31 sierpnia 2007

Rozdział XIX - "Pierwsza misja"

      Skończyłem czytać pożółkły zwój. Opowiadał o rodzajach chakry, możliwości ich zastosowania oraz pospolitości w występowaniu, czyli wszystkim, czym typowy użytkownik ninjutsu mógł się interesować. Odłożyłem przejrzane już notatki do pustej szuflady i przeciągnąłem się, rozmasowując sobie szyję. Od ciągłego siedzenia w miejscu zdrętwiałem. Spojrzałem za okno, a potem na zegarek. Wskazywał za dziesięć dziesiątą. Nic dziwnego, że mój żołądek domagał się od pewnego czasu czegoś bardziej pożywnego niż nudna lektura. Przeszedłem do kuchni, zapaliłem światło i rozejrzałem się za czymś godnym mojej uwagi, lecz niepotrzebującego dłuższych przygotowań. W ostateczności zjadłem kilka kanapek i jabłko. Po posiłku nie miałem do roboty nic innego, jak wyjść na balkon.

         Z góry rozciągał się wspaniały widok. Noc była znów bezchmurna, jak większość w okresie wiosennym. Nawet lubiłem wiosnę. Nie było ani zimno, ani gorąco, więc treningi nie były tak męczące.

         Wiał dość mocny wiatr, który targał liśćmi drzew i lampionami na gankach domów. Dawno zapalone latarnie Konoha-gakure tworzyły ciepłą aurę na wyludnionych, cichych ulicach. Z lasu dookoła wioski dochodziły pohukiwania sów, sprawiając, że noc nabierała jeszcze bardziej tajemniczego wyrazu.

         Oparłem się o barierkę, zamykając oczy i wdychając czyste powietrze. Lubiłem też noc. Wszystko było spokojne, zrównoważone i na swoim miejscu. Wiatr targał moje włosy i muskał twarz i ubranie. Tu, na górze, było trochę zimno, ale mi to nie przeszkadzało. Było mi dobrze. Cicho. Błogo, rzec można było, gdyby nie jeden szczegół…

         – Ne, Sasuke… co ty robisz? – zapytał ktoś z boku. Spojrzałem w kierunku irytująco znajomego głosu, marszcząc brwi. Nie miałem zamiaru ukrywać irytacji. Nie cierpiałem, gdy mi przeszkadzano.

         Na balustradce kucała moja współlokatorka, a wiatr czochrał jej włosy jeszcze bardziej niż mi. W ręce trzymała jakiś notatnik i ołówek, ale to nie było ważne. Ważny był ten zaciekawiony, prześmiewczy wzrok, którym zwykła patrzeć na coś zaskakującego lub zwyczajnie głupiego. Teraz patrzyła tak w moją stronę.

         – A na co to wygląda? – rzuciłem zimno, odwracając się do niedawno podziwianego widoku. – Stoję tu i próbuję się zrelaksować – dodałem po chwili. W krótkim czasie spędzonym z szatynką zrozumiałem, że pytania retoryczne kiepsko na nią działały.

         – To widzę – westchnęła, zeskakując bezgłośnie z poręczy. Przynajmniej miała na uwadze spokój sąsiadów, nawet mając gdzieś mój. – Pytam tylko, czemu stoisz na takim mrozie i jak zakochany wzdychasz do widoku wioski – wyjaśniła, opierając się o barierkę niedaleko mnie. Moja brew zaczęła skakać jak szalona, a ja odwróciłem się ponownie w stronę kunoichi, piorunując ją wzrokiem.

         Nie chodziło o to, że mnie denerwowała. Nie liczyło się to, że mi przeszkodziła, ani to, że nie miała racji. Byłem wściekły, bo jej głupie zaczepki do niczego nie prowadziły. Nie rozmawialiśmy normalnie, jak lubiący się ludzie, poznając się i śmiejąc razem, jak to podobno zwykli robić nastolatkowie, ale też nie kłóciliśmy się zaciekle. Te… przekomarzania były usytuowane gdzieś pomiędzy i nie wnosiły absolutnie nic do naszej znajomości. Po prostu zajmowały czas.

         – Było całkiem przyjemnie, póki sobie nie przypomniałem o twoim istnieniu – warknąłem, próbując dać jej znak, by się odczepiła. Ona mi jednak przerwała.

         – Wiem, wiem, popsułam ci Czas Mroku i w ogóle nie moja sprawa. – Wzruszyła ramionami, nie patrząc na mnie. Jakiś szczegół krajobrazu przykuł jej uwagę.

         – No właśnie – potwierdziłem prosto, próbując skończyć rozmowę, lecz po krótkim namyśle broniłem się dalej. – Poza tym nie jest mi zimno.

         – Masz gęsią skórkę – odparła, wskazując palcem na odkrytą część mojej ręki. Cholera. Miała rację. Odwróciłem się na pięcie i wymaszerowałem z balkonu, przeklinając pod nosem i zatrzaskując za sobą drzwi, które i tak się nie domknęły. Podszedłem do biurka, udając, że bardzo zaciekawił mnie symbol w otwartej książce.

         Dziewczyna oczywiście nie zrozumiała sygnału.

         – Myślałam, że jak wrócę, będziesz już spał – parła dalej. Zamknęła za sobą drzwi balkonowe. – Ale ty na mnie czekałeś. Jak słodko! – pisnęła, zaciskając oczy z szerokim uśmiechem, zapewne ćwicząc imitację moich nudnych fanek.

         – Nie chodzę spać tak wcześnie – prychnąłem, ruszając do kuchni i udając, że jej nie słucham. Na marne.

         – Nie uwierzysz, ale u dziewczyn było nawet fajnie. Ciągle gadały o facetach, rzecz jasna, ale wytrwałam gdzieś z boku. Oczywiście było kilka ofensyw typu „Niko i Sasuke”. – Tu zrobiła palcami gest cudzysłowu w powietrzu. Kiedy obróciłem się z powrotem w jej kierunku? Po co? – Ino i Sakura omal mnie nie zabiły. Szybko im wytłumaczyłam, że nie ma o czym gadać, bo nie jestem tobą zainteresowana, więc one oczywiście wkurzyły się jeszcze bardziej, że podobno nie mam gustu i obrażam „Sasuke-kuna”. Wiesz, one traktują cię jak jakiegoś boga, a ty…

         – Też nie jestem zainteresowany. Nikim – przerwałem jej, gdy całkowicie dotarł do mnie jej bełkot. – Nie musisz mi teraz streszczać całych waszych potyczek. A skoro jeszcze sobie jakoś radzisz z tak durnymi domniemaniami, to trzymaj się ode mnie z daleka, by potwierdzić swoją wersję – skwitowałem, przechodząc do kuchni. Rozejrzałem się i gdzie nie spojrzałem, widziałem obce mi rzeczy. Na pierwszy rzut oka – słodycze. Sam nie wiem, czego oczekiwałem, przychodząc tu. Jakoś nie mogłem usiedzieć w miejscu.

         Oprałem się biodrem o blat, krzyżując ręce. Gdy spojrzałem ponownie na kunoichi, przygryzała wargę ze wzrokiem wbitym w ścianę daleko ode mnie. Nigdy nie zwracałem uwagi na jej usta, w zasadzie – na żadne usta nie zwracałem uwagi, a taki mały, kobiecy gest od razu przykuł mój wzrok. Dziewczyna nerwowo podrapała się w przedramię, mamrocząc coś pod nosem, a ja ją spokojnie obserwowałem. Widziałem ją już wiele razy, ale zawsze była w ruchu lub denerwowała mnie na tyle intensywnie, że nie mogłem przystanąć, by dokładnie jej się przyjrzeć. Nos… oczy... włosy… szyja… wszystko połączone śniadą, ciepłą skórą.

         Potrząsnąłem głową, odrzucając dziwne myśli. Ona znowu do mnie mówiła.

         – Ne, kontynuując, ogólnie było fajnie. Twoje fanki miłe, ale mi bardziej odpowiada towarzystwo Tenten i Temari… aha, Sasuke? – Westchnąłem głęboko. Czy ona nie rozumiała, że trzy miliony godzin temu kazałem jej przestać gadać? – Jutro misja. Co zabierasz?

         Uniosłem brwi.

         – Jak to „co”? Broń, jedzenie, może coś do czytania, pieniądze, namiot… – wyliczyłem jej jak dziecku, ciągle zirytowany, ale jednocześnie zadowolony ze zmiany tematu.

         – Właśnie – przerwała mi. – Rozumiem, że Pan Boski i Wspaniały śpi sam? – westchnęła, ale zaraz potem uśmiechnęła się chytrze. Jakby z nadzieją.

         – Co masz na myśli? – odwarknąłem.

         – Chcę się dowiedzieć, czy mam brać własny namiot. – Teraz ona brzmiała, jakby mówiła do dziecka.

         Czy ona chciała ze mną spać w namiocie, czy po prostu była na tyle leniwa, by nie brać własnego? Nie chciałem drążyć tematu. Ale to było dziwne.

         – Weź – przytaknąłem, ignorując jej grymas, jakby niosła już ten namiot od kilku godzin. Chyba skończyła się jej energia do gadania, więc postanowiłem jej przygadać na dobranoc. – Jak nie weźmiesz, to ukrócimy plotki raz na zawsze. – Posłałem jej wredny uśmieszek, a ona zrobiła zdziwioną minę. – Bo będziesz spała przed moim namiotem jak pies.

         W ułamku sekundy stół kuchenny, który nas dzielił, został odsunięty na bok, a po całym mieszkaniu rozpoczęła się gonitwa. Sam nie wiem, czemu w odruchu odsunąłem się na bok, jakbym się jej bał, ale dawno się tak dobrze nie bawiłem.

 

      Nastała wreszcie sobota, dzień mojej pierwszej misji w nowej drużynie, a zarazem wspólnej misji nowej drużyny Kakashi’ego. Oh, to brzmiało dumnie. Mroczny Komandos stał wytrwale w bramie Wioski, podczas gdy ja siedziałam na swoim ogromnym plecaku, z głową opartą o ręce na kolanach.

         – Kiedy on w końcu przyjdzieee… – jęknęłam głośno, chyba dziesiąty raz, ale Sasuke tylko mnie ignorował. Coś tak czułam, że się nie przyłączy. Czekał spokojnie, bo do spóźnień Hatake był już pewnie przyzwyczajony.

         Było ciepło, więc byliśmy lekko ubrani. Wzięłam też ze sobą kilka cieplejszych ubrań oraz dodatkowe nakrycie przeciwdeszczowe. Nigdy nie byłam w Amegakure, ale zdawało mi się, że Kraj Deszczu nie nosi takiej nazwy dla zabawy.

 

      Zeszłego wieczoru, gdy obwieściliśmy chwilowe „zawieszenie broni” – głównie z powodu zadyszki mojej współlokatorki – i zaczęliśmy się pakować, to nawet chciałem przypomnieć jej o ciepłym stroju, dodatkowym śpiworze czy nakryciu… ale w połowie drogi do jej pokoju zorientowałem się, że jej wyposażenie mnie absolutnie nie interesuje.

         Miałem jednak cichą nadzieję, że ma coś ze sobą. Teraz wyglądała, jakby wychodziła na krótki trening, choć jej torba… robiła wrażenie. Nie sądziłem, by była na tyle naiwna, by próbować mnie potem wrobić w noszenie jej. Co ona tam napchała?

         Moje myśli przerwało głośne pojawienie się białego obłoku, z którego nonszalancko wyłonił się Kakashi. Oboje zmierzyliśmy go wściekłymi spojrzeniami, w połowie za spóźnienie, w połowie za jego ostatni wybryk.

         – Dzieńdoberek – uśmiechnął się, ignorując nasze miny. – Gotowi na naszą pierwszą misję? – zapytał wesoło, podpierając się pod boki.

         – Owszem, od dwóch godzin… – syknąłem, poprawiając plecak. Kunoichi przytaknęła z grymasem.

         – No to super… – Kakashi znów uśmiechnął się, co można było wnioskować tylko z jego prawego oka. – A… gdzie kamizelki?

         – Kamizelki chuuninów? – Szatynka zamrugała ze zdziwieniem. – Ja jej nie noszę – oznajmiła, zakładając plecak. Hatake przeniósł pytający wzrok na mnie.

         – Jest za ciepło. – Nigdy do tej pory się o nie nie upominał. Z drugiej strony, to była moja pierwsza misja poza krajem, odkąd zostałem chuuninem. Może coś się zmieniło w przepisach, a ja nic o tym nie wiedziałem?

         – Prawdziwi chuunini noszą kamizelki nie tylko na misjach, ale też w wiosce. Bierzcie przykład z Shikamaru – poradził jounin, unosząc palec w górę jak nauczyciel. Irytowało mnie, gdy traktował nas jak dzieci. Dziewczyna pokręciła głową z uśmieszkiem.

         – A Anko, Shizune-san i Kurenai-sensei? – Uniosła brew. – One nie noszą.

         – To trzy jouninki, a kamizelka to ich prywatna sprawa – oznajmił mężczyzna.

         – Anko i Shizune-san są specjalnymi jouninkami, a nie…

         – Chyba miałaś okazję się przekonać, że Anko jest nieco… inna niż wszyscy – przerwał jej Kakashi z uśmiechem, przykuwając tym stwierdzeniem moją uwagę. Szarowłosy odwrócił się do nas tyłem i ruszył żwawo przed siebie, wołając nas gestem wykonanym wyciągniętą ręką. Spojrzałem na kunoichi, która przez moment stała nieruchomo, co prawda nie tyle zaskoczona, co zadowolona. Kunoichi obróciła się w moją stronę, posyłając mi ironiczny uśmieszek i ruszyła szybkim krokiem za nauczycielem. Skarciłem się w myśli za to, że przyłapała mnie na patrzeniu na nią.

         Druga sprawa, to to, że Kakashi znał jej historię. Pamiętałem, że wymieniła go w gronie swoich nauczycieli. Pewnie łączyło go coś z tą zwariowaną egzaminatorką, ale żeby od razu z Niko?

         Ruszyłem za nimi. Minęło kilka minut, a z szybkiego marszu piaszczystą drogą przerzuciliśmy się na standardowy sposób przemieszczania się shinobi. Skakaliśmy po gałęziach drzew – jounin po środku, prowadząc nas w dobrym kierunku, na południowy wschód od wioski. Po godzinie drogi lekko zwolniliśmy, co pozwoliło dziewczynie robić zabawne głupie przy skakaniu. W pewnym sensie jej zachowanie przypominało mi Naruto. Równie bezcelowe, co irytujące.

         – Skoro mamy pracować jako drużyna… – zaczął Kakashi, przerywając ciszę między nami. – Chcę poznać twoje umiejętności, Niko. – Odwrócił się w jej stronę.

         Zarówno kunoichi jak i ja zrobiliśmy zdziwione miny. Czemu jej, czemu teraz, czemu w ogóle?

         – Wcześniej pracowaliśmy jako grupa czteroosobowa ze mną na czele. Nie umieliście zbyt dużo, więc musiałem wam pomagać na każdym kroku i byłem za was odpowiedzialny – poinformował, mówiąc tym razem do mnie. – Teraz jesteście chuuninami – uśmiechnął się. – Pracujemy jako drużyna. Razem.

         Uśmiechnąłem się delikatnie. Nareszcie moje zdanie i umiejętności były brane na poważnie, a misja w takim podziale zapowiadała się jeszcze ciekawiej, niż nudna wycieczka krajoznawcza grupy siódmej. Zwykle ja lub Kakashi odwalaliśmy całą robotę. Oczywiście, jeśli jakaś była, bo nowicjuszy przeważnie trzymano z dala od wszelkich niebezpieczeństw.

         – Znam umiejętności Sasuke. Chcę poznać twoje – ponaglił poważnie szarowłosy.

         – Tylko dureń wyciąga swoje asy z rękawa przed rozgrywką – palnęła dziewczyna, patrząc uważnie przed siebie, na zbliżające się konary. Odbiła się od wielkiej gałęzi na jednej ręce. Wkładała w podeszwy stóp sporo chakry, dzięki czemu widocznie jej ekwipunek nie ciążył jej tak bardzo.

         – Prawda – przytaknął niechętnie Hatake. – Jednak możesz zdradzić nauczycielowi część swoich jutsu.

         Racja, i mi też.

         – Pfff… no dobra – bąknęła, wydymając dziecinnie wargi. – Po pierwsze: Katon.

         – To tak jak Sasuke… – przerwał jej Kakashi ze słyszalnym rozbawieniem w głosie. Mimo że zostałem wywołany z imienia, trzymałem się z boku całej dyskusji. – Ha! Macie wiele wspólnego.

         Kunoichi ukucnęła na jednej ze złamanych gałęzi ogromnego dębu, wyrwała z niej drobną gałązkę i rzuciła nią w szarowłosego, po czym spokojnie kontynuowała.

         – …Kage Bunshin…

         – Skąd znasz tę technikę? – Jounin zapytał spokojnie. Widział ją podczas treningu, pewnie od dawna chciał ją o to zapytać.

         Przez to jutsu praca z nią mogła wyglądać podobnie do współpracy z Naruto. To z nim miała wiele wspólnego, nie ze mną.

         – Ta-jem-ni-ca. – Kunoichi język w kierunku mężczyzny. Przewróciłem oczami. Ja się domyślałem. Godziny spędzone w towarzystwie ANBU i specjalnego jounina, który nimi dowodził musiały się opłacać pod względem dostępu do zakazanych technik.

         – A ile znasz Katonów? – wypytywał dalej szarowłosy. Trochę denerwował mnie cały ten wywiad wokół jej osoby, ale starałem się nie dać tego po sobie poznać. Nie ukrywajmy – nie umiała zbyt wiele. W końcu ją przecież pokonałem.

         – Ponad dziesięć – stwierdziła szatynka, uskakując wyżej. – Dodatkowo zawiązany pakt, czyli Kuchiyose… no i podstawowe techniki do walki wręcz i na odległość…

         Proszę bardzo. Nagle dopadła ją skromność. Nie wspomniała mu o niciach z chakry, którymi odebrała mi broń oraz niezwykłą szybkość w taijutsu. Znów musiałem potrząsnąć głową, by opróżnić głowę ze zbyt wielu zbędnych myśli o brązowowłosej dziewczynie.

         – Dobrze – podsumował Hatake, rozglądając się, czy aby na pewno nie zboczyliśmy z trasy. Widocznie wszystko było w porządku, bo przyspieszył. – Nie wiem, czy poznałaś już wszystkie jutsu Sasuke, ale ja jestem szczególnie zainteresowany techniką, którą sam mu powierzyłem…

         Kunoichi z lekkim uśmiechem i zaintrygowanym wzrokiem popatrzyła na mnie, skaczącego po prawej stronie. Posłałem jej wredny uśmieszek. Dziewczyna przez chwilę miała skwaszoną minę, choć zaraz potem przywdziała sztuczne zainteresowanie.

         – A co to za wspaniała technika, Kakashi-sensei? – zapytała z udawanym zachwytem, a ja przewróciłem oczami.

         – Raiton – odpowiedział prosto.

 

      Zwolniłam tempa i przeanalizowałam odpowiedź. Sasuke również miał dwa rodzaje chakry. Ognistą i elektryczną. Walka u jego boku mogła ciekawie wyglądać.

Większym skokiem zbliżyłam się do Kakashi’ego.

         – Rozumiem, że nasz Sasuke-kun ma więcej wspaniałych technik w zanadrzu… – powiedziałam ironicznie. Kakashi niewinnie przytaknął, ale to Uchiha niespodziewanie rozwinął wątek.

         – Dla twojej wiadomości… twoje jutsu są w porządku – wskazał na mnie, a potem na siebie, zapewne wyobrażając sobie Kami wie co o swojej majestatycznej osóbce. Spojrzałam na niego z ukosa. – Ale mój Raiton jest na innym poziomie. Trenowałem ostatnio. – To warknął do jounina, który kiwnął z aprobatą. Pewnie kazał mu ćwiczyć w wolnym czasie. – Jest coraz silniejszy i większy.

         – Jak twoje ego – zgasiłam go, opierając się o kolejną gałąź. Kakashi parsknął. Ja i Sasuke zignorowaliśmy go i przez chwilę mierzyliśmy się morderczymi spojrzeniami, aż w końcu szarowłosy zarządził przyspieszenie tempa, by dotrzeć na miejsce przed zmrokiem.

         Zaczęłam skakać szybciej na przód, a Sasuke zaraz podjął wyzwanie. Spodziewałam się tego po nim. Ścigaliśmy się, zapominając o jouninie, który w kilka sekund był już za nami.

         – Ah, młodość… – westchnął donośnie Hatake i również przyłączył się do biegu.

Po kilkunastu minutach sprintu pomiędzy gałęziami las zaczął się rozrzedzać.

Przed nami rozciągała się duża polana pełna powozów. Zeskoczyliśmy z drzew i wbiegliśmy na trawę, zasapani. Uchiha pochylił się, opierając dłonie o kolana. Ja bez ceregieli padłam plackiem na ziemię, ciężko dysząc.

         Co mi przyszło do głowy, urządzać rajd z toną bagażu na plecach?

         Nagle na moją zaczerwienioną twarz padł chłodny cień. Przez chwilę leżałam tak, czując miłą ulgę, po czym zorientowałam się, że stoi nade mną nieznajomy mężczyzna. Zerwałam się na równe nogi giętkim wyskokiem, stając chwiejnie obok zdyszanego bruneta.

         – Wy jesteście ninja z Konohy…? – zapytał grzecznie nieznajomy, a ja miałam okazję bliżej mu się przyjrzeć. Był to niewysoki mężczyzna, około pięćdziesięciu lat, o jasnej skórze i czarnych jak smoła, krótkich włosach oraz długiej brodzie sięgającej niemal do pasa. Ubrany był w beżowe szaty, bez zbędnych ozdóbek czy akcesoriów. Jedyne, co nosił, to brązowy kapelusz i starą torbę przewieszoną przez bark.

         Klasyczny ubogi handlarz.

         – Tak, to my – odpowiedział za nas oboje Uchiha, omijając rozmówcę wzrokiem i przyglądając się drewnianym karetom i zaprzęganym do nich koniom. Popatrzyłam z zaciekawieniem na kręcącą się wokół masę ludzi. Gdzieś z boku biegała grupka dzieci, paru staruszków ze sobą rozmawiało, ogólnie wszyscy robili wielki hałas, ładując towary i omawiając trasę.

Po chwili z drzew wyskoczył Kakashi, zupełnie nie okazując zmęczenia po podróży.

         – A, jest i wasz jounin. – Mężczyzna otworzył ręce, zapominając o nas, stojących tuż przed nim. Mnie to obeszło, bo skoncentrowałam się na prowadzonych parę metrów od nas koniach pociągowych. Ledwo co umiałam jeździć.

         – We własnej osobie, Kakashi Hatake. – Szarowłosy podrapał się po karku, podchodząc do naszej trójki i podał rękę nieznajomemu.

         – Sekito Tarakaha – przedstawił się handlarz. – Kieruję przewozem towarów do Amegakure, włączając w to oczywiście przedmiot „A” – wyszeptał, teatralnie zakrywając usta z jednej strony. Wraz z Panem Ciemności spojrzeliśmy na nich, potem krótko na siebie nawzajem, po czym wróciliśmy do przysłuchiwania się rozmowie.       – Załadowanie wszystkiego trochę jeszcze potrwa. Przewidziane są dla was dwa osobne wagony, o, te po prawej… – Wskazał palcem niepodczepione jeszcze do koni, brązowe powozy o prosto skonstruowanych dachach i kołach. Wyglądały na stabilne, ale niezbyt przestrzenne. – Wyjeżdżamy jutro o świcie. Droga zajmie nam góra trzy dni. W ciągu dnia będą dwie przerwy, w nocy jedna…

         – Czyli około dziewięć przystanków… – stęknął ze zmartwieniem i nagłym zmęczeniem Hatake. – Dziewięć okazji dla wrogów, by zaatakować konwój i zabrać przedmiot „A”.

         – Przykro mi – odburknął pan Sekito. – Lecz nie wszyscy mają tyle sił, co wy, shinobi. Są wśród nas osoby starsze i dzieci. – Tu ogarnął ręką tłum ludzi. – No i nie zapominajmy o najciężej pracujących – koniach.

         – Tak, tak, rozumiem. – Pokiwał głową jounin. – Zajmijmy się formalnościami. Ile mamy wagonów…

         Mężczyźni odeszli kawałek, znikając mi z oczu. Ja i Sasuke, pozostawieni sami sobie, udaliśmy się do wskazanych powozów zostawić swoje rzeczy. Położyliśmy je w jednym, bo drugi był szczelnie zamknięty, a potem przeszliśmy się po tymczasowym obozie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy