1 września 2007

Rozdział XX - "Szczegóły zadania"

      Błądziliśmy między załadowanymi wagonami. Z powodu późnej pory ludzi na zewnątrz było coraz mniej – dzieci i starcy pochowali się już w małych namiotach. Sam pomysł transportu cennego przedmiotu pośród dostarczanego towaru z początku wydawał mi się dziwny, ale potem zrozumiałem, że dla potencjalnych rabusiów znalezienie wymarzonego skarbu będzie jak szukanie igły w stogu siana. My sami dopytywaliśmy się grzecznie woźniców o przedmiot „A”, ale ci zbywali nas wzruszeniem ramion lub odsyłali nas do kolejnych osób, które nie posiadały żadnych przydatnych informacji. Wyglądało na to, że Tarakaha podjął się niebezpiecznego zadania nie informując o tym współpracowników. Uroczo.

         Zniechęceni, wróciliśmy do swojego wagonu.

         Nie był on duży, ale raczej wystarczający. Stabilny, zadbany, z dwoma wejściami i dwoma sofami. Pod sufitem oraz w niższych częściach powozu – na jego przodzie i tyle – składowane były skrzynie i pudła. Logiczne było, że przeznaczenie wagonu tylko na nasz nocleg byłoby marnotrawstwem miejsca i był on jedynie przerobiony tak, by zawierał prowizoryczne miejsca do spania. Po bliższych oględzinach jasne było jednak, że nie był wystarczająco szeroki, by na kanapach można było się zdrzemnąć. A było to nieuniknione przy parodniowej drodze.

         Niko usiadła na jednej z sof i przejechała po niej ręką, zrzucając z niej niewidoczny kurz. Wszedłem do powozu zaraz za nią i usiadłem po drugiej stronie, tuż obok swoich rzeczy. Dziewczyna zarzuciła nogi na sofę i spróbowała się wyciągnąć, ale mimo niskiego wzrostu nie zmieściła się. Zmuszona była oprzeć głowę o drewnianą ścianę wagonu. Zamruczała i po chwili wiercenia, usiadła normalnie.

         – Tu się nie da spać – wymamrotała obrażonym tonem. W tym momencie usłyszeliśmy pukanie, a w drzwiach niewysokiego pomieszczenia pojawił się Kakashi.

         – No, ludzie, mam informacje – obwieścił, schylając się i siadając obok kunoichi. – Nie chcę się teraz bawić w Shikamaru, ale… mam plan.

         Hatake w czasie rozmowy z Sekito dowiedział się wszystkiego, co potrzebne było do wykonania misji. Wagonów towarowych było szesnaście, a nasze dwa (Kakashi ucieszył się, że nie mamy nic przeciwko dzielenia się, bo on dostał klucz do drugiego) miały jechać pośrodku, czyli jako osmy i dziewiąty z kolei. Jako wynajęci shinobi mieliśmy obowiązek strzec woźniców i przedmiotu „A” non-stop, co dla jednego ninja nie było możliwe. Musieliśmy więc rozdzielić między sobą ośmiogodzinne warty, podczas których jeden ninja patrolowałby otoczenie, drugi czekał w pogotowiu na konwoju, a trzeci spał.

         – Zmiany warty będziemy przeprowadzać podczas dwóch postojów w ciągu dnia i jednego nocnego. Kolejno o godzinie ósmej, szesnastej i o północy – zaproponował jounin poważnym tonem. – Jakieś pytania?

         – Mogę mieć wartę od północy do ranka? – zapytała monotonnym tonem szatynka, wyglądając przez małe okienko w powozie.

         – To najniebezpieczniejsza warta. Myślę, że…

         – Poradzę sobie – warknęła Niko, odwracając głowę ku mężczyźnie. Jej źrenice zwęziły się nieznacznie. W wagonie zapadła niezręczna cisza. – Jestem… przyzwyczajona do pracy w nocy. Nie jestem zmęczona…

         – Dobra. – Szarowłosy uniósł dłoń na znak, by skończyła bałwochwalczy wywód na swój temat. – Damy ci szansę. Sasuke… która warta?

         – Południowa.

 

      Damy ci szansę”. Zaszczyt mnie kopnął, nie ma co. O co chodziło z tym „my”? Sasuke nie musiał dawać mi żadnych szans. Nie jego prosiłam o zgodę i nie z nim ustalałam plan. Byliśmy sobie równi, o czym widocznie mój nowy dowódca zdawał się zapominać.

         Obróciłam się znów do okna. Spojrzałam w głąb ciemniejącego leśnego krajobrazu. Udawałam, że dalsza konwersacja mnie nie interesuje, ale pozostawał jeden mały szczegół…

         – Czyli ja od szesnastej do północy. Idealnie – westchnął Hatake i wstał z miejsca Wszyscy nareszcie mogliśmy się wyspać, jako że nasza prawdziwa misja zaczynała się jutro, wraz z porannym wyjazdem. To znaczyło, że pierwszą wartę ma Uchiha.

         – Jeszcze jedno – zatrzymałam go przed wyjściem. Kakashi uniósł brew.

         – Którego wagonu mamy chronić? – wtrącił się Uchiha, a ja ledwo ukryłam zaskoczenie. Wyjął mi to pytanie z ust.

         – Aah, prawda… – Jounin podrapał się po karku z lekkim uśmieszkiem. Kiedyś dziwiłam się Sasuke, kiedy mówił, że potrafił rozpoznać minę, jaką robił Kakashi pod maską. Teraz jednak ja też się do niej przyzwyczaiłam. – Za mną – rozkazał, po czym wyszedł z powozu, a za nim ja i Sasuke. Podprowadził nas do jednego z wagonów towarowych nie różniących się od całej reszty. Kakashi wręczył nam obojgu małe, złote kluczyki oraz większe, srebrne.

         – Sekito-san zadbał o wszystko – wyszeptał Kakashi, wyjmując własny klucz i otwierając tylne drzwi do powozu. – Srebrne klucze służą do otwierania tych drzwi… – mruknął, a potem wszedł ostrożnie do środka. Nie było tam wiele miejsca, cały wóz był wypełniony różnymi torbami i paczkami, nawet jedną beczką. Sensei podszedł do małej, metalowej skrzynki z dziwnym mechanizmem. Przygotował złoty kluczyk, przekręcił go w zamku, a potem obrócił trzy gałki przy kłódce. – A złote do tego. – W pudełku coś trzasnęło, a Kakashi otworzył skrzynkę, ukazując nam jej zawartość.

         Na granatowym, puchowym materiale spoczywał ciężki, złoty naszyjnik ozdobiony wielkim, niebieskim kamieniem oraz kilkunastoma mniejszymi świecidełkami, które odbijały nawet najmniejsze snopy światła wpadające do dość ciemnego wnętrza. Sama biżuteria robiła ogromne wrażenie z powodu eleganckiej prostoty wykonania oraz dbałości o detale. Na pierwszy rzut oka dało się stwierdzić – nawet nie będąc znawcą w branży, że błyskotka przed nami jest… cóż, drogocenna.

         – To jest przedmiot „A” – stwierdził – nie zapytał – Uchiha, gdy cisza w wagonie trwała zbyt długo.

         – Tak – przytaknął Hatake, zatrzaskując wieko, a ja potrząsnęłam głową, budząc się z transu wywołanego przez klejnot. Lubiłam błyskotki, jak się okazywało. – Tego cacka chronimy. Schowajcie dobrze klucze i nie przychodźcie tu bez powodu. Jeśli ktoś zechce skraść ten skarb, z pewnością będzie nas obserwował. Nie możemy ułatwić mu sprawy – powiedział poważnie jounin, kręcąc po kolei trzema pokrętłami, potem przekręcając kluczyk i wyjmując go. Ja i Sasuke przytaknęliśmy, choć jego przemowa była jak dla mnie zbędna. Chyba miał nas za idiotów sądząc, że naprowadzimy złodziei na ślad skarbu. – Aha – jeszcze jedno. Zapamiętajcie kod do skrzynki i nikomu go nie podawajcie. Jest on potrzebny, by otworzyć pudełko. Na złotych pokrętłach są małe cyferki. Musicie ułożyć z nich liczbę dziewięćset siedemnaście. – Wskazał na skrzynkę, którą odstawił za kilka większych pudeł.

         Wyszliśmy z powozu, Kakashi zamknął za nami drzwi i wszyscy udaliśmy się do swoich wagonów. Na dworze robiło się już ciemno i chłodno, wokół karet wałęsało już tylko kilku mężczyzn, których zignorowaliśmy. Usiadłam, a raczej rzuciłam się na swoją sofę i westchnęłam ciężko. Podrzuciłam dwoma kluczami na srebrnym kółeczku, które zabrzęczały wesoło w powietrzu. Po otrzymaniu karcącego spojrzenia od czarnowłosego partnera, zrozumiałam, że lepiej je schować. Rozpięłam jeden guzik swojej beżowej koszuli i wsunęłam klucze za top trzymający mój biust. Zapięłam się, po chwili orientując się, że dziwne uczucie bycia obserwowaną nie jest wytworem mojej wyobraźni. Wbiłam zirytowany wzrok w Uchihę, który w zamyśleniu ciągle patrzył na moją dłoń. On tylko przymknął oczy i odwrócił głowę, po czym, jak gdyby nigdy nic, wyjął śpiwór ze swojego plecaka. Rozłożył go ostrożnie na miękkiej sofie i położył się na nim z rękami pod głową.

         – Już idziemy lulu? – zapytałam melodyjnie, sięgając po swój bagaż.

         – Ja idę. Ty rób, co uważasz – burknął, przymykając oczy na znak, abym zostawiła go w spokoju. Był łatwy do odczytania.

         Ale nikt nigdy nie powiedział, że skoro go rozumiem, muszę się go słuchać, prawda?

         – No tak, odpocznij. Masz wartę jako pierwszy, pewnie jesteś-…

         – Słuchaj – warknął Uchiha, zrywając się nagle i siadając prosto na sofie, tuż przede mną. Wyprostowałam plecy, zaskoczona, omal nie wypuszczając z rąk swojego posłania. – Nie interesuj się. Co robię i kiedy to moja sprawa. Jesteśmy w jednej grupie – już trudno. W jednym wagonie – przeżyję. Ale, do cholery – zamknij się. – Ostatnie zdanie niemal wysyczał. Nie zdjął ze mnie wkurzonego wzroku, czekając chyba na ciętą ripostę. Przez chwilę patrzyłam na niego niepewnie, ale po chwili namysłu przywdziałam neutralną maskę i odwróciłam obrażony wzrok do najbliższego okienka.

         A więc to tak?

         Doskonale, skoro tego chciał. Nie myślałam długo nad swoim zachowaniem, mówiłam i robiłam wszystko, na co miałam ochotę. Swobodnie. Byłam przy tym szczera. Skoro jemu się to nie podobało, mogło to jedynie oznaczać, że w najbliższym czasie się nie dogadamy. Ja nie miałam zamiaru się zmieniać, a i on przecież był niesamowicie uparty.

         Przymknęłam oczy i wypuściłam z płuc powietrze, po czym wstałam i rozłożyłam swój czarny śpiwór. Ułożyłam się na sofie plecami do Sasuke, podkulając pod siebie nogi i wiercąc się chwilę w miejscu, a następnie przymknęłam oczy.

         Chłopak przez cały czas śledził mnie swym morderczym spojrzeniem – które, jak niektórzy opowiadali – zmuszało najgroźniejsze bestie do jęknięcia, odwrotu i ucieczki. Jego wzrok był tak intensywny, że czuło się go na swojej skórze jak chakrę czy ostry nóż, nawet na niego nie patrząc.

         Gdy po minucie brunet nie doczekał się ode mnie żadnego odgłosu, położył się z powrotem i prawdopodobnie zasnął.

 

      Obudziło mnie pukanie w drewnianą ścianę nad moją głową. Wyprostowałem się i przetarłem oczy. Do ciasnego powozu wpadało więcej światła, więc musiał być już ranek. Szybko zasnąłem, pewnie przez ten cholerny wyścig.

         Uświadomiłem sobie, skąd dobiegało pukanie i mruknąłem, że jest otwarte.

         Gościem okazał się Kakashi, który zaraz po przywitaniu się przeniósł wzrok na pustą kanapę naprzeciwko mnie. Nie było na niej ani bagażów kunoichi, ani jej samej. Wreszcie spokój.

         – Gdzie Niko? – zapytał prosto z mostu, wskazując palcem na miejsce, gdzie siedziała zeszłego wieczoru.

         – Musisz zapytać kogoś, kogo to obchodzi – warknąłem pod nosem. W ciszy złożyłem swój śpiwór i wyszedłem na zewnątrz, ruszając przed siebie. Nawet nie do końca wiedziałem, gdzie szedłem.

         Gdzieś. Daleko. Od wszystkiego.

         To był zaskakująco chłodny i wilgotny poranek. Trawa pod naszymi stopami uginała się i chlupała.

         – Pokłóciliście się? – zapytał cicho jounin, wbijając ręce w kieszenie. Ton jego głosu wskazywał na zainteresowanie, może i nutę troski. Ta rozmowa już mi się nie podobała.

         – Hn.

         – Wiesz… ja jej nie znam tak dobrze jak ty i widać, że ma trudny charakter, ale ty też aniołem nie jesteś. – Spojrzał na mnie z góry. Był niestety sporo wyższy.

         – Hn.

         – Jeśli takie głupie sprzeczki mają zniszczyć waszą pracę zespołową, to…

         – Jasna cholera, coście się mnie tak uczepili? – syknąłem, zaciskając pięści i zatrzymując się na drodze donikąd. – Ja nie lubię jej, a ona mnie. Nie będę się zmieniał dla „dobra grupy”! W zespole siódmym było tak samo i wszystko było dobrze! – warknąłem. I to trochę głośniej, niż się spodziewałem.

         Nareszcie jednak wyrzuciłem to z siebie. Powiedziałem na głos to, co leżało mi na wątrobie od wielu dni. Wszyscy albo mieli pretensje do mnie o to, jaki byłem, albo oceniali mnie, nie znając mnie wcale. A czemu miałem być inny? Każdy miał prawo być takim, jakim chce, czemu raz mogłem się z dziewczyną bezkarnie przekomarzać, a za drugim razem wszyscy mnie nachodzili i kazali mi się zmieniać? Miałem teraz iść do niej z kwiatami i błagać o przebaczenie? O co chodziło?

         Pomijając fakt, że ona nie była moją prawowitą partnerką. Kakashi, owszem. Ufałem mu i znałem go na tyle, że nie wdawałem się z nim w głupie rozmowy i sprzeczki. Niko wtargnęła w uporządkowany system naszej pracy, wywracając go tak, jak to sobie upodobała i nic z tym nie można było zrobić.

         Dziewczyna nie była aniołem, to fakt. Ciężko się z nią rozmawiało na poważne tematy, wszędzie czepiała się szczegółów i dopatrywała innych kontekstów. Miała cięty język, który nie omieszkał się mówić innym tego, co ona właśnie sobie pomyślała, a to nie dla wszystkich było miłe. Dla mnie, na przykład, lepiej było odpowiedzieć ciszą czy spojrzeniem, niż rozkręcać się i gadać głupoty. A kunoichi gadała na okrągło, nie zawsze na temat i w dodatku strasznie się wszystkim interesowała. Zwłaszcza tym, co było ze mną związane.

         Zamrugałem powoli. Nie zauważyłem tego wcześniej, ale Niko lubiła o mnie pytać i mi doradzać. Traktowała mnie ciepło, zaczepnie, ale z dystansem. Zbierała informacje. Pytała i słuchała uważnie odpowiedzi, nawet krótkich czy „na odwal się”, a gdy nie mówiłem nic – spuszczała wzrok. Chciała wiedzieć coś o mnie – o sobie nie mówiąc.

         Czy ja nie byłem taki sam?

         Potrząsnąłem głową, uświadamiając sobie, że Kakashi stoi cały czas obok mnie i chyba obserwuje moją wewnętrzną bitwę. Skąd się brały takie myśli? Czy nie miałem jej traktować jak partnerki? Po co doszukiwałem się w naszej drużynie jakichś jasno określonych relacji, skoro mogłem, jak zwykle, patrzeć biernie na rozwój akcji?

         Nie wiedziałem, po prostu nie wiedziałem. Było w niej coś, co różniło ją od innych dziewczyn, które miałem niefart poznać. Była tajemnicza, inteligentna, silna. Nie, nie tylko, bo z tego opisu brzmiała jak żeńska wersja mnie, a przecież wiele jej do mnie brakowało. Uśmiechnąłem się na tę myśl.

         Nie lubiłem samego siebie, wiedziałem, jakie błędy popełniam i karciłem się za to, mimo że byłem pewien siebie; znałem swoje słabości, dzięki czemu dobrze je ukrywałem. To było chyba właśnie to moje wielkie ego, z którego tak się często nabijała. Skoro do samego siebie miałem taki dystans… jak mogłem polubić kogoś innego, a jednak trochę podobnego?

Pomijając już fakt, że kunoichi była… w jakiś dziwaczny sposób… atrakcyjna? Nie chodziło mi oczywiście o jej obraz, który z łatwością sobie odtworzyłem w pamięci. Nie miała idealnej sylwetki, powalającej pięknem twarzy, pełnych ust czy modnych ciuchów, ale było w niej to coś, coś, czego ludzie jeszcze nie nazwali. Ogromne oczy skrywające coś głębszego, bolesnego. Piękny uśmiech. Wdzięczne ruchy. Cięty język. Wyraźną mimikę i tę małą zmarszczkę na nosie, gdy wyprowadzałem ją z równowagi.

         Dość.

         Zacisnąłem pięści, czując jak paznokcie ranią mi skórę. Powstrzymałem się przed przywaleniem sobie w głowę, która po raz kolejny od jakiegoś czasu nie działała tak, jak trzeba. Co się ze mną działo? Nagle moje myśli wędrowały tylko w jej kierunku, jakby wbrew mojej woli była kimś ważnym.

         Musiałem się opanować. Nie wykonaliśmy jeszcze ani jednej misji, nic o niej nie wiedziałem, a ona sama wcale nie była taka znowu ładna. Gdybym chciał, miałbym pęczki dziewczyn na każde skinienie, i każdy by przyznał, że niektóre z nich przerastały Niko w wielu względach.

         Wyprostowałem się i przyjąłem swoją zwyczajną pozę. Popatrzyłem na zdziwionego Kakashi’ego, rozważając, czy w teorii możliwe byłoby zrobić sobie pranie mózgu. Potyczki z samym sobą przyprawiały mnie o ból głowy. Najgorsze było to, że gdy jakaś partia zostawała nierozstrzygnięta, niedługo do niej wracałem.

         – Wszystko... okej? – zapytał jounin z lekką ironią w głosie. Rozwarłem pięści, a dłonie wbiłem w kieszenie.

         – Nie wszystko, ale przeżyję – westchnąłem. – Która godzina? – Chciałem uciec od jego wzroku i kolejnych pytań.

         – Hmm… koło siódmej, za godzinę wyruszamy.

         Kiwnąłem głową i odszedłem, by jeszcze raz obejrzeć wszystkie powozy. Nie to, że coś mi nie pasowało. Tak dla pewności.

Uczestnicy wyprawy nadal pakowali swoje towary lub przypinali kolejne konie, kilkoro już na nich siedziało. Ogólnie było gwarno, a wszyscy zdawali się spieszyć. To nie była atmosfera, jaką lubiłem. Wróciłem do swojego wagonu, gdzie wyjąłem z plecaka niezbędny ekwipunek. Przymocowałem na prawym udzie kaburę, zmieniłem wczorajszą bluzkę, dołożyłem do broni kilka shurikenów i poprawiłem opaskę. Za chwilę miała zacząć się moja warta. Otworzyłem drzwi z zamiarem wyjścia, lecz na mojej drodze stanęła zielonooka kunoichi.

         – Mam snuć opowiastki czy mówić wprost? – zapytała poważnie z dołu, a zaraz potem weszła do środka, odpychając mnie tym samym na bok.

         – Wprost.

         – Nie byłeś wczoraj zbyt miły – oznajmiła, odrzucając na bok swój bagaż. Przewróciłem oczami. Czas na drugie kazanie. – Ale miałeś rację – dodała niechętnie, siadając i wyjmując ze swojego bagażu posiłek. – Od dziś będę stosować się do twoich uwag.

         – Hn. – To była moja odpowiedź. Cóż. Nie wiedziałem, o co konkretnie jej chodziło, ale chyba osiągnąłem swój cel.

Usiadłem naprzeciwko. Patrzyłem, jak odwija kolorowe pakunki z onigiri z nadzieniem z kandyzowaną śliwką – której zapach był nie do pomylenia, a potem otwiera siateczkę pełną różnych orzechów i owoców. Spojrzałem na nią z politowaniem.

         Niko uniosła wzrok, gdy tylko rozłożyła wszystko na kolanach. Robiła to specjalnie.

         – Miała być też porcja dla ciebie, ale przestałam się tobą „interesować”. No cóż – westchnęła, biorąc kilka kęsów.

         Uniosłem brew i uśmiechnąłem się, wskazując na idealnie przyrządzone dania.

To miało mnie przekupić, abym pozwolił ci wtrącać się w moje sprawy, biadolić mi nad uchem i udawać, że się o mnie martwisz? – wypaliłem nie kryjąc sarkazmu. Tylko ja wiedziałem, jaką reakcją na moim pustym żołądku wywołał widok i zapach jedzonych przez nią potraw. Zignorowałem nagłe ssanie w trzewiach, mając nadzieję, że nie wydadzą zaraz zdradzieckiego odgłosu.

         – Nie wiem, co sobie dopowiedziałeś i co na ten temat sądzisz – mruknęła kunoichi, skubiąc pojedynczo migdały. – Ale nie interesuje mnie to.

         – Hn.

Przez dłuższy czas patrzyła na mnie z paczką słodkości w ręku, intensywnie nad czymś myśląc.

         – Widziałam, jak Kakashi z tobą rozmawiał – powiedziała po chwili, sięgając po plaster jabłka i chrupiąc go powoli.

         Gdy otworzyła usta by wypowiedzieć kolejne zdanie, coś potrząsnęło wagonem. Zaraz potem usłyszałem głośny zatrzask po połączeniu naszego powozu z tym, w którym siedział prawdopodobnie Hatake. Dookoła rozległy się nawołujące krzyki woźniców i z mocnym szarpnięciem ruszyliśmy naprzód. Niko siedziała tyłem do kierunku jazdy. Dobrze, że szybko złapała się oparcia sofy, bo wtedy poleciałaby do przodu i… kto wie, co by się wtedy działo.

         – Idę – rzuciłem, nie racząc jej już ani jednym spojrzeniem. Otworzyłem drzwi na oścież i wyskoczyłem z rozpędzającego się dopiero wagonu. Rozchwiane drzwi zamknęły się za mną z hukiem. Swoim szybkim krokiem niemal doganiałem konwój. Gdy ten mnie wyprzedził, wskoczyłem na dach ostatniego wagonu i obserwowałem ciągnącą się przede mną drogę. Przeskoczyłem o jeden w przód. I następny. To był dobry sposób patrolowania obszaru dookoła. Dostrzegłem znajomy wagon, który jechał teraz piąty z kolei.

         Tam był przedmiot, którego miałem chronić.

         Mieliśmy chronić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy