Koniec czwartku
minął nam spokojnie. W piątek zjedliśmy razem śniadanie, po czym rozdzieliliśmy
się. Ja poszedłem do Dojo, by potrenować taijutsu z Lee. W dziwny sposób czułem
się do tego zobowiązany. Niko natomiast udała się do siedziby Hokage, odebrać
dokumenty dotyczące misji. Zwykle to dowodzący jounin tłumaczył drużynie co i
jak, ale przecież Kakashi nie mógł wyjść z ukrycia aż do początku misji, bo bał
się o swoje życie. Bardzo słusznie. Tak więc wszystko spadło na barki kunoichi,
która w gabinecie zastała tylko Shizune, a ta przydzieliła jej misję rangi C
oraz przekazała dokumenty ze szczegółami zadania.
W sali byłem tylko ja i Lee. Nie muszę
chyba opisywać, jak dumny z siebie był chłopak, gdy w końcu ktoś „wyzwał” jego dojo.
Rozgrzałem i przygotowałem się przed treningiem, aktywując Sharingana zanim
nastąpił pierwszy cios. Szło mi całkiem nieźle, oczywiście jak na zwykłą walkę
wręcz, bo przecież nie chciałem zrobić mu krzywdy. A przynajmniej nie w tej
chwili.
Zręcznie unikałem szybkich ciosów Krzaczastobrewego.
Na szczęście przed każdym większym atakiem krzyczał nazwy swoich dziwacznych
technik taijutsu, co automatycznie ułatwiało mi ich blokowanie. Z niechęcią
zauważyłem, że od czasu mojego treningu z Kakashi’m przed egzaminem na chuunina,
moja szybkość spadła. Zanotowałem w myślach, by skupić się na taijutsu przez
najbliższe tygodnie.
Złapałem lecącą ku mnie nogę Lee i
odrzuciłem go do tyłu. Chłopak zrobił salto w tył, odbił się od ziemi i
wymierzył we mnie lewego sierpowego, którego przechwyciłem. Zaraz potem
poczułem napór upadającego na mnie ciężaru i zablokowałem cios drugą ręką. To
był błąd. Lee, korzystając, że miałem obie ręce zajęte, wymierzył mi
precyzyjnego prawego sierpowego i trafiając mnie w twarz, odesłał mnie kilka
metrów w bok, prosto na drewnianą ścianę dojo.
Byłem wściekły. Nie mogłem skupić się
na tym, co robiłem, a kolejna porażka zniechęcała mnie do większych starań.
Poczułem ból lewej strony szczęki i krew w ustach. „Zielona Bestia” otrzepała
ręce, zastanawiając się już pewnie nad naprawą zniszczonych w wypadku desek.
Wstałem ociężale i rozmasowałem sobie policzek. Coś nieprzyjemnie chrupnęło mi
w plecach.
– Jesteś dobry, Sasuke-kun – pochwalił
mnie Krzaczasty, opierając ręce na biodrach. – Ale nie pobijesz kogoś, kto
poświęcił całe życie doskonaleniu taijutsu. Musisz...
– Zamilcz – warknąłem pod nosem. Będzie
mnie tu pocieszał, a potem prawił kazania. Nie lubiłem przegrywać, to prawda,
zwłaszcza z przeciwnikami, którzy wyglądali jak ten: niepozornie. I
idiotycznie. W obecnej formie nie byłem w stanie pokonać ucznia Gai’a, co
doprowadzało mnie do szału. Chciałem być najlepszy. Nie tylko w drużynie, nie z
klanu Uchiha. Chciałem być najlepszy ze wszystkich. Obecnie byłem
świetny w taijutsu. Miałem groźne ninjutsu i Sharingana. Ale co z tego, gdy nie
miałem czegoś, w czym byłbym na szczycie?
– Cześć, Lee… – Usłyszałem głos przy
drzwiach. – Sasuke… – Głos należał do wyniosłego Hyuugi, który przytrzymywał
właśnie drewniane drzwi Dojo, aby ktoś wchodzący za nim mógł wejść przodem.
Przed niego wkroczyła boleśnie mi znajoma szatynka.
– Witajcie Neji-kun, Niko-chan! –
krzyknął Lee, rozkładając ręce w powitaniu. – Przybyliście w samą porę na
trening, ja i Sasuke-kun właśnie skończyliśmy.
– Może później, Lee… – uśmiechnęła się
kunoichi, po czym usiadła z teczką papierów pod ścianą i przeniosła wzrok na
mnie. Zawołała mnie palcem. Zacisnąłem pięści, nadal czując ból szczęki. – Mamy
coś do omówienia z Uchihą.
Otarłem usta z krwi, mając nadzieję, że nie zdążyła jej zauważyć
– Neji? – zapytał z nadzieją Lee.
Hyuuga wzruszył ramionami i ustawił się w pozycji obronnej. Minąłem trenujących
shinobi w bezpiecznej odległości i ukucnąłem przy kunoichi.
– I jak? – zapytałem od niechcenia, gdy
ta otwierała teczkę. Wyglądała na wypchaną.
– Nie wiem, pierwszy raz otwieram.
– Co to za pomysł z tymi aktami? Nie
mogą nam powiedzieć wprost, co mamy zrobić, gdzie i w jakim czasie? – burknąłem,
pomagając jej z trudnym zatrzaskiem. Zielonooka cicho podziękowała i zaczęła
wertować papiery.
– Zdaje się, że skoro jest mniej misji
do wykonania, wszystkie są przygotowywane staranniej – odparła ze znużeniem. W
końcu powiedziała coś sensownego. – Na początek każdej misji dostajemy akta, na
końcu je oddajemy wraz z dokładnym raportem.
– Nie powinien robić tego Kakashi? – westchnąłem,
marszcząc brwi. Nie cierpiałem papierkowej roboty. Była to strata czasu. Skoro
wracałem do Wioski w jednym kawałku, a misja została wykonana, po co się było z
tym jeszcze dodatkowo obnosić?
– On też. Ale my również jako chuunini
mamy mieć takie obowiązki. Tsunade-shishou chce nas w ten sposób usamodzielnić
i wprawić w pisaniu, w przypadku, gdybyśmy zostali jouninami.
– Mądre słowa, jak na ciebie –
mruknąłem oschle, siadając na podłodze, bo nogi mi ścierpły, a szczegóły misji
wyglądały na ciężką lekturę.
– Po prostu cytowałam Shizune. Mi nadal
się wydaje, że to przykrywka i po prostu mamy je odciążyć – odparła z uśmiechem
kunoichi, dając mi część kartek. Wyłączyłem z głowy okrzyki Neji’ego i Lee oraz
tupania ich nóg, które mogły przeszkodzić mi w czytaniu.
W teczce były notatki o stosunkach
dyplomatycznych powiązanych w misję krajów, obecnych daimyo i ilości shinobi na
danym obszarze. Poza tym wciśnięto tam kilka map, zarówno nawiązujących do
podróży, jak i misji. Zaznaczono sprawdzone miejsca na postoje, okoliczne
wioski i ważne punkty. Wszystko było przygotowane niemal idealnie.
– Droga z Kraju Ognia do Kraju Deszczu...
– mruczała pod nosem Niko, przeglądając kartki.
Misja wydawała się prosta. Według opisu
chodziło o to, że pewna grupa przestępcza na terenie Ame-gakure dopuściła się
kradzieży drogocennego przedmiotu należącego do tamtejszego daimyo. Złodzieje
uciekli i ruszyli w głąb Kraju Ognia, aby sprzedać łup na czarnym rynku. Na ich
nieszczęście zostali złapani przez agentów naszego ANBU. Konoha wysłała skład
shinobi, aby zabezpieczyć skarb i skontaktowała się z Krajem Deszczu, obiecując
zwrot kosztowności. Jedyną sprawą był transport. I to była działka moja i Niko.
„Przedmiot A”, jak go nazywali w
dokumentach, znajdował się na południowy wschód od Wioski Liścia, więc totalnie
nie po drodze do celu. Na miejscu była wynajęta grupa przewoźników, którzy
odeskortują skarb oraz pilnujących go ninja – nas – do Ame-gakure.
– Cóż może być prostszego? –
uśmiechnęła się Niko, gdy oboje z grubsza przeczytaliśmy dokumenty.
Spojrzeliśmy wspólnie na największą mapę. Na pierwszy rzut oka do przewoźników
mogliśmy dotrzeć w jeden dzień, na miejscu dopracować plan, przenocować, a
potem ruszyć w drogę. Potem do granicy z Ame no Kuni były dwa dni drogi powozem.
Trzy, jeśli jechać przez Konohę. I potem jeszcze kawałek do centrum kraju, czyli
Wioski ukrytej w Deszczu.
– Cztery dni podróży. – Zacząłem
składać papiery i chować je do teczki. Jeszcze tego brakowało, by się zagubiły
lub zniszczyły. – Byłoby szybciej, gdybyśmy wzięli ten przedmiot na plecy i
pobiegli. Po co targać za sobą te powozy? – warknąłem. Ta misja była beznadziejna.
– Mnie się pytasz? Dla mnie taka
odległość to tak spacer. – Wypięła z dumą pierś. – Ale… przecież tak się mniej
zmęczymy. Chyba.
– Hn.
– Poza tym… nie wiadomo, jak duży jest
ten przedmiot. Nie weźmiesz konia na plecy. – zaśmiała się dziewczyna.
– Założysz się? – uśmiechnąłem się
lekko, unosząc głowę i lustrując wzrokiem Hyuugę i jego przeciwnika. Lee był
nieźle zasapany, pewnie przez to, że wcześniej walczył ze mną. Mimo to widać
było, że nie opuszczają go siły i nie podda się tak szybko. – Teraz mogę się
przyłączyć – mruknąłem, wstając. Niko pozbierała resztę dokumentów i zamknęła
teczkę.
– Misja, hm? – zapytał Neji
pół-zdaniem.
– Ta, wyruszamy jutro. – Niko podniosła
się i przeciągnęła leniwie, zupełnie jakby samo czytanie zmęczyło ją bardziej,
niż deklarowany „spacer”.
– My jeszcze żadnej nie dostaliśmy –
poskarżył się Lee, wyginając dolną wargę jak dziecko.
– Na pewno coś dostaniecie, trzeba być
cierpliwym – zapewniła dziewczyna, zakładając rękawiczki i poprawiając
ochraniacz na czole. Wszyscy trzej spojrzeliśmy na nią ze zdziwieniem. – No co,
myślicie, że będziecie trenować sami?
Shinobi obok mnie zamrugali i
popatrzyli po sobie zmieszani. Lee przełknął ślinę i zrobił krok w tył,
zasłaniając się rękami.
– Nie uderzę kobiety!
Również zrobiłem krok w tył, z rękoma w
kieszeniach.
– Ze mną już walczyłaś.
Wszyscy zgodnie popatrzyliśmy na
Hyuugę, który zaczął machać rękami, rumieniąc się delikatnie. Uniosłem brew.
Niko działała dziwnie na moich znajomych. Zwłaszcza facetów…
– Ja też nie będę bił się z dziewczyną!
– wycedził przez zęby. Kunoichi zmarszczyła brwi. Widocznie nie podobało jej
się takie „wyjątkowe” traktowanie. I słusznie, według mnie nie zasługiwała na
żadne taryfy ulgowe, szczególnie jeśli sprawiały, że ludzie dookoła zaczynali
wymyślać dziwaczne wymówki. Zanim jednak zdążyła posłać wobec nagłych
gentlemanów kąśliwą uwagę o równouprawnieniu, Lee uniósł palec.
– Walczyłeś z Hinatą-san, pamiętam jak dziś – przypomniał.
Hyuuga popatrzył na mnie, szukając
pewnie ratunku. Niesłusznie. Kiwnąłem tylko głową z założonymi rękoma. Nie
widziałem tej walki, ale słyszałem, że była spektakularna. Neji wygrał,
rozwalając narządy tej nieśmiałej kuzynki swoim żałosnym Kekkei Genkai.
Ciekawe, czy mógł to samo zrobić Niko.
– To był test – warknął Neji.
Kunoichi westchnęła, przystępując do
rozgrzewania nadgarstków i szyi. Posłałem Lee porozumiewawcze spojrzenie i
odsunąłem się z delikatnym uśmieszkiem na ustach.
Uśmiechnęłam
się. Nigdy nie widziałam Uchihy tak… jednomyślnego i zgodnego z innymi. Z tego,
co mi się wydawało, Mroczny Komandos trzymał się z boku życia towarzyskiego.
Trudno się było mu dziwić, bo był strasznie nudnym gburem, więc nie miał za
bardzo wyboru. Jednak… może się myliłam? Może współpracował tylko z niektórymi?
Ale… z Rockiem Lee? Ze wszystkich osób? Potrząsnęłam głową.
Zobaczyłam, jak Sasuke i Lee oddalają się, aby kontynuować trening, a
zniechęcony Neji stoi sztywno przede mną.
– No, chodź… – westchnął i bezszelestnie
przeszedł na drugi koniec sali, by trenujące pary nie przeszkadzały sobie
nawzajem. Gdy staliśmy już naprzeciwko siebie, zaprosił mnie ręką. – Atakuj,
zobaczę, co potrafisz.
Byłam… urażona. Czy wszędzie,
gdzie tylko się pojawiałam, panował seksizm? I co z tego, że byłam dziewczyną?
Nie mogłam zrozumieć, czemu wszyscy zawsze traktowali mnie nadzwyczajnie.
Racja, większość shinobi stanowili mężczyźni, ale to nie znaczyło, że byli
lepsi od każdej kunoichi. Trenowałam wiele lat i mimo iż nie byłam we
wszystkim doskonała, wiedziałam, że jestem dobra w moim fachu. W fachu
wszystkich shinobi. Postanowiłam nie hamować się i pokazać tym draniom,
przynajmniej tym w moim otoczeniu, że dla własnego dobra powinni traktować mnie
na równi.
„Zobaczę, co potrafisz”. Phi! Jakby
miał prawo mnie sprawdzać i oceniać!
Kiwnęłam głową i w ułamku sekundy
znalazłam się przed brunetem. Wymierzyłam cios w klatkę piersiową, ale Hyuuga –
nawet zaskoczony – zablokował go. Był przerażająco szybki. Obróciłam się i
kopnęłam go lewą nogą. Shinobi złapał ją i pchnął wyżej, ku mojej głowie, próbując
mnie przewrócić. Zacisnęłam zęby i utrzymałam pozycję, pozwalając mu umieścić
moją nogę do pozycji pionowej. Uśmiechnęłam się wrednie.
– Dzięki, dawno nie ćwiczyłam
– skomentowałam, po czym gwałtownie opuściłam nogę, jednocześnie uderzając
go w bark. Chłopak cofnął się, by zaraz potem bronić się przed kolejnymi
ciosami. Zaraz sam zaatakował. W ostatnim możliwym momencie lotu jego pięści zbiłam
ją z kursu, słysząc jej świst przy swoim uchu. Walczyliśmy kilka minut, choć
Hyuuga głównie bronił się.
Sprawiało mi to niemałą frajdę, walczyć
z kolejnymi seksistami i widzieć ich ciche zdumienie.
Wycelowałam ręką w jego ramię, a on zignorował
cios, skupiając się na własnym ataku. Jednak siła mojego uderzenia była tak
duża, że po odrzuceniu lewego barku w tył, Hyuuga zakręcił się w miejscu. Jego
postawa była inna niż u Lee i Uchichy, lżejsza, zwinniejsza, ale przez to
łatwiejsza do wybicia z delikatnej równowagi. W końcu shinobi dostał kopa w
klatkę piersiową. Powinien się cieszyć, że nie celowałam w podbrzusze.
Byłam szybka i w miarę dokładna, ale prędko
się męczyłam. Hyuuga uderzył mnie dwa razy dość boleśnie, gdy ja przez cały czas
nie mogłam go zmusić do ukazania jakiegokolwiek grymasu bólu. Przez kilka
następnych minut to ja broniłam się, a Neji obserwował bacznie moją technikę.
Nie uważałam jej za specjalnie wyszukaną, lecz warto było trenując z różnymi
shinobi znajdować w niej luki. Z pewnością brakowało mi męskiej siły, przez co
w obawie przed uszkodzeniami narządów i siniakami starałam się strącać ciosy z
trasy otwartą dłonią zamiast je blokować i parować. Nie zawsze się to jednak
udawało.
Shinobi atakował mnie w różne miejsca: tors,
ręce, podbrzusze. Testował moją obronę, ale ta sięgała wszędzie. Odparł mój
atak nogą, który wymierzyłam, gdy się trochę zamyślił. W jego bladych oczach
wciąż widziałam jedynie skupienie i czujność, jakby starał się zauważyć jak
najwięcej. Analizował mnie skrupulatnie, jakby naprawdę na koniec miał zamiar
wystawić mi recenzję lub ocenę.
W pewnym momencie schylił się i z
obrotu mnie podciął, pewnie już poważnie znużony bijatyką. Gdy jego noga już
miała trafić moją łydkę, odskoczyłam do tyłu saltem. Stopa Neji’ego przeleciała
tuż nad podłogą, niedaleko moich rąk, na których przez chwilę stałam, a zanim
zdążył się zorientować, co się stało, oberwał w twarz moimi nogami. Nosiłam
ciężkie buty.
Wylądowałam chwiejnie na drewnianej
podłodze dojo, gdy Neji wytarł kilka metrów desek swoimi plecami, lądując
nieopodal pozostałej dwójki. Lee i Sasuke zatrzymali swój trening, patrząc na
mnie ze zdziwieniem. Wzruszyłam niewinnie ramionami.
Uwielbiałam takie spojrzenia. Nigdy mi
się nie nudziły.
Słyszałam o Kekkei Genkai klanu Hyuuga,
i – szczerze mówiąc – byłam wdzięczna chłopakowi za to, że nie użył go teraz na
mnie bez ostrzeżenia. Niektórzy, bez wymieniania nazwisk, łamali ustalone
zasady w pojedynku.
Jednak Hyuuga i Uchiha mieli ze sobą
coś wspólnego – pewien typ spojrzenia. Chłodny, kalkulujący. Wywyższający się, szukający
najszybszej drogi do celu, czekający na błędy przeciwnika zamiast skupiać się
na unikaniu własnych.
Hyuuga wstał i otrzepał się. Nie
wyglądał na zadowolonego. Na pewno chciał rewanżu. Czułam, że nie pokazał mi
swojego prawdziwego potencjału, a byłam go ciekawa.
Ah, no i dochodziła sprawa, że byłam dziewczyną.
Auć. To musiało boleć.
– No, Niko-chan, gratulacje! – krzyknął
Lee, ściskając mnie. Nie zauważyłam, gdy znalazł się tak blisko. Dziwne, ale
nie miałam tych irytujących dreszczy. – Już dawno nie widziałem, by Neji-kun
leżał na ziemi, pokonany.
– Zaskoczyła mnie – warknął Hyuuga,
lecz nikt go nie słuchał. Uchiha nie gratulował mi, oczywiście. Sam był pewnie
w złym nastroju, bo prawie przegrywał z Krzaczastym.
Żałowałem, że
nie obserwowałem walki kunoichi. Z Sharinganem mógłbym skopiować parę ruchów,
co było trudne, gdy walczyłem bezpośrednio przeciwko niej. Miałem wtedy inne
zmartwienia.
Z obecnym, nie do końca rozwiniętym
poziomem Sharingana, byłem w stanie kopiować jedynie techniki taijutsu. Nie
robiłem tego umyślnie, gdyż wiedzy przekazywanej przez moje oczy po prostu nie
mogłem „wyrzucić” z głowy. Tak się działo i już. Nie raz wykorzystywałem
techniki Lee, jednak nie chciałem stać się jego tanią podróbką, więc musiałem
zaobserwować więcej technik u innych shinobi. Teraz, gdy miałem gwarancję, że
spędzę więcej czasu z Kakashi’m, miałem też możliwość „wyciśnięcia” z niego
kilku nowych zastosowań Sharingana czy technik, takich jak Chidori.
A, właśnie. Dziewczyna nie widziała jeszcze
tego jutsu.
Westchnąłem, obserwując, jak Lee setny
raz gratuluje szatynce, która odkleja go od siebie z uporem.
– Uchiha, zamieniamy się członkami
drużyny – zakomunikował Neji.
– Hn, chyba żartujesz.
Rzeczywiście, w jego bladych oczach tliła się rzadka iskra rozbawienia. Kto
wie, może nie był wcale zdruzgotany po porażce? Jeśli tak, to pewnie dał
dziewczynie wygrać, by mieć pojedynek z nią jak najszybciej z głowy.
Lee i Niko przestali się śmiać i spojrzeli
na nas lekko zdziwieni, czekając na rozwój wydarzeń.
– Nie wiesz, jak źle współpracuje się z
Uzumaki’m... – westchnął Hyuuga, przykrywając twarz dłonią. – No, może wiesz,
ale nie tak, jak ja.
– Skoro ja wytrzymałem, to i ty
wytrzymasz. – Sama wizja samotnych misji z blondynem przyprawiała mnie o
dreszcze. Niko była nieco mniej irytująca i znacznie bardziej
utalentowana. Pomijam fakt, jak świetnie się ją denerwowało.
– Łał, patrz, walczą o mnie jak lwy –
mruknęła brązowowłosa z przekąsem, a Lee uśmiechnął się szeroko. – Jak ci się
układa z Gaarą? – zapytała, zmieniając temat.
– Hm… nie jest zbyt rozmowny.
Gai-sensei próbuje zaszczepić u niego cząstkę Siły Młodości, jaką mi ofiarował,
aby walczył u naszego boku z uśmiechem i postawą Miłego Gościa, ale… z dnia na
dzień staje się to trudniejsze.
Trudniejsze? Od
pierwszego dnia było oczywiste, że to niemożliwe. Ciekawe, czy Zieloni
znali takie słowo.
Moja podskoczyła z przerażeniem, gdy
wyobraziłam sobie, jak Gai-san namawia do współpracy shinobi z Piasku. Biorąc
pod uwagę, że jego „styl” opierał się na krzykach, śmiechach i taijutsu… nie
mogło pójść dobrze. Sama nie wiedziałam dużo o Gaarze – jedynie to, co
wspominała mi Temari – i szczerze mówiąc nie chciałam się do niego zbliżać.
Zwłaszcza, gdy wracał wściekły z treningu z nową drużyną, rozsadzając piaskiem
wszystko, co stanęło mu na drodze.
Konoha drżała. Dosłownie.
– Zbierajmy się – mruknął Uchiha,
zabierając teczkę spod ściany.
– „My”? – zapytali razem Lee i Hyuuga.
– Ta, chodź… – zawołał mnie,
kiwając zaganiająco palcem. Skopiował mój wcześniejszy gest. Zaśmiałam się w
duchu. To do tego był Sharingan!
– Tak, tak… – uśmiechnęłam się i
wyszłam, machając na pożegnanie pozostałym w środku shinobi. Obaj odmachali, z
większym i mniejszym entuzjazmem. – Gdzie idziemy? – zapytałam, przejmując od
chłopaka teczkę i oplatając ją rękami.
– Czas na obiad. Hn. Jak chcesz, to
możemy wstąpić do biura Hokage… chyba, że masz zamiar taszczyć ze sobą te
papiery – mruknął shinobi, wskazując na aktówkę w moich rękach.
Pokręciłam głową.
Zahaczyliśmy więc o kwaterę Hokage,
zastając gabinet niezwykle… pusty. Nie było w nim tylu papierów, co zwykle, co
pewnie było zasługą asystentki i przyjaciółki Tsunade, która, już zalana potem,
przyjęła z powrotem akta misji i życzyła nam obojgu powodzenia.
Przespacerowaliśmy się po uliczkach bez wyraźniejszego celu, aż w końcu
zaszliśmy do Ichiraku Ramen, nie tyle z głodu czy zmęczenia, co po prostu
zwiedzeni pięknym zapachem. Odsłoniłam krótkie kurtyny, by ujrzeć Shikamaru i
Temari.
– Cześć, Niko! – Blondynka przywitała
nas z szerokim uśmiechem, wskazując na wolne krzesła. Ja usiadłam obok Temari,
a Sasuke obok Shikamaru. Kolejni kumple, hm?
Spojrzałem
nieufnie na siedzącą parę. Nara jednak nie żartował z tą blondyną. Dla
mnie to było niezrozumiałe.
– Co, ty też stawiasz dziewczynie? –
burknął pod nosem Shikamaru. Mówił swoim zwykłym, monotonnym głosem, nie było
po nim widać jakiejś nadmiernej radości wywołanej towarzystwem siostry Gaary.
– Tak, ale nie z tych powodów, co ty – odparłem,
po czym zamówiłem dwie normalne porcje ramen.
– To znaczy?
– Hn. Nie wiem, po co ci dziewczyna – stwierdziłem
prosto z mostu, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu pieniędzy. Siedzące za
Narą dziewczyny odchyliły się do tyłu, by spiorunować mnie pogardliwym
wzrokiem. Nie przejąłem się tym zbytnio.
– Może wkrótce się dowiesz – uśmiechnął
się brunet, jedząc swoją porcję. Uniosłem brew i odwróciłem wzrok od
rozwścieczonych kunoichi, bo właśnie podano mi moją miskę. Drugą mężczyzna
trzymał nadal w ręce, więc bez słowa wskazałem palcem na szatynkę, siedzącą dwa
miejsca dalej. Usłyszałem z jej strony ciche „dziękuję”, wziąłem pałeczki i
zacząłem powoli jeść.
– A tak ogólnie, co tam u was? – zagaiła
blondynka, kończąc swój posiłek. – Słyszeliśmy, że mieszkacie razem.
Cholera. Znowu to.
– Zbieg okoliczności – mruknęła Niko. Ja
postanowiłem zająć się tym, po co tu przyszedłem i wyłączyłem się z pogaduch.
Przynajmniej na chwilę.
– A jak idą treningi? – dopytywała się
dalej kunoichi, poprawiając kucyki. Przeniosłem na nią wzrok. – My trenujemy z
Asumą, wspólne ataki wychodzą nam coraz lepiej – dodała od siebie z dumą,
uśmiechając się przy tym do Nary.
Ciągle było „my”. My
słyszeliśmy, my trenujemy. O co chodziło? Shikamaru to nie przeszkadzało?
Straszny był z niego leń. Myślałem, że „związek” jest jedną z rzeczy z góry dla
niego niemożliwych, ale chyba wyszło na to, że powiedzenie blondynce „nie” było
jeszcze bardziej kłopotliwe, niż przytakiwanie jej i włóczenie się z nią po
knajpach.
Westchnąłem, posyłając mu ukradkiem
porozumiewawcze spojrzenie. On tylko wzruszył ramionami.
– Nie trenujemy wspólnie. Raczej
przeciwko sobie. Jutro wyruszamy na pierwszą misję – streściła schludnie
Niko, mieszając zupę. Miała rację, do tej pory nie przećwiczyliśmy żadnej
wspólnej techniki czy strategii. Nawet nie przyszło mi to do głowy.
– Szkoda, że nie ma tu mojego sensei –
mruknęła zamyślona Temari. – Wy macie szczęście. Zostaliście ze swoimi
nauczycielami – zwróciła się do nas, chłopaków, po czym odwróciła się w stronę
Niko. Koniec tematu? Wróciłem zadowolony do jedzenia, a Shikamaru zamyślił się
ze wzrokiem utkwionym w kubku z pałeczkami. To była jednak prawda, nie
wiedziałem nic o byłym nauczycielu Niko. – Ah, Niko! Wyruszacie jutro… a masz dzisiaj
czas?
– Po co?
– Wieczorem spotykam się z resztą
dziewczyn. No wiesz: jedzenie, muzyka, babskie pogaduchy. Wpadniesz?
– Nie wiem, czy jestem tam mile
widziana – mruknęła pod nosem szatynka, stukając pałeczkami. Jej wzrok z
serdecznego i otwartego zmienił się na nieobecny. Nie zorientowałem się, gdy
pochyliłem się, by na nią spojrzeć. Podobną minę miała w restauracji, gdy
mówiła o swojej przeszłości. Hn, nieważne.
– Nie żartuj. – Niebieskooka poklepała
ją po plecach. – Tenten i Hinata się o ciebie dopytywały. Przyjdź – zachęciła.
– Będziemy w szóstkę…
– Ino i Sakura też przyjdą? – Niko, zainteresowana,
podniosła wzrok znad miski.
– Jak wszyscy to wszyscy, nie? – Temari
wyszczerzyła się potwierdzająco, po czym zeskoczyła ze stołka, a Shikamaru
zaraz za nią, choć mniej energicznie. – Będziemy na ciebie czekać. Przyjdź koło
siódmej, spotykamy się u Hinaty, w rezydencji klanu Hyuuga.
– Uh… okej… – mruknęła szatynka.
Zapewne nie wiedziała o ojcu Hinaty oraz gdzie mieści się ich willa. Ale mogła
zapytać. Na jej twarzy zauważyłem rzadką u niej niepewność, ale nie
komentowałem.
Dwójka shinobi odeszła w nieokreślonym
kierunku, a gdy ja i Niko zjedliśmy do końca, położyłem dwa tysiące jenów z
napiwkiem na blacie i odszedłem. Zaraz za sobą usłyszałem kroki mojej współlokatorki.
No dobra. Partnerki.
– Mam nadzieję, że znajdziesz sobie
jakieś zajęcie, gdy mnie nie będzie – uśmiechnęła się do mnie z przekąsem, gdy
wyrównaliśmy krok.
– Spędzę czas na usychaniu z tęsknoty –
odparłem sarkastycznie.
Niko ryknęła śmiechem.
Gdy wróciliśmy do domu, zamknąłem się w
swoim pokoju z kubkiem kawy i zwojami do czytania. Szukałem informacji, czy to
geograficznych, czy o jakichś jutsu. Czułem, że sama praktyka nie wystarczy, a
wiedza teoretyczna tylko mnie wzmocni. Zresztą – co było jak na mnie dziwne –
nie miałem dzisiaj ochoty na trening w pocie i krwi.
Po kilkunastu minutach usłyszałem pukanie do drzwi, a po moim zdecydowanym
„wejść”, w drzwiach stanęła Niko. Cóż. Przynajmniej pukała.
– Jak wyglądam? – zapytała radośnie, po
czym obróciła się na palcach, pokazując mi się z każdej strony. Miała na sobie wytarte
dżinsy i czarny T-shirt, jej włosy były spięte w koński ogon, odsłaniając jej
szyję i ramiona.
– Nie mi to oceniać, ale chyba możesz
pokazać się ludziom… – mruknąłem z przekąsem i lekkim uśmieszkiem, okazując
swój brak zainteresowania modą. Wyglądała… zwyczajnie.
Dobrze. Nie
wiedziałem, po jaką cholerę tu przyszła. Ważne, by już wyszła i dała mi spokój.
– Co czytasz? – Kunoichi zmieniła temat,
kucając przede mną i ignorując brak zainteresowania jej strojem.
– Zwoje z nowymi jutsu i książki
strategiczne. – Rozwinąłem jeden z pergaminów. Pochodził z czasów panowania
Drugiego Hokage, ale kunoichi nie miała prawa tego wiedzieć.
– Skąd je masz? – zapytała, ignorując
mój wyraźny sygnał, mówiący: „Czytam, więc wyjdź i zostaw mnie w spokoju.”
– Z biblioteki.
A co ona myślała? Że sam to wszystko
napisałem? Ukradłem?
– Oh? Nie wiedziałam, że w okolicy jest
biblioteka – westchnęła, kartkując jedną z książek, której nie pozwoliłem jej
wcale dotykać.
– Zaprowadzę cię, jak wrócimy z misji –
mruknąłem, nie podnosząc wzroku. Zapadła cisza, a Niko przechyliła głowę na bok
z szerokim uśmiechem. Spojrzałem na nią, choć niechętnie.
– Łał, to bardzo… miłe z twojej
strony! – powiedziała zielonooka powoli i z widocznym niedowierzaniem. Zmarszczyłem
brwi i ciągle na nią patrząc, przepędziłem ją ręką. Dziewczyna posłusznie
wstała, ale przed wyjściem zatrzymałem ją jedną informacją.
– Klan Uchiha trzyma wiele zwojów
niedostępnych w bibliotece. Gdy w końcu się wprowadzę do starego mieszkania,
pożyczę ci jakieś.
Stałam już
przodem do drzwi i z ręką na klamce. Zmrużyłam oczy i westchnęłam.
– Więc serio mnie tu zostawisz…? –
zapytałam, choć dla niego mogło to brzmieć jak zdanie twierdzące. Tak czy
inaczej – nie sprzeczał się ze mną.
– Za około dwa tygodnie, tak –
potwierdził cicho, właściwie mrucząc niewyraźnie pod nosem. Mogłabym się
łudzić, że ta przykra sytuacja sprawiła, że wstyd było mu przyznawać takie
rzeczy na głos, ale bardziej prawdopodobne było, że moje zapytanie było
niewarte jego wysiłku przy szerszym otwieraniu ust. Cud, że w ogóle marnował na
mnie czas, co nie?
Wyszłam, zamykając za sobą drzwi. Przygryzłam
wargę, nieco zestresowana.
Kim ja tego dupka zastąpię?
Udałam się do swojego pokoju poprawić
włosy. Wyglądałam nieźle. I w sumie to cieszyłam się na spotkanie z nowymi
znajomymi. Nie byłam szarą myszką. Chciałam znać jak najwięcej ludzi. Sądziłam,
że kontakty to prawdziwa siła, o ile tylko nie były zbyt bliskie.
Wzięłam do ręki notes. Ludzie już mi
się mylili. Mogłam sobie notować co ciekawsze wiadomości. Takich było zwykle
dużo na podobnych spotkaniach. Tak mi się przynajmniej wydawało.
Otworzyłam u siebie okno, bym w razie późnej pory mogła przez nie wrócić i zamknęłam swój pokój od zewnątrz. Wstąpiłam do kuchni, by wziąć trochę słodyczy dla „koleżanek” i wybiegłam, sporo spóźniona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz