Droga nie była trudna. Nie było ani zimno, ani ciepło.
W lesie natomiast było ciemno i cicho, przez co moje zmysły się wyostrzyły.
Biegliśmy na południe, w zwartej grupie. Z przodu Shikamaru i Sasuke, a zaraz
za nimi Temari i ja. Nie rozmawialiśmy ze sobą, a w moich uszach odbijały się
tylko nasze szybkie kroki i świst powietrza. Nie rozglądałam się dookoła, bo
wiadomo było, że w takim miejscu i o takiej porze na pewno nikogo nie spotkamy.
Słońce dawno zaszło za horyzont, a z
nieba zniknęła już ostatnia różowo-fioletowa łuna. Bezchmurne sklepienie nad
nami pokryło się miliardami migoczących gwiazd, doskonale widocznych z mojego
położenia. Do celu, dokładnie wskazanego i opisanego na mapie, było całkiem
daleko. Nie to był jednak problem. Najważniejszym pytaniem było, gdzie
wszyscy przenocujemy.
- Do wioski tego kłopotliwego daimyo
mamy dwa dni drogi. – Odkrywczo przerwał ciszę Shikamaru, na którego wszyscy
spojrzeliśmy. Zwolniliśmy nieco tempa, by wiatr nie zagłuszał tego, co chciał
nam przekazać. – Jednak my dotrzemy tam za niecałe trzy doby – zakomunikował,
patrząc wciąż przed siebie.
- Czemu tak długo? – zapytała głośno
Temari.
- Shikamaru nie chce spać w Anaboko
– wtrącił się niegrzecznie Uchiha, odwracając nieznacznie głowę w tył. – Też o
tym pomyślałem. – Blondynka zmierzyła go tylko nieufnym spojrzeniem. – Nanda? –
usłyszałam jego warknięcie.
- Nieważne, że mamy razem misję –
zauważyła kunoichi dość grzecznym tonem. – Nie zapomniałam, co chciałeś zrobić
Gaarze.
- To było…
- Urusai – warknął Nara. –
Pokłócicie się kiedy indziej. Chyba oboje to lubicie – uśmiechnął się cierpko. Nie
za bardzo wiedziałam, o co im chodziło. Słyszałam, że inwazja na Konohę miała
związek z Suną i Gaarą, nie sądziłam jednak, że Sasuke walczył z moją kumpelą.
– Chciałem powiedzieć, że przenocujemy przed wejściem do lasu i drugi dzień poświęcimy
na bezpieczne przebycie go – westchnął. – Zależy, ile nam to zajmie… a potem
dojdziemy do celu.
- Doskonale – uśmiechnęłam się,
nieco zmęczona ciągłym biegiem. – Jak daleko jest do krawędzi lasu?
- Około dwanaście kilometrów.
- Mrr... daleko – jęknęłam. Około
czterdzieści pięć minut drogi, kana?
Tak jak przewidziałam – po drodze
nie spotkaliśmy nikogo i niczego. Krajobraz z gęstego lasu wokół Konohy, stworzonego
przez Pierwszego Hokage, zmienił się w niebrukowaną, ale zadbaną drogę, a potem
na jedną wielką wieś, czy pole, jak kto woli. Gdy na horyzoncie pojawiły
się szczyty drzew, wiedziałam, że jesteśmy blisko. Im dłużej biegliśmy, tym
rozciągłość lasu zaczęła mnie bardziej przytłaczać. Zdawał się on obejmować nas
z trzech stron, tworząc żywy mur, który aż się prosił, by go zburzyć.
Jednak to było niemożliwe.
Przystanęliśmy na drodze tuż przed pierwszą
gęstwiną. Im dalej w głąb patrzyłam, tym mniej było widać. Drzewa, rosnące
blisko siebie, zdawały się być całością. Jedyne, co wyróżniało się w monotonnym,
ale zarazem przejmującym krajobrazie, była wydeptana ścieżka, prowadząca prosto
przez środek puszczy o kształcie księżyca.
- Więc dlatego nazywają go Anaboko –
uśmiechnęła się Temari, siadając na kamieniu przy drodze i zdejmując torbę z
pleców. Inni poszli jej śladem. – Całkiem… intrygujący... ten las.
Anaboko mogło znaczyć jego kształt –
wklęsły, dziurawy, otworzony. Jednak często używano tego słowa na określenie
czegoś głuchego, nieszczerego i fałszywego. Nieźle pomyślane, ne?
- Mam nadzieję, że nazywając go,
mieli na myśli tę ścieżkę. – Wskazałam na nią z lekkim dreszczem. Od puszczy
bił nieprzyjemny chłód i tajemniczość. Zupełnie jak…
- Boisz się? – Uchiha posłał mi
wredny uśmieszek. O wilku mowa.
- Iie – syknęłam, odwracając się w
jego stronę. – Ale jeśli Pan Wspaniały się boi, nie musi tego zrzucać na
innych.
Brunet tylko pokręcił głową ze
zrezygnowaniem.
- No, gołąbki… - westchnął
Shikamaru, podpierając się pod boki i ogarniając wzrokiem swoją skromną drużynę
i ekwipunek. – Bierzmy się za rozkładanie śpiworów, bo się nie wyśpimy.
Żadne z nas nie miało namiotu. W
gruncie rzeczy nikt nie myślał o spaniu w tym przeklętym lesie… poza tym było
na tyle ciepło, że dodatkowe nakrycia wydawały się zbędne. Podczas gdy ja i Tem
znalazłyśmy bloki drewna stosowne do siedzenia, shinobi rozpalili ognisko.
Rozłożyliśmy się kawałek od drogi, w miejscu, które wyglądało na stare
obozowisko. Wszyscy wyjęliśmy zapasy jedzenia i skonsumowaliśmy je przy
tańczących płomieniach.
Zjadłem jako pierwszy. Nie byłem
zbyt głodny. W dodatku nie chciało mi się dźwigać prowiantu na całą podróż.
Zawsze można było coś upolować.
Z zadziwieniem patrzyłem, jak
Shikamaru rozmawia z Temari. Myślałem, że przyjaźnie Konoha – Suna są nie do
stworzenia. Rywalizacja, odległość… w dodatku wojna i tyle nieporozumień. A tu
– na moich oczach, był nie tylko przykład, że można się zaprzyjaźnić, ale nawet
stworzyć parę.
Nie było mnie na pierwszych walkach
na egzaminie na chuunina, ale słyszałem, że właśnie oni byli wskazani do
walki ze sobą. A nie była to potyczka pełna miłych pogawędek. Podobno Nara miał
Temari w szachu, ale się poddał, tłumacząc, że to wszystko jest zbyt
kłopotliwe, a jedna walka mu wystarczy.
Kiedy zdążyli poznać się tak blisko?
Z trudem powstrzymywałem się od
kąśliwych uwag. Wpatrywałem się w ogień, rozmyślając głęboko nad tym wszystkim,
co ostatnio się wydarzyło. Zadziwiające, ale takie myśli nachodziły mnie zawsze
w nastrojowych momentach.
Siedziałam na drewnianym bloku,
niechętnie skubiąc resztki owoców. Ten las wydawał mi się niebezpieczny i
dziwny. Poza tym peszyło mnie zachowanie reszty. Temari poświęcała uwagę tylko
Narze, który uśmiechał się i mówił nienaturalnie dużo. Miałam o nim inne
zdanie, bo wydawał się poważny, leniwy i ostrożny. Widać tak na niego działała.
W dodatku od ostatniej wymiany uwag
Sasuke się nie odzywał. Zaczęłam powoli wątpić, czy jeszcze kiedyś będziemy ze
sobą normalnie rozmawiać. Nie to, żeby jego milczenie mi przeszkadzało. Jednak
wolałam wiedzieć, czy coś jest nie tak.
Mimowolnie z resztek jedzenia wzrok
przeniosłam na niego. Siedział w swoich czarnych, ciepłych ubraniach, szeroko
rozkraczony, z łokciami opartymi o kolana i dłońmi splecionymi tuż przy ustach.
Wbijał swój nieobecny wzrok w płomienie nas dzielące. Jego czarne jak smoła
oczy odbijały światło ogniska z niesamowitą pasją i tajemniczością.
Przechyliłam głowę w bok, oglądając go dokładnie. Srebrna opaska, mieniąca się
czerwoną łuną, podtrzymywała jego ciemne, potargane włosy. Twarz miał bardzo
zamyśloną.
Rzadki widok.
Sasuke podniósł zaciekawiony wzrok.
Uniósł jedną brew.
Przymknęłam oczy, odwracając głowę i
rumieniąc się. Jak długo się gapiłam? Jak długo wiedział?
Uśmiechnąłem się lekko, mimo że
przez dłonie nikt tego nie widział. Wstałem powoli, po czym wbiłem dłonie w
kieszenie ciepłej kurtki. Odszedłem do swojego plecaka po śpiwór. Nie miałem
zamiaru czekać, aż ognisko się wypali. Chciałem mieć jutro siłę.
Moje przypuszczenia spełniły się.
Zaraz po tym, jak rozłożyłem swoje posłanie obok jednego z drzew, inni zrobili
to samo. Ułożyli się na trawie wokół ogniska tak, by widzieć się nawzajem. Ja
jednak nie byłem fanem dzielenia przestrzeni, więc rozłożyłem śpiwór dalej od
nich. Najbliżej mnie leżała Niko. Nie miało to jednak znaczenia, bo była
odwrócona do mnie plecami.
Palenisko dogasało, a prawie
wszystkich wokół zmorzył sen. Prawie, bo ja nie zmrużyłem oka. Leżałem
na plecach z rękami na karku, wpatrując się w gwiazdy. Ile razy spędziłem noc w
podobny sposób, czekając, aż nastanie ranek lub leń Kakashi zacznie szarpać
Naruto, by ten się obudził? Ale te dni minęły. Teraz obok mnie byli niemal obcy
ludzie.
Takiego nieba jednak nie widziało
się na co dzień. Gwiazd było mnóstwo, i to doskonale widocznych. Migotały jak
irytujące świetliki - nie zdając sobie sprawy z mijającego czasu i
bezsensowności swojego istnienia. Po prostu wisiały, o tam, na górze, widząc wszystko.
Pod tymi samymi gwiazdami spał mój
brat. I wszyscy, których znałem.
Nieznacznie odwróciłem głowę i spojrzałem na odkryte plecy swojej partnerki. Mruknęła coś pod nosem, ściskając śpiwór. Po kilku minutach ciszy znów powiedziała jakieś półsłowo. Skuliła się na niewygodnym gruncie i otuliła się ramionami, niemal chowając twarz.
Nieznacznie odwróciłem głowę i spojrzałem na odkryte plecy swojej partnerki. Mruknęła coś pod nosem, ściskając śpiwór. Po kilku minutach ciszy znów powiedziała jakieś półsłowo. Skuliła się na niewygodnym gruncie i otuliła się ramionami, niemal chowając twarz.
Ja po prostu leżałem, wpatrując się,
jak Niko delikatnie porusza się w głębokim śnie, oddychając spokojnie. W tym
momencie wyglądała dla mnie krucho i niewinnie. Jednak po chwili przypomniałem
sobie, jaka potrafi być – sucha i twarda. Zastanawiałem się, czy, tak jak ja –
nie kryła w sobie głębszych ambicji. Czy nie żyła dla jakiegoś celu, nie miała
wytyczonej ścieżki czy filozofii. Czemu tak ciężko trenowała? Kim była teraz?
Kim chciała być potem?
Gdy dalej zagłębiałem się w takich
myślach, kunoichi weszła w głębszy sen. Obróciła się na plecy, więc widziałem
jej spokojną twarz. Oddychała przez lekko rozchylone usta i ściskała w dłoniach
miękki materiał. Jej powieki zadrżały.
Coś jej się śniło.
Wkrótce cała zaczęła drżeć, choć noc
była ciepła. Odwróciła się przodem do mnie, znów zwijając się w kłębek i
zaciskając oczy, jakby się czegoś bała. Ten widok nieco mnie zaskoczył.
Powstrzymałem się przed ruszeniem ku niej i obudzeniu jej z tego, o czym śniła.
To nie był mój problem. Zamiast tego leżałem w tej samej pozycji, spokojnie
obserwując całą jej drobną sylwetkę. W końcu miałem okazję jej się przyjrzeć,
bez niebezpieczeństwa, że się na mnie rzuci i zabije. Była strasznie
podejrzliwa, jeśli chodziło o moją bliskość.
Jej ręce znów zadrżały, a z gardła wydobył się głuchy
szept. Cokolwiek jej się śniło, był to zły sen.
Nie chciałem się w to zbytnio
angażować, ale z pewnością nie mogłem tak spać. Wyjąłem ręce spod głowy
i po omacku znalazłem koło śpiwora drobny kamyk, który zręcznie rzuciłem w jej
stronę. Odbił się on od leżącej koło jej głowy skały z głośnym stuknięciem.
Dźwięk rozbudził kunoichi, której twarz wróciła do spokojnej formy. Dziewczyna
obróciła się znów do mnie plecami.
Położyłem się z powrotem. To było
jedyne, co mogłem zrobić. I to mi wystarczyło. Ostatni raz spojrzałem na
kulkę-Niko pod cienkim okryciem śpiwora i obróciłem twarz do migających gwiazd.
Leżałem tak jeszcze przez pewien czas, czekając na jej niechciane sny, których
mogłem się pozbyć. Wiedziałem, jak to jest, gdy wokół nie ma nikogo, kto by
mnie z nich obudził.
Słońce wzeszło ponad horyzont. W puszczy
nieopodal zaczęły krzyczeć - nie śpiewać
- ptaki, co prawie wszystkich wokół postawiło na nogi. Znów prawie,
bo jedyną osobą, która nie była jeszcze przytomna, był nie kto inny, tylko Pan
Uchiha.
- Mendo kusai… - jęknął Shikamaru,
gdy Temari szukała w torbie czegoś na śniadanie. Poprawił swoją zieloną
kamizelkę, a zaraz potem kucyk. – Niko, weź go obudź. Musimy niedługo ruszać.
- Hai, hai… - Przewróciłam oczami i
podeszłam cicho do ciemnego śpiwora mojego towarzysza od siedmiu boleści.
Nie dziwiłam się, że jeszcze smacznie spał - byliśmy we dwoje znacznie bliżej
krawędzi Anaboko. W dodatku miejsce, w którym się rozłożyliśmy, nie było
najwygodniejsze.
Pewnie przez to miałam koszmary.
Kucnęłam tuż przy przykrytym po uszy
chłopaku. Przechyliłam głowę w bok, otwierając usta. Na jego szyi widniał znajomy
znak. Widziałam go już wiele razy, choć jego kwestia nie była ze mną
przedyskutowana. Nie spodziewałam się, że go jeszcze kiedyś zobaczę.
Czemu nie zauważyłam wcześniej?
Kiedy to się stało?
Czarny symbol kontrastował z jasną skórą Uchihy…
nie pasował mi tylko wianuszek wokół niego. Obejrzałam jego spokojny wyraz twarzy.
Tak wyciszonego to go chyba jeszcze nie widziałam. Uśmiechnęłam się do siebie,
wyłapując detale jego wyglądu spod czarnych kosmyków.
Ne, do roboty.
Poczułem ciepłą rękę na swoim
ramieniu, która potrząsała mną namolnie. Warknąłem, po czym otworzyłem oczy,
widząc zadowoloną szatynkę.
- Ne, wstawaj… musimy coś zjeść, a
potem w drogę – wytłumaczyła pośpiesznie. Jej długie włosy łaskotały mnie w
szyję. Jakoś tym razem mnie to nie zachwyciło.
- Nie dotykaj mnie – burknąłem,
zrzucając jej rękę ze swojego ramienia. Niko podniosła się szybko i ruszyła ku
pozostałej dwójce, która już trzymała w rękach śniadanie. W pół godziny
zjedliśmy to, co mieliśmy, sprzątnęliśmy śpiwory i spakowaliśmy oraz
uzbroiliśmy się dokładnie. Na wszelki wypadek.
Weszliśmy do lasu. Im głębiej w jego
centrum szedłem, tym większe wrażenie na mnie robił. Przypominał on swoistą
dżunglę, tyle że mniej gorącą i wilgotną. Tarasujące drogę gałęzie ciąłem
kunai’em. Widziałem mnóstwo owadów, które na szczęście trzymały się z daleka.
Co jakiś czas Niko mruczała z obrzydzeniem, widząc wielką gąsienicę czy
rozkładające się mięso zwierzęcia upolowanego… przez inne zwierzę.
Z powodu ciężkiego podłoża i
hamujących nas niebezpieczeństw zamiast biec - szliśmy, mając nadzieję na
dotarcie do końca Anaboko przed zmrokiem. Większość czasu rozmawialiśmy o
najróżniejszych sprawach wioski lub komentowaliśmy ciekawe widoki.
W pewnym momencie las nieco rozrzedził się. Według
Shikamaru dotarliśmy do ćwierci drogi przez puszczę, gdzie mieściła się jedyna
polana w okolicy. Na jej środku widać było ogromną formację skalną, z której
wypływał mały strumień. Podeszliśmy do niego, by się odświeżyć.
- Jak nazywa się ten strumień? –
zapytała Temari, klęcząc przy brzegu i mocząc ręce w zimnej wodzie, a potem
ochlapując nią twarz.
- To nie strumień, tylko rzeka.
Rozciąga się na wschód, gdzie ma zakole. Pod wieczór będziemy znów ją mijali,
tylko w postaci rwącego nurtu. Przecina ścieżkę, którą idziemy – odpowiedział
spokojnie Shikamaru, również pochylając się nad czystą wodą.
- Możemy więc wrzucić do niej swoje
bagaże i odebrać je na moście, ne? – uśmiechnęła się Niko, poprawiając pasek od
plecaka. Temari zachichotała, a ja tylko przewróciłem oczami. Jej dowcipy nie
były wcale zabawne.
- Leń – westchnąłem. Kunoichi
spiorunowała mnie wzrokiem. Zmarszczyłem brwi.
- Czepialski – prychnęła zielonooka,
robiąc krok w moją stronę
- Nieznośna.
- Pyszałek.
- Dzieci – przerwał nam Nara,
krzyżując ręce i kręcąc głową ze zrezygnowaniem.
- Jesteście potwornie oczywiści –
uśmiechnęła się Temari, przeciągając się i wstając od strumienia. Co oni mieli
na myśli?
Ja i Niko tylko spojrzeliśmy na
siebie z wyrzutem, po czym odwróciliśmy się od siebie tyłem z obrażonymi
minami. Blondynka uśmiechnęła się szerzej, ale nie drążyła tematu. Wskazała na
usłane jasnymi kamieniami dno strumyka.
– Więc jak się ta rzeka
nazywa?
- Ookamikawa – odpowiedział szybko
brunet w kucyku. Wydawało się, że jest dumny ze zdobytych informacji, którymi
mógł się pochwalić przed blondynką. Ciekawe, ile książek pochłonął przed
wyjazdem.
- Rzeka wilków? – zainteresowała się
Niko. – Niby czemu…
Wilki! – warknął Sasuke, odpychając
mnie w tył. Od upadku uchronił mnie Shikamaru. Z gęstwiny rzeczywiście
wyskoczyły trzy szare stwory, jeżące sierść i obnażając ostre kły. Środkowy
zrobił pewny krok w stronę przygotowanego bruneta. Gdyby mnie nie odepchnął,
byłabym najbliżej nich.
Nie zmieniało to faktu, iż po
pierwsze - dałabym sobie radę; po
drugie - mógł być delikatniejszy.
– Odsuńcie się – rozkazał pewnie,
gdy jego Sharingan zastąpił czarne tęczówki. Temari i Shikamaru posłuchali się.
Nie wiedzieć, czemu.
- Nie pozwolę ci zabrać całej
zabawy. – Stanęłam koło niego, przygotowując się do walki. – To nasza wspólna
misja.
- Czemu ty…
Pierwszy wilk skoczył w naszą
stronę. Uchiha był szybszy i odepchnął mnie w bok. Uderzyłam o drzewo plecami,
ale nie osunęłam się na ziemię. Chłopak zasłonił się rękoma i upadł na plecy.
Przez jakiś czas siłował się ze zwierzęciem, które warczało głośno, pokazując
mu swoje białe zęby. Ślina stwora spływała mu z otwartego pyska i kapała
brunetowi na twarz, a ostre pazury raniły mu ręce.
Sasuke zdobył w końcu siłę i
przerzucił bestię nad sobą, jednocześnie wstając na równe nogi. Wilk nie
wylądował zbyt zgrabnie, ale szybko ocknął się i popędził w jego stronę. Chłopak
nie zdążył uformować pieczęci.
Katon: Goukakyuu! –
usłyszałem gdzieś z boku. Biegnącego na mnie wilka odepchnęła w krzaki silna
kula ognia, która przypadkowo trafiła kilka okolicznych drzew. Obróciłem się
szybko, widząc dyszącą Niko z ręką przy ustach oraz dwa pozostałe wilki,
czające się na Temari i Narę. Jeden z nich obrócił się w naszą stronę i ruszył
na zielonooką od tyłu, zostawiając drugiego na warcie.
- Uważaj! – krzyknąłem. Było za
późno. Zwierzę skoczyło kunoichi na plecy, gryząc ją w ramię i powalając na
ziemię. Rozległ się jej głośny krzyk bólu, który zdezorientował wszystkich.
Podbiegłem do niej i kopnąłem szarą bestię, która zaskomlała, odrywając się od
mojej partnerki. Uklęknąłem przy niej, ignorując wciąż warczące stworzenie,
które zaraz znów było na nogach. Uniosłem na nie rozwścieczony wzrok, po czym
wykonałem pieczęcie.
Głośny odgłos pioruna rozległ się wokoło
razem z dźwiękiem świergoczących ptaków. Wszystko zajarzyło się błękitną
poświatą, gdy Chidori uderzyło w szarżującego wilka, rozrywając go niemal na
kawałki.
Odetchnąłem, patrząc na swoją
umazaną w krwi dłoń. Wytarłem ją szybko o spodnie i podniosłem Niko z ziemi.
Miała przymknięte oczy, choć na pewno oddychała. Spojrzałem w drugą stronę,
gdzie walczyli inni. Shikamaru klęczał z uformowanym symbolem Szczura,
a Temari triumfalnie opierała się o niego.
- I co z nim zrobimy, skarbie? –
westchnęła uwodzicielsko blondynka, lustrując bezsilną bestię, związaną Kage
Mane no Jutsu.
- Nie wiem. Chcesz futro? – Nara
posłał jej drobny uśmieszek.
- Wolę dywan. – Temari położyła rękę
na złożonym wachlarzu, po czym wyciągnęła go zza pasa, otwierając go
energicznym ruchem. Metal trzasnął o metal. Wokół powiało chłodem, gdy
wszystkie trzy fioletowe „gwiazdy” ujrzały światło dzienne.
- Jak sobie życzysz – westchnął
Shikamaru, rozłączając ręce i wstając. Zdezorientowane zwierzę nie zrobiło
żadnego ruchu ku nim, a Temari stanęła przed chłopakiem, łapiąc broń w dwie
ręce i przenosząc ją na lewą stronę.
- Nimpo:… - Wilk jęknął. - …
Kamaitachi no Jutsu! – krzyknęła dziewczyna, zamachując się wachlarzem. W
stwora uderzył silny prąd powietrza, wyrywającego liście i gałęzie z drzew oraz
unosząc piasek z niewielkiej leśnej polany. Wilk poszybował daleko, a po chwili
doszedł do mnie huk cielska uderzającego o drzewo. Shinobi spojrzeli na siebie,
po czym jak gdyby nigdy nic, otrzepali swoje brudne ubrania. Kunoichi z Suny
złożyła broń i wsunęła za szeroki pas swojej sukienki.
Poczułem, że dziewczyna, którą
trzymałem, zaczyna się wiercić. Owładnęło mną uczucie ulgi. Spojrzałem na nią i
ujrzałem jej rozwścieczoną i zarumienioną twarz.
- Hanashite! – ryknęła, waląc mnie
pięściami po rękach. Syknąłem i upuściłem ją. – Aua! – krzyknęła, wciąż
zarumieniona, masując sobie pośladki. – Może delikatniej!
Przewróciłem oczami. Zapowiadała się
naprawdę długa misja.
Czy tutaj "Nimpo:… - Wilk jęknął. - … Kamaitachi no Jutsu!" nie powinno być "Ninpo"?
OdpowiedzUsuń