Po długiej
godzinie walki z jutsu wypełnionej jękami, pomrukami i sporadycznym dokuczaniem
sobie, uspokoiliśmy się nieco. Nadal leżeliśmy tak, jak zostawił nas Kakashi, z
tą zmianą, że Niko zdołała poruszyć szyją i głową, więc teraz leżała trochę
wygodniej, oparta podbródkiem o moją klatkę piersiową tak, że gdy ja spuściłem
oczy, mogliśmy ze sobą rozmawiać, widząc się nawzajem.
Martwiło mnie jedynie to, by nikt w tej
chwili nie wprosił się niespodziewanie do naszego mieszkania, zastając nas w
dość… dziwnej pozycji. Od takich ponurych myśli co jakiś czas odciągało mnie
dziwne zachowanie dziewczyny. Sądziłem, że zaraz zacznie mi dopiekać, krzyczeć
lub śmiać się, a ona tylko wzdychała ze zmęczoną miną, odbiegała gdzieś myślami
i przy tym walczyła z Kanashibari dwa razy ciężej niż ja. Zupełnie,
jakby nie mogła tu wytrzymać i starała się uciec.
Odrzuciłem wszystkie myśli z nią
związane i wróciłem do przerwanej konwersacji.
– Więc o co chodzi z tymi kotami? –
zapytałem, unosząc jedną brew do góry.
– Co masz na myśli? – odpowiedziała mi
pytaniem szatynka, znów wodząc wzrokiem wszędzie, tylko nie po mojej twarzy.
– Tego rudego kota z parapetu. Nigdy
nie widziałem, aby obce koty wchodziły komuś do mieszkania i dawały się głaskać.
Poza tym to twoje dzisiejsze jutsu masowej zmiany. Było... niezłe,
wyglądało, jakbyś już je przedtem ćwiczyła. Poza tym… – Tu zawiesiłem głos,
zauważając, że mówiłem za dużo, a na do tej pory spokojnej twarzy kunoichi
pojawił się uśmiech satysfakcji. Bynajmniej nie dlatego, że znała już odpowiedź
na moje pierwsze pytanie, ale dlatego, że wyliczyłem tyle punktów. Musiałem ją
bacznie obserwować. – …Inuzuka wspomniał coś o kotach, gdy byliśmy na imprezie.
– Tego nie pamiętam… – westchnęła
Niko, wiercąc się. Szturchnęła mnie, przez co warknąłem.
– Nic dziwnego, przecież… – powstrzymałem
się przed kolejną zgryźliwą uwagą. Niemiłe uczucie. Gryźć się w język. –
Kontynuuj.
Dobrze pamiętałem, jak wyzwoliłem się z
Kanashibari w Lesie Śmierci. Musiałem uciekać przed tym świrem,
Orochimaru, i przeciwstawiłem się jego jutsu, skupiając się na bólu. Rana w
udzie długo się goiła, ale przynajmniej żyłem. Rozpatrywałem takie rozwiązanie
teraz, ale co mogłem zrobić? Nie miałem broni, a jutsu Kakashi’ego było
dokładniejsze. Nie mogłem nawet zamachnąć się ręką.
Zawsze Niko mogła mnie ugryźć, ale nie
byłby to dla mnie aż taki wielki szok, by moje ciało wróciło do
normalności. Połowę czasu wyglądała, jakby chciała to zrobić, więc w sumie
byłem na to przygotowany.
– Jak już tak dokładnie wszystko
wyliczasz, to nie zapomnij o moich zielonych oczach. – powiedziała słodkim
głosem, a potem parsknęła śmiechem, widząc moją zdziwioną minę. Niemal czytała
mi w myślach, bo właśnie przypomniałem sobie o tym zagadnieniu. Uspokoiła się i
mówiła dalej. – Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Jestem podobna do tych stworzeń,
budzę ich zaufanie. Poza tym niedawno zawiązałam krwią pakt z rasą kotów i są
summonami na moje wezwanie. – Przerwała, patrząc uważnie na mnie. Mrugnęła
kilka razy, ciągnąc dalej. – Widzisz: naoglądałeś się wzywania psów Kakashi’ego…
a to nie tylko nin-dogi można wezwać.
Są jeszcze węże, ślimaki, małpy, żółwie, owady…
– Ropuchy… – westchnąłem, przypominając
sobie walkę z Gaarą i to, jak byłem zdziwiony wielkim potworem, którego
przywołał Naruto. Teraz wszystko było jasne.
– Owszem. Jeśli jesteś zainteresowany
zawiązaniem paktu, powiedz o tym Tsunade-shishou lub choćby Kakashi’emu.
Oczywiście zanim go zabiję – warknęła, spuszczając oczy. Kiwnąłem głową.
– To co robimy… z… tym? – burknąłem,
machając lekko głową, co miało znaczyć nasze obecne położenie.
– Eh… mogę już nieco ruszać prawą ręką,
ale nie mogę skumulować w niej chakry. Daj mi chwilkę...
Zamknąłem się na chwilę. Byłem w szoku,
że dziewczyna zaszła już tak daleko z łamaniem jutsu. Ja sam dopiero co
poruszyłem głową, a o swojej chakrze wolałem nie myśleć. To nie było możliwe,
aby miała silniejsze ciało od mojego. Już prędzej chodziło o silną wolę. Ale i
o to jej nie podejrzewałem. Być może nauczyła się wcześniej łamania Kanashibari.
– Słuchaj… – zacząłem wolno, odciągając
jej uwagę od jej prawej ręki, która znajdowała się na kanapie po mojej lewej
stronie. Wciąż nie byłem pewien, co chce z nią zrobić. Wolałem nie być
wysadzony w powietrze tylko dlatego, że miałem okazję trochę z nią poleżeć. –
Byłaś już kiedyś złapana w Kanashibari? – Zielonooka popatrzyła na mnie,
przechylając głowę w bok, potem mruknęła, wracając do swego zajęcia:
– Kilka razy. Mój były sensei używał
go, gdy kłóciłam się z inną członkinią mojej drużyny. Stare czasy. – Jej twarz
nie wykazywała głębszych emocji, a mimo to w pokoju zapadła cisza. Zanotowałem
sobie w myślach, że jej była drużyna to nie moja sprawa. Bo niby co by to miało
mnie obchodzić? – Ciekawe, jak będzie wyglądała nasza misja – westchnęła po
chwili kunoichi, wyraźnie pracując nad kontrolą ręki. Milczałem, pracując nad
własnym paraliżem. W końcu spojrzała na mnie, zmęczona. – Spróbuj odzyskać
władzę w swojej lewej ręce, przyda się.
Nie skomentowałem trudności zadania,
jakie mi powierzyła, ani nie zapytałem, o co chodzi. Zachowałem też dla siebie
fakt, iż mogła mi o swoim pomyśle powiedzieć wcześniej, abym już dawno
miał tę część ciała opanowaną. Zamknąłem jednak oczy i spróbowałem narzucić
swoją wolę lewej ręce, która do tej pory bezwiednie zwisała z kanapy nad moją
głową. Po kilkunastu minutach zdołałem unieść ją w górę i położyć na kanapie.
Trochę się zmęczyłem, a ręka dziwnie mnie bolała. Poczułem na niej coś małego i
ciepłego. Niko dotknęła mnie, a potem odsunęła dłoń, nieco zmieszana.
– Zimna – mruknęła z grymasem.
– Cały ten czas nie dopływała do niej
krew – wytłumaczyłem szybko. – Co robimy?
– Pieczęcie to Świnia, Pies, Ptak, Małpa i Wół – wyliczyła zielonooka. – Twoja
ręka robi za lewą, rzecz jasna. Pierwsza próba.
Skoncentrowałem się i podałem jej swoją
rękę. Była o wiele mniejsza i cieplejsza. Powtórzyłem w myślach nietrudną
sekwencję, wykonując pieczęcie samotną ręką. Robienie znaków było trudne – ja
nie mogłem się pochylić i spojrzeć, co robię, a Niko musiała nietypowo wygiąć
rękę. Nasze ruchy nie szły zbyt zgodnie.
– Jeszcze raz – westchnęła, po czym
powtórzyliśmy próbę. I znowu. – Wystarczy. Teraz robimy to szybko, a po
ostatniej pieczęci puścisz moją rękę – powiedziała skoncentrowana, a następnie rozgryzła
sobie kciuk. Już wiedziałem, o co chodzi. Coś mi mówiło, że to nasza rozmowa
pomogła jej wpaść na ten pomysł. Kiwnąłem głową.
Świnia, Pies, Ptak, Małpa i Wół.
Ułożyliśmy szybko pieczęcie i rozdzieliliśmy dłonie.
– Kuchiyose no jutsu –
wyszeptałam, uderzając energicznie w kanapę, a w sekundę potem moją dłoń objęły
czarne znaki. Wraz z kłębem dymu poczułam na sobie niewygodny ciężar.
Otworzyłam oczy. Nad nami znajdował się wielki kot przypominający wyglądem
pumę. Miał spokojną minę i stał tylnymi łapami na miejscu przyzwania, a
przednimi na moich plecach. – Hej, Myoujou… – mruknęłam. Imię stwora mogło
brzmieć w moich ustach jak dwa niekontrolowane miauknięcia, a tak naprawdę
oznaczało planetę Wenus. Nie byłam zbyt zadowolona z wyniku przywołania. Tak
się składało, iż z tym summonem miałam zawsze najwięcej problemów. Kot
zamruczał głęboko z wyraźnym zaintrygowaniem, ale stał dalej, patrząc raz na
mnie, raz na czarnookiego. – Mogłabyś… zejść? – warknęłam, a kocica
odbiła się ode mnie, dodatkowo mnie denerwując. Summon zgrabnie wylądował na
ziemi, po czym odwrócił się w naszą stronę.
Mogłem powiedzieć… nie, ja to czułem…
że ten kot się uśmiecha. Czy koty mogły się uśmiechać? Nie byłem tego pewien, a
jednak pysk stworzenia był nienaturalnie wygięty. W jego żółtych ślepiach można
było dostrzec nutkę satysfakcji. Już go nie lubiłem. Niko była chyba
wściekła, bo ze zrezygnowaniem oparła o mnie czoło, szepcząc pod nosem jakieś
przekleństwa. Prawie jej współczułem. Ja też wtedy czułem ciężar
kota.
– Na co się gapisz, gnojku? –
wymruczał summon kobiecym głosem, brzmiącym niemal... zawadiacko. Zmarszczyłem
brwi. Instynkt mnie nie zawiódł, przywołaliśmy wadliwy egzemplarz.
Hn. Czy ona nazwała mnie…
gnojkiem?
– Niech ja się tylko wydostanę, zrobię
z ciebie kotlety.
– Mrau… Niko, z kim ty się zadajesz…
– mruknęła kocica, przewracając oczami.
– Nie twoja sprawa, Myoujou – warknęła
dziewczyna w jej stronę, a po chwili popatrzyła na mnie przepraszającym
wzrokiem. Chociaż raz nie byłem tym złym. Hura.
– Twój pluszak zaczyna z
nieodpowiednimi osobami… – warknąłem, posyłając pumie mordercze spojrzenie. Ta
tylko odesłała je z powrotem.
– Odłóżcie to na później. Myo, podnieś
mnie. Zostaliśmy złapani w Kanashibari. – Kot podszedł do drugiego końca
kanapy kręcąc głową z rezygnacją i z wyraźną niechęcią oparł się o nią
przednimi łapskami. Poruszał się z gracją i wyniosłością. Pochylił się nad
Niko, odsunął nosem jej włosy na bok i złapał ostrymi zębami za koszulkę. W
miarę swoich możliwości rozszerzyłem zdrętwiałe nogi, a Niko z kocią pomocą
uklękła na kanapie. Odwróciła głowę do kota za nią. – Teraz on.
Myoujou kiwnęła głową i obeszła znowu
kanapę, nie odrywając ode mnie czujnego, nieufnego spojrzenia. Ponownie oparła
się o sofę ogromnymi łapami i złapała mnie za bluzkę na piersiach i idąc w bok –
posadziła mnie do siadu prostego.
– Hn – westchnąłem, siedząc w rozkroku,
mając klęczącą szatynkę między nogami. Ta odwróciła ode mnie wzrok. No tak.
Kolejna dziwna pozycja. – Dużo masz zwierzaków do przywołania? – spytałem,
patrząc na swoją oślinioną koszulkę. Była lekko naddarta.
–
Łącznie osiem, wszystkie koty. I wierz mi, gdy mówię, że ona jest najwredniejsza
– mruknęła Niko, posyłając Wenus wściekłe spojrzenie. Kocica znów „uśmiechnęła”
się do mnie, po czym usiadła i zaczęła lizać się po łapach, jakbyśmy byli
brudni czy niegodni jej dotykać.
– Mogłabyś przynieść coś do czytania. –
Posłałem zwierzęciu perfidny uśmiech, a kotka zaraz wstała w gotowości.
Pochyliła głowę, a jej złocista sierść uniosła się lekko. Chyba próbowała być
straszna.
– Nie zadzieraj z siłami, których nie znasz,
mały człowieczku… – wymruczał kot, zbliżając do mnie swój gorący
pysk. Odchyliłem głowę w tył, przez co straciłem równowagę i upadłem do pozycji
leżącej. Chwilę potem Myoujou objął kłąb białego dymu. Spojrzałem na
brązowowłosą kunoichi patrzącą na mnie z góry.
– Odesłałam ją. Nie tylko jest wredna,
ale i szybka. Odgryzła by ci głowę – jęknęła, z trudem unosząc lewą
rękę, nad którą nie miała całkowitej władzy. O. Czyli tego nie chciała? Punkt dla
mnie.
Uformowała potrzebne pieczęcie i
uderzyła w kanapę miedzy moimi nogami, pewnie brudząc ją krwią. Tym razem z
kłębu dymu wyłoniły się dwa, już nie tak duże koty. Wydawało się, że są tylko
wyrośniętymi zwierzętami domowymi.
– Suigin*, Nepuchu**! – uradowała się
dziewczyna, widząc szarego i czarnego kociaka. One miauknęły na przywitanie. –
Podnieście mojego kolegę. – Wskazała na mnie, uśmiechniętego na rzadkie
nazwanie kolegą. Dwa summony powędrowały po moim brzuchu, zasiadając
przy moich bokach i podnosząc mnie łapami, jak ludzie. Niko pomogła, prawą ręką
chwytając mnie za przód koszulki. Znów siedziałem na kanapie, lekko bujając się
w przód i tył. Czułem się strasznie dziwnie. I nie dlatego, że dotykały mnie
gadające koty.
–
Mam nadzieję, że to zaraz minie, a ja dorwę Kakashi’ego – wycedziłem przez
zęby.
W ciągu następnych minut koty
przyniosły nam picie. Rozmawialiśmy trochę, choć nie zawsze wszystko
rozumiałem. Oboje z Niko skupialiśmy się raczej na łamaniu Kanashibari.
Dwa koty posiedziały z nami trochę. Było dziwnie patrzeć, jak kocie
„rodzeństwo” chodzi i mówi jak ludzie. Chociaż, jeśli ktoś widział Pakkuna, to
był przyzwyczajony. Po kolejnej godzinie Niko odzyskała władzę w nogach.
– Skoro już nie jesteśmy potrzebni,
idziemy – powiedziała Nepuchu, uśmiechając się do mnie. Nie wiem, skąd
wiedziałem, że to „ona”.
– No to na razie… Ne-ko… – mruknął
Suigin, ocierając się lekko o Niko, podobnie jak jego siostra. Chwilę później
kociaki zniknęły w kłębie dymu. Szatynka wstała, zamachała rękami, rozgrzewając
mięśnie (i irytując przy tym mnie, ciągle siedzącego), a następnie zakręciła
głową i podrzuciła prawą nogę niemal do pionu, łapiąc ją i przytrzymując przy
klatce piersiowej. Usłyszałem donośne strzyknięcie kości. Ale popis.
– Głodny? – zapytała, ścierając ręką
krew pozostawioną na, na szczęście obitej skórą, kanapie i kierując się do
kuchni, gdzie przemyła rozcięty palec.
– Czemu te koty nazwały cię… Neko?
– westchnąłem, ciągle próbując poruszyć nogą. Głupią rozmową próbowałem
odwrócić jej uwagę od faktu, że byłem do tyłu z uwalnianiem się i to jej
technika przywołania pomogła nam w tarapatach.
– Pfff… zmień jedną samogłoskę. – Usłyszałem
jej zmęczony głos.
– Niko – powiedziałem pod nosem.
Pierwszy raz wypowiedziałem jej imię na głos. Nawet w myślach nieczęsto
go używałem, a samo w sobie nie było niczym specjalnym. Powtórzyłem je jeszcze
raz, ciszej, i zauważyłem, z jakim dziwnie... wyjątkowym akcentem je wymawiam.
Potrząsnąłem głową. – Przejęzyczył się?
– Niko to nie jest moje prawdziwe
imię. Przyjęłam je przed nawiązaniem Paktu, bo wymyśliła je kiedyś Anko.
Podobno od zawsze byłam „kocia”.
– O. – To było wszystko, co potrafiłem
wtedy odpowiedzieć. Trochę korciło mnie, by zapytać, ile o sobie wie, czy zna
chociaż imię.
Do tej pory nie myślałem, jak to jest –
nie wiedzieć nic o sobie. W pewnym sensie Niko była w podobnej sytuacji do
Naruto. Chociaż z drugiej strony – on znał swoje imię, miał nauczycieli, przyjaciół.
Ona nawet nie wiedziała nic o swoim klanie, domu, nie znała takich szczegółów
jak własna data urodzenia. Nie miała rodziny, krewnych, przeszłości. Oczywiście
– nadal sądziłem, że to właśnie ja miałem najciężej, bo straciłem swoich
najbliższych, podczas gdy ta dwójka… oni nigdy nie wiedzieli, jak to jest mieć
rodzinę. Nie mieli nic do stracenia. Ja tak.
Dawno temu postanowiłem, że nigdy nie
zbliżę się do nikogo na tyle, aby znów cierpieć tak, jak w wieku ośmiu lat.
Życie shinobi przepełnione było śmiercią. Nie chciałem znów czuć bólu straty.
Nie miałem zamiaru.
A Niko i Naruto? Wystarczyło na nich
spojrzeć. Byli otwarci, beztroscy i lekko stuknięci. Trudno było mi uwierzyć,
by nosili w sercu jakiś większy ból. Nie byli na to wystarczająco silni.
Usiadłam na fotelu, wgryzając się w znalezione
w kuchni jabłko. Z zafascynowaniem i lekkim rozbawieniem obserwowałam
zamyślonego Uchihę, którego nieobecny wzrok wbił się w mały fragment ściany.
Westchnęłam.
Musieliśmy
opracować plan ataku na Hatake. Powinniśmy go nauczyć, że takich rzeczy nie
robi się swoim uczniom. Zwłaszcza mnie.
Spuściłam wzrok. Przeszedł mnie dreszcz
na myśl, że jeszcze parę chwil temu moje ciało stykało się z ciałem niemal obcego
mi chłopaka, że czułam jego ciepło i słyszałam bicie serca. Wcześniej było to
dla mnie nie do pomyślenia.
Zachowywałam się otwarcie, zadziornie,
jak każda normalna dziewczyna. Nie chciałam, aby inni się mną opiekowali czy
doradzali mi na każdym kroku. Jednak czułam, że jestem... inna. Wybrakowana. Wiedziałam,
że byłam silna i zdolna robić wielkie rzeczy, nie potrzebowałam stałych
przyjaźni czy związków. Pomijając to, że doskonale wiedziałam, że nigdy nie
będę w stanie takowego stworzyć, gdyż, no cóż, nikt mnie tego nie nauczył.
Wciągnęłam powietrze nosem i wypuściłam
ustami. Znów ugryzłam jabłko. Co mnie skłoniło do takich bzdurnych rozmyślań?
Nie zdawałam sobie sprawy, że mimowolnie wpatrywałam się w róg kanapy, a moje
role z Sasuke obserwujący – zamyślony niedawno się obróciły.
– Hn. – Sasuke wstał, a ja uniosłam
wzrok. Szybko mu poszło, jak na pierwszy raz. – Masz jakiś pomysł, jak dorwać
tego dupka? – zapytał, zabierając ze stołu niedopite, zimne już herbaty.
– Na razie nie.
– Dobrze, nie spieszmy się. Teraz
będzie czujny, bo wie, że będziemy się chcieli zemścić. Lepiej niech jego ostrożność
spadnie, a wtedy go dopadniemy. Na przykład na misji.
– Dobrze powiedziane – kiwnęłam głową i
oblizałam nieopatrzony jeszcze kciuk, z którego sączyły się krople krwi. – Na
misji też tak wszystko będziesz planował?
Uchiha nie odpowiedział. Poszedł do
swojego pokoju, w którym natychmiast się zamknął i już z niego nie wychodził.
Cóż, widać miał mnie na dzisiaj dość. I bardzo słusznie. Dojadłam jabłko i
wyrzuciłam ogryzek. Stanęłam na korytarzu prowadzącym do naszych pokoi, przez
jakiś czas wpatrując się nieobecnym wzrokiem w gładkie drzwi obok tych do
mojego pokoju. Za nimi Uchiha zapewne rozgrzewał swoje wciąż zdrętwiałe
mięśnie, przekładał bronie użyte na swoim treningu w odpowiednie miejsca i
szykował sobie pościel. Jak co wieczór.
Mimowolnie wyciągnęłam dłoń w stronę
klamki, lecz potem ją opuściłam. Czekał mnie kolejny, spokojny, samotny
wieczór.
Suigin* – Merkury
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz