Z lekkim trudem
otworzyłam oczy. Zamrugałam kilkakrotnie i skoncentrowałam wzrok na najbliższym
meblu. Był to stolik nocny. Z mojej pozycji nie widziałam, co na nim było, ale
mogłam przysiąc, mimo swojego trochę zamglonego wzroku, że widziałam drobne obłoki
pary unoszące się znad niego. Herbata. Ewidentnie czułam zapach jakiejś
herbaty, chyba owocowej. Zamknęłam ponownie oczy. Leżałam na łóżku w gospodzie
w Akazuno, niewiele pamiętając z zeszłej nocy. Cały wieczór goniłam się z
różnymi mrocznymi myślami, o mały włos nie robiąc w końcu czegoś głupiego. Na
szczęście Uchiha był na miejscu, by mnie przed tym powstrzymać.
Nie tylko to z jego zachowań mnie
zdziwiło. Gdy wyszłam z łazienki po pierwszym od kilku dni porządnym prysznicu,
brunet w milczeniu rozkładał matę, koce i śpiwór tuż obok stojącego na środku pokoju
łóżka. Nie posyłał mi przy tym żadnych wymownych czy też wyzywających spojrzeń,
był przy swoim zajęciu widocznie zamyślony. Postanowiłam nie dyskutować z jego
decyzją. Zapraszanie chłopaka do łóżka po tym wszystkim, co nawyrabiałam w
ciągu dnia wydawało mi się dziwną opcją. Ponadto on sam postanowił dać mi
trochę spokoju i swobody.
Westchnęłam, wtulając się w
poduszkę.
Może na ten moment była to dziwna
myśl, ale w pewien sposób byłam zawiedziona jego rezerwą i dystansem do mnie w
ciągu całej podróży z Yuki no Kuni. Jasne, może uczucie rządzy krwi i nastrój
żałoby po nowopoznanych krewnych nie były najlepszym tłem do romantycznych
uniesień, ale spodziewałam się, że po tym, co wydarzyło się w obozie Himanako,
w naszym zachowaniu względem siebie nastąpią znaczące zmiany. Tymczasem Sasuke
był momentami równie pochmurny czy uszczypliwy jak dotychczas, nie otworzył się
na mnie ani na moment, a tym bardziej nie wydusił z siebie żadnego słowa na
temat naszego... związku, jeśli mogłam go tak nazwać. Zdarzały mu się co prawda
chwile, w których ukazywał do mnie niepodobną do niego sympatię, ale ciągle nie
zachowywaliśmy się jak normalna para.
Nie wiedziałam, czy powinnam
próbować to zmienić. Być może był to po prostu jego styl bycia z kimś, jego wizja. Nie mogłam przecież
oczekiwać, że wraz z jednym pocałunkiem jego lodowe serce stopnieje, a on
stanie się uroczym i milusim księciem z bajki. Jasne, z początku byłoby to
zabawne, ale nie o to wcale chodziło. Zależało mi na jakimś potwierdzeniu,
przynajmniej od czasu do czasu, że czuje do mnie coś więcej niż do zwykłej
przyjaciółki z drużyny; że to, co wydarzyło się dwa tygodnie i masę kilometrów
temu nadal jest aktualne.
Kami-sama. Czemu to wszystko było takie
skomplikowane? W moich książkach bohaterowie nie mieli takich problemów. Ba, ja
sama wielokrotnie dobrze wiedziałam, co bym zrobiła na ich miejscu.
Obróciłam się ślamazarnie, szukając
chłodnej poduszki i niemal podskoczyłam, dotykając czegoś twardego i ciepłego.
Napotkałam parę zainteresowanych,
czarnych oczu. Nie wyczułam jego obecności, a on leżał tu z pewnością odkąd się
obudziłam, nonszalancko opierając głowę na zgiętym ramieniu i patrząc, jak
śpię. Świetna była ze mnie kunoichi, nie ma co.
- Wystraszyłeś mnie – wydukałam.
Idiotka. Przecież zauważył. – Całkowicie wyciszyłeś swoją chakrę – dodałam po
chwili, gdy wiedziałam, że nic mi nie odpowie. Ze zdziwieniem zauważyłam, że
był całkowicie ubrany. Miał na sobie nawet kaburę na shurikeny. Musiał wstać
wcześniej i przynieść mi śniadanie. Czy o coś takiego mi chodziło?
- Uczyłem się od najlepszych –
odparł w końcu, a w jego niskim głosie słychać było odrobinkę dumy. Przełknęłam
ślinę, nie mogąc oderwać się od jego uważnego, trochę rozbawionego wzroku.
Dopiero po chwili zrozumiałam, że była to w pewnym sensie pochwała.
Szybko schowałam ziewnięcie i
przeciągnęłam się. Dziwnie się czułam, leżąc jak gdyby nigdy nic przy chłopaku
w piżamie, choć musiałam przyznać, że po wielu godzinach w samej bieliźnie w
podobnej sytuacji... trochę się zahartowałam. Sasuke uniósł brew, przyglądając
mi się nieco żywiej, jakbym była jakimś dziwnym okazem zwierzęcia. Uśmiechnęłam
się nieśmiało, próbując prowizorycznie doprowadzić swoje włosy do ładu.
Ku mojemu zaskoczeniu, czarnooki
odwzajemnił uśmiech i nie starał się wcale go ukryć. Przetarłam oczy.
- Uśmiechasz się – stwierdziłam,
starając się, by nie brzmiało to jak kpina. Byłam dziś chyba mistrzynią
mówienia o rzeczach oczywistych.
- Zmiany ciśnienia – usprawiedliwił się szybko
Uchiha, nieświadomie poszerzając swój uśmiech. Patrzyłam się na niego jak
głupia, próbując zapamiętać jak najwięcej z tego rzadkiego widoku. Trudno to
było opisać. Był zniewalający, to na pewno. Trochę niepokojący, bo tak wiele
zmieniał w dobrze mi do tej pory znanej marmurowej twarzy. Była w nim też nuta
perwersji, ale to zapewne wynikało z tego czujnego, przydymionego wzroku,
którym czujnie obdarzał mnie brunet już od pierwszej sekundy, kiedy się
odwróciłam.
- Twoja chakra już podskoczyła –
poinformowałam go z satysfakcją. Nadal musiał trochę potrenować.
- Zdekoncentrowałem się trochę –
odparł znowu, równie szybko, nie widząc widocznie w swojej wypowiedzi żadnych
dwuznaczności. Poczułam, jak zaczynają mnie piec policzki. Rzuciłam okiem w
dół, na swoje wyciągnięte na królewskim łożu ciało, by sprawdzić, czy aby nie obdarowywałam
go jakimś niestosownym widokiem. Wszystko wydawało się być w porządku. – Mam
nadzieję, że dziś trochę odpoczniesz.
Uniosłam brew, zdziwiona jego nagłą
troską. Aż tak źle wyglądałam?
- Jeśli przez odpoczynek rozumiesz
dokładne zbieranie informacji, przeszukiwanie ruin świątyni oraz namierzanie i
walkę z Yoarashi, to tak. – Podrapałam się w podbródek, zadzierając twarz
bardziej do góry. Sasuke odpowiedział mi swoim standardowym uśmieszkiem oraz
lekkim pokręceniem głową.
- Aleś ty uparta – westchnął ze
zrezygnowaniem.
- Uczyłam się od najlepszych –
uśmiechnęłam się. Ponownie zapadła cisza. Mierzyliśmy się przeciągłym,
spokojnym wzrokiem, jakby każde z nas czekało na jakiś ruch lub znak tego
drugiego. Shinobi był w tym o wiele lepszy niż ja. Podczas gdy przez moją głowę
przelatywały setki myśli, zasychało mi w gardle, a serce obierało coraz to nowy
rytm, postawa i mina Sasuke pozostawała niewzruszona. W końcu nie wytrzymałam i
obróciłam lekko głowę. - Widzę, że przyniosłeś mi herbatę, dzięki – mruknęłam,
myśląc, czy aby już się nie podnieść. Czekał mnie ciężki dzień, a z oświetlenia
pokoju wnioskowałam, że był już dość późny poranek.
- Przyniosłem z dołu całe śniadanie,
byś nie musiała się fatygować w piżamie. – Uchiha wskazał podbródkiem na mój
ubiór. Jego wzrok zelżał, jakby nowy temat go już nie interesował. – To chyba
ta sama, którą zachwycałem się kiedyś na balkonie.
Zmarszczyłam brwi. Jemu tylko jedno
było w głowie.
- Oddam ci za wszystko pieniądze –
stwierdziłam, utrzymując swój jasny i prosty tok rozumowania. Mimo to nadal nie
wstałam. Sama nie wiedziałam, czemu. Czułam, jakby jego wzrok zatrzymywał mnie
w miejscu. – W końcu z mojego powodu ten cały kłopot.
- Jeśli brać pod uwagę twoją pomoc i
poświęcenie przy mojej walce z tymi świrami Orochimaru, to chyba jestem ci coś
jednak winien – oświadczył Uchiha nieco mroczniejszym, bardziej płaskim tonem.
- Poświęcenie?
Serce zaczęło mi bić szybciej, gdy
chłopak uniósł rękę w kierunku mojej twarzy.
- Miałaś amnezję. – Popukał mnie w
czoło, unosząc brew z lekkim politowaniem.
- Aah. Tak. Jasne – mruknęłam,
spuszczając wzrok. Uchiha zabrał rękę. Zapadła cisza. Nagle coś mi wpadło do
głowy. – Ciekawe, czy bez tej walki i mojej amnezji przypomniałabym sobie o
Nenshou... to znaczy... Kakkahana.
Brunet zmarszczył brwi w zamyśleniu.
- Możliwe, że nie.
- W takim razie to była w pewnym
sensie inwestycja w przyszłość – zaśmiałam się. Wizje Yochi oraz ciągłe
myślenie o swoich losach i decyzjach w kontekście wielu ścieżek i światów
czasem poważnie odbijały się na moim rozumowaniu. Sasuke chyba dokładnie
wiedział, o co mi chodzi.
Mogło to wydawać się śmieszne, ale
naprawdę nie wyobrażałam sobie, by moje lub jego życie potoczyło się inaczej.
Yochi mówiła mi, że żyjemy w jednym z najszczęśliwszych dla nas światów. Mogłam
być więc chyba dumna ze swojego dotychczasowego postępowania. Poza tym... skoro
nawet wszechwiedząca puma sądziła, że mam szczęście będąc z Sasuke, to nie
śmiałam nawet się kłócić.
Trochę się uspokoiłam. Musiałam się
wziąć w garść, nie mogłam przecież umierać na zawał, gdy tylko odległość
pomiędzy mną a Sasuke spadała poniżej dwudziestu centymetrów. Mieszkaliśmy ze
sobą i wykonywaliśmy razem misje, do cholery. Musiałam dbać o własne zdrowie.
Wzięłam głęboki wdech i już, już
miałam wstać, gdy Uchiha ponownie uniósł rękę niepodpierającą jego głowy i
zbliżył ją do mnie. Myślałam, że znowu ma ochotę mi dopiec lub zacząć rozmowę,
a on po prostu odsunął jeden z niesfornych, długich kosmyków nienależących do
grzywki za moje ucho. Spojrzałam z zaskoczeniem w jego oczy, ale nie ujrzałam
tam nic poza kompletnym spokojem i odrobiną rozbawienia.
Mogłam naprawdę długo rozprawiać o
jego oczach i uśmiechu, ale jego ręka po odsunięciu kosmyka za ucho została tam
przez dłuższą chwilę, po czym zsunęła się na moją szyję, zupełnie odbierając mi
zdolność jasnego myślenia. Brunet zaczął gładzić moją skórę opuszkiem kciuka,
uśmiechając się lekko w reakcji na moje widoczne starania, by zachować spokój.
Jego dłoń ponownie zjechała w dół, delikatnie muskając łuk pomiędzy szyją a
ramieniem, na którym zatrzymała się na moment, ponownie gładząc skórę, po czym
wróciła na swoje miejsce na szyi.
Przymknęłam oczy, uciszając oddech.
Było to całkiem przyjemne, a bez ciągłego znoszenia tego poważnego, nieustępliwego
spojrzenia można było zapomnieć, do kogo należała ta ręka i jak osobliwe było
to, co teraz robiła.
Gdy po kilku powolnych ruchach palce
Sasuke podjechały wyżej, łaskocząc linię mojej szczęki, otworzyłam leniwie
oczy. Jego spojrzenie znów się zmieniło. To było naprawdę niezwykłe, jak wiele
z jego uczuć nauczyłam się wyczytywać z samych oczu, podczas gdy reszta twarzy
nie dawała mi żadnych wskazówek. Tym razem wzrok chłopaka był łagodny, trochę
zawadiacki, jakby był dumny ze swoich dotychczasowych poczynań lub nie mógł
doczekać się kolejnych. Była w nim też nuta fascynacji, lecz nie byłam pewna,
czy sprawiał to mój wygląd, zapewne teraz nie najlepszy, czy moje dziwaczne
reakcje.
Palce Sasuke uniosły delikatnie mój
podbródek, więc już nie było ucieczki od tego wzroku. Uchiha drgnął, zmieniając
delikatnie swoją pozycję. Wiedziałam, co się szykowało, a mimo to byłam
ciekawa. Jego twarz zbliżyła się do mojej. Nie wykonywałam żadnych ruchów poza
tymi, które wymuszała na mnie jego dłoń.
To było niesamowite. Patrzyliśmy
sobie w oczy z naprawdę małej odległości. Nasze płytkie oddechy mieszały się ze
sobą i wyraźnie odbijały się od naszych twarzy.
Zrobiło mi się naprawdę ciepło, zacisnęłam ręce na koszulce od piżamy,
gdy Sasuke jeszcze trochę pochylił się nade mną. Jego włosy połaskotały mnie w
policzek, a mimo to nie potrafiłam się nawet uśmiechnąć, zahipnotyzowana
rozwojem tej sytuacji. Mimowolnie obróciłam się bardziej na plecy, gdzieś w
podświadomości rejestrując ból paznokci po wczorajszym ich zdarciu.
To było zupełnie inne niż nasze
pocałunki dotychczas. Wtedy miałam wrażenie, jakbyśmy robili to w odruchu,
pośpiesznie, bez kontroli czy świadomości tego, co się działo. Teraz było
inaczej. Każdy centymetr, jaki pokonał chłopak w moim kierunku, był zdecydowany
i zamierzony, a każda sekunda, którą spędziliśmy w ciszy, patrząc się na siebie
i rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę naszych ust, tylko potęgowały to napięcie
między nami. Nie był to odruch czy namiętna reakcja. Była to decyzja, planowane
działanie. Sasuke leżał obok mnie, czekał, aż się obudzę, by mnie pocałować,
tak, jak należy.
Nawet mi przez głowę nie przeszło,
by mu w tym przeszkodzić.
Przez ten cały czas byłam zupełnie
skupiona na jego osobie. Upijał mnie ten jego wzrok, ten dotyk, nawet jego
zapach. Był delikatny, niemal niewyczuwalny. Trochę słodki, piżmowy, ciepły.
Nigdy do tej pory nie miałam okazji go poczuć tak wyraźnie.
Gdy naszym wargom brakowało
dosłownie centymetra, mimowolnie przymknęłam oczy. Zaczynałam drżeć, a moje
całe ciało aż rwało się, by wykonać ostatni ruch. Mimo to powstrzymałam się.
Nie mogłam dać się zmanipulować. To była rola faceta, całować kobietę, czyż
nie? Nie mogłam jednak odrzucić wrażenia, że Sasuke robił to specjalnie.
Wprawił moje ciało w takie odrętwienie i oczekiwanie, że byłam teraz dosłownie
jak bezwładna, szmaciana lalka. Był niesamowity. Palcami jednej dłoni oraz
samym spojrzeniem wprowadził mnie w niesamowite skupienie, niemal hipnozę, w
której liczył się tylko on. Obiecałam sobie odpłacić mu kiedyś tym samym.
Nasze usta zetknęły się i zaczęły
spokojny, równomierny taniec. Wypuściłam powietrze z płuc. O to właśnie
chodziło. Delikatny, czuły, a zarazem rozbrajający pocałunek. Ręka z mojego
podbródka powędrowała na tył mojej szyi, podtrzymując moją głowę. Uchiha zawisł
nade mną, opierając się drugą ręką o materac po mojej drugiej stronie.
Uchyliłam powieki z ciekawości,
niemal idealnie w tym samym momencie, gdy brunet odsunął się trochę ode mnie.
Też miał lekko otwarte oczy. Iskrzyły się zaczepnie, przyprawiając mnie o
mrowienie w brzuchu. Nieświadomie oblizałam trochę wysuszone usta, w odpowiedzi
na co chłopak od razu wrócił do nich swoimi własnymi. Pocałunki stały się nieco
szybsze, bardziej śmiałe. Mimo otępienia i całkowitego skupienia na ruchu warg
czarnookiego poczułam jego rękę chwytającą po omacku mój nadgarstek. Uniósł
moją dłoń, a potem ułożył sobie ją na własnym karku, po czym z powrotem oparł
się o łóżko dla równowagi.
Przełożyłam rękę na tył jego głowy,
zatapiając palce w ciemnych, sztywnych włosach. Były niesamowicie gładkie, mimo
że ich właściciel wcale nie poświęcał im większej uwagi. Gdy przestałam je
przeczesywać, wróciłam z dłonią na jego bark, czując pod palcami, nawet przez
koszulkę, spięte mięśnie. Nadal nie
miałam okazji z bliska popodziwiać jego wysportowanego ciała, choć chyba miałam
już teraz do tego pełne prawo. Uśmiechnęłam się w duchu na samą myśl takiego
spędzenia pewnego niedalekiego dnia.
Rozłączyliśmy się, a ja ponownie
uchyliłam powieki. Ledwo cokolwiek widziałam spod swoich rzęs, czułam się
niesamowicie senna i ociężała. Musiałam wyglądać zupełnie jak pod wpływem
jakiegoś środka odurzającego. Ale co mogłam poradzić? Było mi dobrze. Uchiha,
drań, nadal nie odsuwał swoich warg dalej niż na dwa centymetry, a ja aż
czułam, jak moje usta drżą, a dech łamie się od tych fal myśli i emocji, które
mną targały w tym momencie. Nasze oddechy mieszały się ze sobą, podobnie jak
uderzenia serc. Czułam swoje, tętniące w mojej głowie, oraz to Sasuke, pod
swoimi palcami, które oparłam na jego klatce piersiowej.
Jego wzrok nadal był śmiertelnie
poważny i skupiony. Przez chwilę miałam wrażenie, że chce mi coś w ten sposób
powiedzieć. Przychodziła mi tylko jedna stosowna informacja do przekazania w
takim momencie, i na samą myśl o usłyszeniu tego teraz od niego przechodziły
mnie dreszcze niecierpliwości. Gdy otworzył usta, byłam pewna, że serce
wyskoczyło mi z piersi.
- Lubię tę piżamę, ale powinnaś się
już ubrać i zjeść śniadanie. – Zamrugałam. Czy ja dobrze usłyszałam? To
wszystko? Jak… Dlaczego? – Jest późno, śpiochu jeden.
Uchiha odsunął się ode mnie, wstał i
nonszalancko zszedł z łóżka, posyłając mi zaraz z góry ponaglające spojrzenie.
Potrzasnęłam głową. A więc to tak. Koniec zabawy.
Ubrałam się i zjadłam wspaniałe
śniadanie, ignorując narzekania Uchihy co do jego ceny i popiłam je już
wychłodzoną herbatą. Zdjęłam opatrunek, który założyłam sobie na palce na noc.
Nie wyglądało to tak źle. Na szczęście miałam zapasy środków medycznych po
misji. Przywdziałam mój zwykły strój treningowy i zeszłam wraz z Uchihą na dół,
do recepcji. Nie musieliśmy chodzić daleko, by znaleźć źródło informacji. Bar w
gospodzie był do tego idealnym miejscem. Niestety, zapomniałam o jednym ważnym
szczególe.
Było południe. Bar stał pusty.
- Szukacie czegoś? – Usłyszałam za
plecami skrzeczący, znudzony głos. Odwróciłam się, kłaniając się lekko
recepcjonistce, która zmierzyła nas zdziwionym wzrokiem od góry do dołu,
unosząc brew. Chyba do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że jesteśmy shinobi.
W sumie jej też mogłam zapytać.
- Właściwie to tak – odparłam,
podchodząc do niej bliżej. Kobieta oparła się ramieniem o framugę i wyciągnęła
z kieszeni papierosy. Chyba miała czas, by rozmawiać. – Chciałabym dowiedzieć
się czegoś o Yoarashi. Czy mogłabym rozmawiać też z właścicielem?
Gospodyni zatrzymała papierosa w
połowie drogi, patrząc na mnie kilka sekund z lekko otwartymi ustami. Otrząsnęła
się, zapaliła go i zaciągnęła się głęboko, po chwili wypuszczając z siebie masę
dymu. Albo mi się zdawało, albo w jego zapachu wyczuwałam wiśniową nutę.
- Ja jestem właścicielką. I nie
rozmawiam o Yoarashi. Chyba, że jesteście tu po to, by coś z tym syfem zrobić –
odparła beznamiętnie, patrząc w jakiś punkt na ścianie tawerny. Była wysoką,
ciemnowłosą kobietą. Zadbaną, dobrze ubraną, ale widocznie zmęczoną życiem.
Gruby makijaż nie zasłaniał licznych zmarszczek i worków pod oczami.
Uśmiechnęłam się.
- W sumie to... tak, jesteśmy.
Musimy tylko wiedzieć, z czym mamy do czynienia.
Kobieta powtórnie spojrzała na mnie
sennym wzrokiem, jakby powątpiewając w prawdziwość moich słów. Strzepnęła
popiół z papierosa, po czym wskazała nim na kaburę na udzie Sasuke. Nie
nosiliśmy opasek, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń.
Lub by Tsunade-sama nie dostała
zaraz raportu, że jej podopieczni szwędają się tuż pod jej nosem, w dziwnej,
tajemniczej wiosce, bez pozwolenia.
- Jesteście shinobi – stwierdziła,
zaciągając się znowu i wydychając dym na bok, by nie szczypał nas w oczy.
Postukała palcem w papierosa. Miała na paznokciach krwistoczerwony lakier. – Z
Konohy, w dodatku. Ale to nie ona was przysyła.
Uniosłam brwi. Skąd wiedziała?
- Słyszała, jak mówiliśmy o wiosce
wczoraj wieczorem – wytłumaczył mi Sasuke znudzonym tonem. Ah, tak. Racja.
- Z początku myślałam, że jesteście
kupcami udającymi się do Liścia – uśmiechnęła się recepcjonistka, kończąc
papierosa. – A tu proszę. Dobrze. Już miałam wołać ludzi.
Uniosłam brwi, znowu. Ludzi? Wołać?
Kobieta zauważyła moje zdziwienie.
- Poczekajcie. – Machnęła ręką, po
czym podeszła do drzwi i zamknęła je na zasuwę. Zasłoniła też okno, za którym
nie było już naszych koni. Zapewne już je sprzedała lub odprowadziła do jakiejś
stajni. Minęła nas, podchodząc do baru i usadawiając się po stronie barmana na
wysokim stołku. Podeszliśmy do lady, siadając naprzeciwko. Nalała nam mirinu,
nie pytając nas nawet o zdanie. – Od początku – westchnęła, opierając się
łokciem o bufet. – Gdybyście byli kupcami lub podróżnikami, masa ludzi
chciałaby przekazać wam listy do Rady Konohy z prośbą o pomoc. Jak już wczoraj
mówiłam, Yoarashi nie dają nam, mieszkańcom, wychodzić poza teren Akazuno.
Obcy, natomiast, mają wolną rękę. Gdyby ich zatrzymywano, ktoś nabrałby
podejrzeń i w końcu zareagował.
- Czyli jednak coś się dzieje –
mruknął Uchiha, powoli popijając wino. Chyba nie miał nic przeciwko alkoholowi
o tak wczesnej porze. – Jak długo to tak wygląda?
- Długo – skwitowała kobieta. Nadal
nie wiedzieliśmy nawet, jak się nazywa. Wszyscy w tym mieście byli dziwnie
tajemniczy. – Około ośmiu, dziewięciu lat. Niedługo po zniszczeniu Kakkahana
Yoarashi całkowicie... zatruli sobą nasze miasto.
- Jak dokładnie sprawują władzę? –
spytał brunet, wydając się naprawdę zainteresowany tematem. Mimo że nie była to
nasza misja, było jasne, że trzeba wziąć się do pracy i może być naprawdę
ciekawie. Byłam zadowolona. Nie chciałam robić wszystkiego sama.
- Zastraszają. Jest ich sporo, około
pięćdziesięciu. Są zorganizowani i wszechobecni. – Brunetka wykonała ruch,
jakby chciała sięgnąć po kolejnego papierosa, ale zaraz wróciła do swojego
sprawozdania. - Nasze miasto nie należy do najmniejszych, a mimo to potrafili
stopniowo je zdominować. Tak, jak moją gospodę.
- Czyli?
- Najpierw przyszło dwóch. Kazali
płacić sobie nierealny procent zysków. Gdy się zgodziło, miało się spokój. To
znaczy... nadal kradli i poniżali, ale przynajmniej nigdy mnie nie tknęli. Jeśli nie, następnym razem przychodziło
sześciu, dwunastu... i to już była zupełnie... inna sprawa.
Oczy gospodyni zaszły mgłą.
Wiedziałam, że mimo okropnej sytuacji była w stanie opowiedzieć nam o
wszystkim. Nie bała się. Wierzyła, że możemy coś zrobić i liczyła na to. Swoją
drogą jej tawerna była w dobrym stanie. Może to właśnie ją bolało. Może inni
nie mieli takiego szczęścia.
- To nie jest najgorsze. – Kobieta
„obudziła się” po chwili. - Yoarashi jest bezwzględnie nastawione na zysk.
Przez płacenie haraczy ceny wszędzie rosły, ekonomia miasta zaczęła upadać,
staliśmy się miastem nieatrakcyjnym dla przyjezdnych, zamkniętym od wewnątrz.
To im jednak nie wystarczało. – Zacisnęła pięść, marszcząc brwi. Widząc, że nie
mam zamiaru pić, sama sięgnęła po wino. – Ściągali zapłaty od wszystkich, nawet
tych najbiedniejszych. Ludzie buntujący się niejednokrotnie byli bici lub
przepadali bez wieści... z biegiem lat Yoarashi stali się czymś więcej niż
wyzyskiwaczami. – Kobieta westchnęła, wypijając mirin niemal jednym tchem.
Spuściła wzrok, odkładając szklankę. - Osiągnęli dno przy porywaniu młodych
dziewcząt.
Coś we mnie zaczęło się gotować.
Wyzyski, kradzieże, pobicia, morderstwa, porwania i gwałty. Nie potrzebowałam
kolejnego pytania, by przekonać
samą siebie, co zamierzałam z tymi ludźmi zrobić. Mimo to je zadałam.
- Czy to oni zniszczyli świątynię Kakkahana?
Uchiha drgnął na swoim krześle,
jakby dopiero teraz przypominając sobie cel naszej wizyty. Spojrzał na mnie
wzrokiem bez emocji. Nie byłam pewna, ale mój mógł teraz wyglądać podobnie.
- Myślę, że tak. Nigdy nie
wykazywali jakiejś wielkiej siły w pojedynkę, więc trzeba było naprawdę dużej
ich ilości, by pokonać tak wybitnych wojowników, jakimi był Shinken i jego
rodzina. – Recepcjonistka uśmiechnęła się szorstko. Miała trochę nierówne zęby.
- Tylko Yoarashi pasowałoby mi do tego opisu, bo któż inny po prostu wpadłby do
naszej wioski i spalił jej najważniejszy obiekt, czyniąc ją bezbronną? Tylko ci
idioci na tym zyskali, i jakoś niemal od razu byli na miejscu, by wykorzystać
tę sytuację.
Westchnęłam, obracając się na
barowym stołku i zeskakując na ziemię. Nie było co do tego wątpliwości.
Mordercami mojej rodziny był nie kto inny jak mafia z Akazuno. Miałam ochotę
iść po broń i załatwić to jak najszybciej. Najlepiej już teraz.
- Dziękuję za informacje. Zajmiemy
się tym – rzuciłam przez ramię, widząc, jak Uchiha idzie niedaleko za mną.
Ruszyłam w górę po schodach, a krew we mnie burzyła się do walki. Zaciskałam
pięści tak mocno, że piekły mnie poranione palce.
- Mieliśmy obejrzeć świątynię – przypomniał
mi shinobi, doganiając mnie na półpiętrze.
- Wolę robić to bez oddechu tych
popaprańców na mojej szyi – odwarknęłam, otwierając z impetem drzwi do naszego
pokoju. Ruszyłam po swoje rzeczy. Shurikeny. Dużo shurikenów. Do tego bo, bym
widziała z bliska ich roztrzaskujące się głowy i łamane kończyny.
- Nie zaatakujemy ich w biały dzień
– oświadczył beznamiętnie chłopak, stając w drzwiach do pokoju ze skrzyżowanymi
ramionami. – Nawet nie wiemy, kto jest szefem ani gdzie teraz są.
- Nie obchodzi mnie to – warknęłam
zgodnie z prawdą, wsuwając na siebie usztywniane metalem buty.
- Jeśli zaatakujesz kilku, a reszta
się dowie, zwieją ci – dodał brunet, podchodząc do mnie bliżej.
Rozpieczętowywałam broń i pakowałam ją do toreb, które miałam zaraz przypiąć
sobie do paska.
- Będę ich gonić i zabijać na końcu
świata – oznajmiłam sucho, wstając z podłogi. Obróciłam się w stronę łóżka, by
wziąć resztę zwoi, ale drogę zagrodził mi Sasuke. Miał sceptyczną, poważną
minę. Jego spojrzenie - pobłażliwe i ironiczne - wywiercało mi w głowie dziurę.
– Nie patrz tak na mnie – zagroziłam, wymijając go. – Nie pozwolę, by ci
ludzie, a zwłaszcza te dziewczyny, które pewnie teraz płaczą w jakimś
pieprzonym burdelu na samą myśl, co czeka je tego wieczora, cierpieli choć
chwilę dłużej.
- Jeśli tego nie przemyślisz i nie
zaplanujesz, to ty też możesz cierpieć, i to już niedługo.
O, aluzja do tego, że mogę sobie nie
poradzić. Niko się nie całowała, więc znów była słaba, tak? Uniosłam wzrok,
zapinając klamrę paska. Mocno. Chwyciłam opaskę Konohy.
- Widzisz to? – Wskazałam na symbol
na blaszce. – To znaczy, że jestem silna, umiem walczyć i mam pomagać ludziom,
a nie siedzieć w miejscu i nic nie robić, by mój chłopak się o mnie broń boże nie
martwił – warknęłam mu w twarz.
Nie odpowiedział mi, więc bez słowa
założyłam opaskę i wyminęłam go, chwytając po drodze rozpakowaną wcześniej
kamizelkę ANBU. Była najbardziej odporna na ciosy i szczerze mówiąc gówno mnie
obchodziło, co pomyślą sobie ludzie, którzy zobaczą mnie ubraną w nią poza
misją mojej jednostki.
- Możesz mi nie pomagać, mam to
gdzieś. Najwyż-...
Nim się spostrzegłam, Sasuke był tuż
przy mnie, przygwożdżając mnie do ściany całym swoim ciałem. Trzymał moje ręce
za nadgarstki tuż nad moją głową, a w jego oczach zalśnił Sharingan. Zbliżył swoją
twarz do mojej własnej, w reakcji na co odsunęłam się, uderzając tyłem głowy o
boazerię.
Nie miałam pojęcia, co w tym czasie
myślał, czy był wściekły, czy nie, czy chciał mnie zabić, czy pocałować. Jego
chakra nic mi nie mówiła, mimo że była wyraźnie wyczuwalna.
Uśmiechnęłam się w duchu. Ależ my
byliśmy porąbani. Nie potrafiliśmy żyć ze sobą choć na chwilę w zgodzie, zawsze
coś musiało wyskoczyć i nas poróżnić. Zawsze.
Tym razem nie miałam zamiaru
odpuścić. Miałam rację. Wiem, że miałam.
- Nie ma sensu się z tobą kłócić,
prawda? – zapytał głębokim głosem Uchiha, przechylając głowę lekko w bok. Był
za blisko, bym mogła normalnie oddychać. Zaschło mi w gardle. Pokręciłam głową
z determinacją. Chłopak wypuścił powietrze nosem, wyłączając Sharingana. Spojrzał
na mnie poważnym wzrokiem, jakby upewniając się, czy nie jestem szalona. Może o
to właśnie mu chodziło, od początku. Chciał mnie trochę przystopować, uspokoić.
Udało mu się, musiałam przyznać.
Nim zdołałam ułożyć myśli, pochylił
się nade mną, całując mnie mocno i puszczając moje ręce. Odsunął się o dwa
kroki, a ja niemal upadłam, gdy moje ciało samo targnęło się, by iść za nim.
Uśmiechnął się do mnie szarmancko, gdy z niesamowitym rumieńcem otrzepałam
swoje ubranie.
- Poczekaj chwilę, wezmę swoje
rzeczy – mruknął z satysfakcją z efektu, jaki uzyskał. - Przecież nie mogę
przegapić takiej rozróby.
Zeszliśmy na dół, a
gospoda była już otwarta. Zastaliśmy recepcjonistkę palącą na dworze, pod
dachem ganku. Padał deszcz. Dookoła roznosiło się jego głuche dudnienie o
drewno nad naszymi głowami.
Gdy kobieta nas zobaczyła, jej oczy
otworzyły się szerzej. W jej twarzy widać było nutkę strachu, a zarazem
ekscytacji.
Niko bez owijania w bawełnę poprosiła
o najbliższą lokację, w której spotkamy jednego z Yoarashi. W zależności od
zaistniałych warunków mogliśmy go śledzić aż zaprowadzi nas do ich bazy lub
wziąć go jako zakładnika i zmusić do współpracy.
Najbliższym miejscem nadającym się do
przeprowadzenia takiej akcji okazał się były ośrodek pomocy, a teraz swoiste więzienie,
w którym przetrzymywano dziewczyny przeznaczone dla mafii. Trafiały one tam z
różnych powodów – zadłużenia rodziny, prób buntu lub porwań z okolicznych
wiosek. Kilka kobiet było zwyczajnymi przyjezdnymi, które zadawały zbyt wiele
pytań.
Według naszej gospodyni niemal
każdego wieczora szef Yoarashi kazał sprowadzać do swojej siedziby położonej na
obrzeżach miasta co najmniej jedną dziewczynę. O tym, co tam ją czekało, Niko
wolała nie rozmawiać.
Gdy biegłem wraz nią po kolejnych
dachach, obserwując bacznie ulice w poszukiwaniu kogokolwiek wyróżniającego się
w specyficzny, negatywny sposób, dziewczyna miała na twarzy wymalowane złość i
determinację. Dotarliśmy do miejsca wskazanego przez paląca kobietę nie
wzbudzając niczyich podejrzeń. Niestety, nasz cel znajdował się przy dość ruchliwej
ulicy, a przy drzwiach stało trzech osiłków.
- Możemy ich obezwładnić, zaciągnąć
do środka i wyciągnąć z nich informacje. Potem uwolnić dziewczyny i skończyć to
raz na zawsze – mruknąłem, przykucając na krawędzi spadzistego dachu. Kunoichi
oparła się o mnie ramieniem. Przez ciągły deszcz dachówki były śliskie. Robiło
się też zimno.
- Nie mamy gwarancji, że wydadzą nam
te informacje – westchnęła, drapiąc się w szyję. – Nie wiemy też, o której
przyjdą po dziewczyny. Jeśli zastaną pusty budynek, uderzą na alarm.
- Nie jeśli zaatakujemy ich bazę
pierwsi – odparłem, odsuwając z twarzy mokre włosy. Niko, szczęściara, miała
kaptur.
- Nawet z zakładnikami dostanie się
do niej będzie trudne. Jeśli przez osiem lat żaden bunt nie zadziałał, muszą
umieć się bronić.
Świetnie, że myśleliśmy o tym
dopiero teraz, moknąc. Zmarszczyłem brwi. Dziewczyna z zapalonej do walki
zrobiła się chłodna i ostrożna. Byłem zadowolony, bo w końcu to ja ciągle
nalegałem, by zachowała spokój i zaczęła zachowywać się jak prawdziwy shinobi.
Naprawdę zależało jej na pozbyciu
się tych ludzi. W sumie nie było się czemu dziwić.
Postanowiłem dać się jej trochę
porządzić. Nie miałem już sił na dalsze kłótnie.
- Jaki masz więc plan?
- Wejdziemy niepostrzeżeni przez
okno. – Nie odrywając wzroku od budynku wskazała na miejsce, o które jej
chodziło. Wystarczyło dostać się na dach. – Przekonamy dziewczyny, by przebrały
mnie za jedną z nich, aby ten facet zabrał mnie do ich bazy. - Wstałem,
zaciskając pięści. Nie podobał mi się ten pomysł, ale pozwoliłem jej dokończyć.
- Ty, po naszym odejściu, wypuściłbyś je, a sam poszedł za mną, by w razie
kłopotów mi pomóc – dodała zaraz Niko, patrząc na mnie pewnym wzrokiem.
- Wiesz dobrze, co myślę na temat
ciebie, samej, pakującej się pomiędzy bandę zbirów, zwłaszcza w roli taniej
gejszy – powiedziałem, nie starając się wybić jej tego z głowy, ale chociaż
wymusić obietnicę, że będzie ostrożna. Już dość się nakłóciliśmy. Wiedziałem,
że jeśli się przeciwstawię, to po prostu zrobi to i tak, tyle że sama.
- Wiem, ale to wydaje się być najlepszym
wyjściem – mruknęła cicho, zaciskając wargi. Widać było, że nadal myśli nad
innymi możliwościami. Mimo to zależało jej na czasie. – Póki się nie
zdemaskuję, będę bezpieczna. A gdy już to zrobię, oczywiście w odpowiedniej
chwili, będziesz mnie miał na oku – pocieszyła mnie, kładąc mi rękę na
ramieniu. W jej spojrzeniu malowało się zadowolenie, a także zaskoczenie.
- Nanda?
- Dziwię się, że tak łatwo mi z tobą
poszło – przyznała.
- Postanowiłem nie wtrącać się w
twoje osobiste porachunki – odparłem szybko, patrząc na nią z góry z lekkim
uśmieszkiem. Gdzieś w głębi duszy w odpowiednim momencie oczekiwałem rewanżu. –
Poza tym zaraz zobaczę cię w kimonie, nie mogę być bardzo zły.
Niko prychnęła, udając obrażoną, po
czym dała susa na kolejny dach, by okrężną drogą dostać się na szczyt budynku
mafii. Okazało się, że jedno z okien wychodzących na równoległą ulicę pozostawiono
mimo deszczu otwarte. Skorzystaliśmy z niemego zaproszenia.
Znaleźliśmy się w nieoświetlonym,
zamkniętym pokoju, w którym walały się różne ubrania i pudła. Nie był w złym
stanie, ale najwyraźniej nikt tu nie mieszkał. Niko zsunęła z głowy kaptur i powoli,
z lekkim wahaniem, otworzyła drzwi prowadzące na korytarz. Znaleźliśmy się w
centrum domu, na antresoli, z której widać było niższe piętra budynku. Nigdzie
nie było śladu żadnego z Yoarashi, stał niemal pusty.
Pech jednak chciał, że w naszym
kierunku szła właśnie jakaś dziewczyna. Była ubrana w zwykłe ubrania.
Przystanęła, patrząc na nas jak na duchy i unosząc lekko dłonie przed swoją
sylwetką w geście obrony. Już miała zacząć krzyczeć, ale w ostatnim momencie
doskoczyłem do niej i zatkałem jej usta.
- Spokojnie. – Niko uniosła ręce,
podchodząc do niej i patrząc jej w oczy. – Jesteśmy shinobi z Konohy.
Przybyliśmy tu, by wam pomóc. Dzisiaj. Teraz.
Puściłem dziewczynę, która spojrzała
na mnie z otwartymi ustami, potem przeniosła wzrok na Niko. Jej wzrok utkwił w
wizerunku liścia na jej opasce. Chyba to ją uspokoiło.
- Co mam zrobić? – zapytała po
chwili, dochodząc do siebie. Trochę się trzęsła, co przypominało odruchy Niko,
kiedy jej kiedyś dotykałem. Wielce prawdopodobne było, że w jej przypadku było
to spowodowane traumą dotyczącą mężczyzn.
Gdzieś przez głowę przemknęła mi
myśl, że tak naprawdę nie nadal nie wiedzieliśmy nic o przeszłości mojej
partnerki. Co jeśli jej odruchy miały podobne podłoże?
- Zbierz wszystkie dziewczyny w
jakimś ustronnym miejscu – rozkazała Niko. – Dużym, ale z dala od wejścia.
- Kuchnia? – zapytała nieznajoma,
patrząc na nieco wyższą od niej kunoichi z uwagą.
- Może być. Gdzie jest? – Dziewczyna
wskazała otwarte drzwi piętro niżej. – Dobrze. Jak masz na imię?
- Himawari – odparła prosto
dziewczyna i bez słowa ruszyła przed siebie, do najbliższego pokoju, z którego
dobiegły nas zaraz odgłosy rozmowy.
Zbiegliśmy piętro niżej i weszliśmy
do kuchni. Była zadbanym, normalnym, ciepłym miejscem. Aż trudno było uwierzyć,
że znajdowała się w środku domu dla ubezwłasnowolnionych kurtyzan. Jeszcze
dziwniejszym było to, że przy stole siedziała mała dziewczynka.
Dziecko spojrzało na nas wielkimi, błękitnymi
ślepiami. Wydawało się nieświadome swojego losu i zupełnie niewinne. Niko
momentalnie zacisnęła oczy, po czym odwróciła wzrok od dziecka, patrząc na
mnie. Pokręciłem głową.
- Wiem. Już niedługo.
W ciągu pięciu minut w kuchni
zaroiło się od najróżniejszych kobiet. Niektóre były koło trzydziestki, inne
nawet młodsze od nas. Przeważały zwykłe, miastowe dziewczyny, które wchodząc do
kuchni uśmiechały się niemrawo i znajdowały sobie miejsce, z niecierpliwością
czekając na rozkazy Niko.
Ustawiłem się w samym rogu
pomieszczenia, starając się pozostać niezauważonym. To była osobista misja
Niko, i to zapewne jej były skłonne bardziej zaufać.
Dziewczyna w skrócie przedstawiła im
swój plan. Wbrew moim obawom przyjęły go dość optymistycznie. Pewnie cieszyły
się, że zostaną zwolnione z obowiązku towarzyszenia Yoarashi tego wieczora oraz
nie będą musiały poświęcać się dla dobra ich miasta. Bądź co bądź to, co
zamierzała Niko, było naprawdę niebezpieczne i to nie tylko ze względu na
liczbę Yoarashi w mieście.
Nie to było jednak ważne. Było
popołudnie. Do wieczora zostało zaledwie kilka godzin. Niko musiała jak
najbardziej upodobnić się do nich i dowiedzieć się o mafii jak najwięcej się
dało, by jej plan przebiegł bez przeszkód.
- Dziś przychodzą po trzy z nas –
mruknęła Himawari posępnie, znikąd pojawiając się u boku Niko. Kunoichi
zmrużyła oczy.
- Wybierają konkretne dziewczyny? –
spytała, a jej rozmówczyni przytaknęła. – Niech podniosą rękę idące dzisiaj do
siedziby tych drani – przemówiła uniesionym głosem. Wydawała się być pewna
siebie, jak prawdziwa przywódczyni. Uśmiechnąłem się lekko. Wystarczyło dać jej
odrobinę swobody i wychodziła na wierzch jej prawdziwa natura.
Ku naszemu zaskoczeniu podniosła
rękę również Himawari. Nic dziwnego, że chodziła taka otępiała i zamyślona.
Niko zaprosiła dwie pozostałe dziewczyny do siebie palcem. Jedna z nich, w
przeciwieństwie do czarnowłosej, drobnej Himawari, była wysoką i szczupłą
blondynką. Trzecia, niewiele wyższa od Niko, miała brązowe, falowane włosy.
- Zastąpię cię. – Kunoichi wskazała
na tę ostatnią. Dziewczyna zamrugała, nic nie mówiąc. – Ty natomiast, razem z
Sasuke, postarasz się wyprowadzić stąd wszystkich zaraz gdy ja, Himawari i...
- Hinagiku – przedstawiła się
blondynka. Miała cichy, piskliwy głos. Wydawała się przerażona. Zupełnie nie
pasowała do tego miejsca i tej sytuacji.
- ...Hinagiku, ruszymy do siedziby
Yoarashi. Wszystko jasne?
Kobiety i dziewczęta zgromadzone w
kuchni kiwnęły głowami. Podążyłem za kunoichi, by współpracować z chętnymi do
tego dziewczynami w pokoju należącym do Hinagiku i tej niby podobnej do mojej
Niko, Keshi. Reszta zaczęła dyskutować i pakować swoje rzeczy. Zapowiadało się
pracowite popołudnie.
W ciągu zaledwie dwóch
godzin wszystkie trzy byłyśmy umalowane i ubrane zgodnie z życzeniami Yoarashi.
Pani Suisen, swoista przywódczyni dziewcząt, opowiadała mi wiele o ludziach,
których miałam spotkać tego wieczora. Wśród wielu bluzgów i obelg ledwo wyłapywałam
konkretne nazwiska. Trudno było się jej jednak dziwić – była w tej a nie innej
sytuacji od ponad ośmiu lat. Przeklinała tych padalców głównie za to, że
musiała obserwować, jak kolejne dziewczyny przezywają ten sam horror, co ona.
Mimo to widziałam pewne plusy – z ich relacji wynikało, że podczas mojego ataku
nie musiałam na nikogo konkretnego uważać. Wszyscy zbierający się w siedzibie
mafii byli tak samo zepsuci. Do szpiku kości.
Keshi, stojąca z boku, miała za
zadanie dopilnować, aby moje przebranie było idealne. Dokładnie zajęto się
moimi nieszczęsnymi stopami i dłońmi, bym niczym nie różniła się od reszty
kobiet. Dziewczyny zatuszowały moje rany na palcach, choć momentami było to
ciut bolesne. Ponadto moje zwykle proste, sztywne włosy zawinięto na grube
wałki, by po kilku dziwacznych zabiegach falowały podobnie do tych wzorcowych.
Na koniec upięto je w kucyk, a moją niesforną grzywkę zaczesano na bok. Keshi
doradzała również wszystkim, jak mają mnie ubrać. Bądź co bądź ona najlepiej
wiedziała, jak ma wyglądać jej własny sobowtór.
Uśmiechałam się, co jakiś czas
widząc, jak wśród tego całego zamieszania pojedyncze zainteresowane spojrzenia
dziewczyn wodzą za chodzącym w kółko, zdenerwowanym Uchihą. Co poniektóre,
zwykle te młodsze i bardziej odważne, podchodziły do niego, dopytując się
szczegółów planu obalenia Yoarashi czy sposobu, w jaki Konoha dowiedziała się o
ich sytuacji. Nie byłam pewna, czy Sasuke wydał nas mówiąc, że nie mamy
wsparcia i jesteśmy tu we własnych interesach, ale byłam pewna, że w trakcie tej
rozmowy spojrzał wymownie w moją stronę. Niektóre kobiety zaczepiały go,
wypytując o „wspaniałe” życie shinobi czy daleki świat, jaki zwiedzał podczas
swoich podróży. Bądź co bądź większość z nich nie miała z nim prawdziwego
kontaktu od długiego czasu.
Nie bałam się. Byłam pewna swojej
misji i tego, jak powinna ona wyglądać. Dopiero gdy wstałam z fotela i
przeszłam parę kroków, przeglądając się od stóp do głów w lustrze, coś ścisnęło
mnie za serce. Mój wyzywający, staranny i tak bardzo odmienny od mojej natury
wygląd uzmysłowił mi, za kogo się przebrałam. Co by się stało, gdyby jeden z
tych barbarzyńców dotknął mnie, a ja bym nie wytrzymała – krzyknęła lub nawet
trzasnęła go w twarz? Nie byłam przygotowana na poświęcenie się dla dobra ogółu
i zaciśnięcie zębów, by jak najdłużej idealnie spełniać swoją rolę. Musiałam
załatwić to więc jak najszybciej.
Wzięłam Hinagiku i Himawari na
stronę, by dokładnie omówić plan. Sasuke pożyczył dziewczynom kilka swoich
noży, by w razie jakichkolwiek problemów mogły się bronić i, co najważniejsze,
czuły się pewniej. Przypomniał wszystkim, że Yoarashi znają silne jutsu i mogą
być naprawdę groźni, odradzając im od razu jakiekolwiek starcie, gdy możliwa
będzie ucieczka.
Westchnęłam, patrząc na moje
towarzyszki. Himawari miała drobny, schludny koczek i błękitne kimono. Długie,
jasne włosy Hinagiku zostały splecione w piękny warkocz ozdobiony kwiatami.
Dziewczyna wydawała się zagubiona i przerażona. Jej oczy biegały dookoła, a ona
sama była tak blada, że odruchowo wyciągałam rękę w jej kierunku, na wypadek,
gdyby miała zaraz zemdleć.
- Plan jest taki – zaczęłam,
skupiając ich wzrok na sobie. – Macie zachowywać się tak naturalnie, jak tylko
się da. Najlepiej, byście nie angażowały się w walkę i udawały, że nie macie
pojęcia, co się dzieje i kierowały się szybko do wyjścia. Jeśli cokolwiek
miałoby się zmienić, dałabym wam znać. – Brunetka pokiwała energicznie głową,
bawiąc się nowym nożem. Posłałam po swoje rzeczy. Kieszenie w kimonach, zwykle
używane przez kobiety do noszenia malowideł, wachlarzy i chusteczek, idealnie
nadawały się na moją broń i zwoje.
- Nadal się nam nie przedstawiłaś,
wybawicielko – uśmiechnęła się niższa z dziewczyn.
- Jestem Hana – skłamałam płynnie.
Nie mogłam dopuścić, by wieść o tym, że tu byłam dotarła do Konohy. Musiałam
też w wolnym momencie przypomnieć o tym Sasuke, choć nie podejrzewałam go o
zbytnie przechwalanie się nazwiskiem wśród nieznajomych. Mimo wszystko
martwiłam się trochę zachowaniem wysokiej blondynki.
- To twoje pierwsze wezwanie od
Yoarashi? – spytałam delikatnie, kładąc jej rękę na ramieniu. Dziewczyna
pokiwała smętnie głową. – Nie martw się. Pierwsze i ostatnie. Obiecuję zająć
się wszystkim zanim cokolwiek zdąży się wam stać – zapewniłam, uśmiechając się
pocieszająco. Nie byłam pewna, kogo próbuję bardziej przekonać – ją, czy siebie
samą.
- Po prostu uśmiechaj sie i nalewaj
wszystkim sake – dodała Himawari, puszczając do nas oko. Wydawała się
wyluzowana i podekscytowana. W sumie miała rację. Upitych drani łatwiej było
wycinać.
- Skąd u ciebie taki entuzjazm? –
spytałam, gdy Hinagiku oddaliła się z opuszczoną głową. Ku mojemu zaskoczeniu,
roziskrzone oczy dziewczyny obok mnie momentalnie zaszły dziwną mgłą.
- Około tydzień temu słyszałam
rozmowę szefa Yoarashi, Yourana – mruknęła, odwracając wzrok w stronę reszty
dziewczyn i krzyżując ręce na piersi. Uśmiechnęła się kwaśno. – Mówił o
pozyskaniu nowych kobiet i wymienił... Tsubaki, moją siostrę. - Przełknęłam ślinę.
Tsubaki. Ta śpiąca dziewczyna ze świątyni. Nic dziwnego, ze jej ojciec ukrywał
się w tak dziwnym miejscu. To wszystko... było aż nie do pomyślenia. – Nie
pozwolę, by do tego doszło. Będę walczyć. – Dziewczyna zacisnęła pięść.
Uśmiechnęłam się.
- Ja też. Możesz na mnie liczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz