20 listopada 2007

Rozdział XXXIII - "Wąż"

Od wypadku z wilkami rozmawialiśmy jeszcze mniej. Już nie było mowy o postojach ani tym podobnych rzeczach. Szliśmy prostą ścieżką, co jakiś czas odgarniając na bok zarośla lub tnąc gałęzie. Niko, która szła przodem, oburzona z niewiadomego powodu, weszła kilka razy w ogromną pajęczynę, którą ciężko było jej usunąć. Zamieniła się więc ze mną, bym to ja prowadził. Temari i Shikamaru uśmiechali się do siebie porozumiewawczo.
            Dziwne, ale ja tam pajęczyn nie widziałem. Widać miała nadnaturalny talent do wpadanie w nie.
            Co za niezdara.
            Odwróciłem się w tył. Kunoichi szła dość szybko i z naturalnym wdziękiem, oglądając się z zaciekawieniem na każde mijane drzewo. Na jej ramieniu wylądował wielobarwny ptak. Zmarszczyłem brwi, idąc dalej. Przed oczami stanął mi Naruto. Gdyby nim zainteresowało się dzikie zwierzę, zacząłby machać rękoma i krzyczeć, prosząc o uwagę i odgrywając jeszcze większego idiotę, niż był w rzeczywistości.
            Szatynka, natomiast, szła tym samym tempem, nie mówiąc słowa, tylko przyglądając się zwierzęciu, które po wyczyszczeniu sobie piór – odleciało. To wszystko było… co najmniej dziwne.
            Po godzinie wędrówki zrobiło nam się raźniej. Przynajmniej niektórym. Shikamaru i Temari zaczęli ze sobą znów gawędzić, a ja zwolniłem, by Niko mnie dogoniła. Szliśmy więc w innym szyku, choć i tak nie mówiliśmy zbyt wiele. Mina dziewczyny wskazywała, że mimo zawieszenia broni – ma mi wiele do powiedzenia.
            Jakoś się tym nie przejmowałem.
            Słońce kiepsko widoczne przez korony drzew, zaczęło schodzić z nieba. Byliśmy po pierwszej przerwie na obiad, która zresztą miała miejsce nie gdzie indziej, tylko na drodze. Rozpaliliśmy małe ognisko, by ani nie spłoszyć, ani nie przyciągnąć zwierząt i zjedliśmy ciepły posiłek. Potem przyspieszyliśmy nieco tempa. Dobrze po południu minęliśmy most nad Ookamikawą. Las po drugiej stronie rzeki był irytująco identyczny.
            - Ne, daleko jeszcze? – mruknęła Niko przed wieczorem. – Jestem zmęczona.
            - Strasznie marudzisz – zauważyłem, patrząc uparcie na drogę. Miałem już dość tych drzew i lian. Wszystko było takie samo, miałem wrażenie, że stoimy w miejscu.
            - Jeszcze trochę – pocieszyła ją Temari. Wiedziałem, że nie miała prawa orientować się w terenie lepiej niż ja - w całym lesie brakowało jakichkolwiek punktów orientacyjnych, by dokładnie przewidzieć, ile drogi nam zostało. Powiedziała to pewnie po to, by uciszyć koleżankę. – Chcemy dotrzeć do końca przez totalną ciemnością, więc unikamy postojów.
            - Super… - Druga kunoichi przewróciła oczami. Chyba znaczenie słów dziewczyny zupełnie do niej nie dotarło.
            Z początku zapierający dech w piersiach krajobraz lasu stawał się monotonny. Wszędzie tylko drzewa, mnóstwo ptaków drących dzioby i ogromne ilości krzaków i mchów. Istny raj dla ekologów, ale nie dla mnie. Choć nie mówiłem tego na głos, miałem ochotę położyć się tu i teraz, a najlepiej – wziąć gorący prysznic.
             
            Myślałam, że zaraz wykituję.
            Szłam uparcie dalej, patrząc na czubki swoich butów i bawiąc się kosmykiem włosów. Bardziej zagrażała mi śmierć z nudów, nie z wycieńczenia czy zjedzenia przez wilki. Nienawidziłam takich misji. Nic się nie działo.
            Spojrzałam na Sasuke.
Przez minutę mogłam spokojnie podziwiać jego ostro zarysowany profil. Nie było to może najbardziej ekscytujące zajęcie, ale widoki były na pewno ciekawsze, niż jednostajny, bujny las.
            - Jeśli myślisz, że zabawię cię rozmową, to się mylisz – szepnął do mnie, nie odwracając wzroku od drogi.
            Przystanęłam i tupnęłam nogą, zwracając uwagę wszystkich. Zmarszczyłam brwi.
            - Czy ja ciebie o cokolwiek pro…
             
            Niechętnie odwróciłem się w jej stronę, gotowy zgasić ją swoim morderczym spojrzeniem, jednak coś innego przykuło moją uwagę.
            W ułamku sekundy dostrzegłem czerwoną smugę, przemykającą szybko po zielonej trawie. Zatrzymała się przy prawej kostce Niko, która krzyknęła z bólu. Ptaki odleciały speszone, przez co dookoła zapanowała absolutna cisza.
            – Aah! – wrzasnęła zdezorientowana dziewczyna, upadając na ziemię. Podbiegłem do niej, gdy zauważyłem coś malinowego przy jej nodze. Niko złapała ręką w rękawiczce dziwną, oślizgłą rzecz i oderwała ją od swojej stopy, odrzucając za siebie. Gad, nie marnując czasu, zniknął w krzakach.
             
            Poczułam przeszywający ból. Obraz przed moimi oczami rozmazał się. Zamroczyło mnie i chciało mi się wymiotować. Świat obrócił się do góry nogami.
            - Co to było?! – krzyknęła Temari, kucając przy mnie. Nie wiedzieć czemu, zaczęłam szybciej oddychać. Co mi się stało? Bałam się. Nic nie czułam pod palcami, mimo że sięgałam do zdrętwiałej nogi.
            Blondynka położyła mi rękę na plecach, bym nie straciła równowagi. Nawet nie wiedziałam, czy siedzę, czy leżę. Widziałam tylko czerwoną mgłę.
            - Nie widziałem – przyznał Shikamaru, drapiąc się w głowę i rozglądając się za czerwonym, „morderczym sznurkiem”.
            Uchiha, nagle siedzący przy mnie, zauważył krew sączącą się obficie z mojego czarnego buta. Jęknęłam. To stamtąd pochodził ból.
            - Chihebi – szepnął, a wszyscy, nawet ja, spojrzeliśmy na niego pytająco. Był zdenerwowany. – Wąż – rzucił pospiesznie, po czym potrząsnął moją ręką. Zmarszczyłam brwi. O co mu chodziło? - Zdejmij but.
            Jak to: zdejmij but? Po co?
            - Zdejmij go, zobaczę twoją ranę – powtórzył nieco głośniej. Jego głos był pilny.
            Ranę? Nie byłam ranna, to tylko zadrapanie. Wystraszyłam się tego ścierwa, które mnie ugryzło, ale po co było tak panikować?
            Ponownie zakręciło mi się w głowie. Już nie wiedziałam, czy patrzę na Uchihę, czy Temari.
            Nie byli podobni. Temari miała błękitne, okrągłe oczy, podczas gdy te Sasuke były przeważnie zaciśnięte w wąskie, zirytowane szparki… przeszywające mnie na wskroś swoim gorącym…
            - Zdejmij go, do cholery! – krzyknął brunet, a Shikamaru zrobił niepewny krok w tył. Sasuke jednym ruchem – i bez mojej zgody - odpiął dwa paski przy moim długim bucie i z trudem zsunął go z nogi. Bolało jak szlag, ale nie miałam siły krzyczeć. Zresztą nie potrafiłam nawet wyrwać nogi z jego objęć. Kompletnie straciłam w niej czucie. Zrobiło mi się gorąco. Popatrzyłam zaskoczona na swoją kostkę. Zacisnęłam pięści na trawie. Nic dziwnego, że but nie chciał zejść. Spojrzałam na mojego rywala, a on na mnie.
            - Shimatta… - warknął, dotykając mojej nogi.
            Z czterech drobnych punktów sączyła się krew. Wokół nich rosła niepokojąca opuchlizna o fioletowawym kolorze. Każdy ucisk na ranie okropnie mnie bolał, a ja doskonale wiedziałam, że kto jak kto, ale Uchiha nie był medic-ninem.
            Wręcz przeciwnie, prędzej by ukrócił moje cierpienia, niż mi pomógł.
             
            Jej zielone tęczówki zadrżały.
            - Shinai! – warknęła, odrzucając moją rękę od swojej nogi. Syknęła, zamykając oczy. Złapała mnie na oślep za ramię, mimowolnie przytrzymując mnie przy sobie. Zacisnęła na niej pięść, odchylając głowę do tyłu. Spojrzałem na nią zaskoczony. Nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Musiało potwornie boleć.
            - Co robimy? – zapytała blondynka głosem pełnym zaniepokojenia, po przeciwnej stronie dyszącej dziewczyny. Oczekiwała, że coś wymyślę. Mimo że to nie ja byłem przywódcą. Spojrzałem w jej oczy, potem znów na Niko i jej delikatną rękę zatrzaśniętą na moim ramieniu tak mocno, że niemal byłem pewny, iż będę miał po tym ślad. Obok jej zamkniętych oczu pojawił się zimny pot, a jej powieki dygotały. Szatynka westchnęła łamliwym oddechem, a po jej policzku stoczyła się ogromna, szczera łza.
            Przyjrzałem się spadającej na ramię dziewczyny kropli. Nie miałem czasu zastanawiać się nad tym, jak bardzo ją bolało, kiedy ostatni raz widziałem płaczącą dziewczynę, czy chociażby nad tym, czy Niko potrafiła w ogóle płakać.
            Bez chwili wahania zrzuciłem jej rękę z ramienia i pochyliłem się nad jej opuchniętą kostką.
            - Nani- … ah!
            Dotknąłem wargami jej ciała, po czym mocno przywarłem do jej skóry, próbując jak najszybciej wyssać truciznę, zanim rozprzestrzeni się gdzie indziej. Poczułem w ustach metaliczny smak jej krwi. Uniosłem głowę i wyplułem czerwoną ciecz i znowu pochyliłem się, zasysając się ponownie na jej skórze. Wyczułem kwaskowaty, cierpki smak. Wyplułem część jadu, po czym znów wróciłem do miejsca ukłucia, upewniając się, że wydobyłem wszystko.
             
            Siedziałam w rozkroku, z szeroko otwartymi oczami, dysząc głośno. Bolało jak cholera, a dziwne uczucie, które powodował chłopak nie pomagało mi wcale. Sam fakt, że jego ciepłe i mokre usta dotykały mojego ciała, sprawiał, że wariowałam.
            Nie mogłam oderwać wzroku od Uchihy pochylonego nad moją nogą i jego ust stykających się z moją skórą. Wiedziałam dobrze, co robił, a mimo to serce biło mi jak szalone.
            Zacisnęłam oczy, próbując się zrelaksować. Na marne.
            To się nie działo naprawdę. Oh, Kami-sama, on nie mógł mi znowu ratować życia…
            Zatopiłam nieco przydługie paznokcie w brudnej ściółce lasu. Sasuke powtórzył operację kilka razy. Zignorował moje krzyki i próby uwolnienia się. Złapał mocniej moją nogę, w pewien sposób blokując też dopływ krwi.
             
            Ja najlepiej z nich wszystkich wiedziałem, co się stanie, gdy trucizna wprowadzona przez tego węża rozejdzie się dalej po jej ciele. To był mój obowiązek.
            Gdy skończyłem, wyplułem ostatnią porcję ciepłej krwi i otarłem usta wierzchem dłoni. Spojrzałem na wciąż ledwo przytomną szatynkę.
            - Daijobu… desu ka? – zapytała Temari, kładąc jej rękę na ramieniu. Niko zwlekała chwilę, lecz potem ociężale kiwnęła głową. Spojrzała na swoją nieszczęsną kostkę. Jej twarz była cała czerwona.
Wstałem i przejechałem dłonią po swoich włosach.
            - No to mamy wymuszony postój – westchnąłem, po czym odwróciłem się w ich stronę. – Dokładnie tak, jak chciałaś.
             
            Zasmuciłam się lekko, co ukryłam, opuszczając głowę. Podwinęłam zranioną nogę pod siebie. Bolało. Jakbym mogła, przytuliłabym ją do siebie.
            Cholera. Znowu ja byłam ranna. Doushite? Czemu to ja zawsze musiałam być ciężarem, a on bohaterem? I czemu ratowanie mnie jak zwykle wymagało dotyku? Nie byłam nawet w stanie zaprotestować, a akcja ratunkowa skończyła się tak szybko, jak zaczęła.
            Zauważyłam zaniepokojony wzrok blondynki tuż obok mnie. Ona też się o mnie bała. No ładnie.
            – Temari… podasz mi bandaże?
            - Ossu.
            Oczyściłam sobie nogę, wciąż czując na sobie jego… pocałunek? Tak można było to nazwać? Nie, to było ratowanie mojej skóry. Tak przynajmniej to wyglądało, bo bardzo się przejął. Pewnie wiedział o tych wężach więcej niż ja. Więcej niż opanowany Shikamaru. Czemu i z tym czułam się źle?
            Zawiązałam dookoła czysty bandaż, który jednocześnie usztywnił moją bolącą kostkę i ułatwił mi założenie buta. Ze wstaniem było gorzej. Temari musiała podać mi rękę, a potem i tak kulałam.
            Kuso.
            Spojrzałam na czekających na mnie chłopaków. Sasuke pochwycił moje spojrzenie. Kuso. Podszedł bliżej, nie okazując emocji na twarzy. Kuso!
            - Nie możesz iść w takim stanie – oświadczył bez dumy czy łaski w głosie. Zmierzył mnie poważnym wzrokiem, od którego przeszły mnie gorące ciarki. To nie była moja wina, że akurat ja oberwałam. Musiał to wiedzieć, inaczej by mi dokuczał. Podał mi rękę, na którą nieufnie spojrzałam. Skądś już znałam ten gest. – Zaniosę cię. – Kuso. Tylko nie to. Mogłam… no, może nie mogłam iść sama, ale na pewno nie chciałam, by mi pomagał. No, przynajmniej się ze mnie nie nabijał. – Mam w tym wprawę. – Posłał mi swój wredny uśmieszek.
            Czemu ten uśmiech był atrakcyjny? Czemu przez moment miałam ochotę się zgodzić?
            Kuso!
            - Il ja nai betsu ni – powiedziałam szybko, odwracając wzrok. Musiałam wymyślić, jak mogę dalej się przemieszczać. Obiecałam sobie, że nie dam się więcej nieść brunetowi.
            Ale on już mi uratował życie. Kono yaro…
            Spojrzałam w jego czarne oczy, które koncentrowały się na mnie i tylko na mnie. Coś wtedy się ze mną stało. Nie wiedziałam dokładnie co, ale ten sposób, w jaki na mnie patrzył… cóż… dawał wiele do myślenia. Zbyt wiele.
            Potrząsnęłam lekko głową.
            - Poradzę sobie – zapewniłam, puszczając również rękę Temari. Zachwiałam się i przełożyłam cały ciężar ciała na drugą nogę, opierając się o drzewo. Sasuke już wystawił rękę, by mnie przytrzymać, ale zdążyłam ją odepchnąć. – Głuchy jesteś?
            Ciągle był przy mnie. Chciał mi pomóc na siłę, ale też bezinteresownie. Gdy ukąsiło mnie to paskudztwo, tylko on zareagował. Shikamaru stał w miejscu, nie wiedząc, co robić.
            Nie oczekiwał też podziękowań ani nie śmiał się ze mnie przy innych. Nie wyolbrzymiał problemu. Jednak to wszystko nie zmieniało naszej sytuacji. Przyjaźnić mogliśmy się w domu. Teraz byliśmy na misji, w dodatku jako rywale. Współczucie i te jego gierki musiały poczekać.
            -  Jak chcesz. – Uchiha przewrócił oczami i podszedł do Shikamaru, mówiąc coś cicho. Chłopak zachmurzył się.
            Nie mogłam się poddać.
            Moja duma wypchnęła ból i słabości na dno. Jeszcze raz spojrzałam na Temari, dzięki czemu wpadł mi do głowy pomysł. Schyliłam się do ziemi, gdzie musiały być resztki mojej krwi. Umoczyłam w niej palce, ignorując to, że była w niej też trucizna i uformowałam potrzebne pieczęcie. Skoncentrowałam dużo chakry.
            Niemal się przewróciłam, gdy uderzyłam otwartą dłonią o ziemię, a wokół mnie pojawiły się czarne znaki i pełno dymu. Zwróciłam tym uwagę wszystkich dookoła. Z pary wynurzyła się postawna sylwetka brązowego zwierzęcia o wysoko postawionych, spiczastych i czujnych uszach oraz krótkiej sierści. Ogromny kot o złotych oczach wstał z siadu i zbliżył swój różowawy nos do mnie, siedzącej znów na ziemi.
            Udało się. Właśnie chciałam zobaczyć.
            - Długo się nie widziałyśmy. – Dookoła rozległ się kobiecy, głęboki, ale i spokojny głos.
            - Prawda – przytaknęłam, unosząc rękę okrytą rękawiczką do głowy kocicy. – Yochi.
             
            Czwarty summon. Wielkości tego pierwszego, irytującego.
            - Kłopoty? – zapytała prosto nowa postać, schylając dostojnie głowę przed właścicielką.
            - Niezbyt spore – uśmiechnęła się kunoichi, zakładając jej ręce na szyję. Kot wyprostował się, pomagając jej wstać. – Przynajmniej nie takie, jak ostatnio – zaśmiała się. Chyba tylko ja rozpoznałem nerwowy i sztuczny śmiech.
            Bolało ją, to pewne. Jednak starała się być silna.
            Zmarszczyłem brwi, obserwując ją czujnie. Unikała moich oczu.
            - Jakie jest moje zadanie? – zapytała poważnie przywołana kotka. Wydawała się niezwykle… jak to opisać? Stara i rozważna. Mimo że wypowiedziała kilka krótkich zdań, czuć było, że w tym, co robi, jest profesjonalistką. Cokolwiek w sumie robiła.
            Czym zajmowały się summony? Skąd pochodziły? Jak można było je wezwać?
            Czemu przez swoją niewiedzę z bohatera w mgnieniu oka zmieniłem się w niemowę pozostawionego na uboczu?
            - Dowieźć mnie bezpiecznie na koniec lasu. – Dziewczyna obeszła kota z jednej strony, wciąż podpierając się o niego ręką, po czym przełożyła nad jego kłębem uszkodzoną nogę. Usadowiła się wygodnie.
            - Anaboko – zamruczała Yochi, czy jak jej tam było na imię, odwracając się ku mnie i reszcie. – Dawno tu nie byłam. Wiele się zmieniło.
            - Znasz ten las? – zapytał śmiało Shikamaru, podchodząc bliżej. Chyba był zadowolony, że więcej nie będziemy błądzić. Lub że zdjęto z jego ramion część odpowiedzialności.
            Pieprzony leń.
            - Jak własną kieszeń, mój drogi – uśmiechnął się summon. Nara skrzywił się na sposób, w jaki kot się do niego zwrócił, jednak zatrzymał uwagi dla siebie. – Idziecie na południe? To niebezpieczna droga.
            - Wiemy o tym co nieco. – Kunoichi na jej grzbiecie przewróciła oczami. Po chwili jej wzrok powędrował do widocznie nadal bolącej kostki. – Dlatego tu jesteś.
            - Czuję zapach twojej krwi, Niko – mruknęła kocica, pochylając się nad czerwoną plamą. Niko zachwiała się na jej grzbiecie. – Czy ci ludzie coś ci zrobili? – Złote, błyszczące oczy spotkały moje własne oraz resztę shinobi, wciąż nieprzyzwyczajonych do obecności ogromnego kota.
            - Iie. Oni są ze mną. – Zielonooka pokręciła głową. Uśmiechnęła się pokrzepiająco do dwóch chuuninów, ale nie do mnie. – Możemy ruszać? Chcemy dotrzeć do krawędzi tej dżungli przed zmrokiem.
            - W takim razie powinniśmy się zbierać… - westchnął summon, robiąc pierwszy, chwiejny krok w przód. Minęły nas, idąc powoli. Zielonooka obróciła się. Jej zdeterminowana mina sugerowała, że ból minął, jednak nie wierzyłem jej ani trochę.
            - Ne, iku ze, minna!
             
            Następną godzinę drogi w pewien sposób umiliła nam obecność Yochi. Trochę przypominała mi zachowaniem starą babcię. Lubiła opowiadać ciekawe historie, jak to kiedyś wezwano ją do Anaboko i co wtedy się wydarzyło. Zbliżał się zachód słońca, a granicy gąszczu nie było widać.
            Chętnie komentowałam wypowiedzi przyjaciółki. Co jakiś czas zerkałam na idącego za nami Uchihę, który wcale nie włączał się w konwersację. Nie wiedziałam, co myśleć o jego wyczynie. I to podwójnym. Nie wiedziałam też, czego on ode mnie oczekiwał. Podziękowań? Wdzięczności? Oddania przysługi? Ale niby kiedy, skoro Pan Wspaniały zawsze świetnie radził sobie sam?
            Zamyśliłam się i mimowolnie spowodowałam ciszę między wszystkimi. Poruszałam się do taktu kroków Yochi, choć mój umysł był gdzie indziej.
            „Ktoś się zakochał” – usłyszałam w myślach.
            Zamrugałam i wyprostowałam się. Zorientowałam się, skąd pochodzi kobiecy głos i prychnęłam cicho, nie zwracając uwagi towarzyszy.
            „Urusai! – pomyślałam, patrząc na czubek głowy dźwigającej mnie kotki. – Nie wiesz, o czym mówisz.”
            „Mam wiele lat i widziałam wiele rzeczy. Nie mów starszym, co myśleć i mówić – odparł summon spokojnie i dystyngowanie. Nie spodziewałam się, że nasze zabawne kłótnie przybiorą taki tor. Przewróciłam oczami. - Chyba ten gest wchodzi ci w krew, dziecko. A któż oprócz ciebie tak robi?”
            - Hhh! – syknęłam, uderzając kota w plecy. – Zamkniesz się wreszcie?!
            Wszyscy wokół zatrzymali się, patrząc na mnie dziwnie. A najdziwniej Sasuke. Od pół godziny nikt nic nie mówił. Dałam ręką znać, by się nie zatrzymywać i przeklęłam pod nosem, nie zamierzając się tłumaczyć z idiotycznego zachowania.
             
            Uniosłem brew. Chyba ta trucizna zaczynała działać jej na głowę.
            Zobaczyłem uśmiech kotki i zrozumiałem, że musiały ze sobą rozmawiać, gdy nie uważałem. Wyrównałem krok z innymi. Szedłem teraz zaraz przy Niko, co widocznie ją denerwowało.
             
            Kiedy tylko się zbliżał, czułam się jednocześnie bezpieczna i zagrożona. Czułam przymus robienia wszystkiego idealnie, niemal przypodobania się innym lub mówienia więcej, niż zwykle. Z drugiej strony – jego i moje własne zachowanie tak mnie irytowało, że momentami miałam ochotę uderzyć głową o coś twardego.
            Jego chakra, zapach, odgłosy jego chodu i piekąca świadomość spojrzenia wprawiały mnie w lekki zawrót głowy.
            „Uspokój się. Potem mu powiesz” – poradził kot. Jego ton głosu aż ociekał ironią.
            „Zaraz-cię-odeślę-na-tamten-świat” – odwarknęłam, zaciskając palce na jej brązowej sierści.
            Nadszedł wieczór. Humory nam się pogorszyły, co jeszcze podkreśliły czuwające komary, gryzące nas niemiłosiernie. Yochi odganiała się od nich puszystym ogonem, choć czasami miauczała, skarżąc się głośno na kolejne ukłucie.
            - Nawet robactwo się zmieniło... eh, te czasy…
            Chrust chrzęścił nam pod nogami. Końca tego padołu nie było widać. Nikt już nic nie mówił. Wszystko było oczywiste. Albo zabłądziliśmy, albo nasze wyliczenia nie były prawidłowe - na tą myśl Shikamaru jęknął - albo zmarnowaliśmy zbyt wiele czasu, albo…
            - To już koniec – zakomunikowała Yochi, nie przerywając marszu.
            - Koniec czego? – zapytała Temari, choć sekundę potem wszystko było widać. Ukazała nam się ostatnia warstwa lasu, drzewa zaczęły się rozrzedzać, ukazując szerokie pola i doliny skąpane w ciemnym kolorze nadchodzącej nocy. W oddali unosiła się mgła, toteż nie widać było ani miast, ani nawet horyzontu.
            - No, nareszcie – westchnął Shikamaru, zakładając ręce na kark. Wszyscy zgodnie przyspieszyliśmy kroku. Wyszliśmy całkowicie z lasu, gdzie uderzył w nas silny, południowy wiatr.
            - Uff… w końcu. – Przeciągnęłam się leniwie. Wszyscy posłali mi mordercze spojrzenia. To oni maszerowali całą drogę. – …N-nani?
            Rozłożyliśmy kolejny obóz. Z przyjemnością zjedliśmy kolację przy dużym ognisku. To były w większości nasze ostatnie rzeczy. Summon zniknął, gdy poczuł się niepotrzebny, a ja i tak nie miałam zamiaru się już nigdzie ruszać. Podczas gdy inni siedzieli na drewnianych blokach, ja leżałam w śpiworze na brzuchu, przodem do ogniska. Zajadałam się tym, czym podzielił się Shikamaru oraz rozdawałam słodkie przysmaki, które kupiłam ostatnio w Konoha. Temari głośno chwaliła moje zdobycze i dopytywała się o ich pochodzenie, podczas gdy Nara ciągle narzekał, że jego matka była nadopiekuńcza i pakowała mu za dużo żarcia.
            Spuściłam wzrok, ale postanowiłam nie przejmować się tym. Każdy miał prawo mieć szczęśliwą rodzinę, nawet, jeśli ja nie miałam. Ja i Sasuke, to jest.
            Gdy wszyscy się już najedliśmy i nagadaliśmy, rozłożyliśmy śpiwory wokół palącego się jeszcze ogniska. Ku mojemu zaskoczeniu – tak samo zrobił Sasuke, więc nasze cztery legowiska stworzyły swego rodzaju gwiazdę. Noc już doszczętnie okryła wszystko dookoła. Gwiazd było widać mniej niż zeszłego wieczora, choć i tak przyjemnie się na nie patrzyło. Niebo wyglądało magicznie, gdy zamiast stert błyszczących kropek tworzyły się ich grupki, niczym wielkie rodziny świetlików, gromadzące się nad naszymi głowami i przysłuchujące się naszym rozmowom.
             
            Leżałem na brzuchu z rękoma pod brodą i wpatrywałem się w skrzące kłody w ognisku. Moje myśli odpłynęły daleko, a szum drzew z przeklętego lasu i pękające gałęzie w palenisku zagłuszyły chrapanie Shikamaru i pomruki Temari. Nie zorientowałem się, że reszta dawno już posnęła, zmęczona długą wędrówką.
            - Ne... Sasuke? – usłyszałem gdzieś z boku. Odwróciłem się nieznacznie ku Niko, która leżała w takiej samej pozycji. Mówiła przez to nieco niewyraźnie. – Arigato.
            Jakie to było proste. I treściwe. A zarazem skuteczne. Na mojej twarzy zagościł uśmieszek satysfakcji.
            - Ten wąż był niebezpieczny – westchnąłem po dłuższej ciszy. – Musiałem to zrobić.
            - Nie mówię tylko o tym – zaprotestowała spokojnie kunoichi. Uniosłem brew, ale postanowiłem się nie dopytywać. To było kłopotliwe, a zachowanie dziewczyny było trochę podejrzane. Nie spodziewałem się jednak podziękowań, zwłaszcza w takim momencie. Wróciłem do patrzenia na ognisko, gdy coś stuknęło po drugiej stronie mojego śpiwora. Odwróciłem szybko głowę w gotowości, lecz nic tam nie było. Popatrzyłem na szatynkę, która siedziała na swoim legowisku z uniesioną ręką, jakby coś przed chwilą rzuciła.
            Moje oczy rozszerzyły się.
            Ona wtedy nie spała?
            Niemal krzyknąłem, wyciągając spod okrycia dłoń i odnajdując po omacku kamień, którym prawdopodobnie przed chwilą cisnęła. Znałem go. Już go kiedyś miałem w ręku. Masaka?
             
            Nie wiedziałam, co wtedy mną kierowało, ani co powinnam o tym myśleć. Wiedziałam tylko, że coś było ze mną nie tak i musiałam temu zaradzić. Zdziwiło mnie jego wczorajsze zachowanie, gdy po obudzeniu się z koszmaru i odetchnięciu z ulgą, że to nie była prawda – ktoś rzucił kamień w stronę mojej głowy. Oczywiście – nie spodziewałam się żadnej czulszej formy budzenia niż ta, ale sam fakt…
            Nie znałam go. Był mi obcy tak samo jak reszta ludzi na świecie. Był momentami nie do zniesienia - potrafiłam z zamkniętymi oczami i obudzona w środku nocy wyrecytować wszystkie jego wady. Jednak obok egoizmu, wyniosłości, pychy i wiecznego niezadowolenia, widziałam w nim wiele swoich własnych cech. Poszukiwanie odpowiedzi, niepewność i samotność. Takich cech, których normalnie ludzie nie okazują, a gdy już te wychodzą na jaw, zmieniają oblicze człowieka w twoich wyobrażeniach.
            Tak właśnie teraz byłam skołowana. Nie mogłam powiedzieć, że lubiłam Uchihę czy chciałam z nim przebywać, jednak… ciągnęło mnie coś do niego. Inteligencja, spostrzegawczość i niezwykły talent. Jego głos, spojrzenie, sylwetka. Oraz niezwyczajna siła, dzięki której czułam, że mam przy sobie i ewentualnego rywala, i obrońcę.
            Nie to, że go potrzebowałam czy miałam mu zaraz zamiar wyznać, jaki jest wspaniały. Bo nie był. Nikt nie był idealny. A już na pewno nie on. Jednak w głębi duszy czułam, że jego wady i występki są do zaakceptowania. Że jeśli miałabym wybierać, chętniej zostałabym w nowej drużynie Kakashi'ego, niż wróciła do swojej byłej grupy. Że spędziłabym życie wynajmując to duże mieszkanie z nim, niż wracając do Anko.
            Uśmiechnęłam się na te dziwne myśli, orientując się, co ten chłopak ze mną najlepszego zrobił. Jedyne, co mogłam w tej chwili począć, to udawać, że nic ważniejszego się nie stało i obserwować go z boku, zastanawiając się, co on we mnie mógł odkryć.
            - Oyasumi nasai… - wyszeptałam, gdy położyłam się z powrotem. Zamknęłam oczy. – Sasuke.
         
         

3 komentarze:

  1. Kiedyś bardzo lubiłam ten blog, wróciłam, żeby przeczytać opowiadanie w całości... Skąd luka między rozdziałami? XXXIII, a później LXII?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stąd, że Onet zszedł na psy i w 2012 roku przeprowadziłam się na Blogspota. Wszyscy czytali stare posty na Onecie a nowe tutaj, ale w lutym Onet Blog przestał istnieć, a wraz z nim blog sasuke.blog.onet.pl
      Wrzucę pozostałe rozdziały w wolnym czasie

      Usuń
    2. Hej! Wróciłam z tego samego powodu co osoba wyżej, po paru ładnych latach. Można liczyć ze wrzucisz te zagubione rozdziały? Troche szkoda tak to olać :/

      Usuń

Obserwatorzy