8 listopada 2007

Rozdział XXXII - "Rzeka Wilków"

Droga nie była trudna. Nie było ani zimno, ani ciepło. W lesie natomiast było ciemno i cicho, przez co moje zmysły się wyostrzyły. Biegliśmy na południe, w zwartej grupie. Z przodu Shikamaru i Sasuke, a zaraz za nimi Temari i ja. Nie rozmawialiśmy ze sobą, a w moich uszach odbijały się tylko nasze szybkie kroki i świst powietrza. Nie rozglądałam się dookoła, bo wiadomo było, że w takim miejscu i o takiej porze na pewno nikogo nie spotkamy.
            Słońce dawno zaszło za horyzont, a z nieba zniknęła już ostatnia różowo-fioletowa łuna. Bezchmurne sklepienie nad nami pokryło się miliardami migoczących gwiazd, doskonale widocznych z mojego położenia. Do celu, dokładnie wskazanego i opisanego na mapie, było całkiem daleko. Nie to był jednak problem. Najważniejszym pytaniem było, gdzie wszyscy przenocujemy.
            - Do wioski tego kłopotliwego daimyo mamy dwa dni drogi. – Odkrywczo przerwał ciszę Shikamaru, na którego wszyscy spojrzeliśmy. Zwolniliśmy nieco tempa, by wiatr nie zagłuszał tego, co chciał nam przekazać. – Jednak my dotrzemy tam za niecałe trzy doby – zakomunikował, patrząc wciąż przed siebie.
            - Czemu tak długo? – zapytała głośno Temari.
            - Shikamaru nie chce spać w Anaboko – wtrącił się niegrzecznie Uchiha, odwracając nieznacznie głowę w tył. – Też o tym pomyślałem. – Blondynka zmierzyła go tylko nieufnym spojrzeniem. – Nanda? – usłyszałam jego warknięcie.
            - Nieważne, że mamy razem misję – zauważyła kunoichi dość grzecznym tonem. – Nie zapomniałam, co chciałeś zrobić Gaarze.
            - To było…
            - Urusai – warknął Nara. – Pokłócicie się kiedy indziej. Chyba oboje to lubicie – uśmiechnął się cierpko. Nie za bardzo wiedziałam, o co im chodziło. Słyszałam, że inwazja na Konohę miała związek z Suną i Gaarą, nie sądziłam jednak, że Sasuke walczył z moją kumpelą. – Chciałem powiedzieć, że przenocujemy przed wejściem do lasu i drugi dzień poświęcimy na bezpieczne przebycie go – westchnął. – Zależy, ile nam to zajmie… a potem dojdziemy do celu.
            - Doskonale – uśmiechnęłam się, nieco zmęczona ciągłym biegiem. – Jak daleko jest do krawędzi lasu?
            - Około dwanaście kilometrów.
            - Mrr... daleko – jęknęłam. Około czterdzieści pięć minut drogi, kana?
            Tak jak przewidziałam – po drodze nie spotkaliśmy nikogo i niczego. Krajobraz z gęstego lasu wokół Konohy, stworzonego przez Pierwszego Hokage, zmienił się w niebrukowaną, ale zadbaną drogę, a potem na jedną wielką wieś, czy pole, jak kto woli. Gdy na horyzoncie pojawiły się szczyty drzew, wiedziałam, że jesteśmy blisko. Im dłużej biegliśmy, tym rozciągłość lasu zaczęła mnie bardziej przytłaczać. Zdawał się on obejmować nas z trzech stron, tworząc żywy mur, który aż się prosił, by go zburzyć. Jednak to było niemożliwe.
            Przystanęliśmy na drodze tuż przed pierwszą gęstwiną. Im dalej w głąb patrzyłam, tym mniej było widać. Drzewa, rosnące blisko siebie, zdawały się być całością. Jedyne, co wyróżniało się w monotonnym, ale zarazem przejmującym krajobrazie, była wydeptana ścieżka, prowadząca prosto przez środek puszczy o kształcie księżyca.
            - Więc dlatego nazywają go Anaboko – uśmiechnęła się Temari, siadając na kamieniu przy drodze i zdejmując torbę z pleców. Inni poszli jej śladem. – Całkiem… intrygujący... ten las.
            Anaboko mogło znaczyć jego kształt – wklęsły, dziurawy, otworzony. Jednak często używano tego słowa na określenie czegoś głuchego, nieszczerego i fałszywego. Nieźle pomyślane, ne?
            - Mam nadzieję, że nazywając go, mieli na myśli tę ścieżkę. – Wskazałam na nią z lekkim dreszczem. Od puszczy bił nieprzyjemny chłód i tajemniczość. Zupełnie jak…
            - Boisz się? – Uchiha posłał mi wredny uśmieszek. O wilku mowa.
            - Iie – syknęłam, odwracając się w jego stronę. – Ale jeśli Pan Wspaniały się boi, nie musi tego zrzucać na innych.
            Brunet tylko pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
            - No, gołąbki… - westchnął Shikamaru, podpierając się pod boki i ogarniając wzrokiem swoją skromną drużynę i ekwipunek. – Bierzmy się za rozkładanie śpiworów, bo się nie wyśpimy.
            Żadne z nas nie miało namiotu. W gruncie rzeczy nikt nie myślał o spaniu w tym przeklętym lesie… poza tym było na tyle ciepło, że dodatkowe nakrycia wydawały się zbędne. Podczas gdy ja i Tem znalazłyśmy bloki drewna stosowne do siedzenia, shinobi rozpalili ognisko. Rozłożyliśmy się kawałek od drogi, w miejscu, które wyglądało na stare obozowisko. Wszyscy wyjęliśmy zapasy jedzenia i skonsumowaliśmy je przy tańczących płomieniach.
             
            Zjadłem jako pierwszy. Nie byłem zbyt głodny. W dodatku nie chciało mi się dźwigać prowiantu na całą podróż. Zawsze można było coś upolować.
            Z zadziwieniem patrzyłem, jak Shikamaru rozmawia z Temari. Myślałem, że przyjaźnie Konoha – Suna są nie do stworzenia. Rywalizacja, odległość… w dodatku wojna i tyle nieporozumień. A tu – na moich oczach, był nie tylko przykład, że można się zaprzyjaźnić, ale nawet stworzyć parę.
            Nie było mnie na pierwszych walkach na egzaminie na chuunina, ale słyszałem, że właśnie oni byli wskazani do walki ze sobą. A nie była to potyczka pełna miłych pogawędek. Podobno Nara miał Temari w szachu, ale się poddał, tłumacząc, że to wszystko jest zbyt kłopotliwe, a jedna walka mu wystarczy.
Kiedy zdążyli poznać się tak blisko?
            Z trudem powstrzymywałem się od kąśliwych uwag. Wpatrywałem się w ogień, rozmyślając głęboko nad tym wszystkim, co ostatnio się wydarzyło. Zadziwiające, ale takie myśli nachodziły mnie zawsze w nastrojowych momentach.
             
            Siedziałam na drewnianym bloku, niechętnie skubiąc resztki owoców. Ten las wydawał mi się niebezpieczny i dziwny. Poza tym peszyło mnie zachowanie reszty. Temari poświęcała uwagę tylko Narze, który uśmiechał się i mówił nienaturalnie dużo. Miałam o nim inne zdanie, bo wydawał się poważny, leniwy i ostrożny. Widać tak na niego działała.
            W dodatku od ostatniej wymiany uwag Sasuke się nie odzywał. Zaczęłam powoli wątpić, czy jeszcze kiedyś będziemy ze sobą normalnie rozmawiać. Nie to, żeby jego milczenie mi przeszkadzało. Jednak wolałam wiedzieć, czy coś jest nie tak.
            Mimowolnie z resztek jedzenia wzrok przeniosłam na niego. Siedział w swoich czarnych, ciepłych ubraniach, szeroko rozkraczony, z łokciami opartymi o kolana i dłońmi splecionymi tuż przy ustach. Wbijał swój nieobecny wzrok w płomienie nas dzielące. Jego czarne jak smoła oczy odbijały światło ogniska z niesamowitą pasją i tajemniczością. Przechyliłam głowę w bok, oglądając go dokładnie. Srebrna opaska, mieniąca się czerwoną łuną, podtrzymywała jego ciemne, potargane włosy. Twarz miał bardzo zamyśloną.
            Rzadki widok.
            Sasuke podniósł zaciekawiony wzrok. Uniósł jedną brew.
            Przymknęłam oczy, odwracając głowę i rumieniąc się. Jak długo się gapiłam? Jak długo wiedział?
             
            Uśmiechnąłem się lekko, mimo że przez dłonie nikt tego nie widział. Wstałem powoli, po czym wbiłem dłonie w kieszenie ciepłej kurtki. Odszedłem do swojego plecaka po śpiwór. Nie miałem zamiaru czekać, aż ognisko się wypali. Chciałem mieć jutro siłę.
            Moje przypuszczenia spełniły się. Zaraz po tym, jak rozłożyłem swoje posłanie obok jednego z drzew, inni zrobili to samo. Ułożyli się na trawie wokół ogniska tak, by widzieć się nawzajem. Ja jednak nie byłem fanem dzielenia przestrzeni, więc rozłożyłem śpiwór dalej od nich. Najbliżej mnie leżała Niko. Nie miało to jednak znaczenia, bo była odwrócona do mnie plecami.
            Palenisko dogasało, a prawie wszystkich wokół zmorzył sen. Prawie, bo ja nie zmrużyłem oka. Leżałem na plecach z rękami na karku, wpatrując się w gwiazdy. Ile razy spędziłem noc w podobny sposób, czekając, aż nastanie ranek lub leń Kakashi zacznie szarpać Naruto, by ten się obudził? Ale te dni minęły. Teraz obok mnie byli niemal obcy ludzie.
            Takiego nieba jednak nie widziało się na co dzień. Gwiazd było mnóstwo, i to doskonale widocznych. Migotały jak irytujące świetliki - nie zdając sobie sprawy z mijającego czasu i bezsensowności swojego istnienia. Po prostu wisiały, o tam, na górze, widząc wszystko.
            Pod tymi samymi gwiazdami spał mój brat. I wszyscy, których znałem.
            Nieznacznie odwróciłem głowę i spojrzałem na odkryte plecy swojej partnerki. Mruknęła coś pod nosem, ściskając śpiwór. Po kilku minutach ciszy znów powiedziała jakieś półsłowo. Skuliła się na niewygodnym gruncie i otuliła się ramionami, niemal chowając twarz.
            Ja po prostu leżałem, wpatrując się, jak Niko delikatnie porusza się w głębokim śnie, oddychając spokojnie. W tym momencie wyglądała dla mnie krucho i niewinnie. Jednak po chwili przypomniałem sobie, jaka potrafi być – sucha i twarda. Zastanawiałem się, czy, tak jak ja – nie kryła w sobie głębszych ambicji. Czy nie żyła dla jakiegoś celu, nie miała wytyczonej ścieżki czy filozofii. Czemu tak ciężko trenowała? Kim była teraz? Kim chciała być potem?
            Gdy dalej zagłębiałem się w takich myślach, kunoichi weszła w głębszy sen. Obróciła się na plecy, więc widziałem jej spokojną twarz. Oddychała przez lekko rozchylone usta i ściskała w dłoniach miękki materiał. Jej powieki zadrżały.
            Coś jej się śniło.
            Wkrótce cała zaczęła drżeć, choć noc była ciepła. Odwróciła się przodem do mnie, znów zwijając się w kłębek i zaciskając oczy, jakby się czegoś bała. Ten widok nieco mnie zaskoczył. Powstrzymałem się przed ruszeniem ku niej i obudzeniu jej z tego, o czym śniła. To nie był mój problem. Zamiast tego leżałem w tej samej pozycji, spokojnie obserwując całą jej drobną sylwetkę. W końcu miałem okazję jej się przyjrzeć, bez niebezpieczeństwa, że się na mnie rzuci i zabije. Była strasznie podejrzliwa, jeśli chodziło o moją bliskość.
Jej ręce znów zadrżały, a z gardła wydobył się głuchy szept. Cokolwiek jej się śniło, był to zły sen.
            Nie chciałem się w to zbytnio angażować, ale z pewnością nie mogłem tak spać. Wyjąłem ręce spod głowy i po omacku znalazłem koło śpiwora drobny kamyk, który zręcznie rzuciłem w jej stronę. Odbił się on od leżącej koło jej głowy skały z głośnym stuknięciem. Dźwięk rozbudził kunoichi, której twarz wróciła do spokojnej formy. Dziewczyna obróciła się znów do mnie plecami.
            Położyłem się z powrotem. To było jedyne, co mogłem zrobić. I to mi wystarczyło. Ostatni raz spojrzałem na kulkę-Niko pod cienkim okryciem śpiwora i obróciłem twarz do migających gwiazd. Leżałem tak jeszcze przez pewien czas, czekając na jej niechciane sny, których mogłem się pozbyć. Wiedziałem, jak to jest, gdy wokół nie ma nikogo, kto by mnie z nich obudził.
             
            Słońce wzeszło ponad horyzont. W puszczy nieopodal zaczęły krzyczeć  - nie śpiewać - ptaki, co prawie wszystkich wokół postawiło na nogi. Znów prawie, bo jedyną osobą, która nie była jeszcze przytomna, był nie kto inny, tylko Pan Uchiha.
            - Mendo kusai… - jęknął Shikamaru, gdy Temari szukała w torbie czegoś na śniadanie. Poprawił swoją zieloną kamizelkę, a zaraz potem kucyk. – Niko, weź go obudź. Musimy niedługo ruszać.
            - Hai, hai… - Przewróciłam oczami i podeszłam cicho do ciemnego śpiwora mojego towarzysza od siedmiu boleści. Nie dziwiłam się, że jeszcze smacznie spał - byliśmy we dwoje znacznie bliżej krawędzi Anaboko. W dodatku miejsce, w którym się rozłożyliśmy, nie było najwygodniejsze.
            Pewnie przez to miałam koszmary.
            Kucnęłam tuż przy przykrytym po uszy chłopaku. Przechyliłam głowę w bok, otwierając usta. Na jego szyi widniał znajomy znak. Widziałam go już wiele razy, choć jego kwestia nie była ze mną przedyskutowana. Nie spodziewałam się, że go jeszcze kiedyś zobaczę.
            Czemu nie zauważyłam wcześniej? Kiedy to się stało?
Czarny symbol kontrastował z jasną skórą Uchihy… nie pasował mi tylko wianuszek wokół niego. Obejrzałam jego spokojny wyraz twarzy. Tak wyciszonego to go chyba jeszcze nie widziałam. Uśmiechnęłam się do siebie, wyłapując detale jego wyglądu spod czarnych kosmyków.
            Ne, do roboty.
             
            Poczułem ciepłą rękę na swoim ramieniu, która potrząsała mną namolnie. Warknąłem, po czym otworzyłem oczy, widząc zadowoloną szatynkę.
            - Ne, wstawaj… musimy coś zjeść, a potem w drogę – wytłumaczyła pośpiesznie. Jej długie włosy łaskotały mnie w szyję. Jakoś tym razem mnie to nie zachwyciło.
            - Nie dotykaj mnie – burknąłem, zrzucając jej rękę ze swojego ramienia. Niko podniosła się szybko i ruszyła ku pozostałej dwójce, która już trzymała w rękach śniadanie. W pół godziny zjedliśmy to, co mieliśmy, sprzątnęliśmy śpiwory i spakowaliśmy oraz uzbroiliśmy się dokładnie. Na wszelki wypadek.
            Weszliśmy do lasu. Im głębiej w jego centrum szedłem, tym większe wrażenie na mnie robił. Przypominał on swoistą dżunglę, tyle że mniej gorącą i wilgotną. Tarasujące drogę gałęzie ciąłem kunai’em. Widziałem mnóstwo owadów, które na szczęście trzymały się z daleka. Co jakiś czas Niko mruczała z obrzydzeniem, widząc wielką gąsienicę czy rozkładające się mięso zwierzęcia upolowanego… przez inne zwierzę.
            Z powodu ciężkiego podłoża i hamujących nas niebezpieczeństw zamiast biec - szliśmy, mając nadzieję na dotarcie do końca Anaboko przed zmrokiem. Większość czasu rozmawialiśmy o najróżniejszych sprawach wioski lub komentowaliśmy ciekawe widoki.
W pewnym momencie las nieco rozrzedził się. Według Shikamaru dotarliśmy do ćwierci drogi przez puszczę, gdzie mieściła się jedyna polana w okolicy. Na jej środku widać było ogromną formację skalną, z której wypływał mały strumień. Podeszliśmy do niego, by się odświeżyć.
            - Jak nazywa się ten strumień? – zapytała Temari, klęcząc przy brzegu i mocząc ręce w zimnej wodzie, a potem ochlapując nią twarz.
            - To nie strumień, tylko rzeka. Rozciąga się na wschód, gdzie ma zakole. Pod wieczór będziemy znów ją mijali, tylko w postaci rwącego nurtu. Przecina ścieżkę, którą idziemy – odpowiedział spokojnie Shikamaru, również pochylając się nad czystą wodą.
            - Możemy więc wrzucić do niej swoje bagaże i odebrać je na moście, ne? – uśmiechnęła się Niko, poprawiając pasek od plecaka. Temari zachichotała, a ja tylko przewróciłem oczami. Jej dowcipy nie były wcale zabawne.
            - Leń – westchnąłem. Kunoichi spiorunowała mnie wzrokiem. Zmarszczyłem brwi.
            - Czepialski – prychnęła zielonooka, robiąc krok w moją stronę
            - Nieznośna.
            - Pyszałek.
            - Dzieci – przerwał nam Nara, krzyżując ręce i kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
            - Jesteście potwornie oczywiści – uśmiechnęła się Temari, przeciągając się i wstając od strumienia. Co oni mieli na myśli?
            Ja i Niko tylko spojrzeliśmy na siebie z wyrzutem, po czym odwróciliśmy się od siebie tyłem z obrażonymi minami. Blondynka uśmiechnęła się szerzej, ale nie drążyła tematu. Wskazała na usłane jasnymi kamieniami dno strumyka.
            – Więc jak się ta rzeka nazywa?
            - Ookamikawa – odpowiedział szybko brunet w kucyku. Wydawało się, że jest dumny ze zdobytych informacji, którymi mógł się pochwalić przed blondynką. Ciekawe, ile książek pochłonął przed wyjazdem.
            - Rzeka wilków? – zainteresowała się Niko. – Niby czemu
             
            Wilki! – warknął Sasuke, odpychając mnie w tył. Od upadku uchronił mnie Shikamaru. Z gęstwiny rzeczywiście wyskoczyły trzy szare stwory, jeżące sierść i obnażając ostre kły. Środkowy zrobił pewny krok w stronę przygotowanego bruneta. Gdyby mnie nie odepchnął, byłabym najbliżej nich.
            Nie zmieniało to faktu, iż po pierwsze - dałabym sobie radę; po drugie - mógł być delikatniejszy.
            – Odsuńcie się – rozkazał pewnie, gdy jego Sharingan zastąpił czarne tęczówki. Temari i Shikamaru posłuchali się.  Nie wiedzieć, czemu.
            - Nie pozwolę ci zabrać całej zabawy. – Stanęłam koło niego, przygotowując się do walki. – To nasza wspólna misja.
            - Czemu ty…
            Pierwszy wilk skoczył w naszą stronę. Uchiha był szybszy i odepchnął mnie w bok. Uderzyłam o drzewo plecami, ale nie osunęłam się na ziemię. Chłopak zasłonił się rękoma i upadł na plecy. Przez jakiś czas siłował się ze zwierzęciem, które warczało głośno, pokazując mu swoje białe zęby. Ślina stwora spływała mu z otwartego pyska i kapała brunetowi na twarz, a ostre pazury raniły mu ręce.
            Sasuke zdobył w końcu siłę i przerzucił bestię nad sobą, jednocześnie wstając na równe nogi. Wilk nie wylądował zbyt zgrabnie, ale szybko ocknął się i popędził w jego stronę. Chłopak nie zdążył uformować pieczęci.
             
            Katon: Goukakyuu! – usłyszałem gdzieś z boku. Biegnącego na mnie wilka odepchnęła w krzaki silna kula ognia, która przypadkowo trafiła kilka okolicznych drzew. Obróciłem się szybko, widząc dyszącą Niko z ręką przy ustach oraz dwa pozostałe wilki, czające się na Temari i Narę. Jeden z nich obrócił się w naszą stronę i ruszył na zielonooką od tyłu, zostawiając drugiego na warcie.
            - Uważaj! – krzyknąłem. Było za późno. Zwierzę skoczyło kunoichi na plecy, gryząc ją w ramię i powalając na ziemię. Rozległ się jej głośny krzyk bólu, który zdezorientował wszystkich. Podbiegłem do niej i kopnąłem szarą bestię, która zaskomlała, odrywając się od mojej partnerki. Uklęknąłem przy niej, ignorując wciąż warczące stworzenie, które zaraz znów było na nogach. Uniosłem na nie rozwścieczony wzrok, po czym wykonałem pieczęcie.
            Głośny odgłos pioruna rozległ się wokoło razem z dźwiękiem świergoczących ptaków. Wszystko zajarzyło się błękitną poświatą, gdy Chidori uderzyło w szarżującego wilka, rozrywając go niemal na kawałki.
            Odetchnąłem, patrząc na swoją umazaną w krwi dłoń. Wytarłem ją szybko o spodnie i podniosłem Niko z ziemi. Miała przymknięte oczy, choć na pewno oddychała. Spojrzałem w drugą stronę, gdzie walczyli inni. Shikamaru klęczał z uformowanym symbolem Szczura, a Temari triumfalnie opierała się o niego.
            - I co z nim zrobimy, skarbie? – westchnęła uwodzicielsko blondynka, lustrując bezsilną bestię, związaną Kage Mane no Jutsu.
            - Nie wiem. Chcesz futro? – Nara posłał jej drobny uśmieszek.
            - Wolę dywan. – Temari położyła rękę na złożonym wachlarzu, po czym wyciągnęła go zza pasa, otwierając go energicznym ruchem. Metal trzasnął o metal. Wokół powiało chłodem, gdy wszystkie trzy fioletowe „gwiazdy” ujrzały światło dzienne.
            - Jak sobie życzysz – westchnął Shikamaru, rozłączając ręce i wstając. Zdezorientowane zwierzę nie zrobiło żadnego ruchu ku nim, a Temari stanęła przed chłopakiem, łapiąc broń w dwie ręce i przenosząc ją na lewą stronę.
            - Nimpo:… - Wilk jęknął. - … Kamaitachi no Jutsu! – krzyknęła dziewczyna, zamachując się wachlarzem. W stwora uderzył silny prąd powietrza, wyrywającego liście i gałęzie z drzew oraz unosząc piasek z niewielkiej leśnej polany. Wilk poszybował daleko, a po chwili doszedł do mnie huk cielska uderzającego o drzewo. Shinobi spojrzeli na siebie, po czym jak gdyby nigdy nic, otrzepali swoje brudne ubrania. Kunoichi z Suny złożyła broń i wsunęła za szeroki pas swojej sukienki.
            Poczułem, że dziewczyna, którą trzymałem, zaczyna się wiercić. Owładnęło mną uczucie ulgi. Spojrzałem na nią i ujrzałem jej rozwścieczoną i zarumienioną twarz.
            - Hanashite! – ryknęła, waląc mnie pięściami po rękach. Syknąłem i upuściłem ją. – Aua! – krzyknęła, wciąż zarumieniona, masując sobie pośladki. – Może delikatniej!
            Przewróciłem oczami. Zapowiadała się naprawdę długa misja.
             
          

1 komentarz:

  1. Czy tutaj "Nimpo:… - Wilk jęknął. - … Kamaitachi no Jutsu!" nie powinno być "Ninpo"?

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy