Swoją drogą… jak tam przygotowania nowego domu? – zapytała Niko, idąc
spokojnie uliczkami Konohy. Ciągle padało, więc zmuszeni byliśmy iść pod
dachami sąsiadujących domów.
- To znaczy? – Odwróciłem
się do tyłu, bo to ja prowadziłem. Nie mogliśmy iść ramię w ramię - jedno z nas
porządnie by zmokło.
- Mówiłeś, że
za tydzień dokończą twoje mieszkanie, ne? – zapytała szatynka, omijając
szerokim łukiem kałużę, tworzącą się przy zardzewiałej rynnie.
Na słowo
„dom” natychmiast przed oczami stanęły mi posiadłości klanu. Mieściły się na
obrzeżach Konohy, niedaleko dzielnicy bocznej gałęzi klanu Hyuuga. Były
zamknięte od lat. I na pewno nie o to miejsce jej chodziło. Mimo, że budynki
były oficjalnie wyłącznie moją własnością – nie nazywałem ich już domem.
Przynajmniej poza podświadomością.
- Idzie dobrze.
Mam nadzieję, że niedługo je skończą. Jest bliżej szpitala i biblioteki. Chcę
znowu mieć wszędzie blisko.
- Do przyjaciół
również?
Obejrzałem się
znowu, słysząc tak dziwne pytanie. Zauważyłem, że Niko szła dwa metry za mną, z
nieobecnym wzrokiem wbitym w suchą ziemię. Miała mokre włosy, których nie
chciało jej się suszyć po gorących źródłach.
- Hn. Może. Choć nie powiem, by odwiedzanie
ich było moim głównym zajęciem.
- Naruhodo –
westchnęła dziewczyna, unosząc wysoko głowę. Niebo było szare i ponure. Było
jej chyba coraz zimniej. Wbiła ręce głębiej w kieszenie i maszerowała dalej,
wsłuchując się w melodię wystukiwaną przez miliony spadających kropel deszczu.
Patrzyłem na nią kątem oka.
Wydawała się… smutna.
- Nie widziałaś
pokoju Naruto – uśmiechnąłem się, lecz westchnąłem po chwili, nie otrzymawszy
odpowiedzi. Kunoichi szła dalej, zamyślona. Jak ja nie lubiłem jej takiej… nieobecnej. Zdawało się, że
przyzwyczaiłem się już do jej żywej, zaczepnej natury. Lecz ostatnio… coraz
częściej widziałem ją zamyśloną, cichą. Chłodną.
Zrobiłem parę
kroków.
Nagle coś
stuknęło mnie w głowę. Od razu położyłem rękę na włosach, wzdrygając się od
ogromnej, zimnej kropli, którą oberwałem. Przybliżyłem się do ściany domu,
który właśnie mijaliśmy. Odwróciłem się ponownie, sprawdzając, czy szatynka
wciąż idzie za mną. Zdawała się nie patrzeć wcale na drogę, a na moje plecy.
- Masz miłych
przyjaciół. – Ciszę między nami przerwał jej już nieco pewniejszy głos.
- Ostatnio prawie
nie pobiłaś się z Sakurą – przypomniałem jej ze złośliwym uśmieszkiem. Mimo że
bym się do tego na głos nie przyznał – próbowałem ją rozweselić. To moją
rolą było trzymanie nerwów na wodzy i unikanie rozmów o pierdołach.
Trochę denerwowało mnie to, jak teraz była podobna do mnie.
- Hai, demo… -
Niko uniosła głowę, drapiąc się po karku i idąc dalej. - …na spotkaniu u Hinaty
już się tak nie kłóciłyśmy. Dziewczyny opowiadały mi o wszystkim. Egzaminach,
sensei’ach… chłopakach. Wiesz, nawet Ino jest do zniesienia.
- Hn. Skoro tak
mówisz – mruknąłem, zadowolony, że powiedziała więcej, niż jedno zdanie. – Jak
dla mnie jest zbyt uciążliwa.
- Bo jest twoją
wielbicielką. – Kunoichi uśmiechnęła się z satysfakcją. – W sumie to powinieneś
znaleźć sobie dziewczynę. – Jej wredny uśmiech poszerzył się.
Zwolniłem i
zacząłem iść tyłem, mierząc ją morderczym wzrokiem.
Dziewczynę. Ja.
Też mi coś. Co jej wpadło do głowy? Niby po cholerę? Shikamaru był uwiązany,
jako jeden z niewielu shinobi. Ninja nie powinni mieć czasu na takie rzeczy.
- To nie twoja
sprawa, zresztą… - uśmiechnąłem się, zauważając, że dawna Niko wróciła do
siebie i idzie niedaleko mnie. Zbliżaliśmy się już do apartamentu, a deszcz nie
ustępował. Szare niebo przeciął głośny piorun. Niko posłała w to miejsce
zirytowane spojrzenie. – Nie czuję specjalnej potrzeby się z nimi wiązać.
- Oh, wielka
szkoda! – Szatynka zaśmiała się, ale słychać było dokładnie, że ma na myśli coś
zupełnie innego. Jakby nikomu nie życzyła, by był na miejscu mojej wybranki. –
Napomknąłeś ostatnio, że chcesz odbudować klan. Jak to z robisz bez… no wiesz…
dziewczyny?
No i po
cholerę jej to mówiłem?
Warknąłem,
widząc jej szeroki, prowokacyjny uśmiech. Szła nieco szybciej, widząc już
znajomy budynek. Wolałem nie wiedzieć, co
insynuowała.
Gdyby się jednak
tak dobrze zastanowić, to rzeczywiście… kobieta była dość ważnym
elementem mojego planu. Nie mógł to być byle kto, w końcu klan Uchiha powinien
składać się z najwybitniejszych shinobi.
Nagle wpadł mi
do głowy dobry pomysł. Zatrzymałem się, przodem do niej.
Niko wpadła na
mnie z cichym jęknięciem, po czym zrobiła krok w tył, masując swoje czoło.
Spojrzała na mnie z lekkim uśmieszkiem.
- Gomen… – ah!
Złapałem ją za
nadgarstki i przyciągnąłem do siebie. Moje skoncentrowane spojrzenie spotkało
się z jej zielonymi, nieco przerażonymi oczami. Po sekundzie jej oddech
przyspieszył, a źrenice zwęziły się. Odnotowałem kolejny objaw jej dziwnej
fobii, lecz postanowiłem to zignorować.
Pochyliłem się
tak, że nasze nosy niemal się stykały. Poczułem na sobie jej szybki, ciepły
oddech. Była drobna, bezbronna i urocza. A w dodatku silna, gdy było trzeba.
Powiedziałem… - warknął groźnie, lecz ze spokojną miną. - …że nie mam
zamiaru wiązać się z nimi. Nie w ogóle – uśmiechnął się
perfidnie, puszczając moje ręce. Ruszył powoli do drzwi klatki schodowej,
zostawiając mnie lekko zszokowaną, z walącym jak młot sercem i dziwnym
przeczuciem, że nie rzucał słów na wiatr. Zamrugałam, powtarzając w myśli jego
słowa i nagle znajdując w nich drugie znaczenie.
W salonie było jasno. Poranne słońce wpychało się do środka, pokonując
błękitne zasłony. Delikatny wiatr wdzierał się przez uchylone okno. Ptaki
śpiewały głośno, jakby na złość, zaraz przy oknie mojego mieszkania.
Oparłem się łokciami o blat stołu. Do moich nozdrzy dobiegł zapach świeżo
zaparzonej herbaty. Sięgnąłem po jeden z dwóch gorących kubków. Powoli pijąc,
spojrzałem na zegarek.
Była prawie
ósma. Niko nie na nogach?
Przeszedłem
przez korytarz do drzwi wejściowych. Były zamknięte od wewnątrz. Czyli jeszcze
nie wstała. Upiłem kolejny łyk herbaty, odstawiłem kubek na stole, po czym
podszedłem do drzwi najrzadziej odwiedzanego przeze mnie pokoju. Otworzyłem je,
a ze środka doszła do mnie fala ciepła połączona ze słodkim, a zarazem mdłym
zapachem. Było dość ponuro.
Kątem oka
zauważyłem śpiącą kunoichi. Leżała do pasa odkryta, zwinięta w kłębek.
Przeszedłem przez jej schludny pokój, odsłaniając firanki i otwierając okno na
oścież.
- Hn. Powinnaś
zostawiać je otwarte na noc. Straszny tu zaduch – burknąłem, podchodząc do
rozkopanego łóżka. Szatynka mruknęła coś pod nosem niewyraźnie, wciąż nie
otwierając oczu. Uśmiechnąłem się, sięgając po osamotniony, stojący na szafce
nocnej, na wpół pusty kubek herbaty. Dostrzegłem, jak ciało kunoichi przeszywa
dreszcz. Usiadłem na brzegu łóżka niedaleko jej nóg.
Zielonooka
spała w długich, luźnych spodniach w zielone wzorki - aktualnie sporo
podwiniętych - i koszulce na ramiączkach. Nie dziwne, że było jej zimno w ręce.
Westchnąłem, widząc, jak Niko nieświadomie obejmuje się ramionami, zaciskając
mocniej powieki. Złapałem mocno brzeg kołdry i zarzuciłem jej aż po szyję. Moje
palce otarły się delikatnie o jej odkryte ramię, co zignorowałem.
Szatynka znów
mruknęła, przewracając się tym razem na plecy. Oddychała cicho i głęboko. Jej
ręce powędrowały nad głowę, a nowa pozycja przypominała zwierzę mówiące „poddaję
się”. Westchnąłem.
Proszę, jak
niewinnie wyglądała. A takie było z niej wredne babsko.
Przejechałem
palcami po swoich włosach, dopijając resztę jej herbaty i odstawiając cicho
kubek na drewnianą szafkę.
Może to właśnie
mi się w niej po-…
Głęboka cisza.
Strasznie mnie to irytowało.
Zamrugałem,
patrząc na dziewczynę z lekkim niedowierzaniem, a zarazem i złością. Niko
westchnęła i obróciła się z pomrukiem na drugi bok, kuląc się jeszcze bardziej
i przykładając zmarznięte dłonie do szyi.
Czy ja
właśnie…? Nie. To. Było. Niemożliwe.
Moja brew
zaczęła niebezpiecznie skakać. Zapewniłem się wielokrotnie, że tego nie pomyślałem.
Jednak dziwne uczucie, które ignorowałem od paru dni nasiliło się właśnie tego
ranka. Gdy ona spała smacznie i rozkopywała jeszcze bardziej pościel, a ja
siedziałem z nią, w ciszy.
Shimatta.
Tylko tyle
przemknęło mi przez myśl, a zaraz i inne przekleństwa. Wszystko, byle tylko nie
pozwolić na dopuszczenie do siebie myśli, że coś takiego mogło mi się
przytrafić.
Zerwałem się na
równe nogi, chwytając już dawno zimny kubek i maszerując do wyjścia. Uchyliłem
ze skrzypnięciem drzwi, gdy usłyszałem głęboki dźwięk z jej gardła.
- Mrr… Sas-
Sasuke… eh… co ty tu robisz?
Obróciłem się
na pięcie, przybierając jak aktor – bezemocjonalny wyraz twarzy. Kunoichi
siedziała na kolanach, wciąż zatopiona w miękkiej pościeli, pocierając oczy
wierzchem dłoni. Ziewnęła, nie fatygując się zasłanianiem otwartych ust.
– Która
godzina? – zapytała już bardziej przytomnie. Wzdrygnął nią dreszcz. Owinęła się
w pierzynę jak naleśnik.
- Po ósmej –
wycedziłem przez zęby, robiąc krok w tył.
- Oh. Późno. –
Niko zamrugała i przeciągnęła się leniwie, mrucząc. Naprawdę przypominała kota.
Odwróciłem
wzrok. Powinna nosić bardziej zabudowane bluzki.
Dziewczyna
przeszła po materacu na czworakach i usiadła na brzegu łóżka, szukając stopami
swoich czarnych japonek. Uwielbiała ten typ obuwia.
– Ne, a co
robisz u mnie w sypialni?
- Sprawdzałem,
czemu nie jesteś na nogach – przyznałem się. Westchnąłem, zmieniając temat i
uspokajając się lekko. – Zwykle to ty mnie budzisz i popędzasz. Co się
stało?
Nastała chwila
ciszy. Niko zastanawiała się nad odpowiedzią, a ja nad tym, co mnie to w ogóle
obchodziło. Po co zadawałem pytania, których odpowiedź nie miała dla mnie
znaczenia?
-
Zaczytałam się trochę wieczorem – odparła szatynka, przejeżdżając ręką po
prześcieradle. Wsunęła niebieską książkę głębiej pod poduszkę i wstała na równe
nogi, ruszając do przedpokoju. Przepuściłem ją w drzwiach, ostatni raz rzucając
okiem na jej pokój. – O, herbata. Jak miło – uśmiechnęła się cierpko, siadając
przy stole i odchylając się do tyłu na krześle. Sięgnęła po jeszcze ciepły
kubek. – Tak, jak mi obiecałeś.
Kubek był już prawie chłodny. Ciekawa byłam, ile tak siedział w moim pokoju.
Kurczę.
Zaczęłam
popijać podaną herbatę. Nie lubiłam, jak ktoś patrzył, jak śpię. Nie miał
lepszych zajęć?
- Co
obiecałem? – Sasuke zapytał się, średnio przytomnie, odkładając swoje naczynie
do zlewu. Był miły i spokojny, chyba coś się stało.
- Na misji
zobowiązałeś się zrobić mi herbatkę. Arigato – uśmiechnęłam się, bujając na
krześle. Spojrzałam za okno. Piękny dzień.
- Co robimy? –
zapytał się Uchiha, widząc, gdzie powędrował mój wzrok. Pogoda była idealna na
trening. Sasuke chyba czuł się już dobrze, więc kuracja w gorących źródłach,
nawet tak kosztowna przez skąpych staruszków, dała efekty. Jego portfel nieco
zelżał od tej eskapady, ale to nie było najważniejsze.
- Pogoda
zaczyna się poprawiać – przyznałam z uśmiechem, siadając po namyśle na stole. –
W końcu idzie lato, ne? – wyrwałam Sasuke z zamyślenia. – Jeśli masz ochotę na
trening, możemy ustalić, co będziemy robić razem i osobno, i o której porze
dnia.
Sasuke
przytaknął mimowolnie.
Mój plan był
prosty. Rano jedlibyśmy śniadanie, po czym ubieralibyśmy się wygodnie i szli
pobiegać. Myślcie co chcecie, ale samo bieganie było niezłym treningiem zarówno
mięśni rąk i nóg, jak i układu oddechowego. Dzięki temu trenowaliśmy prędkość i
zwinność, niezbędną przy przemieszczaniu się, pogoni za przeciwnikiem czy
podczas długich walk.
Potem
wracalibyśmy do domu, przebrać się w ubrania treningowe i zabralibyśmy ze sobą
ekwipunek. Trenowalibyśmy rzuty z odległości, technikę przechwytu i
eksperymentowali z nową bronią. Potem jedlibyśmy obiad, a gdzie – to zależało
od dnia tygodnia. Po przerwie wracalibyśmy na pole treningowe i doskonalili
jutsu. Jednak do tych większych zostaliśmy zmuszeni odejść do lasu, by nikogo
nie skrzywdzić i nie narobić szkód. Chodziły pogłoski, że raz Kiba rozwalił
Garougą Dojo Lee. A tym podobnych sytuacji wolałam unikać.
Następnie
poszlibyśmy do odbudowanego już chyba Dojo trenować walkę wręcz. Gdyby to było
puste, poszlibyśmy na przydzielone nam pole, trenując we dwójkę, lub
szukalibyśmy innych trenujących drużyn. Nadchodziłaby wtedy pora na kolację i
odpoczynek po ciężkim dniu. Udawalibyśmy się do baru lub spacerowali po wiosce,
gdzie często spotykałam innych shinobi. Wieczór byłby zarezerwowany na
medytację i koncentrację chakry.
No, może
przesadziłam z tym prostym planem. Ale był przynajmniej praktyczny.
Mieliśmy zamiar się go trzymać przez następne kilka dni, aż Kakashi się nie
przestanie dąsać lub nie zostaniemy przydzieleni do jakiejś misji.
Jeszcze tego
dnia bieganie sobie odpuściliśmy, bo przez - jak to Uchiha nazwał - moje „wieczorne
lektury” było już na to za późno.
Udaliśmy się
więc prosto na pole treningowe. Sasuke ustawił dookoła
kilkanaście drewnianych, białych tarcz. Uniosłam brew, znajdując cele
na pniach, w krzakach i oparte o kamienie.
- Jak ty to
masz zamiar trafić? – zapytałam, krzyżując ręce i opierając się o
bezpieczny pień.
- Patrz i
podziwiaj – uśmiechnął się Uchiha, chwytając po pięć mniejszych kunai w każdą z
dłoni. Skoncentrował chakrę w podeszwach stóp i podskoczył wysoko. W
locie obrócił się głową w dół i zamknął oczy, krzyżując ręce.
Słyszałem świst powietrza, które rozwiewało mi włosy.
Ile razy
trenowałem to w młodości… oh, wiele. W ułamku sekundy do mojego umysłu
wtargnęły obrazy z przeszłości. Podziw mego ojca. Naśladowanie brata. Długie
treningi i nieprzespane noce. Z bólu od wielokrotnych upadków. Opatrunki mamy
na zwichniętych kostkach czy przeciętej skóry na dłoniach. Drobnych,
delikatnych dłoniach, które były stanowczo za małe, by odpowiednio trzymać
ostrą broń.
Zmarszczyłem
brwi i zamachnąłem się jedną ręką, wypuszczając trzy kunai’e, lecące w podobnym
kierunku. Obróciłem się w locie, wyrzucając w stronę tarcz dwa kunai’e z
drugiej ręki. Przechyliłem głowę, kierując dwa pozostałe na trzy już lecące, z
jeszcze większą siłą. Dogoniły je i zbiły z toru, same zmieniając kierunek.
Zbliżałem się już do ziemi. Zrobiłem ostatni obrót, kierując się z powrotem
pionowo i przerzucając sobie za plecami jeden kunai do wolnej dłoni, po czym z
ogromnym rozmachem wyrzuciłem wszystkie trzy w stronę wolnych tarcz.
Wylądowałem na
ziemi w ostatniej chwili. Do moich uszu dobiegł powielony dźwięk kunai tnących
na wylot dziesięć tarcz i wbijających się w to, co pod nimi. Uniosłem wzrok,
widząc uśmiechającą się Niko.
Czyżbym
widział… zaskoczenie i… podziw? No proszę.
- Nieźle –
przyznała, kryjąc wszelkie uczucia poza sympatią. Oh, to było trudne. Uniosłem
brew. Stała koło drewnianej tarczy przyczepionej starannie do pnia, nieco nad
jej głową. – W jedną nie trafiłeś... – westchnęła, wyciągając nóż z pnia
dosłownie dwa centymetry od krawędzi celu.
- Cholera! –
warknąłem, zaciskając pięści. Celowałem w środek. Aż tak się
pogorszyłem? Tyle treningów, a nadal nie wychodziła mi sztuczka Itachi’ego,
którą tak bardzo byłem kiedyś zafascynowany. – Czyli to na nic – westchnąłem,
siadając na ziemi.
Chwilowo miałem
gdzieś, że kunoichi widzi moje niepowodzenie. To wszystko przez tą chorobę i
rozleniwienie. Bez Sharingan’a nic mi nie wychodziło, ale nie chciałem polegać
na nim cały czas.
Wcale nie – odparłam pocieszającym tonem, słysząc jego ostatnie słowa.
Stanęłam tuż przed nim, podrzucając w ręce kunai. – Jesteś… - Cholera. Sugoi...
- …całkiem dobry – uśmiechnęłam się, siadając przed nim w bezpiecznej
odległości po turecku i pochylając się, by spojrzeć mu w twarz, co utrudniały
jego kruczoczarne włosy.
- Spudłowałem.
Tylko to się liczy – burknął, podnosząc głowę. Wbiłam ostrze w ziemię.
- Liczy się to,
że nie wierzysz w swoje umiejętności – mruknęłam, poprawiając włosy.
Myślałem, że mnie zaraz szlag trafi. O czym ona mówiła?
Jak miałem
wierzyć, skoro nie trafiłem? Byłem o wiele gorszy od Itachi’ego w moim wieku.
Nie dorównywałem mu. Miałem nadrobić przepaść między nami, a nie nadążałem
chwilowo nawet za moimi rówieśnikami.
Zmarszczyłem
brwi, co dziewczyna szybko zauważyła.
- Trafiłeś. –
Niko wyszczerzyła swoje białe zęby, wyciągając kunai z gruntu i rzucając go
przez ramię, w sam środek tarczy powieszonej na naciętym pniu. Podążyłem oczami
za lotem broni, po czym ze zniecierpliwioną miną wróciłem wzrokiem na jej
twarz. – Przełożyłam go dla zabawy.
Oniemiałem.
Wstałem szybko i podszedłem do tarczy. Wyjąłem ostrze. Przyjrzałem się jej
dokładnie. W pniu było lekkie nacięcie, a w tarczy dwa blisko siebie, całkiem
głębokie.
- Ty…
ty... - zagrzmiałem groźnie i zwróciłem się ku kunoichi z nożem w ręku.
Szatynka zerwała się na równe nogi i zaczęła uciekać w głąb lasu, śmiejąc się
głośno. Nie wiem, czemu, ale spodobał mi się pomysł gonienia jej. Szybko
skoncentrowałem chakrę w stopach, by nadążyć za jej tempem. Przez jej urywany
śmiech łatwo było ją namierzyć. W dodatku uaktywniłem Sharingan’a.
- Ha ha ha!
Żebyś widział swoja minę! Ha ha! To było świetne! – sapała, odbijając się
zwinnie od kolejnych gałęzi.
Poczułam jego energię niedaleko za sobą. Sięgnęłam do kabury i wydobyłam z
niej trzy cienkie shurikeny, po czym obróciłam się w locie i rzuciłam w niego.
W końcu
mieliśmy ćwiczyć celność, a przez jego popisy nie miałam czasu, ne?
Uchiha w porę
zauważył lecące ku niemu gwiazdki. Uniknął dwóch pierwszych i przyspieszył
tempa, wyskakując naprzeciw ostatniej. Wyciągnął rękę, by złapać shurikena i „zwrócić”
go mnie. Już miał go chwycić, gdy…
Nie złapał.
Uśmiechnęłam się chytrze, zwalniając.
Sasuke
przystanął na jednej z gałęzi, zaskoczony. Broń w ułamku sekundy prześlizgnęła
się między jego palcami. To musiał być szok.
Wyczytałam
gdzieś, że Sharingan dokładnie pokazywał kąt, pod którym lecą bronie i ich
prędkości. Bardzo wygodne. Jednak nie wystarczające.
- Oh, gomen,
nie uprzedziłam cię… – zawołałam z góry i zeskoczyłam, zasapana, z gałęzi. – Kupiłam
je za namową Tenten. – Wyciągnęłam podobny shuriken z tylnej kieszeni. Był
bardziej matowy niż zwykłe gwiazdki i - przekręciłam go w palcach - niezwykle
cienki. – Ma grubość niecałego milimetra.
- Hn. – Sasuke
przechwycił odkrycie, przyglądając mu się uważnie. Takie shurikeny musiały ciąć
dosłownie wszystko. Poza tym były lekkie i łatwiejsze do trzymania w dłoni. –
Przydałyby mi się przy Housenka – mruknął jakby do siebie. Po chwili
przypomniał sobie o moim istnieniu i założył maskę obojętności. - Masz jeszcze
jakieś niespodzianki? – zapytał mnie
obrażonym tonem. Odpowiedziałam wrednym uśmieszkiem, po czym znów zaczęłam
szperać w tylnej skrytce.
- A to
sobie pożyczyłam.
Chłopak warknął,
widząc lustrzaną broń. Wyrwał mi ją z ręki, oglądając dokładnie.
- Grzebałaś w
moich rzeczach – stwierdził już maksymalnie wkurzonym tonem. W dodatku jego
oczy ujawniały rządzę mordu. Na szczęście się już uodporniłam. Przynajmniej
częściowo.
- Aah, gomen
nasai. – Podrapałam się w kark. – Ale mówię ci, są przydatne. Kupiłam ich
sporo.
- Są
produkowane masowo? – Sasuke uniósł brew.
- „Masowo” to
źle powiedziane – westchnęłam, odbierając mu broń i chowając ją na miejsce. –
Zleciłam zrobienie kilkudziesięciu, gdy pokazałam wzór. To zwykłe shurikeny, pomalowane
specjalną emalią.
- Załatw mi
trochę – mruknął nisko. Jego kąciki ust uiosły się lekko do góry, co uznałam za
aprobatę.
Jednak jej kontakty i spostrzegawczość… a raczej wścibskość… mogły
się mi do czegoś przydać.
- Jasne.
Wróciliśmy do
apartamentu. Gonitwa w lesie nie była długa, ale po niej potrenowaliśmy
rzucanie wszystkimi typami shurikenów. Nie tylko Niko zaskakiwała. Nie
pomyślałbym, że nigdy nie miała do czynienia z Fuma Shuriken. Znalazłem
motyw naszych kolejnych treningów.
Gdy weszliśmy
do salonu, zorientowałem się, że dziś jest jej kolej na gotowanie. Z
satysfakcją ułożyłem się na kanapie. Miło było wracać z treningu z ubraniami i
ciałem w jednym kawałku. Nawet nie byłem brudny.
- Uh… nie chce
mi się gotować… - usłyszałem mruczenie Niko, krzątającej się bez celu po
kuchni.
- Nie zdychaj.
Zrobiłem ci dziś śniadanie – westchnąłem, kładąc się na plecach i oglądając
sufit, który – jak zwykle, zresztą – nie był najciekawszym widokiem. Nagle w
moim polu widzenia znalazła się zirytowana twarz kunoichi. Pochylała się nade
mną, opierając się o brzeg kanapy. Jej długie włosy muskały moją twarz.
Zamrugałem.
Coś mnie
zabolało w klatce piersiowej. Przypomniało mi się to uczucie z rana. Nigdy nie dotykałem jej włosów. Dziwne
uczucie. W sumie to ona dotknęła nimi mnie, co nie zmieniało
faktu, że przez chwilę zaniemówiłem i wstrzymałem oddech. Miały przyjemny
zapach.
- Oh, arigato!
– warknęła ironicznie. – Zaiste było to wielkie poświęcenie, co nie znaczy,
że nie mógłbyś mi pomóc.
Nawet jej nie
słuchałem. Nagle miałem bardzo dobry humor.
- Jak sobie
życzysz. – Posłałem jej z dołu zawadiacki uśmiech, czym kompletnie zbiłem ją z
tropu. Odsunęła się o krok, a ja wstałem z rozmachem i ruszyłem do kuchni,
pstrykając po drodze palcami. – Co mam robić?
- Eee… - Niko
ugryzła się w palec. Chyba nie sądziła, że się zgodzę. Ja sam też się
zdziwiłem. Rzadko pracowaliśmy razem. – Pokrój rybę. – Wskazała na pierwszą
lepszą rzecz, którą zdążyła wyjąć z lodówki.
- Mhm…
Przez chwilę stałam zaskoczona nagłym entuzjazmem swojego partnera.
Przypomniałam sobie nasz powrót ze źródeł. Cholernie się wtedy go wystraszyłam.
Był za blisko. Jego zwykle nieobecne spojrzenie przeszywało mnie na
wskroś.
I teraz ten
uśmiech. Coś się z nim dzisiaj stało. Nie byłam pewna, co.
Ne, czas było przyrządzić
rybę w sosie śmietankowym!
Zajęłam się
przygotowywaniem sosu, który, według moich przemyśleń, powinien zostać zrobiony
i podgrzany już teraz.
Śmietana,
koperek… trochę sera…
Wymieszałam
zawartość miski. Sięgnęłam do lodówki po masło, które w minutę roztopiłam na
patelni. Bez Katona.
…masło, sól,
pieprz, zio-…
Po moich dwóch
stronach obce dłonie oparły się o blat. Wstrzymałam oddech.
- Ryba
pokrojona. Co teraz? – usłyszałam głęboki głos tuż obok swojego lewego ucha,
które musnął czyjś ciepły oddech. Byłam tak zaaferowana przygotowywaniem sosu, że
nie widziałam, jak Uchiha podchodzi od tyłu i opiera się o szafki, otaczając
mnie ramionami.
Oh, Kami, jak
to brzmiało.
Wbiłam wzrok w
ścianę przede mną, niezdolna wydusić słowa. Dreszcze oczywiście dały o sobie
znać, a ja zachodziłam w głowę, co się z nim stało. Przybliżył się i położył
swoją brodę na moim ramieniu, widocznie na coś czekając.
Przełknęłam
głośno ślinę, wpatrując się w pojemniki z przyprawami. Zacisnęłam oczy,
próbując się opanować. Drżącą ręką odłożyłam łyżkę na bok i nabrałam powietrza.
Czułam wokół siebie ciepło jego ciała, co z jednej strony było miłe, a z
drugiej – nie do zniesienia.
Zacisnęłam
zęby, ruszając lewym ramieniem i zrzucając go z siebie. Odwróciłam się przodem
do niego z niepewną miną. Próbowałam być wściekła, naprawdę. Ale nie
umiałam. Byłam… zaskoczona, zdezorientowana, może zmartwiona. Ale nie
wściekła.
Sasuke zrobił
krok w tył.
- Nie rób tego
więcej – powiedziałam cicho. Nie wiedziałam czemu, ale mój głos się lekko
załamał. Chłopak zrobił krok na przód, patrząc z zaciekawieniem na moją twarz,
której za nic nie mogłam nadać odpowiedniego wyrazu. Mój umysł szalał.
Wyciągnęłam rękę przed siebie, by nie podchodził bliżej. – P-Przygotuj ryż –
westchnęłam słabo słyszalnie, a jednak chłopak odwrócił się i sięgnął do
niższej półki w poszukiwaniu odpowiedniego pudełka.
Odetchnęłam,
przymykając oczy i wróciłam do poprzedniego zajęcia, co jakiś czas zerkając na
bruneta. Nic już więcej nie mówił. Wiedziałam jednak, że coś jest nie tak.
Po półgodzinie obiad
był gotowy. Mój humor chyba wrócił do normy. Smakowity zapach rozniósł się
wokół, a przy przygotowywaniu obiadu nawet się nie pokłóciliśmy.
Miałam
nadzieję, że nic nie zauważył. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Czułam się
tak, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu.
Westchnęłam,
sięgając po sosjerkę i polewając resztę suchego ryżu. Nagle straciłam apetyt.
Jednak warto było zachować pozory, by uniknąć kolejnych dziwnych
sytuacji.
Nie wiedziałam,
czemu Uchiha zmienił swoje nastawienie do mnie, ale nie podobało mi się to. On
coś knuł.
Niko uśmiechała się, mruczała i dogadywała mi przy każdej sposobności. Widać
coś było nie tak. Źle grała.
Zacząłem bawić
się pałeczkami. Zmierzyłem dziewczynę podejrzliwym wzrokiem. Zajadała się
ryżem.
Albo były to
naturalne huśtawki nastrojów. Hn. Kto zrozumie kobiety?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz