31 sierpnia 2007

Rozdział XIX - "Pierwsza misja"

      Skończyłem czytać pożółkły zwój. Opowiadał o rodzajach chakry, możliwości ich zastosowania oraz pospolitości w występowaniu, czyli wszystkim, czym typowy użytkownik ninjutsu mógł się interesować. Odłożyłem przejrzane już notatki do pustej szuflady i przeciągnąłem się, rozmasowując sobie szyję. Od ciągłego siedzenia w miejscu zdrętwiałem. Spojrzałem za okno, a potem na zegarek. Wskazywał za dziesięć dziesiątą. Nic dziwnego, że mój żołądek domagał się od pewnego czasu czegoś bardziej pożywnego niż nudna lektura. Przeszedłem do kuchni, zapaliłem światło i rozejrzałem się za czymś godnym mojej uwagi, lecz niepotrzebującego dłuższych przygotowań. W ostateczności zjadłem kilka kanapek i jabłko. Po posiłku nie miałem do roboty nic innego, jak wyjść na balkon.

         Z góry rozciągał się wspaniały widok. Noc była znów bezchmurna, jak większość w okresie wiosennym. Nawet lubiłem wiosnę. Nie było ani zimno, ani gorąco, więc treningi nie były tak męczące.

         Wiał dość mocny wiatr, który targał liśćmi drzew i lampionami na gankach domów. Dawno zapalone latarnie Konoha-gakure tworzyły ciepłą aurę na wyludnionych, cichych ulicach. Z lasu dookoła wioski dochodziły pohukiwania sów, sprawiając, że noc nabierała jeszcze bardziej tajemniczego wyrazu.

         Oparłem się o barierkę, zamykając oczy i wdychając czyste powietrze. Lubiłem też noc. Wszystko było spokojne, zrównoważone i na swoim miejscu. Wiatr targał moje włosy i muskał twarz i ubranie. Tu, na górze, było trochę zimno, ale mi to nie przeszkadzało. Było mi dobrze. Cicho. Błogo, rzec można było, gdyby nie jeden szczegół…

         – Ne, Sasuke… co ty robisz? – zapytał ktoś z boku. Spojrzałem w kierunku irytująco znajomego głosu, marszcząc brwi. Nie miałem zamiaru ukrywać irytacji. Nie cierpiałem, gdy mi przeszkadzano.

         Na balustradce kucała moja współlokatorka, a wiatr czochrał jej włosy jeszcze bardziej niż mi. W ręce trzymała jakiś notatnik i ołówek, ale to nie było ważne. Ważny był ten zaciekawiony, prześmiewczy wzrok, którym zwykła patrzeć na coś zaskakującego lub zwyczajnie głupiego. Teraz patrzyła tak w moją stronę.

         – A na co to wygląda? – rzuciłem zimno, odwracając się do niedawno podziwianego widoku. – Stoję tu i próbuję się zrelaksować – dodałem po chwili. W krótkim czasie spędzonym z szatynką zrozumiałem, że pytania retoryczne kiepsko na nią działały.

         – To widzę – westchnęła, zeskakując bezgłośnie z poręczy. Przynajmniej miała na uwadze spokój sąsiadów, nawet mając gdzieś mój. – Pytam tylko, czemu stoisz na takim mrozie i jak zakochany wzdychasz do widoku wioski – wyjaśniła, opierając się o barierkę niedaleko mnie. Moja brew zaczęła skakać jak szalona, a ja odwróciłem się ponownie w stronę kunoichi, piorunując ją wzrokiem.

         Nie chodziło o to, że mnie denerwowała. Nie liczyło się to, że mi przeszkodziła, ani to, że nie miała racji. Byłem wściekły, bo jej głupie zaczepki do niczego nie prowadziły. Nie rozmawialiśmy normalnie, jak lubiący się ludzie, poznając się i śmiejąc razem, jak to podobno zwykli robić nastolatkowie, ale też nie kłóciliśmy się zaciekle. Te… przekomarzania były usytuowane gdzieś pomiędzy i nie wnosiły absolutnie nic do naszej znajomości. Po prostu zajmowały czas.

         – Było całkiem przyjemnie, póki sobie nie przypomniałem o twoim istnieniu – warknąłem, próbując dać jej znak, by się odczepiła. Ona mi jednak przerwała.

         – Wiem, wiem, popsułam ci Czas Mroku i w ogóle nie moja sprawa. – Wzruszyła ramionami, nie patrząc na mnie. Jakiś szczegół krajobrazu przykuł jej uwagę.

         – No właśnie – potwierdziłem prosto, próbując skończyć rozmowę, lecz po krótkim namyśle broniłem się dalej. – Poza tym nie jest mi zimno.

         – Masz gęsią skórkę – odparła, wskazując palcem na odkrytą część mojej ręki. Cholera. Miała rację. Odwróciłem się na pięcie i wymaszerowałem z balkonu, przeklinając pod nosem i zatrzaskując za sobą drzwi, które i tak się nie domknęły. Podszedłem do biurka, udając, że bardzo zaciekawił mnie symbol w otwartej książce.

         Dziewczyna oczywiście nie zrozumiała sygnału.

         – Myślałam, że jak wrócę, będziesz już spał – parła dalej. Zamknęła za sobą drzwi balkonowe. – Ale ty na mnie czekałeś. Jak słodko! – pisnęła, zaciskając oczy z szerokim uśmiechem, zapewne ćwicząc imitację moich nudnych fanek.

         – Nie chodzę spać tak wcześnie – prychnąłem, ruszając do kuchni i udając, że jej nie słucham. Na marne.

         – Nie uwierzysz, ale u dziewczyn było nawet fajnie. Ciągle gadały o facetach, rzecz jasna, ale wytrwałam gdzieś z boku. Oczywiście było kilka ofensyw typu „Niko i Sasuke”. – Tu zrobiła palcami gest cudzysłowu w powietrzu. Kiedy obróciłem się z powrotem w jej kierunku? Po co? – Ino i Sakura omal mnie nie zabiły. Szybko im wytłumaczyłam, że nie ma o czym gadać, bo nie jestem tobą zainteresowana, więc one oczywiście wkurzyły się jeszcze bardziej, że podobno nie mam gustu i obrażam „Sasuke-kuna”. Wiesz, one traktują cię jak jakiegoś boga, a ty…

         – Też nie jestem zainteresowany. Nikim – przerwałem jej, gdy całkowicie dotarł do mnie jej bełkot. – Nie musisz mi teraz streszczać całych waszych potyczek. A skoro jeszcze sobie jakoś radzisz z tak durnymi domniemaniami, to trzymaj się ode mnie z daleka, by potwierdzić swoją wersję – skwitowałem, przechodząc do kuchni. Rozejrzałem się i gdzie nie spojrzałem, widziałem obce mi rzeczy. Na pierwszy rzut oka – słodycze. Sam nie wiem, czego oczekiwałem, przychodząc tu. Jakoś nie mogłem usiedzieć w miejscu.

         Oprałem się biodrem o blat, krzyżując ręce. Gdy spojrzałem ponownie na kunoichi, przygryzała wargę ze wzrokiem wbitym w ścianę daleko ode mnie. Nigdy nie zwracałem uwagi na jej usta, w zasadzie – na żadne usta nie zwracałem uwagi, a taki mały, kobiecy gest od razu przykuł mój wzrok. Dziewczyna nerwowo podrapała się w przedramię, mamrocząc coś pod nosem, a ja ją spokojnie obserwowałem. Widziałem ją już wiele razy, ale zawsze była w ruchu lub denerwowała mnie na tyle intensywnie, że nie mogłem przystanąć, by dokładnie jej się przyjrzeć. Nos… oczy... włosy… szyja… wszystko połączone śniadą, ciepłą skórą.

         Potrząsnąłem głową, odrzucając dziwne myśli. Ona znowu do mnie mówiła.

         – Ne, kontynuując, ogólnie było fajnie. Twoje fanki miłe, ale mi bardziej odpowiada towarzystwo Tenten i Temari… aha, Sasuke? – Westchnąłem głęboko. Czy ona nie rozumiała, że trzy miliony godzin temu kazałem jej przestać gadać? – Jutro misja. Co zabierasz?

         Uniosłem brwi.

         – Jak to „co”? Broń, jedzenie, może coś do czytania, pieniądze, namiot… – wyliczyłem jej jak dziecku, ciągle zirytowany, ale jednocześnie zadowolony ze zmiany tematu.

         – Właśnie – przerwała mi. – Rozumiem, że Pan Boski i Wspaniały śpi sam? – westchnęła, ale zaraz potem uśmiechnęła się chytrze. Jakby z nadzieją.

         – Co masz na myśli? – odwarknąłem.

         – Chcę się dowiedzieć, czy mam brać własny namiot. – Teraz ona brzmiała, jakby mówiła do dziecka.

         Czy ona chciała ze mną spać w namiocie, czy po prostu była na tyle leniwa, by nie brać własnego? Nie chciałem drążyć tematu. Ale to było dziwne.

         – Weź – przytaknąłem, ignorując jej grymas, jakby niosła już ten namiot od kilku godzin. Chyba skończyła się jej energia do gadania, więc postanowiłem jej przygadać na dobranoc. – Jak nie weźmiesz, to ukrócimy plotki raz na zawsze. – Posłałem jej wredny uśmieszek, a ona zrobiła zdziwioną minę. – Bo będziesz spała przed moim namiotem jak pies.

         W ułamku sekundy stół kuchenny, który nas dzielił, został odsunięty na bok, a po całym mieszkaniu rozpoczęła się gonitwa. Sam nie wiem, czemu w odruchu odsunąłem się na bok, jakbym się jej bał, ale dawno się tak dobrze nie bawiłem.

 

      Nastała wreszcie sobota, dzień mojej pierwszej misji w nowej drużynie, a zarazem wspólnej misji nowej drużyny Kakashi’ego. Oh, to brzmiało dumnie. Mroczny Komandos stał wytrwale w bramie Wioski, podczas gdy ja siedziałam na swoim ogromnym plecaku, z głową opartą o ręce na kolanach.

         – Kiedy on w końcu przyjdzieee… – jęknęłam głośno, chyba dziesiąty raz, ale Sasuke tylko mnie ignorował. Coś tak czułam, że się nie przyłączy. Czekał spokojnie, bo do spóźnień Hatake był już pewnie przyzwyczajony.

         Było ciepło, więc byliśmy lekko ubrani. Wzięłam też ze sobą kilka cieplejszych ubrań oraz dodatkowe nakrycie przeciwdeszczowe. Nigdy nie byłam w Amegakure, ale zdawało mi się, że Kraj Deszczu nie nosi takiej nazwy dla zabawy.

 

      Zeszłego wieczoru, gdy obwieściliśmy chwilowe „zawieszenie broni” – głównie z powodu zadyszki mojej współlokatorki – i zaczęliśmy się pakować, to nawet chciałem przypomnieć jej o ciepłym stroju, dodatkowym śpiworze czy nakryciu… ale w połowie drogi do jej pokoju zorientowałem się, że jej wyposażenie mnie absolutnie nie interesuje.

         Miałem jednak cichą nadzieję, że ma coś ze sobą. Teraz wyglądała, jakby wychodziła na krótki trening, choć jej torba… robiła wrażenie. Nie sądziłem, by była na tyle naiwna, by próbować mnie potem wrobić w noszenie jej. Co ona tam napchała?

         Moje myśli przerwało głośne pojawienie się białego obłoku, z którego nonszalancko wyłonił się Kakashi. Oboje zmierzyliśmy go wściekłymi spojrzeniami, w połowie za spóźnienie, w połowie za jego ostatni wybryk.

         – Dzieńdoberek – uśmiechnął się, ignorując nasze miny. – Gotowi na naszą pierwszą misję? – zapytał wesoło, podpierając się pod boki.

         – Owszem, od dwóch godzin… – syknąłem, poprawiając plecak. Kunoichi przytaknęła z grymasem.

         – No to super… – Kakashi znów uśmiechnął się, co można było wnioskować tylko z jego prawego oka. – A… gdzie kamizelki?

         – Kamizelki chuuninów? – Szatynka zamrugała ze zdziwieniem. – Ja jej nie noszę – oznajmiła, zakładając plecak. Hatake przeniósł pytający wzrok na mnie.

         – Jest za ciepło. – Nigdy do tej pory się o nie nie upominał. Z drugiej strony, to była moja pierwsza misja poza krajem, odkąd zostałem chuuninem. Może coś się zmieniło w przepisach, a ja nic o tym nie wiedziałem?

         – Prawdziwi chuunini noszą kamizelki nie tylko na misjach, ale też w wiosce. Bierzcie przykład z Shikamaru – poradził jounin, unosząc palec w górę jak nauczyciel. Irytowało mnie, gdy traktował nas jak dzieci. Dziewczyna pokręciła głową z uśmieszkiem.

         – A Anko, Shizune-san i Kurenai-sensei? – Uniosła brew. – One nie noszą.

         – To trzy jouninki, a kamizelka to ich prywatna sprawa – oznajmił mężczyzna.

         – Anko i Shizune-san są specjalnymi jouninkami, a nie…

         – Chyba miałaś okazję się przekonać, że Anko jest nieco… inna niż wszyscy – przerwał jej Kakashi z uśmiechem, przykuwając tym stwierdzeniem moją uwagę. Szarowłosy odwrócił się do nas tyłem i ruszył żwawo przed siebie, wołając nas gestem wykonanym wyciągniętą ręką. Spojrzałem na kunoichi, która przez moment stała nieruchomo, co prawda nie tyle zaskoczona, co zadowolona. Kunoichi obróciła się w moją stronę, posyłając mi ironiczny uśmieszek i ruszyła szybkim krokiem za nauczycielem. Skarciłem się w myśli za to, że przyłapała mnie na patrzeniu na nią.

         Druga sprawa, to to, że Kakashi znał jej historię. Pamiętałem, że wymieniła go w gronie swoich nauczycieli. Pewnie łączyło go coś z tą zwariowaną egzaminatorką, ale żeby od razu z Niko?

         Ruszyłem za nimi. Minęło kilka minut, a z szybkiego marszu piaszczystą drogą przerzuciliśmy się na standardowy sposób przemieszczania się shinobi. Skakaliśmy po gałęziach drzew – jounin po środku, prowadząc nas w dobrym kierunku, na południowy wschód od wioski. Po godzinie drogi lekko zwolniliśmy, co pozwoliło dziewczynie robić zabawne głupie przy skakaniu. W pewnym sensie jej zachowanie przypominało mi Naruto. Równie bezcelowe, co irytujące.

         – Skoro mamy pracować jako drużyna… – zaczął Kakashi, przerywając ciszę między nami. – Chcę poznać twoje umiejętności, Niko. – Odwrócił się w jej stronę.

         Zarówno kunoichi jak i ja zrobiliśmy zdziwione miny. Czemu jej, czemu teraz, czemu w ogóle?

         – Wcześniej pracowaliśmy jako grupa czteroosobowa ze mną na czele. Nie umieliście zbyt dużo, więc musiałem wam pomagać na każdym kroku i byłem za was odpowiedzialny – poinformował, mówiąc tym razem do mnie. – Teraz jesteście chuuninami – uśmiechnął się. – Pracujemy jako drużyna. Razem.

         Uśmiechnąłem się delikatnie. Nareszcie moje zdanie i umiejętności były brane na poważnie, a misja w takim podziale zapowiadała się jeszcze ciekawiej, niż nudna wycieczka krajoznawcza grupy siódmej. Zwykle ja lub Kakashi odwalaliśmy całą robotę. Oczywiście, jeśli jakaś była, bo nowicjuszy przeważnie trzymano z dala od wszelkich niebezpieczeństw.

         – Znam umiejętności Sasuke. Chcę poznać twoje – ponaglił poważnie szarowłosy.

         – Tylko dureń wyciąga swoje asy z rękawa przed rozgrywką – palnęła dziewczyna, patrząc uważnie przed siebie, na zbliżające się konary. Odbiła się od wielkiej gałęzi na jednej ręce. Wkładała w podeszwy stóp sporo chakry, dzięki czemu widocznie jej ekwipunek nie ciążył jej tak bardzo.

         – Prawda – przytaknął niechętnie Hatake. – Jednak możesz zdradzić nauczycielowi część swoich jutsu.

         Racja, i mi też.

         – Pfff… no dobra – bąknęła, wydymając dziecinnie wargi. – Po pierwsze: Katon.

         – To tak jak Sasuke… – przerwał jej Kakashi ze słyszalnym rozbawieniem w głosie. Mimo że zostałem wywołany z imienia, trzymałem się z boku całej dyskusji. – Ha! Macie wiele wspólnego.

         Kunoichi ukucnęła na jednej ze złamanych gałęzi ogromnego dębu, wyrwała z niej drobną gałązkę i rzuciła nią w szarowłosego, po czym spokojnie kontynuowała.

         – …Kage Bunshin…

         – Skąd znasz tę technikę? – Jounin zapytał spokojnie. Widział ją podczas treningu, pewnie od dawna chciał ją o to zapytać.

         Przez to jutsu praca z nią mogła wyglądać podobnie do współpracy z Naruto. To z nim miała wiele wspólnego, nie ze mną.

         – Ta-jem-ni-ca. – Kunoichi język w kierunku mężczyzny. Przewróciłem oczami. Ja się domyślałem. Godziny spędzone w towarzystwie ANBU i specjalnego jounina, który nimi dowodził musiały się opłacać pod względem dostępu do zakazanych technik.

         – A ile znasz Katonów? – wypytywał dalej szarowłosy. Trochę denerwował mnie cały ten wywiad wokół jej osoby, ale starałem się nie dać tego po sobie poznać. Nie ukrywajmy – nie umiała zbyt wiele. W końcu ją przecież pokonałem.

         – Ponad dziesięć – stwierdziła szatynka, uskakując wyżej. – Dodatkowo zawiązany pakt, czyli Kuchiyose… no i podstawowe techniki do walki wręcz i na odległość…

         Proszę bardzo. Nagle dopadła ją skromność. Nie wspomniała mu o niciach z chakry, którymi odebrała mi broń oraz niezwykłą szybkość w taijutsu. Znów musiałem potrząsnąć głową, by opróżnić głowę ze zbyt wielu zbędnych myśli o brązowowłosej dziewczynie.

         – Dobrze – podsumował Hatake, rozglądając się, czy aby na pewno nie zboczyliśmy z trasy. Widocznie wszystko było w porządku, bo przyspieszył. – Nie wiem, czy poznałaś już wszystkie jutsu Sasuke, ale ja jestem szczególnie zainteresowany techniką, którą sam mu powierzyłem…

         Kunoichi z lekkim uśmiechem i zaintrygowanym wzrokiem popatrzyła na mnie, skaczącego po prawej stronie. Posłałem jej wredny uśmieszek. Dziewczyna przez chwilę miała skwaszoną minę, choć zaraz potem przywdziała sztuczne zainteresowanie.

         – A co to za wspaniała technika, Kakashi-sensei? – zapytała z udawanym zachwytem, a ja przewróciłem oczami.

         – Raiton – odpowiedział prosto.

 

      Zwolniłam tempa i przeanalizowałam odpowiedź. Sasuke również miał dwa rodzaje chakry. Ognistą i elektryczną. Walka u jego boku mogła ciekawie wyglądać.

Większym skokiem zbliżyłam się do Kakashi’ego.

         – Rozumiem, że nasz Sasuke-kun ma więcej wspaniałych technik w zanadrzu… – powiedziałam ironicznie. Kakashi niewinnie przytaknął, ale to Uchiha niespodziewanie rozwinął wątek.

         – Dla twojej wiadomości… twoje jutsu są w porządku – wskazał na mnie, a potem na siebie, zapewne wyobrażając sobie Kami wie co o swojej majestatycznej osóbce. Spojrzałam na niego z ukosa. – Ale mój Raiton jest na innym poziomie. Trenowałem ostatnio. – To warknął do jounina, który kiwnął z aprobatą. Pewnie kazał mu ćwiczyć w wolnym czasie. – Jest coraz silniejszy i większy.

         – Jak twoje ego – zgasiłam go, opierając się o kolejną gałąź. Kakashi parsknął. Ja i Sasuke zignorowaliśmy go i przez chwilę mierzyliśmy się morderczymi spojrzeniami, aż w końcu szarowłosy zarządził przyspieszenie tempa, by dotrzeć na miejsce przed zmrokiem.

         Zaczęłam skakać szybciej na przód, a Sasuke zaraz podjął wyzwanie. Spodziewałam się tego po nim. Ścigaliśmy się, zapominając o jouninie, który w kilka sekund był już za nami.

         – Ah, młodość… – westchnął donośnie Hatake i również przyłączył się do biegu.

Po kilkunastu minutach sprintu pomiędzy gałęziami las zaczął się rozrzedzać.

Przed nami rozciągała się duża polana pełna powozów. Zeskoczyliśmy z drzew i wbiegliśmy na trawę, zasapani. Uchiha pochylił się, opierając dłonie o kolana. Ja bez ceregieli padłam plackiem na ziemię, ciężko dysząc.

         Co mi przyszło do głowy, urządzać rajd z toną bagażu na plecach?

         Nagle na moją zaczerwienioną twarz padł chłodny cień. Przez chwilę leżałam tak, czując miłą ulgę, po czym zorientowałam się, że stoi nade mną nieznajomy mężczyzna. Zerwałam się na równe nogi giętkim wyskokiem, stając chwiejnie obok zdyszanego bruneta.

         – Wy jesteście ninja z Konohy…? – zapytał grzecznie nieznajomy, a ja miałam okazję bliżej mu się przyjrzeć. Był to niewysoki mężczyzna, około pięćdziesięciu lat, o jasnej skórze i czarnych jak smoła, krótkich włosach oraz długiej brodzie sięgającej niemal do pasa. Ubrany był w beżowe szaty, bez zbędnych ozdóbek czy akcesoriów. Jedyne, co nosił, to brązowy kapelusz i starą torbę przewieszoną przez bark.

         Klasyczny ubogi handlarz.

         – Tak, to my – odpowiedział za nas oboje Uchiha, omijając rozmówcę wzrokiem i przyglądając się drewnianym karetom i zaprzęganym do nich koniom. Popatrzyłam z zaciekawieniem na kręcącą się wokół masę ludzi. Gdzieś z boku biegała grupka dzieci, paru staruszków ze sobą rozmawiało, ogólnie wszyscy robili wielki hałas, ładując towary i omawiając trasę.

Po chwili z drzew wyskoczył Kakashi, zupełnie nie okazując zmęczenia po podróży.

         – A, jest i wasz jounin. – Mężczyzna otworzył ręce, zapominając o nas, stojących tuż przed nim. Mnie to obeszło, bo skoncentrowałam się na prowadzonych parę metrów od nas koniach pociągowych. Ledwo co umiałam jeździć.

         – We własnej osobie, Kakashi Hatake. – Szarowłosy podrapał się po karku, podchodząc do naszej trójki i podał rękę nieznajomemu.

         – Sekito Tarakaha – przedstawił się handlarz. – Kieruję przewozem towarów do Amegakure, włączając w to oczywiście przedmiot „A” – wyszeptał, teatralnie zakrywając usta z jednej strony. Wraz z Panem Ciemności spojrzeliśmy na nich, potem krótko na siebie nawzajem, po czym wróciliśmy do przysłuchiwania się rozmowie.       – Załadowanie wszystkiego trochę jeszcze potrwa. Przewidziane są dla was dwa osobne wagony, o, te po prawej… – Wskazał palcem niepodczepione jeszcze do koni, brązowe powozy o prosto skonstruowanych dachach i kołach. Wyglądały na stabilne, ale niezbyt przestrzenne. – Wyjeżdżamy jutro o świcie. Droga zajmie nam góra trzy dni. W ciągu dnia będą dwie przerwy, w nocy jedna…

         – Czyli około dziewięć przystanków… – stęknął ze zmartwieniem i nagłym zmęczeniem Hatake. – Dziewięć okazji dla wrogów, by zaatakować konwój i zabrać przedmiot „A”.

         – Przykro mi – odburknął pan Sekito. – Lecz nie wszyscy mają tyle sił, co wy, shinobi. Są wśród nas osoby starsze i dzieci. – Tu ogarnął ręką tłum ludzi. – No i nie zapominajmy o najciężej pracujących – koniach.

         – Tak, tak, rozumiem. – Pokiwał głową jounin. – Zajmijmy się formalnościami. Ile mamy wagonów…

         Mężczyźni odeszli kawałek, znikając mi z oczu. Ja i Sasuke, pozostawieni sami sobie, udaliśmy się do wskazanych powozów zostawić swoje rzeczy. Położyliśmy je w jednym, bo drugi był szczelnie zamknięty, a potem przeszliśmy się po tymczasowym obozie.

26 sierpnia 2007

Rozdział XVIII - "Kim ja cię zastąpię?"

      Koniec czwartku minął nam spokojnie. W piątek zjedliśmy razem śniadanie, po czym rozdzieliliśmy się. Ja poszedłem do Dojo, by potrenować taijutsu z Lee. W dziwny sposób czułem się do tego zobowiązany. Niko natomiast udała się do siedziby Hokage, odebrać dokumenty dotyczące misji. Zwykle to dowodzący jounin tłumaczył drużynie co i jak, ale przecież Kakashi nie mógł wyjść z ukrycia aż do początku misji, bo bał się o swoje życie. Bardzo słusznie. Tak więc wszystko spadło na barki kunoichi, która w gabinecie zastała tylko Shizune, a ta przydzieliła jej misję rangi C oraz przekazała dokumenty ze szczegółami zadania.

         W sali byłem tylko ja i Lee. Nie muszę chyba opisywać, jak dumny z siebie był chłopak, gdy w końcu ktoś „wyzwał” jego dojo. Rozgrzałem i przygotowałem się przed treningiem, aktywując Sharingana zanim nastąpił pierwszy cios. Szło mi całkiem nieźle, oczywiście jak na zwykłą walkę wręcz, bo przecież nie chciałem zrobić mu krzywdy. A przynajmniej nie w tej chwili.

         Zręcznie unikałem szybkich ciosów Krzaczastobrewego. Na szczęście przed każdym większym atakiem krzyczał nazwy swoich dziwacznych technik taijutsu, co automatycznie ułatwiało mi ich blokowanie. Z niechęcią zauważyłem, że od czasu mojego treningu z Kakashi’m przed egzaminem na chuunina, moja szybkość spadła. Zanotowałem w myślach, by skupić się na taijutsu przez najbliższe tygodnie.

         Złapałem lecącą ku mnie nogę Lee i odrzuciłem go do tyłu. Chłopak zrobił salto w tył, odbił się od ziemi i wymierzył we mnie lewego sierpowego, którego przechwyciłem. Zaraz potem poczułem napór upadającego na mnie ciężaru i zablokowałem cios drugą ręką. To był błąd. Lee, korzystając, że miałem obie ręce zajęte, wymierzył mi precyzyjnego prawego sierpowego i trafiając mnie w twarz, odesłał mnie kilka metrów w bok, prosto na drewnianą ścianę dojo.

         Byłem wściekły. Nie mogłem skupić się na tym, co robiłem, a kolejna porażka zniechęcała mnie do większych starań. Poczułem ból lewej strony szczęki i krew w ustach. „Zielona Bestia” otrzepała ręce, zastanawiając się już pewnie nad naprawą zniszczonych w wypadku desek. Wstałem ociężale i rozmasowałem sobie policzek. Coś nieprzyjemnie chrupnęło mi w plecach.

         – Jesteś dobry, Sasuke-kun – pochwalił mnie Krzaczasty, opierając ręce na biodrach. – Ale nie pobijesz kogoś, kto poświęcił całe życie doskonaleniu taijutsu. Musisz...

         – Zamilcz – warknąłem pod nosem. Będzie mnie tu pocieszał, a potem prawił kazania. Nie lubiłem przegrywać, to prawda, zwłaszcza z przeciwnikami, którzy wyglądali jak ten: niepozornie. I idiotycznie. W obecnej formie nie byłem w stanie pokonać ucznia Gai’a, co doprowadzało mnie do szału. Chciałem być najlepszy. Nie tylko w drużynie, nie z klanu Uchiha. Chciałem być najlepszy ze wszystkich. Obecnie byłem świetny w taijutsu. Miałem groźne ninjutsu i Sharingana. Ale co z tego, gdy nie miałem czegoś, w czym byłbym na szczycie?

         – Cześć, Lee… – Usłyszałem głos przy drzwiach. – Sasuke… – Głos należał do wyniosłego Hyuugi, który przytrzymywał właśnie drewniane drzwi Dojo, aby ktoś wchodzący za nim mógł wejść przodem. Przed niego wkroczyła boleśnie mi znajoma szatynka.

         – Witajcie Neji-kun, Niko-chan! – krzyknął Lee, rozkładając ręce w powitaniu. – Przybyliście w samą porę na trening, ja i Sasuke-kun właśnie skończyliśmy.

         – Może później, Lee… – uśmiechnęła się kunoichi, po czym usiadła z teczką papierów pod ścianą i przeniosła wzrok na mnie. Zawołała mnie palcem. Zacisnąłem pięści, nadal czując ból szczęki. – Mamy coś do omówienia z Uchihą.

Otarłem usta z krwi, mając nadzieję, że nie zdążyła jej zauważyć

         – Neji? – zapytał z nadzieją Lee. Hyuuga wzruszył ramionami i ustawił się w pozycji obronnej. Minąłem trenujących shinobi w bezpiecznej odległości i ukucnąłem przy kunoichi.

         – I jak? – zapytałem od niechcenia, gdy ta otwierała teczkę. Wyglądała na wypchaną.

         – Nie wiem, pierwszy raz otwieram.

         – Co to za pomysł z tymi aktami? Nie mogą nam powiedzieć wprost, co mamy zrobić, gdzie i w jakim czasie? – burknąłem, pomagając jej z trudnym zatrzaskiem. Zielonooka cicho podziękowała i zaczęła wertować papiery.

         – Zdaje się, że skoro jest mniej misji do wykonania, wszystkie są przygotowywane staranniej – odparła ze znużeniem. W końcu powiedziała coś sensownego. – Na początek każdej misji dostajemy akta, na końcu je oddajemy wraz z dokładnym raportem.

         – Nie powinien robić tego Kakashi? – westchnąłem, marszcząc brwi. Nie cierpiałem papierkowej roboty. Była to strata czasu. Skoro wracałem do Wioski w jednym kawałku, a misja została wykonana, po co się było z tym jeszcze dodatkowo obnosić?

         – On też. Ale my również jako chuunini mamy mieć takie obowiązki. Tsunade-shishou chce nas w ten sposób usamodzielnić i wprawić w pisaniu, w przypadku, gdybyśmy zostali jouninami.

         – Mądre słowa, jak na ciebie – mruknąłem oschle, siadając na podłodze, bo nogi mi ścierpły, a szczegóły misji wyglądały na ciężką lekturę.

         – Po prostu cytowałam Shizune. Mi nadal się wydaje, że to przykrywka i po prostu mamy je odciążyć – odparła z uśmiechem kunoichi, dając mi część kartek. Wyłączyłem z głowy okrzyki Neji’ego i Lee oraz tupania ich nóg, które mogły przeszkodzić mi w czytaniu.

         W teczce były notatki o stosunkach dyplomatycznych powiązanych w misję krajów, obecnych daimyo i ilości shinobi na danym obszarze. Poza tym wciśnięto tam kilka map, zarówno nawiązujących do podróży, jak i misji. Zaznaczono sprawdzone miejsca na postoje, okoliczne wioski i ważne punkty. Wszystko było przygotowane niemal idealnie.

         – Droga z Kraju Ognia do Kraju Deszczu... – mruczała pod nosem Niko, przeglądając kartki.

         Misja wydawała się prosta. Według opisu chodziło o to, że pewna grupa przestępcza na terenie Ame-gakure dopuściła się kradzieży drogocennego przedmiotu należącego do tamtejszego daimyo. Złodzieje uciekli i ruszyli w głąb Kraju Ognia, aby sprzedać łup na czarnym rynku. Na ich nieszczęście zostali złapani przez agentów naszego ANBU. Konoha wysłała skład shinobi, aby zabezpieczyć skarb i skontaktowała się z Krajem Deszczu, obiecując zwrot kosztowności. Jedyną sprawą był transport. I to była działka moja i Niko.

         „Przedmiot A”, jak go nazywali w dokumentach, znajdował się na południowy wschód od Wioski Liścia, więc totalnie nie po drodze do celu. Na miejscu była wynajęta grupa przewoźników, którzy odeskortują skarb oraz pilnujących go ninja – nas – do Ame-gakure.

         – Cóż może być prostszego? – uśmiechnęła się Niko, gdy oboje z grubsza przeczytaliśmy dokumenty. Spojrzeliśmy wspólnie na największą mapę. Na pierwszy rzut oka do przewoźników mogliśmy dotrzeć w jeden dzień, na miejscu dopracować plan, przenocować, a potem ruszyć w drogę. Potem do granicy z Ame no Kuni były dwa dni drogi powozem. Trzy, jeśli jechać przez Konohę. I potem jeszcze kawałek do centrum kraju, czyli Wioski ukrytej w Deszczu.

         – Cztery dni podróży. – Zacząłem składać papiery i chować je do teczki. Jeszcze tego brakowało, by się zagubiły lub zniszczyły. – Byłoby szybciej, gdybyśmy wzięli ten przedmiot na plecy i pobiegli. Po co targać za sobą te powozy? – warknąłem. Ta misja była beznadziejna.

         – Mnie się pytasz? Dla mnie taka odległość to tak spacer. – Wypięła z dumą pierś. – Ale… przecież tak się mniej zmęczymy. Chyba.

         – Hn.

         – Poza tym… nie wiadomo, jak duży jest ten przedmiot. Nie weźmiesz konia na plecy. – zaśmiała się dziewczyna.

         – Założysz się? – uśmiechnąłem się lekko, unosząc głowę i lustrując wzrokiem Hyuugę i jego przeciwnika. Lee był nieźle zasapany, pewnie przez to, że wcześniej walczył ze mną. Mimo to widać było, że nie opuszczają go siły i nie podda się tak szybko. – Teraz mogę się przyłączyć – mruknąłem, wstając. Niko pozbierała resztę dokumentów i zamknęła teczkę.

         – Misja, hm? – zapytał Neji pół-zdaniem.

         – Ta, wyruszamy jutro. – Niko podniosła się i przeciągnęła leniwie, zupełnie jakby samo czytanie zmęczyło ją bardziej, niż deklarowany „spacer”.

         – My jeszcze żadnej nie dostaliśmy – poskarżył się Lee, wyginając dolną wargę jak dziecko.

         – Na pewno coś dostaniecie, trzeba być cierpliwym – zapewniła dziewczyna, zakładając rękawiczki i poprawiając ochraniacz na czole. Wszyscy trzej spojrzeliśmy na nią ze zdziwieniem. – No co, myślicie, że będziecie trenować sami?

         Shinobi obok mnie zamrugali i popatrzyli po sobie zmieszani. Lee przełknął ślinę i zrobił krok w tył, zasłaniając się rękami.

         – Nie uderzę kobiety!

         Również zrobiłem krok w tył, z rękoma w kieszeniach.

         – Ze mną już walczyłaś.

         Wszyscy zgodnie popatrzyliśmy na Hyuugę, który zaczął machać rękami, rumieniąc się delikatnie. Uniosłem brew. Niko działała dziwnie na moich znajomych. Zwłaszcza facetów…

         – Ja też nie będę bił się z dziewczyną! – wycedził przez zęby. Kunoichi zmarszczyła brwi. Widocznie nie podobało jej się takie „wyjątkowe” traktowanie. I słusznie, według mnie nie zasługiwała na żadne taryfy ulgowe, szczególnie jeśli sprawiały, że ludzie dookoła zaczynali wymyślać dziwaczne wymówki. Zanim jednak zdążyła posłać wobec nagłych gentlemanów kąśliwą uwagę o równouprawnieniu, Lee uniósł palec.

– Walczyłeś z Hinatą-san, pamiętam jak dziś – przypomniał.

         Hyuuga popatrzył na mnie, szukając pewnie ratunku. Niesłusznie. Kiwnąłem tylko głową z założonymi rękoma. Nie widziałem tej walki, ale słyszałem, że była spektakularna. Neji wygrał, rozwalając narządy tej nieśmiałej kuzynki swoim żałosnym Kekkei Genkai.

         Ciekawe, czy mógł to samo zrobić Niko.

         – To był test – warknął Neji.

         Kunoichi westchnęła, przystępując do rozgrzewania nadgarstków i szyi. Posłałem Lee porozumiewawcze spojrzenie i odsunąłem się z delikatnym uśmieszkiem na ustach.

        

        

 

      Uśmiechnęłam się. Nigdy nie widziałam Uchihy tak… jednomyślnego i zgodnego z innymi. Z tego, co mi się wydawało, Mroczny Komandos trzymał się z boku życia towarzyskiego. Trudno się było mu dziwić, bo był strasznie nudnym gburem, więc nie miał za bardzo wyboru. Jednak… może się myliłam? Może współpracował tylko z niektórymi? Ale… z Rockiem Lee? Ze wszystkich osób? Potrząsnęłam głową.

Zobaczyłam, jak Sasuke i Lee oddalają się, aby kontynuować trening, a zniechęcony Neji stoi sztywno przede mną.

         – No, chodź… – westchnął i bezszelestnie przeszedł na drugi koniec sali, by trenujące pary nie przeszkadzały sobie nawzajem. Gdy staliśmy już naprzeciwko siebie, zaprosił mnie ręką. – Atakuj, zobaczę, co potrafisz.

         Byłam… urażona. Czy wszędzie, gdzie tylko się pojawiałam, panował seksizm? I co z tego, że byłam dziewczyną? Nie mogłam zrozumieć, czemu wszyscy zawsze traktowali mnie nadzwyczajnie. Racja, większość shinobi stanowili mężczyźni, ale to nie znaczyło, że byli lepsi od każdej kunoichi. Trenowałam wiele lat i mimo iż nie byłam we wszystkim doskonała, wiedziałam, że jestem dobra w moim fachu. W fachu wszystkich shinobi. Postanowiłam nie hamować się i pokazać tym draniom, przynajmniej tym w moim otoczeniu, że dla własnego dobra powinni traktować mnie na równi.

         „Zobaczę, co potrafisz”. Phi! Jakby miał prawo mnie sprawdzać i oceniać!

         Kiwnęłam głową i w ułamku sekundy znalazłam się przed brunetem. Wymierzyłam cios w klatkę piersiową, ale Hyuuga – nawet zaskoczony – zablokował go. Był przerażająco szybki. Obróciłam się i kopnęłam go lewą nogą. Shinobi złapał ją i pchnął wyżej, ku mojej głowie, próbując mnie przewrócić. Zacisnęłam zęby i utrzymałam pozycję, pozwalając mu umieścić moją nogę do pozycji pionowej. Uśmiechnęłam się wrednie.

         – Dzięki, dawno nie ćwiczyłam – skomentowałam, po czym gwałtownie opuściłam nogę, jednocześnie uderzając go w bark. Chłopak cofnął się, by zaraz potem bronić się przed kolejnymi ciosami. Zaraz sam zaatakował. W ostatnim możliwym momencie lotu jego pięści zbiłam ją z kursu, słysząc jej świst przy swoim uchu. Walczyliśmy kilka minut, choć Hyuuga głównie bronił się.

         Sprawiało mi to niemałą frajdę, walczyć z kolejnymi seksistami i widzieć ich ciche zdumienie.

         Wycelowałam ręką w jego ramię, a on zignorował cios, skupiając się na własnym ataku. Jednak siła mojego uderzenia była tak duża, że po odrzuceniu lewego barku w tył, Hyuuga zakręcił się w miejscu. Jego postawa była inna niż u Lee i Uchichy, lżejsza, zwinniejsza, ale przez to łatwiejsza do wybicia z delikatnej równowagi. W końcu shinobi dostał kopa w klatkę piersiową. Powinien się cieszyć, że nie celowałam w podbrzusze.

         Byłam szybka i w miarę dokładna, ale prędko się męczyłam. Hyuuga uderzył mnie dwa razy dość boleśnie, gdy ja przez cały czas nie mogłam go zmusić do ukazania jakiegokolwiek grymasu bólu. Przez kilka następnych minut to ja broniłam się, a Neji obserwował bacznie moją technikę. Nie uważałam jej za specjalnie wyszukaną, lecz warto było trenując z różnymi shinobi znajdować w niej luki. Z pewnością brakowało mi męskiej siły, przez co w obawie przed uszkodzeniami narządów i siniakami starałam się strącać ciosy z trasy otwartą dłonią zamiast je blokować i parować. Nie zawsze się to jednak udawało.

         Shinobi atakował mnie w różne miejsca: tors, ręce, podbrzusze. Testował moją obronę, ale ta sięgała wszędzie. Odparł mój atak nogą, który wymierzyłam, gdy się trochę zamyślił. W jego bladych oczach wciąż widziałam jedynie skupienie i czujność, jakby starał się zauważyć jak najwięcej. Analizował mnie skrupulatnie, jakby naprawdę na koniec miał zamiar wystawić mi recenzję lub ocenę.

         W pewnym momencie schylił się i z obrotu mnie podciął, pewnie już poważnie znużony bijatyką. Gdy jego noga już miała trafić moją łydkę, odskoczyłam do tyłu saltem. Stopa Neji’ego przeleciała tuż nad podłogą, niedaleko moich rąk, na których przez chwilę stałam, a zanim zdążył się zorientować, co się stało, oberwał w twarz moimi nogami. Nosiłam ciężkie buty.

         Wylądowałam chwiejnie na drewnianej podłodze dojo, gdy Neji wytarł kilka metrów desek swoimi plecami, lądując nieopodal pozostałej dwójki. Lee i Sasuke zatrzymali swój trening, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Wzruszyłam niewinnie ramionami.

         Uwielbiałam takie spojrzenia. Nigdy mi się nie nudziły.

         Słyszałam o Kekkei Genkai klanu Hyuuga, i – szczerze mówiąc – byłam wdzięczna chłopakowi za to, że nie użył go teraz na mnie bez ostrzeżenia. Niektórzy, bez wymieniania nazwisk, łamali ustalone zasady w pojedynku.

         Jednak Hyuuga i Uchiha mieli ze sobą coś wspólnego – pewien typ spojrzenia. Chłodny, kalkulujący. Wywyższający się, szukający najszybszej drogi do celu, czekający na błędy przeciwnika zamiast skupiać się na unikaniu własnych.

         Hyuuga wstał i otrzepał się. Nie wyglądał na zadowolonego. Na pewno chciał rewanżu. Czułam, że nie pokazał mi swojego prawdziwego potencjału, a byłam go ciekawa.

         Ah, no i dochodziła sprawa, że byłam dziewczyną. Auć. To musiało boleć.

         – No, Niko-chan, gratulacje! – krzyknął Lee, ściskając mnie. Nie zauważyłam, gdy znalazł się tak blisko. Dziwne, ale nie miałam tych irytujących dreszczy. – Już dawno nie widziałem, by Neji-kun leżał na ziemi, pokonany.

         – Zaskoczyła mnie – warknął Hyuuga, lecz nikt go nie słuchał. Uchiha nie gratulował mi, oczywiście. Sam był pewnie w złym nastroju, bo prawie przegrywał z Krzaczastym.

 

      Żałowałem, że nie obserwowałem walki kunoichi. Z Sharinganem mógłbym skopiować parę ruchów, co było trudne, gdy walczyłem bezpośrednio przeciwko niej. Miałem wtedy inne zmartwienia.

         Z obecnym, nie do końca rozwiniętym poziomem Sharingana, byłem w stanie kopiować jedynie techniki taijutsu. Nie robiłem tego umyślnie, gdyż wiedzy przekazywanej przez moje oczy po prostu nie mogłem „wyrzucić” z głowy. Tak się działo i już. Nie raz wykorzystywałem techniki Lee, jednak nie chciałem stać się jego tanią podróbką, więc musiałem zaobserwować więcej technik u innych shinobi. Teraz, gdy miałem gwarancję, że spędzę więcej czasu z Kakashi’m, miałem też możliwość „wyciśnięcia” z niego kilku nowych zastosowań Sharingana czy technik, takich jak Chidori.

         A, właśnie. Dziewczyna nie widziała jeszcze tego jutsu.

         Westchnąłem, obserwując, jak Lee setny raz gratuluje szatynce, która odkleja go od siebie z uporem.

         – Uchiha, zamieniamy się członkami drużyny – zakomunikował Neji.

         – Hn, chyba żartujesz.

Rzeczywiście, w jego bladych oczach tliła się rzadka iskra rozbawienia. Kto wie, może nie był wcale zdruzgotany po porażce? Jeśli tak, to pewnie dał dziewczynie wygrać, by mieć pojedynek z nią jak najszybciej z głowy.

         Lee i Niko przestali się śmiać i spojrzeli na nas lekko zdziwieni, czekając na rozwój wydarzeń.

         – Nie wiesz, jak źle współpracuje się z Uzumaki’m... – westchnął Hyuuga, przykrywając twarz dłonią. – No, może wiesz, ale nie tak, jak ja.

         – Skoro ja wytrzymałem, to i ty wytrzymasz. – Sama wizja samotnych misji z blondynem przyprawiała mnie o dreszcze. Niko była nieco mniej irytująca i znacznie bardziej utalentowana. Pomijam fakt, jak świetnie się ją denerwowało.

         – Łał, patrz, walczą o mnie jak lwy – mruknęła brązowowłosa z przekąsem, a Lee uśmiechnął się szeroko. – Jak ci się układa z Gaarą? – zapytała, zmieniając temat.

         – Hm… nie jest zbyt rozmowny. Gai-sensei próbuje zaszczepić u niego cząstkę Siły Młodości, jaką mi ofiarował, aby walczył u naszego boku z uśmiechem i postawą Miłego Gościa, ale… z dnia na dzień staje się to trudniejsze.

 

      Trudniejsze? Od pierwszego dnia było oczywiste, że to niemożliwe. Ciekawe, czy Zieloni znali takie słowo.

         Moja podskoczyła z przerażeniem, gdy wyobraziłam sobie, jak Gai-san namawia do współpracy shinobi z Piasku. Biorąc pod uwagę, że jego „styl” opierał się na krzykach, śmiechach i taijutsu… nie mogło pójść dobrze. Sama nie wiedziałam dużo o Gaarze – jedynie to, co wspominała mi Temari – i szczerze mówiąc nie chciałam się do niego zbliżać. Zwłaszcza, gdy wracał wściekły z treningu z nową drużyną, rozsadzając piaskiem wszystko, co stanęło mu na drodze.

         Konoha drżała. Dosłownie.

         – Zbierajmy się – mruknął Uchiha, zabierając teczkę spod ściany.

         – „My”? – zapytali razem Lee i Hyuuga.

         – Ta, chodź… – zawołał mnie, kiwając zaganiająco palcem. Skopiował mój wcześniejszy gest. Zaśmiałam się w duchu. To do tego był Sharingan!

         – Tak, tak… – uśmiechnęłam się i wyszłam, machając na pożegnanie pozostałym w środku shinobi. Obaj odmachali, z większym i mniejszym entuzjazmem. – Gdzie idziemy? – zapytałam, przejmując od chłopaka teczkę i oplatając ją rękami.

         – Czas na obiad. Hn. Jak chcesz, to możemy wstąpić do biura Hokage… chyba, że masz zamiar taszczyć ze sobą te papiery – mruknął shinobi, wskazując na aktówkę w moich rękach.

         Pokręciłam głową.

         Zahaczyliśmy więc o kwaterę Hokage, zastając gabinet niezwykle… pusty. Nie było w nim tylu papierów, co zwykle, co pewnie było zasługą asystentki i przyjaciółki Tsunade, która, już zalana potem, przyjęła z powrotem akta misji i życzyła nam obojgu powodzenia. Przespacerowaliśmy się po uliczkach bez wyraźniejszego celu, aż w końcu zaszliśmy do Ichiraku Ramen, nie tyle z głodu czy zmęczenia, co po prostu zwiedzeni pięknym zapachem. Odsłoniłam krótkie kurtyny, by ujrzeć Shikamaru i Temari.

         – Cześć, Niko! – Blondynka przywitała nas z szerokim uśmiechem, wskazując na wolne krzesła. Ja usiadłam obok Temari, a Sasuke obok Shikamaru. Kolejni kumple, hm?

 

      Spojrzałem nieufnie na siedzącą parę. Nara jednak nie żartował z tą blondyną. Dla mnie to było niezrozumiałe.

         – Co, ty też stawiasz dziewczynie? – burknął pod nosem Shikamaru. Mówił swoim zwykłym, monotonnym głosem, nie było po nim widać jakiejś nadmiernej radości wywołanej towarzystwem siostry Gaary.

         – Tak, ale nie z tych powodów, co ty – odparłem, po czym zamówiłem dwie normalne porcje ramen.

         – To znaczy?

         – Hn. Nie wiem, po co ci dziewczyna – stwierdziłem prosto z mostu, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu pieniędzy. Siedzące za Narą dziewczyny odchyliły się do tyłu, by spiorunować mnie pogardliwym wzrokiem. Nie przejąłem się tym zbytnio.

         – Może wkrótce się dowiesz – uśmiechnął się brunet, jedząc swoją porcję. Uniosłem brew i odwróciłem wzrok od rozwścieczonych kunoichi, bo właśnie podano mi moją miskę. Drugą mężczyzna trzymał nadal w ręce, więc bez słowa wskazałem palcem na szatynkę, siedzącą dwa miejsca dalej. Usłyszałem z jej strony ciche „dziękuję”, wziąłem pałeczki i zacząłem powoli jeść.

         – A tak ogólnie, co tam u was? – zagaiła blondynka, kończąc swój posiłek. – Słyszeliśmy, że mieszkacie razem.

         Cholera. Znowu to.

         – Zbieg okoliczności – mruknęła Niko. Ja postanowiłem zająć się tym, po co tu przyszedłem i wyłączyłem się z pogaduch. Przynajmniej na chwilę.

         – A jak idą treningi? – dopytywała się dalej kunoichi, poprawiając kucyki. Przeniosłem na nią wzrok. – My trenujemy z Asumą, wspólne ataki wychodzą nam coraz lepiej – dodała od siebie z dumą, uśmiechając się przy tym do Nary.

         Ciągle było „my”. My słyszeliśmy, my trenujemy. O co chodziło? Shikamaru to nie przeszkadzało? Straszny był z niego leń. Myślałem, że „związek” jest jedną z rzeczy z góry dla niego niemożliwych, ale chyba wyszło na to, że powiedzenie blondynce „nie” było jeszcze bardziej kłopotliwe, niż przytakiwanie jej i włóczenie się z nią po knajpach.

         Westchnąłem, posyłając mu ukradkiem porozumiewawcze spojrzenie. On tylko wzruszył ramionami.

         – Nie trenujemy wspólnie. Raczej przeciwko sobie. Jutro wyruszamy na pierwszą misję – streściła schludnie Niko, mieszając zupę. Miała rację, do tej pory nie przećwiczyliśmy żadnej wspólnej techniki czy strategii. Nawet nie przyszło mi to do głowy.

         – Szkoda, że nie ma tu mojego sensei – mruknęła zamyślona Temari. – Wy macie szczęście. Zostaliście ze swoimi nauczycielami – zwróciła się do nas, chłopaków, po czym odwróciła się w stronę Niko. Koniec tematu? Wróciłem zadowolony do jedzenia, a Shikamaru zamyślił się ze wzrokiem utkwionym w kubku z pałeczkami. To była jednak prawda, nie wiedziałem nic o byłym nauczycielu Niko. – Ah, Niko! Wyruszacie jutro… a masz dzisiaj czas?

         – Po co?

         – Wieczorem spotykam się z resztą dziewczyn. No wiesz: jedzenie, muzyka, babskie pogaduchy. Wpadniesz?

         – Nie wiem, czy jestem tam mile widziana – mruknęła pod nosem szatynka, stukając pałeczkami. Jej wzrok z serdecznego i otwartego zmienił się na nieobecny. Nie zorientowałem się, gdy pochyliłem się, by na nią spojrzeć. Podobną minę miała w restauracji, gdy mówiła o swojej przeszłości. Hn, nieważne.

         – Nie żartuj. – Niebieskooka poklepała ją po plecach. – Tenten i Hinata się o ciebie dopytywały. Przyjdź – zachęciła. – Będziemy w szóstkę…

         – Ino i Sakura też przyjdą? – Niko, zainteresowana, podniosła wzrok znad miski.

         – Jak wszyscy to wszyscy, nie? – Temari wyszczerzyła się potwierdzająco, po czym zeskoczyła ze stołka, a Shikamaru zaraz za nią, choć mniej energicznie. – Będziemy na ciebie czekać. Przyjdź koło siódmej, spotykamy się u Hinaty, w rezydencji klanu Hyuuga.

         – Uh… okej… – mruknęła szatynka. Zapewne nie wiedziała o ojcu Hinaty oraz gdzie mieści się ich willa. Ale mogła zapytać. Na jej twarzy zauważyłem rzadką u niej niepewność, ale nie komentowałem.

         Dwójka shinobi odeszła w nieokreślonym kierunku, a gdy ja i Niko zjedliśmy do końca, położyłem dwa tysiące jenów z napiwkiem na blacie i odszedłem. Zaraz za sobą usłyszałem kroki mojej współlokatorki. No dobra. Partnerki.

         – Mam nadzieję, że znajdziesz sobie jakieś zajęcie, gdy mnie nie będzie – uśmiechnęła się do mnie z przekąsem, gdy wyrównaliśmy krok.

         – Spędzę czas na usychaniu z tęsknoty – odparłem sarkastycznie.

         Niko ryknęła śmiechem.

         Gdy wróciliśmy do domu, zamknąłem się w swoim pokoju z kubkiem kawy i zwojami do czytania. Szukałem informacji, czy to geograficznych, czy o jakichś jutsu. Czułem, że sama praktyka nie wystarczy, a wiedza teoretyczna tylko mnie wzmocni. Zresztą – co było jak na mnie dziwne – nie miałem dzisiaj ochoty na trening w pocie i krwi.

Po kilkunastu minutach usłyszałem pukanie do drzwi, a po moim zdecydowanym „wejść”, w drzwiach stanęła Niko. Cóż. Przynajmniej pukała.

         – Jak wyglądam? – zapytała radośnie, po czym obróciła się na palcach, pokazując mi się z każdej strony. Miała na sobie wytarte dżinsy i czarny T-shirt, jej włosy były spięte w koński ogon, odsłaniając jej szyję i ramiona.

         – Nie mi to oceniać, ale chyba możesz pokazać się ludziom… – mruknąłem z przekąsem i lekkim uśmieszkiem, okazując swój brak zainteresowania modą. Wyglądała… zwyczajnie.

Dobrze. Nie wiedziałem, po jaką cholerę tu przyszła. Ważne, by już wyszła i dała mi spokój.

         – Co czytasz? – Kunoichi zmieniła temat, kucając przede mną i ignorując brak zainteresowania jej strojem.

         – Zwoje z nowymi jutsu i książki strategiczne. – Rozwinąłem jeden z pergaminów. Pochodził z czasów panowania Drugiego Hokage, ale kunoichi nie miała prawa tego wiedzieć.

         – Skąd je masz? – zapytała, ignorując mój wyraźny sygnał, mówiący: „Czytam, więc wyjdź i zostaw mnie w spokoju.”

         – Z biblioteki.

         A co ona myślała? Że sam to wszystko napisałem? Ukradłem?

         – Oh? Nie wiedziałam, że w okolicy jest biblioteka – westchnęła, kartkując jedną z książek, której nie pozwoliłem jej wcale dotykać.

         – Zaprowadzę cię, jak wrócimy z misji – mruknąłem, nie podnosząc wzroku. Zapadła cisza, a Niko przechyliła głowę na bok z szerokim uśmiechem. Spojrzałem na nią, choć niechętnie.

         – Łał, to bardzo… miłe z twojej strony! – powiedziała zielonooka powoli i z widocznym niedowierzaniem. Zmarszczyłem brwi i ciągle na nią patrząc, przepędziłem ją ręką. Dziewczyna posłusznie wstała, ale przed wyjściem zatrzymałem ją jedną informacją.

         – Klan Uchiha trzyma wiele zwojów niedostępnych w bibliotece. Gdy w końcu się wprowadzę do starego mieszkania, pożyczę ci jakieś.

 

      Stałam już przodem do drzwi i z ręką na klamce. Zmrużyłam oczy i westchnęłam.

         – Więc serio mnie tu zostawisz…? – zapytałam, choć dla niego mogło to brzmieć jak zdanie twierdzące. Tak czy inaczej – nie sprzeczał się ze mną.

         – Za około dwa tygodnie, tak – potwierdził cicho, właściwie mrucząc niewyraźnie pod nosem. Mogłabym się łudzić, że ta przykra sytuacja sprawiła, że wstyd było mu przyznawać takie rzeczy na głos, ale bardziej prawdopodobne było, że moje zapytanie było niewarte jego wysiłku przy szerszym otwieraniu ust. Cud, że w ogóle marnował na mnie czas, co nie?

         Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Przygryzłam wargę, nieco zestresowana.

Kim ja tego dupka zastąpię?

         Udałam się do swojego pokoju poprawić włosy. Wyglądałam nieźle. I w sumie to cieszyłam się na spotkanie z nowymi znajomymi. Nie byłam szarą myszką. Chciałam znać jak najwięcej ludzi. Sądziłam, że kontakty to prawdziwa siła, o ile tylko nie były zbyt bliskie.

         Wzięłam do ręki notes. Ludzie już mi się mylili. Mogłam sobie notować co ciekawsze wiadomości. Takich było zwykle dużo na podobnych spotkaniach. Tak mi się przynajmniej wydawało.

         Otworzyłam u siebie okno, bym w razie późnej pory mogła przez nie wrócić i zamknęłam swój pokój od zewnątrz. Wstąpiłam do kuchni, by wziąć trochę słodyczy dla „koleżanek” i wybiegłam, sporo spóźniona.

Obserwatorzy