnęła Nepu, a zaraz pokierowała mnie, jak ominąć kobietę z wózkiem. – To bardzo skomplikowany i nawet dla nas niejasny proces. Lepiej się w to nie zagłębiać. Jak wiesz, liczba summonów danej rasy rośnie bardzo wolno, więc nie jest to proste. Jedyne, co wiemy, to to, że po przekształceniu w kota ninja drastycznie zmienia się charakter.

- O, czyli Mars był kiedyś zabawny? – uśmiechnęłam się, czując zapach świeżych ciastek. Zbliżaliśmy się już do mojego mieszkania.

- Fa. Fa. Bafco fmiefne.

Odesłałam koty, stojąc już przed drzwiami do mieszkania. Wniosłam siatki już samodzielnie, w końcu było to tylko osiemdziesiąt cztery schody. Lepszy taki trening, niż żaden. W domu rozpakowałam z grubsza zakupy, zrobiłam sobie sok z cytryn i pomarańczy oraz znalazłam „niespodziankę”, którą ufundował lub ufundowała mi pod moją nieobecność Saturn.

Zostały mi trzy dni ślepoty. Równie dobrze mogłam nauczyć nowego lokatora korzystania z kuwety, wykąpać go i przygotować mu posłanie.

Jeszcze tego dnia, gdy rozpakowałam zakupy i ćwiczyłam sama w domu, rozgrzewając mięśnie i rozciągając się, poczułam znajomą energię. Było to słabe uczucie, ale niepokojące, a jednocześnie rozweselające mnie.

Zawołałam, nie mając przecież nic do stracenia.

- Uchiha, jesteś tu? – starałam się nadać mojemu głosowi naturalny, wręcz luzacki ton, choć tak naprawdę serce biło mi jak szalone. Stęsknił się? Zapomniał czegoś? Może chciał sprawdzić, jak sobie radzę?

- Skąd wiedziałaś? – usłyszałam jego niski głos tuż po swojej prawej stronie. Aż podskoczyłam. Nie miałam pojęcia, jak podszedł do kanapy.

- Wyczułam cię, po prostu. – uśmiechnęłam się dość nienaturalnie, robiąc krok w tył i lądując tym samym na fotelu. – Jak się tu znalazłeś?

- Okno. – usłyszałam w odpowiedzi. Drań powstrzymywał śmiech. – Jak to „wyczułaś”? Myłem się po treningu.

- Oh, a cóż to za święto? – zakpiłam, po chwili notując w pamięci. Uchiha wrócił do treningów. No jasne. Kakashi był w wiosce, wykorzystywali za moimi plecami moją niedyspozycję i albo posuwali się do przodu z ninjutsu, albo zaczynali te swoje iluzje oczami. Spryciarze. – I nie chodziło mi o zapach, a energię. Ten trening Akane działa. Funkcjonuję coraz lepiej.

- Czyli nadal kiepsko.

Przewróciłam oczami, wstając z fotela. Po omacku ruszyłam do kuchni, gdzie czekał na mnie zimny sok. Trochę się zmęczyłam, ale ćwiczenia nie były nawet takie złe, gdy się nie widziało.

Nie potrzebujesz pomocy? – zapytał zaraz brunet, idąc za mną. Nie brzmiało to raczej jak oferta, a zwykłe przekomarzanie się.

- Nie. Jest świetnie. – odparłam sprzecznie z prawdą. Tak serio o wiele lepiej by było, gdyby był przy mnie przez cały czas, ale oczywiście nie mogłam mu tego teraz powiedzieć.

- Podaj mi jeden powód, dla którego miałbym ci wierzyć. – usłyszałam, pijąc sok. Niemal wyplułam wszystko, co miałam w ustach.

- Co, proszę?

- Słyszałaś. – głos Sasuke się zmienił. Mówił poważnie. Wystawiał na próbę moją zaradność, siłę i szczerość. Jednym, cholernym słowem.

- No dobra. – odparłam, odstawiając szklankę, krzyżując ręce i opierając się plecami o blat kuchenny. Nie wiedziałam, gdzie dokładnie stoi, więc mówiłam w pustą przestrzeń. – Po pierwsze, nie było cię tu trzy dni i doskonale dawałam sobie radę. Gdybym cię potrzebowała, wysłałabym po ciebie summona. Po drugie, jestem już duża i umiem prowadzić sama mieszkanie. Ze wzrokiem czy bez, nie jest to takie trudne. Po trzecie, bez oczu nie robię nic niebezpiecznego. Nie musisz być przy mnie jak ochroniarz, bo nic mi nie grozi.

- Powiedziałem „jeden”. – odparł chłopak, już spokojniejszym głosem. Usłyszałam, że do mnie podchodzi. Przełknęłam ślinę. Nogi mi zdrętwiały, strąciłam głos, a brzuch zaczął dziwne harce. Zdarzało się to już wcześniej, ale tłumaczyłam to zdenerwowaniem lub wrogością, albo lepiej – niechęcią do dotykania. Teraz, niestety, dobrze wiedziałam, co mi jest. – Nie musisz się od razu oburzać, tylko zapytałem.

- „Tylko”? – zaśmiałam się nerwowo, czując, że Sasuke stoi przede mną. Wyczułam też jego zapach. Nie byłam w stanie stwierdzić, czy trenował, ale na pewno miał na sobie świeże ubrania i wiedział, do czego służy dezodorant. To mi wcale nie pomagało zebrać myśli. – Od kiedy się tak o mnie martwisz? – zapytałam, unosząc brew. Chyba „patrzyłam” mu prosto w oczy.

Ah, miałam sentyment do tych naszych kłótni.

- Sam nie wiem. Może od momentu, gdy jesteś ślepa? – shinobi uniósł lekko głos, akcentując ostatnie słowo.

- Tak? Jakoś ja zauważyłam twoją irytującą troskę już wcześniej! – mruknęłam, również zbliżając się do krzyku. Co on sobie wyobrażał? Że niby to mój nowy trening tłumaczył jego poprzednie akcje?

- Niby kiedy?

- Ciągle mi pomagasz! Jesteś jak jakiś bohater, który zawsze musi być idealny i ratować damę w potrzebie! Nie pytasz mnie, jak się czuję, po prostu z góry zakładasz, że cię potrzebuję! Otóż nie! Nie jestem małą, bezbronną, smutną dziewczynką, którą trzeba się opiekować!

Nie wiem, co mnie napadło. W jednym momencie cieszyłam się, że mnie odwiedził, w drugim byłam na niego zła, za to, co mi zrobił. Przez niego nie byłam już wolna i samodzielna, irytowało mnie, że mi go brakuje.

- A jak ma być, odwrotnie?! –odwarknął shinobi. - Pomagam ci, bo jesteś słabsza, radzisz sobie, ale zawsze większym kosztem. Co mam robić, przyglądać się, jak płaczesz z bólu i nie wiesz, co ze sobą zrobić? Jak ledwo idziesz, krwawisz czy plączesz się po omacku po ulicach?

- Na przykład! – odwarknęłam, zupełnie zapominając o tym, co się dzieje.

- Za kogo wtedy byś mnie wzięła, co? Za bezdusznego, niekoleżeńskiego dupka, który myśli tylko o sobie! Nie pomagam ci z litości czy chęci poniżenia cię, a dlatego, że tak już mam! Nie mogę patrzeć, jak się męczysz z czymkolwiek, wiedząc, że jestem w stanie ci pomóc. Wolę, byś nienawidziła mnie za pomoc, niż jej brak.

Zapadła cisza. Pierwszy raz Sasuke powiedział szczerze, co myśli i czuje. Może pomogło mu to, że nie mówił mi tego prosto w oczy, ale tak serio nie sprawiało to większej różnicy. Powiedział to na głos. Naprawdę się o mnie troszczył i już od dawna zdawał sobie z tego sprawę, z tym, że nie wiedział, że mi to przeszkadza. On to uważał za naturalne.

Może miał rację? Nie mógł robić niczego innego. Jeśli ktokolwiek był winny za moją słabość, to nie był to on, a ja. Pomagałam mu kilka razy, sprawiało mi to przyjemność, a jednak on się na mnie za to nie obrażał.

Czułam się wstrętnie.

- Nie… nie nienawidzę cię. – wyszeptałam, czując, jak w oczach zbierają mi się łzy. Powstrzymałam je jednak, przyciskając materiał do powiek i oddychając głęboko. Uchiha nie mówił nic, po prostu stał przede mną. – Po prostu jestem zagubiona. I przy tobie maleje moja samoocena. – przyznałam z lekkim uśmieszkiem.

- To zrozumiałe. – odparł po chwili, za co otrzymał cios łokciem. Uśmiechnęłam się, tak już szczerze. Żałowałam, że nie widzę jego miny, bo na pewno była ciekawa. Nie posądzałam go o uśmiech czy coś w tym stylu, po prostu zastanawiałam się, jak wygląda.

To musiało jednak poczekać.

- Zrobić coś do picia? – z zamyśleń wyrwał mnie jego głos. Ciągle był bardzo blisko. Nie chciałam nawet wiedzieć, jak bardzo.

- Mhm, poproszę. – moich uszu dobiegł odgłos lanej wody, stawianego czajnika, pukania szklanek, a potem otwierania szuflad. Atmosfera między nami się oczyściła. Z negatywnej, potem ckliwej, w codzienną i, no cóż, nudną.

- Gdzie przestawiłaś herbaty? – mruknął Sasuke, zaglądając do kolejnych półek.

- Pod talerzami. – westchnęłam, siadając na krześle przy stole. Oparłam głowę na rękach. Chciałam, by te trzy dni minęły jak najszybciej.

- Którą? Są ich tysiące. – mruknął shinobi, wyraźnie niezadowolony z mojego sposobu wydawania ciężko zarobionych pieniędzy. Moich pieniędzy.

- Morelową. Ma świetny smak. – uśmiechnęłam się, wiedząc, że sobie Uchiha i tak zrobi czarną lub porzeczkową. Po jakimś czasie chłopak podszedł do stołu i postawił przede mną filiżankę. Sam usiadł po drugiej stronie. Sięgnęłam po ucho, zamiast tego mocząc palec w gorącym napoju. Pisnęłam, chowając czubek palca w ustach. Sasuke tylko parsknął. – Nie fmiefne. – skarciłam go, brzmiąc trochę jak Mars.

- Nie, po prostu taka koneserka herbaty jak ty powinna wiedzieć, że ciężko pić wrzątek, zwłaszcza ręką…

- Ha. Ha. – westchnęłam, trafiając w końcu w ucho i popijając odrobinę. – Nie posłodziłeś. – zauważyłam, czując, jak od gorąca drętwieje mi język.

- Bo to czyste pogwałcenie ideologii picia herbaty. – odparł mój rywal, śmiertelnie poważnie, choć tak serio wiedziałam, że się ze mnie nabija.

- Straszne. Podaj cukier. – chłopak rzeczywiście ruszył się po cukier, a całą cukiernicę postawił gdzieś przede mną i usiadł na swoje miejsce. – I nasyp. – dodałam z uśmiechem.

- Sama sobie nasyp.

- Miałeś się mną opiekować, pamiętasz? Bym nie „płakała z bólu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić”. – odparłam równie poważnie, przeklinając w duchu tę przeklętą opaskę, bo mina Sasuke z pewnością była bezcenna. Odpuścił sobie jednak zgryźliwe uwagi i wrzucił do mojej filiżanki dwie łyżki cukru, po czym zaczął pić swój napój w ciszy. Pomieszałam swój. Znowu zapadła cisza.

- Czemu nie pijesz?

- Gorąca. – odparłam szybko, choć tak naprawdę się zamyśliłam.

- Możesz w tym czasie opowiedzieć mi, co takiego ciekawego robiłaś, gdy mnie nie było.

- Panie przodem. – wskazałam na niego, za co otrzymałam uderzenie w rękę. Zaśmiałam się, sięgając powoli po herbatę.

- Trenowałem doujutsu. Nie powiem, by było to przyjemne. Kakashi robi z tego strasznie poważną sprawę. Nagle stał się zdyscyplinowanym, srogim i wymagającym nauczycielem…

- Bujasz. – zdziwiłam się. Hatake był największym leniem, jakiego znałam, co mu odbiło? Techniki iluzji musiały być naprawdę potężne, skoro do ćwiczeń z Uchihą podchodził tak poważnie. – U mnie nic ciekawego, poza... ojej!

Zerwałam się z krzesła, podchodząc do Sasuke.

Że też o tym zapomniałam!

- Co jest? – zapytał z dołu, wstając potem, bo usłyszałam odgłos odsuwanego krzesła.

- Nie poznałeś Saturn…a, chodź! – wyciągnęłam przed siebie rękę, po chwili czując jego ramię. Pociągnęłam go za sobą, w miarę szybko, do swojej sypialni. Od mojego wyjścia kotek spał na moim łóżku, zmęczony rozrabianiem przez noc. Uchyliłam po cichu drzwi, a kot nie wydał żadnego dźwięku, uznałam więc, że nadal drzemie.

Sasuke stanął zaraz za mną, patrząc mi przez ramię. Czułam na szyi jego oddech, ale zignorowałam to. W końcu to ja jego trzymałam.

- To jest Saturn. Znalazłam go kilka dni temu, w lesie… nie jest uroczy? – zapytałam szczęśliwa, zarówno tym, że ktoś go w końcu pozna, jak i obecnością obu współlokatorów.

- Niko…? – głos bruneta wydawał się dziwny. Odwróciłam głowę w jego stronę, ocierając się ramieniem o jego klatkę piersiową. Czułam jego ciepło i zapach, bo praktycznie przyciskał mnie do framugi drzwi. – To jest puma.