4 lipca 2011

Rozdział LXX - "Złość"

            Z lekkim trudem otworzyłam oczy. Zamrugałam kilkakrotnie i skoncentrowałam wzrok na najbliższym meblu. Był to stolik nocny. Z mojej pozycji nie widziałam, co na nim było, ale mogłam przysiąc, mimo swojego trochę zamglonego wzroku, że widziałam drobne obłoki pary unoszące się znad niego. Herbata. Ewidentnie czułam zapach jakiejś herbaty, chyba owocowej. Zamknęłam ponownie oczy. Leżałam na łóżku w gospodzie w Akazuno, niewiele pamiętając z zeszłej nocy. Cały wieczór goniłam się z różnymi mrocznymi myślami, o mały włos nie robiąc w końcu czegoś głupiego. Na szczęście Uchiha był na miejscu, by mnie przed tym powstrzymać.
            Nie tylko to z jego zachowań mnie zdziwiło. Gdy wyszłam z łazienki po pierwszym od kilku dni porządnym prysznicu, brunet w milczeniu rozkładał matę, koce i śpiwór tuż obok stojącego na środku pokoju łóżka. Nie posyłał mi przy tym żadnych wymownych czy też wyzywających spojrzeń, był przy swoim zajęciu widocznie zamyślony. Postanowiłam nie dyskutować z jego decyzją. Zapraszanie chłopaka do łóżka po tym wszystkim, co nawyrabiałam w ciągu dnia wydawało mi się dziwną opcją. Ponadto on sam postanowił dać mi trochę spokoju i swobody.
            Westchnęłam, wtulając się w poduszkę.
            Może na ten moment była to dziwna myśl, ale w pewien sposób byłam zawiedziona jego rezerwą i dystansem do mnie w ciągu całej podróży z Yuki no Kuni. Jasne, może uczucie rządzy krwi i nastrój żałoby po nowopoznanych krewnych nie były najlepszym tłem do romantycznych uniesień, ale spodziewałam się, że po tym, co wydarzyło się w obozie Himanako, w naszym zachowaniu względem siebie nastąpią znaczące zmiany. Tymczasem Sasuke był momentami równie pochmurny czy uszczypliwy jak dotychczas, nie otworzył się na mnie ani na moment, a tym bardziej nie wydusił z siebie żadnego słowa na temat naszego... związku, jeśli mogłam go tak nazwać. Zdarzały mu się co prawda chwile, w których ukazywał do mnie niepodobną do niego sympatię, ale ciągle nie zachowywaliśmy się jak normalna para.
            Nie wiedziałam, czy powinnam próbować to zmienić. Być może był to po prostu jego styl bycia z kimś, jego wizja. Nie mogłam przecież oczekiwać, że wraz z jednym pocałunkiem jego lodowe serce stopnieje, a on stanie się uroczym i milusim księciem z bajki. Jasne, z początku byłoby to zabawne, ale nie o to wcale chodziło. Zależało mi na jakimś potwierdzeniu, przynajmniej od czasu do czasu, że czuje do mnie coś więcej niż do zwykłej przyjaciółki z drużyny; że to, co wydarzyło się dwa tygodnie i masę kilometrów temu nadal jest aktualne.
            Kami-sama. Czemu to wszystko było takie skomplikowane? W moich książkach bohaterowie nie mieli takich problemów. Ba, ja sama wielokrotnie dobrze wiedziałam, co bym zrobiła na ich miejscu.
            Obróciłam się ślamazarnie, szukając chłodnej poduszki i niemal podskoczyłam, dotykając czegoś twardego i ciepłego.
            Napotkałam parę zainteresowanych, czarnych oczu. Nie wyczułam jego obecności, a on leżał tu z pewnością odkąd się obudziłam, nonszalancko opierając głowę na zgiętym ramieniu i patrząc, jak śpię. Świetna była ze mnie kunoichi, nie ma co.
            - Wystraszyłeś mnie – wydukałam. Idiotka. Przecież zauważył. – Całkowicie wyciszyłeś swoją chakrę – dodałam po chwili, gdy wiedziałam, że nic mi nie odpowie. Ze zdziwieniem zauważyłam, że był całkowicie ubrany. Miał na sobie nawet kaburę na shurikeny. Musiał wstać wcześniej i przynieść mi śniadanie. Czy o coś takiego mi chodziło?
            - Uczyłem się od najlepszych – odparł w końcu, a w jego niskim głosie słychać było odrobinkę dumy. Przełknęłam ślinę, nie mogąc oderwać się od jego uważnego, trochę rozbawionego wzroku. Dopiero po chwili zrozumiałam, że była to w pewnym sensie pochwała.
            Szybko schowałam ziewnięcie i przeciągnęłam się. Dziwnie się czułam, leżąc jak gdyby nigdy nic przy chłopaku w piżamie, choć musiałam przyznać, że po wielu godzinach w samej bieliźnie w podobnej sytuacji... trochę się zahartowałam. Sasuke uniósł brew, przyglądając mi się nieco żywiej, jakbym była jakimś dziwnym okazem zwierzęcia. Uśmiechnęłam się nieśmiało, próbując prowizorycznie doprowadzić swoje włosy do ładu.
            Ku mojemu zaskoczeniu, czarnooki odwzajemnił uśmiech i nie starał się wcale go ukryć. Przetarłam oczy.
            - Uśmiechasz się – stwierdziłam, starając się, by nie brzmiało to jak kpina. Byłam dziś chyba mistrzynią mówienia o rzeczach oczywistych.
             - Zmiany ciśnienia – usprawiedliwił się szybko Uchiha, nieświadomie poszerzając swój uśmiech. Patrzyłam się na niego jak głupia, próbując zapamiętać jak najwięcej z tego rzadkiego widoku. Trudno to było opisać. Był zniewalający, to na pewno. Trochę niepokojący, bo tak wiele zmieniał w dobrze mi do tej pory znanej marmurowej twarzy. Była w nim też nuta perwersji, ale to zapewne wynikało z tego czujnego, przydymionego wzroku, którym czujnie obdarzał mnie brunet już od pierwszej sekundy, kiedy się odwróciłam.
            - Twoja chakra już podskoczyła – poinformowałam go z satysfakcją. Nadal musiał trochę potrenować.
            - Zdekoncentrowałem się trochę – odparł znowu, równie szybko, nie widząc widocznie w swojej wypowiedzi żadnych dwuznaczności. Poczułam, jak zaczynają mnie piec policzki. Rzuciłam okiem w dół, na swoje wyciągnięte na królewskim łożu ciało, by sprawdzić, czy aby nie obdarowywałam go jakimś niestosownym widokiem. Wszystko wydawało się być w porządku. – Mam nadzieję, że dziś trochę odpoczniesz.
            Uniosłam brew, zdziwiona jego nagłą troską. Aż tak źle wyglądałam?
            - Jeśli przez odpoczynek rozumiesz dokładne zbieranie informacji, przeszukiwanie ruin świątyni oraz namierzanie i walkę z Yoarashi, to tak. – Podrapałam się w podbródek, zadzierając twarz bardziej do góry. Sasuke odpowiedział mi swoim standardowym uśmieszkiem oraz lekkim pokręceniem głową.
            - Aleś ty uparta – westchnął ze zrezygnowaniem.
            - Uczyłam się od najlepszych – uśmiechnęłam się. Ponownie zapadła cisza. Mierzyliśmy się przeciągłym, spokojnym wzrokiem, jakby każde z nas czekało na jakiś ruch lub znak tego drugiego. Shinobi był w tym o wiele lepszy niż ja. Podczas gdy przez moją głowę przelatywały setki myśli, zasychało mi w gardle, a serce obierało coraz to nowy rytm, postawa i mina Sasuke pozostawała niewzruszona. W końcu nie wytrzymałam i obróciłam lekko głowę. - Widzę, że przyniosłeś mi herbatę, dzięki – mruknęłam, myśląc, czy aby już się nie podnieść. Czekał mnie ciężki dzień, a z oświetlenia pokoju wnioskowałam, że był już dość późny poranek.
            - Przyniosłem z dołu całe śniadanie, byś nie musiała się fatygować w piżamie. – Uchiha wskazał podbródkiem na mój ubiór. Jego wzrok zelżał, jakby nowy temat go już nie interesował. – To chyba ta sama, którą zachwycałem się kiedyś na balkonie.
            Zmarszczyłam brwi. Jemu tylko jedno było w głowie.
            - Oddam ci za wszystko pieniądze – stwierdziłam, utrzymując swój jasny i prosty tok rozumowania. Mimo to nadal nie wstałam. Sama nie wiedziałam, czemu. Czułam, jakby jego wzrok zatrzymywał mnie w miejscu. – W końcu z mojego powodu ten cały kłopot.
            - Jeśli brać pod uwagę twoją pomoc i poświęcenie przy mojej walce z tymi świrami Orochimaru, to chyba jestem ci coś jednak winien – oświadczył Uchiha nieco mroczniejszym, bardziej płaskim tonem.
            - Poświęcenie?
            Serce zaczęło mi bić szybciej, gdy chłopak uniósł rękę w kierunku mojej twarzy.
            - Miałaś amnezję. – Popukał mnie w czoło, unosząc brew z lekkim politowaniem.
            - Aah. Tak. Jasne – mruknęłam, spuszczając wzrok. Uchiha zabrał rękę. Zapadła cisza. Nagle coś mi wpadło do głowy. – Ciekawe, czy bez tej walki i mojej amnezji przypomniałabym sobie o Nenshou... to znaczy... Kakkahana.
            Brunet zmarszczył brwi w zamyśleniu.
            - Możliwe, że nie.
            - W takim razie to była w pewnym sensie inwestycja w przyszłość – zaśmiałam się. Wizje Yochi oraz ciągłe myślenie o swoich losach i decyzjach w kontekście wielu ścieżek i światów czasem poważnie odbijały się na moim rozumowaniu. Sasuke chyba dokładnie wiedział, o co mi chodzi.
            Mogło to wydawać się śmieszne, ale naprawdę nie wyobrażałam sobie, by moje lub jego życie potoczyło się inaczej. Yochi mówiła mi, że żyjemy w jednym z najszczęśliwszych dla nas światów. Mogłam być więc chyba dumna ze swojego dotychczasowego postępowania. Poza tym... skoro nawet wszechwiedząca puma sądziła, że mam szczęście będąc z Sasuke, to nie śmiałam nawet się kłócić.
            Trochę się uspokoiłam. Musiałam się wziąć w garść, nie mogłam przecież umierać na zawał, gdy tylko odległość pomiędzy mną a Sasuke spadała poniżej dwudziestu centymetrów. Mieszkaliśmy ze sobą i wykonywaliśmy razem misje, do cholery. Musiałam dbać o własne zdrowie.
            Wzięłam głęboki wdech i już, już miałam wstać, gdy Uchiha ponownie uniósł rękę niepodpierającą jego głowy i zbliżył ją do mnie. Myślałam, że znowu ma ochotę mi dopiec lub zacząć rozmowę, a on po prostu odsunął jeden z niesfornych, długich kosmyków nienależących do grzywki za moje ucho. Spojrzałam z zaskoczeniem w jego oczy, ale nie ujrzałam tam nic poza kompletnym spokojem i odrobiną rozbawienia.
            Mogłam naprawdę długo rozprawiać o jego oczach i uśmiechu, ale jego ręka po odsunięciu kosmyka za ucho została tam przez dłuższą chwilę, po czym zsunęła się na moją szyję, zupełnie odbierając mi zdolność jasnego myślenia. Brunet zaczął gładzić moją skórę opuszkiem kciuka, uśmiechając się lekko w reakcji na moje widoczne starania, by zachować spokój. Jego dłoń ponownie zjechała w dół, delikatnie muskając łuk pomiędzy szyją a ramieniem, na którym zatrzymała się na moment, ponownie gładząc skórę, po czym wróciła na swoje miejsce na szyi.
            Przymknęłam oczy, uciszając oddech. Było to całkiem przyjemne, a bez ciągłego znoszenia tego poważnego, nieustępliwego spojrzenia można było zapomnieć, do kogo należała ta ręka i jak osobliwe było to, co teraz robiła.
            Gdy po kilku powolnych ruchach palce Sasuke podjechały wyżej, łaskocząc linię mojej szczęki, otworzyłam leniwie oczy. Jego spojrzenie znów się zmieniło. To było naprawdę niezwykłe, jak wiele z jego uczuć nauczyłam się wyczytywać z samych oczu, podczas gdy reszta twarzy nie dawała mi żadnych wskazówek. Tym razem wzrok chłopaka był łagodny, trochę zawadiacki, jakby był dumny ze swoich dotychczasowych poczynań lub nie mógł doczekać się kolejnych. Była w nim też nuta fascynacji, lecz nie byłam pewna, czy sprawiał to mój wygląd, zapewne teraz nie najlepszy, czy moje dziwaczne reakcje.
            Palce Sasuke uniosły delikatnie mój podbródek, więc już nie było ucieczki od tego wzroku. Uchiha drgnął, zmieniając delikatnie swoją pozycję. Wiedziałam, co się szykowało, a mimo to byłam ciekawa. Jego twarz zbliżyła się do mojej. Nie wykonywałam żadnych ruchów poza tymi, które wymuszała na mnie jego dłoń.
            To było niesamowite. Patrzyliśmy sobie w oczy z naprawdę małej odległości. Nasze płytkie oddechy mieszały się ze sobą i wyraźnie odbijały się od naszych twarzy.  Zrobiło mi się naprawdę ciepło, zacisnęłam ręce na koszulce od piżamy, gdy Sasuke jeszcze trochę pochylił się nade mną. Jego włosy połaskotały mnie w policzek, a mimo to nie potrafiłam się nawet uśmiechnąć, zahipnotyzowana rozwojem tej sytuacji. Mimowolnie obróciłam się bardziej na plecy, gdzieś w podświadomości rejestrując ból paznokci po wczorajszym ich zdarciu.
            To było zupełnie inne niż nasze pocałunki dotychczas. Wtedy miałam wrażenie, jakbyśmy robili to w odruchu, pośpiesznie, bez kontroli czy świadomości tego, co się działo. Teraz było inaczej. Każdy centymetr, jaki pokonał chłopak w moim kierunku, był zdecydowany i zamierzony, a każda sekunda, którą spędziliśmy w ciszy, patrząc się na siebie i rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę naszych ust, tylko potęgowały to napięcie między nami. Nie był to odruch czy namiętna reakcja. Była to decyzja, planowane działanie. Sasuke leżał obok mnie, czekał, aż się obudzę, by mnie pocałować, tak, jak należy.
            Nawet mi przez głowę nie przeszło, by mu w tym przeszkodzić.
            Przez ten cały czas byłam zupełnie skupiona na jego osobie. Upijał mnie ten jego wzrok, ten dotyk, nawet jego zapach. Był delikatny, niemal niewyczuwalny. Trochę słodki, piżmowy, ciepły. Nigdy do tej pory nie miałam okazji go poczuć tak wyraźnie.
            Gdy naszym wargom brakowało dosłownie centymetra, mimowolnie przymknęłam oczy. Zaczynałam drżeć, a moje całe ciało aż rwało się, by wykonać ostatni ruch. Mimo to powstrzymałam się. Nie mogłam dać się zmanipulować. To była rola faceta, całować kobietę, czyż nie? Nie mogłam jednak odrzucić wrażenia, że Sasuke robił to specjalnie. Wprawił moje ciało w takie odrętwienie i oczekiwanie, że byłam teraz dosłownie jak bezwładna, szmaciana lalka. Był niesamowity. Palcami jednej dłoni oraz samym spojrzeniem wprowadził mnie w niesamowite skupienie, niemal hipnozę, w której liczył się tylko on. Obiecałam sobie odpłacić mu kiedyś tym samym.
            Nasze usta zetknęły się i zaczęły spokojny, równomierny taniec. Wypuściłam powietrze z płuc. O to właśnie chodziło. Delikatny, czuły, a zarazem rozbrajający pocałunek. Ręka z mojego podbródka powędrowała na tył mojej szyi, podtrzymując moją głowę. Uchiha zawisł nade mną, opierając się drugą ręką o materac po mojej drugiej stronie.
            Uchyliłam powieki z ciekawości, niemal idealnie w tym samym momencie, gdy brunet odsunął się trochę ode mnie. Też miał lekko otwarte oczy. Iskrzyły się zaczepnie, przyprawiając mnie o mrowienie w brzuchu. Nieświadomie oblizałam trochę wysuszone usta, w odpowiedzi na co chłopak od razu wrócił do nich swoimi własnymi. Pocałunki stały się nieco szybsze, bardziej śmiałe. Mimo otępienia i całkowitego skupienia na ruchu warg czarnookiego poczułam jego rękę chwytającą po omacku mój nadgarstek. Uniósł moją dłoń, a potem ułożył sobie ją na własnym karku, po czym z powrotem oparł się o łóżko dla równowagi.
            Przełożyłam rękę na tył jego głowy, zatapiając palce w ciemnych, sztywnych włosach. Były niesamowicie gładkie, mimo że ich właściciel wcale nie poświęcał im większej uwagi. Gdy przestałam je przeczesywać, wróciłam z dłonią na jego bark, czując pod palcami, nawet przez koszulkę,  spięte mięśnie. Nadal nie miałam okazji z bliska popodziwiać jego wysportowanego ciała, choć chyba miałam już teraz do tego pełne prawo. Uśmiechnęłam się w duchu na samą myśl takiego spędzenia pewnego niedalekiego dnia.
            Rozłączyliśmy się, a ja ponownie uchyliłam powieki. Ledwo cokolwiek widziałam spod swoich rzęs, czułam się niesamowicie senna i ociężała. Musiałam wyglądać zupełnie jak pod wpływem jakiegoś środka odurzającego. Ale co mogłam poradzić? Było mi dobrze. Uchiha, drań, nadal nie odsuwał swoich warg dalej niż na dwa centymetry, a ja aż czułam, jak moje usta drżą, a dech łamie się od tych fal myśli i emocji, które mną targały w tym momencie. Nasze oddechy mieszały się ze sobą, podobnie jak uderzenia serc. Czułam swoje, tętniące w mojej głowie, oraz to Sasuke, pod swoimi palcami, które oparłam na jego klatce piersiowej.
            Jego wzrok nadal był śmiertelnie poważny i skupiony. Przez chwilę miałam wrażenie, że chce mi coś w ten sposób powiedzieć. Przychodziła mi tylko jedna stosowna informacja do przekazania w takim momencie, i na samą myśl o usłyszeniu tego teraz od niego przechodziły mnie dreszcze niecierpliwości. Gdy otworzył usta, byłam pewna, że serce wyskoczyło mi z piersi.
            - Lubię tę piżamę, ale powinnaś się już ubrać i zjeść śniadanie. – Zamrugałam. Czy ja dobrze usłyszałam? To wszystko? Jak… Dlaczego? – Jest późno, śpiochu jeden.
            Uchiha odsunął się ode mnie, wstał i nonszalancko zszedł z łóżka, posyłając mi zaraz z góry ponaglające spojrzenie. Potrzasnęłam głową. A więc to tak. Koniec zabawy.
            Ubrałam się i zjadłam wspaniałe śniadanie, ignorując narzekania Uchihy co do jego ceny i popiłam je już wychłodzoną herbatą. Zdjęłam opatrunek, który założyłam sobie na palce na noc. Nie wyglądało to tak źle. Na szczęście miałam zapasy środków medycznych po misji. Przywdziałam mój zwykły strój treningowy i zeszłam wraz z Uchihą na dół, do recepcji. Nie musieliśmy chodzić daleko, by znaleźć źródło informacji. Bar w gospodzie był do tego idealnym miejscem. Niestety, zapomniałam o jednym ważnym szczególe.
            Było południe. Bar stał pusty.
            - Szukacie czegoś? – Usłyszałam za plecami skrzeczący, znudzony głos. Odwróciłam się, kłaniając się lekko recepcjonistce, która zmierzyła nas zdziwionym wzrokiem od góry do dołu, unosząc brew. Chyba do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że jesteśmy shinobi.
            W sumie jej też mogłam zapytać.
            - Właściwie to tak – odparłam, podchodząc do niej bliżej. Kobieta oparła się ramieniem o framugę i wyciągnęła z kieszeni papierosy. Chyba miała czas, by rozmawiać. – Chciałabym dowiedzieć się czegoś o Yoarashi. Czy mogłabym rozmawiać też z właścicielem?
            Gospodyni zatrzymała papierosa w połowie drogi, patrząc na mnie kilka sekund z lekko otwartymi ustami. Otrząsnęła się, zapaliła go i zaciągnęła się głęboko, po chwili wypuszczając z siebie masę dymu. Albo mi się zdawało, albo w jego zapachu wyczuwałam wiśniową nutę.
            - Ja jestem właścicielką. I nie rozmawiam o Yoarashi. Chyba, że jesteście tu po to, by coś z tym syfem zrobić – odparła beznamiętnie, patrząc w jakiś punkt na ścianie tawerny. Była wysoką, ciemnowłosą kobietą. Zadbaną, dobrze ubraną, ale widocznie zmęczoną życiem. Gruby makijaż nie zasłaniał licznych zmarszczek i worków pod oczami. Uśmiechnęłam się.
            - W sumie to... tak, jesteśmy. Musimy tylko wiedzieć, z czym mamy do czynienia.
            Kobieta powtórnie spojrzała na mnie sennym wzrokiem, jakby powątpiewając w prawdziwość moich słów. Strzepnęła popiół z papierosa, po czym wskazała nim na kaburę na udzie Sasuke. Nie nosiliśmy opasek, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń.
            Lub by Tsunade-sama nie dostała zaraz raportu, że jej podopieczni szwędają się tuż pod jej nosem, w dziwnej, tajemniczej wiosce, bez pozwolenia.
            - Jesteście shinobi – stwierdziła, zaciągając się znowu i wydychając dym na bok, by nie szczypał nas w oczy. Postukała palcem w papierosa. Miała na paznokciach krwistoczerwony lakier. – Z Konohy, w dodatku. Ale to nie ona was przysyła.
            Uniosłam brwi. Skąd wiedziała?
            - Słyszała, jak mówiliśmy o wiosce wczoraj wieczorem – wytłumaczył mi Sasuke znudzonym tonem. Ah, tak. Racja.
            - Z początku myślałam, że jesteście kupcami udającymi się do Liścia – uśmiechnęła się recepcjonistka, kończąc papierosa. – A tu proszę. Dobrze. Już miałam wołać ludzi.
            Uniosłam brwi, znowu. Ludzi? Wołać? Kobieta zauważyła moje zdziwienie.
            - Poczekajcie. – Machnęła ręką, po czym podeszła do drzwi i zamknęła je na zasuwę. Zasłoniła też okno, za którym nie było już naszych koni. Zapewne już je sprzedała lub odprowadziła do jakiejś stajni. Minęła nas, podchodząc do baru i usadawiając się po stronie barmana na wysokim stołku. Podeszliśmy do lady, siadając naprzeciwko. Nalała nam mirinu, nie pytając nas nawet o zdanie. – Od początku – westchnęła, opierając się łokciem o bufet. – Gdybyście byli kupcami lub podróżnikami, masa ludzi chciałaby przekazać wam listy do Rady Konohy z prośbą o pomoc. Jak już wczoraj mówiłam, Yoarashi nie dają nam, mieszkańcom, wychodzić poza teren Akazuno. Obcy, natomiast, mają wolną rękę. Gdyby ich zatrzymywano, ktoś nabrałby podejrzeń i w końcu zareagował.
            - Czyli jednak coś się dzieje – mruknął Uchiha, powoli popijając wino. Chyba nie miał nic przeciwko alkoholowi o tak wczesnej porze. – Jak długo to tak wygląda?
            - Długo – skwitowała kobieta. Nadal nie wiedzieliśmy nawet, jak się nazywa. Wszyscy w tym mieście byli dziwnie tajemniczy. – Około ośmiu, dziewięciu lat. Niedługo po zniszczeniu Kakkahana Yoarashi całkowicie... zatruli sobą nasze miasto.
            - Jak dokładnie sprawują władzę? – spytał brunet, wydając się naprawdę zainteresowany tematem. Mimo że nie była to nasza misja, było jasne, że trzeba wziąć się do pracy i może być naprawdę ciekawie. Byłam zadowolona. Nie chciałam robić wszystkiego sama.
            - Zastraszają. Jest ich sporo, około pięćdziesięciu. Są zorganizowani i wszechobecni. – Brunetka wykonała ruch, jakby chciała sięgnąć po kolejnego papierosa, ale zaraz wróciła do swojego sprawozdania. - Nasze miasto nie należy do najmniejszych, a mimo to potrafili stopniowo je zdominować. Tak, jak moją gospodę.
            - Czyli?
            - Najpierw przyszło dwóch. Kazali płacić sobie nierealny procent zysków. Gdy się zgodziło, miało się spokój. To znaczy... nadal kradli i poniżali, ale przynajmniej nigdy mnie nie tknęli.  Jeśli nie, następnym razem przychodziło sześciu, dwunastu... i to już była zupełnie... inna sprawa.
            Oczy gospodyni zaszły mgłą. Wiedziałam, że mimo okropnej sytuacji była w stanie opowiedzieć nam o wszystkim. Nie bała się. Wierzyła, że możemy coś zrobić i liczyła na to. Swoją drogą jej tawerna była w dobrym stanie. Może to właśnie ją bolało. Może inni nie mieli takiego szczęścia.
            - To nie jest najgorsze. – Kobieta „obudziła się” po chwili. - Yoarashi jest bezwzględnie nastawione na zysk. Przez płacenie haraczy ceny wszędzie rosły, ekonomia miasta zaczęła upadać, staliśmy się miastem nieatrakcyjnym dla przyjezdnych, zamkniętym od wewnątrz. To im jednak nie wystarczało. – Zacisnęła pięść, marszcząc brwi. Widząc, że nie mam zamiaru pić, sama sięgnęła po wino. – Ściągali zapłaty od wszystkich, nawet tych najbiedniejszych. Ludzie buntujący się niejednokrotnie byli bici lub przepadali bez wieści... z biegiem lat Yoarashi stali się czymś więcej niż wyzyskiwaczami. – Kobieta westchnęła, wypijając mirin niemal jednym tchem. Spuściła wzrok, odkładając szklankę. - Osiągnęli dno przy porywaniu młodych dziewcząt.
            Coś we mnie zaczęło się gotować. Wyzyski, kradzieże, pobicia, morderstwa, porwania i gwałty. Nie potrzebowałam kolejnego pytania,        by przekonać samą siebie, co zamierzałam z tymi ludźmi zrobić. Mimo to je zadałam.
             - Czy to oni zniszczyli świątynię Kakkahana?
            Uchiha drgnął na swoim krześle, jakby dopiero teraz przypominając sobie cel naszej wizyty. Spojrzał na mnie wzrokiem bez emocji. Nie byłam pewna, ale mój mógł teraz wyglądać podobnie.
            - Myślę, że tak. Nigdy nie wykazywali jakiejś wielkiej siły w pojedynkę, więc trzeba było naprawdę dużej ich ilości, by pokonać tak wybitnych wojowników, jakimi był Shinken i jego rodzina. – Recepcjonistka uśmiechnęła się szorstko. Miała trochę nierówne zęby. - Tylko Yoarashi pasowałoby mi do tego opisu, bo któż inny po prostu wpadłby do naszej wioski i spalił jej najważniejszy obiekt, czyniąc ją bezbronną? Tylko ci idioci na tym zyskali, i jakoś niemal od razu byli na miejscu, by wykorzystać tę sytuację.
            Westchnęłam, obracając się na barowym stołku i zeskakując na ziemię. Nie było co do tego wątpliwości. Mordercami mojej rodziny był nie kto inny jak mafia z Akazuno. Miałam ochotę iść po broń i załatwić to jak najszybciej. Najlepiej już teraz.
            - Dziękuję za informacje. Zajmiemy się tym – rzuciłam przez ramię, widząc, jak Uchiha idzie niedaleko za mną. Ruszyłam w górę po schodach, a krew we mnie burzyła się do walki. Zaciskałam pięści tak mocno, że piekły mnie poranione palce.
            - Mieliśmy obejrzeć świątynię – przypomniał mi shinobi, doganiając mnie na półpiętrze.
            - Wolę robić to bez oddechu tych popaprańców na mojej szyi – odwarknęłam, otwierając z impetem drzwi do naszego pokoju. Ruszyłam po swoje rzeczy. Shurikeny. Dużo shurikenów. Do tego bo, bym widziała z bliska ich roztrzaskujące się głowy i łamane kończyny.
            - Nie zaatakujemy ich w biały dzień – oświadczył beznamiętnie chłopak, stając w drzwiach do pokoju ze skrzyżowanymi ramionami. – Nawet nie wiemy, kto jest szefem ani gdzie teraz są.
            - Nie obchodzi mnie to – warknęłam zgodnie z prawdą, wsuwając na siebie usztywniane metalem buty.
            - Jeśli zaatakujesz kilku, a reszta się dowie, zwieją ci – dodał brunet, podchodząc do mnie bliżej. Rozpieczętowywałam broń i pakowałam ją do toreb, które miałam zaraz przypiąć sobie do paska.
            - Będę ich gonić i zabijać na końcu świata – oznajmiłam sucho, wstając z podłogi. Obróciłam się w stronę łóżka, by wziąć resztę zwoi, ale drogę zagrodził mi Sasuke. Miał sceptyczną, poważną minę. Jego spojrzenie - pobłażliwe i ironiczne - wywiercało mi w głowie dziurę. – Nie patrz tak na mnie – zagroziłam, wymijając go. – Nie pozwolę, by ci ludzie, a zwłaszcza te dziewczyny, które pewnie teraz płaczą w jakimś pieprzonym burdelu na samą myśl, co czeka je tego wieczora, cierpieli choć chwilę dłużej.
            - Jeśli tego nie przemyślisz i nie zaplanujesz, to ty też możesz cierpieć, i to już niedługo.
            O, aluzja do tego, że mogę sobie nie poradzić. Niko się nie całowała, więc znów była słaba, tak? Uniosłam wzrok, zapinając klamrę paska. Mocno. Chwyciłam opaskę Konohy.
            - Widzisz to? – Wskazałam na symbol na blaszce. – To znaczy, że jestem silna, umiem walczyć i mam pomagać ludziom, a nie siedzieć w miejscu i nic nie robić, by mój chłopak się o mnie broń boże nie martwił – warknęłam mu w twarz.
            Nie odpowiedział mi, więc bez słowa założyłam opaskę i wyminęłam go, chwytając po drodze rozpakowaną wcześniej kamizelkę ANBU. Była najbardziej odporna na ciosy i szczerze mówiąc gówno mnie obchodziło, co pomyślą sobie ludzie, którzy zobaczą mnie ubraną w nią poza misją mojej jednostki.
            - Możesz mi nie pomagać, mam to gdzieś. Najwyż-...
            Nim się spostrzegłam, Sasuke był tuż przy mnie, przygwożdżając mnie do ściany całym swoim ciałem. Trzymał moje ręce za nadgarstki tuż nad moją głową, a w jego oczach zalśnił Sharingan. Zbliżył swoją twarz do mojej własnej, w reakcji na co odsunęłam się, uderzając tyłem głowy o boazerię.
            Nie miałam pojęcia, co w tym czasie myślał, czy był wściekły, czy nie, czy chciał mnie zabić, czy pocałować. Jego chakra nic mi nie mówiła, mimo że była wyraźnie wyczuwalna.
            Uśmiechnęłam się w duchu. Ależ my byliśmy porąbani. Nie potrafiliśmy żyć ze sobą choć na chwilę w zgodzie, zawsze coś musiało wyskoczyć i nas poróżnić. Zawsze.
            Tym razem nie miałam zamiaru odpuścić. Miałam rację. Wiem, że miałam.
            - Nie ma sensu się z tobą kłócić, prawda? – zapytał głębokim głosem Uchiha, przechylając głowę lekko w bok. Był za blisko, bym mogła normalnie oddychać. Zaschło mi w gardle. Pokręciłam głową z determinacją. Chłopak wypuścił powietrze nosem, wyłączając Sharingana. Spojrzał na mnie poważnym wzrokiem, jakby upewniając się, czy nie jestem szalona. Może o to właśnie mu chodziło, od początku. Chciał mnie trochę przystopować, uspokoić. Udało mu się, musiałam przyznać.
            Nim zdołałam ułożyć myśli, pochylił się nade mną, całując mnie mocno i puszczając moje ręce. Odsunął się o dwa kroki, a ja niemal upadłam, gdy moje ciało samo targnęło się, by iść za nim. Uśmiechnął się do mnie szarmancko, gdy z niesamowitym rumieńcem otrzepałam swoje ubranie.
            - Poczekaj chwilę, wezmę swoje rzeczy – mruknął z satysfakcją z efektu, jaki uzyskał. - Przecież nie mogę przegapić takiej rozróby.

            Zeszliśmy na dół, a gospoda była już otwarta. Zastaliśmy recepcjonistkę palącą na dworze, pod dachem ganku. Padał deszcz. Dookoła roznosiło się jego głuche dudnienie o drewno nad naszymi głowami.
            Gdy kobieta nas zobaczyła, jej oczy otworzyły się szerzej. W jej twarzy widać było nutkę strachu, a zarazem ekscytacji.
            Niko bez owijania w bawełnę poprosiła o najbliższą lokację, w której spotkamy jednego z Yoarashi. W zależności od zaistniałych warunków mogliśmy go śledzić aż zaprowadzi nas do ich bazy lub wziąć go jako zakładnika i zmusić do współpracy.
            Najbliższym miejscem nadającym się do przeprowadzenia takiej akcji okazał się były ośrodek pomocy, a teraz swoiste więzienie, w którym przetrzymywano dziewczyny przeznaczone dla mafii. Trafiały one tam z różnych powodów – zadłużenia rodziny, prób buntu lub porwań z okolicznych wiosek. Kilka kobiet było zwyczajnymi przyjezdnymi, które zadawały zbyt wiele pytań.
            Według naszej gospodyni niemal każdego wieczora szef Yoarashi kazał sprowadzać do swojej siedziby położonej na obrzeżach miasta co najmniej jedną dziewczynę. O tym, co tam ją czekało, Niko wolała nie rozmawiać.
            Gdy biegłem wraz nią po kolejnych dachach, obserwując bacznie ulice w poszukiwaniu kogokolwiek wyróżniającego się w specyficzny, negatywny sposób, dziewczyna miała na twarzy wymalowane złość i determinację. Dotarliśmy do miejsca wskazanego przez paląca kobietę nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Niestety, nasz cel znajdował się przy dość ruchliwej ulicy, a przy drzwiach stało trzech osiłków.
            - Możemy ich obezwładnić, zaciągnąć do środka i wyciągnąć z nich informacje. Potem uwolnić dziewczyny i skończyć to raz na zawsze – mruknąłem, przykucając na krawędzi spadzistego dachu. Kunoichi oparła się o mnie ramieniem. Przez ciągły deszcz dachówki były śliskie. Robiło się też zimno.
            - Nie mamy gwarancji, że wydadzą nam te informacje – westchnęła, drapiąc się w szyję. – Nie wiemy też, o której przyjdą po dziewczyny. Jeśli zastaną pusty budynek, uderzą na alarm.
            - Nie jeśli zaatakujemy ich bazę pierwsi – odparłem, odsuwając z twarzy mokre włosy. Niko, szczęściara, miała kaptur.
            - Nawet z zakładnikami dostanie się do niej będzie trudne. Jeśli przez osiem lat żaden bunt nie zadziałał, muszą umieć się bronić.
            Świetnie, że myśleliśmy o tym dopiero teraz, moknąc. Zmarszczyłem brwi. Dziewczyna z zapalonej do walki zrobiła się chłodna i ostrożna. Byłem zadowolony, bo w końcu to ja ciągle nalegałem, by zachowała spokój i zaczęła zachowywać się jak prawdziwy shinobi.
            Naprawdę zależało jej na pozbyciu się tych ludzi. W sumie nie było się czemu dziwić.
            Postanowiłem dać się jej trochę porządzić. Nie miałem już sił na dalsze kłótnie.
            - Jaki masz więc plan?
            - Wejdziemy niepostrzeżeni przez okno. – Nie odrywając wzroku od budynku wskazała na miejsce, o które jej chodziło. Wystarczyło dostać się na dach. – Przekonamy dziewczyny, by przebrały mnie za jedną z nich, aby ten facet zabrał mnie do ich bazy. - Wstałem, zaciskając pięści. Nie podobał mi się ten pomysł, ale pozwoliłem jej dokończyć. - Ty, po naszym odejściu, wypuściłbyś je, a sam poszedł za mną, by w razie kłopotów mi pomóc – dodała zaraz Niko, patrząc na mnie pewnym wzrokiem.
            - Wiesz dobrze, co myślę na temat ciebie, samej, pakującej się pomiędzy bandę zbirów, zwłaszcza w roli taniej gejszy – powiedziałem, nie starając się wybić jej tego z głowy, ale chociaż wymusić obietnicę, że będzie ostrożna. Już dość się nakłóciliśmy. Wiedziałem, że jeśli się przeciwstawię, to po prostu zrobi to i tak, tyle że sama.
            - Wiem, ale to wydaje się być najlepszym wyjściem – mruknęła cicho, zaciskając wargi. Widać było, że nadal myśli nad innymi możliwościami. Mimo to zależało jej na czasie. – Póki się nie zdemaskuję, będę bezpieczna. A gdy już to zrobię, oczywiście w odpowiedniej chwili, będziesz mnie miał na oku – pocieszyła mnie, kładąc mi rękę na ramieniu. W jej spojrzeniu malowało się zadowolenie, a także zaskoczenie.
            - Nanda?
            - Dziwię się, że tak łatwo mi z tobą poszło – przyznała.
            - Postanowiłem nie wtrącać się w twoje osobiste porachunki – odparłem szybko, patrząc na nią z góry z lekkim uśmieszkiem. Gdzieś w głębi duszy w odpowiednim momencie oczekiwałem rewanżu. – Poza tym zaraz zobaczę cię w kimonie, nie mogę być bardzo zły.
            Niko prychnęła, udając obrażoną, po czym dała susa na kolejny dach, by okrężną drogą dostać się na szczyt budynku mafii. Okazało się, że jedno z okien wychodzących na równoległą ulicę pozostawiono mimo deszczu otwarte. Skorzystaliśmy z niemego zaproszenia.
            Znaleźliśmy się w nieoświetlonym, zamkniętym pokoju, w którym walały się różne ubrania i pudła. Nie był w złym stanie, ale najwyraźniej nikt tu nie mieszkał. Niko zsunęła z głowy kaptur i powoli, z lekkim wahaniem, otworzyła drzwi prowadzące na korytarz. Znaleźliśmy się w centrum domu, na antresoli, z której widać było niższe piętra budynku. Nigdzie nie było śladu żadnego z Yoarashi, stał niemal pusty.
            Pech jednak chciał, że w naszym kierunku szła właśnie jakaś dziewczyna. Była ubrana w zwykłe ubrania. Przystanęła, patrząc na nas jak na duchy i unosząc lekko dłonie przed swoją sylwetką w geście obrony. Już miała zacząć krzyczeć, ale w ostatnim momencie doskoczyłem do niej i zatkałem jej usta.
            - Spokojnie. – Niko uniosła ręce, podchodząc do niej i patrząc jej w oczy. – Jesteśmy shinobi z Konohy. Przybyliśmy tu, by wam pomóc. Dzisiaj. Teraz.
            Puściłem dziewczynę, która spojrzała na mnie z otwartymi ustami, potem przeniosła wzrok na Niko. Jej wzrok utkwił w wizerunku liścia na jej opasce. Chyba to ją uspokoiło.
            - Co mam zrobić? – zapytała po chwili, dochodząc do siebie. Trochę się trzęsła, co przypominało odruchy Niko, kiedy jej kiedyś dotykałem. Wielce prawdopodobne było, że w jej przypadku było to spowodowane traumą dotyczącą mężczyzn.
            Gdzieś przez głowę przemknęła mi myśl, że tak naprawdę nie nadal nie wiedzieliśmy nic o przeszłości mojej partnerki. Co jeśli jej odruchy miały podobne podłoże?
            - Zbierz wszystkie dziewczyny w jakimś ustronnym miejscu – rozkazała Niko. – Dużym, ale z dala od wejścia.
            - Kuchnia? – zapytała nieznajoma, patrząc na nieco wyższą od niej kunoichi z uwagą.
            - Może być. Gdzie jest? – Dziewczyna wskazała otwarte drzwi piętro niżej. – Dobrze. Jak masz na imię?
            - Himawari – odparła prosto dziewczyna i bez słowa ruszyła przed siebie, do najbliższego pokoju, z którego dobiegły nas zaraz odgłosy rozmowy.
            Zbiegliśmy piętro niżej i weszliśmy do kuchni. Była zadbanym, normalnym, ciepłym miejscem. Aż trudno było uwierzyć, że znajdowała się w środku domu dla ubezwłasnowolnionych kurtyzan. Jeszcze dziwniejszym było to, że przy stole siedziała mała dziewczynka.
            Dziecko spojrzało na nas wielkimi, błękitnymi ślepiami. Wydawało się nieświadome swojego losu i zupełnie niewinne. Niko momentalnie zacisnęła oczy, po czym odwróciła wzrok od dziecka, patrząc na mnie. Pokręciłem głową.
            - Wiem. Już niedługo.
            W ciągu pięciu minut w kuchni zaroiło się od najróżniejszych kobiet. Niektóre były koło trzydziestki, inne nawet młodsze od nas. Przeważały zwykłe, miastowe dziewczyny, które wchodząc do kuchni uśmiechały się niemrawo i znajdowały sobie miejsce, z niecierpliwością czekając na rozkazy Niko.
            Ustawiłem się w samym rogu pomieszczenia, starając się pozostać niezauważonym. To była osobista misja Niko, i to zapewne jej były skłonne bardziej zaufać.
            Dziewczyna w skrócie przedstawiła im swój plan. Wbrew moim obawom przyjęły go dość optymistycznie. Pewnie cieszyły się, że zostaną zwolnione z obowiązku towarzyszenia Yoarashi tego wieczora oraz nie będą musiały poświęcać się dla dobra ich miasta. Bądź co bądź to, co zamierzała Niko, było naprawdę niebezpieczne i to nie tylko ze względu na liczbę Yoarashi w mieście.
            Nie to było jednak ważne. Było popołudnie. Do wieczora zostało zaledwie kilka godzin. Niko musiała jak najbardziej upodobnić się do nich i dowiedzieć się o mafii jak najwięcej się dało, by jej plan przebiegł bez przeszkód.
            - Dziś przychodzą po trzy z nas – mruknęła Himawari posępnie, znikąd pojawiając się u boku Niko. Kunoichi zmrużyła oczy.
            - Wybierają konkretne dziewczyny? – spytała, a jej rozmówczyni przytaknęła. – Niech podniosą rękę idące dzisiaj do siedziby tych drani – przemówiła uniesionym głosem. Wydawała się być pewna siebie, jak prawdziwa przywódczyni. Uśmiechnąłem się lekko. Wystarczyło dać jej odrobinę swobody i wychodziła na wierzch jej prawdziwa natura.
            Ku naszemu zaskoczeniu podniosła rękę również Himawari. Nic dziwnego, że chodziła taka otępiała i zamyślona. Niko zaprosiła dwie pozostałe dziewczyny do siebie palcem. Jedna z nich, w przeciwieństwie do czarnowłosej, drobnej Himawari, była wysoką i szczupłą blondynką. Trzecia, niewiele wyższa od Niko, miała brązowe, falowane włosy.
            - Zastąpię cię. – Kunoichi wskazała na tę ostatnią. Dziewczyna zamrugała, nic nie mówiąc. – Ty natomiast, razem z Sasuke, postarasz się wyprowadzić stąd wszystkich zaraz gdy ja, Himawari i...
            - Hinagiku – przedstawiła się blondynka. Miała cichy, piskliwy głos. Wydawała się przerażona. Zupełnie nie pasowała do tego miejsca i tej sytuacji.
            - ...Hinagiku, ruszymy do siedziby Yoarashi. Wszystko jasne?
            Kobiety i dziewczęta zgromadzone w kuchni kiwnęły głowami. Podążyłem za kunoichi, by współpracować z chętnymi do tego dziewczynami w pokoju należącym do Hinagiku i tej niby podobnej do mojej Niko, Keshi. Reszta zaczęła dyskutować i pakować swoje rzeczy. Zapowiadało się pracowite popołudnie.

            W ciągu zaledwie dwóch godzin wszystkie trzy byłyśmy umalowane i ubrane zgodnie z życzeniami Yoarashi. Pani Suisen, swoista przywódczyni dziewcząt, opowiadała mi wiele o ludziach, których miałam spotkać tego wieczora. Wśród wielu bluzgów i obelg ledwo wyłapywałam konkretne nazwiska. Trudno było się jej jednak dziwić – była w tej a nie innej sytuacji od ponad ośmiu lat. Przeklinała tych padalców głównie za to, że musiała obserwować, jak kolejne dziewczyny przezywają ten sam horror, co ona. Mimo to widziałam pewne plusy – z ich relacji wynikało, że podczas mojego ataku nie musiałam na nikogo konkretnego uważać. Wszyscy zbierający się w siedzibie mafii byli tak samo zepsuci. Do szpiku kości.
            Keshi, stojąca z boku, miała za zadanie dopilnować, aby moje przebranie było idealne. Dokładnie zajęto się moimi nieszczęsnymi stopami i dłońmi, bym niczym nie różniła się od reszty kobiet. Dziewczyny zatuszowały moje rany na palcach, choć momentami było to ciut bolesne. Ponadto moje zwykle proste, sztywne włosy zawinięto na grube wałki, by po kilku dziwacznych zabiegach falowały podobnie do tych wzorcowych. Na koniec upięto je w kucyk, a moją niesforną grzywkę zaczesano na bok. Keshi doradzała również wszystkim, jak mają mnie ubrać. Bądź co bądź ona najlepiej wiedziała, jak ma wyglądać jej własny sobowtór.
            Uśmiechałam się, co jakiś czas widząc, jak wśród tego całego zamieszania pojedyncze zainteresowane spojrzenia dziewczyn wodzą za chodzącym w kółko, zdenerwowanym Uchihą. Co poniektóre, zwykle te młodsze i bardziej odważne, podchodziły do niego, dopytując się szczegółów planu obalenia Yoarashi czy sposobu, w jaki Konoha dowiedziała się o ich sytuacji. Nie byłam pewna, czy Sasuke wydał nas mówiąc, że nie mamy wsparcia i jesteśmy tu we własnych interesach, ale byłam pewna, że w trakcie tej rozmowy spojrzał wymownie w moją stronę. Niektóre kobiety zaczepiały go, wypytując o „wspaniałe” życie shinobi czy daleki świat, jaki zwiedzał podczas swoich podróży. Bądź co bądź większość z nich nie miała z nim prawdziwego kontaktu od długiego czasu.
            Nie bałam się. Byłam pewna swojej misji i tego, jak powinna ona wyglądać. Dopiero gdy wstałam z fotela i przeszłam parę kroków, przeglądając się od stóp do głów w lustrze, coś ścisnęło mnie za serce. Mój wyzywający, staranny i tak bardzo odmienny od mojej natury wygląd uzmysłowił mi, za kogo się przebrałam. Co by się stało, gdyby jeden z tych barbarzyńców dotknął mnie, a ja bym nie wytrzymała – krzyknęła lub nawet trzasnęła go w twarz? Nie byłam przygotowana na poświęcenie się dla dobra ogółu i zaciśnięcie zębów, by jak najdłużej idealnie spełniać swoją rolę. Musiałam załatwić to więc jak najszybciej.
            Wzięłam Hinagiku i Himawari na stronę, by dokładnie omówić plan. Sasuke pożyczył dziewczynom kilka swoich noży, by w razie jakichkolwiek problemów mogły się bronić i, co najważniejsze, czuły się pewniej. Przypomniał wszystkim, że Yoarashi znają silne jutsu i mogą być naprawdę groźni, odradzając im od razu jakiekolwiek starcie, gdy możliwa będzie ucieczka.
            Westchnęłam, patrząc na moje towarzyszki. Himawari miała drobny, schludny koczek i błękitne kimono. Długie, jasne włosy Hinagiku zostały splecione w piękny warkocz ozdobiony kwiatami. Dziewczyna wydawała się zagubiona i przerażona. Jej oczy biegały dookoła, a ona sama była tak blada, że odruchowo wyciągałam rękę w jej kierunku, na wypadek, gdyby miała zaraz zemdleć.
            - Plan jest taki – zaczęłam, skupiając ich wzrok na sobie. – Macie zachowywać się tak naturalnie, jak tylko się da. Najlepiej, byście nie angażowały się w walkę i udawały, że nie macie pojęcia, co się dzieje i kierowały się szybko do wyjścia. Jeśli cokolwiek miałoby się zmienić, dałabym wam znać. – Brunetka pokiwała energicznie głową, bawiąc się nowym nożem. Posłałam po swoje rzeczy. Kieszenie w kimonach, zwykle używane przez kobiety do noszenia malowideł, wachlarzy i chusteczek, idealnie nadawały się na moją broń i zwoje.
            - Nadal się nam nie przedstawiłaś, wybawicielko – uśmiechnęła się niższa z dziewczyn.
            - Jestem Hana – skłamałam płynnie. Nie mogłam dopuścić, by wieść o tym, że tu byłam dotarła do Konohy. Musiałam też w wolnym momencie przypomnieć o tym Sasuke, choć nie podejrzewałam go o zbytnie przechwalanie się nazwiskiem wśród nieznajomych. Mimo wszystko martwiłam się trochę zachowaniem wysokiej blondynki.
            - To twoje pierwsze wezwanie od Yoarashi? – spytałam delikatnie, kładąc jej rękę na ramieniu. Dziewczyna pokiwała smętnie głową. – Nie martw się. Pierwsze i ostatnie. Obiecuję zająć się wszystkim zanim cokolwiek zdąży się wam stać – zapewniłam, uśmiechając się pocieszająco. Nie byłam pewna, kogo próbuję bardziej przekonać – ją, czy siebie samą.
            - Po prostu uśmiechaj sie i nalewaj wszystkim sake – dodała Himawari, puszczając do nas oko. Wydawała się wyluzowana i podekscytowana. W sumie miała rację. Upitych drani łatwiej było wycinać.
            - Skąd u ciebie taki entuzjazm? – spytałam, gdy Hinagiku oddaliła się z opuszczoną głową. Ku mojemu zaskoczeniu, roziskrzone oczy dziewczyny obok mnie momentalnie zaszły dziwną mgłą.
            - Około tydzień temu słyszałam rozmowę szefa Yoarashi, Yourana – mruknęła, odwracając wzrok w stronę reszty dziewczyn i krzyżując ręce na piersi. Uśmiechnęła się kwaśno. – Mówił o pozyskaniu nowych kobiet i wymienił... Tsubaki, moją siostrę. - Przełknęłam ślinę. Tsubaki. Ta śpiąca dziewczyna ze świątyni. Nic dziwnego, ze jej ojciec ukrywał się w tak dziwnym miejscu. To wszystko... było aż nie do pomyślenia. – Nie pozwolę, by do tego doszło. Będę walczyć. – Dziewczyna zacisnęła pięść. Uśmiechnęłam się.
            - Ja też. Możesz na mnie liczyć.

Obserwatorzy