23 sierpnia 2007

Rozdział XVI - "Bać się bliskości"

Szliśmy uliczkami Konohy. Kilka osób obejrzało się za nami, znając Uchihę lub nie znając mnie, inni uśmiechali się tylko w odpowiedzi na nasze skwaszone miny. Maszerowaliśmy szybko, zręcznie wymijając innych przechodniów. Czułam, że chłopak jest lekko zdenerwowany, choć nie wiedziałam dlaczego. Dorównywał mi kroku, idąc wyprostowany, z rękoma w kieszeniach, co jakiś czas spoglądając na niesione przeze mnie torby.

– Ja je wezmę – westchnął, sięgając po siatki w mojej prawej ręce, tej bliższej jego. Nie patrząc na niego, syknęłam i przełożyłam je do lewej ręki, zanim on zdążył ich choćby dotknąć. Gentleman się znalazł. Nigdy nie pomagał mi przy zakupach, teraz nagle chciał się odkupić.

Szliśmy dalej w ciszy, powoli zbliżając się do naszego wspólnego apartamentu. Przed drzwiami do budynku shinobi wyprzedził mnie i otworzył przede mną drzwi, za co „w nagrodę” otrzymał moje mordercze spojrzenie. Oczywiście zachował się bardzo naturalnie, czyli nie okazał żadnej emocji. W mieszkaniu również nie odzywaliśmy się do siebie, a Uchiha poszedł do swojego pokoju, pewnie przebrać się po treningu w lepsze ciuchy.

Również poszłam do siebie, by zamiast moich ulubionych, wysokich butów założyć klapki i zdjąć swoją czarną opaskę. Po przebraniu się zajęłam się przygotowywaniem obiadu. Wkrótce w całym mieszkaniu unosił się piękny zapach, a Sasuke uznał to za dobry pretekst, aby zacząć rozmowę.

– Co tak pachnie? – zapytał, udając obojętny ton i siadając na kanapie. Klasyka.

– Obiad – odpowiedziałam sucho.

– Robisz też dla mnie, czy mam wyjść? – uśmiechnął się chytrze. Wiedziałam, nawet nie widząc jego twarzy. Oh, chciałabym, by wyszedł.

– Robię dla ciebie, jak było w umowie – syknęłam, wsypując warzywa do garnka, potem zaczęłam siekać zioła. Przez moment fantazjowałam, że to nie liście, a paluchy Uchihy. – Możesz wyjść, oczywiście. Nie zatrzymuję cię.

– A można wiedzieć, co to jest? – mruknął kolejne pytanie, podchodząc do lady, przy której stałam.

– Takoyaki i tempura. – odpowiedziałam, odwracając się od niego i zajmując się tym, co się działo na kuchni. Chłopak podszedł bliżej garnków i nieświadomie oparł rękę na drewnianej desce. Operowałam patelnią, na której smażyły się ośmiorniczki, choć było to trudne, gdy w ręce trzymałam nóż. Obróciłam się na pięcie i wbiłam ostrze w deskę, idealnie między palcami Uchihy.

Ten uniósł brwi i powoli odsunął dłoń, sprawdzając, czy nie jest naruszona.

– Aż tak źle mi życzysz? – zapytał ze swoim stałym, kpiącym uśmieszkiem, gdy ja rozstawiałam już czyste naczynia na stole. Tak naprawdę życzyłam mu jeszcze gorzej, jednak byłam bardzo miłą osobą.

Sama nie rozumiałam, co we mnie budziło taką agresję. Po prostu… instynkt podpowiadał mi, że musiałam trzymać się od niego z daleka.

– Oh, skąd ten pomysł – prychnęłam. Niepotrzebnie się wysilał. Nakryłam go na szpiegowaniu, w dodatku podtrzymywał rozmowę, która widocznie nie sprawiała mu przyjemności. Podobnie jak wiele innych rzeczy. Sięgnęłam po kilka miseczek z dolnej półki i zaczęłam wykładać na nie warzywa. Skinęłam na szafkę ze sztućcami, by wyjął dla nas pałeczki. – Życzę ci wszystkiego dobrego… abyś był dobrym shinobi, znalazł sobie dziewczynę i w końcu mógł wyprowadzić się do swojego starego mieszkania, gdy je wyremontują. – Nie zamierzałam zakończyć kłótni, byłam osobą dumną i póki mnie nie przeprosił – nie miał szans na normalną rozmowę.

Uchiha, oczywiście, nie przeprosił. Uważał, że skoro coś zrobił lub powiedział – było to słuszne, a o drobnostkach szybko zapominał. Strasznie mnie to irytowało. Podeszłam bliżej, gdy opierał się tyłem o kuchenną ladę, patrząc na parujące półmiski.

Westchnęłam, podchodząc do niego kilka kroków. Sasuke był lekko zdezorientowany, zaparł się o blat rękami, uważając, aby nie uderzyć głową o półkę. Stanęłam na palcach… uniosłam ręce… i sięgnęłam po dwie szklanki z szafki nad głową bruneta, starając się go nie dotknąć. To była w tej chwili ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę. Uchiha wypuścił powietrze z płuc, obserwując, jak wlewam wodę do dzbanka na stole. Usiadłam zadowolona po jednej stronie kwadratowego stolika, wdychając piękny zapach.

Zaczęłam jeść. Po krótkiej chwili ninja przysiadł się i spojrzał na mnie. Jadłam ze spuszczonym wzrokiem, by nie denerwować się jego widokiem. Pokiwałam głową z zadowoleniem, gdy skosztowałam zielonej cebulki, zaraz potem sięgnęłam po ośmiornicę i przyłożyłam ją do ust.

– Skąd wiesz o moim prawdziwym mieszkaniu? – zapytał chłopak poważnym tonem.



Dziewczyna uniosła głowę, otwierając oczy i z zaskoczenia wciągnęła do ust całą ośmiorniczkę, po czym zaczęła głośno kaszleć, bijąc się w klatkę piersiową. Wyglądało to tak komicznie, że nawet ja zmieniłem swój wyraz twarzy.

– A-ale… khe khe… uf… khe khe… jak…. khe… ja… – Nie mogła powiedzieć słowa.

– Nigdy ci nie mówiłem, że mam własne mieszkanie, a co dopiero, że jest w remoncie – mruknąłem, sam zaczynając jeść. Oczy Niko wędrowały po całym pomieszczeniu, szukając odpowiedzi na oczywiste pytanie, w końcu zatrzymując się na mojej twarzy. Wkopała się.

– Hn… – Wskazałem na nią pałeczkami. – Wiedziałem. Ty też mnie szpiegowałaś. A jak to było, gdy mnie dzisiaj nakryłaś? – zaśmiałem się lekko, widząc jej naburmuszoną minę. – Ah, tak: „Ale z ciebie fajtłapa, tak się dać nakryć!” – przypomniałem, parodiując jej zachowanie. – A sama się wygadałaś… Powiedz, czego chciałaś się dowiedzieć, gdy za mną poszłaś?

– Nie twoja sprawa – burknęła, sięgając po upuszczone pałeczki i sięgając po ryż polany sosem. Nie poddałem się. Była w końcu szansa na odwet.

– Ty znowu z tym „nie twoja sprawa”. Wiesz, jakie to irytujące?

– Ty też tak mówisz – broniła się, opuszczając wzrok, ale i to nic nie dało. Zaczęła bawić się nerwowo pałeczkami, póki jedna z nich się nie złamała. Musiała pójść po następne.

– Hn. – To był koniec tej potyczki, a po chwili rozmyślań oboje dokończyliśmy posiłki. Razem w ciszy pozmywaliśmy, potem zaparzyłem herbatę.

– Już cię nie boli głowa, po wczorajszym…? – zapytałem z przekąsem, podchodząc do kanapy. Szatynka przejęła ode mnie swój kubek, po czym rozsiadła się wygodnie.

Nie wiem, czemu po prostu nie rozeszliśmy się do swoich pokoi. Byliśmy na siebie wściekli, coraz częściej się kłóciliśmy, a jednak spędzaliśmy ze sobą stałą ilość czasu. Nawet, jeśli nasze rozmowy do niczego nie prowadziły.

– A ciebie nie bolą plecy? Dźwigałeś mnie, a nie wyglądasz na silnego shinobi… – westchnęła, biorąc ostrożnego łyka swojej słodkiej herbaty. Słodziła trzy łyżeczki. Trzy. Dla mnie to było chore.

– A ty na kunoichi. Co się potwierdza, bo wygrałem nasz pojedynek.

– Też mi coś! Nie była to walka na serio, tylko przyjacielska potyczka, zresztą wygrałeś ją nieczysto – odparła, sięgając po ciastko na stole. Odkąd tu zamieszkała, wszędzie, poza moim pokojem, walało się pełno słodyczy. Dla mnie pełniły one tylko formę dekoracji.

– Dziwne, bo myślałem, że „przyjacielskie potyczki” są toczone między tak zwanymi „przyjaciółmi”, a ty w stosunku do mnie zachowujesz się jak ostatnia… – Przerwałem, szukając dobrego słowa, a Niko już stanęła między kanapą a fotelem. To był nieomylny znak, że będzie zabawnie.

– No, kto? – warknęła, mrużąc oczy i odkładając do połowy pełną filiżankę na stół.

– …jędza.

– …osz ty! – krzyknęła i zmarszczyła brwi, po czym skoczyła w moją stronę. Podniosłem się, jednocześnie cofając o krok, a fotel odsunął się wraz ze mną. Przygotowałem pozycję obronną i…

…nic. Spojrzałem jej w oczy, które pokazywały jedynie wściekłość. Ogarnęło mnie dziwne odrętwienie.

Kanashibari.

Nie byłem w stanie się ruszyć. Niko użyła na mnie techniki paraliżującej, nie wiadomo kiedy. Nie zauważyłem, by korzystała z pieczęci czy coś…

W dodatku nic nie robiła teraz.

Staliśmy przed sobą zdezorientowani, niezdolni wydusić słowa. Spróbowałem obrócić głowę, ale niewidzialna siła trzymała mnie z każdej strony, a mięśnie i nerwy odmawiały mi posłuszeństwa. Jedyne, co działało, to moje oczy i mózg, który i tak był lekko skołowany. W pomieszczeniu panowała cisza, w której można było usłyszeć nasze krótkie, płytkie oddechy. Nie byliśmy w stanie wziąć głębokiego wdechu, bo nie ruszaliśmy klatką piersiową i brzuchem.

Skoro to nie była jej technika, to…

– Witajcie, kochane dzieciaki… – Usłyszeliśmy z boku głos, lecz nie mogliśmy się odwrócić w jego stronę.

Kakashi.

– Wygląda na to, że ktoś tu się kłóci – westchnął z dość poważnym tonem, chowając swoją pomarańczową książeczkę do kieszeni. Zboczeniec. Czego on tu szukał? Skąd on się tu wziął? – Mam dwie wiadomości. Dobrą i złą. Od której zacząć?

W pokoju zapanowała kompletna cisza. Nie mogłem wytrzymać, czułem, jak moje mięśnie drętwieją, a gardło zasycha. W dodatku nie mogłem normalnie mrugać, przez co piekły mnie oczy.

– Ah tak, zapomniałem. Nie możecie mówić… – Hatake udał śmiech, po czym kontynuował. – Dobra to ta, że pojutrze, w sobotę, nasza drużyna wyrusza na misję. Jutro zgłosicie się do biura Hokage po szczegóły.

Misja, nareszcie. Wielka szkoda, że ktoś użył na mnie śmiertelnie niebezpiecznego jutsu, bo skakałbym z radości.

Postanowiłem jeszcze raz sprawdzić Kanashibari i spróbowałem poruszyć wskazującym palcem u prawej ręki, którą parę minut temu wyciągnąłem na przód, aby obronić się przed kunoichi. Zero odzewu. Czułem się tak, jakby połączenie między moimi mięśniami i mózgiem było zerwane. Wkładałem w ruch siłę, a nie poruszałem się. Jakby ciało, które widziałem, nie było moje. Naprawdę – było to dziwne. I denerwujące. Tak jak facet, który doprowadził mnie do tego stanu.

– Zła to ta, że nie wyruszę na misję z drużyną, która się kłóci. – „Nauczyciel” uśmiechnął się pod maską. Prawdopodobnie. – Ale ja, jako wasz potencjalny wychowawca – mam na to sposób. Technika, której na was użyłem, to Kanashibari. Powoduje ona miejscowy lub ogólny paraliż, uniemożliwiając skurcz i rozkurcz mięśni. Jest wykorzystywana w misjach zamachowych… ale wy pewnie już to wiecie. Oho… widzę twój zirytowany wzrok, Niko, ale daj mi dokończyć. – Kakashi znowu zaśmiał się ze swojego „genialnego żartu”, a potem przeszedł do tłumaczenia swojej idiotycznej strategii. – Moja technika potrwa około pięciu godzin. W ciągu pierwszej odzyskacie zdolności normalnego oddychania, mrugania oraz mówienia, lecz to wszystko. Nie zanudzam was więcej i proponuję, abyście wykorzystali ten czas na miłą konwersację i wyjaśnienie swoich problemów. Poleciłbym też odpoczynek, ale cóż… prawdopodobnie nie wytrzymacie tylu godzin w takiej pozycji… – Tu pokazał na nas ręką, a we mnie już się gotowało. – Pomogę wam – westchnął, po czym podszedł do mnie i popchnął mnie na kanapę.

Moje ciało uderzyło o miękki materac, przez który nareszcie zmieniłem pozycję. Leżałem teraz na plecach, z lewą ręką w górze, za głową. Kakashi podszedł do Niko, ominął ją powoli i popchnął w tym samym kierunku, tyle, że z większą siłą. Wściekła dziewczyna wylądowała na moim brzuchu, a ja nawet nie mogłem wydać odgłosu pod jej ciężarem. Nasz wyrodny opiekun jedynie zmierzył nas rozbawionym wzrokiem, po czym zarzucił na kanapę nasze zwisające z niej nogi.

– Bądźcie grzeczni – dodał i zniknął w kłębie dymu.

W tym momencie obiecałem sobie, że go zabiję. To był już drugi szczęśliwiec na mojej liście.

Przeanalizowałem swoje obecne położenie. Czułem na sobie ciężar dziewczyny, a gdy skoncentrowałem się, mogłem nawet dosłyszeć szalone bicie jej serca, co było dla mnie… dziwnie miłe.

Wszystko okej?

Chciałem zapytać, ale słowa nie wyszły z mojej krtani. Nigdy do tej pory nie zastanawiałem się, ile mięśni i nerwów pracuje, aby można było wydusić jedno głupie słowo. Przepona, płuca, gardło, język, mięśnie twarzy… próbowałem nimi poruszyć. Bez skutku. W pokoju panowała absolutna cisza. Starałem się zmarszczyć brwi, jak miałem w zwyczaju, czy choćby ruszyć językiem, podobno najsilniejszym mięśniem ciała… ale to było na nic. Leżałem z lekko odchyloną głową, otwartymi oczami i odrobinę rozchylonymi wargami. Jak kretyn. Zaczynało mnie to poważnie irytować. Dobrze, że siebie teraz nie widziałem. Musieliśmy wyglądać idiotycznie, bądź… jednoznacznie.



Przechodziłam podobne próby. Leżałam na brzuchu, co dodatkowo utrudniało mi oddychanie. Moja głowa opierała się na klatce piersiowej Uchihy poniżej jego głowy, podobnie jak lewa dłoń. Dokładnie słyszałam bicie jego serca.

Hatake już był martwy.

Z trudem zamknęłam swoje obolałe oczy i próbowałam złamać technikę nauczyciela, choćby w najmniejszym stopniu. Byłam w pułapce. W każdej innej sytuacji zdenerwowałabym się i uciekła od takiej bliskości z drugim człowiekiem, zwłaszcza niemal obcym chłopakiem. Teraz nie miałam wyjścia, co jakoś mnie uspokajało. Nigdy nie przypuszczałam, że Kakashi znając mój… lęk co do okazywania uczuć, głównie w dotykowy sposób, zrobi mi świństwo na taką skalę. Jedyne, co mi pozostawało, to jak najszybsze złamanie jutsu i zmiana tej irytującej sytuacji.

Wytężyłam wszystkie siły, aby uzyskać choćby najmniejszą odpowiedź swoich członków, jednak po kilkunastu minutach poddałam się. Musiałam czymś poruszyć, a jak już bym wiedziała, jak do tego dojść, byłoby już z górki.



Leżałem dalej zastanawiając się, co zrobić. Czułem się tak, jakbym zużywał energię na ruch, który nie następuje. Było fatalnie, a cisza panująca w pokoju kłuła mnie w uszy. Pomijając to, że moja irytująca współlokatorka dosłownie leżała na mnie, co było co najmniej… dekoncentrujące.

Po ponad pół godzinie od zniknięcia Kakashi’ego, a nawet po jeszcze dłuższym czasie od początku techniki, coś przerwało irytującą ciszę. Niko westchnęła, bardzo cicho.

Złamała technikę, a mnie ukłuła zazdrość.

Również próbowałem się odezwać, lecz te męczarnie w moim wypadku nie opłaciły się. Zielonooka, natomiast, wydała z siebie cichy jęk, a potem znowu westchnienie.

Nie wiem, czemu, ale z pojękującą dziewczyną… na mnie… czułem się jeszcze dziwniej. Przymknąłem na to oko i wytężyłem wszystkie siły, aby również czymś poruszyć.

– Ch-chyba mogę już… mówić… eh… – wychrypiała kunoichi, nie podnosząc głowy, a ja poczułem przez materiał koszulki na piersi jej ciepły oddech. – Zabiję go – dodała po chwili. Niestety do wstania ze mnie droga była daleka.

– Hn… – Wydobyłem z siebie wymuszony dźwięk, niezdolny skleić czegokolwiek innego. Po kilku minutach ciszy i częstych prób nasze oddechy wróciły do normy, a ja wycedziłem sensowne zdanie. Przynajmniej teoretycznie.

– Masz zamiar się go posłuchać? – zapytałem, robiąc następnie śmieszne miny, rozgrzewając mięśnie twarzy i korzystając z faktu, że szatynka mnie nie widzi.

– To znaczy?

– Pogodzić się ze mną. – Poczekałem chwilę i uśmiechnąłem się, czując, jak bicie jej serca przyspiesza. Proszę, jaka czuła. Albo wściekła.

– Jeśli przeprosisz. I tylko dla dobra misji – westchnęła. Nie czułem, by się więcej poruszała. Ja narzucałem właśnie swoją wolę niewdzięcznym palcom u stóp.

– Nie licz na wielką skruchę – warknąłem, słysząc jej wymagania. Niby za co ją miałem przepraszać? Ona śledziła mnie pierwsza, dzisiaj chciała mnie skaleczyć nożem, a potem pobić za byle co. Teraz przygniatała mnie i dekoncentrowała, gdy ja walczyłem z odrętwieniem. Jasne. Już czułem się winny.

– No to chociaż obiecaj, że nie będziesz się mnie tak czepiał.

– Z tego, co widzę, to ty się mnie uczepiłaś – westchnąłem, a Niko prychnęła z uśmiechem, ciągle niezdolna w pełni się śmiać czy obrócić głowę. – Wygodnie ci chociaż? – burknąłem, patrząc na ścianę niedaleko sofy. Zaczynała mnie boleć głowa. Zwisała tak od godziny. O ręce nie wspominając.

– Co to za pytanie? – oburzyła się dziewczyna. Poruszyła głową. Chyba irytacja dawała jej większą motywację. – Leżę tu wbrew swojej woli!

– Wiem. Nie podejrzewam przecież, że to razem zaplanowaliście. Chociaż… – uśmiechnąłem się, słysząc swój własny zawadiacki ton, lecz gdy zorientowałem się, że mojego uśmieszku i tak nikt nie widzi, spoważniałem.



Mruknęłam coś bardzo brzydkiego pod nosem i zamknęłam oczy, próbując ruszyć palcami u ręki, co byłoby małym kroczkiem do wydostania się z tej irytującej sytuacji. Przypomniałam sobie jedne z niewielu mądrych słów, jakie powiedziała mi Anko, jedząc ze mną cukierki pewnego ciepłego popołudnia.

„To dziwne. Jesteś samotna, a mimo to boisz się bliskości.”

Wtedy odmówiłam zabawy z dziećmi z Akademii.

Gdyby tylko widziała mnie teraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy