26 sierpnia 2007

Rozdział XVIII - "Kim ja cię zastąpię?"

      Koniec czwartku minął nam spokojnie. W piątek zjedliśmy razem śniadanie, po czym rozdzieliliśmy się. Ja poszedłem do Dojo, by potrenować taijutsu z Lee. W dziwny sposób czułem się do tego zobowiązany. Niko natomiast udała się do siedziby Hokage, odebrać dokumenty dotyczące misji. Zwykle to dowodzący jounin tłumaczył drużynie co i jak, ale przecież Kakashi nie mógł wyjść z ukrycia aż do początku misji, bo bał się o swoje życie. Bardzo słusznie. Tak więc wszystko spadło na barki kunoichi, która w gabinecie zastała tylko Shizune, a ta przydzieliła jej misję rangi C oraz przekazała dokumenty ze szczegółami zadania.

         W sali byłem tylko ja i Lee. Nie muszę chyba opisywać, jak dumny z siebie był chłopak, gdy w końcu ktoś „wyzwał” jego dojo. Rozgrzałem i przygotowałem się przed treningiem, aktywując Sharingana zanim nastąpił pierwszy cios. Szło mi całkiem nieźle, oczywiście jak na zwykłą walkę wręcz, bo przecież nie chciałem zrobić mu krzywdy. A przynajmniej nie w tej chwili.

         Zręcznie unikałem szybkich ciosów Krzaczastobrewego. Na szczęście przed każdym większym atakiem krzyczał nazwy swoich dziwacznych technik taijutsu, co automatycznie ułatwiało mi ich blokowanie. Z niechęcią zauważyłem, że od czasu mojego treningu z Kakashi’m przed egzaminem na chuunina, moja szybkość spadła. Zanotowałem w myślach, by skupić się na taijutsu przez najbliższe tygodnie.

         Złapałem lecącą ku mnie nogę Lee i odrzuciłem go do tyłu. Chłopak zrobił salto w tył, odbił się od ziemi i wymierzył we mnie lewego sierpowego, którego przechwyciłem. Zaraz potem poczułem napór upadającego na mnie ciężaru i zablokowałem cios drugą ręką. To był błąd. Lee, korzystając, że miałem obie ręce zajęte, wymierzył mi precyzyjnego prawego sierpowego i trafiając mnie w twarz, odesłał mnie kilka metrów w bok, prosto na drewnianą ścianę dojo.

         Byłem wściekły. Nie mogłem skupić się na tym, co robiłem, a kolejna porażka zniechęcała mnie do większych starań. Poczułem ból lewej strony szczęki i krew w ustach. „Zielona Bestia” otrzepała ręce, zastanawiając się już pewnie nad naprawą zniszczonych w wypadku desek. Wstałem ociężale i rozmasowałem sobie policzek. Coś nieprzyjemnie chrupnęło mi w plecach.

         – Jesteś dobry, Sasuke-kun – pochwalił mnie Krzaczasty, opierając ręce na biodrach. – Ale nie pobijesz kogoś, kto poświęcił całe życie doskonaleniu taijutsu. Musisz...

         – Zamilcz – warknąłem pod nosem. Będzie mnie tu pocieszał, a potem prawił kazania. Nie lubiłem przegrywać, to prawda, zwłaszcza z przeciwnikami, którzy wyglądali jak ten: niepozornie. I idiotycznie. W obecnej formie nie byłem w stanie pokonać ucznia Gai’a, co doprowadzało mnie do szału. Chciałem być najlepszy. Nie tylko w drużynie, nie z klanu Uchiha. Chciałem być najlepszy ze wszystkich. Obecnie byłem świetny w taijutsu. Miałem groźne ninjutsu i Sharingana. Ale co z tego, gdy nie miałem czegoś, w czym byłbym na szczycie?

         – Cześć, Lee… – Usłyszałem głos przy drzwiach. – Sasuke… – Głos należał do wyniosłego Hyuugi, który przytrzymywał właśnie drewniane drzwi Dojo, aby ktoś wchodzący za nim mógł wejść przodem. Przed niego wkroczyła boleśnie mi znajoma szatynka.

         – Witajcie Neji-kun, Niko-chan! – krzyknął Lee, rozkładając ręce w powitaniu. – Przybyliście w samą porę na trening, ja i Sasuke-kun właśnie skończyliśmy.

         – Może później, Lee… – uśmiechnęła się kunoichi, po czym usiadła z teczką papierów pod ścianą i przeniosła wzrok na mnie. Zawołała mnie palcem. Zacisnąłem pięści, nadal czując ból szczęki. – Mamy coś do omówienia z Uchihą.

Otarłem usta z krwi, mając nadzieję, że nie zdążyła jej zauważyć

         – Neji? – zapytał z nadzieją Lee. Hyuuga wzruszył ramionami i ustawił się w pozycji obronnej. Minąłem trenujących shinobi w bezpiecznej odległości i ukucnąłem przy kunoichi.

         – I jak? – zapytałem od niechcenia, gdy ta otwierała teczkę. Wyglądała na wypchaną.

         – Nie wiem, pierwszy raz otwieram.

         – Co to za pomysł z tymi aktami? Nie mogą nam powiedzieć wprost, co mamy zrobić, gdzie i w jakim czasie? – burknąłem, pomagając jej z trudnym zatrzaskiem. Zielonooka cicho podziękowała i zaczęła wertować papiery.

         – Zdaje się, że skoro jest mniej misji do wykonania, wszystkie są przygotowywane staranniej – odparła ze znużeniem. W końcu powiedziała coś sensownego. – Na początek każdej misji dostajemy akta, na końcu je oddajemy wraz z dokładnym raportem.

         – Nie powinien robić tego Kakashi? – westchnąłem, marszcząc brwi. Nie cierpiałem papierkowej roboty. Była to strata czasu. Skoro wracałem do Wioski w jednym kawałku, a misja została wykonana, po co się było z tym jeszcze dodatkowo obnosić?

         – On też. Ale my również jako chuunini mamy mieć takie obowiązki. Tsunade-shishou chce nas w ten sposób usamodzielnić i wprawić w pisaniu, w przypadku, gdybyśmy zostali jouninami.

         – Mądre słowa, jak na ciebie – mruknąłem oschle, siadając na podłodze, bo nogi mi ścierpły, a szczegóły misji wyglądały na ciężką lekturę.

         – Po prostu cytowałam Shizune. Mi nadal się wydaje, że to przykrywka i po prostu mamy je odciążyć – odparła z uśmiechem kunoichi, dając mi część kartek. Wyłączyłem z głowy okrzyki Neji’ego i Lee oraz tupania ich nóg, które mogły przeszkodzić mi w czytaniu.

         W teczce były notatki o stosunkach dyplomatycznych powiązanych w misję krajów, obecnych daimyo i ilości shinobi na danym obszarze. Poza tym wciśnięto tam kilka map, zarówno nawiązujących do podróży, jak i misji. Zaznaczono sprawdzone miejsca na postoje, okoliczne wioski i ważne punkty. Wszystko było przygotowane niemal idealnie.

         – Droga z Kraju Ognia do Kraju Deszczu... – mruczała pod nosem Niko, przeglądając kartki.

         Misja wydawała się prosta. Według opisu chodziło o to, że pewna grupa przestępcza na terenie Ame-gakure dopuściła się kradzieży drogocennego przedmiotu należącego do tamtejszego daimyo. Złodzieje uciekli i ruszyli w głąb Kraju Ognia, aby sprzedać łup na czarnym rynku. Na ich nieszczęście zostali złapani przez agentów naszego ANBU. Konoha wysłała skład shinobi, aby zabezpieczyć skarb i skontaktowała się z Krajem Deszczu, obiecując zwrot kosztowności. Jedyną sprawą był transport. I to była działka moja i Niko.

         „Przedmiot A”, jak go nazywali w dokumentach, znajdował się na południowy wschód od Wioski Liścia, więc totalnie nie po drodze do celu. Na miejscu była wynajęta grupa przewoźników, którzy odeskortują skarb oraz pilnujących go ninja – nas – do Ame-gakure.

         – Cóż może być prostszego? – uśmiechnęła się Niko, gdy oboje z grubsza przeczytaliśmy dokumenty. Spojrzeliśmy wspólnie na największą mapę. Na pierwszy rzut oka do przewoźników mogliśmy dotrzeć w jeden dzień, na miejscu dopracować plan, przenocować, a potem ruszyć w drogę. Potem do granicy z Ame no Kuni były dwa dni drogi powozem. Trzy, jeśli jechać przez Konohę. I potem jeszcze kawałek do centrum kraju, czyli Wioski ukrytej w Deszczu.

         – Cztery dni podróży. – Zacząłem składać papiery i chować je do teczki. Jeszcze tego brakowało, by się zagubiły lub zniszczyły. – Byłoby szybciej, gdybyśmy wzięli ten przedmiot na plecy i pobiegli. Po co targać za sobą te powozy? – warknąłem. Ta misja była beznadziejna.

         – Mnie się pytasz? Dla mnie taka odległość to tak spacer. – Wypięła z dumą pierś. – Ale… przecież tak się mniej zmęczymy. Chyba.

         – Hn.

         – Poza tym… nie wiadomo, jak duży jest ten przedmiot. Nie weźmiesz konia na plecy. – zaśmiała się dziewczyna.

         – Założysz się? – uśmiechnąłem się lekko, unosząc głowę i lustrując wzrokiem Hyuugę i jego przeciwnika. Lee był nieźle zasapany, pewnie przez to, że wcześniej walczył ze mną. Mimo to widać było, że nie opuszczają go siły i nie podda się tak szybko. – Teraz mogę się przyłączyć – mruknąłem, wstając. Niko pozbierała resztę dokumentów i zamknęła teczkę.

         – Misja, hm? – zapytał Neji pół-zdaniem.

         – Ta, wyruszamy jutro. – Niko podniosła się i przeciągnęła leniwie, zupełnie jakby samo czytanie zmęczyło ją bardziej, niż deklarowany „spacer”.

         – My jeszcze żadnej nie dostaliśmy – poskarżył się Lee, wyginając dolną wargę jak dziecko.

         – Na pewno coś dostaniecie, trzeba być cierpliwym – zapewniła dziewczyna, zakładając rękawiczki i poprawiając ochraniacz na czole. Wszyscy trzej spojrzeliśmy na nią ze zdziwieniem. – No co, myślicie, że będziecie trenować sami?

         Shinobi obok mnie zamrugali i popatrzyli po sobie zmieszani. Lee przełknął ślinę i zrobił krok w tył, zasłaniając się rękami.

         – Nie uderzę kobiety!

         Również zrobiłem krok w tył, z rękoma w kieszeniach.

         – Ze mną już walczyłaś.

         Wszyscy zgodnie popatrzyliśmy na Hyuugę, który zaczął machać rękami, rumieniąc się delikatnie. Uniosłem brew. Niko działała dziwnie na moich znajomych. Zwłaszcza facetów…

         – Ja też nie będę bił się z dziewczyną! – wycedził przez zęby. Kunoichi zmarszczyła brwi. Widocznie nie podobało jej się takie „wyjątkowe” traktowanie. I słusznie, według mnie nie zasługiwała na żadne taryfy ulgowe, szczególnie jeśli sprawiały, że ludzie dookoła zaczynali wymyślać dziwaczne wymówki. Zanim jednak zdążyła posłać wobec nagłych gentlemanów kąśliwą uwagę o równouprawnieniu, Lee uniósł palec.

– Walczyłeś z Hinatą-san, pamiętam jak dziś – przypomniał.

         Hyuuga popatrzył na mnie, szukając pewnie ratunku. Niesłusznie. Kiwnąłem tylko głową z założonymi rękoma. Nie widziałem tej walki, ale słyszałem, że była spektakularna. Neji wygrał, rozwalając narządy tej nieśmiałej kuzynki swoim żałosnym Kekkei Genkai.

         Ciekawe, czy mógł to samo zrobić Niko.

         – To był test – warknął Neji.

         Kunoichi westchnęła, przystępując do rozgrzewania nadgarstków i szyi. Posłałem Lee porozumiewawcze spojrzenie i odsunąłem się z delikatnym uśmieszkiem na ustach.

        

        

 

      Uśmiechnęłam się. Nigdy nie widziałam Uchihy tak… jednomyślnego i zgodnego z innymi. Z tego, co mi się wydawało, Mroczny Komandos trzymał się z boku życia towarzyskiego. Trudno się było mu dziwić, bo był strasznie nudnym gburem, więc nie miał za bardzo wyboru. Jednak… może się myliłam? Może współpracował tylko z niektórymi? Ale… z Rockiem Lee? Ze wszystkich osób? Potrząsnęłam głową.

Zobaczyłam, jak Sasuke i Lee oddalają się, aby kontynuować trening, a zniechęcony Neji stoi sztywno przede mną.

         – No, chodź… – westchnął i bezszelestnie przeszedł na drugi koniec sali, by trenujące pary nie przeszkadzały sobie nawzajem. Gdy staliśmy już naprzeciwko siebie, zaprosił mnie ręką. – Atakuj, zobaczę, co potrafisz.

         Byłam… urażona. Czy wszędzie, gdzie tylko się pojawiałam, panował seksizm? I co z tego, że byłam dziewczyną? Nie mogłam zrozumieć, czemu wszyscy zawsze traktowali mnie nadzwyczajnie. Racja, większość shinobi stanowili mężczyźni, ale to nie znaczyło, że byli lepsi od każdej kunoichi. Trenowałam wiele lat i mimo iż nie byłam we wszystkim doskonała, wiedziałam, że jestem dobra w moim fachu. W fachu wszystkich shinobi. Postanowiłam nie hamować się i pokazać tym draniom, przynajmniej tym w moim otoczeniu, że dla własnego dobra powinni traktować mnie na równi.

         „Zobaczę, co potrafisz”. Phi! Jakby miał prawo mnie sprawdzać i oceniać!

         Kiwnęłam głową i w ułamku sekundy znalazłam się przed brunetem. Wymierzyłam cios w klatkę piersiową, ale Hyuuga – nawet zaskoczony – zablokował go. Był przerażająco szybki. Obróciłam się i kopnęłam go lewą nogą. Shinobi złapał ją i pchnął wyżej, ku mojej głowie, próbując mnie przewrócić. Zacisnęłam zęby i utrzymałam pozycję, pozwalając mu umieścić moją nogę do pozycji pionowej. Uśmiechnęłam się wrednie.

         – Dzięki, dawno nie ćwiczyłam – skomentowałam, po czym gwałtownie opuściłam nogę, jednocześnie uderzając go w bark. Chłopak cofnął się, by zaraz potem bronić się przed kolejnymi ciosami. Zaraz sam zaatakował. W ostatnim możliwym momencie lotu jego pięści zbiłam ją z kursu, słysząc jej świst przy swoim uchu. Walczyliśmy kilka minut, choć Hyuuga głównie bronił się.

         Sprawiało mi to niemałą frajdę, walczyć z kolejnymi seksistami i widzieć ich ciche zdumienie.

         Wycelowałam ręką w jego ramię, a on zignorował cios, skupiając się na własnym ataku. Jednak siła mojego uderzenia była tak duża, że po odrzuceniu lewego barku w tył, Hyuuga zakręcił się w miejscu. Jego postawa była inna niż u Lee i Uchichy, lżejsza, zwinniejsza, ale przez to łatwiejsza do wybicia z delikatnej równowagi. W końcu shinobi dostał kopa w klatkę piersiową. Powinien się cieszyć, że nie celowałam w podbrzusze.

         Byłam szybka i w miarę dokładna, ale prędko się męczyłam. Hyuuga uderzył mnie dwa razy dość boleśnie, gdy ja przez cały czas nie mogłam go zmusić do ukazania jakiegokolwiek grymasu bólu. Przez kilka następnych minut to ja broniłam się, a Neji obserwował bacznie moją technikę. Nie uważałam jej za specjalnie wyszukaną, lecz warto było trenując z różnymi shinobi znajdować w niej luki. Z pewnością brakowało mi męskiej siły, przez co w obawie przed uszkodzeniami narządów i siniakami starałam się strącać ciosy z trasy otwartą dłonią zamiast je blokować i parować. Nie zawsze się to jednak udawało.

         Shinobi atakował mnie w różne miejsca: tors, ręce, podbrzusze. Testował moją obronę, ale ta sięgała wszędzie. Odparł mój atak nogą, który wymierzyłam, gdy się trochę zamyślił. W jego bladych oczach wciąż widziałam jedynie skupienie i czujność, jakby starał się zauważyć jak najwięcej. Analizował mnie skrupulatnie, jakby naprawdę na koniec miał zamiar wystawić mi recenzję lub ocenę.

         W pewnym momencie schylił się i z obrotu mnie podciął, pewnie już poważnie znużony bijatyką. Gdy jego noga już miała trafić moją łydkę, odskoczyłam do tyłu saltem. Stopa Neji’ego przeleciała tuż nad podłogą, niedaleko moich rąk, na których przez chwilę stałam, a zanim zdążył się zorientować, co się stało, oberwał w twarz moimi nogami. Nosiłam ciężkie buty.

         Wylądowałam chwiejnie na drewnianej podłodze dojo, gdy Neji wytarł kilka metrów desek swoimi plecami, lądując nieopodal pozostałej dwójki. Lee i Sasuke zatrzymali swój trening, patrząc na mnie ze zdziwieniem. Wzruszyłam niewinnie ramionami.

         Uwielbiałam takie spojrzenia. Nigdy mi się nie nudziły.

         Słyszałam o Kekkei Genkai klanu Hyuuga, i – szczerze mówiąc – byłam wdzięczna chłopakowi za to, że nie użył go teraz na mnie bez ostrzeżenia. Niektórzy, bez wymieniania nazwisk, łamali ustalone zasady w pojedynku.

         Jednak Hyuuga i Uchiha mieli ze sobą coś wspólnego – pewien typ spojrzenia. Chłodny, kalkulujący. Wywyższający się, szukający najszybszej drogi do celu, czekający na błędy przeciwnika zamiast skupiać się na unikaniu własnych.

         Hyuuga wstał i otrzepał się. Nie wyglądał na zadowolonego. Na pewno chciał rewanżu. Czułam, że nie pokazał mi swojego prawdziwego potencjału, a byłam go ciekawa.

         Ah, no i dochodziła sprawa, że byłam dziewczyną. Auć. To musiało boleć.

         – No, Niko-chan, gratulacje! – krzyknął Lee, ściskając mnie. Nie zauważyłam, gdy znalazł się tak blisko. Dziwne, ale nie miałam tych irytujących dreszczy. – Już dawno nie widziałem, by Neji-kun leżał na ziemi, pokonany.

         – Zaskoczyła mnie – warknął Hyuuga, lecz nikt go nie słuchał. Uchiha nie gratulował mi, oczywiście. Sam był pewnie w złym nastroju, bo prawie przegrywał z Krzaczastym.

 

      Żałowałem, że nie obserwowałem walki kunoichi. Z Sharinganem mógłbym skopiować parę ruchów, co było trudne, gdy walczyłem bezpośrednio przeciwko niej. Miałem wtedy inne zmartwienia.

         Z obecnym, nie do końca rozwiniętym poziomem Sharingana, byłem w stanie kopiować jedynie techniki taijutsu. Nie robiłem tego umyślnie, gdyż wiedzy przekazywanej przez moje oczy po prostu nie mogłem „wyrzucić” z głowy. Tak się działo i już. Nie raz wykorzystywałem techniki Lee, jednak nie chciałem stać się jego tanią podróbką, więc musiałem zaobserwować więcej technik u innych shinobi. Teraz, gdy miałem gwarancję, że spędzę więcej czasu z Kakashi’m, miałem też możliwość „wyciśnięcia” z niego kilku nowych zastosowań Sharingana czy technik, takich jak Chidori.

         A, właśnie. Dziewczyna nie widziała jeszcze tego jutsu.

         Westchnąłem, obserwując, jak Lee setny raz gratuluje szatynce, która odkleja go od siebie z uporem.

         – Uchiha, zamieniamy się członkami drużyny – zakomunikował Neji.

         – Hn, chyba żartujesz.

Rzeczywiście, w jego bladych oczach tliła się rzadka iskra rozbawienia. Kto wie, może nie był wcale zdruzgotany po porażce? Jeśli tak, to pewnie dał dziewczynie wygrać, by mieć pojedynek z nią jak najszybciej z głowy.

         Lee i Niko przestali się śmiać i spojrzeli na nas lekko zdziwieni, czekając na rozwój wydarzeń.

         – Nie wiesz, jak źle współpracuje się z Uzumaki’m... – westchnął Hyuuga, przykrywając twarz dłonią. – No, może wiesz, ale nie tak, jak ja.

         – Skoro ja wytrzymałem, to i ty wytrzymasz. – Sama wizja samotnych misji z blondynem przyprawiała mnie o dreszcze. Niko była nieco mniej irytująca i znacznie bardziej utalentowana. Pomijam fakt, jak świetnie się ją denerwowało.

         – Łał, patrz, walczą o mnie jak lwy – mruknęła brązowowłosa z przekąsem, a Lee uśmiechnął się szeroko. – Jak ci się układa z Gaarą? – zapytała, zmieniając temat.

         – Hm… nie jest zbyt rozmowny. Gai-sensei próbuje zaszczepić u niego cząstkę Siły Młodości, jaką mi ofiarował, aby walczył u naszego boku z uśmiechem i postawą Miłego Gościa, ale… z dnia na dzień staje się to trudniejsze.

 

      Trudniejsze? Od pierwszego dnia było oczywiste, że to niemożliwe. Ciekawe, czy Zieloni znali takie słowo.

         Moja podskoczyła z przerażeniem, gdy wyobraziłam sobie, jak Gai-san namawia do współpracy shinobi z Piasku. Biorąc pod uwagę, że jego „styl” opierał się na krzykach, śmiechach i taijutsu… nie mogło pójść dobrze. Sama nie wiedziałam dużo o Gaarze – jedynie to, co wspominała mi Temari – i szczerze mówiąc nie chciałam się do niego zbliżać. Zwłaszcza, gdy wracał wściekły z treningu z nową drużyną, rozsadzając piaskiem wszystko, co stanęło mu na drodze.

         Konoha drżała. Dosłownie.

         – Zbierajmy się – mruknął Uchiha, zabierając teczkę spod ściany.

         – „My”? – zapytali razem Lee i Hyuuga.

         – Ta, chodź… – zawołał mnie, kiwając zaganiająco palcem. Skopiował mój wcześniejszy gest. Zaśmiałam się w duchu. To do tego był Sharingan!

         – Tak, tak… – uśmiechnęłam się i wyszłam, machając na pożegnanie pozostałym w środku shinobi. Obaj odmachali, z większym i mniejszym entuzjazmem. – Gdzie idziemy? – zapytałam, przejmując od chłopaka teczkę i oplatając ją rękami.

         – Czas na obiad. Hn. Jak chcesz, to możemy wstąpić do biura Hokage… chyba, że masz zamiar taszczyć ze sobą te papiery – mruknął shinobi, wskazując na aktówkę w moich rękach.

         Pokręciłam głową.

         Zahaczyliśmy więc o kwaterę Hokage, zastając gabinet niezwykle… pusty. Nie było w nim tylu papierów, co zwykle, co pewnie było zasługą asystentki i przyjaciółki Tsunade, która, już zalana potem, przyjęła z powrotem akta misji i życzyła nam obojgu powodzenia. Przespacerowaliśmy się po uliczkach bez wyraźniejszego celu, aż w końcu zaszliśmy do Ichiraku Ramen, nie tyle z głodu czy zmęczenia, co po prostu zwiedzeni pięknym zapachem. Odsłoniłam krótkie kurtyny, by ujrzeć Shikamaru i Temari.

         – Cześć, Niko! – Blondynka przywitała nas z szerokim uśmiechem, wskazując na wolne krzesła. Ja usiadłam obok Temari, a Sasuke obok Shikamaru. Kolejni kumple, hm?

 

      Spojrzałem nieufnie na siedzącą parę. Nara jednak nie żartował z tą blondyną. Dla mnie to było niezrozumiałe.

         – Co, ty też stawiasz dziewczynie? – burknął pod nosem Shikamaru. Mówił swoim zwykłym, monotonnym głosem, nie było po nim widać jakiejś nadmiernej radości wywołanej towarzystwem siostry Gaary.

         – Tak, ale nie z tych powodów, co ty – odparłem, po czym zamówiłem dwie normalne porcje ramen.

         – To znaczy?

         – Hn. Nie wiem, po co ci dziewczyna – stwierdziłem prosto z mostu, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu pieniędzy. Siedzące za Narą dziewczyny odchyliły się do tyłu, by spiorunować mnie pogardliwym wzrokiem. Nie przejąłem się tym zbytnio.

         – Może wkrótce się dowiesz – uśmiechnął się brunet, jedząc swoją porcję. Uniosłem brew i odwróciłem wzrok od rozwścieczonych kunoichi, bo właśnie podano mi moją miskę. Drugą mężczyzna trzymał nadal w ręce, więc bez słowa wskazałem palcem na szatynkę, siedzącą dwa miejsca dalej. Usłyszałem z jej strony ciche „dziękuję”, wziąłem pałeczki i zacząłem powoli jeść.

         – A tak ogólnie, co tam u was? – zagaiła blondynka, kończąc swój posiłek. – Słyszeliśmy, że mieszkacie razem.

         Cholera. Znowu to.

         – Zbieg okoliczności – mruknęła Niko. Ja postanowiłem zająć się tym, po co tu przyszedłem i wyłączyłem się z pogaduch. Przynajmniej na chwilę.

         – A jak idą treningi? – dopytywała się dalej kunoichi, poprawiając kucyki. Przeniosłem na nią wzrok. – My trenujemy z Asumą, wspólne ataki wychodzą nam coraz lepiej – dodała od siebie z dumą, uśmiechając się przy tym do Nary.

         Ciągle było „my”. My słyszeliśmy, my trenujemy. O co chodziło? Shikamaru to nie przeszkadzało? Straszny był z niego leń. Myślałem, że „związek” jest jedną z rzeczy z góry dla niego niemożliwych, ale chyba wyszło na to, że powiedzenie blondynce „nie” było jeszcze bardziej kłopotliwe, niż przytakiwanie jej i włóczenie się z nią po knajpach.

         Westchnąłem, posyłając mu ukradkiem porozumiewawcze spojrzenie. On tylko wzruszył ramionami.

         – Nie trenujemy wspólnie. Raczej przeciwko sobie. Jutro wyruszamy na pierwszą misję – streściła schludnie Niko, mieszając zupę. Miała rację, do tej pory nie przećwiczyliśmy żadnej wspólnej techniki czy strategii. Nawet nie przyszło mi to do głowy.

         – Szkoda, że nie ma tu mojego sensei – mruknęła zamyślona Temari. – Wy macie szczęście. Zostaliście ze swoimi nauczycielami – zwróciła się do nas, chłopaków, po czym odwróciła się w stronę Niko. Koniec tematu? Wróciłem zadowolony do jedzenia, a Shikamaru zamyślił się ze wzrokiem utkwionym w kubku z pałeczkami. To była jednak prawda, nie wiedziałem nic o byłym nauczycielu Niko. – Ah, Niko! Wyruszacie jutro… a masz dzisiaj czas?

         – Po co?

         – Wieczorem spotykam się z resztą dziewczyn. No wiesz: jedzenie, muzyka, babskie pogaduchy. Wpadniesz?

         – Nie wiem, czy jestem tam mile widziana – mruknęła pod nosem szatynka, stukając pałeczkami. Jej wzrok z serdecznego i otwartego zmienił się na nieobecny. Nie zorientowałem się, gdy pochyliłem się, by na nią spojrzeć. Podobną minę miała w restauracji, gdy mówiła o swojej przeszłości. Hn, nieważne.

         – Nie żartuj. – Niebieskooka poklepała ją po plecach. – Tenten i Hinata się o ciebie dopytywały. Przyjdź – zachęciła. – Będziemy w szóstkę…

         – Ino i Sakura też przyjdą? – Niko, zainteresowana, podniosła wzrok znad miski.

         – Jak wszyscy to wszyscy, nie? – Temari wyszczerzyła się potwierdzająco, po czym zeskoczyła ze stołka, a Shikamaru zaraz za nią, choć mniej energicznie. – Będziemy na ciebie czekać. Przyjdź koło siódmej, spotykamy się u Hinaty, w rezydencji klanu Hyuuga.

         – Uh… okej… – mruknęła szatynka. Zapewne nie wiedziała o ojcu Hinaty oraz gdzie mieści się ich willa. Ale mogła zapytać. Na jej twarzy zauważyłem rzadką u niej niepewność, ale nie komentowałem.

         Dwójka shinobi odeszła w nieokreślonym kierunku, a gdy ja i Niko zjedliśmy do końca, położyłem dwa tysiące jenów z napiwkiem na blacie i odszedłem. Zaraz za sobą usłyszałem kroki mojej współlokatorki. No dobra. Partnerki.

         – Mam nadzieję, że znajdziesz sobie jakieś zajęcie, gdy mnie nie będzie – uśmiechnęła się do mnie z przekąsem, gdy wyrównaliśmy krok.

         – Spędzę czas na usychaniu z tęsknoty – odparłem sarkastycznie.

         Niko ryknęła śmiechem.

         Gdy wróciliśmy do domu, zamknąłem się w swoim pokoju z kubkiem kawy i zwojami do czytania. Szukałem informacji, czy to geograficznych, czy o jakichś jutsu. Czułem, że sama praktyka nie wystarczy, a wiedza teoretyczna tylko mnie wzmocni. Zresztą – co było jak na mnie dziwne – nie miałem dzisiaj ochoty na trening w pocie i krwi.

Po kilkunastu minutach usłyszałem pukanie do drzwi, a po moim zdecydowanym „wejść”, w drzwiach stanęła Niko. Cóż. Przynajmniej pukała.

         – Jak wyglądam? – zapytała radośnie, po czym obróciła się na palcach, pokazując mi się z każdej strony. Miała na sobie wytarte dżinsy i czarny T-shirt, jej włosy były spięte w koński ogon, odsłaniając jej szyję i ramiona.

         – Nie mi to oceniać, ale chyba możesz pokazać się ludziom… – mruknąłem z przekąsem i lekkim uśmieszkiem, okazując swój brak zainteresowania modą. Wyglądała… zwyczajnie.

Dobrze. Nie wiedziałem, po jaką cholerę tu przyszła. Ważne, by już wyszła i dała mi spokój.

         – Co czytasz? – Kunoichi zmieniła temat, kucając przede mną i ignorując brak zainteresowania jej strojem.

         – Zwoje z nowymi jutsu i książki strategiczne. – Rozwinąłem jeden z pergaminów. Pochodził z czasów panowania Drugiego Hokage, ale kunoichi nie miała prawa tego wiedzieć.

         – Skąd je masz? – zapytała, ignorując mój wyraźny sygnał, mówiący: „Czytam, więc wyjdź i zostaw mnie w spokoju.”

         – Z biblioteki.

         A co ona myślała? Że sam to wszystko napisałem? Ukradłem?

         – Oh? Nie wiedziałam, że w okolicy jest biblioteka – westchnęła, kartkując jedną z książek, której nie pozwoliłem jej wcale dotykać.

         – Zaprowadzę cię, jak wrócimy z misji – mruknąłem, nie podnosząc wzroku. Zapadła cisza, a Niko przechyliła głowę na bok z szerokim uśmiechem. Spojrzałem na nią, choć niechętnie.

         – Łał, to bardzo… miłe z twojej strony! – powiedziała zielonooka powoli i z widocznym niedowierzaniem. Zmarszczyłem brwi i ciągle na nią patrząc, przepędziłem ją ręką. Dziewczyna posłusznie wstała, ale przed wyjściem zatrzymałem ją jedną informacją.

         – Klan Uchiha trzyma wiele zwojów niedostępnych w bibliotece. Gdy w końcu się wprowadzę do starego mieszkania, pożyczę ci jakieś.

 

      Stałam już przodem do drzwi i z ręką na klamce. Zmrużyłam oczy i westchnęłam.

         – Więc serio mnie tu zostawisz…? – zapytałam, choć dla niego mogło to brzmieć jak zdanie twierdzące. Tak czy inaczej – nie sprzeczał się ze mną.

         – Za około dwa tygodnie, tak – potwierdził cicho, właściwie mrucząc niewyraźnie pod nosem. Mogłabym się łudzić, że ta przykra sytuacja sprawiła, że wstyd było mu przyznawać takie rzeczy na głos, ale bardziej prawdopodobne było, że moje zapytanie było niewarte jego wysiłku przy szerszym otwieraniu ust. Cud, że w ogóle marnował na mnie czas, co nie?

         Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Przygryzłam wargę, nieco zestresowana.

Kim ja tego dupka zastąpię?

         Udałam się do swojego pokoju poprawić włosy. Wyglądałam nieźle. I w sumie to cieszyłam się na spotkanie z nowymi znajomymi. Nie byłam szarą myszką. Chciałam znać jak najwięcej ludzi. Sądziłam, że kontakty to prawdziwa siła, o ile tylko nie były zbyt bliskie.

         Wzięłam do ręki notes. Ludzie już mi się mylili. Mogłam sobie notować co ciekawsze wiadomości. Takich było zwykle dużo na podobnych spotkaniach. Tak mi się przynajmniej wydawało.

         Otworzyłam u siebie okno, bym w razie późnej pory mogła przez nie wrócić i zamknęłam swój pokój od zewnątrz. Wstąpiłam do kuchni, by wziąć trochę słodyczy dla „koleżanek” i wybiegłam, sporo spóźniona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy