10 października 2007

Rozdział XXVIII - "Nowy system"

Swoją drogą… jak tam przygotowania nowego domu? – zapytała Niko, idąc spokojnie uliczkami Konohy. Ciągle padało, więc zmuszeni byliśmy iść pod dachami sąsiadujących domów.
            - To znaczy? – Odwróciłem się do tyłu, bo to ja prowadziłem. Nie mogliśmy iść ramię w ramię - jedno z nas porządnie by zmokło.
            - Mówiłeś, że za tydzień dokończą twoje mieszkanie, ne? – zapytała szatynka, omijając szerokim łukiem kałużę, tworzącą się przy zardzewiałej rynnie.
         Na słowo „dom” natychmiast przed oczami stanęły mi posiadłości klanu. Mieściły się na obrzeżach Konohy, niedaleko dzielnicy bocznej gałęzi klanu Hyuuga. Były zamknięte od lat. I na pewno nie o to miejsce jej chodziło. Mimo, że budynki były oficjalnie wyłącznie moją własnością – nie nazywałem ich już domem. Przynajmniej poza podświadomością.
            - Idzie dobrze. Mam nadzieję, że niedługo je skończą. Jest bliżej szpitala i biblioteki. Chcę znowu mieć wszędzie blisko.
            - Do przyjaciół również?
            Obejrzałem się znowu, słysząc tak dziwne pytanie. Zauważyłem, że Niko szła dwa metry za mną, z nieobecnym wzrokiem wbitym w suchą ziemię. Miała mokre włosy, których nie chciało jej się suszyć po gorących źródłach.
            - Hn. Może. Choć nie powiem, by odwiedzanie ich było moim głównym zajęciem.
            - Naruhodo – westchnęła dziewczyna, unosząc wysoko głowę. Niebo było szare i ponure. Było jej chyba coraz zimniej. Wbiła ręce głębiej w kieszenie i maszerowała dalej, wsłuchując się w melodię wystukiwaną przez miliony spadających kropel deszczu. Patrzyłem na nią kątem oka.
            Wydawała się… smutna.
            - Nie widziałaś pokoju Naruto – uśmiechnąłem się, lecz westchnąłem po chwili, nie otrzymawszy odpowiedzi. Kunoichi szła dalej, zamyślona. Jak ja nie lubiłem jej takiej… nieobecnej. Zdawało się, że przyzwyczaiłem się już do jej żywej, zaczepnej natury. Lecz ostatnio… coraz częściej widziałem ją zamyśloną, cichą. Chłodną.
            Zrobiłem parę kroków.
            Nagle coś stuknęło mnie w głowę. Od razu położyłem rękę na włosach, wzdrygając się od ogromnej, zimnej kropli, którą oberwałem. Przybliżyłem się do ściany domu, który właśnie mijaliśmy. Odwróciłem się ponownie, sprawdzając, czy szatynka wciąż idzie za mną. Zdawała się nie patrzeć wcale na drogę, a na moje plecy.
            - Masz miłych przyjaciół. – Ciszę między nami przerwał jej już nieco pewniejszy głos.
            - Ostatnio prawie nie pobiłaś się z Sakurą – przypomniałem jej ze złośliwym uśmieszkiem. Mimo że bym się do tego na głos nie przyznał – próbowałem ją rozweselić. To moją rolą było trzymanie nerwów na wodzy i unikanie rozmów o pierdołach. Trochę denerwowało mnie to, jak teraz była podobna do mnie.
            - Hai, demo… - Niko uniosła głowę, drapiąc się po karku i idąc dalej. - …na spotkaniu u Hinaty już się tak nie kłóciłyśmy. Dziewczyny opowiadały mi o wszystkim. Egzaminach, sensei’ach… chłopakach. Wiesz, nawet Ino jest do zniesienia.
            - Hn. Skoro tak mówisz – mruknąłem, zadowolony, że powiedziała więcej, niż jedno zdanie. – Jak dla mnie jest zbyt uciążliwa.
            - Bo jest twoją wielbicielką. – Kunoichi uśmiechnęła się z satysfakcją. – W sumie to powinieneś znaleźć sobie dziewczynę.  – Jej wredny uśmiech poszerzył się.
            Zwolniłem i zacząłem iść tyłem, mierząc ją morderczym wzrokiem.
            Dziewczynę. Ja. Też mi coś. Co jej wpadło do głowy? Niby po cholerę? Shikamaru był uwiązany, jako jeden z niewielu shinobi. Ninja nie powinni mieć czasu na takie rzeczy.
            - To nie twoja sprawa, zresztą… - uśmiechnąłem się, zauważając, że dawna Niko wróciła do siebie i idzie niedaleko mnie. Zbliżaliśmy się już do apartamentu, a deszcz nie ustępował. Szare niebo przeciął głośny piorun. Niko posłała w to miejsce zirytowane spojrzenie. – Nie czuję specjalnej potrzeby się z nimi wiązać.
            - Oh, wielka szkoda! – Szatynka zaśmiała się, ale słychać było dokładnie, że ma na myśli coś zupełnie innego. Jakby nikomu nie życzyła, by był na miejscu mojej wybranki. – Napomknąłeś ostatnio, że chcesz odbudować klan. Jak to z robisz bez… no wiesz… dziewczyny?
            No i po cholerę jej to mówiłem?
            Warknąłem, widząc jej szeroki, prowokacyjny uśmiech. Szła nieco szybciej, widząc już znajomy budynek. Wolałem nie wiedzieć, co insynuowała.
            Gdyby się jednak tak dobrze zastanowić, to rzeczywiście… kobieta była dość ważnym elementem mojego planu. Nie mógł to być byle kto, w końcu klan Uchiha powinien składać się z najwybitniejszych shinobi.
            Nagle wpadł mi do głowy dobry pomysł. Zatrzymałem się, przodem do niej.
            Niko wpadła na mnie z cichym jęknięciem, po czym zrobiła krok w tył, masując swoje czoło. Spojrzała na mnie z lekkim uśmieszkiem.
            - Gomen… – ah!
            Złapałem ją za nadgarstki i przyciągnąłem do siebie. Moje skoncentrowane spojrzenie spotkało się z jej zielonymi, nieco przerażonymi oczami. Po sekundzie jej oddech przyspieszył, a źrenice zwęziły się. Odnotowałem kolejny objaw jej dziwnej fobii, lecz postanowiłem to zignorować.
            Pochyliłem się tak, że nasze nosy niemal się stykały. Poczułem na sobie jej szybki, ciepły oddech. Była drobna, bezbronna i urocza. A w dodatku silna, gdy było trzeba.
             
            Powiedziałem… - warknął groźnie, lecz ze spokojną miną. - …że nie mam zamiaru wiązać się z nimi. Nie w ogóle – uśmiechnął się perfidnie, puszczając moje ręce. Ruszył powoli do drzwi klatki schodowej, zostawiając mnie lekko zszokowaną, z walącym jak młot sercem i dziwnym przeczuciem, że nie rzucał słów na wiatr. Zamrugałam, powtarzając w myśli jego słowa i nagle znajdując w nich drugie znaczenie.
             
            W salonie było jasno. Poranne słońce wpychało się do środka, pokonując błękitne zasłony. Delikatny wiatr wdzierał się przez uchylone okno. Ptaki śpiewały głośno, jakby na złość, zaraz przy oknie mojego mieszkania. Oparłem się łokciami o blat stołu. Do moich nozdrzy dobiegł zapach świeżo zaparzonej herbaty. Sięgnąłem po jeden z dwóch gorących kubków. Powoli pijąc, spojrzałem na zegarek.
            Była prawie ósma. Niko nie na nogach?
            Przeszedłem przez korytarz do drzwi wejściowych. Były zamknięte od wewnątrz. Czyli jeszcze nie wstała. Upiłem kolejny łyk herbaty, odstawiłem kubek na stole, po czym podszedłem do drzwi najrzadziej odwiedzanego przeze mnie pokoju. Otworzyłem je, a ze środka doszła do mnie fala ciepła połączona ze słodkim, a zarazem mdłym zapachem. Było dość ponuro.
            Kątem oka zauważyłem śpiącą kunoichi. Leżała do pasa odkryta, zwinięta w kłębek. Przeszedłem przez jej schludny pokój, odsłaniając firanki i otwierając okno na oścież.
            - Hn. Powinnaś zostawiać je otwarte na noc. Straszny tu zaduch – burknąłem, podchodząc do rozkopanego łóżka. Szatynka mruknęła coś pod nosem niewyraźnie, wciąż nie otwierając oczu. Uśmiechnąłem się, sięgając po osamotniony, stojący na szafce nocnej, na wpół pusty kubek herbaty. Dostrzegłem, jak ciało kunoichi przeszywa dreszcz. Usiadłem na brzegu łóżka niedaleko jej nóg.
            Zielonooka spała w długich, luźnych spodniach w zielone wzorki - aktualnie sporo podwiniętych - i koszulce na ramiączkach. Nie dziwne, że było jej zimno w ręce. Westchnąłem, widząc, jak Niko nieświadomie obejmuje się ramionami, zaciskając mocniej powieki. Złapałem mocno brzeg kołdry i zarzuciłem jej aż po szyję. Moje palce otarły się delikatnie o jej odkryte ramię, co zignorowałem.
            Szatynka znów mruknęła, przewracając się tym razem na plecy. Oddychała cicho i głęboko. Jej ręce powędrowały nad głowę, a nowa pozycja przypominała zwierzę mówiące „poddaję się”. Westchnąłem.
            Proszę, jak niewinnie wyglądała. A takie było z niej wredne babsko.
            Przejechałem palcami po swoich włosach, dopijając resztę jej herbaty i odstawiając cicho kubek na drewnianą szafkę.
            Może to właśnie mi się w niej po-…
            Głęboka cisza. Strasznie mnie to irytowało.
            Zamrugałem, patrząc na dziewczynę z lekkim niedowierzaniem, a zarazem i złością. Niko westchnęła i obróciła się z pomrukiem na drugi bok, kuląc się jeszcze bardziej i przykładając zmarznięte dłonie do szyi.
            Czy ja właśnie…? Nie. To. Było. Niemożliwe.
            Moja brew zaczęła niebezpiecznie skakać. Zapewniłem się wielokrotnie, że tego nie pomyślałem. Jednak dziwne uczucie, które ignorowałem od paru dni nasiliło się właśnie tego ranka. Gdy ona spała smacznie i rozkopywała jeszcze bardziej pościel, a ja siedziałem z nią, w ciszy.
            Shimatta.
            Tylko tyle przemknęło mi przez myśl, a zaraz i inne przekleństwa. Wszystko, byle tylko nie pozwolić na dopuszczenie do siebie myśli, że coś takiego mogło mi się przytrafić.
            Zerwałem się na równe nogi, chwytając już dawno zimny kubek i maszerując do wyjścia. Uchyliłem ze skrzypnięciem drzwi, gdy usłyszałem głęboki dźwięk z jej gardła.
            - Mrr… Sas- Sasuke… eh… co ty tu robisz?
            Obróciłem się na pięcie, przybierając jak aktor – bezemocjonalny wyraz twarzy. Kunoichi siedziała na kolanach, wciąż zatopiona w miękkiej pościeli, pocierając oczy wierzchem dłoni. Ziewnęła, nie fatygując się zasłanianiem otwartych ust.
            – Która godzina? – zapytała już bardziej przytomnie. Wzdrygnął nią dreszcz. Owinęła się w pierzynę jak naleśnik.
            - Po ósmej – wycedziłem przez zęby, robiąc krok w tył.
            - Oh. Późno. – Niko zamrugała i przeciągnęła się leniwie, mrucząc. Naprawdę przypominała kota.
            Odwróciłem wzrok. Powinna nosić bardziej zabudowane bluzki.
            Dziewczyna przeszła po materacu na czworakach i usiadła na brzegu łóżka, szukając stopami swoich czarnych japonek. Uwielbiała ten typ obuwia.
            – Ne, a co robisz u mnie w sypialni?
            - Sprawdzałem, czemu nie jesteś na nogach – przyznałem się. Westchnąłem, zmieniając temat i uspokajając się lekko. – Zwykle to ty mnie budzisz i popędzasz. Co się stało?
            Nastała chwila ciszy. Niko zastanawiała się nad odpowiedzią, a ja nad tym, co mnie to w ogóle obchodziło. Po co zadawałem pytania, których odpowiedź nie miała dla mnie znaczenia?
             - Zaczytałam się trochę wieczorem – odparła szatynka, przejeżdżając ręką po prześcieradle. Wsunęła niebieską książkę głębiej pod poduszkę i wstała na równe nogi, ruszając do przedpokoju. Przepuściłem ją w drzwiach, ostatni raz rzucając okiem na jej pokój. – O, herbata. Jak miło – uśmiechnęła się cierpko, siadając przy stole i odchylając się do tyłu na krześle. Sięgnęła po jeszcze ciepły kubek. – Tak, jak mi obiecałeś.
             
            Kubek był już prawie chłodny. Ciekawa byłam, ile tak siedział w moim pokoju. Kurczę. 
            Zaczęłam popijać podaną herbatę. Nie lubiłam, jak ktoś patrzył, jak śpię. Nie miał lepszych zajęć?
            - Co obiecałem? – Sasuke zapytał się, średnio przytomnie, odkładając swoje naczynie do zlewu. Był miły i spokojny, chyba coś się stało.
            - Na misji zobowiązałeś się zrobić mi herbatkę. Arigato – uśmiechnęłam się, bujając na krześle. Spojrzałam za okno. Piękny dzień.
            - Co robimy? – zapytał się Uchiha, widząc, gdzie powędrował mój wzrok. Pogoda była idealna na trening. Sasuke chyba czuł się już dobrze, więc kuracja w gorących źródłach, nawet tak kosztowna przez skąpych staruszków, dała efekty. Jego portfel nieco zelżał od tej eskapady, ale to nie było najważniejsze.
             - Pogoda zaczyna się poprawiać – przyznałam z uśmiechem, siadając po namyśle na stole. – W końcu idzie lato, ne? – wyrwałam Sasuke z zamyślenia. – Jeśli masz ochotę na trening, możemy ustalić, co będziemy robić razem i osobno, i o której porze dnia.
            Sasuke przytaknął mimowolnie.
            Mój plan był prosty. Rano jedlibyśmy śniadanie, po czym ubieralibyśmy się wygodnie i szli pobiegać. Myślcie co chcecie, ale samo bieganie było niezłym treningiem zarówno mięśni rąk i nóg, jak i układu oddechowego. Dzięki temu trenowaliśmy prędkość i zwinność, niezbędną przy przemieszczaniu się, pogoni za przeciwnikiem czy podczas długich walk.
            Potem wracalibyśmy do domu, przebrać się w ubrania treningowe i zabralibyśmy ze sobą ekwipunek. Trenowalibyśmy rzuty z odległości, technikę przechwytu i eksperymentowali z nową bronią. Potem jedlibyśmy obiad, a gdzie – to zależało od dnia tygodnia. Po przerwie wracalibyśmy na pole treningowe i doskonalili jutsu. Jednak do tych większych zostaliśmy zmuszeni odejść do lasu, by nikogo nie skrzywdzić i nie narobić szkód. Chodziły pogłoski, że raz Kiba rozwalił Garougą Dojo Lee. A tym podobnych sytuacji wolałam unikać.
            Następnie poszlibyśmy do odbudowanego już chyba Dojo trenować walkę wręcz. Gdyby to było puste, poszlibyśmy na przydzielone nam pole, trenując we dwójkę, lub szukalibyśmy innych trenujących drużyn. Nadchodziłaby wtedy pora na kolację i odpoczynek po ciężkim dniu. Udawalibyśmy się do baru lub spacerowali po wiosce, gdzie często spotykałam innych shinobi. Wieczór byłby zarezerwowany na medytację i koncentrację chakry.
            No, może przesadziłam z tym prostym planem. Ale był przynajmniej praktyczny. Mieliśmy zamiar się go trzymać przez następne kilka dni, aż Kakashi się nie przestanie dąsać lub nie zostaniemy przydzieleni do jakiejś misji.
            Jeszcze tego dnia bieganie sobie odpuściliśmy, bo przez - jak to Uchiha nazwał - moje „wieczorne lektury” było już na to za późno.
            Udaliśmy się więc prosto na pole treningowe. Sasuke ustawił dookoła kilkanaście drewnianych, białych tarcz. Uniosłam brew, znajdując cele na pniach, w krzakach i oparte o kamienie.
            - Jak ty to masz zamiar trafić? – zapytałam, krzyżując ręce i opierając się o bezpieczny  pień.
            - Patrz i podziwiaj – uśmiechnął się Uchiha, chwytając po pięć mniejszych kunai w każdą z dłoni. Skoncentrował chakrę w podeszwach stóp i podskoczył wysoko. W locie obrócił się głową w dół i zamknął oczy, krzyżując ręce.
             
            Słyszałem świst powietrza, które rozwiewało mi włosy.
            Ile razy trenowałem to w młodości… oh, wiele. W ułamku sekundy do mojego umysłu wtargnęły obrazy z przeszłości. Podziw mego ojca. Naśladowanie brata. Długie treningi i nieprzespane noce. Z bólu od wielokrotnych upadków. Opatrunki mamy na zwichniętych kostkach czy przeciętej skóry na dłoniach. Drobnych, delikatnych dłoniach, które były stanowczo za małe, by odpowiednio trzymać ostrą broń.
            Zmarszczyłem brwi i zamachnąłem się jedną ręką, wypuszczając trzy kunai’e, lecące w podobnym kierunku. Obróciłem się w locie, wyrzucając w stronę tarcz dwa kunai’e z drugiej ręki. Przechyliłem głowę, kierując dwa pozostałe na trzy już lecące, z jeszcze większą siłą. Dogoniły je i zbiły z toru, same zmieniając kierunek. Zbliżałem się już do ziemi. Zrobiłem ostatni obrót, kierując się z powrotem pionowo i przerzucając sobie za plecami jeden kunai do wolnej dłoni, po czym z ogromnym rozmachem wyrzuciłem wszystkie trzy w stronę wolnych tarcz.
            Wylądowałem na ziemi w ostatniej chwili. Do moich uszu dobiegł powielony dźwięk kunai tnących na wylot dziesięć tarcz i wbijających się w to, co pod nimi. Uniosłem wzrok, widząc uśmiechającą się Niko.
            Czyżbym widział… zaskoczenie i… podziw? No proszę.
            - Nieźle – przyznała, kryjąc wszelkie uczucia poza sympatią. Oh, to było trudne. Uniosłem brew. Stała koło drewnianej tarczy przyczepionej starannie do pnia, nieco nad jej głową. – W jedną nie trafiłeś... – westchnęła, wyciągając nóż z pnia dosłownie dwa centymetry od krawędzi celu.
            - Cholera! – warknąłem, zaciskając pięści. Celowałem w środek. Aż tak się pogorszyłem? Tyle treningów, a nadal nie wychodziła mi sztuczka Itachi’ego, którą tak bardzo byłem kiedyś zafascynowany. – Czyli to na nic – westchnąłem, siadając na ziemi.
            Chwilowo miałem gdzieś, że kunoichi widzi moje niepowodzenie. To wszystko przez tą chorobę i rozleniwienie. Bez Sharingan’a nic mi nie wychodziło, ale nie chciałem polegać na nim cały czas.
             
            Wcale nie – odparłam pocieszającym tonem, słysząc jego ostatnie słowa. Stanęłam tuż przed nim, podrzucając w ręce kunai. – Jesteś… - Cholera. Sugoi... - …całkiem dobry – uśmiechnęłam się, siadając przed nim w bezpiecznej odległości po turecku i pochylając się, by spojrzeć mu w twarz, co utrudniały jego kruczoczarne włosy.
            - Spudłowałem. Tylko to się liczy – burknął, podnosząc głowę. Wbiłam ostrze w ziemię.
            - Liczy się to, że nie wierzysz w swoje umiejętności – mruknęłam, poprawiając włosy.
             
            Myślałem, że mnie zaraz szlag trafi. O czym ona mówiła?
            Jak miałem wierzyć, skoro nie trafiłem? Byłem o wiele gorszy od Itachi’ego w moim wieku. Nie dorównywałem mu. Miałem nadrobić przepaść między nami, a nie nadążałem chwilowo nawet za moimi rówieśnikami.
            Zmarszczyłem brwi, co dziewczyna szybko zauważyła.
            - Trafiłeś. – Niko wyszczerzyła swoje białe zęby, wyciągając kunai z gruntu i rzucając go przez ramię, w sam środek tarczy powieszonej na naciętym pniu. Podążyłem oczami za lotem broni, po czym ze zniecierpliwioną miną wróciłem wzrokiem na jej twarz. – Przełożyłam go dla zabawy.
            Oniemiałem. Wstałem szybko i podszedłem do tarczy. Wyjąłem ostrze. Przyjrzałem się jej dokładnie. W pniu było lekkie nacięcie, a w tarczy dwa blisko siebie, całkiem głębokie.
            - Ty… ty... - zagrzmiałem groźnie i zwróciłem się ku kunoichi z nożem w ręku. Szatynka zerwała się na równe nogi i zaczęła uciekać w głąb lasu, śmiejąc się głośno. Nie wiem, czemu, ale spodobał mi się pomysł gonienia jej. Szybko skoncentrowałem chakrę w stopach, by nadążyć za jej tempem. Przez jej urywany śmiech łatwo było ją namierzyć. W dodatku uaktywniłem Sharingan’a.
            - Ha ha ha! Żebyś widział swoja minę! Ha ha! To było świetne! – sapała, odbijając się zwinnie od kolejnych gałęzi.
             
            Poczułam jego energię niedaleko za sobą. Sięgnęłam do kabury i wydobyłam z niej trzy cienkie shurikeny, po czym obróciłam się w locie i rzuciłam w niego.
            W końcu mieliśmy ćwiczyć celność, a przez jego popisy nie miałam czasu, ne?
            Uchiha w porę zauważył lecące ku niemu gwiazdki. Uniknął dwóch pierwszych i przyspieszył tempa, wyskakując naprzeciw ostatniej. Wyciągnął rękę, by złapać shurikena i „zwrócić” go mnie. Już miał go chwycić, gdy…
            Nie złapał. Uśmiechnęłam się chytrze, zwalniając.
            Sasuke przystanął na jednej z gałęzi, zaskoczony. Broń w ułamku sekundy prześlizgnęła się między jego palcami. To musiał być szok.
            Wyczytałam gdzieś, że Sharingan dokładnie pokazywał kąt, pod którym lecą bronie i ich prędkości. Bardzo wygodne. Jednak nie wystarczające. 
            - Oh, gomen, nie uprzedziłam cię… – zawołałam z góry i zeskoczyłam, zasapana, z gałęzi. – Kupiłam je za namową Tenten. – Wyciągnęłam podobny shuriken z tylnej kieszeni. Był bardziej matowy niż zwykłe gwiazdki i - przekręciłam go w palcach - niezwykle cienki. – Ma grubość niecałego milimetra.
            - Hn. – Sasuke przechwycił odkrycie, przyglądając mu się uważnie. Takie shurikeny musiały ciąć dosłownie wszystko. Poza tym były lekkie i łatwiejsze do trzymania w dłoni. – Przydałyby mi się przy Housenka – mruknął jakby do siebie. Po chwili przypomniał sobie o moim istnieniu i założył maskę obojętności. - Masz jeszcze jakieś niespodzianki? – zapytał mnie obrażonym tonem. Odpowiedziałam wrednym uśmieszkiem, po czym znów zaczęłam szperać w tylnej skrytce.
            - A to sobie pożyczyłam.
            Chłopak warknął, widząc lustrzaną broń. Wyrwał mi ją z ręki, oglądając dokładnie.
            - Grzebałaś w moich rzeczach – stwierdził już maksymalnie wkurzonym tonem. W dodatku jego oczy ujawniały rządzę mordu. Na szczęście się już uodporniłam. Przynajmniej częściowo.
            - Aah, gomen nasai. – Podrapałam się w kark. – Ale mówię ci, są przydatne. Kupiłam ich sporo.
            - Są produkowane masowo? – Sasuke uniósł brew.
            - „Masowo” to źle powiedziane – westchnęłam, odbierając mu broń i chowając ją na miejsce. – Zleciłam zrobienie kilkudziesięciu, gdy pokazałam wzór. To zwykłe shurikeny, pomalowane specjalną emalią.
            - Załatw mi trochę – mruknął nisko. Jego kąciki ust uiosły się lekko do góry, co uznałam za aprobatę.
             
            Jednak jej kontakty i spostrzegawczość… a raczej wścibskość… mogły się mi do czegoś przydać.
            - Jasne.
            Wróciliśmy do apartamentu. Gonitwa w lesie nie była długa, ale po niej potrenowaliśmy rzucanie wszystkimi typami shurikenów. Nie tylko Niko zaskakiwała. Nie pomyślałbym, że nigdy nie miała do czynienia z Fuma Shuriken. Znalazłem motyw naszych kolejnych treningów.
            Gdy weszliśmy do salonu, zorientowałem się, że dziś jest jej kolej na gotowanie. Z satysfakcją ułożyłem się na kanapie. Miło było wracać z treningu z ubraniami i ciałem w jednym kawałku. Nawet nie byłem brudny.
            - Uh… nie chce mi się gotować… - usłyszałem mruczenie Niko, krzątającej się bez celu po kuchni.
            - Nie zdychaj. Zrobiłem ci dziś śniadanie – westchnąłem, kładąc się na plecach i oglądając sufit, który – jak zwykle, zresztą – nie był najciekawszym widokiem. Nagle w moim polu widzenia znalazła się zirytowana twarz kunoichi. Pochylała się nade mną, opierając się o brzeg kanapy. Jej długie włosy muskały moją twarz. Zamrugałem.
            Coś mnie zabolało w klatce piersiowej. Przypomniało mi się to uczucie z rana. Nigdy nie dotykałem jej włosów. Dziwne uczucie. W sumie to ona dotknęła nimi mnie, co nie zmieniało faktu, że przez chwilę zaniemówiłem i wstrzymałem oddech. Miały przyjemny zapach.
            - Oh, arigato! – warknęła ironicznie. – Zaiste było to wielkie poświęcenie, co nie znaczy, że nie mógłbyś mi pomóc.
            Nawet jej nie słuchałem. Nagle miałem bardzo dobry humor.
            - Jak sobie życzysz. – Posłałem jej z dołu zawadiacki uśmiech, czym kompletnie zbiłem ją z tropu. Odsunęła się o krok, a ja wstałem z rozmachem i ruszyłem do kuchni, pstrykając po drodze palcami. – Co mam robić?
            - Eee… - Niko ugryzła się w palec. Chyba nie sądziła, że się zgodzę. Ja sam też się zdziwiłem. Rzadko pracowaliśmy razem. – Pokrój rybę. – Wskazała na pierwszą lepszą rzecz, którą zdążyła wyjąć z lodówki.
            - Mhm…
             
            Przez chwilę stałam zaskoczona nagłym entuzjazmem swojego partnera. Przypomniałam sobie nasz powrót ze źródeł. Cholernie się wtedy go wystraszyłam. Był za blisko. Jego zwykle nieobecne spojrzenie przeszywało mnie na wskroś.
            I teraz ten uśmiech. Coś się z nim dzisiaj stało. Nie byłam pewna, co.
            Ne, czas było przyrządzić rybę w sosie śmietankowym!
            Zajęłam się przygotowywaniem sosu, który, według moich przemyśleń, powinien zostać zrobiony i podgrzany już teraz.
            Śmietana, koperek… trochę sera…
            Wymieszałam zawartość miski. Sięgnęłam do lodówki po masło, które w minutę roztopiłam na patelni. Bez Katona.
            …masło, sól, pieprz, zio-…
            Po moich dwóch stronach obce dłonie oparły się o blat. Wstrzymałam oddech.
            - Ryba pokrojona. Co teraz? – usłyszałam głęboki głos tuż obok swojego lewego ucha, które musnął czyjś ciepły oddech. Byłam tak zaaferowana przygotowywaniem sosu, że nie widziałam, jak Uchiha podchodzi od tyłu i opiera się o szafki, otaczając mnie ramionami.
            Oh, Kami, jak to brzmiało.
            Wbiłam wzrok w ścianę przede mną, niezdolna wydusić słowa. Dreszcze oczywiście dały o sobie znać, a ja zachodziłam w głowę, co się z nim stało. Przybliżył się i położył swoją brodę na moim ramieniu, widocznie na coś czekając.
            Przełknęłam głośno ślinę, wpatrując się w pojemniki z przyprawami. Zacisnęłam oczy, próbując się opanować. Drżącą ręką odłożyłam łyżkę na bok i nabrałam powietrza. Czułam wokół siebie ciepło jego ciała, co z jednej strony było miłe, a z drugiej – nie do zniesienia.
            Zacisnęłam zęby, ruszając lewym ramieniem i zrzucając go z siebie. Odwróciłam się przodem do niego z niepewną miną.  Próbowałam być wściekła, naprawdę. Ale nie umiałam. Byłam… zaskoczona, zdezorientowana, może zmartwiona. Ale nie wściekła.
            Sasuke zrobił krok w tył.
            - Nie rób tego więcej – powiedziałam cicho. Nie wiedziałam czemu, ale mój głos się lekko załamał. Chłopak zrobił krok na przód, patrząc z zaciekawieniem na moją twarz, której za nic nie mogłam nadać odpowiedniego wyrazu. Mój umysł szalał. Wyciągnęłam rękę przed siebie, by nie podchodził bliżej. – P-Przygotuj ryż – westchnęłam słabo słyszalnie, a jednak chłopak odwrócił się i sięgnął do niższej półki w poszukiwaniu odpowiedniego pudełka.
            Odetchnęłam, przymykając oczy i wróciłam do poprzedniego zajęcia, co jakiś czas zerkając na bruneta. Nic już więcej nie mówił. Wiedziałam jednak, że coś jest nie tak.
            Po półgodzinie obiad był gotowy. Mój humor chyba wrócił do normy. Smakowity zapach rozniósł się wokół, a przy przygotowywaniu obiadu nawet się nie pokłóciliśmy.
            Miałam nadzieję, że nic nie zauważył. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Czułam się tak, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu.
            Westchnęłam, sięgając po sosjerkę i polewając resztę suchego ryżu. Nagle straciłam apetyt. Jednak warto było zachować pozory, by uniknąć kolejnych dziwnych sytuacji.
            Nie wiedziałam, czemu Uchiha zmienił swoje nastawienie do mnie, ale nie podobało mi się to. On coś knuł.
             
            Niko uśmiechała się, mruczała i dogadywała mi przy każdej sposobności. Widać coś było nie tak. Źle grała.
            Zacząłem bawić się pałeczkami. Zmierzyłem dziewczynę podejrzliwym wzrokiem. Zajadała się ryżem.
            Albo były to naturalne huśtawki nastrojów. Hn. Kto zrozumie kobiety?
           
           

                

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy