Warta szła gładko, nic się nie działo. Praktycznie
jedyną moją rozrywką podczas siedzenia na środkowym wagonie było obserwowanie i
komentowanie pod nosem zmieniającego się krajobrazu. Na szczęście pogoda
dopisywała, bo w końcu zbliżało się lato. Szybki ruch konwoju dodatkowo
zwiększał wiatr uderzający w moją twarz, a ja spokojnie rozglądałem się na boki
i pozostałe wagony. Wnioskując z pozycji słońca, zbliżało się południe, czyli
połowa mojej warty. Zaczynałem się porządnie nudzić, gdy nagle usłyszałem przed
sobą głośny trzask i tupnięcie. Spojrzałem w bok. Z naszego wagonu wyskoczyła i
trzasnęła drzwiami Niko. Szła szybkim krokiem tuż przy drodze, patrząc przed
siebie.
– Nie musisz mi pomagać – mruknąłem,
opierając się nonszalancko o drewniany dach cudzego wagonu.
– Wiem… – oznajmiła, nie patrząc w
moją stronę, a przyspieszając tempa. – Ale nudno było mi samej. Na mojej twarzy
zagościł ironiczny uśmieszek, którego ona i tak nie mogła zauważyć.
– Będziesz tak szła te cztery
godziny?
– A bo ja wiem… – Wzruszyła
ramionami. – To dobry trening.
Między nami zapadła wymowna cisza
przerywana stukaniem kopyt, rżeniem koni, hałasem drewnianych kół powozów i
okrzykami woźniców. Bacznie obserwowałem wszystko, co działo się dookoła mnie,
a kunoichi wyglądała, jakby była na spacerze. Szła szybko i z lekko naburmuszoną
miną, czego starałem się zbytnio nie analizować.
W pewnym momencie dziewczyna zaczęła
truchtać, a gdy dobiegła do powozu przede mną, wyskoczyła, łapiąc się krawędzi jego
dachu i wskakując na niego bez trudu.
– Masz rację, tak jest przyjemniej –
zauważyła, siadając przodem do mnie, a tyłem do kierunku jazdy tak, by nie
zasłaniać mi kompletnie widoku. Wiatr targał jej związanymi w kucyk włosami,
czego ona zdawała się nie zauważać, siedząc z nogami zwisającymi poza krawędź
powozu.
– Nie powiedziałem, że jest –
odparłem szybko, obserwując drogę.
– Wyczytałam to między wierszami. –
Kunoichi przeciągnęła się jak kot. Ziewnęła, po czym obejrzała dokładnie
żwirowy szlak za moimi plecami, jakby analizując, ile już przejechaliśmy.
Widać, że się nudziła.
– Nie powinnaś spać? Masz nocną
wartę – zagaiłem ostrożnie, próbując się jej jakoś pozbyć. Jeszcze tego by
brakowało, by na własnej warcie była zmęczona, bo podczas mojej postanowiła mi
poprzeszkadzać.
– Nie interesuj się – syknęła,
poprawiając buty. Z metalowymi ochraniaczami wyglądały na dość ciężkie.
Podwinęła nogi pod siebie, po czym rozłożyła ręce na kolanach. Zamknęła oczy.
Najwyraźniej miała zamiar medytować.
Uniosłem brew, uśmiechając się
lekko.
– Będziesz tu teraz odprawiać te
swoje rytuały? Coś ci się może stać – napomknąłem, starając się brzmieć
obojętnie. Musiała mi bardzo ufać, siedząc tyłem do kierunku jazdy na
rozpędzonym wagonie, i to z zamkniętymi oczami.
– Po pierwsze – to się nazywa medytacja.
Po drugie – co ma mi się stać? W końcu jest warta Pana Wspaniałego…
Po prostu czytała mi w myślach.
– ...i ponownie: nie interesuj się.
– Hn. – Taka była moja odpowiedź.
Nadany mi przydomek bardzo mnie irytował, ale wiedziałem, że wojna o moje
przezwisko do niczego racjonalnego nie doprowadzi. Westchnąłem. Misja
zapowiadała się być długą i nudną.
Koło godziny trzeciej z powozu, na
którym siedziałem, wyszedł zaspany Kakashi, który w pełni skorzystał z czasu na
drzemkę. Wdrapał się na wagon i obserwował, co się dzieje dookoła. Miał chyba
zamiar rozpocząć rozmowę, ale Niko nic nie słyszała, a perspektywa konwersacji ze
mną najwidoczniej pozostawiała wiele do życzenia, bo jounin siedział cicho.
Gdy wybiła czwarta, sznur wozów
zatrzymał się na drodze obok niewielkiego miasteczka. Był to czas dla pasażerów
na rozprostowanie nóg, dla woźniców na napojenie koni i zabranie z miasta
towarów do dostarczenia. Nam – to znaczy shinobi – nie pozostawało nic innego,
jak bacznie obserwować konwój pod nieobecność reszty. Po kwadransie ruszyliśmy
dalej, tym razem na dachu wagonu siedział Kakashi, co jakiś czas zmieniając
miejsce siedzenia i wykorzystując do szerszego patrolu swojego Sharingana. Ja i
Niko siedzieliśmy w powozie totalnie znużeni podróżą. Dziewczyna opierała się o
ścianę, wpatrzona w krajobraz za oknem, a ja czytałem książkę, którą na
szczęście wziąłem ze sobą. Zwykle nie miałem czasu na czytanie, ale teraz była
do tego idealna okazja.
Zupełnie odgrodziłem się od
rzeczywistości, ignorując rytmiczne bujanie i skrzypienie powozu. Co jakiś czas
odwracałem jednak głowę od zapisanych stron, sprawdzając, czy nic się nie
dzieje.
– Ciekawe? – usłyszałem znudzony
głos. Uniosłem brew, nie za bardzo wiedząc, o co chodzi kunoichi. Zielonooka
oderwała nos od szyby i wskazała na książkę, którą trzymałem.
– Całkiem niezłe.
– To fajnie – westchnęła i
rozejrzała się po ciasnym pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. Nic nie
wskazywało na to, że znajdzie sobie cokolwiek do roboty. – Nudzę się –
przyznała zirytowana. Tego się spodziewałem i obawiałem. Pod jej krytycznym
spojrzeniem nie mogłem już ignorować jej istnienia i skupić się na lekturze.
Zamknąłem więc książkę z wymownym trzaskiem i odłożyłem ją do torby, po czym
rozparłem się na kanapie.
– To wymyśl coś do roboty – zaproponowałem,
przymykając zmęczone oczy. Zaraz sobie coś przypomniałem. – Tylko nie pytania i
odpowiedzi, bo znowu się pokłócimy – dodałem bez entuzjazmu. Na twarzy Niko
zagościł znajomy uśmieszek.
– Pan Idealny nie lubi się kłócić?
– Nie nazywaj mnie tak – burknąłem.
Atmosfera była gęsta, a dziewczyna chyba nie zdawała sobie sprawy, że sama
prowokuje kłopoty. Popatrzyła na mnie przeciągle, widocznie zamyślona, po czym
przewróciła oczami, poddając się.
– Sam coś wymyśl…
Zapadła niewygodna cisza.
Gdybyśmy byli w innym miejscu,
moglibyśmy potrenować. Ale przecież nie mogliśmy pojedynkować się na dachu
powozu. Wystraszylibyśmy ludzi i konie, dodatkowo robiąc z siebie widowisko.
Uchiha potrafił tylko narzekać i wydawać rozkazy, a
pozostawiony sam sobie był bezradny. Ciekawe, co by robił, gdyby był sam. Na
pewno położyłby się spać.
Nasze spojrzenia spotkały się. Żadne
z nas nie miało pomysłu.
– Możemy zrobić ognisko –
uśmiechnęłam się, formując pieczęcie do kuli ognia, ale Uchiha zorientował się,
że żartuję i nawet nie drgnął, by spróbować mnie powstrzymać. Albo
był za leniwy, albo zbyt przewidujący. Jęknęłam ze zrezygnowaniem. – Nie
sądziłam, że do tego dojdzie, ale trudno. Umiesz grać w shogi?
Chłopak spojrzał na mnie dziwnie.
Czy powiedziałam coś niestosownego?
Czy gra w szachy leżała poniżej poziomu naszego arystokraty, czy może moje
powątpiewanie w jego umiejętności w grze królów obraziły go na tyle, by
nie dać mi jednoznacznej odpowiedzi?
– Umiem. Tylko nie mów, że targałaś
całą planszę ze sobą…
– Nie targałam. – Wystawiłam w jego
kierunku język, po czym zaczęłam grzebać w swoim bagażu. W końcu, gdy pół
zawartości plecaka wylądowało na podłodze, wydobyłam z niego mały zwój. Nigdy
nie umiałam się porządnie spakować. Myliłam przegrody i zabierałam ze sobą tonę
zbędnych rzeczy. Większość z nich po prostu pieczętowałam w zwojach, by nie zabierały
tyle miejsca. – Jest tu. Chyba. – Odwinęłam tasiemkę wokół pęczka i rozwinęłam
pergamin. Przestałam go otwierać, widząc wypisane odpowiednie słowo, następnie
ułożyłam zwój na kolanach i uderzyłam go otwartą ręką.
W kłębie dymu pojawiła się tablica
do shogi, a na niej wszystkie potrzebne pionki. Uśmiechnęłam się z satysfakcją,
widząc lekkie zdziwienie bruneta i niedbale wrzuciłam wszystkie wysypanych
rzeczy z powrotem do plecaka. Zdawałam sobie sprawę, że kolejnym razem będę
potrzebowała jednej z nich i szukając jej zrobię jeszcze więcej bałaganu. Ale
czy ja się przejmowałam?
Chłopak rzucił mi ostatnie
tajemnicze spojrzenie, po czym rozłożył planszę na podłodze i poustawiał na
niej pionki.
Czas do wieczora upłynął nam na grze
i niezobowiązującej rozmowie. Gdy zaczęło się robić ciemno, a ja doszłam do
skraju nerwicy z powodu kilku przegranych pod rząd, podziękowałam za grę i
zapieczętowałam shogi do zwoju.
Położyłam
się, by nabrać sił przed wartą. Brunet po cichu wyszedł, by przespacerować się
wzdłuż jadącego konwoju.
Jechaliśmy przez las, a zimne powietrze wydawało się
być rześkie i lekkie. Szedłem żwawym krokiem z rękoma wbitymi w kieszenie, nie
rozmawiając z wyraźnie zajętym jouninem. Po jakimś czasie postanowiłem pójść w
ślady szatynki i wróciłem do wagonu. Korzystając z okazji, że Niko „wypadła z
obiegu”, o czym świadczył jej wyrównany oddech i ciche pomruki, przebrałem
się, odkładając zużyte ubrania do plecaka. Napiłem się wody i ułożyłem się na
swojej sofie, przykrywając cienkim kocem.
Obudziło mnie jakieś szarpnięcie.
Poczułem na twarzy zimny powiew, ale nie otworzyłem oczu.
– Hnn… j-już postój? – W zaspanym
głosie Niko słychać było żal. Śpioch jeden.
Wszystkie moje zmysły pracowały na
pełnych obrotach na wypadek zagrożenia. Gdy usłyszałem głos dziewczyny, nadal
nie dałem jednak sygnału życia. Sam nie wiem, czemu. Być może by sprawdzić, czy
sprawa jest na tyle ważna, by mnie budzić i, oczywiście, czy będą chcieli to
zrobić.
Miałem nadzieję, że tak.
– Tak… musimy porozmawiać – wyjaśnił
cicho Kakashi. Delikatnie rozwarłem powieki, by ujrzeć, że spałem odwrócony
przodem do przejścia w wagonie i twarzą do nóg szarowłosego mężczyzny stojącego
w otwartych drzwiach do powozu. Stąd zimny powiew. Na zewnątrz panowała niemal
całkowita ciemność. Była północ.
– A co z Sasuke? – usłyszałem
kolejne szeptane pytanie, a nogi Niko już były w zasięgu mojego spojrzenia.
Zakładała buty w pośpiechu. Powstrzymałem uśmiech. Jednak mogłem się przydać.
– Potem mu wytłumaczysz. Prędzej! – Kakashi
wyszedł z wagonu, by zrobić przejście dla dziewczyny. Usłyszałem oddalające się
szybkie kroki.
O co chodziło?
Przetarłem szybko oczy i
zignorowałem ból mięśni od niewygodnego materaca. Jeśli można tak go było
nazwać.
Przeszedł mnie dreszcz, bo dwójka
nie zamknęła za sobą drewnianych drzwi. Wyjrzałem ostrożnie na zewnątrz. Było
zimno, a kilku zaspanych ludzi wychodziło z wagonu za mną, oświetlając sobie
drogę sporymi, kryształowymi lampionami. Był środek gwieździstej, bezchmurnej
nocy.
Gdzie oni się podziali?
Syknąłem, przeciągając się lekko, po
czym wyciągnąłem z plecaka ciepłą bluzę, którą szybko wrzuciłem na siebie i
zasunąłem z przodu. Wszedłem parę kroków w głąb ciemnego lasu, w środku którego
zatrzymał się konwój. Obszedłem cały wagon, ale po pozostałych shinobi nie było
śladu. Rozejrzałem się dokładnie, tym razem z Sharinganem. Nic.
Zdenerwowałem się. Coś było nie tak.
Co było tak ważnego, że nie mieli czasu mnie obudzić? Wskoczyłem na
przydzielony mi wagon. Odwróciłem się szybko, gdy wyczułem czyjąś obecność.
– Spokojnie, to tylko ja! –
wyszeptała Niko, podnosząc uspokajająco ręce. Spojrzała na mnie rozbawionym
wzrokiem. – Co robisz na dworze w taki mróz?
Racja, temperatura spadła dość
drastycznie. W Konoha była późna wiosna, teraz chłód przypominał raczej późną
jesień. Drzewa rosły tu rzadziej, pomijając fakt, że nie były to raczej gatunki
ciepłolubne. Ciekawe, czy miało to związek z Ame no Kuni.
Nie odpowiedziałem dziewczynie.
Zmierzyłem ją za to podejrzliwym spojrzeniem. Sharingan potwierdzał, że była to
moja współlokatorka, a nie jakiś cholerny bunshin czy iluzja, co nie zmieniało
faktu, że czegoś nie chciała mi powiedzieć. Wyczułem kolejną postać.
– No, odwaliłem swoją robotę – skwitował
z dołu Kakashi, opierając się nonszalancko o swój powóz. – Idę spać.
Powodzenia! – Zamachał z uśmiechem do szatynki, która kiwnęła głową i zaraz
przeniosła wzrok na mnie. Jej zielone oczy błyszczały intensywnie, nie wiedziałem,
czy od lampy, którą niósł mijający nas woźnica, czy od skoku adrenaliny. Jounin
zniknął za drzwiami.
– O co chodzi? – zapytałem wprost.
Niko wzruszyła ramionami. Mało szczerze.
– Nie wiem, o czym mówisz… – odparła
w miarę głośno. – Zaczęła się moja warta.
Gdy skończyła to krótkie zdanie,
konwój ruszył, a my zachwialiśmy się, ciągle stojąc na dachu. Nie spuszczałem
wzroku z dziewczyny. Ta posłała mi pozornie pojednawczy uśmiech. Nie różnił się
bardzo od zwykłego, ale nie wywoływał u mnie tej ulgi i fali ciepła. Był
fałszywy, trochę niecierpliwy.
– Punkt północ. Idź spać.
– Nie. – Pokręciłem głową,
zdezorientowany. Było mi coraz zimniej.
– Proszę. Idź spać – wycedziła przez
zęby. Miała dziwne spojrzenie, jak osoba mówiąca coś na ucho czy w
towarzystwie. Jak użytkownik tajnego kodu. Kiwnęła lekko głową na wóz, na
którym staliśmy. Marszczyła brwi.
Chciała mi coś powiedzieć.
Przytaknąłem niepewnie, po czym
zeskoczyłem z dachu i wsunąłem się do trzęsącego się wagonu. Jego koła z
furkotem pokonywały piach i kamienie na nierównej, leśnej drodze. Był pusty.
Usiadłem na kanapie i zdjąłem bluzę. W środku było przyjemnie ciepło. Oparłem
się wygodnie i wyciągnąłem butelkę oraz paczkę z jedzeniem. Zrzuciłem z czoła
opaskę, która uwierała mnie, gdy spałem. Czarne włosy swobodnie opadły mi na
czoło. Przeczesałem je palcami, spuszczając głowę. Usłyszałem ciche tupnięcie,
po czym do wagonu wskoczyła Niko i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zerwałem się na równe nogi. Kunoichi
położyła sobie palec na ustach, po czym zaczęła szperać w swojej wypchanej
gratami torbie.
– Jesteśmy obserwowani –
wytłumaczyła, pośpiesznie wyciągając posiłek. – Zachowuj się naturalnie. Idę
jeść na dachu. Za około dziesięć minut dołącz do mnie z własnym jedzeniem.
Wtedy wyjaśnię resztę. Tylko mów cicho.
To były jej
wyjaśnienia. Zaraz potem otworzyła drzwi, ukazując „poruszającą się” drogę,
wyciągnęła rękę, łapiąc się wystającej krawędzi i zwinnym ruchem podciągnęła
się i wskoczyła na dach. Zamknąłem kołyszące się drzwi.
Wiedziałem, że coś jest nie tak.
Zacisnąłem pięści.
Wyjąłem to, co mi kazała, ponownie
ubrałem bluzę i zmieniłem buty. Jeśli miało dojść do walki, musiałem być
przygotowany, lecz moje przygotowanie nie mogło się rzucać w oczy. Ukryłem na
sobie dodatkową broń i zwoje. Założyłem z powrotem opaskę.
Jeśli coś miało się dziać, chciałem
być tego częścią.
Miałem całe dziesięć minut. Trochę
dużo. Nie za bardzo chciało mi się czekać. Uśmiechnąłem się w myślach, po czym
złapałem prowiant pod rękę i w chwilę potem byłem już na dachu, naprzeciwko
kunoichi.
Ta posłała mi mordercze spojrzenie,
mówiące wyraźnie, że ma mnie ochotę w tej chwili udusić. Mój uśmieszek w
odpowiedzi odpowiadał za to, że jak dla mnie – mogła sobie próbować. Usiadłem
najspokojniej w świecie, rozwijając pakunek. Zauważyłem, że trzęsienie zelżało,
gdy wóz wjechał na widocznie lepszą drogę.
– Zimna noc, co? – zagaiła szatynka,
biorąc kęs jabłka.
– Mhm… – westchnąłem, zajmując się
własnym jedzeniem. Patrzyłem na nią spode łba. Kunoichi ledwo widocznie kiwnęła
głową.
– Około dziesiątka ludzi –
wyszeptała. – Kakashi zauważył ich podczas swojej warty. Przypuszcza, że śledzą
nas od samego początku i chcą… no, sam wiesz, czego – wykrztusiła, wpatrując
się uważnie w las za moimi plecami. Lekko pokręciłem głową, przykuwając jej
uwagę i karcąc ją wzrokiem za okazywanie zbytniej czujności. Za nami
prawdopodobnie roiło się od przeciwników. Teraz naszym głównym zadaniem było
nie dać po sobie poznać, że o tym wiemy.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
– Najbardziej brakuje mi tu wrzątku.
Napiłabym się herbaty – przyznała głośno, ale na tyle szczerze, by nie wziąć
tego za fałszywy tekst. Najwyraźniej próbowała zaspokoić ciekawość
podsłuchujących jakimś nieistotnym dialogiem.
– Gdy wrócimy do domu, zrobię ci jej
ile będziesz chciała – wycedziłem sztywno, podchwytując jej pomysł. Zielonooka
posłała mi perfidny uśmiech.
– Obiecujesz?
– Hn – odpowiedziałem zwyczajnie, przecierając
oczy w frustracji. Zniżyłem głos. – Co robimy?
– Nie jestem strategiem, ale na moje
oko mogą zaatakować w każdej chwili – odszeptała Niko z naturalną miną. Wzięła
łyk soku. Poboczny obserwator mógłby wnioskować z jej tonu i postawy, że
rozmawiamy o czymś tak banalnym, jak dzisiejsza pogoda.
Nieźle grała, musiałem przyznać.
Jasne, nie było pewne, czy złodzieje śledzą nas tak blisko i czy aby nasze
starania nie idą na marne, ale lepiej było dmuchać na zimne.
W tym czasie musiałem zdobyć jak
najwięcej informacji.
Zamyślił się. Zauważyłam to i spokojnie czekałam na
jego pomysł. Sama nie miałam zbyt wielu, a strasznie paliłam się do walki.
Miałam ochotę zeskoczyć z wagonu i pobiec do tyłu, prosto na nich. Ale to by
było głupie i niebezpieczne.
W końcu Sasuke się odezwał.
– Czuję ich.
– Ja chyba
też – przyznałam cicho. – I jeśli przypuszczenia Kakashi’ego są słuszne, to
znają już nasz pomysł z tymi cholernymi „wartami”. – Zmianę obserwatorów
zauważyłoby małe dziecko, a metalowe ochraniacze na naszych czołach mówiły
chyba same za siebie. No, gdy je nosiliśmy, bo tym razem w przeciwieństwie do
Sasuke nie miałam go na sobie.
– Do granicy został jeden dzień
drogi – mruknął brunet. – Na pewno lepiej walczyć na swoim terytorium. Musimy
ich wywabić przed granicą.
– Co racja, to racja… hm…
Nasze pomysły i uwagi się
uzupełniały. To było jak rozmowa z kimś, kto powie ci to, na co ty nie
wpadniesz. Uśmiechnęłam się, ale tylko w myślach. Sytuacja była zbyt poważna na
podziwianie naszej bystrości. Choćby i wyimaginowanej.
– Zaatakują, gdy nasza obrona
opadnie. – Tu chłopak zawiesił głos, kombinując, kiedy mogłoby to być. – Wiedzą
już, że jest nas troje. Prawdopodobnie uważają, że to my – chuunini– jesteśmy
słabsi. – Posłał mi skoncentrowane spojrzenie. Otworzyłam szerzej oczy i to
wcale nie w reakcji na jego absurdalnie wygórowane ego i choćby pomysł, że
mogłoby być odwrotnie.
Jedno było pewne.
Nie po raz pierwszy i niestety raczej
nie ostatni, Mroczny Komandos miał rację.
– Zaatakują podczas naszej zmiany –
wyszeptałam, a chłopak kiwnął głową bez emocji na twarzy. – Mamy osiem godzin.
Kakashi czeka na sygnał od nas. Ale czy na pewno… – Zadrżałam w reakcji na
zimny powiew. Nie było pewności, czy nasze spekulacje są słuszne. Nie byłam
dobrym strategiem, a w tym wypadku mój instynkt kazał mi upewnić się dwa razy,
zanim się za coś wezmę.
– Hn – burknął czarnooki. –
Wcześniej ich nie widzieliśmy. Zbliżają się do konwoju. Oczekują zmiany naszych
wart… – wymienił, jakby widząc moje wątpliwości.
– Muszę tu zostać. Inaczej nabiorą podejrzeń. – Wstałam, podnosząc nie do końca opróżnione pakunki. Wręczyłam je chłopakowi. Szykowała się akcja, której miałam być ważną częścią. Pochyliłam się lekko nad Uchihą. – Schowaj to, proszę. I pozdrów naszego kochanego sensei’a – przypomniałam mu szeptem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz