26 sierpnia 2007

Rozdział XVII - "Wenus, Merkury i Neptun"


Po długiej godzinie walki z jutsu wypełnionej jękami, pomrukami i sporadycznym dokuczaniem sobie, uspokoiliśmy się nieco. Nadal leżeliśmy tak, jak zostawił nas Kakashi, z tą zmianą, że Niko zdołała poruszyć szyją i głową, więc teraz leżała trochę wygodniej, oparta podbródkiem o moją klatkę piersiową tak, że gdy ja spuściłem oczy, mogliśmy ze sobą rozmawiać, widząc się nawzajem.
        Martwiło mnie jedynie to, by nikt w tej chwili nie wprosił się niespodziewanie do naszego mieszkania, zastając nas w dość… dziwnej pozycji. Od takich ponurych myśli co jakiś czas odciągało mnie dziwne zachowanie dziewczyny. Sądziłem, że zaraz zacznie mi dopiekać, krzyczeć lub śmiać się, a ona tylko wzdychała ze zmęczoną miną, odbiegała gdzieś myślami i przy tym walczyła z Kanashibari dwa razy ciężej niż ja. Zupełnie, jakby nie mogła tu wytrzymać i starała się uciec.
        Odrzuciłem wszystkie myśli z nią związane i wróciłem do przerwanej konwersacji.
        – Więc o co chodzi z tymi kotami? – zapytałem, unosząc jedną brew do góry.
        – Co masz na myśli? – odpowiedziała mi pytaniem szatynka, znów wodząc wzrokiem wszędzie, tylko nie po mojej twarzy.
        – Tego rudego kota z parapetu. Nigdy nie widziałem, aby obce koty wchodziły komuś do mieszkania i dawały się głaskać. Poza tym to twoje dzisiejsze jutsu masowej zmiany. Było... niezłe, wyglądało, jakbyś już je przedtem ćwiczyła. Poza tym… – Tu zawiesiłem głos, zauważając, że mówiłem za dużo, a na do tej pory spokojnej twarzy kunoichi pojawił się uśmiech satysfakcji. Bynajmniej nie dlatego, że znała już odpowiedź na moje pierwsze pytanie, ale dlatego, że wyliczyłem tyle punktów. Musiałem ją bacznie obserwować. – …Inuzuka wspomniał coś o kotach, gdy byliśmy na imprezie.
        Tego nie pamiętam… – westchnęła Niko, wiercąc się. Szturchnęła mnie, przez co warknąłem.
        – Nic dziwnego, przecież… – powstrzymałem się przed kolejną zgryźliwą uwagą. Niemiłe uczucie. Gryźć się w język. – Kontynuuj.
        Dobrze pamiętałem, jak wyzwoliłem się z Kanashibari w Lesie Śmierci. Musiałem uciekać przed tym świrem, Orochimaru, i przeciwstawiłem się jego jutsu, skupiając się na bólu. Rana w udzie długo się goiła, ale przynajmniej żyłem. Rozpatrywałem takie rozwiązanie teraz, ale co mogłem zrobić? Nie miałem broni, a jutsu Kakashi’ego było dokładniejsze. Nie mogłem nawet zamachnąć się ręką.
        Zawsze Niko mogła mnie ugryźć, ale nie byłby to dla mnie aż taki wielki szok, by moje ciało wróciło do normalności. Połowę czasu wyglądała, jakby chciała to zrobić, więc w sumie byłem na to przygotowany.
        – Jak już tak dokładnie wszystko wyliczasz, to nie zapomnij o moich zielonych oczach. – powiedziała słodkim głosem, a potem parsknęła śmiechem, widząc moją zdziwioną minę. Niemal czytała mi w myślach, bo właśnie przypomniałem sobie o tym zagadnieniu. Uspokoiła się i mówiła dalej. – Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Jestem podobna do tych stworzeń, budzę ich zaufanie. Poza tym niedawno zawiązałam krwią pakt z rasą kotów i są summonami na moje wezwanie. – Przerwała, patrząc uważnie na mnie. Mrugnęła kilka razy, ciągnąc dalej. – Widzisz: naoglądałeś się wzywania psów Kakashi’ego… a to nie tylko nin-dogi można wezwać. Są jeszcze węże, ślimaki, małpy, żółwie, owady…
        – Ropuchy… – westchnąłem, przypominając sobie walkę z Gaarą i to, jak byłem zdziwiony wielkim potworem, którego przywołał Naruto. Teraz wszystko było jasne.
        – Owszem. Jeśli jesteś zainteresowany zawiązaniem paktu, powiedz o tym Tsunade-shishou lub choćby Kakashi’emu. Oczywiście zanim go zabiję – warknęła, spuszczając oczy. Kiwnąłem głową.
        – To co robimy… z… tym? – burknąłem, machając lekko głową, co miało znaczyć nasze obecne położenie.
        – Eh… mogę już nieco ruszać prawą ręką, ale nie mogę skumulować w niej chakry. Daj mi chwilkę...
        Zamknąłem się na chwilę. Byłem w szoku, że dziewczyna zaszła już tak daleko z łamaniem jutsu. Ja sam dopiero co poruszyłem głową, a o swojej chakrze wolałem nie myśleć. To nie było możliwe, aby miała silniejsze ciało od mojego. Już prędzej chodziło o silną wolę. Ale i o to jej nie podejrzewałem. Być może nauczyła się wcześniej łamania Kanashibari.
        – Słuchaj… – zacząłem wolno, odciągając jej uwagę od jej prawej ręki, która znajdowała się na kanapie po mojej lewej stronie. Wciąż nie byłem pewien, co chce z nią zrobić. Wolałem nie być wysadzony w powietrze tylko dlatego, że miałem okazję trochę z nią poleżeć. – Byłaś już kiedyś złapana w Kanashibari? – Zielonooka popatrzyła na mnie, przechylając głowę w bok, potem mruknęła, wracając do swego zajęcia:
        – Kilka razy. Mój były sensei używał go, gdy kłóciłam się z inną członkinią mojej drużyny. Stare czasy. – Jej twarz nie wykazywała głębszych emocji, a mimo to w pokoju zapadła cisza. Zanotowałem sobie w myślach, że jej była drużyna to nie moja sprawa. Bo niby co by to miało mnie obchodzić? – Ciekawe, jak będzie wyglądała nasza misja – westchnęła po chwili kunoichi, wyraźnie pracując nad kontrolą ręki. Milczałem, pracując nad własnym paraliżem. W końcu spojrzała na mnie, zmęczona. – Spróbuj odzyskać władzę w swojej lewej ręce, przyda się.
        Nie skomentowałem trudności zadania, jakie mi powierzyła, ani nie zapytałem, o co chodzi. Zachowałem też dla siebie fakt, iż mogła mi o swoim pomyśle powiedzieć wcześniej, abym już dawno miał tę część ciała opanowaną. Zamknąłem jednak oczy i spróbowałem narzucić swoją wolę lewej ręce, która do tej pory bezwiednie zwisała z kanapy nad moją głową. Po kilkunastu minutach zdołałem unieść ją w górę i położyć na kanapie. Trochę się zmęczyłem, a ręka dziwnie mnie bolała. Poczułem na niej coś małego i ciepłego. Niko dotknęła mnie, a potem odsunęła dłoń, nieco zmieszana.
        – Zimna – mruknęła z grymasem.
        – Cały ten czas nie dopływała do niej krew – wytłumaczyłem szybko. – Co robimy?
        – Pieczęcie to Świnia, Pies, Ptak, Małpa i Wół – wyliczyła zielonooka. – Twoja ręka robi za lewą, rzecz jasna. Pierwsza próba.
        Skoncentrowałem się i podałem jej swoją rękę. Była o wiele mniejsza i cieplejsza. Powtórzyłem w myślach nietrudną sekwencję, wykonując pieczęcie samotną ręką. Robienie znaków było trudne – ja nie mogłem się pochylić i spojrzeć, co robię, a Niko musiała nietypowo wygiąć rękę. Nasze ruchy nie szły zbyt zgodnie.
        – Jeszcze raz – westchnęła, po czym powtórzyliśmy próbę. I znowu. – Wystarczy. Teraz robimy to szybko, a po ostatniej pieczęci puścisz moją rękę – powiedziała skoncentrowana, a następnie rozgryzła sobie kciuk. Już wiedziałem, o co chodzi. Coś mi mówiło, że to nasza rozmowa pomogła jej wpaść na ten pomysł. Kiwnąłem głową.
         
        Świnia, Pies, Ptak, Małpa i Wół. Ułożyliśmy szybko pieczęcie i rozdzieliliśmy dłonie.
        Kuchiyose no jutsu – wyszeptałam, uderzając energicznie w kanapę, a w sekundę potem moją dłoń objęły czarne znaki. Wraz z kłębem dymu poczułam na sobie niewygodny ciężar. Otworzyłam oczy. Nad nami znajdował się wielki kot przypominający wyglądem pumę. Miał spokojną minę i stał tylnymi łapami na miejscu przyzwania, a przednimi na moich plecach. – Hej, Myoujou… – mruknęłam. Imię stwora mogło brzmieć w moich ustach jak dwa niekontrolowane miauknięcia, a tak naprawdę oznaczało planetę Wenus. Nie byłam zbyt zadowolona z wyniku przywołania. Tak się składało, iż z tym summonem miałam zawsze najwięcej problemów. Kot zamruczał głęboko z wyraźnym zaintrygowaniem, ale stał dalej, patrząc raz na mnie, raz na czarnookiego. – Mogłabyś… zejść? – warknęłam, a kocica odbiła się ode mnie, dodatkowo mnie denerwując. Summon zgrabnie wylądował na ziemi, po czym odwrócił się w naszą stronę.
         
        Mogłem powiedzieć… nie, ja to czułem… że ten kot się uśmiecha. Czy koty mogły się uśmiechać? Nie byłem tego pewien, a jednak pysk stworzenia był nienaturalnie wygięty. W jego żółtych ślepiach można było dostrzec nutkę satysfakcji. Już go nie lubiłem. Niko była chyba wściekła, bo ze zrezygnowaniem oparła o mnie czoło, szepcząc pod nosem jakieś przekleństwa. Prawie jej współczułem. Ja też wtedy czułem ciężar kota.
        Na co się gapisz, gnojku? – wymruczał summon kobiecym głosem, brzmiącym niemal... zawadiacko. Zmarszczyłem brwi. Instynkt mnie nie zawiódł, przywołaliśmy wadliwy egzemplarz.
        Hn. Czy ona nazwała mnie… gnojkiem?
        – Niech ja się tylko wydostanę, zrobię z ciebie kotlety.
        Mrau… Niko, z kim ty się zadajesz… – mruknęła kocica, przewracając oczami.
        – Nie twoja sprawa, Myoujou – warknęła dziewczyna w jej stronę, a po chwili popatrzyła na mnie przepraszającym wzrokiem. Chociaż raz nie byłem tym złym. Hura.
        – Twój pluszak zaczyna z nieodpowiednimi osobami… – warknąłem, posyłając pumie mordercze spojrzenie. Ta tylko odesłała je z powrotem.
        – Odłóżcie to na później. Myo, podnieś mnie. Zostaliśmy złapani w Kanashibari. – Kot podszedł do drugiego końca kanapy kręcąc głową z rezygnacją i z wyraźną niechęcią oparł się o nią przednimi łapskami. Poruszał się z gracją i wyniosłością. Pochylił się nad Niko, odsunął nosem jej włosy na bok i złapał ostrymi zębami za koszulkę. W miarę swoich możliwości rozszerzyłem zdrętwiałe nogi, a Niko z kocią pomocą uklękła na kanapie. Odwróciła głowę do kota za nią. – Teraz on.
        Myoujou kiwnęła głową i obeszła znowu kanapę, nie odrywając ode mnie czujnego, nieufnego spojrzenia. Ponownie oparła się o sofę ogromnymi łapami i złapała mnie za bluzkę na piersiach i idąc w bok – posadziła mnie do siadu prostego.
        – Hn – westchnąłem, siedząc w rozkroku, mając klęczącą szatynkę między nogami. Ta odwróciła ode mnie wzrok. No tak. Kolejna dziwna pozycja. – Dużo masz zwierzaków do przywołania? – spytałem, patrząc na swoją oślinioną koszulkę. Była lekko naddarta.
        – Łącznie osiem, wszystkie koty. I wierz mi, gdy mówię, że ona jest najwredniejsza – mruknęła Niko, posyłając Wenus wściekłe spojrzenie. Kocica znów „uśmiechnęła” się do mnie, po czym usiadła i zaczęła lizać się po łapach, jakbyśmy byli brudni czy niegodni jej dotykać.
        – Mogłabyś przynieść coś do czytania. – Posłałem zwierzęciu perfidny uśmiech, a kotka zaraz wstała w gotowości. Pochyliła głowę, a jej złocista sierść uniosła się lekko. Chyba próbowała być straszna.
        Nie zadzieraj z siłami, których nie znasz, mały człowieczku… – wymruczał kot, zbliżając do mnie swój gorący pysk. Odchyliłem głowę w tył, przez co straciłem równowagę i upadłem do pozycji leżącej. Chwilę potem Myoujou objął kłąb białego dymu. Spojrzałem na brązowowłosą kunoichi patrzącą na mnie z góry.
        – Odesłałam ją. Nie tylko jest wredna, ale i szybka. Odgryzła by ci głowę – jęknęła, z trudem unosząc lewą rękę, nad którą nie miała całkowitej władzy. O. Czyli tego nie chciała? Punkt dla mnie.
        Uformowała potrzebne pieczęcie i uderzyła w kanapę miedzy moimi nogami, pewnie brudząc ją krwią. Tym razem z kłębu dymu wyłoniły się dwa, już nie tak duże koty. Wydawało się, że są tylko wyrośniętymi zwierzętami domowymi.
        – Suigin*, Nepuchu**! – uradowała się dziewczyna, widząc szarego i czarnego kociaka. One miauknęły na przywitanie. – Podnieście mojego kolegę. – Wskazała na mnie, uśmiechniętego na rzadkie nazwanie kolegą. Dwa summony powędrowały po moim brzuchu, zasiadając przy moich bokach i podnosząc mnie łapami, jak ludzie. Niko pomogła, prawą ręką chwytając mnie za przód koszulki. Znów siedziałem na kanapie, lekko bujając się w przód i tył. Czułem się strasznie dziwnie. I nie dlatego, że dotykały mnie gadające koty.
        – Mam nadzieję, że to zaraz minie, a ja dorwę Kakashi’ego – wycedziłem przez zęby.
        W ciągu następnych minut koty przyniosły nam picie. Rozmawialiśmy trochę, choć nie zawsze wszystko rozumiałem. Oboje z Niko skupialiśmy się raczej na łamaniu Kanashibari. Dwa koty posiedziały z nami trochę. Było dziwnie patrzeć, jak kocie „rodzeństwo” chodzi i mówi jak ludzie. Chociaż, jeśli ktoś widział Pakkuna, to był przyzwyczajony. Po kolejnej godzinie Niko odzyskała władzę w nogach.
        – Skoro już nie jesteśmy potrzebni, idziemy – powiedziała Nepuchu, uśmiechając się do mnie. Nie wiem, skąd wiedziałem, że to „ona”.
        – No to na razie… Ne-ko… – mruknął Suigin, ocierając się lekko o Niko, podobnie jak jego siostra. Chwilę później kociaki zniknęły w kłębie dymu. Szatynka wstała, zamachała rękami, rozgrzewając mięśnie (i irytując przy tym mnie, ciągle siedzącego), a następnie zakręciła głową i podrzuciła prawą nogę niemal do pionu, łapiąc ją i przytrzymując przy klatce piersiowej. Usłyszałem donośne strzyknięcie kości. Ale popis.
        – Głodny? – zapytała, ścierając ręką krew pozostawioną na, na szczęście obitej skórą, kanapie i kierując się do kuchni, gdzie przemyła rozcięty palec.
        – Czemu te koty nazwały cię… Neko? – westchnąłem, ciągle próbując poruszyć nogą. Głupią rozmową próbowałem odwrócić jej uwagę od faktu, że byłem do tyłu z uwalnianiem się i to jej technika przywołania pomogła nam w tarapatach.
        – Pfff… zmień jedną samogłoskę. – Usłyszałem jej zmęczony głos.
        – Niko – powiedziałem pod nosem. Pierwszy raz wypowiedziałem jej imię na głos. Nawet w myślach nieczęsto go używałem, a samo w sobie nie było niczym specjalnym. Powtórzyłem je jeszcze raz, ciszej, i zauważyłem, z jakim dziwnie... wyjątkowym akcentem je wymawiam. Potrząsnąłem głową. – Przejęzyczył się?
        – Niko to nie jest moje prawdziwe imię. Przyjęłam je przed nawiązaniem Paktu, bo wymyśliła je kiedyś Anko. Podobno od zawsze byłam „kocia”.
        – O. – To było wszystko, co potrafiłem wtedy odpowiedzieć. Trochę korciło mnie, by zapytać, ile o sobie wie, czy zna chociaż imię.
        Do tej pory nie myślałem, jak to jest – nie wiedzieć nic o sobie. W pewnym sensie Niko była w podobnej sytuacji do Naruto. Chociaż z drugiej strony – on znał swoje imię, miał nauczycieli, przyjaciół. Ona nawet nie wiedziała nic o swoim klanie, domu, nie znała takich szczegółów jak własna data urodzenia. Nie miała rodziny, krewnych, przeszłości. Oczywiście – nadal sądziłem, że to właśnie ja miałem najciężej, bo straciłem swoich najbliższych, podczas gdy ta dwójka… oni nigdy nie wiedzieli, jak to jest mieć rodzinę. Nie mieli nic do stracenia. Ja tak.
        Dawno temu postanowiłem, że nigdy nie zbliżę się do nikogo na tyle, aby znów cierpieć tak, jak w wieku ośmiu lat. Życie shinobi przepełnione było śmiercią. Nie chciałem znów czuć bólu straty. Nie miałem zamiaru.
        A Niko i Naruto? Wystarczyło na nich spojrzeć. Byli otwarci, beztroscy i lekko stuknięci. Trudno było mi uwierzyć, by nosili w sercu jakiś większy ból. Nie byli na to wystarczająco silni.
         
        Usiadłam na fotelu, wgryzając się w znalezione w kuchni jabłko. Z zafascynowaniem i lekkim rozbawieniem obserwowałam zamyślonego Uchihę, którego nieobecny wzrok wbił się w mały fragment ściany. Westchnęłam.
        Musieliśmy opracować plan ataku na Hatake. Powinniśmy go nauczyć, że takich rzeczy nie robi się swoim uczniom. Zwłaszcza mnie.
        Spuściłam wzrok. Przeszedł mnie dreszcz na myśl, że jeszcze parę chwil temu moje ciało stykało się z ciałem niemal obcego mi chłopaka, że czułam jego ciepło i słyszałam bicie serca. Wcześniej było to dla mnie nie do pomyślenia.
        Zachowywałam się otwarcie, zadziornie, jak każda normalna dziewczyna. Nie chciałam, aby inni się mną opiekowali czy doradzali mi na każdym kroku. Jednak czułam, że jestem... inna. Wybrakowana. Wiedziałam, że byłam silna i zdolna robić wielkie rzeczy, nie potrzebowałam stałych przyjaźni czy związków. Pomijając to, że doskonale wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie takowego stworzyć, gdyż, no cóż, nikt mnie tego nie nauczył.
        Wciągnęłam powietrze nosem i wypuściłam ustami. Znów ugryzłam jabłko. Co mnie skłoniło do takich bzdurnych rozmyślań? Nie zdawałam sobie sprawy, że mimowolnie wpatrywałam się w róg kanapy, a moje role z Sasuke obserwujący – zamyślony niedawno się obróciły.
        – Hn. – Sasuke wstał, a ja uniosłam wzrok. Szybko mu poszło, jak na pierwszy raz. – Masz jakiś pomysł, jak dorwać tego dupka? – zapytał, zabierając ze stołu niedopite, zimne już herbaty.
        – Na razie nie.
        – Dobrze, nie spieszmy się. Teraz będzie czujny, bo wie, że będziemy się chcieli zemścić. Lepiej niech jego ostrożność spadnie, a wtedy go dopadniemy. Na przykład na misji.
        – Dobrze powiedziane – kiwnęłam głową i oblizałam nieopatrzony jeszcze kciuk, z którego sączyły się krople krwi. – Na misji też tak wszystko będziesz planował?
        Uchiha nie odpowiedział. Poszedł do swojego pokoju, w którym natychmiast się zamknął i już z niego nie wychodził. Cóż, widać miał mnie na dzisiaj dość. I bardzo słusznie. Dojadłam jabłko i wyrzuciłam ogryzek. Stanęłam na korytarzu prowadzącym do naszych pokoi, przez jakiś czas wpatrując się nieobecnym wzrokiem w gładkie drzwi obok tych do mojego pokoju. Za nimi Uchiha zapewne rozgrzewał swoje wciąż zdrętwiałe mięśnie, przekładał bronie użyte na swoim treningu w odpowiednie miejsca i szykował sobie pościel. Jak co wieczór.
        Mimowolnie wyciągnęłam dłoń w stronę klamki, lecz potem ją opuściłam. Czekał mnie kolejny, spokojny, samotny wieczór.
         
        Suigin* – Merkury
        Nepuchu** – od Nepuchun – Neptun

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy