3 września 2007

Rozdział XXI - "Obserwowani"

     Warta szła gładko, nic się nie działo. Praktycznie jedyną moją rozrywką podczas siedzenia na środkowym wagonie było obserwowanie i komentowanie pod nosem zmieniającego się krajobrazu. Na szczęście pogoda dopisywała, bo w końcu zbliżało się lato. Szybki ruch konwoju dodatkowo zwiększał wiatr uderzający w moją twarz, a ja spokojnie rozglądałem się na boki i pozostałe wagony. Wnioskując z pozycji słońca, zbliżało się południe, czyli połowa mojej warty. Zaczynałem się porządnie nudzić, gdy nagle usłyszałem przed sobą głośny trzask i tupnięcie. Spojrzałem w bok. Z naszego wagonu wyskoczyła i trzasnęła drzwiami Niko. Szła szybkim krokiem tuż przy drodze, patrząc przed siebie.

            – Nie musisz mi pomagać – mruknąłem, opierając się nonszalancko o drewniany dach cudzego wagonu.

            – Wiem… – oznajmiła, nie patrząc w moją stronę, a przyspieszając tempa. – Ale nudno było mi samej. Na mojej twarzy zagościł ironiczny uśmieszek, którego ona i tak nie mogła zauważyć.

            – Będziesz tak szła te cztery godziny?

            – A bo ja wiem… – Wzruszyła ramionami. – To dobry trening.

            Między nami zapadła wymowna cisza przerywana stukaniem kopyt, rżeniem koni, hałasem drewnianych kół powozów i okrzykami woźniców. Bacznie obserwowałem wszystko, co działo się dookoła mnie, a kunoichi wyglądała, jakby była na spacerze. Szła szybko i z lekko naburmuszoną miną, czego starałem się zbytnio nie analizować.

            W pewnym momencie dziewczyna zaczęła truchtać, a gdy dobiegła do powozu przede mną, wyskoczyła, łapiąc się krawędzi jego dachu i wskakując na niego bez trudu.

            – Masz rację, tak jest przyjemniej – zauważyła, siadając przodem do mnie, a tyłem do kierunku jazdy tak, by nie zasłaniać mi kompletnie widoku. Wiatr targał jej związanymi w kucyk włosami, czego ona zdawała się nie zauważać, siedząc z nogami zwisającymi poza krawędź powozu.

            – Nie powiedziałem, że jest – odparłem szybko, obserwując drogę.

            – Wyczytałam to między wierszami. – Kunoichi przeciągnęła się jak kot. Ziewnęła, po czym obejrzała dokładnie żwirowy szlak za moimi plecami, jakby analizując, ile już przejechaliśmy. Widać, że się nudziła.

            – Nie powinnaś spać? Masz nocną wartę – zagaiłem ostrożnie, próbując się jej jakoś pozbyć. Jeszcze tego by brakowało, by na własnej warcie była zmęczona, bo podczas mojej postanowiła mi poprzeszkadzać.

            – Nie interesuj się – syknęła, poprawiając buty. Z metalowymi ochraniaczami wyglądały na dość ciężkie. Podwinęła nogi pod siebie, po czym rozłożyła ręce na kolanach. Zamknęła oczy. Najwyraźniej miała zamiar medytować.

            Uniosłem brew, uśmiechając się lekko.

            – Będziesz tu teraz odprawiać te swoje rytuały? Coś ci się może stać – napomknąłem, starając się brzmieć obojętnie. Musiała mi bardzo ufać, siedząc tyłem do kierunku jazdy na rozpędzonym wagonie, i to z zamkniętymi oczami.

            – Po pierwsze – to się nazywa medytacja. Po drugie – co ma mi się stać? W końcu jest warta Pana Wspaniałego

            Po prostu czytała mi w myślach.

            – ...i ponownie: nie interesuj się.

            – Hn. – Taka była moja odpowiedź. Nadany mi przydomek bardzo mnie irytował, ale wiedziałem, że wojna o moje przezwisko do niczego racjonalnego nie doprowadzi. Westchnąłem. Misja zapowiadała się być długą i nudną.

            Koło godziny trzeciej z powozu, na którym siedziałem, wyszedł zaspany Kakashi, który w pełni skorzystał z czasu na drzemkę. Wdrapał się na wagon i obserwował, co się dzieje dookoła. Miał chyba zamiar rozpocząć rozmowę, ale Niko nic nie słyszała, a perspektywa konwersacji ze mną najwidoczniej pozostawiała wiele do życzenia, bo jounin siedział cicho.

            Gdy wybiła czwarta, sznur wozów zatrzymał się na drodze obok niewielkiego miasteczka. Był to czas dla pasażerów na rozprostowanie nóg, dla woźniców na napojenie koni i zabranie z miasta towarów do dostarczenia. Nam – to znaczy shinobi – nie pozostawało nic innego, jak bacznie obserwować konwój pod nieobecność reszty. Po kwadransie ruszyliśmy dalej, tym razem na dachu wagonu siedział Kakashi, co jakiś czas zmieniając miejsce siedzenia i wykorzystując do szerszego patrolu swojego Sharingana. Ja i Niko siedzieliśmy w powozie totalnie znużeni podróżą. Dziewczyna opierała się o ścianę, wpatrzona w krajobraz za oknem, a ja czytałem książkę, którą na szczęście wziąłem ze sobą. Zwykle nie miałem czasu na czytanie, ale teraz była do tego idealna okazja.

            Zupełnie odgrodziłem się od rzeczywistości, ignorując rytmiczne bujanie i skrzypienie powozu. Co jakiś czas odwracałem jednak głowę od zapisanych stron, sprawdzając, czy nic się nie dzieje.

            – Ciekawe? – usłyszałem znudzony głos. Uniosłem brew, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi kunoichi. Zielonooka oderwała nos od szyby i wskazała na książkę, którą trzymałem.

            – Całkiem niezłe.

            – To fajnie – westchnęła i rozejrzała się po ciasnym pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. Nic nie wskazywało na to, że znajdzie sobie cokolwiek do roboty. – Nudzę się – przyznała zirytowana. Tego się spodziewałem i obawiałem. Pod jej krytycznym spojrzeniem nie mogłem już ignorować jej istnienia i skupić się na lekturze. Zamknąłem więc książkę z wymownym trzaskiem i odłożyłem ją do torby, po czym rozparłem się na kanapie.

            – To wymyśl coś do roboty – zaproponowałem, przymykając zmęczone oczy. Zaraz sobie coś przypomniałem. – Tylko nie pytania i odpowiedzi, bo znowu się pokłócimy – dodałem bez entuzjazmu. Na twarzy Niko zagościł znajomy uśmieszek.

            – Pan Idealny nie lubi się kłócić?

            – Nie nazywaj mnie tak – burknąłem. Atmosfera była gęsta, a dziewczyna chyba nie zdawała sobie sprawy, że sama prowokuje kłopoty. Popatrzyła na mnie przeciągle, widocznie zamyślona, po czym przewróciła oczami, poddając się.

            – Sam coś wymyśl…

            Zapadła niewygodna cisza.

            Gdybyśmy byli w innym miejscu, moglibyśmy potrenować. Ale przecież nie mogliśmy pojedynkować się na dachu powozu. Wystraszylibyśmy ludzi i konie, dodatkowo robiąc z siebie widowisko.

 

     Uchiha potrafił tylko narzekać i wydawać rozkazy, a pozostawiony sam sobie był bezradny. Ciekawe, co by robił, gdyby był sam. Na pewno położyłby się spać.

            Nasze spojrzenia spotkały się. Żadne z nas nie miało pomysłu.

            – Możemy zrobić ognisko – uśmiechnęłam się, formując pieczęcie do kuli ognia, ale Uchiha zorientował się, że żartuję i nawet nie drgnął, by spróbować mnie powstrzymać. Albo był za leniwy, albo zbyt przewidujący. Jęknęłam ze zrezygnowaniem. – Nie sądziłam, że do tego dojdzie, ale trudno. Umiesz grać w shogi?

            Chłopak spojrzał na mnie dziwnie.

            Czy powiedziałam coś niestosownego? Czy gra w szachy leżała poniżej poziomu naszego arystokraty, czy może moje powątpiewanie w jego umiejętności w grze królów obraziły go na tyle, by nie dać mi jednoznacznej odpowiedzi?

            – Umiem. Tylko nie mów, że targałaś całą planszę ze sobą…

            – Nie targałam. – Wystawiłam w jego kierunku język, po czym zaczęłam grzebać w swoim bagażu. W końcu, gdy pół zawartości plecaka wylądowało na podłodze, wydobyłam z niego mały zwój. Nigdy nie umiałam się porządnie spakować. Myliłam przegrody i zabierałam ze sobą tonę zbędnych rzeczy. Większość z nich po prostu pieczętowałam w zwojach, by nie zabierały tyle miejsca. – Jest tu. Chyba. – Odwinęłam tasiemkę wokół pęczka i rozwinęłam pergamin. Przestałam go otwierać, widząc wypisane odpowiednie słowo, następnie ułożyłam zwój na kolanach i uderzyłam go otwartą ręką.

            W kłębie dymu pojawiła się tablica do shogi, a na niej wszystkie potrzebne pionki. Uśmiechnęłam się z satysfakcją, widząc lekkie zdziwienie bruneta i niedbale wrzuciłam wszystkie wysypanych rzeczy z powrotem do plecaka. Zdawałam sobie sprawę, że kolejnym razem będę potrzebowała jednej z nich i szukając jej zrobię jeszcze więcej bałaganu. Ale czy ja się przejmowałam?

            Chłopak rzucił mi ostatnie tajemnicze spojrzenie, po czym rozłożył planszę na podłodze i poustawiał na niej pionki.

            Czas do wieczora upłynął nam na grze i niezobowiązującej rozmowie. Gdy zaczęło się robić ciemno, a ja doszłam do skraju nerwicy z powodu kilku przegranych pod rząd, podziękowałam za grę i zapieczętowałam shogi do zwoju.

Położyłam się, by nabrać sił przed wartą. Brunet po cichu wyszedł, by przespacerować się wzdłuż jadącego konwoju.

 

     Jechaliśmy przez las, a zimne powietrze wydawało się być rześkie i lekkie. Szedłem żwawym krokiem z rękoma wbitymi w kieszenie, nie rozmawiając z wyraźnie zajętym jouninem. Po jakimś czasie postanowiłem pójść w ślady szatynki i wróciłem do wagonu. Korzystając z okazji, że Niko „wypadła z obiegu”, o czym świadczył jej wyrównany oddech i ciche pomruki, przebrałem się, odkładając zużyte ubrania do plecaka. Napiłem się wody i ułożyłem się na swojej sofie, przykrywając cienkim kocem.

            Obudziło mnie jakieś szarpnięcie. Poczułem na twarzy zimny powiew, ale nie otworzyłem oczu.

            – Hnn… j-już postój? – W zaspanym głosie Niko słychać było żal. Śpioch jeden.

            Wszystkie moje zmysły pracowały na pełnych obrotach na wypadek zagrożenia. Gdy usłyszałem głos dziewczyny, nadal nie dałem jednak sygnału życia. Sam nie wiem, czemu. Być może by sprawdzić, czy sprawa jest na tyle ważna, by mnie budzić i, oczywiście, czy będą chcieli to zrobić.

            Miałem nadzieję, że tak.

            – Tak… musimy porozmawiać – wyjaśnił cicho Kakashi. Delikatnie rozwarłem powieki, by ujrzeć, że spałem odwrócony przodem do przejścia w wagonie i twarzą do nóg szarowłosego mężczyzny stojącego w otwartych drzwiach do powozu. Stąd zimny powiew. Na zewnątrz panowała niemal całkowita ciemność. Była północ.

            – A co z Sasuke? – usłyszałem kolejne szeptane pytanie, a nogi Niko już były w zasięgu mojego spojrzenia. Zakładała buty w pośpiechu. Powstrzymałem uśmiech. Jednak mogłem się przydać.

            – Potem mu wytłumaczysz. Prędzej! – Kakashi wyszedł z wagonu, by zrobić przejście dla dziewczyny. Usłyszałem oddalające się szybkie kroki.

            O co chodziło?

            Przetarłem szybko oczy i zignorowałem ból mięśni od niewygodnego materaca. Jeśli można tak go było nazwać.

            Przeszedł mnie dreszcz, bo dwójka nie zamknęła za sobą drewnianych drzwi. Wyjrzałem ostrożnie na zewnątrz. Było zimno, a kilku zaspanych ludzi wychodziło z wagonu za mną, oświetlając sobie drogę sporymi, kryształowymi lampionami. Był środek gwieździstej, bezchmurnej nocy.

            Gdzie oni się podziali?

            Syknąłem, przeciągając się lekko, po czym wyciągnąłem z plecaka ciepłą bluzę, którą szybko wrzuciłem na siebie i zasunąłem z przodu. Wszedłem parę kroków w głąb ciemnego lasu, w środku którego zatrzymał się konwój. Obszedłem cały wagon, ale po pozostałych shinobi nie było śladu. Rozejrzałem się dokładnie, tym razem z Sharinganem. Nic.

            Zdenerwowałem się. Coś było nie tak. Co było tak ważnego, że nie mieli czasu mnie obudzić? Wskoczyłem na przydzielony mi wagon. Odwróciłem się szybko, gdy wyczułem czyjąś obecność.

            – Spokojnie, to tylko ja! – wyszeptała Niko, podnosząc uspokajająco ręce. Spojrzała na mnie rozbawionym wzrokiem. – Co robisz na dworze w taki mróz?

            Racja, temperatura spadła dość drastycznie. W Konoha była późna wiosna, teraz chłód przypominał raczej późną jesień. Drzewa rosły tu rzadziej, pomijając fakt, że nie były to raczej gatunki ciepłolubne. Ciekawe, czy miało to związek z Ame no Kuni.

            Nie odpowiedziałem dziewczynie. Zmierzyłem ją za to podejrzliwym spojrzeniem. Sharingan potwierdzał, że była to moja współlokatorka, a nie jakiś cholerny bunshin czy iluzja, co nie zmieniało faktu, że czegoś nie chciała mi powiedzieć. Wyczułem kolejną postać.

            – No, odwaliłem swoją robotę – skwitował z dołu Kakashi, opierając się nonszalancko o swój powóz. – Idę spać. Powodzenia! – Zamachał z uśmiechem do szatynki, która kiwnęła głową i zaraz przeniosła wzrok na mnie. Jej zielone oczy błyszczały intensywnie, nie wiedziałem, czy od lampy, którą niósł mijający nas woźnica, czy od skoku adrenaliny. Jounin zniknął za drzwiami.

            – O co chodzi? – zapytałem wprost. Niko wzruszyła ramionami. Mało szczerze.

            – Nie wiem, o czym mówisz… – odparła w miarę głośno. – Zaczęła się moja warta.

            Gdy skończyła to krótkie zdanie, konwój ruszył, a my zachwialiśmy się, ciągle stojąc na dachu. Nie spuszczałem wzroku z dziewczyny. Ta posłała mi pozornie pojednawczy uśmiech. Nie różnił się bardzo od zwykłego, ale nie wywoływał u mnie tej ulgi i fali ciepła. Był fałszywy, trochę niecierpliwy.

            – Punkt północ. Idź spać.

            – Nie. – Pokręciłem głową, zdezorientowany. Było mi coraz zimniej.

            – Proszę. Idź spać – wycedziła przez zęby. Miała dziwne spojrzenie, jak osoba mówiąca coś na ucho czy w towarzystwie. Jak użytkownik tajnego kodu. Kiwnęła lekko głową na wóz, na którym staliśmy. Marszczyła brwi.

            Chciała mi coś powiedzieć.

            Przytaknąłem niepewnie, po czym zeskoczyłem z dachu i wsunąłem się do trzęsącego się wagonu. Jego koła z furkotem pokonywały piach i kamienie na nierównej, leśnej drodze. Był pusty. Usiadłem na kanapie i zdjąłem bluzę. W środku było przyjemnie ciepło. Oparłem się wygodnie i wyciągnąłem butelkę oraz paczkę z jedzeniem. Zrzuciłem z czoła opaskę, która uwierała mnie, gdy spałem. Czarne włosy swobodnie opadły mi na czoło. Przeczesałem je palcami, spuszczając głowę. Usłyszałem ciche tupnięcie, po czym do wagonu wskoczyła Niko i zatrzasnęła za sobą drzwi.

            Zerwałem się na równe nogi. Kunoichi położyła sobie palec na ustach, po czym zaczęła szperać w swojej wypchanej gratami torbie.

            – Jesteśmy obserwowani – wytłumaczyła, pośpiesznie wyciągając posiłek. – Zachowuj się naturalnie. Idę jeść na dachu. Za około dziesięć minut dołącz do mnie z własnym jedzeniem. Wtedy wyjaśnię resztę. Tylko mów cicho.

To były jej wyjaśnienia. Zaraz potem otworzyła drzwi, ukazując „poruszającą się” drogę, wyciągnęła rękę, łapiąc się wystającej krawędzi i zwinnym ruchem podciągnęła się i wskoczyła na dach. Zamknąłem kołyszące się drzwi.

            Wiedziałem, że coś jest nie tak.

            Zacisnąłem pięści.

            Wyjąłem to, co mi kazała, ponownie ubrałem bluzę i zmieniłem buty. Jeśli miało dojść do walki, musiałem być przygotowany, lecz moje przygotowanie nie mogło się rzucać w oczy. Ukryłem na sobie dodatkową broń i zwoje. Założyłem z powrotem opaskę.

            Jeśli coś miało się dziać, chciałem być tego częścią.

            Miałem całe dziesięć minut. Trochę dużo. Nie za bardzo chciało mi się czekać. Uśmiechnąłem się w myślach, po czym złapałem prowiant pod rękę i w chwilę potem byłem już na dachu, naprzeciwko kunoichi.

            Ta posłała mi mordercze spojrzenie, mówiące wyraźnie, że ma mnie ochotę w tej chwili udusić. Mój uśmieszek w odpowiedzi odpowiadał za to, że jak dla mnie – mogła sobie próbować. Usiadłem najspokojniej w świecie, rozwijając pakunek. Zauważyłem, że trzęsienie zelżało, gdy wóz wjechał na widocznie lepszą drogę.

            – Zimna noc, co? – zagaiła szatynka, biorąc kęs jabłka.

            – Mhm… – westchnąłem, zajmując się własnym jedzeniem. Patrzyłem na nią spode łba. Kunoichi ledwo widocznie kiwnęła głową.

            – Około dziesiątka ludzi – wyszeptała. – Kakashi zauważył ich podczas swojej warty. Przypuszcza, że śledzą nas od samego początku i chcą… no, sam wiesz, czego – wykrztusiła, wpatrując się uważnie w las za moimi plecami. Lekko pokręciłem głową, przykuwając jej uwagę i karcąc ją wzrokiem za okazywanie zbytniej czujności. Za nami prawdopodobnie roiło się od przeciwników. Teraz naszym głównym zadaniem było nie dać po sobie poznać, że o tym wiemy.

            Dziewczyna wzięła głęboki oddech.

            – Najbardziej brakuje mi tu wrzątku. Napiłabym się herbaty – przyznała głośno, ale na tyle szczerze, by nie wziąć tego za fałszywy tekst. Najwyraźniej próbowała zaspokoić ciekawość podsłuchujących jakimś nieistotnym dialogiem.

            – Gdy wrócimy do domu, zrobię ci jej ile będziesz chciała – wycedziłem sztywno, podchwytując jej pomysł. Zielonooka posłała mi perfidny uśmiech.

            – Obiecujesz?

            – Hn – odpowiedziałem zwyczajnie, przecierając oczy w frustracji. Zniżyłem głos. – Co robimy?

            – Nie jestem strategiem, ale na moje oko mogą zaatakować w każdej chwili – odszeptała Niko z naturalną miną. Wzięła łyk soku. Poboczny obserwator mógłby wnioskować z jej tonu i postawy, że rozmawiamy o czymś tak banalnym, jak dzisiejsza pogoda.

            Nieźle grała, musiałem przyznać. Jasne, nie było pewne, czy złodzieje śledzą nas tak blisko i czy aby nasze starania nie idą na marne, ale lepiej było dmuchać na zimne.

            W tym czasie musiałem zdobyć jak najwięcej informacji.

 

     Zamyślił się. Zauważyłam to i spokojnie czekałam na jego pomysł. Sama nie miałam zbyt wielu, a strasznie paliłam się do walki. Miałam ochotę zeskoczyć z wagonu i pobiec do tyłu, prosto na nich. Ale to by było głupie i niebezpieczne.

            W końcu Sasuke się odezwał.

            – Czuję ich.

– Ja chyba też – przyznałam cicho. – I jeśli przypuszczenia Kakashi’ego są słuszne, to znają już nasz pomysł z tymi cholernymi „wartami”. – Zmianę obserwatorów zauważyłoby małe dziecko, a metalowe ochraniacze na naszych czołach mówiły chyba same za siebie. No, gdy je nosiliśmy, bo tym razem w przeciwieństwie do Sasuke nie miałam go na sobie.

            – Do granicy został jeden dzień drogi – mruknął brunet. – Na pewno lepiej walczyć na swoim terytorium. Musimy ich wywabić przed granicą.

            – Co racja, to racja… hm…

            Nasze pomysły i uwagi się uzupełniały. To było jak rozmowa z kimś, kto powie ci to, na co ty nie wpadniesz. Uśmiechnęłam się, ale tylko w myślach. Sytuacja była zbyt poważna na podziwianie naszej bystrości. Choćby i wyimaginowanej.

            – Zaatakują, gdy nasza obrona opadnie. – Tu chłopak zawiesił głos, kombinując, kiedy mogłoby to być. – Wiedzą już, że jest nas troje. Prawdopodobnie uważają, że to my – chuunini– jesteśmy słabsi. – Posłał mi skoncentrowane spojrzenie. Otworzyłam szerzej oczy i to wcale nie w reakcji na jego absurdalnie wygórowane ego i choćby pomysł, że mogłoby być odwrotnie.

            Jedno było pewne.

            Nie po raz pierwszy i niestety raczej nie ostatni, Mroczny Komandos miał rację.

            – Zaatakują podczas naszej zmiany – wyszeptałam, a chłopak kiwnął głową bez emocji na twarzy. – Mamy osiem godzin. Kakashi czeka na sygnał od nas. Ale czy na pewno… – Zadrżałam w reakcji na zimny powiew. Nie było pewności, czy nasze spekulacje są słuszne. Nie byłam dobrym strategiem, a w tym wypadku mój instynkt kazał mi upewnić się dwa razy, zanim się za coś wezmę.

            – Hn – burknął czarnooki. – Wcześniej ich nie widzieliśmy. Zbliżają się do konwoju. Oczekują zmiany naszych wart… – wymienił, jakby widząc moje wątpliwości.

            – Muszę tu zostać. Inaczej nabiorą podejrzeń. – Wstałam, podnosząc nie do końca opróżnione pakunki. Wręczyłam je chłopakowi. Szykowała się akcja, której miałam być ważną częścią. Pochyliłam się lekko nad Uchihą. – Schowaj to, proszę. I pozdrów naszego kochanego sensei’a – przypomniałam mu szeptem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy